krls knia

Transkrypt

krls knia
BOKO-HARAM
SPÓR O TTIP
MIĘKKA POTĘGA
NR 15
MARZEC – KWIECIEŃ
2015
ISSN: 2080-9913
WWW.NOTABENE.ORG.PL
Japonia
wychodzi z cienia
Z WRÓĆ UWAGĘ NA ZAGRANICĘ
2
NOTABENE
À PROPOS
P
odczas sesji na ogół mieliśmy
W n u mer ze:
częstszy kontakt z autorami
podręczników niż ze znajomy-
mi, a zamiast śledzić to, co dzieje się na
FELIETON
świecie, nierzadko byliśmy bardziej na
Głupota ludzka nie zna granic
bieżąco z wydarzeniami sprzed kilku-
TEMAT NUMERU
dziesięciu lat. Po niełatwym okresie zi-
Japonia wychodzi z cienia
mowych
AFRYKA
egzaminów
„NOTABENE”
wraca z nowym numerem, w którym
War on terror w Kenii
podsumowujemy to, czym żył świat od
Boko-Haram
– sekta przeciw państwu
początku roku. A działo się niemało.
Tym razem tematem numeru są zmia-
Waszyngton i Hawana:
odwilż
stwa. W swoim tekście Adam Szaga
BLISKI WSCHÓD
tym wydaniu przyjrzymy się także postaci, która nie budzi mniej kontrowersji niż
szef japońskiego rządu. Mowa o premierze Indii Narendrze Modim – jego drogę na
polityczny szczyt prześledziła Iga Bielawska. Zajęliśmy się także Afryką, gdzie terroryzm wyrasta na najpoważniejsze zagrożenie dla bezpieczeństwa.
Pojawi się także temat gospodarczy. Blaski i cienie negocjowanego porozumienia o
Transatlantyckim Partnerstwie w dziedzinie Handlu i Inwestycji przybliży Wam
Życie na granicy wojny
24
Kreml walczy
o umysł Niemca
28
Z PROFILU
ŚWIAT
Miękka potęga
pierwszy na łamach naszej gazety swoją karykaturę prezentuje Gabriela Górska.
FELIETON
Jej praca stanowi doskonały rysunkowy komentarz do artykułu Bartka Tesławskie-
Góry wysoko,
cesarz daleko
Drodzy Czytelnicy, w Wasze ręce oddajemy nowy numer „NOTABENE”. Mamy nadzieję, że pozwoli on oderwać się od nauki i pracy, a także pomoże zrozumieć procesy, które zmieniają naszą rzeczywistość. Tego życzę Wam w imieniu całej
Redakcji.
Lidia Gibadło
Redaktor naczelny:
Rysownik:
Redaktorzy:
Adam Szaga
Wydawca:
Lidia Gibadło
Gabriela Górska
Alina Bajgużakowa
Karol Wasilewski
Uniwersytet Warszawski
Zastępca redaktora
naczelnego:
Redaktor językowy:
Iga Bielawska
Bartosz Ząbek
Jadwiga Biernacka
Michał Kędzierski
Michał Ząbek
ul. Krakowskie
Przedmieście 26/28
Alicja Chruszczewska
Dagmara Deska
Krzysztof Kotlarski
Anna Zelinskaya
00-503 Warszawa
Skład i szata graficzna:
Natalia Gruczek
Magdalena Krupska
Kontakt:
Bartosz Tesławski
Weronika Sztorc
Michał Machaj
[email protected]
Projekt okładki:
Michał Szczuciński – korekta Alicja Mikołajczyk
w języku angielskim
Małgorzata Pazura
Paweł Wernio
Paweł Rumiński
18
21
tarze na temat polityki międzynarodowej. Mamy dla Was jedną nowość. Po raz
Oskar Pietrewicz
15
Terroryści
z przedmieścia
skiego i Oskara Pietrewicza, którzy po raz kolejny prezentują nietuzinkowe komen-
Projekt winiety:
11
Spór o TTIP
Narendra Modi: żelazny
polityk czy cudotwórca?
Bartosz Tesławski
9
EUROPA
Magdalena Krupska. Nie zabraknie również miejsca na felietony Karola Wasilew-
go na temat miękkiej dyplomacji.
5
AMERYKA
ny w japońskiej polityce bezpieczeńprzedstawia plany reform proponowane przez premiera Shinzõ Abe oraz ich konsekwencje dla Kraju Kwitnącej Wiśni. W
4
Marketing i reklama:
Fundacja Stosunków
Międzynarodowych
[email protected] ul. Żurawia 4
00-503 Warszawa
32
36
40
GŁUPOTA LUDZKA NIE ZNA GRANIC
telną łatkę „pożytecznego idioty”. Nagle, jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zapomniały
Klasycznymi figurami zarówno w polskiej polityce o swoich błędnych diagnozach z przeszłości i
zagranicznej, jak i tzw. mainstreamowej dyskusji ganiły tych, którzy od dawna ostrożnie mówili,
o niej są: rozdarcie koszuli, tupnięcie nogą
że na rosyjskiego niedźwiadka trzeba uważać.
i trzaśnięcie drzwiami. Jak przystało na roman­ Wyszło jak zwykle – smutno i niepoważnie. Gdy
tyków, wszystkie te zagrywki łączy jedno – pry­ trzeba było trochę uregulować ukraińską zamat serca nad rozumem. Doskonale widać to na wieruchę, duzi wzięli sprawy w swoje ręce, a my
przykładzie Ukrainy, która ostatnimi czasy stała mogliśmy co najwyżej cichutko potupać nogą,
się oczkiem w głowie polskiej dyplomacji.
gdyż – jak określił jeden z wiceministrów spraw
Romantycy wciąż na topie
Najpierw podniósł się krzyk i lament.
Kolejni, bardzo znani eksperci,
którzy stają się coraz bardziej
znani z tego, że są bardzo znani,
pojawiali się w mediach i rozpoczynali tradycyjny, polski
taniec. Ukraina była zatem
kwestią zasad, a tych – wiadomo, dał nam przykład sam
Franz Maurer – trzeba bronić za wszelką cenę. Rosja, która
przecież nie tak dawno – co ciekawe, często wg tych samych ekspertów – zmieniała się na lepsze,
stała się zatem wrogiem numer
jeden, bo każdy głupi musi wiedzieć, że zaraz po Ukrainie przyjdzie kolej na nas. I nic z tego, że
eksperci z Ośrodka Studiów
Wschodnich, którzy naprawdę
znają się na rzeczy, od dawna pisali,
o co w tej całej układance chodzi.
W końcu cóż znaczą zwykli eksperci, którzy często całe swoje życie
zawodowe poświęcają dogłębnej
analizie Rosji, przy tzw. ekspertach
telewizyjnych, którzy mogą coś powiedzieć nawet wtedy, gdy nie mają
do powiedzenia nic?
I zaczęło się! Romantyczny duch polski
wsiadł na koń i ruszył na kijowską odsiecz, ponownie tradycyjnie, bo przecież
„za wolność waszą i naszą”. Polska stała
się zatem czołowym obrońcą Ukrainy, a
jednocześnie pierwszym krytykiem Rosji. Każdemu, kto sugerował, że może warto spróbować inaczej,
mądre głowy, które
w swoim życiu wygrały niejedną batalię, od razu przypinały nieśmier-
4
NOTABENE
zagranicznych – „mniej więcej wiedzieliśmy, co
jest na stole”. Potem w mediach pojawiła się kolejna informacja, która potwierdziła, że polskim
decydentom daleko do racjonalnego myślenia.
Okazało się bowiem, że w czasach zwiększonego zagrożenia pożałowano funduszy na służby,
na których z pewnością nie powinno się oszczędzać w takich okolicznościach. Na koniec – jak
słusznie zauważył Witold Jurasz – polscy politycy upokorzyli premiera Węgier zamiast z nim
negocjować, bo nie podobała im się zbyt ciepła
temperatura w relacjach Budapesztu i Moskwy.
Ponownie zatem, zamiast pomyśleć, pomachaliśmy szabelką i trzasnęliśmy drzwiami. Choć
sprawa ukraińska z pewnością będzie miała ciąg
dalszy, trzeba przyznać, że dotychczasowy bilans polskiego zaangażowania jest dość niepokojący. Było, jak zwykle, romantycznie.
Przedstawialiśmy się jako kraj, który gra pierwsze skrzypce, tymczasem okazało się, że jesteśmy co najwyżej brzydką solistką, którą
dyrygent ustawia w gorzej widocznym miejscu.
Nawoływaliśmy do pomocy Ukrainie, podkreślaliśmy, jak ważna jest to dla nas kwestia, a raptem „mniej więcej wiedzieliśmy, co jest na stole”.
Najgłośniej ze wszystkich krytykowaliśmy Rosję, a zabrakło nam fantazji, żeby zainwestować
w rozwiązania, które mogłyby przynieść więcej
korzyści niż dramatyczne rozdzieranie koszuli.
Bez wątpienia Ukraina jest niezwykle istotna z
punktu widzenia polskiej polityki zagranicznej i
dobrze byłoby mieć w niej wdzięcznego sąsiada.
W polityce międzynarodowej nie wygrywa jednak ten, kto najgłośniej krzyczy, a ten, kto skutecznie działa. Byłoby zatem dobrze, gdyby
polskie jastrzębie zamknęły wreszcie dzioby,
wylały na głowy wiadro zimnej wody i zaczęły
myśleć.
Karol Wasilewski
TEMAT NUMERU
Japonia wychodzi z cienia
Zdjęcie: Official U.S. Navy Imagery, https://www.flickr.com/photos/usnavy/5346533981
Choć wielu tego nie zauważa, jednym to nie na rękę, a inni nie przykładają do tego wagi, Japonia się zmienia, i to bardzo. Być może to postać
charyzmatycznego lidera czy też wpływ zmieniającego się środowiska
międzynarodowego albo wiele czynników naraz. Nie da się natomiast
zaprzeczyć, że obserwujemy czas historycznych reform w japońskiej
polityce bezpieczeństwa.
A DAM S ZAGA
Od kiedy Shinzõ Abe po pięciu latach powrócił na fotel
premiera Japonii, jedną z najważniejszych reform dla
obecnej administracji jest rewizja pacyfistycznego artykułu 9 japońskiej konstytucji. Abe jest konsekwentny w
swoich dążeniach. Podczas pierwszej kadencji próbował
przeforsować te same poprawki. Zarówno sytuacja wewnętrzna, jak i międzynarodowa znacznie się jednak
zmieniły i to, co wtedy wydawało się niemożliwe, dzisiaj
powoli staje się faktem.
Głównym i, zdaje się, ostatecznym, choć odłożonym na
później, celem premiera Japonii jest zmiana lub noweli-
zacja konstytucji. Chodzi zwłaszcza o zapis o tym, że
„naród japoński (…) wyrzeka się na zawsze wojny jako
suwerennego prawa narodu, jak również użycia lub
groźby użycia siły jako środka rozwiązywania sporów
międzynarodowych”, a żeby to zapewnić, „nie będą nigdy
utrzymywane siły zbrojne lądowe, morskie i powietrzne
ani inne środki mogące służyć wojnie”. Shinzõ Abe jest
jednym z polityków, który uważa, że te zapisy z 1947 roku (podyktowane de facto przez okupujących Wyspy
Japońskie Amerykanów) już dawno nie przystają do
obecnych realiów i czas najwyższy je zmienić, aby Japo-
5
NOTABENE
TEMAT NUMERU
nia znów stała się „normalnym” krajem. „Nienormalny”
ma być stan, w którym utrzymywane jest fikcyjne przekonanie, że Kraj Kwitnącej Wiśni oficjalnie nie posiada
sił zbrojnych, podczas gdy japońskie Siły Samoobrony
(SDF) są jednymi z najlepiej wyszkolonych i wyposażonych wojsk na świecie.
DO ZBIOROWEJ SAMOOBRONY DROGĄ NA OKOŁO
Jeszcze na początku drugiej kadencji politycy rządzącej
Partii Liberalno-Demokratycznej (LDP) otwarcie mówili
o zmianie artykułu 9, a nawet o nowelizacji artykułu 96,
który mówi o procedurze wprowadzania zmian w konstytucji (chciano ją uprościć do zwykłej większości w
obu izbach parlamentu). Szybko okazało się jednak, że
takie reformy mogą być bardzo kontrowersyjne i,
przede wszystkim, trudne do przeprowadzenia. Dlatego
też zaczęto mówić o reinterpretacji konstytucji zamiast
jej rewizji. Rząd japoński ma bowiem długą tradycję w
interpretowaniu zapisów ustawy zasadniczej, która od
momentu wprowadzenia jej w życie nigdy nie została
znowelizowana. I tak od lat 50. obowiązywała wykładnia
mówiąca, że artykuł 9 nie zabrania posiadania minimalnego potencjału wojskowego, który służyć ma tylko
obronie przed bezpośrednim atakiem. W ten sposób
„zalegalizowano” istnienie Sił Samoobrony oraz prawo
Japonii do indywidualnej samoobrony. Przez te wszystkie lata rządy trzymały się jednak zasady, że zbiorowa
samoobrona nie mieści się już w tej interpretacji. Nie
przejmowano się Kartą Narodów Zjednoczonych, która
takie prawo daje każdemu suwerennemu państwu, ani
nie przeszkadzało to w podpisywaniu traktatów o bezpieczeństwie ze Stanami Zjednoczonymi.
Zbiorowa samoobrona polega w skrócie na tym, że państwo ma prawo przyjść swojemu sojusznikowi z pomocą
w przypadku agresji ze strony trzeciego podmiotu. Jako
że w świetle obowiązującej interpretacji konstytucji Japonia może bronić tylko własnego terytorium, zobowiązania traktatowe Tokio i Waszyngtonu uznawane są za
asymetryczne. Dla przykładu w hipotetycznym ataku na
japoński okręt wojskowy Amerykanie muszą wspomóc
Japończyków, podczas gdy w sytuacji odwrotnej Japonia
ma konstytucyjny zakaz angażowania się w tego typu
działania. Podobnych nieścisłości jest wiele. Dlatego debata na temat prawa Japonii do zbiorowej samoobrony
trwa od kilku dekad. Gabinet Shinzõ Abe rozwiązał jednak tę kwestię, wybierając drogę reinterpretacji artykułu 9, zamiast jego zmiany, i w ten sposób – na skróty –
dopiął swego i dokonał przełomowej reformy w polityce
bezpieczeństwa Japonii.
OBRONA SAMOOGRANICZONA
1 lipca 2014 roku rząd Abego ogłosił zmianę interpretacji konstytucji, rozszerzając ją na zbiorową samoobronę.
Wydarzenie to jest niewątpliwie kamieniem milowym w
historii japońskiej polityki bezpieczeństwa, niektórzy
jednak pod wpływem jego doniosłości wyciągają zbyt
daleko idące wnioski.
Przede wszystkim lipcowa decyzja nie spowodowała
automatycznych zmian w prawie dotyczącym Sił Samoobrony, ich kompetencji i obowiązków. Faktycznie jest
ona zapowiedzią przemian, sama w sobie jest jednak za-
Notes
T
B
Wielu komentatorom
umyka też niezwykle
istotny fakt – przyjęte
przez rząd Shinzõ Abego
założenia dotyczące
zbiorowej samoobrony są
wyraźnie ograniczone.
ledwie początkiem całego procesu. Aby poszerzenie
możliwości SDF stało się faktem, stosowne reformy
muszą zostać przyjęte przez japoński parlament. Oczywiście ze względu na to, że Partia Liberalno-Demokratyczna ma większość w obu jego izbach, w pewnym
sensie można mówić, że nowelizowanie ustaw nie stanowi wielkiego problemu, nie jest to jednak do końca
prawdą. LDP rządzi w koalicji z Kõmeitõ, tradycyjnie pacyfistyczną partią o buddyjskich korzeniach. Jej politycy
wielokrotnie sceptycznie wypowiadali się o planowanych przez gabinet Abego zmianach. Argumentowali oni,
że podawane przez premiera przykłady sytuacji, w których Japonia miałaby korzystać z prawa do zbiorowej
samoobrony, są możliwe także przy obecnej interpretacji konstytucji. Szef rządu jeszcze w maju 2014 roku
podczas prezentacji raportu na temat planowanych reform nie po raz pierwszy okazał się bowiem zręcznym
PR-owcem. Mówił o dwóch kazusach: o obronie atakowanego amerykańskiego okrętu wiozącego ewakuowa-
6
NOTABENE
nych Japończyków z Półwyspu Koreańskiego oraz o
ochronie oddziałów innych państw podczas pokojowych
misji ONZ. Według wielu ekspertów w pierwszym przypadku indywidualna samoobrona wystarcza do podjęcia
takiej akcji, a oenzetowskie misje nie mają nic wspólnego z prawem do zbiorowej samoobrony. Można z tym
dyskutować lub nie, ale warto zwrócić uwagę na zagranie Abego. „Czy to naprawdę w porządku, jeśli japoński
rząd i ja, którzy jesteśmy odpowiedzialni za życie naszych obywateli, nie możemy nic zrobić w tych przypadkach?” – pytał premier, próbując przekonać sceptyków,
odwołując się do ich emocji. Ponoć odrzucił także początkowe ilustracje, które miały znaleźć się w jego prezentacji, i kazał do zrobienia tych materiałów zatrudnić
profesjonalną firmę designerską. Dał szczegółowe instrukcje, żeby na jednej z tablic zdecydowanie wyróżniała się kobieta trzymająca w ramionach małe dziecko.
Wielu komentatorom umyka też niezwykle istotny fakt
– przyjęte przez rząd Shinzõ Abego założenia dotyczące
zbiorowej samoobrony są wyraźnie ograniczone. W pełnej postaci, czyli takiej, którą stosują wszystkie państwa
postępujące zgodnie z prawem międzynarodowym, zakłada ona, że atak na sojusznika lub partnera, nawet taki, który nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla
danego państwa, jest uznawany za równoważny z atakiem na własne państwo. Premier Abe, ogłaszając reinterpretację
konstytucyjnych
zapisów,
wyraźnie
zaznaczył, że Japonia będzie korzystała z prawa do zbiorowej samoobrony tylko w trzech określonych przypadkach: 1) gdy sytuacja stanowi wyraźne zagrożenie dla
państwa japońskiego lub istotnie zagraża konstytucyjnym prawom do życia, wolności i dążenia do szczęścia,
zagwarantowanym obywatelom Japonii,; 2) gdy nie ma
innego sposobu, aby odeprzeć atak i chronić Japonię i jej
obywateli; 3) jeśli użycie siły jest ograniczone do potrzebnego minimum. Widać więc, że Kraj Kwitnącej Wiśni z własnej woli postawił sobie warunki korzystania z
prawa do zbiorowej samoobrony i nie będzie miał prawnych możliwości pełnego jej użycia.
