Ściągnij fragment!

Transkrypt

Ściągnij fragment!
Romek Pawlak
Miłek z Czarnego Lasu
Książka uznana przez Polską Sekcję IBBY
za najlepszą Książkę Dla Dzieci roku 2008.
Rozdział 3
Miłek zamieszkał w Czarnym Lesie. I szybko przekonał się, czym jest prawdziwa
ciekawość. A to za sprawą Kaladyna. Kronikarz zaczął go nachodzić, prosząc o opowiedzenie
jakiejś zajmującej historii. – Bo chciałbym ją opisać – wyjaśnił.
Teraz wędrował za zaspanym Miłkiem, który niedawno wstał i przed wypiciem
pierwszej herbaty snuł się po norce niby duch.
Co więcej, Miłek miał swoje problemy, które były dla niego ważniejsze niż jakiś tam
wpis w kronice Kaladyna.
Wczorajszego wieczoru nakrzyczał na Tupetkę, która wędrowała za nim niby cień
przez pół dnia, zupełnie jak Kaladyn. A gdy Miłek schował się w norce, przyszła i tu.
- No przecież muszę sprawdzić, czy nowy ładny brązowy kamyk, który znalazłam
obok Stadionu, będzie pasować do tych dwóch, które są tu! – wyjaśniła, wskazując ścianę.
Zachowywała się, jakby to była jej norka!
- No, przecież musisz znać jakieś ciekawe historie. – Kaladyn nie zauważył
zamyślenia Miłka. Tak energicznie machnął swoją księgą, że prawie wytrącił Miłkowi kubek
z herbatą.
Ten westchnął ciężko. Pojął, że nie pozbędzie się łatwo kronikarza.
- No tak, ale jak je opiszesz, wtedy będzie to Kronika Miłka, a nie Kronika Czarnego
Lasu – zauważył.
Tego Kaladyn się nie spodziewał. Zamrugał oczyma, po czym zafrasowanym gestem
potarł pasiaste futerko. W zdenerwowaniu jego uszy nastroszyły się mocno. Lewe ucho
opadło trochę niżej, przez co zamiast wyglądać jak poważny kronikarz, zaczął przypominać
niesfornego psiaka.
Wkrótce jednak w jego spojrzeniu pojawił się błysk zwiastujący, że wpadł na jakiś
genialny pomysł.
- Ale jak ty coś zrobisz w Czarnym Lesie, to się nada! O! – i wyjął pióro, aby być
gotowym na opisanie tego, co Miłek zrobi.
- Co miałbym zrobić? – odparł zaskoczony Miłek i dla ukrycia zmieszania upił
kolejny łyk herbaty. Była gorzka. Zagadywany przez kronikarza, zapomniał sięgnąć po
cukiernicę podarowaną przez Relię. Pomyślał, że najlepsze, co mógłby teraz zrobić, to uciec.
Ale to chyba nie nadawałoby się do opisania. Bo jak kronikarz miałby napisać, że wszyscy od
niego uciekają?
2
- Cokolwiek! – wrzasnął Kaladyn i podskoczył z irytacji, że jego rozmówca nie
rozumie tak oczywistej sprawy.
- Nie umiem robić cokolwiek – ostrożnie rzekł Miłek. – Zawsze robię coś. Albo nie
robię nic…
Na to Kaladyn obrażonym ruchem wsadził księgę pod pachę. Jego uszy znów
nastroszyły się bojowo.
- Mówisz jak Semper. To znaczy jak już coś powie – burknął nadąsany i wyszedł z
norki, zamiatając ogonem.
- Czasem żałuję, że w ogóle mówię – smutno westchnął Miłek.
Ale kronikarz pewnie już tego nie usłyszał.
W życiu jest tak, że nie da się przewidzieć większości wydarzeń: ani tych dobrych,
ani złych. A jak powiadał Semper, trzeba umieć przyjąć wszystko, co niesie los. Z rzeczy
dobrych się cieszyć, ze złych wyciągać naukę.
Już wkrótce Kaladyn miał znaleźć pożywkę dla swojej pisarskiej weny. W gruncie
rzeczy był poczciwym zwierzątkiem, którego nie cieszyły cudze nieszczęścia, i gdyby mógł,
zapewne wolałby tego zdarzenia nie opisywać w kronice.
