nr 4 (36) - Szczecińska Izba Adwokacka

Transkrypt

nr 4 (36) - Szczecińska Izba Adwokacka
miesięcznik szczecińskich środowisk prawniczych
nr 4 (36)
www.ingremio.org
kwiecień 2007
cena 0,0 PLN
ISSN 1732-8225
W nawiązaniu do artykułu „Zniewolony cumulusowym lataniem” (In Gremio nr 14/luty 2007)
miesięcznik szczecińskich środowisk prawniczych
cena 0,0 PLN
ISSN 1732-8225
nr 2 (34)
luty 2007
www.ingremio.org
Szanowna Redakcjo.
Jestem Waszym stałym czytelnikiem, od początku
ukazania się miesięcznika. Każdy numer pisma staram się czytać z uwagą i uważam, że bardzo dobrze
się stało, że tego rodzaju periodyk jest dostępny dla
wszystkich środowisk prawniczych. Zwłaszcza, że
oprócz spraw bieżących, tematów merytorycznych, w
Waszym miesięczniku co jakiś czas prezentowane są
sylwetki prawników, a w szczególności ich pasje i zainteresowania pozazawodowe. Różnorodność prezentowanego na łamach In Gremio „prawniczego hobby”
pozwala sądzić, że prawnik ( bez względu na rodzaj
wykonywanej profesji ) to nie tylko osoba żyjąca wyłącznie prawem, zabiegana w sądowych korytarzach
czy ledwo widoczna z nad akt, kodeksów i dzienników ustaw. Dowodzą tego prezentowane w In Gremio
sylwetki prawników owładniętych pasją żeglarstwa,
tenisa czy jeździectwa.
Ponieważ ja jestem owładnięty pasją lotnictwa z
nieukrywaną satysfakcją przeczytałem w numerze 14
z miesiąca lutego 2007 roku artykuł autorstwa dr.
Bolesława Fenglera „Zniewolony cumulusowym lataniem”. Autor w końcowej części swojego artykułu wyraził życzenie aby któregoś lata „przyprawić” skrzydła
pilotom wywodzącym się ze szczecińskich środowisk
prawniczych. Podobnie jak opisany w powyższym
artykule Pan Sędzia Paweł Wojtysiak, ja również jestem przykładem, że prawnika można nauczyć latać.
Wprawdzie, nie mam takiego bogatego doświadczenia
jak Pan dr. B.Fengler i w przecieństwie do obu wyżej
wymienionych nie jestem pilotem szybowcowym, ale
tym „mniej inteligentnym” bo latającym zaopatrzonym w dodatkową pomoc: silnik i śmigło czyli samolotowym.
Myślę, że w szczecińskim środowisku prawniczym, jest więcej osób zainteresowanych lotnictwem,
które m.in. za pośrednictwem Waszej Redakcji zainteresowane byłyby wspólnym działaniem na rzecz rozwoju tego pięknego sportu w Szczecinie. Zwłaszcza,
że lotnisko w Dąbiu – tak atrakcyjnie położone - coraz
częściej jest obiektem ataków ze strony różnej proweniencji „inwestorów”, którzy najchętniej widzieliby
tam centra handlowe, akwaparki itp.
Może dzięki redakcji udałoby się zgromadzić prawników, którym tematyka lotnictwa, a w szczególności
lotniska w Dąbiu i poprawy sytuacji Aeroklubu Szczecińskiego nie jest obca.
Ja, również – gdyby było takie zainteresowanie,
ze strony Redakcji – mogę się podzielić na łamach In
Gremio, swoimi „powietrznymi wrażeniami”. Moje
doświadczenie nie jest aż tak bogate, bo za sterami
samolotu (Wilga) po raz pierwszy w życiu zasiadłem
w roku 2003, a szkolenie do licencji pilota samolotowego-turystycznego, ukończyłem w 2005 to myślę, że
mógłbym zachęcić innych prawników, że warto spróbować swoich sił w powietrzu.
Z poważaniem
Jacek Służewski, notariusz
Szczecin
W poprzednim numerze (strona 3) podaliśmy, że dr Jerzy Pobocha wybrany został
Przewodniczącym Sekcji Naukowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrii Sądowej, a dr
Ewa Kramarz skarbnikiem. Chodziło o sekcję Psychiatrii Sądowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Zainteresowanych
i czytelników przepraszamy.
Nie są to jedyne wpadki. Numer lutowy
opatrzony został jako 14(34) powinno być
2(34). Z kolei numer 3(35) to „marzec 2007”,
a nie „marzec 2006”. Jak widać chochliki
żyją i mają się dobrze.
[ redakcja ]
06 • Nieprzydatność aplikanta adwokackiego
do wykonywania zawodu
Agnieszka M. Dziśko, aplikantka adwokacka
Miesięcznik szczecińskich środowisk prawniczych
www.ingremio.org
Wydawca:
Okręgowa Rada Adwokacka w Szczecinie,
ul. Narutowicza 3; 70-231 Szczecin
Redaktor Naczelny: adw. Roman Ossowski
[email protected]
Redaguje: adw. Roman Ossowski z zespołem
08 • O
nieprzydatności aplikanta
adw. Piotr Dobrołowicz, członek ORA w Szczecinie
10 • Oferta i aukcja a Internet
Maciej J. Nowak, doktorant w Zakładzie Prawa i Gospodarki
Nieruchomościami na Akademii Rolniczej w Szczecinie,
prawnik, historyk
Rada Programowa:
12 • O
podatkowanie dochodów osiągniętych za granicą
– wybrane zagadnienia
Zygmunt Chorzępa
Prezes Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego
w Szczecinie
Michał Misior, radca prawny, III US w Szczecinie
Marian Falco
16 • M
ost, przez który nikt nie waży się przejść
Dziekan Okręgowej Izby Radców
Prawnych w Szczecinie
Andrzej Mancewicz
Andrzej Gozdek
Dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej
w Szczecinie
20 • P
aragrafem w małolata
ks. dr Grzegorz Harasimiak, Katedra Prawa
Karnego Materialnego WPiA US
Tadeusz Haczkiewicz
Prezes Sądu Apelacyjnego w Szczecinie
Leszek Pietrakowski
Prezes Izby Notarialnej w Szczecinie
e-mail:
[email protected]
23 • O
fikcjach państwa prawnego
tel. 091 434 01 15
26 • Od
korupcji do folie a deux
Krzysztof Kozłowski, student WPiA US
Redakcja zastrzega sobie prawo
do skracania i adiustacji tekstów
dr n. med. Ewa Kramarz
specjalista psychiatra, biegła sądowa
Projekt i przygotowanie do druku: Artur Tokarski
Druk: Angraf, ul. Wojska Polskiego 43, Piła
tel. (067) 352 20 24
28 • Od Arystotelesa do sądów 24-godzinnych,
czyli rozważania o naturze przemian…
Arkadiusz Krupa, Sędzia Sądu Rejonowego w Goleniowie
ISSN: 1732-8225; Nakład 2500 egzemplarzy
31 • S
ąd nad miastem
Grzegorz Szacoń, Sędzia Sądu Rejonowego w Szczecinie
miesię
nr 4 (
kwiecień 36)
2007
cznik
szczec
ińskic
h środ
owisk
32 • Wojskowy Sąd Rejonowy w Szczecinie
prawni
cz ych
cena 0,0
Radosław Ptaszyński (OBEP IPN Szczecin)
PLN
ISSN 17
32-822
5
35 • Rada Stanu w ustroju państwa polskiego
dr Marek Tkaczuk, Katedra Historii Prawa,
Wydział Prawa i Administracji US
36 • Przedrostki
i inni...
w w w.in
gremio
.org
Para–Graf
Ciepłych i radosnych
świąt Wielkiej Nocy
życzy redakcja
In Gremio
15 marca 2007 r. w budynku Sądu Okręgowego
odbyła się XI edycja Lokalnego Konkursu Krasomówczego, organizowanego przez ELSA Szczecin.
Formuła konkursu od lat jest niezmienna - 12
uczestników wciela się w role pełnomocników stron.
Wygłaszają oni 10–minutową mowę kończącą postępowanie przed sądem I instancji. W tym roku mowy
sądowe wygłosili: Szymon Baczyński, Krzysztof Pobiedziński, Przemysław Ślozowski, Marta Chmie-
Spotkanie
mediatorami
Spotkanie zzmediatorami
W dniu 9 marca 2007 r. odbyło się spotkanie Koordynatora ds. mediacji w okręgu Sądu Okręgowego
w Szczecinie ze stałymi mediatorami sądowymi w
sprawach cywilnych, karnych i nieletnich. Spotkanie
poprowadziła niżej podpisana. Przybyło na nie 60 mediatorów z całego okręgu (również z miejscowości tak
oddalonych od Szczecina jak Łobez, Gryfice i Choszczno), zrzeszonych w pięciu stowarzyszeniach: Krajowym Stowarzyszeniu Mediatorów, Polskim Centrum
Mediacji, Stowarzyszeniu Mediatorów Rodzinnych,
Zachodniopomorskim Stowarzyszeniu Syndyków oraz
Fundacji Integracji Społecznej i Rehabilitacji.
Celem spotkania było wzajemne zapoznanie się,
integracja środowiska mediatorów zachodniopomorskich, dzielenie się doświadczeniami na temat promocji mediacji, ustalenie standardów współpracy me-
lewska, Adrian Kalinowski, Agnieszka Maciejewska,
Maurycy Kacprzak, Aneta Dulińska, Marcin Czugan,
Bartosz Butyński, Justyna Teodorczyk, Aleksandra
Szwałek.
W jury zasiadali: przewodniczący: Dziekan WPiA
dr hab. prof. US Stanisław Czepita, prof. zw. dr hab.
Maciej Zieliński, Dziekan Okręgowej Izby Radców
Prawnych, mec. Marian Falco, sędzia Sądu Okręgowego, Urszula Chmielewska, Wicedziekan Okręgowej Rady Adwokackiej, mec. Dorota Gutowska, Prezes
Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, Zygmunt
Chorzępa i Prokurator Okręgowy, Józef Skoczeń.
Tegoroczną zwyciężczynią okazała się Agnieszka
Maciejewska, studentka V roku WPiA. Jako nagrodę
otrzymała płatną praktykę w Kancelarii Adwokackiej
Lizak, Stankiewicz, Królikowski, roczny kurs językowy, nagrodę pieniężną w wysokości 1300 zł oraz nagrody rzeczowe. Poza tym będzie mogła pojechać na
finał Konkursu Krasomówczego, który odbędzie się
w Gdańsku. Będzie tam walczyć o tytuł najlepszego
mówcy wśród studentów prawa z całej Polski. [ ]
ELSA Szczecin
diatorów z sądem, przygotowanie do obligatoryjnych
mediacji w sprawach rozwodowych.
Przedstawiciele stowarzyszeń podjęli się organizowania kwartalnych spotkań mediatorów z całego
okręgu w swoich ośrodkach, aby dzielić się wzajemnie
doświadczeniami i integrować środowisko. Jednocześnie ponad 30 mediatorów wyraziło chęć prowadzenia
mediacji rozwodowych. Mediatorzy (zwłaszcza rodzinni) podkreślali konieczność podnoszenia swoich
kwalifikacji poprzez udział w szkoleniach i warsztatach. Jedna z uczestniczek dyskusji trafnie podsumowała, że „Mediacja jest na tyle dobra, na ile dobry jest
mediator.”
Wnioski i postulaty zgłoszone przez mediatorów
podczas tego spotkania przyczynią się do rozwoju mediacji w okręgu naszego sądu. [ ]
SSR Liliana Jędrzejewska, Koordynator ds. mediacji
w okręgu Sądu Okręgowego w Szczecinie
Nieprzydatność aplikanta adwokackiego
do wykonywania zawodu
Agnieszka M. Dziśko, aplikantka adwokacka
Dnia 3 września 2005 r. Naczelna Rada Adwokacka, na podstawie upoważnienia ustawowego wyrażonego w art. 58 pkt 12 lit. b) ustawy z dnia 26 maja
1982 r. Prawo o adwokaturze (Dz. U. z 2002 r. Nr 123,
poz. 1058 ze zm.), zwanej dalej ustawą, uchwaliła
nowy Regulamin aplikacji adwokackiej (uchwała nr
22/2005), zwany dalej regulaminem, który wprowadził nowe zasady odbywania aplikacji. Regulamin
ten został następnie zmieniony uchwałami Naczelnej
Rady Adwokackiej nr 31/2005 z dnia 19 listopada 2005
r. oraz nr 50/2006 z dnia 25 listopada 2006 r.; zmiany
weszły w życie z dniem 1 stycznia 2007 r.
Poza ogólnymi regulacjami określającymi podstawowe cele i zasady odbywania aplikacji adwokackiej
regulamin określa zasady organizowania pracy i zajęć
szkoleniowych, zasady przeprowadzania kolokwiów
i przyznawania świadczeń dla aplikantów adwokackich oraz zasady ponoszenia kosztów szkolenia. Jednakże materia regulaminowa dotyka również kwestii
związanych z oceną nieprzydatności aplikanta do
wykonywania zawodu, a co za tym idzie – skreślenia
aplikanta adwokackiego z listy aplikantów.
* * *
Zgodnie z § 19 regulaminu podstawę do stwierdzenia przez okręgową radę adwokacką nieprzydatności
aplikanta do wykonywania zawodu stanowią: negatywny wynik kolokwium rocznego, negatywna opinia
patrona lub negatywna opinia kierownika szkolenia
o przebiegu aplikacji adwokackiej. Analizując brzmienie przytoczonego przepisu regulaminu należałoby
uznać, iż zaistnienie jednej z powyższych okoliczności stanowi wystarczające uzasadnienie dla uznania
danego aplikanta za nieprzydatnego do wykonywania
zawodu adwokata. Konsekwencją powyższego może
być decyzja o skreśleniu „nieprzydatnego” z listy aplikantów adwokackich, podjęta w okresie pierwszych
dwóch lat aplikacji (§ 8 regulaminu będący dosłownym powtórzeniem art. 79 ust. 2 ustawy).
Moje wątpliwości budzi przede wszystkim zamieszczenie w przepisie § 19 regulaminu samoistnej
przesłanki uznania aplikanta za nieprzydatnego w
postaci negatywnego wyniku kolokwium rocznego.
Przesłanka ta bowiem, jako jedyna z wymienionych
w tym przepisie, nie odnosi się do cech osobowych
aplikanta, a jedynie do wyniku testu wiedzy merytorycznej z zakresu danej dziedziny prawa. Kolokwium
roczne z przedmiotów objętych szkoleniem każdy
aplikant składa na zakończenie roku szkoleniowego.
Oprócz tego program szkolenia może przewidywać
kolokwia częściowe. W razie negatywnego wyniku
kolokwia roczne i częściowe powtarza się tylko jeden
raz. Należy przy tym podkreślić, że niezaliczenie kolokwium częściowego powoduje niemożność przystąpienia do kolokwium rocznego. Negatywna zaś ocena
z jakiegokolwiek przedmiotu na kolokwium rocznym
oznacza negatywną ocenę całego kolokwium rocznego i powoduje konieczność jego powtórzenia w terminie poprawkowym. Od decyzji komisji egzaminacyjnej o wyniku kolokwium odwołanie nie przysługuje.
* * *
Według mnie uchwalenie § 19 regulaminu wymieniającego wiążące okręgową radę adwokacką podstawy do stwierdzenia nieprzydatności do wykonywania zawodu nastąpiło z przekroczeniem delegacji
ustawowej. Artykuł 58 pkt 12 lit. b) ustawy upoważnia
bowiem Naczelną Radę Adwokacką jedynie do określenia zasad odbywania aplikacji. O stwierdzeniu nieprzydatności do wykonywania zawodu traktuje art.
79 ust. 2 ustawy wskazując, iż stwierdzając ową nieprzydatność w okresie pierwszych dwóch lat aplikacji
okręgowa rada adwokacka może skreślić aplikanta
adwokackiego z listy.
Nie ulega wątpliwości, że pojęcie „nieprzydatności
do wykonywania zawodu” jest pojęciem nieostrym.
Gdyby ustawodawca wyrażał wolę doprecyzowania
tego pojęcia, to albo uczyniłby to sam, albo też w
sposób wyraźny delegowałby stosowną kompetencję
organom samorządu adwokackiego. Wobec braku takiego zachowania ustawodawcy należy przyjąć, iż
owa nieostrość pojęciowa jest zabiegiem celowym, w
związku z czym interpretacja pojęcia „nieprzydatności do wykonywania zawodu” winna być każdorazowo dokonywana przez organ stosujący prawo (w tym
wypadku przez okręgową radę adwokacką), w oparciu o całokształt okoliczności dotyczących danego
aplikanta adwokackiego.
Tymczasem Naczelna Rada Adwokacka ustanowiła wiążącą okręgowe rady adwokackie interpretację przepisu rangi ustawowej, co moim zdaniem jest
niedopuszczalne. Co więcej, interpretacja ta, w szczególności w odniesieniu do przesłanki niezaliczenia
kolokwium rocznego, wypacza sens pojęcia „nieprzydatności do wykonywania zawodu” użytego w art. 79
ust. 2 ustawy.
* * *
Ewentualna uchwała podjęta na podstawie art. 79
ust. 2 ustawy ma niewątpliwie charakter uznaniowy.
Nie sposób pominąć tego, że w każdym uznaniu kryje się pewna swoboda, ale samo rozstrzygnięcie nie
może nosić cech dowolności. Zatem podejmując decyzję o skreśleniu aplikanta z listy aplikantów okręgowa
rada adwokacka winna w sposób wyczerpujący zgromadzić i poddać wszechstronnej ocenie całokształt
okoliczności dotyczących aplikanta adwokackiego
oraz upewnić się, że istotne dla rozstrzygnięcia sprawy okoliczności zostały udowodnione (vide: wyrok
NSA w Warszawie z dnia 18 listopada 1999 r., sygn.
akt: II SA 1345/99 (LEX nr 46724)).
Pod pojęciem nieprzydatności kryje się zdecydowanie więcej niż sam tylko fakt niezaliczenia jednego kolokwium. Moim zdaniem ewentualna ocena
okręgowej rady adwokackiej w tym zakresie powinna
zmierzać do ustalenia, czy w perspektywie następnych kilku lat aplikant spełni kryteria wpisu na listę
adwokatów. Kryteria te są przewidziane w art. 65
ustawy, zgodnie z którym na listę adwokatów może
być wpisany ten, kto w szczególności jest nieskazitelnego charakteru, a swym dotychczasowym zachowaniem daje rękojmię prawidłowego wykonywania zawodu. O nieskazitelności charakteru świadczą takie
przymioty osobiste jak: szlachetność, prawość, uczciwość w życiu prywatnym i zawodowym, uczynność,
pracowitość, poczucie odpowiedzialności za własne
słowa i czyny, stanowczość, odwaga cywilna, samokrytycyzm oraz umiejętność zgodnego współżycia z
otoczeniem. Natomiast pojęcie „rękojmi” jest zdefiniowane w słownikach języka polskiego jako „uroczyste
poręczenie, zagwarantowanie, zapewnienie czegoś”.
Na rękojmię w rozumieniu art. 65 ustawy składa
się zespół cech osobistych charakteru i zachowań
kształtujących wizerunek osoby zaufania publicznego, na której nie ciążą żadne zarzuty podważające
jego wiarygodność (vide: wyrok NSA w Warszawie z
dnia 5 kwietnia 2001 r., sygn. akt II SA 725/00 (LEX nr
53476), wyrok NSA w Warszawie z dnia 18 czerwca
2001 r., sygn. akt II SA 1610/00 (LEX nr 53475), wyrok
NSA w Warszawie z dnia 23 lutego 1999 r., sygn. akt
II SA 1888/98 (LEX nr 46707)). Wyrażenie ustawowe
„dotychczasowe zachowanie” oznacza zachowanie
– postępowanie osoby ubiegającej się o wpis na listę
adwokacką – do czasu wpisania na tę listę. Takie
właśnie zachowanie, postępowanie, odpowiadające
ocenom moralnym i etycznym, gwarantuje właściwe
wykonywanie zawodu adwokata (vide: wyrok NSA w
Warszawie z 5 kwietnia 2001 r., sygn. akt: II SA 725/00
(LEX nr 53476)). Wyżej wskazane cechy wartościują
konkretną osobę nie tylko w sferze intelektualnej
i profesjonalnej, lecz przede wszystkim etyczno-moralnej. O posiadaniu tego rodzaju przymiotów mogą
świadczyć m.in. opinie i okresy dotychczasowego zatrudnienia, aplikacji jak i wymagane rekomendacje
adwokatów. Ocenie winno podlegać postępowanie
i zachowanie danej osoby zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej w dłuższym okresie czasu.
