Show publication content!

Transkrypt

Show publication content!
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
-
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa
UJK
3 <Z5 k 5 !L
http://dlibra.ujk.edu.pl
KazimierH
Laskowski.
Część
II.
(?..£? StLł
3
WARSZAWA
NAKŁADEM
„ZIA R N A.
19 0 4 .
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
ONVMOTÍIMV
Æ 03B0JIEH 0 IJ E H 3^ P 0í0
ana ñ Oicra 6pa. 1904.
484000
D ruk A. T. J e z ie rs k ie g o , N o w y -Ś w iat Nr 47.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
W
CUKRO W N I.
CZĘŚĆ II.
W dwa tygodnie po straszliw ym
wypadku, w saloniku Olszyńskich sie ­
dział H orst K urzbach, przerzucając
kartki leżącego na stole album u. Mło­
dy dyrektor byw ał tu teraz częstym
gościem. Zachodził codziennie dowia­
dywać się o zdrowie pasującego się
z groźną chorobą, Jan a.
W salonie nie było nikogo, głucha
cisza zalegała cały dworek.
Horst, posiedziaw szy chwilkę, porzu­
cił oglądanie album u i pow staw szy,
uchylił drzwi do sąsiedniego pokoju,
ale i tam nie było nikogo. Cofnął się
przeto i oczekiwał w dalszym ciągu.
Po chwili dało się słyszeć ciche
«złapanie i do salonu w eszła pani Ol­
szyńska. S taruszka zm ieniła się nie
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
do poznania. Z garbiła się, zm alała
praw ie. Oczy zaczerwienione, tw arz
pożółkła, pobrużdżona fałdam i zm ar­
szczek, św iadczyła o przebyw anych
dniach ciężkiego sm utku.
U jrzaw szy gościa, próbow ała uśm ie­
chnąć się przyjaźnie, ale skurczone
zgryzotą oblicze, nie um iało już od­
bić innego, prócz sm utku, uczucia.
— Jak się m a nasz chory? — spytał
młody Kurzbach, składając pełen u sza­
now ania ukłon.
Złożyła ręce ja k do m odlitwy.
— Tej nocy gorączka była m niej­
sza—w yszeptała.
— A rana?—spytał.
— Już praw ie zabliźniona... Ale
oko... oko...—załkała.
— P ani dobrodziejko! — podchw ycił
gorąco. — D októr zapew nił mnie sło­
wem uczciw ego człowieka, że byle
tylko pan Jan , przyszedłszy do sił, ze­
chciał się poddać operacyi, to ta nie­
chybnie się uda. A rtery e nienaruszone.
Z ałam ała ręce.
— W ięc koniecznie operacya?— w es­
tchnęła z przestrachem .
— Zaręczam , że nic bolesnego, d ro ­
ga pani!—upew nił K urzbach, ze w zru­
szeniem p atrząc na zgnębioną postać
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
5
staruszki. — Nic bolesnego — pow tó­
rzył.—W yw ieziem y pana Ja n a do W ie­
dnia, zaw ezw ieray najsłynniejszych specyalistów . Pisałem juz naw et do zn a­
jom ych z zapytaniem o szczegóły...
Niechże pani dobrodziejka będzie do­
brej myśli — dodał i ująw szy rękę Ol­
szyńskiej, pocałow ał ją.
S taruszce łzy puściły się ciurkiem.
— Ach! jak i pan dobry! — szepnęła
z przejęciem .
P o trząsn ął głow ą przecząco.
— Zaw stydza mię dopraw dy pani
dobrodziejka niezasłużoną pochw ałą.
J a tylko wdzięcznym być powinienem...
ja i ojciec. Syn pani to bohater, przed
którym kolana giąć i czołem bić. P a ­
ni dobrodziejko! ja i ojciec mój uw a­
żać się będziem y za szczęśliwych,
jeśli choć w setnej części uda nam
się w ynagrodzić ten... tę...
Nie znalazł odpowiedniego wyrazu,
więc urw ał a po chwili spytał:
— Czy można chorego odwiedzić?
Na tw arzy Olszyńskiej odm alow ał
się frasunek.
Przeszło jej przez myśl, że osłabio­
nem u niezm iernie Janow i wszelkie
w zruszenie zaszkodzić może, jak ró w ­
nież i to, że obecność K urzbacha mo­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
że mu być mniej miłą. P rzy tem bo­
lesn a ra n a nie dozw alała chorem u
rozm aw iać, sam zaś widok ludzi po­
tęgow ał w nim uczucie doznanego
nieszczęścia.
Pomimo przeto licznych wizyt i kondolencyj, z jakiem i ogólnie pospieszo­
no, nie dopuszczała do łóżka syna ni­
kogo. Raz jed en zrobiła w yjątek dla
B ruzdow icza i W andy, którzy natych­
m iast na wieść o wypadku przybyli,
a i tego m usiała żałować. Jan w p rze­
błysku przytom ności, posłyszaw szy
głos ukochanej, ściągnął obw iązującą
ran ę opaskę i ze strasznym jękiem
zerw ał się z pościeli. Odtąd lekarz
najsurow iej zabronił odwiedzin, nikt
też, prócz matki i siostry, nie w cho­
dził do pokoju chorego.
Jednakże K urzbachow i nie w ypada­
ło odmawiać. Jem u zaw dzięczała rży­
cie syna. Na w łasnych rękach w y­
niósł poranionego Ja n a z dyszącej za­
gład ą czeluści; pierw szy, gdy inni
przytom ność stracili, on sta ra ł się
o pomoc lekarską, a później z iście
b ra te rsk ą pieczołow itością dow iadyw ał
o jego zdrow ie, z iście synowskiem
wylaniem chciał ulżyć jego cierpieniom
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
7
a i teraz przychodził jak o łaskę p ro ­
sić, aby jego pomoc przyjęła.
Przez chwilę zaw ahała się w roz­
te rc e sprzecznych uczuć, a potem
spojrzaw szy błagalnie na gościa, p rz e ­
m ów iła prosząco:
— Jasiow i nie wolno jeszcze roz­
m awiać. Ale jeżeli pan chce zoba­
czyć, to służę. P o d rep tała na palcach
i uchyliła delikatnie drzwi wiodące do
sąsiedniego pokoju. K urzbach rów ­
nież na palcach pospieszył za nią.
Przystanęli w progu.
Chory spał.
Olszyńska położyła palec na ustach.
— Śpi — ostrzegła szeptem .
Siwe oczy H o rsta powlokły się rzew ­
nością i sm utkiem . Pobladł. O k ro ­
ków kilka m iał przed sobą p asujące­
go się między życiem a śm iercią czło­
wieka, w roga swej rodziny, którego
niegdyś nienaw idził, a te ra z mimowoli
szanow ać musiał, ja k bohatera.
W pokoju było ciemno. Zapuszczo­
ne szczelnie rolety nie dopuszczały
dziennego św iatła. Tylko m ała olej­
n a lam pka, osłonięta ekranem , rz u c a ­
ła nikłe błyski na stolik zastaw iony
lekarstw am i.
W śród głuchej ciszy
miarowo, ja k cykanie zegarka, roz­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
brzm iew ał ledwie dosłyszalnem echem,
krótki uryw any oddech chorego.
Olszyński leżał na w znak z obandażo­
w aną w zdłuż czoła, po przez oczy,
głową. Ciemny nierów ny zarost, pod­
nosił jeszcze bladość bezkrw istej ce­
ry. W yschnięte ręce zw ieszały się ku
kraw ędzi łóżka bezw ładnie. Pierś nie
wznosiła się praw ie, tylko niekiedy
blade w argi poruszały się kurczowo.
Niekiedy rozchylały się zlekka usta
chorego, w ybiegał z nich ję k cichy
i tw arz krzyw iła się piętnem bólu.
Olszyńska, jak b y się bała spłoszyć
nikłych oznak życia, sta ła nieruchomie z rękom a przyłożonem i do klam ­
ki, w strzym ując oddech, Ł zaw e oczy
staruszki, śledząc z niepokojem każdy
ruch dostrzegalny w obliczu syna,
zw racały się chwilam i n a stojącego
obok H orsta zdając się mówić:
— W idzi pan! widzi pan! ja k ten
biedak cierpi!
K urzbach, postaw szy chwilkę, co­
fnął się dyskretnie za próg. W idok
tej walki o życie w zruszył go do g łę ­
bi. Uczuł, że następuje jakiś prze­
w ró t] w jego i pojęciach, że w d u ­
szę w dzierają sę nieznane mu dotąd
refleksye, że inne w ierzenia robią w y
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
9
łom w jego sercu. P rzebiegi m yślą
dotychczasow y stosunek z O lszyński­
mi, aż do ostatniego m om entu. Ogar­
nęło go w rażenie niesm aku, praw ie że
zaw stydzenie. D arem nie usiłow ał tłu ­
maczyć się przed samym sobą, że oso­
biście niczem ta k dalece w zględem
Ja n a nie zawinił. Głos w ew nętrzny
z bezw zględną otw artością mówił co
innego. N aw et w tern, co dobrem
mienił, dostrzeg ał teraz nizkość p o ­
budek, naw et dzisiejsza obecność jego
nie była bez skazy. Po za osłoną
współczucia tkw iła chęć inna, sam o­
lubna, ozłocona jed y n ie odblaskiem
szlachetnego uczynku, w yrachow anie
na popis i coś więcej jeszcze.
Ludzie lubią, by ich widziano, gdy
są dobrymi. Podobne pragnienie owładało m łodym K urzbachem , kierow ało
jego wolą.
Rzucił się bez nam ysłu na ratu n ek
Olszyńskiego, bo zaim ponow ała mu
bezgraniczna odw aga człowieka, co
nie zaw ahał się przed niechybną śm ier­
cią. W ięc nie chciał być odeń g o r­
szym. Potem rozbudziła się w nim
nie wdzięczność sam a, lecz poczucie
potrzeby tej wdzięczności, rodzaj p rz y ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
10
musowego dalszego ciągu, który aż
do kropki wykończyć należało.
W ówczas nie analizow ał w praw dzie
pobudek, i zdaw ało mu się, że idzie
wyłącznie za głosem serca, czy obo­
w iązku, ale dziś, wobec tego łoża,
wobec tych rysów , z których lada
chw ila mogło ulecieć życie, poznaw ał
z w yrzutem , że raz stanąw szy na fa ł­
szywym gruncie, szedł po nim aż do
tej pory.
Cała jego tkliwość, współczucie, p o ­
moc w reszcie, jakiej zgodnie z^wolą
ojca nie skąpił, były wynikiem jego
osobistych pragnień, zasłu g ą, obliczo­
n ą na zapłatę, k tó rą sam sobie wy­
znaczył.
Odwiedziny Olszyńskich były dlań
przedew szystkiem wygodnym p re te k ­
stem do częstego spotykania W ali;
troskliw ość, ż ja k ą wyw iadyw ał się
o przebieg choroby, w ytrychem , z po­
m ocą którego otw ierał rozrzew nione
serce matki, zyskując je j zaufanie, do
dobrego zaś zam iaru w ypraw ienia J a ­
na na kuracyę za granicę, przyczepiła się
mimowolnie radosna myśl, że przez
to on, K urzbach, zyskuje sw obodniej­
szy tere n działania.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
11
P otępiający rachunek sum ienia w y­
w ołał chm urę na czole H orsta. W ra ­
żenie, zrodzone pow agą chwili, odkry­
ło przed jego um ysłem tajnie duszy,
żądz ukrytych, które wyłoniły się te ­
raz w całej nagości. Z djął go w styd
i krusząca trw o g a przed praw dą.
W tym m om encie gotów był do n a j­
w spanialszych postanow ień.
Jakoż odszedłszy kroków kilka, za­
m yślił się głęboko. Tysiące sposobów
zadośćuczynienia przesuw ało mu się
w kalejdoskopie dobrych chęci. Ża­
den jednak nie w ydał m u się dość
bezinteresow nym , w szystkie miały po­
dobieństwo do poprzednich jego uczyn­
ków. Urocza tw arzyczka W ali szła
w parze ze schorzałem obliczem J a ­
na, jej dźwięczny śm iech z balowej
sali sp latał się w jed en akord z głuchem rzężeniem zbolałych piersi, w c i­
skając się ra jsk ą ponętą w gorączko­
w e myśli m łodego K urzbacha. H orst
chciał m yśleć uczciwie, ale już nie
mógł.
Chłódł też w m iarę napotykanych
przeciwności, znajdując dostateczne
rozgrzeszenie w pozorach, stopniowo
w szelkie odczuwane tak silnie obawy
i skrupuły z pamięci w ym azując.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
12
P oprostu zacierało się w rażenie p ra ­
wdy i przestaw ało działać.
Tym czasem pani Olszyńska, której
w zruszenie przez czas pew ien mówić
nie dozwalało, przym knąw szy ostroż­
nie drzwi, aby chorem u rozm ow ą snu
nie przerw ać, przystąpiła do gościa
z w yrazam i najszczerszego podzięko­
wania.
H orst K urzbach był już sobą. Od­
pow iadał na w ynurzenia wdzięczności
zdawkowym kom unałem , siląc się na
spokój, którego jeszcze w zupełności
nie posiadł. W końcu między jednym
a drugim frazesem rzekł:
— Ojciec w yjeżdża ju tro . J e s t b a r­
dzo przygnębiony tym strasznym wy
padkiem , którego ofiarą padł syn pani
dobrodziejki. Leży mu bardzo na se r­
cu, aby kuracyę pana Ja n a najpom yśl­
niej przeprow adzić.
Czy mogę mu
dziś zakom unikować wiadomość, źe
pani dobrodziejka zgadza się na wy­
jazd do W iednia?
A widząc, że staru szk a zwleka z od­
powiedzią" dodał pośpiesznie:
— Rozumie się w tedy, kiedy stan
choroby na to pozwoli. Mam nadzie­
ję, że chwila ta niebaw em nadejdzie.
Co do funduszów — proszę mi wyba­
Biblioteka Cyfrowa UJK
13
http://dlibra.ujk.edu.pl
czyć, iż bez ogródki tej kw estyi do­
tykam — te są ju ż wyznaczone. Syn
pani dobrodziejki zapobiegł znacznym
stratom . Gdyby nie jego poświęcenie
się i przytom ność um ysłu, cała fabry­
ka m ogła ledz w gruzach. W ydatek
na kuracyę będzie zaledwie cząstecz­
ką tego, cośmy mu winni. Zatem? —
spytał znowu.
D ziękująca ciągłem skinieniem gło­
wy Olszyńska w estchnęła. Było to wy­
starczającą odpowiedzią, że się zg a­
dza.
K urzbach zaczął się żegnać. Od­
prow adziła go do drzwi, dygając co
krok. W progu zatrzym ał się i c a łu ­
ją c drżącą rękę staruszki rzucił:
— Ale! ale. Nie widziałem panny
W alentyny. P roszę oświadczyć moje
uszanow anie.
— Dziękuję! dziękuję! - w yszeptała
sta ra Olszyńska —Biedne dziecko zm ę­
czone. Czuw ała przy chorym noc ca­
łą, mnie w yręczając.
— Rzeczywiście, przechodzą panie
nader ciężkie chwile — napom knął. —
Tyle nocy.. Czy nie możnaby felcze­
ra fabrycznego osadzić przy chorym?
— O nie, nie! Ja ś budzi się w n o ­
cy... woła... Przyw ykłyśm y ju ż do t e ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
14
go. Odpoczywamy z wieczora. Pocz­
ciwy pan Stanisław — dodała z w es­
tchnieniem —zastęp u je nas przez parę
godzin.^
— A! pan Słodowski? — w trącił py­
tająco. — I ten nosi ślady strasznego
wypadku. Poparzony był ogromnie.
— Jeszcze mu się tw arz całkiem
nie wygoiła. Rzadkiej zacności czło­
wiek... a dla Jasia... dla nas...
Nie dokończyła z rozczulenia. K urzbach potaknął gestem , jeszcze raz
pocałow ał rękę staruszki i wyszedł.
Przeszedł wolnym krokiem pod okna­
mi, starając się zajrzeć do środka.
W jednem z okien poruszyła się fi­
ranka. H orst przystanął. Zdawało mu
się, źe przez h afty m uślinu 'dojrzał
tw arz W ali. Istotnie nie mylił się.
Drobna rączka uchyliła rąb ek firanki,
różowy paluszek d otknął kilkakrotnie
szyby. H o rst odsłonił głowę.
— Dzień dobry! — zaczął, zbliżając
się.
— Dzień dobry—zabrzm iał dźwięcz­
ny głosik i z poza firanek w yjrzała
p a ra zmęczonych nieco, ale mimo to
opraw nych w uśm iech, oczu.
H orst p rzesłał ręk ą ukłon. Nie wy­
padało mu w ystaw ąć pod oknem, więc
Biblioteka Cyfrowa UJK
15
http://dlibra.ujk.edu.pl
zrobił ruch, jakby m iał zam iar zaw ró­
cić z powrotem . Ruszył naw et kilka
kroków ku gankowi, ale w tej chwili
we w nętrzu m ieszkania rozległo się
stłum ione wołanie, tw arzyczka W ali
znikła, firanki zasunęły się. W idocz­
nie pani O lszyńska w eszła do pokoiku
córki.
H orst nie czekając dłużej, oddalił
się pospiesznie, pom rukując półgło­
sem:
— T rze b a Olszyńskiego co rychlej
w ysłać za granicę. Potem dam sobie
już z m ałą radę...
Pokręcił" w ąsa. W siw ych jego źre­
nicach zaświeciło lubieżne zadowole­
nie, zacierając odniesione przy łożu
chorego w rażenia.
II.
Nigdy jeszcze Otto K urzbach nie
baw ił tak długo nad W isłą, ja k obec­
nie.
W ybuch kotła, prócz szkód po czy ­
nionych w zrujnow anym budynku i ze­
psutych m aszynach, spow odow ał ko­
nieczną zwłokę w sam ej fabrykacyi.
Biblioteka Cyfrowa UJK
16
http://dlibra.ujk.edu.pl
Przez dwa tygodnie s ta ła cukrow nia
bezczynnie. W dodatku należało zm niej­
szyć dzienną przeróbkę buraków. Z dzie­
sięciu kotłów dw a okazały się zupeł­
nie niezdatnem i do użytku, a że o spro­
w adzeniu nowych na razie nie mogło
być mowy, wypadło tedy ograniczyć
konsumcyę pary, zredukow ać przerób
do minimum. W szystko to narażało
na poważne m ateryalne straty.
Stary K urzbach stru ty był i przy­
gnębiony. Nie w ątpił, że n iep rzy ja­
ciele nie om ieszkają w yzyskać nie­
szczęśliw ego w ypadku na jego nieko­
rzyść. Gniewało go to tem bardziej, że
jedyny środek pow etow ania stra t w y­
mykał mu się z ręki. Przychodziły
mu do głowy różne oszczędności: obni­
żenie płacy robotnikom, skasow anie
zasiłku na szpital, a nadew szystko zapoczęte ju ż poprzednio zredukow anie
ceny buraków . Rozw aga głębsza ka­
zała jed n ak zaniechać tych środków.
W dzisiejszych okolicznościach nie
należało ją trz y ć , lecz łagodzić.
N abraw szy tego prześw iadczenia,
sta ry K u rzbach odrazu zmienił ta k ty ­
kę. Odłożywszy swój w yjazd, przedew szystkiem z ajął się ja k najszybszem
uskutecznieniem najpilniejszych repa-
Biblioteka Cyfrowa UJK
17
http://dlibra.ujk.edu.pl
racyj, ze zdwojoną energią k ierując
osobiście robotami. Równocześnie ro­
zesłał do p lantatorów okólnik z za­
wiadom ieniem , że fabrykacya nie u le ­
gnie dłuższej przerw ie, a kontrakty
n adal n a daw nych w arunkach odna­
w iane być m ogą. Zabezpieczyw szy
się z tej strony, polecił synow i zająć
się pieczołowicie chorym Olszyńskim,
sam też podsunął m yśl w ysłania Ja n a
kosztem fabryki na kuracyę do W ie­
dnia i był bardzo zadowolony, do­
w iedziawszy się, że pani Olszyńska
z w dzięcznością tę propozycyę przy­
ję ła .
Sw oją drogą prow adził najsurow sze
śledztw o, aby się o przyczynie w y­
padku dowiedzieć.
Śledztwo, podjęte przez w ładzę, nie
wykryło nic zgoła. Palacze zeznali
pod przysięgą, że nikt obcy te j nocy
do kotłow ni nie zachodził, co się zaś
tyczy szpajzera K untzego, ten p opadł­
szy w obłęd, nie m ógł dać żadnych
w yjaśnień.
W iadomem tylko było, że kran, słu ­
żący do spuszczania wody z kotła,
był naum yślnie odkręcony, co nie po­
zw alało już w ątpić o istnieniu zbro­
dniczej ręki. P rzez otw arcie kranu,
Biblioteka Cyfrowa UJK
18
http://dlibra.ujk.edu.pl
woda, pom pow ana w kocioł, odpływała natychm iast i to wywołało k a ta ­
strofę.
