krls knia
Transkrypt
krls knia
BOKO-HARAM SPÓR O TTIP MIĘKKA POTĘGA NR 15 MARZEC – KWIECIEŃ 2015 ISSN: 2080-9913 WWW.NOTABENE.ORG.PL Japonia wychodzi z cienia Z WRÓĆ UWAGĘ NA ZAGRANICĘ 2 NOTABENE À PROPOS P odczas sesji na ogół mieliśmy W n u mer ze: częstszy kontakt z autorami podręczników niż ze znajomy- mi, a zamiast śledzić to, co dzieje się na FELIETON świecie, nierzadko byliśmy bardziej na Głupota ludzka nie zna granic bieżąco z wydarzeniami sprzed kilku- TEMAT NUMERU dziesięciu lat. Po niełatwym okresie zi- Japonia wychodzi z cienia mowych AFRYKA egzaminów „NOTABENE” wraca z nowym numerem, w którym War on terror w Kenii podsumowujemy to, czym żył świat od Boko-Haram – sekta przeciw państwu początku roku. A działo się niemało. Tym razem tematem numeru są zmia- Waszyngton i Hawana: odwilż stwa. W swoim tekście Adam Szaga BLISKI WSCHÓD tym wydaniu przyjrzymy się także postaci, która nie budzi mniej kontrowersji niż szef japońskiego rządu. Mowa o premierze Indii Narendrze Modim – jego drogę na polityczny szczyt prześledziła Iga Bielawska. Zajęliśmy się także Afryką, gdzie terroryzm wyrasta na najpoważniejsze zagrożenie dla bezpieczeństwa. Pojawi się także temat gospodarczy. Blaski i cienie negocjowanego porozumienia o Transatlantyckim Partnerstwie w dziedzinie Handlu i Inwestycji przybliży Wam Życie na granicy wojny 24 Kreml walczy o umysł Niemca 28 Z PROFILU ŚWIAT Miękka potęga pierwszy na łamach naszej gazety swoją karykaturę prezentuje Gabriela Górska. FELIETON Jej praca stanowi doskonały rysunkowy komentarz do artykułu Bartka Tesławskie- Góry wysoko, cesarz daleko Drodzy Czytelnicy, w Wasze ręce oddajemy nowy numer „NOTABENE”. Mamy nadzieję, że pozwoli on oderwać się od nauki i pracy, a także pomoże zrozumieć procesy, które zmieniają naszą rzeczywistość. Tego życzę Wam w imieniu całej Redakcji. Lidia Gibadło Redaktor naczelny: Rysownik: Redaktorzy: Adam Szaga Wydawca: Lidia Gibadło Gabriela Górska Alina Bajgużakowa Karol Wasilewski Uniwersytet Warszawski Zastępca redaktora naczelnego: Redaktor językowy: Iga Bielawska Bartosz Ząbek Jadwiga Biernacka Michał Kędzierski Michał Ząbek ul. Krakowskie Przedmieście 26/28 Alicja Chruszczewska Dagmara Deska Krzysztof Kotlarski Anna Zelinskaya 00-503 Warszawa Skład i szata graficzna: Natalia Gruczek Magdalena Krupska Kontakt: Bartosz Tesławski Weronika Sztorc Michał Machaj [email protected] Projekt okładki: Michał Szczuciński – korekta Alicja Mikołajczyk w języku angielskim Małgorzata Pazura Paweł Wernio Paweł Rumiński 18 21 tarze na temat polityki międzynarodowej. Mamy dla Was jedną nowość. Po raz Oskar Pietrewicz 15 Terroryści z przedmieścia skiego i Oskara Pietrewicza, którzy po raz kolejny prezentują nietuzinkowe komen- Projekt winiety: 11 Spór o TTIP Narendra Modi: żelazny polityk czy cudotwórca? Bartosz Tesławski 9 EUROPA Magdalena Krupska. Nie zabraknie również miejsca na felietony Karola Wasilew- go na temat miękkiej dyplomacji. 5 AMERYKA ny w japońskiej polityce bezpieczeńprzedstawia plany reform proponowane przez premiera Shinzõ Abe oraz ich konsekwencje dla Kraju Kwitnącej Wiśni. W 4 Marketing i reklama: Fundacja Stosunków Międzynarodowych [email protected] ul. Żurawia 4 00-503 Warszawa 32 36 40 GŁUPOTA LUDZKA NIE ZNA GRANIC telną łatkę „pożytecznego idioty”. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zapomniały Klasycznymi figurami zarówno w polskiej polityce o swoich błędnych diagnozach z przeszłości i zagranicznej, jak i tzw. mainstreamowej dyskusji ganiły tych, którzy od dawna ostrożnie mówili, o niej są: rozdarcie koszuli, tupnięcie nogą że na rosyjskiego niedźwiadka trzeba uważać. i trzaśnięcie drzwiami. Jak przystało na roman Wyszło jak zwykle – smutno i niepoważnie. Gdy tyków, wszystkie te zagrywki łączy jedno – pry trzeba było trochę uregulować ukraińską zamat serca nad rozumem. Doskonale widać to na wieruchę, duzi wzięli sprawy w swoje ręce, a my przykładzie Ukrainy, która ostatnimi czasy stała mogliśmy co najwyżej cichutko potupać nogą, się oczkiem w głowie polskiej dyplomacji. gdyż – jak określił jeden z wiceministrów spraw Romantycy wciąż na topie Najpierw podniósł się krzyk i lament. Kolejni, bardzo znani eksperci, którzy stają się coraz bardziej znani z tego, że są bardzo znani, pojawiali się w mediach i rozpoczynali tradycyjny, polski taniec. Ukraina była zatem kwestią zasad, a tych – wiadomo, dał nam przykład sam Franz Maurer – trzeba bronić za wszelką cenę. Rosja, która przecież nie tak dawno – co ciekawe, często wg tych samych ekspertów – zmieniała się na lepsze, stała się zatem wrogiem numer jeden, bo każdy głupi musi wiedzieć, że zaraz po Ukrainie przyjdzie kolej na nas. I nic z tego, że eksperci z Ośrodka Studiów Wschodnich, którzy naprawdę znają się na rzeczy, od dawna pisali, o co w tej całej układance chodzi. W końcu cóż znaczą zwykli eksperci, którzy często całe swoje życie zawodowe poświęcają dogłębnej analizie Rosji, przy tzw. ekspertach telewizyjnych, którzy mogą coś powiedzieć nawet wtedy, gdy nie mają do powiedzenia nic? I zaczęło się! Romantyczny duch polski wsiadł na koń i ruszył na kijowską odsiecz, ponownie tradycyjnie, bo przecież „za wolność waszą i naszą”. Polska stała się zatem czołowym obrońcą Ukrainy, a jednocześnie pierwszym krytykiem Rosji. Każdemu, kto sugerował, że może warto spróbować inaczej, mądre głowy, które w swoim życiu wygrały niejedną batalię, od razu przypinały nieśmier- 4 NOTABENE zagranicznych – „mniej więcej wiedzieliśmy, co jest na stole”. Potem w mediach pojawiła się kolejna informacja, która potwierdziła, że polskim decydentom daleko do racjonalnego myślenia. Okazało się bowiem, że w czasach zwiększonego zagrożenia pożałowano funduszy na służby, na których z pewnością nie powinno się oszczędzać w takich okolicznościach. Na koniec – jak słusznie zauważył Witold Jurasz – polscy politycy upokorzyli premiera Węgier zamiast z nim negocjować, bo nie podobała im się zbyt ciepła temperatura w relacjach Budapesztu i Moskwy. Ponownie zatem, zamiast pomyśleć, pomachaliśmy szabelką i trzasnęliśmy drzwiami. Choć sprawa ukraińska z pewnością będzie miała ciąg dalszy, trzeba przyznać, że dotychczasowy bilans polskiego zaangażowania jest dość niepokojący. Było, jak zwykle, romantycznie. Przedstawialiśmy się jako kraj, który gra pierwsze skrzypce, tymczasem okazało się, że jesteśmy co najwyżej brzydką solistką, którą dyrygent ustawia w gorzej widocznym miejscu. Nawoływaliśmy do pomocy Ukrainie, podkreślaliśmy, jak ważna jest to dla nas kwestia, a raptem „mniej więcej wiedzieliśmy, co jest na stole”. Najgłośniej ze wszystkich krytykowaliśmy Rosję, a zabrakło nam fantazji, żeby zainwestować w rozwiązania, które mogłyby przynieść więcej korzyści niż dramatyczne rozdzieranie koszuli. Bez wątpienia Ukraina jest niezwykle istotna z punktu widzenia polskiej polityki zagranicznej i dobrze byłoby mieć w niej wdzięcznego sąsiada. W polityce międzynarodowej nie wygrywa jednak ten, kto najgłośniej krzyczy, a ten, kto skutecznie działa. Byłoby zatem dobrze, gdyby polskie jastrzębie zamknęły wreszcie dzioby, wylały na głowy wiadro zimnej wody i zaczęły myśleć. Karol Wasilewski TEMAT NUMERU Japonia wychodzi z cienia Zdjęcie: Official U.S. Navy Imagery, https://www.flickr.com/photos/usnavy/5346533981 Choć wielu tego nie zauważa, jednym to nie na rękę, a inni nie przykładają do tego wagi, Japonia się zmienia, i to bardzo. Być może to postać charyzmatycznego lidera czy też wpływ zmieniającego się środowiska międzynarodowego albo wiele czynników naraz. Nie da się natomiast zaprzeczyć, że obserwujemy czas historycznych reform w japońskiej polityce bezpieczeństwa. A DAM S ZAGA Od kiedy Shinzõ Abe po pięciu latach powrócił na fotel premiera Japonii, jedną z najważniejszych reform dla obecnej administracji jest rewizja pacyfistycznego artykułu 9 japońskiej konstytucji. Abe jest konsekwentny w swoich dążeniach. Podczas pierwszej kadencji próbował przeforsować te same poprawki. Zarówno sytuacja wewnętrzna, jak i międzynarodowa znacznie się jednak zmieniły i to, co wtedy wydawało się niemożliwe, dzisiaj powoli staje się faktem. Głównym i, zdaje się, ostatecznym, choć odłożonym na później, celem premiera Japonii jest zmiana lub noweli- zacja konstytucji. Chodzi zwłaszcza o zapis o tym, że „naród japoński (…) wyrzeka się na zawsze wojny jako suwerennego prawa narodu, jak również użycia lub groźby użycia siły jako środka rozwiązywania sporów międzynarodowych”, a żeby to zapewnić, „nie będą nigdy utrzymywane siły zbrojne lądowe, morskie i powietrzne ani inne środki mogące służyć wojnie”. Shinzõ Abe jest jednym z polityków, który uważa, że te zapisy z 1947 roku (podyktowane de facto przez okupujących Wyspy Japońskie Amerykanów) już dawno nie przystają do obecnych realiów i czas najwyższy je zmienić, aby Japo- 5 NOTABENE TEMAT NUMERU nia znów stała się „normalnym” krajem. „Nienormalny” ma być stan, w którym utrzymywane jest fikcyjne przekonanie, że Kraj Kwitnącej Wiśni oficjalnie nie posiada sił zbrojnych, podczas gdy japońskie Siły Samoobrony (SDF) są jednymi z najlepiej wyszkolonych i wyposażonych wojsk na świecie. DO ZBIOROWEJ SAMOOBRONY DROGĄ NA OKOŁO Jeszcze na początku drugiej kadencji politycy rządzącej Partii Liberalno-Demokratycznej (LDP) otwarcie mówili o zmianie artykułu 9, a nawet o nowelizacji artykułu 96, który mówi o procedurze wprowadzania zmian w konstytucji (chciano ją uprościć do zwykłej większości w obu izbach parlamentu). Szybko okazało się jednak, że takie reformy mogą być bardzo kontrowersyjne i, przede wszystkim, trudne do przeprowadzenia. Dlatego też zaczęto mówić o reinterpretacji konstytucji zamiast jej rewizji. Rząd japoński ma bowiem długą tradycję w interpretowaniu zapisów ustawy zasadniczej, która od momentu wprowadzenia jej w życie nigdy nie została znowelizowana. I tak od lat 50. obowiązywała wykładnia mówiąca, że artykuł 9 nie zabrania posiadania minimalnego potencjału wojskowego, który służyć ma tylko obronie przed bezpośrednim atakiem. W ten sposób „zalegalizowano” istnienie Sił Samoobrony oraz prawo Japonii do indywidualnej samoobrony. Przez te wszystkie lata rządy trzymały się jednak zasady, że zbiorowa samoobrona nie mieści się już w tej interpretacji. Nie przejmowano się Kartą Narodów Zjednoczonych, która takie prawo daje każdemu suwerennemu państwu, ani nie przeszkadzało to w podpisywaniu traktatów o bezpieczeństwie ze Stanami Zjednoczonymi. Zbiorowa samoobrona polega w skrócie na tym, że państwo ma prawo przyjść swojemu sojusznikowi z pomocą w przypadku agresji ze strony trzeciego podmiotu. Jako że w świetle obowiązującej interpretacji konstytucji Japonia może bronić tylko własnego terytorium, zobowiązania traktatowe Tokio i Waszyngtonu uznawane są za asymetryczne. Dla przykładu w hipotetycznym ataku na japoński okręt wojskowy Amerykanie muszą wspomóc Japończyków, podczas gdy w sytuacji odwrotnej Japonia ma konstytucyjny zakaz angażowania się w tego typu działania. Podobnych nieścisłości jest wiele. Dlatego debata na temat prawa Japonii do zbiorowej samoobrony trwa od kilku dekad. Gabinet Shinzõ Abe rozwiązał jednak tę kwestię, wybierając drogę reinterpretacji artykułu 9, zamiast jego zmiany, i w ten sposób – na skróty – dopiął swego i dokonał przełomowej reformy w polityce bezpieczeństwa Japonii. OBRONA SAMOOGRANICZONA 1 lipca 2014 roku rząd Abego ogłosił zmianę interpretacji konstytucji, rozszerzając ją na zbiorową samoobronę. Wydarzenie to jest niewątpliwie kamieniem milowym w historii japońskiej polityki bezpieczeństwa, niektórzy jednak pod wpływem jego doniosłości wyciągają zbyt daleko idące wnioski. Przede wszystkim lipcowa decyzja nie spowodowała automatycznych zmian w prawie dotyczącym Sił Samoobrony, ich kompetencji i obowiązków. Faktycznie jest ona zapowiedzią przemian, sama w sobie jest jednak za- Notes T B Wielu komentatorom umyka też niezwykle istotny fakt – przyjęte przez rząd Shinzõ Abego założenia dotyczące zbiorowej samoobrony są wyraźnie ograniczone. ledwie początkiem całego procesu. Aby poszerzenie możliwości SDF stało się faktem, stosowne reformy muszą zostać przyjęte przez japoński parlament. Oczywiście ze względu na to, że Partia Liberalno-Demokratyczna ma większość w obu jego izbach, w pewnym sensie można mówić, że nowelizowanie ustaw nie stanowi wielkiego problemu, nie jest to jednak do końca prawdą. LDP rządzi w koalicji z Kõmeitõ, tradycyjnie pacyfistyczną partią o buddyjskich korzeniach. Jej politycy wielokrotnie sceptycznie wypowiadali się o planowanych przez gabinet Abego zmianach. Argumentowali oni, że podawane przez premiera przykłady sytuacji, w których Japonia miałaby korzystać z prawa do zbiorowej samoobrony, są możliwe także przy obecnej interpretacji konstytucji. Szef rządu jeszcze w maju 2014 roku podczas prezentacji raportu na temat planowanych reform nie po raz pierwszy okazał się bowiem zręcznym PR-owcem. Mówił o dwóch kazusach: o obronie atakowanego amerykańskiego okrętu wiozącego ewakuowa- 6 NOTABENE nych Japończyków z Półwyspu Koreańskiego oraz o ochronie oddziałów innych państw podczas pokojowych misji ONZ. Według wielu ekspertów w pierwszym przypadku indywidualna samoobrona wystarcza do podjęcia takiej akcji, a oenzetowskie misje nie mają nic wspólnego z prawem do zbiorowej samoobrony. Można z tym dyskutować lub nie, ale warto zwrócić uwagę na zagranie Abego. „Czy to naprawdę w porządku, jeśli japoński rząd i ja, którzy jesteśmy odpowiedzialni za życie naszych obywateli, nie możemy nic zrobić w tych przypadkach?” – pytał premier, próbując przekonać sceptyków, odwołując się do ich emocji. Ponoć odrzucił także początkowe ilustracje, które miały znaleźć się w jego prezentacji, i kazał do zrobienia tych materiałów zatrudnić profesjonalną firmę designerską. Dał szczegółowe instrukcje, żeby na jednej z tablic zdecydowanie wyróżniała się kobieta trzymająca w ramionach małe dziecko. Wielu komentatorom umyka też niezwykle istotny fakt – przyjęte przez rząd Shinzõ Abego założenia dotyczące zbiorowej samoobrony są wyraźnie ograniczone. W pełnej postaci, czyli takiej, którą stosują wszystkie państwa postępujące zgodnie z prawem międzynarodowym, zakłada ona, że atak na sojusznika lub partnera, nawet taki, który nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla danego państwa, jest uznawany za równoważny z atakiem na własne państwo. Premier Abe, ogłaszając reinterpretację konstytucyjnych zapisów, wyraźnie zaznaczył, że Japonia będzie korzystała z prawa do zbiorowej samoobrony tylko w trzech określonych przypadkach: 1) gdy sytuacja stanowi wyraźne zagrożenie dla państwa japońskiego lub istotnie zagraża konstytucyjnym prawom do życia, wolności i dążenia do szczęścia, zagwarantowanym obywatelom Japonii,; 2) gdy nie ma innego sposobu, aby odeprzeć atak i chronić Japonię i jej obywateli; 3) jeśli użycie siły jest ograniczone do potrzebnego minimum. Widać więc, że Kraj Kwitnącej Wiśni z własnej woli postawił sobie warunki korzystania z prawa do zbiorowej samoobrony i nie będzie miał prawnych możliwości pełnego jej użycia. Dyskutowanie na temat reform w sferze bezpieczeństwa odłożono aż do stycznia 2015 roku. Wraz z rozpoczęciem nowej sesji parlamentu wznowiono rozmowy LDP z Kõmeitõ. Planowo mają one potrwać do końca marca tego roku, a po kwietniowych wyborach lokalnych, które