przeczytaj resztę wprowadzenia i część tekstów z antologii
Transkrypt
przeczytaj resztę wprowadzenia i część tekstów z antologii
Krzysztof Dybciak PRZEDMOWA I Społecznym wykładnikiem wielkości Jana Pawła II była jego niezwykła popularność. Zjawisko niby oczywiste, a w istocie paradoksalne, bo ciężko doświadczeni w XX wieku ludzie nie lubią poddawać się charyzmatycznym osobowościom, a nawet ogromnym ideom i wizjom. Jest we współczesnych lęk przed wielkością, może zwłaszcza ucieleśnioną w konkretnych jednostkach, żyjących równocześnie w naszym świecie. W codziennej praktyce i w sztuce ostatniego półwiecza przeważał styl krytyczny, pełen ironii i nieufności, antypatetyczny a nierzadko szyderczy. Niewiara w możliwość osiągnięcia osobowej doskonałości stała się jednym z aksjomatów dominującego nurtu współczesnego myślenia. A jednak Ojciec Święty „z dalekiego kraju” zadomowił się w zbiorowej wyobraźni sporej części planetarnego społeczeństwa i stał się bohaterem niezliczonych opowieści. Zagadkowość fenomenu powszechnego uznania dla papieża przełomu tysiącleci wzmacnia sposób jego postępowania – celem było pełnienie misji, dawanie świadectwa wartościom, służenie prawdzie, a nie zyskiwanie sympatii i sławy czy prawienie komplementów. Jan Paweł II pocieszał, ale i wymagał, pochwalał Kościół, polskość, religijny nurt zachodniego dziedzictwa, lecz od poszczególnych ludzi żądał wysiłku samodoskonalenia, czasem wyrzeczeń i ofiary, zawsze życia chrześcijańskiego, a więc trudnego. Jak to się stało, że ktoś tak „niedzisiejszy” (żarliwy nauczyciel wiedzący, czym jest prawda, kapłan, duchowy przywódca) zdobył niewymuszoną sławę i życzliwość, elektryzował ludzi na całym globie, skupiał rzesze i elity, inspirował twórców? Odpowiedź wydaje się dość oczywista i zarazem krępująco nienaukowa: Jan Paweł II, ożywiając wiarę i nadzieję współczesnych, zyskiwał ich miłość. Czy można zaprzeczyć, iż kochały go miliony ludzi pochodzących z różnych narodów, warstw społecznych, kręgów ideowych, a także – na swój sposób – twórcy? Jeżeli miłość rozumiemy nie płytko i sentymentalnie – jako przyjemne (dla nas) uczucie, lecz esencjalnie – jako sposób istnienia ukierunkowany na dobro umiłowanej osoby, to artyści przejawiali miłość, tworząc dzieła poświęcone Wielkiemu Papieżowi. Od początku intrygowała ludzi pióra umiejętność wzbudzania przez Jana Pawła II dobrych uczuć, zagadka jego zdolności uwodzenia osób i grup bez intencji uwodzenia. Chyba w jeszcze większym stopniu mogła pociągać tajemnica twórczej energii emanującej nieustannie z Jana Pawła II, zagadka źródeł owego strumienia wartościowego działania na wszystkich polach jego aktywności, zaczynając od najbliższej im – pisarskiej. Tysiące stron autoryzowanych przez niego na wszystkie istotne dla ludzkości tematy. Odpowiedzią na tomy papieskich utworów literackich, kazań, przemówień, listów prywatnych i apostolskich, dokumentów kościelnych, a jeszcze bardziej na tysiące pracowitych dni – serdecznej lub heroicznej – posługi następcy św. Piotra był twórczy wysiłek pisarzy, składający się na osobny nurt polskiego piśmiennictwa; setki tekstów autorów starających się przeniknąć osobę większą od swoich dzieł (choć niektóre z nich przeszły do historii), opisać widzialny kształt tej postaci oraz ujawnić istotę ukrytą poza tak dobrze znanym nam obliczem, twarzą pod koniec przypominającą steranego życiem starca. Twórczość na temat naszego Ojca Świętego zaowocowała mnogością różnorodnych i autentycznych utworów. Właśnie ta rozmaitość stylistyczna i gatunkowa (naturalnie wyrażająca różnorodność twórczych osobowości) świadczy o szczerości intencji, a przede wszystkim podnosi wartość artystyczną prezentowanego w tej antologii zbioru utworów. Jedyny porównywalny blok tekstów w polskiej literaturze dotyczył postaci Józefa Piłsudskiego. Nie ulega wątpliwości, że tamten zbiorowy makrotekst jest bardziej jednostajny: uroczysty, często patetyczny, jednorodny stylistycznie; więc mniej wartościowy estetycznie. A przecież narastał pół wieku dłużej, w bardziej dogodnych czasach – mniejszy wtedy wstyd uczuć i powszechna akceptacja polskości w przeciwieństwie do obecnej niechęci części społeczeństwa do chrześcijaństwa, Kościoła katolickiego, wartości narodowych. Przypomnijmy, iż wśród autorów piszących o Marszałku znajdują się Staff, skamandryci, Dąbrowska, Schulz, Miłosz. Podobnie jak inni rodacy, twórcy uważali Jana Pawła II za symbol historycznych przemian i narodowych zwycięstw. Jakże były potrzebne! Pół wieku minęło od poprzednich sukcesów: odzyskania niepodległości, wygranej wojny z Rosją Sowiecką, jednoczenia narodu i budowy państwa. A w okresie przed watykańską wiktorią jak straszne klęski: miliony zabitych, przesuwanie granic i przesiedlenia, ruina materialna i spustoszenia duchowe. Zmieniło się to od jesieni 1978 roku, od kiedy to narastać zaczęła fala wolności, stwarzając Polakom oraz innym mieszkańcom Środkowej Europy szanse samodzielnego istnienia w końcówce ubiegłego stulecia. O szacunku dla papieża Wojtyły świadczyły zarówno utwory, jak też asceza milczenia kilku wspaniałych pisarzy religijnych lub kulturowo mu bliskich. Nie ogłaszali o nim dzieł Malewska, Brandstaetter, Herbert, Wencel, zapewne nie z braku szacunku czy niedoceniania skali wydarzeń spowodowanych przez Głowę Kościoła; wręcz przeciwnie – wzruszająca jest ich skromność, powątpiewanie we własny talent, czy udźwignie wyjątkowe wyzwanie. Świadczyło to również o głębokości pozytywnego szoku, z którym nie potrafili sobie poradzić zwłaszcza pisarze starszego pokolenia – krakowski biskup, niektórym znany osobiście, został gwałtownie przeniesiony w wymiar nie tylko powszechnej historii, ale także mitu. Pisanie o postaci ze sfery sakralnej, a dla nich najgłębiej osobistej, wydawało się im pewnie czymś nietaktownym, a może trochę… grzesznym. Wspomniane milczenie w przestrzeni sztuki – wiernych synów Kościoła i konserwatystów, jak mawiał Herbert: „jestem bardziej rzymski niż katolicki”, kontrastuje z elokwencją twórców wcześniej niekojarzonych z chrześcijańskim nurtem naszej literatury. Na wybór papieża z Polski natychmiast zareagował kilku komentarzami nestor pisarzy Jarosław Iwaszkiewicz, niedługo później udał się do Rzymu, wystarał o audiencję i opisał to w reportażowym eseju (dodajmy jeszcze aluzje w wierszach i zapisy dziennikowe). Również Gustaw Herling-Grudziński, przedstawiciel dojrzałego pokolenia pisarzy emigracyjnych (choć młodszy o pokolenie od autora Brzeziny), od początku był zafascynowany nowym papieżem, nieprzerwanie komentował jego działania i w sumie napisał więcej od twórców-katolików, nawet duchownych. Wspomnieć wypada wreszcie nowe zjawisko pod koniec pontyfikatu – serię utworów autorów młodszej generacji (niektórzy byli tuż po debiucie) przełamujących dotychczas dominujące konwencje wysokiego stylu i uroczystego tonu (obowiązującego nawet w polemikach z Ojcem Świętym). Autorzy ci pisali bez zahamowań o materialnym wymiarze egzystencji papieża oraz o zaskakujących skutkach aktywności, nierzadko przeciwnych jego intencjom. Długo owi młodzi pisarze byli odporni na realną i mityczną obecność Jana Pawła II, zainspirowało ich dopiero jego odchodzenie: cierpienie, fizyczne niedołęstwo, lekceważenie go i rosnąca obojętność świata. Teksty o nim okazały się także sprawdzianem ich talentów; wielu czytelnikom stali się dopiero teraz bliscy, bo okazali się dojrzali artystycznie i moralnie. Udowodnili, iż potrafią dobrze pisać nie tylko o seksie, sporcie, alkoholu, lecz również o przemijaniu, sprawach ostatecznych, powadze życia prostych ludzi, o świętości boleśnie konkretnej i czasem mało estetycznej. Omawiany w tym wstępie nurt utworów związanych tematycznie z Janem Pawłem II spełnia kilka funkcji. Przede wszystkim przeciwdziałał banalizowaniu jego postaci i przesłania. Niebywała popularność i wzbudzanie serdecznych uczuć owocowały nieraz tworzeniem płytkich, sentymentalnych wyobrażeń i zrutynizowanych reakcji. Wzmacniała te tendencje masowa kultura i przemysł rozrywkowo-medialny. Zamiast stereotypowych obrazów popularnej sztuki pisarze starali się pokazywać prawdziwego człowieka z dramatyczną biografią, podobną do przeżywanej przez wielu z nas. Obrazowo mówiąc, zamiast pomników pokazywali osobę, zamiast kamiennego bezruchu – rozrastające się drzewo twórczego istnienia, źródło refleksji i etycznie cennych działań. Teraz i w przyszłości głównym celem będzie przeciwdziałanie zapomnieniu lub tworzeniu stereotypów fałszywej pamięci. Zapominanie jest naturalnym procesem, a nieustanna selekcja informacji jest warunkiem sprawnej komunikacji między ludźmi i z przeszłością. Ale z przeszłości trzeba ocalać wartościowe fragmenty, świadomie budować tradycję. Dla wspólnoty polskiej, europejskiej i chrześcijańskiej czołową postacią powinien pozostać Jan Paweł II. Potrzebne jest przypominanie, a to oznacza wysiłek. Wielowiekowe doświadczenie uczy nas, że najbardziej skuteczny w pokonywaniu czasu i zapomnienia jest wysiłek artystów. Początkowy etap tej twórczej pracy dokumentuje niniejsza antologia. II Pisanie na tematy papieskie ma w polskiej literaturze długie i cenne tradycje. Przyjrzyjmy się teraz najwybitniejszym artystycznie albo szczególnie charakterystycznym utworom z tego kręgu. Ograniczę się do poezji, gdyż omawianie tak dużych dzieł, jak na przykład