Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1.qxd

Transkrypt

Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1.qxd
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
Lipiec – Sierpień 2015
2015-08-17
nr 7–8 (40–41)
12:52
Strona 1
PISMO PARAFII ŚW. JÓZEFA KALASANCJUSZA W RZESZOWIE
Ojcze Janie! Dziękujemy za cztery lata służby dla nas, parafian z Wilkowyi. Dziękujemy za Twoją pracę duszpasterską, ale przede wszystkim za bycie z nami w sytuacjach radosnych i smutnych, za spokój, wytrwałość,
pogodę ducha i dopingowanie w tworzeniu parafialnych dzieł. Życzymy dalszej Opieki Trójcy Przenajświętszej
i Matki Bożej!
Parafianie i redakcja Kalasancjusza Rzeszowskiego
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
2
KALASANCJUSZ
2015-08-17
12:52
Strona 2
RZESZOWSKI
Z Ojcem Janem Taffem, naszym proboszczem, o czterech
latach w Rzeszowie rozmawia Stanisław Alot
Z jakim nastawieniem przychodził Ojciec do Rzeszowa?
Czy sprawy naszej parafii były znane? Kiedyś, jako
prowincjał, już po poświęceniu obecnego kościoła,
oglądając zabudowania parafialne i dziękując ludziom
pracującym przy organizacji tej uroczystości zapowiedział Ojciec, że chciałby tu kiedyś osiąść. Tak w każdym
razie opowiedziała mi pani, parafianka, która wówczas
pracowała przy przygotowaniu posiłków.
– Pamiętam, że wszyscy pijarzy, od początku kontaktów
z wilkowyjanami mieli i mają o nich jak najlepszą opinię.
Ja również, najpierw podczas krótkich pobytów tutaj,
odnosiłem jak najlepsze wrażenie o naszych rzeszowskich
parafianach. W latach siedemdziesiątych poznałem wiele
dziewcząt i chłopców stąd, którzy przyjeżdżali na ogólnopijarskie rekolekcje oazowe do Krakowa i do Łapsz Niżnych.
A już najlepszą wizytówką tutejszych rodzin byli młodzieńcy
przychodzący do pijarskiego Niższego Seminarium w Krakowie i do Nowicjatu, który wcześniej był w Krakowie,
następnie w Łowiczu. Nie pamiętam dokładnie, ale jest
prawdopodobne, że kiedyś wyraziłem chęć pobytu tutaj, ale
w sensie pracy duszpasterskiej, nie chciałem „osiąść na
Wilkowyi” – to byłoby poczucie możnowładztwa, którego
nigdy nie miałem.
O. Jan Taff w 1985 r. podczas przyjmowania ślubów wieczystych
w Krakowie-Rakowicach
Ojciec Proboszcz z kwiatami od parafian i scholki w dniu swoich
imienin w 2013 r.
Czy nasi parafianie czymś się odróżniają od parafian
w innych parafiach pijarskich? Czy „ciemnogród” Podkarpacia jest cechą odróżniającą nas od „europejskich”
krakowian?
– O, nie. Bez kompleksów! Wiemy, jacy ludzie są skłonni tutejszy region tak nazywać i dlaczego.
Ludzie z Podkarpacia w większości obstają przy wartościach,
są w stanie iść pod prąd, stoją przy Kościele. Gdybym miał
ocenić poziom ich uduchowienia czy świadomości religijnej
w stosunku do warszawiaków czy krakowian – według tego,
co jako kapłan poznałem – to na pierwszym miejscu
postawiłbym wiernych z naszego kościoła. „Europejskość”
zostawmy na boku.
By poprzeć moją opinię o mieszkańcach Podkarpacia,
przytoczę moje doświadczenie z grudnia 1981 roku. Nasz
Zakon w tym czasie prowadził Duszpasterstwo przez Środki
Audiowizualne. Mieliśmy projektor i kilka filmów, taśm przemyconych z Rzymu przez o. Stefana Denkiewicza: „Jezus
z Nazaretu” F. Zefirellego, „Nasza Pani z Fatimy”, amerykańską wersję „Quo vadis”. Wyświetlaliśmy je w różnych
miastach i miejscowościach w salach gimnastycznych szkół,
aulach uczelni, różnych halach, kościołach czy salach przykościelnych. Zostaliśmy też zaproszeni przez NSZZ „Solidarność” Podkarpacia do Sanoka. Projekcje odbywały się
w miejscowym Domu Kultury trzy razy dziennie: przed
południem, po południu i wieczorem. Widownia była wypełniona, ludzie byli dowożeni – podobno z całego Podkarpacia – autokarami przez zakłady pracy. Miało to trwać przez
trzy tygodnie. Ja, mieszkając na plebanii pobliskiego kościoła, byłem odpowiedzialny za wyświetlanie filmów i czytanie dialogów (oryginały były w języku włoskim). Czytałem
cały tydzień, potem ktoś mnie zmienił, trzeci tydzień nie doszedł do skutku – gen W. Jaruzelski 13 grudnia 1981 r. ogłosił
stan wojenny. Tragiczne się okazało to, że w Domu Kultury
został zaplombowany sprzęt i taśmy z filmami. W niedługim
jednak czasie ludzie „Solidarności” jakoś to wydobyli i przywieźli do Krakowa razem z pieniędzmi, które tam były,
które zbierali przy okazji projekcji. Co więcej, 13 grudnia
1981 r. przeszkodził nam w pertraktacjach z Autosanem
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
2015-08-17
12:52
Strona 3
KALASANCJUSZ
RZESZOWSKI
3
o zakupienie autobusu dla, o zgrozo, zakonu – instytucji kościelnej! Jednak ci sami ludzie z Autosanu pomogli pokonać
stan wojenny, autobus został zakupiony i służył naszemu
Duszpasterstwu Pielgrzymkowemu.
Rozumiem – stąd się wzięły filmy w kaplicy na Wilkowyi
wyświetlane, u proboszcza o. Michała Górawskiego – to
dzięki Duszpasterstwu przez Środki Audiowizualne.
A czy zakończenie kadencji proboszcza w Rzeszowie
łączy się z zadowoleniem? Jakie osiągnięcia i jakie doświadczenia pozostaną w pamięci? Może „kaplica
pojednania”?
– Naturą kapłaństwa, a tym bardziej kapłana zakonnego, jest
wypełnianie posłannictwa. Zostałem tu przysłany przez Ojca
Prowincjała pijarów cztery lata temu. Jak mogłem, choć nie
zawsze wystarczająco pokonując swoje słabości, pełniłem
funkcję proboszcza parafii i przełożonego pijarskiej wspólnoty w Rzeszowie. Dziękuję Panu Bogu za tę łaskę, bo
niewątpliwie być tu duszpasterzem to łaska. Najbardziej
cenię sobie pobożność tutejszych wiernych, oczywiście tych,
którzy przychodzą do kościoła i którzy są autentycznie pobożni, którzy mają wiarę, modlą się gorliwie i żyją bogobojnie. Jest tu takich niemało. Było mi też dane obserwować
wzrost takich postaw w wymiarze indywidualnym tak u rodzin jak i we wspólnotach, które były i które powstały w parafii. „Kaplica pojednania” dobrze służy penitentom. Jeden
z nowicjuszy słyszał, jak sprzedawczynie w osiedlowych
„Delikatesach” zachęcały koleżankę, by skorzystała ze spowiedzi u pijarów: „Jest fajnie, w szafie”. Księża z sąsiednich
parafii, spowiadając u nas przed świętami mówili, że w tutejszych konfesjonałach są dobre warunki do spowiedzi.
O. Jan ze studentami przed „Białym Marszem” − protestem po
zamachu na życie Jana Pawła II, 17 maja 1981 r.
ważyć działania na rzecz dobra zakonu z dobrem parafii i parafian?
– Jednoznacznie odpowiem, że częste zmiany duszpasterzy
nie są dobre. Wierni woleliby tych, których już poznali, z którymi coś razem zrobili. Również rola przychodzących jest
trudna – musi upłynąć jakiś czas, zanim poznają środowisko, ludzi, zakres działań. Lepszy byłby dłuższy okres pracy
konkretnego duszpasterza w jednym miejscu. Ale prowincjał zarządza większą społecznością zakonników, obsadza
wiele „miejsc pracy”, uwzględnia też sytuacje konkretnych
ludzi. Pytanie pada w kontekście mojej osoby – przyszedłem
do Rzeszowa mając 66 lat, kadencje są czteroletnie. W tutejszej diecezji proboszczowie diecezjalni przechodzą na emeryturę w wieku 70 lat. Choć zakonników to nie dotyczy,
wykorzystałem w prośbie do prowincjała ten argument
i inne powody osobiste o nie obarczanie mnie obowiązkami
proboszcza, a w naszym układzie i rektora wspólnoty zakonnej. Zostało to przyjęte, jak i przeniesienie do Krakowa.
Cieszę się z nominacji następcy Ojca Tomasza Jędrucha,
człowieka młodego, uduchowionego, dobrego organizatora.
Jestem pewien, że będzie dobrym proboszczem, przełożonym wspólnoty rzeszowskiej pijarów, dobrym formatorem
nowicjuszy, którzy tutaj będą.
Jako pijar – specjalista od wychowania i kształcenia
młodego pokolenia – co zmieniłby Ojciec w duszpasterstwie młodych, szczególnie szkół ponadgimnazjalnych, by zapobiegać utracie wiary u młodych, którzy
wkraczają w dorosłość – podejmują różne formy
kształcenia lub szukają pracy. Wówczas życie duchowe
schodzi na plan bardzo dalszy, a kiedy dołączy się do
O. Jan dzieli się opłatkiem z kard. Józefem Glempem, 2007 r.
Jaki niezrealizowany cel, zadanie otrzyma następca?
– Co roku, według wymogów zakonnych, spisujemy relację
z rzeczy planowanych i wykonanych. Jej kopia jest w archiwum i mój następca będzie miał w to wgląd. Jeśli uzna coś
za słuszne – podejmie; może sam dostrzeże inne cele czy
priorytety jako pilniejsze? Poza tym, jak i mnie, będzie go
obowiązywać potrzeba konsultacji z Radą Parafialną i z Zarządem Zakonu. Wolę więc nic nie sugerować, chyba że będzie o to pytał.