odbędą się niemal w całej Japonii, odpowiednie projekty zmian w ponad 10 ustawach mają zostać przedłożone parlamentowi. W międzyczasie pojawiło się także kilka nowych kwestii, o które Partia Liberalno-Demokratyczna chciałaby rozszerzyć tegoroczną legislację. Mowa przede wszystkim o zezwoleniu Siłom Samoobrony na ochronę m.in. okrętów bojowych czy broni (np. wyrzutni rakiet) innych państw, w tym Stanów Zjednoczonych, oraz uchwalenie „stałego prawa”, na mocy którego japońscy żołnierze będą rozmieszczani na misjach zagranicznych (obecnie każdorazowo na wysłanie SDF potrzebna jest zgoda parlamentu). JAPONIA VS. PAŃSTWO ISLAMSKIE Tragiczne wydarzenia z przełomu stycznia i lutego 2015 roku, związane z żądaniem okupu za dwóch Japończyków przez dżihadystów z Państwa Islamskiego, mogą mieć istotny wpływ na japońskie reformy polityki bezpieczeństwa. „Kryzys zakładników”, jak szybko nazwała to wydarzenie prasa w Kraju Kwitnącej Wiśni, skończył się śmiercią obu zakładników z rąk islamskich ekstremistów. Szok, którego doznało w związku z tym japońskie społeczeństwo, może przełożyć się na reformy przeprowadzane przez rząd Abego. Po pierwsze, pojawiły się nowe propozycje zmian, które być może, zdaniem rządzących, warto by wprowadzić. Premier Shinzõ Abe zasugerował, że istnieje potrzeba umożliwienia Siłom Samoobrony odbijania japońskich obywateli z rąk terrorystów. Należy przypomnieć, że SDF do 2013 roku w przypadku zagrożenia mogły ewakuować Japończyków jedynie drogą morską lub powietrzną (sic!). Dopiero po tym jak w styczniu 2013 roku dziesięć osób z Japonii zginęło w Algierii podczas akcji odbicia zakładników, prawo zostało zmienione i, zezwalając także na użycie drogi lądowej. Wspomniana sytuacja uwydatniła kolejną bolączkę – przetrzymywanych uwalniali nie Japończycy, a algierscy komandosi. Wszystko dlatego, że SDF nie mają prawa używać siły podczas takich operacji. Abe mówi więc, że najwyższy czas, aby to Japonia była sama odpowiedzialna za swoich obywateli i aby mogła im pomóc za granicą w czasie kryzysu. Interesujące jest także to, że gdy Państwo Islamskie przetrzymywało Harunę Yukawę i Kenjiego Goto, Tokio musiało korzystać z informacji obcych wywiadów. Japonia nie dysponuje wystarczająco dobrze rozbudowaną siatką szpiegowską, lecz to także może się niedługo zmienić. Pojawiły się głosy, że należy założyć organizację na wzór amerykańskiej CIA czy angielskiej SIS i Partia Liberalno-Demokratyczna utworzyła już w tym celu ze- 7 NOTABENE TEMAT NUMERU spół, który pracuje nad opracowaniem odpowiednich projektów zmian. „Kryzys zakładników” może wpłynąć na opinię społeczną w Japonii dwojako. Z jednej strony więcej osób może przyjąć narrację rządzących i skłonić się ku temu, że szeroko ujęte zmiany w sferze bezpieczeństwa, związane ze zwiększeniem militarnych możliwości Kraju Wschodzącego Słońca, są coraz bardziej potrzebne. Ponadto japoński rząd może wykorzystać całą sytuację, aby przekonać swoich obywateli, że w dzisiejszych czasach już nie tylko Chiny są zagrożeniem dla bezpieczeństwa, lecz niebezpieczeństwo może pojawić się także w innych miejscach na świecie. Z drugiej zaś strony wielu Japończyków może uznać, że to właśnie polityka „czynnego pacyfizmu” (ang. proactive pacifism), którą Shinzõ Abe promuje od 2012 roku, doprowadziła do tego, że Państwo Islamskie zdecydowało się porwać obywateli Japonii i szantażować państwo japońskie. Jaka wersja przeważy w społeczeństwie – trudno jest jednoznacznie przewidzieć. Sondaże pokazują na ogół przeciwstawne wyniki, w zależności od tego, która gazeta (o jakich skłonnościach politycznych) przeprowadziła dane badanie. Niezależnie od dziennika należy jednak zaznaczyć, że po chwilowym spadku ogólnego poparcia dla rządu LDP do poziomu poniżej 50 proc. przed grudniowymi wyborami obecnie wzrosło ono do 58 proc., a według ankiety agencji Kyodo 60 proc. pytanych pozytywnie oceniło działania rządu podczas kryzysu zakładników. „NOWA” JAPONIA NA HORYZONCIE Od kiedy Shinzõ Abe powrócił na fotel premiera, konsekwentnie przeprowadza szereg reform w sferze bezpieczeństwa. Utworzył między innymi Radę Bezpieczeństwa Narodowego, doprowadził do przyjęcia pierwszej w japońskiej historii Strategii Bezpieczeństwa Narodowego czy zniesienia zakazu eksportu uzbrojenia. Kolejne zmiany, na czele z uznaniem prawa do zbiorowej samoobrony i zwiększaniem możliwości działań SDF za granicą, mają być stopniowo wprowadzane w tym roku. Na tym jednak nie koniec. Japoński budżet na obronę wciąż rośnie (w tym roku osiągnął największą w historii sumę 4,98 bilionów jenów), a premier Abe wskazuje na kolejne plany, w tym zmianę konstytucji. Jego cel jest jasny – uczynić z Japonii „normalne”, szanowane na arenie międzynarodowej państwo i przywrócić Japończykom dumę z własnej ojczyzny. zdjęcie: JGSDF, źródło: http://www.flickr.com/photos/90465288@N07/10219464883/ 8 NOTABENE Adam Szaga AFRYKA War on Terror w Kenii Na przestrzeni ostatniej dekady w Kenii zorganizowano wiele ataków terrorystycznych. Rząd w Nairobi instruowany przez „zachodnich przyjaciół” reguluje kwestie bezpieczeństwa kolejnymi aktami ograniczającymi wolność obywatelską i dającymi spore pole do nadużyć. A LICJA C HRUSZCZEWSKA USTAWA MADE IN USA Koniec 2001 roku obfitował w serię ataków terrorystycznych. Ucierpiały placówki dyplomatyczne Stanów Zjednoczonych na terenie Kenii i Tanzanii, doszło również do kilku ataków na nieruchomości obywateli Izraela. W obliczu narastającego zagrożenia ówczesny rząd w Nairobi został poddany ogromnej presji wprowadzenia nowych regulacji dotyczących działania antyterrorystycznego. Naciski płynęły głównie ze strony dwóch mocarstw – Stanów Zjednoczonych, które po ataku z 11 września rozpoczęły nową erę tzw. wojny z terroryzmem (ang. war on terror), oraz Wielkiej Brytanii, która dołączyła do koalicji państw zdecydowanie popierających tę politykę. Krótko po tragicznych w skutkach zamachach z września 2001 roku kenijski rząd podpisał i ratyfikował wszystkie dwanaście obowiązujących wówczas konwencji i protokołów międzynarodowych dotyczących przeciwdziałania terroryzmowi. Na początku 2003 roku Kenia ponownie została poddana presji, tym razem jednak nie były to tylko dyplomatyczne naciski. Wielka Brytania i Stany Zjednoczone nałożyły na Kenię nieoficjalne sankcje ekonomiczne. Przejawiały się one regulowaniem strumienia wyjazdów turystycznych obywateli przez wydawanie zakazów lub poleceń wstrzymania się od podróży oraz przez zmniejszenie kontyngentów eksportowych. Działania silnie uderzyły w gospodarkę państwa. Turystyka stanowi istotny, 12-procentowy, udział w PKB Kenii. Zgodnie z danymi Banku Światowego w 2001 roku kraj odwiedziło ok. 1,5 mln turystów. Ponadto Wielka Brytania i Stany Zjednoczone to ważni partnerzy gospodarczy dla Kenii, wartość eksportu do tych krajów stanowi odpowiednio 7,2 proc. oraz 6,3 proc. w bilansie eksportowym państwa, dzięki czemu, plasują się one na 4. i 5. miejscu tuż po Ugandzie, Tanzanii i Holandii. Okres, w którym zintensyfikowano naciski, został wybrany nieprzypadkowo – w tym czasie prace rozpoczął nowo wybrany gabinet Mwai Kibakiego, zaprzysiężonego na prezydenta Kenii 29 grudnia 1992 roku. Dramatyczne zmniejszenie się wpływów do budżetu oraz zatrzymanie strumienia turystów wywołały falę niezadowolenia z nowo wybranej głowy państwa. W związku z protestami lokalnej społeczności kenijski rząd podjął działania zmierzające do cofnięcia zachodnich sankcji – oficjalnie poparł politykę wojny z terroryzmem. Instrumentem prawnym regulującym implementację nowo podjętej polityki stała się ustawa Supression of Terrorism. Według wielu analityków dokument jest bliźniaczo podobny do słynnej i silnie krytykowanej amerykańskiej Ustawy Patriotycznej (ang. US Patriot Act). Zarzuca się jej niekonstytucyjność, nadmierne ograniczenie wolności oraz pozostawienie szerokiego pola do nadużyć. „Terroryzm szkodzi nowo wprowadzonemu rządowemu programowi rozwoju. W tych okolicznościach rząd zobowiązuje się podjąć wszystkie możliwe działania w celu walki z tym zjawiskiem!” – powiedział minister sprawiedliwości, Kiratu Murungi, uzasadniając wprowadzenie nowej regulacji. Po przyjęciu ustawy w 2003 roku Amnesty International wydało opinię stwierdzającą, że regulacja może doprowadzić do naruszenia praw miejscowej ludności. Krytycznie wypowiedziało się również Kenijskie Stowarzyszenie Prawników (ang. Law Society of Kenya, LSK), które wskazywało na ogromne uprawnienia nadawane policji, z której nadużyciami społeczeństwo borykało się od początku ery postkolonialnej. Ponadto zgodnie z ustawą możliwy był nawet 36-godzinny areszt bez możliwości kontaktu z prawnikiem czy rodziną oraz użycie siły wobec osób podejrzanych o powiązania z którymś z ugrupowań terrorystycznych. Dokument wywołał ogromny niepokój wśród muzułmańskiej społeczności w Kenii, stanowiącej wówczas 30 proc. społeczeństwa i zamieszkującej głównie wschodnie wybrzeże. Ogromne możliwości nadużyć powodowały ryzyko prześladowania wyznawców islamu ze względu na ich religię. 9 NOTABENE AFRYKA NOWE REGULACJE W ostatnich latach ataki terrorystyczne w Kenii nasiliły się. Począwszy od dramatycznego zamachu w centrum handlowym Westgate, a skończywszy na atakach o mniejszej skali, lecz większej częstotliwości przeprowadzanych w przygranicznych miasteczkach między Kenią a Somalią oraz na wschodnim wybrzeżu, szczególnie w okolicach wyspy Lamu. W tym momencie zagrożone obszary to głównie północna i północno-wschodnia cześć kraju. Do wszystkich ataków przyznaje się terrorystyczne ugrupowanie al-Shabab. W związku z tym rząd przyjął nową strategię. Na początku posypały się głowy doszło do pokazowego zwolnienia głównego komendanta policji oraz ministra spraw wewnętrznych. W grudniu 2014 roku prezydent Kenyatta podpisał kolejną ustawę regulującą antyterrorystyczne działania rządu i post factum przedstawił ją opinii publicznej. Nowa ustawa jest sprzeczna z obowiązującą konstytucją, co więcej dramatycznie narusza podstawowe wolności obywatelskie. Osoby podejrzane o szeroko pojęty „terroryzm” mogą być przetrzymywane w areszcie nawet przez rok bez prawomocnego wyroku sądowego. Ponadto zmniejszono restrykcje wobec zakładania podsłuchu na telefony i inne środki komunikacji. Nowe regulacje mocno zagrażają też środowisku mediów, innymi słowy – brutalnie zamykają usta dziennikarzom. Jeśli ich raporty okażą się „kwestionować prowadzone śledztwa lub antyterrorystyczne operacje” lub jeśli „dopuszczą się publikacji zdjęć ofiar terroryzmu bez zezwolenia policji”, grozi im do 3 lat pozbawienia wolności. Przeciętny Kenijczyk również odczuje skutki wprowadzenia kontrowersyjnej ustawy. Od grudnia zeszłego roku co najmniej 500 pozarządowych organizacji wydalono lub odebrano im pozwolenia na dalszą działalność, a wielu zarzucono „zbieranie funduszy na rzecz terrorystów”. Jak wykazało Amnesty International, większość z nich to organizacje pozarządowe ukierunkowane na pomoc rozwojową, z której bezpośrednio korzystało wielu członków lokalnej społeczności. SZWADRONY ŚMIERCI W grudniu 2014 roku redakcja portalu informacyjnego AlJazeera opublikowała raport, będący zwieńczeniem długotrwałego dochodzenia dotyczącego tego, jak naprawdę wygląda rządowy program antyterrorystyczny. W rozmowach z dziennikarzami śledczymi redakcji oficerowie specjalnej Antyterrorystycznej Jednostki Policyjnej (ang. Anti-Terro- rist Police Unit, ATPU) przyznali, że dostawali bezpośrednie zlecenia z rządu na likwidację konkretnych osób podejrzanych o współpracę z al-Shabab lub innymi ugrupowaniami terrorystycznymi. Ponadto oficerowie potwierdzają autentyczność zgromadzonych przez redakcję dowodów świadczących o współpracy ATPU z tajnymi służbami brytyjskimi oraz izraelskimi. Jednostce zapewniano kompleksowe wsparcie logistyczne, militarne oraz finansowe. Zachodnie komórki służb bezpieczeństwa rzekomo udostępniają również informacje na temat potencjalnie niebezpiecznych obywateli, wskazując tym samym kolejne osoby do likwidacji. Prezydent Kenyatta oraz Narodowa Rada Bezpieczeństwa zaprzeczają, jakoby jednostka zajmowała się nielegalną działalnością oraz zabójstwami podejrzanych. Prezydent stara się zmienić kierunek potencjalnej fali niechęci i braku zaufania ze strony wyborców, jednocząc naród w obliczu wspólnego zagrożenia. „Przez długi czas sektor bezpieczeństwa nie otrzymywał tak dużo uwagi, na ile zasługuje. My to zmienimy” – powiedział w jedynym ze swoich ostatnich wystąpień. W powszechnej atmosferze chaosu i niepokoju populistyczne wypowiedzi prezydenta trafiają na żyzny grunt. Mimo to Kenia wciąż nie ma nawet stałego, czynnego przez całą dobę numeru alarmowego. Policja jest niedoinwestowana i chronicznie odczuwa skutki braku pieniędzy. Regularnie wybuchają strajki przeciwko zawyżonym pensjom parlamentarzystów oraz pracowników sektora publicznego. Z ostatnich informacji, które wyciekły do prasy, wynika, że budżet antyterrorystycznej jednostki wynosi aż 735 USD miesięcznie. Przedstawione programy antyterrorystycznie nie przyczyniają się do zwiększenia bezpieczeństwa Kenijczyków ani nawet nie mają tego na celu. Takie Jednostki, jak ATPU stanowią wygodne narzędzia w rękach USA i Wielkiej Brytanii, które przez konkretne działania chronią swoje interesy gospodarcze i polityczne na wschodnim wybrzeżu Afryki. Antyterrorystyczna współpraca z zachodnimi państwami jest również korzystna dla obecnych władz w Kenii. Implementacja wymienionych dokumentów daje na tyle szerokie uprawnienia, że z łatwością pozwala legalnie eliminować politycznych przeciwników oraz zdusić krytykę rządu w zarodku. Przykład ATPU po raz kolejny pokazuje, że działania antyterrorystyczne można prowadzić nawet z bardzo odległego miejsca, zachowując czyste ręce. 10 NOTABENE Alicja Chruszczewska AFRYKA Kiedy Francja, a wraz z nią Europa i reszta zachodniego świata, starały się otrząsnąć po ataku na redakcję „Charlie Hebdo”, tysiące kilometrów na południe w nigeryjskim mieście Baga dochodziło do największej jak dotąd masakry dokonywanej przez Boko Haram. Czym jest ugrupowanie, które z religijnego bractwa zmieniło się w najgroźniejszą, po Państwie Islamskim, organizację terrorystyczną na świecie? M ICHAŁ Z ĄBEK Boko-Haram – sekta przeciw państwu Zdjęcie: ssoosay, źródło: https://www.flickr.com/photos/ssoosay/13979209164/ 11 NOTABENE AFRYKA Nazwę „Boko Haram” zazwyczaj tłumaczy się jako „zachodnia cywilizacja jest zabroniona”. W rzeczywistości stanowi ona zlepek dwóch słów: boko to zniekształcenie angielskiego book, a haram oznacza w języku arabskim „zakaz” – to słowo powszechnie przyjęte na określenie wszystkiego, czego islam zabrania. Głównymi celami, które założyciel imam Mohamed Yusuf postawił przed organizacją, były walka z bardzo szeroko pojętą zachodnią edukacją oraz wprowadzenie w całym państwie prawa szariatu. OD BRACTWA RELIGIJNEGO DO TERRORYZMU Organizacja narodziła się w czasie sporów wokół statusu szariatu w północnej Nigerii dopiero w końcu pierwszej dekady XXI wieku i rozwijała się niezwykle szybko, aż ostatnio stała się najpoważniejszym zagrożeniem dla władz Abudży. Za oficjalną datę powstania uważa się rok 2002, kiedy to w Maiduguri, stolicy stanu Borno, Mohamed Yusuf oficjalnie powołał do życia Boko Haram. Korzenie tej skrajnej islamistycznej organizacji da się jednak odnaleźć znacznie