Nowe szaty Straży Zadaniem trudnym i prawie niemożliwym jest dać
Transkrypt
Nowe szaty Straży Zadaniem trudnym i prawie niemożliwym jest dać
Nowe szaty Straży Zadaniem trudnym i prawie niemożliwym jest dać jednoznaczną odpowiedź na pytanie o to, co znaczy dokonać powtórzenia. Mnogość kontekstów, odniesień i poziomów powoduje, że łatwo można zatonąć w morzu klasyfikacji, która wciąż nie będzie funkcjonalna ze względu na ciągły napływ danych nieustannie rozmywających jej ramy. Powtórzenie usytuowane gdzieś pomiędzy naturą a ideą, znalazło swój szczególny rys w historii filozofii, jak także – nieco mniej abstrakcyjnie – w dziejach obrazowania, dzięki którym możemy przyjrzeć się mniej więcej stabilnym przejawom tego zjawiska w nieco zawężonym, ale wciąż komplementarnym sensie. Począwszy od pierwszych odcisków wędrujących stóp, czy bruzd, jakie człowiek zauważył za ciągnionymi po ziemi gałęziami, aż do widzialności maski, przywracającej ślad zmarłego ciała, powtórzenie stanowi swego rodzaju trzon metafizyki obecności. Żeby zaistniało jednak, potrzebny jest pewien gest, ruch, który wbrew całej swej prostocie, nigdy nie będzie wolny od rozmaitych dyskusji i sporów. W słynnym Powtórzeniu Søren Kierkegaard przywołuje stare porzekadło, dzielące ludzi na oficerów, służących i kominiarzy. Według filozofa uzmysławia ono fakt mówiący o tym, że nie sposób jest wyczerpać żadnego obiektu badań w zbudowanych dla niego ramach klasyfikacyjnych. Przykład ten jednocześnie wskazuje na inspirującą rolę, jaką odgrywa w próbach klasyfikacyjnych przypadek. Odnosząc to do powtórzenia w naszym zawężonym sensie, można powiedzieć, że w odległości pomiędzy nadzieją a wspomnieniem znajduje się wciąż niewielka niezagospodarowana przestrzeń. Jest to swego rodzaju terra incognita na mapie antropologicznej kartografii wizerunków, strefa graniczna, do której daje się dotrzeć przy jednoczesnym uznaniu racji bytu obu możliwości. W ten właśnie kartograficzny sposób – uwzględniając jednocześnie „za” i „przeciw” dla powtórzenia – pytanie o ów skomplikowany termin stawia Grzegorz Drozd. Artysta postanowił bowiem stworzyć uwspółcześnioną wersję obrazu Rembrandta z 1642 roku – „Wymarsz strzelców”, znanego pod popularną i mylną nazwą „Straż nocna” (scena dzieje się za dnia). Nie ma tu linearności i przygotowanie akcji jest równie istotne, jak efekt końcowy. Sesja fotograficzna zrealizowana z udziałem warszawskiej Straży miejskiej w hallu Zachęty wydaje się być z razu faksymile kompozycji Rembrandta, jak również udokumentowanym „żywym obrazem” z historią osadzoną w innych warunkach czasowych i geograficznych. Prezentacja na którą składała się nawiązująca do pierwowzoru kompozycja oraz obudowujące ją nagrania audio i wideo – notatki z sesji, wzmocnione zostały dodatkowo specyfiką miejsca – Kordegardy (straż główna) oraz bliskością grobu nieznanego żołnierza i maszerujących doń wartowników podkreślając performatywny charakter całej akcji. Straż nocna Drozda w pewien sposób przywodzi na myśl sposób funkcjonowania plotki. Powtarza i działa na wyobraźnię, wykorzystując irytujący, ale też niedostrzegany potencjał starej kliszy. Wyjście strażników w innym czasie mogłoby symbolizować moment podpisania istotnego paktu lub też propagandowy trud wylotu w przestrzeń kosmiczną, która nieuchronnie zostanie skolonizowana. Tak przynajmniej sprawę mógłby przedstawić Bronisław Linke. W aktualnej przestrzeni Warszawy jest jednak mniej zaskoczeń, gdyż wszystko dzieje się w ramach scenariusza racjonalnej utopii. Strażnicy każdego dnia kształtują i oznaczają krokami przestrzeń miasta, utrwalając swym widokiem zgodę na ustaloną wizję świata w jego monotonnym, poddanym kontroli rytmie. Tę sytuację zmienia nieco teatralna w wymowie zamiana miejsc, która przenosi strażników z – ruchliwej ulicy – ich codziennego miejsca pracy do wnętrza świątyni sztuk, a dalej jeszcze – do otchłannego wnętrza obrazu. Wyłaniające się z cienia postacie rozświetlają miasto – tak widzi to Rembrandt, tak chcą widzieć siebie strzelcy. Tym tropem do pewnego stopnia podąża również Drozd, przemieniając funkcjonariuszy w aktorów. Całkowita jedność w zgodzie na osiągnięcie wspólnego celu buduje wrażenie konkretnego momentu działania. Alegoria militarnej siły Amsterdamu / Warszawy i ich milicji, gwarantującej ład i dostatek miasta. Zebrana we wnętrzu kompania – nad wyraz nowoczesna, z rynsztunkiem dającym wyobrażenie