przeczytaj resztę wprowadzenia i część tekstów z antologii

Transkrypt

przeczytaj resztę wprowadzenia i część tekstów z antologii
Krzysztof Dybciak
PRZEDMOWA
I
Społecznym wykładnikiem wielkości Jana Pawła II była jego niezwykła
popularność. Zjawisko niby oczywiste, a w istocie paradoksalne, bo ciężko doświadczeni
w XX wieku ludzie nie lubią poddawać się charyzmatycznym osobowościom, a nawet
ogromnym ideom i wizjom. Jest we współczesnych lęk przed wielkością, może zwłaszcza
ucieleśnioną w konkretnych jednostkach, żyjących równocześnie w naszym świecie. W
codziennej praktyce i w sztuce ostatniego półwiecza przeważał styl krytyczny, pełen
ironii i nieufności, antypatetyczny a nierzadko szyderczy. Niewiara w możliwość
osiągnięcia osobowej doskonałości stała się jednym z aksjomatów dominującego nurtu
współczesnego myślenia.
A jednak Ojciec Święty „z dalekiego kraju” zadomowił się w zbiorowej
wyobraźni sporej części planetarnego społeczeństwa i stał się bohaterem niezliczonych
opowieści. Zagadkowość fenomenu powszechnego uznania dla papieża przełomu
tysiącleci wzmacnia sposób jego postępowania – celem było pełnienie misji, dawanie
świadectwa wartościom, służenie prawdzie, a nie zyskiwanie sympatii i sławy czy
prawienie komplementów. Jan Paweł II pocieszał, ale i wymagał, pochwalał Kościół,
polskość, religijny nurt zachodniego dziedzictwa, lecz od poszczególnych ludzi żądał
wysiłku samodoskonalenia, czasem wyrzeczeń i ofiary, zawsze życia chrześcijańskiego, a
więc trudnego.
Jak to się stało, że ktoś tak „niedzisiejszy” (żarliwy nauczyciel wiedzący, czym
jest prawda, kapłan, duchowy przywódca) zdobył niewymuszoną sławę i życzliwość,
elektryzował ludzi na całym globie, skupiał rzesze i elity, inspirował twórców?
Odpowiedź wydaje się dość oczywista i zarazem krępująco nienaukowa: Jan Paweł II,
ożywiając wiarę i nadzieję współczesnych, zyskiwał ich miłość. Czy można zaprzeczyć,
iż kochały go miliony ludzi pochodzących z różnych narodów, warstw społecznych,
kręgów ideowych, a także – na swój sposób – twórcy? Jeżeli miłość rozumiemy nie
płytko i sentymentalnie – jako przyjemne (dla nas) uczucie, lecz esencjalnie – jako
sposób istnienia ukierunkowany na dobro umiłowanej osoby, to artyści przejawiali
miłość, tworząc dzieła poświęcone Wielkiemu Papieżowi.
Od początku intrygowała ludzi pióra umiejętność wzbudzania przez Jana Pawła II
dobrych uczuć, zagadka jego zdolności uwodzenia osób i grup bez intencji uwodzenia.
Chyba w jeszcze większym stopniu mogła pociągać tajemnica twórczej energii
emanującej nieustannie z Jana Pawła II, zagadka źródeł owego strumienia wartościowego
działania na wszystkich polach jego aktywności, zaczynając od najbliższej im –
pisarskiej. Tysiące stron autoryzowanych przez niego na wszystkie istotne dla ludzkości
tematy.
Odpowiedzią na tomy papieskich utworów literackich, kazań, przemówień, listów
prywatnych i apostolskich, dokumentów kościelnych, a jeszcze bardziej na tysiące
pracowitych dni – serdecznej lub heroicznej – posługi następcy św. Piotra był twórczy
wysiłek pisarzy, składający się na osobny nurt polskiego piśmiennictwa; setki tekstów
autorów starających się przeniknąć osobę większą od swoich dzieł (choć niektóre z nich
przeszły do historii), opisać widzialny kształt tej postaci oraz ujawnić istotę ukrytą poza
tak dobrze znanym nam obliczem, twarzą pod koniec przypominającą steranego życiem
starca.
Twórczość na temat naszego
Ojca Świętego
zaowocowała mnogością
różnorodnych i autentycznych utworów. Właśnie ta rozmaitość stylistyczna i gatunkowa
(naturalnie wyrażająca różnorodność twórczych osobowości) świadczy o szczerości
intencji, a przede wszystkim podnosi wartość artystyczną prezentowanego w tej antologii
zbioru utworów.
Jedyny porównywalny blok tekstów w polskiej literaturze dotyczył postaci Józefa
Piłsudskiego. Nie ulega wątpliwości, że tamten zbiorowy makrotekst jest bardziej
jednostajny: uroczysty, często patetyczny, jednorodny stylistycznie; więc mniej
wartościowy estetycznie. A przecież narastał pół wieku dłużej, w bardziej dogodnych
czasach – mniejszy wtedy wstyd uczuć i powszechna akceptacja polskości w
przeciwieństwie do obecnej niechęci części społeczeństwa do chrześcijaństwa, Kościoła
katolickiego, wartości narodowych. Przypomnijmy, iż wśród autorów piszących o
Marszałku znajdują się Staff, skamandryci, Dąbrowska, Schulz, Miłosz.
Podobnie jak inni rodacy, twórcy uważali Jana Pawła II za symbol historycznych
przemian i narodowych zwycięstw. Jakże były potrzebne! Pół wieku minęło od
poprzednich sukcesów: odzyskania niepodległości, wygranej wojny z Rosją Sowiecką,
jednoczenia narodu i budowy państwa. A w okresie przed watykańską wiktorią jak
straszne klęski: miliony zabitych, przesuwanie granic i przesiedlenia, ruina materialna i
spustoszenia duchowe. Zmieniło się to od jesieni 1978 roku, od kiedy to narastać zaczęła
fala wolności, stwarzając Polakom oraz innym mieszkańcom Środkowej Europy szanse
samodzielnego istnienia w końcówce ubiegłego stulecia.
O szacunku dla papieża Wojtyły świadczyły zarówno utwory, jak też asceza
milczenia kilku wspaniałych pisarzy religijnych lub kulturowo mu bliskich. Nie ogłaszali
o nim dzieł Malewska, Brandstaetter, Herbert, Wencel, zapewne nie z braku szacunku
czy niedoceniania skali wydarzeń spowodowanych przez Głowę Kościoła; wręcz
przeciwnie – wzruszająca jest ich skromność, powątpiewanie we własny talent, czy
udźwignie wyjątkowe wyzwanie. Świadczyło to również o głębokości pozytywnego
szoku, z którym nie potrafili sobie poradzić zwłaszcza pisarze starszego pokolenia –
krakowski biskup, niektórym znany osobiście, został gwałtownie przeniesiony w wymiar
nie tylko powszechnej historii, ale także mitu. Pisanie o postaci ze sfery sakralnej, a dla
nich najgłębiej osobistej, wydawało się im pewnie czymś nietaktownym, a może trochę…
grzesznym.
Wspomniane milczenie w przestrzeni sztuki – wiernych synów Kościoła i
konserwatystów, jak mawiał Herbert: „jestem bardziej rzymski niż katolicki”, kontrastuje
z elokwencją twórców wcześniej niekojarzonych z chrześcijańskim nurtem naszej
literatury. Na wybór papieża z Polski natychmiast zareagował kilku komentarzami nestor
pisarzy Jarosław Iwaszkiewicz, niedługo później udał się do Rzymu, wystarał o audiencję
i opisał to w reportażowym eseju (dodajmy jeszcze aluzje w wierszach i zapisy
dziennikowe). Również Gustaw Herling-Grudziński, przedstawiciel dojrzałego pokolenia
pisarzy emigracyjnych (choć młodszy o pokolenie od autora Brzeziny), od początku był
zafascynowany nowym papieżem, nieprzerwanie komentował jego działania i w sumie
napisał więcej od twórców-katolików, nawet duchownych.
Wspomnieć wypada wreszcie nowe zjawisko pod koniec pontyfikatu – serię
utworów autorów młodszej generacji (niektórzy byli tuż po debiucie) przełamujących
dotychczas dominujące konwencje wysokiego stylu i uroczystego tonu (obowiązującego
nawet w polemikach z Ojcem Świętym). Autorzy ci pisali bez zahamowań o materialnym
wymiarze egzystencji papieża oraz o zaskakujących skutkach aktywności, nierzadko
przeciwnych jego intencjom. Długo owi młodzi pisarze byli odporni na realną i mityczną
obecność Jana Pawła II, zainspirowało ich dopiero jego odchodzenie: cierpienie, fizyczne
niedołęstwo, lekceważenie go i rosnąca obojętność świata. Teksty o nim okazały się
także sprawdzianem ich talentów; wielu czytelnikom stali się dopiero teraz bliscy, bo
okazali się dojrzali artystycznie i moralnie. Udowodnili, iż potrafią dobrze pisać nie tylko
o seksie, sporcie, alkoholu, lecz również o przemijaniu, sprawach ostatecznych, powadze
życia prostych ludzi, o świętości boleśnie konkretnej i czasem mało estetycznej.
Omawiany w tym wstępie nurt utworów związanych tematycznie z Janem Pawłem
II spełnia kilka funkcji. Przede wszystkim przeciwdziałał banalizowaniu jego postaci i
przesłania. Niebywała popularność i wzbudzanie serdecznych uczuć owocowały nieraz
tworzeniem
płytkich,
sentymentalnych
wyobrażeń
i
zrutynizowanych
reakcji.
Wzmacniała te tendencje masowa kultura i przemysł rozrywkowo-medialny. Zamiast
stereotypowych obrazów popularnej sztuki pisarze starali się pokazywać prawdziwego
człowieka z dramatyczną biografią, podobną do przeżywanej przez wielu z nas.
Obrazowo mówiąc, zamiast pomników pokazywali osobę, zamiast kamiennego bezruchu
– rozrastające się drzewo twórczego istnienia, źródło refleksji i etycznie cennych działań.
Teraz i w przyszłości głównym celem będzie przeciwdziałanie zapomnieniu lub
tworzeniu stereotypów fałszywej pamięci. Zapominanie jest naturalnym procesem, a
nieustanna selekcja informacji jest warunkiem sprawnej komunikacji między ludźmi i z
przeszłością. Ale z przeszłości trzeba ocalać wartościowe fragmenty, świadomie
budować tradycję. Dla wspólnoty polskiej, europejskiej i chrześcijańskiej czołową
postacią powinien pozostać Jan Paweł II. Potrzebne jest przypominanie, a to oznacza
wysiłek. Wielowiekowe doświadczenie uczy nas, że najbardziej skuteczny w
pokonywaniu czasu i zapomnienia jest wysiłek artystów. Początkowy etap tej twórczej
pracy dokumentuje niniejsza antologia.
II
Pisanie na tematy papieskie ma w polskiej literaturze długie i cenne tradycje.
Przyjrzyjmy
się
teraz
najwybitniejszym
artystycznie
albo
szczególnie
charakterystycznym utworom z tego kręgu. Ograniczę się do poezji, gdyż omawianie tak
dużych dzieł, jak na przykład sławna powieść Sienkiewicza o początkach chrześcijaństwa
i początkach Stolicy Apostolskiej, nie jest możliwe w tym wstępie. Warto jednak
pamiętać, że problematyka i postaci papieży pojawiały się nie tylko w Quo vadis, ale
również w utworach prozą innych czołowych polskich pisarzy: opowiadaniu Zemsta
Bolesława Prusa czy najpopularniejszej powieści Teodora Parnickiego Srebrne orły.
