nessi

Transkrypt

nessi
TEKSTY
Rozgrzewać się czy nie? Rozterka biegacza
Aktywność fizyczną poprzedzamy rozgrzewką. Niby oczywiste. Tak jest na zajęciach sportowych,
tak robimy na siłowni. Tak nauczono nas nawet na… wychowaniu fizycznym w szkole. Jednak w
przypadku biegaczy praktyka bywa różna. Na temat rozgrzewek krąży wiele dyskusji. I każdy
chce mieć rację!
Dobra rozgrzewka nie jest zła
Rozgrzewka niewątpliwie ma wiele korzyści. Mówiąc najprościej: motywuje ciało do wysiłku,
pomaga rozłożyć energię na cały trening, zwiększa gotowość układu oddechowego i
krwionośnego do biegania. Niejeden biegacz przyzna, że pierwsze minuty treningu bywają
naznaczone niezbyt przyjemnym uczuciem sztywności w mięśniach i ociężałości. Rozgrzewka
minimalizuje taki dyskomfort, pozwalając cieszyć się biegiem od pierwszych chwil!
Prawidłowo przeprowadzona rozgrzewka zwiększa temperaturę ciała, co szczególnie przydaje
się w chłodne poranki lub mroźną zimę. Ciało, które „oswoi” się z ruchem, jest mniej podatne na
kontuzje i chętniej współpracuje. Nie lubi być zaskakiwane nagłym zrywem do ostrego biegu, co
najczęściej bardzo źle się kończy (widać to szczególnie podczas maratonów). Bądźmy więc dla
niego łaskawi, aby móc osiągać wyniki.
Rozgrzewaj się z głową!
To tyle, jeżeli chodzi o teorię. W praktyce bywa różnie. Wielu biegaczy rozgrzewa się przed
biegiem, najczęściej poprzez rozciąganie. W tym słowie jest jakaś magia. Ogromna wiara w to, że
rozciągnięte, powyginane we wszystkie strony mięśnie będą później posłuszne, wytrzymałe i
niezniszczalne. Nie brakuje także tych, którzy rozgrzewkę (w jakiejkolwiek formie) ignorują
zupełnie. Dlaczego? Bo to nudne. Bo zabiera czas, który o wiele przyjemniej spędzić w biegu. I
jak w tym wszystkim odnaleźć złoty środek?
Słuchaj własnego ciała!
Jeżeli po rozgrzewce biega ci się lepiej, jeżeli rzeczywiście czujesz, że jest to dla twojego ciała
dobre – rozgrzewaj się! Jeżeli jednak rozciąganie stanowi udrękę, która miałaby sprawić, że w
końcu zaniechasz biegania, możesz wypróbować inne metody. Bo i takie istnieją! Z odsieczą tym,
którzy nie znoszą rozgrzewek przychodzi sam Jeff Galloway. W swojej książce Bieganie metodą
Galloway`a stawia dosyć kontrowersyjną teorię: „Mając za sobą współpracę z ponad 100 000
zwykłych biegaczy, doszedłem do przekonania, że większość współczesnych zawodników nie
potrzebuje się wiele rozciągać, jeżeli w ogóle”. Po chwili dodaje, bez żadnych kompleksów:
„Przez ponad 20 lat się nie rozciągałem. W tym czasie nie zauważyłem jakiegoś wzrostu
sztywności mięśni. Odniosłem w tamtym czasie tylko jedną kontuzję”.
Co w takim razie robić? Galloway poleca rozpocząć bieg od marszu, delikatnego truchtu. Już
jeden kilometr wystarczy, aby mięśnie się rozgrzały i przystosowały do dalszego treningu. Poleca
także rozciąganie pomiędzy treningami, co może zaskakiwać. Nie przed, nie po biegu, ale
właśnie w ciągu dnia, 2-3 razy w tygodniu…
Z kolei Paula Radcliffe, autorka poradnika Sztuka biegania kładzie ogromny nacisk na
rozgrzewkę przed treningiem, rozciąganie mięśni po bieganiu, ale przede wszystkim:
zakończenie biegania marszem. Jej zdaniem nie ma dla ciała nic gorszego niż gwałtowne
urwanie treningu!
Kilka wskazówek na dobry początek
Rozgrzewka przed biegiem nie powinna być streczingiem. Naciąganie mięśni jest wielkim
wysiłkiem, więc po co odbierać sobie energię zarezerwowaną na trening?
O wiele lepiej zadziałać w inny sposób. Oto kilka wskazówek:

Zacznij od spokojnego marszu, później przejdź do truchtu.

Kolejnym krokiem jest gimnastyka. Przydadzą się wymachy nóg – po 10 powtórzeń w tył i
w bok.

Wykroki, również 10 powtórzeń. Uwaga: wykroki robimy tylko wówczas, gdy nasze stawy
nie są przemęczone!

Wspięcia na palcach.