Dyskutowanie na temat reform w sferze bezpieczeństwa
odłożono aż do stycznia 2015 roku. Wraz z rozpoczęciem
nowej sesji parlamentu wznowiono rozmowy LDP z
Kõmeitõ. Planowo mają one potrwać do końca marca tego roku, a po kwietniowych wyborach lokalnych, które
odbędą się niemal w całej Japonii, odpowiednie projekty
zmian w ponad 10 ustawach mają zostać przedłożone
parlamentowi. W międzyczasie pojawiło się także kilka
nowych kwestii, o które Partia Liberalno-Demokratyczna
chciałaby rozszerzyć tegoroczną legislację. Mowa przede
wszystkim o zezwoleniu Siłom Samoobrony na ochronę
m.in. okrętów bojowych czy broni (np. wyrzutni rakiet)
innych państw, w tym Stanów Zjednoczonych, oraz
uchwalenie „stałego prawa”, na mocy którego japońscy
żołnierze będą rozmieszczani na misjach zagranicznych
(obecnie każdorazowo na wysłanie SDF potrzebna jest
zgoda parlamentu).
JAPONIA VS. PAŃSTWO ISLAMSKIE
Tragiczne wydarzenia z przełomu stycznia i lutego 2015
roku, związane z żądaniem okupu za dwóch Japończyków przez dżihadystów z Państwa Islamskiego, mogą
mieć istotny wpływ na japońskie reformy polityki bezpieczeństwa. „Kryzys zakładników”, jak szybko nazwała
to wydarzenie prasa w Kraju Kwitnącej Wiśni, skończył
się śmiercią obu zakładników z rąk islamskich ekstremistów. Szok, którego doznało w związku z tym japońskie
społeczeństwo, może przełożyć się na reformy przeprowadzane przez rząd Abego.
Po pierwsze, pojawiły się nowe propozycje zmian, które
być może, zdaniem rządzących, warto by wprowadzić.
Premier Shinzõ Abe zasugerował, że istnieje potrzeba
umożliwienia Siłom Samoobrony odbijania japońskich
obywateli z rąk terrorystów. Należy przypomnieć, że SDF
do 2013 roku w przypadku zagrożenia mogły ewakuować
Japończyków jedynie drogą morską lub powietrzną (sic!).
Dopiero po tym jak w styczniu 2013 roku dziesięć osób z
Japonii zginęło w Algierii podczas akcji odbicia zakładników, prawo zostało zmienione i, zezwalając także na użycie drogi lądowej. Wspomniana sytuacja uwydatniła
kolejną bolączkę – przetrzymywanych uwalniali nie Japończycy, a algierscy komandosi. Wszystko dlatego, że
SDF nie mają prawa używać siły podczas takich operacji.
Abe mówi więc, że najwyższy czas, aby to Japonia była
sama odpowiedzialna za swoich obywateli i aby mogła im
pomóc za granicą w czasie kryzysu.
Interesujące jest także to, że gdy Państwo Islamskie
przetrzymywało Harunę Yukawę i Kenjiego Goto, Tokio
musiało korzystać z informacji obcych wywiadów. Japonia nie dysponuje wystarczająco dobrze rozbudowaną
siatką szpiegowską, lecz to także może się niedługo
zmienić. Pojawiły się głosy, że należy założyć organizację
na wzór amerykańskiej CIA czy angielskiej SIS i Partia
Liberalno-Demokratyczna utworzyła już w tym celu ze-
7
NOTABENE
TEMAT NUMERU
spół, który pracuje nad opracowaniem odpowiednich
projektów zmian.
„Kryzys zakładników” może wpłynąć na opinię społeczną w Japonii dwojako. Z jednej strony więcej osób może
przyjąć narrację rządzących i skłonić się ku temu, że szeroko ujęte zmiany w sferze bezpieczeństwa, związane ze
zwiększeniem militarnych możliwości Kraju Wschodzącego Słońca, są coraz bardziej potrzebne. Ponadto japoński rząd może wykorzystać całą sytuację, aby
przekonać swoich obywateli, że w dzisiejszych czasach
już nie tylko Chiny są zagrożeniem dla bezpieczeństwa,
lecz niebezpieczeństwo może pojawić się także w innych
miejscach na świecie. Z drugiej zaś strony wielu Japończyków może uznać, że to właśnie polityka „czynnego
pacyfizmu” (ang. proactive pacifism), którą Shinzõ Abe
promuje od 2012 roku, doprowadziła do tego, że Państwo Islamskie zdecydowało się porwać obywateli Japonii i szantażować państwo japońskie. Jaka wersja
przeważy w społeczeństwie – trudno jest jednoznacznie
przewidzieć. Sondaże pokazują na ogół przeciwstawne
wyniki, w zależności od tego, która gazeta (o jakich
skłonnościach politycznych) przeprowadziła dane badanie. Niezależnie od dziennika należy jednak zaznaczyć,
że po chwilowym spadku ogólnego poparcia dla rządu
LDP do poziomu poniżej 50 proc. przed grudniowymi
wyborami obecnie wzrosło ono do 58 proc., a według
ankiety agencji Kyodo 60 proc. pytanych pozytywnie
oceniło działania rządu podczas kryzysu zakładników.
„NOWA” JAPONIA NA HORYZONCIE
Od kiedy Shinzõ Abe powrócił na fotel premiera, konsekwentnie przeprowadza szereg reform w sferze bezpieczeństwa.
Utworzył
między
innymi
Radę
Bezpieczeństwa Narodowego, doprowadził do przyjęcia
pierwszej w japońskiej historii Strategii Bezpieczeństwa
Narodowego czy zniesienia zakazu eksportu uzbrojenia.
Kolejne zmiany, na czele z uznaniem prawa do zbiorowej
samoobrony i zwiększaniem możliwości działań SDF za
granicą, mają być stopniowo wprowadzane w tym roku.
Na tym jednak nie koniec. Japoński budżet na obronę
wciąż rośnie (w tym roku osiągnął największą w historii
sumę 4,98 bilionów jenów), a premier Abe wskazuje na
kolejne plany, w tym zmianę konstytucji. Jego cel jest jasny – uczynić z Japonii „normalne”, szanowane na arenie
międzynarodowej państwo i przywrócić Japończykom
dumę z własnej ojczyzny.
zdjęcie: JGSDF, źródło: http://www.flickr.com/photos/90465288@N07/10219464883/
8
NOTABENE
Adam Szaga
AFRYKA
War on Terror w
Kenii
Na przestrzeni ostatniej dekady w
Kenii zorganizowano wiele ataków
terrorystycznych. Rząd w Nairobi
instruowany przez „zachodnich
przyjaciół” reguluje kwestie bezpieczeństwa kolejnymi aktami
ograniczającymi wolność obywatelską i dającymi spore pole do
nadużyć.
A LICJA C HRUSZCZEWSKA
USTAWA MADE IN USA
Koniec 2001 roku obfitował w serię ataków terrorystycznych. Ucierpiały placówki dyplomatyczne Stanów Zjednoczonych na terenie Kenii i Tanzanii, doszło również do kilku
ataków na nieruchomości obywateli Izraela. W obliczu narastającego zagrożenia ówczesny rząd w Nairobi został
poddany ogromnej presji wprowadzenia nowych regulacji
dotyczących działania antyterrorystycznego. Naciski płynęły głównie ze strony dwóch mocarstw – Stanów Zjednoczonych, które po ataku z 11 września rozpoczęły nową erę
tzw. wojny z terroryzmem (ang. war on terror), oraz Wielkiej Brytanii, która dołączyła do koalicji państw zdecydowanie popierających tę politykę. Krótko po tragicznych w
skutkach zamachach z września 2001 roku kenijski rząd
podpisał i ratyfikował wszystkie dwanaście obowiązujących wówczas konwencji i protokołów międzynarodowych
dotyczących przeciwdziałania terroryzmowi.
Na początku 2003 roku Kenia ponownie została poddana
presji, tym razem jednak nie były to tylko dyplomatyczne
naciski. Wielka Brytania i Stany Zjednoczone nałożyły na
Kenię nieoficjalne sankcje ekonomiczne. Przejawiały się
one regulowaniem strumienia wyjazdów turystycznych
obywateli przez wydawanie zakazów lub poleceń wstrzymania się od podróży oraz przez zmniejszenie kontyngentów eksportowych. Działania silnie uderzyły w gospodarkę
państwa. Turystyka stanowi istotny, 12-procentowy, udział
w PKB Kenii. Zgodnie z danymi Banku Światowego w 2001
roku kraj odwiedziło ok. 1,5 mln turystów. Ponadto Wielka
Brytania i Stany Zjednoczone to ważni partnerzy gospodarczy dla Kenii, wartość eksportu do tych krajów stanowi
odpowiednio 7,2 proc. oraz 6,3 proc. w bilansie eksportowym państwa, dzięki czemu, plasują się one na 4. i 5. miejscu tuż po Ugandzie, Tanzanii i Holandii.
Okres, w którym zintensyfikowano naciski, został wybrany nieprzypadkowo – w tym czasie prace rozpoczął nowo
wybrany gabinet Mwai Kibakiego, zaprzysiężonego na
prezydenta Kenii 29 grudnia 1992 roku. Dramatyczne
zmniejszenie się wpływów do budżetu oraz zatrzymanie
strumienia turystów wywołały falę niezadowolenia z nowo wybranej głowy państwa. W związku z protestami lokalnej społeczności kenijski rząd podjął działania
zmierzające do cofnięcia zachodnich sankcji – oficjalnie
poparł politykę wojny z terroryzmem. Instrumentem
prawnym regulującym implementację nowo podjętej polityki stała się ustawa Supression of Terrorism. Według
wielu analityków dokument jest bliźniaczo podobny do
słynnej i silnie krytykowanej amerykańskiej Ustawy Patriotycznej (ang. US Patriot Act). Zarzuca się jej niekonstytucyjność, nadmierne ograniczenie wolności oraz
pozostawienie szerokiego pola do nadużyć. „Terroryzm
szkodzi nowo wprowadzonemu rządowemu programowi
rozwoju. W tych okolicznościach rząd zobowiązuje się
podjąć wszystkie możliwe działania w celu walki z tym
zjawiskiem!” – powiedział minister sprawiedliwości, Kiratu Murungi, uzasadniając wprowadzenie nowej regulacji.
Po przyjęciu ustawy w 2003 roku Amnesty International
wydało opinię stwierdzającą, że regulacja może doprowadzić
do naruszenia praw miejscowej ludności. Krytycznie wypowiedziało się również Kenijskie Stowarzyszenie Prawników
(ang. Law Society of Kenya, LSK), które wskazywało na
ogromne uprawnienia nadawane policji, z której nadużyciami
społeczeństwo borykało się od początku ery postkolonialnej.
Ponadto zgodnie z ustawą możliwy był nawet 36-godzinny
areszt bez możliwości kontaktu z prawnikiem czy rodziną
oraz użycie siły wobec osób podejrzanych o powiązania z
którymś z ugrupowań terrorystycznych. Dokument wywołał
ogromny niepokój wśród muzułmańskiej społeczności w Kenii, stanowiącej wówczas 30 proc. społeczeństwa i zamieszkującej głównie wschodnie wybrzeże. Ogromne możliwości
nadużyć powodowały ryzyko prześladowania wyznawców
islamu ze względu na ich religię.
9
NOTABENE
AFRYKA
NOWE REGULACJE
W ostatnich latach ataki terrorystyczne w Kenii nasiliły się.
Począwszy od dramatycznego zamachu w centrum handlowym Westgate, a skończywszy na atakach o mniejszej skali,
lecz większej częstotliwości przeprowadzanych w przygranicznych miasteczkach między Kenią a Somalią oraz na
wschodnim wybrzeżu, szczególnie w okolicach wyspy Lamu.
W tym momencie zagrożone obszary to głównie północna i
północno-wschodnia cześć kraju. Do wszystkich ataków
przyznaje się terrorystyczne ugrupowanie al-Shabab.
W związku z tym rząd przyjął nową strategię. Na początku
posypały się głowy doszło do pokazowego zwolnienia
głównego komendanta policji oraz ministra spraw wewnętrznych. W grudniu 2014 roku prezydent Kenyatta
podpisał kolejną ustawę regulującą antyterrorystyczne
działania rządu i post factum przedstawił ją opinii publicznej. Nowa ustawa jest sprzeczna z obowiązującą konstytucją, co więcej dramatycznie narusza podstawowe
wolności obywatelskie. Osoby podejrzane o szeroko pojęty „terroryzm” mogą być przetrzymywane w areszcie nawet przez rok bez prawomocnego wyroku sądowego.
Ponadto zmniejszono restrykcje wobec zakładania podsłuchu na telefony i inne środki komunikacji. Nowe regulacje mocno zagrażają też środowisku mediów, innymi
słowy – brutalnie zamykają usta dziennikarzom. Jeśli ich
raporty okażą się „kwestionować prowadzone śledztwa
lub antyterrorystyczne operacje” lub jeśli „dopuszczą się
publikacji zdjęć ofiar terroryzmu bez zezwolenia policji”,
grozi im do 3 lat pozbawienia wolności.
Przeciętny Kenijczyk również odczuje skutki wprowadzenia kontrowersyjnej ustawy. Od grudnia zeszłego roku co
najmniej 500 pozarządowych organizacji wydalono lub
odebrano im pozwolenia na dalszą działalność, a wielu zarzucono „zbieranie funduszy na rzecz terrorystów”. Jak wykazało Amnesty International, większość z nich to
organizacje pozarządowe ukierunkowane na pomoc rozwojową, z której bezpośrednio korzystało wielu członków
lokalnej społeczności.
SZWADRONY ŚMIERCI
W grudniu 2014 roku redakcja portalu informacyjnego AlJazeera opublikowała raport, będący zwieńczeniem długotrwałego dochodzenia dotyczącego tego, jak naprawdę wygląda rządowy program antyterrorystyczny. W rozmowach
z dziennikarzami śledczymi redakcji oficerowie specjalnej
Antyterrorystycznej Jednostki Policyjnej (ang. Anti-Terro-
rist Police Unit, ATPU) przyznali, że dostawali bezpośrednie
zlecenia z rządu na likwidację konkretnych osób podejrzanych o współpracę z al-Shabab lub innymi ugrupowaniami
terrorystycznymi. Ponadto oficerowie potwierdzają autentyczność zgromadzonych przez redakcję dowodów świadczących o współpracy ATPU z tajnymi służbami brytyjskimi
oraz izraelskimi. Jednostce zapewniano kompleksowe
wsparcie logistyczne, militarne oraz finansowe. Zachodnie
komórki służb bezpieczeństwa rzekomo udostępniają również informacje na temat potencjalnie niebezpiecznych obywateli, wskazując tym samym kolejne osoby do likwidacji.
Prezydent Kenyatta oraz Narodowa Rada Bezpieczeństwa zaprzeczają, jakoby jednostka zajmowała się nielegalną działalnością oraz zabójstwami podejrzanych.
Prezydent stara się zmienić kierunek potencjalnej fali niechęci i braku zaufania ze strony wyborców, jednocząc naród w obliczu wspólnego zagrożenia. „Przez długi czas
sektor bezpieczeństwa nie otrzymywał tak dużo uwagi, na
ile zasługuje. My to zmienimy” – powiedział w jedynym ze
swoich ostatnich wystąpień.
W powszechnej atmosferze chaosu i niepokoju populistyczne wypowiedzi prezydenta trafiają na żyzny grunt.
Mimo to Kenia wciąż nie ma nawet stałego, czynnego
przez całą dobę numeru alarmowego. Policja jest niedoinwestowana i chronicznie odczuwa skutki braku pieniędzy.
Regularnie wybuchają strajki przeciwko zawyżonym pensjom parlamentarzystów oraz pracowników sektora publicznego. Z ostatnich informacji, które wyciekły do prasy,
wynika, że budżet antyterrorystycznej jednostki wynosi aż
735 USD miesięcznie.
Przedstawione programy antyterrorystycznie nie przyczyniają się do zwiększenia bezpieczeństwa Kenijczyków ani
nawet nie mają tego na celu. Takie Jednostki, jak ATPU stanowią wygodne narzędzia w rękach USA i Wielkiej Brytanii,
które przez konkretne działania chronią swoje interesy gospodarcze i polityczne na wschodnim wybrzeżu Afryki. Antyterrorystyczna współpraca z zachodnimi państwami jest
również korzystna dla obecnych władz w Kenii. Implementacja wymienionych dokumentów daje na tyle szerokie
uprawnienia, że z łatwością pozwala legalnie eliminować
politycznych przeciwników oraz zdusić krytykę rządu w zarodku. Przykład ATPU po raz kolejny pokazuje, że działania
antyterrorystyczne można prowadzić nawet z bardzo odległego miejsca, zachowując czyste ręce.
10
NOTABENE
Alicja Chruszczewska
AFRYKA
Kiedy Francja, a wraz z nią Europa
i reszta zachodniego świata, starały się otrząsnąć po ataku na redakcję „Charlie Hebdo”, tysiące
kilometrów na południe w nigeryjskim mieście Baga dochodziło
do największej jak dotąd masakry
dokonywanej przez Boko Haram.
Czym jest ugrupowanie, które z
religijnego bractwa zmieniło się w
najgroźniejszą, po Państwie Islamskim, organizację terrorystyczną na świecie?
M ICHAŁ Z ĄBEK
Boko-Haram
– sekta przeciw państwu
Zdjęcie: ssoosay, źródło: https://www.flickr.com/photos/ssoosay/13979209164/
11
NOTABENE
AFRYKA
Nazwę „Boko Haram” zazwyczaj tłumaczy się jako „zachodnia cywilizacja jest zabroniona”. W rzeczywistości
stanowi ona zlepek dwóch słów: boko to zniekształcenie
angielskiego book, a haram oznacza w języku arabskim
„zakaz” – to słowo powszechnie przyjęte na określenie
wszystkiego, czego islam zabrania. Głównymi celami,
które założyciel imam Mohamed Yusuf postawił przed
organizacją, były walka z bardzo szeroko pojętą zachodnią edukacją oraz wprowadzenie w całym państwie prawa szariatu.
