Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Sąsiady
POEMAT
Adrian Markowski
Sąsiady
POEMAT
Copyright © Adrian Markowski, 2015
Projekt okładki
Zbigniew Larwa
Zdjęcia na okładce
© ARTZ 2015;
kadry z filmu Sąsiady, reż. Grzegorz Królikiewicz, rok prod. 2014,
fot. Jacek Łukasiewicz © SF KADR;
zdjęcie autora © Anna Kubiak
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Korekta
Michał Załuska
Łamanie
Alicja Rudnik
Ilustracje w tekście
Adrian Markowski
ISBN 978-83-7961-028-0
Warszawa 2015
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
DRUKARNIA TINTA
13-200 Działdowo, ul. Żwirki i Wigury 22
www.drukarniatinta.pl
Najlepsza książka, jaką kiedykolwiek napisano!
W każdym razie o mnie.
Sąsiad
Takiej książki jeszcze nie było!
A już na pewno nie o naszych sąsiadach!
Żona sąsiada
Czytam, czytam i jakbym sąsiada i jego żonę widział!
Otwierasz książkę i od razu wiesz, co to za jedni!
Sąsiad sąsiadów
Sobota
W sobotę zeszłą, przed południem, do domu wracam.
Wrzask, krzyk, na całym podwórku słychać!
Sąsiad, co to na dole po drugiej stronie podwórka mieszka, żonę tłucze.
Sąsiedzi wszyscy w oknach swoich siedzą, słuchają.
Swoją żonę tłucze przecież, nie inną. Swoje powody najwidoczniej ma, bo jakby nie miał, żony by przecież z samego
rana nie tłukł.
A za co żonę sąsiad tłukł, sąsiadka, co ją na schodach
spotkałem, mi powiedziała.
Motor, sąsiad, co nad nim mieszka, sobie kupił i po podwórku z samego rana zaczął na motorze w kółko jeździć.
Sąsiedzi wszyscy w oknach siedzą, patrzą.
Na swoim motorze przecież sąsiad jeździ, nie innym.
Swoje powody, żeby w kółko po podwórku na motorze jeździć, najwidoczniej ma.
Dlaczego na motorze po podwórku w kółko sąsiad jeździł,
od sąsiadki też się dowiedziałem.
Sąsiad, co okna naprzeciwko sąsiada ma, rower sobie
tydzień wcześniej kupił i na rowerze po podwórku cały dzień
w kółko jeździł i dzwonkiem dzwonił.
7
Wszyscy sąsiedzi w oknach siedzą, patrzą.
Na swoim rowerze jeździ, nie innym. Swoje powody, żeby
w kółko po podwórku na rowerze jeździć, najwidoczniej ma.
To jak sąsiad, co motor tydzień później kupił, sąsiada
na rowerze zobaczył, zaraz zaczął żonę z samego rana tłuc.
Rowery, krzyczał, inni sobie kupują, a ja co? Życie z tobą,
tak że na całym podwórku było słychać, krzyczał, marnuję!
Sąsiedzi wszyscy w oknach siedzą, patrzą.
Swoją żonę przecież tłucze, nie inną. Swoje powody najwidoczniej ma, bo inaczej żony by z samego rana przecież
nie tłukł.
A rower to sąsiadowi zaraz zginął. W komórce sąsiad
rower na noc zamknął, kłódkę nową założył, w oknie pół
nocy, żeby roweru mu nie ukradli, przesiedział, ale w końcu
musiał spać się położyć. A następnego dnia roweru w komórce już nie było. Nie wiadomo, gdzie się podział. Nawet
kłódka nowa mu nie została.
To w tę zeszłą sobotę sąsiad, ten co to żonę tydzień wcześniej stłukł, motor sobie na raty kupił i od samego rana w kółko
po podwórku na motorze jeździł.
Sąsiedzi wszyscy w oknach siedzą, patrzą.
