nr 4 (36) - Szczecińska Izba Adwokacka
Transkrypt
nr 4 (36) - Szczecińska Izba Adwokacka
miesięcznik szczecińskich środowisk prawniczych nr 4 (36) www.ingremio.org kwiecień 2007 cena 0,0 PLN ISSN 1732-8225 W nawiązaniu do artykułu „Zniewolony cumulusowym lataniem” (In Gremio nr 14/luty 2007) miesięcznik szczecińskich środowisk prawniczych cena 0,0 PLN ISSN 1732-8225 nr 2 (34) luty 2007 www.ingremio.org Szanowna Redakcjo. Jestem Waszym stałym czytelnikiem, od początku ukazania się miesięcznika. Każdy numer pisma staram się czytać z uwagą i uważam, że bardzo dobrze się stało, że tego rodzaju periodyk jest dostępny dla wszystkich środowisk prawniczych. Zwłaszcza, że oprócz spraw bieżących, tematów merytorycznych, w Waszym miesięczniku co jakiś czas prezentowane są sylwetki prawników, a w szczególności ich pasje i zainteresowania pozazawodowe. Różnorodność prezentowanego na łamach In Gremio „prawniczego hobby” pozwala sądzić, że prawnik ( bez względu na rodzaj wykonywanej profesji ) to nie tylko osoba żyjąca wyłącznie prawem, zabiegana w sądowych korytarzach czy ledwo widoczna z nad akt, kodeksów i dzienników ustaw. Dowodzą tego prezentowane w In Gremio sylwetki prawników owładniętych pasją żeglarstwa, tenisa czy jeździectwa. Ponieważ ja jestem owładnięty pasją lotnictwa z nieukrywaną satysfakcją przeczytałem w numerze 14 z miesiąca lutego 2007 roku artykuł autorstwa dr. Bolesława Fenglera „Zniewolony cumulusowym lataniem”. Autor w końcowej części swojego artykułu wyraził życzenie aby któregoś lata „przyprawić” skrzydła pilotom wywodzącym się ze szczecińskich środowisk prawniczych. Podobnie jak opisany w powyższym artykule Pan Sędzia Paweł Wojtysiak, ja również jestem przykładem, że prawnika można nauczyć latać. Wprawdzie, nie mam takiego bogatego doświadczenia jak Pan dr. B.Fengler i w przecieństwie do obu wyżej wymienionych nie jestem pilotem szybowcowym, ale tym „mniej inteligentnym” bo latającym zaopatrzonym w dodatkową pomoc: silnik i śmigło czyli samolotowym. Myślę, że w szczecińskim środowisku prawniczym, jest więcej osób zainteresowanych lotnictwem, które m.in. za pośrednictwem Waszej Redakcji zainteresowane byłyby wspólnym działaniem na rzecz rozwoju tego pięknego sportu w Szczecinie. Zwłaszcza, że lotnisko w Dąbiu – tak atrakcyjnie położone - coraz częściej jest obiektem ataków ze strony różnej proweniencji „inwestorów”, którzy najchętniej widzieliby tam centra handlowe, akwaparki itp. Może dzięki redakcji udałoby się zgromadzić prawników, którym tematyka lotnictwa, a w szczególności lotniska w Dąbiu i poprawy sytuacji Aeroklubu Szczecińskiego nie jest obca. Ja, również – gdyby było takie zainteresowanie, ze strony Redakcji – mogę się podzielić na łamach In Gremio, swoimi „powietrznymi wrażeniami”. Moje doświadczenie nie jest aż tak bogate, bo za sterami samolotu (Wilga) po raz pierwszy w życiu zasiadłem w roku 2003, a szkolenie do licencji pilota samolotowego-turystycznego, ukończyłem w 2005 to myślę, że mógłbym zachęcić innych prawników, że warto spróbować swoich sił w powietrzu. Z poważaniem Jacek Służewski, notariusz Szczecin W poprzednim numerze (strona 3) podaliśmy, że dr Jerzy Pobocha wybrany został Przewodniczącym Sekcji Naukowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrii Sądowej, a dr Ewa Kramarz skarbnikiem. Chodziło o sekcję Psychiatrii Sądowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Zainteresowanych i czytelników przepraszamy. Nie są to jedyne wpadki. Numer lutowy opatrzony został jako 14(34) powinno być 2(34). Z kolei numer 3(35) to „marzec 2007”, a nie „marzec 2006”. Jak widać chochliki żyją i mają się dobrze. [ redakcja ] 06 • Nieprzydatność aplikanta adwokackiego do wykonywania zawodu Agnieszka M. Dziśko, aplikantka adwokacka Miesięcznik szczecińskich środowisk prawniczych www.ingremio.org Wydawca: Okręgowa Rada Adwokacka w Szczecinie, ul. Narutowicza 3; 70-231 Szczecin Redaktor Naczelny: adw. Roman Ossowski [email protected] Redaguje: adw. Roman Ossowski z zespołem 08 • O nieprzydatności aplikanta adw. Piotr Dobrołowicz, członek ORA w Szczecinie 10 • Oferta i aukcja a Internet Maciej J. Nowak, doktorant w Zakładzie Prawa i Gospodarki Nieruchomościami na Akademii Rolniczej w Szczecinie, prawnik, historyk Rada Programowa: 12 • O podatkowanie dochodów osiągniętych za granicą – wybrane zagadnienia Zygmunt Chorzępa Prezes Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Szczecinie Michał Misior, radca prawny, III US w Szczecinie Marian Falco 16 • M ost, przez który nikt nie waży się przejść Dziekan Okręgowej Izby Radców Prawnych w Szczecinie Andrzej Mancewicz Andrzej Gozdek Dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Szczecinie 20 • P aragrafem w małolata ks. dr Grzegorz Harasimiak, Katedra Prawa Karnego Materialnego WPiA US Tadeusz Haczkiewicz Prezes Sądu Apelacyjnego w Szczecinie Leszek Pietrakowski Prezes Izby Notarialnej w Szczecinie e-mail: [email protected] 23 • O fikcjach państwa prawnego tel. 091 434 01 15 26 • Od korupcji do folie a deux Krzysztof Kozłowski, student WPiA US Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów dr n. med. Ewa Kramarz specjalista psychiatra, biegła sądowa Projekt i przygotowanie do druku: Artur Tokarski Druk: Angraf, ul. Wojska Polskiego 43, Piła tel. (067) 352 20 24 28 • Od Arystotelesa do sądów 24-godzinnych, czyli rozważania o naturze przemian… Arkadiusz Krupa, Sędzia Sądu Rejonowego w Goleniowie ISSN: 1732-8225; Nakład 2500 egzemplarzy 31 • S ąd nad miastem Grzegorz Szacoń, Sędzia Sądu Rejonowego w Szczecinie miesię nr 4 ( kwiecień 36) 2007 cznik szczec ińskic h środ owisk 32 • Wojskowy Sąd Rejonowy w Szczecinie prawni cz ych cena 0,0 Radosław Ptaszyński (OBEP IPN Szczecin) PLN ISSN 17 32-822 5 35 • Rada Stanu w ustroju państwa polskiego dr Marek Tkaczuk, Katedra Historii Prawa, Wydział Prawa i Administracji US 36 • Przedrostki i inni... w w w.in gremio .org Para–Graf Ciepłych i radosnych świąt Wielkiej Nocy życzy redakcja In Gremio 15 marca 2007 r. w budynku Sądu Okręgowego odbyła się XI edycja Lokalnego Konkursu Krasomówczego, organizowanego przez ELSA Szczecin. Formuła konkursu od lat jest niezmienna - 12 uczestników wciela się w role pełnomocników stron. Wygłaszają oni 10–minutową mowę kończącą postępowanie przed sądem I instancji. W tym roku mowy sądowe wygłosili: Szymon Baczyński, Krzysztof Pobiedziński, Przemysław Ślozowski, Marta Chmie- Spotkanie mediatorami Spotkanie zzmediatorami W dniu 9 marca 2007 r. odbyło się spotkanie Koordynatora ds. mediacji w okręgu Sądu Okręgowego w Szczecinie ze stałymi mediatorami sądowymi w sprawach cywilnych, karnych i nieletnich. Spotkanie poprowadziła niżej podpisana. Przybyło na nie 60 mediatorów z całego okręgu (również z miejscowości tak oddalonych od Szczecina jak Łobez, Gryfice i Choszczno), zrzeszonych w pięciu stowarzyszeniach: Krajowym Stowarzyszeniu Mediatorów, Polskim Centrum Mediacji, Stowarzyszeniu Mediatorów Rodzinnych, Zachodniopomorskim Stowarzyszeniu Syndyków oraz Fundacji Integracji Społecznej i Rehabilitacji. Celem spotkania było wzajemne zapoznanie się, integracja środowiska mediatorów zachodniopomorskich, dzielenie się doświadczeniami na temat promocji mediacji, ustalenie standardów współpracy me- lewska, Adrian Kalinowski, Agnieszka Maciejewska, Maurycy Kacprzak, Aneta Dulińska, Marcin Czugan, Bartosz Butyński, Justyna Teodorczyk, Aleksandra Szwałek. W jury zasiadali: przewodniczący: Dziekan WPiA dr hab. prof. US Stanisław Czepita, prof. zw. dr hab. Maciej Zieliński, Dziekan Okręgowej Izby Radców Prawnych, mec. Marian Falco, sędzia Sądu Okręgowego, Urszula Chmielewska, Wicedziekan Okręgowej Rady Adwokackiej, mec. Dorota Gutowska, Prezes Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, Zygmunt Chorzępa i Prokurator Okręgowy, Józef Skoczeń. Tegoroczną zwyciężczynią okazała się Agnieszka Maciejewska, studentka V roku WPiA. Jako nagrodę otrzymała płatną praktykę w Kancelarii Adwokackiej Lizak, Stankiewicz, Królikowski, roczny kurs językowy, nagrodę pieniężną w wysokości 1300 zł oraz nagrody rzeczowe. Poza tym będzie mogła pojechać na finał Konkursu Krasomówczego, który odbędzie się w Gdańsku. Będzie tam walczyć o tytuł najlepszego mówcy wśród studentów prawa z całej Polski. [ ] ELSA Szczecin diatorów z sądem, przygotowanie do obligatoryjnych mediacji w sprawach rozwodowych. Przedstawiciele stowarzyszeń podjęli się organizowania kwartalnych spotkań mediatorów z całego okręgu w swoich ośrodkach, aby dzielić się wzajemnie doświadczeniami i integrować środowisko. Jednocześnie ponad 30 mediatorów wyraziło chęć prowadzenia mediacji rozwodowych. Mediatorzy (zwłaszcza rodzinni) podkreślali konieczność podnoszenia swoich kwalifikacji poprzez udział w szkoleniach i warsztatach. Jedna z uczestniczek dyskusji trafnie podsumowała, że „Mediacja jest na tyle dobra, na ile dobry jest mediator.” Wnioski i postulaty zgłoszone przez mediatorów podczas tego spotkania przyczynią się do rozwoju mediacji w okręgu naszego sądu. [ ] SSR Liliana Jędrzejewska, Koordynator ds. mediacji w okręgu Sądu Okręgowego w Szczecinie Nieprzydatność aplikanta adwokackiego do wykonywania zawodu Agnieszka M. Dziśko, aplikantka adwokacka Dnia 3 września 2005 r. Naczelna Rada Adwokacka, na podstawie upoważnienia ustawowego wyrażonego w art. 58 pkt 12 lit. b) ustawy z dnia 26 maja 1982 r. Prawo o adwokaturze (Dz. U. z 2002 r. Nr 123, poz. 1058 ze zm.), zwanej dalej ustawą, uchwaliła nowy Regulamin aplikacji adwokackiej (uchwała nr 22/2005), zwany dalej regulaminem, który wprowadził nowe zasady odbywania aplikacji. Regulamin ten został następnie zmieniony uchwałami Naczelnej Rady Adwokackiej nr 31/2005 z dnia 19 listopada 2005 r. oraz nr 50/2006 z dnia 25 listopada 2006 r.; zmiany weszły w życie z dniem 1 stycznia 2007 r. Poza ogólnymi regulacjami określającymi podstawowe cele i zasady odbywania aplikacji adwokackiej regulamin określa zasady organizowania pracy i zajęć szkoleniowych, zasady przeprowadzania kolokwiów i przyznawania świadczeń dla aplikantów adwokackich oraz zasady ponoszenia kosztów szkolenia. Jednakże materia regulaminowa dotyka również kwestii związanych z oceną nieprzydatności aplikanta do wykonywania zawodu, a co za tym idzie – skreślenia aplikanta adwokackiego z listy aplikantów. * * * Zgodnie z § 19 regulaminu podstawę do stwierdzenia przez okręgową radę adwokacką nieprzydatności aplikanta do wykonywania zawodu stanowią: negatywny wynik kolokwium rocznego, negatywna opinia patrona lub negatywna opinia kierownika szkolenia o przebiegu aplikacji adwokackiej. Analizując brzmienie przytoczonego przepisu regulaminu należałoby uznać, iż zaistnienie jednej z powyższych okoliczności stanowi wystarczające uzasadnienie dla uznania danego aplikanta za nieprzydatnego do wykonywania zawodu adwokata. Konsekwencją powyższego może być decyzja o skreśleniu „nieprzydatnego” z listy aplikantów adwokackich, podjęta w okresie pierwszych dwóch lat aplikacji (§ 8 regulaminu będący dosłownym powtórzeniem art. 79 ust. 2 ustawy). Moje wątpliwości budzi przede wszystkim zamieszczenie w przepisie § 19 regulaminu samoistnej przesłanki uznania aplikanta za nieprzydatnego w postaci negatywnego wyniku kolokwium rocznego. Przesłanka ta bowiem, jako jedyna z wymienionych w tym przepisie, nie odnosi się do cech osobowych aplikanta, a jedynie do wyniku testu wiedzy merytorycznej z zakresu danej dziedziny prawa. Kolokwium roczne z przedmiotów objętych szkoleniem każdy aplikant składa na zakończenie roku szkoleniowego. Oprócz tego program szkolenia może przewidywać kolokwia częściowe. W razie negatywnego wyniku kolokwia roczne i częściowe powtarza się tylko jeden raz. Należy przy tym podkreślić, że niezaliczenie kolokwium częściowego powoduje niemożność przystąpienia do kolokwium rocznego. Negatywna zaś ocena z jakiegokolwiek przedmiotu na kolokwium rocznym oznacza negatywną ocenę całego kolokwium rocznego i powoduje konieczność jego powtórzenia w terminie poprawkowym. Od decyzji komisji egzaminacyjnej o wyniku kolokwium odwołanie nie przysługuje. * * * Według mnie uchwalenie § 19 regulaminu wymieniającego wiążące okręgową radę adwokacką podstawy do stwierdzenia nieprzydatności do wykonywania zawodu nastąpiło z przekroczeniem delegacji ustawowej. Artykuł 58 pkt 12 lit. b) ustawy upoważnia bowiem Naczelną Radę Adwokacką jedynie do określenia zasad odbywania aplikacji. O stwierdzeniu nieprzydatności do wykonywania zawodu traktuje art. 79 ust. 2 ustawy wskazując, iż stwierdzając ową nieprzydatność w okresie pierwszych dwóch lat aplikacji okręgowa rada adwokacka może skreślić aplikanta adwokackiego z listy. Nie ulega wątpliwości, że pojęcie „nieprzydatności do wykonywania zawodu” jest pojęciem nieostrym. Gdyby ustawodawca wyrażał wolę doprecyzowania tego pojęcia, to albo uczyniłby to sam, albo też w sposób wyraźny delegowałby stosowną kompetencję organom samorządu adwokackiego. Wobec braku takiego zachowania ustawodawcy należy przyjąć, iż owa nieostrość pojęciowa jest zabiegiem celowym, w związku z czym interpretacja pojęcia „nieprzydatności do wykonywania zawodu” winna być każdorazowo dokonywana przez organ stosujący prawo (w tym wypadku przez okręgową radę adwokacką), w oparciu o całokształt okoliczności dotyczących danego aplikanta adwokackiego. Tymczasem Naczelna Rada Adwokacka ustanowiła wiążącą okręgowe rady adwokackie interpretację przepisu rangi ustawowej, co moim zdaniem jest niedopuszczalne. Co więcej, interpretacja ta, w szczególności w odniesieniu do przesłanki niezaliczenia kolokwium rocznego, wypacza sens pojęcia „nieprzydatności do wykonywania zawodu” użytego w art. 79 ust. 2 ustawy. * * * Ewentualna uchwała podjęta na podstawie art. 79 ust. 2 ustawy ma niewątpliwie charakter uznaniowy. Nie sposób pominąć tego, że w każdym uznaniu kryje się pewna swoboda, ale samo rozstrzygnięcie nie może nosić cech dowolności. Zatem podejmując decyzję o skreśleniu aplikanta z listy aplikantów okręgowa rada adwokacka winna w sposób wyczerpujący zgromadzić i poddać wszechstronnej ocenie całokształt okoliczności dotyczących aplikanta adwokackiego oraz upewnić się, że istotne dla rozstrzygnięcia sprawy okoliczności zostały udowodnione (vide: wyrok NSA w Warszawie z dnia 18 listopada 1999 r., sygn. akt: II SA 1345/99 (LEX nr 46724)). Pod pojęciem nieprzydatności kryje się zdecydowanie więcej niż sam tylko fakt niezaliczenia jednego kolokwium. Moim zdaniem ewentualna ocena okręgowej rady adwokackiej w tym zakresie powinna zmierzać do ustalenia, czy w perspektywie następnych kilku lat aplikant spełni kryteria wpisu na listę adwokatów. Kryteria te są przewidziane w art. 65 ustawy, zgodnie z którym na listę adwokatów może być wpisany ten, kto w szczególności jest nieskazitelnego charakteru, a swym dotychczasowym zachowaniem daje rękojmię prawidłowego wykonywania zawodu. O nieskazitelności charakteru świadczą takie przymioty osobiste jak: szlachetność, prawość, uczciwość w życiu prywatnym i zawodowym, uczynność, pracowitość, poczucie odpowiedzialności za własne słowa i czyny, stanowczość, odwaga cywilna, samokrytycyzm oraz umiejętność zgodnego współżycia z otoczeniem. Natomiast pojęcie „rękojmi” jest zdefiniowane w słownikach języka polskiego jako „uroczyste poręczenie, zagwarantowanie, zapewnienie czegoś”. Na rękojmię w rozumieniu art. 65 ustawy składa się zespół cech osobistych charakteru i zachowań kształtujących wizerunek osoby zaufania publicznego, na której nie ciążą żadne zarzuty podważające jego wiarygodność (vide: wyrok NSA w Warszawie z dnia 5 kwietnia 2001 r., sygn. akt II SA 725/00 (LEX nr 53476), wyrok NSA w Warszawie z dnia 18 czerwca 2001 r., sygn. akt II SA 1610/00 (LEX nr 53475), wyrok NSA w Warszawie z dnia 23 lutego 1999 r., sygn. akt II SA 1888/98 (LEX nr 46707)). Wyrażenie ustawowe „dotychczasowe zachowanie” oznacza zachowanie – postępowanie osoby ubiegającej się o wpis na listę adwokacką – do czasu wpisania na tę listę. Takie właśnie zachowanie, postępowanie, odpowiadające ocenom moralnym i etycznym, gwarantuje właściwe wykonywanie zawodu adwokata (vide: wyrok NSA w Warszawie z 5 kwietnia 2001 r., sygn. akt: II SA 725/00 (LEX nr 53476)). Wyżej wskazane cechy wartościują konkretną osobę nie tylko w sferze intelektualnej i profesjonalnej, lecz przede wszystkim etyczno-moralnej. O posiadaniu tego rodzaju przymiotów mogą świadczyć m.in. opinie i okresy dotychczasowego zatrudnienia, aplikacji jak i wymagane rekomendacje adwokatów. Ocenie winno podlegać postępowanie i zachowanie danej osoby zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej w dłuższym okresie czasu. * * * W mojej ocenie o nieprzydatności do wykonywania zawodu można mówić dopiero wówczas, gdy na gruncie poczynionych przez okręgową radę adwokacką spostrzeżeń dotyczących postępowania aplikanta, zwłaszcza w kontekście przestrzegania