13 niedziela po Trójcy Świętej, 30 sierpnia 2015 r. Tekst biblijny: Łk

Transkrypt

13 niedziela po Trójcy Świętej, 30 sierpnia 2015 r. Tekst biblijny: Łk
13 niedziela po Trójcy Świętej, 30 sierpnia 2015 r.
Tekst biblijny: Łk 10, 25-37
Pieśni: 292, intr. 68, 826, 305, 825, 308.
dzisiejsza niedziela, 13 po Trójcy Świętej, która jeszcze kilka lat temu obchodzona był jako niedziela
diakonii stawia nas wobec pytania: Kto jest bliźnim moim? W zasadzie znamy odpowiedź na to pytanie. Pan
Jezus poprzez przykład o miłosiernym Samarytaninie dopomógł pytającemu go uczonemu w Piśmie i nam
dzisiaj na to pytanie odpowiedzieć. Bliźni to ten, który się lituje nad potrzebującym pomocy. Dlaczego się
lituje? Z poczucia solidarności międzyludzkiej, sumienie mu nakazuje i z sumieniem związana religia,
a więc Boże przykazanie. Nad przykazaniem miłości będziemy się zastanawiali w 18 niedzielę po Trójcy
Świętej, na którą wyznaczony jest tekst z ew. Marka mówiący o największym przykazaniu. Dzisiaj
skoncentrujmy się na nas i naszym postępowaniu wobec bliźnich.
Kilka dni temu jechałem w Niemczech autostradą. W pewnym momencie samochody zaczęły zwalniać
i zjeżdżać na lewy pas. Po prawej stronie na pasie awaryjnym stały dwa samochody na włączonych
światłach awaryjnych. Potem w moim polu widzenia pojawiło się kilka osób w kamizelkach odblaskowych,
na drodze leżał jakiś człowiek, ludzie pochylali się nad nim. Czy wypadł z samochodu, szedł autostradą –
skąd on się tu wziął? – pomyślałem. Kilkadziesiąt metrów dalej leżał motocykl, a właściwie to, co z niego
pozostało. Potem znów kilka samochodów, ludzie biegnący w kierunku poszkodowanego. Ja pojechałem
dalej. Jak prawie wszyscy kierowcy początkowo z zwolnioną prędkością, a po kilkunastu kilometrach
z normalną jak na autostradzie. Po kilkunastu minutach usłyszałem w radiu, że na tej trasie zrobił się zator
na skutek wypadku. Prawdopodobnie przyjechała policja i karetka pogotowia, i zablokowała jeden pas
ruchu. Zastanawiałem się kim był ten człowiek na drodze, co się mogło stać, czy żyje? I pytanie, które
pojawia się ilekroć jestem świadkiem wypadku, który zdarzył się kilka kilkanaście minut przede mną. Jak
bym się zachował, gdyby tam nikogo nie było? Zatrzymałbym się, zabezpieczył miejsce wypadku, wezwał
pomoc, ale co potem?
Czasami u nas na autostradzie, albo na drodze szybkiego ruchu, możemy zauważyć samochód na światłach
alarmowych z otwartą maską. Podjeżdżamy bliżej i widzimy, że ktoś próbuje nas zatrzymać, na pewno nie
jest to Polak, karnacja wskazuje na Roma. Zatrzymać się czy jechać dalej? Może naprawdę ktoś potrzebuje
pomocy? A może tylko udaje. Może za samochodem jest kilku złodziei, którzy czekają, żeby się zatrzymać
i wysiąść z samochodu. Co robić?
Drogę między Jerozolimą i Jerycho nazywano niebezpieczną. Nawet dzisiaj jest to droga prowadząca przez
pustynię, pusta, od czasu do czasu widać namioty beduińskie. Jadąc własnym samochodem byłby strach się
tam zatrzymać. Człowiek wracający z Jerozolimy został napadnięty, pobity, poraniony i obrabowany.
W zasadzie był skazany na śmierć. Jeżeli był przytomny uświadomił sobie, że jest sam, że trudno oczekiwać
w tym miejscu na pomoc.
Gdy jeździłem zimą po zaśnieżonych, śliskich i pustych drogach przez las z Ozimka do Gogolina na
nabożeństwo w niedzielny poranek około godz. 9.00, gdy nie było jeszcze telefonów komórkowych nieraz
zastanawiałem się, czy ktokolwiek by mnie znalazł gdybym wpadł w poślizg i wpadł do rowu. Szybciej bym
zamarzł niż otrzymał pomoc. Zwalniałem wtedy i spóźniony na nabożeństwie prosiłem o zrozumienie.
Popatrzmy co się działo na drodze z Jerozolimy do Jerycha. Może po godzinie albo dłużej ktoś
przechodził, jakiś podróżny, ale słysząc jęki, odszedł przyspieszając kroku, potem następny. Dwaj
mężczyźni, od których można by oczekiwać, że znają przykazanie miłości bliźniego i wypełniają: kapłan
i lewita. Obaj zauważyli leżącego przy drodze poranionego, obrabowanego, lecz nie zatrzymali się, odeszli.
