Lśniąca smuga stali, niczym jasny promień księżycowego światła

Transkrypt

Lśniąca smuga stali, niczym jasny promień księżycowego światła
Lśniąca smuga stali, niczym jasny promień księżycowego światła pojawił się tuż przed jej
twarzą, by w mgnieniu oka eksplodować niewyobrażalnym bólem. Choć źródłem bólu były
nos i policzki, czuła go w całym ciele. Czuła jak po twarzy płynie jej ciepła i lepka ciecz,
czuła jej zapach unoszący się wokół niej niczym stęchłe pachnidło, czuła jej metaliczny, słony
smak w ustach… Każde dotknięcie wywoływało nową falę obezwładniającego bólu, a jednak
musiała się przekonać i dotknęła drżącymi palcami twarzy. Gdy na nie znów spojrzała była na
niech krew, tętniąca żywą czerwienia spływająca gęstymi kroplami na piasek. Wtedy znów
spojrzała w górę i zobaczyła jasną pręgę miecza, spadającego na nią tak szybko, niczym
atakujący wąż.
- Nie…!
Mewa obudziła się gwałtownie, podrywając się z posłania. Noc była ciemna, księżyc miał
kształt cienkiego sierpu i tylko nieliczne gwiazdy, gasnące już na niebie, dawały nieco
światła. Za najwyżej godzinę będzie świtać… Echo jej krzyku odbijało się jeszcze kilka chwil
wśród szczytów i dolin Gór Szarych, potem umilkło. Kobieta siedziała przez chwilę na
posłaniu zbierając myśli, starając sobie przypomnieć, co wyrwało ją ze snu. Przypomniała
sobie - i natychmiast pożałowała. Kislev… Odżył nagle ból blizny na twarzy - cienkiej i niby
zaleczonej, ale będącej bardzo wyraźnym przypomnieniem tego, co zrobiła w przeszłości.
Przypomnieniem, którego nie była w stanie usunąć nawet magia…
- Lariell’e, dobrze się czujesz? - tuż obok niej odezwał się męski głos, niski, ale cichy i
bardzo spokojny. Uspokajający. Lariell’e zamrugała, by przyzwyczaić oczy do półmroku. Na
ziemi, tuż obok niej, klęczał jej obecny towarzysz podróży, przypatrując się jej uważnie.
Kobieta potarła czoło.
- Niels… - szepnęła elfka, przypominając sobie wydarzenia kilku ostatnich dni, od
nieplanowanego spotkania w Nuln, poprzez wyjazd, aż tutaj w niedostępne góry. Spotkała
Nielsa przypadkiem, czy raczej on ją wyłowił z tłumu. Widocznie pamiętał ich ostatnie
spotkanie które, choć mało przyjemne, zaowocowało pewną dozą wzajemnego, ostrożnego
zaufania. Musiał też zauważyć, że od kilku dni nie spała. Nic nie mogło umknąć jego uwadze.
Niels Johan Vangaard, dowódca ‘zaginionego’ przed kilku laty w górach oddziału wojsk
Imperium, ten sam którego poznała jako człowieka na wpół oszalałego z rozpaczy po stracie
żony i syna. Teraz był opanowanym aż do bólu dowódcą grupy ocalałych żołnierzy i ich
rodzin, sprowadzonych do tego, co niegdyś było zwykłym obozowiskiem, a teraz przynajmniej wedle słów Vangaarda - stało się kwitnącą oazą pośród nagich, zimnych
górskich szczytów.
- Krzyczałaś przez sen. - powiedział w końcu, uważnie się jej przyglądając. Jego czarne jak
smoła oczy wpatrywały się w nią badawczo. Kobieta wzięła kilka głębokich wdechów zanim
odpowiedziała. Nie chciała by drżał jej głos.
- To zwykły koszmar, nic takiego. Nie przejmuj się. - powiedziała w końcu. Niels z wahaniem
pokiwał głową i odsunął się na kilka kroków. Dotąd klęczał może metr od niej, gdyż nie
widział w nocy tak dobrze jak ona. Dyskretnie zabrał dłoń z rękojeści sztyletu. Odetchnął z
ulgą z dwóch powodów: iż źródłem zduszonego krzyku, który wyrwał go z drzemki był po
prostu zły sen jego dziwnej towarzyszki, oraz że zazwyczaj czujna niczym ptak kobieta nie
zauważyła, że rękę trzymał na rękojeści broni. Nie miał ochoty jej się tłumaczyć. Tymczasem
Mewa uznała, że nie chce już się jej spać. Owinęła się kocem i podsyciła dogasające ognisko,
przy którym usiadła, grzejąc dłonie. Jej towarzysz, widząc, że elfka nie kładzie się z
powrotem, usiadł obok. Przez chwilę przyglądał się jej, jak wlewa wodę z bukłaka do
malutkiego garnuszka, a potem wrzuca w to jakieś ususzone liści.
- Mięta. - powiedziała spokojnie. Vangaard uniósł lekko brwi, a Mewa uśmiechnęła się
delikatnie, odpowiadając na nieme pytanie. - Przyglądasz mi się od kilku chwil. To zielsko to
zwyczajna mięta, nie żadna trucizna.
- Wiem, poczułem zapach. - odparł łagodnie mężczyzna, siadając obok niej, by także ogrzać
się przy ognisku. Noc była chłodna, jesień bowiem zbliżała się wielkimi krokami. Mewa
podała Vangaardowi kubek z parującą cieczą.
- Daleko jeszcze do Bastionu? - zapytała. Mężczyzna wypił łyk, pokręcił głową.
- Jutro powinniśmy już być. Nie wygląda jakby pogoda miała się popsuć. - Niels spojrzał w
niebo, na którym leniwie płynęło kilka puchatych jak owieczki chmur.
- Vangaard, właściwie nie zapytałam, czemu zabierasz mnie, osobę kompletnie ci nieznajomą,
do swojego ‘zakazanego miasta’. Nie boisz się, że jestem szpiegiem? - elfka zmrużyła swe
przenikliwe, zielone oczy. Jak dotąd nie potrafiła rozgryźć tego niezwykłego człowieka, więc
postanowiła zapytać wprost.
- To ja ci zaproponowałem przyjazd do Bastionu. Nie miałaś szansy wiedzieć o mieście
wcześniej. Nawet wywiad Imperium nie wie, więc szpiegiem też nie jesteś. Poza tym byłaś
przyjaciółką Marszałka, to mi wystarczy by ci zaufać. Notte rzadko mylił się w ocenie ludzi. wyjaśnił. Lariell’e westchnęła cicho. Nie znosiła, gdy inni czytali w niej jak w otwartej
książce, ale Vangaard miał rację. Daleko jej było do szpiega, choć predyspozycje miała
podobnie niezłe. Nie chciałaby też zawieść przyjaźni starego Marszałka, jednego z niewielu
prawdziwych przyjaciół pośród ludzi, jakich miała. I nie liczył się ani trochę fakt, że
Marszałek nie żył od siedmiu lat…
W komnacie panował półmrok. Wchodząc do niej można było wyczuć zapach starości;
starych papierów i pergaminu, niemalże antycznych mebli oraz inkaustu i kurzu. Lecz w
powietrzu unosiło się coś jeszcze, co odzywało się dreszczem w dole pleców; zapach śmierci.
Marszałek Varth Notte siedział za swoim biurkiem, na którym stały różne trofea, zaś w
aksamitnych pudełeczkach leżały błyszczące ordery. Pamiątki dawne i z młodszych czasów.
Za choćby jedną z nich połowa ludzi w Imperium dałaby sobie rękę obciąć, lecz w tej chwili
dla Marszałka znaczyły mniej niż złamana złota korona. Honor jego, honor całego Imperium
został splamiony krwią którą niezwykle trudno będzie zmyć. Krwią niewinnych. ‘Coś się
skończyło’ pomyślał. Nadchodzące wydarzenia będą straszne i Notte był wdzięczny, że ich
nie doczeka.
- Dlaczego mi to powiedziałeś Varth? - Odezwał się miękki kobiecy głos z przeciwległego
kąta komnaty. - Czemu mi zdradziłeś informacje, które mogą wywołać chaos w Imperium i
Bretonii?
Starzec usadowił się wygodniej na krześle, nim odpowiedział.
- Dlatego, że ta wiedza musi przetrwać. Dlatego, że to, co zrobili elektorzy nie jest tylko
zdradą. - Mówił z trudem, cedząc pojedyncze wyrazy. - To jest zaprzeczenie wszelkich
wartości, w jakie wierzyłem i o które walczyłem przez prawie czterdzieści lat. Rozumiesz?
Wychodzi na to, że przez trzy czwarte życia walczyłem o nic. Nawet gorzej. Dzięki mojej
nieświadomej pomocy powstało coś takiego... Nie mogę w to uwierzyć... - Zakończył
Marszałek z rezygnacją.
Elfka patrzyła smutnym wzrokiem na przyjaciela.
- Lecz co ja mam zrobić z wiedzą, którą mi przekazałeś? Przecież nikt mi nie uwierzy, a
dowodów, jak mówisz, nie posiadasz.
- Nie masz nikomu nic udowadniać. Nie o to cię proszę. Lariell’e, on tu przybędzie. Może
jutro, może za tydzień, ale powróci. Gdy się dowie, co się tutaj wydarzyło będzie potrzebował
kogoś, kto mu przemówi do rozsądku. I właśnie o to, o nic innego cię proszę. Nie pozwól, aby
ogarnęło go szaleństwo. To może być katastrofalne w skutkach.
- Varth, ja nawet nie wiem o kogo ci chodzi... - żachnęła się Lariell’e. Dziwiło ją, że lojalny
wobec Imperium marszałek nagle zdradza jej informacje, które we właściwych rękach
mogłyby doprowadzić Cesarstwio na skraj przewrotu. - Zresztą dlaczego sam mu tego nie
powiesz?
W odpowiedzi Marszałek podał jej jakieś papiery. Przejrzała je pobieżnie; raport i jakieś
sprawozdanie. Elfka cicho je przeczytała.
- Pułkownik Niels Johan Vangaard. Rok urodzenia, przebieg służby. Dobrze mu idzie… Ma
żonę i syna. Mieszka pod Nuln. Dysponuje sporym majątkiem. Raczej słabe koneksje jak na
pułkownika. Albo jest naprawdę dobry, albo ma jakąś szarą eminencję za sobą. - Lariell'e
spojrzała karcącym wzrokiem na Nottego. - W każdej chwili możesz się włączyć do rozmowy
Varth...
Starzec westchnął ciężko.
- Nie byłem jego protektorem, ani nie jestem, jeśli ci o to chodzi. Wszystko, co ten chłopak
osiągnął zawdzięcza jedynie sobie. Teraz spójrz na sprawozdanie to zrozumiesz trochę
więcej...
Lara rzuciła okiem na kartkę papieru i zamarła.
- Co to ma niby znaczyć? - Spytała zduszonym, tak bardzo do niej nie pasującym, głosem.
- To znaczy dokładnie tyle, co widzisz. Te informacje, które ci wcześniej przekazałem wyszły
od niego. Cztery dni temu mi o tym powiedział, zaś teraz widzisz skutki. Niels odkrył coś z
czym nie miał szans na zwycięstwo, jednak w głębi ducha miałem nadzieję, że uda się to
wszystko załagodzić, rozwiązać bez zbędnej przemocy. Byłem głupi. Oni się nie cackają. Wskazał ręką plik kartek leżących na biurku. - Jak chcesz to tutaj masz dokumenty dotyczące
części jego żołnierzy. Jedynie kilka rodzin udało mi się ostrzec poprzez ludzi, którym mogę
ufać...
Elfka wzięła w drżącą dłoń kilka pierwszych. Wynikało z nich, że majątki albo domy tych
ludzi zostały napadnięte i spalone. Albo rodzina nagle zachorowała na straszną chorobę. Lub
zdarzył się nieszczęśliwy, lecz tragiczny w skutkach wypadek. Lariell'e, wstrząśnięta tym, co
właśnie przeczytała, usiadła na krześle naprzeciwko Marszałka i milczała.
- Teraz wiesz już wszystko... Dla Imperium ci ludzie nigdy nie istnieli. Po prostu ich nie było.
Tak samo jak innych rzeczy z nimi związanych. Nie dałaś mi odpowiedzi.
- Ty również.
Notte zmarszczył brwi, lecz zaraz się rozpogodził. Lariell’e była inteligentna i przenikliwa,
lecz także uparta. Nie zmieniła się od dnia, gdy ją poznał blisko dwadzieścia lat temu.
- Chodzi ci o to dlaczego nie powiem tego Nielsowi osobiście?
Kobieta skinęła głową.
- To proste. - Marszałek uśmiechnął się smutno. - Nie przypuszczam, ażebym żył tak długo. widząc zaskoczenie i złość na twarzy swej przyjaciółki marszałek natychmiast zmienił temat.
- Dlatego jeszcze raz cię proszę Mewo. Jak Vangaard przybędzie do Nuln powiedz mu o
wszystkim i nie pozwól, aby gniew przyćmił mu rozsądek.
- A jeżeli to się nie uda, jeśli zacznie palić i mordować? - pytała Lariell’e.
- To jest właśnie druga część mojej prośby. Jeżeli go ogarnie szaleństwo to wtedy… - Notte
zawiesił na chwilę głos. - To wtedy zabij go...