Czy wymiany ojców pijarów pracujących czasem w parafii rok tylko, wnosi twórczy ferment w pracy duszpasterskiej, czy po prostu trochę przeszkadza? Jak wy-
O. Jan jako proboszcz na warszawskich Siekierkach
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
4
KALASANCJUSZ
2015-08-17
12:52
Strona 4
RZESZOWSKI
wspólne zainteresowania i wspólny punkt widzenia. Trzeba
też, by rodzina temu sprzyjała. Czasami rodzice dbają tylko
o to, by posłać dziecko do dobrej szkoły, na naukę języka,
jakiegoś sportu, kursu tańca, a nie dają świadectwa życia religijnego, nie stwarzają atmosfery sprzyjającej rozwojowi
wiary, sami wręcz stronią od Boga i mają wykrzywiony obraz
Kościoła. Właśnie takie duszpasterstwo dla młodzieży chcieliśmy budować: bogata oferta tych elementów dla dzieci,
młodzieży, pomoc duchowa małżonkom i rodzicom, czytanie Pisma św., ogniska, pikniki, sport, sale na spotkania –
tworzenie ich wspólnot i wspólnoty parafian.
Co sprawia, że grupy modlitewne, wspólnoty, zespoły
młodych ludzi tak chętnie powstają w naszej parafii, że
mimo dużych zmian wśród mieszkańców wsi Wilkowyja – ciągłego przybywania mieszkańców spoza
Wilkowyi, parafia zwiększa się, przybywa parafian
w grupach. Jednocześnie trochę zmniejsza się liczba parafian w Różach różańcowych. Czy to znak czasu?
– Różaniec to modlitwa tradycyjna. Prosta i łatwa, ale i trudna, wymagająca. Kto jej zakosztuje – polubi. Róże Różańcowe to również wspólnoty o utrwalonej tradycji. Poszukujący wspólnot modlitewnych, zwłaszcza młodsi, wybierają
odkryte niedawno formy modlitwy i wspólnoty. Są one może
bardziej przemawiające, jest inna jakość przynależności do
nich, bardziej podkreślane jest poznanie się, poczucie braterstwa. U nas takimi wspólnotami bardziej zajęli się młodzi
kapłani, więcej im towarzyszą, są bardziej do ich dyspozycji,
co nie jest bez znaczenia. Dzięki Panu Bogu, że tak się stało
– oby w tym wytrwali i w tym się umacniali. Przez to wspólnota parafialna jest bogatsza i następuje silniejsza integracja
wszystkich angażujących się w to parafian. Proszę popatrzeć
na przykościelne podwórko przed lub po spotkaniu takiej
grupy, lub po Mszy św., na której śpiewa schola dziecięca.
Jest rojno od młodszych i starszych, witają się, żegnają, przystają, rozmawiają ze sobą, a później wspólnie idą do pracy:
by zawieźć dzieci na koncert, zbudować ołtarz na Boże Ciało,
zorganizować piknik, odbyć próbę przed wspólnym śpiewaniem, czy pomóc komuś będącemu w potrzebie lub sobie
nawzajem. I nie jest to tylko kwestia atrakcyjności. Wiem, że
różaniec spełnia doskonale formę modlitwy indywidualnej,
osobistej, cichej: medytacji, odmawiania modlitwy, rozmowy
z Bogiem i Maryją – i to też jest dobre!
Wigilia Paschalna
Ojciec Jan podczas Parafiady w Rzeszowie, 2013 r.
tego praca za granicą – jest często jeszcze gorzej. Są
przykłady odnalezienia się, odszukania ścieżki do
Boga, ale rosnąca liczba „eurosierot” – dzieci bez rodziców lub bez kontaktu z jednym z rodziców wcale nie
maleje.
– Może uogólnię to i tak ujmę: Ważne jest wychowanie
w rodzinie. Dziecko od wczesnych lat powinno być przyprowadzane do kościoła, by to miejsce, otoczenie i środowisko było dla niego czymś naturalnym. Doskonale to widać
w naszej parafii, gdy małe dzieci na procesji sypią kwiatki,
dzwonią, inne śpiewają w scholi, są w służbie liturgicznej – to
jest uczestnictwo. Oczywiście, potrzeba by następnie Kościół
proponował ciekawe formy przekazu wiedzy religijnej, tworzył środowisko dla młodzieży, wspólnoty, do których można
się włączyć, w których młodzi mogą się razem modlić, spędzać wspólnie czas, wędrować, bawić się, pielgrzymować,
gdzie wzrastają w wierze, przeżywają we wspólnocie sobie
podobnych swoje sukcesy i porażki, radości i smutki, mają
Charyzmatem pijarów jest edukacja prowadzona we
własnej szkole. Siostry pijarki już ją mają. Czy po prawie ćwierci tysiąclecia pijarzy zaczną edukację w Rzeszowie? Kiedyś tutaj była jedna z najlepszych szkół
pijarskich w Europie i dzięki podręcznikom, zasadom
i metodyce przygotowanej przez pijarów w Polsce,
a szczególnie Ojca Stanisława Konarskiego zaczęła się
w Polsce edukacja państwowa. Mamy dziś szansę na powrót do poziomu siedemnasto- i osiemnastowiecznych
szkół pijarskich w Rzeszowie?
– To złożona sprawa, rozmawialiśmy już kiedyś o tym (Kalasancjusz Rzeszowski, nr 1–2 /34–35/ 2015 r.). Moim pragnieniem i wszystkich polskich pijarów jest otworzenie
pijarskiej szkoły w Rzeszowie, ale do tego pewnie jeszcze
droga daleka.
Czy spotkamy się na czterdziestoleciu parafii, jeśli wolą
parafian i nowego proboszcza będzie taką rocznicę
obchodzić? A może za wcześnie na świętowanie?
– O obchodzeniu lat jubileuszowych jest mowa w Starym
Testamencie i taka praktyka przyjęła się w Kościele. Iubilate
po łacinie znaczy radować się, wyśpiewać wdzięczność.
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
2015-08-17
12:52
Strona 5
KALASANCJUSZ
RZESZOWSKI
5
Sądzę, że za czterdzieści lat parafii w 2016 roku trzeba będzie
dziękować Panu Bogu, bo to dar. Chciałbym, jeśli tylko warunki na to pozwolą, dołączyć się do tego dziękczynienia.
A co z prywatnymi zainteresowaniem, co z hobby?
A może dopiero teraz będzie trochę więcej czasu na zajęcia odkładane „na potem”?
– Na początku mojego kapłaństwa – od 1971 r. – moją pasją
było duszpasterstwo młodzieży. Przez jedenaście lat, początkowo w salce przykościelnej, następnie w „piwnicy pod
pijarami” prowadziłem lekcje religii dla, jak to się wtedy
określało, szkół średnich (licea, technika, szkoły zawodowe).
Na początku na katechezy przychodziło około dwustu
uczniów, później było ich ponad siedmiuset. Z biegiem
czasu powstało jeszcze duszpasterstwo studentów. W ciągu
roku szkolnego były katechezy, niedzielne Msze św. „młodzieżowe”, w czasie wakacji rekolekcje oazowe z grupami,
rekolekcje indywidualne, ze współbraćmi, była turystyka.
W 1982 r. zostałem skierowany do formacji zakonników.
Było mi żal zostawić młodzież, ale... Sprawując różne funkcje odbywałem wiele podróży zagranicznych: na Zachód Europy, do ZSRR, do Afryki… Dużo satysfakcji dała mi „przygoda z architekturą”: projektowanie, nadzorowanie, budowa
nowych kościołów, adaptacja gmachu odzyskanego od wojska dla pijarskiego Liceum, dokończenie budowy i wystroju
wnętrza Sanktuarium w Warszawie, co nieco w Rzeszowie.
Radość sprawia mi przygotowywanie do druku publikacji,
robienie składu, ilustrowanie wydawnictw; dlatego wobec
Redakcji Kalasancjusza Rzeszowskiego bywałem tak wymagający, choć nie wszystko mi się udawało wprowadzić, ale
i tak efekt jest dobry. Lubię podziwiać piękno stworzonego
przez Pana Boga świata – przyrodę: góry, lasy, wodę, ogrody,
sady – kocham pielęgnować drzewa, krzewy, kwiaty. Nieco
wędrowałem po górach, jeździłem na rowerze (od dzieciństwa, gdy miałem 3 km do szkoły), później, z powodu urazu
kolan „przerzuciłem się” na wiosłowanie. Kolekcjonuję ofiarowane mi przy różnych okazjach albumy, no i piaristica –
to, co dotyczy spraw naszego zakonu, a także książki teologiczne. Teraz „na starość” planuję, zgodnie z dawną praktyką, przeczytać „od deski do deski” Pismo święte (Stary
i Nowy Testament), więcej kontemplacji, pokuty; chciałbym
„na emeryturze” odnowić zaniedbane więzi z rodziną,
dawne przyjaźnie, relacje z byłymi uczniami, z tymi, którzy ze
mną współpracowali, którym wystarczająco nie okazałem
wdzięczności za współpracę i pomoc, bo trzeba było „iść
dalej”. Liczę się jednak z tym, że te moje plany będą konfrontowane z rzeczywistością wspólnoty, do której będę
należał i z jej potrzebami, którym na miarę możliwości będę
zobowiązany czynić zadość.
A może znajdzie się czas na spisanie biografii?