Rotacje, rolowanie kręgosłupa (przydatne, bo ciało podczas biegu bardzo się spina).
Pamiętaj, że ćwiczenia należy wykonywać spokojnie, bez gwałtownych ruchów. Bądźmy łaskawi
dla naszego ciała, a ono odwdzięczy się najlepiej, jak potrafi. Miłego biegania!
Autor postu Danuta Awolusi
Danuta to kobieta, która inspiruje i motywuje do zmian. Jest copywriterką, wokalistką.
Pracuje, prowadzi dwa blogi, napisała książkę, śpiewa w chórze Soul Connection Gospel
Group.
Żywieniowe rozterki biegacza
Biegacz ma apetyt, biegacz musi dobrze zjeść, dieta wyznacza biegaczowi granice albo…
otwiera ocean możliwości! Co jeść przed treningiem i po? Jak się odżywiać? Czy słowo dieta
powinno się kojarzyć z odmawianiem sobie czegoś? Oto pytania, które wcześniej czy później
powinien zadać sobie każdy, kto poważnie myśli o sporcie.
Czego „nie wolno”, a więc nie ma to jak kilka przeciwwskazań!
Przyznam, że namęczyłam się, poszukując klarownych, sensownych wskazówek na temat tego,
co mogę zjeść przed bieganiem – czy ogólnie – przed treningiem. O wiele łatwiej dowiedzieć się,
czego jeść nie wolno. Więc może inaczej: czego lepiej unikać?

Śmieciowego jedzenia. Fast-foody? Darujmy je sobie. Podpowiem jednak, że pizza jest
znakomitą przekąską po maratonie (ale o tym później). Nie wszystko, co robi się szybko i jest
kaloryczne możemy nazwać śmieciowym jedzeniem…

Cukrów w postaci słodyczy – to szybki zastrzyk energii, który jednak działa na zgubę
biegacza. W trakcie treningu cukier spada i energia się kończy…

Serów, czerwonego mięsa – duże wyzwanie dla organizmu, który musi się skupić na
trawieniu.

Mleka – nie każdy je toleruje, poza tym, może powodować wzdęcia.

Napojów energetycznych (!)

Wzdymających warzyw, a więc kapustnych, cebuli, strączkowych.
Kiedy do treningu wciąż daleko
Zbilansowany, pełny posiłek dobrze zjeść na 3-4 godziny przed bieganiem. Można sobie
zaserwować zasłużoną porcję węglowodanów, które organizm nie tylko strawi, ale również
wyciągnie z nich potrzebną do biegania siłę.
A skoro o węglowodanach mowa. Najlepsze są te złożone, które przyswajają się powoli, mówiąc
prościej: rozkładają nasze moce etapowo! Co do nich zaliczamy? Produkty zbożowe, a więc
makarony, otręby, mąkę, ryż, pieczywo, a także kasze i owoce! Dla ułatwienia podaję kilka
posiłków, które polecam:

Makaron razowy z sosem ze świeżych pomidorów i bazylią

Pierś z kurczaka z warzywami i brązowym ryżem. Jako wegetarianka wybieram po prostu
ryż z warzywami – to samo w sobie stanowi doskonałe źródło białka!

Kasza gryczana z jajkiem sadzonym lub omletem

Racuchy z jabłkiem

Jogurt naturalny z musli domowej roboty (czytaj: bez białego cukru!) i suszonymi
owocami

Tortilla z mąki razowej podana z sałatką i grillowanym kurczakiem

Grillowana lub gotowana na parze ryba, podana z sałatką lub warzywami
Moją zasadą jest, że warzywa spożywam przy każdym posiłku. Sałata lodowa, pomidory, ogórki,
rzodkiewki – tego sobie nie odmawiam!
Kiedy do treningu już blisko
A co, jeżeli chodzi o przekąski na 1-2 godziny przed bieganiem? Tu w grę wchodzą bardzo lekkie
posiłki, choć również złożone z węglowodanów. Doskonałe są świeże owoce! Co jeszcze można
wziąć pod uwagę?

Jogurty

Kanapki z dżemem lub miodem

Batoniki zbożowe

Soki owocowe lub warzywne, świeżo wyciskane
Po bieganiu, czyli zwycięzca jest głodny!
I już! Trening zakończony. Siódme poty wylane, mięśnie aż ciepłe od wysiłku. Jesteśmy boscy,
zmęczeni, zadowoleni z siebie i… głodni! Co będzie dobrym wyborem? Po treningu najlepiej
przyswajać węglowodany oraz białka i skrobię. W ten sposób uzupełnimy wszelkie ubytki, jakie
powstały w trakcie wysiłku. To trochę tak, że organizm potrzebuje solidnej porcji wartości
odżywczych, żeby zapełnić ubytki i budować mięśnie! Na dobrą sprawę posiłek po bieganiu
przypomina ten, który spożywamy na 3-4 godziny przed treningiem. Polecam spróbować:

Fritaty, a więc omletu z dużą ilością warzyw, zapiekanego w piekarniku

Łososia gotowanego na parze, z tymiankiem i cytryną, podanego z ziemniakami i
koperkiem

Risotto grzybowe (doskonałe źródło białka, nawet bez mięsa!)