Elfka, zaskoczona, zupełnie skołowana wszystkim tym, czego się dowiedziała dzisiejszego
dnia, milczała przez kilka minut. Starzec patrzył na nią z oczekiwaniem i coraz bardziej
widoczną niecierpliwością. Wreszcie jednak kobieta uśmiechnęła się smutno i odpowiedziała.
- Dobrze Varth. Jestem ci to winna. Co mam jednak zrobić, jeżeli Vangaard będzie chciał się
mścić na tych, którzy zniszczyli jego życie?
W oczach Marszałka zapłonął na chwilę ogień.
- Jeżeli celem Nielsa będzie zemsta na właściwych celach, to pozwól mu działać. Może jemu
uda się powstrzymać to szaleństwo. Dzisiaj Imperium utraciło swoją świetność, lecz jego
prości mieszkańcy nie. W każdym razie los Vangaarda składam w twoje ręce. Dalej zrobisz,
co uważasz za stosowne. A teraz idź już proszę i...
- Tak, Varth?- elfka czuła, że w jej oczach wzbierają łzy.
- Dziękuję ci, Mewo. Żegnaj.
- Żegnaj, Varth. - Odpowiedziała cicho. Okryła ramiona starca, który był jej niczym ojciec,
miękkim kocem. Potem, wiedziona niezrozumiałym dla niej impulsem, musnęła ustami jego
policzek. Varth na ułamek sekundy ścisnął jej dłoń, potem ruchem głowy ponaglił ją do
wyjścia. Dała słowo, a od chwili, gdy ją poznał, zawsze dotrzymywała obietnic. Było mu
nieco lżej na sercu, wiedząc, że to właśnie w jej rękach pozostawił los tego młodego,
zdolnego żołnierza.
Mewa spojrzała na Marszałka ostatni raz, a potem wyszła nie oglądając się za siebie już
więcej. W mroku tajemnego przejścia, które znali tylko ona i Varth już nie tamowała łez,
które spływały jej po policzkach. W dłoni ściskała plik papierów. Dokumentów, za które jej
przyjaciel zapłacił najwyższą cenę.
- Obyś był tego wart Vangaard. - Rzuciła w ciemny korytarz tajnego przejścia, głosem
drżącym od żalu i tłumionej wściekłości. - Obyś był tego wart…
- Pora jechać. - głos Vangaarda wyrwał ją z zamyślenia. Choć mogła próbować wymazać
wspomnienia o Marszałku, nie chciała. Miały być przypomnieniem o słowie, jakie mu dała i o
nim samym. Choć minęło siedem lat i okoliczności się zmieniły, po ponownym spotkaniu z
Vangaardem elfka postanowiła nadal trzymać się obietnicy. Nie zamierzała już jednak zabijać
Nielsa - udowodnił przecież, że choć rozgoryczony i wściekły, nie zamierza dać żalowi sobą
kierować. Nie zaczął palić i mordować, zrobił coś o wiele lepszego - zniknął ze sceny.
Postanowił zbudować coś zupełnie nowego, na gruzach dawnego życia swojego, żołnierzy
którzy ocaleli oraz ich rodzin. I ona postanowiła mu pomóc tak, jak tylko będzie potrafiła.
- Już się zbieram. - odparła. Vangaard przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu, jak pakuje
juki i siodła konia. Nic nie mówił, więc spojrzała na niego pytająco.
- Marszałek nigdy nie wspominał skąd cię zna. Będzie nietaktem, jak zapytam?
- Nie, nie będzie. - uśmiechnęła się lekko. - Gdy byłam młodsza lubiłam rozrabiać, nie raz
wpakowałam się w kłopoty. Raz się zdarzyło, że napatoczyłam się w okolice obozu wojsk
Imperium… Zanim się wycofałam było już za późno, kilku sprytniejszych żołnierzy zdołało
mnie podejść.
- Sądziłem, że elfy potrafią być niewidoczne w lesie.
- Niewidoczne, ale nie niewidzialne. - uśmiechnęła się krzywo elfka. - A ja byłam
nieostrożna. Zawlekli mnie do dowódcy, twierdząc że jestem szpiegiem.
- Oskarżenie oczywiście niesłuszne? – parsknął Vangaard, ale Lariell’e ku jego zdziwieniu,
zaśmiała się szczerze i donośnie.
- Oczywiście! - odpowiedziała, gdy przestała się śmiać, lecz z jej zielonych oczu nie zniknęła
wesołość. - Byłam głupim szczeniakiem, który zwyczajnie nie potrafił powstrzymać
ciekawości. Miałam wtedy góra trzydzieści pięć lat. Zawlekli mnie do dowódcy. Na moje
szczęście głównodowodzący nie miał wtedy czasu, czy nie było go w obozie, a nasz przyszły
Marszałek był jego adiutantem. Zadał mi parę sprytnych pytań i od razu wiedział, że taki ze
mnie szpieg jak z koziej… - zawahała się, odkaszlnęła. - No, w każdym razie żaden. – dodała.
- Zlitował się i chciał mnie puścić, ale uznał, że najpierw sprawdzi co potrafię. Okazało się, że
potrafię sporo, ale trochę mam mało oleju w łepetynie. Nauczył mnie paru sztuczek, ja w
zamian załatwiłam dla niego kilka delikatnych spraw i tak się zaczęło. Znaliśmy się niemal
dwadzieścia lat. - elfka nagle jakby nieco przygasła, a sądząc z wyrazu twarzy Vangaarda,
mężczyzna chyba domyślił się powodu nagłej zmiany nastroju Mewy. Elfia pamięć sięga o
wiele dalej i głębiej, niż ludzka, a Notte był Mewie chyba bardzo bliski.
- Do Bastionu zostało tylko parę kilometrów - zmienił taktownie temat.. Lara osłoniła
szczupłą dłonią oczy, w których w słońcu odbijały się nikłym blaskiem złote plamki. W
Mewie bowiem nic nie było typowe, nawet biorąc pod uwagę elfie standardy. Była jak na
elfkę niewysoka; wysokiemu na ponad sześć stóp Vangaardowi sięgała głową nieco ponad
ramię. Kruczoczarne włosy miała ścięte tak krótko, że związane na karku tworzyły krótki
kucyk, ale z przodu wymykały się spod rzemienia. Na twarzy miała bliznę, rzecz tak rzadką u
elfów. Ubranie, które nosiła było praktyczne, prawie bez zdobień i porządnie znoszone. Nie,
w żadnym wypadku ta elfka nie podpadała pod żadne standardy.
- Chyba widzę palisadę. Nieco po południu będziemy na miejscu, prawda? - zapytała,
ponownie zwracając spojrzenie na Vangaarda.
- Tak.
- Co planujesz ze mną tam zrobić w tym swoim Bastionie? - zapytała, celowo dobierając
słowa tak, by zabrzmiały nieco dwuznacznie. Jeśli zrobiło to na nim wrażenie, to nie dał tego
po sobie poznać.
- Przedstawię cię oficerom i przydzielę do któregoś z nich jako adiutanta. - odparł rzeczowo, a
Mewa tylko burknęła coś pod nosem. Nieco ją drażniło, że nie potrafiła go przejrzeć, jak
wielokrotnie udawało jej się z innymi ludźmi, szczególnie zaś z mężczyznami. Niestety dla
niej, pod tym akurat względem Niels był inny; umiejętnie skrywał uczucia i myśli pod
kamienną maską spokoju. Wkurzało ją to, ale po ponad tygodniu spędzonym w jego
towarzystwie zdążyła przywyknąć. Pośród ludzi jednak Vangaard był wyjątkiem, nie zaś
regułą. Być może to był właśnie powód dla którego tak lubiła towarzystwo Młodszego Ludu,
jak zwały ich elfy - byli kompletnie nieprzewidywalni.
Zamilkła, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów okolicy, wyłowić jakieś
charakterystyczne punkty…
- Co robisz? - zagadnął Vangaard, gdy elfka nie odzywała się dłuższy czas.
- Wywiad środowiskowy. - zażartowała, jednak na twarzy poważnego oficera nie było cienia
wesołości, umilkła więc znowu, ale nadal starała się wyłowić z otoczenia punkty
charakterystyczne. Tak na wszelki wypadek.
- Chyba już wiem do kogo cię przydzielę. - powiedział po chwili, a kąciki jego ust drgnęły
lekko, jakby w uśmiechu.
- Niels, czy to był uśmiech? - spytała, ale zaraz jej myśli powędrowały innym torem.
- Chwilka. Do kogo?
- Zobaczysz. Sądzę, że się dogadacie, może nawet polubicie. - na ustach Vangaarda zagościł
nieznaczny uśmiech, po którym Mewa zaczęła mieć pewne wątpliwości dotyczące jej
przyszłej służby w Bastionie.
- Mam zacząć się martwić?
- Nie, skądże. - powiedział całkiem poważnie mężczyzna, jednak z jego ust nie znikał
delikatny uśmiech, który sprawił, że niepokój nie opuścił Mewy aż do bram samego Bastionu,
tajemniczej twierdzy pośrodku Gór Szarych.
Gdy wjeżdżali do osady Mewa musiała przyznać jedno: że określenie ‘wioska’ jest dla
Bastionu nazwą krzywdzącą. Nad osadą nie unosił się mdlący zapach, tak charakterystyczny
dla większości ludzkich siedlisk, a wokół palisady nie poniewierały się wszelkiego rodzaju
niewyobrażalnie paskudne odpadki. Postawiona z grubych, zaostrzonych pni palisada była
dwukrotnie wyższa od elfki i opatrzona ciężką, wzmocnioną kutym żelazem bramą.
Otworzyła się niespodziewanie lekko i niemal bezszelestnie. Stojący przy nich strażnicy
skinieniem głowy powitali Vangaarda, odprowadzając zaciekawionym spojrzeniem jego
towarzyszkę. Mewa jednak nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, bowiem to, co zastało ją w
środku zaskoczyło ją jeszcze bardziej. Wbrew jej wyobrażeniom trzoda chlewna nie biegała
luzem pod nogami. Nie. Bastion był po prostu inny, niż oczekiwała Mewa.
Sprawiał wrażenie bardzo dobrze zorganizowanego i ze zwyczajną osadą Imperium miał tyle
wspólnego, że na powitanie wyskoczył pies, obszczekując ich zajadle. Jednak już po chwili za
kark odciągnął go jakiś chłopiec, mogący mieć nie więcej niż osiem, może dziesięć lat.
- Dziecko? - szepnęła zaskoczona Mewa, przenosząc wzrok z piegowatego szkraba na Nielsa.
Mężczyzna pokiwał głową, lecz nie patrzył na nią, a na chłopca, który uśmiechnął się do nich
szczerbato i zniknął za domem. Domem, który nie był oblepioną błotem chatą, lecz solidnym
budynkiem z gładkich sosnowych bali.
- Wielu żołnierzy miało przecież rodziny. Sama dałaś mi ich listę, nie pamiętasz? – spytał
Niels, ponownie zwracając wzrok na nią.
- Pamiętam… - odparła spokojnie, nagle rozumiejąc. Ludzie z jego oddziału, którzy nie
zginęli, gdy Elektorzy postanowili się ich pozbyć, schronili się tutaj. Potem sprowadzili swoje
rodziny, zaczynając życie na nowo, mozolnie budując je przez siedem długich lat. Nowe
życie, które zawdzięczają Vangaardowi oraz, w niewielkiej mierze, jej. Dzień, gdy
zamordowano Marszałka pamiętała w najmniejszym szczególe, ale chyba dopiero teraz
uświadomiła sobie, jak wiele znaczyła mała kartka papieru, którą jej powierzył. Większość
ludzi, obok których przejeżdżali, odwracała się i witała się z Nielsem, jednak ich wzrok
niemal natychmiast przenosił się na nią.
- Nieczęsto macie tu gości, prawda? – spytała nieco retorycznie, czując się pod baczną
obserwacją bardzo nieswojo.
- Bardzo ostrożnie dobierany osoby, którym pozwalamy poznać lokalizację Bastionu. - odparł
Vangaard, skinieniem głowy witając ludzi, obok których przejeżdżali. Kobieta pokiwała
głową, rozumiejąc jak zaufanie, jakie w niej pokładał.
Elfka dyskretnie zerknęła na jadącego obok mężczyznę. Bardzo się zmienił odkąd poznała go
siedem lat temu. W kącikach oczu pojawiły się pierwsze ślady, świadczące o fakcie, że
Vangaard przekroczył już trzydziesty rok życia. Wciąż był przystojny i miał w sobie coś z
księcia. Określenie to jednak nie oddawało w pełni tego, co w stosunku do niego czuła Mewa.
Tylko tak jednak potrafiła określić aurę surowego, lecz sprawiedliwego przywódcy, którą
czuło się przebywając w jego towarzystwie. Jednak to nie zmiany w powierzchowności tak ją
uderzyły. Już wcześniej mówiono, że był oazą spokoju, teraz zaś jego opanowanie możnaby
porównać do grantowej skały. Tak, bardzo wiele się zmieniło i Mewa miała do Vangaarda
mnóstwo pytań. Postanowiła je jednak odłożyć na bardziej sprzyjającą okazję, bo w końcu
dojechali do stajni. W obszernym budynku w ciepłych boksach kilka koni spokojnie żuło
siano. Potężnie zbudowane, silne zwierzęta od razu zwróciły uwagę Mewy, ze względu na
podobieństwo do jej własnego wierzchowca. Wyglądały na rasę bardzo rzadkich w Imperium
bretońskich koni bojowych.