OD BRACTWA RELIGIJNEGO DO TERRORYZMU
Organizacja narodziła się w czasie sporów wokół statusu szariatu w północnej Nigerii dopiero w końcu pierwszej dekady XXI wieku i rozwijała się niezwykle szybko,
aż ostatnio stała się najpoważniejszym zagrożeniem dla
władz Abudży. Za oficjalną datę powstania uważa się
rok 2002, kiedy to w Maiduguri, stolicy stanu Borno,
Mohamed Yusuf oficjalnie powołał do życia Boko Haram. Korzenie tej skrajnej islamistycznej organizacji da
się jednak odnaleźć znacznie głębiej. Co więcej, specyfika i teren jej szczególnej działalności nie są przypadkowe i wiążą się z historią regionu. Ten czynnik często
pomija się w dziennikarskich, a nawet eksperckich analizach dotyczących obecnej sytuacji w północno-zachodniej części kraju.
Dzisiejsza Nigeria jest tworem powstałym w wyniku kolonialnych przetasowań oraz inżynierii społecznej stosowanej przez Brytyjczyków w ich zamorskich
posiadłościach. Islamską północ z wielowiekowymi tradycjami państw przedkolonialnychch połączono z chrystianizowanym, znacznie mniej rozwiniętym społecznie
południem kraju. Obydwa światy łączył jedynie gubernator reprezentujący władzę zwierzchnią Londynu, który
dzięki połączeniu nieprzystających do siebie kulturowo
regionów mógł swobodnie stosować zasadę divide et impera. Po powstaniu na tym terytorium niepodległego
państwa sytuacja, która w epoce kolonialnej ułatwiała
rządy kolonizatorów, stała się jednym z kluczowych wyzwań i kwestią zapalną. Obecnie przeważającą część ludności kraju (ok. 50,5 proc.) stanowią chrześcijanie,
muzułmanie to natomiast ok. 43 proc. mieszkańców Nigerii – pozostali to animiści. Niebagatelne znaczenie ma
to, że szariat obowiązywał już w przedkolonialnymm kalifacie Sokoto obejmującym dzisiejszą północną Nigerię.
Ani Brytyjczykom, ani władzom niepodległego państwa
nigeryjskiego nie udało się zastąpić szariatu innym sys-
temem prawnym. Na południu z pełną konsekwencją został natomiast wprowadzony brytyjski system Common
Law. Taka sytuacja nigdy nie sprzyjała spoistości kraju –
powstała granica religijna i prawna, a, co równie ważne, u
mieszkańców północy ukształtowała się inna świadomość państwowa.
W życiu religijnym i społecznym północnej Nigerii poważną rolę odgrywają bractwa sufickie, których członkowie od lat 70. XX wieku coraz silniej głoszą potrzebę
oczyszczenia miejscowego islamu zarówno z elementów
miejscowych, animistycznych wierzeń oraz elementów
magii, jak i z coraz silniejszego wpływu rozpowszechniającej się zachodniej kultury. Taka działalność jest wynikiem przemian zachodzących w świecie muzułmańskim,
mających na celu powrót do „czystego islamu”. Z jednego
z takich bractw wywodził się właśnie Mohamed Yusuf .
Notes
T
boko to zniekształcenie
B angielskiego book, a haram
oznacza w języku arabskim
„zakaz” – to słowo
powszechnie przyjęte na
określenie wszystkiego,
czego islam zabrania.
Aktywność Yusufa rozpoczęła się już w drugiej połowie
lat 90., kiedy włączył się on w działalność najbardziej radykalnych odłamów bractw sufickich. Po 2002 roku jego
szybko rozwijająca się organizacja zyskała środki od bogatych muzułmanów z Nigerii, a także z innych państw
islamskich. Szczególną rolę odgrywali darczyńcy z Półwyspu Arabskiego, podczas gdy „żołnierze” organizacji
pochodzili z nizin społecznych. Ten model rozwoju pozwala na korzystanie z szerokiej podstawy społecznej i
zapewnia stały napływ środków finansowych. W tym
okresie doszło do pierwszych ataków na siedziby i
przedstawicieli władz państwowych oraz chrześcijan.
Jednak do 2009 roku Boko Haram było raczej jednym z
ugrupowań dążących do wprowadzenia szariatu w Nigerii, a nie samodzielnym graczem. W 2009 roku nasiliła się
działalności organizacji, która ośmielała się na coraz
12
NOTABENE
AFRYKA
śmielsze ataki, a nawet podejmowała próby walki z regularnym wojskiem. Taka działalność wywołała reakcję
władz, które postanowiły już po raz wtóry aresztować
niepokornego imama. Mohamed Yusuf zginął jednak
podczas próby ucieczki przed obławą nigeryjskiej służby
bezpieczeństwa.
NOWE ZASADY GRY
Nowym liderem organizacji został Kanuri Abubakar Shekau, pochodzący z zamieszkującego Niger ludu Kanuri.
Pochodzenie Nigeryjczyka ma niemałe znaczenie – Kanuri są spadkobiercami przedkolonialnego państwa Kanem-Bornu. Pod jego przywództwem organizacja
rozrosła się z około tysiąca do ponad dziewięciu tysięcy
członków. Stała się ona również znacznie bardziej brutalna, zaczęto się dopuszczać masowych ataków na
chrześcijan i na władze państwowe, zdarzały się też porwania Europejczyków i Amerykanów. Warto zwrócić
uwagę, że szczególne poparcie dla Boko Haram i aktywność organizacji można zaobserwować na północnym
zachodzie kraju zamieszkanym przez Kanuri. Dodatkowo
szeregi terrorystów zasilają ochotnicy z Nigru i północnego Kamerunu.
Boko Haram zyskuje zwolenników z co najmniej kilku powodów. Bieda i brak perspektyw związane z nierównomiernym rozwojem kraju dotykają przede wszystkim
północ oddaloną od stolicy i portowych miast na wybrzeżu, przez co staje się ona podatnym gruntem dla ekstremistów rekrutujących nowych członków spośród biedoty.
Kolejnym czynnikiem jest nieumiejętne zwalczanie ruchów ekstremistycznych przez nigeryjskie służby. Akcje
służb specjalnych są częstokroć nieprecyzyjne i bardzo
brutalne – miejscowi oskarżają żołnierzy i policjantów
oraz jednostki specjalne o mordowanie ludzi niepowiązanych z terrorystami. Organizacje międzynarodowe i media
potwierdzają nawet przypadki egzekucji osób niepełnoletnich i niepełnosprawnych, a także ludzi, którzy starali
się przekazać informacje o zwolennikach Boko Haram w
swojej okolicy, gdyż służby, nie ufając im, uznawały ich za
agentów organizacji. Taka sytuacja sprzyja narastaniu niechęci czy wręcz nienawiści wobec państwa nigeryjskiego
wśród miejscowych. Szczególnie ważnym czynnikiem rozrostu organizacji jest poparcie miejscowych lamido tj. potomków rodów książęcych rządzących państwami
przedkolonialnych, którzy mimo braku formalnej władzy
często mają znacznie większy wpływ na lokalne społeczności niż oficjalni przedstawiciele państwa.
O sukcesach militarnych terrorystów stanowi wyrafinowana taktyka wypracowana pod przywództwem Abubakra. Główny atak poprzedzany jest przez serię uderzeń
na mniejsze jednostki policji i wojska, często również
przez serie ataków na maszty telekomunikacji czy systemy przesyłu energii. Taka taktyka zapewnia rozproszenie
większych sił i znacznie utrudnia komunikację między
jednostkami wojska, policji i służb specjalnych, podczas
gdy główny cel pozostaje często do końca nierozpoznany.
Ważnym elementem przygotowania każdej akcji jest
rozpoznanie. W tym celu Boko Haram wykorzystuje to,
że nigeryjscy żołnierze są zdemoralizowani, często nie
mają odpowiedniego uzbrojenia i zaprowiantowania, a
dowódcy traktują ich źle, przez co nieraz przechodzą oni
na drugą stronę.
OŚMIORNICA KONTRA LEWIATAN
Obecna ofensywa podjęta na początku stycznia jest
największą w historii organizacji. Przyjęty model zaczyna przypominać struktury wytworzone przez Państwo Islamskie na terenie Iraku i Syrii. Nigdy wcześniej
nie doszło do ataku na większe siły wojskowe ani do
próby opanowania terenu na stałe. Rzeź w mieście
Baga przyniosła ponad dwa tysiące ofiar, a do zabitych
należy doliczyć setki ofiar rajdów na okoliczne miejscowości i (co jest nowością) otwartych ataków na terytorium Kamerunu. W obecnej sytuacji można
powiedzieć, że terrorystom udało się rozbić siły skupione w Baga i okolicach w celu walki właśnie przeciw
nim. Zdobyli przy tym znaczne ilości sprzętu, w tym
wozy bojowe, a nawet czołgi. W całym regionie administracja rządowa i siły bezpieczeństwa wydają się nie
funkcjonować.
W dniu 25 stycznia siły Shekau przypuściły regularny
atak na miasto Maidugiri, w którym miało się schronić
od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy osób uciekających przed ofensywą. W doniesieniach medialnych
pojawiają się informacje, że Boko Haram wykorzystuje
zdobyty wcześniej ciężki sprzęt, strona rządowa miała
natomiast do ataków na pozycje islamistów użyć lotnictwa. Nieoficjalnie pojawiły się nawet informacje o
możliwości wykorzystania przez stronę rządową zakazanych konwencjami międzynarodowymi środków,
wśród których wymieniana jest broń chemiczna. Siły
nigeryjskie zostały w ostatnich dniach wzmocnione
oddziałami z Czadu i Kamerunu, a wsparcia mają
udzielić również Niger i Benin.
13
NOTABENE
AFRYKA
Takie zaostrzenie się sytuacji dowodzi, że doszło to realnego zagrożenia integralności terytorialnej Nigerii. Ukazana została również siła Boko Haram zdolnego do
podjęcia walki z regularnym wojskiem już nie tylko w
trakcie krótkotrwałych starć podczas zamachów czy kolejnych obław, lecz także w ramach dużej operacji militarnej. Dodatkowo jeśli napięta do granic możliwości
sytuacja nie zostanie natychmiast opanowana, może ona
skutkować znacznymi zakłóceniami podczas wyborów
prezydenckich i parlamentarnych, które zaplanowano na
14 lutego,. Nigeryjskie władze są obecnie zdeterminowane, aby zniszczyć przeciwnika, ale wcześniejsza niekonsekwentna i nieudolnie prowadzona walka z Boko
Haram dziś mści się na setkach tysięcy cywilów, którzy
uciekają lub giną z rąk ekstremistów.
Inną kwestią, która zaowocowała tak potężnym wzrostem siły tej organizacji, jest wieloletni brak zainteresowania ze strony Zachodu. Należy zauważyć, że USA pod
koniec 2013 roku wpisały Boko Hram na listę organizacji
terrorystycznych, a dopiero rok 2014 przyniósł nasilenie
działań ukierunkowanych na rozpoznanie zagrożenia.
Przez wiele lat stosunkowo słabe siły nigeryjskie musiały
walczyć samodzielnie. W tym czasie Boko Haram rozwinęło sieć kontaktów z organizacjami odpowiedzialnymi
za islamski terroryzm, takimi jak Al.-Kaida Meghrebu czy
ostatnio Państwo Islamskie. Dzięki wsparciu tych organizacji nigeryjscy terroryści korzystali z wielu źródeł finansowania (m.in. z handlu narkotykami) i zyskiwali swoiste
know-how. Dzięki temu mogło stać się terrorystycznym
organizmem nowego typu – na tyle silnym i dobrze zorganizowanym, żeby zachwiać strukturą całego państwa i
wywalczyć sobie terytorium, a dodatkowo zyskiwać
przychylność przynajmniej części ludności, pomimo wykazywania się niezwykłym okrucieństwem.
N
Theories
B
WIELE FRONTÓW – JEDNA WOJNA
Wieloletnie zaniedbania ze strony zarówno władz w
Abudży, jak i społeczności międzynarodowej, krótkowzroczność oraz brak umiejętności łączenia zdarzeń w
przestrzeni globalnej zaowocowały narodzinami w afrykańskim buszu drugiej co do siły organizacji ekstremistycznej po Państwie Islamskim. Boko Haram to sekta,
która rzuciła wyzwanie najpotężniejszemu, jak wydawało się do tej pory, państwu Czarnego Lądu. Zachód, pochłonięty
operacjami
na
Bliskim
Wschodzie,
zbagatelizował zagrożenie w Afryce, które występuje
przecież pod tą samą czarną flagą. Mimo licznych różnic
sytuacja w Iraku i Nigerii jest poniekąd podobna – oba
państwa zostały oparte na sztucznych granicach, które
nie uwzględniały wielowiekowych podziałów religijnych,
kulturowych i państwowych. W obu przypadkach islamiści doskonale wykorzystali wszystkie czynniki osłabiające strukturę państwa i w obu Zachód nie umiał
zareagować, zanim terroryści osiągnęli obecny poziom
rozwoju.
To, jak rozwinie się sytuacja, jest ważne nie tylko dla Nigerii, ale również dla sąsiednich państw, a szczególnie dla
podzielonego religijnie i etnicznie Kamerunu oraz Nigru i
Czadu, które już teraz doświadczają skutków konfliktu w
Libii. Islamistyczna międzynarodówka pod swym czarnym
sztandarem oplata świat coraz skuteczniej, a charyzmatyczni przywódcy coraz śmielej rzucają wyzwanie podzielonemu i niezdecydowanemu, ale także, co może
najważniejsze, w gruncie rzeczy bezideowemu Zachodowi
oraz jego sojusznikom, umiejętnie uderzając w najsłabsze
ogniwa. Patrzymy tylko, jak pętla wokół Europy zaciska się
coraz mocniej. No, ale Nigeria jest przecież daleko.
Michał Ząbek
Islamistyczna międzynarodówka pod swym czarnym sztandarem oplata świat coraz skuteczniej,
a charyzmatyczni przywódcy coraz śmielej rzucają
wyzwanie podzielonemu i niezdecydowanemu, ale
także, co może najważniejsze, w gruncie rzeczy
bezideowemu Zachodowi
14
NOTABENE
AMERYKA
Waszyngton i
Hawana: odwilż
Zdjęcie: javier.losa, źródło: https://www.flickr.com/photos/javier_losa/6829435822
Pod koniec zeszłego roku Barack Obama i Raul Castro ogłosili, że będą
dążyć do przywrócenia stosunków dyplomatycznych między swoimi państwami. Co spowodowało ten nieoczekiwany przełom? Co stoi na przeszkodzie normalizacji kontaktów na linii Waszyngton-Hawana?
PAWEŁ R UMIŃSKI
Deklaracja szefów państw pojawiła się po wymianie
więźniów z grudnia ubegłego roku. Do Stanów Zjednoczonych wrócił Alan Gross, podwykonawca USAID (ang.
United States Agency for International Development,
Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Miedzynarodowego) aresztowany na Kubie w 2009 r. za próbę dostarczenia
społeczności
żydowskiej
sprzętu
telefonicznego umożliwiającego połączenie z internetem. Oprócz niego Kubańczycy wypuścili na wolność
jednego nieznanego amerykańskiego szpiega w zamian
za trzech agentów kubańskich.
Transakcję poprzedziło 18 miesięcy tajnych rozmów. Jak
donosi „New York Times”, dwóch doradców amerykańskiego prezydenta, Benjamin Rhodes i Ricardo Zúñiga,
od czerwca 2013 r. odbyło 9 spotkań ze swoimi kubań-
skimi partnerami. Proces negocjacji swym autorytetem
wsparł sam papież Franciszek, który wysłał listy do
przywódców obu państw. W październiku negocjatorzy
spotkali się w Watykanie, aby ostatecznie określić warunki ugody. Zwieńczeniem tego amerykańsko-kubańskiego dialogu była ponad 45-minutowa rozmowa
telefoniczna między Barackiem Obamą i Raulem Castro.
Był to pierwszy bezpośredni, merytoryczny kontakt
między przywódcami USA i Kuby od ponad 50 lat.
Miesiąc po zapowiedzi przywrócenia stosunków dyplomatycznych z Kubą prezydent USA wprowadził szereg
ułatwień dla osób podróżujących na Kubę, przesyłających tam pieniądze bądź korzystających z usług bankowych. Od teraz Amerykanie mogą odwiedzać wyspę w
celach religijnych, naukowych, handlowych, zawodowych
15
NOTABENE
AMERYKA
itp., bez pozwolenia z Departamentu Skarbu. Wolno im
także przywieźć ze sobą produkty o wartości do 400
USD, w tym alkohol i wyroby tytoniowe warte co najwyżej 100 USD. Amerykanie nieposiadający kubańskich korzeni mogą przesłać na wyspę do 8 tys. USD, zaś osoby
mające na Kubie rodzinę w ogóle nie muszą przejmować
się tego typu ograniczeniami. Natomiast amerykańskim
bankom zezwolono na otwieranie rachunków w bankach
kubańskich, w związku z czym na wyspie będzie można
używać kart kredytowych i debetowych.
Kubę również kształtuje się na wysokim poziomie.
Zgodnie z badaniem Pew Research Center 63 proc.
Amerykanów opowiada się za przywróceniem pełnych
stosunków dyplomatycznych, a aż 66 proc. chce zniesienia embarga. Zwolennicy takiej metody postępowania
wobec Kuby wskazują na fakt, że dotychczasowa polityka gospodarczej i dyplomatycznej izolacji Hawany nie
przyniosła oczekiwanych efektów w postaci zmiany reżimu. W największym stopniu uderza natomiast w zwykłych Kubańczyków.
W POSZUKIWANIU SUKCESU
Dążenie do normalizacji stosunków popierają Kościół
katolicki, US Chamber of Commerce, Human Rights
Watch i wpływowe grupy interesu związane z rolnictwem. Warto zaznaczyć, że środki do tej pory podjęte
przez prezydenta w celu ożywienia kontaktów z wyspą
nie wymagały zgody Kongresu. Inaczej byłoby, gdyby
chodziło np. o zniesienie embarga. Wówczas inicjatywa
głowy państwa zostałaby bezwzględnie zablokowana.