– Uważam, że ponad moje osobiste dzieje, ważniejsze są
sprawy zakonu. Chciałbym spisać ważne wydarzenia, których byłem świadkiem czy uczestnikiem, a które nie są opisane. Np. jeden z kleryków pisząc pracę magisterską prosił
o opisanie jak funkcjonowało Liceum Pijarów w PRL-u. Napisałem jedynie nieco o Niższym Seminarium Duchownym,
w którym byłem ucząc się w Liceum Pijarów. Mam dużą wiedzę o działalności pijarów na Grodzieńszczyźnie w ZSRR
(obecnie Białoruś), o początkach naszych misji w Kamerunie, o pomaganiu przez naszą Prowincję pijarom słowackim
żyjącym w ukryciu w czasach komuny, o sprowadzeniu sióstr
pijarek do Polski. Na prośbę o. Henryka Bogdziewicza opracowującego działalność pijarów na Spiszu, na jubileusz
Parafii w Łapszach Niżnych napisałem nieco o prowadzonych
tam rekolekcjach oazowych dla młodzieży i o początkach
O. Jan Taff w dniu swoich imienin w 2013 r.
ośrodka rekolekcyjnego. Niedawno, zapraszając na spotkanie, przypomniały mi się dorosłe dzieci rodzin należących do
Kręgu Przyjaciół Zakonu Pijarów, który w latach osiemdziesiątych założył o. Eugeniusz Śpiołek, a ja z nim współpracowałem. W czasach komuny i w stanie wojennym zaczęła
działać drukarnia pijarska – drukowaliśmy potrzebne nam
wydawnictwa kwalifikujące się do „drugiego obiegu”. Prowadziliśmy też w tym czasie Duszpasterstwo przez Środki
Audiowizualne, Duszpasterstwo Pielgrzymkowe, uczestniczyliśmy w organizowaniu imprez niezależnej kultury
chrześcijańskiej. Wszystkie te sprawy nie są udokumentowane i opisane – nie wiem, czy ktoś to zrobi, a byłoby
szkoda, gdyby uszły w niepamięć.
Dziękuję za wywiad, choć skłonienie Ojca do rozmowy
to było trudne zadanie. Dziękuję za cztery lata z naszymi parafianami, za duszpasterstwo i za wszystkie
Dzieła w parafii pw. św. Józefa Kalasancjusza.
Bóg zapłać!
– Również dziękuję i proszę jeszcze pozwolić mi na wyrażenie szerszych podziękowań, choć ogólnie, bo trudno
wyliczać wszystkie Osoby i wszystkie okoliczności. Będąc
w Rzeszowie odbierałem wiele dobra od tych, którzy ze mną
blisko współpracowali i od tych, z którymi spotykałem się
w relacjach duszpasterskich czy „urzędowo”, sporadycznie,
którzy z dystansu obdarzali mnie dobrem. A więc: Współbracia zakonni, Osoby posługujące w kościele, angażujący się
dobrowolnie w różne prace, przynależący do różnych wspólnot parafialnych, modlący się ze mną i za mnie, dzieci, młodzież, dorośli, chorzy, instytucje, wolontariusze, spotykani
oficjalnie czy przypadkowo, Parafianie, Goście naszej parafii;
wszystkim z którymi przemierzyliśmy wspólnie ten krótki
odcinek drogi życia – wszystkim Wam: Bóg zapłać!
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
6
KALASANCJUSZ
2015-08-17
12:53
Strona 6
RZESZOWSKI
W pracy duszpasterskiej dużą wagę przywiązywałem do jakości dekoracji liturgicznych. Zdjęcia ołtarzy, szopek Bożonarodzeniowych, Grobów Pańskich aranżowanych przeze mnie stworzyłyby ładną
galerię. Przez cały czas przychodziło mi też współpracować z zespołami muzycznymi towarzyszącymi
liturgii.
Pierwszym, w latach siedemdziesiątych
XX wieku, w Parafii Najświętszego
Imienia Maryi w Krakowie-Rakowicach
był zespół Pojednanie. W jego skład
wchodzili sławni obecnie muzycy: Tomasz Lida – dyrygent, skrzypek, kompozytor (na zdjęciu ze skrzypcami),
Antoni Dębski – organy, współpracownik wielu muzyków jazzowych i artystów, Janusz Wroński z zespołu Wawele,
Olek Uchwat – gitara, śpiewali Renata
i Staszek. Zespół cieszył się dużą popularnością. Na Msze święte z jego
udziałem przychodziły tłumy. Znany
obecnie ks. prof. Dariusz Oko, który
uczestniczył w prowadzonych przeze
mnie lekcjach religii dla licealistów,
w książce Moje Życie, opisując swoje
wyjście z kryzysu wiary, wspomina:
Zapamiętałem, że w mojej parafii ojców pijarów grał na Mszach dla młodzieży zespół bigbitowy i to mi się wtedy bardzo podobało. Nigdy tak naprawdę do końca nie wiadomo, w jaki sposób
spotykamy na swojej drodze Boga, i jak On w naszej duszy działa. Na zdjęciu zespół podczas koncertu w bazylice ojców
dominikanów w Krakowie, po Mszy św. dla studentów w 1976 r. Podtrzymywałem Tomkowi nuty – nie dorobiliśmy się kompletnego i dobrego sprzętu.
Prócz zespołu założyłem też w Krakowie scholę liturgiczną. Prowadziła ją Danuta (nazwiska nie pamiętam), studentka krakowskiej Wyższej Szkoły Muzycznej. Zdjęcie zrobione jest „na pożegnanie” w czerwcu 1982 roku, gdy po jedenastu latach
pracy z młodzieżą w Krakowie zostałem przeniesiony do Łowicza. Piękne stroje Krakowianek pochodzą „z darów z Zachodu”,
które (żywność, lekarstwa, odzież…) rozdawane były w kościołach, szczególnie w stanie wojennym. Przygotowywane z nich
w Duszpasterstwie Akademickim paczki żywnościowe przekazywane były rodzinom internowanych do zawiezienia do
ośrodków odosobnienia, m.in. do Załęża, choć wtedy nie bardzo wiedziałem, gdzie to jest.
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
2015-08-17
12:53
Strona 7
KALASANCJUSZ
RZESZOWSKI
7
Podczas mojego dwunastoletniego pobytu w Warszawie działało wiele śpiewających grup. Pożegnalne zdjęcie ze scholą
dorosłych w 2011 r. i najmłodsza scholka, którą prowadziła nazaretanka Siostra Miriam.
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
8
KALASANCJUSZ
2015-08-17
12:53
Strona 8
RZESZOWSKI
Parafialny chór „Kantylena” śpiewa podczas procesji Bożego Ciała
w 2014 r.
Sam dobrym śpiewakiem nigdy nie byłem, natomiast pewnie „dostrzeżone na tym polu zasługi” spowodowały, że na
znajdującym się w galerii prowincjałów pijarskich w Krakowie portrecie, mój następca (też jt), w poczuciu humoru, zasugerował namalowanie mnie dzierżącego w ręku
śpiewnik z nutami. Inni prowincjałowie mają Pismo św.,
Brewiarz, krzyż, różaniec…
(jt)
Wielokopoleniowy zespół wokalny podczas procesji Bożego Ciała
w 2015 r.
Najliczniejsza grupa śpiewająca w Rzeszowie, Mały Chór św. Józefa Kalasancjusza żegna Ojca Proboszcza
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
2015-08-17
12:53
Strona 9
KALASANCJUSZ
RZESZOWSKI
9
Obszerne fragmenty homilii wygłoszonej 28 czerwca
2015 r. przez ojca Piotra Jałakę SP, misjonarza w Chile,
spisał Igor Witowicz
Jestem pod niesamowitym wrażeniem… Dwa lata nieobecności i widzę, że Rzeszów jest płodną ziemią…
(O. Piotr mówił to, patrząc na spore grono dzieci i młodzieży – I.W.) Płodną również misyjnie, bo wydajecie drugiego misjonarza, który jedzie do Chile (czyli ojca Janusza
Furtaka SP – I.W.). Jestem pełen emocji od samego rana,
bo dzisiejszy dzień jest wyjątkowy. Dopiero przedwczoraj,
w piątek, przyleciałem z Chile, po długiej nieobecności
w naszym kraju, bez naszego – polskiego języka, nie widząc
takich tłumów w kościele, nie słysząc organów, nie słysząc
takiej scholi, w której jest tak dużo dzieci i młodzieży śpiewającej. To jest coś niesamowitego. To daje wielką radość.
My w Chile jesteśmy parę kroków wstecz, ale biegniemy
za wami. Mamy też scholę, ale na razie śpiewa w niej tylko
kilkoro dzieci. Nie mamy i nie będziemy mieć organów, dlatego, że tutaj królują zupełnie inne rytmy – bardziej pasują
do nich gitary i kastaniety, jest inaczej. Inaczej - nie znaczy
gorzej, ale często nie jest wystarczająco. My często tam na
misjach żyjemy dużo bardziej ubogo. Jest wielka przepaść
między bogatymi, klasą średnią i tymi, którzy niczego nie
mają… Jako misjonarze pomagamy ubogim dzieciom
i młodzieży, żeby mogli się trochę wznieść ponad tę materialną nędzę, żeby mogli nauczyć się czegoś więcej, żeby
mogli otrzymać lepszą pracę… To nie jest łatwe. Trudno
nam to sobie wyobrazić, ale w Chile dzieci często nie mają
w domu ani jednej książki, bo niewielka książka w przeliczeniu na nasze pieniądze kosztuje 200 złotych. A jeżeli
mama takiego dziecka zarabia np. około 600 złotych, to
oczywiście książki nie kupi. Owszem, są biblioteki, ale tylko
w większych miastach, na wsiach ich nie ma. Dzieci często
przemierzają wiele kilometrów, by dojść do szkoły. Często
idą na przełaj, w błocie, bo nie ma dróg takich jak w Europie… Szkoły nie są takie jak nasze, nie mają korytarzy, z sal
wychodzi się na podwórko, wszystkie przerwy dzieci spędzają na zewnątrz.