- Niesamowite! Zawsze sądziłam, że Bretończycy zazdrośnie strzegą swoich ogierów
bojowych. - szepnęła, coraz bardziej zdumiona dziełem tej garstki ludzi. Vangaard nie potrafił
nie uśmiechnąć się z satysfakcją patrząc na pięknie wierzchowce, których dyskretne
sprowadzenie w góry kosztowało go mnóstwo zachodu i jeszcze wiecej pieniędzy.
- To prawda, sprzedają je bardzo niechętnie. Te są tutaj od zeszłej wiosny, sprowadziłem je
przede wszystkim by poprawić jakość naszych koni. Ich zdobycie nie jest łatwe, szczególnie gdy chce się to
zrobić po cichu. Ja jednak jestem cierpliwy, a miałem dużo czasu. - mężczyzna poklepał jednego
z koni po zadzie, płowego ogiera o pszenicznym kolorze. Potężne mięśnie pod skórą
wspaniałego zwierzęcia drgnęły, koń uderzył nerwowo kopytem o ziemię. Lariell’e nic nie
odpowiedziała. Widziała kiedyś co potrafi dobrze wyszkolony wierzchowiec bojowy, zaś
szarży ciężko opancerzonej jazdy bretońskiej nie zapomina się do końca życia. Jeśli zaś było
się po niewłaściwej stronie ich kopii miewa się na ten temat koszmary.
Ich wierzchowcami zajął się kilkunastoletni chłopiec, wyglądający bardziej na wojskowego
rekruta niż stajennego. Pozdrowił Vangaarda, ku zaskoczeniu Mewy, mianem ‘lorda’.
Zerknęła na niego zdumiona, a jej spojrzenie nie umknęło uwadze irytująco
spostrzegawczego oficera.
- Ludzie zaczęli mnie tak nazywać krótko po przybyciu tutaj, gdy zarządziłem zbudowanie
Bastionu. Nie wymagałem tego, nie wiem kto wpadł na ten pomysł… - wyjaśnił. Lariell’e
uśmiechnęła się tylko łagodnie, spojrzała w stronę wrót stajni, skąd widać było toczące się
swoim torem życie osady.
- Ci ludzie w przeciągu kilku dni stracili wszystko, i to z winy ludzi, których uważali za
swoich przywódców. Podarowałeś im szanse na nowe życie, wziąłeś pod swoje skrzydła i
dałeś nowy cel. To się dla nich liczy najbardziej. Wydaje mi się, że oni to widzą w ten sposób
Dlatego zaczęli tak cię nazywać.
- Możliwe… - odparł odrobinę tylko zmienionym głosem. Mewa musiała usłyszeć to w jego
głosie, bo szybko zmieniła temat.
- Tak się zastanawiałam… Skąd bierzecie środki na finansowanie tego wszystkiego? – spytała
– Pod względem żywności jesteście zapewne samowystarczalni, ale metale, tkaniny…
- To moja słodka tajemnica. Na razie przynajmniej. – odparł Niels - Wszystko w swoim
czasie, Lariell’e. – dodał, widząc grymas niezadowolenia na jej twarzy. Elfy uwielbiały
rozwiązywać tajemnice i rozmieć wszystko, co ich otacza. Zdobywały tę wiedze mozolnie i
wytrwale. Mewa jednak w przeciwieństwie do swych współplemieńców, nie odznaczała się
cierpliwością. Musiała się jednak w nią uzbroić. Vangaard nie zamierzał zdradzać jej
wszystkich swych tajemnic od razu.
- Przechodząc do sedna… - po chwili wahania jego ton znów był chłodny i rzeczowy Wolałbym, żebyśmy zajęli się czymś bardziej praktycznym.
- To znaczy?
- Poznasz resztę oficerów. Chyba nie sądziłaś, że mnie jednemu udałoby się utrzymać to
wszystko w całości? Choć muszę przyznać, że jesteś pewnym ewenementem. Dotąd nie
mieliśmy kobiet-oficerów. Najemniczki, owszem, ale oficerów nie. - Vangaard uśmiechnął
się lekko.
- A nie moglibyśmy tego załatwić, powiedzmy, za godzinę? - elfka rozłożyła ręce,
demonstrując mężczyźnie usiane plamkami błota płaszcz, buty i spodnie. Droga z Nuln
pochłonęła ładnych kilka dni drogi, nie zawsze w trakcie dobrej pogody. Niels jednak
machnął na to ręką.
- To żołnierze z krwi i kości, wątpię, by zwrócili uwagę. - pocieszył kobietę, której mina
wyraźnie mówiła, co sądzi na temat brudnych ubrań. Elfie poczucie piękna i estetyki tkwiło w
niej na tyle mocno, by plamy z błota na podróżnym ubraniu wciąż ją irytowały. Nie miała
jednak zamiaru się z nim wykłócać i ostatecznie poszła za nim, mimowolnie starając się
otrzepać płaszcz i cholewy zamszowych butów z rdzawych plam.
Gdy wchodzili do obszernego domu, który Vangaard nazywał ‘salą odpraw’ serce biło jej jak
szeregowemu żołnierzowi przed pierwszą w jego bitwą. Czuła się jak młody podoficer, który miał stanąć
przed komisją, mającą zadecydować, czy można powierzyć mu pagony. Napięcie na jej twarzy musiało być aż
nadto widoczne, gdyż Vangaard tuż przed wejściem zatrzymał się. Uspokajająco położył jej
dłoń na ramieniu
- To ludzie, których znam od lat, Mewo. Dobrzy oficerowie, lecz przede wszystkim
przyjaciele. Nie bój się tak.
- A kto się boi…? - mruknęła po nosem. Vangaard miał jednak rację, trochę obawiała się w
jaki sposób ci ludzie przyjmą ją do swego grona. Była kobietą, a te zazwyczaj nie służą w
wojsku w innej roli, jak ciągnąć w taborach za armią. Mało tego, była leśną elfką, rasą która
żyła w odwiecznym konflikcie z ekspansywnymi ludźmi. I na dodatek miała pracować z nimi
na równi, jako oficer. Możliwe, że ją zaakceptują, lecz jeszcze bardziej prawdopodobny był
fakt, że panowie uznają, że to za duża rewelacja. Wzięła więc głęboki wdech i weszła krok za
Nielsem, wciąż nieco nerwowo trzepiąc mundur z pyłu.
Sala była jasna i przestronna, w środku stało kilka półek z księgami oraz różnej wielkości
pergaminami. Na ścianie wisiała ogromna mapa okolic, w których znajdował się Bastion, oraz
dwie mniejsze, Imperium oraz Bretonii, z ręcznie nanoszonymi poprawkami, obrazującymi
najnowsze miasta, budowle obronne i inne obiekty, które z wojskowego punktu widzenia
mogły mieć znaczenie strategiczne. Pośrodku zaś stał dębowy stół, na tyle duży by mogło
wygodnie przy nim zająć miejsce około dziesięciu osób, oraz by rozłożyć na nich mapy
taktyczne. Obecnie siedziało przy nim kilku mężczyzn, którzy na widok Vangaarda wyraźnie
się ożywili. Szybko jednak zwrócili oczy na jego towarzyszkę, a Lariell’e poczuła się trochę
jak jakieś egzotyczne zwierzę. Cierpliwie jednak i bez słowa czekała na to, co powie
Vangaard. On ją w to wpakował, więc niech on się martwi, pomyślała. Lecz to nie Niels
zabrał głos pierwszy. Zrobił to niemłody już mężczyzna, który z pozoru nie wyróżniał się
absolutnie niczym: był przeciętnego wzrostu, średniej budowy, ciemne włosy miał ścięte na
żołnierską modłę, rysy jego twarzy nie były ani specjalnie przystojne, ani szpetne. Mewa
jednak czuła, że to tylko pozory, bowiem gdy mówił w jego jasnych oczach błyszczały
inteligencja i żelazna siła woli. I jako jedyny na nienagannie noszonej, idealnie wyprasowanej
bluzie munduru nosił naszyte dystynkcje generalskie.
- Miło cię widzieć, Niels. - powiedział, patrząc jednak nieufnie na Mewę, nie zaś na
Vangaarda. - Widzę, że załatwiłeś o wiele więcej, niż się spodziewaliśmy.
- Można to tak nazwać, Jaronie. - odpowiedział spokojnie Vangaard, zaś po ustach błąkał mu
się lekki uśmiech. - Panowie, wybaczcie zwłokę, ale w mieście spotkałem kogoś, kogo mogę
chyba nazwać sprzymierzeńcem. Przedstawiam wam Lariell’e Akage-Aesmir, przyjaciółkę
świętej pamięci Marszałka oraz osobę, która siedem lat temu dostarczyła mi informację gdzie
ukryto ocalałe rodziny.
Mewa nie potrafiła nie czuć pewnej dozy satysfakcji na widok zbaraniałych min oficerów
Vangaarda, choć radość psuł jej nieco fakt, że szybko się tego wyrazu pozbyli.
- Nigdy nam o niej nie mówiłeś. - bąknął inny mężczyzna, niski i drobnej postury blondyn,
którego ostre ruchy zdradzały porywczy charakter.
- Bo nie było potrzeby. - wtrąciła się elfka w płynnym, lecz nie pozbawionym
charakterystycznego, śpiewnego akcentu Wspólnym. Nagle wszyscy spojrzeli na nią, jak
gdyby zaskoczeni, ze to egzotyczne stworzenie potrafi mówić. - Marszałek powierzył mi
informacje o tym, dlaczego Niels musiał zniknąć ze sceny, oraz później prosił mnie o
przekazanie miejsca ukrycia ocalałych. Po śmierci Vartha nie byłam nic nikomu winna, więc
na wszelki wypadek wyjechałam z Nuln. Moje spotkanie z Nielsem było czysto
przypadkowe.
- Cóż… To nieco wyjaśnia. Tylko nieco. - odezwał się cicho mężczyzna nazwany przez
Vangaarda Jaronem.
- Może nie będę trzymał cię w niepewności, Mewo i przedstawię panów. - zaproponował
ostrożnie Vangaard. Czuło się rosnące napięcie i było jasne, że oficerowie będą domagali się
wyjaśnień. To jednak Vangaard planował zrobić sam na sam z nimi, bez udziału elfki.
Jak się okazało, energiczny blondyn miał na imię Kiron Tariz. Młody Joachim Ereweld
zdawał się nieco sztywny i spięty. Ostatnim przedstawionym jej mężczyzną był Grodin
Tierce. Zdawał się być nieco młodszym od Kyte’a i Tariza lecz starszym od Erewelda
pułkownikiem, wysokim i szczupłym brunetem, który od razu zwrócił jej uwagę swobodnym
zachowaniem i posyłanym jej zaciekawionym spojrzeniom. Mewa każdemu z nich skinęła
głową, jednak w powietrzu wyczuwało się pewne napięcie, co kazało jej przypuszczać, że
oficerowie chcą wyjaśnić sobie pewne sprawy we własnym gronie.
- Niels, jeśli pozwolisz… - zaczęła, ale Vangaard wszedł jej w słowo. Znowu zresztą.
- Joachimie, bądź tak miły i pokaż Lariell’e jakąś wolną kwaterę. Może być oficerska. polecił młodzieńcowi Vangaard. Młodzik był wyraźnie niezadowolony, omijało go bowiem
najciekawsze wydarzenie, jakie miało tu miejsce od dawna, jednak ani myślał się sprzeciwiać.
- Tak jest. - odparł, po czym zwrócił się do elfki. - Proszę za mną, pani Aesmir.
Puścił ja przodem w drzwiach - był to miły gest od którego dawno się odzwyczaiła - po czym
ruszył pewnym krokiem w stronę kilku mniejszych domków, których wcześniej nie
zauważyła. Ereweld milczał idąc obok, lecz elfka czuła na sobie jego zaciekawione
spojrzenie. Chcąc nieco ulżyć jego zrozumiałej ciekawości, zagadnęła;
- Gdzie idziemy?
- Specjalnie dla oficerów wybudowano kilka osobnych kwater. Kilka z nich wciąż jest
niezamieszkałych, powinno być tam pani wygodnie. - odparł uprzejmie. Według niej nie mógł
mieć więcej jak dwadzieścia dwa, może dwadzieścia trzy lata.
- Lariell’e. - powiedziała po chwili.
- Słucham?
- Nie mów do mnie ‘pani’. Mów mi Lariell’e. W ostateczności Lara, albo Mewa. Tak nazywa
mnie większość tych, dla których moje prawdziwe imię jest nieco przydługie.
- Echem… To trochę sprzeczne z regulaminem, nie? - młody oficer wyraźnie się wahał,
wymownie patrząc na resztki pagonów oznaczających stopień kapitana na tym, co zapewne
kiedyś było jej mundurem.
- Nie jestem nawet jeszcze oficjalnie mieszkańcem Bastionu, więc nie jestem też starsza
stopniem. O moim wieku lepiej nie dyskutujmy, więc tę ‘panią’ możesz sobie darować.
- Ech… Dobrze. - młodzieniec był wyraźnie niezadowolony, ale chyba na te chwilę
postanowił zostawić tę sytuację tak, jak jest.
Tymczasem w Sali Odpraw atmosfera stała się nieco mniej zagęszczona, ale w powietrzu i tak
można by zwiesić kilka ciężkich przedmiotów. Vangaard podsunął sobie krzesło i
przygotował się na lawinę pytań, która miała niewątpliwie nastąpić za kilka chwil.