* * *
W mojej ocenie o nieprzydatności do wykonywania zawodu można mówić dopiero wówczas, gdy na
gruncie poczynionych przez okręgową radę adwokacką spostrzeżeń dotyczących postępowania aplikanta, zwłaszcza w kontekście przestrzegania przez
niego zasad etyki adwokackiej, oraz cech jego osobowości, można wyciągnąć uzasadniony i oczywisty
wniosek, iż nie będzie on w stanie spełnić kryteriów
wpisu na listę adwokatów. O ile bowiem na podstawie dostrzeżonej nieuczciwości czy zachowania
wymierzonego w zasady etyki adwokackiej można
wyrobić sobie wyobrażenie o postępowaniu aplikanta w przyszłości, o tyle w przypadku jednostkowego
„potknięcia” na kolokwium nie sposób stwierdzić, że
osoba taka nie zdobędzie właściwej wiedzy merytorycznej do egzaminu adwokackiego (jako ostatecznego sprawdzianu tej wiedzy). Takiemu aplikantowi
należałoby raczej umożliwić powtarzanie roku (co
byłoby wystarczającą dolegliwością, zwłaszcza wobec konieczności poniesienia kosztów aplikacji), zamiast podejmować w stosunku do niego tak radykalną decyzję, jaką niewątpliwie jest natychmiastowe
skreślenie go z listy. Ewentualnie kolejny przypadek
niezdanego kolokwium mógłby sugerować, że ów
aplikant nie wykonuje sumiennie swoich obowiązków, porzuca cel samodoskonalenia zawodowego
i w ten sposób daje uzasadnioną podstawę do przypuszczenia, że jako adwokat również naruszałby te
obowiązki. Okoliczność bowiem, że aplikant notorycznie nie przykłada się do nauki może implikować
twierdzenie o pewnych cechach jego osobowości,
które dyskwalifikują go jako przyszłego kandydata
do zawodu adwokata.
Możliwość skreślenia aplikanta z listy na podstawie art. 79 ust. 2 ustawy jest uprawnieniem wyjątkowym i winna być stosowana w szczególnych okolicznościach. Moim zdaniem okoliczności te zachodzą
wówczas, gdy niewłaściwe postępowanie aplikanta w
sposób oczywisty świadczy o tym, że nie posiada on
cech predystynujących go do wykonywania zawodu
adwokata. Mając na względzie reguły logicznego rozumowania należy zaakcentować, iż tak surowego wniosku nie można wyciągnąć z jednego niezdanego kolokwium zwłaszcza, że do uzyskania negatywnego
wyniku z kolokwium rocznego wystarcza niezdanie
jednego tylko przedmiotu, nawet gdyby z pozostałych
uzyskało się oceny celujące. W pojęciu „nieprzydatności do wykonywania zawodu” zawiera się szereg
negatywnych cech danego aplikanta, nie zaś jedynie
poziom wiedzy merytorycznej, bo ten weryfikowany
jest podczas egzaminu adwokackiego. [ ]
O nieprzydatności aplikanta
Temat nieprzydatności aplikanta adwokackiego
do wykonywania zawodu adwokata stał się - po ostatniej nowelizacji przepisów ustawy Prawo o adwokaturze (dalej: ustawy) i wprowadzeniu nowego Regulaminu aplikacji adwokackiej - wyjątkowo ważnym
zagadnieniem w życiu zawodowym aplikantów adwokackich. Choć przepis regulujący tę materię (art.
79 ust. 2) istnieje, w zasadzie bez większych zmian,
od początku obowiązywania przywołanej ustawy,
to dopiero na fali wprowadzania fundamentalnych
zmian w zasadach działania adwokatury, zyskał on
swoją aktualność.
Nie dziwi zatem, że aplikantka adwokacka Agnieszka Dziśko podjęła się wykładni tego przepisu w kontekście obowiązujących członków palestry przepisów
korporacyjnych.
Zasadniczej wagi, a jednocześnie wielce dyskusyjnym, jest sformułowany przez autorkę pogląd, iż
uchwalenie przez Naczelną Radę Adwokacką § 19 Regulaminu aplikacji adwokackiej nastąpiło z przekroczeniem delegacji ustawowej. Nie rozwijając szerzej
tego wątku, podkreślam, iż sam mam pewne wątpliwości w tym zakresie. Jakkolwiek uważam, iż Naczelna Rada Adwokacka ma uprawnienia do szczegółowego określenia kryteriów badania nieprzydatności
aplikanta adwokackiego – zagadnienie to ma bowiem
ścisły i nierozerwalny związek z zasadami odbywania aplikacji adwokackiej, które zgodnie z art. 58 pkt
12 lit. b ustawy pozostają w gestii uregulowań korporacyjnych – to otwartym pozostaje pytanie, czy
przepisy Regulaminu nie wypaczają sensu przepisów
ustawowych w tym zakresie.
Powyżej zasygnalizowany wątek jest kontrowersyjny, a równocześnie ważny dla setek aplikantów
adwokackich w całym kraju, stąd uważam, iż Naczelna Rada Adwokacka winna jak najszybciej ponownie
zastanowić się nad właściwą regulacją przedmiotowej materii.
Tym niemniej, sam chciałbym zwrócić uwagę na
wymiar praktyczny stosowania przepisu art. 79 ust.
2 ustawy. Poza zakresem artykułu Agnieszki Dziśko
– omawiającej w dużej mierze teoretyczne aspekty
zagadnienia - pozostały bowiem dość istotne kwestie,
które ważą na treści decyzji podejmowanych przez
Okręgową Radę Adwokacką w Szczecinie w spra-
wach dotyczących stwierdzenia owej nieprzydatności. Warto i je zaprezentować.
* * *
Szczegółowym aktem normującym zasady wykonywania aplikacji adwokackiej jest - obowiązujący i
wiążący Okręgową Radę Adwokacką w Szczecinie
- uchwalony przez Naczelną Radę Adwokacką Regulamin aplikacji adwokackiej, który w § 18 ust. 4 stanowi, iż w razie negatywnego wyniku, kolokwium
roczne i częściowe aplikant adwokacki powtarza tylko jeden raz.
Zgodnie z § 19 ust. 1 tegoż Regulaminu negatywny
wynik kolokwium rocznego, negatywna opinia patrona lub negatywna opinia kierownika szkolenia o
przebiegu aplikacji adwokackiej stanowią podstawę
do stwierdzenia przez okręgową radę adwokacką nieprzydatności aplikanta do wykonywania zawodu.
Prawo o adwokaturze natomiast w art. 78 ust. 2 stanowi, iż do egzaminu adwokackiego może przystąpić
osoba, która odbyła aplikację adwokacką i otrzymała
zaświadczenie o jej odbyciu.
Przepis art. 79 ust. 2 ustawy Prawo o adwokaturze
daje okręgowej radzie adwokackiej uprawnienie do
skreślenia aplikanta adwokackiego z listy aplikantów
adwokackich w okresie pierwszych dwóch lat aplikacji, jeżeli stwierdzi jego nieprzydatność do wykonywania zawodu adwokata.
W tej sytuacji odpowiedzi wymaga pytanie, czy
aplikant, który nie zaliczył przedmiotu objętego zakresem szkolenia aplikantów, a tym samym nie zaliczył kolokwium rocznego, może ten brak w przyszłości uzupełnić.
Obecnie obowiązujące przepisy ustanowione
przez Naczelną Radę Adwokacką nakazują na tak
postawione pytanie udzielić odpowiedzi negatywnej. Skoro przepis Regulaminu aplikacji adwokackiej
dopuszcza tylko jedną możliwość powtórzenia kolokwium, oznacza to, iż okręgowa rada adwokacka nie
ma uprawnień do przeprowadzania po raz kolejny
jakiegokolwiek niezaliczonego kolokwium poprawkowego. Naczelna Rada Adwokacka nie przewidziała również w Regulaminie możliwości powtarzania
roku.
adw. Piotr Dobrołowicz
członek ORA w Szczecinie
Czy aplikant adwokacki może w takiej sytuacji
kontynuować aplikację? Teoretycznie tak, bowiem
ustawa wspomina jedynie o uprawnieniu okręgowej
rady adwokackiej do skreślenia aplikanta z listy aplikantów, nie zaś o obowiązku skreślenia. W praktyce
jednak umożliwienie aplikantowi adwokackiemu
dalszego wykonywania obowiązków aplikanta oznaczałoby sankcjonowanie oczywistej fikcji, bowiem
przyjąć należy, iż bez zaliczonego kolokwium rocznego, nie będzie on mógł zostać uznany za osobę,
która odbyła aplikację adwokacką. Tym samym nie
uzyskałby zaświadczenia o jej odbyciu. W ostateczności, tj. po upływie okresu aplikacji, skutkować to
by musiało skreśleniem aplikanta adwokackiego z listy aplikantów adwokackich wobec niezakończenia
przez niego, bez usprawiedliwionej przyczyny, aplikacji adwokackiej w terminie, o którym mowa w art.
76 ust. 1 (art. 79 ust. 1 pkt 2 ustawy).
Na marginesie podkreślić wypada, iż Okręgowa
Rada Adwokacka w Szczecinie – zastanawiając się w
praktyce nad przedmiotowym zagadnieniem - rozwa-
żała także inną interpretację przywołanych przepisów, a mianowicie, że możliwe jest odbycie aplikacji
(i uzyskanie zaświadczenia o jej odbyciu) bez zaliczenia przedmiotów objętych programem szkolenia
aplikacji adwokackiej. Po dłuższej analizie uznano
jednak taką wykładnię za absurdalną i nielogiczną,
gdyż w skrajnych przypadkach mogłoby się okazać,
iż aplikant adwokacki nie zaliczyłby żadnego kolokwium, a i tak mógłby uzyskać zaświadczenie o odbyciu aplikacji.
Uzyskanie pozytywnego wyniku z kolokwium
rocznego jest jednym z najważniejszych kryteriów
weryfikujących stan wiedzy i przygotowania aplikanta do wykonywania zawodu adwokata. Brak jest
najmniejszych podstaw, by w zakresie tego kryterium różnicować sytuację aplikanta w zależności od
tego, czy zdał jedno czy dwa kolokwia roczne, skoro
Regulamin aplikacji adwokackiej, po pierwsze, nie
dopuszcza takiej możliwości, a po drugie, stawia jednocześnie aplikantom wymagania rzetelnego kształcenia i uzyskania minimalnej choćby wiedzy z zakresu przedmiotów w nim wskazanych.
rys. Arkadiusz Krupa (Sędzia Sądu Rejonowego w Goleniowie)
* * *
W tej sytuacji, wobec braku możliwości dokonania odmiennej interpretacji cytowanych przepisów,
Okręgowa Rada Adwokacka w Szczecinie zmuszona
jest rozstrzygać takie przypadki w jedyny - możliwy
na gruncie obowiązujących przepisów Prawa o adwokaturze i przepisów korporacyjnych - sposób. Wobec
niezaliczenia kolokwium rocznego (w tym w poprawkowym terminie) nieuniknione jest stwierdzenie o
nieprzydatności aplikanta do wykonywania zawodu
adwokata, niezależnie od tego, że wszyscy członkowie okręgowej rady adwokackiej mogą taki skutek
uznawać za nieproporcjonalny do wagi zdarzenia. [ ]
PS. W najbliższym czasie ORA w Szczecinie zajmie się kwestią skierowania do NRA wniosku o zmianę Regulaminu aplikacji adwokackiej w opisywanym
zakresie, tak by niezaliczenie jednego przedmiotu na
kolokwium rocznym nie skutkowało faktyczną koniecznością skreślenia z listy aplikantów.
Oferta i aukcja a Internet
Rozwój Internetu tworzy wiele nowych sytuacji,
z którymi powinna się zmierzyć doktryna prawnicza.
Trudno tutaj mówić o konkretnym „prawie Internetu”.
Jeśli coś takiego funkcjonuje, to przede wszystkim
w pionierskich, pod tym akurat względem, Stanach
Zjednoczonych. W naszych polskich warunkach
można podjąć jedynie próbę wyodrębniania w każdej
dziedzinie prawa takich regulacji, które w większym
lub mniejszym stopniu będą łączyć się z zagadnieniami związanymi ze stronami WWW, bądź też pocztą
mailową. Najwięcej tychże zagadnień można odnaleźć, rzecz jasna, w prawie cywilnym. Ale również
w poszczególnych procedurach (zwłaszcza ich częściach dowodowych) czy prawie spółek handlowych
da się wyodrębnić przepisy powiązane ze wspomnianą tematyką. Dzisiaj chciałbym pokrótce omówić
dwie stosunkowo nowe instytucje, opierające się jednak na dawnych, tradycyjnych wręcz podstawach:
ofertę elektroniczną oraz aukcję elektroniczną.
Obowiązujący od 25.09.2003 r. art. 661 k.c. stanowi, że oferta złożona w postaci elektronicznej wiąże
składającego, jeżeli druga strona niezwłocznie potwierdzi jej otrzymanie. Klasycznym przykładem zastosowania owej normy w praktyce będzie składanie
przez użytkownika sieci ofert na wybranych stronach
10
WWW1. Oświadczenie woli w postaci elektronicznej
jest ważne z momentem prawidłowego wprowadzenia
do narzędzia elektronicznego (komputera) i poprawnego przesłania za pomocą narzędzi programowych 2 .
W takiej sytuacji, znacznie częściej niż w pozostałych przypadkach, oferentem będzie konsument,
a oblatem przedsiębiorca 3 . Stąd też zgodnie z istniejącymi w polskim prawie tendencjami, ustawodawca
chciał zabezpieczyć interesy tego pierwszego 4 . Temu
właśnie ma służyć nieznana w przepisach o zwykłej
ofercie instytucja potwierdzenia, jako warunek konieczny zawarcia oferty. Potwierdzenie takie może
się objawić w sposób dowolny – wystarczy tylko, żeby
bezpośrednio wynikało z niego, że oblat zapoznał się
z treścią danej propozycji. Trzeba pamiętać i o tym,
że w praktyce potwierdzenie będzie mogło bardzo
często łączyć się z samym oświadczeniem o przyjęciu oferty, a nawet tylko z niego – w sposób pośredni
– wynikać. Takie rozwiązanie przyczynia się do pewności zawarcia umowy, a także ułatwia określenie
chwili jej zawarcia. Bowiem chwila zawarcia umowy
w formie elektronicznej jest uznawana (podobnie jak
w większości przypadków oferty ogólnej) w momencie otrzymania przez oferenta oświadczenia o przyjęciu oferty przez oblata. W tym przypadku oferent nie
1) E. Gniewek (red.), Kodeks cywilny. Komentarz, Warszawa 2006, s. 167., R. Golat, Internet – aspekty prawne, Warszawa 2003, s. 61; 2) S. Dmowski, S. Rudnicki, Komentarz do kodeksu cywilnego. Księga pierwsza. Część ogólna, Warszawa 2006, s. 256; 3) P. Podrecki (red.), Prawo Internetu,
Warszawa 2007, s. 28, 4) Por. np. J. Olszewski (red.), Publiczne prawo gospodarcze, Warszawa 2005, s. 212 – 213, 5) E. Gniewek, op. cit., s. 166;
6) S. Dmowski, S. Rudnicki, op. cit., s. 298, 7) K. Pietrzykowski (red.), Kodeks cywilny. Tom I, Komentarz art. 1 – 449, Warszawa 2005, s. 310;
8) P. Podrecki, op. cit., s. 39 – 43; 9) Zawiesza się danego użytkownika aukcji przede wszystkim za naruszenie dobrych obyczajów, spamming, czy
też używanie wulgarnych wyrażeń.
Maciej J. Nowak
doktorant w Zakładzie Prawa i Gospodarki Nieruchomościami
na Akademii Rolniczej w Szczecinie
prawnik, historyk
musi już potwierdzać otrzymania tego oświadczenia
woli drugiej strony. Wystarczy domniemanie, że oferent mógł bez problemu zapoznać się z elektroniczną
deklaracją oblata.
Co ciekawe, przedstawionych powyżej uregulowań nie stosuje się do... samej poczty mailowej albo
podobnych środków indywidualnego porozumiewania się na odległość 5 . Ustawodawca uznał, że w tym
przypadku nie mamy do czynienia z niepewnością
dotyczącą dojścia informacji do adresata. A skoro tak
– stosuje się tu przepisy ogólne o ofercie. Analogicznie można tę zasadę próbować przenosić na komórkowe SMS’y, czy też różnorakie internetowe komunikatory, chociażby Gadu–Gadu. Wątpliwość, jaka
pojawia się w tym miejscu, to nie tyle wiarygodność
techniczna owych form kontaktu, ile merytoryczna.
Otóż przyjmuje się powszechnie, że zarówno SMS’y,
jak i GG niezwykle rzadko pojawiają się w tzw. oficjalnych, poważnych kontaktach towarzyskich. To
raczej sposób wymiany informacji pomiędzy bliższymi znajomymi. A skoro takie domniemanie, a nawet –
zaryzykujmy to słowo: kształtujący się nowy zwyczaj
– funkcjonuje w powszechnej świadomości, to otwartym pozostaje pytanie o skuteczność zawieranie ofert
związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej w takiej właśnie formie. Niewątpliwie, temat ten
pozostaje otwarty i w przyszłości może sprowokować
wiele dalszych dyskusji.
Jeśli chodzi o samą ofertę elektroniczną, to ustawodawca obciążył dodatkowymi obowiązkami oferenta – przedsiębiorcę, nakazując mu dodanie do
oferty takich elementów, jak szczegółowa informacja
między innymi o procedurze zawarcia umowy, skutkach prawnych potwierdzenia przez drugą stronę
otrzymania oferty, językach w których umowa może
być zawarta, czy nawet specjalnych kodeksach etycznych wiążących oferenta oraz o stronach internetowych na których z treścią owych kodeksów można
się zapoznać. Podobny obowiązek ciąży na przedsiębiorcy w przypadku zaproszenia do negocjacji 6 . Tak
naprawdę, kodeks cywilny nie precyzuje dokładnie,
jakie mogą być bezpośrednie następstwa prawne niezamieszczenia przez przedsiębiorcę owych informacji. Warto tu dodać, że w stosunkach między samymi
przedsiębiorcami (a nie przedsiębiorcą a konsumentem) dopuszczalne jest wyłączenie przedstawionych
obowiązków7.
Jeśli chodzi z kolei o aukcje internetowe, to można wyodrębnić trzy jej rodzaje 8 . W pierwszym przypadku organizator aukcji jest jednocześnie osobą,
która oferuje do sprzedaży własne towary lub usługi.
Poszczególni licytanci, przeważnie specjalnie zarejestrowani, zgłaszają również drogą elektroniczną
swoje oferty. Rzecz jasna, taki tryb rodzi konieczność
pewnej modyfikacji zwyczajów związanych z wpłaceniem wadium, postąpieniem, czy procedurą przybicia. Problemem jest również to, że licytanci nie widzą
dostatecznie szybko zachowania innych uczestników
aukcji. Drugi przypadek aukcji on – line to sytuacja,
gdy organizator oferuje w swoim imieniu cudze rzeczy/prawa. Ponosi on wówczas osobistą odpowiedzialność za niezgodność wydanego później licytantowi towaru/usługi z zawartą umową. Nie dzieje się
tak, kiedy wyodrębni się jeszcze jedną kombinację,
w której organizator nie oferuje w imieniu własnym
niczego, a tylko udostępnia różnym zainteresowanym
podmiotom swoje strony WWW w celu zawarcia umowy. Udostępnienie takie może przybrać formę użyczenia, bądź też zlecenia.