głębiej. Co więcej, specyfika i teren jej szczególnej działalności nie są przypadkowe i wiążą się z historią regionu. Ten czynnik często pomija się w dziennikarskich, a nawet eksperckich analizach dotyczących obecnej sytuacji w północno-zachodniej części kraju. Dzisiejsza Nigeria jest tworem powstałym w wyniku kolonialnych przetasowań oraz inżynierii społecznej stosowanej przez Brytyjczyków w ich zamorskich posiadłościach. Islamską północ z wielowiekowymi tradycjami państw przedkolonialnychch połączono z chrystianizowanym, znacznie mniej rozwiniętym społecznie południem kraju. Obydwa światy łączył jedynie gubernator reprezentujący władzę zwierzchnią Londynu, który dzięki połączeniu nieprzystających do siebie kulturowo regionów mógł swobodnie stosować zasadę divide et impera. Po powstaniu na tym terytorium niepodległego państwa sytuacja, która w epoce kolonialnej ułatwiała rządy kolonizatorów, stała się jednym z kluczowych wyzwań i kwestią zapalną. Obecnie przeważającą część ludności kraju (ok. 50,5 proc.) stanowią chrześcijanie, muzułmanie to natomiast ok. 43 proc. mieszkańców Nigerii – pozostali to animiści. Niebagatelne znaczenie ma to, że szariat obowiązywał już w przedkolonialnymm kalifacie Sokoto obejmującym dzisiejszą północną Nigerię. Ani Brytyjczykom, ani władzom niepodległego państwa nigeryjskiego nie udało się zastąpić szariatu innym sys- temem prawnym. Na południu z pełną konsekwencją został natomiast wprowadzony brytyjski system Common Law. Taka sytuacja nigdy nie sprzyjała spoistości kraju – powstała granica religijna i prawna, a, co równie ważne, u mieszkańców północy ukształtowała się inna świadomość państwowa. W życiu religijnym i społecznym północnej Nigerii poważną rolę odgrywają bractwa sufickie, których członkowie od lat 70. XX wieku coraz silniej głoszą potrzebę oczyszczenia miejscowego islamu zarówno z elementów miejscowych, animistycznych wierzeń oraz elementów magii, jak i z coraz silniejszego wpływu rozpowszechniającej się zachodniej kultury. Taka działalność jest wynikiem przemian zachodzących w świecie muzułmańskim, mających na celu powrót do „czystego islamu”. Z jednego z takich bractw wywodził się właśnie Mohamed Yusuf . Notes T boko to zniekształcenie B angielskiego book, a haram oznacza w języku arabskim „zakaz” – to słowo powszechnie przyjęte na określenie wszystkiego, czego islam zabrania. Aktywność Yusufa rozpoczęła się już w drugiej połowie lat 90., kiedy włączył się on w działalność najbardziej radykalnych odłamów bractw sufickich. Po 2002 roku jego szybko rozwijająca się organizacja zyskała środki od bogatych muzułmanów z Nigerii, a także z innych państw islamskich. Szczególną rolę odgrywali darczyńcy z Półwyspu Arabskiego, podczas gdy „żołnierze” organizacji pochodzili z nizin społecznych. Ten model rozwoju pozwala na korzystanie z szerokiej podstawy społecznej i zapewnia stały napływ środków finansowych. W tym okresie doszło do pierwszych ataków na siedziby i przedstawicieli władz państwowych oraz chrześcijan. Jednak do 2009 roku Boko Haram było raczej jednym z ugrupowań dążących do wprowadzenia szariatu w Nigerii, a nie samodzielnym graczem. W 2009 roku nasiliła się działalności organizacji, która ośmielała się na coraz 12 NOTABENE AFRYKA śmielsze ataki, a nawet podejmowała próby walki z regularnym wojskiem. Taka działalność wywołała reakcję władz, które postanowiły już po raz wtóry aresztować niepokornego imama. Mohamed Yusuf zginął jednak podczas próby ucieczki przed obławą nigeryjskiej służby bezpieczeństwa. NOWE ZASADY GRY Nowym liderem organizacji został Kanuri Abubakar Shekau, pochodzący z zamieszkującego Niger ludu Kanuri. Pochodzenie Nigeryjczyka ma niemałe znaczenie – Kanuri są spadkobiercami przedkolonialnego państwa Kanem-Bornu. Pod jego przywództwem organizacja rozrosła się z około tysiąca do ponad dziewięciu tysięcy członków. Stała się ona również znacznie bardziej brutalna, zaczęto się dopuszczać masowych ataków na chrześcijan i na władze państwowe, zdarzały się też porwania Europejczyków i Amerykanów. Warto zwrócić uwagę, że szczególne poparcie dla Boko Haram i aktywność organizacji można zaobserwować na północnym zachodzie kraju zamieszkanym przez Kanuri. Dodatkowo szeregi terrorystów zasilają ochotnicy z Nigru i północnego Kamerunu. Boko Haram zyskuje zwolenników z co najmniej kilku powodów. Bieda i brak perspektyw związane z nierównomiernym rozwojem kraju dotykają przede wszystkim północ oddaloną od stolicy i portowych miast na wybrzeżu, przez co staje się ona podatnym gruntem dla ekstremistów rekrutujących nowych członków spośród biedoty. Kolejnym czynnikiem jest nieumiejętne zwalczanie ruchów ekstremistycznych przez nigeryjskie służby. Akcje służb specjalnych są częstokroć nieprecyzyjne i bardzo brutalne – miejscowi oskarżają żołnierzy i policjantów oraz jednostki specjalne o mordowanie ludzi niepowiązanych z terrorystami. Organizacje międzynarodowe i media potwierdzają nawet przypadki egzekucji osób niepełnoletnich i niepełnosprawnych, a także ludzi, którzy starali się przekazać informacje o zwolennikach Boko Haram w swojej okolicy, gdyż służby, nie ufając im, uznawały ich za agentów organizacji. Taka sytuacja sprzyja narastaniu niechęci czy wręcz nienawiści wobec państwa nigeryjskiego wśród miejscowych. Szczególnie ważnym czynnikiem rozrostu organizacji jest poparcie miejscowych lamido tj. potomków rodów książęcych rządzących państwami przedkolonialnych, którzy mimo braku formalnej władzy często mają znacznie większy wpływ na lokalne społeczności niż oficjalni przedstawiciele państwa. O sukcesach militarnych terrorystów stanowi wyrafinowana taktyka wypracowana pod przywództwem Abubakra. Główny atak poprzedzany jest przez serię uderzeń na mniejsze jednostki policji i wojska, często również przez serie ataków na maszty telekomunikacji czy systemy przesyłu energii. Taka taktyka zapewnia rozproszenie większych sił i znacznie utrudnia komunikację między jednostkami wojska, policji i służb specjalnych, podczas gdy główny cel pozostaje często do końca nierozpoznany. Ważnym elementem przygotowania każdej akcji jest rozpoznanie. W tym celu Boko Haram wykorzystuje to, że nigeryjscy żołnierze są zdemoralizowani, często nie mają odpowiedniego uzbrojenia i zaprowiantowania, a dowódcy traktują ich źle, przez co nieraz przechodzą oni na drugą stronę. OŚMIORNICA KONTRA LEWIATAN Obecna ofensywa podjęta na początku stycznia jest największą w historii organizacji. Przyjęty model zaczyna przypominać struktury wytworzone przez Państwo Islamskie na terenie Iraku i Syrii. Nigdy wcześniej nie doszło do ataku na większe siły wojskowe ani do próby opanowania terenu na stałe. Rzeź w mieście Baga przyniosła ponad dwa tysiące ofiar, a do zabitych należy doliczyć setki ofiar rajdów na okoliczne miejscowości i (co jest nowością) otwartych ataków na terytorium Kamerunu. W obecnej sytuacji można powiedzieć, że terrorystom udało się rozbić siły skupione w Baga i okolicach w celu walki właśnie przeciw nim. Zdobyli przy tym znaczne ilości sprzętu, w tym wozy bojowe, a nawet czołgi. W całym regionie administracja rządowa i siły bezpieczeństwa wydają się nie funkcjonować. W dniu 25 stycznia siły Shekau przypuściły regularny atak na miasto Maidugiri, w którym miało się schronić od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy osób uciekających przed ofensywą. W doniesieniach medialnych pojawiają się informacje, że Boko Haram wykorzystuje zdobyty wcześniej ciężki sprzęt, strona rządowa miała natomiast do ataków na pozycje islamistów użyć lotnictwa. Nieoficjalnie pojawiły się nawet informacje o możliwości wykorzystania przez stronę rządową zakazanych konwencjami międzynarodowymi środków, wśród których wymieniana jest broń chemiczna. Siły nigeryjskie zostały w ostatnich dniach wzmocnione oddziałami z Czadu i Kamerunu, a wsparcia mają udzielić również Niger i Benin. 13 NOTABENE AFRYKA Takie zaostrzenie się sytuacji dowodzi, że doszło to realnego zagrożenia integralności terytorialnej Nigerii. Ukazana została również siła Boko Haram zdolnego do podjęcia walki z regularnym wojskiem już nie tylko w trakcie krótkotrwałych starć podczas zamachów czy kolejnych obław, lecz także w ramach dużej operacji militarnej. Dodatkowo jeśli napięta do granic możliwości sytuacja nie zostanie natychmiast opanowana, może ona skutkować znacznymi zakłóceniami podczas wyborów prezydenckich i parlamentarnych, które zaplanowano na 14 lutego,. Nigeryjskie władze są obecnie zdeterminowane, aby zniszczyć przeciwnika, ale wcześniejsza niekonsekwentna i nieudolnie prowadzona walka z Boko Haram dziś mści się na setkach tysięcy cywilów, którzy uciekają lub giną z rąk ekstremistów. Inną kwestią, która zaowocowała tak potężnym wzrostem siły tej organizacji, jest wieloletni brak zainteresowania ze strony Zachodu. Należy zauważyć, że USA pod koniec 2013 roku wpisały Boko Hram na listę organizacji terrorystycznych, a dopiero rok 2014 przyniósł nasilenie działań ukierunkowanych na rozpoznanie zagrożenia. Przez wiele lat stosunkowo słabe siły nigeryjskie musiały walczyć samodzielnie. W tym czasie Boko Haram rozwinęło sieć kontaktów z organizacjami odpowiedzialnymi za islamski terroryzm, takimi jak Al.-Kaida Meghrebu czy ostatnio Państwo Islamskie. Dzięki wsparciu tych organizacji nigeryjscy terroryści korzystali z wielu źródeł finansowania (m.in. z handlu narkotykami) i zyskiwali swoiste know-how. Dzięki temu mogło stać się terrorystycznym organizmem nowego typu – na tyle silnym i dobrze zorganizowanym, żeby zachwiać strukturą całego państwa i wywalczyć sobie terytorium, a dodatkowo zyskiwać przychylność przynajmniej części ludności, pomimo wykazywania się niezwykłym okrucieństwem. N Theories B WIELE FRONTÓW – JEDNA WOJNA Wieloletnie zaniedbania ze strony zarówno władz w Abudży, jak i społeczności międzynarodowej, krótkowzroczność oraz brak umiejętności łączenia zdarzeń w przestrzeni globalnej zaowocowały narodzinami w afrykańskim buszu drugiej co do siły organizacji ekstremistycznej po Państwie Islamskim. Boko Haram to sekta, która rzuciła wyzwanie najpotężniejszemu, jak wydawało się do tej pory, państwu Czarnego Lądu. Zachód, pochłonięty operacjami na Bliskim Wschodzie, zbagatelizował zagrożenie w Afryce, które występuje przecież pod tą samą czarną flagą. Mimo licznych różnic sytuacja w Iraku i Nigerii jest poniekąd podobna – oba państwa zostały oparte na sztucznych granicach, które nie uwzględniały wielowiekowych podziałów religijnych, kulturowych i państwowych. W obu przypadkach islamiści doskonale wykorzystali wszystkie czynniki osłabiające strukturę państwa i w obu Zachód nie umiał zareagować, zanim terroryści osiągnęli obecny poziom rozwoju. To, jak rozwinie się sytuacja, jest ważne nie tylko dla Nigerii, ale również dla sąsiednich państw, a szczególnie dla podzielonego religijnie i etnicznie Kamerunu oraz Nigru i Czadu, które już teraz doświadczają skutków konfliktu w Libii. Islamistyczna międzynarodówka pod swym czarnym sztandarem oplata świat coraz skuteczniej, a charyzmatyczni przywódcy coraz śmielej rzucają wyzwanie podzielonemu i niezdecydowanemu, ale także, co może najważniejsze, w gruncie rzeczy bezideowemu Zachodowi oraz jego sojusznikom, umiejętnie uderzając w najsłabsze ogniwa. Patrzymy tylko, jak pętla wokół Europy zaciska się coraz mocniej. No, ale Nigeria jest przecież daleko. Michał Ząbek Islamistyczna międzynarodówka pod swym czarnym sztandarem oplata świat coraz skuteczniej, a charyzmatyczni przywódcy coraz śmielej rzucają wyzwanie podzielonemu i niezdecydowanemu, ale także, co może najważniejsze, w gruncie rzeczy bezideowemu Zachodowi 14 NOTABENE AMERYKA Waszyngton i Hawana: odwilż Zdjęcie: javier.losa, źródło: https://www.flickr.com/photos/javier_losa/6829435822 Pod koniec zeszłego roku Barack Obama i Raul Castro ogłosili, że będą dążyć do przywrócenia stosunków dyplomatycznych między swoimi państwami. Co spowodowało ten nieoczekiwany przełom? Co stoi na przeszkodzie normalizacji kontaktów na linii Waszyngton-Hawana? PAWEŁ R UMIŃSKI Deklaracja szefów państw pojawiła się po wymianie więźniów z grudnia ubegłego roku. Do Stanów Zjednoczonych wrócił Alan Gross, podwykonawca USAID (ang. United States Agency for International Development, Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Miedzynarodowego) aresztowany na Kubie w 2009 r. za próbę dostarczenia społeczności żydowskiej sprzętu telefonicznego umożliwiającego połączenie z internetem. Oprócz niego Kubańczycy wypuścili na wolność jednego nieznanego amerykańskiego szpiega w zamian za trzech agentów kubańskich. Transakcję poprzedziło 18 miesięcy tajnych rozmów. Jak donosi „New York Times”, dwóch doradców amerykańskiego prezydenta, Benjamin Rhodes i Ricardo Zúñiga, od czerwca 2013 r. odbyło 9 spotkań ze swoimi kubań- skimi partnerami. Proces negocjacji swym autorytetem wsparł sam papież Franciszek, który wysłał listy do przywódców obu państw. W październiku negocjatorzy spotkali się w Watykanie, aby ostatecznie określić warunki ugody. Zwieńczeniem tego amerykańsko-kubańskiego dialogu była ponad 45-minutowa rozmowa telefoniczna między Barackiem Obamą i Raulem Castro. Był to pierwszy bezpośredni, merytoryczny kontakt między przywódcami USA i Kuby od ponad 50 lat. Miesiąc po zapowiedzi przywrócenia stosunków dyplomatycznych z Kubą prezydent USA wprowadził szereg ułatwień dla osób podróżujących na Kubę, przesyłających tam pieniądze bądź korzystających z usług bankowych. Od teraz Amerykanie mogą odwiedzać wyspę w celach religijnych, naukowych, handlowych, zawodowych 15 NOTABENE AMERYKA itp., bez pozwolenia z Departamentu Skarbu. Wolno im także przywieźć ze sobą produkty o wartości do 400 USD, w tym alkohol i wyroby tytoniowe warte co najwyżej 100 USD. Amerykanie nieposiadający kubańskich korzeni mogą przesłać na wyspę do 8 tys. USD, zaś osoby mające na Kubie rodzinę w ogóle nie muszą przejmować się tego typu ograniczeniami. Natomiast amerykańskim bankom zezwolono na otwieranie rachunków w bankach kubańskich, w związku z czym na wyspie będzie można używać kart kredytowych i debetowych. Kubę również kształtuje się na wysokim poziomie. Zgodnie z badaniem Pew Research Center 63 proc. Amerykanów opowiada się za przywróceniem pełnych stosunków dyplomatycznych, a aż 66 proc. chce zniesienia embarga. Zwolennicy takiej metody postępowania wobec Kuby wskazują na fakt, że dotychczasowa polityka gospodarczej i dyplomatycznej izolacji Hawany nie przyniosła oczekiwanych efektów w postaci zmiany reżimu. W największym stopniu uderza natomiast w zwykłych Kubańczyków. W POSZUKIWANIU SUKCESU Dążenie do normalizacji stosunków popierają Kościół katolicki, US Chamber of Commerce, Human Rights Watch i wpływowe grupy interesu związane z rolnictwem. Warto zaznaczyć, że środki do tej pory podjęte przez prezydenta w celu ożywienia kontaktów z wyspą nie wymagały zgody Kongresu. Inaczej byłoby, gdyby chodziło np. o zniesienie embarga. Wówczas inicjatywa głowy państwa zostałaby bezwzględnie zablokowana. Już ostatnie gesty względem Kuby doczekały się ostrej krytyki w ławach opozycji i nie tylko. Republikański senator Marco Rubio, syn kubańskich imigrantów i potencjalny kandydat na stanowisko głowy państwa w 2016 r., określił mianem absurdu pogląd, zgodnie z którym wzrost sprzedaży dóbr