- No dobrze, Niels, o co chodzi? - zapytał ostrożnie Kyte. Vangaard nie spuścił wzroku pod
tym badawczym spojrzeniem, zresztą nie zdarzyło mu się to nigdy. Za dobrze się z Kytem
znali.
- Sprowadziłem do Bastionu kogoś, kto może stać się cennym sojusznikiem. To wszystko. odparł spokojnie Lord.
- Niels, nie wiemy kim ona jest, skąd się wzięła i czy wasze spotkanie naprawdę było
przypadkowe! - wyrwał się Kiron, waląc otwartą dłonią w blat, a zanim Vangaard zdążył
odpowiedzieć, swoje trzy miedziaki wtrącił milczący dotąd Grodin.
- Może nie idę we wnioskach aż tak daleko, ale Kiron ma rację. Skąd wiesz, że Imperium nas
nie zwęszyło i nie wysyła szpiega?
- Gdyby mieli wysyłać szpiega to na pewno nie aż tak rzucającego się w oczy. Z tłumu
wyłowiłem ją natychmiast, przecież sami widzicie, jak rzuca się w oczy. - odparł spokojnie
Vangaard.
- A jakże… - mruknął Tierce.
- W dodatku to elfka. - dorzucił Kiron, bębniąc nerwowo palcami o blat.
- Nie dało się nie zauważyć, prawda? - stwierdził chłodno Vangaard. - Imperium mocno
zalazło Leśnym Elfom za skórę, zbyt mocno by któryś chciał współpracować. Ale to nie są
powody dla których ufam, że ona nie będzie zdrajcą. - Lord zrobił pauzę.
- No to my słuchamy, Niels. - ponaglił go Kyte.
- Marszałek na jej ręce złożył wszystko co wiedział o mnie i o tym, czego się dowiedziałem.
Łącznie z informacją o miejscu gdzie ukryto ocalałe rodziny. Ufał jej do tego stopnia, że w jej
rękach złożył także moje życie.
- Notte? Niemożliwe! - zakrzyknął Tariz, ale Kyte uciszył go gwałtownym ruchem ręki.
- Niels, wyjaśnij nam. - poprosił, a Lord zaczął mówić, spokojnym, opanowanym głosem,
choć było pewne, że wspomnienia te sprawiają mu ból. Otwierały stare rany, Vangaard
bowiem opowiedział im o nocy, gdy dowiedział się o stracie żony i syna.
Drewniana podłoga wydała z siebie skrzypiący dźwięk, budząc go z płytkiej, niespokojnej
drzemki. Obudził się, lecz nie otworzył oczu, wsłuchując się w nocną ciszę pokoju w którym
ukrył go jego przyjaciel, Michael Dreyf. Skrzypienie powtórzyło się. W pierwszej chwili
sądził, że to Michael, lecz gdy usłyszał ciche przekleństwo, wypowiedziane zdecydowanie
kobiecym głosem, błyskawicznie usiadł na posłaniu. Osoba intruza kompletnie go zaskoczyła,
i przez chwilę patrzył zdezorientowany na smukłą elfkę, która stała najwyżej dwa metry od
niego, w prawej dłoni trzymając niewielki, ale zapewne w jej rękach niezwykle niebezpieczny
sztylet. Szybkość z jaką Niels się poderwał chyba nieźle ją nastraszyła, bo nie poruszyła się
ani o milimetr, patrzą na mężczyznę szeroko otwartymi oczami. Vangaard ocknął się
pierwszy. Skoczył na równe nogi i sięgnął do swego pasa po miecz, który... spoczywał
spokojnie u nóg kobiety. Widocznie Dreyf go przełożył, co tylko pomogło intruzowi w
zadaniu. Spostrzegłszy to zmełł w ustach przekleństwo i zamarł w wyczekiwaniu,
rozgorączkowanym wzrokiem szukając czegokolwiek, czego mógłby użyć jako broni. Elfka
jednak nie zareagowała tak, jak mógłby się spodziewać; atakiem. Zamiast tego uniosła powoli
ręce i rzekła spokojnym, melodyjnym głosem.
- Uspokój się pułkowniku. Jestem przyjacielem...
Po tych słowach Vangaard spojrzał na nią nieco przytomniej
- Jak się okazało moi przyjaciele są groźniejsi od jawnych wrogów. - odpowiedział z ironią i
wyrzutem. - Jesteś kolejnym siepaczem jaśnie panującego nam elektora Nuln? To nie byłoby
nic nowego... - Vangaard zamilkł nagle i dostrzegalne w nim dotąd napięcie opadło. Jak
sztorm, który zaczyna się gwałtownie i kończy równie niespodziewanie. Pułkownik odetchnął
głęboko i stanął na lekko ugiętych nogach. Z jego twarzy zniknął wyraz złości i bólu.
Pozostała obojętność. - Kim więc jesteś?
Elfka opuściła ręce, ale nie schowała sztyletu. Natychmiastowe uspokojenie się Vangaarda
zdziwiło ją i napełniło podejrzliwością. Prawdę powiedziawszy wolałaby, gdyby się wściekał
i rzucał. Tak jak normalny człowiek w jego sytuacji.
- Kim więc jesteś? - zapytał ponownie, gdy nie otrzymał oczekiwanej odpowiedzi.
- Nazywam się Lariell'e Aesmir. Jestem... byłam przyjaciółką Vartha. Gdy ostatnio się
widzieliśmy poprosił mnie o coś. Prośba dotyczyła ciebie...
Vangaard lekko zmrużył oczy.
- Udowodnij, że byłaś po stronie Marszałka.
Elfka westchnęła ciężko, ale odpowiedziała, choć w jej głosie znać było lekką irytację.
- Nazywasz się Niels Johan Vangaard. Jesteś pułkownikiem w armii nulnyjskiej. - Lariell’e na
chwilę przerwała, zastanawiając się nad doborem słów. - Twoja... rodzina nie żyje. Tak samo
jak większości oddziału, który został oddany pod twoją komendę.
- Czy Varth powiedział ci, co odkryłem?
- Tak. Powiedział mi wszystko.
- Podaj mi mój pas i miecz. - Rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Lara spojrzała na broń, która leżała pod jej nogami. Wiedziała, że Vangaard ją sprawdza. Z
drugiej strony istniało ryzyko, że spróbuje ją zabić, jednakże stwierdziła, że w razie czego
obezwładnienie wyczerpanego oficera nie powinno nastręczyć jej trudności. Szybkim ruchem
podniosła miecz i pas, poczym rzuciła je pułkownikowi. Ten złapał je zręcznie, założył pas i
przyczepił pochwę. Na chwilę wyjął miecz i obejrzał klingę.
- Ten miecz dostałem od Marszałka rok temu. - stwierdził nagle, patrząc jak nikłe światło
palącej się ulicznej latarni odbija się mglistym światłem od stali. - Jeżeli znałaś go i byłaś po
jego stronie, to na pewno wiesz, z jakiej okazji mi go podarował...
Mewa spojrzała na Vangaarda zaskoczona. Pułkownik stał trzy metry od niej z obnażonym
mieczem i czekał na jej reakcję. Lariell’e, najwyraźniej starając się kupić sobie trochę czasu,
potarła w zamyśleniu policzek.
- Czekam. - przypomniał łagodnie mężczyzna.
Nagle wyraz twarzy elfki gwałtownie się zmienił. Już otworzyła usta, aby udzielić
odpowiedzi, jednak zamknęła je nie wypowiedziawszy ani słowa. Wreszcie po kilku
sekundach odpowiedziała z wyraźnym wahaniem…
- Nie wiem dlaczego ci go dał. Nigdy przy mnie o tym nie mówił... - kobieta obserwowała
reakcję Vangaarda, najwyraźniej nie wiedząc czego może się po nim spodziewać. Jednak ku
jej zdumieniu pułkownik schował broń i uśmiechnął się do niej powściągliwie.
- Nie wiesz, bo nie możesz wiedzieć. - wyjaśnił spokojnie. - W rzeczywistości Varth nic nie
ma wspólnego z tym orężem. Wykonał je dla mnie krasnolud imieniem Irogald. I to ładnych
kilka lat temu.
- A więc zdałam? - Spytała z podejrzliwością w głosie.
- Nie kluczyłaś i nie kłamałaś. - Vangaard wzruszył ramionami. - Dlatego wierzę, że
faktycznie byłaś po stronie Marszałka. Co konkretnie mówił o mnie Varth?
Kobieta wyraźnie się zawahała. Spojrzała mu jeszcze raz w oczy. Szukała w nich
rozgorączkowania, nienawiści, szaleństwa, żądzy mordu. Jednak w jego oczach była teraz
tylko determinacja.
- To zależy od tego, co chcesz teraz zrobić...
Vangaard uśmiechnął się ironicznie.
- A jak myślisz, elfko? - w jego głosie przebrzmiewała wyraźnie gorycz i żal. - Zemszczę się.
Całe Imperium odczuje mój gniew. Bretończycy też zapłacą za swoje. Cena, którą im
przyjdzie zapłacić będzie niewyobrażalnie wysoka. - gdy to mówił w jego czach błysnęły
groźne ogniki. Lariell'e skrzywiła się nieznacznie.
- Nie pozwolę ci... - zaczęła gniewnie, ale przerwała, gdy mężczyzna zaczął się śmiać. Możesz mi łaskawie powiedzieć, co cię tak rozbawiło?! - spytała, a tonie jej głosu można było
wychwycić ukrytą groźbę.
- ‘Nie pozwolę ci mordować i palić’. - dokończył za nią. - Nie zamierzam otrzymać
zadośćuczynienia za moje krzywdy w taki prymitywny sposób. - uśmiechnął się złowieszczo,
a jego oczy zwęziły się tworząc dwie małe, wypełnione czernią szparki. - Moja zemsta nie
będzie szybka. Nie będzie łatwa. Na pewno zburzy wiele rzeczy. Ale odbuduje jeszcze
więcej.
Elfka ścisnęła mocniej sztylet. Vangaard czuł, że nad czymś się zastanawia, bowiem na jej
pięknej twarzy malowało się wahanie. Cisza przedłużała się, zaś elfka i człowiek patrzyli na
siebie w milczeniu, czekając na choćby najmniejszy ruch z drugiej strony. Pierwszy odezwał
się Vangaard.
- Powiedz mi w takim razie, o co jeszcze prosił cię Varth. Bo jak rozumiem miałaś mnie
wybadać... a potem, co?
- Sam się domyśl. – wzruszyła ramionami. Vangaard uśmiechnął się kpiąco.
- Nie muszę. Znałem Vartha wystarczająco dobrze. Pozostaje tylko pytanie, co teraz
postanowisz. I radzę ci, wybierz dobrze, bo potem nikt nie będzie w stanie mnie
powstrzymać.
- Każdego można powstrzymać. - stwierdziła Lara ze spokojem. - I to na wiele sposobów...
- Na pewno. - Zgodził się Vangaard. - Czy użyjesz jednego z nich teraz?
Przez pełną napięcia chwilę Lariell’e wpatrywała się w jego twarz, jakby chciała przez to
poznać jego najskrytsze myśli. Nie było już na niej śladu po zdenerwowaniu czy niepewności.
Wręcz przeciwnie. W ciągu kilku chwil mężczyzna zmienił się nie do poznania. Kilka minut
temu był to rozgorączkowany, przybity bólem i rozpaczą młody człowiek, lecz teraz z jego
sylwetki biły duma i poczucie własnej siły. Elfka powoli schowała sztylet i odetchnęła
niezauważalnie.
- Nie. Nie użyję. - odpowiedziała spokojnie. - Na razie. - Dodała ze złowieszczym
uśmiechem.
Jeżeli na młodym pułkowniku zrobiło to jakieś wrażenie, to tego po sobie nie pokazał.
- A więc dobrze. - rzekł jedynie. - Mam do ciebie jedno pytanie.
- Tak?
- Czy Varth powiedział komuś o tym, co odkryłem?
Lara przełknęła głośno ślinę.
- O ile wiem to tylko jednej osobie. Czyli mnie...
Vangaard skinął w zadumie głową.
- A czy ktoś jeszcze ma pojęcie o twoich kontaktach z Marszałkiem?
Elfka zaprzeczyła ruchem głowy.
- Czyli jesteś względnie bezpieczna, póki nikt nie wie jaką wiedzą dysponujesz. Ah, jeszcze
jedno; czy ktokolwiek z rodzin i otoczenia moich ludzi ocalał?
Lara leciutko skinęła głową i zza poły kurtki wyjęła kartkę papieru, na której Varth spisał
ocalałych i zaszyfrował miejsce ich ukrycia. Powolnym ruchem podała kartkę Vangaardowi.
Larze zdawało się, że kiedy ją czytał, ręce mu drżały. Z wyraźnym smutkiem schował kartkę i
powiedział.
- A więc to chyba wszystko... - Vangaard zawahał się chwilę, potem dodał. - Dziękuję. Wiem,
że nie musiałaś tego robić.
- Miałam pewien dług wobec...
- To nie ma znaczenia. - przerwał jej pułkownik, patrząc jej w oczy, które w półmroku pokoju
lśniły kocim blaskiem. - Varth nie żyje. I dziękuję tobie ja, a nie on.
- Nie ma za, co dziękować. I mam dla ciebie małą radę...
- Spokojnie. Jeszcze dziś wyjeżdżam z Nuln.
Na twarzy elfki wykwitł dziwny grymas, który po ułamku sekundy znikł niczym kredowy
napis starty z tablicy szmatką.