Warzywa duszone z curry, posypane solą sezamową

Jeżeli nasze bieganie było dłuuuugie, można sobie pozwolić na pizzę!

A może ulubione ciasto? Też można, jeżeli jest domowe i pyszne
A jeżeli biegamy wieczorem lub nie lubimy jeść po bieganiu obfitych posiłków? Doskonale
sprawdzą się koktajle owocowe z jogurtów lub maślanki, płatki owsiane z mlekiem lub kanapka z
masłem orzechowym! Lekko, smacznie, ale POŻYWNIE.
A tłuszcze?
Tłuszcze w postaci oliwy z oliwek, oleju rzepakowego itp. dodaję zawsze do warzyw, szczególnie
sałatek. To rozpuszcza witaminy i umożliwia ich wchłanianie! Poza tym nie martwię się o nie –
znajdują się w zakwaszanych produktach mlecznych, pestkach, orzechach…
Na zakończenie przygotowaliśmy dla was małą rozpiskę dotyczącą węglowodanów. Korzystajcie!
Czekamy również na wasze propozycje posiłków przed i po treningu. Jesteśmy ciekawi, jak wy
rozkładacie siły.
Kompleksy początkującego biegacza
Piękne pytanie – dlaczego biegasz? Odpowiedzi zawsze rodzi się wiele. Każdy ma swoją
motywację, misję, pasję. Jakiś cel. Rzadziej pytamy: dlaczego zacząłeś biegać? I co tkwiło w
tobie, podczas pierwszego zrywu? Czy czułeś się wtedy biegaczem? Sportowcem? Członkiem
wielkiej, biegowej rodziny? A może… A może początki wcale nie były takie oczywiste?
Biegam… tylko biegam
Kiedy wybiegłam po raz pierwszy na warszawskie ścieżki, wcale nie czułam się wielka. Ani też
mocarna. Moje ciało, naznaczone kilogramami, nie było zachwycone perspektywą treningu, choć
trwał on raptem dziesięć minut. Nic to! O wiele większy bój toczyłam w swojej głowie. Duma z
samej siebie gryzła się ostro ze wstydem. Miałam wrażenie, że jako biegaczka przedstawiam
śmieszny widok. Że jestem żałosna. „Wyjęła buty z tapczanu, biega truchtem, sapie jak parowóz”
- takie myśli słyszałam w głowach innych. Byłam pewna, że właśnie to chcieliby mi powiedzieć
przechodnie, zaczepiając mnie wzrokiem.
Przechodnie, jak przechodnie. Najgorzej z innymi biegaczami. Ci to dopiero musieli mieć ubaw!
Biegną sobie, profesjonalnie, bez zadyszki, wbici w eleganckie legginsy i drogie buty. A ja? A ja
biegnę, pocę się jak nieboskie stworzenie i uciekam wzrokiem. Byle tylko nie zobaczyć w ich
oczach… No właśnie, czego?
Wstyd debiutanta
Czy przedstawiony wyżej obraz wydaje się być absurdalny? Cóż, nie jest. Początkujący biegacz,
zwłaszcza taki, który upatruje w sporcie szansy na pozbycie się kilogramów, to często osoba,
która boryka się z kompleksami. Czuje się niezgrabna, niegodna i być może dlatego wybiera
bieganie: samotne, odseparowane, względnie bezpieczne.
Swój pierwszy bieg zaplanowałam starannie. O 5 rano, kiedy Żoliborz śpi, a ludzie nie wylegają
na ulice. Kilka nielicznych osób napotkanych na drodze to już i tak przeszkoda… Nieraz zdarzało
mi się, że widząc kogoś na trasie… zmieniałam ją. Wydawało mi się, że mój pot, ciężki oddech,
powolne truchtanie czynią mnie w oczach innych wyjątkowo ociężałą. Myślałam, że ludzie mnie
ocenią i pomyślą: „Jadłaś? Roztyłaś się? To teraz biegaj! Może coś wybiegasz…”.
Nie tylko walka z wagą!
Przyczyn kompleksów początkującego biegacza może być o wiele więcej. Wstyd z powodu złej
techniki, braku gadżetów, zbyt wolnego tempa, konieczności robienia przerw… Tysiące
powodów! Każdy tak indywidualny i unikalny, jak biegacz…
Co więc zmieniło się w moim myśleniu po prawie roku biegania? Kiedy wstyd debiutanta
przerodził się w cudowną, uskrzydlającą dumę? Nie pamiętam dokładnie tego momentu. Ale
pamiętam dzień, kiedy spotkałam na swojej drodze pewnego biegacza, a ten uśmiechnął się do
mnie promiennie i uniósł rękę w geście pozdrowienia.
Co się wtedy działo!
Cudowny zalew szczęścia, objawiający się promiennym uśmiechem. I skrzydła! Bo skoro
pozdrowił mnie biegacz, to chyba znaczy, że należę do biegowej rodziny? Aż dziw, ile może
zdziałać mały, tak prosty gest…
Biegaczu, daj trochę ciepła!
Miły jest zwyczaj pozdrawiania się w biegu, wymiany uśmiechów i spojrzeń. Kultywujmy go
właśnie po to, aby ośmielić tych, którym się wydaje, że nie są BIEGACZAMI. Bo są nimi. Od
momentu, gdy wyszli w domu i postawili pierwszy krok…
Autor postu Danuta Awolusi
Danuta to kobieta, która inspiruje i motywuje do zmian. Jest copywriterką, wokalistką. Pracuje,
prowadzi dwa blogi, napisała książkę, śpiewa w chórze Soul Connection Gospel Group.