sławna powieść Sienkiewicza o początkach chrześcijaństwa i początkach Stolicy Apostolskiej, nie jest możliwe w tym wstępie. Warto jednak pamiętać, że problematyka i postaci papieży pojawiały się nie tylko w Quo vadis, ale również w utworach prozą innych czołowych polskich pisarzy: opowiadaniu Zemsta Bolesława Prusa czy najpopularniejszej powieści Teodora Parnickiego Srebrne orły. Wśród utworów poetyckich o tematyce papiesko-watykańskiej największą popularność w ostatnich dziesięcioleciach na pewno zdobył wiersz Juliusza Słowackiego z grudnia 1848 roku zaczynający się od słów „Pośród niesnasków – Pan Bóg uderza”. Choć impulsem do napisania tekstu były wydarzenia historyczne (ucieczka papieża Piusa IX do Gaety 24 listopada 1848 roku), to jednak wielki romantyk uczynił przedmiotem swych działań twórczych nie realnie istniejącego Namiestnika Chrystusowego, ale kogoś, kto miał wystąpić w takiej roli w przyszłości: On śmiało jak Bóg pójdzie na miecze; Świat mu – to proch. Twarz jego, słońcem rozpromieniona, Lampą dla sług, Za nim rosnące pójdą plemiona W światło – gdzie Bóg. Słowacki obdarzony genialną wyobraźnią osiągał znakomite rezultaty, konstruując sceny wizyjne. Zaiste, wiele we wspomnianym wierszu zdań niemal proroczych – obserwując wydarzenia i skutki pontyfikatu, widzieliśmy ucieleśnianie poetyckiej intuicji: Więc oto idzie – Papież Słowiański, Ludowy brat… Oto już leje balsamy świata Do naszych łon, […] On rozda miłość, jak dziś mocarze Rozdają broń, Sakramentalną moc on pokaże, Świat wziąwszy w dłoń. Gołąb mu słowa – słowem wyleci, Poniesie wieść, Nowinę słodką, że Duch już świeci I ma swą cześć1. We wcześniejszych latach Słowacki oraz inni polscy romantycy raczej negatywnie przedstawiali papieży. Szczególnie Grzegorz XVI, jako autor encykliki z 1832 roku Cum primum krytykującej powstanie listopadowe (pod wpływem dyplomacji carskiej i J. Słowacki, Dzieła wszystkie, t. XII/1, red. J. Kleiner, Wrocław 1960, s. 277-278 (komentarze: s. 149-152, 373-375). Opis autografu, analizę filologiczną, analizę okoliczności powstania wiersza i jego odmiany przedstawił Stanisław Kolbuszowski w rozprawie Autograf wiersza Słowackiego „Pośród niesnasków” zamieszczonej w „Zeszytach Naukowych WSP w Opolu. Historia literatury” nr 1/1957. 1 austriackiej), zyskał złe noty literackie. Negatywnie przedstawił Ojca Świętego w scenie audiencji Słowacki w Kordianie, krytyczna uwaga znalazła się także w jego Poemacie Piasta Dantyszka. A szczególną sławę zyskał fragment z Beniowskiego: „O Polsko! […] twa zguba w Rzymie”. Także następny papież nie spełniał oczekiwań szczególnie radykalnie nastawionych polskich wieszczów. Adam Mickiewicz na audiencji u Piusa IX w marcu 1948 roku podobno szarpał go za rękaw i miał powiedzieć: „Wiedz, że duch Boży jest dzisiaj w bluzach paryskiego ludu”. Tę dramatyczną scenę umieścił Stanisław Wyspiański w Legionie. Ale genialni poeci XIX-wieczni potrafili również dostrzec cenne dla sprawy polskiej działania papiestwa i być za nie wdzięczni, kiedy nikt nie marzył o polskim następcy św. Piotra. Najwierniejszy – również w poezji – Stolicy Świętej był Cyprian Norwid, który poświęcił Piusowi IX aż cztery wiersze, a do tego fragmenty w innych utworach oraz listach. Polski pisarz na wygnaniu miał też osobiste kontakty z papieżem. Z bronią w rękach bronił Kwirynału w kwietniu 1848 roku, w maju tego roku został przedstawiony papieżowi, w 1861 roku otrzymał od niego list i specjalne błogosławieństwo. Dowodem wdzięczności polskiego emigranta stał się wiersz Do władcy Rzymu. Po likwidacji Państwa Kościelnego nazwał Norwid Ojca Świętego immolowanym, czyli składanym na ofiarę: Immolujący, jak pontifex-dziejów, Immolowany, jak dziejów ofiara, Sam przywilejem stał się przywilejów, Bo wszystko jego jest – gdy on nie swym – Na fundamentach wyryte miał: Wiara – Pierw, nim był Rzymem – Rzym!2 Okrojenie terytorium Państwa Kościelnego i uczynienie z Rzymu stolicy Królestwa Italii niechętnie przyjął Norwid, gdyż uważał, że papieże powinni mieć materialne podstawy duchowej działalności; aby to uzmysłowić ówczesnym odbiorcom zastosował w wierszu Do Wielmożnej Pani I [Felicji Iwanowskiej] oryginalną metaforę, ukazującą ziemie podległe papiestwu jako podstawy stóp Chrystusa: 2 C. Norwid, Dzieła zebrane, t. 1, red. J.W. Gomulicki, Warszawa 1966, s. 478-479. Tak to jest Rzym – o Pani – nic więcej nie spomnę!… Tylko bym rad, by piasku garść na globie b yła, Gdzie by się zdumiewał y I mperia ogromne, Że tak niewiele ziemi, a tak wielka siła!… Tylko radbym, Europy oglądając kartę, Znać stopy Zbawiciela swobodniej oparte, A choćby to okupić przyszło świata łzami, Rzekłbym: …ON pierw umywał nasze, gdy był z nami3. 5 oktobra 1871 Norwid wcześniej cały utwór poświęcił Piusowi IX, który w październiku 1867 roku ogłosił encyklikę popierającą naród i Kościół polski. Encyklika-Oblężonego. (Oda) pochwala odwagę sędziwego Ojca Świętego obleganego w Rzymie przez wojska Garibaldiego i stawia go za wzór „patriotom z krwi”: Któż jest ten Polak, kto?… co – zrodzony na obcej ziemi I z obcą w żyłach krwią – dłońmi ku niebu drżącemi Za Polską modły śle… i imię jej wymawia?… – Kto? ten monarcha, kto?… co w oblężonej stolicy, Gdy mury miasta drżą… sam i pogodno-licy, Na polską pomni krew i o nią jeszcze się zastawia? – To Ty, o! starcze, Ty, jeden bez win i trwóg, To Ty, na globie Sam, jak w niebiesiech Bóg, To Ty – trzech koron Pan… któremu krew i wiek. I szturm… i bunt… i grot, jakkolwiek piersi ucela, Nie znaczą nic… są – jako tępy ćwiek W dłoni Zmartwychwstałego Zbawiciela4. Co robić to kolejny utwór poetycki związany z Głową Kościoła Powszechnego. Ponadto pełne zrozumienia i życzliwości dla papieża słowa zapisał Norwid w listach do Aleksandra Jełowickiego, Karola Ruprechta i J.B. Wagnera. Na wieść o śmierci Piusa IX („Monarcha Mój, i jedyny na świecie Monarcha, który wygłaszał prawa Polski…”) 3 Tamże, s. 694-695. 4 Tamże, s. 723. sformułował pomysł trzydniowej żałoby narodowej. A wcześniej napisał kolejny wiersz Na smutne wieści z Watykanu (ostatni wiersz Norwida przyjęty do druku!). W końcu 1877 roku rozeszła się wiadomość o ciężkiej chorobie papieża, który rzeczywiście zmarł 7 lutego 1878 roku w wieku 86 lat. Przytoczmy drugą strofę utworu: Atoli ówdzie, w cichym Watykanie, Żaden lud z piersią nie stanie rozdartą, „Władałeś!… – grożąc – a wiesz co wygn anie? Co praw-odjęcie?!” – Lud żaden nie stanie W więzach, bez wspomnień, iż łzę mu otarto. – Im w Europie większe zamieszanie, Któż, odkąd dzieje poczynają istnieć, Rad się, jak Pius, u-bez-osobistnieć?5 Minęło kilkadziesiąt lat, zmarł tak bliski Polakom Pius XI (Achilles Ratti 1857– 1939; od 1918 roku wizytator apostolski na Polskę i Litwę, a potem nuncjusz w II Rzeczypospolitej). Na przełomie lutego i marca 1939 roku nadszedł ważny czas wyboru nowego namiestnika Chrystusowego w grożącej katastrofą atmosferze politycznego napięcia. Wtedy Konstanty Ildefons Gałczyński, mistrz żartu i poetyckiej groteski, opublikował poważny utwór Modlitwę za pomyślny wybór papieża. I tym razem splatały się motywy uniwersalne z polskimi, a wśród nich nie mogło zabraknąć wątku Maryjnego: Na przyszłych wieków nadchodzącą sławę zwróć, o Królowo tej polskiej Korony, serca wyborców, spuść promień złocony w święte conclave. Ostatnie strofy wiersza wyrażają nadzieję na odegranie przez „nowe papiestwo” historycznej roli i połączenie sprawy polskiej z losami katolicyzmu. Nie można i tym razem zaprzeczyć obecności w utworze Gałczyńskiego profetycznych pierwiastków: Maryjo, gwiazdo dla Piotrowej łodzi, w Tobie jedynie i trud, i zapłata, uczyń Watykan nową wiosną świata, 5 Tamże, s. 751-752. który nadchodzi! O to, Królowo, schodząc w serca głębię, błagam, słuchając, co mówi duch Boży: nowe papiestwo jak dąb się rozłoży przy polskim dębie6. W okresie powojennym, mimo niesprzyjających warunków w państwie ateistycznego komunizmu, nadal trwał dialog polskich poetów z następcami św. Piotra. Czołowa postać katolickiej literatury w Polsce, Roman Brandstaetter, zafascynowany był Janem XXIII. W zbiorze poetyckim Dwie muzy z 1965 roku zamieścił Litanię do dobroci na chwałę Jana XXIII, natomiast podsumowujący jego twórczość poetycką tom I Dzieł wybranych kończy poemat Pieśń o śmierci Jana XXIII. Niezwykle lubiany na całym świecie Dobry Papież Roncalli zmarł 3 czerwca 1963 roku po krótkim pontyfikacie (wybrany był na Stolicę Piotrową 28 października 1958). W przywołanej Pieśni… Brandstaetter wspomniał też zdarzenia z okresu końcowej choroby, która uniemożliwiła m.in. osobiste uczestnictwo Jana XXIII w koncercie na zamknięcie I Sesji Soboru: „orkiestra i chór radiotelewizji włoskiej wykonały IX symfonię Beethovena, pod dyrekcją E.[ugena] Jochuma. Słuchając tej symfonii wśród starych murów Bazyliki [San Paolo Fuori le Mura w Rzymie], w pełni zrozumieliśmy jej głęboko religijny charakter. Jan XXIII, wówczas już złożony ciężką chorobą, wysłuchał tego koncertu przy aparacie telewizyjnym w swoim prywatnym apartamencie” 7. Autor przedstawił również ostatnią pasterkę sędziwego Ojca Świętego, której transmisja radiowa wywarła na nim głębokie wrażenie. Fragment o celebracji Eucharystii przez schorowanego Jana XXIII przejmująco przypomina nam podobne transmisje liturgii sprawowanej przez „słowiańskiego papieża”: Jego błagalny głos Płynie przez eter, Przez świat, Przez wszystkie stworzenia, Przez wszystkie rośliny Pierwodruk w: „Prosto z mostu” nr 9/1939 (cyt. za: Z głębokości… Antologia polskiej modlitwy poetyckiej, t. I, Pax, oprac. A. Jastrzębski, A. Podsiad, Warszawa 1974, s. 176). 