Trzeba pamiętać też o tym, że przy analizie aukcji
on–line należy zawsze uwzględniać regulaminy ogłaszane przez danego organizatora. To tam precyzuje
się chwilę rozpoczęcia i zamknięcia całej procedury,
jej przebieg i zasady, których naruszenie groziłoby zawieszeniem danego użytkownika 9 .
Oferta elektroniczna i aukcja elektroniczna to
niewątpliwie zapowiedź zmian, które wraz z dalszym rozwojem techniki będą coraz poważniejsze.
Wydaje się, że obecne kodeksowe zapisy nie rozwiązują wszystkich rodzących się problemów. Jednakże
umowy zawierane przez Internet są coraz częstsze,
a codzienność przybliża coraz więcej różnorakich
sporów prawnych związanych z elektronicznymi oświadczeniami woli w obrocie handlowym.
W kolejnym tekście postaram się więc przybliżyć
dwie kolejne specjalistyczne, internetowe instytucje, mianowicie podpis elektroniczny i pieniądz elektroniczny. [ ]
11
Michał Misior
radca prawny, III US w Szczecinie
Opodatkowanie dochodów osiągniętych za granicą
– wybrane zagadnienia
Zasadniczym kryterium, przy ustalaniu zakresu
obowiązku podatkowego w Polsce, jest miejsce zamieszkania podatnika, a nie obywatelstwo. Osoby
fizyczne mające miejsce zamieszkania (miejsce rezydencji podatkowej) na terytorium Polski, podlegają obowiązkowi podatkowemu od całości swoich
dochodów. Jest to tzw. nieograniczony obowiązek
podatkowy, o którym stanowi art. 3 ust. 1 ustawy z
dnia 26 lipca 1991 r. o podatku dochodowym od osób
fizycznych (Dz. U. z 2000 r. nr 14, poz. 176 ze zm.).
Aby uniknąć podwójnego opodatkowania dochodów
uzyskiwanych poza granicami kraju, Polska zawarła
z niektórymi państwami umowy dotyczące unikania
podwójnego opodatkowania. Stosuje się w nich dwie
metody: metodę wyłączenia z progresją, albo metodę
proporcjonalnego odliczenia (tzw. kredyt podatkowy).
Metody zapobiegania podwójnemu opodatkowaniu
12
Metoda wyłączenia z progresją (art. 27 ust. 8 ustawy o p.d.o.f.) oznacza, że w Polsce zwalnia się z opodatkowania dochód osiągnięty w drugim państwie,
jednak dla ustalenia podatku należnego od dochodu
osiągniętego w Polsce stosuje się stopę podatku obliczoną dla całego dochodu, tj. łącznie z dochodem
osiągniętym w drugim państwie (art. 27 ust. 8 ustawy). W przypadku, kiedy podatnik nie uzyskuje dochodów w Polsce, nie ma obowiązku złożenia zeznania podatkowego. Kraje, do których ma zastosowanie
ta metoda, to m.in.: Albania, Cypr, Chiny, Chorwacja,
Czechy, Estonia, Francja, Grecja, Indonezja, Irlandia,
Japonia, Kanada, Kuwejt, Litwa, Łotwa, Niemcy, Portugalia, Republika Południowej Afryki, Rumunia, Słowenia, Słowacja, Turcja, Tunezja, Ukraina i Włochy. Metoda proporcjonalnego odliczenia (27 ust. 9
ustawy) oznacza, że w Polsce podatek zapłacony za
granicą podlega odliczeniu od podatku obliczonego
od łącznych dochodów uzyskanych w roku podatkowym. W sytuacji, gdy podatnik nie uzyskuje żadnych
dochodów w Polsce, ma obowiązek złożenia zeznania
podatkowego w celu wykazania dochodów uzyskanych za granicą (art. 27 ust. 9a ustawy). Obliczanie podatku wg tej metody dotyczy dochodów uzyskanych
w takich krajach jak m.in.: Belgia, Dania, Finlandia,
Holandia, Kazachstan, Rosja, Stany Zjednoczone,
Szwecja oraz Wielka Brytania (z Północną Irlandią).
Jeżeli podatnik pracuje w kraju, z którym umowa o
unikaniu podwójnego opodatkowania wskazuje metodę proporcjonalnego odliczenia, jest zobowiązany
do comiesięcznego wpłacania zaliczki na podatek
dochodowy w wysokości 19 %. Jeżeli nie może tych
zaliczek wpłacać co miesiąc, powinien zapłacić je
wszystkie razem po powrocie. Musi to jednak zrobić
do 20-tego dnia następnego miesiąca po miesiącu, w
którym wrócił do kraju. Dodatkowo, przy wpłacaniu
zaliczek, wypełnia i składa deklarację podatkową
(PIT-53).
Dochody uzyskane za granicą, które muszą być
uwzględnione w rozliczeniach z fiskusem w kraju po
pomniejszeniu o diety oraz o wydatki czy ryczałty na
zakwaterowanie, przelicza się na złote polskie według
kursów z dnia otrzymania lub postawienia do dyspozycji podatnika, ogłoszonych przez bank dewizowy, z
którego usług korzystał podatnik, mających zastosowanie przy kupnie walut. Jeśli podatnik nie korzystał
z usług banku dewizowego, przychody przelicza się
na złote według kursu średniego walut obcych z dnia
uzyskania przychodów, ogłaszanego przez NBP.
Natomiast osoba niemająca miejsca zamieszkania
na terytorium RP podlega obowiązkowi podatkowemu tylko od dochodów osiągniętych na terenie Polski
(tzw. ograniczony obowiązek podatkowy). Ustalenie
miejsca zamieszkania ma więc duże znaczenie nie
tylko dla obywateli polskich osiągających dochody
za granicą, ale także dla cudzoziemców osiągających
dochody w Polsce. Jako że stan prawny obowiązujący
do końca 2006 roku przysparzał wielu problemów, z
dniem 1.01.2007 r. zdefiniowano pojęcie miejsca zamieszkania na terytorium RP.
Problematyka miejsca zamieszkania
Ustawa w brzmieniu obowiązującym w 2006 roku
nie definiowała pojęcia miejsca zamieszkania. Interpretowano je na podstawie art. 25 Kodeksu cywilnego,
według którego miejscem zamieszkania osoby fizycznej jest miejscowość, w której osoba ta przebywa z zamiarem stałego pobytu. Przedmiotem oceny w takiej
sytuacji jest zarówno czynnik zewnętrzny (faktyczny
pobyt), jak i wewnętrzny (zamiar stałego pobytu). Tak
więc miejsce zamieszkania, jako miejsce rezydencji
podatkowej, nie musi pokrywać się z miejscem dłuższego pobytu, jeśli nie towarzyszy temu zamiar stałego
podwójnemu opodatkowaniu. Zasady te zostaną omówione w dalszej części artykułu.
pobytu. Organy podatkowe oceniają każdorazowo czy
osoba przebywała za granicą w przejściowych celach,
po osiągnięciu których miała zamiar powrócić do
kraju. Jako przejściowe kwalifikować należy np. cele
zarobkowe czy edukacyjne. Nie ma znaczenia czas
pobytu, lecz właśnie jego charakter. O stałości pobytu
osoby fizycznej na danym terytorium decyduje przede wszystkim takie przebywanie tej osoby, które ma
cechy założenia tam ośrodka swoich osobistych i majątkowych interesów (wyrok SN z 25.11.1975 r., sygn.
III CRN 53/75 opubl. OSNC 1976/10/218). O ocenie
stałości pobytu decydują też okoliczności pozwalające uznać, iż dane określone miejsce stanowi główny
ośrodek życiowej działalności osoby. Bierze się więc
pod uwagę różne powiązania z dana miejscowością,
zarówno o charakterze majątkowo-gospodarczoekonomicznym jak i rodzinno-osobistym. Miejsce
zamieszkania nie może być też utożsamiane z miejscem zameldowania na pobyt stały. Stosując powyższe zasady organy podatkowe stwierdzają, iż sam fakt
czasowego zamieszkiwania i pracy czy edukacji poza
granicami Polski nie dowodzi jeszcze tego, że osoba
zmieniła miejsce zamieszkania i przestała podlegać
nieograniczonemu obowiązkowi podatkowemu w Polsce. Powyższe zasady należy stosować przy rozliczaniu podatku od dochodów osiągniętych w 2006 roku
– oczywiście przy uwzględnieniu obowiązujących
umów międzynarodowych w sprawie zapobiegania
Definicja miejsca zamieszkania po zmianach
Według treści ustawy w brzmieniu obowiązującym
od 1.01.2007 r. – czyli w odniesieniu do dochodów
osiągniętych w 2007 roku – za osobę mającą miejsce
zamieszkania na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej uważa się osobę fizyczną, która posiada na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej centrum interesów
osobistych lub gospodarczych (ośrodek interesów życiowych) lub przebywa na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej dłużej niż 183 dni w roku podatkowym
(art. 3 ust. 1 ustawy o p.d.o.f). Przepis ten stosuje się
z uwzględnieniem umów w sprawie unikania podwójnego opodatkowania, których stroną jest Rzeczpospolita Polska. W pierwszej kolejności należy zwrócić
uwagę, iż przy ocenie miejsca rezydencji pomija się
kwestię zamiaru stałego pobytu. Badany więc będzie
jedynie stan faktyczny, co ocenić można jako zaletę
nowego rozwiązania. Jednakże ustawodawca, stosując
pojęcie „ośrodka interesów życiowych” (znane z umów
międzynarodowych), tego określenia nie zdefiniował.
Będzie więc to niewątpliwie przedmiotem sporów pomiędzy podatnikami a organami podatkowymi.
Organy podatkowe, określając ośrodek interesów
życiowych podatnika, oceniać będą wszelkie okoliczności faktyczne wskazujące na związki osoby z danym państwem. Będą to niewątpliwie: miejsce pobytu
najbliższej rodziny, miejsce położenia składników
majątku większej wartości, powiązania towarzyskie,
zatrudnienie lub prowadzenie działalności gospodarczej. Należy pamiętać też o tym, iż to na podatniku
ciąży obowiązek udowodnienia, gdzie posiada ośrodek interesów życiowych. W pierwszej kolejności, podatnik powinien więc odwołać się do postanowień odpowiedniej umowy międzynarodowej (jeżeli takowa
obowiązuje z danym państwem) oraz zadbać o uzyskanie tzw. certyfikatu rezydencji podatkowej. Certyfikat rezydencji jest dokumentem, który potwierdza
rezydencję podatkową danej osoby fizycznej, czyli
posiadanie przez nią miejsca zamieszkania dla celów
podatkowych na terenie innego państwa. Osoba taka
traktowana jest w tymże państwie jako podlegająca
nieograniczonemu obowiązkowi podatkowemu. Nie
można zapominać także o aktualizacji swoich danych
poprzez złożenie formularza NIP-3 w polskim urzędzie skarbowym.
Wątpliwości interpretacyjne może budzić także
przesłanka pobytu przez okres przekraczający 183
dni w roku podatkowym. Należy tu pamiętać o istot-
13
nej kwestii: nie wystarczy przebywać za granicą
przez okres dłuższy niż 183 dni, aby automatycznie
przestać podlegać nieograniczonemu obowiązkowi
podatkowemu w Polsce. Przykładowo: jeżeli podatnik
przebywając ponad 183 dni za granicą, jednocześnie
pozostawi w Polsce najbliższą rodzinę i majątek, oznaczać to będzie, iż jego ośrodek interesów życiowych
nadal znajduje się w Polsce. W konsekwencji będzie
on traktowany przez organy podatkowe jako osoba
mająca miejsce zamieszkania w Polsce i podlegająca
tu nieograniczonemu obowiązkowi podatkowemu.
Dopiero spełnienie obu przesłanek wymienionych
w art. 3 ust. 1a skutkuje utratą miejsca zamieszkania
na terytorium Polski. To rozwiązanie jest szczególnie
istotne w tych sytuacjach, gdy w umowie międzynarodowej o unikaniu podwójnego opodatkowania stosuje się metodę proporcjonalnego odliczenia, mniej
korzystną dla podatnika.
Dochody osiągane przez cudzoziemców
14
W myśl znowelizowanego art. 3 ust. 2b ustawy o
p.d.o.f., za dochody osiągane na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej uważa się w szczególności dochody z:
pracy wykonywanej na terytorium RP na podstawie
stosunku służbowego, stosunku pracy, pracy nakładczej oraz spółdzielczego stosunku pracy, bez względu
na miejsce wypłaty wynagrodzenia; działalności wykonywanej osobiście na terytorium RP, bez względu
na miejsce wypłaty wynagrodzenia; działalności gospodarczej prowadzonej na terytorium Polski, a także
położonej na naszym terytorium nieruchomości, w
tym ze sprzedaży takiej nieruchomości.
Pobyt cudzoziemca w Polsce trwający dłużej niż
183 dni w roku podatkowym, nie skutkuje automatycznie uznaniem, że jego miejscem zamieszkania
stała się Polska. Jeżeli bowiem w myśl odpowiedniej
umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania, której stroną jest Polska, ośrodek interesów życiowych
tej osoby pozostaje za granicą – wówczas podlega ona
w Polsce ograniczonemu obowiązkowi podatkowemu. W związku z tym płatnicy, którzy dokonują wypłat należności określonych w art. 29 ust. 1 ustawy o
p.d.o.f. (m.in. z tytułu umowy zlecenia lub umowy o
dzieło, umów o zarządzanie przedsiębiorstwem, kontraktów menedżerskich, powołania do składu zarządu lub rady nadzorczej osoby prawnej, etc.) na rzecz
cudzoziemców, których pobyt w Polsce przekroczy
183 dni w roku podatkowym, powinni ustalić, czy w
świetle odpowiedniej umowy o unikaniu podwójnego
opodatkowania, osoba taka posiada miejsce zamieszkania dla celów podatkowych w innym państwie
i podlega w Polsce ograniczonemu obowiązkowi podatkowemu. Jest to o tyle istotne, że w przypadku
ustalenia miejsca rezydencji podatkowej w innym
państwie, płatnik co do zasady pobierze zryczałtowany podatek dochodowy. Natomiast w przypadku, gdy
cudzoziemca obejmować będzie nieograniczony obowiązek podatkowy, płatnik pobierze zaliczki na podatek dochodowy na zasadach ogólnych. Dla ustalenia
miejsca zamieszkania takiej osoby pomocne może być
posiadanie certyfikatu rezydencji podatkowej oraz
oświadczenie cudzoziemca, że ośrodek jego interesów życiowych znajduje się w innym państwie.
Należy także nadmienić, że od podatku dochodowego od dochodu uzyskanego ze źródeł przychodów
położonych za granicą wolni są członkowie personelu
przedstawicielstw dyplomatycznych i urzędów konsularnych oraz inne osoby korzystające z przywilejów i
immunitetów dyplomatycznych lub konsularnych na
podstawie umów lub powszechnie uznanych zwyczajów międzynarodowych, jak również członkowie ich
rodzin pozostający z nimi we wspólnocie domowej,
jeżeli nie są obywatelami polskimi i nie mają stałego
pobytu na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.
Umowy międzynarodowe
Oczywiście zasady dotyczące rezydencji podatkowej stosować należy przy uwzględnieniu umów międzynarodowych w sprawie zapobiegania podwójnemu opodatkowaniu (art. 4a ustawy o p.d.o.f.). W takiej
sytuacji status rezydencji podatkowej danej osoby
ocenia się z reguły według następujących zasad:
• osobę uważa się za mająca miejsce zamieszkania w
tym państwie, w którym ma ona stałe miejsce zamieszkania,
• jeżeli ma ona stałe miejsce zamieszkania w obu umawiających się państwach, to uważa się ją za mająca
miejsce zamieszkania w tym państwie, z którym ma
ściślejsze powiązania osobiste i gospodarcze (ośrodek interesów życiowych),
• jeżeli nie można ustalić ośrodka interesów życiowych czy też osoba nie posiada stałego miejsca zamieszkania w żadnym z państw, wówczas za miejsce zamieszkania uważa państwo, gdzie zazwyczaj
przebywa,
• w przypadku gdy zazwyczaj przebywa w obu państwach albo nie przebywa w żadnym z nich, decydującą okoliczność będzie miało obywatelstwo,
• jeżeli miejsca zamieszkania nie można ustalić wedle powyższych reguł, to właściwe władze umawiających się państw rozstrzygną tę kwestię w drodze
wzajemnego porozumienia. [ ]
Most w Mitrovicy, oddzielający trzydziestotysięczną społeczność serbską od stutysięcznej albańskiej, będący pod stałą kontrolą francuskiego kontyngentu KFOR...
i tzw. bridge watchers, nielegalnych serbskich bojówek
Most, przez który nikt nie waży się przejść
Przyszłość Kosowa z perspektywy młodych Albańczyków i Serbów
„No, to będzie wojna” mówi jeden z trójki serbskich
studentów siedzących za stołem, uśmiecha się dziwnie i natychmiast zapada głucha cisza. Zebrani wyraźnie nie spodziewali się takiej, nieco aroganckiej,
ale aż do bólu szczerej odpowiedzi. Wszyscy spoglądają po sobie zakłopotani, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Pytanie brzmiało, co będzie, gdyby ostatecznym
statusem Kosowa, zatwierdzonym przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, miała być niepodległość. W czasie,
kiedy miało miejsce to spotkanie, ogólnie spodziewaną zawartością tak zwanej „przesyłki” (status package), opracowanej przez byłego fińskiego prezydenta
Marttiego Ahtisaariego, miała być właśnie niepodległość Kosowa. Choć w zawoalowanej formie (bez
użycia słowa „niepodległość” lub „suwerenność”) i
z pewnymi ograniczeniami na rzecz nadzoru przez
społeczność międzynarodową, w rezultacie taki miał
być jednak efekt: ostateczne odłączenie się od Serbii.
Co stało się w Kosowie
16
Kosowo cieszyło się niegdyś znaczną autonomią
w ramach Serbii, której południową częścią (15% terytorium) wciąż formalnie pozostaje. Po dojściu do
władzy Slobodana Miloszevica, w 1989 roku Belgrad
odebrał Kosowu dotychczasowe przywileje samorządowe: w szkołach i instytucjach przeprowadzono
czystki, wyrzucając Albańczyków i wprowadzając
na ich miejsca Serbów. Zamykano i rozwiązano al-
bańskie organizacje kulturalne, wydano dyskryminacyjne ustawy dotyczące własności i zatrudnienia.
Większość Albańczyków znalazło się na bezrobociu;
przedstawiciele nauki i kultury zmuszeni zostali do
zejścia do podziemia i organizacji tajnych kompletów.
Sytuacja odwróciła się w 1999 roku, gdy Serbia,
dokonująca w Kosowie od kilku lat masakr albańskiej ludności w ramach walki z partyzancką Armią
Wyzwolenia Kosowa (UÇK, lub KLA – Kosovo Liberation Army) została przyciśnięta do muru na skutek
bombardowań przeprowadzonych przez NATO. Kosowo stało się międzynarodowym protektoratem ONZ,
chronionym przez międzynarodowy kontyngent
wojsk NATO (Kosovo Force, KFOR) i dowodzonym
przez mającego niemal dyktatorskie uprawnienia
Specjalnego Przedstawiciela Sekretarza Generalnego
ONZ (SRSG). Misja ONZ w Kosowie (UNMiK), mająca
początkowo tymczasowy charakter, rozciągnęła się w
czasie na długie lata. Zamieszki w marcu 2004 roku,
w których kosowscy Albańczycy zaatakowali serbską
mniejszość i spalili wiele serbskich domów i miejsc
kultu, ukazały w pełni, jak nieudolny i pozbawiony
sensownej wizji integracji etnicznej jest w rzeczywistości międzynarodowy zarząd prowincją. Oddolna
presja dwumilionowego społeczeństwa Kosowa, którego 90% stanowią Albańczycy, spowodowała, że spychana w dół grafików międzynarodowych spotkań
sprawa statusu Kosowa wypłynęła na nowo na arenie
międzynarodowej.