Wśród utworów poetyckich o tematyce papiesko-watykańskiej największą
popularność w ostatnich dziesięcioleciach na pewno zdobył wiersz Juliusza Słowackiego
z grudnia 1848 roku zaczynający się od słów „Pośród niesnasków – Pan Bóg uderza”.
Choć impulsem do napisania tekstu były wydarzenia historyczne (ucieczka papieża Piusa
IX do Gaety 24 listopada 1848 roku), to jednak wielki romantyk uczynił przedmiotem
swych działań twórczych nie realnie istniejącego Namiestnika Chrystusowego, ale kogoś,
kto miał wystąpić w takiej roli w przyszłości:
On śmiało jak Bóg pójdzie na miecze;
Świat mu – to proch.
Twarz jego, słońcem rozpromieniona,
Lampą dla sług,
Za nim rosnące pójdą plemiona
W światło – gdzie Bóg.
Słowacki obdarzony genialną wyobraźnią osiągał znakomite rezultaty, konstruując sceny
wizyjne. Zaiste, wiele we wspomnianym wierszu zdań niemal proroczych – obserwując
wydarzenia i skutki pontyfikatu, widzieliśmy ucieleśnianie poetyckiej intuicji:
Więc oto idzie – Papież Słowiański,
Ludowy brat…
Oto już leje balsamy świata
Do naszych łon,
[…]
On rozda miłość, jak dziś mocarze
Rozdają broń,
Sakramentalną moc on pokaże,
Świat wziąwszy w dłoń.
Gołąb mu słowa – słowem wyleci,
Poniesie wieść,
Nowinę słodką, że Duch już świeci
I ma swą cześć1.
We wcześniejszych latach Słowacki oraz inni polscy romantycy raczej negatywnie
przedstawiali papieży. Szczególnie Grzegorz XVI, jako autor encykliki z 1832 roku Cum
primum krytykującej powstanie listopadowe (pod wpływem dyplomacji carskiej i
J. Słowacki, Dzieła wszystkie, t. XII/1, red. J. Kleiner, Wrocław 1960, s. 277-278 (komentarze: s. 149-152,
373-375). Opis autografu, analizę filologiczną, analizę okoliczności powstania wiersza i jego odmiany
przedstawił Stanisław Kolbuszowski w rozprawie Autograf wiersza Słowackiego „Pośród niesnasków”
zamieszczonej w „Zeszytach Naukowych WSP w Opolu. Historia literatury” nr 1/1957.
1
austriackiej), zyskał złe noty literackie. Negatywnie przedstawił Ojca Świętego w scenie
audiencji Słowacki w Kordianie, krytyczna uwaga znalazła się także w jego Poemacie
Piasta Dantyszka. A szczególną sławę zyskał fragment z Beniowskiego: „O Polsko! […]
twa zguba w Rzymie”.
Także
następny
papież
nie
spełniał
oczekiwań
szczególnie
radykalnie
nastawionych polskich wieszczów. Adam Mickiewicz na audiencji u Piusa IX w marcu
1948 roku podobno szarpał go za rękaw i miał powiedzieć: „Wiedz, że duch Boży jest
dzisiaj w bluzach paryskiego ludu”. Tę dramatyczną scenę umieścił Stanisław
Wyspiański w Legionie.
Ale genialni poeci XIX-wieczni potrafili również dostrzec cenne dla sprawy
polskiej działania papiestwa i być za nie wdzięczni, kiedy nikt nie marzył o polskim
następcy św. Piotra. Najwierniejszy – również w poezji – Stolicy Świętej był Cyprian
Norwid, który poświęcił Piusowi IX aż cztery wiersze, a do tego fragmenty w innych
utworach oraz listach. Polski pisarz na wygnaniu miał też osobiste kontakty z papieżem.
Z bronią w rękach bronił Kwirynału w kwietniu 1848 roku, w maju tego roku został
przedstawiony
papieżowi,
w
1861
roku
otrzymał
od
niego
list
i specjalne
błogosławieństwo. Dowodem wdzięczności polskiego emigranta stał się wiersz Do
władcy Rzymu. Po likwidacji Państwa Kościelnego nazwał Norwid Ojca Świętego
immolowanym, czyli składanym na ofiarę:
Immolujący, jak pontifex-dziejów,
Immolowany, jak dziejów ofiara,
Sam przywilejem stał się przywilejów,
Bo wszystko jego jest – gdy on nie swym –
Na fundamentach wyryte miał: Wiara –
Pierw, nim był Rzymem – Rzym!2
Okrojenie terytorium Państwa Kościelnego i uczynienie z Rzymu stolicy Królestwa Italii
niechętnie przyjął Norwid, gdyż uważał, że papieże powinni mieć materialne podstawy
duchowej działalności; aby to uzmysłowić ówczesnym odbiorcom zastosował w wierszu
Do Wielmożnej Pani I [Felicji Iwanowskiej] oryginalną metaforę, ukazującą ziemie
podległe papiestwu jako podstawy stóp Chrystusa:
2
C. Norwid, Dzieła zebrane, t. 1, red. J.W. Gomulicki, Warszawa 1966, s. 478-479.
Tak to jest Rzym – o Pani – nic więcej nie spomnę!…
Tylko bym rad, by piasku garść na globie b yła,
Gdzie by się zdumiewał y I mperia ogromne,
Że tak niewiele ziemi, a tak wielka siła!…
Tylko radbym, Europy oglądając kartę,
Znać stopy Zbawiciela swobodniej oparte,
A choćby to okupić przyszło świata łzami,
Rzekłbym:
…ON pierw umywał nasze, gdy był z nami3.
5 oktobra 1871
Norwid wcześniej cały utwór poświęcił Piusowi IX, który w październiku 1867 roku
ogłosił encyklikę popierającą naród i Kościół polski. Encyklika-Oblężonego. (Oda)
pochwala odwagę sędziwego Ojca Świętego obleganego w Rzymie przez wojska
Garibaldiego i stawia go za wzór „patriotom z krwi”:
Któż jest ten Polak, kto?… co – zrodzony na obcej ziemi
I z obcą w żyłach krwią – dłońmi ku niebu drżącemi
Za Polską modły śle… i imię jej wymawia?…
– Kto? ten monarcha, kto?… co w oblężonej stolicy,
Gdy mury miasta drżą… sam i pogodno-licy,
Na polską pomni krew i o nią jeszcze się zastawia?
– To Ty, o! starcze, Ty, jeden bez win i trwóg,
To Ty, na globie Sam, jak w niebiesiech Bóg,
To Ty – trzech koron Pan… któremu krew i wiek.
I szturm… i bunt… i grot, jakkolwiek piersi ucela,
Nie znaczą nic… są – jako tępy ćwiek
W dłoni Zmartwychwstałego Zbawiciela4.
Co robić to kolejny utwór poetycki związany z Głową Kościoła Powszechnego.
Ponadto pełne zrozumienia i życzliwości dla papieża słowa zapisał Norwid w listach do
Aleksandra Jełowickiego, Karola Ruprechta i J.B. Wagnera. Na wieść o śmierci Piusa IX
(„Monarcha Mój, i jedyny na świecie Monarcha, który wygłaszał prawa Polski…”)
3
Tamże, s. 694-695.
4
Tamże, s. 723.
sformułował pomysł trzydniowej żałoby narodowej. A wcześniej napisał kolejny wiersz
Na smutne wieści z Watykanu (ostatni wiersz Norwida przyjęty do druku!). W końcu
1877 roku rozeszła się wiadomość o ciężkiej chorobie papieża, który rzeczywiście zmarł
7 lutego 1878 roku w wieku 86 lat. Przytoczmy drugą strofę utworu:
Atoli ówdzie, w cichym Watykanie,
Żaden lud z piersią nie stanie rozdartą,
„Władałeś!… – grożąc – a wiesz co wygn anie?
Co praw-odjęcie?!” – Lud żaden nie stanie
W więzach, bez wspomnień, iż łzę mu otarto.
– Im w Europie większe zamieszanie,
Któż, odkąd dzieje poczynają istnieć,
Rad się, jak Pius, u-bez-osobistnieć?5
Minęło kilkadziesiąt lat, zmarł tak bliski Polakom Pius XI (Achilles Ratti 1857–
1939; od 1918 roku wizytator apostolski na Polskę i Litwę, a potem nuncjusz w II
Rzeczypospolitej). Na przełomie lutego i marca 1939 roku nadszedł ważny czas wyboru
nowego namiestnika Chrystusowego w grożącej katastrofą atmosferze politycznego
napięcia. Wtedy Konstanty Ildefons Gałczyński, mistrz żartu i poetyckiej groteski,
opublikował poważny utwór Modlitwę za pomyślny wybór papieża. I tym razem splatały
się motywy uniwersalne z polskimi, a wśród nich nie mogło zabraknąć wątku Maryjnego:
Na przyszłych wieków nadchodzącą sławę
zwróć, o Królowo tej polskiej Korony,
serca wyborców, spuść promień złocony
w święte conclave.
Ostatnie strofy wiersza wyrażają nadzieję na odegranie przez „nowe papiestwo”
historycznej roli i połączenie sprawy polskiej z losami katolicyzmu. Nie można i tym
razem zaprzeczyć obecności w utworze Gałczyńskiego profetycznych pierwiastków:
Maryjo, gwiazdo dla Piotrowej łodzi,
w Tobie jedynie i trud, i zapłata,
uczyń Watykan nową wiosną świata,
5
Tamże, s. 751-752.
który nadchodzi!
O to, Królowo, schodząc w serca głębię,
błagam, słuchając, co mówi duch Boży:
nowe papiestwo jak dąb się rozłoży
przy polskim dębie6.
W okresie
powojennym,
mimo
niesprzyjających
warunków w
państwie
ateistycznego komunizmu, nadal trwał dialog polskich poetów z następcami św. Piotra.
Czołowa postać katolickiej literatury w Polsce, Roman Brandstaetter, zafascynowany był
Janem XXIII. W zbiorze poetyckim Dwie muzy z 1965 roku zamieścił Litanię do dobroci
na chwałę Jana XXIII, natomiast podsumowujący jego twórczość poetycką tom I Dzieł
wybranych kończy poemat Pieśń o śmierci Jana XXIII. Niezwykle lubiany na całym
świecie Dobry Papież Roncalli zmarł 3 czerwca 1963 roku po krótkim pontyfikacie
(wybrany był na Stolicę Piotrową 28 października 1958).
W przywołanej Pieśni… Brandstaetter wspomniał też zdarzenia z okresu końcowej
choroby, która uniemożliwiła m.in. osobiste uczestnictwo Jana XXIII w koncercie na
zamknięcie I Sesji Soboru: „orkiestra i chór radiotelewizji włoskiej wykonały IX
symfonię Beethovena, pod dyrekcją E.[ugena] Jochuma. Słuchając tej symfonii wśród
starych murów Bazyliki [San Paolo Fuori le Mura w Rzymie], w pełni zrozumieliśmy jej
głęboko religijny charakter. Jan XXIII, wówczas już złożony ciężką chorobą, wysłuchał
tego koncertu przy aparacie telewizyjnym w swoim prywatnym apartamencie” 7. Autor
przedstawił również ostatnią pasterkę sędziwego Ojca Świętego, której transmisja
radiowa wywarła na nim głębokie wrażenie. Fragment o celebracji Eucharystii przez
schorowanego Jana XXIII przejmująco przypomina nam podobne transmisje liturgii
sprawowanej przez „słowiańskiego papieża”:
Jego błagalny głos
Płynie przez eter,
Przez świat,
Przez wszystkie stworzenia,
Przez wszystkie rośliny
Pierwodruk w: „Prosto z mostu” nr 9/1939 (cyt. za: Z głębokości… Antologia polskiej modlitwy poetyckiej, t. I,
Pax, oprac. A. Jastrzębski, A. Podsiad, Warszawa 1974, s. 176).