Kaplica w Chocol
Ojciec Piotr z zapałem opowiada nam o Chile…
Od kilku miesięcy jestem proboszczem w małej wiosce
na południu Chile o nazwie Curarrehue. Mam trzy tysiące
parafian i oprócz kościoła parafialnego mamy 20 kaplic dojazdowych. Do najdalej położonej kaplicy mamy 60 km. I te
60 kilometrów pokonuję częściowo samochodem, a częściowo pieszo, po górach, dolinach, po łąkach, na których
pasą się świnki, krowy, owce i barany… Niektórych kaplic
szukam dosyć długo, bo są ukryte z dala od dróg. Tylko
kościółek parafialny jest naprawdę ładny, zbudowany
z drewna. Kaplice są bardzo ubogie, bardzo biedne, sklecone z płyt i dykty, nie mają witraży,
często nie mają okien. I tam się modlimy. Ludzie się zbierają, tworzą też
schole i zespoły muzyczne, dużo prostsze niż w Polsce, bez instrumentów,
bez mikrofonów, ale śpiewają, wielbią
Pana Boga, chcą i mają potrzebę bycia
blisko Pana Boga. Kiedy rozpocząłem
pracę w mojej nowej parafii, w niedzielę odprawiana była tam tylko
jedna Msza święta. Zaproponowałem
wprowadzenie dodatkowych Mszy św.
w tygodniu i adoracji Najświętszego
Sakramentu. Zapytałem parafian, czy
mamy monstrancję. Chwilę się zastanawiali i jeden z nich przyznał, że kiedyś było coś takiego, ale w wyniku
trzęsienia ziemi potłukło się i pogięło… Zaczęliśmy szukać i rzeczywiście znaleźliśmy mocno zniszczoną
monstrancję… Powiedziałem, że mimo
to, że monstrancja nie jest piękna, wystawienie Najświętszego Sakramentu
odbędzie się. Ludzi w kościele była
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
10
KALASANCJUSZ
2015-08-17
12:53
Strona 10
RZESZOWSKI
Jeden z wulkanów w pobliżu Curarrehue
garstka, ale przyszli. W pewnym momencie jakaś staruszka
zaczęła niemiłosiernie płakać i nagle krzyczy na cały kościół: „Jezu! Jezu w białym chlebie! Nie widziałam Ciebie
w ten sposób od 50 lat!” To było niesamowite. Kobieta po
50 latach po raz kolejny uczestniczyła w wystawieniu Najświętszego Sakramentu. Dla niej było to niesamowite
doświadczenie religijne. My często w polskim kościele
mamy wszystko, mamy nabożeństwa, mamy tabernakulum,
mamy piękne monstrancje, ale tak do tego przywykliśmy,
że często już tego nie zauważamy, nie doświadczamy tego
tak mocno.
Nieprawdopodobne jest to, jak ci ludzie na nowo odkrywają Boga. Ta radość, błysk w oczach, te łzy, te emocje,
które się rodzą, to wszystko jest niezwykłe… Ci ludzie
często nie wiedzą, kim jest Bóg, w którego wierzą. Oni
często nie potrafią Go nazwać, bo nikt ich tego nie uczył.
Tam nie ma teologów, ludzi przygotowanych do nauczania
religii. Podstawowe prawdy wiary przekazuje dzieciom
jakaś pani, która od swojej babci słyszała coś o Panu Bogu
i powtarza to później dzieciom. Dzieci też często nie znają
Pana Boga, ale mają potrzebę wiary. Przychodzą do kościoła, pytają, szukają, z niesamowitym zainteresowaniem
słuchają historii o Panu Bogu, bo nie mają książek, nie mają
Biblii w domu, nie mogą jej sobie po prostu wziąć z półki
i przeczytać. My mamy taką możliwość, ale czy to robimy,
czy chcemy?
Teraz mamy w Chile zimę, a w tej części kraju, gdzie jest
moja parafia, zimy są dosyć chłodne, z kilkustopniowym
mrozem i śniegiem. W kaplicach i kościele parafialnym nie
mamy porządnego ogrzewania, nie ma kaloryferów, są
tylko małe piecyki na drewno. Mimo to, mimo tak trudnych
warunków, ludzie przychodzą, by się pomodlić. Jeden
z byłych proboszczów, moich poprzedników, nauczył ich
pięknej zasady: „Pan Bóg dał nam dwie ręce, aby służyć
innym. Kiedy przychodzisz do kościoła, staraj się, by te ręce
nie były puste. W jednej ręce przynieś coś dla Pana Boga,
dla kościoła, a w drugiej ręce przynieś coś dla bliźniego”.
I słuchajcie, przed ołtarzem zawsze stoją dwa duże kosze.
Ludzie przynoszą w jednej ręce jakieś gałęzie i kawałki
drewna, żeby ogrzać kościół. W drugiej ręce niosą na
przykład worek ryżu, trochę mąki. Później to wszystko
zbiera się i dzieli wśród najbardziej potrzebujących w parafii. To jest niesamowite, bo przecież oni sami bardzo
często nie dojadają, nie mają za wiele, ale się dzielą,
Krajobraz po opadnięciu pyłu wulkanicznego…
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
2015-08-17
12:53
Strona 11
KALASANCJUSZ
wiedzą, że są ci, którzy są w jeszcze gorszej sytuacji, którzy
naprawdę nic nie mają.
Gdybym wystawił tutaj tę monstrancję, zniszczoną, pokrzywioną, z rozbitą szybką, myślę, że wielu z nas byłoby
bardzo zniesmaczonych, powiedziałoby: Jak to tak? To brak
szacunku do Pana Boga! Ta staruszka widząc monstrancję
nie skupiła się na stronie zewnętrznej, ona zobaczyła Boga!
Boga, którego nie widziała w ten sposób przez wiele lat.
Dlaczego ci ludzie szukają Boga? Dlaczego pytają, szukają sensu tego, co ich otacza? Odpowiedź nasuwa się
sama. Otóż mieszkam wśród moich Indian w przepięknej
miejscowości położonej w górach między trzema wulkanami. 40 kilometrów od domu, po lewej stronie, jest
czynny wulkan, po prawej stronie w odległości około 20
kilometrów mam też czynny wulkan, naprzeciwko domu
jest trzeci, na szczęście wygasły wulkan. Wyobraźcie sobie:
środek nocy, ciemno, nagle rozlega się wielki hałas, wyglądasz przez okno i widzisz słup ognia wyskakujący z wulkanu na wysokość 11 kilometrów. W internecie czytałem
opisy erupcji rozżarzonej lawy, wszyscy pisali o spektakularnym wybuchu. Tak, był to bardzo spektakularny wybuch,
zwłaszcza dla żyjących tutaj ludzi, którzy stracili bydło,
domy, plony, stracili wszystko. My często podziwiamy wulkany jako zjawiska przyrody, ale dla tych ludzi wulkan oznacza często śmierć. Ludzie żyją tutaj bardzo ubogo, średnio
zarabiają ok. 100 tys. peso (równowartość ok. 560 zł –
I.W.), książka kosztuje 20 tys. peso, lekarstwo na miesięczną
kurację kosztuje ok. 50 tys. peso. Jak ludzie mają się leczyć,
jeśli nie starcza im nawet na jedzenie? W jaki sposób ludzie
ci mogą wesprzeć drugiego człowieka i kościół? Coraz częściej parafianie przychodzą do proboszcza z prośbą o poratowanie. Jak proboszcz ma pieniądze, to da, ale czasem i on
nie ma… Na tacę ludzie dają 10 peso, czyli jest to nasze
5 czy 10 groszy. Ja nie mówię, że to mało, dla nich jest to
bardzo dużo, bo za te pieniądze można kupić bułkę… Oni
są niesamowici, ale są też ludźmi potrzebującymi pomocy.
Muszę jeszcze opowiedzieć o wybuchu innego wulkanu, oddalonego od naszego domu o 300 kilometrów.
Wybuchł spektakularnie, bez lawy, ale za to z popiołem.
Budzę się. Wydawało mi się, że jest środek nocy, wszędzie
ciemno. Okazuje się, że jest godzina 9.00 rano, za oknem
nie było widać kompletnie nic. Dotarły do nas pyły wulkaniczne z tego odległego wulkanu. To jest tak jak mgła, tylko
że mgła jest biała, a pył wulkaniczny jest czarny. Słońce tego
dnia zaczęło się przedzierać około godziny pierwszej po
południu. Opadający pył przykrył wszystko grubą warstwą.
Źródła wody zostały skażone, a kiedy spadł deszcz, pył wulkaniczny zamienił się w skałę. Zostaliśmy na kilka tygodni
bez wody. Ani się umyć, ani napić… Można było oczywiście
kupić wodę, ale trzeba było mieć pieniądze. Nie masz pieniędzy – nie masz wody. Nie masz wody – nie masz życia.
Ale pomimo tych wszystkich trudnych sytuacji, oni nie
tracą pogody ducha, nie tracą nadziei, potrafią z niczego
zrobić coś. Ale potrzebują pomocy… Teraz poszukujemy
możliwości zbudowania studni głębinowej, żeby mieć zabezpieczenie na wypadek wybuchu wulkanu. Musimy się
teraz lepiej przygotować. Dlatego nie wstydzę się prosić,
bo proszę nie dla siebie, ale dla tych ludzi, którzy tam
mieszkają, żeby pomóc im zorganizować życie, również
życie religijne.
Na zakończenie jeszcze jedna historia: mój pierwszy
dzień w nowej parafii. Przyjeżdżam, odprawiam Mszę
świętą w pierwszą niedzielę po Zmartwychwstaniu Pana Jezusa. Święto to nazywa się tam Cuasimodo, wszyscy się
bawią, tańczą, wychodzą na ulice. W ten dzień po Mszy
świętej proboszcz ma obowiązek odwiedzić wszystkich
RZESZOWSKI
11
Most linowy, po którym o. Piotr przechodzi nad rzeką do jednej
z parafialnych kaplic
chorych w parafii. Po Mszy św. wychodzę z kościoła, patrzę
i okazuje się, że owszem, mam odwiedzić chorych, ale
konno. Wyszedłem, popatrzyłem na tego biednego konia
i mówię: „Coś ty takiego zrobił, że ci kazali mnie wozić?”
Ale udało się, odwiedziliśmy wszystkich chorych.
Cieszę się niezmiernie, że jestem z wami. Ojciec Janusz
słucha tych wszystkich historii i mówi: „Boże, w co ja się
wpakowałem?” Ale trzeba zaufać, zawierzyć, bo Pan Bóg
może posłużyć się nami w niesamowicie pięknych dziełach.
Trzeba zaufać, trzeba iść. Bardzo dziękuję wam za modlitwę, którą bardzo mocno odczułem przez te ostatnie lata.
Byłem w tej samej sytuacji, w której jest teraz ojciec Janusz.
Wyszedłem z Rzeszowa nie znając języka hiszpańskiego,
rzucono mnie na głęboką wodę, przed wielki tłum ludzi …
I ojciec Janusz ma teraz jechać do Hiszpanii, też nie zna języka, ale ja mu powiedziałem, że mam wsparcie, wiem, że
ludzie się za mnie modlą, że w każdy wtorek i czwartek są
osoby, które się wytrwale modlą. To jest naprawdę ogromna pomoc. Proszę was, wspierajcie także ojca Janusza, bo to
jest niesamowicie ważne, żeby czuł, że ma zaplecze, że ktoś
go wspiera, by mógł tam robić rzeczy wielkie. Bóg daje
łaskę nauczenia się tego wszystkiego, co jest potrzebne.