o zasięgu możliwości i sprawności w rozmaitych sytuacjach (u Rembrandta jest to oddział uzbrojony w broń palną – Kloveniers) – wychodzi z bramy budynku, by odbyć obchód miasta. Przełomowa chwila wyjścia jest jednoczesną próbą zapanowania nad wstępnym chaosem poprzez formowanie szyków i rozdawanie rozkazów, przemieniając niejako sam akt w paradę lub uroczysty publiczny pokaz ćwiczeń strzelniczych. Wszystkie kwestie bazujące na ikonicznym wzorcu Rembrandta zgadzają się ze sobą, powtórzenie jest bliskie wypełnienia. Jednak z różnych powodów uwspółcześnienie wyeksploatowanej przez popkulturę sceny, jak także nietypowe umiejscowienie jej bohaterów nie muszą budzić zaufania. W powyższym kontekście wystarczy jednak przyjrzeć się bliżej wcześniejszym działaniom artysty, badającego na różne sposoby zagadnienia kontroli i nadzoru, by można było stwierdzić z powodzeniem, że Drozd nie jest tu artystą „pop”, a tym bardziej pragnącym przypodobać się „pompierem”, który poleruje stare wątki. Może sam bardziej wolałby być kominiarzem z wcześniejszej klasyfikacji, co mogłoby nasuwać więcej skojarzeń z chęcią kradzieży kompozycji czy ironią, aniżeli z wygładzaniem jej niedociągnięć. W Straży miejskiej artysta szuka zupełnie innego powtórzenia, znajdując dla siebie miejsce w roli pośrednika pomiędzy dwiema stronami tego samego medalu – stratyfikacją straży miejskiej. Co też wyjaśnia rozdźwięk w hierarchii ważności poszczególnych etapów całego działania dla jej pośrednich i bezpośrednich uczestników. Wystarczy spojrzeć na obudowujące główną kompozycję materiały sesyjne. Prezentują one rozbieżne interesy i oczekiwania względem finalnej kompozycji i roli, jaką ma spełnić. Pragnący wypaść jak najlepiej aktorzy próbują zreprodukować obraz Rembrandta, zapominając, że zmagają się z chaosem sprzecznych informacji, wytycznych szefostwa, własnych wyobrażeń oraz narastającej pasywności w obliczu oddającego im decyzyjność artysty. Zwierzchnicy i wspierający ich spece z public relations nie bacząc na oryginalną kompozycję realizują własny model idealnego wizerunku – dyplomatycznie próbując przeforsować sprawę u artysty, komendami zaś zyskując posłuch wśród strażników – generując tym swego rodzaju „lapsusy czynności”. Na wszystkich etapach zamieszanie to wykorzystuje kontrolujący wydarzenie artysta – scenograf. To za jego pośrednictwem pomniejsza, ale niezawodna maszyneria przestaje działać. Dzięki tej umiejętnie prowadzonej, bo nie inwazyjnej grze pragnień i środków, snuje on własną, subtelną narrację, w której strażnicy (od)zyskują swą „nową-starą” funkcjonalność. Według Drozda niektóre dziedziny życia skolonizowane zostały przez repetycyjność gestów noszących w sobie zakodowaną władzę, symbolizowaną tu przez funkcjonalną tożsamość wyznaczaną symboliką munduru. Jednakże powtarzający się gest czy też nawyk nie jest widziany tu jednostronnie – artysta nie poprzestaje wyłącznie na aspektach nadzoru i negatywnych konotacjach gestu powtarzania. Zwraca bowiem uwagę na to, kim był i o czym mógł myśleć każdy ze strażników – przedstawiając ich jako nieoczyszczonych z indywidualnych reakcji. Co może sugerować, że to, co wydaje się być zwykle zamknięte w czystym powtórzeniu i monotonii, jest często nierozerwalnie związane z przypadkiem (wywołanym przez los lub uruchomionym przez sprytną manipulację). W finalnym rozrachunku strażnicy przestają reprezentować „możliwość wirtualnego zagrożenia” (jest to ciemny sekret prewencji – „jeśli są tutaj strażnicy, to musi być jakieś zagrożenie”), przez co przestają być jedynie umownym i najbardziej znajomym symbolem w gąszczu ograniczeń, do którego przywykli użytkownicy miast. W murach galerii sztuki nic nie dzieje się naprawdę, więc strażnicy mogą pozostać sobą pomimo mundurów. Przechodząc płynnie między nieruchomym wyobrażeniem a gestem, który wyznacza rozkaz wymarszu Komendanta, artysta czyni środki władzy widzialnymi, ale też pozbawia je niejako celu. Straż przeniesiona do wnętrza starego obrazu jest jednocześnie karykaturalna, pompatyczna i niepokojąca, ale przede wszystkim znów widoczna lub też możliwa do zauważenia na nowo jako narzędzie powtarzające reguły i reprezentujące władzę zwierzchników (i artysty). Rozstrzygnięcie kwestii symbolicznej przedstawienia, równoważnej z pytaniem o to, czym jest bezpieczeństwo, musi jednak pozostać zagadnieniem, na które powinien odpowiedzieć sobie każdy widz z osobna.