Dlaczego przeszli mimo? Kapłan i lewita służyli w świątyni. Troszczyli się o to, żeby odbywały się
nabożeństwa. Obowiązywały ich surowe reguły czystości, których musieli przestrzegać. Gdyby mieli do
czynienia z krwią rannego, byliby nieczyści i nie mogliby służyć w świątyni. Możemy powiedzieć
o konflikcie sumienia: dwa przykazania, które należy wypełniać stanęły naprzeciw siebie. Przykazanie
miłowania Boga z całego serca, duszy, myśli i siły swojej i przykazanie miłowania bliźniego jak siebie
samego. Co jest ważniejsze: służba w świątyni, nabożeństwo, czy miłość bliźniego? Kto tak pyta abstrahuje
od rzeczywistości. Czy Boga nie interesuje ten poraniony człowiek? Dlaczego akurat ludziom pobożnym tak
trudno przyszło pomoc bliźniemu? Pan Jezus daje nam do myślenia. Im przyszło łatwiej wytłumaczenie się,
usprawiedliwienie się z nieudzielenia pomocy: szli do świątyni. To bardzo niebezpieczne, gdy człowiek
zasłaniając się swoją pobożnością, obowiązkiem wobec Boga nie zauważa bliźniego.
Kilka słów musimy poświęcić Samarytaninowi. On znał biblijne przykazanie miłości. W czasach Jezusa był
pogardzany przez Żydów. Co go skłoniło do tego, żeby pomóc potrzebującemu? Przecież mógł powiedzieć:
To nie jest żaden Samarytanin, lecz Żyd, jeden z tych, którzy mnie i moim rodakom utrudniają życie. To nie
jest mój bliźni.
W minioną niedzielę uczestniczyłem w ekumenicznym nabożeństwie na rynku w Erlangen. Kazanie
wygłaszali księża z kościoła ewangelicko-reformowanego, luterańskiego i rzymskokatolickiego. Tematem
była pomoc bliźnim, konkretnie uchodźcom z Syrii i Afryki, których Niemcy mają przyjąć około 700 000.
W Saksonii z tego powodu były rozruchy. Księża bardzo rozsądnie i ciekawie wzywali do serdecznego
przyjęcia potrzebujących. U nas trwa dyskusja. Czytałem w Tygodniku Powszechnym wywiad ze znanym
posłem, który jest przeciwko ustawie o in vitro, uważając, że pozwala niszczyć ludzkie życie, a z drugiej
strony uważa, że nie należy pomagać i przyjmować uchodźców, bo stanowią niebezpieczeństwo. Znów
problem sumienia. Polski rząd zgodził się tylko na przyjęcie 2000 uchodźców.
Samarytanin powinien się cieszyć, że oto kolejny Żyd się wykrwawi i umrze na pustyni. On jednak się
zlitował i mu pomógł. Decydującym motywem było: zlitowanie. Współczuję tym, którzy na Morzu
Śródziemnym pilnują, żeby uchodźcy nie dopłynęli do brzegu lecz zawrócili. Czy mają wyławiać z wody
dzieci, matki, czy patrzeć, żeby utonęły bo nie ma dla niech miejsca, bo za nimi przypłyną następni? Nie
będę rozwijał tego tematu, bo wkraczamy w politykę socjalną, pokojową, międzynarodową. Zadajmy sobie
pytanie: jeżeli na naszym osiedlu pojawi się rodzina z Syrii, będziemy ją omijać szerokim łukiem? Jeden
z księży w Erlangen powiedział, że człowiek nie ma wpływa na to gdzie się urodził i jak został wychowany.
My też przeżywaliśmy trudne czasy. Otrzymywaliśmy pomoc, czy ktoś pytał, czy na nie zasługujemy, czy
przypadkiem nie staniemy się w przyszłości wrogami?
Pan Jezus uczy nas dzisiaj, że pytanie o miłość bliźniego nie jest pytaniem abstrakcyjnym, dalekim, lecz
stale nas dosięgającym w różnych aspektach i momentach naszego życia.
Pewien rabbi, żydowski nauczyciel powiedział, że nauczył się jak powinno się miłować bliźniego od
pewnego rolnika. „Rolnik wraz z innymi siedział w gospodzie i pił wino. Długo, jak i pozostali nic nie
mówił. Ale kiedy wino poruszyło jego serce i umysł powiedział do sąsiada: powiedz, miłujesz mnie, albo
nie miłujesz. Sąsiad odpowiedział: Miłuję cię bardzo. Rolnik mówił dalej: mówisz, że mnie miłujesz, a
przecież nie wiesz, co ja czuję. Jeżeli naprawdę mnie miłujesz, to powinieneś wiedzieć co czuję i czego
potrzebuję. Biesiadnicy zamilkli, również i pytający. Miłować bliźniego to odczuwać jego potrzeby i nosić
jego cierpienia.
Kto jest bliźnim moim? Wbrew pozorom, to trudne pytanie, na które każdy z nas musie w sumieniu
znaleźć odpowiedź i ją wypełniać. Amen
Ks. bp Marian Niemiec