Słuchajcie, niedawno nie znałem języka hiszpańskiego,
teraz po półtora roku głoszę kazania, rekolekcje, jeżdżę po
różnych szkołach… Módlcie się za nas! Jeszcze raz dziękuję!
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
12
KALASANCJUSZ
2015-08-17
12:53
Strona 12
RZESZOWSKI
„Przyjechaliśmy do Kacwina i ta historia się tu zaczyna...”
Słowa piosenki jednej z naszych kolonijnych grup bardzo
trafnie wpisuje się w obraz wspomnień wakacyjnego wyjazdu. Dwa autokary, ponad 70 osób podzielonych na sześć
grup, przepiękne widoki i prażące słońce dopełniły klimat
obozu. Upał był nam jednak niestraszny i udało się zrealizować program zakładający wizytę na Słowacji, wejście na
Trzy Korony, wycieczkę do Zakopanego i Niedzicy, baseny
Panorama Kacwina
termalne w Białce Tatrzańskiej, zabawę w parku linowym,
rejs gondolą po Zalewie Czorsztyńskim, budowanie tamy
na rzece czy turnieje piłkarskie. Popołudnia upływały nam
na zajęciach w grupach, warsztatach teatralnych i plastycznych. Był też czas na gry planszowe, fińskie kręgle i wiele
innych atrakcji. Czasu brakowało tylko na nudę. O nasz rozwój duchowy dbało dwóch Ojców: o. Dawid i o. Mariusz,
którym bardzo dziękujemy za zorganizowanie kolonii, ich
zaangażowanie i pomoc. Wszyscy wychowankowie zasłużyli
na miano „kolonistów z klasą”. Najmłodsi bardzo dzielnie
znosili rozłąkę z rodzicami, a ci trochę starsi byli dla nich
wzorem i pomocą w trudnych chwilach. Jak nikt potrafili
też rozśmieszyć i poprawić humor oraz strzelać gole. Raz
jeszcze wielkie brawa dla wszystkich i do zobaczenia za rok.
Barbara Tarnawska
Grupa dziewczynek z opiekunką, Basią Tarnawską
Jan Paweł II dał wyraz wielkiego umiłowania dla sportu, ukazał chrześcijański sens aktywności sportowej i postawił
jasne wymagania zawodnikom. Sam był wielkim kibicem sportu i sam go uprawiał. Ludziom młodym mówił:
Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali.
Wszyscy wiemy, jak ważny jest sport, zwłaszcza dla naszych dzieci. Sport uczy właściwego wychowania. Sport
uczy, jak żyć w grupie. W grupie sportowej zawodnik znajduje możliwość wzrastania i dojrzewania. Z tej perspektywy sport odkrywa takie wartości jak radość, przyjaźń
i szlachetność, które później wykorzystujemy w codziennym życiu. Sport pomaga także przezwyciężać trudne sytuacje życiowe – konflikty z rówieśnikami, problemy
szkolne, zawodowe czy rodzinne.
I z tą myślą pojechałem do Kacwina, gdzie głównym
moim celem było, aby dzieci miały możliwość poznania
różnych dyscyplin sportowych, czynnego uczestniczenia
w nich i spędzania wolnego czasu na świeżym powietrzu.
Ośrodek w Kacwinie stwarzał w stu procentach warunki
do realizacji tego zadania. Dużo zieleni wokół budynku,
boisko do siatkówki, no i najważniejsze – pełnowymiarowe, świetnie przygotowane boisko do gry w piłkę nożną,
należące do Klubu „Błyskawica Kacwin”. W tym miejscu
dziękuję Prezesowi Klubu za możliwość nieodpłatnego korzystania z tego obiektu.
Już w pierwszym dniu kolonii rozłożyliśmy boisko do
ringo i mini boisko do piłki nożnej, a ojciec Mariusz zajął
się budowaniem toru łuczniczego. Z tych wszystkich atrakcji korzystaliśmy codziennie. Najstarsza grupa chłopców
zorganizowała także plac do gry w piłkę ręczną, ucząc jej
zasad swoich młodszych kolegów. Miło było popatrzeć, jak
starsi koledzy angażują się i pomagają młodszym. W innych
sytuacjach, na przykład na basenach w Białce Tatrzańskiej,
także pokazali, że można na nich polegać. Za tę inicjatywę
i wzorowe zachowanie serdecznie im dziękuję – tak trzymać!
Do rywalizacji sportowej włączyła się kadra wychowawców, grając mecz w siatkę z uczestnikami kolonii.
Mimo dobrej postawy – przegraliśmy 1:3.
W pełni korzystaliśmy także z boiska piłkarskiego, na
którym – przy wysokiej frekwencji – zorganizowałem pięć
treningów piłkarskich. Oprócz chłopców w treningach
uczestniczyła także jedna dziewczynka , którą muszę pochwalić za odwagę, zaangażowanie i czysto piłkarskie umiejętności. Brawo Marysia!!!
Mieliśmy także okazję rozegrać sparing z miejscową
drużyną. Niestety przegraliśmy, ale nie wynik był najważniejszy… Każda porażka uczy nas i motywuje, niejedna
sportowa gwiazda 100 razy przegrała, aby później wygrywać… Z czystym sumieniem powiem, że naprawdę rosną
nam młode talenty. Oby nie zmarnowali tego, co już mają.
Na wyjazd przygotowałem się także teoretycznie,
chciałem wszystkim pokazać historię dwóch dyscyplin:
piłki nożnej i siatkówki. Udało mi zrobić tylko jeden pokaz
slajdów – zakończony konkursem – o historii piłki nożnej.
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
2015-08-17
12:53
Strona 13
KALASANCJUSZ
Prezentacja ta miała motto: Wiara czyni cuda. Sami
wiemy, jak często za szybko ją tracimy i nie udaje nam się
zrealizować naszych planów. W tym miejscu warto zacytować Napoleona Bonaparte: Jeśli ktoś stracił pieniądze, nic
nie stracił. Jeśli ktoś przegrał bitwę i stracił wojsko, mało
stracił. Jeśli ktoś stracił wiarę, wszystko stracił.
Kolonia w Kacwinie dobiegła końca, 11 dni minęło bardzo szybko. Po niej przyszedł czas refleksji i samooceny,
którą pozostawiam uczestnikom.
Przy okazji chciałbym podziękować moim koleżankom
i kolegom z kadry wychowawczej, bez nich nie zrobiłbym
tego, co sobie zaplanowałem. Mimo, że wykonywali ciężką
pracę podczas tego wyjazdu, to znajdywali dla mnie czas
Tradycją ubiegłych lat się stało, że pierwsze tygodnie wakacji to czas wspólnego wyjazdu na odpoczynek dzieci
i młodzieży z naszej parafii. Tym razem miejscem naszej kolonii był Kacwin w Pieninach Spiskich. Jedenaście wspólnych dni, to czas bogaty w nowe doświadczenia. Był czas na
odpoczynek, wspólną zabawę, wędrówki górskie, niezapomniane rozgrywki sportowe oraz kształtowanie swojego
ducha i charakteru. Dzień rozpoczynaliśmy i kończyliśmy
wspólnym spotkaniem oraz modlitwą, a jego centrum stanowiła Eucharystia. Bardzo dziękuję wszystkim uczestnikom za czas wspólnego wyjazdu i przede wszystkim kadrze,
wychowawcom i animatorom, którzy z sercem pełnym
miłości, cierpliwości i zapału podjęli się trudu opieki nad
dziećmi i organizacji odpoczynku. Byli wśród nich: o. Mariusz Rabczak, Agata Chmiel, Agnieszka Rycko, Elżbieta Tarnawska, Barbara Tarnawska, Maria Tarnawska, Katarzyna
Wis, Jakub Malec, Damian Ruszel i Grzegorz Stęchły. Bardzo dziękuję i zapraszam za rok… Może na Pomorze?
RZESZOWSKI
13
i pomagali mi w realizacji moich pomysłów.
Dziękuję także ojcu Dawidowi i ojcu Mariuszowi za to,
że umożliwili mi sprawdzenie się w nowej dla mnie roli.
Przed wyjazdem słyszałem od kolegów, że zmarnowałem dwa tygodnie urlopu, bo przecież pojechałem
z pracy do pracy. Nic bardziej mylnego. To był dla mnie najlepiej wykorzystany urlop w życiu.
Bo przecież, jak mówił Jan Paweł II: Bogatym nie jest
ten, kto posiada, lecz ten, kto daje.
PS. Na kolonii dzieci mówiły do mnie trenerze, a kadra –
Pan Brameczka. Ciekawy jestem, dlaczego?
Grzegorz Stęchły
W upalne dni rzeczka dawała wszystkim dużo radości
O. Dawid Borkowski SP
Widok z Trzech Koron, mimo mgiełki, niezapomniany
W parku miniatur w Niedzicy zobaczyliśmy Jana Pawła II siedzącego pod szczytem Giewontu
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
14
KALASANCJUSZ
2015-08-17
12:53
Strona 14
RZESZOWSKI
Dużym zainteresowaniem w naszej parafii cieszą się „Wakacje w mieście”, w których uczestniczy około trzydzieścioro dzieci. Stałym punktem naszych cotygodniowych
spotkań są „poniedziałkowe przedpołudnia sportowe”,
podczas których dzieci grają w ringo oraz unihokej. W kolejne dni wychodziliśmy do parku trampolin „Happy
Jump”, parku linowego „Expedycja”, centrum rozrywki
„Fantazja” i do kręgielni „Kula”. Wszystkie atrakcje cieszyły
się dużym zainteresowaniem oraz sprawiały dzieciom wiele
radości.
Dla najmłodszych kule były trochę za ciężkie...