Okoliczność ta n asu w ała domysł
strasznej zemsty.
O statecznie zaniechano bezow ocne­
go śledzenia, zw alając całą winę na
niedozór oszalałego Kuntzego.
N areszcie można już było ponownie
puścić w ruch cukrownię. W szystko
w racało do zwykłego trybu. Stary
K urzbach m ógł odjechać. Jakoż na
drugi dzień po ostatniej bytności Horsta u Olszyńskich postanow ił nie­
odwołalnie w yjechać.
Od ra n a gotowano się do podróży.
Otto K urzbach, żując niecierpliw ie
w argam i, przechadzał się w kantorze,
oczekując na konie. Obok niego k rę ­
cił się buchalter, kasyer, m agazynier
i m aszynm ajster. P rzyszedł rów nież
Słodowski pożegnać adm inistratora.
Brakow ało tylko Giżyckiego, którego
wyprawiono przodem na przejazd.
W szyscy mieli zafrasow ane miny.
Stary K urzbach, chodząc dużemi
krokami, rzucał ostre, u ryw ane zda­
nia. B urczał, w ym yślał w ostatniej
chwili, nie oszczędzając nikogo. T e­
m atu dodaw ały mu straty , jakie fab ry ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
ka w skutek wybuchu poniosła. Do­
stało się każdem u po kolei, a n ajw ię­
cej m aszynm ajstrow i, którem u pozba­
wieniem gratyfikacyi zagroził. Je d n e ­
go tylko Słodowskiego nie zaczepiał.
Była to najw yraźniejsza antiniem iecka
dem onstracya.
Przyw ykli do karności oficyaliści
milczeli.
N iebawem zajechał czworokonny p o ­
jazd, i rów nocześnie we drzw iach k an ­
toru ukazał się młody K urzbach ze
słowami:
— Schon fertig.
Stary ją ł się żegnać, ale sztywno,
wyniośle, zaledw ie źe końce palców
podając do uściśnienia. N aw et w zglę­
dem buchaltera był do o statk a w y­
niosłym. Kiedy jednak zbliżył się do
trzym ającego się na uboczu Słodo­
wskiego, przybrał pogodniejszy w yraz
tw arzy i ująw szy chem ika kordyalnie
za rękę, rzekł z uśmiechem :
— To, co przed chwilą mówiłem,
nie odnosi się do pana. My, Niemcy,
jesteśm y spraw iedliw i. Życzę sobie,
aby pan do chwili w yzdrow ienia pana
Olszyńskiego pełnił jego obowiązki,
Niech się pan porozumie — w skazał
głow ą na H o rsta—z synem.
Biblioteka Cyfrowa UJK
20
http://dlibra.ujk.edu.pl
O statnie zdanie wymówił podniesio­
nym głosem , tak, aby w szyscy słyszeć
mogli. Poczem , nim zaskoczony nie­
spodzianą łask ą Słodowski zdążył po­
dziękować, skinąw szy głow ą w yszedł
w tow arzystw ie syna, zm ierzając ku
powozowi.
Idąc, mówił:
— Słuchaj Horst! Zrobiłem m ałą dem onstracyę, słyszałeś?
U śm iechnął się.
— Uczyniłem to um yślnie. Teraz
nie powinni już gadać, że prześladu­
jem y polaków. N icht wahr? W ypraw
ty tego O lszyńskiego najspieszniej.
Będzie nowy dowód, że nie rządzim y
się stronnością. Słodowskiem u dałem
zastępstw o. T rzeba mu podwyższyć
na ten czas pensyę. To była dobra
myśl... prawda? P rz e sta n ą krzyczeć?
ja k myślisz?
— Powinni.
— A ten w y p ad ek —zaczH znow u—
m ógł nam grubo zaszkodzić. M usia­
łem tem u zapobiedz. Do ciebie n a le ­
ży reszta. Gdyby było coś w ażnego,
pisz lub telegrafuj. A te ra z bądź
zdrów.
Pocałow ał syna dw ukrotnie w czo-
Biblioteka Cyfrowa UJK
21
http://dlibra.ujk.edu.pl
łó i, stają c na stopniach pojazdu rz u ­
cił jeszcze szeptem :
— Kochaj się w Olszyńskiej... F e ­
sches Mädel! ale pam iętaj, źe byłoby
nieźle, gdybyś się z Bruzdow iczów ną
ożenił. Asy miłujmy!
H orst odpowiedział uśm iechem . S ta ­
ry, zagłębiw szy się w powozie, jeszcze
raz pow tórzył: „pam iętaj!“ i rozkazał
stangretow i ruszyć.
— Z um Wiedersehen! Z um W ieder­
sehen! zabrzm iały okrzyki ugrupow a­
nych w sieni oficyalistów.
I pojazd, wiozący Ottona Kurzbacha, potoczył się po brukow anem pod­
w órzu fabryki.
Czas jakiś stali jeszcze wszyscy,
potrząsając w zniesionem i w górę c z a p ­
kami. W reszcie powóz znikł za b ra ­
mą. T eraz rozległ się szm er poufnych
uw ag. Urażeni surow em obejściem
zw ierzchnika niem ieccy oficyaliści, nie
taili oznak niezadow olenia i w ocze­
kiw aniu jakichkolw iek łagodzących w y ­
jaśnień, spoglądali ciekawie na m ło­
dego K urzbacha, którego tw arz n ie ­
mniej zdaw ała się mówić: „nakoniec
pozbyłem się kłopotu.“
Czem ośmielony buchalter, podszedł­
szy doń, zagadnął tonem wymówki:
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
22
— D yrektorze!
Ojciec na wyjezdnem był w niezw ykle złym hum orze.
— Sądzę, że ostatnie wypadki niko­
go z nas nie m ogły usposobić do­
brze — odrzekł H orst K urzbach ch ło ­
dno z nakazującem w ejrzeniem . P o ­
czerń, odszukaw szy oczyma Słodowskiego, rzekł:
— P anie Słodowskil proszę ze m ną.
I skierow ał się do sw ego m ieszka­
nia.
Landsm ani spojrzeli z ukosa.
— Das ist et was ganz neues!— m ruk­
n ął m aszynm ajster.
— Nowy kurs! — zaśm iał się d rw ią ­
co buchalter.
Coś podobnego przeszło przez gło­
w ę Słodowskiego.
Idąc. myślał:
— Mizdrzą się szwaby. To nie bez
kozery. Musi być z nimi krucho. Ale
co im na mojej figurze zależy, to jak
Boga kocham , nie wiem.
I postanow ił być ostrożnym.
Jakoż znalazłszy się w gabinecie
dyrektora, długo z nieufnością śledził
zachow anie się młodego K urzbacha.
Ten na w stępie, poczęstow aw szy go­
ścia cygarem , położył przyjacielsko r ę ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
23
http://dlibra.ujk.edu.pl
kę na jego ram ieniu i po krótkiem
w ahaniu przem ówił.
— Liczę na pana, że mi w dobrej
spraw ie zechcesz byó pomocnym.
— 0 cóż dyrektorow i idzie?—spytał
chemik.
H orst zastanow ił się chwilę.
— Widzi pan — zaczął znów — nie­
dawno przebyw am w tym kraju i są ­
dzę, że osobiście — podkreślał z naci­
skiem ten w yraz — nie naraziłem się
nikomu. A jednak... jed n ak powiem
bez ogródki, spotykałem się już z t a ­
ką niezasłużoną niechęcią ludzi, któ­
rych cenię, że dopraw dy jestem w oba­
wie, aby czynów mych i kroków i n a­
dal fałszywie nie sądzono.
— Objeżdża mnie ja k szarak a w ko­
tlinie — pom yślał Słodowski, lecz nie
przeryw ał.
Horst mówił w dalszym ciągu:
— Przyczyn napotykanej nieufności
roztrząsać nie chcę. Ale leży mi na
sercu zyskanie zaufania w waszych
kołach. Z panem będę szczerym .
Je ste ś przyjacielem Olszyńskiego... Jn
jego niezm iernie cenię, a całem u do
mowi życzę jaknajlepiej. Obecnie, po
tym nieszczęśliw ym wypadku, podwój­
nie pragnąłbym przyjść im z pomocą,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
24
Olszyńskiego trzeb a coprędzej wysłać
n a kuracyę...
— Mówiła mi pani Olszyńska, że to
już zdecydow ane — w trącił Słodowski.
— Tak. Ale przew iduję, że sam cho­
ry po wyzdrow ieniu, gotów nie zgo­
dzić się na to. P an Ja n je s t do mnie
uprzedzony...
U rw ał, czekając na odpowiedź.
Słodowskiego *zaczęły brać te sło­
wa. W szystko, co Olszyńskich doty­
kało, było mu tak blizkiem, tak drogiem, że zapom niawszy się, chwycił
H orsta za rękę i potrząsając silnie,
zawołał:
— Żeby tam nie wiedzieć co, pojedziel
K urzbach odpłacił mu uściskiem,
badawczo przyglądając się rozjaśnio­
nej tw arzy chemika.
T en zaś, w padłszy w entuzyazm ,
zatarł ręcę i praw ie z poufałością m ó­
wił w dalszym ciągu:
— J a panu jeszcze coś doradzę.
Mam myśli Słowo honoru m am myśl!
Pojedź dyrektor do Brzostowa! Dla
Ja n a życzenie panny W andy będzie
w szystkiem . Gdyby się naw et chciał
opierać, u stąp i w końcu. W eźmiemy
go we dw a ognie. Jeżeli dyrektoro­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
25
wi napraw dę o to idzie, radzę tak zro­
bić, a ręczę za skutek. Swoją drogą
ja nie pominę żadnej sposobności...
T rzeba koniecznie—-powtórzył niejako
sam sobie.
— N aturalnie! Inaczej gotów s tr a ­
cić wzrok, Co się tyczy Brzostowa...
m asz pan racyę. P anna W anda to
najpew niejszy w tym wypadku sprzy­
mierzeniec. W ybiorę się jeszcze dzi­
siaj.
Śłodowski potaknął skinieniem.
— Możebyś i pan ze m ną poje­
chał? — sp y tał od niechcenia młody
K urzbach.
— Ej nie! ja wolę...
— J a wolę odwiedzić O lszyńskich—
dopowiedział za niego młody K u rz­
bach, uśm iechając się znacząco.
Słodowskiego pąs oblał. Chciał coś
odpowiedzieć, ale się zaciął, straciw szy
dotychczasow ą pew ność siebie. W ziął
za czapkę, dając tern do poznania, źe
chce odejść. K urzbach nie zatrzym y­
w ał go dłużej.
— Pam iętaj pan — rzekł, uprzejm ie,
żegnając zafrasow anego chem ika — że
liczę na niego.
K iedy zaś Śłodowski w yszedł—pod­
szedł do okna i w ybuchnął śm iechem :
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
26
— Mam więc w tym niedźwiedziu
rywala!
M achnął ręką z lekceważeniem .
— Swoją drogą pojadę do Brzostowa. W najgorszym razie będę m iał
wiarogodnych świadków, że chciałem
Olszyńskiemu przyjść z pomocą. Bo
ja im przecie napraw dę chcę dopomódz—dokończył w myśli, wydobywa­
ją c z portfelu fotografię Wali.
W ieczorem w rócił z Brzostow a w wy­
śm ienitym humorze. Misya u dała się
najzupełniej. Stary szlachcic żegna­
jąc gościa, przem ówił doń z rozczule­
niem:
— P an je ste ś już nasz, panie Kurzbach!
Było to ze strony nieprzejednanego
Bruzdowicza tak wiele, źe H orst Kurzbach pomimo przyjem nego w rażenia,
jakie na nim te słow a w yw arły, po­
myślał:
— Sztuką niemców tłuką — m ówi­
cie... Coby też o w as powiedzieć n a­
leżało? Idealiści!
III.
Jan m iał się o tyle lepiej, że zd a­
niem lekarza fabrycznego m ógł już
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
27
bez żadnego niebezpieczeństw a odbyć
podróż. Rana zabliźniła się zupełnie,
sił przybywało. Chory bez niczyjej
pomocy dźwigał się na łóżku, p rz e p ę ­
dzając godziny całe w pozycyi siedzą­
cej-'
W serce, w yczerpanej troską i bezustannem czuwaniem, staruszki w stą­
pił złoty promyk radosnej nadziei. To
ją jedynie trwożyło, źe Jan w m iarę
w racającego fizycznego zdrow ia za­
padał w rodzaj bezdusznej apatyi, ja k ­
by nie zdaw ał sobie spraw y z poło­
żenia, w którem się znajdował. Nic
go zgoła nie interesow ało. Na w szy st­
ko odpowiadał bezm yślnym uśm ie­
chem, lub również bezmyślnem:
— Dobrze...
Niekiedy znowu m yślał nieprzytom ­
nie, bo sam zapytyw ał o rzeczy obo­
jętn e, a gdy mu odpowiadano na za­
dane pytanie, usypiał. Chwilami je ­
dnak zdaw ał się cucić z odrętw ienia.
W tedy rozglądał się ciekawie zdrowem okiem po pokoju, po otaczają­
cych go sprzętach, w zdychał ciężko,
lub tkliwym głosem w ołał matki. Znaj­
dująca się zaw sze w pobliżu pani Ol­
szyńska przybiegała coprędzej, siada­
ła przy chorym, b rała go za w ychu­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
28
dłą rękę, sta ra ją c się wyczuć, czego
ten jej ukochany zapragnąć w tej
chwili może.
A on nie puszczając jej ręki, pytał
tylko
— Mamo! Czy ja dawno już leżę?
Lub:
— D laczego tu tak ciemno?
S taruszce łzy zbierały pod powieką.
— Doktór zakazał—odpowiadała szep­
tem, ukryw ając straszn ą praw dę. —
Ale to ju ż nie długo, synku!
T ak byw ało codziennie,
W reszcie i owo u sp akajające „nie­
długo“ m iało się skończyć.
Dzień był mroźny, ale piękny, bez
w iatru. Z polecenia lekarza, u chylo­
no w pokoju lufcik, dla w puszczenia
świeżego powietrza. Jan był tego dnia
zdrowszym, pierw szy raz od czasu cho­
roby sam zaw ołał o śniadanie! W ypił
ze sm akiem podaną herbatę, okazując
przytem niezw ykłe ożywienie. W koń­
cu oświadczył, że chce się ub rać i po­
siedzieć troszkę w fotelu. Z niepo­
m ierną radością uczyniono zadość te ­
mu życzeniu. N adszedł w sam czas
Słodowski i pomógł.
Usadowiono się obok i zaczęto ro z ­
mowę jakiej ju ż dawno, bardzo dawno
Biblioteka Cyfrowa UJK
29
http://dlibra.ujk.edu.pl
nie prowadzono. Obojętny dotychczas
n a wszystko Olszyński, ją ł się teraz
w ypytyw ać o najdrobniejsze szczegó­
ły swej choroby. S łuchał spokojnie,
czasami tylko nerw ow em poruszeniem
rąk okazując w zruszenie. Słodowski,
którem u radość zalew ała piersi, opo­
wiadał:
— Powiadam wam, jakeście skoczy­
li w to piekło... mnie ciarki przeszły!
Jabym tego nie zrobił...
— N iepraw dę mówi pan Stanisław —
napom knęła W ala— bo...
— O, w ielka rzecz! Z a panią m a t­
ką pacierz idzie gładko—nie dając je j
dokończyć, rozpow iadał w dalszym cią­
gu, rum ieniąc się, chemik. — Niemcy,
powiadam wam, zdębieli. Sunąłem i ja
za wami, ale odrzuciło mnie ja k piłkę...
poleciałem przez buraczarnię,
— Poczciwy! — wybiegło z ust Ol­
szyńskiego i m atki równocześnie.
W ala w trąciła:
— Potem to i pan H o rst w darł się
przez okno.
— A jakże — potw ierdził Słodowski
— żeby nie on, kto wie, coby się stało.
Niema co mówić, zuch!
— Z ludzi nikt nie zginął? — pytał
Olszyński.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
— Nikt. Jednego z robotników po­
tłukło trochę. Tylko ten biedny Kuntze zwaryow ał.
Na te słow a chory chwycił się rap ­
townie za głowę.
Szparam i żaluzyi w darło się kilka
nitek słońca, ośw iecając ściągnięte ry ­
sy chorego żółtym, ja k wock, poły­
skiem.
Staruszka spojrzała z w yrzutem i
przerażeniem na Słodowskiego. Ten
zaś zm iarkowawszy, że powiedział zawiele, ją ł co prędzej zalęknionym g ło ­
sem przeinaczać niepożądaną wiado­
mość, kłam iąc poczciwie, że szpajzer
po chwilowem w strząśnieniu, wywołanem przestrachem , przyszedł ju ż do
siebie.
— P rzestraszy ł się niemczysko, rzecz
p rosta i przez parę dni bredził, ale
teraz, słyszałem , m a się już lepiej.
Nic mu nie będzie... nic mu nie b ę ­
dzie...—upew niał, zam ieniając znaczą­
ce spojrzenie z paniam i.
Olszyński siedział, ze spuszczoną na
piersi głową, czas pewien, ja k odrę-twiały. rę k a nie odryw ała się od czo­
ła. W reszcie m achinalnie powtórzył:
^ |£*N ic mu nie będzie... nic... powiac i ^ Nic... powiadacie...
Biblioteka Cyfrowa UJK
31
http://dlibra.ujk.edu.pl
O taczający potaknęli gorąco.
— A mnie? — spytał cicho, ledw ie
dosłyszalnym szeptem .
P ani Olszyńska, tłum iąc zatrw oże­
nie, zaczęła strofow ać żartobliwie.
— Niedobry je ste ś, Janie!
P rz y ­
bierasz sobie do głowy niepotrzebnie!..
Chwała Najwyższem u, że cię w śród
niebezpieczeństw a ustrzegł! A ty je s z ­
cze... Rozpieściłeś się w chorobie,
syuku! K om plim entów ci się zachcie­
wa. U śm iechnęła się, przykładając
u sta do tw arzy chorego,
Z drugiej strony W ala, przytuliw szy
się do piersi brata, ją k a ła napom ina­
jącym niby to głosem.
— Ojl braciszku! braciszku!
Słodowski niemniej począł, za przy­
kładem kobiet, odpowiadać:
— Wy bo... chcielibyście od razu
na rów ne nogi! A może naw et do fa­
bryki?.. Jeszcze czego! — burczał. —
T rzeb a trochę fałdów przysiedzieć.
Mnie ot tak... trochę mimochodem
drasnęło, a lizałem się cały tydzień...
Nie praw da?—pow oływ ał się na św ia ­
dectwo O lszyńskiej.
Chory uniósł głowę. Powiódł nie­
pew nym w zrokiem wokół, po tw arzy
przesunęło mu się odbicie toczonej
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
32
w duszy głuchej walki, straszny w y ­
siłek skupianych gw ałtem myśli od­
m alow ał się na schorzałych, w ysu­
szonych policzkach. O tw ierał k ilk a­
krotnie usta. W m iejsce słów w ybie­
gało w estchnienie.
W reszcie przem ów ił.
— Ja rzeczyw iście m usiałem być
bardzo słaby... bo nic nie wiem , nic
nie pam iętam ... Ale będę zdrów... o
będę... Mamo!.. Walul.. takbym chciał...
takbym chciał...
Potem spokojniej ju ż poprosił.
— Opowiadajcie, ja k to było.
— A może cię słuchanie nuży, J a ­
siu!—zapytała w ylękniona staruszka.
Zaprzeczył, ponaw iając żądanie.
Zaczęto tedy opowiadać mu w dal­
szym ciągu, ale z w iększą już og lęd ­
nością, z pominięciem zbyt bolesnych
szczegółów.
Słuchał, nie przeryw ając, niekiedy
tylko ruchem ręki dając poznać, że
w szystko pojm uje.
W m iarę opow iadania, zdaw ał się
ożywiać. N aw et nikły przebłysk uśm iechu pojaw iał się chwilami na j e ­
go ustach. W idocznem było, że ju ż
pam ięcią zap an o w ał n a d tokiem wy-
Biblioteka Cyfrowa UJK
33
http://dlibra.ujk.edu.pl
padków, a i świadom ość obecnej chwili
mniej go w zrusza.
Jakoż rzeczyw iście tak być musiało
gdyż tera z począł się sam m ieszać do
rozmowy, rzucając uryw kow e pytania.
Kiedy zaś W ala opow iedziała o powszechnem współczuciu i życzliwości,
jakich w czasie jego choroby dozna­
no, rzekł z rozrzew nieniem :
— Chciałbym ja k najprędzej podzię­
kować. Jabym już na upartego mógł
w yjść na św iat Boży.
N apraw dę
mógłbym... Czuję się dość silnym...