Samotny biegacz, bezpieczny biegacz
Niebezpieczeństwo towarzyszy nam zawsze. Jest elementem ludzkiej natury. Samo wstanie z
łóżka to już podjęcie ryzyka – można przecież poślizgnąć się w łazience i złamać nogę. Niemniej
jednak ostrożności nigdy za wiele i dlatego warto podyskutować o bezpieczeństwie biegacza,
szczególnie tego, który samotnie wyrusza w trasę. Zadbajmy o to, by cały i zdrowy, w jednym
kawałku, wrócił do domu.
Odblaski to podstawa!
Biegacze lubią dobrze wyglądać. Na rynku w końcu zaczęła się pojawiać odzież do biegania,
która nie tylko spełnia najważniejsze funkcje podczas treningu, ale również wyróżnia się estetyką.
Kolory i design mają wpływ na to, co wybieramy! Pamiętam bardzo dobrze, jak mój przyjaciel
powiedział mi: „Buty do biegania poznasz po tym, że są strasznie brzydkie”. To twierdzenie już
nie jest aktualne!
Trzeba jednak pamiętać o podstawach. Odzież biegowa: a więc legginsy, bluzy, kurtki, a także
obuwie musi zawierać elementy odblaskowe! Przyznajcie, ile razy przebiegacie na czerwonym
świetle lub w miejscach niedozwolonych? I to po zmroku lub przed wschodem słońca? Otóż to.
Odblaski mogą wam uratować życie. Jeżeli nie ma ich wszytych na waszych ubraniach – kupcie
je „luzem” w formie bransoletek.
Muzyka – wśród tłumu, ale nie w głuszy
Bieganie z ulubioną muzyką to fantastyczna sprawa. W mieście pozwala odciąć się od zgiełku i
skupić na treningu. Niestety, absorbuje ona zmysł słuchu, a bardzo często to on pierwszy
ostrzega nas przed niebezpieczeństwem. Zostawmy więc słuchawki w domu, jeżeli planujemy
trening w lesie lub na samotnych ścieżkach. Lepiej usłyszeć w porę, co dzieje się wokół ciebie!
Telefon – to nie tylko gadżet
Telefonu używamy do słuchania muzyki i mierzenia tras. Pamiętajmy jednak, że służy do
wezwania pomocy i kontaktu w nagłych sytuacjach. Niech będzie w pogotowiu, zawsze
naładowany. Warto wpisać do pamięci numery alarmowe.
Bliscy zawsze poinformowani!
Mów bliskim, kiedy i gdzie biegasz!
Niech rodzina lub współlokatorzy wiedzą o Twoich treningach. Znajomość tras także może
okazać się przydatna. To pewnie wydaje się przesadą – ale strzeżonego pan Bóg strzeże!
Nie chwal się… aż tak!
A więc nie publikuj za każdym razem swojej trasy biegowej na portalach społecznościowych. Miło
pochwalić się od czasu do czasu, ale po co obcy ludzie mają znać dokładny rozkład twoich
treningów? Przezorność zawsze w cenie!
Teoretycznie każdy z nas wie o środkach ostrożności. Wcielajmy teorię w praktykę, nawet jeżeli
wydaje się tak oczywista. I biegajmy jak najdłużej!
Autor postu Danuta Awolusi
Danuta to kobieta, która inspiruje i motywuje do zmian. Jest copywriterką, wokalistką. Pracuje,
prowadzi dwa blogi, napisała książkę, śpiewa w chórze Soul Connection Gospel Group.
Bieganie na czczo
Wstaję rano. Świt wita mnie najczęściej szarością, ale w ostatnim czasie zza okna dobiegają
promienie słoneczne. Budzik wskazuje 4.15. Nie ma nic piękniejszego niż opromieniony, zielony
Żoliborz. I ten spokój. Wart każdej ceny! Ubieram się, przemywam twarz wodą i wybiegam. Na
czczo, tak po prostu, bez ceregieli.
Z chaosu wyłów prawdę
O bieganiu na czczo przeczytałam tak wiele teorii, że aż kręci mi się w głowie.
Dobrze! Biegaj na czczo, więcej spalasz. Tłuszcz się wytapia jak skwareczka. Nic cię to nie
kosztuje, a jakie efekty!
Nie. Źle. Nie biegaj na czczo. Spalasz mięśnie, nie tłuszcz. I ogólnie, osłabiasz organizm i złe
rzeczy się będą działy!
Zamęt, zamęt. Biegacze sieją zamęt! Bo przecież nie o to chodzi, aby biegać, jak ci karzą, ale o
to, byś słuchał swojego ciała. To ty jesteś testerem. Wiesz, jak się czujesz, wiesz, co się dzieje z
twoim organizmem po biegu. Jeżeli po bieganiu na czczo masz zawroty głowy, a potem czujesz
osłabienie, to znak, że trzeba postępować inaczej.
Teoria a praktyka
Po przebudzeniu poziom glikogenu i glukozy we krwi jest niski, a więc podczas aktywności nasze
mięśnie spalają więcej białka jako paliwa. To obala teorię o tym, że na czczo spala się tłuszcz. Z
drugiej jednak strony w Internecie można znaleźć setki artykułów, które stawiają zupełnie
odmienną tezę, a mianowicie taką, że organizm najpierw spala tłuszcz, a dopiero potem bierze
się za białko. I bądź tu, biegaczu, mądry!
Poukładajmy ten bałagan!
Jak się odnalazłam w tym gąszczu teorii? I dlaczego ja biegam na czczo?