konsumpcyjnych na wyspę miałby wpłynąć na demokratyzację kraju. Inny republikanin z Florydy kubańskiego pochodzenia, Mario Diaz-Balart, uznał, że wymieniając więźniów, prezydent pozwolił reżimowi Castro na szantażowanie USA i porzucił prodemokratyczne zasady prowadzenia polityki zagranicznej. Swoją dezaprobatę wyraził także demokratyczny senator kubańskiego pochodzenia Robert Menendez. Już od początku pierwszej kadencji Obama próbował wprowadzić zasadniczą zmianę w polityce USA względem Kuby. Wtedy nowe otwarcie zwiastowało złagodzenie restrykcji dla osób chcących podróżować na wyspę i dla transferów pieniężnych. Niestety aresztowanie Alana Grossa zupełnie popsuło atmosferę nowego otwarcia. Teraz, gdy władze kubańskie skorygowały swoje postępowanie sprzed pięciu lat, ponownie pojawia się możliwość rozwiązania konfliktów dzielących Hawanę i Waszyngton. George Friedman, prezes think tanku Stratfor, zauważa, że historyczny krok w kierunku Kuby wydaje się szczególnie istotny z punktu widzenia urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Po pierwsze, ze względu na adekwatność wyznawanej przez niego ideologii do tego typu działań. Po drugie, z powodu braku większych sukcesów w polityce zagranicznej. Jeszcze do niedawna proklamowanie odprężenia w stosunkach z Kubą wydawało się czymś szczególnie ryzykownym dla kolejnych administracji USA. Mniejszość kubańska, stanowiąca 5 proc. ludności Florydy, odznaczała się wrogością względem reżimu na wyspie. Żadna z partii nie chciała zrazić do siebie tak dużego elektoratu w jednym ze swing states. Jednak ostatnie badania pokazują, że w tej społeczności dokonała się pokoleniowa zmiana. Wedle sondażu przeprowadzonego w czerwcu 2014 r. przez Florida International University aż 68 proc. Amerykanów kubańskiego pochodzenia popiera postulat przywrócenia stosunków dyplomatycznych z Hawaną. Większość tej zbiorowości stanowią obecnie osoby przybyłe w ciągu ostatnich 20 lat z Kuby do USA. Ich życiowe doświadczenia i percepcja kubańskiej rzeczywistości znacząco różnią się od tych należących do pokolenia wygnańców z końca lat pięćdziesiątych, pragnących przede wszystkim odwetu na komunistycznej władzy. W skali całego kraju poparcie dla polityki otwarcia na DROGA DŁUGA I TRUDNA Z perspektywy Kuby dążenie do nowego otwarcia w stosunkach ze Stanami wydaje się mimo wszystko najbardziej racjonalnym posunięciem. Przez wiele lat wrogość wobec USA odgrywała fundamentalną rolę w legitymizowaniu komunistycznego reżimu. Przy okazji za niepowodzenia gospodarcze zawsze można było obwinić embargo. Teraźniejszość wymusza jednak na rządzie w Hawanie zmianę status quo. Wenezuela znajduje się obecnie w głębokim kryzysie, który może ostatecznie pogrążyć zaprzyjaźniony rząd Nicolasa Maduro. Dostawy ropy z Wenezueli po zaniżonych cenach stanowią ważne wsparcie gospodarcze dla Kuby. Wobec ryzyka utraty najważniejszego partnera politycznego i zatamowania strumienia cennego surowca Hawana musi uregulować 16 NOTABENE AMERYKA stosunki z Waszyngtonem. Paradoksalnie stwarza to pewne szanse na przetrwanie reżimu. Należałoby zadać pytanie, jak daleko wzajemnie mogą się otworzyć. W swoim orędziu do narodu Raul Castro zaznaczył, że sam przedmiot trwających negocjacji nie jest satysfakcjonujący: „Zgodziliśmy się też odnowić stosunki dyplomatyczne. To jednak w żaden sposób nie oznacza, że sedno problemu zostało rozwiązane. Gospodarcza, handlowa i finansowa blokada, która wyrządza wielkie szkody ludziom i gospodarce naszego kraju, musi zostać przerwana”. Na III Szczycie CELAC w San José Castro poszedł jeszcze dalej i stwierdził, że zbliżenie dyplomatyczne Hawany i Waszyngtonu nie będzie miało sensu, jeśli USA nie zniosą embarga, nie wypłacą Kubie odszkodowania za straty przez nie wygenerowane i nie oddadzą jej terenów bazy wojskowej Guantanamo. Wyraźnie zatem widać, że po stronie kubańskiej mnożą się żądania, trudne do realizacji i niekoniecznie łatwo akceptowalne przez drugą stronę. GLOBALNA OPINIA Gdyby na normalizację stosunków między Kubą a USA większy wpływ miała międzynarodowa opinia publiczna, embarga gospodarczego nałożonego na Kubę zapewne już by nie było. W 2013 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło rezolucję potępiającą Stany Zjednoczone za utrzymywanie gospodarczych i handlowych sankcji przez ponad 50 lat. „Za” głosowało 188 państw, „przeciw” jedynie USA i Izrael. Także podczas ostatniego Szczytu CELAC, 28-29 stycznia, 33 panstwa członkowskie organizacji podpisały tzw. Deklarację z Belén, w której zawarto m. in. wezwanie USA do usunięcia gospodarczej, handlowej i finansowej blokady nałożonej na „siostrzany naród”. Notes T B Krok w kierunku Kuby wydaje się szczególnie istotny z punktu widzenia urzędującego prezydenta ze względu na adekwatność wyznawanej przez niego ideologii do tego typu działań. Po drugie, z powodu braku większych sukcesów w polityce zagranicznej. Niemniej istotny od tego typu postulatów podczas negocjacji z pewnością okaże się stopień, w jakim Kuba będzie w stanie sama się otworzyć i dostosować do nowych warunków. W wymiarze ekonomicznym słaba gospodarka kubańska nie zaabsorbuje wielu dóbr i usług, które USA mimo embarga mogą im zaoferować. Kubańskie władze zgodziły się zwiększyć obywatelom dostęp do internetu. Biorąc jednak pod uwagę niedemokratyczny charakter władz, trudno przewidzieć, na jaką skalę pozwolą ingerować amerykańskim spółkom w rozwój tak rewolucyjnego narzędzia komunikacji, jakim jest internet. Jak wskazuje raport Human Rights Watch z 2014 r., Kuba wciąż pozostaje krajem, w którym stosuje się represje wobec jednostek i grup krytykujących władzę. Z tego punktu widzenia rozmowy z Kubą mają dla Obamy ideologicznie dwuznaczny charakter. Z jednej strony stawiają go w roli liberała wierzącego, że współpraca międzynarodowa przynosi lepsze skutki niż pogłębianie izolacji. Z drugiej zmuszają go do kooperacji z rządem, którego działania przeczą ideom demokracji i praw człowieka. Do uregulowania pozostała sprawa wykreślenia Kuby z listy państw-sponsorów terroryzmu. Republika widnieje na niej od 1982 r., z powodu organizacji szkoleń dla rebeliantów z Ameryki Środkowej. Obama wydał już w tej sprawie polecenie sekretarzowi stanu Johnowi Kerry’emu, aby ten rozpoczął proces usuwania Kuby z niechlubnego spisu. Polityka izolacjonizmu względem Kuby zdaje się aktualnie odchodzić do przeszłości. Czy jednak stosowana przez Obamę polityka otwarcia faktycznie zmieni Kubę? Czy poprzez nasilenie kontaktów między obywatelami, zwiększenie wymiany myśli i towarów można pośrednio doprowadzić do demokratyzacji ustroju? Na jak daleko idące ustępstwa gotowa jest każda ze stron? To okaże się dopiero wraz z postępem procesu normalizacji wzajemnych stosunków. 17 NOTABENE Paweł Rumiński BLISKI WSCHÓD Życie na granicy wojny PATRYCJA C HOMICKA 18 NOTABENE Zdjęcie: IHH Insani Yardim, źródło: https://www.flickr.com/photos/ihhinsaniyardimvakfi/13535915763 Obserwatorzy wielkich konfliktów mają tendencję do skupiania się na liczbach zabitych i rannych, wielkościach sił zbrojnych i użytej broni – słowem sednie wojny. Do międzynarodowej opinii publicznej rzadko docierają informacje o drugiej stronie medalu – ludności cywilnej, której nagle odebrano przyszłość. Zachodni przywódcy chętnie deklarują swoje przywiązanie do powstrzymania Państwa Islamskiego. Stany Zjednoczone, pomimo początkowej – i uzasadnionej – niechęci do interwencji zbrojnej, podjęły decyzję o włączeniu się do konfliktu po stronach rządowych Iraku oraz Syrii. Zapewnienia o dobrej woli oraz poparciu płyną z całego świata, zaś koalicja zawiązana przeciwko IPIL połączyła we wspólnej sprawie państwa Zachodu oraz Ligę Państw Arabskich. Wobec powyższych informacji, może się wydawać, że tak szczytne idee jak prawa człowieka oraz szeroko pojmowane zasady prawa międzynarodowego przeważą. Okrucieństwo Państwa Islamskiego pozostanie strasznym, aczkolwiek krótkim epizodem w historii Bliskiego Wschodu, który widział przecież o wiele brutalniejsze wydarzenia. Straty po stronie Syrii oraz Iraku nie są olbrzymich rozmiarów, więc dlaczego ten epizod uważany jest za wyjątkowo brutalny? Jednym z powodów są miliony uchodźców, które musiały uciekać z własnych domów w obawie o życie. TŁO WOJNY DOMOWEJ mnianych wcześniej prowincjach. W ciągu zaledwie trzech miesięcy granice przekroczyło wówczas ponad 85 tys. syryjskich obywateli. Głównym kierunkiem ucieczki początkowo był Irak, jednak wraz z rosnącą działalnością lokalnego ugrupowania Al-Kaidy, które następnie przemianowało się na Państwo Islamskie, uchodźcy zaczęli kierować się przede wszystkim do Libanu, Jordanii i Turcji. Wielokrotnie mniejszy od Syrii Liban szybko stał się mekką dla uciekinierów z pogrążonego w konflikcie sąsiada, w kwietniu 2014 roku goszcząc w obozach dla uchodźców ponad milion zarejestrowanych syryjskich obywateli. To niewielkie państwo jedynie dzięki pomocy państw trzecich dostarczających uchodźcom podstawowe produkty radzi sobie gospodarczo z zaistniałą sytuacją na granicy syryjskiej. POMIMO NAJLEPSZYCH WYSIŁKÓW… Pierwsza fala uchodźców opuściła Syrię na długo przed powstaniem Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu. Wydarzenia rozpoczęte przez Arabską Wiosnę spowodowały, że już w połowie 2011 roku państwa sąsiadujące z Syrią stały się przystanią dla pierwszych grup syryjskich obywateli. Narastające walki między opozycją a siłami rządowymi przyczyniły się do zjawiska uchodźstwa wewnętrznego (ang. internally displaced people), a dopiero w drugiej kolejności uchodźstwa do państw ościennych. Jak wynika z danych opublikowanych na stronie Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR), pomoc humanitarna w dalszej mierze jest niewystarczająca, by zapewnić godziwe warunki wielu uchodźcom. Ich liczba zwiększyła się do 3,7 mln, a z każdym dniem aplikujących o azyl przybywa – obecnie w kolejce o przyjęcie do obozu dla uchodźców czeka ponad 80 tys. Syryjczyków. Do powyższych danych należy dodać kolejne 5 mln, które zostało zmuszonych do opuszczenia domów i cały czas przebywa na terytorium pod syryjską jurysdykcją. Pierwsze zorganizowane grupy opuściły Syrię na początku 2012 roku, uciekając z regionów Homs oraz Deraa. Obecnie mieszkańcy tych prowincji stanowią dwie najliczniejsze grupy wśród ludności cywilnej zgromadzonej w obozach dla uchodźców. Okresem największego ruchu granicznego był początek 2013 roku, kiedy siły rządowe przystąpiły do kontrofensywy i podjęły działania zbrojne mające na celu odbicie straconych terytoriów we wspo- Według danych UNHCR w 2014 roku zebrano zaledwie połowę sumy, która pozwoliłaby uchodźcom na godne życie w obozach przygranicznych. Mimo że kwota na pierwszy rzut oka wygląda abstrakcyjnie (3,7 mld USD), wobec liczby mieszkańców obozów na głowę wypada nieco poniżej tysiąca dolarów na rok. Wielu obywatelom Syrii potrzebna jest natychmiastowa pomoc lekarska, nie tylko żeby przywrócić ich do zdrowia fizycznego, lecz także 19 NOTABENE BLISKI WSCHÓD psychicznego. W dalszym ciągu niemal jedna druga potrzebnych pieniędzy nie została zebrana, co zdecydowanie ogranicza możliwości działania UNHCR oraz organizacji pozarządowych, które włączyły się w pomoc uchodźcom. ba może zamienić się w epidemię. Kolejki po posiłek ciągną się godzinami, tak samo długo czeka się na rejestrację do obozów niebędących w stanie przyjmować ciągłego napływu uchodźców. Od początku konfliktu do chwili obecnej do krajów europejskich wystosowano ponad 200 tys. wniosków o udzielenie azylu. Ponad połowa z nich została skierowana do rządów RFN oraz Szwecji, dalsze zaś do takich krajów jak Holandia, Serbia, Austria czy Dania. LUDZIE ZAWIESZENI W CZASIE OBOZOWA RZECZYWISTOŚĆ Dla bardzo wielu syryjskich uchodźców koszmar konfliktu nie kończy się na granicy, mimo że dotarcie do niej stanowi najtrudniejszą część podróży. Często cywile muszą przemieszczać się przez tereny objęte częściowo działaniami zbrojnymi, stając się celem nie tylko dla strzelców wyborowych, lecz także prostych żołnierzy. Wśród kobiet, które przebywają obecnie na terytorium państw ościennych wysoki odsetek stanowią ofiary napastowania seksualnego i gwałtów. Uciekający Syryjczycy są wykorzystywani jako żywe tarcze przez walczące strony, które nie przejmują się możliwymi stratami wśród ludności cywilnej. Dodatkowym problemem jest prawo stosowane przez Państwo Islamskie, które nadal sprawuje kontrolę nad częścią terytorium Syrii i Iraku. Według narzuconych syryjskim obywatelom zasad kobiety nie mogą wychodzić z domu bez męskiego krewnego, co jest znacznym utrudnieniem dla rodzin, których ojcowie oraz bracia brali lub biorą udział w działaniach zbrojnych. Od początku obowiązywania ostrych zasad szariatu zanotowano kilkanaście przypadków śmierci głodowej poniesionej przez kobiety, które nie mogły udać się na poszukiwanie jedzenia dla siebie oraz dzieci. Wyrwanie się z własnego państwa dla wielu tysięcy nie oznacza jednak końca ciężkiej sytuacji. Większość obozów, zwłaszcza te w Libanie, Jordanii i Turcji, pęka w szwach. Pomoc lekarska jest ograniczona ze względu na niedobory finansowe, złe warunki sanitarne, a państwa ościenne nie wszystkim uchodźcom mogą zapewnić bezpieczeństwo. Często w pobliżu obozów dochodzi do porwań oraz przestępstw na tle seksualnym. Wiele kobiet podejmuje decyzję o zostaniu prostytutkami, żeby polepszyć warunki bytowe rodziny. Odnotowano przypadki handlu ludźmi, których sprzedawano następnie w krajach północnej Afryki. Większość uchodźców nie chce rozmawiać o przeszłości, która w dalszej mierze jest zbyt bliska i bolesna. Niewielu z nich snuje także plany na przyszłość – nie wybiegają myślami dalej niż parę dni, tygodni do przodu, chyba że czekają na rozważenie ich podania o azyl w krajach Europy. Ze wszystkimi przeciwnościami losu radzą sobie z dnia na dzień, stawiając czoła kapryśnej pogodzie oraz złej kondycji psychicznej i fizycznej. Domy wielu z nich zostały zrównane z ziemią. Prowincja Aleppo, której byli mieszkańcy są trzecią co do wielkości grupą uchodźców, stanowi smutny cień swojej dawnej świetności. Podobnie jest z innymi regionami Syrii, które zostały dotknięte działaniami zbrojnymi. Dopóki trwa konflikt, wielu uchodźców znajdzie schronienie w państwach ościennych, zaś wciąż spływająca do obozów pomoc humanitarna nie pozwoli im zginąć. Ile jednak będzie kosztowało odbudowanie własnych domów, kiedy Syria przestanie być areną walk? Ilu z nich postanowi wrócić do ojczyzny, pomimo tragicznych wspomnień, a ilu postanowi szukać lepszego życia w nowym państwie? Większość pytań dotyczących przyszłości Syrii pozostanie jeszcze na jakiś czas bez odpowiedzi. Czy IPIL będzie można pokonać w wystarczającym stopniu, by złamać tę organizację? Doświadczenie z walki z Al-Kaidą i innymi grupami terrorystycznymi uczy, że nie będzie to proste. Czy Baszar al-Asad pozostanie u władzy, pomimo ostracyzmu międzynarodowego, który nadal otacza jego osobę? Działania Stanów Zjednoczonych wskazywałyby, że pogodziły się z koniecznością wsparcia prezydenta Syrii w działaniach przeciwko ekstremizmowi islamskiemu. Z punktu widzenia milionów Syryjczyków przebywających w obozach poza granicami państwa, najważniejsze są jednak następujące pytania: kiedy będą mogli wrócić do życia w ojczyźnie i czy państwo będzie w stanie zapewnić im