I na potw ierdzenie tych słów oparł
się dłonią o poręcz fotelu, próbując
w stać. Ale siły zawiodły.
— Nie m ęczże się, Jasiul — napom i­
nała m atka— do czego to podobne.
A Słodowski zawołał:
— Nie mówiłem: Z wam i — ja k
z dzieckiem! P rzez dwa tygodnie p r a ­
wie nic nie braliście w usta. Zkądże
m ają być siły. T rzeba się najpierw
odreparować! A rosołku me łaska?
Poczem w ym ieniw szy spojrzenie z
panią Olszyńską, zażartow ał.
— Zgaduje, gdzie to tak panu J a ­
nowi pilno! Do Brzostowa!.. Id ąc do
państw a spotkałem w łaśnie konnego
ztam tąd...
3
Biblioteka Cyfrowa UJK
34
http://dlibra.ujk.edu.pl
— Mamy list od W andzi — w trąciła
W ala.— Obiecali się dzisiaj...
— Poczciwi! codziennie praw ie ktoś
nas odw iedza—dopow iedziała sta ru sz ­
ka, badawczo śledząc w rażenie m alu­
jące się na tw arzy syna.
Temu, na w zm iankę o B rzostow ie
blada tw arz zaczęła dygotać, lekki r u ­
mieniec siadł na policzkach, pierś sil­
niejszy poruszył oddech. Na rzęsach
zaśw ieciła łza.
— I nic mi o tern nie mówicie —
przem ów ił z wym ówką. Zaraz też
zaczął na sobie popraw iać ubranie,
jakby w izyta natychm iast nastąpić
m iała.
Słodowski stropił się wielce, oba­
w iając się, aby w zruszająca radość nie
zaszkodziła Olszyńskiemu.
Locz obaw a okazała się płonną. Jan
po niepokojącym , bezwiednym o d ru ­
chu, ow ładnąw szy w zruszeniem , pod­
nosząc rękę m atki do rozpalonych
w arg, odezw ał się słodko i prosząco:
— T rzeba mi się przebrać. Będę
gości oczekiw ał w salonie... Zobaczy
mama, źe spiszę się dzielnie. Ale t e ­
raz m uszę wypocząć... Zmęczyłem się
trochę.
Biblioteka Cyfrowa UJK
35
http://dlibra.ujk.edu.pl
I zw racając się do W ali i Słodow­
skiego, dodał:
— Pomóżcie mi, z łaski swojej, d o ­
stać się do łóżka.
Poprow adzono go, pod ram iona ująw szy. S taruszka co prędzej popra­
wiła poduszki. Siadł na kraw ędzi
łóżka, odpoczywając chwilę. Jak aś
myśl błoga zaśw itała w chorej gło­
wie. P opatrzył uw ażnie na stojących
obok W alę i Słodowskiego, zam yślił
się. P ani Olszyńska w ysunęła s:ę
z pokoju w celu przyniesienia limonady, k tó rą chory gasił pragnienie.
W ala chciała uczynić toż samo, s ą ­
dząc, iż dłuższa je j obecność krępuje
brata. Ale Jan zatrzym ał j ą gestem .
— Daj mi rękę, W alu — powiedział
ujm ująco.
Poczem ująw szy drobną dłoń sio­
stry zaczął delikatnie ściskać różowe
paluszki, baw iąc się niby dzieciak,
szukający „gdzie sroczka kaszkę w a­
rz y ła“. W reszcie nagłym ruchem dot­
knął ram ienia Słodowskiego i rzekł
nieśm iało:
— Tak mi tu dobrze z wami, że chcia*
łem o coś zapytać!., pomówić z tobą
kolego i z tobą, W alu... Cieszyłbym
się bardzo!.. O! bardzo! Ale...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Urwał, w ażąc m yśl dalszą.
— Ale to może kiedy indziej... p óź­
niej w am pow iem —dokończył cichną­
cym głosem.
I opadł na poduszki
P anna Olszyńska w ybiegła szybko
z pokoju, pożegnaw szy chem ika n ie ­
mym ukłonem .
Tem u w piersiach zakołatało silnie,
zimny dreszcz przebiegł po w szystkich
członkach.
Olszyński usnął, nie rzekłszy je d n e ­
go słow a więcej.
W parę minut potem szedł Słodowski do sw ego m ieszkania, z głow ą
opuszczoną, p ow tarzając smutnie:
— Kiedyindziej... później.
Chwała
Bogu że... kiedyindziej...
W zdychał ciężko,
IV.
— Co panu je s t—spytał H orst Kurzbach Słodowskiego, kiedy się przed
w ieczorem spotkali przed m ieszkaniem
Olszyńskich.
- Nic. Tylko chciałbym , aby Ol­
szyński jak najprędzej w yjechał — od­
rzekł tenże po niejakiem w ahaniu.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
— Możesz pan być spokojnym —z a ­
pewnił K urzbach. — W ym owa panny
Bruzdowicz poskutkuje. Z resztą p rze­
konamy się niebawem .
— Za dni parę mógłby ju ż poje­
chać. Zdrowszy je s t znacznie — n a ­
pom knął chemik.
— Przypuszczam , że zastaniem y p a ­
na Jan a usposobionym bardzo dobrze
dorzucił K urzbach w stępując na g a ­
nek.
,
Słodowski nie przeczył.
W eszli.
W m lieszkaniu Olszyńskich było
gw arno, praw ie wesoło.
Goście brzostowscy: pan Bruzdowicz,
W anda i ciocia Eufem ia baw ili ju ż od
godziny. Jan oczekiwał ich p rzy b y ­
cia w salonie. Usadowiony w ygodnie
na kanapie, liczył niecierpliw ie wolno
płynące chwile. Był bardzo w zruszo­
ny, ale tw arz m iał pogodną, uśm iech­
niętą. W ytężał ucho. n asłuchując tu r­
kotu, bo pani Olszyńska, obaw iając
się, aby go nie raził jask raw y , odbrzask zachodzącego słońca, zapuściła
firanki. P ogniew ał się n aw et za tę
zbyteczną, jego zdaniein, ostrożność,
lecz ostatecznie m usiał ustąpić s ta ­
nowczemu życzeniu matki, która prócz
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
38
tego salonow ą lam pkę przysłoniła zie­
loną um brelką. Nie pozwoliła również
na zdjęcie opaski z chorego oka.
N areszcie upragnieni goście p rzy ­
byli. Pow itanie było w zruszające.
Stary szlachcic praw ie pędem pod­
biegł do usiłującego pow stać Jan a
i sadzając go z pow rotem na k a n a ­
pie, zgięty wpół, długo w objęciach
zatrzym ał. Mówić nie m ógł z ro zrze­
wnienia, tylko bełkotał, m uskając su­
m iastym w ąsem pulsującą skroń cho­
rego.
Temu zaś, z ściśniętych natłokiem
uczuć ust płynęły bezładnie radosne
dźwięki: dobrzyl zacni! kochani państwo!
przeplatane szybkim gorączkowym od­
dechem.
Z kolei zbliżyła się pani Eufem ia,
a za nią W anda z tw arzą bladą, z s ia t­
ką błękitnych żyłek pod oczyma, któ­
re patrzyły tkliwie, lecz sm utnie.
P ierw sze w rażenie było dla niej
n ader bolesne. W idziała Olszyńskie­
go po wypadku kilka razy, ale nigdy
nie w ydaw ał je j się tak zmienionym,
jak obecnie. W ynędzniała, zmizerow ana postać, ośw ietlona zielonawym
blaskiem lam py, zdaw ała się być nie
z tego św iata. Zarost, którego p rzed ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
39
tem nie nosił, zapadłe policzki, czarna
jedw abna opaska na czole, uczyniły
Olszyńskiego praw ie niepodobnym do
tego, jakim był przedtem .
P ierś W andy zafalow ała bólem.
Z trudnością stłum iła łzy w ezbrane
pod powieką... Rozchyliła drżące w a r­
gi, ale nim słowo zbiegło, ręk a jej
znalazła się przy ustach Jana.
Nie całow ał, tylko wpił się łakom ie
w tę błyskaw icznie pochwyconą dtoń,
niby dręczony pragnieniem w ędrow iec
w owoc soczysty, i trzym ał tak s e ­
kund kilka bez przerw y, kładąc w ten
słodki dotyk duszę całą,
Z jej źrenic polały się długo po­
w strzym yw ane łzy, co ujrzaw szy Bruzdowicz, który podtrzym ując Jan a,
rów nież mokro m iał w oczach, zaw o­
łał.
\
— P atrzcie państwo! ona beczy...
— A b ra t niby nie! — odcięła w te
p ęd y pani Eufem ia, odciągając obez­
w ładnioną w zruszeniem W andę.
SłoWa te, wypowiedziane w eselszym
tonem, zrobiły wyłom w dotychczasowem usposobieniu.
P a n Bruzdowicz odstrzelił „ciotce“
żartem , ta nie pozostała dłużną, pani
Olszyńska dopow iedziała coś od s ie ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
40
bie, W ala uśm iechnęła się ukradkiem
i rozm ow a potoczyła się swobodniej.
Zajęto m iejsca wiankiem w pobliżu
kanapy, posypały się urywkowe p y ta ­
nia i wykrzykniki, po w iększej części
skierow ane do Jana, na które ten,
tłum iąc goszczące w piersiach w zru ­
szenie, sta ra ł się odpowiadać sp o ­
kojnie.
Po chwili, stary szlachcic, zam ie­
niwszy znaczące w ejrzenie z panią
O lszyńską i córką, przystąpił prosto
z m ostu do głów nego celu dzisiejszej
wizyty.
— Szlachetny to był czyn, kochany
panie Janie!— zaczął—ale nierozw ażny.
Można było życiem taki eksperym ent
przypłacić! Bóg łaskaw y zachow ał cię
n a pociechę m atce i ku wielkiej r a ­
dości nas w szystkich. W szystkich —
pow tórzył z naciskiem —bo przyznać
trzeba, że prócz nas—popraw ił—o s e r ­
cu których chyba nie w ątpiłeś nigdy,
wszyscy... wszyscy co do jednego...
P raw da?—zwrócił się do córki.
W anda skinęła głową.
— W szyscy—szepnęła.
— Uradziliśm y p rzeto —mówił dalej
nie kończąc przerw anego zdania—że
musimy cię coprędzej postaw ić na n o ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
41
gi. Co było m ożna zrobić w domu,
to się zrobiło; ale tu, ja k sam wiesz,
o specyalistów trudno, więc trzeb a
na dokończenie kuracyi w yjechać za
granicę. Musisz być na nówo takim
Jasiem , ja k byłeś przedtem — dokoń­
czył wesoło, biorąc Olszyńskiego za
rękę.
P anna Bruzdowiczówna dorzuciła,
w pomoc ojcu:
— W szakże życie i zdrowie nie
zawsze tylko do nas sam ych n a ­
leży.
Olszyński w estchnął, z dziękczynie­
niem spojrzaw szy na mówiącą. Rów­
nocześnie spotkał się z błagalnem
w ejrzeniem m atki. S taruszka sądząc,
że zechce się opierać, zasyłała niem ą
prośbę.
Na chwilę zapanow ało milczenie,
podczas którego Jan zdaw ał się zbie­
rać rozpierzchłe myśli. W reszcie rzekł,
przechylając głowę w stronę W andy;
— Dobrze... Zrobię wszystko, co
państw o zechcecie. Rozkazujcie.
— Victoria! — w ykrzyknął Bruzdowicz i kując żelazo na gorąco, ją ł
cały projekt w yłuszczać drobiazgowo,
pow ołując się niekiedy na p an ią Ol­
szyńską, która uradow ana pow olnością
i
'
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
42
syna, potakiw ała za każdym razem
gorąco. Pani Eufem ia, ze swej stro ­
ny, w trą c a ła aprobujące wykrzykniki!
— A to się wie! m a się rozumieć:
Koniecznie trzeba!..
Panny milcząco poruszyły główkami,
chory zaś m iał n a wszystko "jedną od­
powiedź:
— Dobrze... d o b rz e .. ja k zechcecie.
Potem sam zaczął pytać, kiedy w y­
jazd nastąpić może, utrzym ując, że
czuje się tak silnym, że choćby ju tro
mógłby jechać. D otąd wszystkQ ukła­
dało się dobrze. Olszyński w ydaw ał
się zupełnie zadowolonym, ro zru szał
się, na pożółkłej tw arzy zakw itł ru ­
mieniec, a zdrow e oko błysnęło oży­
wieniem.
K orzystając z tego, Bruzdowicz do­
dał:
— Myśmy tu w szystko za ciebie,
bratku, obmyślili. Za parę dni sk rz e ­
pisz się jeszcze lepiej i sakum pak
w drogę. Nie trzeb a odwlekać. Raz—
zniżył głos — że m atczysko poczciwe
uspokoi się, odetchnie, p o w tó re .. że
z oczami nie m a żartów...
Olszyński, pobladłszy, dotknął ręk ą
opaski.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
4.3
Bruzdowicz, zaniepokojony tym g e ­
stem , pospieszył:
— Niebezpieczeństw a żadnego n ie ­
ma. Ale zawsze... organ delikatny...
Specyalisty potrzeba! specyalisty... to
grunt!
I nie dając Janow i przerw ać, koń­
czył, uśm iechając się pobłażliw ie:
— Mamy w praw dzie m edykam ent
pod ręką... Ciotka z W andzią p osta­
rały się o wodę z Lourdes... Żebyś
wiedział, m iałem codzień k o n su ltację
w domu...
— T atk u —ję ła się bronić zapłoniona
W anda,
— Ale to sw oją drogą, a okulista
sw oją. W szystko przygotow ane... nic
nie brakuje... fundusze mamy...
Na w zm iankę o funduszach, Olszyń­
ski, który w łaśnie uśmiechem dzięko­
w ał za wodę z Lourdes, podniósł głowę
i z widocznem zakłopotaniem w patrzył
się w mówiącego.
— To będzie dużo kosztowało —
przem ów ił p rzeryw ając.
— Co duźol — oburzył się stary
szlachcic. — Cóż to, fabryki nie stać,
czy co! A to dobre! Masz kogo ż a ­
łować. T y ś im tysiące u rato w ał i
zdrow iem przypłacił! Byłoby dzieciń­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
44
stw em , dalibóg, mieć jakiekolw iek
skropuły, mój Jasiu!—ją ł przekonywać,
trzym ając dłoń Ja n a w sw ych rękach.
Dzieciństwo, dalibóg! Niechże pani d o ­
brodziejka powie!— zw rócił się do p a ­
ni Olszyńskiej.
— Sami się zaofiarowali z pomocą—
odezw ała się sta ru sz k a —a ja... przy­
jęłam ...
— Nie m a przeto o czem mówić.
Trudno się było przecież pytać cię o
zdanie, gdyś w alczył między życiem
a śm iercią. A tyś się kogo pytał! hml
Skoczyłeś w ogień na ra tu n e k i basta!
— Za to się nie płaci—odezwał się
zwolna, ale z naciskiem Olszyński.
— A któż mówi o zapłacie?! Speł­
niłeś ty swój obowiązek — ba! obo­
wiązek, bohaterskie w aryactw o, panie,
— pozwól i innym wypełnić, co do nich
należy—naciskał Bruzdowicz. — Z resz­
tą, to nie ja k a ś łaskaw a filantropia.
Przytem mylisz się grubo, je śli są ­
dzisz, że tu oddziałał jakiś przym us
moralny... Słowo honoru! Nie adoruję
ja ich, ale... co spraw iedliw ie, to sp ra ­
wiedliwie!..
— Pan ad m inistrator osobiście skła­
dał nam dowody wielkiej życzliwości
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
45
podczas tw ej choroby, Jasiu!—w trąciła
teraz matka.
— P a n H orst codziennie byw ał —
dorzuciła W ala.
A panna W anda dodała łagodnie:
— Nie trzeb a ludzi sądzić zbyt s u ­
rowo.
Olszyński spojrzał na nią z ro zrzew ­
nieniem. Pow iódł rę k ą po czole, ode­
tch n ął z głębi piersi.
— Chorem u w iele w ybaczyć p o ­
trz e b a —przem ów ił z odeieniem żalu.
Potem nachyloną nad nim m atkę
przyciągnął blizko u st swoich i rzekł
z przym ileniem :
— Czy im m ateczka podziękow ali
za mnie?
Do salonu wchodził H o rst z Kurzbachem i Słodowskim.
— O wilku mowa! — wesoło pow itał
w chodzących pan Bruzdowicz.
K urzbach rzucił badawczo okiem
po otoczeniu, skłonił się paniom i co
prędzej podszedł do Olszyńskiego.
— N areszcie—zaczął, ujm ując rękę
Jana, k tórą ten do uścisku w yciągnął—
wolno mi je s t pana zobaczyć i po­
dziękować... Nie moja wina, że się
spóźniłem... ale m am a—tu w skazał na
panią Olszyńską— tak broniła dostępu,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
4G
że do tej pory zaw sze odpraw iano
m nie z k w itk iem .. Tak... tak... W y­
bacz pan przeto, źe teraz tak obcesowo
i może nie w takiej, jakbym chciał, for­
mie, załatw iam się z długiem w dzięcz­
ności i przyjm ..
P o trząsn ął trzym aną dłonią kordyalnie. Głos K urzbacha brzm iał dono­
śnie, pewnie, z w ydatnym odcieniem
serdeczności. W ygłoszone zdania pły­
nęły z pośpiechem , znam ionującym
szczery poryw lub uprzednie przygo­
towanie.
Olszyński, zakłopotany, próbow ał,
przerw ać kilkakrotnie, lecz nadarem nie.
W reszcie, odpłacając za uścisk u ści­
skiem, rzekł poważnie:
— Jeżeli o osobisty między nam i
rachunek idzie, to ja w łaściw ie jestem
pańskim dłużnikiem.
Głos mu drżał, na tw arzy rozsiadło
się w zruszenie. H orst w ym aw iał się
od w szelkiej podzięki gestem , zaś pan
Bruzdowicz, na którego czułe sceny
oddziaływ ały niezm iernie, siląc się na
żartobliw ość, przem ów ił do stojącego
na uboczu Słodowskiego:
— Chemiku! chodźże i pan do tró j­
ki. Popłaczecie się razem . J a tym ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
47
http://dlibra.ujk.edu.pl
czasem poproszę szanow ną gosposię
o herbatkę.
— Waiuniu! — przypom niała pani
Olszyńska. Poczem obydwie zakrzątnęły się przy stole, zapraszając.
Niebawem całe tow arzystw o, z w y­
jątkiem Jana, zasiadło do h erbaty.
Jan posiedział jeszcze chw ilkę n a k a­
napie, ale czując się osłabionym doznanem i w rażeniam i, pożegnał to­
w arzystw o i przeprow adzony przez
Słodowskiego, u deł się do swego po­
koju' na spoczynek.
— Zatem interes ubity—odezw ał się
teraz wesoło do siedzącego obok K urzbacha, Bruzdow icz.— Byle pogoda do­
pisała, za dni p arę w ypraw im y n asze­
go pacyenta w św iat.
— Serdecznie się cieszę — odrzekł
na to Horst.
A pani Eufem ia zauważyła:
— Powinien jed n ak ktoś chorem u
w drodze tow arzyszyć.
— Gdyby nie zajęcie... ja sam... —
przem ów ił K urzbach.
— Możeby pan Słodowski — n a p o ­
m knęła doradczo W anda, oglądając
się za chemikiem, który jeszcze nie
powrócił.
Biblioteka Cyfrowa UJK
48
http://dlibra.ujk.edu.pl
— P an Stanisław! Jasiow i byłoby
bardzo przyjem nie— potaknęła m ilczą­
ca dotychczas W ala.
W źrenicach H orsta zaśw iecił odbłysk chytrej radości. P rojekt W ali
był mu bardzo na rękę. Lekcew ażył
sobie w duchu takiego jak Słodowski
ryw ala, ale chociaż obecność chem ika
była mu konieczną w w ielu razach,
rzekł, rzuciw szy okiem na W alę.
— Ze swej strony zgadzam się chę­
tnie na projekt pani, kilka dni m oże­
my się w cukrowni obejść bez pana
Słodowskiego. N ajchętniej go w yrę­
czę.
Lecz pan Bruzdowicz przeciął kwestyę, ofiarując się tow arzyszyć Janowi.
— Miałem w yjechać później. W szyst­
ko jedno, przyspieszę w yjazd. Chy­
ba, że mnie moje panie nie puszczą.
Na te słowa, W anda pow staw szy
szybko, podbiegła do ojca i łasząc się
ja k kotka, obsypyw ała siw ą jeg o gło­
wę pocałunkam i. On, bronił się niby
uśm iechem , pow tarzając:
— Tylko żadnych spraw unków . W y­
m aw iam sobie! Jadę w charakterze
siostry m iłosierdzia, nie komisyonera...
Ż adnych spraw unków ...
W idzę już
z miny ciotki, że o sążnistej konotatce
Biblioteka Cyfrowa UJK
49
http://dlibra.ujk.edu.pl
m yśli—zażartow ał w końcu z pani Eumefii.