6
7
R. Brandstaetter, Poezja. Wiersze liryczne, poematy i hymny, Pax, Warszawa 1980, s. 506.
I wszystkie żywioły.
Jasny głos,
Jutrzenny głos,
Janowy głos.
[…]
Przeobraża się w szept.
Jest pokorny
Jak westchnienie prochu.
Domine, non sum dignus.
Poetycki utwór, późniejszego autora Jezusa z Nazaretu, przedstawia odchodzenie do
Domu Ojca Niebieskiego papieża z Sotto il Monte („na placu / Klęczą ludzie” a „wysoko
nad Rzymem / Płonie / Okno watykańskie”). Czytając po latach Pieśń o śmierci Jana
XXIII, nie sposób uniknąć skojarzeń ze śmiercią papieża z Wadowic. Poeta umiejętnie
zastosował kompozycyjny chwyt powrotu do źródeł, powrotu starca do dzieciństwa:
Uśmiecha się, albowiem usłyszał,
Że pójdzie
Do Domu Pana.
[…]
I tak walcząc ze śmiercią,
Każdym dreszczem ciała
I każdym westchnieniem
Oczyszczał ją z wolna
Z ciemności i rozpaczy,
Jak jego ojciec i dziad
Oczyszczali
Z chwastów, nieużytków i kamieni
Bergameńską ziemię
Pod winnicę.
[…]
Kładły się skiby,
Jak psalm za psalmem8.
8
Tamże, s. 497-505.
Rówieśnikiem pochodzącego z Tarnowa z żydowskiej rodziny o długiej tradycji
Brandstaettera był Jerzy Zagórski urodzony w Kijowie w końcu 1907 roku i wchodzący
na literacką arenę jako członek wileńskiej grupy Żagary. Ten wybitny poeta sięgnął w
swej twórczości niemal do początku dziejów Stolicy Apostolskiej. Przebywając w
Rzymie, Zagórski ukończył 3 listopada 1967 roku duży utwór poetycki Wołanie do
Świętego Klemensa9.
Św. Klemens I był czwartym papieżem, według Euzebiusza z Cezarei w latach
91–101 (inne źródła podają lata 88–97). Tertulian twierdził, że wyświęcił go sam św.
Piotr. Klemens I był autorem Listu adresowanego do Kościoła w Koryncie, który jest
najstarszym zachowanym dokumentem papieskim, uzasadniającym prymat biskupa
Rzymu. Wiele legendarnych zdarzeń – poetycko zaprezentowanych przez polskiego
poetę – przedstawiają cykle fresków w kościele San Clemente w Rzymie, mozaiki w San
Marco w Wenecji oraz witraże w kościele St. Kunibert w Kolonii:
Gdzie przy Krymie jest wyspa ta,
Nad którą się morze otwarło
I grobowiec przez aniołów rzeźbiony
Złamał falę w spojrzeniu dziecka,
Żeby Cyryl po siedmiu stuleciach
W uciszeniu nagłym żywiołów
Mógł rozpoznać po woni kadzideł,
Ze w marmurze są twoje szczątki,
A papieskie poczty witały
Powrócono z Euksynu relikwię?
O Klemensie, trzeci następco
Rybaka Piotra z Galilei,
O Klemensie, ilu was było?
Największe wrażenie na autorze, a zapewne i na czytelnikach, sprawia wieść o tym, że
Klemens I został zesłany na Krym do Chersonezu i poniósł tam męczeńską śmierć –
został utopiony z kotwicą przywiązaną do szyi (stąd w dziełach sztuki jego atrybutem jest
kotwica). Jerzy Zagórski wielokrotnie w dojrzałej twórczości aktualizował formy
9
Ze zbioru Rykoszetem z 1968 roku (cyt. za: J. Zagórski, Poezje wybrane, LSW, Warszawa 1972, s. 114-117).
poematu w różnych odmianach (jako poemat narracyjny, opisowy, dygresyjny). Lubił
łączyć osobiste przeżycia zakorzenione w codzienności z wątkami historycznymi lub
legendowymi. Krym związany był pośrednio z historią I Rzeczypospolitej, potem
odwiedzany i opisywany przez Polaków z Mickiewiczem na czele, także przez Jerzego
Zagórskiego; w tym przypadku powiązany został dzięki św. Klemensowi I z początkami
chrześcijaństwa. Nic więc dziwnego, iż podmiot omawianego utworu monologuje,
nawiązując do znanego zwrotu frazeologicznego:
Co mi bliżej,
Czy Rzym, czy Krym?
Tam. U brzegów czarnego Morza
Ogniskami syconymi wichurą
Promienieje i drży służba Bożą,
Gdy daleki biskup Tbilisi
Katolickie ciosa kazanie
Po gruzińsku, rosyjsku i polsku,
A po grecku patryjarcha prawosławny
Ze Stambułu pozdrawia Bułgarów.
Tam cmentarze na dzikich polach
Od Batumi do Adrianopola
Dają krzyżów rosnących świadectwo.
Oto szturm do niebieskich murów
I stukanie do ludzkich serc.
Krym był wówczas częścią Związku Sowieckiego, gdzie zwalczano religię, świeże
jeszcze były wspomnienia przymusowego i okrutnego przesiedlenia krymskich Tatarów
w głąb ZSRR. Dlatego być może Wołanie do świętego Klemensa kończy się dramatyczną
prośbą:
Klemensie!
Potrafiłeś pójść w głąb
I wypłynąć nad Kolosea.
Naucz nas, jak topionym nie paść!
Także papież Paweł VI, któremu swe utwory poświęcili ks. Jan Twardowski i
Jerzy Stanisław Sito, znalazł życzliwych komentatorów wśród polskich poetów. Następca
Dobrego Papieża z Sotto il Monte dokonywał również przełomowych czynów – nie tylko
kontynuował i dokończył obrady Soboru Watykańskiego II, ale też był pierwszym
następcą św. Piotra w czasach nowożytnych, który tyle podróżował po świecie, jakby
zapowiadając zupełnie fantastyczne osiągnięcia w tej dziedzinie Jana Pawła II. Ta
właśnie geograficzna, ale i duchowa odwaga mobilności i gotowości do dialogu Pawła VI
zaintrygowała polskich poetów.
Najsławniejszy współcześnie polski poeta Jan Twardowski w wierszu Papież10 z
właściwym sobie finezyjnym humorem pokazał religijny wymiar ruchliwości Pawła VI,
który odwiedził kilka kontynentów i dwukrotnie spotkał się z ekumenicznym patriarchą
Atenagorasem I, w 1964 roku w Jerozolimie i trzy lata później w jego siedzibie
Konstantynopolu:
Papież wyfrunął z Rzymu
samolotem jak śnieg leci –
całuje prawosławnego błogosławi żydowskie dzieci
bez tronu
tylko łza trzęsie się jak taniec
w wielu książkach topnieje zamarznięte słońce
cieknie z gardła ususzonych liter –
heretycy grzeją w ewangelii pogryzione nogi
wydmuchują niebo na organach
nadciąga cały wydział personalny aniołów
Z kolei podróż do Nowego Jorku w 1965 roku – wizyta w siedzibie Organizacji
Narodów Zjednoczonych i przemówienie tam wygłoszone – zainspirowała wówczas
bardzo młodego poetę, eseistę, dramaturga i tłumacza Jerzego Stanisław Sitę do
napisania dużego utworu lirycznego Paweł VI przemawia do Zjednoczonych Narodów.
Autor od dziecka przebywał na obczyźnie, wykształcił się i debiutował w Anglii, gdzie
należał do reprezentującej młode pokolenie literatury emigracyjnej grupy poetyckiej
nazywanej od tytułów ich czasopism grupą „Merkuriusza” – „Kontynentów”. W 1959
roku Sito wrócił do kraju, współredagował „Współczesność”, stał się czołowym
teoretykiem i praktykiem neoklasycyzmu, popularyzatorem anglojęzycznej poezji. W
Z tomu Znaki ufności z 1970 roku (cyt. za: J. Twardowski, Nie przyszedłem pana nawracać, Wydawnictwo
Archidiecezji Warszawskiej, Warszawa 1996, s. 100).
10
omawianym utworze monolog liryczny prowadzony jest z perspektywy dostojnego
pielgrzyma:
Wołam i proszę w pokorze
Zwilgła i głucha noc wyje na dworze
I tylko światło w wąziutkiej szczelinie
Świadczy, że płynie łódź nasza do brzegu
[…]
Jak łańcuch długą dźwigamy historię.
Od jakże dawna jesteśmy już w drodze!
W każdej minucie, męczącej, istnienia
W każdej cząsteczce, policzonej, drogi
Nasz Pan był z nami.
[…]
Trzeba się oblec w nowego człowieka.
Tak nas nauczał nasz apostoł Paweł.
Być może przyjdzie nam jeszcze zaczekać.
Lecz dom spalony. Nie ma już odwrotu.
Każdego kroku zdać musimy sprawę
Chodźmy!
Czas nagli. Ja
Jestem już gotów!
Jedną z większych niespodzianek w polskiej poezji początku XXI wieku było
pojawienie się utworów o tematyce religijnej w twórczości Tadeusza Różewicza. Jeden z
seniorów polskich pisarzy ostrożnie zbliża się, zresztą od lat, ku regionom sacrum;
odbywa się to bez wewnętrznych przełomów, uderzeń Łaski lub mistycznego oświecenia,
w chrześcijaństwie afirmuje to, co bliskie jest wrażliwemu etycznie agnostykowi. Do
Jana XXIII zbliżył się przekornie, jakby w poczuciu winy za „krzywdę” jaką wyrządzili
mu we Wrocławiu artyści. Mianowicie na Ostrowie Tumskim postawiono pomnik
Dobrego Papieża, który w wierszu scharakteryzowano jako „niewydarzony (niech /
«twórcy» Bóg wybaczy / wypadek przy pracy…)”. Pomnik ten jest rzadko odwiedzany a
dodatkowo źle się kojarzy z czasami PRL-u, ponieważ „został wystawiony przez / jakiś
Pax podejrzany czy / inny Caritas z Partią powiązany”. Podmiot liryczny utworu
utożsamiony z autorem („Tadeusz Juda z Radomska / o którym mówią że / jest
«ateistą»”) odwiedza ten dziwaczny postument motywowany solidarnością pomieszaną z
litością:
mój papież
wygląda jak baryła
jak słoń
zrobili Cię na szaro
czy ci nie jest smutno
Ojcze Święty
mój ojcze serdeczny
[…]
sen mara Bóg wiara
jest we Wrocławiu
kamienna poczwara
Kontrastowo z kamiennym monumentem zestawiono w wierszu „pomnik
najpiękniejszy w świecie”, który znajduje się w sercu wypowiadającego monolog. Całe to
artystyczno-moralne zajście kończy się wyznaniem stricte religijnym, niezwykle ważnym
dla punktu dojścia całej światopoglądowej ewolucji znakomitego pisarza:
ale mój Dobry Papieżu
jaki tam ze mnie ateista
ciągle mnie pytają
co pan myśli o Bogu
a ja im odpowiadam
nieważne jest co ja myślę o Bogu
ale co Bóg myśli o mnie11
Różewicza przygoda z następcami św. Piotra nie skończyła się w zbiorze
zatytułowanym Szara strefa. W następnym tomie poezji pt. Wyjście znajdujemy portret
Por. T. Różewicz, Jest taki pomnik, [w:] tegoż, Szara strefa, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2002, s.