Kraj młodych ludzi
To, co natychmiast przykuwa uwagę przy okazji
pierwszego spaceru ulicami Prisztiny, to wrażenie,
że w Kosowie mieszkają niemal wyłącznie młodzi ludzie. Wrażenie to potwierdzają statystyki: około 70%
społeczeństwa w Kosowie ma mniej niż 30 lat, połowa
mniej niż 25.
Taki stan rzeczy daje z pozoru nadzieję na jaśniejszą przyszłość dla Kosowa. Młode pokolenie, jak można by sądzić, zwykle łatwiej angażuje się w inicjatywy
na rzecz pojednania, nie będąc tak bardzo obciążone
przykrymi historycznymi doświadczeniami. Młodym
łatwiej znaleźć wspólny język, porozumieć się ponad
podziałami. Tak przynajmniej myślałem, zanim przyjechałem do Kosowa.
Tajne komplety w latach dziewięćdziesiątych
Dwudziestosiedmioletnia Adriana opowiada mi,
jak w latach dziewięćdziesiątych całe liceum i kilka lat uniwersytetu spędziła uczestnicząc w tajnych
kompletach. Jej klasa składała się z trzynastu osób.
Zajęcia odbywały się na zmianę w prywatnych mieszkaniach uczniów lub profesorów.
„Siadaliśmy gdzie się dało, na kanapie, krzesłach,
podłodze, z herbatą w ręku, w domowej atmosferze.
Człowiek zyskiwał przez to bardzo bliski kontakt z profesorami, jaki trudno mieć na zwykłym uniwersytecie”,
wspomina Adriana. W czasie klasówek i egzaminów
studenci rozdzielani byli, dla utrudnienia ściągania,
do różnych pokoi, do kuchni i łazienki.
Adriana pamięta jednak i inne aspekty takiego nauczania. Na zajęcia trzeba było przynosić albańskojęzyczne, zakazane podręczniki i zeszyty. Na uniwersytet niektórzy musieli dojeżdżać z daleka. Zdarzały się
naloty milicji, przeszukania w pociągach. Dziewczynom czasem uchodziło na sucho; chłopaków zabierano na komisariat i bito; książki konfiskowano.
Obserwatorzy mostu
Adriana i jej kolega z uniwersytetu w Prisztinie,
Zhim, są ze mną na spotkaniu z serbskimi studentami. Przy przedstawianiu się nie zdradzają swojej
tożsamości – spotkanie odbywa się w północnej Mitrovicy.
Tutejsi Serbowie należą do najbardziej chyba radykalnych nacjonalistów – syndrom oblężonej twierdzy.
Mitrovica jest miastem podzielonym między sto tysięcy Albańczyków w części południowej i trzydzieści
tysięcy Serbów na północy. Obie części łączy duży,
otoczony zasiekami most strzeżony przez francuskich
żołnierzy. Ale nie tylko przez nich: nieoficjalnie istnieją też tak zwani bridge watchers, obserwatorzy
mostu – część nielegalnych serbskich bojówek w
północnej Mitrovicy. Stale obserwują oni most i, jeśli
przechodzi przezeń ktoś, czyj wygląd zdradza albańskie pochodzenie – informują odpowiednie instancje.
Odpowiednie instancje zaraz za pierwszym zakrętem
przechwytują Albańczyka i skłaniają do powrotu... jeśli ma wystarczająco dużo szczęścia. Albańczycy nie
zapuszczają się do północnej części miasta, jeśli nie
muszą. Jeżeli muszą, przed wjazdem na znak pokory
odkręcają tablice rejestracyjne samochodów. Albańscy kierowcy naszych autokarów i nasi przewodnicy
wysiedli zaraz przed przejazdem przez most; kierowców zastąpili kierowcy serbscy.
Kamienie lecą na serbskie autobusy
Pytamy serbskich studentów o bridge watchers.
Spoglądają po sobie, po czym uśmiechają się: rzeczywiście, Albańczycy nie są mile widziani w półnonej
Mitrovicy. Ale i Serbowie nie mają swobody poruszania się w Kosowie. Nie mylą się: kiedykolwiek któryś z
nich chce odwiedzić swoich ziomków mieszkających
w położonych w głębi Kosowa serbskich enklawach,
jak Pec (Peja) lub leżąca niedaleko Prisztiny Gracanica, nie odważy się pojechać zwykłym samochodem.
Musi zabrać się jednym z kursujących specjalnie w
tym celu autobusów ONZ. Niekiedy godziny kursów
autobusów wypadają w czasie, gdy ze szkół wychodzą
albańskie dzieci... dobrze wiedzą, kto nimi podróżuje:
na autobusy sypie się grad kamieni, tłukąc szyby i raniąc podróżujących. Zdarzenia takie miały miejsce
przynajmniej kilka razy w ciągu ostatniego roku.
„Albański problem”
Zapytani o pochodzenie, serbscy studenci ujawniają, że tylko jeden z nich jest z Mitrovicy. Ten jest
zresztą najcichszy. Pozostali pochodzą z Belgradu i z
Podgoricy (stolicy Czarnogóry). Zadaję sobie pytanie,
co sprawia, że studenci ze zdecydowanie lepiej prosperujących miast przyjeżdżają na studia do Mitrovicy, miasta, którego serbska strona zatrzymała się w
rozwoju gdzieś w początkach lat 80. ubiegłego wieku.
Student z Belgradu daje nam nieco nieskładne wytłumaczenie rodzinne, które mnie nie przekonuje. Ten z
Podgoricy wykłada karty na stół. Uważa, że to ważne
być tutaj na miejscu, na linii frontu, i bronić kolebki
serbskiej kultury i społeczeństwa w sytuacji, gdy na
Kosowo ostrzą sobie zęby albańscy muzułmanie. Tak
samo zresztą, jak przewiduje, „albański problem” czeka w ciągu kilkunastu lat Czarnogórę, Macedonię, być
może i inne kraje w regionie.
Próbujemy łagodzić, ale student rozkręca się: „Zdradzę wam sekret. Według mnie, Albańczycy są narodem
prymitywnym i dzikim. Wyobraźcie sobie, że jeszcze
w latach dziewięćdziesiątych nie chodzili w ogóle do
szkół! Jeśli nawet mieli jakieś szkoły, to w piwnicach,
pochowane...”. Spoglądam na Adrianę i widzę, jak robi
się czerwona na twarzy. Za krótką chwilę rozpęta się
piekło.
Za moment bowiem Adriana ujawni swoją tożsamości (drugi z Albańczyków, Zhim, do końca nie
przyzna się do swego pochodzenia) i wyjaśni co, jako
17
Fontanna, w której stołeczni muzułmanie obmywają
głowy, ręce i stopy przed wejściem do meczetu
studentka „latającego uniwersytetu”, uważa o prymitywności swojego narodu. Teraz nastąpi gwałtowna
licytacja: kto tu był pierwszy i kiedy, czyje tu jest dziedzictwo narodowe, kto komu ilu zabił bliskich i znajomych. W wirze kłótni miesza się historia, ta dawna i
ta najnowsza, i religia, i osobiste doświadczenia...
Serbowie nie podejrzewali, że mamy w grupie Albańczyków i są wściekli. Uważają, że zastawiliśmy na
nich pułapkę. Od tej pory rozmowy nie kontroluje już
nikt, rozchodzimy się przygaszeni i źli. Po spotkaniu
jeden z Serbów powie mi, że „nieźle ich z tą albańską
dziewczyną podeszliśmy”. Nie chce wierzyć, że to
z obawy przed ich reakcją. Mówię, że przynajmniej
mieliśmy okazję usłyszeć, co naprawdę mają do powiedzenia.
Epilogiem dla tej historii jest późniejsze wieczorne
spotkanie, na którym Serbowie i Albańczycy spotkali się ponownie. Po próbach mediacji z naszej strony,
niektórzy z nich zamienili ze sobą parę słów. Trudno
jednak mówić w tym przypadku o dialogu. Serbski
student przeprosił Adrianę za swoje słowa, jak powiedział, „niewłaściwie go zrozumiała”. Rozpromienił
się jednak dopiero, gdy dowiedział się, że Adriana
jest katoliczką. Dla chrześcijan, jak zapewnił, ma pełen szacunek. Problem w tym, że mimo niespecjalnego przywiązania do religii, oficjalnie przytłaczająca
większość (około 98%) kosowskich Albańczyków to
muzułmanie.
Podwójna rzeczywistość
18
Być może, sposobem na przełamanie lodów między młodzieżą serbską i albańską w Kosowie byłoby
organizowanie spotkań – warsztatów studenckich,
obozów integracyjnych – na neutralnym gruncie, za
granicą.
W rozmowie z serbskim studentem, który pełni
funkcję przewodniczącego lokalnego samorządu
studentów spytałem, dlaczego nie próbuje się podejmować tego rodzaju inicjatyw na rzecz pojednania.
Zwróciłem uwagę, że inicjatywy należy oczekiwać
szczególnie od osób takich jak on, mających możliwość pociągnąć za sobą innych, dać przykład. Odpowiedział, że jemu się takie pomysły właściwie bardzo
podobają, ale obawia się wyjść z inicjatywą, bowiem
sądzi, że w takim wypadku zostałby okrzyknięty
zdrajcą przez pozostałych. „Nie macie pojęcia, jak to
tutaj działa”, mówi. „Każdy każdemu patrzy na ręce,
nikt nie stara się wyjść przed szereg”.
Sytuacji nie ułatwia zamieszanie z tożsamością
uniwersytetu w Mitrovicy. Nominalnie jest to wciąż
Uniwersytet w Prisztinie. Po bombardowaniach
NATO i wejściu sił KFOR wojska serbskie wycofały
się z Kosowa, a albańska większość odzyskała kontrolę nad szkołami i instytucjami kulturalnymi. Dotychczasowa kadra uniwersytecka, uciekając przed
represjami ze strony Albańczyków (troje serbskich
profesorów zamordowano jeszcze w samym środku
uniwersyteckiego kampusu), wyjechała z Prisztiny
i przeniosła większość wydziałów do północnej Mitrovicy. Nie uznając legalności stołecznego uniwersytetu, przy wsparciu serbskiego rządu uniwersytet wciąż
mieni się jedynym prawdziwym „Uniwersytetem w
Prisztinie”. Istnieją zatem w praktyce dwa, rywalizujące ze sobą „uniwersytety w Prisztinie”: ten albański,
w Prisztinie (Universiteti i Prishtinës), i ten serbski,
(Univerzitet u Prištini) w północnej Mitrovicy. Mimo,
że UNMiK uznał oficjalnie serbski uniwersytet w 2002
r., w praktyce za granicą uznawany jest jednak tylko
ten stołeczny. Dla serbskich studentów z Mitrovicy
oznacza to, że uczestnictwo w programach wymiany
studenckiej jest dla nich bardzo utrudnione. Zresztą,
Błotnista uliczka w Janievie, wieloetnicznej wiosce założonej przez Chorwatów
z Dubrovnika. Stanowiąca przykład pokojowej współegzystencji Albańczyków,
Serbów i Chorwatów, wioska umiera wskutek wysokiego bezrobocia
organizowane przez społeczność międzynarodową
(OBWE, organizacje pozarządowe) i samorząd programy dla młodzieży kosowscy Serbowie i tak zazwyczaj,
przy poparciu serbskiego rządu w Belgradzie, bojkotują. „Poziom współpracy między studentami pozostaje
wciąż na minimalnym poziomie”, przyznaje ekspert
OBWE, a jest to zapewne i tak zawyżona ocena.
Co ciekawe, podobnie podwójna sytuacja zachodzi
także w systemie sądownictwa. I tak, w północnej Mitrovicy istnieją „sądy rejonowe w Prisztinie” oraz „sąd
okręgowy w Prisztinie”: przyjmują one i rozstrzygają
sprawy, równolegle kontynuując swoją działalność
niezależnie od powstania ich albańskich odpowiedników w stolicy...
Plan Ahtisaariego
Ogłoszony w końcu stycznia niemal 60-stronicowy
plan Ahtisaariego przewiduje, że Kosowo odłączy się
od Serbii uzyskując, jak to określił jeden z dyplomatów obecnych przy jego ogłoszeniu, „prawie-niepodległość”. W praktyce oznacza to, że Kosowo będzie
mogło posiadać własną armię, konstytucję i symbole
narodowe, zawierać traktaty i uzyskiwać członkostwo
w instytucjach i organizacjach międzynarodowych.
Suwerenność Kosowa ma być jednak ograniczona
w ten sposób, że kraj nie będzie mógł zdecydować o
przyłączeniu się do któregokolwiek z sąsiadów. Kosowo musi również stale gwarantować wysoki poziom
ochrony mniejszościom etnicznym żyjącym na jego
terytorium i zadbać o ich należytą reprezentację w
państwowych instytucjach. Nad realizacją postanowień planu-porozumienia czuwać ma specjalny organ,
International Civilian Representative, ICR, mający
szczególne kompetencje interwencyjne. Szczególna
rola przewidziana jest dla Unii Europejskiej, która
ustanowić ma specjalną misję doradczą w Kosowie
dotyczącą sądownictwa, policji i służb celnych. W Kosowie pozostać mają również siły NATO.
Próby uzyskania akceptacji dla planu nie przyniosły, jak dotąd, sukcesu, głownie za sprawą nieugiętego stanowiska Belgradu. Wszystko wskazuje na to,
że zgoda nie zostanie osiągnięta i o akceptacji planu
zdecyduje Rada Bezpieczeństwa ONZ, której Ahtisaari planuje przedłożyć plan z końcem marca. Trudno
przewidzieć ostateczne stanowisko Rosji i Chin, które
dotychczas ograniczały się głownie do zastrzegania,
że jakiekolwiek rozwiązanie musi uzyskać akceptację obu stron konfliktu. Oba kraje lubią widzieć
w Kosowie precedensowy przypadek, który mógłby
teoretycznie zostać kiedyś przywołany w kontekście
ich własnych problemów z separatystami, i rozważają
użycie weta w obradach Rady.
Jaka przyszłość dla Kosowa?
Z pewnością, rychłe jednoznaczne określenie statusu Kosowa stworzyłoby sytuację, w której prowadzenie rozmów na temat przyszłości stosunków serbsko-albańskich stałoby się łatwiejsze. Z czasem, być
może, obu stronom udałoby się ostudzić nacjonali-
styczne tendencje i rozważyć możliwości porozumienia. Niewątpliwie, istniejąca wciąż w tym zakresie
nieokreśloność stanowi i będzie stanowić zarzewie
dla kolejnych konfliktów na tle etnicznym. Szczególnie ważne jest to dla młodych kosowskich Serbów
i Albańczyków, którzy w dzisiejszej rzeczywistości
szczuci są jedni przeciw drugim, z jednej strony przez
Belgrad, z drugiej przez nacjonalistycznych fundamentalistów pokroju Albina Kurti, organizatora ostatniej manifestacji w Prisztinie, w której na skutek zbyt
gwałtownej reakcji policji zginęły dwie osoby. Takie
wydarzenia będą się mnożyć i stanowić pożywkę dla
nacjonalistów z obu stron.
Pozostaje wierzyć, że Kosowo stanie się wkrótce
normalnym krajem i będzie mogło zacząć starania o
normalizację swoich stosunków z Serbią. Być może
wówczas Belgrad zaprzestanie wspierania młodych
kosowskich Serbów do bojkotu albańskich inicjatyw,
być może w rezultacie nie będą mieli oni innego wyboru, jak tylko albo „przejść przez most” i zacząć ze
sobą rozmawiać, albo wyjechać. Być może młodzi
Albańczycy będą w stanie zapomnieć o krzywdach
wyrządzonych w latach dziewięćdziesiątych i wyciągnąć rękę na znak pojednania.
Być może jednak powyższy akapit to jedynie zbiór
pobożnych życzeń. Jeżeli istnieje dla Kosowa jakakolwiek nadzieja na przyszłą pokojową współegzystencję grup etnicznych, należy ją pokładać w ludziach
młodych. Nie dostrzegłem jej jednak w oczach tych
spośród nich, których spotkałem na mojej drodze. [ ]
Andrzej Mancewicz
Prawnik, student European Master in Human Rights and Democratization uniwersytetu w Padwie/Wenecji, Visiting Student na uniwersytecie w Helsinkach.
[email protected]
19
ks. dr Grzegorz Harasimiak, Katedra Prawa Karnego Materialnego WPiA US
Paragrafem w małolata
W imię czego obniżona ma być granica wieku odpowiedzialności za wykroczenia?
W naszym kraju co pewien czas podnoszony jest
problem zaostrzenia odpowiedzialności karnej nieletnich. Wśród wielu propozycji z tym związanych
niezmiennie, od wielu już lat, stale wysuwana jest
jedna – obniżenie granicy wieku odpowiedzialności
karnej. W obecnym stanie prawnym, generalnie jest
to ukończenie przez sprawcę czynu 17 lat (art. 10 § 1
kodeksu karnego i art. 8 § 1 kodeksu wykroczeń). Wyjątek od tej reguły zawiera kodeks karny. Przewidziano w nim możliwość (nie konieczność) pociągnięcia
nieletniego do odpowiedzialności karnej na zasadach
ogólnych, czyli potraktowania go jak osoby dorosłej.
Muszą być jednak spełnione trzy warunki (art. 10 §
2 kodeksu karnego). Po pierwsze wiek – ukończenie
przez nieletniego w chwili czynu 15 lat. Po drugie,
popełnienie ściśle określonego rodzaju przestępstwa.
Po trzecie, za takim potraktowaniem winny przemawiać dodatkowe przesłanki natury podmiotowoprzedmiotowej.
W myśl forsowanej przez Ministerstwo Sprawiedliwości nowelizacji kodeksu wykroczeń (ze względu
na ilość i jakość zmian trzeba chyba mówić o rekodyfikacji), rozwiązanie podobne do przedstawionego
powyżej ma dotyczyć również sprawców wykroczeń.
W związku z tym proponowana jest gruntowna przebudowa art. 8 kodeksu wykroczeń (treść dostępna na
internetowej stronie Ministerstwa Sprawiedliwości).
Wyodrębniony § 1 ma mieć brzmienie: „Na zasadach
określonych w niniejszej ustawie odpowiada ten, kto
popełnia czyn zabroniony po ukończeniu lat 15”.
Z kolei w całkowicie nowym § 2 ma się znaleźć zapis: „Jeżeli sprawca nie ukończył w chwili popełnienia
czynu 17 lat oraz jeżeli charakter czynu, okoliczności
sprawy lub stopień rozwoju sprawcy, jego właściwości
i warunki osobiste za tym przemawiają, sąd przekazuje sprawę sądowi rodzinnemu do rozstrzygnięcia na
podstawie ustawy o postępowaniu w sprawach nieletnich”. Warto zapytać qui bono – w imię jakiego dobra
wprowadzane są tego rodzaju zmiany?
Odpowiedź na tak postawione pytanie zdaje się
dawać sam wnioskodawca w uzasadnieniu proponowanych zmian (treść również dostępna na internetowej stronie Ministerstwa Sprawiedliwości). W skrócie argumenty te można ująć w następujące grupy:
20
• Nieletni po ukończeniu 13 lat odpowiada wyłącznie na gruncie ustawy o postępowaniu w sprawach
nieletnich (dalej skrót u.p.n.) i to tylko za wybrane
wykroczenia,
• Nieletni nie ponosi odpowiedzialności za wykroczenia z ustaw szczególnych (jako ilustracja przywołane są ustawy o: ochronie zwierząt, bezpieczeństwie
imprez masowych),
• Wobec nieletniego sprawcy wykroczenia stosowane mogą być wyłącznie środki wychowawcze.
Pozornie sprawa jest oczywista i wydaje się, że z
taką argumentacją trudno polemizować. Tym bardziej, iż dalej w uzasadnieniu można przeczytać:
„zmiana wychodzi naprzeciw potrzebom praktyki,
albowiem przesunięcie się wieku dojrzałości młodzieży oraz ilość wykroczeń popełnianych przez
nieletnich w połączeniu z dotychczasowym stanem
prawnym w zakresie wieku odpowiedzialności, powodował praktyczną bezkarność ich sprawców”.