T a żachnęła się z udanym gniewem ,
ale na sprzeczkę nie było czasu,
bo w łaśnie pani Olszyńska w ystąpiła
z dziękczynieniem , a rów nocześnie uka­
zał się we drzw iach w racający do to ­
w arzystw a Słodowski, który usłysza­
wszy, o co idzie, rzekł z prostaczą
otw artością:
— Jabym Janow i dodał jeszcze in ­
nego Anioła Stróża.
P anna Bruzdowiczówna spiekła raka.
H orst uśm iechnął się irocznie, spo­
glądając w stronę panny O lszyńskiej.
T a bez zastanow ienia przycięła:
— W łaśnie przed chw ilą mówiliśmy
o... Aniele Stróżu.
— Którym m iał być p an —dokończył
K urzbach przygryzając wargi.
Słodowski, pom iarkow aw szy się, po­
ta rł czuprynę.
W ala w ybuchnęła śmiechem.
— Oj dziecko! dziecko!—skarciła s ta ­
ruszka, robiąc Słodowskiemu miejsce
przy stole.
Rozm owa potoczyła się teraz w e se ­
lej- Żartow ano z siebie naw zajem .
N ajczęściej dostaw ało się chemikowi,
którego panny stale „Aniołem Stró4
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
50
żem “ sekowały. P rzy łączał się do nich
niekiedy K nrzbach, rzucając dowcipne
półsłówka, o ile nie um iał dotrzym y­
wać placu Bruzdowiczowi, który go
na polityczną dysputę w yciągał.
Horst słuchał z roztargnieniem wy
wodów Bruzdowicza, potakując bez­
m yślnie we wszystkiem , czem bez­
wiednie skaptow ał sobie serce starego
szlachcica do tego stopnia, że kiedy
R urzbach pożegnawszy tow arzystw o
wyszedł, zaczął go wychwalać.
— Szczególniejsza rzecz, ja k się zu ­
pełnie odrodził od ojca. Niemca ani
śladu... Złote serce, a głow a otw arta.
Jak dłużej między nami pobędzie...
Pani Eufem ia przerw ała:
— Gldyby się tak jeszcze w okolicy
ożenił.
— Bardzo dobra p a rty a —zauw ażyła
pani Olszyńska z przekonaniem.
W ala w ypiła pół szklanki herbaty
duszkiem.
V.
P an
dobre
wnili,
racya,
Bruzdowicz przywiózł bardzo
wieści. W iedeńscy lekarze u pe­
że operacya udać się musi, a kuchociaż potrw a dość długo, po­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
51
m yślnym stanowczo uwieńczona będzie
skutkiem.
Jakoż w parę dni potem , jeden
z uproszonych o to lekarzy nadesłał
telegraficzne zawiadom ienie o szczę­
śliwym przebiegu operacyi, a następnie
listowny opis szczegółów, z doniesie­
niem o wybornym stanie pacyenta.
Około Bożego N arodzenia odebrała
pani Olszyńska pierw szy list, pisany
ręk ą syna.
Radość była wielka.
Jan potw ierdził w ysyłane poprze­
dnio wiadomości, czuł się dobrze, m a r­
twiło go jedynie, że z porady lekarzy
nie może opuszczać m ieszkania przed
zupełnem wygojeniem nerw u ocznego,
co w najlepszym razie p otrw a jeszcze
kilka tygodni.
O dtąd co tydzień nadchodziły po­
dobne listy. Ja n pisał do matki, do
Brzostowa, do Słodowskiego, dopytu­
ją c s:ę o w szystkich i wszystko, pro­
sząc o częste i obszerne odpowiedzi.
I szły zapisane szczelnie ćw iartki
codziennie praw ie do kliniki w iedeń­
skiej.
Pani Olszyńska, pomimo tęsknoty za
ukochanym synem, w każdym liście,
pełnym m acierzyńskich przestróg, p ro ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
52
siła, aby nie przyspieszał przedv\cześnie przyjazdu, radząc przeczekać do
cieplejszej pory, do wiosny. „Mój J a ­
s i u — kończyła zwykle uspakajająco —
nie troszcz się o ranie, o W alę Zo­
staw iłeś nas pod dobrą opieką. Zacny
pan Bruzdowicz, W anda, pan S tani­
sław, pan Horst, otaczają nas tak ą
opieką, źe niczego nam nie brakuje,
chyba ciebie, mój drogi! Ale, mój Jasieczku, ja wolę czekać, czekać... by
leś nam zupełnie zdrów powrócił.
G niew ałabym się bardzo, gdybyś in a­
czej postąpił. Ja chcę tego... ja pro­
szę o to, mój drogi...“
Nieraz jednak przy pisaniu słów ta ­
kich łza szczera padała na papier
i tłum ione w estchnienie wydobywało
się z piersi staruszki. Nieraz, po w y­
praw ieniu listu na pocztę, padała Ol­
szyńska na kolana, m odląc się gorąco,
aby jej Najwyższy prędko a szczęśli­
wie syna pod dach powrócił.
P rag n ęła tego, nie tyle dla siebie s a ­
mej, ile dla W ali, zauważywszy z p rz e ­
strachem , źe w trzpiotow atem , nazbyt
nieraz w esołem dziewczęciu zaszła j a ­
kaś nie d ająca się niczem wytłóm aczyć zmiana.
Biblioteka Cyfrowa UJK
53
http://dlibra.ujk.edu.pl
Zdarzyło się nieraz pani Olszyńskiej
spotkać córkę siedzącą w kąciku ze
sm utną zadum ą na tw arzy, z obliczem
bezm yślnie utkw ionem w punkt jeden.
Na widok m atki zryw ała się nerwowo,
b rała porzuconą robotę do ręki, lub
zakręciwszy się po pokoju, wybiegała,
nie mówiąc słowa. Czasem znów bu­
dziła się w niej nien atu raln a w esołość.
Siadała do fortepianu, w ygryw ała n aj­
skoczniejsze polki lub walce, albo też,
przypadłszy do rąk staruszki, obsypy­
w ała je gorącem i pocałunkam i, szep ­
cząc zadyszanym głosem:
— Moja ty m ateczko złota! serdecz­
na, jedyna! Czy ty bardzo kochasz
sw oją Walę!
— Zkądże to pytanie! moje dziecko?
kocham... k o c h a m — u spakajała w tedy
staruszka, przytulając złotą główkę
W ali do u st drżących z obawą.
Przytrafiało się to parę razy. Po­
czątkowo sądziła pani O lszyńska, źe
niepokój o Ja n a tak ujem nie oddzia­
ływ a na w rażliw ą n atu rę Wali, po
niejakim jed n ak czasie przyszła do
przekonania, że po za tro sk ą o b rata
tkw ić musi inna jeszcze ja k a ś przy­
czyna.
Biblioteka Cyfrowa UJK
54
http://dlibra.ujk.edu.pl
Zw ierzyła się z tom przed panią
Eufemią, opowiedziawszy szczegółowo
swoje obawy.
Ta, w ysłuchaw szy, po krótkim n a ­
myśle zauw ażyła tonem pocieszania:
— Moja pani! W wieku Wali... cóż
dziwnego... my przechodziłyśm y toż
samo... Może się kim zajęła?
Olszyńskiej podobne przypuszczenie
nie przyszło nigdy do głowy. Zanie­
pokojona, w yrzekła z powątpiewaniem :
— Ale w kim? Nikt u nas praw ie
nie bywa...
— A pan Stanisław! pan... Słodowski—napom knęła pani Eufemia.
Z piersi Olszyńskiej w yrw ało się
westchnienie. Domysł był praw dopo­
dobnym Słodowski byw ał codziennie,
często rozm aw iał z W alą na osobności,
a dla całego domu okazyw ał tyle
szczerej przyjaźni, i e m ożna go było
rzeczyw iście o „zam iary“ posądzić.
I w gruncie rzeczy niktby nie miał
nic przeciw tem u, a najm niej sam a
Olszyńska, która Słodowskiego za j e ­
go przyjaźń dla Jana* pokochała, jak
drugiego syna.
Nie próbow ała też przeczyć, lecz
z całą otw artością w yznała, „że gdyby
i
Biblioteka Cyfrowa UJK
55
http://dlibra.ujk.edu.pl
to było praw dą, byłaby bardzo szczę­
śliw ą...“
Poczem obiedwie panie, odbywszy
na ten tem at w alną n arad ę, postano­
wiły, działając z całą ostrożnością,
w najw iększej tajem nicy, w ysondować
praw dę.
Odtąd staru szk a zaczęła daw ać pil­
niejsze baczenie na w zajem ny sto su ­
nek W ali i Słodowskiego, który zawsze
jednako serdeczny, w ylany, każdego
w ieczora podawnemu zachodził w od­
wiedziny.
Często tow arzyszył mu H orst Kurzbach i wówczas bywało najw eselej.
W ali w racał figlarny hum or, ożyw iała
się, dowcipkowała, pcdźartow ującz che­
mika, patrzącego w je j oczy ja k w obra­
zek święty.
W staruszce serce rosło. Była p ra ­
wie pew ną, że dom ysł pani Eufemii
m iał zupełnie słu szn ą podstaw ę.
Pew ność ta w zrastała z dniem k aż­
dym.
Tym czasem w cukrowni szło pozor­
nie wszystko zwykłym trybem . K am ­
pania była na ukończeniu. P la n ta to ­
rzy zaczęli odnawiać kontrakty.
Zboże po Nowym Roku spadło je ­
szcze w cenie, ten i ów potrzebow ał
Biblioteka Cyfrowa UJK
56
http://dlibra.ujk.edu.pl
pieniędzy, każdy przeto spieszył do
cukrowni po zaliczkę. A zaliczki w y­
dawano teraz, stosow nie do ro zp o rzą­
dzenia adm inistratora, w zwiększonej
normie. To niejednego zachęciło. Przytem Bruzdowicz zaniechał na razie
opozycyi. Polubiwszy napraw dę mło­
dego dyrektora, nie chciał mu z s a ­
mego początku staw iać trudności, nad
to straty, jakie fabryka poniosła w sku­
tek wybuchu, skłoniły go po części do
zmiany wymagań.
Nie zobowiązując się przeto do ni­
czego na przyszłość, podpisał umowę
na daw nych w arunkach, zastrzeg ając
jednak stanow czo w rozmowie z H o r­
stem , „że na przyszły rok, da Bóg do­
czekać, nieodw ołalnie zażąda podwyż
ki.“
Młody K urzbach zobowiązał się ze
swej strony dołożyć w szelkich starań,
aby w niedalekiej przyszłości módz pla n ­
tatorom korzystniejsze ofiarować w aru n ­
ki. Na początek już zwiększył procent
wydawanych wytłoków i m elasy, w y­
dzielanych poprzednio ba*rdzo skąpo.
U stępstw o to, na korzyść plan tato ­
rów uczynione, jako też pow iększenie
zaliczki na m órg zakontraktow anych
buraków, usposobiło ogół interesantów
Biblioteka Cyfrowa UJK
57
http://dlibra.ujk.edu.pl
dla nowego dyrektora bardzo dobrze.
W rozmowach, toczonych na ten te­
m at po okolicznych dw orach, w yrósł
H orst K urzbach na człow ieka dobrej
woli, który odmiennym niż ojciec po­
stępow ać zam ierza torem . Uznanie,
jakiem go darzył Bruzdowicz, z czem
się stary szlachcic nie taił, szlache­
tny postępek z Olszyńskim, układność
w obejściu, zjednały mu w końcu naj­
oporniejszy ch. W iedziano przytem , że
i w sam ej fabryce inaczej się teraz
dzieje.
— W ziął podobno niemców w k a r­
by—pow tarzano sobie z zadowoleniem
przy sposobności, co rów nież nie m o­
g ło się nie mogło się niepodobać, a po
c eę ści było praw dą.
W sam ej rzeczy, H o rst K urzbach
mniej przestaw ał ze w spółrodakam i
a w stosunkach służbowych traktow ał
ich chłodno i wyniośle.
Zdarzyło się, że parę razy n a rz u ­
cającem u się ze swojem zdaniem b u ­
chalterow i przyciął głośno ostrym
tonem:
— Nie m ieszaj się pan w niesw oje
rzeczy. Nie potrzebuję doradców.
Coś podobnego spotkało rów nież maszynm ajstra K notza i k asyera, ogół
Biblioteka Cyfrowa UJK
58
http://dlibra.ujk.edu.pl
zaś dozorców karcił surowo za n a j­
m niejsze przew inienie.
Był to naw et w pojęciu Gźyckiego,
który niemniej m iał obecnie utrudnio­
ny przystęp do osoby dyrektora, kurs
nowy, a zupełnie niepożądany.
W spółplem ieńcy sarkali głośno, a że
wszystko musi mieć swoją, przyczynę,
zaczęto śledzić d y rektora i o statecz­
nie odnaleziono zrozum iały dla w szyst­
kich powód takiej raptow nej zm iany
postępow ania.
In try g a polska nie daw ała rodakom
Bism arka spokoju n aw et w dziedzinie
przem ysłu.
W rzeszy obrażonych zaczęły teraz
krążyć najprzeróżniejsze wieści o s to ­
sunkach młodego K urzbacha z O lszyń­
skimi. W kółku domowem rozpraw ia­
no otw arcie, że dyrektor kocha się
w W ali. Matki i córki były oburzone,
zw łaszcza K notzow a, która od czasu
balu jubileuszow ego niechętnym już
na Olszyńskich spoglądała okiem. Do­
szło do tego, że przy spotkaniu zacze­
piano Słodowskiego dwuznacznem py­
taniem o „zdrowie panny O lszyńskiej.“
Chemik, nie podejrzew ając złośliwo­
ści, odpowiadał dobrodusznie, tłóm acząc sobie tę niebyw ałą dotąd u p rz e j­
Biblioteka Cyfrowa UJK
59
http://dlibra.ujk.edu.pl
mość „niem iaszków “ chęcią przypodo­
bania się Olszyńskim, z którym i teraz
dyrektor tak dobrze żyje.
I nie raziło go to bynajm niej.
Do dworku Olszyńskich, na szczę­
ście, nie dochodziły długo te uw ła­
czające wieści.
Olszyńskie, po wyjeżdzie Jan a, ż y ­
ły w w iększem jeszcze niż poprzednio
odosobnieniu, nie byw ając po za ko­
ściołem i Brzostow em nigdzie; prócz
Bruzdowiczó w, Słodowskiego i H orsta
nie przyjm ując u siebie nikogo.
N aw et z Gżyckim, który dawnem i
czasy zachodził niekiedy, widywały się
rzadko.
Ten zresztą nie poważyłby się na
żadną aluzyę.
W ielkie też było zdziwienie sta ru sz ­
ki, gdy pew nego dnia z sam ego rana,
zaszła do niej z w izytą żona Maszynm ajstra, pani Knotzowa.
W ali natenczas nie było, gdyż W an­
da, będąc poprzedniego dnia, zab rała
ją do Brzostow a. Osam otniona s ta ­
ruszka przyjęła niespodzianego gościa,
rad a w duchu, źe będzie m ogła z kim
p arę słów wymienić.
Knotzowa, w ygłosiw szy n a w stępie
kilka zdawkowych komplimentów, po*
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
60
częła się w ypytyw ać o W alę, ubole­
w ając łam aną polszczyzną, źe „kocha­
nej, drogiej, m ilutkiej panny O lszyń­
skiej“ nie zastała.
— Bo, mam naw et m aleńki interesik—mówiła, p rzerzucając kartki alb u ­
mu, w którem znajdow ała się duża ga
binetow a fotografia młodego Kurzbacha z podpisem „przyjaciel“ — prośbę
do córeczki szanownej pani.
— Jakąż? — sp y tała staruszka, nie
tając zadziwienia.
K notzow a zakręciła się na kanapie,
zm rużyła św idrujące oczy, przystroiła
tw arz w w yraz sztucznego zakłopo­
tania.
Pani Olszyńska ponowiła pytanie:
— Czemże możemy służyć? Do­
prawdy, nie domyślam s ;ę...
— Ach, droga pani! — zaczęła teraz
K notzow a z uśm iechem tajonej złośli­
wości. — Ach droga pani! Nie wiem,
od czego zacząć, niechże się pani za
m oją śm iałość nie pogniewa... ale isto ­
tnie... bez poparcia szanownych pań...
P rzerw ała znowu, badając, jak ie po­
czątek przem ów ienia w yw arł w raże­
nie. Olszyńska, nachylona cokolwiek,
słuchała spokojnie, pogodnie, spoglą­
dając na mówiącą.
Biblioteka Cyfrowa UJK
61
http://dlibra.ujk.edu.pl
Po kilku głębokich w estchnieniach
dokończyła:
— Mąż mój, równie jak syn pani,
zapadł na zdrowiu. Chciałabym, żeby
na jaki m iesiąc w yjechał o d począć..
Inni przecie po parę miesięcy siedzą...
Ale dyrektor ani słyszeć nie chce
o urlopie... Rzeczywiście zajęcia je s t
teraz przy m ontowaniu nowego kotła
wiele...
— Skoro Ja ś w róci—z chęcią męża
pani z astąp i—w trąciła staruszka.
— O droga pani! — w ym aw iała się
Knotzowa — tego nie śm iałabym w y­
magać. Z resztą syn pani dobrodziej­
ki zapewne czas jak iś jeszcze zabaw i,
a mój stary tak potrzebujel tak po­
trzebuje!..,
— Możeby w takim razie pan Słod o w sk i..—napom knęła Olszyńska
— O to już mniejsza... Roboty zaa­
wansowane. Gdyby tylko pan d y rek ­
tor zechciał uwzględnić...
W zięła Olszyńską za rękę.
— Pani złota! pan K urzbach bywa
u państw a codziennie. Prosiłabym o ży­
czliwe słówko... pani... panny Wali
przedew szy stk iem ..
Staruszka, chociaż nie dom yślała się
się ukrytego znaczenia tej prośby,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
G2
nie chciała przyrzekać, uw ażając, źe
pośrednictw o w tym wypadku byłoby
poniekąd nadużyciem względów życzli­
wego człowieka.
Zaczęła tedy grzecznie tłóm aczyć,
że w spraw ach fabrycznych rzadko
rozm aw iają z K urzbachem , wątpi p rz e ­
to, czy w tym razie w staw iennictw o
odniosłoby pożądany skutek.
— Pan K urzbach w ydaje mi się
w tych spraw ach bardzo absolutnym —
m ówiła tonem grzecznej wym ów ki —
m ógłby się obrazić. Z drugiej strony
jestem przekonaną, że gdy się go o co
w prost poprosi, me zw ykł odm awiać.
— Oi nie wszystkim! nie w szystkim —
nacierała K notzow a.—D yrek to r u p rz e ­
dza się do ludzi, a do mego m ę­
ża w łaśnie je s t uprzedzony — w tr ą ­
ciła z żalem- — Inaczej nie pow a­
żyłabym się trudzić szanow nych pań...
Ale wiem, czuję, że od tego wszystko
zależy. Jestem pewna, pow tarzam , że
jedno słowo drogiej panny Wali...
Spojrzała znacząco i dokończyła:
— Piękne oczy wiele mogą.
Słowa te były naw et dla dobrodusz­
nego um ysłu Olszyńskiej zgrzytem ,
którego nie m ogła nie pojąć. Jakoż
chm ura niesm aku i odczutej obrazy
Biblioteka Cyfrowa UJK
63
http://dlibra.ujk.edu.pl
powlokła spokojną dotychczas tw arz
staruszki.
Pow stała i rzekła zimno:
— Mylnie panią o naszych sto su n ­
kach z dyrektorem poinformowano.
Ani ja, ani moja córka — dodała z n a ­
ciskiem — nie umiemy w ten sposób
skarbić sobie niczyich względów.
— Ależ droga pani!—przerw ała Knotzowa, zrobiwszy przerażoną minę.—
Jak dzieci kocham, nie m yślałam nic
złego... któżby śm iał przypuszczać! tak
mi się samo z u st wyrwało... O dro­
ga pani!
W yrzuciła cały potok w ykrzykni­
ków. Ale staru szk a zimniej odparła:
— Nie mówmy więcej o tem.
I nie zw ażając na siedzącego upor­
czywie na kanapie gościa, zaczęła
uprzątać-pokój, p rzestaw iając m achi­
nalnie różne graciki z komody na stół,
ze stołu na komodę.
W ysilała się na chłodny spokój,
choć w sercu m iała gorycz i ból.
K notzow a po chwilowem milczeniu
ponowiła ekskuzę, poczem z całą uniżonością, pożegnaw szy ham ującą z tr u ­
dem rozżalenie Olszyńską, wyszła.
S trzał był celny.