Na swoim motorze przecież jeździ, nie innym. Swoje
powody, żeby w kółko po podwórku na motorze jeździć,
najwidoczniej ma.
Tylko motorem na podwórko wjechał, żona sąsiada, co
to rower miał, zaraz w samej halce z domu uciekła.
Na co miała czekać?
To i co dziwnego, że sąsiad, co na dole, po drugiej stronie
podwórka mieszka, z samego rana zaczął swoją żonę tłuc,
8
jak nie uciekała? Motory, krzyczał, inni sobie kupują, a ja
co? Życie z tobą, tak że na całym podwórku było słychać,
marnuję!
Sąsiedzi w oknach siedzą, patrzą.
Swoją żonę przecież sąsiad tłucze, nie inną. Swoje powody najwidoczniej ma, bo jakby nie miał, żony by przecież
z samego rana nie tłukł.
A motor to sąsiadowi następnego dnia zginął. Motor
pod oknem postawił, przykrył plandeką, pół nocy w oknie
przesiedział, pilnował, żeby mu motoru nie ukradli. Ale musiał w końcu położyć się spać. A w niedzielę rano motoru
już pod oknem nie było. Nie wiadomo, gdzie się podział.
Plandeka mu nawet nie została.
W sobotę następną, rano, do domu wracam. Syrenka,
patrzę, nowa, na podwórko wjeżdża. Sąsiad, ten co to żonę w zeszłą sobotę tłukł, syrenkę nową na raty kupił. A że
jeździć syrenką po podwórku się nie dało, to myć zaraz
syrenkę zaczął.
Wszyscy sąsiedzi w oknach siedzą, patrzą.
Swoją syrenkę myje, nie inną. Swoje powody najwidoczniej ma, bo przecież inaczej syrenki nowej by z samego
rana nie mył.
Tylko żony sąsiadów innych, że sąsiad syrenką na podwórko wjechał, zobaczyły, w samych halkach, jedna po
drugiej, z domu zaczęły uciekać.
Sąsiedzi w oknach siedzą, patrzą.
W swoich halkach żony uciekają, nie w innych. Swoje
powody najwidoczniej mają.
Wesołych Świąt!
Po karpia przed świętami mnie żona wysłała. Gdzie ja
jej karpia dostanę?
Dużego, mówi, przynieś, żywego! Inaczej co to za święta?
Jakie to święta, jak się karpia przed śniadaniem nie utłucze?
Pieniądze z portmonetki daje i drzwi otwiera.
Na podwórko wychodzę, patrzę. Sąsiedzi do domu karpie w gazetę owinięte niosą. Silne sztuki, bo jak trzeba się
w siatkach rzucają.
Dwa muszę dostać, myślę. Jakby po jednym tylko dawali,
trudno, drugi raz w kolejce stanę. Jednego przyniosę i co?
Żona zaraz utłucze i już po świętach. Młotka do karpia nawet
do ręki nie dostanę. A tak, ona swojego, ja swojego utłukę.
Z bramy wychodzę. Dokąd po karpia? Sąsiadów, tych
co nieśli, mogłem zapytać. Z drugiej strony, może i lepiej,
że nie pytałem. Zaraz by mnie na drugi koniec miasta albo
i dalej wysłali! Z sąsiadami znamy się nie od wczoraj! Wesołych Świąt!
Na ulicy kolejka. Długa. Za róg zakręca. Może po karpia?
Do ostatniego podchodzę, pytam. Nic. Głowy nawet nie
odwróci. Tylko do tego, co przed nim, bliżej się przysuwa.
Odczekałem chwilę, pytam jeszcze raz. Znów nic.
10
Postałem chwilę, w końcu, dalej na pewno będą wiedzieć,
czy po karpia, mówię, pójdę zapytać.
Wszystkie głowy się do mnie zaraz odwróciły. Jakie dalej,
ten, co nie mówił, mówi. Dalej pójść chce, kto inny krzyczy,
i do kolejki się wepchać! Wesołych Świąt! Tu niektórzy
od rana stoją!