Już ostatnie gesty względem Kuby doczekały się ostrej
krytyki w ławach opozycji i nie tylko. Republikański senator Marco Rubio, syn kubańskich imigrantów i potencjalny kandydat na stanowisko głowy państwa w 2016 r.,
określił mianem absurdu pogląd, zgodnie z którym
wzrost sprzedaży dóbr konsumpcyjnych na wyspę miałby
wpłynąć na demokratyzację kraju. Inny republikanin z
Florydy kubańskiego pochodzenia, Mario Diaz-Balart,
uznał, że wymieniając więźniów, prezydent pozwolił reżimowi Castro na szantażowanie USA i porzucił prodemokratyczne zasady prowadzenia polityki zagranicznej.
Swoją dezaprobatę wyraził także demokratyczny senator kubańskiego pochodzenia Robert Menendez.
Już od początku pierwszej kadencji Obama próbował
wprowadzić zasadniczą zmianę w polityce USA względem Kuby. Wtedy nowe otwarcie zwiastowało złagodzenie restrykcji dla osób chcących podróżować na wyspę i
dla transferów pieniężnych. Niestety aresztowanie Alana
Grossa zupełnie popsuło atmosferę nowego otwarcia.
Teraz, gdy władze kubańskie skorygowały swoje postępowanie sprzed pięciu lat, ponownie pojawia się możliwość rozwiązania konfliktów dzielących Hawanę i
Waszyngton. George Friedman, prezes think tanku
Stratfor, zauważa, że historyczny krok w kierunku Kuby
wydaje się szczególnie istotny z punktu widzenia urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Po pierwsze, ze względu na adekwatność wyznawanej przez niego
ideologii do tego typu działań. Po drugie, z powodu braku
większych sukcesów w polityce zagranicznej.
Jeszcze do niedawna proklamowanie odprężenia w stosunkach z Kubą wydawało się czymś szczególnie ryzykownym dla kolejnych administracji USA. Mniejszość
kubańska, stanowiąca 5 proc. ludności Florydy, odznaczała się wrogością względem reżimu na wyspie. Żadna z
partii nie chciała zrazić do siebie tak dużego elektoratu w
jednym ze swing states. Jednak ostatnie badania pokazują, że w tej społeczności dokonała się pokoleniowa
zmiana. Wedle sondażu przeprowadzonego w czerwcu
2014 r. przez Florida International University aż 68 proc.
Amerykanów kubańskiego pochodzenia popiera postulat
przywrócenia stosunków dyplomatycznych z Hawaną.
Większość tej zbiorowości stanowią obecnie osoby przybyłe w ciągu ostatnich 20 lat z Kuby do USA. Ich życiowe
doświadczenia i percepcja kubańskiej rzeczywistości
znacząco różnią się od tych należących do pokolenia wygnańców z końca lat pięćdziesiątych, pragnących przede
wszystkim odwetu na komunistycznej władzy.
W skali całego kraju poparcie dla polityki otwarcia na
DROGA DŁUGA I TRUDNA
Z perspektywy Kuby dążenie do nowego otwarcia w stosunkach ze Stanami wydaje się mimo wszystko najbardziej racjonalnym posunięciem. Przez wiele lat wrogość
wobec USA odgrywała fundamentalną rolę w legitymizowaniu komunistycznego reżimu. Przy okazji za niepowodzenia gospodarcze zawsze można było obwinić
embargo. Teraźniejszość wymusza jednak na rządzie w
Hawanie zmianę status quo. Wenezuela znajduje się
obecnie w głębokim kryzysie, który może ostatecznie
pogrążyć zaprzyjaźniony rząd Nicolasa Maduro. Dostawy
ropy z Wenezueli po zaniżonych cenach stanowią ważne
wsparcie gospodarcze dla Kuby. Wobec ryzyka utraty
najważniejszego partnera politycznego i zatamowania
strumienia cennego surowca Hawana musi uregulować
16
NOTABENE
AMERYKA
stosunki z Waszyngtonem. Paradoksalnie stwarza to
pewne szanse na przetrwanie reżimu.
Należałoby zadać pytanie, jak daleko wzajemnie mogą
się otworzyć. W swoim orędziu do narodu Raul Castro
zaznaczył, że sam przedmiot trwających negocjacji nie
jest satysfakcjonujący: „Zgodziliśmy się też odnowić stosunki dyplomatyczne. To jednak w żaden sposób nie
oznacza, że sedno problemu zostało rozwiązane. Gospodarcza, handlowa i finansowa blokada, która wyrządza
wielkie szkody ludziom i gospodarce naszego kraju, musi
zostać przerwana”. Na III Szczycie CELAC w San José Castro poszedł jeszcze dalej i stwierdził, że zbliżenie dyplomatyczne Hawany i Waszyngtonu nie będzie miało
sensu, jeśli USA nie zniosą embarga, nie wypłacą Kubie
odszkodowania za straty przez nie wygenerowane i nie
oddadzą jej terenów bazy wojskowej Guantanamo. Wyraźnie zatem widać, że po stronie kubańskiej mnożą się
żądania, trudne do realizacji i niekoniecznie łatwo akceptowalne przez drugą stronę.
GLOBALNA OPINIA
Gdyby na normalizację stosunków między Kubą a USA
większy wpływ miała międzynarodowa opinia publiczna, embarga gospodarczego nałożonego na Kubę zapewne już by nie było. W 2013 r. Zgromadzenie
Ogólne ONZ przyjęło rezolucję potępiającą Stany
Zjednoczone za utrzymywanie gospodarczych i handlowych sankcji przez ponad 50 lat. „Za” głosowało
188 państw, „przeciw” jedynie USA i Izrael. Także podczas ostatniego Szczytu CELAC, 28-29 stycznia, 33
panstwa członkowskie organizacji podpisały tzw. Deklarację z Belén, w której zawarto m. in. wezwanie USA
do usunięcia gospodarczej, handlowej i finansowej
blokady nałożonej na „siostrzany naród”.
Notes
T
B
Krok w kierunku Kuby
wydaje się szczególnie
istotny z punktu widzenia
urzędującego prezydenta
ze względu na
adekwatność wyznawanej
przez niego ideologii do
tego typu działań. Po
drugie, z powodu braku
większych sukcesów w
polityce zagranicznej.
Niemniej istotny od tego typu postulatów podczas negocjacji z pewnością okaże się stopień, w jakim Kuba będzie
w stanie sama się otworzyć i dostosować do nowych warunków. W wymiarze ekonomicznym słaba gospodarka
kubańska nie zaabsorbuje wielu dóbr i usług, które USA
mimo embarga mogą im zaoferować. Kubańskie władze
zgodziły się zwiększyć obywatelom dostęp do internetu.
Biorąc jednak pod uwagę niedemokratyczny charakter
władz, trudno przewidzieć, na jaką skalę pozwolą ingerować amerykańskim spółkom w rozwój tak rewolucyjnego
narzędzia komunikacji, jakim jest internet.
Jak wskazuje raport Human Rights Watch z 2014 r., Kuba
wciąż pozostaje krajem, w którym stosuje się represje wobec jednostek i grup krytykujących władzę. Z tego punktu
widzenia rozmowy z Kubą mają dla Obamy ideologicznie
dwuznaczny charakter. Z jednej strony stawiają go w roli
liberała wierzącego, że współpraca międzynarodowa
przynosi lepsze skutki niż pogłębianie izolacji. Z drugiej
zmuszają go do kooperacji z rządem, którego działania
przeczą ideom demokracji i praw człowieka.
Do uregulowania pozostała sprawa wykreślenia Kuby z
listy państw-sponsorów terroryzmu. Republika widnieje
na niej od 1982 r., z powodu organizacji szkoleń dla rebeliantów z Ameryki Środkowej. Obama wydał już w tej
sprawie polecenie sekretarzowi stanu Johnowi Kerry’emu, aby ten rozpoczął proces usuwania Kuby z niechlubnego spisu.
Polityka izolacjonizmu względem Kuby zdaje się aktualnie odchodzić do przeszłości. Czy jednak stosowana
przez Obamę polityka otwarcia faktycznie zmieni Kubę?
Czy poprzez nasilenie kontaktów między obywatelami,
zwiększenie wymiany myśli i towarów można pośrednio
doprowadzić do demokratyzacji ustroju? Na jak daleko
idące ustępstwa gotowa jest każda ze stron? To okaże się
dopiero wraz z postępem procesu normalizacji wzajemnych stosunków.
17
NOTABENE
Paweł Rumiński
BLISKI WSCHÓD
Życie na granicy wojny
PATRYCJA C HOMICKA
18
NOTABENE
Zdjęcie: IHH Insani Yardim, źródło: https://www.flickr.com/photos/ihhinsaniyardimvakfi/13535915763
Obserwatorzy wielkich konfliktów mają tendencję do skupiania się na
liczbach zabitych i rannych, wielkościach sił zbrojnych i użytej broni –
słowem sednie wojny. Do międzynarodowej opinii publicznej rzadko docierają informacje o drugiej stronie medalu – ludności cywilnej, której nagle odebrano przyszłość.
Zachodni przywódcy chętnie deklarują swoje przywiązanie
do powstrzymania Państwa Islamskiego. Stany Zjednoczone, pomimo początkowej – i uzasadnionej – niechęci do interwencji zbrojnej, podjęły decyzję o włączeniu się do
konfliktu po stronach rządowych Iraku oraz Syrii. Zapewnienia o dobrej woli oraz poparciu płyną z całego świata, zaś
koalicja zawiązana przeciwko IPIL połączyła we wspólnej
sprawie państwa Zachodu oraz Ligę Państw Arabskich.
Wobec powyższych informacji, może się wydawać, że tak
szczytne idee jak prawa człowieka oraz szeroko pojmowane zasady prawa międzynarodowego przeważą. Okrucieństwo Państwa Islamskiego pozostanie strasznym,
aczkolwiek krótkim epizodem w historii Bliskiego Wschodu, który widział przecież o wiele brutalniejsze wydarzenia.
Straty po stronie Syrii oraz Iraku nie są olbrzymich rozmiarów, więc dlaczego ten epizod uważany jest za wyjątkowo
brutalny? Jednym z powodów są miliony uchodźców, które
musiały uciekać z własnych domów w obawie o życie.
TŁO WOJNY DOMOWEJ
mnianych wcześniej prowincjach. W ciągu zaledwie trzech
miesięcy granice przekroczyło wówczas ponad 85 tys. syryjskich obywateli.
Głównym kierunkiem ucieczki początkowo był
Irak, jednak wraz z rosnącą działalnością lokalnego
ugrupowania Al-Kaidy, które następnie przemianowało się na Państwo Islamskie, uchodźcy zaczęli
kierować się przede wszystkim do Libanu, Jordanii i
Turcji. Wielokrotnie mniejszy od Syrii Liban szybko
stał się mekką dla uciekinierów z pogrążonego w
konflikcie sąsiada, w kwietniu 2014 roku goszcząc
w obozach dla uchodźców ponad milion zarejestrowanych syryjskich obywateli. To niewielkie
państwo jedynie dzięki pomocy państw trzecich
dostarczających uchodźcom podstawowe produkty radzi sobie gospodarczo z zaistniałą sytuacją na
granicy syryjskiej.
POMIMO NAJLEPSZYCH WYSIŁKÓW…
Pierwsza fala uchodźców opuściła Syrię na długo przed
powstaniem Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu. Wydarzenia rozpoczęte przez Arabską Wiosnę spowodowały,
że już w połowie 2011 roku państwa sąsiadujące z Syrią
stały się przystanią dla pierwszych grup syryjskich obywateli. Narastające walki między opozycją a siłami rządowymi przyczyniły się do zjawiska uchodźstwa wewnętrznego
(ang. internally displaced people), a dopiero w drugiej kolejności uchodźstwa do państw ościennych.
Jak wynika z danych opublikowanych na stronie
Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR),
pomoc humanitarna w dalszej mierze jest niewystarczająca, by zapewnić godziwe warunki wielu uchodźcom. Ich
liczba zwiększyła się do 3,7 mln, a z każdym dniem aplikujących o azyl przybywa – obecnie w kolejce o przyjęcie do
obozu dla uchodźców czeka ponad 80 tys. Syryjczyków.
Do powyższych danych należy dodać kolejne 5 mln, które
zostało zmuszonych do opuszczenia domów i cały czas
przebywa na terytorium pod syryjską jurysdykcją.
Pierwsze zorganizowane grupy opuściły Syrię na początku 2012 roku, uciekając z regionów Homs oraz Deraa.
Obecnie mieszkańcy tych prowincji stanowią dwie najliczniejsze grupy wśród ludności cywilnej zgromadzonej w
obozach dla uchodźców. Okresem największego ruchu
granicznego był początek 2013 roku, kiedy siły rządowe
przystąpiły do kontrofensywy i podjęły działania zbrojne
mające na celu odbicie straconych terytoriów we wspo-
Według danych UNHCR w 2014 roku zebrano zaledwie
połowę sumy, która pozwoliłaby uchodźcom na godne życie w obozach przygranicznych. Mimo że kwota na pierwszy rzut oka wygląda abstrakcyjnie (3,7 mld USD), wobec
liczby mieszkańców obozów na głowę wypada nieco poniżej tysiąca dolarów na rok. Wielu obywatelom Syrii potrzebna jest natychmiastowa pomoc lekarska, nie tylko
żeby przywrócić ich do zdrowia fizycznego, lecz także
19
NOTABENE
BLISKI WSCHÓD
psychicznego. W dalszym ciągu niemal jedna druga potrzebnych pieniędzy nie została zebrana, co zdecydowanie
ogranicza możliwości działania UNHCR oraz organizacji
pozarządowych, które włączyły się w pomoc uchodźcom.
ba może zamienić się w epidemię. Kolejki po posiłek
ciągną się godzinami, tak samo długo czeka się na rejestrację do obozów niebędących w stanie przyjmować ciągłego napływu uchodźców.
Od początku konfliktu do chwili obecnej do krajów europejskich wystosowano ponad 200 tys. wniosków o udzielenie azylu. Ponad połowa z nich została skierowana do
rządów RFN oraz Szwecji, dalsze zaś do takich krajów jak
Holandia, Serbia, Austria czy Dania.
LUDZIE ZAWIESZENI W CZASIE
OBOZOWA RZECZYWISTOŚĆ
Dla bardzo wielu syryjskich uchodźców koszmar konfliktu
nie kończy się na granicy, mimo że dotarcie do niej stanowi
najtrudniejszą część podróży. Często cywile muszą przemieszczać się przez tereny objęte częściowo działaniami
zbrojnymi, stając się celem nie tylko dla strzelców wyborowych, lecz także prostych żołnierzy.
Wśród kobiet, które przebywają obecnie na terytorium
państw ościennych wysoki odsetek stanowią ofiary napastowania seksualnego i gwałtów. Uciekający Syryjczycy są
wykorzystywani jako żywe tarcze przez walczące strony,
które nie przejmują się możliwymi stratami wśród ludności cywilnej. Dodatkowym problemem jest prawo stosowane przez Państwo Islamskie, które nadal sprawuje
kontrolę nad częścią terytorium Syrii i Iraku. Według narzuconych syryjskim obywatelom zasad kobiety nie mogą
wychodzić z domu bez męskiego krewnego, co jest znacznym utrudnieniem dla rodzin, których ojcowie oraz bracia
brali lub biorą udział w działaniach zbrojnych. Od początku obowiązywania ostrych zasad szariatu zanotowano kilkanaście przypadków śmierci głodowej poniesionej przez
kobiety, które nie mogły udać się na poszukiwanie jedzenia dla siebie oraz dzieci.
Wyrwanie się z własnego państwa dla wielu tysięcy nie
oznacza jednak końca ciężkiej sytuacji. Większość obozów,
zwłaszcza te w Libanie, Jordanii i Turcji, pęka w szwach. Pomoc lekarska jest ograniczona ze względu na niedobory finansowe, złe warunki sanitarne, a państwa ościenne nie
wszystkim uchodźcom mogą zapewnić bezpieczeństwo.
Często w pobliżu obozów dochodzi do porwań oraz przestępstw na tle seksualnym. Wiele kobiet podejmuje decyzję
o zostaniu prostytutkami, żeby polepszyć warunki bytowe
rodziny. Odnotowano przypadki handlu ludźmi, których
sprzedawano następnie w krajach północnej Afryki.
Większość uchodźców nie chce rozmawiać o przeszłości,
która w dalszej mierze jest zbyt bliska i bolesna. Niewielu
z nich snuje także plany na przyszłość – nie wybiegają
myślami dalej niż parę dni, tygodni do przodu, chyba że
czekają na rozważenie ich podania o azyl w krajach Europy. Ze wszystkimi przeciwnościami losu radzą sobie z
dnia na dzień, stawiając czoła kapryśnej pogodzie oraz
złej kondycji psychicznej i fizycznej. Domy wielu z nich
zostały zrównane z ziemią. Prowincja Aleppo, której byli
mieszkańcy są trzecią co do wielkości grupą uchodźców,
stanowi smutny cień swojej dawnej świetności. Podobnie
jest z innymi regionami Syrii, które zostały dotknięte
działaniami zbrojnymi.
Dopóki trwa konflikt, wielu uchodźców znajdzie schronienie w państwach ościennych, zaś wciąż spływająca do obozów pomoc humanitarna nie pozwoli im zginąć. Ile jednak
będzie kosztowało odbudowanie własnych domów, kiedy
Syria przestanie być areną walk? Ilu z nich postanowi wrócić
do ojczyzny, pomimo tragicznych wspomnień, a ilu postanowi szukać lepszego życia w nowym państwie?
Większość pytań dotyczących przyszłości Syrii pozostanie
jeszcze na jakiś czas bez odpowiedzi. Czy IPIL będzie
można pokonać w wystarczającym stopniu, by złamać tę
organizację? Doświadczenie z walki z Al-Kaidą i innymi
grupami terrorystycznymi uczy, że nie będzie to proste.
Czy Baszar al-Asad pozostanie u władzy, pomimo ostracyzmu międzynarodowego, który nadal otacza jego osobę? Działania Stanów Zjednoczonych wskazywałyby, że
pogodziły się z koniecznością wsparcia prezydenta Syrii w
działaniach przeciwko ekstremizmowi islamskiemu.
Z punktu widzenia milionów Syryjczyków przebywających
w obozach poza granicami państwa, najważniejsze są jednak następujące pytania: kiedy będą mogli wrócić do życia
w ojczyźnie i czy państwo będzie w stanie zapewnić im
bezpieczeństwo? Wojska rządowe traktowały niewinnych
cywili jako przeciwników, nie tylko nie otaczając ich
ochroną, lecz także traktując jako wrogów reżimu. A tego
Syryjczycy nigdy władzy nie zapomną.