przez niego zasad etyki adwokackiej, oraz cech jego osobowości, można wyciągnąć uzasadniony i oczywisty wniosek, iż nie będzie on w stanie spełnić kryteriów wpisu na listę adwokatów. O ile bowiem na podstawie dostrzeżonej nieuczciwości czy zachowania wymierzonego w zasady etyki adwokackiej można wyrobić sobie wyobrażenie o postępowaniu aplikanta w przyszłości, o tyle w przypadku jednostkowego „potknięcia” na kolokwium nie sposób stwierdzić, że osoba taka nie zdobędzie właściwej wiedzy merytorycznej do egzaminu adwokackiego (jako ostatecznego sprawdzianu tej wiedzy). Takiemu aplikantowi należałoby raczej umożliwić powtarzanie roku (co byłoby wystarczającą dolegliwością, zwłaszcza wobec konieczności poniesienia kosztów aplikacji), zamiast podejmować w stosunku do niego tak radykalną decyzję, jaką niewątpliwie jest natychmiastowe skreślenie go z listy. Ewentualnie kolejny przypadek niezdanego kolokwium mógłby sugerować, że ów aplikant nie wykonuje sumiennie swoich obowiązków, porzuca cel samodoskonalenia zawodowego i w ten sposób daje uzasadnioną podstawę do przypuszczenia, że jako adwokat również naruszałby te obowiązki. Okoliczność bowiem, że aplikant notorycznie nie przykłada się do nauki może implikować twierdzenie o pewnych cechach jego osobowości, które dyskwalifikują go jako przyszłego kandydata do zawodu adwokata. Możliwość skreślenia aplikanta z listy na podstawie art. 79 ust. 2 ustawy jest uprawnieniem wyjątkowym i winna być stosowana w szczególnych okolicznościach. Moim zdaniem okoliczności te zachodzą wówczas, gdy niewłaściwe postępowanie aplikanta w sposób oczywisty świadczy o tym, że nie posiada on cech predystynujących go do wykonywania zawodu adwokata. Mając na względzie reguły logicznego rozumowania należy zaakcentować, iż tak surowego wniosku nie można wyciągnąć z jednego niezdanego kolokwium zwłaszcza, że do uzyskania negatywnego wyniku z kolokwium rocznego wystarcza niezdanie jednego tylko przedmiotu, nawet gdyby z pozostałych uzyskało się oceny celujące. W pojęciu „nieprzydatności do wykonywania zawodu” zawiera się szereg negatywnych cech danego aplikanta, nie zaś jedynie poziom wiedzy merytorycznej, bo ten weryfikowany jest podczas egzaminu adwokackiego. [ ] O nieprzydatności aplikanta Temat nieprzydatności aplikanta adwokackiego do wykonywania zawodu adwokata stał się - po ostatniej nowelizacji przepisów ustawy Prawo o adwokaturze (dalej: ustawy) i wprowadzeniu nowego Regulaminu aplikacji adwokackiej - wyjątkowo ważnym zagadnieniem w życiu zawodowym aplikantów adwokackich. Choć przepis regulujący tę materię (art. 79 ust. 2) istnieje, w zasadzie bez większych zmian, od początku obowiązywania przywołanej ustawy, to dopiero na fali wprowadzania fundamentalnych zmian w zasadach działania adwokatury, zyskał on swoją aktualność. Nie dziwi zatem, że aplikantka adwokacka Agnieszka Dziśko podjęła się wykładni tego przepisu w kontekście obowiązujących członków palestry przepisów korporacyjnych. Zasadniczej wagi, a jednocześnie wielce dyskusyjnym, jest sformułowany przez autorkę pogląd, iż uchwalenie przez Naczelną Radę Adwokacką § 19 Regulaminu aplikacji adwokackiej nastąpiło z przekroczeniem delegacji ustawowej. Nie rozwijając szerzej tego wątku, podkreślam, iż sam mam pewne wątpliwości w tym zakresie. Jakkolwiek uważam, iż Naczelna Rada Adwokacka ma uprawnienia do szczegółowego określenia kryteriów badania nieprzydatności aplikanta adwokackiego – zagadnienie to ma bowiem ścisły i nierozerwalny związek z zasadami odbywania aplikacji adwokackiej, które zgodnie z art. 58 pkt 12 lit. b ustawy pozostają w gestii uregulowań korporacyjnych – to otwartym pozostaje pytanie, czy przepisy Regulaminu nie wypaczają sensu przepisów ustawowych w tym zakresie. Powyżej zasygnalizowany wątek jest kontrowersyjny, a równocześnie ważny dla setek aplikantów adwokackich w całym kraju, stąd uważam, iż Naczelna Rada Adwokacka winna jak najszybciej ponownie zastanowić się nad właściwą regulacją przedmiotowej materii. Tym niemniej, sam chciałbym zwrócić uwagę na wymiar praktyczny stosowania przepisu art. 79 ust. 2 ustawy. Poza zakresem artykułu Agnieszki Dziśko – omawiającej w dużej mierze teoretyczne aspekty zagadnienia - pozostały bowiem dość istotne kwestie, które ważą na treści decyzji podejmowanych przez Okręgową Radę Adwokacką w Szczecinie w spra- wach dotyczących stwierdzenia owej nieprzydatności. Warto i je zaprezentować. * * * Szczegółowym aktem normującym zasady wykonywania aplikacji adwokackiej jest - obowiązujący i wiążący Okręgową Radę Adwokacką w Szczecinie - uchwalony przez Naczelną Radę Adwokacką Regulamin aplikacji adwokackiej, który w § 18 ust. 4 stanowi, iż w razie negatywnego wyniku, kolokwium roczne i częściowe aplikant adwokacki powtarza tylko jeden raz. Zgodnie z § 19 ust. 1 tegoż Regulaminu negatywny wynik kolokwium rocznego, negatywna opinia patrona lub negatywna opinia kierownika szkolenia o przebiegu aplikacji adwokackiej stanowią podstawę do stwierdzenia przez okręgową radę adwokacką nieprzydatności aplikanta do wykonywania zawodu. Prawo o adwokaturze natomiast w art. 78 ust. 2 stanowi, iż do egzaminu adwokackiego może przystąpić osoba, która odbyła aplikację adwokacką i otrzymała zaświadczenie o jej odbyciu. Przepis art. 79 ust. 2 ustawy Prawo o adwokaturze daje okręgowej radzie adwokackiej uprawnienie do skreślenia aplikanta adwokackiego z listy aplikantów adwokackich w okresie pierwszych dwóch lat aplikacji, jeżeli stwierdzi jego nieprzydatność do wykonywania zawodu adwokata. W tej sytuacji odpowiedzi wymaga pytanie, czy aplikant, który nie zaliczył przedmiotu objętego zakresem szkolenia aplikantów, a tym samym nie zaliczył kolokwium rocznego, może ten brak w przyszłości uzupełnić. Obecnie obowiązujące przepisy ustanowione przez Naczelną Radę Adwokacką nakazują na tak postawione pytanie udzielić odpowiedzi negatywnej. Skoro przepis Regulaminu aplikacji adwokackiej dopuszcza tylko jedną możliwość powtórzenia kolokwium, oznacza to, iż okręgowa rada adwokacka nie ma uprawnień do przeprowadzania po raz kolejny jakiegokolwiek niezaliczonego kolokwium poprawkowego. Naczelna Rada Adwokacka nie przewidziała również w Regulaminie możliwości powtarzania roku. adw. Piotr Dobrołowicz członek ORA w Szczecinie Czy aplikant adwokacki może w takiej sytuacji kontynuować aplikację? Teoretycznie tak, bowiem ustawa wspomina jedynie o uprawnieniu okręgowej rady adwokackiej do skreślenia aplikanta z listy aplikantów, nie zaś o obowiązku skreślenia. W praktyce jednak umożliwienie aplikantowi adwokackiemu dalszego wykonywania obowiązków aplikanta oznaczałoby sankcjonowanie oczywistej fikcji, bowiem przyjąć należy, iż bez zaliczonego kolokwium rocznego, nie będzie on mógł zostać uznany za osobę, która odbyła aplikację adwokacką. Tym samym nie uzyskałby zaświadczenia o jej odbyciu. W ostateczności, tj. po upływie okresu aplikacji, skutkować to by musiało skreśleniem aplikanta adwokackiego z listy aplikantów adwokackich wobec niezakończenia przez niego, bez usprawiedliwionej przyczyny, aplikacji adwokackiej w terminie, o którym mowa w art. 76 ust. 1 (art. 79 ust. 1 pkt 2 ustawy). Na marginesie podkreślić wypada, iż Okręgowa Rada Adwokacka w Szczecinie – zastanawiając się w praktyce nad przedmiotowym zagadnieniem - rozwa- żała także inną interpretację przywołanych przepisów, a mianowicie, że możliwe jest odbycie aplikacji (i uzyskanie zaświadczenia o jej odbyciu) bez zaliczenia przedmiotów objętych programem szkolenia aplikacji adwokackiej. Po dłuższej analizie uznano jednak taką wykładnię za absurdalną i nielogiczną, gdyż w skrajnych przypadkach mogłoby się okazać, iż aplikant adwokacki nie zaliczyłby żadnego kolokwium, a i tak mógłby uzyskać zaświadczenie o odbyciu aplikacji. Uzyskanie pozytywnego wyniku z kolokwium rocznego jest jednym z najważniejszych kryteriów weryfikujących stan wiedzy i przygotowania aplikanta do wykonywania zawodu adwokata. Brak jest najmniejszych podstaw, by w zakresie tego kryterium różnicować sytuację aplikanta w zależności od tego, czy zdał jedno czy dwa kolokwia roczne, skoro Regulamin aplikacji adwokackiej, po pierwsze, nie dopuszcza takiej możliwości, a po drugie, stawia jednocześnie aplikantom wymagania rzetelnego kształcenia i uzyskania minimalnej choćby wiedzy z zakresu przedmiotów w nim wskazanych. rys. Arkadiusz Krupa (Sędzia Sądu Rejonowego w Goleniowie) * * * W tej sytuacji, wobec braku możliwości dokonania odmiennej interpretacji cytowanych przepisów, Okręgowa Rada Adwokacka w Szczecinie zmuszona jest rozstrzygać takie przypadki w jedyny - możliwy na gruncie obowiązujących przepisów Prawa o adwokaturze i przepisów korporacyjnych - sposób. Wobec niezaliczenia kolokwium rocznego (w tym w poprawkowym terminie) nieuniknione jest stwierdzenie o nieprzydatności aplikanta do wykonywania zawodu adwokata, niezależnie od tego, że wszyscy członkowie okręgowej rady adwokackiej mogą taki skutek uznawać za nieproporcjonalny do wagi zdarzenia. [ ] PS. W najbliższym czasie ORA w Szczecinie zajmie się kwestią skierowania do NRA wniosku o zmianę Regulaminu aplikacji adwokackiej w opisywanym zakresie, tak by niezaliczenie jednego przedmiotu na kolokwium rocznym nie skutkowało faktyczną koniecznością skreślenia z listy aplikantów. Oferta i aukcja a Internet Rozwój Internetu tworzy wiele nowych sytuacji, z którymi powinna się zmierzyć doktryna prawnicza. Trudno tutaj mówić o konkretnym „prawie Internetu”. Jeśli coś takiego funkcjonuje, to przede wszystkim w pionierskich, pod tym akurat względem, Stanach Zjednoczonych. W naszych polskich warunkach można podjąć jedynie próbę wyodrębniania w każdej dziedzinie prawa takich regulacji, które w większym lub mniejszym stopniu będą łączyć się z zagadnieniami związanymi ze stronami WWW, bądź też pocztą mailową. Najwięcej tychże zagadnień można odnaleźć, rzecz jasna, w prawie cywilnym. Ale również w poszczególnych procedurach (zwłaszcza ich częściach dowodowych) czy prawie spółek handlowych da się wyodrębnić przepisy powiązane ze wspomnianą tematyką. Dzisiaj chciałbym pokrótce omówić dwie stosunkowo nowe instytucje, opierające się jednak na dawnych, tradycyjnych wręcz podstawach: ofertę elektroniczną oraz aukcję elektroniczną. Obowiązujący od 25.09.2003 r. art. 661 k.c. stanowi, że oferta złożona w postaci elektronicznej wiąże składającego, jeżeli druga strona niezwłocznie potwierdzi jej otrzymanie. Klasycznym przykładem zastosowania owej normy w praktyce będzie składanie przez użytkownika sieci ofert na wybranych stronach 10 WWW1. Oświadczenie woli w postaci elektronicznej jest ważne z momentem prawidłowego wprowadzenia do narzędzia elektronicznego (komputera) i poprawnego przesłania za pomocą narzędzi programowych 2 . W takiej sytuacji, znacznie częściej niż w pozostałych przypadkach, oferentem będzie konsument, a oblatem przedsiębiorca 3 . Stąd też zgodnie z istniejącymi w polskim prawie tendencjami, ustawodawca chciał zabezpieczyć interesy tego pierwszego 4 . Temu właśnie ma służyć nieznana w przepisach o zwykłej ofercie instytucja potwierdzenia, jako warunek konieczny zawarcia oferty. Potwierdzenie takie może się objawić w sposób dowolny – wystarczy tylko, żeby bezpośrednio wynikało z niego, że oblat zapoznał się z treścią danej propozycji. Trzeba pamiętać i o tym, że w praktyce potwierdzenie będzie mogło bardzo często łączyć się z samym oświadczeniem o przyjęciu oferty, a nawet tylko z niego – w sposób pośredni – wynikać. Takie rozwiązanie przyczynia się do pewności zawarcia umowy, a także ułatwia określenie chwili jej zawarcia. Bowiem chwila zawarcia umowy w formie elektronicznej jest uznawana (podobnie jak w większości przypadków oferty ogólnej) w momencie otrzymania przez oferenta oświadczenia o przyjęciu oferty przez oblata. W tym przypadku oferent nie 1) E. Gniewek (red.), Kodeks cywilny. Komentarz, Warszawa 2006, s. 167., R. Golat, Internet – aspekty prawne, Warszawa 2003, s. 61; 2) S. Dmowski, S. Rudnicki, Komentarz do kodeksu cywilnego. Księga pierwsza. Część ogólna, Warszawa 2006, s. 256; 3) P. Podrecki (red.), Prawo Internetu, Warszawa 2007, s. 28, 4) Por. np. J. Olszewski (red.), Publiczne prawo gospodarcze, Warszawa 2005, s. 212 – 213, 5) E. Gniewek, op. cit., s. 166; 6) S. Dmowski, S. Rudnicki, op. cit., s. 298, 7) K. Pietrzykowski (red.), Kodeks cywilny. Tom I, Komentarz art. 1 – 449, Warszawa 2005, s. 310; 8) P. Podrecki, op. cit., s. 39 – 43; 9) Zawiesza się danego użytkownika aukcji przede wszystkim za naruszenie dobrych obyczajów, spamming, czy też używanie wulgarnych wyrażeń. Maciej J. Nowak doktorant w Zakładzie Prawa i Gospodarki Nieruchomościami na Akademii Rolniczej w Szczecinie prawnik, historyk musi już potwierdzać otrzymania tego oświadczenia woli drugiej strony. Wystarczy domniemanie, że oferent mógł bez problemu zapoznać się z elektroniczną deklaracją oblata. Co ciekawe, przedstawionych powyżej uregulowań nie stosuje się do... samej poczty mailowej albo podobnych środków indywidualnego porozumiewania się na odległość 5 . Ustawodawca uznał, że w tym przypadku nie mamy do czynienia z niepewnością dotyczącą dojścia informacji do adresata. A skoro tak – stosuje się tu przepisy ogólne o ofercie. Analogicznie można tę zasadę próbować przenosić na komórkowe SMS’y, czy też różnorakie internetowe komunikatory, chociażby Gadu–Gadu. Wątpliwość, jaka pojawia się w tym miejscu, to nie tyle wiarygodność techniczna owych form kontaktu, ile merytoryczna. Otóż przyjmuje się powszechnie, że zarówno SMS’y, jak i GG niezwykle rzadko pojawiają się w tzw. oficjalnych, poważnych kontaktach towarzyskich. To raczej sposób wymiany informacji pomiędzy bliższymi znajomymi. A skoro takie domniemanie, a nawet – zaryzykujmy to słowo: kształtujący się nowy zwyczaj – funkcjonuje w powszechnej świadomości, to otwartym pozostaje pytanie o skuteczność zawieranie ofert związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej w takiej właśnie formie. Niewątpliwie, temat ten pozostaje otwarty i w przyszłości może sprowokować wiele dalszych dyskusji. Jeśli chodzi o samą ofertę elektroniczną, to ustawodawca obciążył dodatkowymi obowiązkami oferenta – przedsiębiorcę, nakazując mu dodanie do oferty takich elementów, jak szczegółowa informacja między innymi o procedurze zawarcia umowy, skutkach prawnych potwierdzenia przez drugą stronę otrzymania oferty, językach w których umowa może być zawarta, czy nawet specjalnych kodeksach etycznych wiążących oferenta oraz o stronach internetowych na których z treścią owych kodeksów można się zapoznać. Podobny obowiązek ciąży na przedsiębiorcy w przypadku zaproszenia do negocjacji 6 . Tak naprawdę, kodeks cywilny nie precyzuje dokładnie, jakie mogą być bezpośrednie następstwa prawne niezamieszczenia przez przedsiębiorcę owych informacji. Warto tu dodać, że w stosunkach między samymi przedsiębiorcami (a nie przedsiębiorcą a konsumentem) dopuszczalne jest wyłączenie przedstawionych obowiązków7. Jeśli chodzi z kolei o aukcje internetowe, to można wyodrębnić trzy jej rodzaje 8 . W pierwszym przypadku organizator aukcji jest jednocześnie osobą, która oferuje do sprzedaży własne towary lub usługi. Poszczególni licytanci, przeważnie specjalnie zarejestrowani, zgłaszają również drogą elektroniczną swoje oferty. Rzecz jasna, taki tryb rodzi konieczność pewnej modyfikacji zwyczajów związanych z wpłaceniem wadium, postąpieniem, czy procedurą przybicia. Problemem jest również to, że licytanci nie widzą dostatecznie szybko zachowania innych uczestników aukcji. Drugi przypadek aukcji on – line to sytuacja, gdy organizator oferuje w swoim imieniu cudze rzeczy/prawa. Ponosi on wówczas osobistą odpowiedzialność za niezgodność wydanego później licytantowi towaru/usługi z zawartą umową. Nie dzieje się tak, kiedy wyodrębni się jeszcze jedną kombinację, w której organizator nie oferuje w imieniu własnym niczego, a tylko udostępnia różnym zainteresowanym podmiotom swoje strony WWW w celu zawarcia umowy. Udostępnienie takie może przybrać formę użyczenia, bądź też zlecenia. Trzeba pamiętać też o tym, że przy analizie aukcji on–line należy zawsze uwzględniać regulaminy ogłaszane przez danego organizatora. To tam precyzuje się chwilę rozpoczęcia i zamknięcia całej procedury, jej przebieg i zasady, których naruszenie groziłoby zawieszeniem danego użytkownika 9 . Oferta elektroniczna i aukcja elektroniczna to niewątpliwie zapowiedź zmian, które wraz z dalszym rozwojem techniki będą coraz poważniejsze. Wydaje się, że obecne kodeksowe zapisy nie rozwiązują wszystkich rodzących się problemów. Jednakże umowy zawierane przez Internet są coraz częstsze, a codzienność przybliża coraz więcej różnorakich sporów prawnych związanych z elektronicznymi oświadczeniami woli w obrocie handlowym. W kolejnym tekście postaram się więc przybliżyć dwie kolejne