- A więc dobrze. - Mewa wzięła głęboki oddech. - Pewnie się już nie zobaczymy. Życzę ci
więc powodzenia i... nie zrób niczego głupiego. Polało się wystarczająco dużo krwi, a
elektorów nie obalisz.
To powiedziawszy zasalutowała żartobliwie, odwróciła się i nie oglądając się za siebie szybko
i cicho opuściła budynek. Pułkownik wyszedł za nią, ale na ulicy nie udało mu się już
dostrzec jej smukłej sylwetki. Na jego twarzy zagościł cierpki uśmiech.
- Jeszcze zobaczymy. Jeszcze zobaczymy... - rzekł szeptem.
W momencie, gdy Vangaard skończył mówić w Sali zapadła cisza, przerywana jedynie przez
odległe odgłosy życia Bastionu. Przez dłuższą chwilę żaden z mężczyzn nie wypowiedział ani
słowa, wszyscy zaś bardzo zgodnie wpatrywali się w Nielsa. W końcu, gdy cisza zaczęła
ciążyć jak ołów, jeden z oficerów zdobył się, by pierwszemu ją przerwać.
- O tym nam nigdy nie mówiłeś. - rzekł cicho Kyte, wpatrując się w przyjaciela jak
zaczarowany. Lord uśmiechnął się lekko.
- Mówiłem już, że nie widziałem takiej potrzeby. Mieliśmy to, co było dla nas najważniejsze,
listę ocalałych i tylko to się wtedy liczyło.
- Przecież ona wtedy przyszła cię zabić! - przypomniał ostro Tariz.
- Nie do końca. Wykonywała jedynie ostatnią wolę Marszałka, który nie chciał dalszego
rozlewu krwi. - Vangaard starał się ułagodzić wzburzonego oficera, który w tej chwili
najchętniej aresztowałby elfkę i wtrącił do lochu do końca jej dni.
- Skąd wiesz, że nie chce zrobić tego teraz? - wtrącił Grodin.
- Sądzę, że wyrok został… uchylony już tamtej nocy. - odparł Niels. - Po dziś dzień nie wiem
czym się kierowała, podejmując decyzję o pozostawieniu mnie przy życiu…
- Łaska pańska na pstrym jeździ koniu… - wciął się Kiron, robiąc do kobiety wyraźną aluzję.
- Jednak tę decyzję podjęła. - dokończył Lord. - Varth jej ufał, więc zaufam jego ocenie. A
jeśli idzie o twoje podejrzenia, Kiron, to miała co najmniej kilka dogodnych okazji po drodze
z Nuln. - Vangaard przyjrzał się twarzom swoich oficerów. Mina Kyte’a wyrażała lekką ulgę.
Kiron wciąż był nieco niezadowolony, ale argumenty Lorda powoli do niego trafiały. Twarz
Grodina wyrażała zaciekawienie i ufność w ocenę głównodowodzącego.
- W porządku. Damy jej szansę. - powiedział, ku zaskoczeniu wszystkich mężczyzn, Tariz,
jednocześnie wstając. - Chyba czas do obowiązków, jedna elfka nie zdezorganizuje nam życia
- dodał, gdy zauważył, że przyjaciele nie spuszczając z niego zaskoczonych, lub jak w
przypadku Vangaarda, rozbawionych spojrzeń.
- Jest jeszcze jedno. Ogólnie rzecz biorąc Mewa jest wojskowym, o ile wiem na wojnie w
Kislevie dosłużyła się stopnia kapitana.
- Ładnie… - gwizdnął z podziwem Tierce. - Wojna domowa w Kislevie trwała niecałe
dziesięć miesięcy. To spory sukces, o ile oczywiście nie miała jakiegoś protektora, lub szarej
eminencji za sobą.
- Sądzę, że jest na to zbyt dumna. - pokręcił głową Lorda. - Poproszę jednak Michaela by
spróbował coś o niej znaleźć, tak na wszelki wypadek.
- Może wystarczy ją zapytać? - zażartował Grodin.
- No to dobrze, że to proponujesz, bo będziesz miał świetną okazję. - twarz Vangaarda nie
pozwalała się domyślić, o co mu chodzi, Grodin jednak czuł zbliżające się kłopoty. Przydzielam Mewę pod twoje rozkazy, pułkowniku Tierce.
- Mogę spytać, dlaczego pod moje? - zapytał Grodin z niedowierzaniem, czując na sobie
rozbawione spojrzenia dwóch pozostałych oficerów.
- Wolisz, żeby służyła pod Kironem? - uśmiechnął się lekko Lord, lecz mina Tariza wyraźnie
mówiła, co sądzi o tym pomyśle.
- Odnoszę wrażenie, że Kiron nie byłby zachwycony… Ale czemu ja?
- Grodin… Uważam, że powinieneś mi zaufać. Dogadacie się.
- Nie kwestionuję twojej decyzji, a jedynie pytam dlaczego właśnie mnie spotyka ten
zaszczyt. - zapytał nieco ironicznie młody pułkownik.
- Jesteś oficerem specjalizującym się w wywiadzie w terenie, a to prawdopodobnie jej żywioł.
Jest inteligenta, spostrzegawcza i uważam, że dogadasz się z nią lepiej niż Jaron czy Kiron.
- Niels, to prawda, że jednym z moich rodziców był elf, ale wiem o nich dokładnie tyle, ile
wy. Czy to dobry pomysł…?
- Twoje koligacje rodzinne nie mają nic do faktu, że przydzielam ją właśnie do ciebie. odparł nieco ostrzej Vangaard, mrużąc oczy. - Zwyczajnie uważam, że bardziej przyda się
jako twój adiutant, niż kogokolwiek innego. Mam rozumieć, że odmawiasz przyjęcia jej do
oddziału?
- Skądże! - zaprzeczył energicznie Grodin. Vangaard uniósł pytająco brwi. - Znaczy się: nie,
nie odmawiam.
- Doskonale, pułkowniku Tierce. Porucznik Ereweld zapewne ją już gdzieś zakwaterował.
Przekaż jej dobre wieści. - twarz Lorda rozpogodziła się. - Baw się dobrze. - zażartował na
koniec i wyszedł, pozostawiając młodego pułkownika samego, by ten oswoił się w myślą
posiadania pod rozkazami ich nowego nabytku. Kyte jednak odwrócił się jeszcze.
- Powodzenia, Grodin. Dziewczyna wygląda na niezłe ziółko… - stwierdził, ale poważny ton
jego głosu kontrastował z leciutko uniesionymi kącikami ust. Kiron był mniej wybredny…
Tuż przed wyjściem klepnął Tierce’a poufale w ramię, i uśmiechając się szeroko, rzekł:
- Tak, Grodin, jestem pewien, że razem osiągniecie wiele szczytowych sukcesów. - Potem
wyszedł.
- Baw się dobrze? Szczytowe sukcesy? - mruknął pod nosem Grodin. Skoro jednak Vangaard
przydzielił ową ‘Mewę’ właśnie do niego, to musiał wiedzieć co robi. Taką przynajmniej
nadzieję żywił Grodin…
Lariell’e rozejrzała się uważnie po swoim nowym mieszkaniu. Jeszcze nie domu, ale jakiś to
zawsze początek. Lokum nie było wielkie, ale całkiem wygodne; stały tu łóżko, szafa, stół z
dwoma krzesłami, a wszystko solidnie wykonane z sosnowego drewna. Przez kilka okien
wpadało sporo światła, czyniąc chatynkę nieco przytulniejszą.
- Nie są to luksusy, ale jest tu całkiem wygodnie. - mówił Ereweld, który najwyraźniej przejął
się powierzoną mu rolą przewodnika.
- Domek ma cztery ściany i dach, który nie przecieka. To najważniejsze. - powiedziała,
rzucając na łóżko swoją torbę. Pod wpływem ciężaru bagażu z siennika uniosła się chmura
kurzu.
- Przepraszam, ale domek był niezamieszkany i dawno tu nikt nie zaglądał. - wyjaśnił
młodzieniec, z zażenowaniem obserwując kurz, którego drobinki były wyraźnie widoczne w
promieniach słońca wpadających przez otwarte okiennice. Lariell’e otworzyła pozostałe dwie,
wpuszczając do środka nieco świeżego powietrza.
- Nic nie szkodzi, trochę tu ogarnę i będzie jak w domu. - odparła. Rozwiązała rzemienie
juków, po czym trzymając torbę za dno, jednym ruchem wytrząsnęła zawartość na łóżko,
wzbijając jeszcze większą chmurę kurzu. Erewled zamrugał kilka razy, starając się pozbyć
pyłu z oczu.
- No, już się rozpakowałam. - stwierdziła z zadowoleniem elfka, przyglądając się stosikowi
przeróżnych przedmiotów, które wysypały się z jej torby.
- Rozumiem. Czy czegoś pani potrzeba? - Ereweld uparcie wracał do tytułowania jej ‘panią’.
Elfka westchnęła i dała sobie spokój z poprawianiem go.
- Kilka drobiazgów, jeśli można prosić. - Lariell’e oddarła kawałek kartki z pliku, który
zabrała ze sobą jeszcze z Nuln, rysikiem z węgla napisała krótką listę. - Czy te przedmioty nie
będą problemem? - młodzieniec przyjrzał się linijkom równiutkiego, nieco ozdobnego pisma
kobiety.
- Nie, żadnym, ale może chwilę potrwać zanim je skompletuję.
- Nie pali się. - odpowiedziała. - Czy mógłbyś zostawić mnie teraz samą? - zapytała.
- Oczywiście. Wrócę, gdy tylko będę miał dla pani część potrzebnych rzeczy.
- Dziękuję. - młody porucznik zasalutował - zapewnie odruchowo - po czym pośpiesznie
wyszedł. Lariell’e westchnęła ciężko i zdjęła z ramion płaszcz. To miał być jej nowy dom,
przynajmniej na razie. W sumie nie było wcale tak źle. Chatynka była wystarczająco duża jak
dla jednej osoby, solidna, a jej dach na pewno nie przeciekał w czasie deszczu. Miała nawet
kominek i niewielki piec kaflowy, gdzie w razie potrzeby można było coś ugotować. Przy
niewielkim wysiłku włożonym w sprzątanie i zdobycie paru przydatnych drobiazgów można
było się tu wygodnie urządzić. Najpierw jednak trzeba było posprzątać. Elfka krytycznie
oceniła swoje ubranie, które teraz nadawało się tylko do dwóch rzeczy. Do prania, albo do…
wysprzątania jej nowej siedziby. Po krótkiej chwili wahania Mewa ściągnęła bluzę od
munduru, pozostawiając zmianę ubrania, pranie i mycie się na nieco później. Ostatecznie nie
chciało jej się nosić wody do balii dwa razy w ciągu jednego dnia…
Grodin wyszedł ze spotkania oficerskiego, nie bardzo mając pomysł co dalej. Zdołał odnaleźć
Erewelda, który z wrodzoną sobie pedantycznością opowiedział mu jak i gdzie zakwaterował
ich nowy nabytek, informując także, iż właśnie udało mu się zdobyć kilka drobiazgów z listy
rzeczy, o które kobieta go poprosiła. Grodin nie wahał się ani chwili, postanawiając
wykorzystać sytuację i samemu je zanieść. Jakoś poznać się musieli, jeśli elfka miała pod nim
służyć - problem tkwił w tym, że nie miał pojęcia czego mógł się po niej spodziewać.
Nieśmiałość i bezczynność nie leżały jednak w jego naturze, odesłał więc Erewelda do jego
obowiązków, a następnie, uzbrojony w pudło rozmaitych drobiazgów, skierował swoje kroki
do domku, gdzie mieszkać miała jego przyszła podkomendna…
Drzwi były uchylone, a w środku ktoś energicznie się krzątał - Grodin wyraźnie słyszał
szuranie. Zaciekawiony, uchylił delikatnie drzwi, zerkając do środka. Widok, jaki go zastał
był co najmniej interesujący, bowiem z okolic pieca kaflowego sterczały nogi. Jeszcze
ciekawszy był fakt, że nogi były bose, ciasno opięte zamszowymi spodniami i zdecydowanie
damskie. Ponadto, jak stwierdził odważniej pułkownik, długie i nadzwyczaj zgrabne, jednak
po chwili postanowił powrócić do meritum sprawy i zwyczajnie zapukał w drzwi. Niemal
natychmiast usłyszał głuchy trzask, a następnie kilka wybitnie niecenzuralnych słów w
przynajmniej dwóch językach. Potem nogi zaczęły gramolić się zza pieca, by ukazać swą
właścicielkę, jedną ręką rozcierającą sobie czoło, drugą trzymając coś małego i szamoczącego
się. Gdy zobaczyła Grodina natychmiast poderwała się na równe nogi, wolną ręką usiłując
otrzepać z pyłu i kurzu spodnie.
- Dzień dobry. - powiedział, starając się nie zwracać uwagi na co najmniej nietypowy wygląd
elfki, która bosa i umazana sadzą, bezskutecznie usiłowała poprawić sobie włosy.
- Dzień dobry, pułkowniku Tierce… - odpowiedziała, odzyskując rezon, co wyglądało co
najmniej zabawnie mając na uwadze fakt, iż była rozczochrana, niekompletnie ubrana i nieco
brudna.
- O, pamięta mnie pani. To miło. - powiedział, kładąc pudełko na stole i podchodząc do niej.
Dopiero teraz zauważył, że to, co trzymała w ręku to kociak. Koloru zwierzątka trudno się
było domyślić, bo było brudne i skołtunione, jednak musiał być to kot - za małe na psa, a
szczury nie miauczą.