6 7 R. Brandstaetter, Poezja. Wiersze liryczne, poematy i hymny, Pax, Warszawa 1980, s. 506. I wszystkie żywioły. Jasny głos, Jutrzenny głos, Janowy głos. […] Przeobraża się w szept. Jest pokorny Jak westchnienie prochu. Domine, non sum dignus. Poetycki utwór, późniejszego autora Jezusa z Nazaretu, przedstawia odchodzenie do Domu Ojca Niebieskiego papieża z Sotto il Monte („na placu / Klęczą ludzie” a „wysoko nad Rzymem / Płonie / Okno watykańskie”). Czytając po latach Pieśń o śmierci Jana XXIII, nie sposób uniknąć skojarzeń ze śmiercią papieża z Wadowic. Poeta umiejętnie zastosował kompozycyjny chwyt powrotu do źródeł, powrotu starca do dzieciństwa: Uśmiecha się, albowiem usłyszał, Że pójdzie Do Domu Pana. […] I tak walcząc ze śmiercią, Każdym dreszczem ciała I każdym westchnieniem Oczyszczał ją z wolna Z ciemności i rozpaczy, Jak jego ojciec i dziad Oczyszczali Z chwastów, nieużytków i kamieni Bergameńską ziemię Pod winnicę. […] Kładły się skiby, Jak psalm za psalmem8. 8 Tamże, s. 497-505. Rówieśnikiem pochodzącego z Tarnowa z żydowskiej rodziny o długiej tradycji Brandstaettera był Jerzy Zagórski urodzony w Kijowie w końcu 1907 roku i wchodzący na literacką arenę jako członek wileńskiej grupy Żagary. Ten wybitny poeta sięgnął w swej twórczości niemal do początku dziejów Stolicy Apostolskiej. Przebywając w Rzymie, Zagórski ukończył 3 listopada 1967 roku duży utwór poetycki Wołanie do Świętego Klemensa9. Św. Klemens I był czwartym papieżem, według Euzebiusza z Cezarei w latach 91–101 (inne źródła podają lata 88–97). Tertulian twierdził, że wyświęcił go sam św. Piotr. Klemens I był autorem Listu adresowanego do Kościoła w Koryncie, który jest najstarszym zachowanym dokumentem papieskim, uzasadniającym prymat biskupa Rzymu. Wiele legendarnych zdarzeń – poetycko zaprezentowanych przez polskiego poetę – przedstawiają cykle fresków w kościele San Clemente w Rzymie, mozaiki w San Marco w Wenecji oraz witraże w kościele St. Kunibert w Kolonii: Gdzie przy Krymie jest wyspa ta, Nad którą się morze otwarło I grobowiec przez aniołów rzeźbiony Złamał falę w spojrzeniu dziecka, Żeby Cyryl po siedmiu stuleciach W uciszeniu nagłym żywiołów Mógł rozpoznać po woni kadzideł, Ze w marmurze są twoje szczątki, A papieskie poczty witały Powrócono z Euksynu relikwię? O Klemensie, trzeci następco Rybaka Piotra z Galilei, O Klemensie, ilu was było? Największe wrażenie na autorze, a zapewne i na czytelnikach, sprawia wieść o tym, że Klemens I został zesłany na Krym do Chersonezu i poniósł tam męczeńską śmierć – został utopiony z kotwicą przywiązaną do szyi (stąd w dziełach sztuki jego atrybutem jest kotwica). Jerzy Zagórski wielokrotnie w dojrzałej twórczości aktualizował formy 9 Ze zbioru Rykoszetem z 1968 roku (cyt. za: J. Zagórski, Poezje wybrane, LSW, Warszawa 1972, s. 114-117). poematu w różnych odmianach (jako poemat narracyjny, opisowy, dygresyjny). Lubił łączyć osobiste przeżycia zakorzenione w codzienności z wątkami historycznymi lub legendowymi. Krym związany był pośrednio z historią I Rzeczypospolitej, potem odwiedzany i opisywany przez Polaków z Mickiewiczem na czele, także przez Jerzego Zagórskiego; w tym przypadku powiązany został dzięki św. Klemensowi I z początkami chrześcijaństwa. Nic więc dziwnego, iż podmiot omawianego utworu monologuje, nawiązując do znanego zwrotu frazeologicznego: Co mi bliżej, Czy Rzym, czy Krym? Tam. U brzegów czarnego Morza Ogniskami syconymi wichurą Promienieje i drży służba Bożą, Gdy daleki biskup Tbilisi Katolickie ciosa kazanie Po gruzińsku, rosyjsku i polsku, A po grecku patryjarcha prawosławny Ze Stambułu pozdrawia Bułgarów. Tam cmentarze na dzikich polach Od Batumi do Adrianopola Dają krzyżów rosnących świadectwo. Oto szturm do niebieskich murów I stukanie do ludzkich serc. Krym był wówczas częścią Związku Sowieckiego, gdzie zwalczano religię, świeże jeszcze były wspomnienia przymusowego i okrutnego przesiedlenia krymskich Tatarów w głąb ZSRR. Dlatego być może Wołanie do świętego Klemensa kończy się dramatyczną prośbą: Klemensie! Potrafiłeś pójść w głąb I wypłynąć nad Kolosea. Naucz nas, jak topionym nie paść! Także papież Paweł VI, któremu swe utwory poświęcili ks. Jan Twardowski i Jerzy Stanisław Sito, znalazł życzliwych komentatorów wśród polskich poetów. Następca Dobrego Papieża z Sotto il Monte dokonywał również przełomowych czynów – nie tylko kontynuował i dokończył obrady Soboru Watykańskiego II, ale też był pierwszym następcą św. Piotra w czasach nowożytnych, który tyle podróżował po świecie, jakby zapowiadając zupełnie fantastyczne osiągnięcia w tej dziedzinie Jana Pawła II. Ta właśnie geograficzna, ale i duchowa odwaga mobilności i gotowości do dialogu Pawła VI zaintrygowała polskich poetów. Najsławniejszy współcześnie polski poeta Jan Twardowski w wierszu Papież10 z właściwym sobie finezyjnym humorem pokazał religijny wymiar ruchliwości Pawła VI, który odwiedził kilka kontynentów i dwukrotnie spotkał się z ekumenicznym patriarchą Atenagorasem I, w 1964 roku w Jerozolimie i trzy lata później w jego siedzibie Konstantynopolu: Papież wyfrunął z Rzymu samolotem jak śnieg leci – całuje prawosławnego błogosławi żydowskie dzieci bez tronu tylko łza trzęsie się jak taniec w wielu książkach topnieje zamarznięte słońce cieknie z gardła ususzonych liter – heretycy grzeją w ewangelii pogryzione nogi wydmuchują niebo na organach nadciąga cały wydział personalny aniołów Z kolei podróż do Nowego Jorku w 1965 roku – wizyta w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych i przemówienie tam wygłoszone – zainspirowała wówczas bardzo młodego poetę, eseistę, dramaturga i tłumacza Jerzego Stanisław Sitę do napisania dużego utworu lirycznego Paweł VI przemawia do Zjednoczonych Narodów. Autor od dziecka przebywał na obczyźnie, wykształcił się i debiutował w Anglii, gdzie należał do reprezentującej młode pokolenie literatury emigracyjnej grupy poetyckiej nazywanej od tytułów ich czasopism grupą „Merkuriusza” – „Kontynentów”. W 1959 roku Sito wrócił do kraju, współredagował „Współczesność”, stał się czołowym teoretykiem i praktykiem neoklasycyzmu, popularyzatorem anglojęzycznej poezji. W Z tomu Znaki ufności z 1970 roku (cyt. za: J. Twardowski, Nie przyszedłem pana nawracać, Wydawnictwo Archidiecezji Warszawskiej, Warszawa 1996, s. 100). 10 omawianym utworze monolog liryczny prowadzony jest z perspektywy dostojnego pielgrzyma: Wołam i proszę w pokorze Zwilgła i głucha noc wyje na dworze I tylko światło w wąziutkiej szczelinie Świadczy, że płynie łódź nasza do brzegu […] Jak łańcuch długą dźwigamy historię. Od jakże dawna jesteśmy już w drodze! W każdej minucie, męczącej, istnienia W każdej cząsteczce, policzonej, drogi Nasz Pan był z nami. […] Trzeba się oblec w nowego człowieka. Tak nas nauczał nasz apostoł Paweł. Być może przyjdzie nam jeszcze zaczekać. Lecz dom spalony. Nie ma już odwrotu. Każdego kroku zdać musimy sprawę Chodźmy! Czas nagli. Ja Jestem już gotów! Jedną z większych niespodzianek w polskiej poezji początku XXI wieku było pojawienie się utworów o tematyce religijnej w twórczości Tadeusza Różewicza. Jeden z seniorów polskich pisarzy ostrożnie zbliża się, zresztą od lat, ku regionom sacrum; odbywa się to bez wewnętrznych przełomów, uderzeń Łaski lub mistycznego oświecenia, w chrześcijaństwie afirmuje to, co bliskie jest wrażliwemu etycznie agnostykowi. Do Jana XXIII zbliżył się przekornie, jakby w poczuciu winy za „krzywdę” jaką wyrządzili mu we Wrocławiu artyści. Mianowicie na Ostrowie Tumskim postawiono pomnik Dobrego Papieża, który w wierszu scharakteryzowano jako „niewydarzony (niech / «twórcy» Bóg wybaczy / wypadek przy pracy…)”. Pomnik ten jest rzadko odwiedzany a dodatkowo źle się kojarzy z czasami PRL-u, ponieważ „został wystawiony przez / jakiś Pax podejrzany czy / inny Caritas z Partią powiązany”. Podmiot liryczny utworu utożsamiony z autorem („Tadeusz Juda z Radomska / o którym mówią że / jest «ateistą»”) odwiedza ten dziwaczny postument motywowany solidarnością pomieszaną z litością: mój papież wygląda jak baryła jak słoń zrobili Cię na szaro czy ci nie jest smutno Ojcze Święty mój ojcze serdeczny […] sen mara Bóg wiara jest we Wrocławiu kamienna poczwara Kontrastowo z kamiennym monumentem zestawiono w wierszu „pomnik najpiękniejszy w świecie”, który znajduje się w sercu wypowiadającego monolog. Całe to artystyczno-moralne zajście kończy się wyznaniem stricte religijnym, niezwykle ważnym dla punktu dojścia całej światopoglądowej ewolucji znakomitego pisarza: ale mój Dobry Papieżu jaki tam ze mnie ateista ciągle mnie pytają co pan myśli o Bogu a ja im odpowiadam nieważne jest co ja myślę o Bogu ale co Bóg myśli o mnie11 Różewicza przygoda z następcami św. Piotra nie skończyła się w zbiorze zatytułowanym Szara strefa. W następnym tomie poezji pt. Wyjście znajdujemy portret Por. T. Różewicz, Jest taki pomnik, [w:] tegoż, Szara strefa, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2002, s. 33-35. 