Wstaję rano. Ubranie się zajmuje mi 10 minut. Zaraz potem zaczynam trening. Gdybym
miała spożyć śniadanie, musiałabym odczekać jakiś czas, bo zazwyczaj jest ono obfite.
Wniosek: nie ma takiej opcji, szkoda dnia!

Źle się czuję, biegając po posiłku. Nie lubię nawet uczucia „wody” w żołądku. Płyny wolę
uzupełnić po treningu.

Przygotowanie śniadania pochłania czas i rozleniwia. Dlatego najpierw wolę zakosztować
przyjemności z porannego biegania, bez wcześniejszych przygotowań. To czas dla mnie,
który dostaję od razu po otworzeniu oczu…

Bieganie na czczo testuję od ponad roku. Czuję się dobrze. Nigdy nie zasłabłam, nie
odczułam żadnych negatywnych skutków. Moje ciało lubi tę metodę, a ja go słucham!
Małe szczęścia – śniadanko!
Jest jeszcze jeden powód, dla którego lubię wybiec z pustym żołądkiem. Budzi się we mnie
żarłok! Omomom, ślinka cieknie. Bo czy jest coś przyjemniejszego niż powrót z treningu i
zjedzenie zasłużonego, ciężko wypracowanego śniadania? Uwielbiam to uczucie, kiedy
rozkoszuję się każdym kęsem, a w mięśniach czuję ciepło. Stopy, łydki, uda odpoczywają, a ja
razem z nimi.
Prysznic i śniadanko. Wiadomości w TV, kawka. Tyle się już wydarzyło, a to preludium dnia! Inni
dopiero się budzą, a ja zdążyłam już tyle przeżyć! Warto być biegaczem…
Znajdź swoją metodę
Hm. A co zrobić, kiedy obfite śniadanie ci szkodzi, a bieganie na czczo nie służy? Zjedz malutką
przekąskę, taki turbo-dopalacz. Co proponuję?

Kromkę razowego pieczywa z miodem, dżemem lub masłem orzechowym. A może z
czekoladą?

Garść rodzynek i orzechów. Można wymieszać ewentualnie z jogurtem.