Kilkoro mieszkańców Czarnego Lasu postanowiło wybrać się na maliny, rosnące poza
lasem, obok torów kolejowych. Przewodził im Skorosz. I kiedy podczas zbierania owoców
zaatakowały ich dzikie psy, to właśnie on, broniąc słabszych uczestników wyprawy, został
najciężej ranny.
Teraz leżał w trawie, opatrywany przez Relię i Tupetkę. A przerażona reszta
mieszkańców Czarnego Lasu rozmawiała o tym, co zaszło. Watahy dzikich psów stanowiły
śmiertelne zagrożenie. Na szczęście ludzie też ich nie lubili, odganiali je, kiedy mogli, albo
łapali do klatek. Ale jeżeli sfora podąży śladem Skorosza, może być naprawdę źle.
Patrząc na pogryzionego przez psa dorosłego Kibaka, Miłek czuł, jak znów ogarnia go
strach. Ten co jakiś czas powracał z wielką siłą. Zanim Miłek dotarł do Czarnego Lasu,
uciekał przed kotami. Przed watahą psów nie zdołałby się zapewne obronić. Nie był tak silny
jak Skorosz.
Stojący obok Lamproch mruknął:
– Każdy pies powinien mieć swojego przyjaciela. Gdy go nie ma, staje się zły. Staje
się… niebezpieczny… – Zawahał się, szukając lepszego słowa. – I brzydko pachnie.
Tupetka, która skończyła wiązać opatrunek na ramieniu Skorosza, podeszła i
szturchnęła zamyślonego Miłka łokciem w bok.
– Niebezpieczny – prychnęła śmiechem. – Jak ty, kiedy za długo ze mną nie
rozmawiasz.
Miłek z oburzeniem pomyślał, że Tupetka w ogóle nie rozumie powagi chwili. W
milczeniu pomaszerował do swojej norki, odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami
pozostałych mieszkańców Czarnego Lasu.
Grzejąc
się w promieniach słońca przed norką, Miłek smętnie rozmyślał o
zachowaniu Tupetki.
Ona była tu u siebie, a on – tylko przybyszem. Być może zachowywała się tak jak
zawsze, jak wobec wszystkich. I nie było w tym niczego niestosownego.
Jednakże Miłek, chociaż miał już własną norkę i powoli zaprzyjaźniał się z
mieszkańcami Czarnego Lasu, wciąż odczuwał pewną nieufność wobec tak bezpośredniego
zachowania. Za wiele przeszedł, potrzebował spokoju. Tupetka trochę go irytowała albo
wprawiała w zakłopotanie.
Czy wobec tego powinien odejść?
3
Od wpadnięcia w melancholię – bo takie rozmyślania tylko pogłębiają smutek –
uratowali go Syczek z Kaladynem. Zaniepokoili się nieobecnością Miłka i postanowili go
odwiedzić. Zobaczył ich, jak żywo o czymś rozprawiając, wchodzą na zbocze. Kierowali się
w stronę krzaka głogu, który niczym kompas wskazywał mieszkanko rudzielca.
– Przyszliśmy na herbatę – rzucił z uśmiechem Kaladyn, kiedy byli już blisko. – Bez
uprzedzenia, ale chyba nas wpuścisz?
Parząc herbatę, Miłek uświadomił sobie, że nawet czajnik jest od Tupetki.
Herbata, której paczkę podarowała mu Relia, smakowała znakomicie. Obaj goście
popijali ją drobnymi łyczkami, jednocześnie rozglądając się po jego norce. Mimo starań
Tupetki, wciąż była bardzo skromnie urządzona. Nie jest łatwo poczuć się gdzieś jak u siebie
i zacząć gromadzić różne przedmioty, wśród których gospodarz porusza się swobodnie i
pewnie.
– Nie powinieneś się tak przejmować. – Nagle Kaladyn przeszedł do tematu, który ich
tu sprowadził.
Miłek skrzywił się, jakby zabolał go ząb.