- Przedstawiono nas sobie mniej więcej dwie godziny temu, myślę, że to żaden wyczyn. odpowiedziała.
- Dwie godziny, których pani nie spędziła bezczynnie. - Grodin wymownie spojrzał na kotka.
Elfka wzruszyła lekko ramionami.
- Postanowiłam się trochę rozpakować, urządzić i posprzątać, a jak zamiatałam go usłyszałam
piszczenie. Ten maluch siedział za piecem, zaklinował się.
- Rozumiem. W każdym razie przyszedłem dać pani te kilka drobiazgów i przekazać, że Lord
Vangaard oddał panią pod moje rozkazy. Będzie pani służyć w moim oddziale, Lariell’e. Jeśli
mogę tak do ciebie mówić.
- Możesz… Grodin. - kobieta uśmiechnęła się figlarnie, uważnie przyglądając się oficerowi,
który przypadkiem był także w jej guście : wysokim, szczupłym brunetem o urzekającym
spojrzeniu orzechowych oczu.
- Świetnie, w takim razie witaj w Bastionie. - Grodin wyciągnął rękę na przywitanie, ciesząc
się z pomyślnego rozpoczęcia znajomości. Mewa przełożyła kota z prawej ręki do lewej i po
męsku uścisnęła mu dłoń.
- Cieszę się, że tu jestem. - odpowiedziała uprzejmie.
- Rozumiem, że wciąż się urządzasz. Mogę coś dla ciebie zrobić? - zapytał. Elfka zamyśliła
się na chwilę.
- Właściwie to tak, ale nie wiem czy wypada…
- Na pewno tak, to drobiazg. - zapewnił ją mężczyzna, zadowolony z faktu, że nowa
znajomość nie zapowiadała się tak kłopotliwie, jak początkowo sądził.
- Dobrze. Czy w takim razie mógłbyś mi przynieść wiadro wody? - poprosiła z niewinną
minką. Grodin zamrugał gwałtownie.
- Wiadro wody?
- Sądzę, że masz mi mnóstwo rzeczy do powiedzenia, więc chciałabym umyć przynajmniej
twarz i ręce. I kota. A w tym stanie przy studni wywołam sensację.
- Ah… - Grodin pokiwał głową ze zrozumieniem, patrząc na jej rozczochrane włosy, brudne
ręce, bose stopy oraz pomiętą koszulę, zapewne kiedyś białą. - Myślę, że moja oficerska
duma na tym nie ucierpi. - rzekł po chwili, chwytając wiadro. Mewa podziękowała mu
skinieniem głowy, a gdy wyszedł posadziła kotka na łóżku, po czym wykorzystując resztę
wody z bukłaka umyła się nieco i przebrała. Wiadro wody, po które wysłała mężczyznę,
miało przydać się jej za chwilę, ale dało jej też czas na odświeżenie się i zmianę ubrania. Jej
kąpiel wróciła już po paru minutach. Umyła ręce, twarz i wyczesała zwilżone włosy.
- Szybka jesteś. - pokiwał głową Tierce, cierpliwie przyglądając się jej zabiegom.
- Kwestia wprawy. - stwierdziła, wiążąc na koniec włosy zieloną, aksamitną wstążką. Mokrą
szmatką zaczęła też czyścić kotka, którego postanowiła zatrzymać i nazwać Generałem.
- Wolałabym usłyszeć czemu mam służyć akurat pod tobą. I co będzie wchodzić w zakres
moich obowiązków. - elfka była niezwykle bezpośrednia, Grodin więc zrozumiał, że
chwilowo uprzejmości się skończyły. Usiadł i zaczął wyjaśniać.
- Według Nielsa jesteś spostrzegawcza i inteligentna…
- To prawdziwy komplement w jego ustach. - kobieta wciąż myła kota, który uznał, że może
być zagłaskany na śmierć i poddawał się tej operacji z iście generalskim spokojem. Grodin
zignorował to wtrącenie, nie będąc pewnym czy to nie jest przypadkiem ironia.
- Mój oddział to przede wszystkim wywiad w terenie, ale jest nas tu jeszcze zbyt mało, by tak
wyraźnie rozgraniczać kompetencje poszczególnych grup. Zaś zakres obowiązków… Dobre
pytanie. - przyznał z rozbrajającą szczerością, a widząc minę elfki wyjaśnił:
- Niels oznajmił mi tę radosną nowinę góra pół godziny temu. Nie bardzo miałem czas się
zastanowić, a dawanie ci byle jakiego zadania jest kompletnie bezsensownym trwonieniem
czasu, twojego i mojego. - Mewa nagle zaczęła śmiać się cicho. - Co jest takie zabawne?
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek usłyszę od oficera, że przydzielanie zadań podwładnym jest
trwonieniem czasu.
- Przydzielanie byle jakich zadań jest marnotrawstwem czasu i sił. - powiedział poważnie
Grodin, a Mewa nagle przestała się śmiać i spojrzała mu w oczy. Z jej spojrzenia znikła
wesołość.
- Myślę, pułkowniku Tierce, że będzie nam się dobrze współpracować. - powiedziała po
chwili z powagą tak kontrastującą z jej wcześniejszym zachowaniem, że wydawało się, iż
rozmawia z nim zupełnie inna osoba. Grodin uśmiechnął się z satysfakcją - jeśli istotnie za
stopniem kapitana, jakiego dosłużyła się elfka, nie stał żaden protektor, mogła być bardzo
pomocnym sprzymierzeńcem.
- Jest jeszcze jedna sprawa. - przypomniał sobie mężczyzna.
- Tak?
- Regulamin.
- Jakiż znowu regulamin? - żachnęła się Mewa.
- Większość ocalonych była żołnierzami, więc dla wygody zachowaliśmy wojskową
hierarchię oraz strukturę organizacji. Ponadto same góry Szare nie są bezpieczne… wyjaśniał cierpliwie.
- No i…? - ponagliła go wyraźnie zniecierpliwiona elfka.
- Musimy przestrzegać pewnych zasad, dla bezpieczeństwa Bastionu. - ton głosu młodego
pułkownika dobitnie świadczył z jaką powagą traktuje się kwestię ochrony mieszkańców
przed żyjącymi tutaj stworzeniami oraz utrzymania istnienia Bastionu w tajemnicy, co z roku
na rok stawało się coraz trudniejsze. Mina kobiety wyrażała jednak dezaprobatę i Grodin zdał
sobie sprawę, że początki współpracy z Lariell’e Aesmir może wcale nie być tak łatwa, jak
mu się wydawało.
Po trwającej niemal pół godziny dyskusji na temat regulaminu oraz jego przydatności młody
pułkownik pożegnał się z elfką i wyszedł. Kobieta okazała się interesującym partnerem w
rozmowie, jednak Tierce obawiał się, że ona nie ma najmniejszego zamiaru przystosować się
do regulaminu, jaki obowiązywał ich wszystkich. Postanowił wrócić do Sali Odpraw, w
nadziei, że zastanie tam Vangaarda. Być może on przemówi do rozsądku upartej elfce.
Wszedł do Sali w momencie, gdy Niels i pozostali oficerowie omawiali jakieś plany i
dokumenty, które Lord przywiózł z Nuln. Były to odpisy, ale zdobyte przez ich człowieka,
Michaela Dreyfa, który choć wierny Bastionowi, pozostał w armii Imperium i pnąc się po
szczeblach drabiny kariery, zdobywał dla nich coraz ważniejsze informacje. Tierce, nie chcąc
im przeszkadzać, usiadł obok. Wszyscy nagle umilkli, wpatrując się w niego z oczekiwaniem.
- My cię słuchamy, Grodin. - ponaglił go Kiron.
- Rozumiem, ze mam opowiedzieć, jak mi poszło przekazanie radosnej nowiny. - pułkownik
oparł policzek na dłoni.
- Nie, możesz nam zaśpiewać arię operową.
- Cóż… - zaczął Tierce, starając się jak najlepiej ubrać swoje odczucia w słowa. - Lariell’e
jest na pewno interesującą osobą. Inteligentna. Spostrzegawcza. Moim skromnym zdaniem
ma zadatki na niezłego oficera. Lubi koty.
- I to wszystko? - zdziwił się Jaron. - Siedzieliście tam z godzinę.
- No i tu leży pies pogrzebany. Połowę tego czasu spędziłem tłumacząc jej regulamin.
- I jak? - zaciekawił się Vangaard. Zmęczone spojrzenie Grodina mówiło wszystko.
- Jak grochem o ścianę.
- To rzeczywiście może być kłopot. - mruknął Kyte. - Mówiłeś, że ten regulamin to nie nasza
fanaberia, tylko…?
- Oczywiście, Jaron. - przerwał mu nieco zniecierpliwiony Tierce. - Oznajmiła, że przyjęła do
wiadomości i na tym stanęło. Jednak nie starała się ukryć znudzenia.
- W takim razie, proponuję zaczekać i zobaczyć, co dalej. - zdecydowanie zakończył sprawę
Vangaard, rozkładając na stole kilka map. - Michael zdobył dokumenty, o które go prosiłem. I
coś jeszcze, co jednak bardzo nam się przyda w najbliższym czasie… - Vangaard pokiwał z
zadowoleniem głową, patrząc na stos map, zwojów, oraz zrobiony na niewielkim kawałku
pergaminu odręcznie sporządzony szkic. Od tego malutkiego skrawka bowiem, zacznie się
drobnymi kroczkami zbliżać spełnienie jego planu…
Przez pierwsze kilka dni oficerowie bardzo uważnie przyglądali się nowemu mieszkańcowi
Bastionu, elfka bowiem w żadnym wypadku nie mogła być mierzona miarą zwykłego oficera.
Po pierwsze była elfem, jednym z zaledwie kilku w Bastionie. Po drugie była kobietą - pośród
żołnierzy Lorda owszem, było kilka przedstawicielek płci pięknej, ale żadna nie posiadała
oficerskiej szarży. Ponadto miała kilka nadzwyczaj irytujących nawyków, jak choćby
mówienie wszystkim oficerom po imieniu, co szczególnie irytowało majora Kirona Tariza,
który w ciągu pierwszych kilku dni kilkakrotnie usiłował wpoić Lariell’e regulamin, co
jednak za każdą próba kończyło się dydaktyczną porażką energicznego pułkownika. Reszta
oficerów, z Vangaardem włącznie, chwilowo machnęła na to ręką. Nie było to ostatecznie nic
złego, a liczyła się skuteczność. A Mewa okazała się bardzo skuteczna. Za namową Lorda
Vangaarda Grodin pozwolił jej zająć się treningiem kilku młodszych żołnierzy i rezultaty
były zadziwiające. Wbrew oczekiwaniom elfka podeszła do sprawy bardzo poważnie, choć
niekonwencjonalnie, nieco obchodząc regulaminowe ćwiczenia. Lariell’e bowiem nie
walczyła uczciwie. Walczyła efektywnie. Kilka razy Niels, Grodin i Jaron obserwowali ją w
trakcie ćwiczeń: szybkość jej ruchów, zwinność oraz wyczucie równowagi robiło wrażenie.
Nie raz udawało jej się posłać na ziemię lub wytrącić broń któremuś z rekrutów, jednak
nietrudno było zauważyć, iż młodzieńcy podchodzili do starcia z elfką rozluźnieni i niezbyt
czujni. Jak słusznie podejrzewał Jaron była to zasługa wrażenia kruchości niewysokiej
kobiety. O swoim błędzie jednakże rekruci przekonywali się już leżąc na ziemi, bądź stojąc
pozbawieni broni oraz z nożem na gardle. Brak siły elfka rekompensowała sobie szybkością
uderzenia oraz celnością.
- Jest dobra. - stwierdził Kyte, obserwując jak Lariell’e silnym szarpnięciem za łokieć wytrąca
młodziutkiemu szeregowemu miecz, który odkopnęła ledwo dotknął ziemi.
- W starciu z nieopierzonymi żółtodziobami może i tak. - w orzechowych oczach pułkownika
błysnęła łobuzerska iskierka. - Ciekaw jestem, jak jej pójdzie z kimś bardziej
doświadczonym. - to mówiąc Grodin zdjął kurtkę, podwinął rękawy koszuli i poprawił pas z
bronią, po czym bezceremonialnie przeskoczył ogrodzenie z drewnianych palików
oddzielające plac treningowy od reszty zabudowań. Odczekał chwilę, aż chłopak, którego
przed chwilą rozbroiła Lariell’e podniesie się z ziemi i odejdzie, po czym stanął kilka kroków
od niej. Kobieta przez dłuższą chwilę w milczeniu mierzyła go uważnym spojrzeniem
zielonych oczu, co dało mu okazję przyjrzeć się jej broni, lekkiemu mieczowi o nietypowej
konstrukcji. Ostrze było bowiem jednosieczne, z długim piórem oraz dość długą rękojeścią i
niewielkim, asymetrycznym jelcem.
- Próba sił, pułkowniku Tierce? - zapytała po chwili, zaczesując palcami za uszy niesforne
kosmyki kruczoczarnych włosów.