Koktajl owocowy. Gęsty, może być z dodatkiem kaszy jaglanej, która jest doskonała na
śniadania.
I już. Biegamy! Na czczo, czy po śniadaniu, po przekąsce lub po wypiciu płynów – to ty wiesz, co
jest dla ciebie dobre, bo jako mądry biegacz słuchasz siebie, dbasz o ciało i obserwujesz
zachodzące procesy. Prawda?
Autor postu Danuta Awolusi
Danuta to kobieta, która inspiruje i motywuje do zmian. Jest copywriterką, wokalistką. Pracuje,
prowadzi dwa blogi, napisała książkę, śpiewa w chórze Soul Connection Gospel Group.
Biegacza z kontuzją żałosny rapsod
Nikogo nie ominie, choć czasem łaskawie pojawia się tylko na krótko. Zazwyczaj jednak
przypałęta się akurat wtedy, kiedy świat jest tak piękny, rozświetlony słońcem i radosny. CHCE
SIĘ BIEGAĆ! I wtedy wkracza ona. Kontuzja. Mroczne hasło, wyrzucone przez biegacza na sam
koniec „Wielkiego Słownika Największych Udręk i Bolączek”.
Słowo „kontuzja” mieści w sobie wiele. To może być poważny uraz, wymagający opieki lekarskiej
i rehabilitacji lub zwykłe przeciążenie, które owocuje koniecznością zawieszenia treningów. Jedna
i druga opcja jest równie koszmarna, bo co tu dużo kryć: bieganie uzależnia, zarówno ciało, jak i
umysł.
Biegacz ma problem
Wstaję rano. Ciało mam zmęczone, stawy pulsują dziwnym ciepłem, nogi są ociężałe. Czy to
powód, aby NIE biegać? Niestety. Żaden nie jest wystarczająco dobry. Więc biegnę, biegnę,
biegnę. Jak wielu, którzy ignorują ból, dziwne „strzykanie” w kolanie, czy też ogólne uczucie
zmęczenia. I co? I ona przyjdzie. Przypełznie w najmniej oczekiwanym momencie, zaskoczy,
choć przecież została zaproszona. Niemalże priorytetem dostała zawiadomienie: „Przybywaj, bo
ja NIE POTRAFIĘ odpuścić!”. Kontuzja.
Biegaczu, zatrzymaj się!
I to wcale nie wtedy, kiedy zaczyna być źle. Jeżeli odczuwasz ból, to tak zwany „czerwony alert”.
Chcesz biegać, chodzić, kochasz siebie – idź do lekarza i zadbaj o to zanim na własne życzenie
wyautujesz się na długie miesiące z biegania.
Mądry biegacz to taki, który odczuwając duże zmęczenie wie, że pora na kilka dni, a nawet
tygodni bez biegania. Zupełnego. W tym czasie nie truchtasz, nie robisz przebieżek, nie
wykonujesz treningów interwałowych, podbiegów. Pozwalasz swojemu ciału odpocząć. Mięśniom
odbudować się. Stawom wrócić do formy. Wdzięczność twojego ciała będzie ogromna. Kiedy
wybiegniesz pierwszy raz po takich „wakacjach” poczujesz się lekki jak nigdy! Radość biegania
wróci ze zdwojoną siłą.
Biegacz na urlopie
Jeżeli kontuzja jest poważniejsza lub kiedy czujesz, że bez jakiejkolwiek aktywności fizycznej
zwariujesz – w czasie swojego „biegowego urlopu” możesz zając się sportem, który będzie
sprzyjał relaksowi i pomagał wrócić do czasów świetności.
Oto propozycje Jeffa Gallowaya*.

Bieganie w basenie – trudna sztuka! Warto spróbować, bo to najlepsza z możliwych form
stymulacji biegania, która pomaga utrzymać formę.

Chód sportowy – opcja do rozważenia! Najpierw trzeba zapoznać się z techniką i ją
zastosować w praktyce.

Spacery – proste i przyjemne, ale skuteczne. Godzina dziennie minimum!

Jazda na rowerze – doskonała w lato, pomaga utrzymać mięśnie nóg w dobrej formie!