– Ja już nie mogę z nią wytrzymać – wyznał z ciężkim westchnieniem kogoś, kto z
jednej strony chciałby się zaprzyjaźnić ze wszystkimi, a z drugiej, nie umie tego zrobić bez
wpadania w zdenerwowanie czy paraliżującą nieśmiałość. – Ona wszędzie za mną chodzi, a
w mojej norce czuje się jak u siebie.
– Tupetka wszędzie czuje się jak u siebie – roześmiał się Syczek. – Żebyś ty widział,
co wyprawiała u Sempera, zanim ją przegonił! Nikt nigdy nie widział, żeby nasz mędrzec
wypowiedział tyle słów, co tamtego dnia. Chyba z tysiąc, w tym połowę bardzo brzydkich –
dokończył z szerokim uśmiechem. – A ona chciała tylko, żeby jej doradził, jaki wisiorek z
minerałem najlepiej pasuje do jej urody.
– Ona mnie męczy – jęknął Miłek. – A ja potrzebuję spokoju.
Syczek, jak to Syczek, pokiwał współczująco głową, ale na tym jego porady się
zakończyły. Natomiast Kaladyn…
Otworzył usta, poprawił swoją księgę i nieoczekiwanie rzekł:
– Miłku, borykanie się z kłopotami jest wpisane w życie. Jesteś tu nowy, stąd te lęki.
Ale jeszcze się przekonasz, że ona jest dobra.
Kiedy przebrzmiało echo tych słów, sam kronikarz wydawał się najbardziej
zaskoczony tym, co powiedział. To znaczy swoją mądrością. Bo w gruncie rzeczy niezbyt
dobrze znał Tupetkę.
Zaraz jednak się uśmiechnął i dla podkreślenia wagi tej przenikliwej myśli znacząco
stuknął w oprawę swojej księgi. Przecież prawdziwy kronikarz powinien rozumieć więcej niż
zwykli mieszkańcy Czarnego Lasu, prawda?
Syczek nie chciał być gorszy od Kaladyna. Tamten popisał się giętkością słów, w
czym Syczek nie byłby w stanie mu dorównać. Ale…
Razem z kronikarzem opuścił norkę. Odczekał kilka chwil. Po czym wrócił,
kompletnie zaskakując Miłka, który pracowicie czyścił czajnik i wyglądał, jakby chciał w
jego boku wytrzeć dziurę. Pracując, rozmyślał nad słowami Kaladyna.
– Muszę ci coś powiedzieć… – zaczął Syczek, nieśmiało przestępując z łapki na
łapkę.
Miłek podniósł na niego zaciekawiony wzrok.
– A właściwie pokazać… – zaczął się nagle plątać gość. Widać było, że w
przeciwieństwie do Kaladyna, nie pisanie i rozmyślanie, tylko działanie było żywiołem
Syczka.
– Co? – Miłek był tak zaskoczony rozwojem wypadków, że przeszła mu nawet złość
na Syczka, który zakłócił mu spokojne rozmyślania nad słowami kronikarza.
4
– Bo ty zrozumiesz… – wyjąkał Syczek.
Nagle machnął bezradnie łapką.
– Jutro ci coś pokażę, dziś już za późno. Ale to wielki sekret, nikomu go nie zdradzisz,
dobrze?
Miłek z powagą skinął głową, chociaż przemknęła mu myśl, że trudno zdradzić sekret,
którego się nie zna.
– Pamiętaj – szepnął Syczek, nerwowo oglądając się na wyjście z norki, jakby obawiał
się, że ktoś może podsłuchać ich rozmowę. – Jutro… Jutro w Starych Domach…
I wyszedł, pozostawiając zaskoczonego Miłka, który nie wiedział, co ma o tym
wszystkim myśleć. Syczek zwiał w takim pośpiechu, że zapomniał nawet przestawić cienką
kamienną płytkę drzwi.
Kiedy wieczorem do norki Miłka zajrzała Tupetka, przynosząc kawałek ciasta, ten
jakoś wywołał na usta blady uśmiech. Starał się być grzeczny.
„Jutro”, biegły myśli w jego głowie. „Jutro Syczek zdradzi mi sekret”.
Cierpliwie znosił obecność Tupetki. Ona też chyba bardzo się starała być grzeczna.