specjalistyczne, internetowe instytucje, mianowicie podpis elektroniczny i pieniądz elektroniczny. [ ] 11 Michał Misior radca prawny, III US w Szczecinie Opodatkowanie dochodów osiągniętych za granicą – wybrane zagadnienia Zasadniczym kryterium, przy ustalaniu zakresu obowiązku podatkowego w Polsce, jest miejsce zamieszkania podatnika, a nie obywatelstwo. Osoby fizyczne mające miejsce zamieszkania (miejsce rezydencji podatkowej) na terytorium Polski, podlegają obowiązkowi podatkowemu od całości swoich dochodów. Jest to tzw. nieograniczony obowiązek podatkowy, o którym stanowi art. 3 ust. 1 ustawy z dnia 26 lipca 1991 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych (Dz. U. z 2000 r. nr 14, poz. 176 ze zm.). Aby uniknąć podwójnego opodatkowania dochodów uzyskiwanych poza granicami kraju, Polska zawarła z niektórymi państwami umowy dotyczące unikania podwójnego opodatkowania. Stosuje się w nich dwie metody: metodę wyłączenia z progresją, albo metodę proporcjonalnego odliczenia (tzw. kredyt podatkowy). Metody zapobiegania podwójnemu opodatkowaniu 12 Metoda wyłączenia z progresją (art. 27 ust. 8 ustawy o p.d.o.f.) oznacza, że w Polsce zwalnia się z opodatkowania dochód osiągnięty w drugim państwie, jednak dla ustalenia podatku należnego od dochodu osiągniętego w Polsce stosuje się stopę podatku obliczoną dla całego dochodu, tj. łącznie z dochodem osiągniętym w drugim państwie (art. 27 ust. 8 ustawy). W przypadku, kiedy podatnik nie uzyskuje dochodów w Polsce, nie ma obowiązku złożenia zeznania podatkowego. Kraje, do których ma zastosowanie ta metoda, to m.in.: Albania, Cypr, Chiny, Chorwacja, Czechy, Estonia, Francja, Grecja, Indonezja, Irlandia, Japonia, Kanada, Kuwejt, Litwa, Łotwa, Niemcy, Portugalia, Republika Południowej Afryki, Rumunia, Słowenia, Słowacja, Turcja, Tunezja, Ukraina i Włochy. Metoda proporcjonalnego odliczenia (27 ust. 9 ustawy) oznacza, że w Polsce podatek zapłacony za granicą podlega odliczeniu od podatku obliczonego od łącznych dochodów uzyskanych w roku podatkowym. W sytuacji, gdy podatnik nie uzyskuje żadnych dochodów w Polsce, ma obowiązek złożenia zeznania podatkowego w celu wykazania dochodów uzyskanych za granicą (art. 27 ust. 9a ustawy). Obliczanie podatku wg tej metody dotyczy dochodów uzyskanych w takich krajach jak m.in.: Belgia, Dania, Finlandia, Holandia, Kazachstan, Rosja, Stany Zjednoczone, Szwecja oraz Wielka Brytania (z Północną Irlandią). Jeżeli podatnik pracuje w kraju, z którym umowa o unikaniu podwójnego opodatkowania wskazuje metodę proporcjonalnego odliczenia, jest zobowiązany do comiesięcznego wpłacania zaliczki na podatek dochodowy w wysokości 19 %. Jeżeli nie może tych zaliczek wpłacać co miesiąc, powinien zapłacić je wszystkie razem po powrocie. Musi to jednak zrobić do 20-tego dnia następnego miesiąca po miesiącu, w którym wrócił do kraju. Dodatkowo, przy wpłacaniu zaliczek, wypełnia i składa deklarację podatkową (PIT-53). Dochody uzyskane za granicą, które muszą być uwzględnione w rozliczeniach z fiskusem w kraju po pomniejszeniu o diety oraz o wydatki czy ryczałty na zakwaterowanie, przelicza się na złote polskie według kursów z dnia otrzymania lub postawienia do dyspozycji podatnika, ogłoszonych przez bank dewizowy, z którego usług korzystał podatnik, mających zastosowanie przy kupnie walut. Jeśli podatnik nie korzystał z usług banku dewizowego, przychody przelicza się na złote według kursu średniego walut obcych z dnia uzyskania przychodów, ogłaszanego przez NBP. Natomiast osoba niemająca miejsca zamieszkania na terytorium RP podlega obowiązkowi podatkowemu tylko od dochodów osiągniętych na terenie Polski (tzw. ograniczony obowiązek podatkowy). Ustalenie miejsca zamieszkania ma więc duże znaczenie nie tylko dla obywateli polskich osiągających dochody za granicą, ale także dla cudzoziemców osiągających dochody w Polsce. Jako że stan prawny obowiązujący do końca 2006 roku przysparzał wielu problemów, z dniem 1.01.2007 r. zdefiniowano pojęcie miejsca zamieszkania na terytorium RP. Problematyka miejsca zamieszkania Ustawa w brzmieniu obowiązującym w 2006 roku nie definiowała pojęcia miejsca zamieszkania. Interpretowano je na podstawie art. 25 Kodeksu cywilnego, według którego miejscem zamieszkania osoby fizycznej jest miejscowość, w której osoba ta przebywa z zamiarem stałego pobytu. Przedmiotem oceny w takiej sytuacji jest zarówno czynnik zewnętrzny (faktyczny pobyt), jak i wewnętrzny (zamiar stałego pobytu). Tak więc miejsce zamieszkania, jako miejsce rezydencji podatkowej, nie musi pokrywać się z miejscem dłuższego pobytu, jeśli nie towarzyszy temu zamiar stałego podwójnemu opodatkowaniu. Zasady te zostaną omówione w dalszej części artykułu. pobytu. Organy podatkowe oceniają każdorazowo czy osoba przebywała za granicą w przejściowych celach, po osiągnięciu których miała zamiar powrócić do kraju. Jako przejściowe kwalifikować należy np. cele zarobkowe czy edukacyjne. Nie ma znaczenia czas pobytu, lecz właśnie jego charakter. O stałości pobytu osoby fizycznej na danym terytorium decyduje przede wszystkim takie przebywanie tej osoby, które ma cechy założenia tam ośrodka swoich osobistych i majątkowych interesów (wyrok SN z 25.11.1975 r., sygn. III CRN 53/75 opubl. OSNC 1976/10/218). O ocenie stałości pobytu decydują też okoliczności pozwalające uznać, iż dane określone miejsce stanowi główny ośrodek życiowej działalności osoby. Bierze się więc pod uwagę różne powiązania z dana miejscowością, zarówno o charakterze majątkowo-gospodarczoekonomicznym jak i rodzinno-osobistym. Miejsce zamieszkania nie może być też utożsamiane z miejscem zameldowania na pobyt stały. Stosując powyższe zasady organy podatkowe stwierdzają, iż sam fakt czasowego zamieszkiwania i pracy czy edukacji poza granicami Polski nie dowodzi jeszcze tego, że osoba zmieniła miejsce zamieszkania i przestała podlegać nieograniczonemu obowiązkowi podatkowemu w Polsce. Powyższe zasady należy stosować przy rozliczaniu podatku od dochodów osiągniętych w 2006 roku – oczywiście przy uwzględnieniu obowiązujących umów międzynarodowych w sprawie zapobiegania Definicja miejsca zamieszkania po zmianach Według treści ustawy w brzmieniu obowiązującym od 1.01.2007 r. – czyli w odniesieniu do dochodów osiągniętych w 2007 roku – za osobę mającą miejsce zamieszkania na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej uważa się osobę fizyczną, która posiada na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej centrum interesów osobistych lub gospodarczych (ośrodek interesów życiowych) lub przebywa na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej dłużej niż 183 dni w roku podatkowym (art. 3 ust. 1 ustawy o p.d.o.f). Przepis ten stosuje się z uwzględnieniem umów w sprawie unikania podwójnego opodatkowania, których stroną jest Rzeczpospolita Polska. W pierwszej kolejności należy zwrócić uwagę, iż przy ocenie miejsca rezydencji pomija się kwestię zamiaru stałego pobytu. Badany więc będzie jedynie stan faktyczny, co ocenić można jako zaletę nowego rozwiązania. Jednakże ustawodawca, stosując pojęcie „ośrodka interesów życiowych” (znane z umów międzynarodowych), tego określenia nie zdefiniował. Będzie więc to niewątpliwie przedmiotem sporów pomiędzy podatnikami a organami podatkowymi. Organy podatkowe, określając ośrodek interesów życiowych podatnika, oceniać będą wszelkie okoliczności faktyczne wskazujące na związki osoby z danym państwem. Będą to niewątpliwie: miejsce pobytu najbliższej rodziny, miejsce położenia składników majątku większej wartości, powiązania towarzyskie, zatrudnienie lub prowadzenie działalności gospodarczej. Należy pamiętać też o tym, iż to na podatniku ciąży obowiązek udowodnienia, gdzie posiada ośrodek interesów życiowych. W pierwszej kolejności, podatnik powinien więc odwołać się do postanowień odpowiedniej umowy międzynarodowej (jeżeli takowa obowiązuje z danym państwem) oraz zadbać o uzyskanie tzw. certyfikatu rezydencji podatkowej. Certyfikat rezydencji jest dokumentem, który potwierdza rezydencję podatkową danej osoby fizycznej, czyli posiadanie przez nią miejsca zamieszkania dla celów podatkowych na terenie innego państwa. Osoba taka traktowana jest w tymże państwie jako podlegająca nieograniczonemu obowiązkowi podatkowemu. Nie można zapominać także o aktualizacji swoich danych poprzez złożenie formularza NIP-3 w polskim urzędzie skarbowym. Wątpliwości interpretacyjne może budzić także przesłanka pobytu przez okres przekraczający 183 dni w roku podatkowym. Należy tu pamiętać o istot- 13 nej kwestii: nie wystarczy przebywać za granicą przez okres dłuższy niż 183 dni, aby automatycznie przestać podlegać nieograniczonemu obowiązkowi podatkowemu w Polsce. Przykładowo: jeżeli podatnik przebywając ponad 183 dni za granicą, jednocześnie pozostawi w Polsce najbliższą rodzinę i majątek, oznaczać to będzie, iż jego ośrodek interesów życiowych nadal znajduje się w Polsce. W konsekwencji będzie on traktowany przez organy podatkowe jako osoba mająca miejsce zamieszkania w Polsce i podlegająca tu nieograniczonemu obowiązkowi podatkowemu. Dopiero spełnienie obu przesłanek wymienionych w art. 3 ust. 1a skutkuje utratą miejsca zamieszkania na terytorium Polski. To rozwiązanie jest szczególnie istotne w tych sytuacjach, gdy w umowie międzynarodowej o unikaniu podwójnego opodatkowania stosuje się metodę proporcjonalnego odliczenia, mniej korzystną dla podatnika. Dochody osiągane przez cudzoziemców 14 W myśl znowelizowanego art. 3 ust. 2b ustawy o p.d.o.f., za dochody osiągane na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej uważa się w szczególności dochody z: pracy wykonywanej na terytorium RP na podstawie stosunku służbowego, stosunku pracy, pracy nakładczej oraz spółdzielczego stosunku pracy, bez względu na miejsce wypłaty wynagrodzenia; działalności wykonywanej osobiście na terytorium RP, bez względu na miejsce wypłaty wynagrodzenia; działalności gospodarczej prowadzonej na terytorium Polski, a także położonej na naszym terytorium nieruchomości, w tym ze sprzedaży takiej nieruchomości. Pobyt cudzoziemca w Polsce trwający dłużej niż 183 dni w roku podatkowym, nie skutkuje automatycznie uznaniem, że jego miejscem zamieszkania stała się Polska. Jeżeli bowiem w myśl odpowiedniej umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania, której stroną jest Polska, ośrodek interesów życiowych tej osoby pozostaje za granicą – wówczas podlega ona w Polsce ograniczonemu obowiązkowi podatkowemu. W związku z tym płatnicy, którzy dokonują wypłat należności określonych w art. 29 ust. 1 ustawy o p.d.o.f. (m.in. z tytułu umowy zlecenia lub umowy o dzieło, umów o zarządzanie przedsiębiorstwem, kontraktów menedżerskich, powołania do składu zarządu lub rady nadzorczej osoby prawnej, etc.) na rzecz cudzoziemców, których pobyt w Polsce przekroczy 183 dni w roku podatkowym, powinni ustalić, czy w świetle odpowiedniej umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania, osoba taka posiada miejsce zamieszkania dla celów podatkowych w innym państwie i podlega w Polsce ograniczonemu obowiązkowi podatkowemu. Jest to o tyle istotne, że w przypadku ustalenia miejsca rezydencji podatkowej w innym państwie, płatnik co do zasady pobierze zryczałtowany podatek dochodowy. Natomiast w przypadku, gdy cudzoziemca obejmować będzie nieograniczony obowiązek podatkowy, płatnik pobierze zaliczki na podatek dochodowy na zasadach ogólnych. Dla ustalenia miejsca zamieszkania takiej osoby pomocne może być posiadanie certyfikatu rezydencji podatkowej oraz oświadczenie cudzoziemca, że ośrodek jego interesów życiowych znajduje się w innym państwie. Należy także nadmienić, że od podatku dochodowego od dochodu uzyskanego ze źródeł przychodów położonych za granicą wolni są członkowie personelu przedstawicielstw dyplomatycznych i urzędów konsularnych oraz inne osoby korzystające z przywilejów i immunitetów dyplomatycznych lub konsularnych na podstawie umów lub powszechnie uznanych zwyczajów międzynarodowych, jak również członkowie ich rodzin pozostający z nimi we wspólnocie domowej, jeżeli nie są obywatelami polskimi i nie mają stałego pobytu na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Umowy międzynarodowe Oczywiście zasady dotyczące rezydencji podatkowej stosować należy przy uwzględnieniu umów międzynarodowych w sprawie zapobiegania podwójnemu opodatkowaniu (art. 4a ustawy o p.d.o.f.). W takiej sytuacji status rezydencji podatkowej danej osoby ocenia się z reguły według następujących zasad: • osobę uważa się za mająca miejsce zamieszkania w tym państwie, w którym ma ona stałe miejsce zamieszkania, • jeżeli ma ona stałe miejsce zamieszkania w obu umawiających się państwach, to uważa się ją za mająca miejsce zamieszkania w tym państwie, z którym ma ściślejsze powiązania osobiste i gospodarcze (ośrodek interesów życiowych), • jeżeli nie można ustalić ośrodka interesów życiowych czy też osoba nie posiada stałego miejsca zamieszkania w żadnym z państw, wówczas za miejsce zamieszkania uważa państwo, gdzie zazwyczaj przebywa, • w przypadku gdy zazwyczaj przebywa w obu państwach albo nie przebywa w żadnym z nich, decydującą okoliczność będzie miało obywatelstwo, • jeżeli miejsca zamieszkania nie można ustalić wedle powyższych reguł, to właściwe władze umawiających się państw rozstrzygną tę kwestię w drodze wzajemnego porozumienia. [ ] Most w Mitrovicy, oddzielający trzydziestotysięczną społeczność serbską od stutysięcznej albańskiej, będący pod stałą kontrolą francuskiego kontyngentu KFOR... i tzw. bridge watchers, nielegalnych serbskich bojówek Most, przez który nikt nie waży się przejść Przyszłość Kosowa z perspektywy młodych Albańczyków i Serbów „No, to będzie wojna” mówi jeden z trójki serbskich studentów siedzących za stołem, uśmiecha się dziwnie i natychmiast zapada głucha cisza. Zebrani wyraźnie nie spodziewali się takiej, nieco aroganckiej, ale aż do bólu szczerej odpowiedzi. Wszyscy spoglądają po sobie zakłopotani, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Pytanie brzmiało, co będzie, gdyby ostatecznym statusem Kosowa, zatwierdzonym przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, miała być niepodległość. W czasie, kiedy miało miejsce to spotkanie, ogólnie spodziewaną zawartością tak zwanej „przesyłki” (status package), opracowanej przez byłego fińskiego prezydenta Marttiego Ahtisaariego, miała być właśnie niepodległość Kosowa. Choć w zawoalowanej formie (bez użycia słowa „niepodległość” lub „suwerenność”) i z pewnymi ograniczeniami na rzecz nadzoru przez społeczność międzynarodową, w rezultacie taki miał być jednak efekt: ostateczne odłączenie się od Serbii. Co stało się w Kosowie 16 Kosowo cieszyło się niegdyś znaczną autonomią w ramach Serbii, której południową częścią (15% terytorium) wciąż formalnie pozostaje. Po dojściu do władzy Slobodana Miloszevica, w 1989 roku Belgrad odebrał Kosowu dotychczasowe przywileje samorządowe: w szkołach i instytucjach przeprowadzono czystki, wyrzucając Albańczyków i wprowadzając na ich miejsca Serbów. Zamykano i rozwiązano al- bańskie organizacje kulturalne, wydano dyskryminacyjne ustawy dotyczące własności i zatrudnienia. Większość Albańczyków znalazło się na bezrobociu; przedstawiciele nauki i kultury zmuszeni zostali do zejścia do podziemia i organizacji tajnych kompletów. Sytuacja odwróciła się w 1999 roku, gdy Serbia, dokonująca w Kosowie od kilku lat masakr albańskiej ludności w ramach walki z partyzancką Armią Wyzwolenia Kosowa (UÇK, lub KLA – Kosovo Liberation Army) została przyciśnięta do muru na skutek bombardowań przeprowadzonych przez NATO. Kosowo stało się międzynarodowym protektoratem ONZ, chronionym przez międzynarodowy kontyngent wojsk NATO (Kosovo Force, KFOR) i dowodzonym przez mającego niemal dyktatorskie uprawnienia Specjalnego Przedstawiciela Sekretarza Generalnego ONZ (SRSG). Misja ONZ w Kosowie (UNMiK), mająca początkowo tymczasowy charakter, rozciągnęła się w czasie na długie lata. Zamieszki w marcu 2004 roku, w których kosowscy Albańczycy zaatakowali serbską mniejszość i spalili wiele serbskich domów i miejsc kultu, ukazały w pełni, jak nieudolny i pozbawiony sensownej wizji integracji etnicznej jest w rzeczywistości międzynarodowy zarząd prowincją. Oddolna presja dwumilionowego społeczeństwa Kosowa, którego 90% stanowią Albańczycy, spowodowała, że spychana w dół grafików międzynarodowych spotkań sprawa statusu Kosowa wypłynęła na nowo na arenie międzynarodowej. Kraj młodych ludzi To, co natychmiast przykuwa uwagę przy okazji pierwszego spaceru ulicami Prisztiny, to wrażenie, że w Kosowie mieszkają niemal wyłącznie młodzi ludzie. Wrażenie to potwierdzają statystyki: około 70% społeczeństwa w Kosowie ma mniej niż 30 lat, połowa mniej niż 25. Taki stan rzeczy daje z pozoru nadzieję na jaśniejszą przyszłość dla Kosowa. Młode