33-35.
11
Jana Pawła I. Czyżby Różewicz zaplanował napisanie wierszem najnowszych dziejów
papieży? Sympatię podmiotu lirycznego w wierszu bez tytułu, zaczynającego się
incipitem od kiedy ten „mały” papież…12, budzą cechy bohatera utworu tradycyjnie
niekojarzone – mówiąc językiem współczesnych mediów – z liderami wielkich
społeczności, nawet jeśli byli to „przywódcy” duchowi. A właśnie bliski jest Jan Paweł I
poecie z powodu nieporadności, naiwności, swego rodzaju dziecięcości. Życzliwość
budzi nawet jego mała popularność, o czym świadczy fakt, iż po niewielu latach z trudem
można sobie przypomnieć jego nazwisko („mój Boże! Jak On się nazywał”). Poprzednik
naszego Ojca Świętego posiadał jednak nieocenione zalety: umiejętność nawiązywania
kontaktu z dziećmi, prostolinijność, skromność, trafność rozeznania, czym powinna być
wspólnota katolicka:
Naiwny jak dziecko
choć mądry jak sowa
chciał poznać
tajemnice banków kont
prania brudnych pieniędzy
umarł na zawał serca
wyjęto mu z ręki jakieś papiery
włożono książeczkę o Naśladowaniu
Jezusa
naśladował go dobrze
chciał wygnać handlarzy z świątyni
Dla takiego poety jak Różewicz, znajdującego się na pograniczu wiary i niewiary, jakiś
stopień utożsamienia z chrześcijaństwem możliwy jest nie w wymiarze obrzędów lub
teologiczno-filozoficznych przekonań, lecz w wymiarze etycznych zachowań i
elementarnie ludzkich intuicji:
uśmiechnął się do mnie
świat stał się odrobinę lepszy
[…]
zostały po nim stare pantofle
12
T. Różewicz, Wyjście, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2004, s. 25-26.
okulary i uśmiech
który rozjaśnia
nasze dno
III
Antologia powinna mieć jakiś porządek, a najbardziej naturalny jest porządek
chronologiczny. Ale już tu się sprawa nieco komplikuje – czy mają decydować daty
powstania lub publikacji tekstów, czy fakty z biografii Jana Pawła II? W sporządzonej
wedle ścisłych reguł filologicznych bibliografii zapewne powinna decydować kolejność
pierwodruków utworów, jednakże w książce do czytania o wiele lepszy jest porządek
wydarzeń życia bohatera. Jedność całego zbioru nie jest wtedy narzucona mechanicznie i
lepiej taki tom jest odbierany. Minusem takiego układu jest to, że trudniej zauważyć
pojawianie się oraz przetwarzanie motywów treściowych, chwytów kompozycyjnych,
stylistycznych środków. Na szczęście w prezentowanym Czytelnikom tomie nie trzeba
było dokonywać dramatycznych wyborów wspomnianych wyżej zasad konstrukcyjnych.
Utwory pisarzy pojawiały się w zasadzie zgodnie z rytmem istnienia Ojca Świętego
przełomu tysiącleci.
Pierwsza (i od razu ogromna) fala tekstów pojawiła się po wyborze Karola
Wojtyły na Stolicę Piotrową. Niemal natychmiast publikowano wiersze oraz komentarze
osobiste lub publicystyczne, trochę później kunsztowne interpretacje i wzruszające
wyznania, znacznie później poznaliśmy autentyczne zapisy dziennikowe lub prywatne
listy. Wybitni poeci jakby się wahali i długo zastanawiali, jak sobie poradzić z
historycznym wydarzeniem. Natomiast szybko zareagowali wypowiedziami na wysokim
poziomie artystycznym doświadczeni prozaicy – obdarzeni dużą wiedzą, inteligencją
oraz doświadczeniem twórczym i życiowym. Dlatego niemal od razu po szczęśliwym
zakończeniu konklawe w październiku 1978 roku świetne utwory prozą napisali Andrzej
Kijowski i Tadeusz Nowakowski. Po latach, nieraz kilkudziesięciu, możemy dołączyć –
do
nieczęstego
w
naszym
piśmiennictwie
zbioru
prozy
mądrej,
osobowo
zindywidualizowanej i wyrazistej stylistycznie – teksty autorów dzienników i
epistolografów. Szczególnie oryginalną perspektywę, na tle komentarzy dotyczących
konsekwencji wyboru Jana Pawła II, prezentują listy Sławomira Mrożka i Wojciecha
Skalmowskiego.
Druga kulminacja pisarstwa poświęconego naszemu papieżowi pojawiła się w
związku z jego pierwszą pielgrzymką do Ojczyzny w czerwcu 1979 roku. Już
oczekiwania i przygotowania podziałały elektryzująco i mobilizująco na twórców (czego
świadectwem tekst ojca Jana Góry), a cóż dopiero sama wizyta apostolska! Euforia
ogarnęła nie tylko miliony zwykłych wierzących (i wielu niewierzących), ale w równym
stopniu ludzi pióra, którzy okazali się wrażliwi na ogólnonarodowe nastroje.
Najwcześniej czytaliśmy utwory poetyckie oraz osobiste lub reportażowe wypowiedzi
drukowane w czasopismach. Duży zbiór literackich świadectw recepcji aktywności Jana
Pawła II przyniosły specjalne ankiety skierowane do intelektualistów (największe zasługi
ma w tej materii miesięcznik „Więź”). Ale zdarzały się również duże przesunięcia w
czasie – niezapomniane dni spotkań z Pielgrzymem w Warszawie, Krakowie, Gnieźnie
trwały w pamięci latami a czasem przez dziesięciolecia i dopiero po tak długiej przerwie
zostały zwerbalizowane; to przypadek Andrzeja Stasiuka, który opublikował i chyba
także zapisał młodzieńcze przeżycia własne i części swojej generacji po śmierci bohatera
swej autobiograficznej opowieści.
Kolejne zbiory tekstów tego typu narastały wraz z kolejnymi pielgrzymkami Ojca
Świętego do Polski. Nie były już tak przełomowymi wydarzeniami w dziejach narodu,
ale każda z nich miała swój odrębny koloryt i smak. Osobną, a dokumentarnie i
artystycznie cenną, grupę tekstów stanowią literackie świadectwa pielgrzymek Jana
Pawła II po wszystkich kontynentach; był on przecież duszpasterzem wspólnoty
zamieszkującej całą kulę ziemską. Mistrzem reportażu okazał się Tadeusz Nowakowski,
co nie było zaskoczeniem dla tych, którzy znali dowcip, spostrzegawczość i językową
wirtuozerię czołowego pisarza emigracyjnej literatury. Sprawozdania z pierwszych
podróży apostolskich docierały do odbiorców w kraju w wersji mówionej za
pośrednictwem Radia Wolna Europa, którego był redaktorem. Zyskał zasłużenie miano
„reportera papieża”, niestety, do dzisiaj są prawie nieznane czytelnikom w Polsce tomy
prozaika z Monachium – mistrzowskie, tworzące najdłuższy w polskiej literaturze cykl
reportażowy. Oryginalna była Miłoszowa perspektywa widzenia (znad Zatoki San
Francisco) podróży papieża do Stanów Zjednoczonych, szczególnie konfrontacja ze
środowiskiem twórców filmu i mediów w Hollywood.
Kulminacyjnym momentem inspirującym twórców do wypowiadania się na temat
bohatera niniejszej antologii był zamach Ali Agcy 13 maja 1981 roku w Rzymie. Cały
świat zadrżał, a Polaków ogarnęła rozpacz, gdyż wydawało się, iż Ojciec Święty nie
przeżyje. Silniejsza jednak była nadzieja na interwencję Opatrzności i wtedy okazało się,
że choć raz w takiej sytuacji mieliśmy rację. Dramaturgia tragicznego zdarzenia na Placu
Świętego Piotra była tak potężna, iż wierne relacje zamachu i pobytu w szpitalu Jana
Pawła II, zapisane przez świadków będących zarazem jego przyjaciółmi, zyskały rangę
prawdziwych dzieł literackich. Można bez ryzyka stwierdzić, iż te świadectwa (a także
osobisty dokument ks. Tadeusza Stycznia o śmierci w kwietniu 2005 roku) pozostaną na
zawsze w polskim piśmiennictwie. Teksty zgromadzone w IV części niniejszego tomu
stanowią również pasjonującą lekturę, gdyż tajemniczość całego zdarzenia, jego
polityczne tło, motywy, „zakulisologia” (jak napisał Herling-Grudziński), to wszystko
stało się źródłem fabuł mogących konkurować z klasycznymi powieściami sensacyjnymi.
Okres niemal całego pontyfikatu artystycznie dokumentują utwory zebrane w V
części tej antologii. Nad radosnymi lub przerażającymi wydarzeniami góruje tu refleksja
o świadectwie codziennego życia i nauczania Następcy św. Piotra na przełomie stuleci.
Poznajemy jego wygląd, zachowania oraz, przede wszystkim, reakcje jakie wywoływały
jego słowa nie tylko w rodakach, ale i ludziach z innych regionów świata. Znalazło się w
tej części książki szczególnie wiele wypowiedzi artystów na temat sztuki i własnej
twórczości – w nawiązaniu do dzieł i czynów papieża, który nie tylko „pozostał
człowiekiem”, ale również twórcą literatury, chociaż w latach pontyfikatu był głównie
prozaikiem.
Zazwyczaj dzieła konstruowane wokół biografii, nawet historycznej postaci,
kończą się tekstami o śmierci i pogrzebie. Tym razem jest trochę inaczej; proces
odchodzenia i przechodzenia do innej rzeczywistości (niewidzialnej, ale mimo to
rzeczywistej) był tak długi i znaczący, że musiał wywołać twórcze oddźwięki wśród
pisarzy. Ponadto przeświadczenie o świętości Jana Pawła II zrodzone natychmiast
(pamiętamy „Santo subito!”) po odejściu umacniało w ludziach wierzących wielu religii
poczucie jego realnej obecności. Szybko zaczęły się pojawiać, przeważnie wierszowane,
podsumowania żywota najbardziej brzemiennego w błogosławione skutki w całych
dziejach narodu, skutki ważne dla rodziny ludzkiej przełomu tysiącleci.
Wspomniana równoległość wydarzeń biograficznych i literackich na nie
odpowiedzi nie dotyczy I części naszej antologii traktującej o przed-watykańskim etapie
życia Karola Wojtyły. Prawie wszystkie teksty o dzieciństwie, młodości oraz latach
kapłaństwa i posługi biskupiej w Polsce zostały napisane z dużej perspektywy czasowej.
Koledzy z Wadowic i studiów uniwersyteckich, współpracownicy akademiccy i kurialni,
członkowie wspólnot duszpasterskich, a także chłodni wówczas obserwatorzy poczynań
„pomazańca z Wadowic” wydobyli z pamięci wspomnienia i utrwalili je w języku, kiedy
minęły lata i dziesięciolecia, a oni nie mogli już wytrzymać presji oczekiwań tak wielu
odbiorców spragnionych wiedzy o sławnej i kochanej osobistości, co, jak pamiętamy, nie
zawsze idzie w parze. W tej części naszej antologii przeważają zdecydowanie
wspomnienia, ale pojawiają się też pierwsze próby tworzenia dużych form narracyjnych;
jak dotąd przybrało to kształt powieści biograficznych czy fabularyzowanych portretów.