Jakoś ze sobą wytrzymali godzinę, a Miłek tylko raz chciał uciec, kiedy go pochwaliła:
– Piękną masz norkę. Ale nie za duża dla ciebie samego? Ze dwie osoby śmiało by tu
mogły mieszkać!
Rozdział 4
Miłka obudziły stukające o ziemię kulki jarzębiny. Owoce były jeszcze niedojrzałe,
pewno jakiś ptak, buszujący w koronie drzewa, strącał je z gałązek.
Był to jednak słodki odgłos i wiercąc się na posłaniu, Miłek planował zebranie
jarzębin i przeniesienie do spiżarni. Zimą będą jak znalazł. Oczywiście, większość pójdzie do
wspólnego dla wszystkich mieszkańców schowka, ale trochę zostawi dla siebie. Mieszkając
na Stawach, Miłek nauczył się, że ugniecione jarzębiny, zalane ciepłą wodą i pozostawione
tak na kilka dni, dają pyszny napój.
Zimą… Uśmiechnął się lekko. Znów pomyślał, że zimą nadal tu będzie. Kaladyn miał
rację: jego strach wynikał z tego, że wciąż jest nowy. Być może tak samo było ze strachem
przed Tupetką.
I wtedy przypomniał sobie o obietnicy Syczka. W oczekiwaniu na niego i jego Wielki
Sekret zaparzył herbatę i wyciągnął ze spiżarni ostatni kawałek ciasta od Tupetki.
Jednak „jutro” musiało dla Syczka oznaczać coś zupełnie innego niż dla Miłka. Dzień
upływał, a jego nie było. Za to Tupetka przyniosła Miłkowi herbatnika i marchewkę,
opowiedziała o ludziach, których widziała pod pomnikiem.
– Pewnie mają jakieś swoje zebranie – stwierdziła z mądrą miną. – Ale bardzo
hałasują, nie tak jak my.
Miłek przez grzeczność nie zaprzeczył, chociaż głos Tupetki dobrze było słychać we
wszystkich trzech pokojach jego domu, a przecież siedzieli tuż obok siebie. Ale taka już była.
Jej mama także należała do stworzeń mówiących dużo i dosyć głośno. „Tak to już jest na
świecie - rozmyślał Miłek - że niektórzy mówią dużo po to, aby inni, tacy jak Semper, mogli
sobie milczeć. I wszystko się wyrównuje”.
Minęło południe, popołudniowa drzemka, nadszedł wieczór, a Syczka jak nie było, tak
nie było.
„Zapomniał”, pomyślał Miłek. „No cóż, obietnice nic nie kosztują”.
Miał ochotę poszukać młodego Kibaka i spytać go, co z tym sekretem. Bezczynne
czekanie było bardzo uciążliwe. Nie, żeby miał plan robienia czegokolwiek. Bolała go głowa
i na nic nie miał ochoty. Ale dobrze jest mieć chociaż w myślach wszystko poukładane.
5
Mimo wszystko nie będzie się narzucać Syczkowi.
Ten jednak nie zapomniał
o swojej obietnicy. Prawie już nadszedł zmierzch, gdy
wreszcie wywołał Miłka z norki. Słońce już zaszło, odbijało się jedynie od chmur, rzucając
cienie od bladego różu po intensywny fiolet. Zerwał się lekki wiatr.
Syczek poprowadził go do tej części Czarnego Lasu, której Kaladyn wcale nie chciał
pokazać Miłkowi. Być może to stąd wzięła się nazwa „Czarny Las”. Wysokie drzewa
zabierały większość światła. Mimo to pod nimi rosły gęste krzaki, łopiany oraz sporo
kolczastych pnączy. Brnęli w wysokiej trawie i nigdzie nie było widać najmniejszej choćby
ścieżki, jakby nikt nigdy tu nie zaglądał.
Szli w niemal kompletnych ciemnościach. Nędzne resztki światła wydobywały
bardziej zarysy postaci niż jakieś konkretne szczegóły. Miłkowi przyszło do głowy, że
podążanie za Syczkiem jest jak wędrówka za duchem, który zwodzi na manowce. Na
szczęście po chwili zza chmur wyjrzał księżyc, zimnym blaskiem nieco rozświetlił drogę
pomiędzy drzewami.