Nauka gry w bilard w kręgielni „Kula”
W dniach od 18 do 23 lipca 2015 r. dziewięć osób wraz
z o. Mariuszem wyjechało do Bolszewa, aby wziąć udział
w Pijarskiej Szkole Wolontariatu w ramach przygotowań
do Światowych Dni Młodzieży, które odbędą się w 2016 roku
w Krakowie. Dla niektórych z nas była to kontynuacja Pijarskiej Szkoły Lidera, która odbyła się w maju br. W przyszłym
roku tydzień przed ŚDM do Bolszewa przyjedzie młodzież
pijarska z całego świata, a naszym zadaniem będzie pomoc
i organizacja tego ważnego czasu, potrzebowaliśmy więc
wcześniejszego przygotowania. Wyjechaliśmy z Rzeszowa
w piątek wieczorem, a w sobotę o godzinie 16.00 zameldowaliśmy się na miejscu. Zaraz po kolacji i spotkaniu
wprowadzającym udaliśmy się na plebanię, żeby odpocząć
przed pierwszym pełnym dniem w Bolszewie. Od soboty
zaczęliśmy naukę w 3 modułach: pedagogiczno-pastoralnym, teologiczno-pastoralnym i techniczno-organizacyjnym, oddzielnie liderzy i wolontariusze. Na pierwszym –
poznaliśmy strategie motywacyjne i komunikaty motywujące do współpracy, dowiedzieliśmy się, jak budować
ducha grupy, liderzy przeprowadzili także scenariusze dylematów moralnych w specjalnych grupach z wolontariu-
Wspólne zdjęcie miłośników trampolin
szami. Drugi moduł, teologiczno-pastoralny, wprowadził
nas w idee ŚDM w wymiarze służby drugiemu człowiekowi,
doświadczyliśmy Boga w sakramencie pokuty i pojednania, analizowaliśmy przypowieści, dowiedzieliśmy się
także więcej o osobie św. Józefa Kalasancjusza. Trzeci
moduł nauczył nas organizacji czasu wolnego i pedagogiki
zabawy. Podczas pobytu na Kaszubach uczestniczyliśmy
w trzech grach terenowych w Bolszewie, Wejherowie i Trój-
Wolontariusze przed kościołem w Bolszewie
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
2015-08-17
12:53
Strona 15
KALASANCJUSZ
RZESZOWSKI
15
mieście. Było to nie tylko zabawne, ale również pouczające
i wymagało od nas pewnej wytrwałości, aby w deszczu szukać kolejnych punktów z naszej listy. W grze w Bolszewie
została sprawdzona nie tylko nasza znajomość języków obcych oraz hymnu „Błogosławieni Miłosierni”, ale również
takie aspekty jak kultura osobista i umiejętność pracy zespołowej. Wszyscy wypełniliśmy ankiety, dzięki którym zostaniemy przydzieleni do jednej z 9 specjalnych sekcji
(medialno-promocyjnej, kulturalnej, logistycznej, językowej, sportowej, muzycznej, ewangelizacyjno-formacyjnej,
zakwaterowania i wyżywienia), w których będziemy się
spotykać i pracować przez cały rok, aby kolejnego lata być
gotowym na przyjęcie setek osób w Bolszewie. Przez 6 dni
ciężko pracowaliśmy i świetnie się bawiliśmy podczas przygotowywanych przez nas pogodnych wieczorów − teraz
z niecierpliwością czekamy na ŚDM.
Maria Tarnawska
W dniach od 25 lipca do 31 lipca młodzież pijarska z Rzeszowa uczestniczyła w „Międzynarodowym Spotkaniu
Młodzieży” – Piarist Youth Meeting – z różnych pijarskich
placówek. Tegoroczne spotkanie młodych odbyło się
w uroczym miasteczku Horn w Austrii. W spotkaniu brała
udział młodzież z siedmiu krajów: Austrii, Białorusi, Słowacji, Polski, Ukrainy, Włoch i Węgier. Hasło bieżącego
#pym2015 brzmiało „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Otwarcie #pym2015 rozpoczęło się prezentacją grup w auli szkolnej. Codziennie
uczestniczyliśmy w modlitwach, a dokładnie w nabożeństwach kalasantyńskich. Każdy z nas przyporządkowany
został do grupy międzynarodowej. Dzięki tym grupom
mogliśmy podszkolić się w znajomości języków obcych,
w szczególności języka angielskiego. Poprzez różne gry
i zabawy członkowie grup międzynarodowych mogli się lepiej zintegrować. Mieliśmy okazję odwiedzić klasztor
Ojców Benedyktynów w Altenburgu, zobaczyć zamek
w Rosenburgu, zwiedzić cudowny Wiedeń i urocze miasteczko Horn. Organizatorzy zadbali o nasze potrzeby
fizyczne i przygotowali dla wszystkich uczestników międzynarodowe rozgrywki sportowe, wyjście na basen i najNasza pijarska młodzież z Ciocią Gabrysią w ogrodach Pałacu
Schönbrunn we Wiedniu
mniej oczekiwane wyjście do parku linowego. Podczas
tegorocznego #pym2015 odbywały się bardzo różne warsztaty, m.in.: muzyczne, artystyczne, ewangelizacyjne, taneczne. Wierny Rzeszów nie opuścił swojej niezastąpionej
Cioci, pani Gabrieli Wąsacz i dołączył do jej chóru. Oprócz
spotkań w grupach, modlitwy i zwiedzania nie zabrakło
najlepszego punktu programu, czyli tańców pijarskich.
Tegoroczne spotkanie młodzieży pijarskiej w Horn było
niesamowitym doświadczeniem dla każdego z nas. Umocnił nas Duch Święty i zwiększyliśmy swój bagaż niezapomnianych wspomnień.
Uczestnicy #pym2015 w kościele Ojców Benedyktynów w Altenburgu
Pozdrawiam! Angelica Zych
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
16
KALASANCJUSZ
2015-08-17
12:53
Strona 16
RZESZOWSKI
Dziecko nie jest zlepkiem komórek, Polacy nie są zlepkiem zastraszanych jednostek,
którym wszystko da się wmówić bądź narzucić.
Politycy przypisują sobie rolę Pana Boga – to wiadomo od
dawna. Dla celów panowania nad „elektoratem”, który
musi ich co cztery lata wybierać, ale czasem się elektorat
buntuje i wybiera kogoś innego – bezczelność! – trzeba
sobie wyborców podporządkować. Trzeba wyborcom
mówić o zaspokojeniu ich potrzeb, o wprowadzaniu dla
nich postępu, zwłaszcza w medycynie i o obciachu, gdyby
tego nie mieli. Konieczna jest zmiana znaczenia słów, przypisanie im nowych znaczeń.
To przecież zlepek komórek!
Życie człowieka podlega ochronie od poczęcia do naturalnej śmierci, czyli od poczęcia jest się człowiekiem w rozumieniu prawa stanowionego – w Konstytucjach chyba
wszystkich państw. W naszej też. Ale do celów in vitro
żyjący – i podlegający ochronie od poczęcia człowiek – jest
„zlepkiem komórek”. Kłamstwo.
Zamrozić na 5 lat przed wylaniem „zlepek komórek”
jest łatwiej – gdy się w to kłamstwo uwierzy – niż zamrozić
na 5 lat i zabić małego, żyjącego człowieka w fazie embrionalnej.
Prawa człowieka ustanawiamy sami!
Zaczęto o nich mówić po przyjęciu chrześcijaństwa, bo
tylko wobec Boga ludzie są równi. Dwadzieścia wieków
wcześniej dla ówczesnych „autorytetów” i „wielkich ludzi”
było to pojęcie absolutnie nie do przyjęcia! O prawa człowieka, każdego – nawet małego, nawet biednego, nawet
nienarodzonego – tylko katolicy ciągle upominają się
wbrew obecnym „wielkim” ludziom. I prawu stanowionemu i zwyczajowemu… To dlatego w Indiach katolicy
szerzący prawa człowieka i godność osoby ludzkiej są
znienawidzeni przez „prawdziwych” Hindusów do dziś
podtrzymujących podział kastowy w swoim, „demokratycznym”, kraju. Przeciw Matce Teresie z Kalkuty, bo traktowała Hindusów „niedotykalnych” – jak ludzi…
In vitro leczy bezpłodność!
Tak jak noszenie okularów nie leczy oczu, tak samo in vitro
nie leczy niepłodności. Bezpłodność męża, bezpłodność
żony nie ustępuje po zapłodnieniu pozaustrojowym metodą in vitro. Nie ma w ustawie innych – leczących
bezpłodność metod – jest zapewnienie finansowania ze
środków publicznych tylko in vitro.
Jeśli zapłodnienie pozaustrojowe nie leczy bezpłodności, to i finansowanie tego „leczenia” i prawo do „leczenia” za publiczne pieniądze dla partnerów, nie związanych
małżeństwem, traktowanych jako „chorych” jest fałszem.
Ale jest nazywane „leczeniem”, bo tak orzekła – w głosowaniu – Światowa Organizacja Zdrowia. Organizacja postępowa.
Małżonkowie mają „prawo do dziecka”,
mają prawo reprodukcyjne!
To naprawdę nie jest język miłości, to jest język egoizmu
i roszczeń do własności.
Dziecko nie jest czymś należnym, ale jest darem. Największym darem małżeństwa jest osoba ludzka. Dziecko
nie może być uważane za przedmiot własności, za coś, do
czego prowadziłoby uznanie rzekomego „prawa do
dziecka”. W tej dziedzinie jedynie dziecko posiada praw-
dziwe prawa: prawo, by być owocem właściwego aktu
miłości małżeńskiej rodziców i jako osoba od chwili
swego poczęcia mająca również prawo do szacunku
(KKK 2378).
Żadne ludzkie życie – realne czy potencjalne – nie może
być wykorzystywane do tego, czy powoływane do istnienie
tylko dlatego, aby zaspokoić naszą najlepszą nawet ludzką
potrzebę czy pragnienie. Nie można powoływać do istnienia żadnego życia ludzkiego po to, aby zaspokoić potrzebę
wpisaną w inne ludzkie istnienie. W przeciwnym razie traktujemy to właśnie ludzkie istnienie, które powołujemy do
życia instrumentalnie, przedmiotowo. Posługujemy się nim
dla naszego własnego dobra – o. Jan Pyda, dominikanin.
Dajemy życie, dajemy dzieci!
