Sobory – polskie zabytki

Transkrypt

Sobory – polskie zabytki
Radosław Romaniuk
Sobory – polskie zabytki
Świątynie prawosławne Warszawy i centralnej Polski mogą być tematem
kontrowersyjnym. Potrafią wzniecać spory i budzić demony. Wystarczy przypomnieć
niedawną burzę prasową, jaką rozpętała informacja o planowanej budowie soboru
Prawosławnego Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego na warszawskich Polach
Mokotowskich. Okazało się, że samo słowo „sobór” może budzić negatywne emocje,
prawosławni żołnierze oczywiste skojarzenie z wrogami, zaś wizja takiej świątyni w okolicy,
gdzie „stała trumna marszałka Piłsudskiego” jest profanacją pamięci Marszałka. Najkrócej
rzecz ujął jeden z publicystów, widząc w planie budowy cerkwi „element polityki
historycznej prowadzonej w interesie Rosji”. Rzecznik Ordynariatu tłumaczył, że
użytkownicy przyszłej cerkwi są Polakami. Prosił, żeby nie kojarzono ich z Rosją, a nawet
obiecywał, że żadnych „rosyjskich cebul” nie będzie. Na próżno – inwestycję zamrożono. Nie
o budowę cerkwi jednak chodzi – tylko o świadomość, która wymaga przebudowy, naprawy.
Historia ta mówi, jak głęboko Polaków skrzywdzono, skoro prawosławne świątynie do
dziś wielu kojarzą się z elementem przemocą włączonym w tkankę miasta, manifestacją
obcego panowania, wrogą religijną tradycją i kulturą. Spośród wszystkich budowli
wzniesionych przez Rosjan w Polsce w stuleciu przyspieszenia budowlanego, mieszkańcy
tego kraju okazali się najsurowsi właśnie dla cerkwi, jakby wyrównując w ten symboliczny
sposób „rachunki krzywd”, uderzając w to, co wydawało się najbliższe wrogom i co powinno
zniknąć wraz z nimi.
Na szczęście nie wszystkie przeminęły. Istniejące do dziś świątynie, użytkowane przez
prawosławne lub katolickie wspólnoty religijne, bądź przebudowane na obiekty użyteczności
publicznej, są polskimi zabytkami. Książki Pawła Przeciszewskiego oraz Kiryła Sokoła i
Aleksandra Sosny pozwalają poznać i zrozumieć to, co przetrwało oraz zobaczyć to, czego
już nie ma. Pierwsza (poświęcona prawosławnym świątyniom Warszawy) drąży temat w głąb,
druga (o cerkwiach centralnej Polski) kreśli szeroki fresk, przedstawiając bądź katalogując
przeszło dwieście świątyń. Kolekcja zdjęć i pocztówek Aleksandra Sosny wzbogaciła obie
pozycje o frapującą, równoległą wobec tekstu opowieść.
Warszawa. Prawosławne i rosyjskie dziedzictwo jest rodzajem alternatywnego
przewodnika po stolicy, prezentującego „wschodniochrześcijańską warstwę historycznokulturową” miasta – od jej początków po dzień dzisiejszy. Prócz waloru dokumentalnego ma
więc dodatkowe zalety. Przedstawia prawosławie jako żywą tradycję religijną i nie wiąże jego
wyznawców z narodowością rosyjską, przybliżając podstawowe informacje o współczesnych
wyznawcach prawosławia w Polsce. Obfitość materiału historycznego, jaki zawiera, czyni z
tego ambitnego przewodnika popularne i zarazem wyczerpujące kompendium tematu. Wiele z
prezentowanych przez autora źródeł to plon żmudnych bibliotecznych poszukiwań i
arcyciekawe efekty lektury prasy rosyjskiej wydawanej w stolicy. Pracy fascynującej, lecz
dość niewdzięcznej i trudnej. Jednak w całej pełni otwiera się dzięki temu przed czytelnikiem
psychologia budowniczych wielu ze świątyń, która sprawiła, że już u swoich początków
zostały one skażone rozmaitymi grzechami. „Swoją obecnością rosyjski sobór obwieszcza
światu i niespokojnym Polakom, że na zachodnich nadwiślańskich kresach nieodwołalnie
utwierdziło się potężne prawosławne mocarstwo” – pisał w początku XX wieku jeden z
redaktorów periodyku „Warszawskij Eparchialnyj Listok”. Niekiedy pisano inaczej,
sentymentalnie, uznając że Rosjanie mają prawo czuć się tu jednak zabłąkani – jak w innym
miejscu i o innej świątyni: „Jej wygląd oddziałuje na uczucia i sprawia, że zapominają oni o
smutnym losie Rosjan w tym kraju. Dźwięk rosyjskiego dzwonu zaciera w ich duszy myśl o
Polsce jako o miejscu, gdzie zostało przelane mnóstwo krwi rosyjskiej”. Pierwszy cytat
dotyczy soboru św. Aleksandra Newskiego na Placu Saskim, drugi soboru św. Marii
Magdaleny na warszawskiej Pradze.
Studium Cerkwie w centralnej Polsce 1815-1915 przynosi interesujące dane na temat
dynamiki powstawania prawosławnych świątyń w Królestwie Polskim. I tak przez piętnaście
początkowych lat istnienia Królestwa pod rosyjskim protektoratem nie wzniesiono na jego