Biblioteka Cyfrowa UJK
64
http://dlibra.ujk.edu.pl
Po odejściu Knotzowej padła O l­
szyńska na kanapę. Ból szarpiący w y ­
pełnił pierś staruszki, nieuchw ytny
przestrach zaw ładnął sercem . Usiło­
w ała skupić przesuw ające się błyska­
wicą złowrogie myśli. Zjadliw e słow a
otw ierały przed nią całą otchłań gorz­
kich, w strząsających przypuszczeń...
B roniła im się rozpaczliwie całą
głębią m acierzyńskiej ufności, a je ­
dnak w miarę, ja k sobie uprzytom nia­
ła każdą chwilę obecności młodego
K urzbacha, nie m ogła oprzeć się bez
w iednem u przygnębieniu. Było coś,
czego dawniej nie dostrzegła, co
w poczciwości swej inaczej tłóm aczyła, a ludzie inaczej pojęli.
Nie w ątpiła, że to tylko pozory, że
w gruncie rzeczy nic złego stać się
nie mogło, lecz i te powierzchowne
oznaki zatrw ożyły stro sk an ą m atkę
niepom iernie.
Długi czas p rzesiedziała w zam y­
śleniu, rosząc pom arszczoną tw arz
łzami, w reszcie doznała niejakiej ulgi.
Groźne widmo zakazanego owocu za­
częło stopniowo m aleć, podejrzenia
słabnąć, a na ich m iejsce w ystępow ał
tylko potężny żal do ludzi, co się na
dobrą sław ę jej dziecka targ n ąć śmieli.
Biblioteka Cyfrowa UJK
65
http://dlibra.ujk.edu.pl
— D la złych wszystko złem — my­
ślała, przypom niawszy sobie, że pierw ­
szy Słodowski, którego uczucia nie po­
zostaw iały żadnej wątpliwości, byłby
to „coś“ zauw ażył — W ala trzpiot! to
prawda... ale Stanisław .,, tacy p rze­
czuw ają zwykle... Nie! nie! to być nie
może! Czego to ludzie nie w y m y ślą ..
Uspokoiła się znacznie, mimo to j e ­
dnak na dnie duszy pozostać m usiała
jak aś gryząca w ątpliw ość, gdyż kiedy
W ala, wróciwszy wieczorem z Brzostówa, zaczęła się w edług zwyczaju
trzpiotać, staruszka napom niała z po­
wagą:
— Moje dziecko! trzeb a więcej zw a­
żać na siebie. Mógłby ktoś za złe
mieć zbytnią wesołość. Ludzie ludź­
mi! sądzą powierzchownie, nie p atrząc
głębiej... *
Twarz W ali w jednej chwili oblał
rum ieniec.
P rzysunęła się trw ożli­
wie do matki, śliczne oczy zam gliły
się żalem . Staruszka pogładziła jej
włosy, pow tarzając:
— T rzeb a być uw ażniejszą. Bywa
u nas pan Słodowski... człowiek cichy,
zacny bardzo... bardzo... Mogłoby mu
się to nie podobać...
5 -
Biblioteka Cyfrowa UJK
66
http://dlibra.ujk.edu.pl
W ala w ydęła w argi, spłoszony to ­
nem przem ów ienia m atki figlarny uśmiech prześlizgnął się znów po za­
rum ienionej tw arzyczce. Malinowe u sta
szepnęły:
— P an Słodowski? A cóż panu Słodow skiem u do mnie... mateczko!
S taruszka pogroziła żartobliw ie.
— Alboż nie widzisz, dzieciaku, że
on na seryo myśli...
P ierś W ali zafalow ała silniej i p rzy ­
śpieszonym oddechem w ybiegły słowa:
— Niech sobie myśli! niech sobie
myśli!
'P rzesunęła rę k ą po czole i pierz­
chła do drugiego pokoju.
Teraz w przekonaniu pani O lszyń­
skiej nie ulegało najm niejszej w ątp li­
wości, że W ala zajęta Słodowskim.
To w stydliw ie wyrzeczone: „niech
sobie m yśli,“ ten rum ieniec i ucieczka
na sam ą w zm iankę o chemiku, były
dla staruszki jasn y m dowodem, że do­
m ysły pani Eufem ii i jej w łasne spo­
strzeżenia nie są dalekiem i prawdy.
Z astanaw iając się, przypom niała so­
bie, że i ona niegdyś, kiedy niebosz­
czyk ojciec Jan a sta ra ł się o je j rękę,
n a sam dźwięk drogiego im ienia p ierz­
chała onieśm ielona, kryjąc w zru szają­
Biblioteka Cyfrowa UJK
67
http://dlibra.ujk.edu.pl
cą radość przed okiem najbliższych.
A i to sobie przypom niała, że ta w ła­
śnie nieśm iałość była powodem, że ją
posądzano o skłonność do innego mło­
dego człowieka, dla którego przecież
nic, prócz życzliwej przyjaźni, nie
miała.
W łasne wspom nienia utuliły do re ­
szty wszelki niepokój, wobec czego
uw ażała za stosow ne zataić zupełnie
przed córką bytność K notzow ej.
Po co bez celu m artw ić biedne dziec­
ko złośliwą plotką? Udzielone o strze­
żenie wydało się staruszce na razie
w ystarczającem . W przyszłości, dia
zapobiegnięcia jakim kolw iek niew cze­
snym przypuszczeniom , p o stara się,
aby podczas w izyt dyrektora nie zo­
staw iać W ali sam ej, a potem... potem...
niechno tylko Jaś wróci, to się i w szyst­
ko skończy. Pow ie mu całą praw dę,
Jaś w ybada Słodowskiego i...
T ą m yślą żyła, a oswoiła się z nią
do tego stopnia, iż czasem w ydaw ało
się jej, że to w szystko już było, mi­
nęło, tylko ona z wielkiej radości za ­
pom niała i po daw nem u oczekuje je sz ­
cze.
I tak upływ ał dzień za dniem.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
VI.
W iosna w racała w cześniej niż zw y­
kle. Już na W ielkanoc zazieleniły się
pęki w ierzbiny, w ystrzeliły po mie­
dzach kępki pierw iosnków i m acie­
rzanki, w ogródku Olszyńskich gałązki
wisien okryły różowo-białe pęki, a r a ­
zem z pow racającem ciepłem nadszedł
list od Jan a, że najdalej za dw a tygo­
dnie pow ita ukochanych.
Pani Olszyńska liczyła godziny, mi­
nuty praw ie, dzieląc się z każdym ra ­
dosną wiadomością:
— Już... już!
W szyscy też oczekiwali tej chwili
z niekłam anem pragnieniem . W ieczor­
ne pogaw ędki w dworku Olszyńskich
dźwięczały toraz ustaw icznie: Jasiem ,
panem Janem , naszym kochanym pacyentem!
Przygotow ano uroczyste przyjęcie.
Słodowski m iał w yjechać na sp o tk a­
nie, a pan Bruzdowiez in gratiam po­
w rotu w ypraw iał przyjacielską fetę.
— Co się odwlecze to nie uciecze—
zapowiadał — mieliśmy się zabawić
przed tym nieszczęśliw ym wypadkiem ,
pow etujem y sobie teraz.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
A pani Eufem ia, która m yśl w ysw a­
tania W ali za Słodowskiego wziąw szy
do serca, przy każdej sposobności w y­
stępow ała z m atrym onialnym projek­
tem, parę razy szepnęła na ucho Ol­
szyńskiej:
— Dobrzeby było, żeby się tak przed
przyjazdem pana Ja n a oświadczył. By­
łaby" to praw dziw a niespodzianka,
A nic ta k nie krzepi, ja k dobra w ia­
domość...
— Moja pani!—odpow iadała sta ru ­
szka, z pobożnem w estchnieniem wzno­
sząc oczy ku górze. — Moja pani! d a ł­
by Bóg, dałby Bóg! ale ja nie chcę
żadnego nacisku wywierać... Niech się
samo ułoży...
Ale nie było w tern pow iedzeniu
praw dy zupełnej.
Gorąco pragnąc tego związku, pani
Olszyńska sta ra ła się, ułatw iając zbli­
żenie, dopomagać, aby „się to jakoś
i jaknajprędzej ułożyło.“
Coraz więcej dla Słodowskiego s e r­
deczna, trak to w ała go z w ylaną p o u ­
fałością, nieomal ju ż jak członka ro ­
dziny, dla którego nie m a się żadnych
tajem nic. Naum yślnie też, ilekroć za ­
chodził, zostaw iała go sam na sam
z W alą, oddalając się pod jakim kol­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
7°
wiek pretekstem z pokoju. W yszedł­
szy, z bijącem sercem oczekiwała, ryc.hło-li za nią wbiegnie zapłoniona W a ­
la z okrzykiem:
— Matuchno! ja k a ja szczęśliwa! już..,
j u ż ...
Ani na chwilę nie w ątpiła, że to kie­
dyś nastąpić musi.
— W yraźnie m ają się ku sobie —
rozm yślała nieraz. — Tylko obojgu na
śm iałości zbywa.
Czasami przy staw ała pod drzwiam i,
podsłuchując. 0 czem też rozmawiają?
P odglądała przez szpary, przez d ziu r­
kę od klucza.
Ale za każdym razem spotykał s ta ­
ruszkę zawód.
Siadywali w pew nem oddaleniu od
siebie. W ala m achinalnie liczyła „ocz­
k a “ szydełkow ej roboty, chemik, uśm ie­
chnięty słodko, prztykał w palce lub
gładził jeżo w atą czuprynę, rzucając
niekiedy półsłów ka, na które otrzym y­
w ał zwykle obojętną odpowiedź.
Gniewało to staruszkę.
— Siedzą, ja k trusie! Do czego to
podobne!
^
I chrząknąw szy na ostrzeżenie w cho­
dziła niby z ciekaw ością pytając:
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
71
— O czemże to państw o tak zawzięcie
rozprawiacie?
Ale zaraz nie m ogąc się utrzym ać
w przybranym ch arakterze, dodaw ała
z napom nieniem:
— M ogłabyś też, W alu, dać pokój
robocie. P an Słodowski chyba nie cie­
kawy!
Chemik, zaw sze pogodnie u śm iech­
nięty, odpow iadał bezm yślnie:
— I owszem i owszem...
I robił miejsce staruszce, któ ra przy­
siadłszy na chwilę, znów po niejakim
czasie wychodziła, z pocieszającem
przekonaniem :
— Może teraz...
Sceny takie pow tarzały się praw ie
codziennie. Codziennie też odradzały
się nadzieje, tak, źe w końcu p o jaw ie­
nie się chem ika było dla staru szk i
zw iastunem pożądliwie w yczekiw anej
chwili.
— Już dziś, ju ż dziś, napew no—m y­
ślała, obrzucając badaw czem okiem
nadchodzącego gościa. — Ma minę b ar­
dzo seryo...
Ręce jej drżały przy powitaniu.
. A i chemikowi przy pow itaniu serce
nieraz zabiło młotem,
Biblioteka Cyfrowa UJK
72
http://dlibra.ujk.edu.pl
Nieraz, kiedy z synowskim szacun­
kiem przykładał u sta do w yciągniętych
przyjaźnie rą k staruszki, kiedy uczuł
w ejrzenie w patrzonych w siebie oczu
poczciwych, tracił rów now agę, opusz­
czała go zwykła trzeźw ość, gorączko­
wy poryw w ypełniał pierś. I w tedy,
tylko wybuchnąć! tylko do nóg się rz u ­
cić! i prosić, i żebrać, i skam łać:
— Matko! dajcie córkę... na zbaw ie­
nie duszy, dajcie! Nikt jej bardziej
mocno nie ukocha, zacniej nie usza­
nuje, matko! P ies w ierniejszym nie
będzie, gołąb serdeczniej nie utuli...
Dajcie! bo dłużej serca nie wstrzym ać!
Nie odtrącajcie! matko!
Lecz zanim rozfalow ana m yśl zdo­
łała objąć zrodzoną w sercu prośbę,
nim słowa ukuła, przejm ow ał go naw skroś lęk dziwny, tłum ił, odw racał na
w spak rozbujało przed chw ilą chęci...
Chemik zw ieszał głow ę i wchodził
z uratow aną nadzieją, milczący, z do­
brodusznie uśm iechniętem obliczem,
z duszą, w której teraz bojaźń przed
wielkiem szczęściem huczała głuszącem wszystko:
— Nie! nie! nie! Gwiazdki z nieba
zachciało ci się chłopie! a zasię! Nie
tykaj, b'o ci popatrzeć nie pozwolą!
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
73
Nie tykaj! Źrenice ci w ypatrzeć w ol­
no, ale więcej nic! nic! nic! Spłoszysz...
zamigoce... zniknie. A tobie Pędzie
ciemno, strasznie ciemno... Ciemniej
niż teraz, gorzej niż teraz... straszniej...
Ąle i taka rezygnacya rodziła się
w umyśle Słodowskiego nie zawsze,
jedynie w chwilach wielkiego n a p rę ­
żenia. Potem m ijała i w tedy ogarniał
go żal i ja k a ś niechęć do sam ego sie­
bie«
— Głupcze jakiś koronny, Stachu! —
rozm yślał po niewczasie, tłukąc dłonią
po szerokiem czole. — Skończyłbyś raz
i basta! Poprosisz — dadza... A nie!
to... to...
T ego, coby się potem stało, nie do­
pow iadał naw et w myśli, tylko krył
tw arz w ręce i stygł.
Mógł tak godzinami siedzieć bez
myśli, bez czucia.
Dopiero nadejście służącego budziło
go z tej m artw oty.
N astępow ała reakcya, skołatany o r­
ganizm szukał w ypoczynku w m arze­
niach lub pracy. Słodowski b ra ł c z a p ­
kę i wychodził na przechadzkę lub do
fabryki, gdzie ze zdwojoną energią
pracow ał. Przynosiło mu to doraźną
ulgę, przedew szystkiem staw ał się na-
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
74
pow rót sobą, m yślał na chłodno, p rz e ­
traw iał odczute w rażenia i przycho­
dził do przekonania, że w całej tej
spraw ie on jeden je s t winien.
— Jużció—m yślał w tedy—nie umiem
się brać do rzeczy. Korona mi z gło­
wy nie spadnie, bo je j nie mam. Zre­
sztą, po co m a koniecznie spadać? By­
łem się tylko w ygadać potrafił... W tern
sęk... T ak mi coś gębę zamyka, że
ani rusz! Z aniołem - bym prędzej umiał... Ale trzeba... trzeba... Choćby
mnie naw et nie tak kochała, to co? Ja
jej naw et o to nigdybym nie prosił...
może z czasem... sama... Byłem się
tylko m ógł wygadać, w ycisnąć to, cze­
go tu... pełno, że g arścią brać, n a ży­
cie starczy!
I bił się w piersi tą garścią, która
brać nie um iała, i z deterrainacyą ru ­
szał znów do dw orku Olszyńskich,
ucząc się po drodze słów takich: „co
to... no! czyste złoto, krew serdeczna!“
Oczy mu świeciły, tw arz prom ienia­
ła. Umiał! Teraz na pewno powie. Co
będzie, to będzie! T rzym ał się ostro
do... progu. Na widok W ali nauka
szła w las. Słodowski bąkał o pogo­
dzie, o burakach, o cukrze naw et. Ale
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
75
„czystego z ło ta “ nie m ógł wydobyć.,
może dlatego, że czyste.
Pot rzęsisty spływ ał mu z czoła...
nie m ógł. Gdzieś mu się słow a za­
podziały, dźwięki pieszczone uciekły,
drżących w arg nie tknąw szy, choć je
łowił dyszącym, przyśpieszonym odde­
chem. Skupiał ponlątane myśli, do­
prow adzał do poiządku, zdobyw ając
się na heroiczną odwagę... już tylko
zacząć...
Gdyby nie kłębek różowej włóczki,
który w łaśnie w ypadł z cudnych r ą ­
czek W ali... kto wie?
Musiał przecie kłębek podnieść. Na
to tyle czasu potrzeba—zapom niał. N ie­
dobrze je s t schylać się, gdy kto g o rą ­
co myśli. K rew zbiega z serca w s a ­
me skronie i trochę duszno. Łatw o
przytom ność stracić. A nim człowiek
przyjdzie do siebie...
To znów wejdzie ktoś, m atka... spoj­
rzy przenikliw ie, choć czule, zagada,
zażartuje, aż się znów w szystkie szy­
ki pom ieszają. Z konieczności trzeba
poczekać, upatrzyć sw obodną, zupełnie
sw obodną chwilę. N aw et lepiej pocze­
kać, „ułoży się “ lepiej, pójdzie g ła ­
dziej. Byle tylko kto nie przeszko­
dził.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
76
Czeka, istny m łyn m ając w głowie.
Zam iast ż a ru —serce. W iruje, trze pod
czaszką, aż w oczach łupie! Już... już!
T ym czasem słychać czyjeś kroki!..
— Ż eby to!.. — k)ąć musi w duchu,
tak mu nie idzie. Znów przepadło.
Skrzypnęły drzwi. W chodzi H orst
K urzbach. T eraz już na nic!
Słodowskiemu przykro, bardzo p rzy ­
kro. Ale nie może przecież tego p o ­
wiedzieć. Godzina dziew iąta, p r z y ­
szedł o szóstej: tyle czasu zm arnow ał.
Nie przypuszczał, że już tak długo
siedzi. Kiedyindziej się pospieszy, ale
teraz trzeb a dać za w ygraną. Nie
wypada naw et okazywać niezadow ole­
nia. Przykro może być tylko jem u...
Sam zawinił, więc sam cierpi. W do­
datku W ala tak wesoła, uśm iechnięta,
tak patrzy ja k o ś inaczej... Dziwna
rzecz! Ile razy są w e dwoje tylko lub
choćby z m atką, nigdy się tak nie
śmieje... Chciałby, żeby się tak z nim
jednym weseliła!..
Ale co tam! śmiech nie przychodzi
na zawołanie. N aprzykład on sam te ­
raz nie potrafiłby się napraw dę w e se ­
lić, choć przecież m a tw arz uśm iech­
niętą. Czemu się dziwić?! Nie będzie
się dziwił. Zresztą...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
77
— To takie proste!— rozw aża. — Że­
bym tak um iał gadać na poczekaniu,
ja k K urzbach, to co innego! Jem u
łatw o, w salonach wychowany, a przytem... lekko... plecie trzy po trzy...
A mnie... Tego, co jabym chciał po­
wiedzieć, toby i on w ykrztusić nie p o ­
trafił—pociesza się.
Ale mu jakoś z każdą chw ilą b a r­
dziej przykro.
Nie wie dlaczego, lecz czuje, źe mu
się dusza łzawi... Nie usiedzieć dłu­
żej. Żegna się, bierze kapelusz... Chcą
go zatrzym ać. Pani Olszyńska zap ra­
sza, a H orst, śm iejąc się, pyta:
— Gdzież to chemikowi tak pilno?
Z ostałbyś pan lepiej, poszlibyśm y r a ­
zem.
Ale on zostać nie może. Nie. Gdy­
by tak jeszcze W ala przem ów iła choć
słowo... Ale gdzietam! i ona jak aś,
mimo wesołości, zaniepokojona. Spu­
szcza oczy, ręce je j d rżą.. Omal nie
puściła trzym anej w ręku torebki...
Słodowski wychodzi powolnym, nie­
zgrabnym krokiem. P rzy g arb ił się,
głowę zwiesił. Coś go gniecie ku zie­
mi, przyciska. Lżej mu bywało, kiedy
uczniem na w akacyach w kolonii ojca
worki pszenicy do spichrza nosił.
Biblioteka Cyfrowa UJK
78
http://dlibra.ujk.edu.pl
Ciepły, w iosenny w ietrzyk niesie za
nim echa prow adzonej w dw orku ro z­
mowy. Rozróżnia miękki barytonow y
głos dyrektora, srebrne dźwięki W ali...
P ani Olszyńska także coś mówi.
Żal mu, że porzucił tow arzystw oRadby pow rócił .. W styd mu trochę.
— Kiedy ja będę do ludzi podobny—
m yśli.—To śm iechu, dopraw dy, w arte!
W ysiedziałem się tyle czasu... drugi
toby... panie! Przecież raz odważyć
się trzeba...
W ym kchuje rękam i z m ocnem p o ­
stanow ieniem poprawy... jutro.
Czasem, w sam otnych ścianach sw e ­
go m ieszkania zdobyw a się na filozo­
ficzny spokój.
— Sam nie dam sobie ra d y - rozw a­
ża w tedy—z kobietam i tracę jakoś gło­
wę. Ale niechno Ja n powróci... P o­
wiem mu otwarcie... T a k będzie n aj­
lepiej! Jan w ybada m atkę, W alę, a po­
tem pójdzie w szystko ja k po maśle...
Oj! oj!
Na sam ą myśl o tern Słodowski k u r­
czy tw arz, w ąsam i rusza, jak b y sm a­
kował.
P atrzy różowo w przyszłość. N ie­
potrzebnie się tyle nagryzł, nafrasował. W szystko pójdzie ja k po maśle!