11 Jana Pawła I. Czyżby Różewicz zaplanował napisanie wierszem najnowszych dziejów papieży? Sympatię podmiotu lirycznego w wierszu bez tytułu, zaczynającego się incipitem od kiedy ten „mały” papież…12, budzą cechy bohatera utworu tradycyjnie niekojarzone – mówiąc językiem współczesnych mediów – z liderami wielkich społeczności, nawet jeśli byli to „przywódcy” duchowi. A właśnie bliski jest Jan Paweł I poecie z powodu nieporadności, naiwności, swego rodzaju dziecięcości. Życzliwość budzi nawet jego mała popularność, o czym świadczy fakt, iż po niewielu latach z trudem można sobie przypomnieć jego nazwisko („mój Boże! Jak On się nazywał”). Poprzednik naszego Ojca Świętego posiadał jednak nieocenione zalety: umiejętność nawiązywania kontaktu z dziećmi, prostolinijność, skromność, trafność rozeznania, czym powinna być wspólnota katolicka: Naiwny jak dziecko choć mądry jak sowa chciał poznać tajemnice banków kont prania brudnych pieniędzy umarł na zawał serca wyjęto mu z ręki jakieś papiery włożono książeczkę o Naśladowaniu Jezusa naśladował go dobrze chciał wygnać handlarzy z świątyni Dla takiego poety jak Różewicz, znajdującego się na pograniczu wiary i niewiary, jakiś stopień utożsamienia z chrześcijaństwem możliwy jest nie w wymiarze obrzędów lub teologiczno-filozoficznych przekonań, lecz w wymiarze etycznych zachowań i elementarnie ludzkich intuicji: uśmiechnął się do mnie świat stał się odrobinę lepszy […] zostały po nim stare pantofle 12 T. Różewicz, Wyjście, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2004, s. 25-26. okulary i uśmiech który rozjaśnia nasze dno III Antologia powinna mieć jakiś porządek, a najbardziej naturalny jest porządek chronologiczny. Ale już tu się sprawa nieco komplikuje – czy mają decydować daty powstania lub publikacji tekstów, czy fakty z biografii Jana Pawła II? W sporządzonej wedle ścisłych reguł filologicznych bibliografii zapewne powinna decydować kolejność pierwodruków utworów, jednakże w książce do czytania o wiele lepszy jest porządek wydarzeń życia bohatera. Jedność całego zbioru nie jest wtedy narzucona mechanicznie i lepiej taki tom jest odbierany. Minusem takiego układu jest to, że trudniej zauważyć pojawianie się oraz przetwarzanie motywów treściowych, chwytów kompozycyjnych, stylistycznych środków. Na szczęście w prezentowanym Czytelnikom tomie nie trzeba było dokonywać dramatycznych wyborów wspomnianych wyżej zasad konstrukcyjnych. Utwory pisarzy pojawiały się w zasadzie zgodnie z rytmem istnienia Ojca Świętego przełomu tysiącleci. Pierwsza (i od razu ogromna) fala tekstów pojawiła się po wyborze Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Niemal natychmiast publikowano wiersze oraz komentarze osobiste lub publicystyczne, trochę później kunsztowne interpretacje i wzruszające wyznania, znacznie później poznaliśmy autentyczne zapisy dziennikowe lub prywatne listy. Wybitni poeci jakby się wahali i długo zastanawiali, jak sobie poradzić z historycznym wydarzeniem. Natomiast szybko zareagowali wypowiedziami na wysokim poziomie artystycznym doświadczeni prozaicy – obdarzeni dużą wiedzą, inteligencją oraz doświadczeniem twórczym i życiowym. Dlatego niemal od razu po szczęśliwym zakończeniu konklawe w październiku 1978 roku świetne utwory prozą napisali Andrzej Kijowski i Tadeusz Nowakowski. Po latach, nieraz kilkudziesięciu, możemy dołączyć – do nieczęstego w naszym piśmiennictwie zbioru prozy mądrej, osobowo zindywidualizowanej i wyrazistej stylistycznie – teksty autorów dzienników i epistolografów. Szczególnie oryginalną perspektywę, na tle komentarzy dotyczących konsekwencji wyboru Jana Pawła II, prezentują listy Sławomira Mrożka i Wojciecha Skalmowskiego. Druga kulminacja pisarstwa poświęconego naszemu papieżowi pojawiła się w związku z jego pierwszą pielgrzymką do Ojczyzny w czerwcu 1979 roku. Już oczekiwania i przygotowania podziałały elektryzująco i mobilizująco na twórców (czego świadectwem tekst ojca Jana Góry), a cóż dopiero sama wizyta apostolska! Euforia ogarnęła nie tylko miliony zwykłych wierzących (i wielu niewierzących), ale w równym stopniu ludzi pióra, którzy okazali się wrażliwi na ogólnonarodowe nastroje. Najwcześniej czytaliśmy utwory poetyckie oraz osobiste lub reportażowe wypowiedzi drukowane w czasopismach. Duży zbiór literackich świadectw recepcji aktywności Jana Pawła II przyniosły specjalne ankiety skierowane do intelektualistów (największe zasługi ma w tej materii miesięcznik „Więź”). Ale zdarzały się również duże przesunięcia w czasie – niezapomniane dni spotkań z Pielgrzymem w Warszawie, Krakowie, Gnieźnie trwały w pamięci latami a czasem przez dziesięciolecia i dopiero po tak długiej przerwie zostały zwerbalizowane; to przypadek Andrzeja Stasiuka, który opublikował i chyba także zapisał młodzieńcze przeżycia własne i części swojej generacji po śmierci bohatera swej autobiograficznej opowieści. Kolejne zbiory tekstów tego typu narastały wraz z kolejnymi pielgrzymkami Ojca Świętego do Polski. Nie były już tak przełomowymi wydarzeniami w dziejach narodu, ale każda z nich miała swój odrębny koloryt i smak. Osobną, a dokumentarnie i artystycznie cenną, grupę tekstów stanowią literackie świadectwa pielgrzymek Jana Pawła II po wszystkich kontynentach; był on przecież duszpasterzem wspólnoty zamieszkującej całą kulę ziemską. Mistrzem reportażu okazał się Tadeusz Nowakowski, co nie było zaskoczeniem dla tych, którzy znali dowcip, spostrzegawczość i językową wirtuozerię czołowego pisarza emigracyjnej literatury. Sprawozdania z pierwszych podróży apostolskich docierały do odbiorców w kraju w wersji mówionej za pośrednictwem Radia Wolna Europa, którego był redaktorem. Zyskał zasłużenie miano „reportera papieża”, niestety, do dzisiaj są prawie nieznane czytelnikom w Polsce tomy prozaika z Monachium – mistrzowskie, tworzące najdłuższy w polskiej literaturze cykl reportażowy. Oryginalna była Miłoszowa perspektywa widzenia (znad Zatoki San Francisco) podróży papieża do Stanów Zjednoczonych, szczególnie konfrontacja ze środowiskiem twórców filmu i mediów w Hollywood. Kulminacyjnym momentem inspirującym twórców do wypowiadania się na temat bohatera niniejszej antologii był zamach Ali Agcy 13 maja 1981 roku w Rzymie. Cały świat zadrżał, a Polaków ogarnęła rozpacz, gdyż wydawało się, iż Ojciec Święty nie przeżyje. Silniejsza jednak była nadzieja na interwencję Opatrzności i wtedy okazało się, że choć raz w takiej sytuacji mieliśmy rację. Dramaturgia tragicznego zdarzenia na Placu Świętego Piotra była tak potężna, iż wierne relacje zamachu i pobytu w szpitalu Jana Pawła II, zapisane przez świadków będących zarazem jego przyjaciółmi, zyskały rangę prawdziwych dzieł literackich. Można bez ryzyka stwierdzić, iż te świadectwa (a także osobisty dokument ks. Tadeusza Stycznia o śmierci w kwietniu 2005 roku) pozostaną na zawsze w polskim piśmiennictwie. Teksty zgromadzone w IV części niniejszego tomu stanowią również pasjonującą lekturę, gdyż tajemniczość całego zdarzenia, jego polityczne tło, motywy, „zakulisologia” (jak napisał Herling-Grudziński), to wszystko stało się źródłem fabuł mogących konkurować z klasycznymi powieściami sensacyjnymi. Okres niemal całego pontyfikatu artystycznie dokumentują utwory zebrane w V części tej antologii. Nad radosnymi lub przerażającymi wydarzeniami góruje tu refleksja o świadectwie codziennego życia i nauczania Następcy św. Piotra na przełomie stuleci. Poznajemy jego wygląd, zachowania oraz, przede wszystkim, reakcje jakie wywoływały jego słowa nie tylko w rodakach, ale i ludziach z innych regionów świata. Znalazło się w tej części książki szczególnie wiele wypowiedzi artystów na temat sztuki i własnej twórczości – w nawiązaniu do dzieł i czynów papieża, który nie tylko „pozostał człowiekiem”, ale również twórcą literatury, chociaż w latach pontyfikatu był głównie prozaikiem. Zazwyczaj dzieła konstruowane wokół biografii, nawet historycznej postaci, kończą się tekstami o śmierci i pogrzebie. Tym razem jest trochę inaczej; proces odchodzenia i przechodzenia do innej rzeczywistości (niewidzialnej, ale mimo to rzeczywistej) był tak długi i znaczący, że musiał wywołać twórcze oddźwięki wśród pisarzy. Ponadto przeświadczenie o świętości Jana Pawła II zrodzone natychmiast (pamiętamy „Santo subito!”) po odejściu umacniało w ludziach wierzących wielu religii poczucie jego realnej obecności. Szybko zaczęły się pojawiać, przeważnie wierszowane, podsumowania żywota najbardziej brzemiennego w błogosławione skutki w całych dziejach narodu, skutki ważne dla rodziny ludzkiej przełomu tysiącleci. Wspomniana równoległość wydarzeń biograficznych i literackich na nie odpowiedzi nie dotyczy I części naszej antologii traktującej o przed-watykańskim etapie życia Karola Wojtyły. Prawie wszystkie teksty o dzieciństwie, młodości oraz latach kapłaństwa i posługi biskupiej w Polsce zostały napisane z dużej perspektywy czasowej. Koledzy z Wadowic i studiów uniwersyteckich, współpracownicy akademiccy i kurialni, członkowie wspólnot duszpasterskich, a także chłodni wówczas obserwatorzy poczynań „pomazańca z Wadowic” wydobyli z pamięci wspomnienia i utrwalili je w języku, kiedy minęły lata i dziesięciolecia, a oni nie mogli już wytrzymać presji oczekiwań tak wielu odbiorców spragnionych wiedzy o sławnej i kochanej osobistości, co, jak pamiętamy, nie zawsze idzie w parze. W tej części naszej antologii przeważają zdecydowanie wspomnienia, ale pojawiają się też pierwsze próby tworzenia dużych form narracyjnych; jak dotąd przybrało to kształt powieści biograficznych czy fabularyzowanych portretów. W tym miejscu konieczna jest uwaga genologiczna; teksty zamieszczone w niniejszej książce należą do różnych gatunków literackich, ale najmniej wśród nich dużych form: powieści i pełnospektaklowych dramatów. To zjawisko normalne, te realizacje gatunkowe wymagają czasu i pojawiają się najpóźniej. Jakie były kryteria wyboru poszczególnych pozycji niniejszej antologii? 