W tym miejscu konieczna jest uwaga genologiczna; teksty zamieszczone w niniejszej
książce należą do różnych gatunków literackich, ale najmniej wśród nich dużych form:
powieści i pełnospektaklowych dramatów. To zjawisko normalne, te realizacje
gatunkowe wymagają czasu i pojawiają się najpóźniej.
Jakie były kryteria wyboru poszczególnych pozycji niniejszej antologii?
1)
Poziom artystyczny tekstów. Nie zawsze to kryterium pokrywało się z
hierarchią osobową współczesnej literatury polskiej. Zdarzało się, że wybitni
pisarze rozczarowywali, dotyczyło to zjawisko nawet klasyków nurtu
religijnego, np. ks. Twardowski pisywał na interesujący nas teraz temat utwory
zanadto sentymentalne. Pisarstwo okolicznościowe okazuje się trudną sztuką,
której nie można lekceważyć, bo spełnia potrzeby wielu bliźnich. Być może
wspomniani na początku tego wstępu znakomici pisarze milczący w poezji o
Janie Pawle II czuli trudności związane z tym zadaniem i nie chcieli zawieść
oczekiwań rzeszy odbiorców. Za to zdarzały się szczęśliwe przypadki
wykreowania dobrych estetycznie i wartościowych poznawczo tekstów przez
mało znanych autorów, a nawet przez amatorów. Może więc prawdziwe jest
przypuszczenie, że podobnie jak każdy żołnierz nosi w plecaku buławę
marszałkowską, tak każdy wrażliwy i kulturalny człowiek zdolny jest napisać
tekst życia godny wejść do wysokiej literatury.
2) Dodatkowym kryterium była jednak wybitność autora wypowiedzi o świętym
papieżu przełomu tysiącleci. Jeżeli autor niniejszej książki stawia sobie cele
naukowe – chce zidentyfikować, uporządkować i skomentować, społecznie
chyba najważniejszy krąg tematyczny naszej literatury współczesnej – musi
ukazać stosunek do Jana Pawła II czołowych twórców. To zresztą
prawidłowość ogólniejszej natury – nawet mniejszej wagi notatki wielkich
pisarzy mają znaczenie dla rozumienia ich dzieła ujmowanego całościowo. A
pewnie mają także ogólną wartość, gdyż drobiazg twórcy arcydzieła przestaje
być drobiazgiem. Dlatego w tej antologii znalazły się nawet drobne „zapisy
papieskie” Miłosza, Iwaszkiewicza, Stryjowskiego.
3) Kolejna zasada wyboru to wartość dokumentacyjna tekstu. W antologiach
budowanych wokół osi tematycznej szczególnie cenne są wypowiedzi
niezastępowalne, albo przynajmniej nieliczne, dotyczące ważnych wymiarów
osobowości i dorobku Ojca Świętego. Ta reguła okazała swoją przydatność
zwłaszcza w części traktującej o losach Karola Wojtyły zanim stał się Głową
Kościoła Katolickiego.
Na końcu zwracam się z prośbą do Czytelników tej książki – jeżeli zainteresuje
ona, a może wywoła życzliwe reakcje i większe oczekiwania, jestem gotów opracować
obszerniejsze wydanie z bardziej rozbudowanymi komentarzami. Ogrom zapisanych
wypowiedzi o Janie Pawle II uniemożliwia jednemu człowiekowi poznanie ich
wszystkich, proszę więc o nadsyłanie informacji dotyczących utworów poświęconych
wielkiemu Papieżowi z Polski.
P.S. Serdecznie dziękuję mojej Żonie Katarzynie za nieocenioną pomoc:
kwerendy, skanowanie tekstów literackich oraz komputerowe opracowanie materiałów.
Adam Boniecki
Rodowód Wojtyłów13
Najstarszy ślad nazwiska Woytyła (lub Wojtyła, pisane zamiennie) to zapis dotyczący
Macieja Wojtyły, ur. w 1765, ożenionego 22 VII 1800 z Marianną Kowalską. W tym okresie
zanotowano także Franciszkę Wojtyłową ur. 1792, żonę Wojciecha Nanczyka, Jadwigę,
wdowę po Bartłomieju Wojtyle, zm. 2 I 1824 w wieku 65 lat (ur. 1759) i Magdalenę
Woytyłową, wdowę, zm. w Czańcu 10 II 1787. Można przypuszczać, że byli to
przedstawiciele tej samej rodziny, gdyż imiona Maciej, Franciszka, Bartłomiej zjawiają się w
tej rodzinie również później, kiedy dokumentacja jest bardziej kompletna. Są to jednak tylko
domysły. Wojtyłowie z Czańca z reguły w rubryce ksiąg parafialnych „zawód” mają wpisane
„hortulanus”, co znaczy w tym wypadku drobny rolnik.
W księgach parafii Biała również dość często zjawia się nazwisko Wojtyła.
Znajdujemy tam m.in. Wojtyłę kupca, Wojtyłę wagabundę, Wojtyłę żebraka i in.
13
A. Boniecki, Kalendarium życia Karola Wojtyły, Znak, Kraków 1983, s. 23-26.
Pokrewieństwa z tymi Wojtyłami nie dało się ustalić. […]
Maciej Wojtyła, dziadek papieża, opuścił Czaniec i przeniósł się do niedalekiego
Lipnika14, gdzie zanotowany jest w aktach parafialnych jako „sartor ex Czaniec” (krawiec z
Czańca) i „agricola” (rolnik). W pamięci krewnych pozostał jako cechmistrz krawiecki. W
Lipniku zamieszkał w domu nr 32. Ożenił się 3 września 1878 z Anną Przeczek córką
piekarza Franciszka i Marii z domu Hess. W Lipniku (mieszkają wtedy w domu nr 31) 18 VII
1879 przyszedł na świat ich syn KAROL, ojciec papieża.
Po śmierci pierwszej żony, Maciej żeni się po raz drugi z Marią, córką krawca Józefa
Zalewskiego, ur. 1 II 1861, która zm. 6 X 1917. Z drugą żoną mają córkę, Stefanię Adelajdę,
ur. 16 XII 1891 w Lipniku, zmarłą w Krakowie 24 V 1962.
Maciej Wojtyła zmarł 23 IX 1923 w Lipniku, gdzie też został pochowany we
wspólnym grobowcu z drugą żoną.
Syn Pawła Wojtyły, brata Macieja, Franciszek Wojtyła był w parafii Czaniec
śpiewakiem. Prowadził pielgrzymki na Kalwarię, przewodniczył śpiewom w kościele, był
osobą bardzo poważaną w parafii. Zmarł w 1968 roku, pogrzeb prowadził kardynał Wojtyła.
Wydaje się, że funkcja śpiewaka była i dawniej związana z rodziną Wojtyłów.
Karol Wojtyła (senior), według danych zawartych w aktach personalnych wojskowego
archiwum w Wiedniu, został powołany do wojska austriackiego w 1900 roku. Do tego czasu
pracował jako krawiec.
Powołany do stacjonującego w Wadowicach 56 pułku piechoty hr. Dauna po roku
awansuje na „gefreitra” (starszy szeregowiec) i zostaje przeniesiony do Lwowa, gdzie pełni
służbę „nadzoru” (Aufsichtcharge) w tamtejszej szkole kadetów piechoty. W 1904 roku jako
„zugsführer” (dowódca plutonu) zostaje z powrotem przeniesiony do swego macierzystego
pułku w Wadowicach i tamże awansowany do stopnia podoficera rachunkowego. Podówczas
żeni się z Emilią Kaczorowską.
Powyższe dane z akt wojskowych opracowane przez Ernesta Frosta (Der Papst aus
einen fernen Land. Verlag Fritz Molden, Wiedeń) nie zgadzają się z relacjami przekazanymi
przez przyrodnią siostrę Karola Wojtyły, Stefanię. Według tej relacji, w okresie kiedy
nastąpiło małżeństwo, Karol Wojtyła mieszkał w Krakowie pracując w kwatermistrzostwie.
Po ślubie Wojtyłowie mieszkali początkowo przy ul. Felicjanek, potem na Mazowieckiej.
Ślub z całą pewnością zawarli w Krakowie. Nie udało się odnaleźć zapisu w aktach
parafialnych żadnej parafii krakowskiej; można przypuszczać, że ślub był odnotowany w
Czaniec i Lipnik, wsie koło Kęt, miasta na Pogórzu Śląskim nad Sołą, od 1888 roku połączenie kolejowe z
Wadowicami i Bielskiem.
14
księgach personalnych parafii wojskowej. Księgi te w 1939 roku zostały zniszczone i
częściowo wywiezione do Francji. Dość, że ani aktu małżeństwa, ani aktu urodzenia
pierwszych dwojga dzieci, ani aktu zgonu zmarłej jako niemowlę córki (było to drugie
dziecko Wojtyłów) nie udało się odnaleźć. Według relacji Stefanii Wojtyly do Wadowic
przenieśli się Karol i Emilia dopiero ok. 1919 roku.
Dalsza relacja według akt wojskowych z archiwum wiedeńskiego: 28 sierpnia 1906
roku urodził się im pierwszy syn, Edmund (według tablicy nagrobnej 27 VIII). W tym czasie
Karol Wojtyła służy w kancelarii Komendy Uzupełnień. W archiwum wojskowym są zapiski,
że „włada językiem polskim i niemieckim w mowie i w piśmie”, bardzo dobrze redaguje
„koncepty”, że „ma czystopisy bardzo poprawne”, że „szybko pisze na maszynie”. W rubryce
„cechy usposobienia i charakteru” (w roku 1908): „Nadzwyczaj dobrze rozwinięty, prawego
charakteru, poważny, dobrze ułożony, skromny, dbały o honor, z silnie rozwiniętym
poczuciem obowiązku, bardzo dobroduszny (łagodny) i niezmordowany (pracowity)”.
Andrzej Horubała
Wakacje z Wujasem15
Zapadła już noc, trochę wieje po plecach, więc poprawiam sweter na ramionach
Małgosi, sam wzdrygając się od chłodu. W okularkach Wujasa, bo tak nazywamy naszego
księdza, który ni stąd, ni zowąd został biskupem, odbijają się płomienie. To jeszcze nie te
czasy, żeby zgrzebne brile wymienić na szkła kontaktowe. Dla mnie Wujas jest fenomenem,
bo to pierwszy prawdziwie męski ksiądz, jakiego spotykam na swojej drodze. Wysportowany,
krzepki, budzi zaufanie nie tylko otwartą twarzą, ale też faktem, że pod flanelową kraciastą
koszulą ma mięśnie, że nie opowiada nabożnych historyjek płaczliwym głosem i nie sposób
podejrzewać go o pedofilię czy zniewieścienie. Rzeczywiście poszedł na księdza nie dlatego,
że musiał, bo żadna by go nie wzięła, nie uciekał w kleszą sukienkę przed demonami
występnych pożądań, które by go i tak i tak dopadły, grożąc wpadką na lekcjach religii czy w
konfesjonale. Nie, nasz Karol poszedł na księdza, bo chciał, bo tak postępują twardzi ludzie z
charakterem.
15
A. Horubała, Farciarz, W.A.B., Warszawa 2003, s. 132-133, 138-140.
– No co tam, Andrzejku, przeczytałeś moją Miłość i odpowiedzialność?16 – pyta Wujas
i uśmiecha się, bo wie, że jako enfant terrible naszego kręgu, a przy tym jednak zdolny
student, dam mu zaraz okazję do ciekawej rozmowy o jego wychuchanej habilitacji.
