Magiczne chwile
Transkrypt
Magiczne chwile
Magia uczuć Ryan wmawiała sobie, że wcale nie jest zdenerwowana, ale czekając na otwarcie drzwi, przekładała aktówkę z ręki do ręki. Jej ojciec wściekłby się, gdyby odeszła stąd bez podpisu Pierce'a Atkinsa pod kontraktem. Nie, nie byłby wściekły - poprawiła się w myśli. Po prostu by milczał. Nikt nie potrafi milczeć tak wymownie jak Bennett Swan. Nie odejdę stąd z pustymi rękami - wmawiała sobie. - Przecież potrafię dawać sobie radę z ekstrawaganckimi gwiazdami show-biznesu. Jej myśli urwały się, gdy otworzyły się drzwi, w których stanął największy człowiek, jakiego kiedykolwiek widziała. Miał ze dwa metry wzrostu, a jego plecy wypełniały całą szerokość drzwi. No i ta twarz... Ryan pomyślała, że ten facet jest bezdyskusyjnie brzydki. - Dzień dobry - udało jej się odzyskać głos. - Nazywam się Ryan Swan. - Proszę wejść - rzucił lakonicznie. - Pan Atkins przyjmie panią na dole. Ryan rzuciła mężczyźnie gniewne spojrzenie i zaczęła schodzić po słabo oświetlonych schodach. To jakieś wariactwo - pomyślała. Olbrzymie pomieszczenie na dole wypełniały skrzynie, walizy i rekwizyty sceniczne. Obserwował ją. Potrafił stać całkowicie bez ruchu, absolutnie skoncentrowany. To było niezbędne w jego profesji. Posiadał także zdolność błyskawicznego rozszyfrowywania ludzi. To też należało do jego fachu. Była młodsza, niż się spodziewał, drobnej postury, o delikatnych rysach i jasnych włosach. Nie poruszył się, nawet gdy zaczęła obchodzić pokój. - Pani Swan. Ryan zadrżała. Wtedy się poruszył i zauważyła, że stał na niewielkiej scenie. - Dzień dobry. - Podeszła do niego. - Ma pan bardzo ładny dom. - Dziękuję. Nadal stał na scenie, więc musiała podnieść wzrok. Jeszcze nigdy nie widziała oczu o tak głębokim spojrzeniu. Czuła, jakby czytał w jej myślach. Uznawano go za najlepszego iluzjonistę ostatniej dekady. Jego iluzje i ucieczki były brawurowe, efektowne i niewytłumaczalne. Często mówiono o nim - czarodziej. Patrząc w jego oczy, Ryan zaczynała rozumieć dlaczego. - Panie Atkins, mój ojciec bardzo przeprasza, że nie mógł przybyć osobiście. Mam nadzieję, że... - Już czuje się lepiej. Zaskoczyła ją ta odpowiedź. - To prawda. - Zaczęła mu się intensywnie przyglądać. Schodząc z podestu, Pierce uśmiechnął się do niej. - Dzwonił godzinę temu, panno Swan. I to była rozmowa międzymiastowa, a nie telepatia. Nie mogąc się powstrzymać, Ryan popatrzyła na niego wyzywająco, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. - Jak minęła podróż? - Dobrze, dziękuję. - Proszę usiąść. - Panie Atkins, mój ojciec omówił z pana przedstawicielem ofertę Swan Productions, ale może pan chciałby jeszcze odnieść się do kilku szczegółów. - Długo pracuje pani w Swan Productions? - Pięć lat. Zapewniam, że posiadam odpowiednie kwalifikacje, by odpowiedzieć na wszelkie pytania. Nadal jest podenerwowana. - Jestem pewien, że posiada pani kwalifikacje. Pani ojca trudno usatysfakcjonować. Zdziwienie pojawiło się w jej oczach. - To prawda. Dlatego otrzyma pan najlepszą reklamę, najlepszy zespół produkcyjny oraz najlepsze warunki umowy. Trzy godzinne programy telewizyjne w porze najwyższej oglądalności. To korzystne rozwiązanie dla pana i dla Swan Productions. - Możliwe. Przyglądał się jej. - Pan do tej pory głównie występował przed publicznością w klubach i salach widowiskowych... KUZYN Z BRETANII Jazda