Można jedynie zapytać na jakiej podstawie do tej
pory prowadzono postępowania z nieletnimi sprawcami wykroczeń (bo… o zgrozo… prowadzono!). Trzeba mocno podkreślić, że dwa pierwsze z wyżej wymienionych argumentów nie są prawdziwe! Nieletni
sprawcy czynów zabronionych, kwalifikowanych
jako przestępstwa (ściślej zbrodnie, występki) lub wykroczenia (zawarte w kodeksie wykroczeń lub ustawach szczególnych), pociągani są do odpowiedzialności w ramach prawa karnego. Takie zachowania
mogą być jedynie różnie kwalifikowane prawnie. Po
pierwsze, jako czyn karalny, gdy sprawca mający od
13 do 17 lat popełnił jedno ze ściśle wymienionych
wykroczeń zawartych w kw. Po drugie, w przypadku
osób poniżej 17 roku dopuszczających się jakichkolwiek wykroczeń (umieszczonych w kodeksie wykroczeń lub innych ustawach), takie zachowania traktowane są jako przejawy demoralizacji. Jest to prawda
od lat wskazywana w doktrynie i judykaturze przy
interpretacji treści art. 1 § 2 i art. 4 § 1 u.p.n. (np.
A.Gaberle, M.Korcyl-Wolska: Komentarz do ustawy o
postępowaniu w sprawach nieletnich, Gdańsk 2002 s.
19-20, 34). Myślę, że dalszy komentarz jest zbyteczny.
Natomiast rzeczywiście zgodzić się trzeba z trzecim
argumentem. Wobec nieletniego sprawcy jakiegokolwiek wykroczenia, bez względu jak jest ono kwalifikowane prawnie, prowadzone jest postępowania w
trybie wychowawczym. Może się ono zakończyć co
najwyżej orzeczeniem środków wychowawczych lub
leczniczych. Główną ideą zmiany granicy odpowiedzialności na podstawie kodeksu wykroczeń
może więc być zmiana procedury postępowania
i chęć rozszerzenia sankcji za popełnienie przez
nieletniego jakiegokolwiek wykroczenia. Wskazuje na to dalszy toku wywodu zawartego w uzasadnieniu do proponowanych zmian. Skupię się
tylko na drugiej kwestii.
Projektodawca w uzasadnieniu sam zwraca
uwagę na konieczność orzekania wobec nieletnich sprawców jakichkolwiek wykroczeń sankcji w postaci przewidzianego w u.p.n. umieszczenia w zakładzie poprawczym lub właściwych
kodeksowi wykroczeń. Pomijając już błędną ocenę charakteru pierwszego środka jako quasi kary
(por. A.Gaberle, M.Korcyl-Wolska…, s. 76-77) uderza szczere stwierdzenie zawarte w uzasadnieniu. Projektodawca dochodzi do wniosku, że „…
nie jest (…) zasadne, aby środek ten (umieszczenie
w zakładzie poprawczym – mój dopisek) mógł być
orzekany w przypadku popełnienia przez nieletniego sprawcę czynu o stosunkowo niedużej
szkodliwości, jakim jest wykroczenie. Kary przewidywane za wykroczenia są natomiast karami o
umiarkowanej dolegliwości i nie ma przeciwwskazań, aby były stosowane również wobec nieletnich
sprawców wykroczeń, którzy ukończyli 15 lat”.
Dlatego projektodawca dodaje, że zasadą ma być
„…odpowiedzialność za wykroczenie na zasadach
określonych w Kodeksie wykroczeń, a jedynie w
wyjątkowych wypadkach według zasad określonych w ustawie o postępowaniu w sprawach nieletnich”. Po myśli proponowanego ujęcia art. 1 §
1 kodeksu wykroczeń chodzi o sankcje w postaci: aresztu, ograniczenia wolności, grzywny do
15.000 złotych lub naganę. Natomiast zgodnie
z art. 41 obecnego kodeksu wykroczeń, który
według projektu ma być zachowany w niezmienionej formie, możliwe byłoby także pozostanie
przy zastosowaniu pouczenia, zwróceniu uwagi,
ostrzeżeniu lub na zastosowaniu innych środków oddziaływania wychowawczego. Dodać do
tego także trzeba pozostawienie niezmienionego
katalogu środków karnych jakie w takich przypadkach także można orzekać (obecny art. 28 kodeksu wykroczeń). Kuriozalnie więc, preferowaną sankcją staje się: odizolowanie nieletniego na
jakiś czas (areszt) bez poddania go w tym okresie
pracy wychowawczej (w tym i obowiązkowej
przecież nauce), albo nałożenie na osobę pozbawioną stałych dochodów i możliwości zarobkowania kary pieniężnej (grzywna, częściowo
ograniczenie wolności), ewentualnie zastosowanie namiastki środka wychowawczego w postaci
obowiązków wynikających z ograniczenia wolności, nagany lub przewidzianych w art. 28 i 41
kodeksu wykroczeń. Nie wchodząc już w głębsze
analizy w tym kontekście wystarczy te możliwości porównać z paletę środków przewidywanych
21
22
w art. 6 u.p.n. (np. zobowiązania do: naprawienia
szkody, określonego postępowania, poddania się terapii, umieszczenia w specjalnych ośrodkach o różnym
charakterze, poddanie nadzorom lub dozorom). Widać nie tylko znaczne ograniczenia sankcji na podstawie kodeksu wykroczeń wobec przewidywanych
w u.p.n. środków. Przede wszystkim, jeżeli weźmie
się pod uwagę ich charakter, zakres, sposób orzekania i wykonywania, to w porównaniu do kar oraz
środków karnych za wykroczenia okazują się one
znacznie bardziej dolegliwe dla samego nieletniego.
Do czego więc zmierza obniżenie granicy wiekowej
odpowiedzialności karnej, w tej sytuacji trudno określić. Nie wystarcza deklaracja, że chce się ograniczyć
przestępczość nieletnich.
Proponowane zmiany dotyczące obniżenia wieku odpowiedzialności za wykroczenia są krokiem
wstecz. Nie zmienia tego faktu pozostawienie możliwości pociągania nieletnich do odpowiedzialności na
zasadach przewidzianych w u.p.n. Przypomnę tylko,
iż takie rozwiązanie ma być traktowane jako wyją-
tek. Przy czym, proponowaną konstrukcję też należy
ocenić jako niezbyt szczęśliwą. Partykuła „oraz” z § 2
proponowanego nowego ujęcia art. 8 kodeksu wykroczeń (treść podałem na wstępie) może sugerować, że
chodzi o dwa odrębne przypadki: gdy osoba w chwili
czynu nie ma więcej niż 17 lat, a także gdy zachodzą
wymienione dalej przesłanki wobec jakiegokolwiek
sprawcy – w tym i mającego powyżej 17 lat. Dopiero
w uzasadnieniu jest wytłumaczone jak ten zapis należy odczytać. Rozwiązanie to obwarowane zostało kilkoma przesłankami, które – jak sam projektodawca
podkreśla – celowo przypominają rozwiązanie przyjęte w art. 10 § 2 kodeksu karnego. Jednak przesłanki
w rozwiązaniu proponowanym w kodeksie wykroczeń, paradoksalnie mają warunkować łagodniejsze
potraktowanie (chyba że projektodawca uznaje u.p.n.
za akt prawny ostrzejszy od kodeksu wykroczeń, co
przeczyłoby głównej idei – zaostrzeniu odpowiedzialności nieletnich). Dodać przy tym trzeba, że pomimo
proponowanych przy tej okazji zmian w obrębie u.p.n.
(art. 8 ustawy zmieniającej kodeks wykroczeń), nadal
nie można byłoby na mocy przepisów tego aktu prawnego orzekać umieszczenia w zakładzie poprawczym
za jakiekolwiek wykroczenia.
Łatwo krytykować nie wysuwając w zamian propozycji. Dlatego na koniec przywołam stwierdzenie
sprzed wielu lat. Przy opracowaniu obecnego modelu
postępowania z nieletnimi wskazano, że „...walka z
przestępczością nieletnich, a zwłaszcza zapobieganie
demoralizacji wśród dzieci i młodzieży nie może ograniczać się do sfery działania zakreślonej przez prawo
karne. Nauka i praktyka dyktują potrzebę wkroczenia
w życie nieletniego nie tylko wówczas, gdy przestępstwo zostaje dokonane, ale także, gdy stwierdzone zostaną symptomy zagrożenia demoralizacją lub istnienie demoralizacji. Odpowiednio wczesna interwencja
wychowawcza może spowodować istotne zmiany w
trybie życia i zachowania się nieletniego” (M. Żebrowska: „Głos psychologów w dyskusji nad projektem ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu demoralizacji i przestępczości nieletnich”, w: Państwo i Prawo, 1969/6 s.
1048). Upłynęły lata i niewątpliwie dużo się zmieniło. Potrzeba nowego spojrzenia. Nikt też nie kryje, że
czeka nas reforma postępowania z nieletnimi. Problem nadal tkwi w braku adekwatnej, wczesnej interwencji wychowawczej. Zmiany sytuacji nie da się
osiągnąć przez obostrzanie podejścia polegającego
między innymi na obniżaniu wieku odpowiedzialności w ramach prawa karnego. Warto w tym względzie
odświeżyć tezy z debaty nad problemem przestępczości nieletnich odbytej niemal dokładnie dziesięć
lat temu, a zaprezentowanej na łamach Rzeczpospolitej („Tak jak w kinie”, Rzeczpospolita 1997/9, s. 9).
Tekst ten w całej rozciągłości zachował swoją aktualność. W jego świetle nie bardzo można mówić, że
nie ma innej alternatywy jak tylko wzmaganie represyjności. [ ]
Prawo konstytucyjne pełni w systemie prawnopolitycznym szczególną rolę. Jest podstawowym regulatorem oraz swoistym drogowskazem poczynań
władzy publicznej. Często podnosi się argument nieprzystawalności przepisów rangi konstytucyjnej do
zmieniającego się życia codziennego. Wskazuje się na
niespójności natury aksjologicznej oraz wewnętrzne
sprzeczności ustawy zasadniczej.
Fikcje są pewnym abstraktem; warto zatem stworzyć założenia substratu, tym bardziej, że prawo
konstytucyjne jest unormowane w sposób daleko
bardziej ogólny, niż inne gałęzie prawa. Interpretując przepis konstytucyjny poszukujemy dla niego
uzasadnienia wysłowionego tetycznie lub też aksjologicznie, co wynika z mogącego go legitymować
światopoglądu filozoficznego. Uznać można przy tym
myśl Hansa Kelsena i stwierdzić, że norma jest przestrzegana ze względu na ustanowienie przez prawid-
poznania do intencji istoty wyższej? Dyskusyjne jest
uznawanie jakiegoś paradygmatu jako prawdziwego
mając jednocześnie świadomość możliwości przydania mu przymiotu fałszywości w innym okresie dziejowym.
Konstytucja jako akt najwyższego rzędu regulujący stosunki prawne w państwie, wymaga takiego
systemu uzasadniającego jej obowiązywanie, który
pozwalałby na skuteczną realizację ratio legis ustawodawstwa ustrojowego wysłowionego w klauzuli
dobra publicznego. Pozostawiając rozważania dotyczące tej kategorii można przyjąć, iż najbardziej
celowym będzie przyjęcie koncepcji „law in action”.
Badana będzie rzeczywistość obowiązywania normy prawnej; uznając teorię psychologiczną Leona
Petrażyckiego, gdzie istotne będzie występowanie u
adresatów normy przeświadczenia o jej obowiązywaniu, a zatem związania normą jednostki, zaś koncep-
O fikcjach państwa prawnego1
łowo oddelegowanego prawodawcę, co zbliża nas do
pozytywizmu. Obowiązywanie normy prawnej może
być także osadzone w sferze aksjologicznej, opartej o
ius naturalistyczny genotyp prawny, wiązany z pewnymi systemami normatywnymi, przy czym aksjologia prawa nie musi formułować naturalistycznych
koncepcji jej wiązania. Przykładem koncepcji wartości uzasadnionej w sferze pozanaturalistycznej jest
propozycja Gustawa Radbrucha, odwołująca się do
prawa, jako wytworu kultury, a nie wyniku kształtowania się powinności w oparciu o czynniki mające
swoje źródło w naturze. Kultura ma postulować pewne wartości, w obrębie których tworzy się i stosuje
prawo. Rzeczywistość aktu ustanowienia i stosowania prawa ma wartości realizować; współistnieje tym
samym sfera powinności wyznaczona przez wartość
ze sferą obiektywnego jej funkcjonowania powodując powstanie sytemu idealnego – niesprzecznego
i realizującego wyznaczony cel. Wartości generowane przez kulturę nie muszą być ponadczasowe ani też
uniwersalne.
Koncepcja pośrednia, sformułowana przez Sobór
Watykański II przyjmuje, że prawo natury jest niezmienne. Przeobrażeniom podlega natomiast jego
odczytywanie i dekodowanie; dzieje się to według
wzorców wynikających z kultury lub zmienności
czasu. Tak rozumiana natura prawa nie jest jego
pierwotnym i autonomicznym źródłem, jest nią natomiast istota Boga i jego wola. Co jednak w przypadku
istnienia fałszywego wzorca cywilizacyjnego oraz
ewentualnej nieprzystawalności kategorii ludzkiego
cja społeczna uwzględniać będzie aktualizowanie
się indywidualno-konkretnych stanów prawnych
w oparciu o przepisy prawa do tej grupy adresowanych. Dodajmy to tego brzmienie art. 8 Konstytucji
wskazującego, że jej postanowienia należy stosować
bezpośrednio, ażeby przekonać się, że mamy do czynienia z pewną fikcją. Czym innym wydaje się być
normatywny tekst ustawy konstytucyjnej, a czym
innym jest obowiązywanie Konstytucji w sensie faktycznym przy wyłączeniu praktyki konstytucyjnej.
Istnieje rozdźwięk pomiędzy deklaracją konstytucyjną proklamującą jakieś założone stany faktyczne
z punktu widzenia nadrzędnego celu, a jej realizacją
przy zachowaniu dobrej wiary podmiotów zobowiązanych. Dostrzegając ten problem Andrzej Bałaban
wyróżnił w stosunku do praw człowieka i obywatela,
prawa przysługujące oraz takie, które uważać można
za przyobiecane 2 . Prawo przysługujące nadaje się do
bezpośredniego egzekwowania, zaś prawo przyobiecane nie generuje po stronie obywatela skonkretyzowanego roszczenia wobec państwa o jego realizację.
Władza w Rzeczpospolitej należy do Narodu.
Prymat pośredniości w jej realizacji, nadał formom
bezpośrednim przymiot wyjątkowości. Możliwość
wyrażania woli suwerennego Narodu przez grupę wybieralnych parlamentarzystów interesowała
Marsyliusza z Padwy wskazującego, że „stanowienie praw było treścią suwerenności, która należy do
całego ludu, bo cały lud jest prawodawcą”3 . Ustawodawstwo spoczywa w rękach społeczeństwa, a nie
parlamentu, gdyż „ludzie najchętniej słuchają praw,
23
24
które sami ustanowili”. Przeciwko teorii reprezentacji przemawia także to, że „ludzie lepiej, aniżeli jednostki rozpoznają swoje dobro”. Stwierdza on jednak
dalej, że istnieje prawo ludu do delegacji uprawnień
prawodawczych na rzecz węższego ciała, przy zachowaniu własnej suwerenności. Przeciwnie uważa Jan
Jakub Rousseau uznając, że „suweren, który jest bytem zbiorowym, może być reprezentowany tylko przez
siebie”, „kiedy cały naród decyduje o całym narodzie,
rozpatruje on tylko samego siebie”. Inaczej zagadnienie reprezentacji postrzega Jean Bodin wskazując, że
„suwerenność to znamię państwa. Jest ona niezależna
od kogokolwiek z zewnątrz oraz w pełni niezawisła od
poddanych”. Parlament przez okres swojej kadencji
jest autonomiczny, zatem społeczeństwo musi znosić jego władcze oddziaływanie. Współczesne teorie
uznają suwerenność narodów akcentując prawo do
jej delegacji. Naród pojmowany jest jako społecznohistoryczny abstrakt, parlament stanowi zaś jego wybieralny substrat. Wola przedstawiciela zarachowywana jest na rzecz całego narodu4 .
Proporcjonalność systemu wyborczego pogłębia
fikcyjność przedstawicielstwa. Przedmiotem bezpośredniego wyboru stają się partie, a nie konkretne
osoby. Nie istnieje zatem organ złożony z indywidualnie wybieralnych przedstawicieli, a przedstawicielstwo legitymowanych wyborczo partii politycznych,
co można było zaobserwować podczas ostatnich wyborów samorządowych.
Filarem państwa prawnego jest władza sądownicza, która wydaje wyroki w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej. Przyjmując, że Naród w RP sprawuje
swoją władzę także pośrednio, a sąd wykonuje część
władztwa publicznego, to dyskusyjne jest zaopatrywanie orzeczenia w autorytet Rzeczypospolitej. Konsekwencją przyjęcia sprawowania delegowanej przez
Naród władzy jest powoływanie się bezpośrednio na
Niego. Samo państwo jest bowiem abstraktem i nie
jest upoważnione do władczego oddziaływania samo
z siebie. Taka możliwość pojawia się dopiero w wyniku delegowania kompetencji od pierwotnego źródła
władzy, jakim jest Naród. Przyjęcie konstrukcji opatrywania wyroków w odwołanie się do Rzeczpospolitej Polskiej jest tym bardziej dyskusyjne, że według
historycznych uwarunkowań orzeczenia sądowe
były wydawane w imieniu suwerena.
Charakterystyka władzy sądowniczej w relacji do
zasady państwa demokratycznego, któremu bliżej jest
do pojęcia „czystego ludowładztwa” niż „demokracji
wolnościowej”, może nieść element zaskoczenia. Nie
biorą udziału w jej sprawowaniu obywatele in pleno, ani nawet ich przedstawiciele, choć sędziowie są
obywatelami. Konstrukcja sądownictwa opiera się
na sędziowskim profesjonalizmie arystokratycznym.
Greckie „aristos” – „najlepszy”, dysponujący takimi
przymiotami przynależnymi sędziom, jak kwalifikowana wiedza prawnicza, nieskazitelny charakter,
doświadczenie życiowe. Nie można zatem mówić o
sądownictwie społecznym. W polskich sądach nie zasiada – tak jak u Anglosasów – ludowa ława przysięgłych, która jako część społeczeństwa bezpośrednio
wymierza sprawiedliwość. Włączenie ławników w
proces orzekania nie realizuje postulatu udziału obywateli w sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości,
a jedynie czyni zadość założeniu o zgodności tak wydawanych orzeczeń z doświadczeniem życiowym.
Władzę wykonawczą sprawują odpowiedzialni politycznie przed Sejmem urzędnicy państwowi kreowani w drodze parlamentarnego wyboru, co wyłącza
udział społeczeństwa w jej sprawowaniu. Wyjątkiem
jest tu urząd Prezydenta RP, który ze względu na niezbyt rozbudowane kompetencje jest bardziej symbolem spajającym obywatelską jedność, niż silnym
administratorem spraw państwowych. Wykonywanie prawa spoczywa na rządzie. Społeczeństwo nie
decyduje o bieżącej polityce państwa. Jeżeli gabinet
będzie konsekwentnie jakieś stanowisko podtrzymywał, to w ramach swojego autonomicznego władztwa
może żądać przestrzegania indywidualno-konkretnych nakazów zachowania.
Doktryna państwa prawnego zabezpiecza obywatela przed nadmierną i nieproporcjonalną ingerencją
władzy publicznej. Środkiem ochrony praw podmiotowych jest skarga konstytucyjna. Każdy, czyjego konstytucyjne prawo lub uprawnienie zostało naruszone
ostatecznym orzeczeniem wydanym na podstawie
kwestionowanego aktu normatywnego ma prawo złożenia skargi. Skargę może złożyć każdy człowiek. Tak
być powinno. Jednak Konstytucja ustanawia w sferze
podmiotowej zawężenie; nie może jej złożyć cudzoziemiec w sprawie dotyczącej azylu lub uchodźstwa.