Rozrastające się obozy przeradzają się w slumsy, w których poziom przestępczości jest wysoki, zaś każda choro-
20
NOTABENE
Patrycja Chomicka
EUROPA
Spór o TTIP
Zdjęcie: eci_ttip, źródło: https://www.flickr.com/photos/eci_ttip/15316994350
Umowa o Transatlantyckim Partnerstwie w dziedzinie Handlu i Inwestycyji (ang. Transatlantic Trade and Investment Partnership, TTIP) już od
kilkunastu miesięcy wywołuje burzliwe dyskusje po obu stronach Atlantyku. Unijna dyplomacja przedstawia ją jako „wielką, historyczną szansę” i
kamień węgielny europejsko-amerykańskiej przyjaźni. Czym tak naprawdę jest TTIP?
M AGDALENA K RUPSKA
Traktat ma na celu utworzenie strefy wolnego handlu i liberalizację dostępu do rynków wewnętrznych obu gospodarek. Ma to się udać dzięki całkowitemu zniesieniu barier
celnych i innych pozataryfowych ograniczeń ustanawianych
przez państwa w celu regulowania wymiany handlowej.
Kiedy burzliwe, trwające już od półtora roku, negocjacje zakończą się sukcesem, TTIP będzie największym na świecie
porozumieniem handlowym. Sprawne wcielenie w życie
postanowień umownych wymaga wielu zmian instytucjonalno-prawnych, ponieważ gospodarki po obu stronach
Atlantyku różnią się w kwestiach konkurencyjności, potencjału i poziomu protekcjonizmu. TTIP jest szansą na zbliże-
nie tych wielkich gospodarczych organizmów i usunięcie
barier, które dotychczas hamowały współpracę.
Umowa to odpowiedź na wyzwania globalizacyjne i nowe
trendy wpływające na międzynarodowe środowisko gospodarcze. W efekcie konkurencyjność amerykańskiej i
unijnej gospodarki ma wzrosnąć na tle prężnie rozwijających się gospodarek grupy BRICS – Brazylii, Rosji, Indii,
Chin i RPA.
ZAKRES TTIP
Porozumienie ma być kompleksową umową nieograniczającą się do zniesienia barier celnych i wprowadzenia
21
NOTABENE
EUROPA
ułatwień handlowych. Jej treść podzielono na 3 części
dotyczące dostępu do rynku, współpracy regulacyjnej i
przepisów. Przyjęte rozwiązania mają umożliwić nieograniczony dostęp do rynku usług i zamówień publicznych oraz zapewnić swobodny handel towarami.
Współpraca regulacyjna ma dotyczyć m.in. przemysłu
kosmetycznego, farmaceutyki, tekstyliów, bezpieczeństwa żywności i zagadnień związanych ze zdrowiem
zwierząt i roślin. Prowadzone są także rozmowy na temat uregulowań w zakresie praw własności intelektualnej, oznaczeń geograficznych małych i średnich firm, jak
również kwestii rozstrzygania sporów międzynarodowych i zagadnień instytucjonalno-prawnych. Z negocjacji
wyłączono najbardziej kontrowersyjne obszary, do których należy m.in. problem GMO, kwestia ochrony życia
ludzkiego, a także sprawy sektora audiowizualnego.
OŚ PODZIAŁU
TTIP budzi nie lada kontrowersje, a opinie co do konieczności i opłacalności porozumienia są skrajnie
różne. W tym przypadku, nie po raz pierwszy zresztą.
Unia Europejska nie mówi jednym głosem. Największymi zwolennikami umowy są dziś Polska, Wielka
Brytania, Włochy, Hiszpania, Finlandia i Dania. Kraje
te upatrują w porozumieniu szansy na zacieśnianie
współpracy bilateralnej ze Stanami Zjednoczonymi i
zwiększenie własnych obrotów handlowych. Gorącym
zwolennikiem porozumienia jest też olbrzymie europejskie lobby biznesowe reprezentowane przez BUSINESSEUROPE, European Services Forum, CEFIC czy
Digital Europe. Każdy kolejny miesiąc negocjacji przynosi coraz większe fale krytyki. Protesty nie mają wyłącznie spontanicznego charakteru. Wielokrotnie
przyjmują zinstytucjonalizowane formy i są w nich
reprezentowane różnorodne grupy interesu. Europejska inicjatywa obywatelska „STOP TTIP” w momencie utworzenia skupiała 148 organizacji z 18
krajów UE. Dziś w protesty zaangażowanych jest 340
organizacji z 23 krajów UE i prawie 1,2 mln obywateli. Kampanię popierają największe organizacje działające na rzecz ochrony środowiska (tj. Greenpeace i
Friends of the Earth) i zajmujące się ochroną praw
konsumentów (np. Foodwatch Germany). Podobny
charakter ma projekt „Uwaga TTIP” wspierany przez
trzeci sektor, w tym organizacje: Instytut Globalnej
Odpowiedzialności, Watchdog Polska czy Instytut
Spraw Obywatelskich.
PLUSY DODATNIE, PLUSY UJEMNE
Według wstępnych szacunków przeprowadzonych przez
Komisję Europejską dzięki podpisaniu TTIP unijna gospodarka zwiększyłaby swój roczny wzrost PKB o 0,5
proc., co przyniosłoby zyski rzędu 120 mld euro rocznie.
Gospodarka amerykańska zyskałaby nieco mniej, bo jej
przewidywany wzrost to ok. 0,4 proc., czyli dodatkowe
95 mld euro rocznie. Przedstawione przez Komisję Europejską statystyki przez wielu określane są jako „wróżenie z fusów”. Umowa zostałaby w pełni wdrożona
dopiero w 2027 roku, a jak wiadomo przez ponad 10 lat
sytuacja może ulec znacznej zmianie.
Strefa wolnego handlu oznacza wzrost eksportu i
otwarcie wielu nowych miejsc pracy. Eksport z UE do
USA w ciągu roku ma wzrosnąć o 28 proc. Nieco więcej, bo aż 37 proc., mogą zyskać Amerykanie. Największym beneficjentem umowy będą rynki produktów
metalowych (12-procentowy wzrost), przetworzonej
żywności i chemikaliów (9 proc. wzrostu) i samochodów, dla którego prognozuje się najwyższy wzrost, bo
aż o 40 proc. (sic!). Dynamiczny rozwój wymiany handlowej spowoduje poprawę sytuacji na rynkach zatrudnienia. Ma się ona przejawiać w ogólnym wzroście
płac i utworzeniu dodatkowych 2,5 mln miejsc pracy.
Przy obecnym poziomie bezrobocia prognozy te napawają olbrzymim optymizmem, jednak jak się okazuje,
może być on nieco przedwczesny. Według badań
przeprowadzonych przez CEPR (ang. Center for Economic and Policy Research) wprowadzone umową
zmiany zmuszą cześć społeczeństwa do przebranżowienia się i podjęcia aktywności w innych sektorach
gospodarki. Ta sytuacja ma dotyczyć względnie niewielkiej części społeczeństwa – jedynie od 0,2 do 0,5
proc unijnej siły roboczej. Każde tego typu prognozy
wzbudzają jednak niepokój wśród europejskich decydentów, perspektywa utraty pracy będzie bowiem dotyczyła przede wszystkim obywateli najbiedniejszych
krajów unijnej wspólnoty, czyli Rumunii, Bułgarii czy
Chorwacji.
Umowa jest szansą dla małych i średnich przedsiębiorstw zlokalizowanych na terenie UE. Całkowite
zniesienie ceł znacznie obniży koszty ich transatlantyckiej ekspansji. Zlikwidowanie barier celnych i ujednolicenie kwestii regulacyjnych z pewnością ułatwi
małym europejskim firmom dostęp do amerykańskich
odbiorców.
22
NOTABENE
EUROPA
ZASTRZYK DLA POLSKIEJ GOSPODARKI
Porozumienie handlowe postrzegane jest przez Polskę jako
potencjalny impuls do zacieśniania współpracy bilateralnej
ze Stanami Zjednoczonymi. W 2013 roku obroty handlowe
pomiędzy polską a amerykańską gospodarką wyniosły 8,79
mld USD. Mimo niezbyt wysokiej wymiany handlowej Stany
Zjednoczone są dla nas jednym z kluczowych inwestorów.
Amerykański kapitał napływa do Polski nieprzerwanie od
ponad 25 lat. W 2013 roku wartość inwestycji bezpośrednich wyniosła ponad 214 mln euro. Amerykańskich inwestorów wyprzedzają jedynie niemieckie i japońskie firmy.
Polskim politykom najbardziej zależy na zacieśnianiu
współpracy w zakresie eksportu amerykańskiego gazu do
Europy. Wyeliminowanie ograniczeń w jego imporcie z USA
dałoby UE alternatywne źródło dostaw tego surowca, co
znacznie poprawiłoby bezpieczeństwo energetyczne. W
kontekście trudnej sytuacji za wschodnią granicą współpraca w tym zakresie wydaje się być nie tylko atrakcyjna, ale
wręcz konieczna. Polska liczy też na amerykańskie wsparcie w kwestii wydobycia gazu łupkowego. Niewątpliwie
traktat mógłby przyczynić się do zainteresowania amerykańskich koncernów współpracą w poszukiwaniu gazu łupkowego w Polsce.
CORAZ WIĘCEJ WĄTPLIWOŚCI
Oponenci wyrażają się sceptycznie w kwestii korzyści, jakie
miałoby przynieść porozumienie. Wskazują, że jej głównym
beneficjentem nie są przeciętni obywatele, lecz transnarodowe korporacje. Zauważają, że wielkie firmy mogą dużo zyskać dzięki wprowadzeniu mechanizmu ISDS (ang.
investor-state dispute settlement) pozwalającego inwestorom na wszczęcie postępowania w sądach arbitrażowych
przeciwko państwom, na terenie których prowadzą interesy.
Wspomniane przepisy dają inwestorom prawo do ubiegania
się o horrendalne odszkodowania w razie poniesienia strat w
wyniku wymuszonych zmian legislacyjnych. Najwięcej kontrowersji budzi fakt, że wspomniane wyżej spory będą się toczyć przed prywatnymi trybunałami arbitrażowymi, za
którymi stoją wielkie kancelarie prawnicze mające konotacje
z biznesowymi gigantami. Zapis ten ewidentnie dyskryminuje rodzimych przedsiębiorców. Małe i średnie firmy nie mając
statusu inwestora nie będą mogły być stroną w owych postępowaniach.
Trzeci sektor ma zastrzeżenia do sposobu negocjowania
umowy. Większość rozmów toczy się za zamkniętymi
drzwiami, a o ich efektach nie informuje się opinii publicznej.
Brak transparentności wzbudza szereg kontrowersji. Dopiero na początku stycznia 2015 roku dzięki naciskom Europejskiego Rzecznika Praw Obywatelskich Emily O'Reilly
Komisja Europejska opublikowała informacje dotyczące
Notes
T
B
Dzięki podpisaniu TTIP
unijna gospodarka
zwiększyłaby swój roczny
wzrost PKB o 0,5 proc., co
przyniosłoby zyski rzędu
120 mld euro rocznie. Gospodarka amerykańska zyskałaby dodatkowe 95 mld
euro rocznie.
obecnego stanu rozmów. Nie zmienia to jednak faktu, że
przez ponad rok w rozmowach nie uczestniczyli przedstawiciele trzeciego sektora, nie przeprowadzono konsultacji społecznych ani nie zasięgnięto opinii związków zawodowych.
KE swoje postępowanie i brak transparentności tłumaczyła
naciskami ze strony Stanów Zjednoczonych, które rzekomo
życzyły sobie utrzymywania negocjacji w tajemnicy.
Wkrótce odbędzie się kolejna, ósma już tura rozmów. TTIP
jeszcze przez długi czas będzie powodowała burzliwe dyskusje po obu stronach Atlantyku. Największe wyzwanie,
przed którym stoją unijni i amerykańscy decydenci, to przekonanie opinii publicznej o słuszności transatlantyckiego porozumienia i konieczności jego zawarcia. Niewątpliwie brak
transparentności i prowadzenie rozmów za plecami najbardziej zainteresowanych grup społecznych nie wpływa przychylnie na odbiór TTIP. Warto zastanowić się, czy w obliczu
obecnej sytuacji geopolitycznej i wzrastającej potęgi azjatyckich tygrysów UE i Stany Zjednoczone mogą sobie pozwolić
na wycofanie się z negocjacji i rezygnację z zawarcia tego typu umowy. Przyszłość pokaże, czy TTIP będzie kołem zamachowym unijnej gospodarki czy instytucjonalno-prawną
pułapką, z której trudno będzie się wydostać.
23
NOTABENE
Magdalena Krupska
EUROPA
Terroryści z
przedmieścia
L IDIA G IBADŁO
W marcu miną dwa miesiące od zamachu na redakcję tygodnika „Charlie Hebdo” i sklep z koszerną żywnością w Paryżu. Okoliczności, w jakich doszło do zamachu, prowokują
do poruszenia szeregu kwestii dotyczących stosunku Europy Zachodniej do imigracji i islamu.
24
NOTABENE
zdjęcie: Gwenaël Piaser, źródło: https://www.flickr.com/photos/piaser/15610453303/sizes/o
HISTORIA PEWNEGO RODZEŃSTWA
Aby odpowiedzieć na pytanie, co skłania młodych ludzi do angażowania się w działania terrorystów, należy przyjrzeć się życiorysom braci
Kouachich, sprawców ataku. Saïd i Chérif pochodzili
z ubogiej rodziny algierskich imigrantów. Ze względu na chorobę swojej matki, która uniemożliwiała jej
wychowywanie dzieci, chłopcy wraz z resztą rodzeństwa zostali umieszczeni w domu dziecka w środkowej Francji. Po uzyskaniu pełnoletniości bracia
powrócili do paryskiej 19. dzielnicy, zamieszkanej
głównie przez muzułmańskich imigrantów z Afryki
Północnej i krajów Maghrebu.
Wydaje się, że początkiem radykalizacji Saïda i Chérifa był amerykański atak na Irak. Wtedy bracia mieli
zacząć regularnie chodzić do pobliskiego meczetu
Adda’wa i to tam spotkali Farida Benyettou, który
prowadził zajęcia dla młodych mężczyzn, stanowiące
połączenie ćwiczeń sportowych i zajęć religijnych.
Podczas spotkań Benyettou miał przekonywać
uczestników do wzięcia udziału w walce z Amerykanami w Iraku po stronie Abu Musaba al-Zarkawiego.
Ostatecznie młodszy z braci zdecydował się na wyjazd w 2005 r., został jednak aresztowany przez
francuską policję przed wejściem na pokład samolotu
lecącego do Damaszku. W czasie procesu Chérif
twierdził, że poczuł ulgę, gdy został ujęty, ponieważ
bał się udziału w walkach. Sąd skazał dwudziestotrzylatka na karę 3 lat więzienia. Czas spędzony za
kratkami ostatecznie ukształtował światopogląd Ko-
25
NOTABENE
EUROPA
uachiego. W więzieniu Fleury-Mérogis poznał
Amédy’ego Coulibaly, sprawcę zamachu na sklep z koszerną żywnością, odsiadującego wówczas karę za drobne przestępstwa. Tam przyszli zamachowcy znaleźli się
pod ideologicznym wpływem Dajgela Bengala, którego
zadaniem było pozyskiwanie dla Al-Kaidy młodych wojowników z Europy.
W tym czasie Saïd wykonywał wiele tymczasowych prac,
które oferował rządowy program dla bezrobotnych. Cały
czas pozostawał pod silnym wpływem młodszego brata,
dzięki któremu sam silniej zaangażował się w działalność
ekstremistów. Do tej pory nie wiadomo, który z braci
wyjechał do Jemenu w 2011 r., by odbyć szkolenie pod
okiem instruktorów z Al-Kaidy. To właśnie na gałąź organizacji, która działa na Półwyspie Arabskim, powoływał
się Chérif w czasie rozmowy telefonicznej z dziennikarzem już po dokonaniu zamachu, twierdząc, że wraz z
bratem przeprowadzili atak w imieniu ugrupowania.
biet.
To sprawia, że potomkowie imigrantów z Afryki Północnej zamykają się w dzielnicach, które stają się przestępczym zagłębiem. W takich dzielnicach w 2005 i
Notes
T
Swoimi publikacjami
B „Charlie Hebdo” naruszyło
religijne tabu, czyli coś, co
w laickim społeczeństwie
Francji nie powinno istnieć.
Okazało się, że w kraju,
gdzie można kpić ze swojej
narodowości, orientacji
seksualnej czy wyznania
wolność słowa ma swoje
granice i te w brutalny
sposób wyznaczyli
terroryści.
„UTRACONE DZIECI REPUBLIKI”
Takiego określania użył Dominique Many, adwokat biorący udział w procesie grupy muzułmanów, którzy mieli
wyjechać na wojnę do Iraku i której członkami byli także bracia Kouachi. Saïd i Chérif stali się symbolem pokolenia młodych Francuzów, pochodzących z rodzin
imigrantów z byłych francuskich kolonii, którzy zamieszkują biedne, owiane złą sławą dzielnice dużych
miast. Wszyscy oni są żywym dowodem porażki polityki
imigracyjnej Francji. To bardzo dotkliwa porażka, szczególnie że najwyraźniej przez lata kolejne rządy nie były
w stanie wypracować odpowiedniej strategii, która pozwoliłaby na pełną integrację przybyszy, szczególnie z
Afryki, z francuskim społeczeństwem.
Po styczniowych zamachach premier Manuel Valls powiedział, że we Francji istnieje „forma apartheidu”.
„Ubóstwo socjalne jest połączone z codzienną dyskryminacją z powodu nieodpowiedniego nazwiska, koloru
skóry czy płci” – stwierdził szef rządu w rozmowie z
dziennikarzami. Na potwierdzenie swoich słów na początku tego miesiąca Valls przedstawił raport, z którego
wynika, że integracja ekonomiczna stanowi największy
problem dla kolejnych pokoleń osób pochodzących z
rodzin imigrantów. W 2012 r. bezrobocie wśród ludzi o
korzeniach afrykańskich poniżej 25 roku życia wynosiło
42 proc. przy 22-procenotwym wyniku wśród potomków imigrantów z państw europejskich. W dodatku
przejawy rasizmu dotykają częściej mężczyzn niż ko-
2007 r. wybuchały gwałtowne starcia z policją. W obu
przypadkach zarzewiem konfliktu stała się śmierć nastolatków uciekających przed funkcjonariuszami. Zamieszki pokazały, że we Francji mieszka duża grupa
ludzi, którzy nie czują się częścią społeczeństwa. Swoją
frustrację wyładowywali, podpalając samochody i niszcząc witryny sklepowe. Mimo zapowiedzi Nicolasa Sarkozy’ego, a następnie François Hollande’a, państwo nie
odpowiedziało skutecznie na problemy narastające w
imigranckich gettach.