Biblioteka Cyfrowa UJK
79
http://dlibra.ujk.edu.pl
Bo dlaczegóżby iść nie miało?
' Ja n zna go dobrze, uwierzy... W p raw ­
dzie szlachcic, ale nie taki z perg am i­
nu, tylko prawdziwy! Charakter! P e ­
wnie powie pannie W andzie, to i ta
dopomoże... Bardzo zacna je st, a W ali
dobrze życzy... I pan Bruzdowicz ta k ­
że... Oni wszyscy mu uwierzą... A W a ­
la? W ala chyba m usi wiedzieć, że ją
kocha, jak... jak... ja k to niebo nad
głową, ja k tę ziemię, po której stąpa!
Z chłopów pochodzi — to praw da, ale
czy to chłop serca niema? Źle to mo­
że dla niego, ale dla niej w szystko
jedno... Będzie kochał, będzie s łu ż y ł..
Zrobi j ą tak szczęśliw ą, że aż strach!
Płyną* m u teraz przez rozpłom ienio­
ną głowę m arzenia św ietlane, niby
blaski słoneczne po błękitach.
— Niechno Jan powróci! — zaczyna
m arzyć.—Zaraz wszystko skończyć się
musi. Odbędą się zaręczyny... Ma już
naw et pierścionek z brylancikiem ...
A potem... potem...
Słodowskiemu się w ydaje, że słyszy
organy. O rganista w yśpiew uje Yeni
Creator... na ołtarzu palą się woskowe
świece... jasno... połyskliwie... K siądz
robi znak krzyża św iętego... Jeszcze
chwilka! Jego! jego! n a zawsze! po
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
80
kres życia jego! Przysięgła!
A iż
cię nie opuszczę, aż do śmierci!.....
W szyscy m ają łzy w oczach, on jeden
nie! Płakać, gdy w duszy takie szczę­
ście?!..
Do nóg wszystkim padnie dzięko­
w ać—ale płakać nie będzie! Szczęśli­
wi nie płaczą... chyba gdy... gdy szczę­
ście ucieknie. Jem u nie ucieknie, sko­
ro uchwycił—utrzym a. Któżby m u je
zresztą z a b ra ł.. W orszaku sami ży­
czliwi: stara, św ięta m atka... m atka,
napraw dę ju ż matka! szw agier... przy
nim panna W anda... pan Bruzdowicz
we fraku... pani Eufemia... dyrektor
Kurzbach... Tak jest, K urzbach. W ła­
śnie podchodzi do nich... ujm uje rękę
Wali, do u st przyciska. Składa ży­
czenia!..
R w ą się m arzenia. N ieuchw ytny ból
spłoszył je wszystkie. Słodowskiemu
nagle robi się gorzko... W odzi smutnem okiem po pustych ścianach mie­
szkania. Je s t sam.
I znów zaczyna filozofować. Chłop­
ski, spokojny rozm ysł bierze górę nad
sercem . Podejrzeń nie m a żadnych.
Olszyńska... i niemiec! P oprostu nie­
podobieństwo! Coby na to sam Jan
powiedział?!
Biblioteka Cyfrowa UJK
81
http://dlibra.ujk.edu.pl
— Z resz tą — zaczyna rach o w ać—t a ­
ki Kurzbach, milioner, choćby n aw et
niemcem nie był... Nie! nie! G łupie­
mu powiedzieć... W ala go lubi no!
bo człowiek porządny i bardzo gładki...
Lubi... ale... ale...
Tego „ale“ ująć we frazes myślowy
nie chciał, tak mu się samo przypu­
szczenie bezcelow em wydawało.
Praktyczny m nysł Słodowskiego nie
um iał rodzić m yśli bez celu. Różnica,
zachodząca między siostrą oficyalisty,
ubogą polką, a bogatym zw ierzchni­
kiem, niemcem, była dla chem ika
czemś zupełnie w ykluczającem jak ie­
kolwiek zbliżenie.
Jakoż ile razy chwilowy podszept
zm usił go do przykrych dociekań, obu­
rzał się na sam ego siebie:
— Sensu niema! On co innego, ona
co innego! Ani im to w głowie po­
stało... Lubią się i koniec! Co mi to
szkodzi!..
I pod tym w zględem proste chłop­
skie w yrachow anie uspakajało go naj­
zupełniej. A przeczucie to n a stra ja ł
zwykle tak słodko, że nie szeptało mu
nigdy rów nocześnie o nieraz snutych
o jego osobie m yślach Wali:
6
Biblioteka Cyfrowa UJK
82
http://dlibra.ujk.edu.pl
— Co mi to szkodzi! N apraw dę lu­
bię tego chemika... taki śmieszny...
W iedziała, że się w niej kocha. P o ­
chlebiało jej to naw et. Z pustotą roz­
pieszczonego dziecka baw iła się prostaczym zachw ytem Słodowskiego, nie
zdając sobie dokładnej spraw y z ta ­
kiego postępowania. Sam a nie czuła
dlań nic, prócz życzliwej przyjaźni.
Ale cóż z tego? W tylu pannach prze­
cie kochają się różni, a tylko jeden...
Czy ona tem u winna, że tym jednym
nie będzie, nie może być Słodowski?
Z resztą, nie ośm ielała go niczem. P rzy ­
chodził" przesiadyw ał, godzinami w p a ­
tryw ał się w nią... Trudno zabronić
komu p atrzeć na siebie! N iegrzecznie
naw et byłoby gniew ać się o to, zw ła­
szcza, gdy się kogo lubi. A W ala che­
m ika lubi, napraw dę lubi... Taki śm ie­
szny
Siaduje na kraw ędzi krzeseł, prztyka w palce, gładzi jeżo w atą ,czuprynę
i nic praw ie nie mówi... Śmieszny",
dopraw dy śmieszny.
Czasem jed n ak przejm uje pierś dzie­
wczęcia lęk trwożliwy... Słodowskiemu oczy św iecą tak dziwnie, u sta
drgają, przyśpieszony oddech aż o jej
tw arz uderza, choć chemik siedzi przy­
Biblioteka Cyfrowa UJK
83
http://dlibra.ujk.edu.pl
najm niej w oddaleniu pięciu kroków...
A gdyby się ta k przypadkiem ośw iad­
czył?
Ale nie! nie! On tego nie zrobi...
nie będzie śmiał! P rzy tem on taki
dobry... On powinien wiedzieć, że jej
byłoby niezm iernie przykro, gdyby...
gdyby...
M usiałaby mu w tedy praw dę pow ie­
dzieć, zm artw ić... bo z pew nością
zm artw iłby się bardzo. I ona żałow a­
łaby go może troszkę... Był dla niej
zawsze dobrym, naw et w alca na jej
życzenie tańczył! P am ięta „tego“ w al­
ca... Chemik nie może w paść w takt...
po trąca drugich... pada... Potem pod­
chodzi H orst i tańczy z nią... Ach!
jak tańczy!... Potem straszn y w ypa­
dek... Jaś...
Oczy W ali zachodzą łzami.
N apraw dę byłoby jej żal, gdyby się
kiedy oświadczył...
W rozm arzonej w yobraźni widzi klę­
czącego u swych nóg chemika. D rży
cała... Słyszy słowo miłość!.. Nie! nie!
ona go nigdy pokochać nie może... nie
będzie kłam ała... P rzykro jej, lecz nie
może... Niech zapomni, niech w yba­
czy!
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
84
I wybaczy! On taki dobry! taki pocz­
ciwy!
Lepiej jednak, żeby się nie ośw iad­
czał.
W ala lęka się tej chwili. Podw ój­
nie lęka... Słudowski zm artw iony... jej
bardzo p rz y k ro .. m atka... Jaś!...
— Nie chcę! nie chcę! Niech tak
wszystko zostanie ja k j e s t —do czasu...
Potem wszyscy będą wiedzieli, d la ­
czego nie m ogła chcieć inaczej! a pierw ­
szy Słodowski... I przebaczy... On t a ­
ki dobry! W szyscy je j p rzebaczą i cie­
szyć się będą wielkiem, wielkiem, jaśniejszem od słońca, szczęściem...
B ędą zdumieni, ale radow ać się b ę­
dą!... Przecież sam pan Bruzdowicz
mówił, źe „dobrzeby było, żeby się
ta k gdzie w okolicy ożenił!..“ Sam a
m am a przytw ierdziła, że to „bardzo
dobra p arty a!“ Pewnie,- że dobra
i... strasznie kochana partya!
Mamie będzie może troszkę... z po­
czątku... nijako... Bardzo lubi chem i­
ka i Ja ś lubi, ale przecież H o rst J a ­
siowi życie uratow ał... Z resztą dla
chem ika będą oboje bardzo dobrzy...
Będzie u nich codziennie byw ał, ja k
teraz bywa... Będzie patrzył... H orst
nie powinien być zazdrosnym! Wie,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
85
że jego jednego kochała i kochać bę­
dzie bez końca... jego jednego! A i on
żadnej innej nigdy nie kochał...
Pow iedział je j o tem mało sto razy...
A za każdym razem słodziej, milej...
Z początku bał się troszkę... P a m ię ta ..
Było to w Brzostowie.
W andzia g ra ła na fortepianie. P an
Bruzdowicz rozm aw iał z m am ą i panią
Eufem ią, oni we dwoje chodzili po
pokoju, bo Słodowski jeszcze nie nad­
jechał. B rzękły dzwonki. „Pan Sło­
dowski — odezw ał się H orst — chciał­
bym czasem być panem Słodow skim “,
„Dlaczego?“ — spytała. „Bo mógłbym
z panią mówić o...“—U rw ał. „O czem?“
„Boję się pow iedzieć“—odrzekł.
Nie pam ięta, co m u n a to odpowie­
działa. Potem już się nie bał, tylko
mówił... Ona nie m ogła nie słuchać,
nie m ogła mu nakazać m ilczenia,1 nie
m ogła płacić złem za dobre... boby
um arła,
I dobrze zrobiła. T e ra z wszyscy
będą szczęśliwi! N iepotrzebnie też zalękła się tak bardzo, kiedy m am a n a ­
pom knęła, „źe się to Słodowskiem u
może nie podobać...“
Choćby..,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Może tylko niedobrze postąpiła, nie
odkrywszy przed m atką całej praw dy?
Może...
Ale w tedy sam a jeszcze lękała się
w ierzyć w e w łasne szczęście. L ękała
się spłoszyć przedw czesnem w yzna­
niem. .
H orst upominał, że m usi najpierw
sw oją rodzinę przygotow ać. Ojca...
braci... Kochany! on w szystko p rz e ­
widział, a niczego przed nią nie za­
taił. Mówił, że się spodziew a w iel­
kich trudności, lecz byle m u zaw ie­
rzyła, przełam ie wszystkie! Mój Bo­
że! m iałaby mu nie wierzyć! W ierzy,
będzie milczeć, będzie czekać, aż... a ż ..
Z resztą niedługo już tego czekania.
W czoraj po odejściu Słodowskiego
wcisnął jej bilecik w rękę. Przeczy­
tała przy nocnej lam pce, gdy m a­
m a usnęła. „P rzed przyjazdem Jasia
wszystko się rozstrzy g n ie“— tak pisał,
kończąc tysiącem całusów.
A Ja ś ju ż w raca za tydzień n a jd a ­
lej! Jak to dobrze, że w raca... kocha­
ny! najdroższy Jaś!
Szkoda tylko, że nie napisał nic
więcej. Ma je j osobiście, ustnie po­
wiedzieć. Byle tylko ten szkaradny
Słodowski nie przeszkodził, W ysia­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
87
duje tak długo. Najlepiej byłoby go
gdzie choć na jed en dzień wyprawić...
Prawda! m a jech ać na spotkanie J a ­
sia... To bardzo poczciwie z jeg o
strony. Jaś nikogo ta k bardzo nie
lubi, ja k chemika...
Będzie im swobodniej. Może w yjdą
z H orstem na spacer? Czas piękny,
ciepło. H yacynty ju ż zakw itły, fiołki
rów nież. Ogromnie lubi fiołki. Bukiet,
który dostała na owym balu od Horsta, był także z fiołków. Z asuszyła
go na pam iątkę. Kiedyś... kiedyś po­
każę mu bukiet i., listy pisane na
m ałym różowym kw adraciku odczyta...
D opieroż się naśm leją oboje!
I na m yśl o tein rozchylały się
wdzięcznie karm inow e w argi dziew­
czyny, błogi uśm iech okrążał fiołkowe
źrenice. Biegnie do zw ierciadła i skła-,
dając nizki ukłon, szepce żartob liwie
zm ieniając głos:
— Moje uszanow anie pani Kurzba*
chowej. Czy m ąż w domu?
— W yszedł do fabryki...
— T rze b a go skarcić. Zaniedbuje
się. P rzy drugiem śniadaniu nie poca­
łow ał żoneczki...
I m arszczy brew ki, jakby w szystko
ju ż rzeczyw istością było.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Czasami jednak, zw łaszcza jeżeli
H orst opóźnił wizytę, w stępow ał w pierś
W ali jak iś sm utek, ciężki, gorzki, g ry ­
zący... Ogarniało j ą w tedy znieczule­
nie, pół-sen bolesny, z którego budził
j ą dopiero głos miękki, dźwięczny:
— D obry wieczór!
W ów czas p rzecierała p iąstk ą zam glo­
ne źrenice, jak b y istotnie przed chw i­
lą we śnie była pogrążona i, rum ie­
niąc się ja k wiśnia, odpow iadała szyb­
ko tonem serdecznej wymówki:
— P rzestraszy łeś m ię^aw... Nie sp o ­
dziew ałam się ju ż pana...
Pan uśm iechał się pod wąsem , b rał
w ysuniętą ku sobie rączkę i długo
trzym ając w sw ej dłoni, szeptał:
— Pan... pan... T yle razy prosiłem...
błagałem , W alu najdroższa! W szakże
nikogo niema...
I dwie p ary błyszczących oczu obie­
g ają rów nocześnie w ejrzeniem pokój
dla spraw dzenia, czy istotnie „nikogo
niem a.“ Tym „nikim “ m ógł być Słodowski, m atka, słu żąca w reszcie...
Niema...
Teraz dwie pary oczu św iecą je sz ­
cze żywiej, u sta spotykają się w prze­
locie... Pana ju ż niem a, je s t tylko:
najdroższy! najukochańszy! mój! mój!
Biblioteka Cyfrowa UJK
89
http://dlibra.ujk.edu.pl
Ach... Nadchodzi mama... Z nią razem
w raca pan... Siada skrom nie z obo­
jętnym w yrazem tw arzy i ze św iato ­
w ą układnością rozpoczyna salonow ą
pogaw ędkę z panią Walą, któ ra ró w ­
nież zna się teraz na tow arzyskiej
etykiecie. Sznuruje usteczka, odpow ia­
da półgłosem, spuszcza oczki lub spo­
gląda na m atkę pytająco, zanim od­
powie. Niekiedy poplączą się jej sło ­
wa, niekiedy znów powie coś bez
związku.
Bo trudno, bardzo trudno czuć co
innego, a mówić inaczej.
Pani Olszyńska sam a to rozumie
i, uśm iechając się pobłażliwie, myśli:
— Ze Słodowskim je s t dużo śm iel­
sza. Nic dziwnego! m ają się ku sobie.
I ogląda się na drzwi, rychło-li
chemik przyjdzie.
— Coś pana Stanisław a nie widać?—
zaczyna.
— A nie widać — potakuje od nie­
chcenia dyrektor, a w duchu dodaje:
— Nie zm artw iłbym się, żeby zu­
pełnie nie przyszedł.
Kiedy zaś Słodowski nadchodził lub
przesiadyw ał zbyt długo, burzyło się
w K urzbachu w szystko i chwilami
z trudnością panow ał nad sobą,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
90
— Muszę to raz skończyć — p o sta­
naw iał wtedy, przy g ry zając płowego
w ą s a .—Muszę! nim tamten powróci.
A p atrzy ł przy tern na W alę swemi
dużemi oczyma z tak ą siłą, że w niej
gięła się dusza cała niby nadbrzeżna,
w iotka trzcina, gdy w nią rzeczna
fala uderzy.
Bo z każdym dniem pożerała go
w iększa nam iętność, gw ałtow niejsza
chęć posiadania bezgranicznego, choć­
by na jed en m om ent tylko tej... tej...
nie „ukochanej“, lecz straszn ie „pożą­
danej* istoty.
Mieć ją! m ie ć .. uściskiem opleść,
pierś do piersi przycisnąć, ustam i
w yssać z je j u st lubość rajską! w zro­
kiem roziskrzonym zajrzeć aż w o*
m dlew ającą jej duszę! a potem... po­
tem... choćby karku nakręcić, byle
z piekielnym tryum fem , byle w fibrach
osiągniętej rozkoszy.
I na sam ą m yśl o tem , dzika ra ­
dość chw ytała go za gardło, szalona
żądza huczała w piersiach, tłum iąc
w szystkie cichsze, lepsze, szlachetniej­
sze porywy.
Bo m iał je niekiedy.
Miał chwile, w których żałość s u ­
m ienia odzyw ała się zacną refleksyą,
Biblioteka Cyfrowa UJK
91
http://dlibra.ujk.edu.pl
w których przez rozgorączkow any
mózg szła szeptem b łagalna prośba:
„nie czyń je j nieszczęśliw ą!“
I w staw ał w nim żal jakiś, p rag n ie­
nie zapom nienia i skrucha...
Miał takich chwil kilka.
Ale za każdym razem dobra wola
ustępow ała pod naporem rozuzdanych
nam iętności, które z tern w iększą
ujarzm iały go siłą.
Przyszło w reszcie do tego, że Kurzbach usypiał z m yślą o W ali tej... j e ­
go W ali i budził się z szaloną chęcią
jak iejś zem sty za to, że jeszcze jego
nie jest.
Nie zadow alniało go to, co ju ż
osiągnął, podniecało raczej. Tkliwe
szepty, uściski, pocałunki kradzione,
którem i się od dłuższego czasu poił,
rozpalały w jego dusimy zarzew iem
dem oniczną zm ysłowość, zacierając
w szelkie pojęcia tego, co godziwe, a
co nizkie...
Rychły pow rót Ja n a nakazyw ał po­
śpiech. H o rst postanow ił nieodw o­
łalnie zakończyć. D otychczasow e spot­
kania z W alą ograniczały się na domowem ,,sam n a sam ‘‘ lub przechadz­
ce w pobliżu we dwoje. T e ra z k o ­
nieczność dłuższej rozm owy zm usiła
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
92
go do postaw ienia w szystkiego na
je d n ą kartę.
Olszyński w racał... Już tylko trzy
dni względnej swobody pozostaw ało
K urzbachow i do działania! Jakoż n a ­
zajutrz po doręczeniu W ali bileciku,
przyszedłszy w edług zw yczaju wie­
czorem, skorzystaw szy z pierw szej spo­
sobnej chwili, szepnął:
— Jed y n a i o statnia prośba, od sp e ł­
nienia której szczęście zależy...
Opuściła aksam itne rzęsy. Oddech
zam arł w jej piersiach. W ie, co będzie
mówił! wie, o co będzie prosił!... Już!
już! nareszcie!
Nie... To nie to jeszcze... Praw da...
on tego nie może jej powiedzieć tu ­
taj... praw da nie może... Ale taml tam . .
Zafalow ała pierś, w oku błysnął
bezm iar nadziei, drżące u sta szep ­
nęły.
— Dobrze.
VII.
Z cukrow ni do stacyi kolejow ej by­
ło mil pięć z okładem, przytem fo r­
malności paszportow e na granicy, p rz e ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
93
http://dlibra.ujk.edu.pl
praw a przez W isłę zajm ow ały dość
dużo czasu.
Ja n , w edług listow nej zapowiedzi,
obiecyw ał przybyć południowym po­
ciągiem.
Chcąc stan ąć na czas, należało wy­
je ch a ć n a spotkanie zaraz po północy,
zwłaszcza, że koniom trzeb a było p a ­
rę godzin w ytchnąć.
Słodowski, z głow ą pełną dyspozycyj i przestróg, z zaw iniętym w sta rą
gazetę kaftanikiem flanelowym roboty
pani Eufemii, w który m iał Olszyńskie­
go zaraz po opuszczeniu w agonu przy­
stroić na drogę, wrócił, z dw orku O l­
szyńskich do siebie wcześniej niż zwy­
kle.
Wypędzono go praw ie gw ałtem , aby
nieco przed podróżą wypoczął. Rad
nierad m usiał być posłusznym , choć
żal mu było miłego tow arzystw a, tembardziej, że wszyscy, ożywieni rychłem ujrzeniem dawno niewidzianego
Jana, w w yśm ienitym byli hum orze.