Regulacja ta wyłącza spod konstytucyjnej ochrony
grupę osób zapominając chyba o niekwestionowanej
zasadzie wyrażonej w art. 30 Konstytucji.
Skargę można wnieść w przypadku naruszenia
konstytucyjnych wolności lub praw. Co oznaczają w
tym przypadku „konstytucyjne wolności i prawa”?
Czy rozważamy tylko te, które są zamieszczone w
Konstytucji, czy też takie, które doktryna tradycyjnie
zalicza do praw podstawowych? Prawidłowym wzorcem kontroli są tylko prawa podmiotowe bezpośrednio określone w Konstytucji. Może stosowniejszym
wydałoby się przyjęcie wykładni rozszerzającej, z
uwagi na szczególną rolę indywidualnej skargi konstytucyjnej oraz konieczność realizacji wartości określonej w art. 30 Konstytucji? Prawa, których źródłem
jest ludzka godność, są wyartykułowane nie tylko w
naszej ustawie zasadniczej, ale np. w powszechnie
obowiązujących aktach prawa międzynarodowego.
Przyjmując obecnie stosowaną wykładnię konstytucyjnych praw i wolności dostrzega się, iż egzekwowalne, na gruncie indywidualnej skargi konstytucyjnej, są tylko wybrane prawa. Istnieje bowiem grupa
tzw. niesamodzielnych wzorców kontroli, które nie
mogą stać się bezpośrednią przesłanką badania konstytucyjności aktu normatywnego. Przykładem takiego niesamoistnego prawa podmiotowego jest zasada powszechnej równości wobec prawa, połączona z
nakazem równego traktowania wszystkich podmiotów przez władzę publiczną. Skarga oparta tylko o
naruszenie równości spowoduje, że nie będzie ona
skuteczna. Dla skuteczności skargi należy powołać
samoistne wzorce kontroli. Piętrowa konstrukcja zarzutów skargi konstytucyjnej powoduje, że abstrakcyjnie istnieją prawa, które w rezultacie nie zostaną
zrealizowane. Nie można ich nazwać prawami przyobiecanymi, gdyż ich faktyczne funkcjonowanie zbliżone jest do charakteru praw nieegzystujących.
Konstytucyjne prawa sądowe gwarantują prawo do
odpowiednio-przymiotnikowego sądu. Podstawowym
zaś celem państwa prawnego jest ograniczenie samowoli władzy publicznej, która nie będzie mogła bezprawnie wpływać na życie obywateli, gdy będą mieli
dostęp do niezawisłego sądu administracyjnego.
Treścią prawa do sądu jest gwarancja, że o ostatecznym kształcie praw lub obowiązków zdecyduje niezawisły sąd. Pojawia się pytanie o możliwość badania w
ramach postępowania inicjowanego w drodze skargi
kasacyjnej przed NSA legalności działania organów
administracyjnych. Zgodnie z konstytucyjnym przepisem ustrojowym postępowanie sądowe jest co najmniej dwuinstancyjne. Dwuinstancyjność sądownictwa połączona z zakazem zamykania obywatelowi
drogi do sądu – sądu zarówno pierwszej, jak i drugiej
instancji – przemawiać powinna na korzyść uprawnienia NSA do badania legalności działania nie tylko
wsa, ale także organów administracyjnych. Trybunał
Konstytucyjny wskazuje bowiem, że „z punktu widzenia regulacji zawartych w Konstytucji środek zaskarżenia powinien być skuteczny w tym sensie, iż powinien
umożliwiać merytoryczne rozstrzygniecie sprawy w
postępowaniu odwoławczym”5 . Konstrukcja skargi
kasacyjnej wnoszonej przed NSA powinna bardziej
przypominać apelację, niż kasację. Tymczasem Trybunał we wrześniu br. 6 przesądził o modelu sądownictwa administracyjnego przyjmując, iż sądami powołanymi do orzekania o legalności działań organów
administracyjnych są wsa. NSA ma zaś kontrolować
działalność sądów pierwszej instancji. Nie wdając
się w dłuższą polemikę ze stanowiskiem Trybunału
należy wskazać, iż zgodnie z Konstytucją, każda ze
stron ma prawo do zaskarżenia orzeczeń i decyzji
wydanych w pierwszej instancji. Środki zaskarżenia
powinny być zaś tak formułowane, aby wynikające
z zasady państwa prawnego oraz powszechnej dostępności do sądu prawa miały charakter efektywny.
Bezpieczeństwo prawne podmiotów obrotu prawnego, na straży którego stoją tzw. „prawa sądowe”, zależy od możliwości poddania kontroli sądu wyższego rzędu orzeczenia wydanego przez sąd pierwszej
instancji, przy czym kontrola ta winna odbywać się
co do istoty sprawy. Będzie to także realizacja prawa do odpowiednio ukształtowanej „sprawiedliwej”
procedury sądowej. Konstytucyjne prawo do sądu
nie jest ograniczone jedynie do możliwości inicjacji
samego postępowania przed sądem. Prawo do sądu,
w tym w szczególności do sądu administracyjnego,
gwarantuje bowiem, że o ostatecznym kształcie praw
i obowiązków obywatelskich będzie merytorycznie
orzekał także sąd drugiej instancji gwarantując tym
samym eliminację pomyłek organów orzekających w
sprawie z zakresu administracji publicznej.
Konstytucja postuluje pewien optymalny stan
ustrojowy, normatywnie go ustanawia wzywając jednocześnie do jego przestrzegania. Jest to obiektywna
rzeczywistość konstytucyjna oparta o aprioryczne
konstrukcje wyrażeń normatywnych. Rzeczywistość
ta w drodze codziennej praktyki ustrojowej nabiera
charakteru oczywistości. Z postulatu wartości, staje
się obiektywną rzeczywistością, postrzeganą przez
uczestników obrotu prawnego przez pryzmat obiektywnego istnienia – wiązania przez normy prawne.
Przy czym, ten – wydawałoby się – niezachwiany byt
tworzy nie tylko sytuację obiektywnie postrzegalną.
Wyznacza bowiem jednocześnie powinność przestrzegania jego obecnych dyrektyw w przyszłości.
Rolą wielkich jednostek lub konsekwencją istotnych
wydarzeń jest aktualizowanie tej zależności, a tym
samym kreacja nowego ustroju konstytucyjnego.
Pomiędzy deklaracją konstytucyjną, a jej statyczną
oczywistością istnieje znaczny rozdźwięk, który jest
przyczyną zjawiska anomii prawa, która to z kolei prowadzi do obniżenia standardów życia publicznego.
Zjawisko anomii prawa konstytucyjnego będzie
się poszerzać i pogłębiać, a tym samym nie będzie realizowany nadrzędny cel, jakim jest dobro publiczne,
i o dobro publiczne się upominajmy. [ ]
Krzysztof Kozłowski
student WPiA US
1) Na postawie referatu wygłoszonego podczas
III Seminarium „Jurysprudencji” – „Fikcje w realiach
państwa i prawa”, które odbyło się dnia 19 grudnia
2006 r. na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Szczecińskiego;
2) Andrzej Bałaban, Polskie problemy ustrojowe,
Kraków 2003, s. 147;
3) Cytaty za: Henryk Olszewski, Historia doktryn
politycznych i prawnych, Poznań 2002;
4) Cytaty za: Henryk Olszewski, Historia doktryn
politycznych i prawnych, Poznań 2002;
5) Wyrok TK z dnia 12 czerwca 2002 r. sygn. P 13/01;
6) Wyrok TK z dnia 20 września 2006 r. sygn. SK 63/05.
25
Od korupcji
do folie a deux
26
Korupcja (łac.): zepsucie, skażenie, przekupstwo,
interesowność, sprzedajność działaczy politycznych,
funkcjonariuszy państwowych, rozluźnienie zasad
moralnych w społeczeństwie.
Folie a deux (franc.): paranoia inducta, paranoia
suggesta, obłęd udzielony, psychoza indukowana, zaburzenie psychiczne udzielające się, rozprzestrzeniające się.
Wyżej wymienione pojęcia pozostają ze sobą w
specyficznym związku. Istnieje potrzeba sanacji
rzeczywistości. W każdej dziedzinie. Etycznej, moralnej, estetycznej – przede wszystkim. Miniony
czas niekorzystnie wpływał na postrzeganie świata,
funkcjonowanie w nim. Ubóstwo materialne, brak
podstawowych środków do życia, kłopoty w ich zdobywaniu zmuszały społeczność do pozyskiwania
dóbr w rozmaity sposób. W narodach nieprzechodzących transformacji ustrojowych główną rolę w egzystencji odgrywa inteligencja wyższa, intencjonalna,
czyli umiejętność znalezienia się w każdej sytuacji
z intelektualnym rozwiązaniem problemu. W grupie niekorzystnie doświadczanej przez los kłania się
głównie inteligencja praktyczna, a więc spryt, przebiegłość, zapobiegliwość, „dojścia”, znajomości, kontakty, poparcie, polecanie, wstawianie się itd. Takie
zachowania wymuszało życie. Rozluźnianie norm
etycznych można więc usprawiedliwiać przyczynami
ideologiczno-ekonomicznymi. Na wzór Marmieładowa, który w „Zbrodni i karze” Dostojewskiego mówił,
że w biedzie człowiek jeszcze zachowuje szlachetność
wrodzonych uczuć, natomiast w nędzy – nikt i nigdy.
Dzisiaj nie ma problemu z dobrami materialnymi.
Z okresu pauperyzacji wynikającej z mizerii systemu
ekonomicznego przeszliśmy do czasów bizantyjskiego
stylu życia. Ale znajomości, wejścia, poparcia, układy, pozyskiwanie firm, instytucji, osób prywatnych
– z materialnymi „odwdzięczaczami” nadal mają się
dobrze. Tak pojmuję korupcję.
Państwo równości społecznej, klasy robotniczochłopskiej i takich samych żołądków skutkowało faworyzowaniem ludu prostego. Natomiast zawsze były
problemy z inteligencją. Wiedza, wiadomości, umiejętności, tytuły, szarogęszenie się, buńczuczne poglądy przysparzały więcej szkody niż pożytku. I nadal na
ludzi wykształconych spogląda się podejrzliwie oraz
niechętnym wzrokiem. W tej warstwie też szuka się
ognisk korupcjogennych.
Powołuje się więc instytucję zaczynającą się na
identyczną literę jak firma za oceanem, organizuje
przyspieszony tryb wymierzania sprawiedliwości,
angażuje armię prawników ścigającą skorumpowanych. Zestresowani prokuratorzy egzystują w permanentnym pogotowiu, ścigają wroga wewnętrznego,
zbierają materiały, siedzą po godzinach i robią marsowe miny. Wszyscy są przeciwko wszystkim, wzajemnie się podglądamy, rozliczamy przed sumieniem
i przed innymi, przestajemy sobie patrzeć w oczy. To,
że jesteśmy tu i teraz nie znaczy, że jutro nie będziemy
w innym miejscu i charakterze. Udziela się poczucie
niepewności, zagrożenia, inwigilacji, brzęczących,
przerywających lub włączających się telefonów, perspektywa odwiedzin osób z zakrytą twarzą i w ciemnych ubiorach. Wszystkich boją się wszyscy i to jest
najszybsza droga do tzw. paranoia inducta. A przecież
tylko walczy się z korupcją.
W grupie wykształciuchów drażnią pedagodzy.
Zamiast wychowywać, domagają się skrócenia czasu
pracy, wyższych płac, lepszych warunków życia. Winni spędzać z dziećmi i młodzieżą czas wprowadzając
atmosferę zrozumienia. I być praworządni, spolegliwi, nieroszczeniowi. Tacy nie są, dlatego środowisko
należy skłócić, zantagonizować, a na zgliszczach budować krystaliczną przyszłość.
Podobnie z notariuszami, adwokatami. Zabierają
głos wówczas, kiedy są z wyboru, wykonują w sali sądowej monodram, aby wywrzeć wrażenie. Bezduszni,
zarozumiali, kostycznie utrzymujący hermetyczność
swojego środowiska, ujawniający rządy kastowe i pokoleniowe, uniemożliwiające dostęp innym. Przyjmują nigdzie nie odnotowywane honoraria, nie ukrywają swego statusu materialnego. A mimo to narzekają,
krytykują, frustrują. Są wdzięcznym obiektem zainteresowań korupcjogennych.
Lekarze. Naród nie znosi tej grupy zawodowej. Ingerują w zdrowie i życie, czyli w to, co w człowieku i
dla człowieka najcenniejsze, najważniejsze. Decydują
o zdrowiu, o życiu, uzależniają, a nikt uzależnionym
być nie chce. Dawniej lekarz był instytucją, cieszył
się szacunkiem, przekazywał zawód wraz z gabinetem z pokolenia na pokolenie, żył godnie, wyłącznie
z pracy umysłu. Dzisiaj młodzież decyduje się na studia medyczne nie z miłości do medycyny wyssanej z
mlekiem matki, a z interesowności, potrzeby szybkiego wzbogacenia się. Niedouczeni, znudzeni, traktujący przedmiotowo pacjenta, aroganccy, opryskliwi,
zarozumiali, wielkościowi. Zjedzeni przez korupcję.
Operują, hospitalizują głównie wtedy, kiedy są dowartościowani finansowo. Załatwiają renty, zwolnienia lekarskie, piszą pomyślne ekspertyzy sądowo-psychiatryczne, współpracują z ugrupowaniami
mafijnymi. Nie otrzymując pokaźnego ekwiwalentu
materialnego wycinają to, czego nie należało wyciąć,
podają środki przyspieszające odejście z tego najlepszego ze światów, przyjeżdżają jako pogotowie ratunkowe w stanie wskazującym na uprzednie spożycie.
I krzyczą, że chorego zostawią, że wyjadą, a jak zostaną, to za większe pieniądze. Dlatego należy pozamykać, osądzić, ukarać, zepsuć opinię, puścić z wilczym
biletem lub ubrać w kamasze.
Naprawianie rzeczywistości, walka z korupcją –
sama w sobie – jest zajęciem szlachetnym i pożytecznym. Tylko dlaczego przebiega w aurze zastraszenia,
niepewności, poczucia zagrożenia, oczekiwania na
inwigilację, lustrację itd.?
Czasem myślę, że o stworzenie takiej atmosfery chodzi. Przestraszyć i udowadniać, że wszystko
a priori było złe.
A że nauczyciele odchodzą z zawodu? Że prawnicy
szybciej przechodzą w stan spoczynku, anestezjolodzy tracą poczucie sensu pracy, transplantolodzy nie
przeszczepiają narządów, bo ich nie mają i nie wiedzą, czy to wolno robić? Nieważne. Znajdą się następcy, którzy będą to czynić. Bez zahamowań.
I w tym wszystkim funkcjonuje człowiek. Słabszy,
o delikatniejszej konstrukcji psychicznej, z osobowością bierno-zależną, lękową, anankastyczną, depresyjną; może zareagować zaburzeniami treści myślenia
o charakterze urojeń kusobnych, prześladowczych,
grzeszności i winy, nihilistycznych. I przyznać się do
tego, co zrobił i czego nie zrobił nigdy. Tak funkcjonował F. Dostojewski w trakcie ogłaszanych mu kilkanaście razy wyroków śmierci. W tym czasie stworzył
fascynującą literaturę, ale nie każdy potrafi pisać. Natomiast większość po spektakularnych, medialnych
zatrzymaniach innych funkcjonuje lub może funkcjonować właśnie na zasadzie paranoi udzielonej. Bojąc
się wymiaru sprawiedliwości. W przeszłości walczono z państwem policyjnym, w którym – parafrazując
Lenina – policjant zarabiał więcej niż nauczyciel. Dzisiaj nauczyciele zarabiają kiepsko, ale policjanci również. Natomiast trudno powiedzieć, w jakim kraju żyjemy. Na pewno z poczuciem sekowania przez środki
masowego przekazu, spauperyzowania, zdegradowania, unicestwienia pojęć: inteligencja, zawód, powołanie. Z zażenowaniem, że taki zawód się wykonuje.
W każdej grupie są jednostki skorumpowane lub zdolne do tego. Istnieje jednak społeczne przyzwolenie
i skłonność do generalizowania tego zjawiska.
Przed laty firma paramilitarna, chcąc pozbyć się
lekarza o prawicowych poglądach, nakłoniła dwóch
panów do napisania nieprawdziwych, krzywdzących
oświadczeń a propos kolegi. Panowie odchodzili na
emeryturę. Napisali. Lekarz sam poprosił o zwolnienie z pracy. Firma uczciła to peanem na jego cześć.
Zaś my na poczekaniu produkowaliśmy nastawienia
urojeniowe, w ramach folie a deux. Podobnie jest dzisiaj. W przyszłości ścigani będą ścigającymi, a skorumpowani – nieskazitelnymi. Wspólnie zaś będziemy pytać – po co zgotowaliśmy sobie taki los? [ ]
dr n. med. Ewa Kramarz
specjalista psychiatra, biegła sądowa
27
„wszelka sztuka i wszelkie badania, a podobnie też
wszelkie zarówno działanie, jak i postanowienie zdają się dążyć do jakiegoś dobra i dlatego trafnie określono dobro jako cel wszelkiego dążenia”
Arystoteles
„Etyka nikomachejska”
Od Arystotelesa do sądów 24-godzinnych,
czyli rozważania o naturze przemian…
Wprawdzie Arystoteles ukuł powyższe słowa lat
temu wiele, jednakże ogromne zamieszanie wywołał
dopiero w czasach późniejszych. Wielu – zarówno jego
zwolenników, jak też krytyków – zapamiętale snuło
różnorakie koncepcje mające na celu opisanie owego
DOBRA. I jakkolwiek, w skromnej opinii piszącego te
słowa, wszelki dyskurs w owym zakresie zakończyć
należałoby na staruszku Immanuelu z Królewca – nie
chodzi o to, aby zdefiniować DOBRO. Rzecz w tym,
aby jego istnienie potraktować jako pewnik ex definicione i równie jednoznacznie stwierdzić fakt ciągłego
i permanentnego dążenia człowieka do jego osiągnięcia. Dążenie to ma wymiar indywidualny, gdy dotyczy
starań jednostki, zaś bardziej uniwersalnego charakteru nabiera w przypadku dążeń pewnej zbiorowości.
Jeśli jednak spojrzymy na każdy z modeli społeczeństwa, a w szczególności najbliższy nam – oparty
na konstrukcji umowy społecznej i opatrzony w zasadę trójpodziału władzy (w zasadzie czwórpodziału
– wliczając media), to pojęcie „dobra” musi znaleźć
bardziej ogólną definicję. To, co bowiem dobre jest
dla jednostki, niekoniecznie musi pozostawać w zgodzie z oczekiwaniami pozostałej części społeczności.
Prawem jednostki jest zatem dążenie do osiągnięcia
indywidualnego szczęścia – tak jednak, by nie kolidowało to z dążeniami zbiorowości.
Owa możliwość indywidualnego dążenia do dobra staje więc częstokroć w opozycji do dążeń zbiorowości. Jest naszą wolnością, a jak ujął to Benjamin
Constant: „Wolność jest prawem każdego człowieka do
podlegania przepisom prawa, prawem do tego, aby nie
być aresztowanym, sądzonym, uśmierconym czy też w
inny sposób prześladowanym z powodu kaprysu jednej
lub wielu jednostek. Jest to prawo każdego do wyrażania własnych opinii, rozwijania własnych umiejętności
(…). Jest to wreszcie prawo każdego obywatela do wpływu na zarządzanie państwem (…)”, by dojść ostatecznie do dość smutnej konkluzji, że: „współcześnie (...)
28
jednostka niezależna w życiu prywatnym, jest, nawet
w najbardziej wolnym państwie, suwerenna jedynie z
pozoru. Jej suwerenność jest ograniczona i najczęściej
zawieszona, i jeśli od czasu do czasu korzysta z niej,
robi to tylko po to, by się jej zrzec” 1.
Warto zauważyć, iż pogląd ten wykształcił się w
duchu obrony przed tzw. demokracją totalitarną – reprezentowaną w czasach współczesnych Constantowi przez rewolucję francuską i jej zdobycze. Okres
ten sprzyjał walce o prawa jednostki, które świeżo
uwolnione na kanwie rewolucyjnego zwycięstwa,
niedługo później podlegać zaczęły coraz to większym
ograniczeniom – w skrajnych wypadkach sięgających
tępienia wolności światopoglądowych. Wszak i teraz
mamy czas przemian...