pokolenie, jak można by sądzić, zwykle łatwiej angażuje się w inicjatywy na rzecz pojednania, nie będąc tak bardzo obciążone przykrymi historycznymi doświadczeniami. Młodym łatwiej znaleźć wspólny język, porozumieć się ponad podziałami. Tak przynajmniej myślałem, zanim przyjechałem do Kosowa. Tajne komplety w latach dziewięćdziesiątych Dwudziestosiedmioletnia Adriana opowiada mi, jak w latach dziewięćdziesiątych całe liceum i kilka lat uniwersytetu spędziła uczestnicząc w tajnych kompletach. Jej klasa składała się z trzynastu osób. Zajęcia odbywały się na zmianę w prywatnych mieszkaniach uczniów lub profesorów. „Siadaliśmy gdzie się dało, na kanapie, krzesłach, podłodze, z herbatą w ręku, w domowej atmosferze. Człowiek zyskiwał przez to bardzo bliski kontakt z profesorami, jaki trudno mieć na zwykłym uniwersytecie”, wspomina Adriana. W czasie klasówek i egzaminów studenci rozdzielani byli, dla utrudnienia ściągania, do różnych pokoi, do kuchni i łazienki. Adriana pamięta jednak i inne aspekty takiego nauczania. Na zajęcia trzeba było przynosić albańskojęzyczne, zakazane podręczniki i zeszyty. Na uniwersytet niektórzy musieli dojeżdżać z daleka. Zdarzały się naloty milicji, przeszukania w pociągach. Dziewczynom czasem uchodziło na sucho; chłopaków zabierano na komisariat i bito; książki konfiskowano. Obserwatorzy mostu Adriana i jej kolega z uniwersytetu w Prisztinie, Zhim, są ze mną na spotkaniu z serbskimi studentami. Przy przedstawianiu się nie zdradzają swojej tożsamości – spotkanie odbywa się w północnej Mitrovicy. Tutejsi Serbowie należą do najbardziej chyba radykalnych nacjonalistów – syndrom oblężonej twierdzy. Mitrovica jest miastem podzielonym między sto tysięcy Albańczyków w części południowej i trzydzieści tysięcy Serbów na północy. Obie części łączy duży, otoczony zasiekami most strzeżony przez francuskich żołnierzy. Ale nie tylko przez nich: nieoficjalnie istnieją też tak zwani bridge watchers, obserwatorzy mostu – część nielegalnych serbskich bojówek w północnej Mitrovicy. Stale obserwują oni most i, jeśli przechodzi przezeń ktoś, czyj wygląd zdradza albańskie pochodzenie – informują odpowiednie instancje. Odpowiednie instancje zaraz za pierwszym zakrętem przechwytują Albańczyka i skłaniają do powrotu... jeśli ma wystarczająco dużo szczęścia. Albańczycy nie zapuszczają się do północnej części miasta, jeśli nie muszą. Jeżeli muszą, przed wjazdem na znak pokory odkręcają tablice rejestracyjne samochodów. Albańscy kierowcy naszych autokarów i nasi przewodnicy wysiedli zaraz przed przejazdem przez most; kierowców zastąpili kierowcy serbscy. Kamienie lecą na serbskie autobusy Pytamy serbskich studentów o bridge watchers. Spoglądają po sobie, po czym uśmiechają się: rzeczywiście, Albańczycy nie są mile widziani w półnonej Mitrovicy. Ale i Serbowie nie mają swobody poruszania się w Kosowie. Nie mylą się: kiedykolwiek któryś z nich chce odwiedzić swoich ziomków mieszkających w położonych w głębi Kosowa serbskich enklawach, jak Pec (Peja) lub leżąca niedaleko Prisztiny Gracanica, nie odważy się pojechać zwykłym samochodem. Musi zabrać się jednym z kursujących specjalnie w tym celu autobusów ONZ. Niekiedy godziny kursów autobusów wypadają w czasie, gdy ze szkół wychodzą albańskie dzieci... dobrze wiedzą, kto nimi podróżuje: na autobusy sypie się grad kamieni, tłukąc szyby i raniąc podróżujących. Zdarzenia takie miały miejsce przynajmniej kilka razy w ciągu ostatniego roku. „Albański problem” Zapytani o pochodzenie, serbscy studenci ujawniają, że tylko jeden z nich jest z Mitrovicy. Ten jest zresztą najcichszy. Pozostali pochodzą z Belgradu i z Podgoricy (stolicy Czarnogóry). Zadaję sobie pytanie, co sprawia, że studenci ze zdecydowanie lepiej prosperujących miast przyjeżdżają na studia do Mitrovicy, miasta, którego serbska strona zatrzymała się w rozwoju gdzieś w początkach lat 80. ubiegłego wieku. Student z Belgradu daje nam nieco nieskładne wytłumaczenie rodzinne, które mnie nie przekonuje. Ten z Podgoricy wykłada karty na stół. Uważa, że to ważne być tutaj na miejscu, na linii frontu, i bronić kolebki serbskiej kultury i społeczeństwa w sytuacji, gdy na Kosowo ostrzą sobie zęby albańscy muzułmanie. Tak samo zresztą, jak przewiduje, „albański problem” czeka w ciągu kilkunastu lat Czarnogórę, Macedonię, być może i inne kraje w regionie. Próbujemy łagodzić, ale student rozkręca się: „Zdradzę wam sekret. Według mnie, Albańczycy są narodem prymitywnym i dzikim. Wyobraźcie sobie, że jeszcze w latach dziewięćdziesiątych nie chodzili w ogóle do szkół! Jeśli nawet mieli jakieś szkoły, to w piwnicach, pochowane...”. Spoglądam na Adrianę i widzę, jak robi się czerwona na twarzy. Za krótką chwilę rozpęta się piekło. Za moment bowiem Adriana ujawni swoją tożsamości (drugi z Albańczyków, Zhim, do końca nie przyzna się do swego pochodzenia) i wyjaśni co, jako 17 Fontanna, w której stołeczni muzułmanie obmywają głowy, ręce i stopy przed wejściem do meczetu studentka „latającego uniwersytetu”, uważa o prymitywności swojego narodu. Teraz nastąpi gwałtowna licytacja: kto tu był pierwszy i kiedy, czyje tu jest dziedzictwo narodowe, kto komu ilu zabił bliskich i znajomych. W wirze kłótni miesza się historia, ta dawna i ta najnowsza, i religia, i osobiste doświadczenia... Serbowie nie podejrzewali, że mamy w grupie Albańczyków i są wściekli. Uważają, że zastawiliśmy na nich pułapkę. Od tej pory rozmowy nie kontroluje już nikt, rozchodzimy się przygaszeni i źli. Po spotkaniu jeden z Serbów powie mi, że „nieźle ich z tą albańską dziewczyną podeszliśmy”. Nie chce wierzyć, że to z obawy przed ich reakcją. Mówię, że przynajmniej mieliśmy okazję usłyszeć, co naprawdę mają do powiedzenia. Epilogiem dla tej historii jest późniejsze wieczorne spotkanie, na którym Serbowie i Albańczycy spotkali się ponownie. Po próbach mediacji z naszej strony, niektórzy z nich zamienili ze sobą parę słów. Trudno jednak mówić w tym przypadku o dialogu. Serbski student przeprosił Adrianę za swoje słowa, jak powiedział, „niewłaściwie go zrozumiała”. Rozpromienił się jednak dopiero, gdy dowiedział się, że Adriana jest katoliczką. Dla chrześcijan, jak zapewnił, ma pełen szacunek. Problem w tym, że mimo niespecjalnego przywiązania do religii, oficjalnie przytłaczająca większość (około 98%) kosowskich Albańczyków to muzułmanie. Podwójna rzeczywistość 18 Być może, sposobem na przełamanie lodów między młodzieżą serbską i albańską w Kosowie byłoby organizowanie spotkań – warsztatów studenckich, obozów integracyjnych – na neutralnym gruncie, za granicą. W rozmowie z serbskim studentem, który pełni funkcję przewodniczącego lokalnego samorządu studentów spytałem, dlaczego nie próbuje się podejmować tego rodzaju inicjatyw na rzecz pojednania. Zwróciłem uwagę, że inicjatywy należy oczekiwać szczególnie od osób takich jak on, mających możliwość pociągnąć za sobą innych, dać przykład. Odpowiedział, że jemu się takie pomysły właściwie bardzo podobają, ale obawia się wyjść z inicjatywą, bowiem sądzi, że w takim wypadku zostałby okrzyknięty zdrajcą przez pozostałych. „Nie macie pojęcia, jak to tutaj działa”, mówi. „Każdy każdemu patrzy na ręce, nikt nie stara się wyjść przed szereg”. Sytuacji nie ułatwia zamieszanie z tożsamością uniwersytetu w Mitrovicy. Nominalnie jest to wciąż Uniwersytet w Prisztinie. Po bombardowaniach NATO i wejściu sił KFOR wojska serbskie wycofały się z Kosowa, a albańska większość odzyskała kontrolę nad szkołami i instytucjami kulturalnymi. Dotychczasowa kadra uniwersytecka, uciekając przed represjami ze strony Albańczyków (troje serbskich profesorów zamordowano jeszcze w samym środku uniwersyteckiego kampusu), wyjechała z Prisztiny i przeniosła większość wydziałów do północnej Mitrovicy. Nie uznając legalności stołecznego uniwersytetu, przy wsparciu serbskiego rządu uniwersytet wciąż mieni się jedynym prawdziwym „Uniwersytetem w Prisztinie”. Istnieją zatem w praktyce dwa, rywalizujące ze sobą „uniwersytety w Prisztinie”: ten albański, w Prisztinie (Universiteti i Prishtinës), i ten serbski, (Univerzitet u Prištini) w północnej Mitrovicy. Mimo, że UNMiK uznał oficjalnie serbski uniwersytet w 2002 r., w praktyce za granicą uznawany jest jednak tylko ten stołeczny. Dla serbskich studentów z Mitrovicy oznacza to, że uczestnictwo w programach wymiany studenckiej jest dla nich bardzo utrudnione. Zresztą, Błotnista uliczka w Janievie, wieloetnicznej wiosce założonej przez Chorwatów z Dubrovnika. Stanowiąca przykład pokojowej współegzystencji Albańczyków, Serbów i Chorwatów, wioska umiera wskutek wysokiego bezrobocia organizowane przez społeczność międzynarodową (OBWE, organizacje pozarządowe) i samorząd programy dla młodzieży kosowscy Serbowie i tak zazwyczaj, przy poparciu serbskiego rządu w Belgradzie, bojkotują. „Poziom współpracy między studentami pozostaje wciąż na minimalnym poziomie”, przyznaje ekspert OBWE, a jest to zapewne i tak zawyżona ocena. Co ciekawe, podobnie podwójna sytuacja zachodzi także w systemie sądownictwa. I tak, w północnej Mitrovicy istnieją „sądy rejonowe w Prisztinie” oraz „sąd okręgowy w Prisztinie”: przyjmują one i rozstrzygają sprawy, równolegle kontynuując swoją działalność niezależnie od powstania ich albańskich odpowiedników w stolicy... Plan Ahtisaariego Ogłoszony w końcu stycznia niemal 60-stronicowy plan Ahtisaariego przewiduje, że Kosowo odłączy się od Serbii uzyskując, jak to określił jeden z dyplomatów obecnych przy jego ogłoszeniu, „prawie-niepodległość”. W praktyce oznacza to, że Kosowo będzie mogło posiadać własną armię, konstytucję i symbole narodowe, zawierać traktaty i uzyskiwać członkostwo w instytucjach i organizacjach międzynarodowych. Suwerenność Kosowa ma być jednak ograniczona w ten sposób, że kraj nie będzie mógł zdecydować o przyłączeniu się do któregokolwiek z sąsiadów. Kosowo musi również stale gwarantować wysoki poziom ochrony mniejszościom etnicznym żyjącym na jego terytorium i zadbać o ich należytą reprezentację w państwowych instytucjach. Nad realizacją postanowień planu-porozumienia czuwać ma specjalny organ, International Civilian Representative, ICR, mający szczególne kompetencje interwencyjne. Szczególna rola przewidziana jest dla Unii Europejskiej, która ustanowić ma specjalną misję doradczą w Kosowie dotyczącą sądownictwa, policji i służb celnych. W Kosowie pozostać mają również siły NATO. Próby uzyskania akceptacji dla planu nie przyniosły, jak dotąd, sukcesu, głownie za sprawą nieugiętego stanowiska Belgradu. Wszystko wskazuje na to, że zgoda nie zostanie osiągnięta i o akceptacji planu zdecyduje Rada Bezpieczeństwa ONZ, której Ahtisaari planuje przedłożyć plan z końcem marca. Trudno przewidzieć ostateczne stanowisko Rosji i Chin, które dotychczas ograniczały się głownie do zastrzegania, że jakiekolwiek rozwiązanie musi uzyskać akceptację obu stron konfliktu. Oba kraje lubią widzieć w Kosowie precedensowy przypadek, który mógłby teoretycznie zostać kiedyś przywołany w kontekście ich własnych problemów z separatystami, i rozważają użycie weta w obradach Rady. Jaka przyszłość dla Kosowa? Z pewnością, rychłe jednoznaczne określenie statusu Kosowa stworzyłoby sytuację, w której prowadzenie rozmów na temat przyszłości stosunków serbsko-albańskich stałoby się łatwiejsze. Z czasem, być może, obu stronom udałoby się ostudzić nacjonali- styczne tendencje i rozważyć możliwości porozumienia. Niewątpliwie, istniejąca wciąż w tym zakresie nieokreśloność stanowi i będzie stanowić zarzewie dla kolejnych konfliktów na tle etnicznym. Szczególnie ważne jest to dla młodych kosowskich Serbów i Albańczyków, którzy w dzisiejszej rzeczywistości szczuci są jedni przeciw drugim, z jednej strony przez Belgrad, z drugiej przez nacjonalistycznych fundamentalistów pokroju Albina Kurti, organizatora ostatniej manifestacji w Prisztinie, w której na skutek zbyt gwałtownej reakcji policji zginęły dwie osoby. Takie wydarzenia będą się mnożyć i stanowić pożywkę dla nacjonalistów z obu stron. Pozostaje wierzyć, że Kosowo stanie się wkrótce normalnym krajem i będzie mogło zacząć starania o normalizację swoich stosunków z Serbią. Być może wówczas Belgrad zaprzestanie wspierania młodych kosowskich Serbów do bojkotu albańskich inicjatyw, być może w rezultacie nie będą mieli oni innego wyboru, jak tylko albo „przejść przez most” i zacząć ze sobą rozmawiać, albo wyjechać. Być może młodzi Albańczycy będą w stanie zapomnieć o krzywdach wyrządzonych w latach dziewięćdziesiątych i wyciągnąć rękę na znak pojednania. Być może jednak powyższy akapit to jedynie zbiór pobożnych życzeń. Jeżeli istnieje dla Kosowa jakakolwiek nadzieja na przyszłą pokojową współegzystencję grup etnicznych, należy ją pokładać w ludziach młodych. Nie dostrzegłem jej jednak w oczach tych spośród nich, których spotkałem na mojej drodze. [ ] Andrzej Mancewicz Prawnik, student European Master in Human Rights and Democratization uniwersytetu w Padwie/Wenecji, Visiting Student na uniwersytecie w Helsinkach. [email protected] 19 ks. dr Grzegorz Harasimiak, Katedra Prawa Karnego Materialnego WPiA US Paragrafem w małolata W imię czego obniżona ma być granica wieku odpowiedzialności za wykroczenia? W naszym kraju co pewien czas podnoszony jest problem zaostrzenia odpowiedzialności karnej nieletnich. Wśród wielu propozycji z tym związanych niezmiennie, od wielu już lat, stale wysuwana jest jedna – obniżenie granicy wieku odpowiedzialności karnej. W obecnym stanie prawnym, generalnie jest to ukończenie przez sprawcę czynu 17 lat (art. 10 § 1 kodeksu karnego i art. 8 § 1 kodeksu wykroczeń). Wyjątek od tej reguły zawiera kodeks karny. Przewidziano w nim możliwość (nie konieczność) pociągnięcia nieletniego do odpowiedzialności karnej na zasadach ogólnych, czyli potraktowania go jak osoby dorosłej. Muszą być jednak spełnione trzy warunki (art. 10 § 2 kodeksu karnego). Po pierwsze wiek – ukończenie przez nieletniego w chwili czynu 15 lat. Po drugie, popełnienie ściśle określonego rodzaju przestępstwa. Po trzecie, za takim potraktowaniem winny przemawiać dodatkowe przesłanki natury podmiotowoprzedmiotowej. W myśl forsowanej przez Ministerstwo Sprawiedliwości nowelizacji kodeksu wykroczeń (ze względu na ilość i jakość zmian trzeba chyba mówić o rekodyfikacji), rozwiązanie podobne do przedstawionego powyżej ma dotyczyć również sprawców wykroczeń. W związku z tym proponowana jest gruntowna przebudowa art. 8 kodeksu wykroczeń (treść dostępna na internetowej stronie Ministerstwa Sprawiedliwości). Wyodrębniony § 1 ma mieć brzmienie: „Na zasadach określonych w niniejszej ustawie odpowiada ten, kto popełnia czyn zabroniony po ukończeniu lat 15”. Z kolei w całkowicie nowym § 2 ma się znaleźć zapis: „Jeżeli sprawca nie ukończył w chwili popełnienia czynu 17 lat oraz jeżeli charakter czynu, okoliczności sprawy lub stopień rozwoju sprawcy, jego właściwości i warunki osobiste za tym przemawiają, sąd przekazuje sprawę sądowi rodzinnemu do rozstrzygnięcia na podstawie ustawy o postępowaniu w sprawach nieletnich”. Warto zapytać qui bono – w imię jakiego dobra wprowadzane są tego rodzaju zmiany? Odpowiedź na tak postawione pytanie zdaje się dawać sam wnioskodawca w uzasadnieniu proponowanych zmian (treść również dostępna na internetowej stronie Ministerstwa Sprawiedliwości). W skrócie argumenty te można ująć w następujące grupy: 20 • Nieletni po ukończeniu 13 lat odpowiada wyłącznie na gruncie ustawy o postępowaniu w sprawach nieletnich (dalej skrót u.p.n.) i to tylko za wybrane wykroczenia, • Nieletni nie ponosi odpowiedzialności za wykroczenia z ustaw szczególnych (jako ilustracja przywołane są ustawy o: ochronie zwierząt, bezpieczeństwie imprez masowych), • Wobec nieletniego sprawcy wykroczenia stosowane mogą być wyłącznie środki wychowawcze. Pozornie sprawa jest oczywista i wydaje się, że z taką argumentacją trudno polemizować. Tym bardziej, iż dalej w uzasadnieniu można przeczytać: „zmiana wychodzi naprzeciw potrzebom praktyki, albowiem przesunięcie się wieku dojrzałości młodzieży oraz ilość wykroczeń popełnianych przez nieletnich w połączeniu z dotychczasowym stanem prawnym w zakresie wieku odpowiedzialności, powodował praktyczną bezkarność ich sprawców”. Można jedynie zapytać na jakiej podstawie do tej pory prowadzono postępowania z nieletnimi sprawcami wykroczeń (bo… o zgrozo… prowadzono!). Trzeba mocno podkreślić, że dwa pierwsze z wyżej wymienionych argumentów nie są prawdziwe! Nieletni sprawcy czynów zabronionych, kwalifikowanych jako przestępstwa (ściślej zbrodnie, występki) lub wykroczenia (zawarte w kodeksie wykroczeń lub ustawach szczególnych), pociągani są do odpowiedzialności w ramach prawa karnego. Takie zachowania mogą być jedynie różnie kwalifikowane prawnie. Po pierwsze, jako czyn karalny, gdy sprawca mający od 13 do 17 lat popełnił jedno ze ściśle wymienionych