GRANICE WOLOŚCI
Okoliczności, w jakich przychodzi żyć młodemu pokoleniu potomków przybyszy z Afryki Północnej, czyni z nich
łatwy cel dla islamskich ekstremistów. Bezrobotni, pozbawieni perspektyw zawodowych, słabo wykształceni
dwudziestolatkowie poszukują swojego miejsca w społeczeństwie, a radykalni imamowie, których spotykają w
pobliskich meczetach, oferują im życie oparte na pro-
26
NOTABENE
EUROPA
stych zasadach. W wizji świata, którą przed nimi rysują,
nie ma barier wynikających z nieodpowiedniego pochodzenia czy braku wykształcenia. Awans społeczny nie
jest efektem przynależności do znanej rodziny, ale konsekwencją uczciwego życia według zasad Koranu oraz
odwagi w walce z wrogiem.
Sukces radykalnych haseł nie wyrasta jednak tylko z
trudności finansowych, których doświadczają imigranci.
Bracia Kouachi byli wszak Francuzami, którzy wychowali
się w kulturze tego kraju, chodzili do francuskich szkół i
kibicowali drużynie trójkolorowych w czasie meczów
piłkarskich. Podczas ataku na redakcję „Charlie Hebdo”
nie zabili obywateli obcego kraju, a swoich rodaków.
Warto zatem pochylić się nad kwestią tożsamości potomków imigrantów w kraju, gdzie 7,5 proc mieszkańców
to muzułmanie (4,7 mln). Okazuje się bowiem, że we
Francji, która szczyci się swoją laickością i skutecznym
oddzieleniem religii od państwa, osoby o korzeniach północnoafrykańskich w większej mierze identyfikują się z
pobliskim meczetem niż z symbolami narodowymi.
Atak na francuski tygodnik satyryczny ma też znaczenie
jako wyraz konfliktu między sekularnym charakterem
państwa i wartościami religijnymi. „Charlie Hebdo” to gazeta, która od lat wyśmiewa wszystko i wszystkich bez
wyjątku. Tym samym magazyn stał się uosobieniem francuskiej wolności słowa, nierzadko budzącej kontrowersje nawet wśród środowisk niezwiązanych z żadną
religią. Choć przedstawiciele wspólnoty muzułmańskiej
nad Sekwaną potępili brutalne zabójstwo członków redakcji, to jednocześnie skrytykowali rysunki umieszczone we wcześniejszych wydaniach gazety, a także okładkę
pierwszego numeru wydanego po wydarzeniach ze
stycznia tego roku.
Styczniowy zamach pokazał, że wartości reprezentowane przez przynależność państwową i członkostwo w danej wspólnocie religijnej mogą się wykluczać. We Francji
religia została usunięta z życia publicznego, a swoimi publikacjami „Charlie Hebdo” naruszyło religijne tabu, czyli
coś, co w laickim społeczeństwie Francji nie powinno istnieć. Okazało się, że w kraju, gdzie można kpić ze swojej
narodowości, orientacji seksualnej czy wyznania wolność słowa ma swoje granice i te w brutalny sposób wyznaczyli terroryści.
MULTIKULTI JEST PASSÉ
kwestii. W 2011 r. przywódcy Niemiec i Wielkiej Brytanii, gdzie muzułmanie stanowią odpowiednio 5,8 proc. i
4,8 proc. społeczeństwa, przyznali, że polityka multikulturalizmu poniosła porażkę. Imigrantów przybywających
do Europy po 1945 r. traktowano nie w kategoriach
przyszłych obywateli, ale jako ludzi, którzy mają zapełnić
demograficzne braki powstałe podczas wojny. Było to
szczególnie ważne dla odbudowującego się wtedy kontynentu potrzebującego siły roboczej. Gdy jednak w kolejnym stuleciu Europa pogrążyła się w kryzysie,
pokolenia imigrantów stały się obciążeniem.
Z sondażu Pew Research Center wynika, że 26 proc. Brytyjczyków, 27 proc. Francuzów i 33 proc. Niemców ma negatywne zdanie o muzułmanach. Z pewnością obok
działalności skrajnych ugrupowań, jak francuski Front Narodowy, brytyjska UKIP czy niemiecka PEGIDA, wpływ na
te wyniki mają doniesienia o zasilaniu przez Europejczyków
szeregów Państwa Islamskiego. Szacuje się, że 3 tys. wojowników ISIL to właśnie Europejczycy. Ci, którzy uczestniczyli w walkach, wracają do Europy i obecnie stanowią
największe zagrożenie dla zachodnich społeczeństw.
Ostatnio szef Niemieckiego Wywiadu Wojskowego Christof Gram wyraził obawy dotyczące możliwości wykorzystania „instytucji wojskowych i sił zbrojnych Niemiec jako
miejsc szkolenia przed wyruszeniem do Syrii i Iraku w celu
przyłączenia się do dżihadystów”.
Do tej pory jedną z podstawowych wartości europejskich
była społeczna różnorodność i tolerancja dla wszystkich
grup religijnych oraz narodowościowych. Była ona warunkiem sine qua non społecznej stabilności kontynentu i
sprawiła, że islam jest obecnie jednym z elementów społecznego krajobrazu kontynentu. Francja, Niemcy czy
Wielka Brytania powinny oprócz walki z lokalnym ekstremizmem podjąć kroki mające na celu stworzenie poczucia więzi między państwem a muzułmanami
zamieszkującymi te kraje, tak aby poczuli się częścią systemu. Kwestią, którą należy jednak poddać debacie, jest
odpowiednie zrównoważenie akceptacji dla różnorodności i polityki asymilacji. W prawdziwie demokratycznych społeczeństwach prawa mniejszości powinny być
szanowane, ale jednocześnie ich przedstawiciele muszą
dostosować się do warunków panujących w kraju, do
którego przybywają. Ta zasada musi obowiązywać
wszystkie grupy bez wyjątku.
Francja nie jest jedynym państwem, w którym polityka
imigracyjna stała się jedną z najczęściej dyskutowanych
27
NOTABENE
Lidia Gibadło
Zdjęcie: quapan, źródło: https://www.flickr.com/photos/hinkelstone/16338825135
EUROPA
Kreml walczy o
umysł Niemca
Ukraina jest winna konfliktu w Donbasie, Rosja otoczona przez Zachód
musi się bronić, USA planują nową wojnę i wspólnie z Polską torpedują
współpracę niemiecko-rosyjską – taki przekaz ma podważyć zaufanie
Niemców do swoich elit. Na wojnę propagandową za naszą zachodnią
granicą Kreml rzuca nowe siły – telewizję RT Deutsch.
M ICHAŁ KĘDZIERSKI
Nie od dzisiaj wiadomo, jak ogromne znaczenie dla Rosji stanowią Niemcy. Już od lat 90. Berlin nazywano adwokatem interesów Moskwy na Zachodzie i sponsorem
jej modernizacji, później pomostem łączącym Rosję z
UE i motorem ich współpracy. Ze względu na swój potencjał Niemcy są postrzegane w Moskwie jako jeden z
niewielu równoprawnych partnerów w Europie i klucz
do Unii. Postawa Berlina szczególnie w ostatnich latach
jest kluczowa dla wspólnych rozstrzygnięć w Brukseli.
Kreml zdaje sobie z tego sprawę, dlatego inwestuje w
dobre kontakty w Niemczech.
Jednak stosunki niemiecko-rosyjskie zaczęły się psuć
na początku obecnej dekady, kiedy tradycyjnie bliższych Rosji socjaldemokratów w koalicji rządowej zastąpili liberałowie. Choć krytyczna postawa Berlina
wobec antydemokratycznej polityki wewnętrznej
Kremla coraz widoczniej dawała o sobie znać, współpraca, szczególnie gospodarcza, była kontynuowana.
Przełomem okazały się wydarzenia na Ukrainie, a konkretnie brak gotowości Moskwy do redefinicji swojej
polityki. W efekcie początkowo wstrzemięźliwa kanclerz Merkel stanęła na czele europejskich „nieprzejednanych”. Co ważne, polityka Merkel znajduje poparcie
wśród rodaków. To właśnie oni stają się teraz celem rosyjskiej propagandy. Kreml chce wpłynąć na niemiecką
opinię publiczną, trafiając do niej z własnym przekazem.
W tym celu z końcem listopada otworzył niemieckojęzyczną telewizję RT (Russia Today) Deutsch.
Jej główny przekaz można zawrzeć w kilku zdaniach:
Ukrainą rządzi faszystowska junta, której celem jest
ukrainizacja i derusyfikacja kraju; USA ze swoją imperialną polityką są wrogiem zarówno dla Rosji, jak i dla
28
NOTABENE
EUROPA
UE; Rosja jest okrążana przez NATO,
a jej działania są podyktowane troską
o własne bezpieczeństwo; Niemcy –
tradycyjni przyjaciele Rosji – są karmieni kłamliwą propagandą, której
celem jest jej zohydzenie. Polska
również ma swoją rolę jako najbardziej antyrosyjski kraj w Europie, na
dodatek wspierający „faszystów z
Kijowa”.
UKRAINA WINNA ZA KONFLIKT
W centrum zainteresowania leżą
oczywiście wydarzenia ostatniego roku. W rocznicę pierwszych wystąpień
na Majdanie RT Deutsch opublikowała trzyminutowy materiał, w którym
nie pojawiają się żadne wzmianki o brutalnym rozpędzeniu studenckiej demonstracji, o rannych, o porywanych
przez milicję, ani o późniejszych ofiarach śmiertelnych.
W kontekście Majdanu mówi się zaś o chcącym odłączyć
się od Ukrainy Krymie i o rewoltach na wschodzie kraju,
gdzie obywatele sprzeciwili się „puczowi” w Kijowie. Ani
słowa o zielonych ludzikach, ani słowa o rosyjskiej pomocy wojskowej dla separatystów. W ogóle słowo „Rosja” nie pada ani razu w całym materiale.
RT Deutsch rozsiewa natomiast różne teorie na temat
katastrofy malezyjskiego samolotu nad Donbasem – od
zestrzelenia go przez ukraińskie myśliwce, przez trafienie ukraińską rakietą ziemia-powietrze, po tezę, że
wszyscy pasażerowie byli już martwi zanim wsiedli na
pokład samolotu. To, co łączy wszystkie teorie, to brak
jakichkolwiek prób szukania winy po stronie prorosyjskich separatystów.
ROSJA BRONI PRZED „FASZYSTOWSKĄ JUNTĄ”
Częstym celem są zaś prozachodnie władze w Kijowie,
które posądza się o krwiożercze zamiary względem
ukraińskich Rosjan i rosyjskojęzycznych Ukraińców.
Słowa prezydenta Poroszenki, kiedy mówił o nadziei na
spadek poparcia lokalnej ludności dla separatystów
wskutek problemów w aprowizacji i braku perspektyw,
przedstawiono w taki sposób, że wynikało z nich, iż prezydent chce „wziąć Donbas głodem” i nie liczy się z losem mieszkańców. Komentarz opatrzono zdjęciem
małej dziewczynki klęczącej nad zwłokami matki (w domyśle zabitej przez Ukraińców). Jak się później okazało,
źródło: kremlin.ru
kadr pochodził z rosyjskiego filmu wojennego „Szturm
na twierdzę Brześć” z 2010 roku. W czasie rozmowy w
talk show „Brakująca część” prowadząca Jasmin Kosubek nie reaguje, gdy jeden z gości, otwarcie prorosyjski
publicysta Ken Jebsen, mówi o potrzebie powstrzymania „faszystów z Kijowa”, a następnie wspólnie oglądają
fragment wywiadu z Władimirem Putinem, w którym
prezydent Rosji mówi: „Ukraiński rząd chce tam
wszystkich zniszczyć, wszystkich przeciwników politycznych i oponentów. Chcecie Państwo tego? My tego
nie chcemy. I nie pozwolimy na to”. A więc Rosja obroni
Ukraińców przed kijowską juntą.
Nowe ukraińskie władze próbuje się zdyskredytować
na wiele sposobów. Jednym z nich jest próba przekonania Niemców, że nie mają szerokiej legitymacji w ukraińskim społeczeństwie. Podczas wizyty premiera
Jaceniuka w Berlinie dużo miejsca poświęcono skromnej demonstracji przed Urzędem Kanclerskim. Protestujący, rzekomo Ukraińcy, podnosili hasła przeciw
„wojennemu kursowi” rządu. „Jaceniuk nie mówi w naszym imieniu” – wołali demonstranci. Przekaz dla
Niemców był jasny – nie wspierajcie nieodpowiedzialnych i pozbawionych legitymacji do rządzenia władz w
Kijowie. Wszystko to w czasie, gdy Jaceniuk przyjechał
prosić Berlin o finansowe wsparcie dla reform, co RT
Deutsch podsumował tytułem: „Ukraiński premier w
Berlinie chce więcej pieniędzy”.
STANY ZJEDNOCZONE SĄ WSZYSTKIEMU WINNE
W zasadzie bez amerykańskich intryg nie doszłoby do
rewolucji na Ukrainie, nie byłoby wojny, a przyjaźń nie-
29
NOTABENE
EUROPA
miecko-rosyjska kwitłaby w najlepsze. W ogóle bez imperializmu USA świat byłby lepszy. Informację o nowych sankcjach i decyzji Kongresu o dostarczeniu broni
dla Ukrainy RT Deutsch przedstawiła jako wkład w
eskalację konfliktu i skwitowała dramatycznym pytaniem: „Kto powstrzyma USA?”. W innym materiale stacja przekonuje, że polityka USA wobec Ukrainy jest
ukierunkowana na storpedowanie stosunków niemiecko-rosyjskich. Współpraca Niemiec i Rosji określona
została przy tym jako „najgroźniejszy potencjał” dla
USA. Michaił Gorbaczow, szanowany w Niemczech
dzięki zasługom dla zjednoczenia kraju, przekonuje zaś
widzów, że Ameryka potrzebuje własnej „pierestrojki”.
Cel jest jasny – podważenie współpracy na linii BerlinWaszyngton.
łań Rosji na Ukrainie i popieranie twardego kursu
wobec Kremla. Stacja z lubością relacjonowała jeden z
protestów przeciwników prezydenta, podczas którego
oskarżano go o parcie do wojny z Rosją. Wspomniany
Ken Jebsen straszył nawet, że „młodzi Niemcy niedługo
będą znów wysyłani na front wschodni”.
Zgoła inaczej traktuje się polityków prorosyjskich i takich, którzy nawołują do „rozsądku i opanowania”. Z
Notes
T
„Naszym celem jest pokaB
zanie manipulacji mediów
(…). Pokazujemy brakującą
część całości” – pisze na
swojej stronie internetowej,
Russia Today. Władimir Putin, który w 2015 roku podniósł budżetową dotację dla
RT o 40 proc., chwali zaś
„stworzenie absolutnie niezależnego nadawcy informacyjnego”, który ma
„przełamać anglosaski monopol na przepływ informacji na świecie”.
Podporządkowany USA Pakt Północnoatlantycki wraca
do polityki zimnej wojny i otwarcie prowokuje Kreml –
przekonuje RT. „Igranie z ogniem – nuklearne prowokacje NATO wobec Rosji” – brzmi tytuł materiału, który
bazuje na artykule doradzającej rządowi berlińskiej
fundacji SWP. Komentarz stacji brzmi: „W aktualnym
studium [eksperci SWP, przyp. aut.] ostrzegają jednoznacznie, że nuklearna ekspansja NATO w Europie
Wschodniej może wywołać trudną do kontrolowania
dynamikę eskalacji”. Problem w tym, że wspomniany raport odnosił się do konfrontacyjnej polityki Moskwy,
która przez liczne manewry, testy, retoryczne aluzje
używa swojej broni atomowej jako instrumentu polityki. Komentarz autora studium Olivera Meiera nie pozostawia wątpliwości: „To nie zostało jedynie trochę
przekręcone, to jest zupełne przeciwieństwo tego, co
opisałem”. Manipulacja w czystym wydaniu.
NIEMCY – OGŁUPIANI PRZYJACIELE
Naszych zachodnich sąsiadów przedstawiano jako tradycyjnych przyjaciół Rosji, którzy są jedynie ogłupiani
przez zgodny front mediów w Niemczech. Jego celem
ma być utrzymanie Niemiec w orbicie wpływów USA i
zapobieganie nawiązaniu prawdziwego partnerstwa
strategicznego na linii Berlin-Moskwa.
RT Deutsch szufladkuje niemieckich polityków według
kategorii stosunku do Rosji. Najgorszą opinię ma prezydent Joachim Gauck, który ostro krytykuje Kreml do
tego stopnia, że przez 3 lata nie złożył ani jednej wizyty
w Rosji. Jedyną planowaną odwołał właśnie ze względu
na antydemokratyczną politykę Putina. Jeszcze bardziej podpadł Rosjanom za zdecydowaną krytykę dzia-
wielką satysfakcją odnotowano na przykład apel 60
przedstawicieli świata nauki, polityki, biznesu i kultury
w Niemczech, którego tytuł brzmiał: „Nowa wojna w
Europie – nie w naszym imieniu”. Tekst był wezwaniem
do zrozumienia i kompromisu z Rosją.
POLSKA JAKO CHRONICZNIE ANTYROSYJSKI KRAJ WSPIERAJĄCY
KIJOWSKĄ JUNTĘ
RT Deutsch w swoim przekazie nie omija również Polski, której przypisuje rolę „konia trojańskiego” USA w
Europie oraz jednego z głównych wichrzycieli na Ukrainie. Argumentacja Warszawy jest bagatelizowana jako
30
NOTABENE
EUROPA
stanowisko kraju chronicznie antyrosyjskiego, a więc
nieobiektywnego, którego głównym celem jest torpedowanie współpracy niemiecko-rosyjskiej w imię niczym nieuzasadnionych obaw o swoje bezpieczeństwo.