– O, to już tutaj! – odezwał się nagle Syczek i odwrócił się tak gwałtownie, że Miłek
niemal wpadł na niego.
Syczek doprowadził go do kamienia, który wydawał się naprawdę niezwykły. Miał
rozmiary największego Kibaka, ale sprawiał wrażenie strasznie ciężkiego, jak przedmioty z
żelaza, niemal nie do ruszenia. W chłodnym świetle księżyca błyszczał zagadkowo. Powietrze
wokół niego było jakby zastygłe, a na szerokim na dwa kroki pasie ziemi wokół kamienia nie
rosło ani jedno źdźbło trawy.
– O kurczę! – westchnął Miłek, choć zwykle nie używał brzydkich słów. Nie wiedział,
czy ma się bać, czy zachwycać, ale jednego był pewien: kamień przyciągał jego spojrzenie.
Syczek nakazał Miłkowi przysięgnąć, że nie zdradzi jego sekretu.
– Wcześniej nie mogę ci nic powiedzieć – zaznaczył stanowczo, przestępując
nerwowo z łapki na łapkę. Znów potarł nos.
– Ale nie wiem, na co mam przysięgnąć – odparł niepewnie Miłek. – Nigdy nie
przysięgałem.
Nic mu nie przychodziło do głowy, chociaż bardzo się starał.
– A jak przysięgnę na dom, to będzie dobrze? – spytał wreszcie. Bo przecież marzył o
cichym i spokojnym domku.
Syczek z zadowoleniem skinął głową, choć nie do końca wiedział, co Miłek ma na
myśli.
– Jasne, możesz przysięgnąć na swoją norkę.
Miłek położył łapkę na tym dziwnym szorstkim kamieniu i złożył przysięgę. Kamień
był ciepły, jakby zbierał całe płynące do niego światło.
– To teraz ci coś pokażę. Albo kogoś – zapowiedział Syczek, ruszając w stronę
Starych Domów.
Były to leżące na wschodnich krańcach Czarnego Lasu kilkupiętrowe kamienice z
czerwonej cegły. Z daleka wyglądały jak wielkie jęzory pożaru szalejącego pośród drzew.
Wysokie topole stały w dwóch rzędach, pomiędzy nimi biegła niewielka, kończąca się ślepo
aleja. Dwie uliczne lampy rzucały tyle światła, że domy wyłaniały się z mroku niczym
fragment jakiegoś tajemniczego miasta, a ulica pomiędzy nimi wyglądała niczym palec
utkany ze świetlnych nici.
Syczek wybrał drzewo naprzeciwko jednego z domów i zaczął się wspinać na
wysokość ostatniego, czwartego piętra. Później, gdy już usiedli na gałęzi, wskazał Miłkowi
okno na wprost. Niemal można było zajrzeć do środka pokoju za nim. A nawet (w razie
potrzeby) podejść i przykleić nos do szyby.
Tam, na łóżku, leżała mała, może dziesięcioletnia dziewczynka.
6
– Ma na imię Marta – wyjaśnił Syczek. – Czasem, kiedy jest mi bardzo smutno i
ciężko, idę popatrzeć na nią. Ona jest chora.
Miłek spojrzał na niego pytająco, bo nie rozumiał, dlaczego wspinanie się na drzewo
ma w czymkolwiek młodemu Kibakowi pomóc.
– No bo mi wtedy łatwiej pojąć, że nie tylko ja mam problemy – z lekkim
zażenowaniem wyznał Syczek. – Inni mieszkańcy Czarnego Lasu też, a nawet ludzie. I jakoś
trzeba sobie z nimi radzić.
Zawahał się.
– Tak jak Marta albo jak Dragoneliusz.
Westchnął i pociągnął nosem.
– Wydaje mi się, że ona może umrzeć. Wcale nie wychodzi z norki, a to nie jest
normalne.