1) Poziom artystyczny tekstów. Nie zawsze to kryterium pokrywało się z hierarchią osobową współczesnej literatury polskiej. Zdarzało się, że wybitni pisarze rozczarowywali, dotyczyło to zjawisko nawet klasyków nurtu religijnego, np. ks. Twardowski pisywał na interesujący nas teraz temat utwory zanadto sentymentalne. Pisarstwo okolicznościowe okazuje się trudną sztuką, której nie można lekceważyć, bo spełnia potrzeby wielu bliźnich. Być może wspomniani na początku tego wstępu znakomici pisarze milczący w poezji o Janie Pawle II czuli trudności związane z tym zadaniem i nie chcieli zawieść oczekiwań rzeszy odbiorców. Za to zdarzały się szczęśliwe przypadki wykreowania dobrych estetycznie i wartościowych poznawczo tekstów przez mało znanych autorów, a nawet przez amatorów. Może więc prawdziwe jest przypuszczenie, że podobnie jak każdy żołnierz nosi w plecaku buławę marszałkowską, tak każdy wrażliwy i kulturalny człowiek zdolny jest napisać tekst życia godny wejść do wysokiej literatury. 2) Dodatkowym kryterium była jednak wybitność autora wypowiedzi o świętym papieżu przełomu tysiącleci. Jeżeli autor niniejszej książki stawia sobie cele naukowe – chce zidentyfikować, uporządkować i skomentować, społecznie chyba najważniejszy krąg tematyczny naszej literatury współczesnej – musi ukazać stosunek do Jana Pawła II czołowych twórców. To zresztą prawidłowość ogólniejszej natury – nawet mniejszej wagi notatki wielkich pisarzy mają znaczenie dla rozumienia ich dzieła ujmowanego całościowo. A pewnie mają także ogólną wartość, gdyż drobiazg twórcy arcydzieła przestaje być drobiazgiem. Dlatego w tej antologii znalazły się nawet drobne „zapisy papieskie” Miłosza, Iwaszkiewicza, Stryjowskiego. 3) Kolejna zasada wyboru to wartość dokumentacyjna tekstu. W antologiach budowanych wokół osi tematycznej szczególnie cenne są wypowiedzi niezastępowalne, albo przynajmniej nieliczne, dotyczące ważnych wymiarów osobowości i dorobku Ojca Świętego. Ta reguła okazała swoją przydatność zwłaszcza w części traktującej o losach Karola Wojtyły zanim stał się Głową Kościoła Katolickiego. Na końcu zwracam się z prośbą do Czytelników tej książki – jeżeli zainteresuje ona, a może wywoła życzliwe reakcje i większe oczekiwania, jestem gotów opracować obszerniejsze wydanie z bardziej rozbudowanymi komentarzami. Ogrom zapisanych wypowiedzi o Janie Pawle II uniemożliwia jednemu człowiekowi poznanie ich wszystkich, proszę więc o nadsyłanie informacji dotyczących utworów poświęconych wielkiemu Papieżowi z Polski. P.S. Serdecznie dziękuję mojej Żonie Katarzynie za nieocenioną pomoc: kwerendy, skanowanie tekstów literackich oraz komputerowe opracowanie materiałów. Adam Boniecki Rodowód Wojtyłów13 Najstarszy ślad nazwiska Woytyła (lub Wojtyła, pisane zamiennie) to zapis dotyczący Macieja Wojtyły, ur. w 1765, ożenionego 22 VII 1800 z Marianną Kowalską. W tym okresie zanotowano także Franciszkę Wojtyłową ur. 1792, żonę Wojciecha Nanczyka, Jadwigę, wdowę po Bartłomieju Wojtyle, zm. 2 I 1824 w wieku 65 lat (ur. 1759) i Magdalenę Woytyłową, wdowę, zm. w Czańcu 10 II 1787. Można przypuszczać, że byli to przedstawiciele tej samej rodziny, gdyż imiona Maciej, Franciszka, Bartłomiej zjawiają się w tej rodzinie również później, kiedy dokumentacja jest bardziej kompletna. Są to jednak tylko domysły. Wojtyłowie z Czańca z reguły w rubryce ksiąg parafialnych „zawód” mają wpisane „hortulanus”, co znaczy w tym wypadku drobny rolnik. W księgach parafii Biała również dość często zjawia się nazwisko Wojtyła. Znajdujemy tam m.in. Wojtyłę kupca, Wojtyłę wagabundę, Wojtyłę żebraka i in. 13 A. Boniecki, Kalendarium życia Karola Wojtyły, Znak, Kraków 1983, s. 23-26. Pokrewieństwa z tymi Wojtyłami nie dało się ustalić. […] Maciej Wojtyła, dziadek papieża, opuścił Czaniec i przeniósł się do niedalekiego Lipnika14, gdzie zanotowany jest w aktach parafialnych jako „sartor ex Czaniec” (krawiec z Czańca) i „agricola” (rolnik). W pamięci krewnych pozostał jako cechmistrz krawiecki. W Lipniku zamieszkał w domu nr 32. Ożenił się 3 września 1878 z Anną Przeczek córką piekarza Franciszka i Marii z domu Hess. W Lipniku (mieszkają wtedy w domu nr 31) 18 VII 1879 przyszedł na świat ich syn KAROL, ojciec papieża. Po śmierci pierwszej żony, Maciej żeni się po raz drugi z Marią, córką krawca Józefa Zalewskiego, ur. 1 II 1861, która zm. 6 X 1917. Z drugą żoną mają córkę, Stefanię Adelajdę, ur. 16 XII 1891 w Lipniku, zmarłą w Krakowie 24 V 1962. Maciej Wojtyła zmarł 23 IX 1923 w Lipniku, gdzie też został pochowany we wspólnym grobowcu z drugą żoną. Syn Pawła Wojtyły, brata Macieja, Franciszek Wojtyła był w parafii Czaniec śpiewakiem. Prowadził pielgrzymki na Kalwarię, przewodniczył śpiewom w kościele, był osobą bardzo poważaną w parafii. Zmarł w 1968 roku, pogrzeb prowadził kardynał Wojtyła. Wydaje się, że funkcja śpiewaka była i dawniej związana z rodziną Wojtyłów. Karol Wojtyła (senior), według danych zawartych w aktach personalnych wojskowego archiwum w Wiedniu, został powołany do wojska austriackiego w 1900 roku. Do tego czasu pracował jako krawiec. Powołany do stacjonującego w Wadowicach 56 pułku piechoty hr. Dauna po roku awansuje na „gefreitra” (starszy szeregowiec) i zostaje przeniesiony do Lwowa, gdzie pełni służbę „nadzoru” (Aufsichtcharge) w tamtejszej szkole kadetów piechoty. W 1904 roku jako „zugsführer” (dowódca plutonu) zostaje z powrotem przeniesiony do swego macierzystego pułku w Wadowicach i tamże awansowany do stopnia podoficera rachunkowego. Podówczas żeni się z Emilią Kaczorowską. Powyższe dane z akt wojskowych opracowane przez Ernesta Frosta (Der Papst aus einen fernen Land. Verlag Fritz Molden, Wiedeń) nie zgadzają się z relacjami przekazanymi przez przyrodnią siostrę Karola Wojtyły, Stefanię. Według tej relacji, w okresie kiedy nastąpiło małżeństwo, Karol Wojtyła mieszkał w Krakowie pracując w kwatermistrzostwie. Po ślubie Wojtyłowie mieszkali początkowo przy ul. Felicjanek, potem na Mazowieckiej. Ślub z całą pewnością zawarli w Krakowie. Nie udało się odnaleźć zapisu w aktach parafialnych żadnej parafii krakowskiej; można przypuszczać, że ślub był odnotowany w Czaniec i Lipnik, wsie koło Kęt, miasta na Pogórzu Śląskim nad Sołą, od 1888 roku połączenie kolejowe z Wadowicami i Bielskiem. 14 księgach personalnych parafii wojskowej. Księgi te w 1939 roku zostały zniszczone i częściowo wywiezione do Francji. Dość, że ani aktu małżeństwa, ani aktu urodzenia pierwszych dwojga dzieci, ani aktu zgonu zmarłej jako niemowlę córki (było to drugie dziecko Wojtyłów) nie udało się odnaleźć. Według relacji Stefanii Wojtyly do Wadowic przenieśli się Karol i Emilia dopiero ok. 1919 roku. Dalsza relacja według akt wojskowych z archiwum wiedeńskiego: 28 sierpnia 1906 roku urodził się im pierwszy syn, Edmund (według tablicy nagrobnej 27 VIII). W tym czasie Karol Wojtyła służy w kancelarii Komendy Uzupełnień. W archiwum wojskowym są zapiski, że „włada językiem polskim i niemieckim w mowie i w piśmie”, bardzo dobrze redaguje „koncepty”, że „ma czystopisy bardzo poprawne”, że „szybko pisze na maszynie”. W rubryce „cechy usposobienia i charakteru” (w roku 1908): „Nadzwyczaj dobrze rozwinięty, prawego charakteru, poważny, dobrze ułożony, skromny, dbały o honor, z silnie rozwiniętym poczuciem obowiązku, bardzo dobroduszny (łagodny) i niezmordowany (pracowity)”. Andrzej Horubała Wakacje z Wujasem15 Zapadła już noc, trochę wieje po plecach, więc poprawiam sweter na ramionach Małgosi, sam wzdrygając się od chłodu. W okularkach Wujasa, bo tak nazywamy naszego księdza, który ni stąd, ni zowąd został biskupem, odbijają się płomienie. To jeszcze nie te czasy, żeby zgrzebne brile wymienić na szkła kontaktowe. Dla mnie Wujas jest fenomenem, bo to pierwszy prawdziwie męski ksiądz, jakiego spotykam na swojej drodze. Wysportowany, krzepki, budzi zaufanie nie tylko otwartą twarzą, ale też faktem, że pod flanelową kraciastą koszulą ma mięśnie, że nie opowiada nabożnych historyjek płaczliwym głosem i nie sposób podejrzewać go o pedofilię czy zniewieścienie. Rzeczywiście poszedł na księdza nie dlatego, że musiał, bo żadna by go nie wzięła, nie uciekał w kleszą sukienkę przed demonami występnych pożądań, które by go i tak i tak dopadły, grożąc wpadką na lekcjach religii czy w konfesjonale. Nie, nasz Karol poszedł na księdza, bo chciał, bo tak postępują twardzi ludzie z charakterem. 