bezpieczeństwo? Wojska rządowe traktowały niewinnych cywili jako przeciwników, nie tylko nie otaczając ich ochroną, lecz także traktując jako wrogów reżimu. A tego Syryjczycy nigdy władzy nie zapomną. Rozrastające się obozy przeradzają się w slumsy, w których poziom przestępczości jest wysoki, zaś każda choro- 20 NOTABENE Patrycja Chomicka EUROPA Spór o TTIP Zdjęcie: eci_ttip, źródło: https://www.flickr.com/photos/eci_ttip/15316994350 Umowa o Transatlantyckim Partnerstwie w dziedzinie Handlu i Inwestycyji (ang. Transatlantic Trade and Investment Partnership, TTIP) już od kilkunastu miesięcy wywołuje burzliwe dyskusje po obu stronach Atlantyku. Unijna dyplomacja przedstawia ją jako „wielką, historyczną szansę” i kamień węgielny europejsko-amerykańskiej przyjaźni. Czym tak naprawdę jest TTIP? M AGDALENA K RUPSKA Traktat ma na celu utworzenie strefy wolnego handlu i liberalizację dostępu do rynków wewnętrznych obu gospodarek. Ma to się udać dzięki całkowitemu zniesieniu barier celnych i innych pozataryfowych ograniczeń ustanawianych przez państwa w celu regulowania wymiany handlowej. Kiedy burzliwe, trwające już od półtora roku, negocjacje zakończą się sukcesem, TTIP będzie największym na świecie porozumieniem handlowym. Sprawne wcielenie w życie postanowień umownych wymaga wielu zmian instytucjonalno-prawnych, ponieważ gospodarki po obu stronach Atlantyku różnią się w kwestiach konkurencyjności, potencjału i poziomu protekcjonizmu. TTIP jest szansą na zbliże- nie tych wielkich gospodarczych organizmów i usunięcie barier, które dotychczas hamowały współpracę. Umowa to odpowiedź na wyzwania globalizacyjne i nowe trendy wpływające na międzynarodowe środowisko gospodarcze. W efekcie konkurencyjność amerykańskiej i unijnej gospodarki ma wzrosnąć na tle prężnie rozwijających się gospodarek grupy BRICS – Brazylii, Rosji, Indii, Chin i RPA. ZAKRES TTIP Porozumienie ma być kompleksową umową nieograniczającą się do zniesienia barier celnych i wprowadzenia 21 NOTABENE EUROPA ułatwień handlowych. Jej treść podzielono na 3 części dotyczące dostępu do rynku, współpracy regulacyjnej i przepisów. Przyjęte rozwiązania mają umożliwić nieograniczony dostęp do rynku usług i zamówień publicznych oraz zapewnić swobodny handel towarami. Współpraca regulacyjna ma dotyczyć m.in. przemysłu kosmetycznego, farmaceutyki, tekstyliów, bezpieczeństwa żywności i zagadnień związanych ze zdrowiem zwierząt i roślin. Prowadzone są także rozmowy na temat uregulowań w zakresie praw własności intelektualnej, oznaczeń geograficznych małych i średnich firm, jak również kwestii rozstrzygania sporów międzynarodowych i zagadnień instytucjonalno-prawnych. Z negocjacji wyłączono najbardziej kontrowersyjne obszary, do których należy m.in. problem GMO, kwestia ochrony życia ludzkiego, a także sprawy sektora audiowizualnego. OŚ PODZIAŁU TTIP budzi nie lada kontrowersje, a opinie co do konieczności i opłacalności porozumienia są skrajnie różne. W tym przypadku, nie po raz pierwszy zresztą. Unia Europejska nie mówi jednym głosem. Największymi zwolennikami umowy są dziś Polska, Wielka Brytania, Włochy, Hiszpania, Finlandia i Dania. Kraje te upatrują w porozumieniu szansy na zacieśnianie współpracy bilateralnej ze Stanami Zjednoczonymi i zwiększenie własnych obrotów handlowych. Gorącym zwolennikiem porozumienia jest też olbrzymie europejskie lobby biznesowe reprezentowane przez BUSINESSEUROPE, European Services Forum, CEFIC czy Digital Europe. Każdy kolejny miesiąc negocjacji przynosi coraz większe fale krytyki. Protesty nie mają wyłącznie spontanicznego charakteru. Wielokrotnie przyjmują zinstytucjonalizowane formy i są w nich reprezentowane różnorodne grupy interesu. Europejska inicjatywa obywatelska „STOP TTIP” w momencie utworzenia skupiała 148 organizacji z 18 krajów UE. Dziś w protesty zaangażowanych jest 340 organizacji z 23 krajów UE i prawie 1,2 mln obywateli. Kampanię popierają największe organizacje działające na rzecz ochrony środowiska (tj. Greenpeace i Friends of the Earth) i zajmujące się ochroną praw konsumentów (np. Foodwatch Germany). Podobny charakter ma projekt „Uwaga TTIP” wspierany przez trzeci sektor, w tym organizacje: Instytut Globalnej Odpowiedzialności, Watchdog Polska czy Instytut Spraw Obywatelskich. PLUSY DODATNIE, PLUSY UJEMNE Według wstępnych szacunków przeprowadzonych przez Komisję Europejską dzięki podpisaniu TTIP unijna gospodarka zwiększyłaby swój roczny wzrost PKB o 0,5 proc., co przyniosłoby zyski rzędu 120 mld euro rocznie. Gospodarka amerykańska zyskałaby nieco mniej, bo jej przewidywany wzrost to ok. 0,4 proc., czyli dodatkowe 95 mld euro rocznie. Przedstawione przez Komisję Europejską statystyki przez wielu określane są jako „wróżenie z fusów”. Umowa zostałaby w pełni wdrożona dopiero w 2027 roku, a jak wiadomo przez ponad 10 lat sytuacja może ulec znacznej zmianie. Strefa wolnego handlu oznacza wzrost eksportu i otwarcie wielu nowych miejsc pracy. Eksport z UE do USA w ciągu roku ma wzrosnąć o 28 proc. Nieco więcej, bo aż 37 proc., mogą zyskać Amerykanie. Największym beneficjentem umowy będą rynki produktów metalowych (12-procentowy wzrost), przetworzonej żywności i chemikaliów (9 proc. wzrostu) i samochodów, dla którego prognozuje się najwyższy wzrost, bo aż o 40 proc. (sic!). Dynamiczny rozwój wymiany handlowej spowoduje poprawę sytuacji na rynkach zatrudnienia. Ma się ona przejawiać w ogólnym wzroście płac i utworzeniu dodatkowych 2,5 mln miejsc pracy. Przy obecnym poziomie bezrobocia prognozy te napawają olbrzymim optymizmem, jednak jak się okazuje, może być on nieco przedwczesny. Według badań przeprowadzonych przez CEPR (ang. Center for Economic and Policy Research) wprowadzone umową zmiany zmuszą cześć społeczeństwa do przebranżowienia się i podjęcia aktywności w innych sektorach gospodarki. Ta sytuacja ma dotyczyć względnie niewielkiej części społeczeństwa – jedynie od 0,2 do 0,5 proc unijnej siły roboczej. Każde tego typu prognozy wzbudzają jednak niepokój wśród europejskich decydentów, perspektywa utraty pracy będzie bowiem dotyczyła przede wszystkim obywateli najbiedniejszych krajów unijnej wspólnoty, czyli Rumunii, Bułgarii czy Chorwacji. Umowa jest szansą dla małych i średnich przedsiębiorstw zlokalizowanych na terenie UE. Całkowite zniesienie ceł znacznie obniży koszty ich transatlantyckiej ekspansji. Zlikwidowanie barier celnych i ujednolicenie kwestii regulacyjnych z pewnością ułatwi małym europejskim firmom dostęp do amerykańskich odbiorców. 22 NOTABENE EUROPA ZASTRZYK DLA POLSKIEJ GOSPODARKI Porozumienie handlowe postrzegane jest przez Polskę jako potencjalny impuls do zacieśniania współpracy bilateralnej ze Stanami Zjednoczonymi. W 2013 roku obroty handlowe pomiędzy polską a amerykańską gospodarką wyniosły 8,79 mld USD. Mimo niezbyt wysokiej wymiany handlowej Stany Zjednoczone są dla nas jednym z kluczowych inwestorów. Amerykański kapitał napływa do Polski nieprzerwanie od ponad 25 lat. W 2013 roku wartość inwestycji bezpośrednich wyniosła ponad 214 mln euro. Amerykańskich inwestorów wyprzedzają jedynie niemieckie i japońskie firmy. Polskim politykom najbardziej zależy na zacieśnianiu współpracy w zakresie eksportu amerykańskiego gazu do Europy. Wyeliminowanie ograniczeń w jego imporcie z USA dałoby UE alternatywne źródło dostaw tego surowca, co znacznie poprawiłoby bezpieczeństwo energetyczne. W kontekście trudnej sytuacji za wschodnią granicą współpraca w tym zakresie wydaje się być nie tylko atrakcyjna, ale wręcz konieczna. Polska liczy też na amerykańskie wsparcie w kwestii wydobycia gazu łupkowego. Niewątpliwie traktat mógłby przyczynić się do zainteresowania amerykańskich koncernów współpracą w poszukiwaniu gazu łupkowego w Polsce. CORAZ WIĘCEJ WĄTPLIWOŚCI Oponenci wyrażają się sceptycznie w kwestii korzyści, jakie miałoby przynieść porozumienie. Wskazują, że jej głównym beneficjentem nie są przeciętni obywatele, lecz transnarodowe korporacje. Zauważają, że wielkie firmy mogą dużo zyskać dzięki wprowadzeniu mechanizmu ISDS (ang. investor-state dispute settlement) pozwalającego inwestorom na wszczęcie postępowania w sądach arbitrażowych przeciwko państwom, na terenie których prowadzą interesy. Wspomniane przepisy dają inwestorom prawo do ubiegania się o horrendalne odszkodowania w razie poniesienia strat w wyniku wymuszonych zmian legislacyjnych. Najwięcej kontrowersji budzi fakt, że wspomniane wyżej spory będą się toczyć przed prywatnymi trybunałami arbitrażowymi, za którymi stoją wielkie kancelarie prawnicze mające konotacje z biznesowymi gigantami. Zapis ten ewidentnie dyskryminuje rodzimych przedsiębiorców. Małe i średnie firmy nie mając statusu inwestora nie będą mogły być stroną w owych postępowaniach. Trzeci sektor ma zastrzeżenia do sposobu negocjowania umowy. Większość rozmów toczy się za zamkniętymi drzwiami, a o ich efektach nie informuje się opinii publicznej. Brak transparentności wzbudza szereg kontrowersji. Dopiero na początku stycznia 2015 roku dzięki naciskom Europejskiego Rzecznika Praw Obywatelskich Emily O'Reilly Komisja Europejska opublikowała informacje dotyczące Notes T B Dzięki podpisaniu TTIP unijna gospodarka zwiększyłaby swój roczny wzrost PKB o 0,5 proc., co przyniosłoby zyski rzędu 120 mld euro rocznie. Gospodarka amerykańska zyskałaby dodatkowe 95 mld euro rocznie. obecnego stanu rozmów. Nie zmienia to jednak faktu, że przez ponad rok w rozmowach nie uczestniczyli przedstawiciele trzeciego sektora, nie przeprowadzono konsultacji społecznych ani nie zasięgnięto opinii związków zawodowych. KE swoje postępowanie i brak transparentności tłumaczyła naciskami ze strony Stanów Zjednoczonych, które rzekomo życzyły sobie utrzymywania negocjacji w tajemnicy. Wkrótce odbędzie się kolejna, ósma już tura rozmów. TTIP jeszcze przez długi czas będzie powodowała burzliwe dyskusje po obu stronach Atlantyku. Największe wyzwanie, przed którym stoją unijni i amerykańscy decydenci, to przekonanie opinii publicznej o słuszności transatlantyckiego porozumienia i konieczności jego zawarcia. Niewątpliwie brak transparentności i prowadzenie rozmów za plecami najbardziej zainteresowanych grup społecznych nie wpływa przychylnie na odbiór TTIP. Warto zastanowić się, czy w obliczu obecnej sytuacji geopolitycznej i wzrastającej potęgi azjatyckich tygrysów UE i Stany Zjednoczone mogą sobie pozwolić na wycofanie się z negocjacji i rezygnację z zawarcia tego typu umowy. Przyszłość pokaże, czy TTIP będzie kołem zamachowym unijnej gospodarki czy instytucjonalno-prawną pułapką, z której trudno będzie się wydostać. 23 NOTABENE Magdalena Krupska EUROPA Terroryści z przedmieścia L IDIA G IBADŁO W marcu miną dwa miesiące od zamachu na redakcję tygodnika „Charlie Hebdo” i sklep z koszerną żywnością w Paryżu. Okoliczności, w jakich doszło do zamachu, prowokują do poruszenia szeregu kwestii dotyczących stosunku Europy Zachodniej do imigracji i islamu. 24 NOTABENE zdjęcie: Gwenaël Piaser, źródło: https://www.flickr.com/photos/piaser/15610453303/sizes/o HISTORIA PEWNEGO RODZEŃSTWA Aby odpowiedzieć na pytanie, co skłania młodych ludzi do angażowania się w działania terrorystów, należy przyjrzeć się życiorysom braci Kouachich, sprawców ataku. Saïd i Chérif pochodzili z ubogiej rodziny algierskich imigrantów. Ze względu na chorobę swojej matki, która uniemożliwiała jej wychowywanie dzieci, chłopcy wraz z resztą rodzeństwa zostali umieszczeni w domu dziecka w środkowej Francji. Po uzyskaniu pełnoletniości bracia powrócili do paryskiej 19. dzielnicy, zamieszkanej głównie przez muzułmańskich imigrantów z Afryki Północnej i krajów Maghrebu. Wydaje się, że początkiem radykalizacji Saïda i Chérifa był amerykański atak na Irak. Wtedy bracia mieli zacząć regularnie chodzić do pobliskiego meczetu Adda’wa i to tam spotkali Farida Benyettou, który prowadził zajęcia dla młodych mężczyzn, stanowiące połączenie ćwiczeń sportowych i zajęć religijnych. Podczas spotkań Benyettou miał przekonywać uczestników do wzięcia udziału w walce z Amerykanami w Iraku po stronie Abu Musaba al-Zarkawiego. Ostatecznie młodszy z braci zdecydował się na wyjazd w 2005 r., został jednak aresztowany przez francuską policję przed wejściem na pokład samolotu lecącego do Damaszku. W czasie procesu Chérif twierdził, że poczuł ulgę, gdy został ujęty, ponieważ bał się udziału w walkach. Sąd skazał dwudziestotrzylatka na karę 3 lat więzienia. Czas spędzony za kratkami ostatecznie ukształtował światopogląd Ko- 25 NOTABENE EUROPA uachiego. W więzieniu Fleury-Mérogis poznał Amédy’ego Coulibaly, sprawcę zamachu na sklep z koszerną żywnością, odsiadującego wówczas karę za drobne przestępstwa. Tam przyszli zamachowcy znaleźli się pod ideologicznym wpływem Dajgela Bengala, którego zadaniem było pozyskiwanie dla Al-Kaidy młodych wojowników z Europy. W tym czasie Saïd wykonywał wiele tymczasowych prac, które oferował rządowy program dla bezrobotnych. Cały czas pozostawał pod silnym wpływem młodszego brata, dzięki któremu sam silniej zaangażował się w działalność ekstremistów. Do tej pory nie wiadomo, który z braci wyjechał do Jemenu w 2011 r., by odbyć szkolenie pod okiem instruktorów z Al-Kaidy. To właśnie na gałąź organizacji, która działa na Półwyspie Arabskim, powoływał się Chérif w czasie rozmowy telefonicznej z dziennikarzem już po dokonaniu zamachu, twierdząc, że wraz z bratem przeprowadzili atak w imieniu ugrupowania. biet. To sprawia, że potomkowie imigrantów z Afryki Północnej zamykają się w dzielnicach, które stają się przestępczym zagłębiem. W takich dzielnicach w 2005 i Notes T Swoimi publikacjami B „Charlie Hebdo” naruszyło religijne tabu, czyli coś, co w laickim społeczeństwie Francji nie powinno istnieć. Okazało się, że w kraju, gdzie można kpić ze swojej narodowości, orientacji seksualnej czy wyznania wolność słowa ma swoje granice i te w brutalny sposób wyznaczyli terroryści. „UTRACONE DZIECI REPUBLIKI” Takiego określania użył Dominique Many, adwokat biorący udział w procesie grupy muzułmanów, którzy mieli wyjechać na wojnę do Iraku i której członkami byli także bracia Kouachi. Saïd i Chérif stali się symbolem pokolenia młodych Francuzów, pochodzących z rodzin imigrantów z byłych francuskich kolonii, którzy zamieszkują biedne, owiane złą sławą dzielnice dużych miast. Wszyscy oni są żywym dowodem porażki polityki imigracyjnej Francji. To bardzo dotkliwa porażka, szczególnie że najwyraźniej przez lata kolejne rządy nie były w stanie wypracować odpowiedniej strategii, która pozwoliłaby na pełną integrację przybyszy, szczególnie z Afryki, z francuskim społeczeństwem. Po styczniowych zamachach premier Manuel Valls powiedział, że we Francji istnieje „forma apartheidu”. „Ubóstwo socjalne jest połączone z codzienną dyskryminacją z powodu nieodpowiedniego nazwiska, koloru skóry czy płci” – stwierdził szef rządu w rozmowie z dziennikarzami. Na potwierdzenie swoich słów na początku tego miesiąca Valls przedstawił raport, z którego wynika, że integracja ekonomiczna stanowi największy problem dla kolejnych pokoleń osób pochodzących z rodzin imigrantów. W 2012 r. bezrobocie wśród ludzi o korzeniach afrykańskich poniżej 25 roku życia wynosiło 42 proc. przy 22-procenotwym wyniku wśród potomków imigrantów z państw europejskich. W dodatku przejawy rasizmu dotykają częściej mężczyzn niż