Widok chorej dziewczynki wstrząsnął Miłkiem. Pojął, że jego problemy z Tupetką są
mniej ważne niż choroba, na którą można umrzeć. Było to nowe doświadczenie. Przecież on
sam tyle w ostatnim czasie przeszedł… Wciąż budził się w nocy z krzykiem, skulony w
najdalszym kącie swojej norki – i trudno mu było zapomnieć o własnych problemach. Ale nic
mu już nie groziło. A Marcie – tak, jeśli miał wierzyć Syczkowi.
Aby spokojnie wszystko przemyśleć, postanowił się przejść brzegiem Szemranki.
Była to dziwna rzeka. Jak kiedyś wyjaśnił mu Syczek, chociaż dosyć duża, wydawała
się łagodna, taka właśnie Szemranka, bo ludzie kiedyś uregulowali jej bieg i nie pozwalali na
więcej. Tylko z rzadka, gdy przez kilka dni bez przerwy padał deszcz, powracała do swojej
pierwotnej natury. I wtedy mieszkańcy Czarnego Lasu nazywali ją Hałaską.
Uciekał tu, aby porozmyślać. Tupetka nie przychodziła nad Szemrankę, obawiając się
ześlizgnięcia albo pobrudzenia, równie rzadko trafiali tu inni. Miłka zaś woda fascynowała,
choć trochę się bał. Obserwował ryby, wodorosty układające się w długie pasma niby zielone
jęzory, czy majestatycznie pływające z biegiem rzeki łabędzie. Czasem po deszczu woda
niosła różne dziwne przedmioty: kolorowe wstążki, opony albo pudła na wpół zatopionych
pustych kartonów.
Usiadł na skarpie obok pierwszego mostu i ukryty w kępie żywopłotu obserwował
rzekę, a także – z bezpiecznej odległości – kręcących się w pobliżu ludzi.
Nagle usłyszał za sobą cichy szmer. Podskoczył, zerwał się do biegu… ale to był tylko
Semper. Uśmiechnął się łagodnie i usiadł obok Miłka. Dłuższą chwilę w milczeniu
przyglądali się, jak Szemranka płynie sobie leniwie, a drobne falki marszczą jej powierzchnię,
wskazując niespieszny nurt.
Miłek pamiętał słowa Kaladyna, że starzec szuka ważnych słów. Składał z nich obraz
świata. Kiedy znajdzie ich dostatecznie wiele, zrozumie, co i dlaczego się dzieje. Nie
przeszkadzał mu więc. Miłkowi było przyjemnie, że mędrzec wybrał miejsce do swoich
medytacji właśnie obok niego.
– Wiesz, że tu żyją mądre ryby? – odezwał się niespodziewanie Semper.
Zaraz zadziwił go jeszcze bardziej, bo nie czekając na odpowiedź, roześmiał się i
ostrożnie zsunął w dół skarpy, prawie nad samą wodę. Zaczął coś niezrozumiale mruczeć. Nie
minęło wiele czasu, a przy brzegu pojawiło się kilka ryb błyskających ogonami i srebrnymi
łuskami.
Ustawiły się w kółko, a Semper z pluskiem wskoczył w sam jego środek. Kiedy po
chwili wyszedł z Szemranki na brzeg, cały ociekał wodą. Ale było ciepło, więc taka kąpiel
mogła być nawet przyjemna.
– No to z nimi porozmawiałem – rzekł, zapewne mając na myśli ryby.
Miłek nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Jemu zanurzenie w rzece wciąż kojarzyło się
bardzo źle. Ale ktoś taki jak Semper miał prawo do dziwactw.
7
Mędrzec znów usiadł obok i pogrążył się w myślach.
Naraz coś w Miłkowej duszy wezbrało, jakaś chęć zwierzenia się Semperowi ze
wszystkiego.
I tak uczynił. Opowiedział mu o życiu na Stawach, o strachu, o tym, że chociaż
mieszkali tam wygodnie, to nikt nie czuł się bezpiecznie. O tym, jak znikały zwierzątka. Jak
Starsi dręczyli tych, nad którymi mieli władzę. I o klatce. Bo raz zobaczył swego przyjaciela
w klatce…
Wreszcie doszedł do tego, jak pobił się ze Starszym o imieniu Abakan, który zagroził
mu zemstą, gdy Miłek zapytał o los Karissa, tego, którego zobaczył w klatce niesionej przez
człowieka... Jak postanowił stamtąd uciec. Opowiedział o strasznej samotności. O bólu, który
czuło się nie w żadnej konkretnej części ciała, ale który był tak straszny, że Miłek nie potrafił
nawet krzyczeć. O tym, że aby się go pozbyć, chciał tłuc głową w ścianę albo pień drzewa,
ale był tak zmęczony uciekaniem, że nie miał sił tego zrobić.