- Z przyjemnością. - Grodin położył dłoń na rękojeści miecza, stając w pozycji, z której
zaatakować mógł w niemal każdy sposób. Lariell’e rozumiejąc taktykę mężczyzny, starała się
zmusić go do zmiany ustawienia, dając kilka kroków to w prawo, to w lewo… Grodin jednak
stał spokojnie, a na jego twarzy wciąż gościł delikatny uśmiech. Widząc, że jej taktyka nie
podziała, przystanęła przez krótką chwilę patrząc mu w oczy… by następnie w ułamku
sekundy zaatakować, tnąc nisko, pod kolana. Tierce, który nie spuszczał jej z oczu nawet na
chwilę zareagował natychmiast, lecz nie cofając się, a dając krok naprzód, starając się skrócić
dystans i zajść ją z boku. Elfka była bardzo zwinna, błyskawicznie zadawała ciosy, by równie
szybko powrócić na bezpieczny dystans. Zmniejszenie odległości miedzy nimi było jedyną
skuteczną metodą na rozbrojenie elfki. Łatwiej było to jednak powiedzieć, niż zrobić…
W międzyczasie przy płotku zebrał się spory tłumek, ktoś nawet zaczął stawiać zakłady, kto
wygra. Aesmir była zwinna, szybka, lecz brakowało jej podstawowych atutów, jakie posiadał
Tierce: siły i wzrostu. Zapowiadało się na równą walkę… Zakłady były dwa do jednego dla
pułkownika.
Tymczasem pojedynek zaczynał nabierać rumieńców, bowiem elfka i oficer zrozumieli, ze
każde ma do czynienia z równym sobie przeciwnikiem. Na twarzy każdego z nich zagościł
uśmiech, który świadczył tylko o jednym; że czerpali z tego pojedynku radość, niczym dzieci,
które dostały w swoje ręce nową zabawkę. Stal ostrzy raz po raz krzesała iskry, lecz za
każdym razem, gdy już wydawało się, że któreś z nich zdobędzie przewagę, drugie wymykało
się zwinnym zwodem lub mistrzowsko postawioną zasłoną.
I zapewne ta gra mogłaby trwać naprawdę długo, gdyby Mewa nie zdecydowała się na dość
ryzykowny manewr: zwinnym piruetem zbliżyła się do mężczyzny tak bardzo, że ramieniem
otarła się o jego ramię, gdy starała się najpierw ustawić bokiem do niego, by następnie
odwrócić się na pięcie i zamarkować cios. Grodin znał tego typu manewry na wylot, sam był
doskonałym szermierzem, zareagował więc odruchowo, odwracając się bokiem i stawiając
zasłonę. Elfka jednak nie próbowała dokończyć ataku. Sporo ryzykowała - spóźnienie nawet
o ułamek sekundy kosztowałby ją przegraną. Wierzyła jednak w swoje umiejętności i gdy
poczuła podmuch powietrza, jaki wywołało tuż przez jej twarzą ostrze Grodina, wiedziała, że
jej się udało. Kopnęła oficera w zgięcie kolana, niezbyt mocno, ale to wystarczyło, by
mężczyzna, wytrącony z równowagi gwałtownym obrotem, runął na ziemię wzbijając chmurę
pyłu. Elfka natychmiast odskoczyła, oddychając ciężko, a na jej twarzy perliło się kilka
kropelek potu. Najmniejszy błąd i byłaby odsłonięta, zdana na łaskę wytrzymalszego
przeciwnika. Na placu zapadła głucha cisza, przerwana tylko kilkoma westchnieniami
gapiów. Vangaard stał z niewzruszonym wyrazem twarzy, Kyte zaś obserwował walkę z
zapartym tchem. Wiedział, że Grodin był dobrym szermierzem, lecz jego prawdziwe
umiejętności można było docenić dopiero w walce z równym mu przeciwnikiem. Tymczasem
wyżej wymieniony potrząsnął głową, starając się pozbierać myśli. Po chwili jednakże jego
twarz rozpogodził szeroki, szczery uśmiech. Nawet jeśli Lariell’e go pokonała, drugi raz na
ten wybieg go nie nabierze, a już on się o rewanż postara. Pytanie jedynie brzmiało, ile
podobnych sztuczek elfka posiadała w arsenale.
- Ładnie, Mewo. - powiedział w końcu, nie wstając jednak z ziemi. Elfka otarła czoło
wierzchem dłoni, schowała miecz.
- Dzięki, ale myślę, że miałam po prostu sporo szczęścia. Wstawaj, wszyscy się na ciebie
patrzą… - kobieta podeszła do niego, wyciągając rękę. Grodin chwycił jej dłoń… tylko po to,
by nagłym, silnym szarpnięciem pociągnąć elfkę w swoją stronę. Mewa krzyknęła
zaskoczona, ale to wszystko co zdołała zrobić, bowiem ani się obejrzała, a już leżała na ziemi,
tuż obok oficera.
- Jak żaba. - skwitował z uśmiechem satysfakcji Grodin, wstając i spokojnie otrzepując
spodnie z kurzu. Zgromadzeni przy ogrodzeniu rekruci gapili się na dwoje oficerów z
podziwem, lecz także wyczekiwaniem. Paru z nich postawiło po cichu niezłe sumki na któreś
z nich i ciekawi byli, jak skończy się całe zajście. Oczywiście, ci którzy postawili na
zwycięstwo swojego dowódcy już liczyli zyski. Bardzo się zawiedli, gdyż już po chwili elfka
wstała, otrzepała swoją do niedawna kremową koszulę, wyraźnie nieco zła, zaś Grodin
wyciągnął ku niej rękę i niespodziewanie zapytał;
- Remis?
Kobieta przez chwilę wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, by po chwili uścisnąć
podaną dłoń. Najpierw delikatnie, z wahaniem, potem silnie i pewnie.
- Remis. - odpowiedziała.
Przez kilka kolejnych dni panował względny spokój, przerywany jedynie niewielkimi
incydentami związanymi ze swoistym sposobem w jaki Mewa interpretowała regulamin
Bastionu, zapewniając większości przy nich obecnych niezłą rozrywkę. O ile Vangaard, Kyte
oraz Tierce szybko przeszli nad jej wybrykami do porządku dziennego, to Tariz z uporem
maniaka usiłował wyuczyć ją zasad. Zaczął od poprawnego zwracania się do przełożonych,
potem kilkakrotnie zwracał jej uwagę, że bluzę od munduru nosi się zapiętą, czego elfka
konsekwentnie nie przestrzegała. Jedynym pocieszeniem było to, że pod bluzą nosiła koszulę.
Zazwyczaj, bowiem w trakcie upalnych dni koszulę zastępowała kusa bluzeczka bez
rękawów. Drażniło to przede wszystkim na apelach, podczas których zdarzało się, iż
atrakcyjna Lariell’e przyciągała uwagę niektórych żołnierzy skuteczniej, niż wystrzał z
armaty. Za pierwszym razem Kiron zwrócił jej uprzejmie uwagę. Za drugim nerwowy oficer
nie wytrzymał i postanowił odbyć z nią długą i poważną rozmowę, przy której, na jego
nieszczęście, był obecny Tierce.
- Nie waż mi się więcej tak paradować! - krzyczał, gestykulując energicznie. - To jest wojsko,
na Myrmidię, nie zamtuz! Tu się szkoli żołnierzy, jakbyś nie raczyła zauważyć!
- W porządku, Kiron. Nie denerwuj się tak… - elfka stała z rękami założony za plecy,
pozornie bardzo spokojna. Ona i Kiron byli niemal identycznego wzrostu i fizyczne
podobieństwo tylko podkreślało różnice w podejściu do tematu.
- Mówi się; „Tak jest!” - poprawił z naciskiem oficer.
- W porządku, Kiron. - elfka zasalutowała, a choć w sposobie, jaki zasalutowała nie było ani
cienia ironii, Tariz znów wygarnął jej kazanie na temat regulaminu, szacunku dla starszych
stopniem i przepisach. Mewa wysłuchała go spokojnie. Zdążyła nauczyć się już tego na
pamięć. Potem zasalutowała rzeczywiście przepisowo, a Tariz odszedł mrucząc pod nosem
coś, czego już nie usłyszała. Grodin podszedł do podwładnej zanosząc się śmiechem.
- Lariell’e, on ma rację… - słowa oficera zupełnie nie pasowały do załzawionych od śmiechu
oczu. - Regulamin jest regulaminem, powinnaś go przestrzegać.
Mewa odprowadziła wzrokiem Tariza, potem spojrzała na Tierce’a.
- Ależ Grodin… - odpowiedziała po chwili, patrząc mu w oczy. - Lubię robić wszystko po
swojemu. Wtedy wiem, że robię to dobrze. - uśmiech elfki był równie piękny, co
enigmatyczny.
Po incydencie z mundurem Lariell’e wzięła się trochę w garść i ku uldze Tariza zaczęła
przynajmniej uniform nosić przepisowo, co nieco poprawiło komfort psychiczny nerwowego
pułkownika… Do czasu kolejnego wybryku podkomendnej Tierce’a, ma się rozumieć.
Zima w górach zbliżała się wielkimi krokami, zaś mieszkańcy Bastionu, jak co roku, starali
się jak najlepiej przygotować na tę najtrudniejszą dla nich porę. Wszyscy, od stajennych po
oficerów, mieli pełne ręce roboty, gdyż wczesne pierwsze opady śniegu zmuszały do
szczególnie wytężonej pracy przy konserwowaniu zapasów, naprawach palisady i domostw,
oraz przygotowaniu kilku nowych posterunków, które nastręczały szczególnie dużo
problemów - normalnie śniegu spodziewano się pod koniec listopada, lub początku grudnia.
Był koniec października.
Jak szybko się okazało nawet nie zaznajomiona z procedurami Lariell’e miała mnóstwo na
głowie - żołnierze i oficerowie bowiem uznali ją za swoisty kontakt z pułkownikiem Tiercem
i gdy nie mogli odnaleźć wiecznie zajętego mężczyzny, szukali jej. Początkowo elfka
zżymała się na takie traktowanie, mrucząc, że nie jest ‘dziewczynką na posyłki’. Dokumenty,
pisma i rozkazy jednak sumiennie dostarczała, a wkrótce nawet przywykła i nie marudziła.
Być może była to zasługa faktu, że Grodin zdecydowanie różnił się od reszty oficerów:
milczącego Vangaarda, poważnego Jarona, wiecznie denerwującego się Kirona czy
pedantycznego Erewelda. Na swój sposób polubiła każdego z dowódców, podziwiając ogrom
pracy, jaką włożyli w zorganizowanie i utrzymanie w tajemnicy miasta tak dużego jak
Bastion - lecz z Grodinem dogadywała się najlepiej…
Był koniec listopada, gdy pewnego dnia zaczepił ją Jaron, wyraźnie zaniepokojony.
Zdenerwowany Kyte - widok równie rzadki, co niepokojący - był nieomylnym zwiastunem
kłopotów.
- Widziałaś gdzieś Grodina? - zapytał, a gdy pokręciła przecząco głową zaklął cicho.
- Koniecznie go znajdź i mu powiedz, że jeden z posterunków nie złożył raportu. Trzeba to
sprawdzić. - mówił szybko oficer. Zerknął na papierzyska, które dźwigała, po chwili namysłu
wyciągnął z zanadrza jakiś papier i jej podał. Elfka, z braku wolnych rąk, w których niosła
spory plik pergaminów, wzięła pismo w zęby. Kyte spojrzał tylko błaganie w niebo, a nie
widząc celu w komentowaniu, mówił dalej:
- Natychmiast znajdź Lorda Vangaarda i daj mu to pismo… O co znów chodzi? - zapytał
zniecierpliwiony, widząc iż Mewa, z listem w zębach, usiłowała coś powiedzieć. Kompletnie
jej nie rozumiał, więc delikatnie wyjął jej pergamin z ust, obejrzał dokładnie, nie kryjąc
dezaprobaty.
- Nie zaśliniłam. - stwierdziła, udając urażoną. - Pytałam, czy posterunki to nie przypadkiem
działka majora Tariza.
- Kirona nie ma, nad ranem wyjechał w teren, wróci najwcześniej za dwa dni. Erewelda tam
nie poślę, ma tutaj po uszu roboty z aprowizacją. - Kyte spojrzał bystro na Lariell’e.
- Zresztą, co to za różnica? Rozkaz to rozkaz. Wykonać.
- Tak, jest panie generale! - elfka pewnie by zasalutowała, ale przeszkadzały jej w tym rulony
map, które omal nie posypały się na ziemię. Generał pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Dobrze weź to pismo i oddaj Vangaardowi. I, na litości Myrmidii, nie gryź!
- Vangaarda czy listu? - uśmiechnęła się bezczelnie, ale generała jej żart najwyraźniej nie
śmieszył, więc spoważniała. - Więc gdzie mam go niby sobie wsadzić? - burknęła po chwili,
demonstracyjnie pokazując Jaronowi zwitki map i innych szpargałów, które jakimś cudem
jeszcze trzymała w rękach. Niezrażony demonstracją generał niedbałym ruchem wcisnął jej
pismo do przedniej kieszeni zamszowej kurtki.
- Ot, tutaj chociażby. - stwierdził, uśmiechając się. Mewa zaczerwieniła się lekko, pokiwała
głowa i, prócz przepisowego ‘tak jest’, nie powiedziała już ani słowa.
Gdy weszła do ‘sali obrad’, którą od kilku już dni nazywała roboczo kurnikiem, zrzuciła na
stół dokumenty i papiery. O uldze, jakiej doznała po uwolnieniu się od papierzysk świadczył
obłok kurzu, jaki uniósł się w powietrze. Vangaard podniósł głowę znad planów, które
aktualnie studiował, spojrzał na elfkę pytająco.