terenie żadnej wolnostojącej prawosławnej świątyni, urządzając jedynie kilka kaplic
domowych. Pierwszą cerkiew konsekrowano w 1835 roku, zaś do powstania styczniowego
zbudowano jeszcze jedenaście świątyń. Zmieniło się to dopiero po 1863 roku, kiedy
powołany został nawet specjalny fundusz wspierany rokrocznie przez państwo. W latach
1865-1915 wzniesiono ponad 80 wolnostojących świątyń. „Rezultatem stuletniego panowania
Rosji było konsekrowanie w centralnej Polsce ponad 200 prawosławnych cerkwi, z których
ponad 90 było stylowymi świątyniami, a pozostałe zlokalizowano w różnych budynkach” –
piszą autorzy omawianej książki. Pamiętajmy przy tym, że rosyjskie wpływy ustały na tym
terenie w 1915 roku i rozpoczął się kilkuletni wojenny okres okupacji niemieckiej, a wraz z
nim pierwsze akty bezczeszczenia i niszczenia prawosławnych świątyń, pozbawionych
gospodarzy i wiernych, traktowanych z niechęcią przez ogół Polaków.
Im krótszy pozostał czas rosyjskiego panowania w Polsce, tym budowano szybciej i
więcej, zagłuszając basem „rosyjskiego dzwonu” inne dźwięki, jakie niosła rzeczywistość.
Jednak u genezy warszawskich i mazowieckich prawosławnych świątyń jest coś
tajemniczego. Dlaczego św. Ioann z Kronsztadu przeprowadził w Imperium kolektę na
budowę cerkwi na Placu Saskim (zbierając 135 tys. rubli, gdy Synod przyznał na wzniesienie
świątyni 32 tys.), po czym, obecny podczas jej konsekracji, stwierdził, że nie jest ona dziełem
pobożności, lecz pychy i przepowiedział koniec jej istnienia wraz z końcem rosyjskiego
panowania w mieście? (Książka Sokoła i Sosny donosi, że ten kanonizowany rosyjski
duchowny wspierał budowę jeszcze pięciu innych świątyń na terenie Polski, m.in. cerkwi
garnizonowej w Siedlcach i Ostrowi Mazowieckiej). Nie wymagało to jednak wielkiego
proroczego daru, wziąwszy pod uwagę fakt, że prawosławne świątynie wznoszono tu
wówczas dla wojska, kadry urzędniczej i ich rodzin, więc i przyszłość ich ściśle związano z
polityką. Jest jednak w tej sprzeczności myśli i działania coś z prozy Dostojewskiego. Nie
wykluczone, że chodziło o to, by usłyszeć tutaj „dźwięk rosyjskiego dzwonu”, bez troski o
jutro, kiedy – pokazała historia – nie tylko budynki miały się zawalić, ale i samo Imperium. A
także o to, aby pogardę i nienawiść, jaką widziano w oczach przechodniów, tym razem móc
nazwać pogardą znoszoną w imię Chrystusa.
Do rangi symbolu wszystkich rosyjskich świątyń Polski i Warszawy urasta zniszczony
w latach 20. sobór św. Aleksandra Newskiego, którego los przepowiedział przywoływany
duchowny i profeta. Paweł Przeciszewski odsłania inny wymiar cerkwi – architektoniczne
pokrewieństwo z wenecką Katedrą św. Marka i niekwestionowaną wartość artystyczną. „Nad
żadnym projektem artystycznym na ziemiach polskich, ani wcześniej, ani później, nie
pracowało tylu twórców światowej sztuki, co nad soborem św. Aleksandra Newskiego” –
stwierdza. Istotnie, sztuka rosyjska początku XX wieku nie znalazła nigdzie lepszej okazji do
stworzenia syntezy neomodernistycznego rosyjskiego stylu narodowego i wpływów
zachodnich, jak właśnie w wielkim soborze w Warszawie. Naruszony przez Niemców w
okresie I wojny, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i w okresie wojny z
bolszewikami nie skłaniał do kontemplowania swych artystycznych walorów. Decyzja o jego
zniszczeniu zapadła symbolicznie właśnie w cieniu tego drugiego wydarzenia, jakby
ignorując fakt wrogości radzieckich najeźdźców wobec religii i prawosławia. Do dziś o
soborze mówi bogaty materiał ikonograficzny oraz rozproszone elementy wyposażenia i
dekoracji – traktowane przez wyznawców prawosławia trochę jak pamiątki minionej
wielkości, trochę jak relikwie. Zło przemienić w dobro – o tym chrześcijańskim zadaniu
można przypomnieć sobie przy okazji rosyjskich świątyń Polski i Warszawy. Rzeczywistość
jest dzięki nim bogatsza, historia ciekawsza, a teraźniejszość niesie zadanie. W nieistniejącym
soborze na Placu Saskim można wszak widzieć emblemat Warszawy fin-de-siecle’u – a nie
symbol ucisku i martyrologii. Zachowaną do dziś cerkiew św. Marii Magdaleny traktować jak
jeden z architektonicznych symboli prawobrzeżnej Warszawy i jej kolorytu, miejsce gdzie
rzeczywiście zatrzymuje się czas. Zatrzymać się i życzliwe popatrzeć – efekt może być
nieoceniony.

Podobne dokumenty