Wreszcie dotarł do chwili, kiedy przekroczył brzeg Szemranki i znalazł się tutaj.
Semper słuchał go z uwagą, i widać było, że jest coraz bardziej poruszony.
– No tak, nie wszyscy mądrzy są dobrzy – rzekł wreszcie z bolesnym westchnieniem. I
odszedł, nie dodał już nic więcej. Bo przecież rzadko używał słów.
A Miłek poczuł się tak lekko! Jakby oddał Semperowi coś, co tylko przez chwilę
należało do niego, a teraz zostanie przez mędrca albo spożytkowane w jakimś dobrym celu,
albo bezpiecznie ukryte, aby nikt inny nie doznał krzywdy.
Kiedy wracał do swojej norki i zobaczył Tupetkę, pierwszy uśmiechnął się do niej,
choć w kącikach oczu wciąż błyszczały mu łzy wzruszenia.
– Trrr! Trrr!
Kiedy płyniesz po spokojnych falach drzemki, unoszony snem o jedzeniu owoców
głogu, taki przerażający dźwięk, przebijający się z jawy, potrafi sprawić, że w pierwszej
chwili nie wiesz, gdzie się znajdujesz, co się dzieje – i dokąd uciekać.
– Trrr!
Miłek wyskoczył z łóżka niby dźgnięty czymś ostrym i jeszcze zamroczony snem,
popędził w stronę wylotu norki. Wpadł na drzwi, jęknął, drżącymi łapkami odepchnął kamień
i wypadł na zewnątrz…
– Trrr! – Potwór hałasował za jego plecami. – Trrr…
I nagle coś go z całej siły uderzyło. Ze strasznym krzykiem bólu i grozy zapadł się w
ciemność…
Najpierw
poczuł na czole przyjemny chłód kompresu. A potem nad jego głową
rozległ się głos:
– Jak widać, czasem warto przyglądać się księżycowi. A mówiłeś, że nie.
Głos należał do Tupetki. Kiedy Miłek z trudem rozkleił powieki, zobaczył ją i
Pakosza, jednego z Kibaków. Poprawiła biały, mokry opatrunek, żeby nie zasłaniał mu oczu.
– Co się stało? – spytał Kibak, patrząc na Miłka z niepokojem. Nie co dzień ktoś
zostaje znaleziony obok własnej norki z rozbitą głową. Gdyby nie Tupetka, szukająca
romantycznych uniesień w świetle księżyca, i to niedaleko norki Miłka, kto wie, do jakiej
tragedii mogłoby dojść?
– Ścigał mnie jakiś straszny głos – jęknął Miłek. – Spałem, a on wszedł do mojej norki
i…. – Tu Miłek bez sił opadł na posłanie. I tak zresztą nie wiedział, co działo się dalej,
zapamiętał tylko ten dźwięk, potworne uderzenie i ból.
Kibak poszedł sprawdzić, kto zajął norkę Miłka. W tym czasie zaniepokojona Tupetka
trzymała Miłka za łapkę. Musiał przyznać, że jej futerko bardzo ładnie pachnie. A poza tym,
8
od dawna nikt Miłka nie trzymał za łapkę, a bardzo to lubił.
Pakosz wrócił po dłuższej chwili. Minę miał dosyć dziwną.
– Tak jak myślałem… – wymruczał. – To musiał być telefon, który Tupetka wstawiła
dla ozdoby twojej norki. One czasem dzwonią same z siebie. Więc jednak nie był zepsuty –
dodał po chwili zastanowienia.
Miłek tylko westchnął.
Jak to powiedział Kaladyn? Tupetka taka już była. A dzwoniący telefon to tylko
przypadek.

Podobne dokumenty