ciągnęła się w nieskończoność. Serenity czuła zmęczenie. Do jej kiepskiej formy przyczyniły się też wczorajsza kłótnia z Tonym, długi lot z Waszyngtonu do Paryża, a teraz męczące godziny w dusznym pociągu. Zaciskała zęby, by nie jęczeć. To właśnie wyprawa za Atlantyk stała się pretekstem do ostatecznego zerwania z Tonym. Tak naprawdę ich związek psuł się od wielu tygodni. Dochodziło do spięć, a nawet do gwałtownych sprzeczek, gdy po raz kolejny dawała mu kosza. Tony nie rezygnował, nadal jej pragnął, a jego cierpliwość zdawała się nie mieć granic. Dopiero gdy powiadomiła go o wyjeździe, wyrozumiałość Tony'ego ostatecznie się wyczerpała. Wstąpili na wojenną ścieżkę. - Nie możesz ot tak sobie lecieć do Francji na spotkanie z jakąś rzekomą babką, o której istnieniu dowiedziałaś się zaledwie dwa tygodnie temu! Tony wielkimi krokami maszerował po pokoju, a widomą oznaką jego nadzwyczajnego podniecenia był sposób, w jaki przeczesywał starannie ostrzyżone jasne włosy. - Do Bretanii - powiedziała Serenity tonem wyjaśnienia. - I nie ma znaczenia, kiedy dowiedziałam się o jej istnieniu. - Starsza pani pisze do ciebie list, w którym twierdzi, że jest twoją babką, a ty natychmiast lecisz! - Tony był naprawdę zniecierpliwiony. Swoim zrównoważonym, chłodnym umysłem nie mógł pojąć jej impulsywnego zachowania. - Ona jest matką mojej matki - wyjaśniła Serenity. - Jest jedyną krewną, która mi pozostała, i zamierzam się z nią zobaczyć. Od razu, gdy dostałam ten list, postanowiłam odbyć tę podróż. - Nie odzywała się przez dwadzieścia cztery lata, a teraz nagle pisze list! - Nadal wielkimi susami chodził po dużym pokoju, a potem nagle się odwrócił. - Właściwie dlaczego twoi rodzice nigdy o niej nie wspominali? Dlaczego czekała, aż umrą, by się z tobą skontaktować? Serenity wiedziała, że nie chciał być niegrzeczny ani okrutny. To nie leżało w jego naturze. Nie zdawał sobie do końca sprawy z rozmiarów ustawicznego bólu, jaki odczuwała od dwóch miesięcy po niespodziewanej, tragicznej śmierci rodziców. Wymiana zdań przerodziła się w gwałtowną kłótnię i wkrótce wzburzony Tony wyszedł, pozostawiając ją samą - wściekłą i rozżaloną. Teraz jednak Serenity przyznawała w duchu, że sama również miała wątpliwości. Dlaczego jej babka, hrabina Francoise de Kergallen, milczała przez prawie ćwierć wieku? Dlaczego jej matka nigdy nie wspomniała o swojej matce z odległej Bretanii? Dlaczego jej ojciec - taki bezpośredni, gwałtowny, mówiący bez ogródek - nigdy nie napomknął o rodzinie za Atlantykiem? A byli sobie tak bliscy... Serenity westchnęła na to wspomnienie. Nawet gdy była dzieckiem, rodzice wszędzie zabierali ją ze sobą - na wizyty do senatorów, kongresmanów, ambasadorów. Jonathan Smith był bardzo popularnym artystą. Namalowany przez niego portret stanowił cenny nabytek. Przedstawiciele waszyngtońskiej elity przez ponad dwadzieścia lat na wyścigi składali mu zamówienia. Lubiano go i szanowano jako człowieka i jako artystę. Gdy Serenity podrosła i w pełni dały znać o sobie jej uzdolnienia artystyczne, ojciec nie posiadał się z dumy. Razem szkicowali, a potem malowali, razem przeżywali radość dzielenia się sztuką. To jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyło. Ich mała rodzina wiodła cudowne, pełne miłości i radości życie w eleganckim domu w Georgetown. Katastrofa samolotu lecącego do Kalifornii położyła temu kres.