wykroczeń zawartych w kw. Po drugie, w przypadku osób poniżej 17 roku dopuszczających się jakichkolwiek wykroczeń (umieszczonych w kodeksie wykroczeń lub innych ustawach), takie zachowania traktowane są jako przejawy demoralizacji. Jest to prawda od lat wskazywana w doktrynie i judykaturze przy interpretacji treści art. 1 § 2 i art. 4 § 1 u.p.n. (np. A.Gaberle, M.Korcyl-Wolska: Komentarz do ustawy o postępowaniu w sprawach nieletnich, Gdańsk 2002 s. 19-20, 34). Myślę, że dalszy komentarz jest zbyteczny. Natomiast rzeczywiście zgodzić się trzeba z trzecim argumentem. Wobec nieletniego sprawcy jakiegokolwiek wykroczenia, bez względu jak jest ono kwalifikowane prawnie, prowadzone jest postępowania w trybie wychowawczym. Może się ono zakończyć co najwyżej orzeczeniem środków wychowawczych lub leczniczych. Główną ideą zmiany granicy odpowiedzialności na podstawie kodeksu wykroczeń może więc być zmiana procedury postępowania i chęć rozszerzenia sankcji za popełnienie przez nieletniego jakiegokolwiek wykroczenia. Wskazuje na to dalszy toku wywodu zawartego w uzasadnieniu do proponowanych zmian. Skupię się tylko na drugiej kwestii. Projektodawca w uzasadnieniu sam zwraca uwagę na konieczność orzekania wobec nieletnich sprawców jakichkolwiek wykroczeń sankcji w postaci przewidzianego w u.p.n. umieszczenia w zakładzie poprawczym lub właściwych kodeksowi wykroczeń. Pomijając już błędną ocenę charakteru pierwszego środka jako quasi kary (por. A.Gaberle, M.Korcyl-Wolska…, s. 76-77) uderza szczere stwierdzenie zawarte w uzasadnieniu. Projektodawca dochodzi do wniosku, że „… nie jest (…) zasadne, aby środek ten (umieszczenie w zakładzie poprawczym – mój dopisek) mógł być orzekany w przypadku popełnienia przez nieletniego sprawcę czynu o stosunkowo niedużej szkodliwości, jakim jest wykroczenie. Kary przewidywane za wykroczenia są natomiast karami o umiarkowanej dolegliwości i nie ma przeciwwskazań, aby były stosowane również wobec nieletnich sprawców wykroczeń, którzy ukończyli 15 lat”. Dlatego projektodawca dodaje, że zasadą ma być „…odpowiedzialność za wykroczenie na zasadach określonych w Kodeksie wykroczeń, a jedynie w wyjątkowych wypadkach według zasad określonych w ustawie o postępowaniu w sprawach nieletnich”. Po myśli proponowanego ujęcia art. 1 § 1 kodeksu wykroczeń chodzi o sankcje w postaci: aresztu, ograniczenia wolności, grzywny do 15.000 złotych lub naganę. Natomiast zgodnie z art. 41 obecnego kodeksu wykroczeń, który według projektu ma być zachowany w niezmienionej formie, możliwe byłoby także pozostanie przy zastosowaniu pouczenia, zwróceniu uwagi, ostrzeżeniu lub na zastosowaniu innych środków oddziaływania wychowawczego. Dodać do tego także trzeba pozostawienie niezmienionego katalogu środków karnych jakie w takich przypadkach także można orzekać (obecny art. 28 kodeksu wykroczeń). Kuriozalnie więc, preferowaną sankcją staje się: odizolowanie nieletniego na jakiś czas (areszt) bez poddania go w tym okresie pracy wychowawczej (w tym i obowiązkowej przecież nauce), albo nałożenie na osobę pozbawioną stałych dochodów i możliwości zarobkowania kary pieniężnej (grzywna, częściowo ograniczenie wolności), ewentualnie zastosowanie namiastki środka wychowawczego w postaci obowiązków wynikających z ograniczenia wolności, nagany lub przewidzianych w art. 28 i 41 kodeksu wykroczeń. Nie wchodząc już w głębsze analizy w tym kontekście wystarczy te możliwości porównać z paletę środków przewidywanych 21 22 w art. 6 u.p.n. (np. zobowiązania do: naprawienia szkody, określonego postępowania, poddania się terapii, umieszczenia w specjalnych ośrodkach o różnym charakterze, poddanie nadzorom lub dozorom). Widać nie tylko znaczne ograniczenia sankcji na podstawie kodeksu wykroczeń wobec przewidywanych w u.p.n. środków. Przede wszystkim, jeżeli weźmie się pod uwagę ich charakter, zakres, sposób orzekania i wykonywania, to w porównaniu do kar oraz środków karnych za wykroczenia okazują się one znacznie bardziej dolegliwe dla samego nieletniego. Do czego więc zmierza obniżenie granicy wiekowej odpowiedzialności karnej, w tej sytuacji trudno określić. Nie wystarcza deklaracja, że chce się ograniczyć przestępczość nieletnich. Proponowane zmiany dotyczące obniżenia wieku odpowiedzialności za wykroczenia są krokiem wstecz. Nie zmienia tego faktu pozostawienie możliwości pociągania nieletnich do odpowiedzialności na zasadach przewidzianych w u.p.n. Przypomnę tylko, iż takie rozwiązanie ma być traktowane jako wyją- tek. Przy czym, proponowaną konstrukcję też należy ocenić jako niezbyt szczęśliwą. Partykuła „oraz” z § 2 proponowanego nowego ujęcia art. 8 kodeksu wykroczeń (treść podałem na wstępie) może sugerować, że chodzi o dwa odrębne przypadki: gdy osoba w chwili czynu nie ma więcej niż 17 lat, a także gdy zachodzą wymienione dalej przesłanki wobec jakiegokolwiek sprawcy – w tym i mającego powyżej 17 lat. Dopiero w uzasadnieniu jest wytłumaczone jak ten zapis należy odczytać. Rozwiązanie to obwarowane zostało kilkoma przesłankami, które – jak sam projektodawca podkreśla – celowo przypominają rozwiązanie przyjęte w art. 10 § 2 kodeksu karnego. Jednak przesłanki w rozwiązaniu proponowanym w kodeksie wykroczeń, paradoksalnie mają warunkować łagodniejsze potraktowanie (chyba że projektodawca uznaje u.p.n. za akt prawny ostrzejszy od kodeksu wykroczeń, co przeczyłoby głównej idei – zaostrzeniu odpowiedzialności nieletnich). Dodać przy tym trzeba, że pomimo proponowanych przy tej okazji zmian w obrębie u.p.n. (art. 8 ustawy zmieniającej kodeks wykroczeń), nadal nie można byłoby na mocy przepisów tego aktu prawnego orzekać umieszczenia w zakładzie poprawczym za jakiekolwiek wykroczenia. Łatwo krytykować nie wysuwając w zamian propozycji. Dlatego na koniec przywołam stwierdzenie sprzed wielu lat. Przy opracowaniu obecnego modelu postępowania z nieletnimi wskazano, że „...walka z przestępczością nieletnich, a zwłaszcza zapobieganie demoralizacji wśród dzieci i młodzieży nie może ograniczać się do sfery działania zakreślonej przez prawo karne. Nauka i praktyka dyktują potrzebę wkroczenia w życie nieletniego nie tylko wówczas, gdy przestępstwo zostaje dokonane, ale także, gdy stwierdzone zostaną symptomy zagrożenia demoralizacją lub istnienie demoralizacji. Odpowiednio wczesna interwencja wychowawcza może spowodować istotne zmiany w trybie życia i zachowania się nieletniego” (M. Żebrowska: „Głos psychologów w dyskusji nad projektem ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu demoralizacji i przestępczości nieletnich”, w: Państwo i Prawo, 1969/6 s. 1048). Upłynęły lata i niewątpliwie dużo się zmieniło. Potrzeba nowego spojrzenia. Nikt też nie kryje, że czeka nas reforma postępowania z nieletnimi. Problem nadal tkwi w braku adekwatnej, wczesnej interwencji wychowawczej. Zmiany sytuacji nie da się osiągnąć przez obostrzanie podejścia polegającego między innymi na obniżaniu wieku odpowiedzialności w ramach prawa karnego. Warto w tym względzie odświeżyć tezy z debaty nad problemem przestępczości nieletnich odbytej niemal dokładnie dziesięć lat temu, a zaprezentowanej na łamach Rzeczpospolitej („Tak jak w kinie”, Rzeczpospolita 1997/9, s. 9). Tekst ten w całej rozciągłości zachował swoją aktualność. W jego świetle nie bardzo można mówić, że nie ma innej alternatywy jak tylko wzmaganie represyjności. [ ] Prawo konstytucyjne pełni w systemie prawnopolitycznym szczególną rolę. Jest podstawowym regulatorem oraz swoistym drogowskazem poczynań władzy publicznej. Często podnosi się argument nieprzystawalności przepisów rangi konstytucyjnej do zmieniającego się życia codziennego. Wskazuje się na niespójności natury aksjologicznej oraz wewnętrzne sprzeczności ustawy zasadniczej. Fikcje są pewnym abstraktem; warto zatem stworzyć założenia substratu, tym bardziej, że prawo konstytucyjne jest unormowane w sposób daleko bardziej ogólny, niż inne gałęzie prawa. Interpretując przepis konstytucyjny poszukujemy dla niego uzasadnienia wysłowionego tetycznie lub też aksjologicznie, co wynika z mogącego go legitymować światopoglądu filozoficznego. Uznać można przy tym myśl Hansa Kelsena i stwierdzić, że norma jest przestrzegana ze względu na ustanowienie przez prawid- poznania do intencji istoty wyższej? Dyskusyjne jest uznawanie jakiegoś paradygmatu jako prawdziwego mając jednocześnie świadomość możliwości przydania mu przymiotu fałszywości w innym okresie dziejowym. Konstytucja jako akt najwyższego rzędu regulujący stosunki prawne w państwie, wymaga takiego systemu uzasadniającego jej obowiązywanie, który pozwalałby na skuteczną realizację ratio legis ustawodawstwa ustrojowego wysłowionego w klauzuli dobra publicznego. Pozostawiając rozważania dotyczące tej kategorii można przyjąć, iż najbardziej celowym będzie przyjęcie koncepcji „law in action”. Badana będzie rzeczywistość obowiązywania normy prawnej; uznając teorię psychologiczną Leona Petrażyckiego, gdzie istotne będzie występowanie u adresatów normy przeświadczenia o jej obowiązywaniu, a zatem związania normą jednostki, zaś koncep- O fikcjach państwa prawnego1 łowo oddelegowanego prawodawcę, co zbliża nas do pozytywizmu. Obowiązywanie normy prawnej może być także osadzone w sferze aksjologicznej, opartej o ius naturalistyczny genotyp prawny, wiązany z pewnymi systemami normatywnymi, przy czym aksjologia prawa nie musi formułować naturalistycznych koncepcji jej wiązania. Przykładem koncepcji wartości uzasadnionej w sferze pozanaturalistycznej jest propozycja Gustawa Radbrucha, odwołująca się do prawa, jako wytworu kultury, a nie wyniku kształtowania się powinności w oparciu o czynniki mające swoje źródło w naturze. Kultura ma postulować pewne wartości, w obrębie których tworzy się i stosuje prawo. Rzeczywistość aktu ustanowienia i stosowania prawa ma wartości realizować; współistnieje tym samym sfera powinności wyznaczona przez wartość ze sferą obiektywnego jej funkcjonowania powodując powstanie sytemu idealnego – niesprzecznego i realizującego wyznaczony cel. Wartości generowane przez kulturę nie muszą być ponadczasowe ani też uniwersalne. Koncepcja pośrednia, sformułowana przez Sobór Watykański II przyjmuje, że prawo natury jest niezmienne. Przeobrażeniom podlega natomiast jego odczytywanie i dekodowanie; dzieje się to według wzorców wynikających z kultury lub zmienności czasu. Tak rozumiana natura prawa nie jest jego pierwotnym i autonomicznym źródłem, jest nią natomiast istota Boga i jego wola. Co jednak w przypadku istnienia fałszywego wzorca cywilizacyjnego oraz ewentualnej nieprzystawalności kategorii ludzkiego cja społeczna uwzględniać będzie aktualizowanie się indywidualno-konkretnych stanów prawnych w oparciu o przepisy prawa do tej grupy adresowanych. Dodajmy to tego brzmienie art. 8 Konstytucji wskazującego, że jej postanowienia należy stosować bezpośrednio, ażeby przekonać się, że mamy do czynienia z pewną fikcją. Czym innym wydaje się być normatywny tekst ustawy konstytucyjnej, a czym innym jest obowiązywanie Konstytucji w sensie faktycznym przy wyłączeniu praktyki konstytucyjnej. Istnieje rozdźwięk pomiędzy deklaracją konstytucyjną proklamującą jakieś założone stany faktyczne z punktu widzenia nadrzędnego celu, a jej realizacją przy zachowaniu dobrej wiary podmiotów zobowiązanych. Dostrzegając ten problem Andrzej Bałaban wyróżnił w stosunku do praw człowieka i obywatela, prawa przysługujące oraz takie, które uważać można za przyobiecane 2 . Prawo przysługujące nadaje się do bezpośredniego egzekwowania, zaś prawo przyobiecane nie generuje po stronie obywatela skonkretyzowanego roszczenia wobec państwa o jego realizację. Władza w Rzeczpospolitej należy do Narodu. Prymat pośredniości w jej realizacji, nadał formom bezpośrednim przymiot wyjątkowości. Możliwość wyrażania woli suwerennego Narodu przez grupę wybieralnych parlamentarzystów interesowała Marsyliusza z Padwy wskazującego, że „stanowienie praw było treścią suwerenności, która należy do całego ludu, bo cały lud jest prawodawcą”3 . Ustawodawstwo spoczywa w rękach społeczeństwa, a nie parlamentu, gdyż „ludzie najchętniej słuchają praw, 23 24 które sami ustanowili”. Przeciwko teorii reprezentacji przemawia także to, że „ludzie lepiej, aniżeli jednostki rozpoznają swoje dobro”. Stwierdza on jednak dalej, że istnieje prawo ludu do delegacji uprawnień prawodawczych na rzecz węższego ciała, przy zachowaniu własnej suwerenności. Przeciwnie uważa Jan Jakub Rousseau uznając, że „suweren, który jest bytem zbiorowym, może być reprezentowany tylko przez siebie”, „kiedy cały naród decyduje o całym narodzie, rozpatruje on tylko samego siebie”. Inaczej zagadnienie reprezentacji postrzega Jean Bodin wskazując, że „suwerenność to znamię państwa. Jest ona niezależna od kogokolwiek z zewnątrz oraz w pełni niezawisła od poddanych”. Parlament przez okres swojej kadencji jest autonomiczny, zatem społeczeństwo musi znosić jego władcze oddziaływanie. Współczesne teorie uznają suwerenność narodów akcentując prawo do jej delegacji. Naród pojmowany jest jako społecznohistoryczny abstrakt, parlament stanowi zaś jego wybieralny substrat. Wola przedstawiciela zarachowywana jest na rzecz całego narodu4 . Proporcjonalność systemu wyborczego pogłębia fikcyjność przedstawicielstwa. Przedmiotem bezpośredniego wyboru stają się partie, a nie konkretne osoby. Nie istnieje zatem organ złożony z indywidualnie wybieralnych przedstawicieli, a przedstawicielstwo legitymowanych wyborczo partii politycznych, co można było zaobserwować podczas ostatnich wyborów samorządowych. Filarem państwa prawnego jest władza sądownicza, która wydaje wyroki w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej. Przyjmując, że Naród w RP sprawuje swoją władzę także pośrednio, a sąd wykonuje część władztwa publicznego, to dyskusyjne jest zaopatrywanie orzeczenia w autorytet Rzeczypospolitej. Konsekwencją przyjęcia sprawowania delegowanej przez Naród władzy jest powoływanie się bezpośrednio na Niego. Samo państwo jest bowiem abstraktem i nie jest upoważnione do władczego oddziaływania samo z siebie. Taka możliwość pojawia się dopiero w wyniku delegowania kompetencji od pierwotnego źródła władzy, jakim jest Naród. Przyjęcie konstrukcji opatrywania wyroków w odwołanie się do Rzeczpospolitej Polskiej jest tym bardziej dyskusyjne, że według historycznych uwarunkowań orzeczenia sądowe były wydawane w imieniu suwerena. Charakterystyka władzy sądowniczej w relacji do zasady państwa demokratycznego, któremu bliżej jest do pojęcia „czystego ludowładztwa” niż „demokracji wolnościowej”, może nieść element zaskoczenia. Nie biorą udziału w jej sprawowaniu obywatele in pleno, ani nawet ich przedstawiciele, choć sędziowie są obywatelami. Konstrukcja sądownictwa opiera się na sędziowskim profesjonalizmie arystokratycznym. Greckie „aristos” – „najlepszy”, dysponujący takimi przymiotami przynależnymi sędziom, jak kwalifikowana wiedza prawnicza, nieskazitelny charakter, doświadczenie życiowe. Nie można zatem mówić o sądownictwie społecznym. W polskich sądach nie zasiada – tak jak u Anglosasów – ludowa ława przysięgłych, która jako część społeczeństwa bezpośrednio wymierza sprawiedliwość. Włączenie ławników w proces orzekania nie realizuje postulatu udziału obywateli w sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości, a jedynie czyni zadość założeniu o zgodności tak wydawanych orzeczeń z doświadczeniem życiowym. Władzę wykonawczą sprawują odpowiedzialni politycznie przed Sejmem urzędnicy państwowi kreowani w drodze parlamentarnego wyboru, co wyłącza udział społeczeństwa w jej sprawowaniu. Wyjątkiem jest tu urząd Prezydenta RP, który ze względu na niezbyt rozbudowane kompetencje jest bardziej symbolem spajającym obywatelską jedność, niż silnym administratorem spraw państwowych. Wykonywanie prawa spoczywa na rządzie. Społeczeństwo nie decyduje o bieżącej polityce państwa. Jeżeli gabinet będzie konsekwentnie jakieś stanowisko podtrzymywał, to w ramach swojego autonomicznego władztwa może żądać przestrzegania indywidualno-konkretnych nakazów zachowania. Doktryna państwa prawnego zabezpiecza obywatela przed nadmierną i nieproporcjonalną ingerencją władzy publicznej. Środkiem ochrony praw podmiotowych jest skarga konstytucyjna. Każdy, czyjego konstytucyjne prawo lub uprawnienie zostało naruszone ostatecznym orzeczeniem wydanym na podstawie kwestionowanego aktu normatywnego ma prawo złożenia skargi. Skargę może złożyć każdy człowiek. Tak być powinno. Jednak Konstytucja ustanawia w sferze podmiotowej zawężenie; nie może jej złożyć cudzoziemiec w sprawie dotyczącej azylu lub uchodźstwa. Regulacja ta wyłącza spod konstytucyjnej ochrony grupę osób zapominając chyba o niekwestionowanej zasadzie wyrażonej w art. 30 Konstytucji. Skargę można wnieść w przypadku naruszenia konstytucyjnych wolności lub praw. Co oznaczają