- Czy coś się stało? - zagadnął, jak gdyby nigdy nic wracając do studiowania mapy. Lariell’e
bez słowa wyciągnęła z kieszeni list, podała mu go. Lord czytał chwilę w milczeniu.
- Rozumiem… - powiedział, gdy skończył. - Kirona nie ma, więc ty i Grodin to sprawdzicie.
- Ja i Gro… Ja i pułkownik Tierce? - poprawiła się.
- I tak wiem, że jesteś z nim na ‘ty’. Podobnie jak z resztą kadry. - pokiwał głową Niels, a
wyraz jego twarzy nie zmienił się ani na jotę, choć ledwo słyszalna nuta rozbawienia w tonie
jego głosu sprawiła, że nie traktował tego, w przeciwieństwie do Tariza czy Joachima, jako
przewinienia, za jakie powinno się trafiać na szafot. Potem wyciągnął niewielką, ręcznie
naszkicowaną mapę najbliższej Bastionowi okolicy, popukał palcem tuż obok zaznaczonej
zielonym inkaustem malutkiej kropki.
- Jak już mówiłem, znajdź pułkownika, sprawdźcie co się stało. Niech na kilka dni Ereweld
zastąpi go w obowiązkach. Śpieszcie się, lada chwila przełęcz może zasypać śnieg. Tu masz
mapę - Vangaard po chwili zastanowienia wsunął zwój w skórzaną tubę, podał jej.
- Koniecznie weźcie ze sobą ludzi, przynajmniej pięciu. Górskie trolle nie są teraz
rzadkością… - zanim jednak zdołał dokończyć wypowiedź, ciężkie dębowe drzwi Kurnika z
hukiem odbiły się od framugi i elfki już nie było w pokoju. O jej obecności świadczył tylko
stos niedbale rzuconych na stół map oraz unoszący się w powietrzu zapach wanilii i
cynamonu. Niels westchnął tylko i z rezygnacją zaczął porządkować mapy.
Mewa pobiegła tam, gdzie spodziewała się zastać Grodina. Młody pułkownik od kilku dni
starał się reorganizować bataliony. Dzięki staraniom Lorda szeregi Bastionu znacznie
powiększyły się od ostatniej zimy - przybyło zarówno zwykłych żołnierzy, jak i kilku
oficerów, niegdysiejszych podwładnych Vangaarda, awansowanych za przykładną służbę.
Jednak zwiększenie liczby oficerów zawsze powodowało zamieszanie, które Tierce aktualnie
starał się opanować i chociaż obowiązki pułkownika przejął całkiem niedawno, bo zaledwie
trzy miesiące wcześniej, radził sobie świetnie. Ostatecznie był kiedyś sierżantem, co nauczyło
go podstaw dowodzenia, czyli trzymania imponującej postawy, wrzeszczenia bez zdzierania
gardła oraz szerokiego wachlarza barwnych wiązanek, którym zdarzało mu się częstować
opornych. Zanim się tego nauczył wiecznie chodził zachrypnięty. Ale on się uczył, a rekruci
byli w sumie tacy sami. Prawie zawsze. Tym razem bowiem był pewien młody rekrut, inny
niż wszyscy. Teoretycznie ‘rekrut’ był starszy od niego. I, uściślając, nie był rekrutem.
Była…
- Grodin…!
Mężczyzna odwrócił się na dźwięk swego imienia, uśmiechając się. Lariell’e. Nietrudno było
ją rozpoznać po głosie, ona jedna mówiła z dziwnym, śpiewnym akcentem. Zdążył także
przywyknąć, że zwraca się do niego po imieniu, nawet to polubił. Ponadto był pod wrażeniem
jej umiejętności, które często wychodziły na jaw całkiem przypadkiem. Nawet teraz - elfka
wpadła na plac jak burza, jednak śnieg pod jej nogami prawie nie skrzypiał, a ślady jej stóp
były płytkie i mało widoczne. Grodin nieraz widywał elfich zwiadowców i nieodmiennie był
pod wrażeniem.
- Ile razy prosiłem byś przynajmniej przy rekrutach zachowała pozory, że szanujesz
regulamin? - spytał cicho, gdy podbiegła, dla zasady, bo i tak wiedział, że się nie poprawi.
Chciał jednak zachować formę przed rekrutami, Mewa miała być wyjątkiem od reguły, a nie
regułą samą w sobie.
- Dziś, czy w ciągu ostatniego tygodnia? - zapytała z bezczelnym uśmiechem. Pułkownik już
chciał odgryźć się jakąś złośliwą ripostą, ale widząc, że elfka jest lekko zarumieniona, a jej
zielone oczy aż błyszczą, darował sobie. Poczekał, aż złapie oddech i pozwolił jej mówić.
- Niels kazał nam sprawdzić, dlaczego jeden z posterunków nie daje znaku życia.
- Który? I dlaczego nas? - zainteresował się oficer.
- Taki na przełęczy, jeden z nowszych, mam mapę. A Niels wysyła nas, bo Kirona nie ma w
Bastionie. Twoje obowiązki z kolei przejmie Ereweld, tylko do powrotu oczywiście. wyjaśniła, uprzedzając jego pytanie. Widać było, że cieszy się na samą myśl o wyrwania się z
miasta. Kobieta była energiczna, nie lubiła bezczynności i siedzenie w Bastionie zwyczajnie
ją nużyło. Potrzebowała odmiany, albo przynajmniej zajęcia odmiennego od noszenia
korespondencji i męczenia szeregowych.
- Rozumiem, że mamy wyruszyć natychmiast? - zapytał z lekkim rozbawieniem Tierce,
widząc radość płonącą w jej szmaragdowych oczach, a ona w odpowiedzi pokiwała głową.
- Przygotuję konie! - stwierdziła i odwróciła się, szybkim krokiem zmierzając w stronę stajni,
nie czekając jednak na jego odpowiedź.
- Może nie śpiesz się aż tak, muszę skończyć co zacząłem… - zawołał za nią Grodin, starając
się ostudzić nieco iście wulkaniczny zapał elfki, ale widząc, że owo studzenie można
porównać do wiadra wody wlanego do hutniczego pieca, wydał ostatnie rozkazy rekrutom i
szeregowym, a potem spokojnym krokiem poszedł do stajni, gdzie Mewa już uwijała się przy
siodłaniu koni, zanim jednak wszedł przyglądał się jej przez krótką chwilę. Ubrana była lekko
jak na obecną pogodę, w zwyczajną koszulę w kolorze zgniłej zieleni z szerokimi
mankietami, czarne zamszowe spodnie oraz kubrak z kapturem, z haftowanym liściastym
motywem i obszyty futerkiem. Swoim zwyczajem na przedramionach nosiła skórzane
karwasze. Pod przynajmniej jednym, jak wiedział, nosiła niewielki, ale niebezpieczny w jej
dłoniach sztylecik. Mimo to wyglądała niczym szlachetnie urodzona panienka, delikatna i
krucha. Jednak szlachetnie panienki jeździły na bachmatach, a w rękach miały podczas jazdy
co najwyżej bacik, natomiast wierzchowiec Lariell’e był potężnie zbudowanym karym
ogierem z białymi skarpetkami i gwiazdką na czole, a do łęku jego siodła przypięty był miecz.
I jeszcze jedna sztuka broni, ukryta częściowo pod derką. Grodin, chcąc się lepiej przyjrzeć,
podszedł do konia, który zachrapał ostrzegawczo i grzebnął kopytem o ziemię, zostawiając w
ubitej glinie głębokie rysy. Podkowy, jak zauważył oficer, niegdyś miały krawędzie ostre jak
brzytwy. Teraz, na szczęście, stępiły się, ale i tak Grodin nie chciałby się znaleźć w ich
zasięgu. W dodatku koń był nerwowy.
- Radzę się nie zbliżać do niego. - powiedziała miękko Mewa, pojawiając się tuż u boku
Grodina niemal bezszelestnie.
- Dlaczego?
- On nie lubi obcych. Potrafi ugryźć, albo kopnąć. - odparła spokojnie, starannie zapinając
popręgi solidnego, kawaleryjskiego siodła. W ogóle moderunek jej wierzchowca był
imponujący, wykonamy z czarnej skóry zdobionej srebrnymi nitami i ornamentami, czaprak,
także czarny, gęsto usiany haftami o liściastym motywie w kolorze srebra i zieleni. Gdy
zakładała mu wędzidło Grodin zauważył, że nawet naczółek był ozdobiony kilkoma
ornamentami, dopasowanymi do reszty wzorem i kolorem. Taki wierzchowiec i taki
moderunek musiały kosztować majątek. Jak ocenił Grodin, można by za nie kupić co
najmniej wioskę albo dwie.
- Mam nadzieję, że robi to wyłącznie na życzenie swej pani. - odparł po chwili, wciąż
zastanawiając się skąd elfka, która zjawiła się w Bastionie w mocno sfatygowanym mundurze
na grzbiecie wzięła takiego konia. Lariell’e, jakby odgadując jego myśli, uśmiechnęła się
zagadkowo, ale nie odpowiedziała na nieme pytanie oficera.
- Nie zawsze. Czasem, jeśli ma gorszy dzień, potrafi to zrobić z czystej złośliwości.
- A miewa dobry humor?
- Miewa. - elfka pogładziła konia po smukłej, muskularnej szyi, ogier zachrapał jak gdyby
zadowolony z pieszczoty. - I nie gryzie tych, których zna, powinien więc zapamiętać twój
głos i zapach. - rzekła, a potem wzięła go za rękę i delikatnie pociągnęła, jakby zapraszając go
do wejścia do boksu. Zaskoczony mężczyzna nie oponował.
- Lariell’e… - jąknął tylko i zarumienił się lekko, nie bardzo wiedząc czego się spodziewać,
ale kobieta tylko położyła jego dłoń na szyi konia, gestem zachęciła by przesunął ręką po
jedwabistej sierści zwierzęcia, pogłaskał go po chrapach. Tym razem rumak nie zareagował
nerwowym tupaniem, ani ostrzegawczym rżeniem, spokojnie poddawał się dotykowi.
- Cóż cię tak zainteresowało, że ryzykujesz podchodzenie do tego wariata? - zapytała po
chwili, lecz jej głos był nieledwie szeptem, a jej ręka głaskała końską szyję tuż obok dłoni
Tierce’a. Stała tak blisko, że czuł przez materiał koszuli ciepło jej ciała. Grodin, nieco
zażenowany, milczał chwilę, nim zdecydował się odpowiedzieć.
- Pod tybinką masz przypięty jaszczur. - mruknął. - Nie miałem zamiaru być niedyskretny,
ale… zaciekawiła mnie broń, którą tam masz.
- Acha… - elfka drgnęła i nagle zabrała dłoń, a w jej głosie brzmiała źle skrywana nuta
zawodu. Grodin, nie wiedzieć czemu, poczuł się nagle jak ostatni głupek. Tymczasem Mewa
odpięła od siodła jaszczur, który tak zainteresował młodego pułkownika. Tak, jak się mu
wydawało, w nieco już sfatygowanym jaszczurze z czarnej skóry tkwił topór.
- Wyjmij, jeśli chcesz. - zachęciła, a on nie oparł się pokusie zaspokojenia ciekawości. Topór
był ewidentnie wykonany dla niej, pod jej wzrost oraz dłoń. Jak na ten typ broni, był lekki i
smukły. Delikatnie wygięte stylisko wykonane zostało z dębu, rękojeść zaś z miękkiej,
skórzanej plecionki. Ostrze było ciemne, pokryte skomplikowanymi wytrawionymi kwasem
wzorami oraz ażurowane dla zmniejszenia ciężaru. Zaciekawiony Grodin zdjął rękawicę i
sprawdził ostrość opuszkiem kciuka.
- Uważaj, jest ostre jak brzytwa. - ostrzegła go Lariell’e, lecz było już za późno. Brzeszczot
przeciął skórę jak gdyby to był papier. Ewidentnie robota krasnoludzkich kowali, pomyślał
Grodin, patrząc na kilka kropelek krwi na palcu. Zacięcia nawet nie poczuł…
Ostrze było idealnie wyważone, wykonane starannie, z dużym znawstwem i dbałością o
szczegóły z której słynął lud gór. Jedynym elementem, który świadczył o tym, że broń
przeznaczono specjalnie dla elfa była ciemnozielona haftowana czarną nitką chusta, chyba
jedwabna, którą omotane było stylisko tuż poniżej ostrza.
- Wspaniała broń… - powiedział w końcu, oddając topór właścicielce.
- Ale dziwne, że posługuje się nią elfka? - wpadła mu w słowo.
- Właśnie.
- Miecz jest dobry, bo jest lekki. Świetnie sprawdza się w pojedynkach, w walkach, w których
liczy się zwinność i celność. Jednak na gobliny i w bitwie liczy się, by ciąć raz a dobrze, a po
tym… - zważyła broń w rękach. - Po tym nie muszę poprawiać, chyba, że napatoczy się pod
ostrze jakiś troll.
- W górach możesz mieć okazję się przekonać, jak to żelazo działa na trolle. - mruknął
Grodin, przypominając sobie i jej o zadaniu, jakie otrzymali. Wyraz twarzy elfki nie zmienił
się ani na jotę.
- Jedźmy więc. Nie ma sensu tracić czasu. - stwierdziła spokojnie, dopinając popręg siodła po
raz trzeci chyba. Wyprowadzili konie ze stajni, a potem bez żadnych problemów wyjechali
poza palisadę Bastionu. Żaden z żołnierzy nie zadawał zbędnych pytań pułkownikowi.

Podobne dokumenty