Umieszczenie w macicy matki jednego, zwykle dwu spośród sześciu żyjących malutkich ludzi, embrionów, kosztem
pięciu czy czterech pozostałych, żyjących, ale skazanych na
5 lat w ciekłym azocie, a potem na śmierć – jest „kosztem
metody in vitro”. Zwykle dopiero czwarta próba jest
udana. Czy tworzenie jednego życia z warunkiem zabicia
pięciu innych jest dopuszczalne? Bo jest zgodne z ustawą?
Każda ustawa jest lepsza od braku ustawy!
Nie mieliśmy ustawy i nie wiedzieliśmy, czy zabicie pięciu
małych ludzi jest lepsze od zabicia siedmiu? Nie mieliśmy
ustawy i nie wiedzieliśmy, czy 5 lat przechowywania
w ciekłym azocie to dużo czy mało? A co potem? 10 lat
w ciekłym azocie. Albo 25 lat. W Europie, z wyjątkiem Wielkiej Brytanii, eksperymenty na „małych ludziach” są zakazane. Na razie…
Według Ministerstwa Zdrowia w ramach Programu „Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego na lata 2013–2016” przez ostatni rok „powstało”
ok. 46062 nadliczbowych zarodków, czyli zamrożonych
małych ludzi. Co potem? Pewnie trzeba będzie je rozmrażać, pozwolić im umrzeć i pochować …
Ustawa finansuje leczenie bezpłodności!
In vitro nie „leczy” bezpłodności, ale jest finansowana z naszych podatków. Inne metody rzeczywistego leczenia
bezpłodności nie są nawet wymienione w ustawie. A np.
w Poznaniu, wcześniej w Lublinie, powstała klinika naprotechnologii. Założyła ją grupa lekarzy, zgłosiło się już
141 małżeństw, 47 z nich spodziewa się dziecka. Jest to
dobry wynik jak na pierwszy rok działalności. Ale tylko
w naszym województwie samorząd wojewódzki finansuje „Program wsparcia leczenia bezpłodności mieszkańców Podkarpacia metodą naprotechnologii na lata
2014–2016” . I rzeczywiście metoda działa: w sierpniu
tego roku spodziewane jest pierwsze urodzenie, jest
piętnaście ciąż, jest kilkadziesiąt par podejmujących
leczenie, będą następne dzieci – dzięki rzeczywiście
wyleczonym małżeństwom!
Dzieci urodzone dzięki in vitro są takie same jak
poczęte na drodze naturalnej!
Ale występują u nich kilka, kilkanaście razy częściej niż
u dzieci poczętych naturalnie wady rozwojowe /dane
z USA, z Holandii/. Groźniejsze są wady genetyczne. –
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
2015-08-17
12:53
Strona 17
KALASANCJUSZ
Za najgroźniejsze uważam właśnie pojawianie się nowych mutacji genów na skutek stosowania in vitro.(…)
Przy in vitro takich mutacji zdarza się kilka razy więcej
i oczywiście w znakomitej większości są one niewidoczne,
i mogą pozostać niewidoczne przez całe życie. Paradoksalnie będzie to dotyczyć nie tylko potomków osób po
in vitro, ale całej populacji.(…) To wynika z prostych
praw genetycznych. To będzie cena, jaką przyszłe generacje zapłacą za błędy popełniane teraz. (…) Różnych defektów genetycznych znamy już tysiące. Zapewne dzięki
in vitro poznamy ich wkrótce więcej. Im więcej dzieci będzie przychodzić na świat poprzez sztuczne zapłodnienie,
tym więcej będzie się ich ujawniać. Bezpośrednio w samej
populacji ludzi poczętych in vitro oprócz defektów, o których mówiłem wcześniej, należy się spodziewać... bezpłodności. Jeśli para była bezpłodna z powodu defektu
genetycznego, to istnieje możliwość przeniesienia tego defektu na następne pokolenia w wyniku zastosowania in
vitro. Jeśli mężczyzna jest bezpłodny z powodu uszkodzenia chromosomu Y, to jest pewne, że jeśli w wyniku sztucznego zapłodnienia urodzi mu się syn, to z pewnością
będzie on bezpłodny. Jest to świetny sposób na zwiększenie liczby bezpłodnych mężczyzn i liczby klientów w klinikach "leczenia bezpłodności" metodą in vitro – prof.
Stanisław Cebrat, kierownik Zakładu Genomiki Uniwersytetu Wrocławskiego.
Kto za to płaci?
Za in vitro płacimy my wszyscy, nie mniej niż 10 tysięcy za
zabieg. Nie przeprowadzono referendum na ten temat.
Koszty „Programu wsparcia leczenia bezpłodności” na
Podkarpaciu w I półroczu 2015 r. wyniosły 41800 zł, choć
twórcy twierdzą, że naprotechnologia powinna być oceniona dopiero po dwu latach.
Według Ministerstwa Zdrowia „Program Leczenie
Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego na
lata 2013–2016” wprowadzony rozporządzeniem w 2013
r. w ciągu 12 miesięcy dał następujące wyniki: w systemie
zarejestrowano 11789 par, (małżeństw i „partnerów hete-
RZESZOWSKI
17
roseksualnych” – S.A.), z czego ostatecznie zakwalifikowano 8685 par. Liczba ciąż to 2559, zatem skuteczność tej
metody wynosi niecałe 30%. Polscy podatnicy zapłacili za to
72,4 miliona złotych – firmy od in vitro zarobiły zgodnie
z ustawą. Uzyskanie jednej ciąży kosztowało faktycznie
28292 złotych.
Jednakże jest to liczba ciąż, a nie liczba urodzonych
dzieci, która, zgodnie z podanymi danymi, wynosi 214.
Jeżeli dzieci urodziło się 214, a ciąż było 2559, to co z pozostałymi? Chodzi o 2345 ciąż. Na stronie Ministerstwa brak
jest takich danych, możemy zatem przypuszczać, że zakończyły się one poronieniem. Wynika więc ze sprawozdania,
że jedno urodzone dziecko kosztowało budżet państwa,
czyli podatników, statystycznie 338 tysięcy zł – kosztem
46062 nadliczbowych embrionów, czyli zamrożonych
małych ludzi, zbędnego rodzeństwa poronionych i urodzonych dzieci.
Ogromny sprzeciw lobby in vitro wywołał prof. Janusz
Gadzinowski, szef kliniki uniwersyteckiej z Poznania,
pytając o dodatkowe koszty in vitro – opieki nad matką
i dzieckiem: Jako lekarz i kierownik największej kliniki
neonatologii w Polsce obserwuję oprócz radości rodzin z
powodu posiadania dziecka w następstwie stosowania
metody in vitro także tragedie będące konsekwencją częstszego występowania ciąży mnogiej z ryzykiem porodu
przedwczesnego. (...) Dochodzi do tego większa liczba
wad wrodzonych.
Nie można osiągnąć dobrych skutków przy pomocy
złych środków – to stara prawda, od wieków głoszona
przez Kościół.
Stanisław Alot
PS. Kościół – choć zdecydowanie sprzeciwia się tej drodze
powoływania dzieci do życia – ma absolutną pewność co
do tego, że każde ludzkie dziecko, niezależnie od okoliczności, w jakich przyszło na świat, należy otoczyć bezwarunkową miłością.
Mieszkańcy
Rzeszowa powiedzieli NIE dla in vitro
już w 2012 r. podczas
Marszu dla Życia
i Rodziny
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
18
KALASANCJUSZ
2015-08-17
12:53
Strona 18
RZESZOWSKI
To pionierskie studium pokazuje, że Wielka Brytania była gotowa w 1920 r. poświęcić
Polskę i Europę Wschodnią, aby zatrzymać sowieckie armie w marszu na Zachód.
Prof. Richard Pipes, amerykański sowietolog
Dla większości Polaków zmagania II Rzeczypospolitej z Rosją Sowiecką odbywało się bez jakiegoś większego wsparcia ze strony Zachodu. Ale już mniejszość wie, że jedynym krajem,
który wsparł nas w tych zmaganiach były Węgry – bez ich amunicji dowiezionej do Polski
wbrew przeszkodom ze strony Czechosłowacji – obrona Warszawy nie mogła się udać. Żadne
dostawy zakupionego „materiału wojskowego” z Zachodu w czasie walk 1920 r. do Polski nie
dochodziły – decyzje rządów, strajk dokerów, decyzje Wolnego Miasta Gdańska, itp.
Dzięki prof. Andrzejowi Nowakowi wiemy na pewno, że na naszej państwowości krzyżyk
postawiła nie tylko Rosja Sowiecka, ale i „najstarsza demokracja” – Wielka Brytania. Rozpoczęła rozmowy z Sowietami o „stosunkach handlowych”, ale ze swej strony zaoferowały Sowietom nie tylko nową polską granicę – późniejszą linię podziału między Hitlerem i Stalinem
po 17 września 1939 r., ale gwarantowała brak pomocy dla walczącej Polski i skłonienie
rządu Francji do tej opcji. Wszystko w imię „racji stanu” mocarstw, racji siły. O granicach
mają decydować mocarstwa, a mniejsze państwa mają się podporządkować. Nawet utrata
własności brytyjskiej, nawet zbrodniczy system bolszewicki, nawet zapowiadana i rozpoczęta sowiecka agresja na Zachód – „po
trupie pańskiej Polski” – nie wystarczyła do wsparcia dla zaatakowanego państwa, dla poszanowania prawa międzynarodowego,
dla ochrony demokracji. Jeśli my, Wielka Brytania, zapłacimy Sowietom częścią, może całością Polski – będzie pokój. Nasz pokój,
brytyjski, święty pokój Zachodu. Kosztem Polski, kosztem Polaków znów tracących niepodległość? Kosztem innych krajów? Tak
trzeba.
Nieznane dokumenty, nieznane zapiski dyplomatów, sowieccy agenci w demokratycznych państwach, nieznana nienawiść do
Polski Ludwika Namiera, drzewiej Bernsteina, urodzonego w Woli Okrzejskiej.
Nie wiedzieliście? Teraz możecie przeczytać.
Stanisław Alot
Andrzej Nowak, Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 – zapomniany appeasement
PS. To też cytat: Biada człowiekowi, którego los zawisł od drugiego, ale dwakroć biada narodowi, co zawisł od interesu
innego narodu! Narody sumienia nie mają.