Chcesz, Wujasie kochany, słodkiej konwersacji, no to bardzo proszę:
– Ano, drogi dyplomowany teoretyku seksu, przeczytałem.
Któraś z dziewczyn zebranych wokół ogniska, może Tereska, prycha z oburzeniem,
ale ja, zachęcany uśmiechem rozkwitającym na ogorzałej twarzy Wujasa ciągnę:
– I wiesz, Wuju drogi, co ci powiem, jako z kolei praktyk seksu? – Wiem, że lekko
przeginam, zazwyczaj nasz duszpasterz woli bardziej finezyjne żarty, więc widząc, że
sytuacja może się wymknąć spod kontroli, dorzucam pospiesznie: – Chwileczkę, chwileczkę,
dowodem na moją praktykę, i to katolicką, jest troje naszych pięknych bachorków, które sam
chrzciłeś. – Po kręgu przetacza się pomruk przyzwolenia na dalsze moje harce, w końcu troje
dzieci to nie w kij dmuchał. […]
I gdy dogasają płomienie, a wraz z nimi rozmowy, i wyczuwa się niczym nad ranem
na prywatce, że czas już kończyć, Wujek, nie wiadomo skąd czerpiący energię, bo przecież
wstaje zawsze przed nami, żeby podwinąwszy poły namiotu odmówić brewiarz, pyta nagle:
– A może mały przekąp? Woda w jeziorze chyba ciepła po dzisiejszym upale. Kto się
przyłącza?
– Ja – pauza – jeśli można – rzucam trochę błagalnym tonem, bo rzeczywiście ta
rozmowa przy ognisku wyszła chyba nie najzręczniej. Wujas pyta o ocenę swojej habilitacji, a
tu mu czyżyk jakiś wyskakuje z wątpliwościami dyktowanymi przez hormony.
– No dobra, jest ochotnik. Kto jeszcze?
Na szczęście nikt się nie zgłasza, poddaje się nawet Zosia, która upatrzyła sobie
ostatnio jakąś dziwną rolę nadopiekuńczej Marii Magdaleny i usłużnie, ze spuszczonym
skromnie wzrokiem, nie podnosząc nigdy głosu, nie odstępuje Wujasa na krok. Dochodzi
rzeczywiście pierwsza w nocy, więc stajemy wokół ognia i tworząc krąg, śpiewamy
staroszkocką pieśń: „Kto raz przyjaźni poznał moc, nie będzie trwonił słów…” – te wersy
brzmią jak memento dla mnie, żebym znowu za dużo nie gadał, ale czuję w swojej ręce uścisk
uwielbianej dłoni, dłoni, która wędrowała wszędzie po moim i swoim ciele. I w imię tych
wędrówek, tych pieszczot chcę iść z Karolem na nocne pływanie, chcę się upomnieć o nasze
Miłość i odpowiedzialność Karola Wojtyły ukazała się w formie książkowej w 1960 r. nakładem Towarzystwa
Naukowego KUL. Jak wspominał po latach autor, dzieło zrodziło się „ze spotkań z narzeczonymi,
małżeństwami i rodzinami”. Treść książki dyskutował z młodymi ludźmi ze „Środowiska” podczas
turystycznych wycieczek, na pewno podczas spływu kajakowego w 1958 roku. Nowością stanowiska autora
było podkreślanie w małżeństwie roli miłości, także fizycznej, etyka seksualna była przedstawiana w
perspektywie miłości rozumianej personalistycznie.
16
prawa, o prawa naszej miłości. […]
Jezioro jest spokojne, a woda zdumiewająco ciepła. Widzę głowę Wujasa hen, gdzieś
na środku, więc czyniąc potworny hałas, ostro chlapiąc, ruszam w jego kierunku sprinterskim
kraulem. Biorę oddech co trzy ruchy i z radością stwierdzam, że idzie mi bardzo dobrze.
Szybko odnajduję właściwy rytm, do ruchów rąk dodaję balansowanie całym ciałem, a
ustami, które wynurzam na styk, by zaczerpnąć powietrza, pieszczę powierzchnię jeziora. To
jest szczęście – myślę sobie. Leciutko się chmurzy, ale nie na tyle, by pozbawić nas aluzji do
kantowskiego widoku gwiaździstego nieba… To jest szczęście – myślę sobie, przechodząc z
kraula na zupełnie relaksową żabkę, z odkrytą głową i swobodnym oddechem. Żona, kobieta,
samica zasypia gdzieś przy wygaszonym, ale dającym jeszcze ciepło ogniu, a mąż, samiec,
mężczyzna, płynie i spotyka się zanurzony między niebem a ziemią w jakiejś
niezdefiniowanej, wyabstrahowanej ze skrzeczącej rzeczywistości przestrzeni z następcą
apostołów, ze swoim duszpasterzem, z pasterzem naszych dusz. Gdzie dwóch lub trzech
spotyka się w moje imię, ja jestem – ogarnia mnie leniwe szczęście i zdaje mi się, że przez
ciemność widzę uśmiech Wujasa.
Andrzej Kijowski
Polak głową Kościoła Powszechnego17
Kościół jest powszechny, ale wokół stolicy papieskiej są włoski lud i włoski kler,
włoskie partie polityczne i włoskie banki, włoskie intrygi i dramaty, i cała włoska historia.
Historia Kościoła jest uniwersalna, ale historia papiestwa jest częścią historii Włoch.
W Kościele nie ma cudzoziemców, oczywiście, ale dla Włochów, którzy ze stolicą Kościoła od
wieków współżyją, mieszkaniec tej stolicy, a zarazem ich biskup i prymas, przybyły spoza
Włoch, jest cudzoziemcem.
We Włoszech rośnie teraz inflacja, grasują terroryści, nie funkcjonują służby
publiczne i nie ma już w kraju żadnych powag. Ale Włosi podobno znakomicie znoszą
kryzysy, są stworzeni do sytuacji dramatycznych, chaos to ich żywioł i powagi im nie trzeba.
Na włoskie życie trzeba mieć włoskie nerwy. Wobec tych szczególnych okoliczności włoskiego
i rzymskiego życia, papież i biskup Rzymu przybyły z Krakowa jest jeszcze bardziej
17
A. Kijowski, Tropy…, dz. cyt., s. 13-14, 17.
cudzoziemcem.
W dodatku jest Polakiem. Każdy z nas po dziś dzień spłaca koszty dwieście lat
trwającej naszej nieobecności w historii powszechnej. Każdy czuję potrzebę wytłumaczenia
się z naszej przerwanej historii i udowodnienia, że to była przerwa, nie zaś koniec. Polak,
kiedy staje przed światem, aby świadczyć o swych prawach do czynnego uczestnictwa w jego
powszechnych sprawach, ma nerwy napięte do ostateczności. Doświadczają tego politycy,
doświadczają pisarze, doświadczy papież.
Tyle o ryzyku nerwowym. Teraz o historycznym.
Dla Kościoła: czy teraz każda kura narodowa zechce znieść swoje jajko w kaplicy
sykstyńskiej? Czy wybór papieża-Polaka otwiera epokę zaciekłej rywalizacji o tron
Piotrowy, rywalizacji, w której wezmą udział narody, bloki polityczne i całe kontynenty i
która z Watykanu zrobi ONZ z jej rotacją i przetargami?
Polak głową Kościoła Powszechnego… Charakter polskiego katolicyzmu i polskiego
Kościoła uformował się ostatecznie właśnie w okresie naszej nieobecności w historii
powszechnej. Dzieje polskiego Kościoła przypominają pod tym względem dzieje polskiej
literatury. I Kościół, i literatura pełniły w życiu narodu funkcje zastępcze; i Kościół, i
literatura nabrały przez to treści zastępczych. I Kościół, i literatura zbudowały swój prestiż w
Polsce z tego, co nie jest ich posłaniem najgłębszym. Literatura otwiera serca ludzkie na
tajemnice człowieka. Kościół otwiera serca ludzkie na tajemnice Boga. I Kościół, i
literatura w Polsce krzepiły serca, zamiast je otwierać.
Kościół w świecie przeżywa kryzys popularności, a jej rodzaj doświadczany przez
polski Kościół wzbudza niechęć. Kościół polski jest ekspansywny, obrzędowy i zbiorowy; w
Europie zachodniej i w Ameryce Łacińskiej18 zmierza do interioryzacji i indywidualizacji.
Kościół polski, który od 30 lat współistnieje z systemem socjalistycznym, w dialogu z nim
akcentuje elementy tradycji; katolicy w Ameryce Łacińskiej w walce z totalitarnymi
dyktaturami – i w obliczu nędzy – akcentują rewolucyjne elementy doktryny chrześcijańskiej.
Z kolei Polacy, mając „swojego” papieża, gotowi są nabrać przekonania, że są
jedynymi prawdziwymi katolikami na świecie i ze swoją teologią od pana Zagłoby obrócić
przeciw sobie (i przeciw papieżowi) cały świat katolicki, a ich gromadki wyśpiewujące Sto lat i
Góralu, czy ci nie żal na placu św. Piotra staną się prawdziwym postrachem Wiecznego
Miasta.
Tyle powiedział mi diabeł.
Chyba błąd druku – nic dziwnego, skoro ten fragment „powiedział mi diabeł” – bo w Ameryce Łacińskiej
obrzędowość i zbiorowe formy wyrażania wiary są jeszcze bogatsze niż w Polsce.
18
Ja mu na to: wszystko będzie inaczej, ponieważ papieżem został człowiek zdolny
przezwyciężyć obciążenia psychiczne cudzoziemca i Polaka, przełamać opór otoczenia, a
Kościołowi i światu przekazać własną interpretację swej misji, interpretację, która wszystko
zmieni, oraz własną wizję zbawienia, wizję, która wszystkich odrodzi.
Skąd to wiem?
Wiem. […]
Nigdzie nie będzie cudzoziemcem, a Jego wybór nie zmieni Watykanu w narodowy
kurnik. Papież Polak zapowiada papieża Brazylijczyka, papieża Murzyna, papieża Azjatę –
napisano w jednym z komentarzy. Możliwe, ale uniwersalna mądrość tego papieża, jego
talent identyfikacji z innymi, jego wewnętrzna wielość i jego wielkość rzucą blask na całą
nadchodzącą epokę w historii Kościoła. Format człowieka, który został wybrany, uczynił
narodowość papieża rzeczą drugorzędną; odtąd może być każdy, byle był wielki.
Tak myślę i pędzę precz diabła zwątpienia, a skłaniam ucho ku aniołowi wiary.
Anioł mówi mi, że pierwiastek duchowy modyfikuje dzieje ludzkości, łamiąc ich
prawa, i sprawia w nich zbawienne niespodzianki wbrew logice i konieczności. Mówi mi, że
gorycz niezrealizowanych ideałów nie jest jedynym doświadczeniem ludzkości, a ironia nie
jest jedynym stylem historii, która ma swoje chwile wielkie i święte. Mówi mi, że Duch
polata, kędy chce, i przypina skrzydła pokoleniom, narodom i poszczególnym osobom, że
Duch ów jest nieobliczalny i że nie sposób przewidzieć, z jakiego miejsca świata i w jakiej
chwili dziejowej padnie okrzyk „wstańcie i zbudźcie się… nie bójcie się…”. Mówi mi dalej
mój anioł, że diabeł nie śpi i że to wszystko, co mi podszepnął, może się zdarzyć, jeśli z
nim, z diabłem, a nie z aniołem będziemy współpracować, jeśli nie zabraknie nam odwagi i
wiary w spełnienie celów absolutnych, to jest w odnowienie tej rzeczy znanej, jaką jest
Kościół, Jego prawda i Jego misja, w odnowienie tej idei starej, jaką jest ludzkość
przemieniona w Kościół Powszechny.