Jak od rana, to już na pewno po karpia! Staję na końcu. A że za mną następni stają, to już całkiem jestem pewien, że po karpia. Po co innego mieliby stawać? Przed
świętami?
Kolejka przesuwa się krok za krokiem. Mijam róg ulicy,
jeszcze jeden, następny. Na dwie się rozchodzi. Jedni na prawo
idą, drudzy na lewo. Którędy po karpia?
Pytać nie będę. I tak nikt nie powie. A jak powie, to skąd
wiadomo, czy nie wie, czy wie, tylko nie chce powiedzieć?
Na wszelki wypadek idę w lewo. W prawo rybny jest, a w rybnym przed świętami to już na pewno karpia nie dostanę!
Dookoła coraz więcej kolejek. Jedne w tę samą stronę,
co moja, idą, inne w całkiem inną. Jedne wzdłuż ulicy, inne
w poprzek. Nikt do nikogo słowa nie powie. Każdy się tylko
do pleców tego, co przed nim, jak najbliżej przysuwa.
Dochodzę wreszcie do sklepu.
Mydlarnia.
Karpia do mydlarni rzucili czy jak?
Wchodzę do środka. Mydło dają, gdzieś z przodu kolejki
słyszę. Szare. Ale za to po dwa kawałki.
Przed świętami mydło jak znalazł! Dochodzę do lady,
płacę. Kobieta przede mną dwa kawałki salcesonu kładzie
i w gazetę owija.
13
Wziąłem, gazetę odchylam i na kobietę patrzę.
Mydło, w końcu do niej mówię, miało być, nie salceson.
Patrzy na mnie, jakbym nie w tej co trzeba kolejce stanął.
W głowie, mówi, poprzewracane ma! I znów to na mnie,
to na tych, co za mną stoją, spogląda. Umyć się tym może
albo zjeść, mówi. Wesołych Świąt! Mnie wszystko jedno.
Niech się szybciej namyśla! Za nim czekają!
Salceson w gazecie do kieszeni palta chowam i bez słowa
ze sklepu wychodzę. Może też mam jej Wesołych Świąt życzyć? Nie ma mowy! Tabliczkę, że zaraz wraca, wywiesi, i co?
Już widzę, jak ci, co za mną stoją, Wesołych Świat mi życzą!
Staję przed sklepem. Na lewo kolejka, na prawo też.
Między nimi inne jeszcze. Końca żadnego nigdzie nie widać.
Która po karpia?
Do pierwszej z brzegu kolejki podchodzę, o koniec grzecznie pytam. Nic. Nikt głowy nawet nie odwróci. Do następnej
idę. To samo. Każdy gdzie indziej patrzy.
Dobrze, że mam salceson. Obok takiego jednego, niedużego staję i do kieszeni sięgam.
Głowy nie odwraca, ale widzę, że patrzy. Salceson z gazety rozwijam. Spojrzał raz, spojrzał drugi, w końcu do tego,
co za nim stoi, się przysuwa. Odwraca się i, ten tu miejsce
miał zajęte, mówi, po mydło tylko, do innej kolejki stać
poszedł. Wchodzę do kolejki. Gazetę przedarłem i kawałek
salcesonu daję.
Gdzie mydło rzucili, ten, co mnie wpuścił, zaraz się pyta. Nic nie mówię. A co mam niby powiedzieć? Dobrze,
że z tyłu, za mną stoi. Przynajmniej nie muszę udawać, że
patrzę w inną stronę.
14
Posuwam się z kolejką, krok za krokiem. Jedna ulica,
druga, następna. Znów obok mydlarni przechodzę i już jestem
przy warzywnym. Tyle stałem. Trzeba coś wziąć.
