Atlantyda odkryta raz jeszcze
Transkrypt
Atlantyda odkryta raz jeszcze
Creatio Fantastica PL ISSN: 2300-2514 R. XII, 2016, nr 2 (53) Szczepan M. Całek Atlantyda odkryta raz jeszcze Mit Atlantydy, powołany do życia przez Platona z górą dwadzieścia trzy stulecia temu, nie przestaje inspirować amatorów fantastycznych teorii naukowych i autorów dzieł beletrystycznych o inklinacjach mniej czy bardziej ciążących ku science fiction. Tym razem padło na A. G. Riddle’a1, autora powieści, którą z grubsza można by uznać za thriller science fiction, przy czym thrillerem jest ona niewątpliwie, a kwestia udziału fantastyczności pozostaje do ustalenia. Gen Atlantydzki jest przy tym pierwszym tomem świetnie sprzedającej się na świecie trylogii Zagadka pochodzenia2, dzięki której mamy dowiedzieć się, jakie były początki historii człowieka na Ziemi. Znane? No znane, ale mit Atlantydy nie na próżno przetrwał tyle wieków w kulturze – i dziś potrafi przyciągać czytelników. Rozpoczynając lekturę, trafiamy jakby w środek historii podróżniczej: bez zbędnych wstępów lądujemy na statku, którego załoga właśnie dokonała niezwykłego odkrycia podczas wyprawy naukowej na Antarktydę. Jednak to tylko pozory, bo prędko daje o sobie znać sensacja, która zadecyduje zarówno o strukturze narracji, jak i konstrukcji akcji. Prolog i dwa pierwsze rozdziały dokonują ekspozycji głównych wątków: poszukiwań tajemniczych instalacji pochodzenia kosmicznego, badań genetycznych nad niezwykłymi możliwościami drzemiącymi w autystykach i działalności tajnych agencji o zasięgu Recenzja książki: A.G.Riddle, Gen Atlantydzki [The Atlantis Gene], przekł. Zuzanna Byczek, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar 2016, ISBN: 978-83-7686-323-8, ss. 560. * Ciekawe, że ani oficjalna strona autora (http://www.agriddle.com/about; dostęp: 8.06.2016), ani też jego wizytówka na Facebooku nie umożliwiają poznania imion sugerowanych inicjałami; można zatem przypuszczać, że Riddle jest raczej pseudonimem niż prawdziwym nazwiskiem pisarza. 2 Dalsze tomy tej serii to The Atlantis Plague (2013) i The Atlantis World (2014), na razie nie zostały jeszcze przełożone na język polski, ale wydaje się, że Wydawnictwo Jaguar, zapowiedziawszy trylogię, będzie ją chciało w całości przetłumaczyć i wydać. 1 1 globalnym w kontekście terroryzmu po 11 września. Splot tych trzech wątków zdominuje grę fabularną i zapewni dynamiczny przebieg akcji. Powieść posiada zasadniczo dwoje głównych bohaterów, którzy ze szlachetnych pobudek toczą walkę z szeroko pojętym „złem”. Kate Warren prowadzi badania nad autyzmem wśród indonezyjskich dzieci w ośrodku w Dżakarcie, gdzie udaje jej się uzyskać nadzwyczajne wyniki w przypadku dwóch małych chłopców, którzy okazują się ponadprzeciętnie inteligentni. Ciekawa akcja ubarwiona jest wątkami postkolonialnymi, gdy prowadząca badania zostaje aresztowana przez miejscowych policjantów. Nie to jest jednak najważniejsze. Okazuje się, że finansująca jej badania korporacja Immari poszukuje genu odpowiedzialnego za przetrwanie w specyficznych warunkach zagrożenia spowodowanego przez nieznane kosmiczne technologie. Doprowadzi to do porwania dzieci i samej Kate. Drugim pozytywnym herosem jest David Vale, nowe wcielenie Jamesa Bonda, inteligencja, sprawność i nieustraszoność w jednym. David jest początkowo szefem dżakarckiego oddziału globalnej agencji wywiadowczej Clocktower, a po upadku organizacji – samotnym bojownikiem zwalczającym wielogłową hydrę, jaką jest korporacja Immari. Jak się bowiem czytelnik dowiaduje, ta niezwykle wpływowa instytucja oprócz rozbudowanych struktur jawnych posiada także tajne komórki, istniejące znacznie dłużej, niżby się mogło wydawać. W toku akcji Kate i David, każde na własną rękę, doświadczają, jak niebezpieczna jest korporacja Immari i stopniowo odkrywają, na czym w istocie polega jej działalność. W końcu ich drogi zbiegają się: odtąd już wspólnie podejmują działania zmierzające do uratowania dwojga porwanych dzieci oraz udaremnienia zbrodniczych planów Immari. Po obfitujących w wybuchy i strzelaniny perypetiach w Dżakarcie docierają do ośrodka badawczego w zachodnich Chinach, gdzie przy pomocy tajemniczego „dzwonu” przeprowadza się eksterminację ochotników do badań, co dokonuje się w sposób żywo przypominający nazistowskie komory gazowe. W ten sposób Riddle do fabuły korzystającej z mitu atlantydzkiego, opartej na strukturze powieści sensacyjnej, wzbogaconej o wątek psychologiczny (badania nad autyzmem) i „podróżnicze” przerzucanie bohaterów z jednego krańca świata na