Pływanie – pozwala odpocząć, odciąża kręgosłup. Idealne na urlop.
A głowa?
No właśnie. Jak przeskoczyć ten problem, kiedy głowa i serce rwą się do biegania, a… właśnie
tego nie wolno? Biedny, spętany biegacz. Tupie nerwowo nogą, jest jak zając na starcie – spięty i
gotowy, aby rzucić się w trasę, bez pamięci.
Cóż. Wszystko wymaga czasu, a mądrość przychodzi z wiekiem. Jedyne, co mogę zaoferować,
to mądrość Galloway`a, który pokazał, że przerwa biegowa wcale nas nie spowalnia! Szczegóły
na grafice. Odpoczywajmy więc, aby móc się cieszyć bieganiem przez cały rok!
*Jeff Galloway, Bieganie metodą Gallowaya. Ciesz się dobrym zdrowiem i doskonałą formą!,
Łódź 2011.
Nie licz kalorii, licz na siebie
Na początku było tak, że biegałam, by schudnąć. Potem, by trzymać formę. Wreszcie z pasji,
przyjemnego uzależnienia i możliwości kosztowania rajskiego smaku wolności. Zwłaszcza latem,
kiedy wczesne słońce witało mnie na tarasie. I wita nadal, pięć razy w tygodniu. Tylko ja zdołałam
się trochę pogubić. Pogubić w świecie dokręcania sobie śruby, cięcia kalorii i ignorowania
węglowodanów. I przyznam szczerze, publicznie: tak, jest z tym problem. Poczułam go boleśnie.
Węgiel, mój wróg
Słowo węglowodan w mojej głowie wywołuje jedno skojarzenie: kalorie. Dużo kalorii, a zaraz za
nimi podążające kilogramy. Ledwo się ich pozbyłam, więc na węgle nie ma miejsca! I tak: góra
sałaty, góra warzyw, a do nich trzy łyżki ugotowanej kaszy gryczanej. Wielki garnek zupy
pieczarkowej, a w niej pół szklanki kaszy jaglanej. Żadnego pieczywa, makaronów. I ciągłe
wrażenie, że węgli jest za dużo! Że może powinnam nie wrzucać tej kaszy do zupy? Może dodać
zamiast tego trochę cebuli…?
Ciało walczy, ale w końcu się poddaje…
Redukcję węglowodanów zaczęłam mniej więcej w październiku 2013 roku. Do grudnia nie działo
się nic złego, aż nagle w styczniu 2014 zaczęłam czuć dziwne osłabienie.
Mówiłam sobie: to stres w pracy. To zmęczenie. To zima. To problemy osobiste. To na pewno nie
odżywianie, bo ja jem dużo, bo jem zdrowo, bo nikt nie pilnuje witamin i minerałów w diecie tak,
jak ja.
Tymczasem zaczęło być coraz gorzej. Pojawiały się chwile, kiedy miałam wrażenie, że chodzenie
to wybitnie trudna czynność. Wstając w nocy do łazienki, nie potrafiłam utrzymać równowagi.
Zesztywniałe mięśnie i to ciągłe poczucie osłabienia… Trochę mnie to dziwiło. Jak to? Ćwiczę na
siłowni, a muskulatury nie widać, nic a nic. W pewnym momencie nie pomagało już nic. Nawet
przerwy w treningach. Gdyby ktoś zamienił się ze mną ciałami, pewnie zdziwiłby się, że można
tak funkcjonować.
Do wszystkiego można się przyzwyczaić
Otóż to. Uczucie słabości, wykończenia to stan, do którego można przywyknąć. Jak się ma
problem, to się mówi: „taka cena ciężkich treningów i redukowania wagi”. I idzie się dalej,
akceptując to, co jest. A śruba dociska się coraz bardziej… Dzień za dniem, wrzyna się mocniej i
mocniej. Rano bieganie. Dwa-trzy razy w tygodniu siłownia. Plus basen i spacery w weekendy. I
mało węgli, jak najmniej węgli!
Stanąć z prawdą twarzą w twarz
W ostatnim czasie poranne bieganie zaczęło mieć gorzki smak. Nogi niezdolne do wysiłku.
Podnoszone z wielkim trudem. Ciało ociężałe, bez siły. W czym problem, w czym problem? I w
końcu, biegnąc Żoliborzem, zapytałam siebie: czy tak już będzie zawsze? Gdzie jest ta silna,
zdrowa dziewczyna, która schudła ponad 50 kilogramów? I kim jest ta wycieńczona postać, która
liczy kalorie i wciąż ma wrażenie, że jest ich ZA DUŻO? Przyszedł czas na zmierzenie się z
prawdą. A wygląda ona tak:
„Dieta niskowęglowodanowa daje małe zapasy glikogenu w mięśniach, natomiast duże w
wątrobie. Liczne badania wykazały, że początkowe stężenie glikogenu mięśniowego determinuje
wydolność, zatem mała ilość glikogenu w mięśniach może zmniejszyć twoje możliwości do
kontynuowania ćwiczeń (…). Im bardziej uszczuplone są twoje zapasy glikogenu, tym więcej
czasu zajmie ci ponowne ich uzupełnienie, podobnie jak dłużej napełnia się każde całkowicie
puste naczynie od naczynia częściowo napełnionego.” (Anita Bean, Żywienie w sporcie.
Kompletny przewodnik, Warszawa 2005)
Innymi słowy: glikogen się kończy, a twoje ciało zaczyna jeść własne mięśnie, żeby mieć siłę do
ćwiczeń. No i tak. Piękna konkluzja. Wizja moich pożartych mięśni zadziałała na wyobraźnię. Od
poniedziałku 7 lipca 2014 roku podjęłam więc decyzję o zmianach. Od tego dnia do menu
zaczęłam wprowadzać rzeczy, których nie jadłam od długich miesięcy. Krok po kroku. Płatki
owsiane. Makaron razowy. Mąka razowa…
Nowa droga
Obliczyłam, że powinnam przyjmować około 400g węglowodanów dziennie. Marzenia ściętej