Andrzej Stasiuk
Piękne plebejskie święto19
Następny raz zobaczyłem go po osiemnastu latach. Miał przybyć do Dukli. Dukla to
19
A. Stasiuk, dz. cyt., s. 10.
dwa tysiące mieszkańców i południowo-wschodni skraj Polski. Dalej nie ma nic. Zjawiłem
się kilka godzin wcześniej. Trwało piękne plebejskie święto. Przypominało ogromny
parafialny odpust. Strażacy paradowali w galowych czarno-złotych uniformach, a poważni
wąsaci policjanci wystawali na rogach w białych koszulach i wyprasowanych błękitnych
kurtkach. Wokół piętrzyły się stragany z tandetą, z gipsowymi figurkami świętych, z jego
popiersiami, z butelkami na święconą wodę w kształcie Matki Boskiej z odkręcaną głową, z
sennikami egipskimi, ze śmietnikiem jednorazowych zabawek z cienkiego plastiku, z
gumowymi diabłami pokazującymi język i całą resztą tego świata cudów wymyślonego dla
dzieciarni, starych kobiet, dla tych wszystkich oczu spragnionych kolorów, jaskrawości i
barwnego przepychu przypominającego ukwiecone wnętrza wiejskich kościółków. I to
wszystko było przygotowane na jego przybycie, na przyjazd Plebejskiego Króla.
Bo lud kochał go jak chyba nikogo przedtem. Jeżdżąc po wsiach, po małych
miasteczkach wszędzie można było zobaczyć jego fotografie. Wystawione w oknach starych
drewnianych domów, wetknięte za okienne ramy stuletnich chat, wystawione na słońce
płowiały, blakły, traciły wyrazistość i starzały się razem z nim i z tymi domami, i z ich
mieszkańcami. Czasami oprawione w jarmarcznie ozdobne ramki, czasami zwieńczone
papieskimi chorągiewkami z papieru, czasami w towarzystwie obrazka z Matką Boską
Częstochowską, ale niemal zawsze w starych, chylących się ku upadkowi domach w
miasteczkach i wsiach, które wyglądają tak, jakby miały niebawem zniknąć z mapy.
Jego twarz z biegiem lat coraz bardziej upodabniała się do twarzy, które można
zobaczyć właśnie w Dukli czy gdzie indziej na polskiej prowincji. Upodabniała się do tych
wszystkich twarzy, które widuje się na targowiskach, w wiejskich gospodach, na jarmarkach i
w autobusach odjeżdżających z powiatowych miast w stronę miasteczek jeszcze mniejszych.
Z upływem czasu jego twarz stawała się twarzą chłopa, twarzą woźnicy. Zupełnie tak, jakby
na starość powracał do swojego ludu. Po prostu jego twarz nie została naznaczona piętnem
oddalenia, wyobcowania ani wyniosłości, które nieodmiennie towarzyszą wyniesieniu i
władzy.
No więc ta Dukla to było jego królestwo. W końcu Wadowice, z których wyruszył w
świat, były tylko trochę większe. Jarmarczność mieszała się z podniosłością, a dym kadzidła z
dymem pieczonej na rusztach kiełbasy. Na obrzeżach wyelegantowanego tłumu miejscowa
żulia naradzała się, w jaki sposób poradzić sobie z wprowadzoną tego dnia prohibicją. Z
pobliskich gór schodzili z plecakami ubłoceni turyści, a pryszczaci klerycy stali zbici w
gromadki i popalali ukryte w dłoniach papierosy. Parterowa, jednopiętrowa Dukla przeżywała
swój wielki dzień, tak jak potrafiła.
Dopiero w pobliżu klasztoru Bernardynów, gdzie miała być odprawiona msza, można
było dostrzec, że chodzi o coś poważniejszego niż wielki odpust. Tu i ówdzie kręcili się
umięśnieni faceci w mundurach jednostek specjalnych. Obwieszeni byli bronią, nożami,
kajdankami, radiotelefonami i w tych swoich lustrzanych okularach wyglądali jak wysłannicy
jakiegoś złowrogiego obcego świata. Jednocześnie ich obecność wśród ubranych na czarno
staruszek, wśród wieśniaków wbitych w garnitury, wśród tego kościelnego, prowincjonalnego
tłumu zakrawała na groteskę. Na dachu niedalekiej poczty urządzili sobie stanowisko
snajperzy.
Widziałem go z daleka. Zapadał już zmierzch. Jego postać otaczał krąg światła.
Wyglądał krucho i samotnie. Ci wszyscy ludzie wokół przybyli tutaj, by go spotkać,
ale nigdy w życiu nie widziałem kogoś tak samotnego. Światło pochwyciło go i uwięziło jak
nocnego ptaka. Jego przyjazd z jakichś powodów opóźnił się o kilka godzin i teraz, gdy
jeszcze mówił, ludzie odchodzili z placu przed klasztorem. Najpierw pojedynczo, potem po
kilku i w końcu dziesiątkami szli w stronę swoich domów, by zdążyć przed nocą. Być może
powtarzał wtedy swoje słynne „Nie lękajcie się!”, a oni podążali do swoich nie wydojonych
krów, wystygłych pieców, nienakarmionego bydła albo po prostu po to, by odpocząć, bo
przecież czekali od rana, od rana byli na nogach i zwyczajnie nie mieli już sił. Jego drżący,
postarzały głos niósł się nad miasteczkiem i gasł w nadciągającej ciemności.
Wtedy pomyślałem sobie, że za kilka godzin wszystko umilknie, ludzie odejdą, odjadą
samochody i autokary, i Dukla pogrąży się w mroku, a on zostanie w pustym i cichym pokoju
przygotowanym dla niego w klasztorze Bernardynów. Będzie rozbierał się do snu i
wsłuchiwał w swoje słabnące z dnia na dzień ciało. Będzie czuł zmęczenie, którego nie zetrze
już żaden odpoczynek. Wyobrażałem sobie, jak podchodzi do okna i patrzy w mrok, potem
odwraca się i dotykając sprzętów, krzeseł, stołu, podchodzi do łóżka i kładzie się, pokonując
opór nieposłusznego ciała. Fascynowała mnie jego samotność i chwile, w których stawał się
zwykłym człowiekiem. Wyobrażałem sobie, jak budzi się rano i wokół nie ma nikogo. Powoli
opuszcza stopy na podłogę i po omacku szuka nimi kapci. Potem jest łazienka, jej lodowate,
bezlitosne światło i odbicie w lustrze nad umywalką. I stojąc tam w Dukli, słuchając jego
wielkich, słynnych słów, zastanawiałem się, czy goli się sam, wpatrzony we własną twarz o
poranku w bezlitosnym świetle łazienki, czy powtarza tę banalną czynność milionów
mężczyzn z całego świata wychodzących rano do pracy. To zaprzątało mój umysł – jego
człowieczeństwo.
Czesław Miłosz
Papież w Hollywood20
18 IX 1987
Dni wizyty papieża w Ameryce i na naszym Zachodnim Brzegu. Wolałem oglądać w
telewizji, wielu, bardzo wielu też, stąd mniejsze tłumy niż oczekiwano. Gazety na ogół
bardziej przyjazne niż komentatorzy telewizyjni, których postępowa gładkość po stronie
dissent21 powinna zawstydzić nie zgadzających się katolików: opinia publiczna jest pchana
przez środki masowego przekazu w stronę banału i nagle oni, ci katolicy, swoje poglądy
mogą oglądać jako banał, podczas kiedy papież stara się im przypominać, że i
chrześcijaństwo jest „znakiem sprzeciwu”. Papież w Hollywood: przyszedł do jaskini lwów i
nie bacząc, że gotowe go rozszarpać, doradza im przejście na jarskie kotleciki zamiast dań
krwawych. Jego tekst znakomity. I nasuwa myśl, że jednak można przemawiać do najbardziej
nawet zepsutego środowiska i kogoś tam wzruszyć czy przekonać. Papież w San Francisco: to
samo, odwaga głoszenia Słowa w mieście najluźniejszych obyczajów, w stolicy
homoseksualizmu, w mieście, które powinno mieć uszy zamknięte. Św. Paweł w Koryncie?
Przemówienie w Mission Dolores było arcydziełem konstrukcyjnej równowagi. O patronie
miasta św. Franciszku i jego duchu miłości. Następnie przypowieść o Synu marnotrawnym i
miłości Ojca do każdego grzesznego syna. Po czym cytaty ze św. Pawła, wroga
homoseksualistów, ale właśnie o czym innym, o jego, Pawła, upadkach, tak że jest
najniższym z grzeszników.
Wielkość Jana Pawła II i jego misyjnych podróży. Dla intelektualistów jest to
powtarzanie do znudzenia tego samego w dużej ilości słów. Zapominają jednak, że miliony
ludzi słyszą najprostsze prawdy po raz pierwszy.
I umysł Jana Pawła II ogarnął te miliony, jako dzieci, którym najbardziej potrzebny
jest jego urząd nauczyciela.
19 IX 1987
Tego samego dnia, kiedy papież odleciał z San Francisco do Detroit, jeden z
uczestników dyskusji telewizyjnej, jezuita, profesor teologii z Berkeley, wypowiedział się
20
Cz. Miłosz, Rok myśliwego, Znak, Kraków 1991, s. 54-55.
21
Odmienności.
dokładnie przeciwko papieskim naukom. Według niego nikt nie ma prawa zabronić udziału w
Eucharystii również tym, którzy rozwiedli się i zawarli niekatolickie małżeństwo. Ciekaw
jestem, co zrobi biskup, do którego diecezji należy Berkeley. Stosując się do papieskiej
admonicji danej trzystu biskupom w Los Angeles, powinien zastosować sankcje. Ale to
znaczyłoby rozgłos, reklamę. Więc pewnie nic.
Bawi mnie moja surowość, moja obrona dyscypliny. Zupełnie jakbym to ja się
stosował. Ale, powiedzmy, wyraża się w tym moja wielka potrzeba wyższego ładu. W czym
jestem włoski albo polski, nie amerykański. My możemy sobie świntuszyć, ale niech będzie
nad nami to wysokie. Przepisy są po to, żeby były, nie po to, aby ich nie łamać.
Chwilami wydaje mi się, że jestem postacią z jakiegoś literackiego utworu. Jest to
intuicja poważna, sięgająca głęboko. Bo nasze wyobrażenia o sobie, czy zapisane czy nie, są
kompozycją. Świadomość jest podobna prawu formy. Mój kot Tiny nie snuje żadnej
opowieści o sobie.
20 IX 1987
Wśród mężów stanu, monarchów, wodzów dwudziestego wieku, ani jednej postaci,
która by odpowiadała naszemu obrazowi królewskiego majestatu, z wyjątkiem Karola
Wojtyły. Tylko on mógłby naprawdę grać królów Szekspira.
Ernest Bryll
*** (Śniłem, że Papież…)22
Śniłem, że Papież w komży tak skrwawionej
Aż narodową barwę miała – stał u progu
I czekał milcząc by mu otworzono…
Dom był bez okien. Drzwi jak wieko grobu
Lecz nie wiadomo skąd było wiadomym
Że w środku coś chrobocze, pełga jak westchnienie
Jak kamień niedobity…
Wreszcie otworzenie
22
Z tomu Pusta noc z 1983 roku, ???