Aleksander hrabia Fredro, Trzy po trzy
Pan Jezus obdarzył swoich uczniów mocą uzdrawiania. Uczniowie mieli okazję być blisko
chorych i troszczyć się o nich. Niesienie Jezusowej mocy uzdrowienia Ojciec Święty Franciszek nazwał „zadaniem Kościoła”. Kościół jest powołany do pomagania chorym, niesienia
pocieszenia, solidarności z chorymi, a także do nieustannej modlitwy za dotkniętych złem.
Kościół ma misję głoszenia miłosierdzia Boga, bijącego serca Ewangelii, aby w ten sposób
dotknąć serca i umysłu każdego człowieka (Franciszek, Misericordiae vultus).
Prowadzona od kilku lat w tej parafii modlitwa o uzdrowienie jest żywym wołaniem do
Jezusa o łaskę uzdrowienia duszy i ciała. Podczas posługi zwracam uwagę na trzy główne
wymiary w człowieku: ciało, psychikę i ducha. Jeśli chcemy otrzymać wewnętrzną harmonię,
trzeba przyjrzeć się samemu sobie, w której z tych trzech sfer potrzebujemy uzdrowienia.
Niedawno wydana książka „Bóg chce Ciebie uleczyć” może nam w tym dopomóc.
Uzdrowienie w sferze fizycznej to leczenie chorób, nieprawidłowości i zaburzeń w funkcjonowaniu naszego organizmu. W Księdze Mądrości Syracha mamy pouczenie, co trzeba
zrobić w przypadku choroby. Najpierw zwrócić się do Boga na modlitwie, a następnie oddać
w ręce lekarza. Uczestnicy nabożeństw, podczas których modlimy się o uzdrowienie, dają
świadectwa natychmiastowego powrotu do zdrowia. Na przykład pewien mężczyzna z chorobą nowotworową, przyszedł na nabożeństwo i zwrócił się do Boga. Niedługo potem miał
wyznaczony termin na operację. Usłyszał, że jest zdrowy, nie ma co operować.
Uzdrowienie w sferze psychicznej to diagnostyka, leczenie, prowadzenie terapii urazów
i schorzeń psychicznych o różnym stopniu natężenia. Zajmują się tym lekarze psychiatrzy i psychologowie. W tym zakresie
mieści się także udzielanie pomocy psychologicznej w przypadku przeżywania tragicznych i bolesnych wydarzeń. Wielu uczestników nabożeństw doświadcza wewnętrznego ukojenia i umocnienia.
Uzdrowienie na poziomie duchowym dokonuje się m.in. w konfesjonale. Zaburzenia duchowe najczęściej są skutkiem
popełnionych grzechów. Uzdrowienie duchowe jest najważniejszym uzdrowieniem, jakie potrzebuje człowiek. Jest to uzdrowienie relacji człowieka z Bogiem, którą przerywa osobisty grzech. Tego uzdrowienia dokonuje jedynie Bóg, poprzez Swoją
miłość i miłosierdzie. Uzdrowienie duchowe najczęściej jest kluczem do całkowitego uzdrowienia człowieka. Zawsze to podkreślam podczas kazań.
Zapraszam na najbliższe nabożeństwo, które odbędzie się kościele parafialnym, w czwartek, 17 września br.
O. Pacyfik Iwaszko OFM
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
2015-08-17
12:53
Strona 19
KALASANCJUSZ
Urodził się we Wrocławiu, ale dzieciństwo i lata szkolne wraz z rodzicami spędził w Rzeszowie na terenie tutejszej parafii. Po ukończeniu I Liceum Ogólnokształcącego im. ks. Stanisława Konarskiego
w Rzeszowie w 1983 roku podjął decyzję o wstąpieniu do Zakonu
Pijarów. Odbył nowicjat w Łowiczu a następnie studia teologiczne
w Krakowie. Po święceniach kapłańskich przyjętych 2 czerwca
1990 roku był duszpasterzem w Parafii M.B. Ostrobramskiej w Krakowie i katechetą w Liceum Pijarów. Pełnił równocześnie funkcję
promotora powołań. Kapituła Prowincjalna w 2003 roku powołała
go na urząd prowincjała Polskiej Prowincji Zakonu Pijarów.
Przełożonym prowincjalnym był do 2011 roku. W międzyczasie został ustanowiony przez Przełożonego Generalnego Zakonu Pijarów
delegatem do spraw duszpasterstwa powołań w całym Zakonie.
Funkcję tę pełni nadal, zamieszkując w Domu Prowincjalnym
w Krakowie, kierując równocześnie sprawami ekonomicznymi
Polskiej Prowincji Pijarów. Jubileusz 25-lecia kapłaństwa w naszej
parafii będzie obchodził podczas uroczystości odpustowej 25 sierpnia o godz. 18.00. ze współbraćmi: Kazimierzem Chowańcem,
misjonarzem w Boliwii i Jerzym Szwarcem, duszpasterzem w Republice Czeskiej.
RZESZOWSKI
19
O. J. Tarnawski podczas Jubileuszu 50-lecia kapłaństwa
o. Kazimierza Zborowskiego 3 maja 2014 r.
Kleryk Józef Tarnawski u stóp
Jasnej Góry podczas Pielgrzymki
Krakowskiej w 1986 r. (pierwszy
duchowny od prawej strony),
na lewo od niego kleryk Kazimierz
Chowaniec, o. Kazimierz Wójciak
(obecnie na Ukrainie) i kleryk
Mirosław Barański (obecnie w Austrii).
Fot. Igor Witowicz
O. Józef Tarnawski
i o. Jerzy Szwarc w towarzystwie
młodzieży z Wilkowyi
i Łapsz Niżnych w dniu
Uroczystych Prymicji w Łapszach
Niżnych w 1990 r.
Zdjęcie z archiwum
Joanny Drozdowskiej
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1
20
KALASANCJUSZ
2015-08-17
12:53
Strona 20
RZESZOWSKI
Ojciec Tomasz Jędruch – nasz nowy Proboszcz
Urodził się w 1969 roku w Lublinie. Tam ukończył szkołę podstawową i średnią. Po maturze w 1989 roku wstąpił do nowicjatu Zakonu Pijarów. Po siedmiu latach formacji zakonnej
i studiach teologicznych przyjął święcenia kapłańskie 18 maja
1996 r. Pracował najpierw jako duszpasterz i katecheta w parafii św. Jana Chrzciciela w Jeleniej Górze-Cieplicach, następnie
jako katecheta i wychowawca w Liceum Pijarów w Krakowie.
Na Kapitule Prowincjalnej Zakonu Pijarów w 2003 roku został
wybrany Asystentem Prowincjalnym. Funkcję tę pełnił przez trzy
kadencje do kwietnia obecnego roku. W latach 2003–2007 był
przełożonym wspólnoty Domu Prowincjalnego w Krakowie przy
ul. Pijarskiej 2. W 2007 roku został mianowany rektorem pijarskiego Wyższego Seminarium Duchownego. Stamtąd przychodzi do naszej Parafii, by być jej proboszczem i równocześnie
rektorem Domu Zakonnego Pijarów w Rzeszowie. Rodzice
Barbara i Jan zamieszkują nadal w Lublinie, a siostrę Małgorzatę
Jędruch-Włodarczyk z Warszawy można często słyszeć w pierwszym programie Polskiego Radia. W urząd proboszcza Ojciec
Tomasz będzie wprowadzony przez Księdza Dziekana w nie- Na zdjęciu od lewej: o. Tomasz Abramowicz i o. Tomasz
Jędruch sprawują Eucharystię przy ołtarzu polowym podczas
dzielę 30 sierpnia br.
młodzieżowego rajdu. Fot. Piotr Wąsacz
● ● ● ● ● ● ● ● ●
K A L E N DA R I U M
Pierwszy tydzień września – rozpoczęcie spotkań grup
i wspólnot parafialnych po wakacjach.
4 września
pierwszy piątek miesiąca –
Msze św. o godz. 7.00, 18.00 i 19.30 –
Możliwość spowiedzi przed Mszą św.
o 7.00 i podczas adoracji Najświętszego
Sakramentu od godz. 16.00 do 19.30
13–15 września Rekolekcje ewangelizacyjne
prowadzone przez Wspólnotę Mocni
w Duchu z Łodzi
26 września
Liturgiczne wspomnienie Świętych
i Męczenników Życia Konsekrowanego
– ogólnopolska pielgrzymka osób
zakonnych i wiernych do Sanktuarium
Matki Bożej Częstochowskiej (zapisy
w parafii).
MSZE ŚWIĘTE
W NIEDZIELE I ŚWIĘTA: godz. 6.30, 8.00, 9.30, 11.00,
12.30, 15.00, 18.00
W DNI POWSZEDNIE: godz. 7.00, 18.00
SPOWIEDŹ przed każdą Mszą świętą.
● Wystawienie i Adoracja Najświętszego Sakramentu
codziennie w godz. 17.00–18.00.
Wydawca: Parafia Rzymskokatolicka pod wezwaniem św. Józefa Kalasancjusza w Rzeszowie,
ul. Lwowska 125, 35–301 Rzeszów, tel. 17 853 62 62, e-mail: [email protected]
Teksty do redakcji można wysyłać na adres: [email protected], www.rzeszow.pijarzy.pl
Skład: Anna Maternia; Druk: EuroPrint Rzeszów, ul. Wspólna 4, tel. 17 860 05 60;
Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów.

Podobne dokumenty

the PDF file - Parafia pw. św. Józefa Kalasancjusza w

the PDF file - Parafia pw. św. Józefa Kalasancjusza w Mahometa. 14 lipca rozpoczęto oblężenie Wiednia bronionego przez 11 tysięcy żołnierzy – los katolików w Cesarstwie i samego Cesarstwa wydawał się przesądzony. Cesarstwo i Rzesza zgromadzili ledwo 4...

Bardziej szczegółowo

Kalasancjusz_4_2013:Layout 1.qxd

Kalasancjusz_4_2013:Layout 1.qxd Wielkanoc to najważniejsze święto w Kościele, nie Boże Narodzenie, ale Zmartwychwstanie. Jeżeli chodzi o refleksje, to one pojawiają się u mnie cały czas, nie tylko przy okazji tych świąt. Patrząc ...

Bardziej szczegółowo