w tym przypadku „konstytucyjne wolności i prawa”? Czy rozważamy tylko te, które są zamieszczone w Konstytucji, czy też takie, które doktryna tradycyjnie zalicza do praw podstawowych? Prawidłowym wzorcem kontroli są tylko prawa podmiotowe bezpośrednio określone w Konstytucji. Może stosowniejszym wydałoby się przyjęcie wykładni rozszerzającej, z uwagi na szczególną rolę indywidualnej skargi konstytucyjnej oraz konieczność realizacji wartości określonej w art. 30 Konstytucji? Prawa, których źródłem jest ludzka godność, są wyartykułowane nie tylko w naszej ustawie zasadniczej, ale np. w powszechnie obowiązujących aktach prawa międzynarodowego. Przyjmując obecnie stosowaną wykładnię konstytucyjnych praw i wolności dostrzega się, iż egzekwowalne, na gruncie indywidualnej skargi konstytucyjnej, są tylko wybrane prawa. Istnieje bowiem grupa tzw. niesamodzielnych wzorców kontroli, które nie mogą stać się bezpośrednią przesłanką badania konstytucyjności aktu normatywnego. Przykładem takiego niesamoistnego prawa podmiotowego jest zasada powszechnej równości wobec prawa, połączona z nakazem równego traktowania wszystkich podmiotów przez władzę publiczną. Skarga oparta tylko o naruszenie równości spowoduje, że nie będzie ona skuteczna. Dla skuteczności skargi należy powołać samoistne wzorce kontroli. Piętrowa konstrukcja zarzutów skargi konstytucyjnej powoduje, że abstrakcyjnie istnieją prawa, które w rezultacie nie zostaną zrealizowane. Nie można ich nazwać prawami przyobiecanymi, gdyż ich faktyczne funkcjonowanie zbliżone jest do charakteru praw nieegzystujących. Konstytucyjne prawa sądowe gwarantują prawo do odpowiednio-przymiotnikowego sądu. Podstawowym zaś celem państwa prawnego jest ograniczenie samowoli władzy publicznej, która nie będzie mogła bezprawnie wpływać na życie obywateli, gdy będą mieli dostęp do niezawisłego sądu administracyjnego. Treścią prawa do sądu jest gwarancja, że o ostatecznym kształcie praw lub obowiązków zdecyduje niezawisły sąd. Pojawia się pytanie o możliwość badania w ramach postępowania inicjowanego w drodze skargi kasacyjnej przed NSA legalności działania organów administracyjnych. Zgodnie z konstytucyjnym przepisem ustrojowym postępowanie sądowe jest co najmniej dwuinstancyjne. Dwuinstancyjność sądownictwa połączona z zakazem zamykania obywatelowi drogi do sądu – sądu zarówno pierwszej, jak i drugiej instancji – przemawiać powinna na korzyść uprawnienia NSA do badania legalności działania nie tylko wsa, ale także organów administracyjnych. Trybunał Konstytucyjny wskazuje bowiem, że „z punktu widzenia regulacji zawartych w Konstytucji środek zaskarżenia powinien być skuteczny w tym sensie, iż powinien umożliwiać merytoryczne rozstrzygniecie sprawy w postępowaniu odwoławczym”5 . Konstrukcja skargi kasacyjnej wnoszonej przed NSA powinna bardziej przypominać apelację, niż kasację. Tymczasem Trybunał we wrześniu br. 6 przesądził o modelu sądownictwa administracyjnego przyjmując, iż sądami powołanymi do orzekania o legalności działań organów administracyjnych są wsa. NSA ma zaś kontrolować działalność sądów pierwszej instancji. Nie wdając się w dłuższą polemikę ze stanowiskiem Trybunału należy wskazać, iż zgodnie z Konstytucją, każda ze stron ma prawo do zaskarżenia orzeczeń i decyzji wydanych w pierwszej instancji. Środki zaskarżenia powinny być zaś tak formułowane, aby wynikające z zasady państwa prawnego oraz powszechnej dostępności do sądu prawa miały charakter efektywny. Bezpieczeństwo prawne podmiotów obrotu prawnego, na straży którego stoją tzw. „prawa sądowe”, zależy od możliwości poddania kontroli sądu wyższego rzędu orzeczenia wydanego przez sąd pierwszej instancji, przy czym kontrola ta winna odbywać się co do istoty sprawy. Będzie to także realizacja prawa do odpowiednio ukształtowanej „sprawiedliwej” procedury sądowej. Konstytucyjne prawo do sądu nie jest ograniczone jedynie do możliwości inicjacji samego postępowania przed sądem. Prawo do sądu, w tym w szczególności do sądu administracyjnego, gwarantuje bowiem, że o ostatecznym kształcie praw i obowiązków obywatelskich będzie merytorycznie orzekał także sąd drugiej instancji gwarantując tym samym eliminację pomyłek organów orzekających w sprawie z zakresu administracji publicznej. Konstytucja postuluje pewien optymalny stan ustrojowy, normatywnie go ustanawia wzywając jednocześnie do jego przestrzegania. Jest to obiektywna rzeczywistość konstytucyjna oparta o aprioryczne konstrukcje wyrażeń normatywnych. Rzeczywistość ta w drodze codziennej praktyki ustrojowej nabiera charakteru oczywistości. Z postulatu wartości, staje się obiektywną rzeczywistością, postrzeganą przez uczestników obrotu prawnego przez pryzmat obiektywnego istnienia – wiązania przez normy prawne. Przy czym, ten – wydawałoby się – niezachwiany byt tworzy nie tylko sytuację obiektywnie postrzegalną. Wyznacza bowiem jednocześnie powinność przestrzegania jego obecnych dyrektyw w przyszłości. Rolą wielkich jednostek lub konsekwencją istotnych wydarzeń jest aktualizowanie tej zależności, a tym samym kreacja nowego ustroju konstytucyjnego. Pomiędzy deklaracją konstytucyjną, a jej statyczną oczywistością istnieje znaczny rozdźwięk, który jest przyczyną zjawiska anomii prawa, która to z kolei prowadzi do obniżenia standardów życia publicznego. Zjawisko anomii prawa konstytucyjnego będzie się poszerzać i pogłębiać, a tym samym nie będzie realizowany nadrzędny cel, jakim jest dobro publiczne, i o dobro publiczne się upominajmy. [ ] Krzysztof Kozłowski student WPiA US 1) Na postawie referatu wygłoszonego podczas III Seminarium „Jurysprudencji” – „Fikcje w realiach państwa i prawa”, które odbyło się dnia 19 grudnia 2006 r. na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Szczecińskiego; 2) Andrzej Bałaban, Polskie problemy ustrojowe, Kraków 2003, s. 147; 3) Cytaty za: Henryk Olszewski, Historia doktryn politycznych i prawnych, Poznań 2002; 4) Cytaty za: Henryk Olszewski, Historia doktryn politycznych i prawnych, Poznań 2002; 5) Wyrok TK z dnia 12 czerwca 2002 r. sygn. P 13/01; 6) Wyrok TK z dnia 20 września 2006 r. sygn. SK 63/05. 25 Od korupcji do folie a deux 26 Korupcja (łac.): zepsucie, skażenie, przekupstwo, interesowność, sprzedajność działaczy politycznych, funkcjonariuszy państwowych, rozluźnienie zasad moralnych w społeczeństwie. Folie a deux (franc.): paranoia inducta, paranoia suggesta, obłęd udzielony, psychoza indukowana, zaburzenie psychiczne udzielające się, rozprzestrzeniające się. Wyżej wymienione pojęcia pozostają ze sobą w specyficznym związku. Istnieje potrzeba sanacji rzeczywistości. W każdej dziedzinie. Etycznej, moralnej, estetycznej – przede wszystkim. Miniony czas niekorzystnie wpływał na postrzeganie świata, funkcjonowanie w nim. Ubóstwo materialne, brak podstawowych środków do życia, kłopoty w ich zdobywaniu zmuszały społeczność do pozyskiwania dóbr w rozmaity sposób. W narodach nieprzechodzących transformacji ustrojowych główną rolę w egzystencji odgrywa inteligencja wyższa, intencjonalna, czyli umiejętność znalezienia się w każdej sytuacji z intelektualnym rozwiązaniem problemu. W grupie niekorzystnie doświadczanej przez los kłania się głównie inteligencja praktyczna, a więc spryt, przebiegłość, zapobiegliwość, „dojścia”, znajomości, kontakty, poparcie, polecanie, wstawianie się itd. Takie zachowania wymuszało życie. Rozluźnianie norm etycznych można więc usprawiedliwiać przyczynami ideologiczno-ekonomicznymi. Na wzór Marmieładowa, który w „Zbrodni i karze” Dostojewskiego mówił, że w biedzie człowiek jeszcze zachowuje szlachetność wrodzonych uczuć, natomiast w nędzy – nikt i nigdy. Dzisiaj nie ma problemu z dobrami materialnymi. Z okresu pauperyzacji wynikającej z mizerii systemu ekonomicznego przeszliśmy do czasów bizantyjskiego stylu życia. Ale znajomości, wejścia, poparcia, układy, pozyskiwanie firm, instytucji, osób prywatnych – z materialnymi „odwdzięczaczami” nadal mają się dobrze. Tak pojmuję korupcję. Państwo równości społecznej, klasy robotniczochłopskiej i takich samych żołądków skutkowało faworyzowaniem ludu prostego. Natomiast zawsze były problemy z inteligencją. Wiedza, wiadomości, umiejętności, tytuły, szarogęszenie się, buńczuczne poglądy przysparzały więcej szkody niż pożytku. I nadal na ludzi wykształconych spogląda się podejrzliwie oraz niechętnym wzrokiem. W tej warstwie też szuka się ognisk korupcjogennych. Powołuje się więc instytucję zaczynającą się na identyczną literę jak firma za oceanem, organizuje przyspieszony tryb wymierzania sprawiedliwości, angażuje armię prawników ścigającą skorumpowanych. Zestresowani prokuratorzy egzystują w permanentnym pogotowiu, ścigają wroga wewnętrznego, zbierają materiały, siedzą po godzinach i robią marsowe miny. Wszyscy są przeciwko wszystkim, wzajemnie się podglądamy, rozliczamy przed sumieniem i przed innymi, przestajemy sobie patrzeć w oczy. To, że jesteśmy tu i teraz nie znaczy, że jutro nie będziemy w innym miejscu i charakterze. Udziela się poczucie niepewności, zagrożenia, inwigilacji, brzęczących, przerywających lub włączających się telefonów, perspektywa odwiedzin osób z zakrytą twarzą i w ciemnych ubiorach. Wszystkich boją się wszyscy i to jest najszybsza droga do tzw. paranoia inducta. A przecież tylko walczy się z korupcją. W grupie wykształciuchów drażnią pedagodzy. Zamiast wychowywać, domagają się skrócenia czasu pracy, wyższych płac, lepszych warunków życia. Winni spędzać z dziećmi i młodzieżą czas wprowadzając atmosferę zrozumienia. I być praworządni, spolegliwi, nieroszczeniowi. Tacy nie są, dlatego środowisko należy skłócić, zantagonizować, a na zgliszczach budować krystaliczną przyszłość. Podobnie z notariuszami, adwokatami. Zabierają głos wówczas, kiedy są z wyboru, wykonują w sali sądowej monodram, aby wywrzeć wrażenie. Bezduszni, zarozumiali, kostycznie utrzymujący hermetyczność swojego środowiska, ujawniający rządy kastowe i pokoleniowe, uniemożliwiające dostęp innym. Przyjmują nigdzie nie odnotowywane honoraria, nie ukrywają swego statusu materialnego. A mimo to narzekają, krytykują, frustrują. Są wdzięcznym obiektem zainteresowań korupcjogennych. Lekarze. Naród nie znosi tej grupy zawodowej. Ingerują w zdrowie i życie, czyli w to, co w człowieku i dla człowieka najcenniejsze, najważniejsze. Decydują o zdrowiu, o życiu, uzależniają, a nikt uzależnionym być nie chce. Dawniej lekarz był instytucją, cieszył się szacunkiem, przekazywał zawód wraz z gabinetem z pokolenia na pokolenie, żył godnie, wyłącznie z pracy umysłu. Dzisiaj młodzież decyduje się na studia medyczne nie z miłości do medycyny wyssanej z mlekiem matki, a z interesowności, potrzeby szybkiego wzbogacenia się. Niedouczeni, znudzeni, traktujący przedmiotowo pacjenta, aroganccy, opryskliwi, zarozumiali, wielkościowi. Zjedzeni przez korupcję. Operują, hospitalizują głównie wtedy, kiedy są dowartościowani finansowo. Załatwiają renty, zwolnienia lekarskie, piszą pomyślne ekspertyzy sądowo-psychiatryczne, współpracują z ugrupowaniami mafijnymi. Nie otrzymując pokaźnego ekwiwalentu materialnego wycinają to, czego nie należało wyciąć, podają środki przyspieszające odejście z tego najlepszego ze światów, przyjeżdżają jako pogotowie ratunkowe w stanie wskazującym na uprzednie spożycie. I krzyczą, że chorego zostawią, że wyjadą, a jak zostaną, to za większe pieniądze. Dlatego należy pozamykać, osądzić, ukarać, zepsuć opinię, puścić z wilczym biletem lub ubrać w kamasze. Naprawianie rzeczywistości, walka z korupcją – sama w sobie – jest zajęciem szlachetnym i pożytecznym. Tylko dlaczego przebiega w aurze zastraszenia, niepewności, poczucia zagrożenia, oczekiwania na inwigilację, lustrację itd.? Czasem myślę, że o stworzenie takiej atmosfery chodzi. Przestraszyć i udowadniać, że wszystko a priori było złe. A że nauczyciele odchodzą z zawodu? Że prawnicy szybciej przechodzą w stan spoczynku, anestezjolodzy tracą poczucie sensu pracy, transplantolodzy nie przeszczepiają narządów, bo ich nie mają i nie wiedzą, czy to wolno robić? Nieważne. Znajdą się następcy, którzy będą to czynić. Bez zahamowań. I w tym wszystkim funkcjonuje człowiek. Słabszy, o delikatniejszej konstrukcji psychicznej, z osobowością bierno-zależną, lękową, anankastyczną, depresyjną; może zareagować zaburzeniami treści myślenia o charakterze urojeń kusobnych, prześladowczych, grzeszności i winy, nihilistycznych. I przyznać się do tego, co zrobił i czego nie zrobił nigdy. Tak funkcjonował F. Dostojewski w trakcie ogłaszanych mu kilkanaście razy wyroków śmierci. W tym czasie stworzył fascynującą literaturę, ale nie każdy potrafi pisać. Natomiast większość po spektakularnych, medialnych zatrzymaniach innych funkcjonuje lub może funkcjonować właśnie na zasadzie paranoi udzielonej. Bojąc się wymiaru sprawiedliwości. W przeszłości walczono z państwem policyjnym, w którym – parafrazując Lenina – policjant zarabiał więcej niż nauczyciel. Dzisiaj nauczyciele zarabiają kiepsko, ale policjanci również. Natomiast trudno powiedzieć, w jakim kraju żyjemy. Na pewno z poczuciem sekowania przez środki masowego przekazu, spauperyzowania, zdegradowania, unicestwienia pojęć: inteligencja, zawód, powołanie. Z zażenowaniem, że taki zawód się wykonuje. W każdej grupie są jednostki skorumpowane lub zdolne do tego. Istnieje jednak społeczne przyzwolenie i skłonność do generalizowania tego zjawiska. Przed laty firma paramilitarna, chcąc pozbyć się lekarza o prawicowych poglądach, nakłoniła dwóch panów do napisania nieprawdziwych, krzywdzących oświadczeń a propos kolegi. Panowie odchodzili na emeryturę. Napisali. Lekarz sam poprosił o zwolnienie z pracy. Firma uczciła to peanem na jego cześć. Zaś my na poczekaniu produkowaliśmy nastawienia urojeniowe, w ramach folie a deux. Podobnie jest dzisiaj. W przyszłości ścigani będą ścigającymi, a skorumpowani – nieskazitelnymi. Wspólnie zaś będziemy pytać – po co zgotowaliśmy sobie taki los? [ ] dr n. med. Ewa Kramarz specjalista psychiatra, biegła sądowa 27 „wszelka sztuka i wszelkie badania, a podobnie też wszelkie zarówno działanie, jak i postanowienie zdają się dążyć do jakiegoś dobra i dlatego trafnie określono dobro jako cel wszelkiego dążenia” Arystoteles „Etyka nikomachejska” Od Arystotelesa do sądów 24-godzinnych, czyli rozważania o naturze przemian… Wprawdzie Arystoteles ukuł powyższe słowa lat temu wiele, jednakże ogromne zamieszanie wywołał dopiero w czasach późniejszych. Wielu – zarówno jego zwolenników, jak też krytyków – zapamiętale snuło różnorakie koncepcje mające na celu opisanie owego DOBRA. I jakkolwiek, w skromnej opinii piszącego te słowa, wszelki dyskurs w owym zakresie zakończyć należałoby na staruszku Immanuelu z Królewca – nie chodzi o to, aby zdefiniować DOBRO. Rzecz w tym, aby jego istnienie potraktować jako pewnik ex definicione i równie jednoznacznie stwierdzić fakt ciągłego i permanentnego dążenia człowieka do jego osiągnięcia. Dążenie to ma wymiar indywidualny, gdy dotyczy starań jednostki, zaś bardziej uniwersalnego charakteru nabiera w przypadku dążeń pewnej zbiorowości. Jeśli jednak spojrzymy na każdy z modeli społeczeństwa, a w szczególności najbliższy nam – oparty na konstrukcji umowy społecznej i opatrzony w zasadę trójpodziału władzy (w zasadzie czwórpodziału – wliczając media), to pojęcie „dobra” musi znaleźć bardziej ogólną definicję. To, co bowiem dobre jest dla jednostki, niekoniecznie musi pozostawać w zgodzie z oczekiwaniami pozostałej części społeczności. Prawem jednostki jest zatem dążenie do osiągnięcia indywidualnego szczęścia – tak jednak, by nie kolidowało to z dążeniami zbiorowości. Owa możliwość indywidualnego dążenia do dobra staje więc częstokroć w opozycji do dążeń zbiorowości. Jest naszą wolnością, a jak ujął to Benjamin Constant: „Wolność jest prawem każdego człowieka do podlegania przepisom prawa, prawem do tego, aby nie być aresztowanym, sądzonym, uśmierconym czy też w inny sposób prześladowanym z powodu kaprysu jednej lub wielu jednostek. Jest to prawo każdego do wyrażania własnych opinii, rozwijania własnych umiejętności (…). Jest to wreszcie prawo każdego obywatela do wpływu na zarządzanie państwem (…)”, by dojść ostatecznie do dość smutnej konkluzji, że: „współcześnie (...) 