O kilku wypadkach… - ATEST Ochrona Pracy

Transkrypt

O kilku wypadkach… - ATEST Ochrona Pracy
O kilku wypadkach…
Mam na koncie około tysiąca dokumentacji wypadkowych. Opisywałem wypadki tragiczne,
zabawne i zwyczajnie nudne. O tragicznych nie chcę wspominać, o nudnych nie warto.
Pozostają zabawne. Nie tylko o wypadkach będą te moje wspomnienia i nie tylko będą to
zdarzenia w których uczestniczyłem, będą to również zdarzenia, o których opowiadali mi
behapowcy podczas spotkań formalnych i nieformalnych.
Z siekierą na behapowca
Jelenia Góra. Lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Danusia, specjalistka ds. BHP,
przebywała sama w swoim pokoju biurowym. Około godz. 9:30 do jej pokoju wpadł
podekscytowany, a nawet wściekły, człowiek z siekierą, i z okrzykiem „płacicie, albo łby
wam poucinam” rzucił się w kierunku przerażonej Danusi. Był to pan Grzegorz. Danusia nie
miała czasu na ocenę sytuacji – z okrzykiem charakterystycznym tylko dla przerażonych
kobiet wyskoczyła przez okno i pobiegła w kierunku grupy osób stojących na placu. Na
szczęście jej pokój znajdował się na parterze. Napastnik wycofał się z biura i uciekł poza
teren zakładu.
Kilka miesięcy wcześniej pan Grzegorz zgłosił wypadek. Podczas wymiany koła w
samochodzie ciężarowym doznał przepukliny. Okoliczności zdarzenia od początku były
wątpliwe, ale wypadek uznano. Po zakończeniu zwolnienia lekarskiego pan Grzegorz
wystąpił o odszkodowanie. Dokumentacja została przesłana do ZUS. Komisja lekarska ZUS
ustaliła u pana Grzegorza 0% uszczerbku na zdrowiu, wobec czego zakład pracy nie mógł
wypłacić odszkodowania. Pan Grzegorz uważał jednak, że odszkodowanie mu się należy,
więc o swoje prawa wystąpił z siekierą.
Sprawa zakończyła się polubownie. Danusia nie wniosła pozwu do sądu a pan Grzegorz
zrezygnował z odszkodowania. Pół roku po ataku na Danusię pan Grzegorz ponownie zgłosił
wypadek – doznał urazu nogi. Okoliczności również były niejasne, jednak tak jak poprzednio,
wypadek uznano. Tym razem jednak komisja lekarska stanęła na wysokości zadania i ustaliła
u pana Grzegorza 3% uszczerbku na zdrowiu. Odszkodowanie wypłacono.
Przez okno najbliżej
Mniej więcej dwa lata temu, w Ateście (teksty – preteksty) czytałem o nagrodach Stelli,
przyznawanych w USA za najbardziej kuriozalne pozwy sądowe. Była to sprawa pani z
Claymont, która restauracyjną toaletę opuściła przez okno, porozbijała się przy tym, za co
zażądała odszkodowania od właściciela restauracji i wygrała to odszkodowanie w
amerykańskim sądzie. Przypomniałem sobie wtedy historię pani Jadwigi ze Świdnicy, która
jak pani z Claymont, postanowiła opuścić pomieszczenie, w tym wypadku biurowe, przez
okno. Pani Jadwiga pracowała w biurze, na parterze, z oknem na plac wewnątrzzakładowy.
Gdzieś tak przed południem pani Jadwiga wyjrzała przez okno i zauważyła stojącego na placu
pana, do którego miała sprawę niecierpiącą zwłoki. Otworzyła okno i weszła na parapet.
Pochyliła się, aby zeskoczyć, ale zamiast znaleźć się po drugiej stronie okna, uderzyła głową
o framugę i spadła na powrót do pokoju. Skończyło się niegroźnym rozcięciem skóry na
głowie (do pierwszej krwi), szumem w uszach i zawrotami.
Badający sprawę zespół powypadkowy zadał pani Jadwidze trzy pytania. Czy drzwi z pokoju
na korytarz były zamknięte? Nie – odpowiedziała pani Jadwiga. Czy ktoś lub coś pani
zagrażało od strony drzwi, ktoś panią od tej strony atakował? Nikt mnie nie atakował –
odpowiedziała nieco podenerwowana pani Jadwiga. To, dlaczego wychodziła pani przez
okno? Było bliżej – szczerze wyznała pani Jadwiga.
Z panem stojącym na placu wewnątrzzakładowym pani Jadwiga już nie zdążyła
porozmawiać. Po założeniu opatrunku na głowę behapowiec osobiście odwiózł panią Jadwigę
na pogotowie w Świdnicy.
Sprawa zakończyła się i wszyscy o niej zapomnieli, ja również. Jednak po zapoznaniu się z
historią pani z Claymont, okolicznościami zdarzenia i konsekwencjami dla właściciela
restauracji, oraz na wspomnienie o historii pani Jadwigi, zaczęło dręczyć mnie pytanie, czy
pracodawcy nie powinni wydawać instrukcji na temat metody bezpiecznego opuszczania
pokoju biurowego? Na wszelki wypadek z wyraźnie podkreślonym zakazem opuszczania
pomieszczenia przez okno? No, bo jak znajdzie się u nas odpowiednik pani z Claymont to…
Tańczący z umywalką
Wypadek Andrzeja na tle innych wypadków był hitem roku. To nie jakieś tam nudne
wypadnięcie z kabiny pojazdu, czy też potknięcie się na schodach, do znudzenia powtarzane
przez kilku kolejnych poszkodowanych. Andrzej zatańczył z umywalką.
W dniu wypadku późniejszy bohater roku pracował na drugiej zmianie. Po pracy postanowił
wziąć prysznic. Odświeżony po prysznicu i tryskający energią wyszedł z kabiny prysznicowej
i skierował się do umywalki, nad którą wisiało lustro. Chciał się przejrzeć w lustrze i uczesać.
Ponieważ był boso, a posadzka była mokra, wpadł w poślizg. Tracąc równowagę odruchowo
chwycił się umywalki. Tu trzeba nadmienić, że Andrzej to nie jakiś tam ułomek, tylko chłop
słusznej postury i takiej samej siły. Tracąc więc równowagę, potężny Andrzej uczepiony
umywalki i będący w rozpędzie mocą swoich mięśni i swojej masy, wyrwał umywalkę ze
ściany, zrobił z nią kilka obrotów i runął na posadzkę. Umywalka rozbiła się w drobny mak a
odłamki umywalki zraniły prawą dłoń wirującego z nią Andrzeja.
Nie słyszałem, a od dnia wypadku minęło dwanaście lat, aby ktoś powtórzył wyczyn
Andrzeja. Ponieważ zdarzenie było jak na wypadek nietypowe, do dzisiaj opowiadam o tym
zdarzeniu na szkoleniach, nawet wtedy, gdy Andrzej jest uczestnikiem takiego szkolenia. A
może nawet szczególnie wtedy opowiadam, ale nie dlatego, aby znęcać się nad
poszkodowanym, moim dobrym znajomym. Opowiadam ku przestrodze. Nie chlor, nie ozon,
nie siarkowodór i nie metan was powali – tylko mokra posadzka, wyrwa w chodniku, wrzątek
w czajniku. Uważajcie!