Na dodatek Warszawa po kryjomu finansuje ukraińskich polityków. Na początku roku RT Deutsch doniosła, że w samolotach polskich linii lotniczych na trasie
Warszawa-Lwów transportowano gotówkę, która trafiała „prawdopodobnie” do premiera Jaceniuka i jego
otoczenia. Z ostrą krytyką spotkała się także awantura
o brak zaproszenia dla Władimira Putina na obchody
rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Niemieckim widzom
zostało to przedstawione jako próba pisania historii na
nowo i pozbawiania Rosjan zasług z okresu II wojny
światowej.
NIE PRZEKONYWAĆ, LECZ DYSKREDYTOWAĆ
Sama redakcja RT Deutsch mówi o uzupełnianiu
niemieckiego krajobrazu medialnego o treści, które
są „przemilczane lub wycięte”. „Naszym celem jest
pokazanie manipulacji mediów (…). Pokazujemy
brakującą część całości” – piszą na swojej stronie
internetowej, chwaląc się przy tym sukcesami Russia Today na świecie – ponad 600 milionami widzów w ponad 100 państwach. Władimir Putin,
który w 2015 roku podniósł budżetową dotację dla
RT o 40 proc., chwali zaś „stworzenie absolutnie
niezależnego nadawcy informacyjnego”, który ma
„przełamać anglosaski monopol na przepływ informacji na świecie”.
„To przerażające, jak tam kłamią i wypaczają [rzeczywistość, przyp. aut.]” – napisał z kolei publicysta „Die
Zeit” Carsten Luther. Politolog Stefan Meister z renomowanego Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP), który zajmuje się Rosją, tłumaczy,
że RT Deutsch jest częścią wielkiej kampanii informacyjnej w Niemczech. Zadaniem telewizji jest „zaatakowanie i zakwestionowanie pluralistycznego systemu
medialnego i wzbudzenie przekonania, że wszystkie
media kłamią” – mówi Meister i dodaje, że w tym celu
stacja specjalnie wybiera tematy, które podkopują zaufanie do zachodniego systemu demokratycznego. Nie
chodzi zatem o przekonanie Niemców do rosyjskiego
punktu widzenia, tylko o zasianie wątpliwości co do
polityki Zachodu i zachodnich polityków. W demokratycznym systemie utrata zaufania może przecież skutkować nawet utratą władzy.
Póki co zdecydowana większość Niemców pozostaje wierna zachodniemu widzeniu rzeczywistości i patrzy na
współczesną Rosję krytycznymi oczyma. W grudniowym
wydaniu sondażu DeutschlandTrend aż 76 proc. ankietowanych uznało, że Kremlowi nie można ufać, a tylko 20
proc. widzi w Moskwie wiarygodnych partnerów. 61 proc.
zgodziło się nawet ze stwierdzeniem, że należy zaostrzyć
politykę sankcji. Co jednak znamienne dla Niemiec, w społeczeństwie znaleźć można również pewne pokłady zrozumienia dla Rosji. 51 proc. pytanych przyznało, że jest w
stanie zrozumieć poczucie zagrożenia, czytaj okrążenia Rosji przez NATO. 67 proc. sprzeciwia się zaś przyjęciu Ukrainy do Sojuszu, widząc w tym złamanie równowagi w
Europie na niekorzyść Moskwy.
Taka postawa, łącząca w sobie
krytyczną ocenę Kremla z pewną
wyrozumiałością, jest charakterystyczna również dla obecnej polityki Berlina wobec Moskwy. Jej
zmiana w pewnym stopniu uzależniona jest od nastrojów społeczeństwa.
Czy
rosyjska
propaganda w Niemczech może to
zmienić? W krótkim okresie wydaje się to niemożliwe. Szef stacji
Iwan Radionow przyznaje jednak,
że RT Deutsch nastawia się na
długą drogę.
źródło: kremlin.ru
31
NOTABENE
Michał Kędzierski
Z PROFILU
32
NOTABENE
źródło: http://www.narendramodi.in
Narendra Modi:
żelazny
polityk czy
cudotwórca?
Z PROFILU
Niespełna rok temu, po latach znoszenia niekompetencji rządów, wyborcy stracili zaufanie do klanu Gandhich i uwierzyli w postulaty hinduskiej
nacjonalistycznej Indyjskiej Partii Ludowej (ang. Bharatiya Janata Party,
BJP) a przede wszystkim w nowego premiera Narendrę Modiego. Kim jest
64-letni wegetarianin i stary kawaler, który niczym wytrawny gracz polityczny zagwarantował samodzielne rządy swojej partii i pozbawił wpływów indyjską kastę „arystokratów”?
I GA B IELAWSKA
Kluczem do politycznego sukcesu był element zaskoczenia. W ubiegłorocznych wyborach stało się nim postawienie na wybitną charyzmę Modiego, który jak nikt inny
potrafi wykorzystać indyjskie zamiłowanie do kultu jednostki. To świetny mówca słynący z umiejętności tworzenia dramaturgii i wczuwania się w nastroje słuchaczy.
Premier Indii, niczym gwiazda Bollywood, gra na uczuciach i rodzinnych wartościach swoich wyborców.
W chwili ogłaszania wyników siedział na zwykłym plastikowym krzesełku na tarasie w domu swojej rodziny z
matką, kuzynami i przedstawicielami prasy. Fotografowie
uwiecznili wzruszające momenty zabawy z dziećmi kuzynostwa i pokorne pochylenie głowy przed przyjęciem
błogosławieństwa od matki. Ten wyreżyserowany spektakl, będący efektem zimnych kalkulacji BJP, zdziałał
więcej niż wiece wyborcze opozycji.
KREW NA RĘKACH CUDOTWÓRCY
Narendra Modi we wczesnej młodości poślubił żonę
wskazaną przez rodziców. U boku małżonki wytrwał jedynie kilka miesięcy, a następnie wyruszył w samotną
wędrówkę w Himalaje. Po powrocie wstąpił do Rashtriya Swayamsevak Sangh (RSS), czyli paramilitarnego
ruchu młodych hindusów, i złożył śluby celibatu. W
1992 r. wziął udział w marszu hinduskich religijnych fanatyków, który doprowadził do zburzenia meczetu
w Ayodhyi oraz do krwawych zamieszek. Dziesięć lat
później stał się uczestnikiem kolejnego dramatu, tym
razem jako premier stanu Gudźarat. Wiele wskazuje na
to, że premier Indii mógł odpowiadać za bierność policji
podczas wielkich antymuzułmańskich zamieszek,
w których ponad tysiąc osób straciło życie. W dodatku
tolerował wypowiedzi działaczy swojej partii, głoszących na wiecach, że miejsce wyznawców Allaha jest w
Pakistanie. Stwierdzenie to może śmieszyć, zważywszy
że muzułmanie to największa mniejszość religijna Indii,
stanowiąca około 15 proc. ludności całego kraju. W
niektórych hinduskich rejonach Gudźaratu wyznawcy
islamu nie mają prawa kupować ani wynajmować nieruchomości. Na kampusach uniwersyteckich nie wolno im
się zadawać z kobietami innej wiary, także z hinduskami.
Według komentatorów politycznych Modi wykazuje
tendencje autorytarne. Coraz częściej mówi się o nim
jako polityku, który może całkowicie zmienić oblicze
Indii. Pytanie brzmi, czy in plus.
Modi to człowiek władczy, potrafiący jednak przemawiać łagodnie i z wyrozumiałością. Jego dojrzały wiek i
wieloletnie piastowanie urzędu premiera stanu Gudźarat budzą respekt. Pochodzi z niskiej kasty, jak mantrę
powtarza stwierdzenie o potrzebie indyjskiej jedności
ponad podziałami. Jego zachowanie i sposób prowadzenia dyskusji wpisują się w bramiński etos, tak uwielbiany przez wyższe kasty. Modi to niekwestionowany
mistrz autopromocji, który potrafi przekuć nawet najdrobniejsze kontrowersje związane z jego osobą w wizerunkowy sukces. Relacja z jego wizyty w Chinach była
przepełniona egzaltowanymi frazesami. Jej celem były
rzekomo nie tylko porozumienia i kwestie dotyczące
spraw biznesowych, ale także poruszenie kwestii jego
gudźarackich krajanów, którzy wówczas przebywali w
chińskim więzieniu. Kiedy Pekin i Nowe Delhi negocjowały na temat uwięzionych Indusów, na stronie internetowej Modiego pojawiła się informacja, że „są już
widoczne efekty wizyty Modiego w Chinach”. Przedstawiono je jako rezultat podróży, podczas gdy były to tak
naprawdę działania rządu indyjskiego, w którym wówczas nawet nie zasiadał.
33
NOTABENE
Z PROFILU
POGROMCA TWITTERA
Narendra Modi nie przestaje zaskakiwać. Należy do
grupy polityków, którzy zdali sobie sprawę z wagi
technologii i z konieczności wykorzystywania mediów
społecznościowych. Za czasów sprawowania rządów
w Gudźaracie Modi podobno osobiście odpisywał na
wszystkie maile. Obecnie jest jednym z najpopularniejszych indyjskich polityków na Twitterze. Jego konto obserwuje ponad 10,3 mln użytkowników. Tuż po
ogłoszeniu wyników wyborów utworzono na nim specjalną „ścianę”, na której internauci mogli składać gratulacje świeżo upieczonemu premierowi. Ponadto
Modi stał się indyjskim prekursorem używania hologramów. Dzięki temu mógł jednocześnie przemawiać
w wielu miejscach kraju i zaimponować odbiorcom nowoczesnymi zdobyczami techniki, na punkcie których
oszalały całe Indie.
Znakiem firmowym premiera jest unikanie trudnych pytań. Zdolności sofistyczne pozwalają mu na odbicie zarzutów za pomocą zręcznej zmiany tematu rozmowy czy
na wymierzanie oponentom uszczypliwych, ale inteligentnych przytyków. Szerokim echem odbił się jego komentarz dotyczący przyznania Oscara filmowi „Slumdog.
Milioner z ulicy”. „Z tej okazji chciałbym pogratulować
Kongresowi. Gdyby Kongres nie rządził w Indiach od 60
lat, nie byłoby w tym kraju takiej biedy; gdyby nie było
biedy, nie byłoby slumsów, nie powstałby film «Slumdog.
Milioner» z ulicy; gdyby nie powstał, nie dostałby Oscara” – stwierdził polityk. Oprócz oczywistej ironii płynącej
ze słów obecnego premiera można doszukać się ukrytego znaczenia. Kongres podczas kampanii wyborczej z
2009 r. użył tytułowej piosenki z tego filmu jako swoistego hasła wyborczego. Modi potrafi również celnie
odpowiadać na ataki. Gdy jeden z dziennikarzy wytknął
mu, że przywódczyni Indyjskiego Kongresu Narodowego,
Sonia Gandhi, nazwała go handlarzem śmieci, odwołując
się do rzezi muzułmanów w Gudźaracie w 2002 r., ten
bez zająknięcia wyjaśnił jej „przejęzyczenie” tym, że „językiem ojczystym pani Ghandi jest język włoski”. W ten
oto sposób, w białych rękawiczkach ironii, przypomniał
słuchaczom o tym, że jego największa polityczna rywalka
nie jest ani rodowitą Induską, ani hinduską. Każdy medal
ma jednak dwie strony. Hindi nie jest bowiem również
językiem ojczystym Modiego (jest nim gudżarati).
Droga Modiego na polityczny szczyt nie była usłana różami. Partyjnym kandydatem na premiera chciał także
zostać wieloletni i poważany polityk BJP – Lal Krishn
Advani. Po ogłoszeniu nominacji byłego premiera Gudźaratu Advani porzucił partyjne stanowiska, które
przyjął z powrotem w przeciągu 24 godzin. Oczywiście
34
NOTABENE
Z PROFILU
polityk nadal nie zalicza się do fanklubu Modiego. Rozczarowania Advaniego podziela inna przywódczyni Partii
Ludowej – Sushma Swaraj. Prawdopodobnie pośród starej gwardii BJP jest niewiele osób szczerze dopingujących Modiego. To jednak nie zmienia faktu, że można go
nazwać jednoosobowym plemieniem, które zdominowało struktury partyjne.
Z-MODI-FIKOWANE INDIE
„I Modified India” – tak głoszą napisy na koszulkach noszonych przez zwolenników premiera. To hasło odnosi się do
„modelu gudźarackiego”, który zakłada istnienie formuły
gwarantującej rozwój gospodarczy. Jego testowanie w Gudźaracie zostało zakończone sukcesem. Dzięki temu może
on zostać przeniesiony na inne stany indyjskie, a jeśli wierzyć słowom Modiego i jego popleczników, nawet na cały
świat. Modi nie jest jednak teoretykiem ekonomii. Zasad
funkcjonowania biznesu uczył się, pracując przy straganie
ojca na peronie małej stacji kolejowej i handlując herbatą.
Jego polityka gospodarcza opierała się przede wszystkim
na sprowadzeniu do Gudźaratu krajowych i zagranicznych
koncernów. W efekcie powstała tam wielka fabryka koncernu Tata. Jego siłę polityczną zbudowały wielkie projekty
infrastrukturalne i liczne ustępstwa na rzecz dużych firm
rozwijających przemysł ciężki. Dodatkowym profitem tych
działań jest sprawna machina promocyjna i oszczędna, jak
na indyjskie warunki, administracja.
Modi wykorzystuje swój awans społeczny jako element autopromocji. Któż jeśli nie on mógłby przekuć nieciekawą
przeszłość chłopca sprzedającego herbatę w pasmo sukcesów wyborczych? W czasie trwania kampanii jego sztab
wyborczy organizował w setkach miast i miasteczek przy
straganach z herbatą Chai pe Charcha, czyli rozmowy przy
herbacie, a raczej wirtualne spotkania Modiego z wyborcami. Podczas tych transmitowanych na żywo spotkań przy filiżance mlecznego napoju z kardamonem można było
zadawać pytania „cudotwórcy z Gudżaratu”. Jedną z najczęściej poruszanych kwestii była korupcja. Pisarz Gurcharan Das podkreśla, że „Indie to kraj, w którym płacisz
łapówkę za świadectwo urodzenia i za akt zgonu, a po drodze całe życie to łapówki, w których macza palce każdy
z 1,25 miliarda Hindusów”. Według opinii publicznej Modi
to polityk czystych rąk. Sam stwierdził: „Nie mam rodziny,
więc dla kogo miałbym być skorumpowany?”.
epokowy gest premiera Indii – jako pierwszy w historii
szef rządu w pierwszym dniu urzędowania uścisnął dłoń
premiera rządu Pakistanu, Nawaza Sharifa. Tym samym
zakomunikował chęć nawiązania partnerstwa biznesowego z zachodnim sąsiadem. Indie pod przewodnictwem Modiego rozwijają współpracę gospodarczą z
państwami Azji Wschodniej. To właśnie względami gospodarczymi podyktowana jest chęć rozwoju stosunków na linii Nowe Delhi – Waszyngton. Może świadczyć
o tym niedawna wizyta prezydenta Baracka Obamy w
Indiach. Nie można jednak zapominać o Rosji, z którą
rząd indyjski pozostaje w bliskiej zażyłości. Nie jest tajemnicą, że gratulując Modiemu zwycięstwa, prezydent
Putin przypomniał o podpisaniu umowy dotyczącej
strategicznego partnerstwa z Rosją.
Przed miesiącem premier Indii otrzymał zdecydowane
poparcie bogatych krajów i ONZ dla planów reform na
biznesowo-politycznym szczycie w Ahmedabadzie. Vibrant Gujarat to jedna z najpoważniejszych międzynarodowych konferencji w Indiach. Modi zaczął ją
organizować ponad 10 lat temu, kiedy objął fotel premiera stanowego. Pomimo zarzutów, że Modi odbiera
biednym pomoc i rozdaje ulgi inwestycyjne bogatym,
Gudźarat stał się jednym z najbardziej uprzemysłowionych stanów Indii. Jego wzrost gospodarczy ostatnio
utrzymuje się na poziomie 10 proc. rocznie. Prezes Banku Światowego, Jim Yong Kim, stwierdził, że Indie mają
szansę powtórzyć sukces Gudźaratu. Przypomniał także,
że obecnie globalnym celem powinien być rozwój ograniczający biedę. Nie można myśleć o efektach postępu
„bez Indii, gdzie w skrajnym ubóstwie żyje 40 proc.
mieszkańców, czyli 500 mln ludzi”.
Indie to kraj, który potrzebuje zdecydowanej polityki.
Zaprzysiężenie 26 maja 2014 r. samotnego ascety, maniaka higieny czterokrotnie zmieniającego ubrania w
ciągu dnia, ale także nacjonalisty i człowieka wierzącego
w rozwój do dziś pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi.
Narendra Modi to obecnie niekwestionowany rozgrywający na indyjskim boisku politycznym. Czy odważy się
zmienić dotychczasowe zasady gry, które doprowadziły
kraj do tego, że 40 proc. obywateli żyje w skrajnym ubóstwie? Czas pokaże. Dzisiaj wiadomo jedynie, że Modi jak
mało kto rozumie słowa Napoleona: „ Nie polityka powinna rządzić ludźmi, lecz ludzie polityką”.
JEDNOŚĆ W OBRONIE INTERESÓW
Symbolem polityki zagranicznej Modiego i BJP stał się
35
NOTABENE
Iga Bielawska
ŚWIAT
Miękka
potęga
Twarda siła to już przeszłość. W te słowa wiele osób, zwłaszcza ostatnio,
może nie wierzyć. Tymczasem dywizje czołgów czy wojny handlowe nie
wystarczają już do sprawnego prowadzenia polityki zagranicznej.
Niezbędny jest jeszcze komponent miękkiej siły
B ARTEK TESŁAWSKI
Soft Power to koncepcja stworzona przez Josepha Nye'a,
profesora Harvardu. Określił w ten sposób zdolność
państw do zachęcania innych do współpracy oraz podnoszenia autorytetu państwa poprzez atrakcyjność jego
kultury, rozwiązań politycznych, prawnych czy gospodarczych. W ujęciu Nye'a miękka siła składa się z trzech
elementów: 1) kultury i jej atrakcyjności 2) wartości politycznych, których państwo przestrzega 3) polityki zagranicznej, jeśli jego władza jest legitymizowana i posiada
autorytet moralny. Sama siła wg harvardzkiego profesora to zdolność państwa do wpływania na inne państwa,
aby zrobiły to czego państwo oczekuje. Oczywiście profesorowie i wszelkiej maści eksperci nie byliby jednak
sobą, gdyby nie próbowali tego terminu zmieniać, nadużywać czy obalać.
