Zagubieni w Brukseli - Prorektor ds. Badań Naukowych i

Transkrypt

Zagubieni w Brukseli - Prorektor ds. Badań Naukowych i
Zagubieni w Brukseli
Andrzej Hołdys 07-06-2006,
Nasi uczeni marnie zabiegają o unijne pieniądze na naukę. Zamiast
się nawzajem wspierać i promować narzekają, kopią pod sobą
dołki, i nie potrafią współpracować z innymi
Powyższe wnioski pochodzą z najnowszego raportu, który przygotowali dr Andrzej
Siemaszko i dr Jerzy Supel. Obaj są ekspertami Krajowego Punktu Kontaktowego
Programów Badawczych Unii Europejskiej - jedynego w Polsce ośrodka, który
pomaga naszym uczonym w nawiązywaniu współpracy z Brukselą. Siemaszko jest
jego dyrektorem, Supel - szefem biura analiz. Obaj uznali, że pora podsumować
sukcesy i porażki polskich uczonych starających się o unijne pieniądze na swoje
badania.
Wielka kasa na naukę
Taki rachunek sumienia był konieczny, gdyż od przyszłego roku Bruksela
przygotowała dla naukowców miłą niespodziankę. Prawie dwukrotnie zwiększą się
unijne fundusze na badania. Do rozdania będzie ok. 8 mld euro rocznie, dwa razy
więcej niż teraz. Budżet czeka tylko na akceptację Parlamentu Europejskiego.
Pieniądze dostaną jednak tylko ci, którzy przekonają Brukselę, że ich badania
podniosą konkurencyjność europejskiej gospodarki. Reszta odejdzie od unijnej kasy z
kwitkiem.
Unia stawia na naukę, bo inaczej grozi jej zacofanie techniczne i uwiąd gospodarczy.
Mimo szumnych deklaracji, że zamierza być najbardziej nowoczesną gospodarką
świata, wciąż przeznacza na badania mniej niż 2 proc. dochodu, podczas gdy
Amerykanie i Japończycy ponad 3 proc. Za parę lat wyprzedzą nas Chińczycy.
Niestety, na ten słaby wynik Europy mocno pracują takie kraje jak Polska. W zeszłym
roku wydaliśmy na naukę 0,56 proc. dochodu, o połowę mniej niż Węgrzy i dwa razy
mniej niż Czesi, choć dziesięć lat temu byliśmy na podobnym poziomie. Szwecja europejski lider - wydała na badania 4,2 proc PKB. - Wleczemy się w ogonie, budząc
irytację tych krajów Unii, które chcą się ścigać ze światem. Dla nich jesteśmy kulą u
nogi - mówi Siemaszko.
Na nas nie poczekają
Europa czekać na nas nie zamierza. Bruksela chce finansować przede wszystkim
wielkie projekty z udziałem setek instytutów naukowych i firm, które od razu wdrożą to,
co wymyślą uczeni. Te gigantyczne przedsięwzięcia z budżetami wartymi setki
milionów euro mają być lokomotywami, które pociągną europejską gospodarkę. Są
wśród nich m.in. programy badań kosmicznych, informatycznych, nuklearnych,
1
telekomunikacyjnych, badania nad nanotechnologią, laserami następnej generacji,
transportem wodorowym i szerokopasmową siecią internetową.
A my? Na razie możemy liczyć na miejsce w jednym z ostatnich wagonów, pod
warunkiem że bardzo się postaramy. Trzeba przyznać, że wielu naszych naukowców
poznało już reguły gry obowiązujące w Brukseli, doskonale radzą sobie ze
zdobywaniem pieniędzy. Siemaszko i Supel oceniają, że tak aktywnych jest
kilkanaście tysięcy badaczy (na ponad 70 tys. wszystkich).
Niestety, do rzadkości należą duże europejskie przedsięwzięcia koordynowane przez
jedną lub kilka polskich placówek. Razem nasi naukowcy mają niewiele do
zaproponowania Europie.
- Wejście do UE dramatycznie odsłoniło polskie zacofanie w sferze nauki - mówi
Siemaszko. - Weszliśmy do Unii w momencie, gdy ta napina mięśnie do wyścigu
globalnego. Chce do 2010 roku zwiększyć wydatki na badania do 3 proc. PKB. Dwie
trzecie tych pieniędzy powinien dać przemysł - mówi. Tymczasem nasze firmy
kompletnie ignorują takie inwestycje. W zeszłym roku przeznaczyły na badania 320
mln euro, jedną dwudziestą tego co niemiecki Siemens.