Do sklepu wchodzę, staję na palcach, żeby zobaczyć, co
dają. Pudełka jakieś nieduże kobieta na ladę wykłada. Herbatę, gdzieś z przodu kolejki słyszę, do warzywnego rzucili.
Ale że mi się zaraz mydlarnia przypomniała, to pomyślałem
sobie, że pewnie wcale nie herbatę dają, tylko może mydło?
Do kobiety wreszcie dochodzę, płacę. Pudełko przede mną
kładzie. Naftalina. W kulkach. I Wesołych Świąt życzy.
Słowa nie powiedziałem. Wziąłem. Wychodzę.
Przed warzywnym czas jakiś musiałem pochodzić, nim
jeden taki za naftalinę do kolejki mnie wpuścił. Salcesonu
ostatni kawałek może miałem oddać? Niedoczekanie!
Stanąłem, czekam tylko, aż ten, co naftalinę wziął, skąd
herbatę mam, zapyta. Ale nie. Przysunął się i że landrynki,
co je ode mnie dostał, dzieciakowi zaniesie, powiada. Nic
nie mówię. Dzieciaka tylko mi się szkoda trochę zrobiło.
Znów parę ulic mijam. Późno się robić zaczyna. Do domu
bez karpia, zdaje się, będzie trzeba wracać. Trudno. Do sklepu,
gdzie kolejka idzie, tylko jeszcze wejdę.
Sklep coraz bliżej. Ci, co już wychodzą, w gazetę owinięte
coś niosą. Może karpie? Blisko już całkiem jestem, patrzę.
Monopolowy.
Z pustymi rękami do domu nie wrócę! Karpia w monopolowym nie dostanę, ale przynajmniej na pewno wiadomo, co
dają. Dnia nie zmarnowałem! Przy drzwiach jestem, na palcach staję, patrzę. Półki całkiem puste. Na wagę sklepowa
coś kładzie i w gazetę owija. Aż mi się gorąco zrobiło.
15
Karpia, jak nic karpia do monopolowego rzucili!
Do lady dochodzę, chcę płacić. Jeden czy dwa, kobieta
pyta. Wiedziałem! Dwa, mówię. Od razu pieniądze kładę
i siatkę nadstawiam.
Patrzę.
Pod ladę gdzieś sięga i królika żywego wyjmuje. Za uszy
go trzyma. Biały może być, pyta. A że ja nic, to zważyła,
w gazetę owinęła i do siatki mi kładzie. Drugiego też zaraz.
Wesołych Świąt! Reszty jeszcze trochę dostałem.
Przed sklepem w kółko sobie trochę pochodziłem. W kieszeni tylko drobne zostały, króliki się w siatce rzucają. Jak
tu z nimi do domu wrócić? Z drugiej strony do utłuczenia
królik nawet od karpia lepszy! Jakoś to będzie.
W jedną stronę idę, w drugą. Wszędzie kolejki. Nie
można przejść. Po tabliczkach z nazwami ulic na domach się rozglądam. Okolica miasta jakaś dalsza. Którędy
do domu?
Pytam, każdy w inną stronę patrzy. W końcu kolejkę jedną,
inną całkiem niż wszystkie inne, widzę. Każdy siatkę pełną
albo dwie w rękach trzyma. Na pewno do domu!
Nieduży jeden taki za ostatni kawałek salcesonu do kolejki mnie wpuścił. Króliki się w siatce rzucają. Niech
dobrze trzyma, ten, co salceson wziął, powiada, żeby karpie
nie uciekli!
Do miejsca, gdzie się kolejki dwie w jedną schodzą, doszedłem i już przy swoim domu jestem. Szarówka się robi.
Przez podwórko idę, z okien sąsiedzi, pewnie ci co karpia
jeszcze nie mają, tak na mnie patrzą, że najlepiej byłoby
stanąć i od razu powiedzieć, że nie karpie, tylko króliki niosę.