28 jednostka niezależna w życiu prywatnym, jest, nawet w najbardziej wolnym państwie, suwerenna jedynie z pozoru. Jej suwerenność jest ograniczona i najczęściej zawieszona, i jeśli od czasu do czasu korzysta z niej, robi to tylko po to, by się jej zrzec” 1. Warto zauważyć, iż pogląd ten wykształcił się w duchu obrony przed tzw. demokracją totalitarną – reprezentowaną w czasach współczesnych Constantowi przez rewolucję francuską i jej zdobycze. Okres ten sprzyjał walce o prawa jednostki, które świeżo uwolnione na kanwie rewolucyjnego zwycięstwa, niedługo później podlegać zaczęły coraz to większym ograniczeniom – w skrajnych wypadkach sięgających tępienia wolności światopoglądowych. Wszak i teraz mamy czas przemian... Zwrócić również wypada uwagę na fakt, iż w skrajnych koncepcjach liberalnych (vide: Humboldt) postulowany model idealny relacji władz publicznych i jednostki wskazuje, by rola państwa ograniczała się wyłącznie do ochrony przed zniewoleniem, co ma gwarantować jak najszerszą ekspresję indywidualności. Taka argumentacja bliska była wielu liberałom, jak choćby S. Mill, czy współczesnym, jak Jan Korwin Mikke. Upływ lat i doświadczenia z tym związane niewątpliwie wpłynęły na praktyczne kształtowanie się sfery wzajemnych relacji pomiędzy władzą publiczną, a jednostką w czasach późniejszych. Wykształcił się system rządów demokratycznych i nawet liberalni myśliciele, tacy jak John Steward Mill przyznawali, że niczym nieograniczona demokracja jest formą totalitaryzmu. A więc przyjąć należy, że ograniczenie wolności stanowi status quo systemu demokratycznego i że zadaniem władz publicznych jest wyważenie wartości zbiorowych i indywidualnych – a zakres i skala reglamentowania wolności (względnie jej ograniczania) zależy od konkretnego systemu. W tym idealnym modelu zawsze jednak idzie o realizo- 1) B. Constant: Liberty Ancient and Modern, cytat za J.Gray: LIBERALIZM, Znak , Kraków 1994 rok; 2) Z. Ziembiński: Elementy socjologii. Ars boni et aequi. Poznań 1994, s.85 wanie ściśle reglamentowanych zadań obliczonych na osiągnięcie tzw. „dobra wspólnego” i to niezależnie od tego, jakim desygnatem owe pojecie zostanie opatrzone – o ile polega na podejmowaniu działania na rzecz i w interesie społeczeństwa. Tak oto właśnie w interesie dążenia dla osiągnięcia dobra wspólnego zrzekliśmy się części swojej wolności. Pozwoliliśmy skrępować się już nie tylko normom społecznym, ale i prawnym. Godzimy się na istnienie aparatu represji, częstokroć partycypujemy w nim choćby poprzez fakt płacenia podatków i podlegając innego rodzaju obciążeniom fiskalnym. W tym usankcjonowanym układzie funkcjonujemy od urodzenia, akceptujemy go w mniejszym lub większym zakresie, w międzyczasie próbując osiągać indywidualne wzorce szczęścia. Gdy założymy istnienie tworu, który określimy mianem państwa praworządnego, to jego „struktura organizacji państwowej opiera się na wyraźnie i dokładnie określonych kompetencjach udzielanych organom państwa do działania w imieniu grupy państwowej”2. Obserwacja nawet najbardziej liberalnych społeczeństw wskazuje, że państwo jako aparat kontroli coraz silniej ingeruje w sferę wolności indywidualnych obywatela. Nie dzieje się to bez udziału społeczeństwa – najczęściej jest to działanie legitymizowane poprzez akceptację organów wybieralnych czy też w drodze referendalnej. Motywowane jest to zwykle dążeniem do udoskonalenia nie w pełni funkcjonalnego modelu, względnie przebudowy istniejących struktur. W imię tego państwo wprowadza nowe ograniczenia wolności obywatelskich przekonując przy tym, że czyni to w interesie poprawy bezpieczeństwa obywatela, wzmocnienia struktur państwowych w celu przeciwdziałania mniej lub bardziej określonym zagrożeniom wewnętrznym lub zewnętrznym. W ramach tego wytwarzane są nowe układy odniesień, nowe procedury kształtowania relacji na linii obywatel – państwo. Państwo, jako grupa celowa i terytorialna opatrzone w aparat biurokratyczny i wyżej wspomniane procedury, ewoluuje. Względnie porywa się na zmiany o charakterze bardziej dynamicznym – w założeniu dążąc m.in. do poprawy jakości życia i bezpieczeństwa społeczeństwa. Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w ostatnich latach w naszym kraju. Jest to efekt nade wszystko spuścizny socjalistycznej i naturalnego dążenia do budowy i wzmocnienia struktur demokratycznych z jednej strony, z drugiej zaś zasad gospodarki rynkowej. Przez najważniejsze przemiany o charakterze instytucjonalnym i ustrojowym przebrnęliśmy z powodzeniem. Uwieńczeniem tego było wprowadzenie demokracji parlamentarnej, stabilny porządek konstytucyjny, niezawisłe sądownictwo, brak cenzury 30 prewencyjnej. Wstąpienie do Wspólnoty Europejskiej zdawało się koronować te starania – bez spełniania bowiem fundamentalnych standardów demokratycznych nie byłoby to możliwe. Wydawałoby się, że ów porządek wymaga co najwyżej ciągłego udoskonalania. Nic bardziej mylnego – ze strony władz publicznych nadal słychać nawoływanie do dalszych przemian instytucjonalnych. Reformy te zaś ponownie mają sięgać fundamentów. Słuchając wypowiedzi reformatorów nie sposób nie odnieść wrażenia, że tkwią oni w głębokim przeświadczeniu o (ponownej) potrzebie przebudowy skostniałych struktur. Samym zaś zmianom, choćby były tylko projektowane, towarzyszy szeroka kampania propagandowa podważająca częstokroć fundamenty obowiązującego systemu. Obejmują one szereg płaszczyzn życia publicznego, w szczególności zaś system sprawowania władzy i wymierzania sprawiedliwości. I rzecz jasna, wedle słów ich propagatorów, przełożyć mają się na wzrost sprawności aparatu państwowego. Mają też – co nas akurat interesuje najbardziej – objąć sferę szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości (ponoć mało sprawnego) i w efekcie przełożyć się na wzrost poczucia bezpieczeństwa zwykłego obywatela. Obywatela, który – nie da się ukryć – zmian owych łaknie, jak przysłowiowa kania dżdżu. Wydaje się oczywistym, iż propaganda sukcesu „reformatorów” opiera się na dość żywo lansowanej wizji głębokiego zacofania jego obecnych struktur. Dotyczy to zarówno samego sądownictwa, jak i całego aparatu z nim związanego – adwokatury, radców prawnych czy innych korporacji. Władza publiczna w sposób naturalny próbuje wykorzystać nastroje społeczne celem uzyskania legitymizacji swoich poczynań – w tym dla realizacji przemian aparatu wymiaru sprawiedliwości. Jednocześnie dodatkowo przekonuje przeciętnego obywatela, względnie utwierdza w przekonaniu, iż zastały system jest niewłaściwy. Obywatela, który nawet jeśli nigdy w sądzie nie był, nigdy nie korzystał z pomocy obrońcy, a i jego nie oskarżał żaden prokurator – jest święcie przekonany o co najmniej fatalnym funkcjonowaniu owego aparatu. I jakkolwiek stosowana retoryka wydaje się być mocno przerysowana, a sposób jej upowszechniania wzbudza naturalny odruch sprzeciwu, to wszak nie mogą ujść naszej uwadze takie fakty, jak wysoki poziom przestępczości, akty wandalizmu na stadionach, brak poczucia bezpieczeństwa na ulicach. Nie da się też ukryć, iż sam aparat wymiaru sprawiedliwości (sensu largo) cechuje wiele nieprawidłowości, by nie rzec – patologii, które w rzeczy samej spotykają się z daleką dezaprobatą społeczną. Wymiernym efektem reform jest właśnie wprowadzona instytucja tzw. sądów 24-godzinnych. W znacznym stopniu zaawansowania są zmiany kodeksu karnego i kodeksu postępowania karnego. Co jakiś czas odżywa dyskusja na temat kary śmierci. Z drugiej strony toczy się dyskurs na temat zasad ustrojowych sądów powszechnych i korporacji prawniczych. I jak- kolwiek władza zmiany te wprowadzająca ma ku temu pełną legitymizację, to coraz częściej też odzywają się głosy sprzeciwu wobec przyjętej linii przemian. Pojawiają się zarzuty psucia prawa, nieliczenia się z obowiązującymi standardami porządku konstytucyjnego, naruszania zasady trójpodziału władzy. Nie jest moją intencją dokonywanie wartościowania tych sprzecznych argumentacji. Jest natomiast intencją konkluzja, iż władza (ta, jak i każda inna) używa do wypowiedzi języka – jak ujmował to R. M. Hare – preskryptywnego, a więc języka o silnym zabarwieniu imperatywnym, nakazującym. Używa go, bo chce dać nam DOBRO, wierząc jednocześnie w słuszność dyspozycji. Wyrażenia wartościujące i zasady moralne komunikują fundamentalne wybory podmiotu działania. W istocie jednak nie ma i nie można wyodrębnić żadnych kryteriów wyboru owych fundamentalnych wartości. A jednak sprawujący władzę właśnie do wartości się odnoszą. Pytanie – jakie obowiązują kryteria ich doboru. Jaki mają charakter? Odpowiedzi szukać możemy u Kanta. Przyjmijmy za nim, że natura – czyli to, co nas otacza – jako taka jest bezmoralna. Gdy potraktujemy władzę jako podmiot indywidualny i opatrzymy ją w ludzkie przymioty, wtedy pośród nich wyróżnić trzeba będzie racjonalność. Pojęcie „racjonalnego ustawodawcy” jest powszechne znane i jako takie wpisało się w krwiobieg teorii państwotwórczych. A skoro władza jest racjonalna – może formułować nakazy moralne sama dla siebie. W ich realizowaniu władza podlega jednak ograniczeniom strukturalnym wynikłym z zasady trójpodziału władzy. Zmuszona jest więc do „eksportowania” swej moralności na społeczeństwo i swoistego przekonywania, że działa w imieniu dobra wspólnego. I w tym miejscu można powrócić do determinizmu arystotelesowskiego. Skoro „(…) wszelkie zarówno działanie, jak i postanowienie zdają się dążyć do jakiegoś dobra (…)” władza też ku niemu dąży. Jest to założenie a priori. Wszak patrząc na poczynania władzy przewrotnie chciałbym zapytać, na co należy – patrząc na ów cytat – bardziej zwrócić uwagę. Czy na DOBRO jako cel działań, czy na skromny określnik – JAKIEŚ. Bo może to, do czego władza zmierza, nie jest dobrem najwyższej próby, tylko dobrem dobranym koniunkturalnie, ładnie prezentującym się pod sztandarem przemian. Dobrem wygodnym do wstawienia do społecznego równania, w jakim stawką jest wynik i jakość przemian. Nie znam odpowiedzi na te pytanie. Zresztą, jakakolwiek ona będzie – nie powinna ona zmienić innej fundamentalnej zasady. Cokolwiek się dzieje, jakkolwiek się dzieje, jaki i z której strony wieje wiatr przemian – jak śpiewał Wojciech Młynarski – „róbmy swoje”. [ ] Arkadiusz Krupa Sędzia Sądu Rejonowego w Goleniowie Sąd nad miastem Dwadzieścia pięć kilometrów od Gryfina leży malowniczo położona pomiędzy dwoma jeziorami miejscowość Banie. W 1235 roku osadę Banen książę Barnim I nadał Zakonowi Templariuszy. Była ona już wówczas określana mianem „civitas”, a więc stanowiła miasto – jak można sądzić z typowymi regulacjami administracyjnymi. W pierwszej połowie XIII wieku wzniesiono w Baniu kościół, a w pierwszej połowie XIV wieku zapoczątkowano budowę potężnych murów obronnych. Mury te łączyły 20 baszt i czatowni, posiadając kluczowe zadanie w średniowiecznej strategii obronnej miasta. Dziś jako jedyną pozostałość po średniowiecznych fortyfikacjach można zobaczyć XIV-wieczną Basztę Prochową. Stoi ona niedaleko wieży kościelnej, po jej północnej stronie. Jest to rotunda o wysokości 11,8 m i średnicy 4,1 m. Ma kamienną podstawę z nadbudową murowaną z cegły. Budowla posiadała u góry dwa sklepienia, pomiędzy którymi umieszczono strzelnice. Zburzenie miejskich murów obronnych w Baniu nastąpiło w 1478 roku – z rozkazu zdobywających je Brandenburczyków. Drugi etap zniszczenia miał miejsce w 1766 roku, kiedy dalsze partie murów zburzono nakazem administracji pruskiej, wyzwalając miejscowość z ograniczenia przestrzennego. Intuicyjne przeświadczenie o wyjątkowości miejsca każe postawić pytanie: dlaczego z łańcucha fortyfikacji ostała się jedna baszta? Jakie zdarzenia spowodowały, że obecnie tylko ten unikalny relikt świadczy o średniowiecznej świetności miasta? Wydaje się, że odpowiedź związana jest z pewnym morderstwem i szczególnym wyrokiem sądu. Po templariuszach Banie przejął Zakon Joannitów. Ich bardzo dobrze zorganizowane administracyjnie i gospodarczo włości w Brandenburgii zarządzane były przez dostojnika zakonnego zwanego balliwem. Joannici dążyli do ograniczenia autonomii miast i wpływów książąt z dynastii Gryfitów. Dla rozwijającej się obok Brandenburgii każde powiększenie zdobyczy terytorialnych wskazywało propagandowo na wiodący w tym rejonie Europy ośrodek polityczny. Historycy potwierdzają zaistnienie sporu pomiędzy miastem, a joannitami. Jako przyczynę wskazują jednak nie kwestie polityczne, ale konflikt o prawo połowu ryb lub polowań w okolicznych lasach. Legenda ubarwia treść dokumentów historycznych i ściśle naukowych dociekań. Głosi ona, iż zawiązano spisek joannicko-brandenburski przeciwko miastu. W 1399 roku pochodzący z dolnosaksońskiego rodu rycerskiego balliw joannicki Dethloff von Walmoden zapowiedział, że zjedzie do Bania wraz ze swoją świtą. Zamiast jego drużyny w mury miasta miał wprowadzić przebranych w zakonne płaszcze rycerzy brandenburskich, aby ci rozprawili się z załogą i otworzyli bramy dla pozostałych oddziałów najeźdźców. Wieść o spisku dotarła jednak jakimś sposobem do rajców bańskich. Postanowili oni przygotować się do owego trojańskiego podstępu. Jeden z nich - Daniel Vogler miał ukarać w imieniu miasta balliwa za haniebną zdradę. Najprawdopodobniej w dniu Świętego Bricciusa (13 listopada) w 1399 roku Dethloff von Walmoden przybył pod mury bańskie. Zbrojny orszak wpuszczono do miasta. Załoga i mieszkańcy byli jednak gotowi. Atak fałszywych joannitów nie był zaskoczeniem i został stłumiony. Szturmującym mury oddziałom nikt nie otworzył bram i Brandenburczycy zostali odparci. Przekaz głosi, że Dethloffa von Walmoden osaczono opodal Baszty Prochowej. Daniel Vogler zabił go. Morderstwo balliwa, jak można sądzić, nie mogło nie odbić się echem w chrześcijańskiej Europie. Oto podniesiono rękę na zakonnika i to jeszcze tak wysokiego urodzeniem i funkcją. Ta zuchwała zbrodnia musiała spotkać się z karą. Daniela Voglera nie ujęto. Wieść głosiła, że zbiegł do Wielkopolski. Średniowieczne prawo nie znało jednak tego rodzaju „przeszkód procesowych”. Proces musiał się odbyć i jeśli nie sam winowajca, to przed sądem książęcym musiało stanąć miasto. Wyrok był dotkliwy. Na skutek orzeczenia sądu, w dokumencie z dnia 7 listopada 1400 roku burmistrzowie Bania Claus Mowe i Claus Olde, rajcy miejscy „starsi i nowi” oraz wszyscy mieszczanie bańscy zobowiązali się płacić joannitom grzywnę w wysokości 25 guldenów rocznie. Pod Bramą Chojeńską miał być ustawiony krzyż upamiętniający morderstwo, pod którym zakonnicy mogli umieszczać napisy zniesławiające Banie. Zwierzchność wojskową nad miastem przejęli joannici. I wreszcie – jak dodaje legenda i co dla naszej zagadki jest najciekawsze: ciało Dethloffa von Walmoden miało zostać pochowane w Baszcie Prochowej. Grzywna obowiązywała miasto, aż przez 150 lat. Krzyż usunięto prawie 200 lat później. Wydaje się wysoce prawdopodobne, że zarówno Brandenburczycy jak i Prusacy odstąpili od zburzenia z całością fortyfikacji Baszty Prochowej, bo była miejscem upamiętniającym śmierć balliwa i karę nałożoną na miasto. [ ] Grzegorz Szacoń Sędzia Sądu Rejonowego w Szczecinie 31 Radosław Ptaszyński (OBEP IPN Szczecin) Wojskowy Sąd Rejonowy w Szczecinie 32 Wojskowe Sądy Rejonowe powołano rozkazem nr 023/Org. z dnia 20 stycznia 1946 r. wydanym przez Naczelnego Dowódcę Wojska Polskiego Marszałka Michała Żymierskiego, a podpisanym także przez jego zastępcę do spraw polityczno-wychowawczych gen. dyw. Mariana Spychalskiego. Jako podstawę wskazano art. 17 dekretu PKWN z 23 września 1944 r. – „Prawo o ustroju sądów wojskowych i prokuratury wojskowej”. Wobec jego treści stanowiącej, iż naczelny dowódca WP „określa przy jakich jednostkach (formacjach) wojskowych poza armiami, okręgami, admiralicjami, korpusami i dywizjami tworzy się wojskowe sądy danych jednostek” i faktu, iż WSR-y powstały nie przy jednostkach wojskowych, a „dla danego województwa”, przyjęta podstawa prawna budzi wśród autorów zgłębiających ten problem poważne wątpliwości. Wspomniany dekret z 23 września 1944 r. nie obejmował jeszcze osób cywilnych jurysdykcją sądów wojskowych. Uczynił to wydany 20 października 1944 r. dekret „O ochronie państwa”, który wprowadzał ograniczenie kompetencji sądów powszechnych na rzecz sądów wojskowych w sprawach dotyczących przestępstw w nim określonych. Także dekret Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z 16 listopada 1945 r. „O przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa” przekazywał osoby cywilne pod jurysdykcję sądownictwa wojskowego. Posługiwano się także Kodeksem Karnym Wojska Polskiego, wprowadzonym dekretem z 23 września 1944 r., który zastąpił Kodeks Karny Wojskowy z 1932 r. W nowym kodeksie wprowadzono rozdział XVII dotyczący zbrodni stanu (art. 85–103) często zagrożonych karą śmierci. Represyjna działalność wobec przeciwników politycznych była jednym z elementów działalności WSR. Należy przy tym pamiętać, iż nie wszystkich skazanych można automatycznie uznać za osoby represjonowane ze względu na swoją działalność polityczną. Część wyroków zapadała w sprawach przestępstw kryminalnych. Sądy te prowadziły także sprawy dotyczące milicjantów, funkcjonariuszy Urzędu Bez- pieczeństwa i żołnierzy wojsk bezpieczeństwa wewnętrznego. Szczeciński WSR rozpatrzył ponad 4,5 tys. spraw, z tego najwięcej w 1947 roku. Niekiedy jednej sprawie mogło być kilku oskarżonych (w największej z nich występowało 30 oskarżonych). Liczba spraw