Nadeszło. Rozłamały się wrota z łoskotem
I Papież wszedł do środka. I wybiegł z powrotem
I wracał i wybiegał w sutannie dźwigając
Obłamki które były ciałem jego kraju
Układał je mozolnie mrucząc – O, ten kamień
Bardzo wyraźne na Wawelu znamię
A to od Częstochowy kawałek ołtarza
A to ździebełko Narwi…
Świat za nim powtarzał
Skrzypiące nazwy i próbował skleić
Tak jako być powinno. Lecz nie po kolei
Nie podług prawdy było, bo sens był złamany
I przed narodów okiem kraj nieznany
Odradzał się tak straszny że każdy się wzbraniał
Dotknąć palcem i sprawdzić jego Zmartwychwstania.
Wojciech Wencel
Nie mieliśmy czasu23
Tłumy na spotkaniach z Papieżem podczas jego pielgrzymek do Polski. Biało-żółte
chorągiewki, głośne wyznania miłosne i wycelowane w papamobile aparaty fotograficzne.
Entuzjazm trwa zwykle tydzień i kończy się powrotem do życia bez pamięci. Ludzie, którzy
kilka lat temu chętnie słuchali o zadanej im wolności, dziś bez skrupułów głosują na SLD,
popierają eutanazję i ekscytują się losami bohaterów Big Brothera. Fenomenu
powierzchownej popularności Jana Pawła II w Polsce nie da się porównać z żadnym innym
zjawiskiem współczesnej kultury. Udział w nim mają nie tylko słabo wykształceni
przeżuwacze brazylijskich telenowel, ale też intelektualiści. Kto z nas – odpowiedzmy z ręką
na sercu – przeczytał w całości którąś z encyklik albo potraktował jako realne wyzwanie
słowa Papieża z Listu do artystów? Encykliki były zbyt długie, a papieska filozofia sztuki już
23
W. Wencel, Piękno, które zbawia. Elementarz nie tylko dla noblistów, „Nowe Państwo” nr 26/2001, s. 38.
na pierwszy rzut oka wydała nam się skamieliną. Nie mieliśmy czasu i odwagi, by zająć się
nimi poważnie.
Okazję do nadrobienia tej zaległości daje Elementarz Jana Pawła II dla wierzącego,
wątpiącego i szukającego: wybór cytatów z wierszy, dramatów, homilii, przemówień,
encyklik, listów apostolskich, rozmów i wspomnień Ojca Świętego, opublikowany przez
Wydawnictwo Literackie w serii elementarzy, tuż po cieszącej się wyjątkowym powodzeniem
książce księdza Jana Twardowskiego.
…czyta się tę książkę zupełnie inaczej niż spisane na użytek ludzi Zachodu wykłady
buddyjskich mądrości i dzieła postmodernistycznych moralistów. Największa w tym zasługa
samego Papieża, którego myśl sięga znacznie głębiej niż osiągnięcia nowożytnej filozofii.
Przede wszystkim zakorzeniona jest w duchowości, która nie zna pojęcia „przekonanie
religijne”, bo to, co niewidzialne, stanowi jej naturę. W tym sensie książka Jana Pawła II
nawiązuje raczej […] do wzorcowych dzieł chrześcijańskiego piśmiennictwa: Wyznań
świętego Augustyna czy Myśli Pascala.
Zagadnienia kultury, cywilizacji, religii, historii i antropologii przenikają się
właściwie w każdym z jedenastu działów antologii. Papieska wizja świata jest integralna,
kierowana tym samym wezwaniem do miłości Boga, które „gwiazdy porusza i słońce” w
Boskiej Komedii Dantego. Tematyczne zestawienie różnych wypowiedzi uświadamia, jak
często korzysta on – prócz Ewangelii – z myśli Arystotelesa, Dantego, Norwida, Maritaina,
Bremonda i Eliota. Przednowożytne w swym rodowodzie koncepcje powołania i misji artysty,
jedności życia i sztuki, decydującej roli kultury w odkrywaniu tajemnicy bytu i tworzeniu
więzi między ludźmi, wreszcie terapeutycznej mocy twórczości artystycznej ukazane są w
wyraźnej opozycji do sztuki współczesnej, dla której celem samym w sobie staje się często
„zwierciadło negatywności”. „Wszyscy wielcy artyści, niekiedy przez całe życie,
podejmowali problem cierpienia i rozpaczy. Jednakże wielu z nich pozwoliło, by znalazło się
w ich sztuce miejsce dla nadziei, która jest czymś więcej niż cierpienie i poniżenie” – pisze
Jan Paweł II z myślą o twórcach średniowiecza, przy czym najbardziej eksponowanym przez
niego artystą jest Fra Angelico – ten, który „tworzył dzieła, tak jak tworzył siebie”. Oto więc
podstawowa nauka dla dzisiejszych noblistów, urzeczonych chaosem współczesności, a także
dla wszystkich, którzy pragną świadomie kształtować swoje życie: „szukajcie właściwej
proporcji pomiędzy pięknem dzieł a pięknem duszy!”.
Krzysztof Kohler
Areopag przed kapliczką24
Mniej więcej w tydzień po śmierci Ojca świętego uczestniczyłem, biernie co prawda,
ale za to z wielkim przejęciem, w spotkaniu a raczej dyskusji o kulturze. Brali w niej udział
twórcy i ideologowie (a raczej ideolożki, bo panie uczestniczące w debacie wywodziły się z
zacnego środowiska feministek polskich) kultury współczesnej. Większość z nich, a może i
wszyscy, należeli do rzeczywistej awangardy; bronili najnowszych tez i najbardziej modnych
prądów; wyczuleni byli na zagadnienie płciowości w sferze kultury; dyskutowali kategorie
genderowe; omawiali fascynujące propozycje sztuki gejowskiej; ekscytowali się wystawą
„Polka”, rozwiązywali znaczenie symboliczne nowej „Polonii” pokazywanej na tej ekspozycji
(dla osób nie wprowadzonych: jest to kobieta w ciąży, z zaciśniętymi pięściami, z głową
świni, która już zapomniałem dokładnie co symbolizuje).
Przysłuchiwałem się im z wielkim zainteresowaniem, bo – jak wielu z nas w tych
dniach – żyłem jeszcze jakby w innym czasie, a może nawet i w innej przestrzeni, ba, w innej
Polsce, tej, która wyłaniała się trochę z czasów Powstania Warszawskiego, powiewu
Solidarności, wspólnotowego reagowania w czasach wizyt papieskich w latach 80. w Polsce.
Słuchałem więc tego, o czym toczyła się rozmowa, tak jak słucha się sprawozdania z innej
rzeczywistości z jakiegoś istniejącego nie tutaj, księżycowego świata. No, ale największe
zdziwienie i właściwie rozładowaniu smutku w mocne uderzenie żalu, by nie powiedzieć –
stłumionej jednak – agresji, nastąpiło po rozmowie, kiedy – jak to często w starych
warszawskich kamienicach (o ile nie udało mi się stworzyć tymi określeniami jakiegoś
oksymoronu) się zdarza – uczestnicy rozmowy, przechodziliśmy koło kapliczki z – owszem
mało interesującym plastycznie – wyobrażeniem Matki Boskiej i kiedy zaczęto weselić się
myślą, że rozmowa powinna odbyć się właśnie tu, a nie w pomieszczeniu na piętrzę. W
śmiechu tym była pogarda, było jakieś poczucie buty, wyższości; bo tu, oczywiście przed
kapliczką jeszcze paliły się świece, jakby pozostałość po tych gorących dniach i nocach, które
pokazywały nam wzajemnie nasze lepsze oblicze; było wreszcie jakieś poczucie odrzucenia,
nie-wspólnoty, odległości.
Ta, być może typowo akademicka, konferencyjna historia stała się dla mnie jednak
jakimś symbolicznym wyrażeniem miejsca kultury współczesnej, a przynajmniej jej
K. Koehler, Chrześcijaństwo i kultura. Kilka refleksji sprzed kapliczki w pewnej warszawskiej kamienicy,
„Arcana. Kultura – Historia – Polityka” nr 3/2005, s. 31, 35-36.
24
najbardziej progresywnej frakcji wobec życia wspólnotowego. Ale zarazem zmusiła mnie do
zadania sobie pytania o to w jaki sposób papieskie, a może bardziej, katolickie nauczanie
znalazło swoją odpowiedź w kulturze i sztuce ostatnich 25 lat? […]
Wracam na koniec do początku tego tekstu: do miejsca przed ową kapliczką w
warszawskiej kamienicy, które to miejsce uświadomiło mi kilka rzeczy. Przede wszystkim
bowiem ów ironiczny śmiech moich towarzyszy objawił mi – dla wielu z pewnością
oczywisty fakt – że znajduję się naprawdę wśród pogan, neopogan czy też anty-chrześcijan.
Ale zarazem uświadomił mi kolejną prawdę, że oto jestem wśród ludzi niezwykle smutnych,
jakoś pokaleczonych i intelektualnie, i duchowo: żałośnie, może nawet karykaturalnie,
zubożonych, w istocie swojej opuszczonych; i jakkolwiek może to zabrzmieć w zestawieniu z
ich światową mocą i siłą przebicia, że znalazłem się wśród zagubionych owieczek. Po drugie,
że właśnie w ich imieniu i za nimi niejako mówił Jan Paweł II. Ale nie do nich mówił, bo
niemożliwa zapewne była komunikacja, ale za nimi mówił jakoś do nas, którzyśmy jego
nauczania słuchali i dalej wczytywać się w nie chcemy.
Docierają do mnie głosy różnych osób mówiących, że Jan Paweł II poniósł klęskę czy
też doznał niepowodzenia w swoim nauczaniu o kulturze. Ale – wydaje mi się – jest to źle
przedstawiony punkt widzenia. Tu co innego miało miejsce: inny był adresat tego nauczania,
być może – powtarzam – chodziło wyłącznie o nas, a nie o nich. Owszem, dzisiejsze
areopagi, jak tamten Areopag, przysłuchiwały się pięknej i uczonej mowie apostoła: ba,
wchłonęły i pochłonięte były bez reszty wielkim – w pozytywnym tego słowa znaczeniu –
spektaklem jego cierpienia, umierania i pochowania w grobie. Ale potem odwróciły się odeń,
zajęły swoimi sprawami: słowa przeminęły, czas się wypełnił.
Tak samo jednak święty Paweł, być może, z jakiejś ludzkiej perspektywy schodził ze
wzgórza pokonany. Grecy odrzucili Go.
Ale to był dopiero początek. Bo za Pawłem pojawili się następni. Wyznawcy,
głosiciele, myśliciele, pisarze, artyści, uczeni. I stopniowo giął się pyszny kark greckich ludzi
kultury: stopniowo otwierały się ich uszy. Ale przecież nie ze względu na zasługi świętego
Pawła się to działo, ale nie ze względu na jego elokwencję, erudycję czy spektakularne
świadectwo wierności.
Jan Paweł II odszedł, lecz pozostawił nam testament swojej ewangelicznej otwartości.
On tylko wskazał drogę; to Chrystus żyje i działa. Także w nas. Może szczególnie wtedy, gdy
mocno boli nas arogancki śmiech neopogan pod kapliczką z tandetnym wyobrażeniem Matki
Bożej. To im należy się nasza modlitwa i za nich niech dzieje się ta maleńka cząstka
cierpienia, w którym mamy udział.
Takie drogi myślenia o kulturze otworzył Jan Paweł II swoim nauczaniem i życiem.
Czy to mało? I czy można to nazywać niepowodzeniem?

Podobne dokumenty