Unia boleśnie obnażyła też anachroniczną strukturę naszej nauki, która - jak twierdzą
autorzy raportu - wciąż tkwi w poprzedniej epoce. Światowa nauka stawia na
elastyczność, inwencję i współpracę. W naszej dominują sztywne zasady i urzędnicze
skostnienie. Aktywność najlepszych jest krępowana dziesiątkami barier prawnych i
administracyjnych. Nawet Czesi i Węgrzy kilka lat temu zreformowali swoją naukę i już
zbierają owoce. U nas wciąż po staremu.
Pięć grzechów głównych
Przeszkodą są też nawyki polskich uczonych próbujących "podbić" Europę. "Dają o
sobie znać nasze kompleksy i uprzedzenia" - zauważają autorzy diagnozy. Wyliczają
najczęstsze wady, które mogą poważnie ograniczyć szanse sięgnięcia po wielkie
pieniądze z Brukseli.
Po pierwsze, nie umiemy walczyć. Nie znamy unijnych procedur, nie potrafimy
lobbować. Kompromitującą porażką było obsadzanie wysokich stanowisk w Komisji
Europejskiej. Nie zdobyliśmy ani jednego w trzech ważnych dla nauki dyrekcjach badań naukowych, społeczeństwa informatycznego i we Wspólnotowym Centrum
Badawczym.
Po drugie, nie potrafimy się promować. Chętnie za to uprawiamy antyreklamę.
Siemaszko i Supel wspominają, że gdy wyliczali mocne strony Polski przed
wpływowym forum, powiedzieli o 2 mln studentów, wstał polski profesor i stwierdził, że
są oni coraz gorsi, bo mamy marne uczelnie. Podczas innego spotkania chwalili się
159 placówkami naukowymi uznanymi przez Unię za Centra Doskonałości. Wtedy z
sali odezwał się polski naukowiec, oznajmiając, że w większości są to słabe ośrodki i
tylko parę reprezentuje europejski poziom. - Takie sytuacje zdarzały się nam
wielokrotnie - mówi Siemaszko.
2
Po trzecie, narzekamy. Lubimy występować w charakterze pokrzywdzonych.
Oczekujemy, że Unia powinna nam zrekompensować nasze zapóźnienie. Tyle że w
Brukseli nikogo nie wzruszają te opowieści. Toczy się tam ostra gra. To zawody w
silnej międzynarodowej obsadzie. Europa musi się ścigać ze światową czołówką, więc
nie będzie się oglądała na maruderów. "Narzekanie zniechęca innych do współpracy i
grozi nam zepchnięciem do naukowego getta" - przestrzegają autorzy diagnozy.
Po czwarte, wysyłamy pozorantów. Na rozmowy do Brukseli często jadą osoby
przypadkowe, za zasługi lub ze względu na pozycję. Nie mają pojęcia o unijnych
mechanizmach, nie wiedzą, co się wokół nich dzieje. W rezultacie ważne decyzje
zapadają poza nimi. Brakuje ekspertów mówiących językiem konkretów cenionym
przez unijnych urzędników.
Po piąte, jesteśmy singlistami. Większość naszych naukowców nie ma nawyku
współpracy z innymi, co przeszkadza im w międzynarodowych kontaktach.
Tymczasem wielką naukę uprawia się dziś w dużych zespołach. Polakom trudno się w
nich odnaleźć być może także dlatego, że u nas prawie nie realizuje się takich
wspólnych programów. Każdy sobie rzepkę skrobie.
"Nie ma praktycznie współpracy między ośrodkami, nie ma dużych strategicznych dla
kraju projektów badawczych. Skoro sami jesteśmy zatomizowani, to jak mamy się
integrować naukowo z Europą. Coś takiego jak Polska Przestrzeń Badawcza nie
istnieje. Placówki bez kadr i sprzętu myślą bardziej o przetrwaniu kolejnego roku niż o
rozwoju badań na poziomie europejskim" - podsumowują autorzy diagnozy.
Cały raport na stronie: http://www.6pr.pl/7pr/index.html
„Gazeta Wyborcza”, 07.06.2006
3