15 A. Horubała, Farciarz, W.A.B., Warszawa 2003, s. 132-133, 138-140. – No co tam, Andrzejku, przeczytałeś moją Miłość i odpowiedzialność?16 – pyta Wujas i uśmiecha się, bo wie, że jako enfant terrible naszego kręgu, a przy tym jednak zdolny student, dam mu zaraz okazję do ciekawej rozmowy o jego wychuchanej habilitacji. Chcesz, Wujasie kochany, słodkiej konwersacji, no to bardzo proszę: – Ano, drogi dyplomowany teoretyku seksu, przeczytałem. Któraś z dziewczyn zebranych wokół ogniska, może Tereska, prycha z oburzeniem, ale ja, zachęcany uśmiechem rozkwitającym na ogorzałej twarzy Wujasa ciągnę: – I wiesz, Wuju drogi, co ci powiem, jako z kolei praktyk seksu? – Wiem, że lekko przeginam, zazwyczaj nasz duszpasterz woli bardziej finezyjne żarty, więc widząc, że sytuacja może się wymknąć spod kontroli, dorzucam pospiesznie: – Chwileczkę, chwileczkę, dowodem na moją praktykę, i to katolicką, jest troje naszych pięknych bachorków, które sam chrzciłeś. – Po kręgu przetacza się pomruk przyzwolenia na dalsze moje harce, w końcu troje dzieci to nie w kij dmuchał. […] I gdy dogasają płomienie, a wraz z nimi rozmowy, i wyczuwa się niczym nad ranem na prywatce, że czas już kończyć, Wujek, nie wiadomo skąd czerpiący energię, bo przecież wstaje zawsze przed nami, żeby podwinąwszy poły namiotu odmówić brewiarz, pyta nagle: – A może mały przekąp? Woda w jeziorze chyba ciepła po dzisiejszym upale. Kto się przyłącza? – Ja – pauza – jeśli można – rzucam trochę błagalnym tonem, bo rzeczywiście ta rozmowa przy ognisku wyszła chyba nie najzręczniej. Wujas pyta o ocenę swojej habilitacji, a tu mu czyżyk jakiś wyskakuje z wątpliwościami dyktowanymi przez hormony. – No dobra, jest ochotnik. Kto jeszcze? Na szczęście nikt się nie zgłasza, poddaje się nawet Zosia, która upatrzyła sobie ostatnio jakąś dziwną rolę nadopiekuńczej Marii Magdaleny i usłużnie, ze spuszczonym skromnie wzrokiem, nie podnosząc nigdy głosu, nie odstępuje Wujasa na krok. Dochodzi rzeczywiście pierwsza w nocy, więc stajemy wokół ognia i tworząc krąg, śpiewamy staroszkocką pieśń: „Kto raz przyjaźni poznał moc, nie będzie trwonił słów…” – te wersy brzmią jak memento dla mnie, żebym znowu za dużo nie gadał, ale czuję w swojej ręce uścisk uwielbianej dłoni, dłoni, która wędrowała wszędzie po moim i swoim ciele. I w imię tych wędrówek, tych pieszczot chcę iść z Karolem na nocne pływanie, chcę się upomnieć o nasze Miłość i odpowiedzialność Karola Wojtyły ukazała się w formie książkowej w 1960 r. nakładem Towarzystwa Naukowego KUL. Jak wspominał po latach autor, dzieło zrodziło się „ze spotkań z narzeczonymi, małżeństwami i rodzinami”. Treść książki dyskutował z młodymi ludźmi ze „Środowiska” podczas turystycznych wycieczek, na pewno podczas spływu kajakowego w 1958 roku. Nowością stanowiska autora było podkreślanie w małżeństwie roli miłości, także fizycznej, etyka seksualna była przedstawiana w perspektywie miłości rozumianej personalistycznie. 16 prawa, o prawa naszej miłości. […] Jezioro jest spokojne, a woda zdumiewająco ciepła. Widzę głowę Wujasa hen, gdzieś na środku, więc czyniąc potworny hałas, ostro chlapiąc, ruszam w jego kierunku sprinterskim kraulem. Biorę oddech co trzy ruchy i z radością stwierdzam, że idzie mi bardzo dobrze. Szybko odnajduję właściwy rytm, do ruchów rąk dodaję balansowanie całym ciałem, a ustami, które wynurzam na styk, by zaczerpnąć powietrza, pieszczę powierzchnię jeziora. To jest szczęście – myślę sobie. Leciutko się chmurzy, ale nie na tyle, by pozbawić nas aluzji do kantowskiego widoku gwiaździstego nieba… To jest szczęście – myślę sobie, przechodząc z kraula na zupełnie relaksową żabkę, z odkrytą głową i swobodnym oddechem. Żona, kobieta, samica zasypia gdzieś przy wygaszonym, ale dającym jeszcze ciepło ogniu, a mąż, samiec, mężczyzna, płynie i spotyka się zanurzony między niebem a ziemią w jakiejś niezdefiniowanej, wyabstrahowanej ze skrzeczącej rzeczywistości przestrzeni z następcą apostołów, ze swoim duszpasterzem, z pasterzem naszych dusz. Gdzie dwóch lub trzech spotyka się w moje imię, ja jestem – ogarnia mnie leniwe szczęście i zdaje mi się, że przez ciemność widzę uśmiech Wujasa. Andrzej Kijowski Polak głową Kościoła Powszechnego17 Kościół jest powszechny, ale wokół stolicy papieskiej są włoski lud i włoski kler, włoskie partie polityczne i włoskie banki, włoskie intrygi i dramaty, i cała włoska historia. Historia Kościoła jest uniwersalna, ale historia papiestwa jest częścią historii Włoch. W Kościele nie ma cudzoziemców, oczywiście, ale dla Włochów, którzy ze stolicą Kościoła od wieków współżyją, mieszkaniec tej stolicy, a zarazem ich biskup i prymas, przybyły spoza Włoch, jest cudzoziemcem. We Włoszech rośnie teraz inflacja, grasują terroryści, nie funkcjonują służby publiczne i nie ma już w kraju żadnych powag. Ale Włosi podobno znakomicie znoszą kryzysy, są stworzeni do sytuacji dramatycznych, chaos to ich żywioł i powagi im nie trzeba. Na włoskie życie trzeba mieć włoskie nerwy. Wobec tych szczególnych okoliczności włoskiego i rzymskiego życia, papież i biskup Rzymu przybyły z Krakowa jest jeszcze bardziej 17 A. Kijowski, Tropy…, dz. cyt., s. 13-14, 17. cudzoziemcem. W dodatku jest Polakiem. Każdy z nas po dziś dzień spłaca koszty dwieście lat trwającej naszej nieobecności w historii powszechnej. Każdy czuję potrzebę wytłumaczenia się z naszej przerwanej historii i udowodnienia, że to była przerwa, nie zaś koniec. Polak, kiedy staje przed światem, aby świadczyć o swych prawach do czynnego uczestnictwa w jego powszechnych sprawach, ma nerwy napięte do ostateczności. Doświadczają tego politycy, doświadczają pisarze, doświadczy papież. Tyle o ryzyku nerwowym. Teraz o historycznym. Dla Kościoła: czy teraz każda kura narodowa zechce znieść swoje jajko w kaplicy sykstyńskiej? Czy wybór papieża-Polaka otwiera epokę zaciekłej rywalizacji o tron Piotrowy, rywalizacji, w której wezmą udział narody, bloki polityczne i całe kontynenty i która z Watykanu zrobi ONZ z jej rotacją i przetargami? Polak głową Kościoła Powszechnego… Charakter polskiego katolicyzmu i polskiego Kościoła uformował się ostatecznie właśnie w okresie naszej nieobecności w historii powszechnej. Dzieje polskiego Kościoła przypominają pod tym względem dzieje polskiej literatury. I Kościół, i literatura pełniły w życiu narodu funkcje zastępcze; i Kościół, i literatura nabrały przez to treści zastępczych. I Kościół, i literatura zbudowały swój prestiż w Polsce z tego, co nie jest ich posłaniem najgłębszym. Literatura otwiera serca ludzkie na tajemnice człowieka. Kościół otwiera serca ludzkie na tajemnice Boga. I Kościół, i literatura w Polsce krzepiły serca, zamiast je otwierać. Kościół w świecie przeżywa kryzys popularności, a jej rodzaj doświadczany przez polski Kościół wzbudza niechęć. Kościół polski jest ekspansywny, obrzędowy i zbiorowy; w Europie zachodniej i w Ameryce Łacińskiej18 zmierza do interioryzacji i indywidualizacji. Kościół polski, który od 30 lat współistnieje z systemem socjalistycznym, w dialogu z nim akcentuje elementy tradycji; katolicy w Ameryce Łacińskiej w walce z totalitarnymi dyktaturami – i w obliczu nędzy – akcentują rewolucyjne elementy doktryny chrześcijańskiej. Z kolei Polacy, mając „swojego” papieża, gotowi są nabrać przekonania, że są jedynymi prawdziwymi katolikami na świecie i ze swoją teologią od pana Zagłoby obrócić przeciw sobie (i przeciw papieżowi) cały świat katolicki, a ich gromadki wyśpiewujące Sto lat i Góralu, czy ci nie żal na placu św. Piotra staną się prawdziwym postrachem Wiecznego Miasta. Tyle powiedział mi diabeł. Chyba błąd druku – nic dziwnego, skoro ten fragment „powiedział mi diabeł” – bo w Ameryce Łacińskiej obrzędowość i zbiorowe formy wyrażania wiary są jeszcze bogatsze niż w Polsce. 18 Ja mu na to: wszystko będzie inaczej, ponieważ papieżem został człowiek zdolny przezwyciężyć obciążenia psychiczne cudzoziemca i Polaka, przełamać opór otoczenia, a Kościołowi i światu przekazać własną interpretację swej misji, interpretację, która wszystko zmieni, oraz własną wizję zbawienia, wizję, która wszystkich odrodzi. Skąd to wiem? Wiem. […] Nigdzie nie będzie cudzoziemcem, a Jego wybór nie zmieni Watykanu w narodowy kurnik. Papież Polak zapowiada papieża Brazylijczyka, papieża Murzyna, papieża Azjatę – napisano w jednym z komentarzy. Możliwe, ale uniwersalna mądrość tego papieża, jego talent identyfikacji z innymi, jego wewnętrzna wielość i jego wielkość rzucą blask na całą nadchodzącą epokę w historii Kościoła. Format człowieka, który został wybrany, uczynił narodowość papieża rzeczą drugorzędną; odtąd może być każdy, byle był wielki. Tak myślę i pędzę precz diabła zwątpienia, a skłaniam ucho ku aniołowi wiary. Anioł mówi mi, że pierwiastek duchowy modyfikuje dzieje ludzkości, łamiąc ich prawa, i sprawia w nich zbawienne niespodzianki wbrew logice i konieczności. Mówi mi, że gorycz niezrealizowanych ideałów nie jest jedynym doświadczeniem ludzkości, a ironia nie jest jedynym stylem historii, która ma swoje chwile wielkie i święte. Mówi mi, że Duch polata, kędy chce, i przypina skrzydła pokoleniom, narodom i poszczególnym osobom, że Duch ów jest nieobliczalny i że nie sposób przewidzieć, z jakiego miejsca świata i w jakiej chwili dziejowej padnie okrzyk „wstańcie i zbudźcie się… nie bójcie się…”. Mówi mi dalej mój anioł, że diabeł nie śpi i że to wszystko, co mi podszepnął, może się zdarzyć, jeśli z nim, z diabłem, a nie z aniołem będziemy współpracować, jeśli nie zabraknie nam odwagi i wiary w spełnienie celów absolutnych, to jest w odnowienie tej rzeczy znanej, jaką jest Kościół, Jego prawda i Jego misja, w odnowienie tej idei starej, jaką jest ludzkość przemieniona w Kościół Powszechny. Andrzej Stasiuk Piękne plebejskie święto19 Następny raz zobaczyłem go po osiemnastu latach. Miał