ko- 2007 r. wybuchały gwałtowne starcia z policją. W obu przypadkach zarzewiem konfliktu stała się śmierć nastolatków uciekających przed funkcjonariuszami. Zamieszki pokazały, że we Francji mieszka duża grupa ludzi, którzy nie czują się częścią społeczeństwa. Swoją frustrację wyładowywali, podpalając samochody i niszcząc witryny sklepowe. Mimo zapowiedzi Nicolasa Sarkozy’ego, a następnie François Hollande’a, państwo nie odpowiedziało skutecznie na problemy narastające w imigranckich gettach. GRANICE WOLOŚCI Okoliczności, w jakich przychodzi żyć młodemu pokoleniu potomków przybyszy z Afryki Północnej, czyni z nich łatwy cel dla islamskich ekstremistów. Bezrobotni, pozbawieni perspektyw zawodowych, słabo wykształceni dwudziestolatkowie poszukują swojego miejsca w społeczeństwie, a radykalni imamowie, których spotykają w pobliskich meczetach, oferują im życie oparte na pro- 26 NOTABENE EUROPA stych zasadach. W wizji świata, którą przed nimi rysują, nie ma barier wynikających z nieodpowiedniego pochodzenia czy braku wykształcenia. Awans społeczny nie jest efektem przynależności do znanej rodziny, ale konsekwencją uczciwego życia według zasad Koranu oraz odwagi w walce z wrogiem. Sukces radykalnych haseł nie wyrasta jednak tylko z trudności finansowych, których doświadczają imigranci. Bracia Kouachi byli wszak Francuzami, którzy wychowali się w kulturze tego kraju, chodzili do francuskich szkół i kibicowali drużynie trójkolorowych w czasie meczów piłkarskich. Podczas ataku na redakcję „Charlie Hebdo” nie zabili obywateli obcego kraju, a swoich rodaków. Warto zatem pochylić się nad kwestią tożsamości potomków imigrantów w kraju, gdzie 7,5 proc mieszkańców to muzułmanie (4,7 mln). Okazuje się bowiem, że we Francji, która szczyci się swoją laickością i skutecznym oddzieleniem religii od państwa, osoby o korzeniach północnoafrykańskich w większej mierze identyfikują się z pobliskim meczetem niż z symbolami narodowymi. Atak na francuski tygodnik satyryczny ma też znaczenie jako wyraz konfliktu między sekularnym charakterem państwa i wartościami religijnymi. „Charlie Hebdo” to gazeta, która od lat wyśmiewa wszystko i wszystkich bez wyjątku. Tym samym magazyn stał się uosobieniem francuskiej wolności słowa, nierzadko budzącej kontrowersje nawet wśród środowisk niezwiązanych z żadną religią. Choć przedstawiciele wspólnoty muzułmańskiej nad Sekwaną potępili brutalne zabójstwo członków redakcji, to jednocześnie skrytykowali rysunki umieszczone we wcześniejszych wydaniach gazety, a także okładkę pierwszego numeru wydanego po wydarzeniach ze stycznia tego roku. Styczniowy zamach pokazał, że wartości reprezentowane przez przynależność państwową i członkostwo w danej wspólnocie religijnej mogą się wykluczać. We Francji religia została usunięta z życia publicznego, a swoimi publikacjami „Charlie Hebdo” naruszyło religijne tabu, czyli coś, co w laickim społeczeństwie Francji nie powinno istnieć. Okazało się, że w kraju, gdzie można kpić ze swojej narodowości, orientacji seksualnej czy wyznania wolność słowa ma swoje granice i te w brutalny sposób wyznaczyli terroryści. MULTIKULTI JEST PASSÉ kwestii. W 2011 r. przywódcy Niemiec i Wielkiej Brytanii, gdzie muzułmanie stanowią odpowiednio 5,8 proc. i 4,8 proc. społeczeństwa, przyznali, że polityka multikulturalizmu poniosła porażkę. Imigrantów przybywających do Europy po 1945 r. traktowano nie w kategoriach przyszłych obywateli, ale jako ludzi, którzy mają zapełnić demograficzne braki powstałe podczas wojny. Było to szczególnie ważne dla odbudowującego się wtedy kontynentu potrzebującego siły roboczej. Gdy jednak w kolejnym stuleciu Europa pogrążyła się w kryzysie, pokolenia imigrantów stały się obciążeniem. Z sondażu Pew Research Center wynika, że 26 proc. Brytyjczyków, 27 proc. Francuzów i 33 proc. Niemców ma negatywne zdanie o muzułmanach. Z pewnością obok działalności skrajnych ugrupowań, jak francuski Front Narodowy, brytyjska UKIP czy niemiecka PEGIDA, wpływ na te wyniki mają doniesienia o zasilaniu przez Europejczyków szeregów Państwa Islamskiego. Szacuje się, że 3 tys. wojowników ISIL to właśnie Europejczycy. Ci, którzy uczestniczyli w walkach, wracają do Europy i obecnie stanowią największe zagrożenie dla zachodnich społeczeństw. Ostatnio szef Niemieckiego Wywiadu Wojskowego Christof Gram wyraził obawy dotyczące możliwości wykorzystania „instytucji wojskowych i sił zbrojnych Niemiec jako miejsc szkolenia przed wyruszeniem do Syrii i Iraku w celu przyłączenia się do dżihadystów”. Do tej pory jedną z podstawowych wartości europejskich była społeczna różnorodność i tolerancja dla wszystkich grup religijnych oraz narodowościowych. Była ona warunkiem sine qua non społecznej stabilności kontynentu i sprawiła, że islam jest obecnie jednym z elementów społecznego krajobrazu kontynentu. Francja, Niemcy czy Wielka Brytania powinny oprócz walki z lokalnym ekstremizmem podjąć kroki mające na celu stworzenie poczucia więzi między państwem a muzułmanami zamieszkującymi te kraje, tak aby poczuli się częścią systemu. Kwestią, którą należy jednak poddać debacie, jest odpowiednie zrównoważenie akceptacji dla różnorodności i polityki asymilacji. W prawdziwie demokratycznych społeczeństwach prawa mniejszości powinny być szanowane, ale jednocześnie ich przedstawiciele muszą dostosować się do warunków panujących w kraju, do którego przybywają. Ta zasada musi obowiązywać wszystkie grupy bez wyjątku. Francja nie jest jedynym państwem, w którym polityka imigracyjna stała się jedną z najczęściej dyskutowanych 27 NOTABENE Lidia Gibadło Zdjęcie: quapan, źródło: https://www.flickr.com/photos/hinkelstone/16338825135 EUROPA Kreml walczy o umysł Niemca Ukraina jest winna konfliktu w Donbasie, Rosja otoczona przez Zachód musi się bronić, USA planują nową wojnę i wspólnie z Polską torpedują współpracę niemiecko-rosyjską – taki przekaz ma podważyć zaufanie Niemców do swoich elit. Na wojnę propagandową za naszą zachodnią granicą Kreml rzuca nowe siły – telewizję RT Deutsch. M ICHAŁ KĘDZIERSKI Nie od dzisiaj wiadomo, jak ogromne znaczenie dla Rosji stanowią Niemcy. Już od lat 90. Berlin nazywano adwokatem interesów Moskwy na Zachodzie i sponsorem jej modernizacji, później pomostem łączącym Rosję z UE i motorem ich współpracy. Ze względu na swój potencjał Niemcy są postrzegane w Moskwie jako jeden z niewielu równoprawnych partnerów w Europie i klucz do Unii. Postawa Berlina szczególnie w ostatnich latach jest kluczowa dla wspólnych rozstrzygnięć w Brukseli. Kreml zdaje sobie z tego sprawę, dlatego inwestuje w dobre kontakty w Niemczech. Jednak stosunki niemiecko-rosyjskie zaczęły się psuć na początku obecnej dekady, kiedy tradycyjnie bliższych Rosji socjaldemokratów w koalicji rządowej zastąpili liberałowie. Choć krytyczna postawa Berlina wobec antydemokratycznej polityki wewnętrznej Kremla coraz widoczniej dawała o sobie znać, współpraca, szczególnie gospodarcza, była kontynuowana. Przełomem okazały się wydarzenia na Ukrainie, a konkretnie brak gotowości Moskwy do redefinicji swojej polityki. W efekcie początkowo wstrzemięźliwa kanclerz Merkel stanęła na czele europejskich „nieprzejednanych”. Co ważne, polityka Merkel znajduje poparcie wśród rodaków. To właśnie oni stają się teraz celem rosyjskiej propagandy. Kreml chce wpłynąć na niemiecką opinię publiczną, trafiając do niej z własnym przekazem. W tym celu z końcem listopada otworzył niemieckojęzyczną telewizję RT (Russia Today) Deutsch. Jej główny przekaz można zawrzeć w kilku zdaniach: Ukrainą rządzi faszystowska junta, której celem jest ukrainizacja i derusyfikacja kraju; USA ze swoją imperialną polityką są wrogiem zarówno dla Rosji, jak i dla 28 NOTABENE EUROPA UE; Rosja jest okrążana przez NATO, a jej działania są podyktowane troską o własne bezpieczeństwo; Niemcy – tradycyjni przyjaciele Rosji – są karmieni kłamliwą propagandą, której celem jest jej zohydzenie. Polska również ma swoją rolę jako najbardziej antyrosyjski kraj w Europie, na dodatek wspierający „faszystów z Kijowa”. UKRAINA WINNA ZA KONFLIKT W centrum zainteresowania leżą oczywiście wydarzenia ostatniego roku. W rocznicę pierwszych wystąpień na Majdanie RT Deutsch opublikowała trzyminutowy materiał, w którym nie pojawiają się żadne wzmianki o brutalnym rozpędzeniu studenckiej demonstracji, o rannych, o porywanych przez milicję, ani o późniejszych ofiarach śmiertelnych. W kontekście Majdanu mówi się zaś o chcącym odłączyć się od Ukrainy Krymie i o rewoltach na wschodzie kraju, gdzie obywatele sprzeciwili się „puczowi” w Kijowie. Ani słowa o zielonych ludzikach, ani słowa o rosyjskiej pomocy wojskowej dla separatystów. W ogóle słowo „Rosja” nie pada ani razu w całym materiale. RT Deutsch rozsiewa natomiast różne teorie na temat katastrofy malezyjskiego samolotu nad Donbasem – od zestrzelenia go przez ukraińskie myśliwce, przez trafienie ukraińską rakietą ziemia-powietrze, po tezę, że wszyscy pasażerowie byli już martwi zanim wsiedli na pokład samolotu. To, co łączy wszystkie teorie, to brak jakichkolwiek prób szukania winy po stronie prorosyjskich separatystów. ROSJA BRONI PRZED „FASZYSTOWSKĄ JUNTĄ” Częstym celem są zaś prozachodnie władze w Kijowie, które posądza się o krwiożercze zamiary względem ukraińskich Rosjan i rosyjskojęzycznych Ukraińców. Słowa prezydenta Poroszenki, kiedy mówił o nadziei na spadek poparcia lokalnej ludności dla separatystów wskutek problemów w aprowizacji i braku perspektyw, przedstawiono w taki sposób, że wynikało z nich, iż prezydent chce „wziąć Donbas głodem” i nie liczy się z losem mieszkańców. Komentarz opatrzono zdjęciem małej dziewczynki klęczącej nad zwłokami matki (w domyśle zabitej przez Ukraińców). Jak się później okazało, źródło: kremlin.ru kadr pochodził z rosyjskiego filmu wojennego „Szturm na twierdzę Brześć” z 2010 roku. W czasie rozmowy w talk show „Brakująca część” prowadząca Jasmin Kosubek nie reaguje, gdy jeden z gości, otwarcie prorosyjski publicysta Ken Jebsen, mówi o potrzebie powstrzymania „faszystów z Kijowa”, a następnie wspólnie oglądają fragment wywiadu z Władimirem Putinem, w którym prezydent Rosji mówi: „Ukraiński rząd chce tam wszystkich zniszczyć, wszystkich przeciwników politycznych i oponentów. Chcecie Państwo tego? My tego nie chcemy. I nie pozwolimy na to”. A więc Rosja obroni Ukraińców przed kijowską juntą. Nowe ukraińskie władze próbuje się zdyskredytować na wiele sposobów. Jednym z nich jest próba przekonania Niemców, że nie mają szerokiej legitymacji w ukraińskim społeczeństwie. Podczas wizyty premiera Jaceniuka w Berlinie dużo miejsca poświęcono skromnej demonstracji przed Urzędem Kanclerskim. Protestujący, rzekomo Ukraińcy, podnosili hasła przeciw „wojennemu kursowi” rządu. „Jaceniuk nie mówi w naszym imieniu” – wołali demonstranci. Przekaz dla Niemców był jasny – nie wspierajcie nieodpowiedzialnych i pozbawionych legitymacji do rządzenia władz w Kijowie. Wszystko to w czasie, gdy Jaceniuk przyjechał prosić Berlin o finansowe wsparcie dla reform, co RT Deutsch podsumował tytułem: „Ukraiński premier w Berlinie chce więcej pieniędzy”. STANY ZJEDNOCZONE SĄ WSZYSTKIEMU WINNE W zasadzie bez amerykańskich intryg nie doszłoby do rewolucji na Ukrainie, nie byłoby wojny, a przyjaźń nie- 29 NOTABENE EUROPA miecko-rosyjska kwitłaby w najlepsze. W ogóle bez imperializmu USA świat byłby lepszy. Informację o nowych sankcjach i decyzji Kongresu o dostarczeniu broni dla Ukrainy RT Deutsch przedstawiła jako wkład w eskalację konfliktu i skwitowała dramatycznym pytaniem: „Kto powstrzyma USA?”. W innym materiale stacja przekonuje, że polityka USA wobec Ukrainy jest ukierunkowana na storpedowanie stosunków niemiecko-rosyjskich. Współpraca Niemiec i Rosji określona została przy tym jako „najgroźniejszy potencjał” dla USA. Michaił Gorbaczow, szanowany w Niemczech dzięki zasługom dla zjednoczenia kraju, przekonuje zaś widzów, że Ameryka potrzebuje własnej „pierestrojki”. Cel jest jasny – podważenie współpracy na linii BerlinWaszyngton. łań Rosji na Ukrainie i popieranie twardego kursu wobec Kremla. Stacja z lubością relacjonowała jeden z protestów przeciwników prezydenta, podczas którego oskarżano go o parcie do wojny z Rosją. Wspomniany Ken Jebsen straszył nawet, że „młodzi Niemcy niedługo będą znów wysyłani na front wschodni”. Zgoła inaczej traktuje się polityków prorosyjskich i takich, którzy nawołują do „rozsądku i opanowania”. Z Notes T „Naszym celem jest pokaB zanie manipulacji mediów (…). Pokazujemy brakującą część całości” – pisze na swojej stronie internetowej, Russia Today. Władimir Putin, który w 2015 roku podniósł budżetową dotację dla RT o 40 proc., chwali zaś „stworzenie absolutnie niezależnego nadawcy informacyjnego”, który ma „przełamać anglosaski monopol na przepływ informacji na świecie”. Podporządkowany USA Pakt Północnoatlantycki wraca do polityki zimnej wojny i otwarcie prowokuje Kreml – przekonuje RT. „Igranie z ogniem – nuklearne prowokacje NATO wobec Rosji” – brzmi tytuł materiału, który bazuje na artykule doradzającej rządowi berlińskiej fundacji SWP. Komentarz stacji brzmi: „W aktualnym studium [eksperci SWP, przyp. aut.] ostrzegają jednoznacznie, że nuklearna ekspansja NATO w Europie Wschodniej może wywołać trudną do kontrolowania dynamikę eskalacji”. Problem w tym, że wspomniany raport odnosił się do konfrontacyjnej polityki Moskwy, która przez liczne manewry, testy, retoryczne aluzje używa swojej broni atomowej jako instrumentu polityki. Komentarz autora studium Olivera Meiera nie pozostawia wątpliwości: „To nie zostało jedynie trochę przekręcone, to jest zupełne przeciwieństwo tego, co opisałem”. Manipulacja w czystym wydaniu. NIEMCY – OGŁUPIANI PRZYJACIELE Naszych zachodnich sąsiadów przedstawiano jako tradycyjnych przyjaciół Rosji, którzy są jedynie ogłupiani przez zgodny front mediów w Niemczech. Jego celem ma być utrzymanie Niemiec w orbicie wpływów USA i zapobieganie nawiązaniu prawdziwego partnerstwa strategicznego na linii Berlin-Moskwa. RT Deutsch szufladkuje niemieckich polityków według kategorii stosunku do Rosji. Najgorszą opinię ma prezydent Joachim Gauck, który ostro krytykuje Kreml do tego stopnia, że przez 3 lata nie złożył ani jednej wizyty w Rosji. Jedyną planowaną odwołał właśnie ze względu na antydemokratyczną politykę Putina. Jeszcze bardziej podpadł Rosjanom za zdecydowaną krytykę dzia- wielką satysfakcją odnotowano na przykład apel 60 przedstawicieli świata nauki, polityki, biznesu i kultury w Niemczech, którego tytuł brzmiał: „Nowa wojna w Europie – nie w naszym imieniu”. Tekst był wezwaniem do zrozumienia i kompromisu z Rosją. POLSKA JAKO CHRONICZNIE ANTYROSYJSKI KRAJ WSPIERAJĄCY KIJOWSKĄ JUNTĘ RT Deutsch w swoim przekazie nie omija również Polski, której przypisuje rolę „konia trojańskiego” USA w Europie oraz jednego z głównych wichrzycieli na Ukrainie. Argumentacja Warszawy jest bagatelizowana jako 30 NOTABENE EUROPA stanowisko kraju chronicznie antyrosyjskiego, a więc nieobiektywnego, którego głównym celem jest torpedowanie współpracy niemiecko-rosyjskiej w imię niczym nieuzasadnionych obaw o swoje bezpieczeństwo. Na dodatek Warszawa po kryjomu finansuje ukraińskich polityków. Na początku roku RT Deutsch doniosła, że w samolotach polskich linii lotniczych na trasie Warszawa-Lwów transportowano gotówkę, która trafiała „prawdopodobnie” do premiera Jaceniuka i jego otoczenia. Z ostrą krytyką spotkała się także awantura o brak zaproszenia dla Władimira Putina na obchody rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Niemieckim widzom zostało to przedstawione jako próba pisania historii na nowo i pozbawiania Rosjan zasług z okresu II wojny światowej. NIE PRZEKONYWAĆ, LECZ DYSKREDYTOWAĆ Sama redakcja RT Deutsch mówi o uzupełnianiu niemieckiego krajobrazu medialnego o treści, które są „przemilczane lub wycięte”. „Naszym celem jest pokazanie manipulacji mediów (…). Pokazujemy brakującą część całości” – piszą na swojej stronie internetowej, chwaląc się przy tym sukcesami Russia Today na świecie – ponad 600 milionami widzów w ponad 100 państwach. Władimir Putin, który w 2015 roku podniósł budżetową dotację dla RT o 40 proc., chwali zaś „stworzenie absolutnie niezależnego nadawcy informacyjnego”, który ma „przełamać anglosaski monopol na przepływ informacji na świecie”. „To przerażające, jak tam kłamią i wypaczają [rzeczywistość, przyp. aut.]” – napisał z kolei publicysta „Die Zeit” Carsten Luther. Politolog Stefan Meister z renomowanego Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP), który zajmuje się Rosją, tłumaczy, że RT Deutsch jest częścią wielkiej kampanii informacyjnej w Niemczech. Zadaniem telewizji jest „zaatakowanie i zakwestionowanie pluralistycznego systemu medialnego i wzbudzenie przekonania, że wszystkie media kłamią” – mówi Meister i dodaje, że w tym celu stacja specjalnie wybiera tematy, które podkopują zaufanie do zachodniego systemu demokratycznego. Nie chodzi zatem o przekonanie Niemców do rosyjskiego punktu widzenia, tylko o zasianie wątpliwości co do polityki Zachodu i zachodnich polityków. W demokratycznym systemie utrata zaufania może przecież skutkować nawet utratą władzy. Póki co zdecydowana większość Niemców pozostaje wierna zachodniemu widzeniu rzeczywistości i patrzy na współczesną Rosję krytycznymi oczyma. W grudniowym wydaniu sondażu DeutschlandTrend aż 76 proc. ankietowanych uznało, że Kremlowi nie można ufać, a tylko 20 proc. widzi w Moskwie wiarygodnych partnerów. 