drugi dodaje jeszcze wątki postkolonialne oraz czytelne aluzje do Holocaustu. Wszak książka musi się dobrze sprzedać, niech więc każdy znajdzie w niej to, czego szuka… 2 I tak niemal martwy David wraz z opiekująca się nim Kate cudem ewakuują się ze strefy katastrofy pociągiem wiozącym zwłoki, a następnie, kolejnym cudownym zrządzeniem łaskawego dla nich losu (i sympatii pisarza), trafiają do buddyjskiego klasztoru w Tybecie, będącego siedzibą tzw. Immaru. Oczywiście miejsce nie jest przypadkowe. Poza zaletami związanymi z malowniczością krajobrazu (po Antarktydzie, Dżakarcie i Chinach) nasi bohaterowie znajdują nie tylko schronienie i niezbędną opiekę, ale także wyjątkowe informacje: czeka na nich dziennik Patricka Pierce’a, amerykańskiego weterana wielkiej wojny, a przy tym górnika, który został przez Immari zatrudniony w roku 1917 do wykopalisk pod Cieśniną Gibraltarską. Z tego to dziennika, przesłanego przez autora w to odludzie z myślą o adresatach takich jak David i Kate, dowiaduje się czytelnik wszystkiego, co chciałby wiedzieć o Immari, ale dotąd nie miał skąd zaczerpnąć wiedzy. Ostatecznie okazuje się, że cel tej organizacji jest tyleż morderczy, co dyktowany „dobrem” ludzkości, splata ze sobą poszukiwania „Atlantydy” oraz tajemniczy „protokół Toba”. Te dwa wiodące wątki przeplatają się zwłaszcza w drugiej części powieści, zatytułowanej Tybetański Gobelin. Riddle w dążeniu do sprostania czytelniczym gustom zdaje się sądzić, że lubią oni, gdy bohaterowie niemalże giną i w ostatnim momencie zostają cudem uratowani. Takich interwencji dei ex machina jest całkiem sporo, co czasem pozwala na ratowanie protagonistów z obsesji, a czasem służy umotywowaniu zdarzeń pierwszego planu. Jednak trzeba przyznać, że powieść Gen Atlantydzki czyta się z dość dużym zajęciem, a to ze względu na wspomnianą już wartkość akcji oraz kalejdoskopowość narracji. Cecha ta, połączona z fragmentarycznością przedstawień, uzyskaną poprzez częstą zmianę miejsca i perspektywy narracyjnej, budzi wyraźne skojarzenia ze scenariuszem filmu akcji. Strategia ta ma w praktyce swoje dobre strony, bowiem wciąga i pozwala przymknąć oko na niektóre niedociągnięcia. Niestety nie do końca się ona sprawdza, gdyż w miarę przybywania rozdziałów stają się one coraz krótsze, a ich rytm nabiera monotonii. Trzeba wybaczyć autorowi również słabe portrety postaci, także tych głównych, bowiem sylwetki te, wraz z niedoróbkami, giną w natłoku wydarzeń. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że zdarzenia muszą przykrywać także tło. Akcja toczy się głównie w okolicach egzotycznych zarówno dla czytelnika, jak i dla autora, o ile jednak można wybaczyć brak indywidualizacji opisów Indonezji czy Indii, o tyle trudno przejść do porządku dziennego nad brakiem znajomości stosunków europejskich (np. rodowity Niemiec, nazista, nie wiedzieć czemu nosi nazwisko Kane). 3 W przypadku Riddle’a trzeba jednak docenić paranaukowe zacięcie, które kazało mu skorzystać nie tylko z rewelacji przekazanych przez Platona, ale także z teorii Hapgooda, który gotów był widzieć Atlantydę w okolicach Antarktydy. Ciekawe może być także skojarzenie poszukiwań zaginionego lądu z nazistowskimi wyprawami do domniemanych praźródeł rasy aryjskiej w Tybecie. W tych lekko zarysowanych alternatywach widać może wpływ ducha Dicka. Trudno też nie zauważyć, że Riddle korzysta z wątków silnie obecnych w kinie SF, z Piątym elementem Luca Bessona czy Wojną światów Stevena Spilberga na czele. Do czegóż jednak ma odsyłać thriller mający zdobyć czytelników, jak nie do popularnych motywów, nawet jeśli niektóre zdają się przynależeć bardziej do narracji cudownych niż fantastycznych (jeśli sięgnąć tu po poręczne rozróżnienie Todorova). Na koniec należy jeszcze wspomnieć o rzetelności przekładu, z tą wszakże uwagą, że zapośredniczone przez język angielski rosyjskie imię Dmitrij można byłoby w tłumaczeniu odmieniać według deklinacji rzeczownikowej, a nie przymiotnikowej3. Powieść ta zatem godna jest polecenia głównie jako pozycja wakacyjna; amatorzy dobrej literatury fantastycznej raczej w niej jednak upodobania nie znajdą. Jeśli jednak lubicie wartką akcję, niemal ginących i każdorazowo uratowanych bohaterów oraz wielowątkowość, a to wszystko podane w egzotycznym sosie i z palemką fantastyki pośrodku – książka ta okaże się strzałem w dziesiątkę. 3 Powinno być nie Dmitriego, lecz Dmitrija Kozłowa, jak zostało to błędnie odmienione we fragmencie: „Dorian podszedł do Dmitriego Kozłowa, zastępcy dowódcy oddziału osobistej ochrony Doriana” (s. 253). 4