P an Bruzdowicz, który z „kobietam i“
w celu w ypraw ienia „niańki“ przybył,
dowcipkował ja k na popis, przekom a­
rzając się to z córką, to z panią Ol­
szyńską, to w reszcie z „niańką,“ Słodowskim, bo taki dla chem ika p rzy ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
94
domek obmyślił. On też najbardziej
nacierał, aby się „niańka p rzesp ała.“
\ — Spać! spać! — przypom inał co
chwila.—Punktum dw unasta w yjechać
trzeba. D roga kiepska, o wypadek
nietrudno... Gotówe-ś się zdrzem nąć
z pow rotem i dzieciaka uchynąć! M iał­
byś się z pyszna! Pierw sza m am a skw i­
tow ałaby cię z przyjaźni i fora ze
dwora! A może i ktoś w ięcej—dodał,
spoglądając na córkę, k tó ra rum ieniąc
się, dodaw ała również:
— W yobrażam sobie, z ja k ą to nie­
cierpliw ością pan Ja n będzie w yczeki­
w ał na konie z fabryki.
— Ach, żeby to już! — cieszyła się
W ala.
A H orst w trącał poważnie:
— To od pana Słodowskiego zależy.
Konie już zadysponowane.
W kółko jedno i jedno, nalegania
i nalegania, że Słodowskiemu przykro
naw et nieco było, źe się go tak coprędzej pozbyć pragną. Ale w ytłum aczył
to sobie w ielką niecierpliw ością i nie
opierając się dłużej, pożegnał' to w a­
rzystw o, żegnany w zajem nie serdecznem:
■ — Do widzenia!
Biblioteka Cyfrowa UJK
95
http://dlibra.ujk.edu.pl
Niebawem po odejściu chem ika w y ­
jechali goście brzostow scy, pozostał
tylko K urzbach. Ale i ten, posiedzia­
wszy chwilkę, zabierał się do w yjścia.
P arę razy rozpoczynał pożegnanie i nie
kończył. Pani Olszyńska, jak na złość,
do siady wała.
W reszcie, złożywszy nizki ukłon, w ziął
za kapelusz i w yszedł, po chwili j e ­
dnak w rócił po zapom nianą p apiero­
śnicę.
— P rzepraszam — rzekł na w stępie,
drzwi uchyliw szy—zapom niałem ...
Staruszki już w saloniku nie było.
P ostąp ił kilka kroków.
— Zapom niałem papierośnicy — do­
kończył i szybkim ruchem zbliżył się
do stolika, przy którym sta ła W ala.
Na tw arzy dziewczęcia odm alował
się błyskaw icznie p rzestrach. Machi­
nalnie cofnęła się w tył. Nachylił się
ku niej i zdyszanym głosem szepnął:
— Walu! czekami Królowo moja!
nie bój się... Zawierz! Żywa dusza nie
ujrzy... prosto ścieżką do altany... K ró ­
lowo moja! Czekam! Inaczej...
Ukazał na kieszeń surduta, z której
sterczała błyszcząca lufa rew olw eru.
Poczem, nie czekając odpowiedzi,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
96
pochwycił leżącą na stole papierośni­
cę i wybiegł n a palcach.
M armurowo blada W ala zatoczyła
się i padła na najbliższe krzesło. Łzy
cisnęły się jej do oczu, - a płakać nie
m ogła.
Kiedy przed udaniem się do panień­
skiego pokoiku przyszła m atce pow ie­
dzieć dobranoc, drżała.
— Coś ty tak a bledziutka? moje
dziecko! — sp y tała staruszka, gładząc
rozpalone czoło córki.
— T rochę mię głow a boli. Ci n ie ­
znośni panowie palą tak dużo...
— Otwórz cokolwiek lufcik. Niech
najdzie świeżego pow ietrza.
— Dobrze, matuchno! dobrze... otw o­
rzę...
,
P rzy g arn ęła się do piersi m atczy­
nych, przytuliła długo, silnie...
Po chwili, klęcząc przy łóżku, biła
się w piersi i m odliła gorąco, bardzo
gorąco...
Słodowski, kazaw szy się nocnemu
stróżowi obudzić, rzucił się w ubraniu
n a kanapę. P rzew racał się z boku na
bok, nie mogąc usnąć.
Biblioteka Cyfrowa UJK
97
http://dlibra.ujk.edu.pl
Myśl, że z chw ilą pow rotu Ja n a speł
nić się m ogą jego najsłodsze m arze­
nia, spędzała mu sen z powiek.
— T rzeba było posiedzieć dłużej
u Olszyńskich—m yślał z niejakim ż a ­
lem, przyciskając głow ę do safianowej
poduszki.
Stary, srebrny, ze szkół jeszcze, ze ­
g arek cykał powolnie płynące m inuty,
księżycowe św iatło snuło się migotiiwemi pasm am i po ścianach k aw aler­
skiego m ieszkanka.
Slodowski przym ykał i otw ierał oczy.
Męczył się tak czas pewien, zm usza­
ją c się do snu, w reszcie rozebrały go
m arzenia— zasnął.
Obudziło go pukanie w okno i głos
nocnego stróża:
— Proszę pana! już czas... konie
gotowe.
Ocknął. P oczął się szybko ubierać
do drogi. Po chwili czterokonny po- "
wóz dudnił po gościńcu, wiodącym do
granicy.
Noc była ja sn a , praw dziw ie w iosen­
na. Ziemia perliła się rosą, błyszcza­
ły skiby świeżo pod ja ry siew z ao ra­
nej roli, ciepły w iatr szem rał w rozpękających gałązkach drzew p rzydro­
żnych, z których długi cień kładł się
7
Biblioteka Cyfrowa UJK
98
http://dlibra.ujk.edu.pl
pomostem, niby ciemna, poruszająca
się plam a na św ietlejsze tło poblizkich
pól i łąk. Na niebie nie było jednej
chmurki, tylko lśniąca, sina, jednolita
opona przybita złotem! gwoździami
gw iazd do pełnego podniosłej ciszy
firm am entu.
Ciszę przery w ał tylko jednostajny
tu rkot kół lub plusk bryzgającej nie­
kiedy z pod kopyt końskich kałuży.
Słodowski, zagłębiony w powozie,
p atrzył przed siebie i marzył...
Na szerokiej drodze widno było jak
na dłoni. Powóz toczył się szparko,
czwórka kłusow ała, parskając.
Nagle z boku dało się słyszeć wo­
łanie:
— Hop! hop! hop! hop!
S ta n g re t zatrzym ał konie.
— Co tara takiego? — spytał Słodo­
wski, w ychylając się z powozu.
— K toś leci polem... W idzi mi się,
źe posłaniec z telegrafu, bo m a bla­
chę na czapce... Poznał po koniach...
i... krzyczy... Pew nikiem co do fabryki.
Jakoż po chwili nadbiegł zadyszany
posłaniec.
— A to trzeb a trafu — zaczął, k ła ­
niając się Słodowskiemu —bo ja w łaś­
nie do w ielm ożnego pana z depeszą...
Biblioteka Cyfrowa UJK
99
http://dlibra.ujk.edu.pl
K azali lecieć co tchu, bo pilne... Mało
brakowało... byłbym się rozminął!
Podał depeszę. Słodowski gorącz­
kowo rozdarł kopertę. Rzucił okiem
na podpis.
— Od Jana,
Czytał: „Uczestniczę w zjeździe cukrow arów w Pradze, przyjadę dwa
dni później. J a n .“
Poszukał drobnych pieniędzy i da­
ją c posłańcowi za fatygę, rzekł:
— Mało brakow ało, a bylibyśmy się
rozminęli w drodze... Zawracaj! nie
pojedziemy — rzekł do stan g reta— pan
Olszyński nie przyjedzie.
S tan g ret spełnił rozkaz. Powóz za­
toczył półkole. Stojący z odkrytą gło­
wą posłaniec zbliżył się teraz szybko
i podsunąw szy się do pojazdu, skłonił
się kilkakrotnie czapką do ziemi.
— A czego chcecie? może pokw ito­
wania? będzie trudno. Innym razem
p o k w itu ję - odezw ał się Słodowski.
— Juścić, zdałoby się, wielmożny
panie! ale...
Pocałow ał chemika w rękę, w zdy­
chając ciężko.
Ó dbrzask nocny padł na tw arz s ta ­
rą , znękaną. Słodowski obrzucił go
Biblioteka Cyfrowa UJK
100
http://dlibra.ujk.edu.pl
bystrem w ejrzeniem . Posłaniec wydał
mu się znajomym.
— Ja w as skądś znam — zaczął.
— Toć tyle lat robiło się w fabryce...
— Aha! przypom inam sobie..
— Toć to Maciej Smak, wielmożny
panie—napom knął stan g ret, zatrzym u­
ją c konie.
— Maciej Smak z kotłowni?
— T en sam, wielmożny panie — po­
taknął stary z w estchnieniem , kłania­
ją c się raz po raz.
— I cóż teraz porabiacie? — pytał
chemik, dorozum iew ając się, że stary
chce go widocznie o coś prosić.
— W telegrafie na posyłkach, w iel­
możny panie... W ypędzili z fabryki...
nie było się czego chwycić... Bieda,
wielmożny paniel bo gdzie to starem u
z takiej lataniny wyżyć...
— Pracow aliście dawniej na kotłach?
— Szpajzerem się było, ale...
Słodowski przypom niał sobie teraz
całe w ydarzenie i przyczynę w ydale­
nia Smaka. Żal mu się zrobiło starego.
— Chcielibyście może powrócić? —
spytał.
— Oj! oj! wielmożny panie! Ale to
już na nic.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
101
— Dlaczego?
S tarem u łzy zaświeciły.
— Na nic! wielmożny panie, na nic!—
pow tórzył, trąc łysą czaszkę. — Tam
na kotły za nic!
Pobladłe oblicze, lękliw e w ykrzy­
kniki byłego palacza, zaciekaw iły Słodowskiego, więc znów spytał:
— Dlaczego?—a przypuszczając, że
eksplozya m ogła napędzić starem u ta ­
kiego strachu, dodał:
— Może wam strach , Macieju? W sty ­
dzilibyście się..., że tam raz był w y­
padek... to co! Śm ierć i na prostej d ro ­
dze znaleźć można. Z resztą jestem p e ­
wien, że za waszego szpajzerstioa nie
byłoby przyszło do tego.
Stary raptow nie cofnął się w tył.
Zaczął miąć trzym aną w ręku czapkę,
aż daszek trzeszczał.
— Nakryjcie głow ę — rozkazał Słodowski.
Smak, nie spełniając polecenia, zbli­
żył się znów i zdławionym głosem
szepnął:
— W ielmożny panie! niech w ielm o­
żny pan pozwoli na stronę... ja coś po­
wiem... K siądz nakazał... muszę...
Mówił nachylony do kolan chemika,
trzęsąc się, ja k liść przydrożnej osiki.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
102
Słodowskiemu dziw ną w ydała sic ta
niespodziew ana prośba. Skupił mysi.
Nagie zamajaczyło mu w głowie p rz e ­
czuciem, że zw ierzenia Sm aka mogą
mieć związek ze strasznym wybuchom
w kotłowni.
W yskoczył z powozu i rozkazaw szy
stangretow i jechać stęp a, gdy pojazd
oddald się dostatecznie, rzekł:
— T eraz mówcie, nikt nie usłyszy.
Co będę mógł, zrobię dla was.
Stary już leżał mu u nóg i rychotał:
— To ja! to ja... wielmożny panie!
grzeszny człowiek... Niemce skrzyw dzi­
li... podkusiło mnie do pomsty... To
ja... O mało-m nie oszalał! ja k się to
zło stało... Chciałem kilka razy w szyst­
ko wyznać... zachodziłem do pana O l­
szyńskiego... chorzał... W ielmożny pa­
nie, ja nikaj spokoju znaleźć nie mo­
gę... U św iętej spowiedzi byłem...
Ksiądz kazał wielmożnych panów prze­
błagać... Chodziłem, alem nie śm iał,
bojaźń mnie obleciała... Kryminał! 0 nie­
szczęśliw a godzina! na s ta re lata!..
T rz ą sł się, do nóg padał, szlochał,
ję c z a ł/
Słodowski z pierw szych słów wyznauia zaczynał odgadywać, źe ma przed
sobą spraw cę wybuchu. W pamięci
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
103
przesunął mu się żywo obraz nieszczę­
snej chwili, ów huk straszny, trzask,
bohaterstw o Jan a, w łasne niebezpie­
czeństwo. W zdrygnął się. W pierw szej
chwili gniew ny w stręt zatam ow ał do­
stęp litości.
Jakoż z niechęcią próbow ał w ysu­
nąć się z objęć, czepiającego się jego
kolan, chłopa.
Ten poczołgał za nim, łkając:
— Wielmożny panie! ja sam nie
wiedział, co robię. Kusiło mnie, ku­
siło... aż skusiło... Dzieciska głodem
przymierały... K obieta chorzała... a ja
stary nie m ogłem sobie dać nijakiej
rady! Któż takiego dziada weźmie do
roboty? I taki mnie zdjął żal do tych...
że mi tchu nie dało! Poszedłem j e ­
dnej nocy... Zakradłem się przez park...
nikt nie widział... Odkręciłem tylny
wentyl... Oj! żebym był wiedział, źe
wielmożni panowie tam polecą, byłbym
może szczezł, a zem sty zaniechał...
Okujcie, wielm ożny panie! te stare rę ­
ce, ale darujcie, bobym śm ierci spo­
kojnej nie znalazł!
Pierw sze oburzenie przem ijało. Słodowski miękł, uczuw ał litość dla po­
budek tej zem sty. Spojrzał łagodniej.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
104
— W idzisz, człowieku, do czego to
mściwość prow adzi—odezw ał się, pod­
nosząc Smaka.
— Toć mnie ja k ptaka z gniazda
wypędzili!.. Siły stargałem ... zdrowie...
W szyćko przez nich! przez nich!—za­
wodził stary .
— Nie chrześciańska rzecz mścić
się. Gdyby Maciej mnie lub pana O l­
szyńskiego poprosił, przyjętoby go'z po­
wrotem do fabryki... Cóż w am ze złe­
go uczynku przyszło? Niewinni ludzie
ucierpieli...
Chłopu łzy płynęły ciurkiem.
— Grzech, mój M acieju, grzech —
mówił w dalszym ciągu Słodowski. —
Sumienie w as ruszyło, to i dobrze.
Stary jesteś... nad g ro b e m .. Trzeba
złe wynagrodzić... Przeciw panu Ol­
szyńskiem u najwięcej...
— Nie chciałem , wielmożny panie!
Oj, żebym był wiedział... żebym był
wiedział...
Znów objął nogi chemika.
— Pan Olszyński w raca. P rzyjdź­
cie za trzy dni do fabryki. P rz e p ro ś­
cie... \
— A wielmożny pan! wielmożny pan?
— J a wam ju ż odpuściłem w asz po­
stępek. Żal mi w as, Macieju...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
105
Chłop zarychotał silniej.
— Biednaź m oja dola! nieszczęśli­
wa! Po co mnie było krzywdzić! po
co?!
Słodowskiego rozebrało współczucie.
— Dajcie pokój skargom , M acieja—
przem ów ił życzliwie łagodnym to ­
nem .—Zróbcie. jak mówiłem. Zto od­
robić trzeba. W róci pan Olszyński...
co będzie można zrobimy, żebyście się
na stare lata nie tułali...
Co rzekłszy, wydobył jeszcze kilka
srebrniaków i w etknął je starem u. P u ­
czem, nie zwlekając, podążył szybko
ku pojazdowi, który się znacznie od­
dalił, wołając na furm ana, aby p rz y ­
stanął.
Stary chłop pozostał na m iejscu
z piersią pełną żalu i skruchy.
— Starem u Smakowi, ja k go z fa­
bryki wypędzili, coś się pono w gło­
wie popsuło — poinform ow ał wyczeku­
jący furm an.
I zaczął opowiadać, jak Maciej no­
sami po polach lata, zawodzi, pod fi­
guram i klęka i strasznie o coś się mo­
dli.
— Zeszłej niedzieli przez całe na­
bożeństwo krzyżem leżał, a po sumie
to go ledwie na siłę z kościoła wy­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
106
prowadzili, bo w yjść nie chciał, jeno
się ciągiem w piersi bił i płakał, ja k
nieprzym ierzając dziecko. Ludzie pedają, źe mu z Diedy rozum pom iesza­
ło —rozwodził się gadatliw ie.
Słodowski słuchał, milcząc. Był przy­
gnębiony. W yznanie starego chłopa
odświeżyło mu w pamięci cały p rze­
bieg zaszłych wypadków, które i jego
w koło sm utnych w ydarzeń w plotły.
Mimo całej ohydy zbrodniczego za­
machu, uznaw ał w tym, ziejącym zem­
stą chłopie, narzędzie ślepe, p o ddają­
ce się gw ałtow nem u porywowi odw e­
tu za doznaną krzywdę. Pojęcie krzyw ­
dy i zem sty sp latały się w je d n ą spój­
ną całość przyczyn i skutków.
W um yśle Słodowskiego zrodziło się
bezwiednie pytanie: czy on, człowiek wy­
kształcony dałby się porw ać w danym
wypadku podobnemu uczuciu? Czy w ra ­
zie krzyw dy um iałby przebaczyć w spa­
niałomyślnie?
Rozważał, przeżuw ając wpojone w du­
szę zasady hum anitarne, a nie zn aj­
dując stanow czej odpowiedzi. Myśl
krążyła w zaczarow anem kole prze­
czeń i tw ierdzeń.
W reszcie zmęczony, dał pokój n u ­
żącej refleksyi. Wjeżdżano na tery-
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
107
toryum fabryczne. N iebawem pojazd
zatrzym ał się przed m ieszkaniem ch e­
mika.
Było dopiero po pierw szej, ale Sło
dowski nie chciał się jn ź kłaść na
spoczynek. Zapaliwszy lam pę, odczy­
tał pow tórnie telegram .
Przyszło mu do głowy, że dobrze
byłoby zawiadomić panią Olszyńską
z samego rana, że Jan przyjazd opóź­
nił.
— I do B rzostow a rrzeba dać znać.
Odłożą fetę— myślał.
I siadłszy przy stoliku, napisał kil­
ka słów objaśniających. W łożył w ko­
pertę razem z depeszą i zaadresow ał.
— Stróż rano doręczy. Nie będą
się spodziewali napróżno—układał, bio­
rąc za czapkę.
‘W yszedł z zam iarem odszukania noc­
nego stróża.
Ruszył ku budce szw ajcara. Tu n a ­
potkał stróża. Nadm ieniwszy w kilku
słow ach o przyczynie powrotu, dał mu
list z poleceniem ja k najw cześniejsze­
go doręczenia.
Poczem zaw rócił ku domowi. Zro­
bił kroków kilka, przystanął... ro zg lą­
dając się wokół. Nad kadłubem n ie­
czynnej w tej porze cukrowni płynął
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
108
księżyc, złotym odpryskiem prom ieni
trącając o olbrzymie kominy, dalej
skąpane w gwiaździstej rozśw ietli lśn i­
ły blaszane dachy zabudowań fabryoznych, za niemi szare m asy g w a rz ą ­
cych szeptem konarów drzew parko­
wych.
W szystko zdawało się śnić, marzyć,
odpoczywać. Jakiś błogi bezruch wy­
tchnienia kładł piętno na każdym przed ­
miocie.
Słodowskiego pociągnęła cisza uśpio­
nej ziemi.
Trzeźw iąca świeżość nocnego chło­
du oddaliła potrzebę snu. Postanow ił
przejść się. Minął w łasne m ieszkanie
i bezwiednie skierow ał się ku domowi
Olszyńskich.
— A może jeszcze nie śpią? — m y­
ślał, idąc w ysypaną żwirem* ścieżką.
Przychodziło mu na myśl, źe upojona
radością z blizkiego powrotu- Jan a,
m atka, może jeszcze czuwać. Nie raz
dłużej dosiadywali, a zresztą... Co mu
szkodzi zajrzeć?
Szedł, dotykając dłonią żelaznych
sztachet ogródka.
B ram a podwórzowa była uchylona
do połowy. W szedł na dziedziniec.
W dw orku było ciemno, tylko z bocz­
Biblioteka Cyfrowa UJK
109
http://dlibra.ujk.edu.pl
nego okna przedzierało się przez szy­
by nikłe św iatełko nocnej iampki.
Podszedł bliżej. Lekki w ietrzyk za­
łom otał w obrastającem ganek dzi­
kiem winie, prześlizgnął się po szkla­
nych tafiach w erendy, zabrzęczał
i ścichł, p rzelatując nad głow ą w pa­
trzonego w dworek chemika.
Słodowskiemu zaczynało gorzeć w
piersiach.
O kilka kroków, za kruchą ścianą ce­
gieł, tam... śpi jego skarb, jego szczęście
jego wszystko!,.. Z łota główka tonie w
m iękkich fałdach p o d u szek .. rączki
skrzyżowane na kołysanej sennem" ma­
rzeniem piersi... koralowe w argi są­
czą oddech ciepły, odurzający, jak
woń rozpękających jaśm inów !
Czar! czar! czar!
Słodowskiego spow iła słodka z a ­
duma.