61 proc. zgodziło się nawet ze stwierdzeniem, że należy zaostrzyć politykę sankcji. Co jednak znamienne dla Niemiec, w społeczeństwie znaleźć można również pewne pokłady zrozumienia dla Rosji. 51 proc. pytanych przyznało, że jest w stanie zrozumieć poczucie zagrożenia, czytaj okrążenia Rosji przez NATO. 67 proc. sprzeciwia się zaś przyjęciu Ukrainy do Sojuszu, widząc w tym złamanie równowagi w Europie na niekorzyść Moskwy. Taka postawa, łącząca w sobie krytyczną ocenę Kremla z pewną wyrozumiałością, jest charakterystyczna również dla obecnej polityki Berlina wobec Moskwy. Jej zmiana w pewnym stopniu uzależniona jest od nastrojów społeczeństwa. Czy rosyjska propaganda w Niemczech może to zmienić? W krótkim okresie wydaje się to niemożliwe. Szef stacji Iwan Radionow przyznaje jednak, że RT Deutsch nastawia się na długą drogę. źródło: kremlin.ru 31 NOTABENE Michał Kędzierski Z PROFILU 32 NOTABENE źródło: http://www.narendramodi.in Narendra Modi: żelazny polityk czy cudotwórca? Z PROFILU Niespełna rok temu, po latach znoszenia niekompetencji rządów, wyborcy stracili zaufanie do klanu Gandhich i uwierzyli w postulaty hinduskiej nacjonalistycznej Indyjskiej Partii Ludowej (ang. Bharatiya Janata Party, BJP) a przede wszystkim w nowego premiera Narendrę Modiego. Kim jest 64-letni wegetarianin i stary kawaler, który niczym wytrawny gracz polityczny zagwarantował samodzielne rządy swojej partii i pozbawił wpływów indyjską kastę „arystokratów”? I GA B IELAWSKA Kluczem do politycznego sukcesu był element zaskoczenia. W ubiegłorocznych wyborach stało się nim postawienie na wybitną charyzmę Modiego, który jak nikt inny potrafi wykorzystać indyjskie zamiłowanie do kultu jednostki. To świetny mówca słynący z umiejętności tworzenia dramaturgii i wczuwania się w nastroje słuchaczy. Premier Indii, niczym gwiazda Bollywood, gra na uczuciach i rodzinnych wartościach swoich wyborców. W chwili ogłaszania wyników siedział na zwykłym plastikowym krzesełku na tarasie w domu swojej rodziny z matką, kuzynami i przedstawicielami prasy. Fotografowie uwiecznili wzruszające momenty zabawy z dziećmi kuzynostwa i pokorne pochylenie głowy przed przyjęciem błogosławieństwa od matki. Ten wyreżyserowany spektakl, będący efektem zimnych kalkulacji BJP, zdziałał więcej niż wiece wyborcze opozycji. KREW NA RĘKACH CUDOTWÓRCY Narendra Modi we wczesnej młodości poślubił żonę wskazaną przez rodziców. U boku małżonki wytrwał jedynie kilka miesięcy, a następnie wyruszył w samotną wędrówkę w Himalaje. Po powrocie wstąpił do Rashtriya Swayamsevak Sangh (RSS), czyli paramilitarnego ruchu młodych hindusów, i złożył śluby celibatu. W 1992 r. wziął udział w marszu hinduskich religijnych fanatyków, który doprowadził do zburzenia meczetu w Ayodhyi oraz do krwawych zamieszek. Dziesięć lat później stał się uczestnikiem kolejnego dramatu, tym razem jako premier stanu Gudźarat. Wiele wskazuje na to, że premier Indii mógł odpowiadać za bierność policji podczas wielkich antymuzułmańskich zamieszek, w których ponad tysiąc osób straciło życie. W dodatku tolerował wypowiedzi działaczy swojej partii, głoszących na wiecach, że miejsce wyznawców Allaha jest w Pakistanie. Stwierdzenie to może śmieszyć, zważywszy że muzułmanie to największa mniejszość religijna Indii, stanowiąca około 15 proc. ludności całego kraju. W niektórych hinduskich rejonach Gudźaratu wyznawcy islamu nie mają prawa kupować ani wynajmować nieruchomości. Na kampusach uniwersyteckich nie wolno im się zadawać z kobietami innej wiary, także z hinduskami. Według komentatorów politycznych Modi wykazuje tendencje autorytarne. Coraz częściej mówi się o nim jako polityku, który może całkowicie zmienić oblicze Indii. Pytanie brzmi, czy in plus. Modi to człowiek władczy, potrafiący jednak przemawiać łagodnie i z wyrozumiałością. Jego dojrzały wiek i wieloletnie piastowanie urzędu premiera stanu Gudźarat budzą respekt. Pochodzi z niskiej kasty, jak mantrę powtarza stwierdzenie o potrzebie indyjskiej jedności ponad podziałami. Jego zachowanie i sposób prowadzenia dyskusji wpisują się w bramiński etos, tak uwielbiany przez wyższe kasty. Modi to niekwestionowany mistrz autopromocji, który potrafi przekuć nawet najdrobniejsze kontrowersje związane z jego osobą w wizerunkowy sukces. Relacja z jego wizyty w Chinach była przepełniona egzaltowanymi frazesami. Jej celem były rzekomo nie tylko porozumienia i kwestie dotyczące spraw biznesowych, ale także poruszenie kwestii jego gudźarackich krajanów, którzy wówczas przebywali w chińskim więzieniu. Kiedy Pekin i Nowe Delhi negocjowały na temat uwięzionych Indusów, na stronie internetowej Modiego pojawiła się informacja, że „są już widoczne efekty wizyty Modiego w Chinach”. Przedstawiono je jako rezultat podróży, podczas gdy były to tak naprawdę działania rządu indyjskiego, w którym wówczas nawet nie zasiadał. 33 NOTABENE Z PROFILU POGROMCA TWITTERA Narendra Modi nie przestaje zaskakiwać. Należy do grupy polityków, którzy zdali sobie sprawę z wagi technologii i z konieczności wykorzystywania mediów społecznościowych. Za czasów sprawowania rządów w Gudźaracie Modi podobno osobiście odpisywał na wszystkie maile. Obecnie jest jednym z najpopularniejszych indyjskich polityków na Twitterze. Jego konto obserwuje ponad 10,3 mln użytkowników. Tuż po ogłoszeniu wyników wyborów utworzono na nim specjalną „ścianę”, na której internauci mogli składać gratulacje świeżo upieczonemu premierowi. Ponadto Modi stał się indyjskim prekursorem używania hologramów. Dzięki temu mógł jednocześnie przemawiać w wielu miejscach kraju i zaimponować odbiorcom nowoczesnymi zdobyczami techniki, na punkcie których oszalały całe Indie. Znakiem firmowym premiera jest unikanie trudnych pytań. Zdolności sofistyczne pozwalają mu na odbicie zarzutów za pomocą zręcznej zmiany tematu rozmowy czy na wymierzanie oponentom uszczypliwych, ale inteligentnych przytyków. Szerokim echem odbił się jego komentarz dotyczący przyznania Oscara filmowi „Slumdog. Milioner z ulicy”. „Z tej okazji chciałbym pogratulować Kongresowi. Gdyby Kongres nie rządził w Indiach od 60 lat, nie byłoby w tym kraju takiej biedy; gdyby nie było biedy, nie byłoby slumsów, nie powstałby film «Slumdog. Milioner» z ulicy; gdyby nie powstał, nie dostałby Oscara” – stwierdził polityk. Oprócz oczywistej ironii płynącej ze słów obecnego premiera można doszukać się ukrytego znaczenia. Kongres podczas kampanii wyborczej z 2009 r. użył tytułowej piosenki z tego filmu jako swoistego hasła wyborczego. Modi potrafi również celnie odpowiadać na ataki. Gdy jeden z dziennikarzy wytknął mu, że przywódczyni Indyjskiego Kongresu Narodowego, Sonia Gandhi, nazwała go handlarzem śmieci, odwołując się do rzezi muzułmanów w Gudźaracie w 2002 r., ten bez zająknięcia wyjaśnił jej „przejęzyczenie” tym, że „językiem ojczystym pani Ghandi jest język włoski”. W ten oto sposób, w białych rękawiczkach ironii, przypomniał słuchaczom o tym, że jego największa polityczna rywalka nie jest ani rodowitą Induską, ani hinduską. Każdy medal ma jednak dwie strony. Hindi nie jest bowiem również językiem ojczystym Modiego (jest nim gudżarati). Droga Modiego na polityczny szczyt nie była usłana różami. Partyjnym kandydatem na premiera chciał także zostać wieloletni i poważany polityk BJP – Lal Krishn Advani. Po ogłoszeniu nominacji byłego premiera Gudźaratu Advani porzucił partyjne stanowiska, które przyjął z powrotem w przeciągu 24 godzin. Oczywiście 34 NOTABENE Z PROFILU polityk nadal nie zalicza się do fanklubu Modiego. Rozczarowania Advaniego podziela inna przywódczyni Partii Ludowej – Sushma Swaraj. Prawdopodobnie pośród starej gwardii BJP jest niewiele osób szczerze dopingujących Modiego. To jednak nie zmienia faktu, że można go nazwać jednoosobowym plemieniem, które zdominowało struktury partyjne. Z-MODI-FIKOWANE INDIE „I Modified India” – tak głoszą napisy na koszulkach noszonych przez zwolenników premiera. To hasło odnosi się do „modelu gudźarackiego”, który zakłada istnienie formuły gwarantującej rozwój gospodarczy. Jego testowanie w Gudźaracie zostało zakończone sukcesem. Dzięki temu może on zostać przeniesiony na inne stany indyjskie, a jeśli wierzyć słowom Modiego i jego popleczników, nawet na cały świat. Modi nie jest jednak teoretykiem ekonomii. Zasad funkcjonowania biznesu uczył się, pracując przy straganie ojca na peronie małej stacji kolejowej i handlując herbatą. Jego polityka gospodarcza opierała się przede wszystkim na sprowadzeniu do Gudźaratu krajowych i zagranicznych koncernów. W efekcie powstała tam wielka fabryka koncernu Tata. Jego siłę polityczną zbudowały wielkie projekty infrastrukturalne i liczne ustępstwa na rzecz dużych firm rozwijających przemysł ciężki. Dodatkowym profitem tych działań jest sprawna machina promocyjna i oszczędna, jak na indyjskie warunki, administracja. Modi wykorzystuje swój awans społeczny jako element autopromocji. Któż jeśli nie on mógłby przekuć nieciekawą przeszłość chłopca sprzedającego herbatę w pasmo sukcesów wyborczych? W czasie trwania kampanii jego sztab wyborczy organizował w setkach miast i miasteczek przy straganach z herbatą Chai pe Charcha, czyli rozmowy przy herbacie, a raczej wirtualne spotkania Modiego z wyborcami. Podczas tych transmitowanych na żywo spotkań przy filiżance mlecznego napoju z kardamonem można było zadawać pytania „cudotwórcy z Gudżaratu”. Jedną z najczęściej poruszanych kwestii była korupcja. Pisarz Gurcharan Das podkreśla, że „Indie to kraj, w którym płacisz łapówkę za świadectwo urodzenia i za akt zgonu, a po drodze całe życie to łapówki, w których macza palce każdy z 1,25 miliarda Hindusów”. Według opinii publicznej Modi to polityk czystych rąk. Sam stwierdził: „Nie mam rodziny, więc dla kogo miałbym być skorumpowany?”. epokowy gest premiera Indii – jako pierwszy w historii szef rządu w pierwszym dniu urzędowania uścisnął dłoń premiera rządu Pakistanu, Nawaza Sharifa. Tym samym zakomunikował chęć nawiązania partnerstwa biznesowego z zachodnim sąsiadem. Indie pod przewodnictwem Modiego rozwijają współpracę gospodarczą z państwami Azji Wschodniej. To właśnie względami gospodarczymi podyktowana jest chęć rozwoju stosunków na linii Nowe Delhi – Waszyngton. Może świadczyć o tym niedawna wizyta prezydenta Baracka Obamy w Indiach. Nie można jednak zapominać o Rosji, z którą rząd indyjski pozostaje w bliskiej zażyłości. Nie jest tajemnicą, że gratulując Modiemu zwycięstwa, prezydent Putin przypomniał o podpisaniu umowy dotyczącej strategicznego partnerstwa z Rosją. Przed miesiącem premier Indii otrzymał zdecydowane poparcie bogatych krajów i ONZ dla planów reform na biznesowo-politycznym szczycie w Ahmedabadzie. Vibrant Gujarat to jedna z najpoważniejszych międzynarodowych konferencji w Indiach. Modi zaczął ją organizować ponad 10 lat temu, kiedy objął fotel premiera stanowego. Pomimo zarzutów, że Modi odbiera biednym pomoc i rozdaje ulgi inwestycyjne bogatym, Gudźarat stał się jednym z najbardziej uprzemysłowionych stanów Indii. Jego wzrost gospodarczy ostatnio utrzymuje się na poziomie 10 proc. rocznie. Prezes Banku Światowego, Jim Yong Kim, stwierdził, że Indie mają szansę powtórzyć sukces Gudźaratu. Przypomniał także, że obecnie globalnym celem powinien być rozwój ograniczający biedę. Nie można myśleć o efektach postępu „bez Indii, gdzie w skrajnym ubóstwie żyje 40 proc. mieszkańców, czyli 500 mln ludzi”. Indie to kraj, który potrzebuje zdecydowanej polityki. Zaprzysiężenie 26 maja 2014 r. samotnego ascety, maniaka higieny czterokrotnie zmieniającego ubrania w ciągu dnia, ale także nacjonalisty i człowieka wierzącego w rozwój do dziś pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi. Narendra Modi to obecnie niekwestionowany rozgrywający na indyjskim boisku politycznym. Czy odważy się zmienić dotychczasowe zasady gry, które doprowadziły kraj do tego, że 40 proc. obywateli żyje w skrajnym ubóstwie? Czas pokaże. Dzisiaj wiadomo jedynie, że Modi jak mało kto rozumie słowa Napoleona: „ Nie polityka powinna rządzić ludźmi, lecz ludzie polityką”. JEDNOŚĆ W OBRONIE INTERESÓW Symbolem polityki zagranicznej Modiego i BJP stał się 35 NOTABENE Iga Bielawska ŚWIAT Miękka potęga Twarda siła to już przeszłość. W te słowa wiele osób, zwłaszcza ostatnio, może nie wierzyć. Tymczasem dywizje czołgów czy wojny handlowe nie wystarczają już do sprawnego prowadzenia polityki zagranicznej. Niezbędny jest jeszcze komponent miękkiej siły B ARTEK TESŁAWSKI Soft Power to koncepcja stworzona przez Josepha Nye'a, profesora Harvardu. Określił w ten sposób zdolność państw do zachęcania innych do współpracy oraz podnoszenia autorytetu państwa poprzez atrakcyjność jego kultury, rozwiązań politycznych, prawnych czy gospodarczych. W ujęciu Nye'a miękka siła składa się z trzech elementów: 1) kultury i jej atrakcyjności 2) wartości politycznych, których państwo przestrzega 3) polityki zagranicznej, jeśli jego władza jest legitymizowana i posiada autorytet moralny. Sama siła wg harvardzkiego profesora to zdolność państwa do wpływania na inne państwa, aby zrobiły to czego państwo oczekuje. Oczywiście profesorowie i wszelkiej maści eksperci nie byliby jednak