głowy. Na razie spróbuję się zbliżyć do połowy tego. Po tygodniu przyjmowania węgli w
większych ilościach czuję różnicę, ale nie wiem, czy to nie mój mózg wytwarza iluzję tego, że jest
lepiej. Ale będzie, musi być. Ta zmęczona dziewczyna nie może ze mną zostać. Mam 27 lat i
chcę się na tyle czuć. Chcę biegać, chcę ćwiczyć, chcę się cieszyć życiem i modelować własne
ciało. I nie chcę się bać węglowodanów, tłuszczów. Lęk to zły doradca, a ja pozwoliłam się mu
zakleszczyć. Wpadłam w pułapkę, której bardzo chciałam uniknąć.
Boję się i to bardzo. Wciąż widzę siebie, która za miesiąc nie dopina się w pasie, która TYJE. Nie
ma jednak odwrotu. Podejmuję rękawicę i obracam twarz ku wolności, choć droga do niej jest
wyboista. O tak!
Wegetarianka biega
Mięsko. Pierś z kurczaka z ryżem, klopsiki, placuszki, tradycyjne kotlety, gulasz… Tysiące
pomysłów. W moim jadłospisie mięso królowało trzy razy dziennie, codziennie. Wędliny,
przetwory, do kanapek, do obiadu, jako przekąska. Musiało być. Później gotowane na parze,
nadziewane szpinakiem, suszonymi pomidorami – smacznie i zdrowo. Aż przyszedł styczeń, luty
i ze zdumieniem zauważyłam, że mięso jem coraz rzadziej. I że w ogóle mi się go nie chce.
Pomyślałam: w takim razie przejdźmy na wegetarianizm. Tylko co z bieganiem?
Białko, białko…
O to martwią się zazwyczaj biegacze, którzy myślą o przejściu na wegetarianizm. Mięso jest
najbardziej znanym i równocześnie dobrze przyswajalnym białkiem. Pomaga budować mięśnie i
sprzyja ich regeneracji. Bez niego, tak jak i bez węglowodanów, nie będziemy mieli siły do
treningów!
Jak się jednak okazuje, wegetarianizm to sposób odżywiania, który nada się dla biegacza i
każdego innego sportowca. I gwarantuję: jest smacznie, zdrowo i różnorodnie! Gdzie szukać
białka?
Jajka
No tak, łatwo na to wpaść. Jajko ma białko, nawet białe jest. Charakterystyczne. Do tego łatwo
przyswajalne. I można wymienić setki zastosowań! Ja ubóstwiam jajecznicę z pieczarkami oraz
jajka na miękko. Albo omlet z kaszą jaglaną…
Strączki
Doskonałe źródło białka! Połączone z produktami zbożowymi dają pełnowartościowe białko,
równie dobre, a może nawet lepsze od tego, które dostarcza nam mięso. Uwielbiam czerwoną
fasolę, dodawaną do sałatek, zup czy dań z patelni. Polecam także zielony groszek –
niskokaloryczny i słodki. Mniam!
Przetwory mleczne
Jogurty naturalne, maślanki, kefiry, twaróg. To białko, które łatwo dostarczyć, bo co za filozofia
wypić kefirek? Zjeść mizerię? Zrobić koktajl?
A co dla wegan?
Weganie, oprócz strączków doskonałe źródła białka mogą czerpać z orzechów oraz pestek np.
dyni, słonecznika. Zapewne każdy weganin wie, że z namoczonych wcześniej orzechów łatwo
wyczarować różne cuda – począwszy od past kanapkowych, poprzez dodatki do sosów, a
skończywszy na ciastach i deserach. Trudno również oprzeć się smakowi masła orzechowego,
albo tachiny (pasta sezamowa, łatwa do zrobienia w domu). Warto korzystać także z produktów
sojowych. Dla mnie tofu to rarytas!
Wegetarianin biega i to jak!
Nie ma się czym martwić! Wręcz przeciwnie. Fachowa literatura podaje:
„Pojedyncze produkty roślinne nie mają w sobie wszystkich podstawowych aminokwasów,
których potrzebujesz, ani właściwych ilości, ale kiedy zmieszasz tego typu produkty, pewne
niedobory w jednym zostaną uzupełnione przez substancje znajdujące się w drugim. Mamy
wówczas do czynienia z uzupełnianiem białek. Wiele białek roślinnych zawiera bardzo niewiele
jakiegoś podstawowego aminokwasu („aminokwasy ograniczające”). Na przykład produkty
zbożowe mają mało lizyny, podczas gdy warzywa strączkowe — niewiele metioniny. Połączenie
produktów zbożowych i warzyw strączkowych daje wysokiej jakości białka, równie dobre, jeśli nie
lepsze niż białka z produktów zwierzęcych. (Anita Bean, Żywienie w sporcie. Kompletny
przewodnik)
To naprawdę bardzo proste. Co mogę polecić jako smaczne połączenia białkowe?

Warzywa i fasolę czerwone smażone/duszone z ryżem. Polecam doprawić curry, słodką
papryką i kminem rzymskim. I koniecznie odrobiną cynamonu!

Grahamka z masłem orzechowym lub tachiną. Jak dla mnie warto taką kanapkę odrobinę
posolić (lubię takie smaki) albo potraktować odrobiną dżemu. Pychota.

Makaron (może być również sojowy) z ciecierzycą. Na gorąco lub w formie sałatki!

Pikantne naleśniki z fasolą.

Tortilla z warzywami i ciecierzycą (na ciepło lub jako przekąska).

Sushi z warzywami

Pizza warzywna (weganie poradzą sobie bez sera, tofu również jest świetne. Albo „ser” z
nerkowców”).
Takich przykładów jest wiele. Znacie inne? Polecajcie!

Podobne dokumenty