rozpatrywanych przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Szczecinie Rok Liczba spraw 1946 655 1947 1112 1948 592 1949 744 1950 514 1951 346 1952 306 1953 255 1954 115 1955 29 razem 4668 Procentowy udział cywilów sądzonych przez WSR w Szczecinie w 1950 roku. Wojskowy Sąd Rejonowy w Szczecinie początkowo miał swoją siedzibę w Koszalinie. Do Szczecina został przeniesiony 20 maja 1946 roku, a swoje miejsce znalazł przy al. Wojska Polskiego 76 ( w budynku, w którym aktualnie mieści się Katolickie Liceum Ogólnokształcące). W latach 1946–1947 istniał także wydział zamiejscowy sądu w Koszalinie, a po 1950 r. odrębny Wojskowy Sąd Rejonowy w Koszalinie. Pierwszym szefem WSR w Szczecinie był ppłk dr Filip Feld, a jego następcą ppłk Kazimierz Stojanowski. Obaj sędziowie ukończyli prestiżowe uczelnie w II Rzeczypospolitej. Wówczas także rozpoczynali swoją karierę zawodową. Dobór kadr był specyficzny. Decydowała lojalność wobec nowej władzy, umiejętność „klasowego podejścia w ocenie czynu” i posiadane wykształcenie. Na przykład sędziego Stanisława Longschampsa zwolniono ze służby stwierdzając w opinii służbowej, iż obarczony jest „drobnomieszczańskim balastem” oraz „trzyma się przeważnie burżuazyjnych teoretyków prawa karnego”, co uniemożliwia mu „wykrywanie klasowej treści przestępstwa”. Według obecnego stanu badań w latach 1944–1955 sądy wojskowe skazały na karę śmierci 5 tys. osób, w tym Wojskowe Sądy Rejonowe ok. 3,5 tys. WSR w Szczecinie orzekł najwyższy wymiar kary wobec 99 osób, z czego nie wszystkie wyroki wykonano. W porównaniu z innymi tego typu sądami w kraju widać, iż na Pomorzu Zachodnim wyroków śmierci było znacznie mniej (w Warszawie ok. 700, we Wrocławiu 308, w Poznaniu 189), co oczywiście wynika ze specyfiki regionu. Nie pomniejsza to jednak oceny sądu jako niezwykle represyjnego, często wydającego wyroki wobec osobób, których wina była wątpliwa, lub polegała na działalności na rzecz niepodległości Polski. Analizując na podstawie zachowanych akt orzecznictwo szczecińskiego sądu można stwierdzić, iż w poszczególnych latach dominowały postępowania mające za przedmiot odmienne typy przestępstw. Pierwsze lata powojenne (1946–1947) to bardzo często sprawy o nielegalne posiadanie broni, procesy grup o charakterze rabunkowym, czy milicjantów oskarżanych o nadużycia popełnione najczęściej w stanie nietrzeźwości. W tym okresie pojawiają się także nieliczne próby organizowania grup o charakterze opozycyjnym i partyzanckim, których członkowie po aresztowaniu przez UB stają przed WSR. Wraz z rozwojem totalitaryzmu typu sowieckiego pojawia się coraz więcej spraw tzw. szeptanej propagandy, które kwalifikowano jako publiczne nawoływanie do obalenia, poderwania lub osłabienia polskiej władzy państwowej. Jednocześnie zarówno w aktach oskarżenia jak i uzasadnieniach wyroków widać coraz silniejsze wpływy ideologiczne. Za przykład może posłużyć sprawa J.T. (Sr 262/48) z 1948 roku, w której postawiono przed sądem człowieka, który w Lipianach w czasie rozmowy przy kupowaniu drzewek stwierdził: „Rosjanie w całej Polsce przejmują tabor kolejowy, na skutek czego powstają wśród ludności rozruchy przeciwko Rosji”. Mówił także o rzekomym rozstrzelaniu polskich kolejarzy przez Rosjan w Pruszkowie. Jak stwierdził przygotowujący akt oskarżenia Wojskowy Podprokurator Rejonowy Rafał Kaniewicz J.T. „czynił przygotowania do usiłowania zmiany przemocą ustroju Państwa Polskiego oraz nawoływał do czynów skierowanych p-ko sojuszowi Państwa Polskiego z ZSRR”. (przestępstwo z art. 87 w zw. z art. 86 § 2 KKWP w zbiegu idealnym z art. 11 dekr. z 13 czerwca 1946 r.). Oskarżony został skazany wyrokiem z dnia 11 czerwca 1948 r. na karę 4 lat pozbawienia wolności. Składowi orzekającemu przewodniczył ppłk Kazimierz Stojanowski. Skazany trafił m. in. do pracy w kamieniołomie w Piechcinie, z którego został zwolniony w kwietniu 1952 r. Ideologizację języka aktów oskarżenia i uzasadnień wyroków może pokazać fragment uzasadnienia wyroku w sprawie L. B. (Sr. 412/49), zatrzymanej po odczytaniu kolegom z pracy wiersza o antyrządowej treści. Sędzia WSR kpt. Tadeusz Nizielski tak uzasadniał wyrok trzech lat więzienia: „Szeroko stosowana na obecnym etapie walki przez reakcję z obecną rzeczywistością w Polsce t. zw. szeptana propaganda w dużej mierze szerzona jest przez osoby pochodzące z warstw średnich wychowane na ideologii kapitalistycznej. Do takich osób należy B. […] Chodząc do liceum dla dorosłych zdobyła ona pewne wiadomości z wiedzy ogólnej, lecz nie nabyła jeszcze trzeźwej oceny rzeczywistości i zrozumienia przemian społecznych, dokonywających się w Polsce oraz roli jaką ma do spełnienia klasa robotnicza oraz sprzymierzone z nią warstwy narodu w ogólnym pochodzie do socjalizmu, jak również zrozumienia sojuszu polsko-rosyjskiego”. Wojskowe Sądy Rejonowe pełniły także rolę propagandową. Procesy pokazowe, sesje wyjazdowe, szerokie relacje w mediach potępiające podsądnych miały oddziaływać na społeczeństwo. Pozostaje pytanie dlaczego w walce politycznej posłużono się sędziami wojskowymi? Najprawdopodobniej chodziło o pełną, zagwarantowaną podległością wojskową dyspozycyjność. Jednocześnie organizacja pracy sądu jako specyficznej jednostki wojskowej miała skutkować sprawnością i szybkością postępowania. Typowe sądy wojskowe były dostosowane jedynie do potrzeb wojska, a wejście pod ich jurysdykcję osób cywilnych mogłoby doprowadzić do paraliżu. Dlatego powołano Wojskowe Sądy Rejonowe. 1 maja 1955 r. weszła w życie ustawa „O przekazaniu sądom powszechnym dotychczasowej właściwości sądów wojskowych w sprawach karnych osób cywilnych, funkcjonariuszów, organów bezpieczeństwa publicznego, Milicji Obywatelskiej i Służby Więziennej” z 5 kwietnia 1955 r. Na jej podstawie Szef Zarządu Sądownictwa Wojskowego Oskar Karliner wydał zarządzenie organizacyjne nr 02/55 dotyczące rozformowania wojskowych sądów rejonowych. Jednocześnie likwidacji uległy wojskowe prokuratury rejonowe. Pewnym epilogiem historii WSR w Szczecinie jest fakt unieważnienia do dziś 394 wyroków tego sądu. Dotyczy to oczywiście tych osób, które zwróciły się o to unieważnienie. [ ] Autor prosi osoby, które znały osobiście Kazimierza Stojanowskiego lub Filipa Felda o kontakt pod numerem telefonu (91) 48 49 823. 33 dr Marek Tkaczuk, Katedra Historii Prawa, Wydział Prawa i Administracji US Rada Stanu w ustroju państwa polskiego Powołanie Rady Stanu może stanowić rozwiązanie poważnego problemu polskiego procesu ustawodawczego, jakim jest wieloaspektowa wadliwość stanowionego prawa, przejawiająca się m.in. w postaci tzw. inflacji prawa. Taki pogląd wyraził Rzecznik Praw Obywatelskich dr Janusz Kochanowski w swoim wystąpieniu w trakcie zorganizowanej w listopadzie 2006 r. na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Szczecińskiego konferencji „Odcienie sprawiedliwości. Społeczeństwo, polityka, prawo”. Rzecznik Praw Obywatelskich poinformował także o pracach prowadzonych w jego urzędzie, zmierzających do opracowania kilku wariantów projektów ustaw o Radzie Stanu. Rada Stanu w ustroju państwa polskiego nie byłaby elementem nowym. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że instytucja ta ma w Polsce krótką tradycję funkcjonowania i zupełnie obce pochodzenie. Radę Stanu dostrzec można w ustroju państwa polskiego jedynie w okresach, gdy Polska była państwem o mocno ograniczonej suwerenności, poddanym autorytarnej władzy. Rada Stanu po raz pierwszy pojawiła się w ustroju Księstwa Warszawskiego. Na mocy oktrojowanej w Dreźnie przez Napoleona w dniu 22 lipca 1807 r. konstytucji, rozległa władza państwowa znalazła się w rękach księcia warszawskiego – króla saskiego. Rada Stanu była jednym z organów umożliwiających królowi efektywne i racjonalne jej realizowanie. W skład Rady Stanu wchodzili powoływani i odwoływani przez króla ministrowie, referendarze oraz sekretarz Rady Stanu, a od 1808 r. także radcy stanu. Radzie przewodniczyć mógł król lub wicekról albo prezes Rady Stanu. Rada Stanu była pomocna królowi w zakresie sprawowania przez niego funkcji ustawodawczych, sądowniczych, wykonawczych i kontrolnych. Wszystkie akty podjęte przez Radę Stanu wymagały zatwierdzenia przez króla. W procesie ustawodawczym do kompetencji Rady Stanu należało przede wszystkim na wniosek zainteresowane- go ministra rządu, uchwalenie projektu ustawy po wcześniejszym jego ułożeniu i przedyskutowaniu. Projekt ustawy był wnoszony do izby poselskiej przez referendarzy, których zadaniem było także popierać go w trakcie prac sejmowych prowadzonych w trzech komisjach izby poselskiej powołanych dla przychodów Skarbu, prawodawstwa cywilnego i kar nego. W razie sporu w trakcie prac komisji poselskiej, co do treści projektu ustawy, Rada Stanu władczo wkraczała w ten konflikt. Do Rady należało ostateczne nakreślenie projektu ustawy i przedłożenie go izbie poselskiej do uchwalenia. Członkowie Rady Stanu wchodzili też w skład izby poselskiej i mieli na niej głos stanowczy. Udział posłów w projektowaniu prawa był mocno ograniczony. Na plenum izby poselskiej głos w dyskusji nad projektem mogli zabrać wyłącznie członkowie Rady Stanu oraz komisji poselskich. Członkowie Rady Stanu mogli się wypowiadać wyłącznie za projektem ustawy, natomiast członkowie komisji poselskich nie byli ograniczeni w prowadzeniu debaty. Pozostali posłowie mieli zakaz brania udziału w dyskusji. Rola większości posłów w procesie ustawodawczym sprowadzona była wyłącznie do przyjęcia lub odrzucenia przedłożonego im projektu ustawy. Uchwalony w izbie poselskiej projekt przechodził do senatu dla uzyskania sankcji. Senat mógł jej odmówić tylko w trzech przypadkach, m.in. gdy uznał, że ustawa była sprzeczna z konstytucją. Przyjąć więc można, że Senat pełnił w Księstwie Warszawskim funkcję sądu konstytucyjnego. Zatwierdzenie uchwalonej ustawy przez Senat nie było jednak bezwzględną przesłanką uzyskania przez nią mocy obowiązującej. Król mógł nakazać ogłosić ustawę bez sankcji senatu. Rada Stanu pełniła też funkcje sądownicze, będąc sądem kasacyjnym w sprawach cywilnych i karnych, sprawując także sądownictwo administracyjne i kompetencyjne. W ramach sądownictwa kompetencyjnego Rada rozpoznawała spory o właściwość mię- dzy organami administracji a sądami. Do jej kompetencji należało ponadto stawianie w stan oskarżenia urzędników administracji publicznej, miała ona również rozległe kompetencje w sprawach skarbowych. Rada Stanu działała także w ustroju Królestwa Polskiego ufundowanym po kongresie wiedeńskim przez cara Rosji Aleksandra I w dniu 27 listopada 1815 r. W jej skład wchodzili tak jak w Księstwie Warszawskim, ministrowie, radcy stanu i referendarze. Radzie przewodził król lub namiestnik, dzieliła się ona na Zgromadzenie Ogólne i Radę Administracyjną. Zgromadzenie Ogólne mogło formułować projekty ustaw, pociągać do odpowiedzialności urzędników, rozpoznawać spory o jurysdykcję, kontrolować wydziały rządowe i funkcjonowanie całego ustroju konstytucyjnego państwa. Radę Stanu zlikwidowano z 1841 r. w procesie znoszenia przez carską Rosję autonomii Królestwa Polskiego. W grudniu 1916 r., w związku z próbą pozyskania Polaków przez zaborcę pruskiego i austriackiego, powołano Tymczasową Radę Stanu, która jednak już w sierpniu 1917 r. przestała funkcjonować. O wiele dłużej w ustroju państwa polskiego funkcjonowała Rada Państwa (stanu), którą wprowadzono w Polsce Ludowej w 1947 r., na mocy tzw. Małej Konstytucji. Jej istnienie ugruntowała konstytucja Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej z 22 lipca 1952 r. wprowadzająca do ustroju państwa polskiego wzorce sowieckie. Rada Państwa tak jak jej poprzedniczki miała kompetencje ustawodawcze, wykonawcze, sądownicze i kontrolne. Nie jest pewnym czy w zamyśle Rzecznika Praw Obywatelskich projektowana Rada Stanu ma być wyposażona wyłącznie kompetencje ustawodawcze czy też w kompetencje sądownicze i wykonawcze. Niezależnie od kształtu kompetencji Rady, dotychczasowe jej funkcjonowanie w ustroju Polski pozwala uznać, że instytucja ta była organem państwa, które cechowało się autorytarnym charakterem. Podnoszenie przez Rzecznika Praw Obywatelskich idei powołania Rady Stanu może więc budzić pewne zdziwienie. [ ] Przedrostki i inni... Przyszedł jeden do sądu bo – jak twierdził – go wezwali. Zapytał na bramce, która to Wokanda, wyjaśnili mu, że to taka blondynka. Dobrze zaczął, mogło być gorzej. Kazali usiąść na ławce i czekać aż Wokanda go poprosi. Za chwilę przyprowadzili drugiego. Oczekiwanie przedłużało się. Jak to w takich sytuacjach bywa zaczęli rozmowę. Okazało się, że ten pierwszy to pozwany. Drugi gdy to usłyszał, oznajmił z nieukrywaną wyższością, że on jest tylko dopozwany. Obaj zauważyli ze zdumieniem, że różni ich tylko przedrostek. Po tym odkryciu zamilkli i zaczęli spoglądać na siebie z nieufnością. Napatoczył się trzeci, był to zapozwany. Bez słowa wcisnął się pomiędzy tych dwóch. Atmosfera wyraźnie gęstniała, gdy nadszedł następny. Był wyraźnie smutny, wręcz przybity, pozostali zastanawiali się, jaki jest powód jego marnego samopoczucia – a to był powód. Z drugiej strony pozwanego przycupnął rumiany jegomość wyjaśniając, że to jego miejsce, bo on jest przypozwany, choć wolałby być przy pozwanej. Pozwany zsiniał i zacisnął zęby. Kolejnych dwóch przedstawiło się, mówiąc jednocześnie, jako współuczestnicy jednolici. No i poszło. Jak zaczęli sobie tłumaczyć kto jest ważniejszy i jaki to ma wpływ na to, kto gdzie powinien siedzieć, to zrobił się taki rwetes, że konieczna była interwencja uboczna, która nadeszła z bocznego korytarza w sile dwóch jednakowo ubranych. Sytuację, usiłował ratować osobnik w dziwnym stroju, który zaproponował mediację. Powiedział, że jest pełnomocnikiem, nie pamięta tylko czyim, bo jest w substytucji prawdziwego pełnomocnika, który jest z kolei jego substytutem ale piętro wyżej. Tym klarownym zagajeniem zakończył swój udział w zgromadzeniu, szczególnie że nikt się do niego nie przyznał. Przed odejściem nie omieszkał obdarować wszystkich wizytówkami. Po krótkiej szamotaninie okazało się, że interwencja uboczna nie ma szans bo naszych bohaterów było siedmiu, nie licząc tłumu gapiów, będących jednak tylko współuczestnikami formalnymi. Niezbędna okazała się interwencja główna, a jej współuczestnictwo było konieczne do opanowania sytuacji. W trakcie jej trwania przybiegła biegła, omiotła towarzystwo fachowym spojrzeniem i orzekła kategorycznie, że wszyscy z przedrostkami mają ograniczoną zdolność, a po krótkiej chwili dodała, że pozwany też. Ci ze zdumieniem przyznali, że oni nigdy nie mieli nie tylko ograniczonej, ale żadnej zdolności. Powód to potwierdził i się rozpłakał, bo dowiedział się o tym kiedy towar wyjechał z jego hurtowni. Nadbiegł, wezwany w trybie doraźnym nadbiegły i zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć kategorycznie oznajmił, że się nie zgadza z opinią biegłej obojętnie, jaka by ona nie była. Nie wiadomo, czy miał na myśli biegłą, czy opinię. Biegła, na wszelki wypadek zemdlała. Zaczęto wołać o sole trzeźwiące. Wówczas ocknął się taki jeden, co dotychczas drzemał na innej ławce i oznajmił, że jest trzeźwiejący i czy może w czymś pomóc. Posadzili go z powrotem - ale już gdzie indziej. Widząc co się święci, pozwany zaczął tłumaczyć, że tak naprawdę to on jest powodem tyle, że wzajemnym. Zwrócił się do obydwu interwencji aby tym pozostałym pourywać te ich i tak żenująco krótkie przedrostki i wtedy okaże się kto jest kim. Ci zgodnie odparli, że nie dadzą sobie nic urwać: przedrostki o muerte! Krzyknęli z patosem. W tym czasie biegłą wciągnął na ławkę jakiś prokurator i cucił ją, machając jej przed nosem jakimś obszernym aktem oskarżenia. Z sali obok wyszło dwóch mocno rozgrzanych zimnych chirurgów. Szef interwencji kazał im czekać, bo - jak tłumaczył - może być dla nich robota. Oni z nadzieją, wyraźnie podnieceni spojrzeli w kierunku ławki, na której ciągle bez przytomności siedziała biegła, nad którą pochylał się już nie tylko prokurator ale i sędzia, wachlując ją długim wyrokiem. Nadbiegły powtarzał w kółko, że on i tak się nie zgadza i nie z nim takie numery, bo on już nie jednego Napoleona zdemaskował. Ktoś odciągnął go na bok i jak później opowiadał sam nadbiegły, był to Wellington przebrany za sekretarkę sądową, który chciał się koniecznie dowiedzieć, który to Napoleon i za wskazanie proponował znaczną sumę, ale on zasłonił się tajemnicą zawodową i nie wskazał. W końcu interwencje opanowały sytuację. Większość towarzystwa zawieźli w ustronne miejsce, gdzie najpierw im postawili a następnie zaznajomili. Tam doszło do kolejnej awantury, bo wszyscy chcieli mieć dodatkowo prawa pokrzywdzonego i powoda cywilnego. Pogodzono ich wreszcie i to prawomocnie. Obecnie wszyscy mają ten sam status: są osadzeni. Ach, te zawiłości procedur... [ Para - Graf ] 35