16
Do domu wchodzę. Żona w przedpokoju siatkę ode mnie
bierze i do kuchni idzie. Zaglądam. Króliki, jak gdyby nigdy
nic, z gazety rozwija i do łazienki niesie.
Do wanny włożę, zaraz się do mnie odzywa, żeby do jutra
żywe były. Z samego rana do kościoła pójdziesz poświęcić,
a potem utłuczemy. Po jednym. Ja swojego, a ty swojego
utłuczesz. Dobrze, powiada dalej, że karpia wystałeś. Co to
za Wielkanoc by była? Jaka to Wielkanoc, jak się przynajmniej karpia nie utłucze?
Kot
Ani
Do kotów nic nie mam.
Nikt nie może powiedzieć.
Na podwórku takiego zobaczę, przejdę obok. Jak gdyby
nigdy nic.
Nie da się złapać. Co wiem, to wiem.
Na schody albo do piwnicy się któryś zapędzi, niech kto
inny za takim gania. Nie ma głupich.
Pogryzie, podrapie, a i tak ucieknie.
Nie. Nic nie mam do kotów. Ja sobie, one sobie.
Po zimie ciepło się wreszcie zrobiło, watę z okna wieczorem wyciągam, otwieram, niech się, myślę, trochę przewietrzy. Tylko krzesło do okna, żeby sobie przy oknie na krześle
posiedzieć, przystawiłem.
Miauczy.
Siedzę, siedzę, czekam, może mu to miauczenie przejdzie.
Dalej miauczy.
Miauczy, że wytrzymać nie można. Blisko gdzieś, zdaje
się, musi siedzieć.
18
Z krzesła wstałem, przez parapet się wychylam, na podwórku ciemno. Patrzę.
Jest. Wielki. Cały w paski. Pod moim oknem.
Poczekaj, myślę. Ty ze mną tak, to ja z tobą też całkiem
inaczej. Zaraz ci się miauczenia do końca życia odechce.
W największym garnku wodę zagotowałem, do okna wracam,
wychylam się, żeby lepiej widzieć.
Raz, dwa, trzy, garnek do góry dnem odwracam!
Wrzask taki, jakby kto kota ze skóry obdzierał! Światła
w oknach w całej kamienicy zaraz się pozapalały. Każdy chce
zobaczyć. Już z powrotem na krześle chciałem sobie usiąść,
bo przecież więcej pod moim oknem na pewno miauczeć
nie będzie.
O rany boskie!
Co? Gdzie kot o rany boskie może mówić!
Bardziej się przez parapet wychylam, a tu już nie tylko
o rany boskie, ale i, o Boże, i inne jeszcze rzeczy spod okna
słychać! Patrzę.
Sąsiad. Z dołu. W piżamie w paski spod mojego okna
na czworakach ucieka. Do góry tylko raz po raz oczami
wielkimi ze strachu spogląda.
Odskoczyłem od okna, jakbym to nie ja na sąsiada, tylko
sąsiad na mnie garnek gorącej wody wylał. Do kuchni poszedłem, siadam przy stole, wstaję, tam i z powrotem chodzę.
Całkiem mi się siedzieć przy oknie odechciało.
Garnek gorącej wody na sąsiada wylałem!
Gorącej wody! Na sąsiada!
Pochodziłem czas jakiś, o sąsiedzie i gorącej wodzie pomyślałem, ale w końcu myślę, bez dwóch zdań. Sam sobie
19
winien! Jakby pod moim oknem w piżamie w paski nie
miauczał, tobym na niego gorącej wody nie wylał. A tak co?
Żebym nawet i wiedział, że nie kot, tylko sąsiad, sąsiadowi
powiedzieć, żeby nie miauczał albo żeby sobie na inne podwórko miauczeć poszedł, przecież nie mogę!
Jak? Sąsiadowi? Żeby nie miauczał?
W cudze sprawy nosa wsadzać nie będę. Do sąsiadów
nic nie mam. Ja sobie, oni sobie.