Zwrócić również wypada uwagę na fakt, iż w skrajnych koncepcjach liberalnych (vide: Humboldt) postulowany model idealny relacji władz publicznych
i jednostki wskazuje, by rola państwa ograniczała się
wyłącznie do ochrony przed zniewoleniem, co ma
gwarantować jak najszerszą ekspresję indywidualności. Taka argumentacja bliska była wielu liberałom,
jak choćby S. Mill, czy współczesnym, jak Jan Korwin
Mikke.
Upływ lat i doświadczenia z tym związane niewątpliwie wpłynęły na praktyczne kształtowanie się sfery wzajemnych relacji pomiędzy władzą publiczną,
a jednostką w czasach późniejszych. Wykształcił się
system rządów demokratycznych i nawet liberalni
myśliciele, tacy jak John Steward Mill przyznawali,
że niczym nieograniczona demokracja jest formą totalitaryzmu. A więc przyjąć należy, że ograniczenie
wolności stanowi status quo systemu demokratycznego i że zadaniem władz publicznych jest wyważenie wartości zbiorowych i indywidualnych – a zakres i skala reglamentowania wolności (względnie
jej ograniczania) zależy od konkretnego systemu. W
tym idealnym modelu zawsze jednak idzie o realizo-
1) B. Constant: Liberty Ancient and Modern, cytat za J.Gray: LIBERALIZM, Znak , Kraków 1994 rok;
2) Z. Ziembiński: Elementy socjologii. Ars boni et aequi. Poznań 1994, s.85
wanie ściśle reglamentowanych zadań obliczonych na
osiągnięcie tzw. „dobra wspólnego” i to niezależnie od
tego, jakim desygnatem owe pojecie zostanie opatrzone – o ile polega na podejmowaniu działania na rzecz
i w interesie społeczeństwa.
Tak oto właśnie w interesie dążenia dla osiągnięcia
dobra wspólnego zrzekliśmy się części swojej wolności. Pozwoliliśmy skrępować się już nie tylko normom
społecznym, ale i prawnym. Godzimy się na istnienie
aparatu represji, częstokroć partycypujemy w nim
choćby poprzez fakt płacenia podatków i podlegając
innego rodzaju obciążeniom fiskalnym. W tym usankcjonowanym układzie funkcjonujemy od urodzenia,
akceptujemy go w mniejszym lub większym zakresie,
w międzyczasie próbując osiągać indywidualne wzorce szczęścia.
Gdy założymy istnienie tworu, który określimy mianem państwa praworządnego, to jego „struktura organizacji państwowej opiera się na wyraźnie i dokładnie
określonych kompetencjach udzielanych organom państwa do działania w imieniu grupy państwowej”2.
Obserwacja nawet najbardziej liberalnych społeczeństw wskazuje, że państwo jako aparat kontroli coraz silniej ingeruje w sferę wolności indywidualnych
obywatela. Nie dzieje się to bez udziału społeczeństwa – najczęściej jest to działanie legitymizowane
poprzez akceptację organów wybieralnych czy też w
drodze referendalnej. Motywowane jest to zwykle dążeniem do udoskonalenia nie w pełni funkcjonalnego
modelu, względnie przebudowy istniejących struktur.
W imię tego państwo wprowadza nowe ograniczenia
wolności obywatelskich przekonując przy tym, że czyni to w interesie poprawy bezpieczeństwa obywatela,
wzmocnienia struktur państwowych w celu przeciwdziałania mniej lub bardziej określonym zagrożeniom
wewnętrznym lub zewnętrznym. W ramach tego wytwarzane są nowe układy odniesień, nowe procedury
kształtowania relacji na linii obywatel – państwo.
Państwo, jako grupa celowa i terytorialna opatrzone w aparat biurokratyczny i wyżej wspomniane procedury, ewoluuje. Względnie porywa się na zmiany o
charakterze bardziej dynamicznym – w założeniu dążąc m.in. do poprawy jakości życia i bezpieczeństwa
społeczeństwa.
Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w ostatnich latach w naszym kraju. Jest to efekt nade wszystko spuścizny socjalistycznej i naturalnego dążenia do
budowy i wzmocnienia struktur demokratycznych
z jednej strony, z drugiej zaś zasad gospodarki rynkowej. Przez najważniejsze przemiany o charakterze
instytucjonalnym i ustrojowym przebrnęliśmy z powodzeniem. Uwieńczeniem tego było wprowadzenie
demokracji parlamentarnej, stabilny porządek konstytucyjny, niezawisłe sądownictwo, brak cenzury
30
prewencyjnej. Wstąpienie do Wspólnoty Europejskiej
zdawało się koronować te starania – bez spełniania
bowiem fundamentalnych standardów demokratycznych nie byłoby to możliwe.
Wydawałoby się, że ów porządek wymaga co najwyżej ciągłego udoskonalania. Nic bardziej mylnego – ze
strony władz publicznych nadal słychać nawoływanie
do dalszych przemian instytucjonalnych. Reformy te
zaś ponownie mają sięgać fundamentów. Słuchając
wypowiedzi reformatorów nie sposób nie odnieść wrażenia, że tkwią oni w głębokim przeświadczeniu o (ponownej) potrzebie przebudowy skostniałych struktur.
Samym zaś zmianom, choćby były tylko projektowane,
towarzyszy szeroka kampania propagandowa podważająca częstokroć fundamenty obowiązującego systemu.
Obejmują one szereg płaszczyzn życia publicznego, w
szczególności zaś system sprawowania władzy i wymierzania sprawiedliwości. I rzecz jasna, wedle słów ich
propagatorów, przełożyć mają się na wzrost sprawności
aparatu państwowego.
Mają też – co nas akurat interesuje najbardziej – objąć sferę szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości (ponoć mało sprawnego) i w efekcie przełożyć się na
wzrost poczucia bezpieczeństwa zwykłego obywatela.
Obywatela, który – nie da się ukryć – zmian owych łaknie, jak przysłowiowa kania dżdżu.
Wydaje się oczywistym, iż propaganda sukcesu
„reformatorów” opiera się na dość żywo lansowanej
wizji głębokiego zacofania jego obecnych struktur.
Dotyczy to zarówno samego sądownictwa, jak i całego aparatu z nim związanego – adwokatury, radców
prawnych czy innych korporacji. Władza publiczna w
sposób naturalny próbuje wykorzystać nastroje społeczne celem uzyskania legitymizacji swoich poczynań – w tym dla realizacji przemian aparatu wymiaru
sprawiedliwości. Jednocześnie dodatkowo przekonuje przeciętnego obywatela, względnie utwierdza w
przekonaniu, iż zastały system jest niewłaściwy. Obywatela, który nawet jeśli nigdy w sądzie nie był, nigdy
nie korzystał z pomocy obrońcy, a i jego nie oskarżał
żaden prokurator – jest święcie przekonany o co najmniej fatalnym funkcjonowaniu owego aparatu.
I jakkolwiek stosowana retoryka wydaje się być
mocno przerysowana, a sposób jej upowszechniania
wzbudza naturalny odruch sprzeciwu, to wszak nie
mogą ujść naszej uwadze takie fakty, jak wysoki poziom przestępczości, akty wandalizmu na stadionach,
brak poczucia bezpieczeństwa na ulicach. Nie da się
też ukryć, iż sam aparat wymiaru sprawiedliwości
(sensu largo) cechuje wiele nieprawidłowości, by nie
rzec – patologii, które w rzeczy samej spotykają się z
daleką dezaprobatą społeczną.
Wymiernym efektem reform jest właśnie wprowadzona instytucja tzw. sądów 24-godzinnych. W znacznym stopniu zaawansowania są zmiany kodeksu karnego i kodeksu postępowania karnego. Co jakiś czas
odżywa dyskusja na temat kary śmierci. Z drugiej
strony toczy się dyskurs na temat zasad ustrojowych
sądów powszechnych i korporacji prawniczych. I jak-
kolwiek władza zmiany te wprowadzająca ma ku temu
pełną legitymizację, to coraz częściej też odzywają
się głosy sprzeciwu wobec przyjętej linii przemian.
Pojawiają się zarzuty psucia prawa, nieliczenia się z
obowiązującymi standardami porządku konstytucyjnego, naruszania zasady trójpodziału władzy.
Nie jest moją intencją dokonywanie wartościowania tych sprzecznych argumentacji.
Jest natomiast intencją konkluzja, iż władza (ta, jak
i każda inna) używa do wypowiedzi języka – jak ujmował to R. M. Hare – preskryptywnego, a więc języka o
silnym zabarwieniu imperatywnym, nakazującym.
Używa go, bo chce dać nam DOBRO, wierząc jednocześnie w słuszność dyspozycji. Wyrażenia wartościujące i zasady moralne komunikują fundamentalne
wybory podmiotu działania.
W istocie jednak nie ma i nie można wyodrębnić
żadnych kryteriów wyboru owych fundamentalnych
wartości.
A jednak sprawujący władzę właśnie do wartości
się odnoszą. Pytanie – jakie obowiązują kryteria ich
doboru. Jaki mają charakter?
Odpowiedzi szukać możemy u Kanta. Przyjmijmy za
nim, że natura – czyli to, co nas otacza – jako taka jest
bezmoralna. Gdy potraktujemy władzę jako podmiot
indywidualny i opatrzymy ją w ludzkie przymioty, wtedy pośród nich wyróżnić trzeba będzie racjonalność.
Pojęcie „racjonalnego ustawodawcy” jest powszechne
znane i jako takie wpisało się w krwiobieg teorii państwotwórczych. A skoro władza jest racjonalna – może
formułować nakazy moralne sama dla siebie.
W ich realizowaniu władza podlega jednak ograniczeniom strukturalnym wynikłym z zasady trójpodziału władzy. Zmuszona jest więc do „eksportowania” swej moralności na społeczeństwo i swoistego
przekonywania, że działa w imieniu dobra wspólnego. I w tym miejscu można powrócić do determinizmu
arystotelesowskiego. Skoro „(…) wszelkie zarówno
działanie, jak i postanowienie zdają się dążyć do jakiegoś dobra (…)” władza też ku niemu dąży.
Jest to założenie a priori.
Wszak patrząc na poczynania władzy przewrotnie
chciałbym zapytać, na co należy – patrząc na ów cytat – bardziej zwrócić uwagę. Czy na DOBRO jako cel
działań, czy na skromny określnik – JAKIEŚ. Bo może
to, do czego władza zmierza, nie jest dobrem najwyższej próby, tylko dobrem dobranym koniunkturalnie,
ładnie prezentującym się pod sztandarem przemian.
Dobrem wygodnym do wstawienia do społecznego
równania, w jakim stawką jest wynik i jakość przemian.
Nie znam odpowiedzi na te pytanie. Zresztą, jakakolwiek ona będzie – nie powinna ona zmienić
innej fundamentalnej zasady. Cokolwiek się dzieje,
jakkolwiek się dzieje, jaki i z której strony wieje wiatr
przemian – jak śpiewał Wojciech Młynarski – „róbmy
swoje”. [ ]
Arkadiusz Krupa
Sędzia Sądu Rejonowego w Goleniowie
Sąd nad miastem
Dwadzieścia pięć kilometrów od Gryfina leży malowniczo położona pomiędzy dwoma jeziorami miejscowość
Banie. W 1235 roku osadę Banen książę Barnim I nadał
Zakonowi Templariuszy. Była ona już wówczas określana mianem „civitas”, a więc stanowiła miasto – jak można sądzić z typowymi regulacjami administracyjnymi.
W pierwszej połowie XIII wieku wzniesiono w Baniu
kościół, a w pierwszej połowie XIV wieku zapoczątkowano budowę potężnych murów obronnych. Mury te łączyły 20 baszt i czatowni, posiadając kluczowe zadanie
w średniowiecznej strategii obronnej miasta.
Dziś jako jedyną pozostałość po średniowiecznych
fortyfikacjach można zobaczyć XIV-wieczną Basztę
Prochową. Stoi ona niedaleko wieży kościelnej, po jej
północnej stronie. Jest to rotunda o wysokości 11,8 m
i średnicy 4,1 m. Ma kamienną podstawę z nadbudową
murowaną z cegły. Budowla posiadała u góry dwa sklepienia, pomiędzy którymi umieszczono strzelnice.
Zburzenie miejskich murów obronnych w Baniu nastąpiło w 1478 roku – z rozkazu zdobywających je Brandenburczyków. Drugi etap zniszczenia miał miejsce w
1766 roku, kiedy dalsze partie murów zburzono nakazem administracji pruskiej, wyzwalając miejscowość
z ograniczenia przestrzennego.
Intuicyjne przeświadczenie o wyjątkowości miejsca
każe postawić pytanie: dlaczego z łańcucha fortyfikacji
ostała się jedna baszta? Jakie zdarzenia spowodowały,
że obecnie tylko ten unikalny relikt świadczy o średniowiecznej świetności miasta? Wydaje się, że odpowiedź
związana jest z pewnym morderstwem i szczególnym
wyrokiem sądu.
Po templariuszach Banie przejął Zakon Joannitów.
Ich bardzo dobrze zorganizowane administracyjnie
i gospodarczo włości w Brandenburgii zarządzane były
przez dostojnika zakonnego zwanego balliwem. Joannici dążyli do ograniczenia autonomii miast i wpływów
książąt z dynastii Gryfitów. Dla rozwijającej się obok
Brandenburgii każde powiększenie zdobyczy terytorialnych wskazywało propagandowo na wiodący w tym rejonie Europy ośrodek polityczny.
Historycy potwierdzają zaistnienie sporu pomiędzy
miastem, a joannitami. Jako przyczynę wskazują jednak
nie kwestie polityczne, ale konflikt o prawo połowu ryb
lub polowań w okolicznych lasach. Legenda ubarwia
treść dokumentów historycznych i ściśle naukowych dociekań. Głosi ona, iż zawiązano spisek joannicko-brandenburski przeciwko miastu. W 1399 roku pochodzący
z dolnosaksońskiego rodu rycerskiego balliw joannicki
Dethloff von Walmoden zapowiedział, że zjedzie do
Bania wraz ze swoją świtą. Zamiast jego drużyny w
mury miasta miał wprowadzić przebranych w zakonne
płaszcze rycerzy brandenburskich, aby ci rozprawili się
z załogą i otworzyli bramy dla pozostałych oddziałów
najeźdźców. Wieść o spisku dotarła jednak jakimś sposobem do rajców bańskich. Postanowili oni przygotować się do owego trojańskiego podstępu. Jeden z nich
- Daniel Vogler miał ukarać w imieniu miasta balliwa za
haniebną zdradę.
Najprawdopodobniej w dniu Świętego Bricciusa (13
listopada) w 1399 roku Dethloff von Walmoden przybył
pod mury bańskie. Zbrojny orszak wpuszczono do miasta. Załoga i mieszkańcy byli jednak gotowi. Atak fałszywych joannitów nie był zaskoczeniem i został stłumiony.
Szturmującym mury oddziałom nikt nie otworzył bram
i Brandenburczycy zostali odparci. Przekaz głosi, że Dethloffa von Walmoden osaczono opodal Baszty Prochowej. Daniel Vogler zabił go.
Morderstwo balliwa, jak można sądzić, nie mogło nie
odbić się echem w chrześcijańskiej Europie. Oto podniesiono rękę na zakonnika i to jeszcze tak wysokiego
urodzeniem i funkcją. Ta zuchwała zbrodnia musiała
spotkać się z karą.
Daniela Voglera nie ujęto. Wieść głosiła, że zbiegł do
Wielkopolski. Średniowieczne prawo nie znało jednak
tego rodzaju „przeszkód procesowych”. Proces musiał
się odbyć i jeśli nie sam winowajca, to przed sądem
książęcym musiało stanąć miasto. Wyrok był dotkliwy.
Na skutek orzeczenia sądu, w dokumencie z dnia 7 listopada 1400 roku burmistrzowie Bania Claus Mowe
i Claus Olde, rajcy miejscy „starsi i nowi” oraz wszyscy
mieszczanie bańscy zobowiązali się płacić joannitom
grzywnę w wysokości 25 guldenów rocznie. Pod Bramą
Chojeńską miał być ustawiony krzyż upamiętniający
morderstwo, pod którym zakonnicy mogli umieszczać
napisy zniesławiające Banie. Zwierzchność wojskową
nad miastem przejęli joannici. I wreszcie – jak dodaje
legenda i co dla naszej zagadki jest najciekawsze: ciało Dethloffa von Walmoden miało zostać pochowane
w Baszcie Prochowej.
Grzywna obowiązywała miasto, aż przez 150 lat.
Krzyż usunięto prawie 200 lat później. Wydaje się wysoce prawdopodobne, że zarówno Brandenburczycy jak
i Prusacy odstąpili od zburzenia z całością fortyfikacji
Baszty Prochowej, bo była miejscem upamiętniającym
śmierć balliwa i karę nałożoną na miasto. [ ]
Grzegorz Szacoń
Sędzia Sądu Rejonowego w Szczecinie
31
Radosław Ptaszyński (OBEP IPN Szczecin)
Wojskowy Sąd Rejonowy w Szczecinie
32
Wojskowe Sądy Rejonowe powołano rozkazem nr
023/Org. z dnia 20 stycznia 1946 r. wydanym przez
Naczelnego Dowódcę Wojska Polskiego Marszałka
Michała Żymierskiego, a podpisanym także przez
jego zastępcę do spraw polityczno-wychowawczych
gen. dyw. Mariana Spychalskiego. Jako podstawę
wskazano art. 17 dekretu PKWN z 23 września 1944 r.
– „Prawo o ustroju sądów wojskowych i prokuratury
wojskowej”. Wobec jego treści stanowiącej, iż naczelny dowódca WP „określa przy jakich jednostkach
(formacjach) wojskowych poza armiami, okręgami,
admiralicjami, korpusami i dywizjami tworzy się
wojskowe sądy danych jednostek” i faktu, iż WSR-y
powstały nie przy jednostkach wojskowych, a „dla
danego województwa”, przyjęta podstawa prawna
budzi wśród autorów zgłębiających ten problem poważne wątpliwości. Wspomniany dekret z 23 września 1944 r. nie obejmował jeszcze osób cywilnych
jurysdykcją sądów wojskowych. Uczynił to wydany
20 października 1944 r. dekret „O ochronie państwa”,
który wprowadzał ograniczenie kompetencji sądów
powszechnych na rzecz sądów wojskowych w sprawach dotyczących przestępstw w nim określonych.
Także dekret Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z 16 listopada 1945 r. „O przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa”
przekazywał osoby cywilne pod jurysdykcję sądownictwa wojskowego. Posługiwano się także Kodeksem
Karnym Wojska Polskiego, wprowadzonym dekretem
z 23 września 1944 r., który zastąpił Kodeks Karny
Wojskowy z 1932 r. W nowym kodeksie wprowadzono
rozdział XVII dotyczący zbrodni stanu (art. 85–103)
często zagrożonych karą śmierci.
Represyjna działalność wobec przeciwników politycznych była jednym z elementów działalności WSR.
Należy przy tym pamiętać, iż nie wszystkich skazanych można automatycznie uznać za osoby represjonowane ze względu na swoją działalność polityczną.
Część wyroków zapadała w sprawach przestępstw
kryminalnych. Sądy te prowadziły także sprawy dotyczące milicjantów, funkcjonariuszy Urzędu Bez-
pieczeństwa i żołnierzy wojsk bezpieczeństwa wewnętrznego.
Szczeciński WSR rozpatrzył ponad 4,5 tys. spraw,
z tego najwięcej w 1947 roku. Niekiedy jednej sprawie
mogło być kilku oskarżonych (w największej z nich
występowało 30 oskarżonych).
Liczba spraw rozpatrywanych przez Wojskowy
Sąd Rejonowy w Szczecinie
Rok
Liczba spraw
1946
655
1947
1112
1948
592
1949
744
1950
514
1951
346
1952
306
1953
255
1954
115
1955
29
razem
4668
Procentowy udział cywilów sądzonych przez WSR
w Szczecinie w 1950 roku.