przybyć do Dukli. Dukla to 19 A. Stasiuk, dz. cyt., s. 10. dwa tysiące mieszkańców i południowo-wschodni skraj Polski. Dalej nie ma nic. Zjawiłem się kilka godzin wcześniej. Trwało piękne plebejskie święto. Przypominało ogromny parafialny odpust. Strażacy paradowali w galowych czarno-złotych uniformach, a poważni wąsaci policjanci wystawali na rogach w białych koszulach i wyprasowanych błękitnych kurtkach. Wokół piętrzyły się stragany z tandetą, z gipsowymi figurkami świętych, z jego popiersiami, z butelkami na święconą wodę w kształcie Matki Boskiej z odkręcaną głową, z sennikami egipskimi, ze śmietnikiem jednorazowych zabawek z cienkiego plastiku, z gumowymi diabłami pokazującymi język i całą resztą tego świata cudów wymyślonego dla dzieciarni, starych kobiet, dla tych wszystkich oczu spragnionych kolorów, jaskrawości i barwnego przepychu przypominającego ukwiecone wnętrza wiejskich kościółków. I to wszystko było przygotowane na jego przybycie, na przyjazd Plebejskiego Króla. Bo lud kochał go jak chyba nikogo przedtem. Jeżdżąc po wsiach, po małych miasteczkach wszędzie można było zobaczyć jego fotografie. Wystawione w oknach starych drewnianych domów, wetknięte za okienne ramy stuletnich chat, wystawione na słońce płowiały, blakły, traciły wyrazistość i starzały się razem z nim i z tymi domami, i z ich mieszkańcami. Czasami oprawione w jarmarcznie ozdobne ramki, czasami zwieńczone papieskimi chorągiewkami z papieru, czasami w towarzystwie obrazka z Matką Boską Częstochowską, ale niemal zawsze w starych, chylących się ku upadkowi domach w miasteczkach i wsiach, które wyglądają tak, jakby miały niebawem zniknąć z mapy. Jego twarz z biegiem lat coraz bardziej upodabniała się do twarzy, które można zobaczyć właśnie w Dukli czy gdzie indziej na polskiej prowincji. Upodabniała się do tych wszystkich twarzy, które widuje się na targowiskach, w wiejskich gospodach, na jarmarkach i w autobusach odjeżdżających z powiatowych miast w stronę miasteczek jeszcze mniejszych. Z upływem czasu jego twarz stawała się twarzą chłopa, twarzą woźnicy. Zupełnie tak, jakby na starość powracał do swojego ludu. Po prostu jego twarz nie została naznaczona piętnem oddalenia, wyobcowania ani wyniosłości, które nieodmiennie towarzyszą wyniesieniu i władzy. No więc ta Dukla to było jego królestwo. W końcu Wadowice, z których wyruszył w świat, były tylko trochę większe. Jarmarczność mieszała się z podniosłością, a dym kadzidła z dymem pieczonej na rusztach kiełbasy. Na obrzeżach wyelegantowanego tłumu miejscowa żulia naradzała się, w jaki sposób poradzić sobie z wprowadzoną tego dnia prohibicją. Z pobliskich gór schodzili z plecakami ubłoceni turyści, a pryszczaci klerycy stali zbici w gromadki i popalali ukryte w dłoniach papierosy. Parterowa, jednopiętrowa Dukla przeżywała swój wielki dzień, tak jak potrafiła. Dopiero w pobliżu klasztoru Bernardynów, gdzie miała być odprawiona msza, można było dostrzec, że chodzi o coś poważniejszego niż wielki odpust. Tu i ówdzie kręcili się umięśnieni faceci w mundurach jednostek specjalnych. Obwieszeni byli bronią, nożami, kajdankami, radiotelefonami i w tych swoich lustrzanych okularach wyglądali jak wysłannicy jakiegoś złowrogiego obcego świata. Jednocześnie ich obecność wśród ubranych na czarno staruszek, wśród wieśniaków wbitych w garnitury, wśród tego kościelnego, prowincjonalnego tłumu zakrawała na groteskę. Na dachu niedalekiej poczty urządzili sobie stanowisko snajperzy. Widziałem go z daleka. Zapadał już zmierzch. Jego postać otaczał krąg światła. Wyglądał krucho i samotnie. Ci wszyscy ludzie wokół przybyli tutaj, by go spotkać, ale nigdy w życiu nie widziałem kogoś tak samotnego. Światło pochwyciło go i uwięziło jak nocnego ptaka. Jego przyjazd z jakichś powodów opóźnił się o kilka godzin i teraz, gdy jeszcze mówił, ludzie odchodzili z placu przed klasztorem. Najpierw pojedynczo, potem po kilku i w końcu dziesiątkami szli w stronę swoich domów, by zdążyć przed nocą. Być może powtarzał wtedy swoje słynne „Nie lękajcie się!”, a oni podążali do swoich nie wydojonych krów, wystygłych pieców, nienakarmionego bydła albo po prostu po to, by odpocząć, bo przecież czekali od rana, od rana byli na nogach i zwyczajnie nie mieli już sił. Jego drżący, postarzały głos niósł się nad miasteczkiem i gasł w nadciągającej ciemności. Wtedy pomyślałem sobie, że za kilka godzin wszystko umilknie, ludzie odejdą, odjadą samochody i autokary, i Dukla pogrąży się w mroku, a on zostanie w pustym i cichym pokoju przygotowanym dla niego w klasztorze Bernardynów. Będzie rozbierał się do snu i wsłuchiwał w swoje słabnące z dnia na dzień ciało. Będzie czuł zmęczenie, którego nie zetrze już żaden odpoczynek. Wyobrażałem sobie, jak podchodzi do okna i patrzy w mrok, potem odwraca się i dotykając sprzętów, krzeseł, stołu, podchodzi do łóżka i kładzie się, pokonując opór nieposłusznego ciała. Fascynowała mnie jego samotność i chwile, w których stawał się zwykłym człowiekiem. Wyobrażałem sobie, jak budzi się rano i wokół nie ma nikogo. Powoli opuszcza stopy na podłogę i po omacku szuka nimi kapci. Potem jest łazienka, jej lodowate, bezlitosne światło i odbicie w lustrze nad umywalką. I stojąc tam w Dukli, słuchając jego wielkich, słynnych słów, zastanawiałem się, czy goli się sam, wpatrzony we własną twarz o poranku w bezlitosnym świetle łazienki, czy powtarza tę banalną czynność milionów mężczyzn z całego świata wychodzących rano do pracy. To zaprzątało mój umysł – jego człowieczeństwo. Czesław Miłosz Papież w Hollywood20 18 IX 1987 Dni wizyty papieża w Ameryce i na naszym Zachodnim Brzegu. Wolałem oglądać w telewizji, wielu, bardzo wielu też, stąd mniejsze tłumy niż oczekiwano. Gazety na ogół bardziej przyjazne niż komentatorzy telewizyjni, których postępowa gładkość po stronie dissent21 powinna zawstydzić nie zgadzających się katolików: opinia publiczna jest pchana przez środki masowego przekazu w stronę banału i nagle oni, ci katolicy, swoje poglądy mogą oglądać jako banał, podczas kiedy papież stara się im przypominać, że i chrześcijaństwo jest „znakiem sprzeciwu”. Papież w Hollywood: przyszedł do jaskini lwów i nie bacząc, że gotowe go rozszarpać, doradza im przejście na jarskie kotleciki zamiast dań krwawych. Jego tekst znakomity. I nasuwa myśl, że jednak można przemawiać do najbardziej nawet zepsutego środowiska i kogoś tam wzruszyć czy przekonać. Papież w San Francisco: to samo, odwaga głoszenia Słowa w mieście najluźniejszych obyczajów, w stolicy homoseksualizmu, w mieście, które powinno mieć uszy zamknięte. Św. Paweł w Koryncie? Przemówienie w Mission Dolores było arcydziełem konstrukcyjnej równowagi. O patronie miasta św. Franciszku i jego duchu miłości. Następnie przypowieść o Synu marnotrawnym i miłości Ojca do każdego grzesznego syna. Po czym cytaty ze św. Pawła, wroga homoseksualistów, ale właśnie o czym innym, o jego, Pawła, upadkach, tak że jest najniższym z grzeszników. Wielkość Jana Pawła II i jego misyjnych podróży. Dla intelektualistów jest to powtarzanie do znudzenia tego samego w dużej ilości słów. Zapominają jednak, że miliony ludzi słyszą najprostsze prawdy po raz pierwszy. I umysł Jana Pawła II ogarnął te miliony, jako dzieci, którym najbardziej potrzebny jest jego urząd nauczyciela. 19 IX 1987 Tego samego dnia, kiedy papież odleciał z San Francisco do Detroit, jeden z uczestników dyskusji telewizyjnej, jezuita, profesor teologii z Berkeley, wypowiedział się 20 Cz. Miłosz, Rok myśliwego, Znak, Kraków 1991, s. 54-55. 21 Odmienności. dokładnie przeciwko papieskim naukom. Według niego nikt nie ma prawa zabronić udziału w Eucharystii również tym, którzy rozwiedli się i zawarli niekatolickie małżeństwo. Ciekaw jestem, co zrobi biskup, do którego diecezji należy Berkeley. Stosując się do papieskiej admonicji danej trzystu biskupom w Los Angeles, powinien zastosować sankcje. Ale to znaczyłoby rozgłos, reklamę. Więc pewnie nic. Bawi mnie moja surowość, moja obrona dyscypliny. Zupełnie jakbym to ja się stosował. Ale, powiedzmy, wyraża się w tym moja wielka potrzeba wyższego ładu. W czym jestem włoski albo polski, nie amerykański. My możemy sobie świntuszyć, ale niech będzie nad nami to wysokie. Przepisy są po to, żeby były, nie po to, aby ich nie łamać. Chwilami wydaje mi się, że jestem postacią z jakiegoś literackiego utworu. Jest to intuicja poważna, sięgająca głęboko. Bo nasze wyobrażenia o sobie, czy zapisane czy nie, są kompozycją. Świadomość jest podobna prawu formy. Mój kot Tiny nie snuje żadnej opowieści o sobie. 