To okno na noc tylko dobrze zamknąłem i położyłem się
spać. Jak pogotowie zaraz przyjechało, z łóżka nawet nie
wstałem, żeby zobaczyć po kogo. Nie moja sprawa.
Przed południem jakoś wstaję, do ubikacji na podwórko
wychodzę. Sąsiadki dwie na schodach stoją. Pogotowie,
jedna do drugiej powiada, w nocy sąsiada zabrało. Poparzył się.
Dzień dobry, sąsiadkom powiedziałem i do ubikacji poszedłem.
Parę tygodni minęło. Któregoś dnia kładę się spać, okno
zostawiam otwarte.
Miauczy.
Leżę, leżę, leżę, zasnąć od tego miauczenia nie mogę.
Dalej miauczy.
Wstaję, wyglądam przez okno.
Sąsiad. Po drugiej stronie podwórka. W piżamie w paski
obok drzwi sobie siedzi.
Poczekaj, myślę. Jak nic zaraz ktoś ci garnek gorącej
wody na głowę wyleje.
Zamknąłem okno, wracam do łóżka, próbuję zasnąć. Nie
mogę. Okno zamknięte, a miauczenie i tak słychać.
20
Wstaję, do kuchni idę, siadam przy stole, wstaję, tam
i z powrotem z kuchni do pokoju chodzę. Całkiem mi się
w końcu spać odechciało. W domu tych, co im pod oknami
miauczy, nie ma, czy jak?
Nie, myślę! Dosyć! Żadnego miauczenia na podwórku
nie będzie!
W garnku największym wody zagotowałem, schodzę na dół. Przez podwórko przeszedłem, sąsiadowi, co
pod drzwiami siedzi, dobry wieczór, mówię.
Sąsiad miauczeć przestał. Dobry wieczór sąsiadowi, odpowiada. I dalej siedzi.
Na garnek tylko jakoś tak, że żal patrzeć, patrzy.
Żal mi się sąsiada zrobiło, ale co? Powiedzieć mu, żeby
nie miauczał, przecież nie mogę!
W cudze sprawy nosa wtykać nie będę! Chce mu się
miauczeć, niech miauczy!
Wszedłem schodami na półpiętro, okno otworzyłem, przez
parapet się wychylam, czekam.
Tylko znowu miauczeć zaczął, raz, dwa, trzy, garnek
do góry dnem odwracam.
Przestał. Żadnego wrzasku nie słychać. Wyglądam. Przez
podwórko na czworakach po cichu sąsiad do siebie ucieka.
Wstyd mu się pewnie zrobiło, że za tamtym razem sąsiadów
wszystkich w całej kamienicy wrzaskami pobudził.
To potem znów przez parę tygodni sąsiada nie było. Żonę
jego tylko na podwórku raz czy dwa spotkałem. Dzień dobry,
powiedzieliśmy sobie, i tyle. Pytać o sąsiada na pewno nie będę.
A tamtej nocy znów pogotowie po kogoś przyjechało. Ale
sąsiadek żadnych na drugi dzień na schodach nie spotkałem.
21
To przez parę tygodni sobie spałem przy otwartym oknie.
Któreś nocy, okno jak zawsze mam otwarte, znów miauczenie słychać. Gdzieś blisko. Jak nic pod moim oknem usiadł!
To już nawet nie wyglądałem, tylko zagotowałem wodę
i razem z garnkiem na głowę mu spuściłem. Nawet nie popatrzyłem, czy ucieka.
To potem jakoś wcale już sąsiada więcej nie widziałem.
Żona tylko jego parę dni później na czarno ubrana, nie wiedzieć czemu, chodzić zaczęła. Raz, drugi na podwórku ją
spotkałem, powiedziałem dzień dobry.
Pytać przecież o sąsiada nie będę.
Nic mi do niego.
On sobie, a ja sobie.