Wojskowy Sąd Rejonowy w Szczecinie początkowo miał swoją siedzibę w Koszalinie. Do Szczecina
został przeniesiony 20 maja 1946 roku, a swoje miejsce znalazł przy al. Wojska Polskiego 76 ( w budynku, w którym aktualnie mieści się Katolickie Liceum
Ogólnokształcące). W latach 1946–1947 istniał także
wydział zamiejscowy sądu w Koszalinie, a po 1950
r. odrębny Wojskowy Sąd Rejonowy w Koszalinie.
Pierwszym szefem WSR w Szczecinie był ppłk dr Filip Feld, a jego następcą ppłk Kazimierz Stojanowski.
Obaj sędziowie ukończyli prestiżowe uczelnie w II
Rzeczypospolitej. Wówczas także rozpoczynali swoją
karierę zawodową.
Dobór kadr był specyficzny. Decydowała lojalność
wobec nowej władzy, umiejętność „klasowego podejścia w ocenie czynu” i posiadane wykształcenie. Na
przykład sędziego Stanisława Longschampsa zwolniono ze służby stwierdzając w opinii służbowej, iż
obarczony jest „drobnomieszczańskim balastem” oraz
„trzyma się przeważnie burżuazyjnych teoretyków
prawa karnego”, co uniemożliwia mu „wykrywanie
klasowej treści przestępstwa”.
Według obecnego stanu badań w latach 1944–1955
sądy wojskowe skazały na karę śmierci 5 tys. osób,
w tym Wojskowe Sądy Rejonowe ok. 3,5 tys. WSR w
Szczecinie orzekł najwyższy wymiar kary wobec 99
osób, z czego nie wszystkie wyroki wykonano. W porównaniu z innymi tego typu sądami w kraju widać, iż
na Pomorzu Zachodnim wyroków śmierci było znacznie mniej (w Warszawie ok. 700, we Wrocławiu 308,
w Poznaniu 189), co oczywiście wynika ze specyfiki
regionu. Nie pomniejsza to jednak oceny sądu jako
niezwykle represyjnego, często wydającego wyroki
wobec osobób, których wina była wątpliwa, lub polegała na działalności na rzecz niepodległości Polski.
Analizując na podstawie zachowanych akt orzecznictwo szczecińskiego sądu można stwierdzić, iż w
poszczególnych latach dominowały postępowania
mające za przedmiot odmienne typy przestępstw.
Pierwsze lata powojenne (1946–1947) to bardzo często
sprawy o nielegalne posiadanie broni, procesy grup
o charakterze rabunkowym, czy milicjantów oskarżanych o nadużycia popełnione najczęściej w stanie
nietrzeźwości. W tym okresie pojawiają się także nieliczne próby organizowania grup o charakterze opozycyjnym i partyzanckim, których członkowie po aresztowaniu przez UB stają przed WSR. Wraz z rozwojem
totalitaryzmu typu sowieckiego pojawia się coraz więcej spraw tzw. szeptanej propagandy, które kwalifikowano jako publiczne nawoływanie do obalenia, poderwania lub osłabienia polskiej władzy państwowej.
Jednocześnie zarówno w aktach oskarżenia jak i uzasadnieniach wyroków widać coraz silniejsze wpływy
ideologiczne. Za przykład może posłużyć sprawa J.T.
(Sr 262/48) z 1948 roku, w której postawiono przed sądem człowieka, który w Lipianach w czasie rozmowy
przy kupowaniu drzewek stwierdził: „Rosjanie w całej Polsce przejmują tabor kolejowy, na skutek czego
powstają wśród ludności rozruchy przeciwko Rosji”.
Mówił także o rzekomym rozstrzelaniu polskich kolejarzy przez Rosjan w Pruszkowie. Jak stwierdził przygotowujący akt oskarżenia Wojskowy Podprokurator
Rejonowy Rafał Kaniewicz J.T. „czynił przygotowania
do usiłowania zmiany przemocą ustroju Państwa Polskiego oraz nawoływał do czynów skierowanych p-ko
sojuszowi Państwa Polskiego z ZSRR”. (przestępstwo
z art. 87 w zw. z art. 86 § 2 KKWP w zbiegu idealnym
z art. 11 dekr. z 13 czerwca 1946 r.). Oskarżony został
skazany wyrokiem z dnia 11 czerwca 1948 r. na karę
4 lat pozbawienia wolności. Składowi orzekającemu
przewodniczył ppłk Kazimierz Stojanowski. Skazany
trafił m. in. do pracy w kamieniołomie w Piechcinie, z
którego został zwolniony w kwietniu 1952 r.
Ideologizację języka aktów oskarżenia i uzasadnień wyroków może pokazać fragment uzasadnienia
wyroku w sprawie L. B. (Sr. 412/49), zatrzymanej po
odczytaniu kolegom z pracy wiersza o antyrządowej
treści. Sędzia WSR kpt. Tadeusz Nizielski tak uzasadniał wyrok trzech lat więzienia: „Szeroko stosowana
na obecnym etapie walki przez reakcję z obecną rzeczywistością w Polsce t. zw. szeptana propaganda w
dużej mierze szerzona jest przez osoby pochodzące
z warstw średnich wychowane na ideologii kapitalistycznej. Do takich osób należy B. […] Chodząc do
liceum dla dorosłych zdobyła ona pewne wiadomości
z wiedzy ogólnej, lecz nie nabyła jeszcze trzeźwej oceny rzeczywistości i zrozumienia przemian społecznych, dokonywających się w Polsce oraz roli jaką ma
do spełnienia klasa robotnicza oraz sprzymierzone z
nią warstwy narodu w ogólnym pochodzie do socjalizmu, jak również zrozumienia sojuszu polsko-rosyjskiego”.
Wojskowe Sądy Rejonowe pełniły także rolę propagandową. Procesy pokazowe, sesje wyjazdowe, szerokie relacje w mediach potępiające podsądnych miały
oddziaływać na społeczeństwo.
Pozostaje pytanie dlaczego w walce politycznej posłużono się sędziami wojskowymi? Najprawdopodobniej chodziło o pełną, zagwarantowaną podległością
wojskową dyspozycyjność. Jednocześnie organizacja
pracy sądu jako specyficznej jednostki wojskowej miała skutkować sprawnością i szybkością postępowania.
Typowe sądy wojskowe były dostosowane jedynie do
potrzeb wojska, a wejście pod ich jurysdykcję osób cywilnych mogłoby doprowadzić do paraliżu. Dlatego
powołano Wojskowe Sądy Rejonowe.
1 maja 1955 r. weszła w życie ustawa „O przekazaniu sądom powszechnym dotychczasowej właściwości sądów wojskowych w sprawach karnych osób
cywilnych, funkcjonariuszów, organów bezpieczeństwa publicznego, Milicji Obywatelskiej i Służby Więziennej” z 5 kwietnia 1955 r. Na jej podstawie Szef
Zarządu Sądownictwa Wojskowego Oskar Karliner
wydał zarządzenie organizacyjne nr 02/55 dotyczące
rozformowania wojskowych sądów rejonowych. Jednocześnie likwidacji uległy wojskowe prokuratury
rejonowe.
Pewnym epilogiem historii WSR w Szczecinie jest
fakt unieważnienia do dziś 394 wyroków tego sądu.
Dotyczy to oczywiście tych osób, które zwróciły się
o to unieważnienie. [ ]
Autor prosi osoby, które znały osobiście Kazimierza
Stojanowskiego lub Filipa Felda o kontakt pod numerem telefonu (91) 48 49 823.
33
dr Marek Tkaczuk, Katedra Historii Prawa,
Wydział Prawa i Administracji US
Rada Stanu w ustroju państwa polskiego
Powołanie Rady Stanu może stanowić rozwiązanie poważnego problemu
polskiego procesu ustawodawczego,
jakim jest wieloaspektowa wadliwość
stanowionego prawa, przejawiająca się
m.in. w postaci tzw. inflacji prawa. Taki
pogląd wyraził Rzecznik Praw Obywatelskich dr Janusz Kochanowski w swoim wystąpieniu w trakcie zorganizowanej w listopadzie 2006 r. na Wydziale
Prawa i Administracji Uniwersytetu
Szczecińskiego konferencji „Odcienie
sprawiedliwości. Społeczeństwo, polityka, prawo”. Rzecznik Praw Obywatelskich poinformował także o pracach
prowadzonych w jego urzędzie, zmierzających do opracowania kilku wariantów projektów ustaw o Radzie Stanu.
Rada Stanu w ustroju państwa polskiego nie byłaby elementem nowym.
Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że
instytucja ta ma w Polsce krótką tradycję funkcjonowania i zupełnie obce pochodzenie. Radę Stanu dostrzec można
w ustroju państwa polskiego jedynie w
okresach, gdy Polska była państwem
o mocno ograniczonej suwerenności,
poddanym autorytarnej władzy.
Rada Stanu po raz pierwszy pojawiła
się w ustroju Księstwa Warszawskiego.
Na mocy oktrojowanej w Dreźnie przez
Napoleona w dniu 22 lipca 1807 r. konstytucji, rozległa władza państwowa
znalazła się w rękach księcia warszawskiego – króla saskiego. Rada Stanu była
jednym z organów umożliwiających
królowi efektywne i racjonalne jej realizowanie. W skład Rady Stanu wchodzili
powoływani i odwoływani przez króla
ministrowie, referendarze oraz sekretarz Rady Stanu, a od 1808 r. także radcy
stanu. Radzie przewodniczyć mógł król
lub wicekról albo prezes Rady Stanu.
Rada Stanu była pomocna królowi w zakresie sprawowania przez niego funkcji
ustawodawczych, sądowniczych, wykonawczych i kontrolnych. Wszystkie akty
podjęte przez Radę Stanu wymagały zatwierdzenia przez króla.
W procesie ustawodawczym do kompetencji Rady Stanu należało przede
wszystkim na wniosek zainteresowane-
go ministra rządu, uchwalenie projektu
ustawy po wcześniejszym jego ułożeniu
i przedyskutowaniu. Projekt ustawy był
wnoszony do izby poselskiej przez referendarzy, których zadaniem było także
popierać go w trakcie prac sejmowych
prowadzonych w trzech komisjach izby
poselskiej powołanych dla przychodów
Skarbu, prawodawstwa cywilnego i kar­
nego. W razie sporu w trakcie prac komisji poselskiej, co do treści projektu
ustawy, Rada Stanu władczo wkraczała
w ten konflikt. Do Rady należało ostateczne nakreślenie projektu ustawy
i przedłożenie go izbie poselskiej do
uchwalenia. Członkowie Rady Stanu
wchodzili też w skład izby poselskiej i
mieli na niej głos stanowczy. Udział posłów w projektowaniu prawa był mocno
ograniczony. Na plenum izby poselskiej
głos w dyskusji nad projektem mogli zabrać wyłącznie członkowie Rady Stanu
oraz komisji poselskich. Członkowie
Rady Stanu mogli się wypowiadać wyłącznie za projektem ustawy, natomiast
członkowie komisji poselskich nie byli
ograniczeni w prowadzeniu debaty.
Pozostali posłowie mieli zakaz brania
udziału w dyskusji. Rola większości posłów w procesie ustawodawczym sprowadzona była wyłącznie do przyjęcia
lub odrzucenia przedłożonego im projektu ustawy. Uchwalony w izbie poselskiej projekt przechodził do senatu dla
uzyskania sankcji. Senat mógł jej odmówić tylko w trzech przypadkach, m.in.
gdy uznał, że ustawa była sprzeczna z
konstytucją. Przyjąć więc można, że
Senat pełnił w Księstwie Warszawskim
funkcję sądu konstytucyjnego. Zatwierdzenie uchwalonej ustawy przez Senat
nie było jednak bezwzględną przesłanką uzyskania przez nią mocy obowiązującej. Król mógł nakazać ogłosić ustawę
bez sankcji senatu.
Rada Stanu pełniła też funkcje sądownicze, będąc sądem kasacyjnym
w sprawach cywilnych i karnych,
sprawując także sądownictwo administracyjne i kompetencyjne. W ramach
sądownictwa kompetencyjnego Rada
rozpoznawała spory o właściwość mię-
dzy organami administracji a sądami.
Do jej kompetencji należało ponadto
stawianie w stan oskarżenia urzędników administracji publicznej, miała
ona również rozległe kompetencje w
sprawach skarbowych.
Rada Stanu działała także w ustroju Królestwa Polskiego ufundowanym
po kongresie wiedeńskim przez cara
Rosji Aleksandra I w dniu 27 listopada
1815 r. W jej skład wchodzili tak jak w
Księstwie Warszawskim, ministrowie,
radcy stanu i referendarze. Radzie
przewodził król lub namiestnik, dzieliła się ona na Zgromadzenie Ogólne i
Radę Administracyjną. Zgromadzenie
Ogólne mogło formułować projekty
ustaw, pociągać do odpowiedzialności
urzędników, rozpoznawać spory o jurysdykcję, kontrolować wydziały rządowe i funkcjonowanie całego ustroju
konstytucyjnego państwa. Radę Stanu
zlikwidowano z 1841 r. w procesie znoszenia przez carską Rosję autonomii
Królestwa Polskiego.
W grudniu 1916 r., w związku z próbą pozyskania Polaków przez zaborcę
pruskiego i austriackiego, powołano
Tymczasową Radę Stanu, która jednak
już w sierpniu 1917 r. przestała funkcjonować. O wiele dłużej w ustroju państwa polskiego funkcjonowała Rada
Państwa (stanu), którą wprowadzono
w Polsce Ludowej w 1947 r., na mocy
tzw. Małej Konstytucji. Jej istnienie
ugruntowała konstytucja Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej z 22 lipca 1952
r. wprowadzająca do ustroju państwa
polskiego wzorce sowieckie. Rada Państwa tak jak jej poprzedniczki miała
kompetencje ustawodawcze, wykonawcze, sądownicze i kontrolne.
Nie jest pewnym czy w zamyśle
Rzecznika Praw Obywatelskich projektowana Rada Stanu ma być wyposażona wyłącznie kompetencje ustawodawcze czy też w kompetencje sądownicze
i wykonawcze. Niezależnie od kształtu
kompetencji Rady, dotychczasowe jej
funkcjonowanie w ustroju Polski pozwala uznać, że instytucja ta była organem państwa, które cechowało się autorytarnym charakterem. Podnoszenie
przez Rzecznika Praw Obywatelskich
idei powołania Rady Stanu może więc
budzić pewne zdziwienie. [ ]
Przedrostki i inni...
Przyszedł jeden do sądu bo – jak twierdził – go wezwali. Zapytał na bramce, która to Wokanda, wyjaśnili mu, że to taka blondynka. Dobrze zaczął, mogło być
gorzej. Kazali usiąść na ławce i czekać aż Wokanda
go poprosi. Za chwilę przyprowadzili drugiego. Oczekiwanie przedłużało się. Jak to w takich sytuacjach
bywa zaczęli rozmowę. Okazało się, że ten pierwszy
to pozwany. Drugi gdy to usłyszał, oznajmił z nieukrywaną wyższością, że on jest tylko dopozwany. Obaj
zauważyli ze zdumieniem, że różni ich tylko przedrostek. Po tym odkryciu zamilkli i zaczęli spoglądać
na siebie z nieufnością. Napatoczył się trzeci, był to
zapozwany. Bez słowa wcisnął się pomiędzy tych
dwóch. Atmosfera wyraźnie gęstniała, gdy nadszedł
następny. Był wyraźnie smutny, wręcz przybity, pozostali zastanawiali się, jaki jest powód jego marnego samopoczucia – a to był powód. Z drugiej strony pozwanego przycupnął rumiany jegomość wyjaśniając, że
to jego miejsce, bo on jest przypozwany, choć wolałby
być przy pozwanej. Pozwany zsiniał i zacisnął zęby.
Kolejnych dwóch przedstawiło się, mówiąc jednocześnie, jako współuczestnicy jednolici. No i poszło.
Jak zaczęli sobie tłumaczyć kto jest ważniejszy i jaki
to ma wpływ na to, kto gdzie powinien siedzieć, to
zrobił się taki rwetes, że konieczna była interwencja
uboczna, która nadeszła z bocznego korytarza w sile
dwóch jednakowo ubranych. Sytuację, usiłował ratować osobnik w dziwnym stroju, który zaproponował
mediację. Powiedział, że jest pełnomocnikiem, nie pamięta tylko czyim, bo jest w substytucji prawdziwego
pełnomocnika, który jest z kolei jego substytutem ale
piętro wyżej. Tym klarownym zagajeniem zakończył
swój udział w zgromadzeniu, szczególnie że nikt się
do niego nie przyznał. Przed odejściem nie omieszkał
obdarować wszystkich wizytówkami. Po krótkiej szamotaninie okazało się, że interwencja uboczna nie ma
szans bo naszych bohaterów było siedmiu, nie licząc
tłumu gapiów, będących jednak tylko współuczestnikami formalnymi. Niezbędna okazała się interwencja
główna, a jej współuczestnictwo było konieczne do
opanowania sytuacji. W trakcie jej trwania przybiegła
biegła, omiotła towarzystwo fachowym spojrzeniem
i orzekła kategorycznie, że wszyscy z przedrostkami
mają ograniczoną zdolność, a po krótkiej chwili dodała, że pozwany też. Ci ze zdumieniem przyznali, że oni
nigdy nie mieli nie tylko ograniczonej, ale żadnej zdolności. Powód to potwierdził i się rozpłakał, bo dowiedział się o tym kiedy towar wyjechał z jego hurtowni.
Nadbiegł, wezwany w trybie doraźnym nadbiegły i zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć kategorycznie
oznajmił, że się nie zgadza z opinią biegłej obojętnie,
jaka by ona nie była. Nie wiadomo, czy miał na myśli
biegłą, czy opinię. Biegła, na wszelki wypadek zemdlała. Zaczęto wołać o sole trzeźwiące. Wówczas ocknął
się taki jeden, co dotychczas drzemał na innej ławce
i oznajmił, że jest trzeźwiejący i czy może w czymś
pomóc. Posadzili go z powrotem - ale już gdzie indziej.
Widząc co się święci, pozwany zaczął tłumaczyć, że
tak naprawdę to on jest powodem tyle, że wzajemnym.
Zwrócił się do obydwu interwencji aby tym pozostałym pourywać te ich i tak żenująco krótkie przedrostki i wtedy okaże się kto jest kim. Ci zgodnie odparli,
że nie dadzą sobie nic urwać: przedrostki o muerte!
Krzyknęli z patosem. W tym czasie biegłą wciągnął
na ławkę jakiś prokurator i cucił ją, machając jej przed
nosem jakimś obszernym aktem oskarżenia. Z sali
obok wyszło dwóch mocno rozgrzanych zimnych
chirurgów. Szef interwencji kazał im czekać, bo - jak
tłumaczył - może być dla nich robota. Oni z nadzieją,
wyraźnie podnieceni spojrzeli w kierunku ławki, na
której ciągle bez przytomności siedziała biegła, nad
którą pochylał się już nie tylko prokurator ale i sędzia,
wachlując ją długim wyrokiem. Nadbiegły powtarzał
w kółko, że on i tak się nie zgadza i nie z nim takie numery, bo on już nie jednego Napoleona zdemaskował.
Ktoś odciągnął go na bok i jak później opowiadał sam
nadbiegły, był to Wellington przebrany za sekretarkę
sądową, który chciał się koniecznie dowiedzieć, który to Napoleon i za wskazanie proponował znaczną
sumę, ale on zasłonił się tajemnicą zawodową i nie
wskazał. W końcu interwencje opanowały sytuację.
Większość towarzystwa zawieźli w ustronne miejsce,
gdzie najpierw im postawili a następnie zaznajomili.
Tam doszło do kolejnej awantury, bo wszyscy chcieli mieć dodatkowo prawa pokrzywdzonego i powoda
cywilnego. Pogodzono ich wreszcie i to prawomocnie.
Obecnie wszyscy mają ten sam status: są osadzeni.
Ach, te zawiłości procedur...
[ Para - Graf ]
35

Podobne dokumenty