20 IX 1987 Wśród mężów stanu, monarchów, wodzów dwudziestego wieku, ani jednej postaci, która by odpowiadała naszemu obrazowi królewskiego majestatu, z wyjątkiem Karola Wojtyły. Tylko on mógłby naprawdę grać królów Szekspira. Ernest Bryll *** (Śniłem, że Papież…)22 Śniłem, że Papież w komży tak skrwawionej Aż narodową barwę miała – stał u progu I czekał milcząc by mu otworzono… Dom był bez okien. Drzwi jak wieko grobu Lecz nie wiadomo skąd było wiadomym Że w środku coś chrobocze, pełga jak westchnienie Jak kamień niedobity… Wreszcie otworzenie 22 Z tomu Pusta noc z 1983 roku, ??? Nadeszło. Rozłamały się wrota z łoskotem I Papież wszedł do środka. I wybiegł z powrotem I wracał i wybiegał w sutannie dźwigając Obłamki które były ciałem jego kraju Układał je mozolnie mrucząc – O, ten kamień Bardzo wyraźne na Wawelu znamię A to od Częstochowy kawałek ołtarza A to ździebełko Narwi… Świat za nim powtarzał Skrzypiące nazwy i próbował skleić Tak jako być powinno. Lecz nie po kolei Nie podług prawdy było, bo sens był złamany I przed narodów okiem kraj nieznany Odradzał się tak straszny że każdy się wzbraniał Dotknąć palcem i sprawdzić jego Zmartwychwstania. Wojciech Wencel Nie mieliśmy czasu23 Tłumy na spotkaniach z Papieżem podczas jego pielgrzymek do Polski. Biało-żółte chorągiewki, głośne wyznania miłosne i wycelowane w papamobile aparaty fotograficzne. Entuzjazm trwa zwykle tydzień i kończy się powrotem do życia bez pamięci. Ludzie, którzy kilka lat temu chętnie słuchali o zadanej im wolności, dziś bez skrupułów głosują na SLD, popierają eutanazję i ekscytują się losami bohaterów Big Brothera. Fenomenu powierzchownej popularności Jana Pawła II w Polsce nie da się porównać z żadnym innym zjawiskiem współczesnej kultury. Udział w nim mają nie tylko słabo wykształceni przeżuwacze brazylijskich telenowel, ale też intelektualiści. Kto z nas – odpowiedzmy z ręką na sercu – przeczytał w całości którąś z encyklik albo potraktował jako realne wyzwanie słowa Papieża z Listu do artystów? Encykliki były zbyt długie, a papieska filozofia sztuki już 23 W. Wencel, Piękno, które zbawia. Elementarz nie tylko dla noblistów, „Nowe Państwo” nr 26/2001, s. 38. na pierwszy rzut oka wydała nam się skamieliną. Nie mieliśmy czasu i odwagi, by zająć się nimi poważnie. Okazję do nadrobienia tej zaległości daje Elementarz Jana Pawła II dla wierzącego, wątpiącego i szukającego: wybór cytatów z wierszy, dramatów, homilii, przemówień, encyklik, listów apostolskich, rozmów i wspomnień Ojca Świętego, opublikowany przez Wydawnictwo Literackie w serii elementarzy, tuż po cieszącej się wyjątkowym powodzeniem książce księdza Jana Twardowskiego. …czyta się tę książkę zupełnie inaczej niż spisane na użytek ludzi Zachodu wykłady buddyjskich mądrości i dzieła postmodernistycznych moralistów. Największa w tym zasługa samego Papieża, którego myśl sięga znacznie głębiej niż osiągnięcia nowożytnej filozofii. Przede wszystkim zakorzeniona jest w duchowości, która nie zna pojęcia „przekonanie religijne”, bo to, co niewidzialne, stanowi jej naturę. W tym sensie książka Jana Pawła II nawiązuje raczej […] do wzorcowych dzieł chrześcijańskiego piśmiennictwa: Wyznań świętego Augustyna czy Myśli Pascala. Zagadnienia kultury, cywilizacji, religii, historii i antropologii przenikają się właściwie w każdym z jedenastu działów antologii. Papieska wizja świata jest integralna, kierowana tym samym wezwaniem do miłości Boga, które „gwiazdy porusza i słońce” w Boskiej Komedii Dantego. Tematyczne zestawienie różnych wypowiedzi uświadamia, jak często korzysta on – prócz Ewangelii – z myśli Arystotelesa, Dantego, Norwida, Maritaina, Bremonda i Eliota. Przednowożytne w swym rodowodzie koncepcje powołania i misji artysty, jedności życia i sztuki, decydującej roli kultury w odkrywaniu tajemnicy bytu i tworzeniu więzi między ludźmi, wreszcie terapeutycznej mocy twórczości artystycznej ukazane są w wyraźnej opozycji do sztuki współczesnej, dla której celem samym w sobie staje się często „zwierciadło negatywności”. „Wszyscy wielcy artyści, niekiedy przez całe życie, podejmowali problem cierpienia i rozpaczy. Jednakże wielu z nich pozwoliło, by znalazło się w ich sztuce miejsce dla nadziei, która jest czymś więcej niż cierpienie i poniżenie” – pisze Jan Paweł II z myślą o twórcach średniowiecza, przy czym najbardziej eksponowanym przez niego artystą jest Fra Angelico – ten, który „tworzył dzieła, tak jak tworzył siebie”. Oto więc podstawowa nauka dla dzisiejszych noblistów, urzeczonych chaosem współczesności, a także dla wszystkich, którzy pragną świadomie kształtować swoje życie: „szukajcie właściwej proporcji pomiędzy pięknem dzieł a pięknem duszy!”. Krzysztof Kohler Areopag przed kapliczką24 Mniej więcej w tydzień po śmierci Ojca świętego uczestniczyłem, biernie co prawda, ale za to z wielkim przejęciem, w spotkaniu a raczej dyskusji o kulturze. Brali w niej udział twórcy i ideologowie (a raczej ideolożki, bo panie uczestniczące w debacie wywodziły się z zacnego środowiska feministek polskich) kultury współczesnej. Większość z nich, a może i wszyscy, należeli do rzeczywistej awangardy; bronili najnowszych tez i najbardziej modnych prądów; wyczuleni byli na zagadnienie płciowości w sferze kultury; dyskutowali kategorie genderowe; omawiali fascynujące propozycje sztuki gejowskiej; ekscytowali się wystawą „Polka”, rozwiązywali znaczenie symboliczne nowej „Polonii” pokazywanej na tej ekspozycji (dla osób nie wprowadzonych: jest to kobieta w ciąży, z zaciśniętymi pięściami, z głową świni, która już zapomniałem dokładnie co symbolizuje). Przysłuchiwałem się im z wielkim zainteresowaniem, bo – jak wielu z nas w tych dniach – żyłem jeszcze jakby w innym czasie, a może nawet i w innej przestrzeni, ba, w innej Polsce, tej, która wyłaniała się trochę z czasów Powstania Warszawskiego, powiewu Solidarności, wspólnotowego reagowania w czasach wizyt papieskich w latach 80. w Polsce. Słuchałem więc tego, o czym toczyła się rozmowa, tak jak słucha się sprawozdania z innej rzeczywistości z jakiegoś istniejącego nie tutaj, księżycowego świata. No, ale największe zdziwienie i właściwie rozładowaniu smutku w mocne uderzenie żalu, by nie powiedzieć – stłumionej jednak – agresji, nastąpiło po rozmowie, kiedy – jak to często w starych warszawskich kamienicach (o ile nie udało mi się stworzyć tymi określeniami jakiegoś oksymoronu) się zdarza – uczestnicy rozmowy, przechodziliśmy koło kapliczki z – owszem mało interesującym plastycznie – wyobrażeniem Matki Boskiej i kiedy zaczęto weselić się myślą, że rozmowa powinna odbyć się właśnie tu, a nie w pomieszczeniu na piętrzę. W śmiechu tym była pogarda, było jakieś poczucie buty, wyższości; bo tu, oczywiście przed kapliczką jeszcze paliły się świece, jakby pozostałość po tych gorących dniach i nocach, które pokazywały nam wzajemnie nasze lepsze oblicze; było wreszcie jakieś poczucie odrzucenia, nie-wspólnoty, odległości. Ta, być może typowo akademicka, konferencyjna historia stała się dla mnie jednak jakimś symbolicznym wyrażeniem miejsca kultury współczesnej, a przynajmniej jej K. Koehler, Chrześcijaństwo i kultura. Kilka refleksji sprzed kapliczki w pewnej warszawskiej kamienicy, „Arcana. Kultura – Historia – Polityka” nr 3/2005, s. 31, 35-36. 24 najbardziej progresywnej frakcji wobec życia wspólnotowego. Ale zarazem zmusiła mnie do zadania sobie pytania o to w jaki sposób papieskie, a może bardziej, katolickie nauczanie znalazło swoją odpowiedź w kulturze i sztuce ostatnich 25 lat? […] Wracam na koniec do początku tego tekstu: do miejsca przed ową kapliczką w warszawskiej kamienicy, które to miejsce uświadomiło mi kilka rzeczy. Przede wszystkim bowiem ów ironiczny śmiech moich towarzyszy objawił mi – dla wielu z pewnością oczywisty fakt – że znajduję się naprawdę wśród pogan, neopogan czy też anty-chrześcijan. Ale zarazem uświadomił mi kolejną prawdę, że oto jestem wśród ludzi niezwykle smutnych, jakoś pokaleczonych i intelektualnie, i duchowo: żałośnie, może nawet karykaturalnie, zubożonych, w istocie swojej opuszczonych; i jakkolwiek może to zabrzmieć w zestawieniu z ich światową mocą i siłą przebicia, że znalazłem się wśród zagubionych owieczek. Po drugie, że właśnie w ich imieniu i za nimi niejako mówił Jan Paweł II. Ale nie do nich mówił, bo niemożliwa zapewne była komunikacja, ale za nimi mówił jakoś do nas, którzyśmy jego nauczania słuchali i dalej wczytywać się w nie chcemy. Docierają do mnie głosy różnych osób mówiących, że Jan Paweł II poniósł klęskę czy też doznał niepowodzenia w swoim nauczaniu o kulturze. Ale – wydaje mi się – jest to źle przedstawiony punkt widzenia. Tu co innego miało miejsce: inny był adresat tego nauczania, być może – powtarzam – chodziło wyłącznie o nas, a nie o nich. Owszem, dzisiejsze areopagi, jak tamten Areopag, przysłuchiwały się pięknej i uczonej mowie apostoła: ba, wchłonęły i pochłonięte były bez reszty wielkim – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – spektaklem jego cierpienia, umierania i pochowania w grobie. Ale potem odwróciły się odeń, zajęły swoimi sprawami: słowa przeminęły, czas się wypełnił. Tak samo jednak święty Paweł, być może, z jakiejś ludzkiej perspektywy schodził ze wzgórza pokonany. Grecy odrzucili Go. Ale to był dopiero początek. Bo za Pawłem pojawili się następni. Wyznawcy, głosiciele, myśliciele, pisarze, artyści, uczeni. I stopniowo giął się pyszny kark greckich ludzi kultury: stopniowo otwierały się ich uszy. Ale przecież nie ze względu na zasługi świętego Pawła się to działo, ale nie ze względu na jego elokwencję, erudycję czy spektakularne świadectwo wierności. Jan Paweł II odszedł, lecz pozostawił nam testament swojej ewangelicznej otwartości. On tylko wskazał drogę; to Chrystus żyje i działa. Także w nas. Może szczególnie wtedy, gdy mocno boli nas arogancki śmiech neopogan pod kapliczką z tandetnym wyobrażeniem Matki Bożej. To im należy się nasza modlitwa i za nich niech dzieje się ta maleńka cząstka cierpienia, w którym mamy udział. Takie drogi myślenia o kulturze otworzył Jan Paweł II swoim nauczaniem i życiem. Czy to mało? I czy można to nazywać niepowodzeniem?