sobą, gdyby nie próbowali tego terminu zmieniać, nadużywać czy obalać. Problem z miękką siłą polega właśnie na wspomnianej nieprecyzyjności. Równocześnie realiści wychodzą z założenia, że soft power nie ma realnego wpływu na dzia- 36 NOTABENE ŚWIAT łania innych państw, gdyż w ostateczności największy wpływ i tak będą miały „twarde” komponenty państwowej siły. Równie mało precyzyjne są sposoby mierzenia tej siły. Angielskie czasopismo Monocle mierzy soft power poprzez takie czynniki jak atrakcyjność architektury czy liczbę medali zdobytych na Igrzyskach Olimpijskich. W zeszłym roku palmę pierwszeństwa dzierżyły Niemcy, obecnie na prowadzenie wysunęły się Stany Zjednoczone Ameryki. Nawet trudno mierzalna czy definiowalna, miękka siła jest istotnym elementem budowania autorytetu państwa. Dowodem na wysokie współczynniki miękkiej siły Niemiec czy Francji jest choćby to, że dla większości konsumentów określenie typu „niemiecka firma” czy „francuski film” domyślnie świadczą o ich wysokiej jakości. I faktycznie, Niemcy według wspomnianego Monocle w 2013 roku posiadały największy kapitał miękkiej siły na świecie. Francja znajdowała się na 4 miejscu. Wśród państw wymienianych w rankingu przeważają państwa kultury Zachodniej. Dlaczego? wer” Nye stwierdza, że miękką siłę Ameryki tworzy jej społeczeństwo, atrakcyjność kultury Hollywood czy Broadwayu. Czasami amerykańska władza sama zmniejsza swój kapitał miękkiej siły działaniami takimi jak inwazja na Irak. To czego to dowodzi, to fakt, że miękką siłę niezwykle trudno jest tworzyć odgórnie, a wręcz może to być niemożliwe. Nye twierdzi, że pompowanie przez państwa takie jak Chiny czy Rosja miliardów juanów czy Notes T Kulturowe i historyczne B więzi, które łączą nasz kraj z sąsiadami, nie pomogły ani wtedy, gdy Litwini decydowali o dwujęzycznych tabliczkach czy pisowni nazwisk ani wtedy, gdy Ukraina decydowała, w krytycznym dla swojej historii momencie, o wyniesieniu na sztandary w całym kraju Ukraińskiej Powstańczej Armii. OSTATNIA SIŁA EUROPY? Unia Europejska jest doskonałym przykładem organizacji posiadającej duży kapitał w dziedzinie Soft Power, któremu nie towarzyszy adekwatny kapitał twardej siły. Unia wypracowała to stając w obronie swoich zasad takich jak istnienie państwa prawa, przestrzeganie praw człowieka czy ochrona instytucji demokratycznej. Dołączając do tego ogólną zamożność mieszkańców Europy i rozbudowane w wielu krajach systemy „welfare state” trudno się dziwić, że UE jest postrzegana za wzór do naśladowania. Unia potrafi również ten kapitał wykorzystywać, jednak często brakuje jej stanowczości w tej dziedzinie. W efekcie bywa oskarżana, że zapomina o swoich wartościach i przedkłada ponad nie własne interesy oraz partykularne interesy najsilniejszych państw. Aby przewalczyć to wrażenie, a także aby zapobiec wewnętrznemu kryzysowi, Unia stara się obecnie bronić swoich przekonań. Konsekwencja państw UE, przynajmniej dotychczasowa, w kwestii sankcji wobec Rosji świadczy między innymi o tym, że Unia nie zrezygnuje ze swoich standardów i zasad. DYWIZJE SOFT POWER Z zaangażowaniem społeczeństwa w tworzenie miękkiej siły zgadza się sam twórca tego pojęcia. W swoim artykule „What China and Russia Don't Get About Soft Po- rubli w rozwój miękkiej siły jest spisane na straty, bo te rządy po prostu „nie łapią” tej koncepcji. Dla wielu państw status jaki posiadają Niemcy, USA czy Japonia jest wyjątkowo odległym celem. Jednak ich miękka siła może być atrakcyjna na określonym obszarze. Rosyjska kultura jedynie w kilku obszarach ma siłę przebicia na poziomie międzynarodowym. Jednak balet czy literatura to jedno, a muzyka popularna czy filmy, a także atrakcyjność języka rosyjskiego to drugie. Można ją zaobserwować również w państwach, które trudno podejrzewać o sympatię do Kremla. Litewskie podwórka mówią wrzucając w słowa rosyjskie przekleństwa i potoczne określenia, stacje radiowe puszczają rosyjską muzykę popularną, a setki tysięcy ukraińskich rodzin cały 37 NOTABENE ŚWIAT czas zasiadają przed telewizorami oglądając rosyjskie seriale. Kapitał ten był przez wiele lat był niedostrzegany poza krajami Zachodu, obecnie państwa takie jak Rosja czy Chiny są koncepcją Soft Power zafascynowane. Jednak trudno jest odgórnie wpłynąć na wzrost miękkiego potencjału państwa, zwłaszcza że znowu, zwrot z inwestycji jest tutaj widoczny dopiero po dłuższym okresie. Chińczycy jak pisze prestiżowy „The Diplomat” posiadają bardzo słabe oddziaływanie za pośrednictwem swojej miękkiej siły na państwa Zachodu. Wynika to z faktu, że większość wartości, którym hołdują Chińczycy nie znajduje takiego uznania w państwach europejskich jak w Azji. Jednak Ci, którzy podobnie jak Chińczycy z umiarkowanym entuzjazmem spoglądają na prawa człowieka czy demokrację są zauroczeni sukcesem gospodarczym Chińczyków i z wielką chęcią by go powtórzyli. Ta siła autorytetu, działająca przede wszystkim w bezpośrednim sąsiedztwie Chin, jest tego państwu ogromnym potencjałem. Co ciekawe, sam Joseph Nye był sceptyczny wo- Profesor Joseph Nye bec metod jakimi Chiny usiłowały zwiększyć swój potencjał miękkiej siły – na przykład poprzez sieć Instytutów Konfucjusza. Jednak sam stwierdził, że atrakcyjność jednego państwa może być większa dla państwa A niż państwa B, gdyż z państwem A bliżej im kulturowo, społecznie i historycznie. Rosyjskie czy chińskie soft power jest atrakcyjne dla tych państw, które są im podobne. Wbrew pozorom nie można tej atrakcyjności lekceważyć. Wraz ze wzrostem chińskiego hard power, wiele państw, które mają z demokracją „na bakier” będzie szukało takich modeli rozwoju, które pozwolą im zakonserwować system niedemokratyczny przy jednoczesnym rozwoju gospodarczym. Rosjanie czy w ostatnim czasie bardziej Chińczycy jawią się jako alternatywa wobec liberalnych demokracji i otwartych rynków promowanych przez świat Zachodu. Wciąż jednak trudno jest budować atrakcyjność państwa odgórnie, poprzez odgórne dysponowanie środkami. W końcu niezależnie od tego jak władza centralna by się nie starała, jeśli będzie równocześnie posiadała nieszczęśliwych, narzekających obywateli to potencjał jej miękkiej siły będzie niewielki. Obywatele stanowią bowiem najbardziej istotny nośnik potencjału soft power. To oni jeżdżąc za granicę, rozmawiając z obcokrajowcami reprezentują swój kraj i stanowią swego rodzaju dyplomatów społecznych. Oczywistym jest, że jeśli będą skupiali się głównie na negatywnych cechach swojego państwa szybko obalą mity, które władza będzie próbowała odgórnie budować. DYPLOMACJAPUBLICZNAIDYPLOMACJASPOŁECZNA zdjęcie: Chatham House, źródło: https://www.flickr.com/photos/chathamhouse/6031452121 38 NOTABENE W epoce Twittera, Facebooka i mobilnego internetu dystans między instytucjami publicznymi a obywatelami uległ skróceniu. Na tyle znaczącemu, że nie dziwi nikogo fakt, że we wspólnej dyskusji na Twitterze bierze udział student, profesor uniwersytetu i amerykański dyplomata wyższego szczebla. W internecie każdy może zabrać głos, sztuką jest doprowadzić do tego, aby głos ten był wysłuchany. Wraz ze skróceniem się tego dystansu państwa zaczęły zabiegać o docieranie do obywateli innych krajów „pomimo” insty- ŚWIAT tucji państwowych. Równolegle podróżujący coraz częściej obywatele sami z siebie stali się paradyplomatami, którzy za sprawą swoich zachowań promują własny kraj za granicą. Słynne polskie skarpetki do sandałów to tylko jedna z odsłon wizerunku Polaka, który z roku na rok staje się coraz cieplejszy. Polacy mówią w obcych językach, mają coraz mniej kompleksów – zwłaszcza Ci młodzi i zyskują coraz więcej znajomości za granicami. POTENCJAŁ DAWNEJ RZECZPOSPOLITEJ Polska prowadzi swoją politykę w oparciu o miękkie oddziaływania bardzo niekonsekwentnie. Z jednej strony zdaje sobie sprawę z najmocniejszych punktów – kraju, który najlepiej przeszedł transformację, lidera Europy Środkowo-Wschodniej, zielonej wyspy etc. Z drugiej strony brakuje strategii niezbędnej do skutecznego zarządzania tym zasobem. Obecnie Polska stosuje dyplomację społeczną niejako przez przypadek, dzięki ambicjom swoich obywateli. Równocześnie działania z obszaru dyplomacji publicznej są podejmowane przy okazji dużych wydarzeń takich jak organizacja Euro 2012 czy prezydencja Polski w Radzie Unii Europejskiej. O braku większego planu czy strategii świadczy choćby niemal całkowite niewykorzystanie potencjału mistrzostw świata w siatkówce mężczyzn, które Polska nie dość, że zorganizowała, to jeszcze wygrała. Kulturowe i historyczne więzi, które łączą nasz kraj z sąsiadami nie pomogły ani wtedy gdy Litwini decydowali o dwujęzycznych tabliczkach czy pisowni nazwisk ani wtedy gdy Ukraina decydowała, w krytycznym dla swojej historii momencie, o wyniesieniu na sztandary w całym kraju Ukraińskiej Powstańczej Armii. Nawet słynne tysiącletnie dziedzictwo przyjaźni między Polską i Węgrami nie wpływa obecnie na realizację polskich interesów nad Balatonem, jeśli założyć że w polskim interesie jest blokowanie sojuszów państw UE z Rosją. Szukając wzoru dobrze wykorzystywanego miękkiego potencjału warto jest zwrócić uwagę na tych, którzy osiągnęli mistrzostwo w jego stosowaniu, gdyż zwyczajnie nie mieli innego wyjścia. Mowa tutaj o małych, a nawet mikro państwach, których potencjał hard power pozostawia nieco do życzenia. Dla Polski wzorem do naśladowania powinna być Litwa. Nasz sąsiad, dawny współtwórca Rzeczpospolitej Obojga Narodów doskonale odnajduje się w zawiłej symbolice postsowieckiej. Potrafi grać na ambicjach państw zachodnich jako była republika radziecka, która dołączyła do Unii Europej- skiej i NATO ale równocześnie znajduje wspólny język z Białorusią i staje się dla Unii państwem pośredniczącym w kontaktach z nią. Zdając sobie sprawę, że znajduje się na pierwszej linii rosyjskiego ognia bez jakichkolwiek zahamowań zaangażowała się we wsparcie dla Ukrainy po Rewolucji Godności i w efekcie Dalia Grybauskaite znalazła się na szczycie listy osób „promujących” Ukrainę w 2014 roku. Litewski sukces nie jest warunkowany środkami finansowymi czy potęgą własnej armii ale właśnie pomysłem, wizerunkiem i umiejętnością budowania dialogu. Dowodem na to, że Litwini doskonale rozumie koncepcję miękkiej siły może być słynny „pluszowy desant” zorganizowany przez Szwecję. Wilno ze zrozumieniem przyjęło białoruskie oburzenie i zapewniło Mińsk, że instytucje państwa litewskiego są gotowe nieść pomoc prawną jeśli wpłynie do nich prośba ze strony Białorusi. MIĘKKA SIŁA NIE WYSTARCZY Państwo starające się działać wyłącznie z wykorzystaniem twardej siły naraża się na utratę pozycji w środowisku międzynarodowym, nawet jeśli mowa o tak potężnym mocarstwie jak stany zjednoczone. Twarda polityka George'a W. Busha doprowadziła do tego, że wizerunek Ameryki na całym świecie został mocno nadszarpnięty, a w uzasadnienia misji w Iraku czy Afganistanie coraz mniej osób chciało wierzyć. Obecnie podobne problemy przeżywa Rosja, której reprezentant Siergiej Ławrow został niedawno wyśmiany na konferencji w Monachium. Równocześnie jednak sama miękka siła również nie daje szansy na realizację własnych interesów. Rację tutaj mają realiści, że w ostatecznej rozgrywce nie ma znaczenia jakiej muzyki chętniej słuchają mieszkańcy państwa, które zostało właśnie najechane przez armię silniejszego sąsiada. Joseph Nye zdał sobie z tego sprawę i stworzył pojęcie „inteligentnej siły” (smart power), aby przeciwdziałać przekonaniu niektórych, że miękka siła sama może stworzyć skuteczną politykę zagraniczną. Miękka siła stała się zatem komponentem, którego rolą jest „przyciągać” inne państwa i społeczeństwa i przez to wpływać na ich działania. Jak stwierdził sam Nye w swoim artykule „Get smart, Combining Hard and Soft Power” „jeśli państwo potrafi ustalić program działań dla innych państw lub wpłynąć na ich preferencje może zaoszczędzić sporo na kijach i marchewkach”. 39 NOTABENE Bartek Tesławski GÓRY WYSOKO, CESARZ DALEKO Narzucanie kapy na tapczan trędowatych Niewykluczone, że w maju na moskiewskiej uroczystości 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej pojawi się całkiem wyjątkowy gość – Kim Dzong Un. Część zachodnich komentatorów zawyrokowała, że ewentualna obecność północnokoreańskiego przywódcy to kolejny powód, by liderzy państw „wolnego świata” nie przyjeżdżali do Moskwy. No bo jak by to wyglądało? Uścisnąć dłoń Kimowi? Tak się nie godzi! Przecież ta ręka zabija, zamyka w obozach, otwiera drzwi do mieszkania każdego obywatela… Oj, czego ta ręka nie robi! Takiej ręki nie tylko trzeba unikać – najlepiej ją odrąbać! W takiej narracji najsprawniej odnajdywał się George W. Bush. Zaś ostatnio i Barack Obama wypowiada się w podobnym tonie, twierdząc że „taki kraj jak Korea Północna musi upaść”. Tego typu retoryka dobrze sprzedaje się w zachodnich społeczeństwach. Jednak już zdecydowanie krytyczniej odnoszą się do niej choćby amerykańscy eksperci śledzący politykę Waszyngtonu wobec Pjongjangu. Ich zdaniem sięganie po oręż słowa i ograniczanie się do pouczania państwa Kimów tylko potwierdza, że administracja Obamy nie ma żadnego pomysłu na politykę wobec KRLD. Zresztą, jak pisał Konfucjusz w pocztówce z Guantanamo, „z tego, iż ktoś o cnotach rozprawia, nie można wnosić, że sam cnoty posiadł”. Nikt nie mówi, że rozmowy z niedemokratycznymi politykami należą do łatwych. Tyle, że esencją dyplomacji nie jest klepanie się po plecach, robienie słit foci, manifestacyjne obrażanie się lub podkreślenia swojej wyższości. Dyplomacja polega na rozwiązywaniu problemów, dogadywaniu się w trudnych sytuacjach i godzeniu różnych spojrzeń – trzeba zapomnieć o zgodzie wszystkich ze wszystkimi, bo tam gdzie wszyscy myślą podobnie, nikt nie myśli zbyt wiele. Gdy unika się dialogu, traci się jakikolwiek kontakt z trudnym rozmówcą i jest się skazanym na domysły (czyt. zhandlowane informacje obcych wywiadów). Co więcej, sprowadzanie dialogu z Koreą Północną – państwem stosującym niebywale agresywną propagandę, obrzucającą błotem kogo tylko się da – do rzucania wyzwisk jest skazane na niepowodzenie. Tak jak nie ma co zaczynać rozmowy z idiotą, bo sprowadzi na swój poziom i pokona doświadczeniem, tak nie warto siłować się z machiną propagandową Korei Północnej i dostarczać jej kolejnych argumentów. Wypada również pamiętać o chińskim przysłowiu „jedną ręką się nie klaszcze” (w bardziej swojskiej wersji: „bo do tanga trzeba dwojga”). Jeśli do ugrania jest interes, to zawsze potrzeba drugiej strony, choćby nie wiadomo jak trędowatej. Zresztą Amerykanie mają doświadczenie w dogadywaniu się z parszywymi – wystarczy wspomnieć o dyplomatycznych wysiłkach Kissingera zwieńczonych spotkaniem Nixona z Mao. Ten zwrot w amerykańskiej polityce wobec Chin w znaczącym stopniu przyczynił się do zwycięstwa USA w zimnowojennej konfrontacji z ZSRR. W przypadku Korei Północnej amerykańskie władze najwyraźniej nie widzą potrzeby porozumienia się i wolą bezowocnie oburzać się na łamanie praw człowieka czy rozbudowę potencjału nuklearnego. Nikt nie kwestionuje północnokoreańskich „zasług”, ale polityka izolowania i pouczania trędowatego nie rozwiązuje żadnego problemu. Jednak niektórzy z Zachodu ciągle chyba żyją w przeświadczeniu, że mogą narzucać coś innym. A, jak mawia klasyk, narzucić to można kapę na tapczan. Oskar Pietrewicz 40 NOTABENE