Problem z miękką siłą polega właśnie na wspomnianej
nieprecyzyjności. Równocześnie realiści wychodzą z założenia, że soft power nie ma realnego wpływu na dzia-
36
NOTABENE
ŚWIAT
łania innych państw, gdyż w ostateczności największy
wpływ i tak będą miały „twarde” komponenty państwowej siły. Równie mało precyzyjne są sposoby mierzenia
tej siły. Angielskie czasopismo Monocle mierzy soft power poprzez takie czynniki jak atrakcyjność architektury
czy liczbę medali zdobytych na Igrzyskach Olimpijskich.
W zeszłym roku palmę pierwszeństwa dzierżyły Niemcy,
obecnie na prowadzenie wysunęły się Stany Zjednoczone Ameryki.
Nawet trudno mierzalna czy definiowalna, miękka siła
jest istotnym elementem budowania autorytetu państwa. Dowodem na wysokie współczynniki miękkiej siły
Niemiec czy Francji jest choćby to, że dla większości konsumentów określenie typu „niemiecka firma” czy „francuski film” domyślnie świadczą o ich wysokiej jakości. I
faktycznie, Niemcy według wspomnianego Monocle w
2013 roku posiadały największy kapitał miękkiej siły na
świecie. Francja znajdowała się na 4 miejscu. Wśród
państw wymienianych w rankingu przeważają państwa
kultury Zachodniej. Dlaczego?
wer” Nye stwierdza, że miękką siłę Ameryki tworzy jej
społeczeństwo, atrakcyjność kultury Hollywood czy
Broadwayu. Czasami amerykańska władza sama zmniejsza swój kapitał miękkiej siły działaniami takimi jak inwazja na Irak. To czego to dowodzi, to fakt, że miękką siłę
niezwykle trudno jest tworzyć odgórnie, a wręcz może to
być niemożliwe. Nye twierdzi, że pompowanie przez
państwa takie jak Chiny czy Rosja miliardów juanów czy
Notes
T
Kulturowe i historyczne
B więzi, które łączą nasz kraj
z sąsiadami, nie pomogły
ani wtedy, gdy Litwini
decydowali o
dwujęzycznych tabliczkach
czy pisowni nazwisk ani
wtedy, gdy Ukraina
decydowała, w krytycznym
dla swojej historii
momencie, o wyniesieniu
na sztandary w całym kraju
Ukraińskiej Powstańczej
Armii.
OSTATNIA SIŁA EUROPY?
Unia Europejska jest doskonałym przykładem organizacji posiadającej duży kapitał w dziedzinie Soft Power,
któremu nie towarzyszy adekwatny kapitał twardej siły.
Unia wypracowała to stając w obronie swoich zasad takich jak istnienie państwa prawa, przestrzeganie praw
człowieka czy ochrona instytucji demokratycznej. Dołączając do tego ogólną zamożność mieszkańców Europy i
rozbudowane w wielu krajach systemy „welfare state”
trudno się dziwić, że UE jest postrzegana za wzór do naśladowania. Unia potrafi również ten kapitał wykorzystywać, jednak często brakuje jej stanowczości w tej
dziedzinie. W efekcie bywa oskarżana, że zapomina o
swoich wartościach i przedkłada ponad nie własne interesy oraz partykularne interesy najsilniejszych państw.
Aby przewalczyć to wrażenie, a także aby zapobiec wewnętrznemu kryzysowi, Unia stara się obecnie bronić
swoich przekonań. Konsekwencja państw UE, przynajmniej dotychczasowa, w kwestii sankcji wobec Rosji
świadczy między innymi o tym, że Unia nie zrezygnuje ze
swoich standardów i zasad.
DYWIZJE SOFT POWER
Z zaangażowaniem społeczeństwa w tworzenie miękkiej
siły zgadza się sam twórca tego pojęcia. W swoim artykule „What China and Russia Don't Get About Soft Po-
rubli w rozwój miękkiej siły jest spisane na straty, bo te
rządy po prostu „nie łapią” tej koncepcji.
Dla wielu państw status jaki posiadają Niemcy, USA czy
Japonia jest wyjątkowo odległym celem. Jednak ich
miękka siła może być atrakcyjna na określonym obszarze. Rosyjska kultura jedynie w kilku obszarach ma siłę
przebicia na poziomie międzynarodowym. Jednak balet
czy literatura to jedno, a muzyka popularna czy filmy, a
także atrakcyjność języka rosyjskiego to drugie. Można ją
zaobserwować również w państwach, które trudno podejrzewać o sympatię do Kremla. Litewskie podwórka
mówią wrzucając w słowa rosyjskie przekleństwa i potoczne określenia, stacje radiowe puszczają rosyjską
muzykę popularną, a setki tysięcy ukraińskich rodzin cały
37
NOTABENE
ŚWIAT
czas zasiadają przed telewizorami oglądając rosyjskie seriale. Kapitał ten był przez wiele lat był niedostrzegany
poza krajami Zachodu, obecnie państwa takie jak Rosja
czy Chiny są koncepcją Soft Power zafascynowane. Jednak trudno jest odgórnie wpłynąć na wzrost miękkiego
potencjału państwa, zwłaszcza że znowu, zwrot z inwestycji jest tutaj widoczny dopiero po dłuższym okresie.
Chińczycy jak pisze prestiżowy „The Diplomat” posiadają
bardzo słabe oddziaływanie za pośrednictwem swojej
miękkiej siły na państwa Zachodu. Wynika to z faktu, że
większość wartości, którym hołdują Chińczycy nie znajduje takiego uznania w państwach europejskich jak w
Azji. Jednak Ci, którzy podobnie jak Chińczycy z umiarkowanym entuzjazmem spoglądają na prawa człowieka
czy demokrację są zauroczeni sukcesem gospodarczym
Chińczyków i z wielką chęcią by go powtórzyli. Ta siła autorytetu, działająca przede wszystkim w bezpośrednim
sąsiedztwie Chin, jest tego państwu ogromnym potencjałem. Co ciekawe, sam Joseph Nye był sceptyczny wo-
Profesor Joseph Nye
bec metod jakimi Chiny usiłowały zwiększyć swój
potencjał miękkiej siły – na przykład poprzez sieć Instytutów Konfucjusza. Jednak sam stwierdził, że atrakcyjność jednego państwa może być większa dla państwa A
niż państwa B, gdyż z państwem A bliżej im kulturowo,
społecznie i historycznie.
Rosyjskie czy chińskie soft power jest atrakcyjne dla tych
państw, które są im podobne. Wbrew pozorom nie można tej atrakcyjności lekceważyć. Wraz ze wzrostem chińskiego hard power, wiele państw, które mają z
demokracją „na bakier” będzie szukało takich modeli
rozwoju, które pozwolą im zakonserwować system niedemokratyczny przy jednoczesnym rozwoju gospodarczym. Rosjanie czy w ostatnim czasie bardziej Chińczycy
jawią się jako alternatywa wobec liberalnych demokracji i
otwartych rynków promowanych przez świat Zachodu.
Wciąż jednak trudno jest budować atrakcyjność państwa
odgórnie, poprzez odgórne dysponowanie środkami. W
końcu niezależnie od tego jak władza centralna by się nie
starała, jeśli będzie równocześnie posiadała nieszczęśliwych, narzekających obywateli to potencjał jej miękkiej siły będzie
niewielki. Obywatele stanowią bowiem
najbardziej istotny nośnik potencjału soft
power. To oni jeżdżąc za granicę, rozmawiając z obcokrajowcami reprezentują
swój kraj i stanowią swego rodzaju dyplomatów społecznych. Oczywistym jest,
że jeśli będą skupiali się głównie na negatywnych cechach swojego państwa szybko obalą mity, które władza będzie
próbowała odgórnie budować.
DYPLOMACJAPUBLICZNAIDYPLOMACJASPOŁECZNA
zdjęcie: Chatham House, źródło: https://www.flickr.com/photos/chathamhouse/6031452121
38
NOTABENE
W epoce Twittera, Facebooka i mobilnego
internetu dystans między instytucjami
publicznymi a obywatelami uległ skróceniu. Na tyle znaczącemu, że nie dziwi nikogo fakt, że we wspólnej dyskusji na
Twitterze bierze udział student, profesor
uniwersytetu i amerykański dyplomata
wyższego szczebla. W internecie każdy
może zabrać głos, sztuką jest doprowadzić do tego, aby głos ten był wysłuchany.
Wraz ze skróceniem się tego dystansu
państwa zaczęły zabiegać o docieranie do
obywateli innych krajów „pomimo” insty-
ŚWIAT
tucji państwowych. Równolegle podróżujący coraz częściej obywatele sami z siebie stali się paradyplomatami,
którzy za sprawą swoich zachowań promują własny kraj
za granicą. Słynne polskie skarpetki do sandałów to tylko
jedna z odsłon wizerunku Polaka, który z roku na rok
staje się coraz cieplejszy. Polacy mówią w obcych językach, mają coraz mniej kompleksów – zwłaszcza Ci młodzi i zyskują coraz więcej znajomości za granicami.
POTENCJAŁ DAWNEJ RZECZPOSPOLITEJ
Polska prowadzi swoją politykę w oparciu o miękkie oddziaływania bardzo niekonsekwentnie. Z jednej strony
zdaje sobie sprawę z najmocniejszych punktów – kraju,
który najlepiej przeszedł transformację, lidera Europy
Środkowo-Wschodniej, zielonej wyspy etc. Z drugiej
strony brakuje strategii niezbędnej do skutecznego zarządzania tym zasobem. Obecnie Polska stosuje dyplomację społeczną niejako przez przypadek, dzięki
ambicjom swoich obywateli. Równocześnie działania z
obszaru dyplomacji publicznej są podejmowane przy
okazji dużych wydarzeń takich jak organizacja Euro 2012
czy prezydencja Polski w Radzie Unii Europejskiej. O
braku większego planu czy strategii świadczy choćby
niemal całkowite niewykorzystanie potencjału mistrzostw świata w siatkówce mężczyzn, które Polska nie
dość, że zorganizowała, to jeszcze wygrała. Kulturowe i
historyczne więzi, które łączą nasz kraj z sąsiadami nie
pomogły ani wtedy gdy Litwini decydowali o dwujęzycznych tabliczkach czy pisowni nazwisk ani wtedy gdy
Ukraina decydowała, w krytycznym dla swojej historii
momencie, o wyniesieniu na sztandary w całym kraju
Ukraińskiej Powstańczej Armii. Nawet słynne tysiącletnie dziedzictwo przyjaźni między Polską i Węgrami nie
wpływa obecnie na realizację polskich interesów nad Balatonem, jeśli założyć że w polskim interesie jest blokowanie sojuszów państw UE z Rosją.
Szukając wzoru dobrze wykorzystywanego miękkiego
potencjału warto jest zwrócić uwagę na tych, którzy
osiągnęli mistrzostwo w jego stosowaniu, gdyż zwyczajnie nie mieli innego wyjścia. Mowa tutaj o małych, a
nawet mikro państwach, których potencjał hard power
pozostawia nieco do życzenia. Dla Polski wzorem do
naśladowania powinna być Litwa. Nasz sąsiad, dawny
współtwórca Rzeczpospolitej Obojga Narodów doskonale odnajduje się w zawiłej symbolice postsowieckiej.
Potrafi grać na ambicjach państw zachodnich jako była
republika radziecka, która dołączyła do Unii Europej-
skiej i NATO ale równocześnie znajduje wspólny język z
Białorusią i staje się dla Unii państwem pośredniczącym
w kontaktach z nią. Zdając sobie sprawę, że znajduje się
na pierwszej linii rosyjskiego ognia bez jakichkolwiek
zahamowań zaangażowała się we wsparcie dla Ukrainy
po Rewolucji Godności i w efekcie Dalia Grybauskaite
znalazła się na szczycie listy osób „promujących” Ukrainę w 2014 roku. Litewski sukces nie jest warunkowany
środkami finansowymi czy potęgą własnej armii ale
właśnie pomysłem, wizerunkiem i umiejętnością budowania dialogu. Dowodem na to, że Litwini doskonale
rozumie koncepcję miękkiej siły może być słynny „pluszowy desant” zorganizowany przez Szwecję. Wilno ze
zrozumieniem przyjęło białoruskie oburzenie i zapewniło Mińsk, że instytucje państwa litewskiego są gotowe
nieść pomoc prawną jeśli wpłynie do nich prośba ze
strony Białorusi.
MIĘKKA SIŁA NIE WYSTARCZY
Państwo starające się działać wyłącznie z wykorzystaniem
twardej siły naraża się na utratę pozycji w środowisku
międzynarodowym, nawet jeśli mowa o tak potężnym
mocarstwie jak stany zjednoczone. Twarda polityka George'a W. Busha doprowadziła do tego, że wizerunek Ameryki na całym świecie został mocno nadszarpnięty, a w
uzasadnienia misji w Iraku czy Afganistanie coraz mniej
osób chciało wierzyć. Obecnie podobne problemy przeżywa Rosja, której reprezentant Siergiej Ławrow został
niedawno wyśmiany na konferencji w Monachium.
Równocześnie jednak sama miękka siła również nie daje
szansy na realizację własnych interesów. Rację tutaj mają
realiści, że w ostatecznej rozgrywce nie ma znaczenia jakiej muzyki chętniej słuchają mieszkańcy państwa, które
zostało właśnie najechane przez armię silniejszego sąsiada. Joseph Nye zdał sobie z tego sprawę i stworzył
pojęcie „inteligentnej siły” (smart power), aby przeciwdziałać przekonaniu niektórych, że miękka siła sama
może stworzyć skuteczną politykę zagraniczną. Miękka
siła stała się zatem komponentem, którego rolą jest
„przyciągać” inne państwa i społeczeństwa i przez to
wpływać na ich działania. Jak stwierdził sam Nye w swoim artykule „Get smart, Combining Hard and Soft Power” „jeśli państwo potrafi ustalić program działań dla
innych państw lub wpłynąć na ich preferencje może zaoszczędzić sporo na kijach i marchewkach”.
39
NOTABENE
Bartek Tesławski
GÓRY WYSOKO, CESARZ DALEKO
Narzucanie kapy na tapczan
trędowatych
Niewykluczone, że w maju na moskiewskiej uroczystości 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej pojawi się całkiem
wyjątkowy gość – Kim Dzong Un. Część
zachodnich komentatorów zawyrokowała,
że ewentualna obecność północnokoreańskiego przywódcy to kolejny powód, by liderzy państw „wolnego świata” nie
przyjeżdżali do Moskwy.
No bo jak by to wyglądało? Uścisnąć dłoń
Kimowi? Tak się nie godzi! Przecież ta ręka
zabija, zamyka w obozach, otwiera drzwi do
mieszkania każdego obywatela… Oj, czego
ta ręka nie robi! Takiej ręki nie tylko trzeba
unikać – najlepiej ją odrąbać! W takiej narracji najsprawniej odnajdywał się George
W. Bush. Zaś ostatnio i Barack Obama wypowiada się w podobnym tonie, twierdząc
że „taki kraj jak Korea Północna musi
upaść”. Tego typu retoryka dobrze sprzedaje się w zachodnich społeczeństwach. Jednak już zdecydowanie krytyczniej odnoszą
się do niej choćby amerykańscy eksperci
śledzący politykę Waszyngtonu wobec
Pjongjangu. Ich zdaniem sięganie po oręż
słowa i ograniczanie się do pouczania państwa Kimów tylko potwierdza, że administracja Obamy nie ma żadnego pomysłu na
politykę wobec KRLD. Zresztą, jak pisał
Konfucjusz w pocztówce z Guantanamo, „z
tego, iż ktoś o cnotach rozprawia, nie można wnosić, że sam cnoty posiadł”.
Nikt nie mówi, że rozmowy z niedemokratycznymi politykami należą do łatwych. Tyle, że esencją dyplomacji nie jest klepanie
się po plecach, robienie słit foci, manifestacyjne obrażanie się lub podkreślenia
swojej wyższości. Dyplomacja polega na
rozwiązywaniu problemów, dogadywaniu
się w trudnych sytuacjach i godzeniu różnych spojrzeń – trzeba zapomnieć o zgodzie wszystkich ze wszystkimi, bo tam
gdzie wszyscy myślą podobnie, nikt nie
myśli zbyt wiele. Gdy unika się dialogu,
traci się jakikolwiek kontakt z trudnym
rozmówcą i jest się skazanym na domysły
(czyt. zhandlowane informacje obcych wywiadów). Co więcej, sprowadzanie dialogu
z Koreą Północną – państwem stosującym
niebywale agresywną propagandę, obrzucającą błotem kogo tylko się da – do rzucania
wyzwisk
jest
skazane
na
niepowodzenie. Tak jak nie ma co zaczynać
rozmowy z idiotą, bo sprowadzi na swój
poziom i pokona doświadczeniem, tak
nie warto siłować się z machiną propagandową Korei Północnej i dostarczać
jej
kolejnych
argumentów.
Wypada również pamiętać o
chińskim przysłowiu „jedną ręką
się nie klaszcze” (w bardziej swojskiej
wersji: „bo do tanga trzeba dwojga”). Jeśli do ugrania jest interes, to zawsze
potrzeba drugiej strony, choćby nie
wiadomo jak trędowatej. Zresztą
Amerykanie mają doświadczenie w
dogadywaniu się z parszywymi –
wystarczy wspomnieć o dyplomatycznych wysiłkach Kissingera zwieńczonych spotkaniem Nixona z Mao. Ten
zwrot w amerykańskiej polityce wobec
Chin w znaczącym stopniu przyczynił
się do zwycięstwa USA w zimnowojennej konfrontacji z ZSRR. W przypadku
Korei Północnej amerykańskie władze
najwyraźniej nie widzą potrzeby porozumienia się i wolą bezowocnie oburzać się
na łamanie praw człowieka czy rozbudowę potencjału nuklearnego. Nikt nie
kwestionuje północnokoreańskich „zasług”, ale polityka izolowania i pouczania
trędowatego nie rozwiązuje żadnego
problemu. Jednak niektórzy z Zachodu
ciągle chyba żyją w przeświadczeniu, że
mogą narzucać coś innym. A, jak
mawia klasyk, narzucić to można kapę na tapczan.
Oskar Pietrewicz
40
NOTABENE

Podobne dokumenty