W pośrodku gazonu leżał duży od
łam polnego granitu, około którego
rosły zw arte kępy bzu.
Czatujący pod oknami Słodowski,
skierow ał się w tę stronę. Jakiś g w ałt
rozkoszny nie dozw alał mu odejść.
Siadł na zwilgoconym rosą głazie. Gło­
wa mu opadła pud brzem ieniem u p a ja ją ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
110
http://dlibra.ujk.edu.pl
cych myśli, w sparł ją na dłoni i m a­
rzył.
Gazon był pełen rozsadzonych na
wiosnę roślin, ułożonych sym etrycznie
w deseń. N iektóre zakw itały. Różno­
barw ne wieżyce hyacentów w y strze­
lały z szablistych opon zieleni; opusz­
czone główki narcyzów tuliły się do
siebie; z m ięsistej łodygi tulipanów
zw ieszały się, oczekując rannego św i­
tu, kielichy; sztyw ny bukszpan, okala­
ją c y klomby, niby żołnierz na w arcie,
czuwał nad obozowiskiem śpiących
kwiatów .
Słodowski powiódł okiem po tych
niemych św iadkach sw ej zadumy.
W śród ciszy jasn ej, księżycowej n o ­
cy, drobne roślinki w ydały mu się bratniem i istotam i, które czują, m yślą
z nim razem i rów nie ja k on w ycze­
kują na coś bardzo drogiego...
Tylko cierpliw iej od niego. Bo oto
przysiadły w iankiem pulchnej ziemi
i m ilczą bez prośby. A jem u w pier­
siach gra, serce dzwoni i dzwoni,
a krew burzy szum em, niby potok
górski po dnie skalistem . W szystko
w nim dom aga się czegoś głośno. Ca­
łego siebie słyszy...
Biblioteka Cyfrowa UJK
111
http://dlibra.ujk.edu.pl
W przestw orzu zam igotała sp ad a­
ją c a gwiazda.
Słodowski podniósł głowę.
Nagle doleciał go szept ludzkich
głosów... Stłum iony dźwięk jeden, po­
tem drugi...
Uczuł stalow o zimno w całem cie­
le. Instynktow nie cofnął się za zręb
głazu. Nogi się pod nim gięły, przy­
kucnął...
Szeptanie rosło. Z ogrodowej a lta n ­
ki w ynurzyły się dw a cienie...
Na wysypanej piaskiem ścieżce ry ­
sowały się w yraźnie sylw etki dwóch
głów, dwóch postaci. Szły nachylone
ku sobie pierś przy piersi. Przed nie­
mi biegł echem szm er lekko staw ia­
nych kroków. Szept zbliżał się i ro z ­
lew ał stru g ę cichych, ja k w estchnie­
nie półtonów...
Słodowski znał te szepty! znał!
Dech zam arł mu w krtani.
Ścieżką ku ośw ietlonem u nocną lam p­
ką oknu kroczył H orst K urzbach z W a­
lą pod rękę, oplatając jej kibić r a ­
mieniem...
Słodowskiemu oślepiająca jasność zaśw idrow ała w mózgu! Przed oczyma
zam igotały w szystkie naraz gwiazdy,
niby*kule^Lżonglerskie ręką^l sztukm i­
Biblioteka Cyfrowa UJK
112
http://dlibra.ujk.edu.pl
strza wyrzucone, chaos błyskaw ic ude­
rzył w skronie... Zatargało... zapiekło...
Ja k a ś m iażdżąca siła chw yciła go ca­
łego w szpony, zgniotła serce, w y rw a ­
ła z piersi... I zrobiło mu się nagle
pusto, straszno, ciemno, jakby Bóg
w szystkie św iatła przestw orza zagasili
Zachw iał się, padł tw arzą na k a ­
m ienną płytę, chw ytając zębam i głaz
zimny. Kąsał... R ozdarta piekielnym
bólem pierś broczyła rozpaczą tak
wszechm ocną, jak śm ierć sama.
W Słodowskim gasło czucie, p u sto ­
szała dusza, konały zmysły. Otoczył
go mrok czarny i głusza...
W reszcie przejm ujący, zdławiony jęk
rozdarł pow ietrze.
Podniósł się, spojrzał błędnem i oczy­
ma... W ogrodzie nie było nikogo.
Rzucił się pędem ku altanie. Zgrzytliwy śm iech w ykrzyw ił mu usta.
W biegł... padł całym ciężarem na je ­
dną z ław ek i znów się zerw ał. Zaczął,
jak pies, tropić odciśnięte na piasku
ślady.
T eraz miai już łzy w oczach. W se r­
cu rodziła się bolesna skarga:
— Krzywda! krzywrda!
Zm artw ychpow stał w nim ból i trz e ­
źwił.
Biblioteka Cyfrowa UJK
113
http://dlibra.ujk.edu.pl
Słodowski przytom niał.
W m iarę -wracających pojęć okru t­
nej prawdy, ro zrastała się w jego du­
szy rozpaczliw a żałość, jakieś wołanie
o litość, pragnienie czegoś, w czeniby boleść utopił, sm utek zagładził —
chęć pomsty.
I wydało mu się teraz, że stan ęła
przy nim siwa, skurczona postać s ta ­
rego wyrobnika, groźna, straszna, dzi­
ka, że żylastą pięść podnosi i szep­
cze:
/
— W szystko przez nich! przez nich!.
Chwycił się za głowę.
— Tak! w szystko przez nich!
Bezwiednie zacisnął dłonie, straszn a
g roźba strz e liła mu z oczu.
— Zabić! zabić! zatłuc jak psa! zdu­
sić!!
W pił palce we w łasne ciało. Na
czeło w ystąpił mu w ęzeł nabrzm iałych
żył, w głowie huknęło:
— Kzywda! krzywda! krzywda!
I ja k śm iertelnie raniony zwierz,
zaczął biedź ku bram ie...
Naiile... Jakiś przedm iot lśniący za­
św iecił mu przed oczyma... Przedśw it
ranny siał ju ż błyszczem po ziemi.
Na ścieżce leżał duży skórzany port­
fel ze stalow ą klam rą.
8
Biblioteka Cyfrowa UJK
114
http://dlibra.ujk.edu.pl
Słodowski podniósł portfel, roztw o­
rzył. W jednej z przegródek była foto­
grafia... W ali. Zatoczyło nim. Ręce
błyskawicznie podniosły fotografię ku
ustom.-, i opadły bezw ładnie, jak z ła ­
m ane skrzydła.
T w arzą chemika w strząsn ął skurcz
niewysłowionego bólu, lodow ata sz ty ­
wność naprężyła w szystkie mięśnie.
Spojrzał na dworek Olszyńskich raz...
drugi... trzeci... i ja k autom at powlókł
się do swego mieszkania.
Tu płakał długo.
V III.
Skórzany kufer, kilka zaw iniątek l e ­
żało na środku pokoju. Słodowski s p a ­
kow ał w szystkie rzeczy. Śpieszył się,
żeby przed przyjściem służącego skoń­
czyć.
W yjechać! uciec! zniknąć! było teraz
jedynem jego życzeniem.
Blady był, bezduszny, ale spokojny
o tyle, źe zdaw ał sobie dokładnie sp ra ­
wę z tego, co zaszło, i z zupełną sam owiedzą postanow ił opuścić fabrykę.
W kilkugodzinnej rozpacznej w alce,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
115
w której grzebał szczęście, zetlił się
płom ienny poryw pierw szego bólu.
W pierw szej chwili nieokiełznany
żal pchał go do zem sty, do wzięcia
bezw zględnego odwetu za traw iące go
cierpienia.
Byłby biegł zaraz, zabijał... a jej...
rzucił w tw arz klątwą! zdeptał, poni­
żył, zniesławił!..
Ale na sam ą m yśl o tem zdjęła go
niemoc, krusząca w szelką wolę, o gar­
nęła bezw ładza rozczulenia...
J ą ł żałow ać ju ż nietylko siebie sa ­
mego, ale i jej... W spom nienia złu ­
dnych m arzeń odżyły, a jednocześnie
jakiś głos tkliwy, dobry, prosił w du­
szy:
— Daruj! przebacz!
P otem tenże głos p ytał jeszcze:
o praw o do pom sty nad nią? o winę?
żądał dowodow tei winy...
I radził:
— Stało się... W yjedź, zapomnij!
Uczyń to dla niej! Kochałeś!..
Słodowski chciał się bronić, od trą­
cić, odtrącić od siebie te n szept b ła ­
galny. Nie mógł. U sta pow tarzały:
— Kochałem ! kochałem!
I coś zapadło się w nim, aby nie
pow stać w ięcej. Uczuł ulgę. Z lodo­
Biblioteka Cyfrowa UJK
116
http://dlibra.ujk.edu.pl
w atym spokojem zaczął się zbierać do
wyjazdu.
T a k będzie najlepiej. Zniknie... bez
śladu. I nikt nie będzie wiedział, d la­
czego... Nikt! A potem? potem? kie­
dyś... kiedyś...
Jednej myśli pozbyć się tylko niemógł. Nikt nie będzie wiedział, ale
K urzbach m usi w ied zieć..
T ego rachunku nie zostawi przy­
szłości. W łasne szczęście pogrzebał
na zawsze! ale cudze... jej... ocali...
choćby mu serce pękło! ocali... Albo...
zabije...
Była godzina dziew iąta, kiedy Słodowski chw iejącym krokiem wchodził
do m ieszkania dyrektora. W szedł nie
zapukaw szy naw et we drzwi.
H orst Kurzbach siedział przy śnia­
daniu.
Szw ajcar w rannym raporcie do­
niósł mu już o powrocie chem ika
i opóźnieniu przyjazdu Olszyńskiego.
Zaczął tedy:
— W iem już, wiem... W rócono pa­
na z drogi, pan Olszyński nie przyje­
chał.
Biblioteka Cyfrowa UJK
117
http://dlibra.ujk.edu.pl
— Mnie wrócono z drogi — pow tó­
rzył, ja k echo, chemik. — W róciłem
przed pierwszą — dodał z naciskiem,
zbliżając się do stołu.
Mówił sucho, bezdźwięcznie. K urzbach, który ju ż w yciągał rękę na p o ­
w itanie, spojrzał nań zdumionemi oczyma.
Teraz dopiero spostrzegł, że z Słodowskim dzieje się coś niezwykłego.
Ten, nie spuszczając zeń lodow ate­
go w ejrzenia, szukał po kieszeniach,
rozpinając nerwowo zwierzchnie u b ra ­
nie.
Kurzbach, pow staw szy, m achinalnie
cofnął się w stecz.
— Co panu jest? panie Słodowski!—
zaw ołał targ n ięty złem przeczuciem .
W tej chwili duży skórzany portfel
znalazł się przed nim na stole.
Słodowski, podany naprzód, z rę ­
koma w spartem i o poręcz krzesła,
syknął:
— Zdążyłem na czas, aby znaleźć
pańską zgubę...
Zarówno ton głosu, ja k i cała po­
staw a chemika, nie dopuszczały n a j­
m niejszej w ątpliw ości.
Sytuacya by­
ła jasna.
Biblioteka Cyfrowa UJK
118
http://dlibra.ujk.edu.pl
Kurzbach chwycił gorączkow o za
portfel. Poczerw ieniał, a potem zbladł.
Błysk zjadliw ego gniew u, zm ieszane­
go z odcieniem m imowolnego zatrw o­
żenia, odm alow ał się w sinych źre n i­
cach H orsta. Podniósł trzym any p o rt­
fel w górę, zam ierzył się... Z daw a­
ło się, że rzuci nim w tw arz przeci­
wnika..,
W powietrzu w arknęły dźwięki, k tó ­
re razem zlane utw orzyłyby wyraz...
szpieg!
Słodowski szarp n ął krzesłem .
K urzbach zm ełł w ustach niedopo­
w iedziany w yraz. T rzym ająca p o rt­
fel ręka opadła mu z łoskotem , u d e ­
rzając o stół.
— Cóż więcej?—szepnął w yzyw ają­
co, zdławionym głosem .
Słodowski nie zmienił pozycyi. P o ­
staw ione w słup oczy patrzyły groźnie,
tw arz blado-sina ani drgnęła.
Po chwili złow rogiej ciszy, nie
spuszczając z K urzbacha stalow ego
w ejrzenia, spy tał głucho:
— Czy pan się ożeni z panną Ol­
szyńską? Mówmy na chłodno.
K urzbach nie spodziew ał się tak
w ręcz postaw ionego pytania. P rz y ­
puszczał, iż posypią się groźby, znie­
Biblioteka Cyfrowa UJK
119
http://dlibra.ujk.edu.pl
wagi, klątwy... Był zresztą zdecydo­
w any na wszystko, pew ien że podwła­
dny mu, oiicyalista, po chwilowym wy­
buchu ostygnie. W ostateczności go­
tów był doprowadzić starcie do hono­
rowego rozstrzygnięcia. Odpowiednio
też n a stra ja ł się cały. Spraw a przy­
brała dlań najniespodziew ańszy obrót.
Jakoż po chwilowem w ahaniu rzucił:
— Jakiem praw em pytasz pan o to?
— P raw em uczciwego człowieka...
— Nie zwykłem zdaw ać spraw y ze
swych postępków przed nikim!
Przychodził do siebie. Chłodny spo­
kój Słodowskiego w ydał mu się po­
dejrzanym .
— Nie będzie śm iał — pom yślał
i uśm iechając się w zgardliw ie, koń­
czył z naciskiem lekceważenia:
— W ystąpienie pańskie, panie Słodowski, tłóm aczę sobie zwykłym w t a ­
kich razach podnieceniem i nieznajo­
mością form ludzi dobrze w ychow a­
nych... Tłum aczę sobie... i nie mam
panu za złe! Nie umiesz pan być ry ­
cerzem swej damy. U nas takie s p ra ­
wy załatw iają się w inny sposób.
Spojrzał szyderczo na zawieszone
na ścianach rapiry.
Słodowski odczuł szyderstw o. Sine
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
120
pręgi na czole zarysow ały się w y ra­
ziściej.
— Gzy pan się ożeni z panną Ol­
szyńską?—powtórzył z wysiłkiem.
Kurzbach padł na krzesło. Założył
nogę na nogę i kołysząc się, zadrw ił:
— Odpowiadajmy sobie wzajem na
pytania. Jeżeli tak m a być już ko­
niecznie. Ja pańskich rom ansów nie
jestem ciekawy... a drogi do bohdanki
nie zagradzam .
Czuł się panem położenia. W jego
przekonaniu Słodowski bał się w szczy­
nać aw antury, postanow ił też nie p rz e ­
dłużać drażliwej rozmowy.
— Skończmy to już r a z — m ów ił.—
Nie mam czasu... Nie nadużywaj pan
mej cierpliwości.
Była to już pogróżka. K urzbach z a ­
czynał lekceważyć przeciw nika.
— Głupiec, zdjęła go zazdrość, z a ­
galopow ał się, a teraz sam nie wie,
co ma dalej robić — m yślał sp ogląda­
ją c na stojącego bez ruchu chemika,
jednocześnie uczuw ając w zrastający
gniew na tę kreaturę, krzyżującą jego
plany. Bądź co bądź, mogły z " tego
odkrycia w yniknąć wcale nie pożąda­
ne dlań następstw a. Pomimo d rażn ią­
cego w zburzenia, szukał w yjścia. Naj-
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
121
w łaściw szem wydało mu się uspokoić
Słodowskiego. Przynajm niej na razie
zatarłby spraw ę. W um yśle Kurzbacha pow stała niem al pewność, źe j e ­
dyną pobudką w ystąpienia chem ika
je st zazdrość. D w ukrotne pytanie: „czy
się ożeni z pan n ą O lszyńską?“ u tw ier­
dzało go w tern przekonaniu.
Rozumował, nie bez gniewu:
— T rzeb a go ugłaskać. Narobi niedź­
wiedź hałasu.
Skom prom ituję się.
Tam ten przyjedzie... ładna zabaw a.
Ntech to dyabli wezwą. Żal mi dziew ­
czyny... Szkoda jej na panią Słodowską, ale...
I ju ż otw ierał usta, aby łagodniej­
szym tonem , bez szyderstw rozpocząć
p ertraktacy e, gdy w yczekujący na od­
powiedź Słodowski, w yprostow ał się
raptow nie i odetchnąw szy, chrapliw ie
zawołał:
— P ytam się raz ostatni, czy się
pan ożenisz?
W Kurzbachu odżył gniew.
Podniósł się i gestem ukazując drzwi,
krzyknął:
— Dość! Precz ztąd, ty! opiekunie
niewieściej cnotyl ty polski chłopie!
W tej chwili stało się coś stra sz n e ­
go. Dwie rozkrzyżow ane ręce sięgnę­
Biblioteka Cyfrowa UJK
122
http://dlibra.ujk.edu.pl
ły przez stół... K urzbach uczuł ból
w staw ach.
S zarpnął się gw ałtow ­
nie...
O cal od swej tw arzy u jrzał piękący w zrok chemika, uczuł rw ący *oddech. U siłow ał w yrw ać się. Słodow­
ski przypiął się doń jak kleszcz, trz y ­
m ał przeciw nika, przyciągając ku so­
bie i dyszał:
— Posłuchaj ty niemiecki szlachci­
cu! ja pójdę precz, pójdę! Za godzinę
mnie nie będzie!.. Ale ty!., ty! Bić się
z tobą nie będę... Chłop jestem ! do­
brze powiedziałeś... Ale jeżeli ona j e ­
dną łzę uroni... zabiję, jak psa zabiję,
choćby z końca św iata wrócę... zabiję.
Żeń się, albo...
Głos mu się załam ał, ręce osłabły.
Oszołomiony K urzbach wydobył się
z gniotących objęć. M ając wolne rę ­
ce chwycił instynktow nie za poręcz
krzesła w zam iarze obrony.
Słodowski uśm iechnął się gorzko;
odetchnął ciężko, odstąpił krok od
stołu.
— W idzisz p an, chłop po chłop­
sku... — szepnął teraz zniżonym, mniej
już przysehłym głosem. — Chłop po
chłopsku... W yjeżdżam... P anu zosta­
wiam wóz i przewóz.
Żeń się lub
Biblioteka Cyfrowa UJK
123
http://dlibra.ujk.edu.pl
opuść te strony... m ówił niejako z od­
cieniem p ro śb y .— Nikt nie będzie wie­
dział co się stało.
J a wyjadę... nie
powiem...
U rw ał i znowu podnosząc głos, z a ­
wołał:
— Słyszałeś pan, niech ona nie cier­
pi. Inaczej... wrócę.
P o trząsn ą ł groźnie pięścią i wy­
biegł z pokoju, nie czekając na odpo­
wiedź.
K urzbaeh sta ł długo nie ru szając
się z m iejsca, ogłuszony tera w szystkiem.
— Schöne Geschichte! — m ruknął
wreszcie, biorąc do rą k porzucony
portfel.—Kreuzdonnerwetter! Nie p rz y ­
puszczałem , iź mała narobi mi tyle
kłopotu. Taki cham i... miłość! O sta­
tecznie głupia spraw a.
P ani O lszyńska, odczytaw szy d o rę­
czony przez stróża list, nadarem nie
oczekiwała Słodowskiego.
Chemik w yjechał n ajętą furm anką,
nikomu nie powiedziawszy, dlaczego
porzuca fabrykę i gdzie w yrusza. D o­
myślano się różnie.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
IX .
P arlam en t huczał od braw rządow ców i protestów opozycyi.
K siążę kanclerz przem aw iał w obro­
nie wielkiej ojczyzny niemieckiej, k tó ­
rej z a g ra ż ały .. piękne oczy polek. T y ­
siące dzielnych synów Germ anii legło
juz pod miłosnemi strzałam i chabrookich Weichselmadchen! Setki H ansów
i Michelów, Sam sonów niezwyciężonej
armii, śpiew ało pieśń o kądzieli u nóg
polskich Omfalii!
Książę kanclerz ostrzegał przed
groźnem niebezpieczeństw em w ynara­
daw iania się m łodszych obyw ateli teutońskiego szczepu, za cenę uścisku
alabastrow ych ram ion polek. Dzieci
m ałżeństw m ieszanych, odpadały od
wielkiego pnia niem ieckiego, p rz y łą ­
czając się do nienaw istnego szczepu
Reiclisfeindów!
Intryg a polska ukuła z hym enu n o ­
wy, straszn y oręż, przeciw bezpieczeń­
stw u państw a!
K siążę kanclerz mówił długo, mówił
pięknie... śpiew ał naw et.
Jak w ytraw ny monologista, dla u ro ­
zm aicenia popisu nucił, atakując ko-
Biblioteka Cyfrowa UJK
125
http://dlibra.ujk.edu.pl
chliwośó niemieckich dziewic: Wo bist
du teuersłe Lagienka?
Żaden ten o r nie śp iew ał z większem powodzeniem! Aula trzęsła się
od oklasków, w śród których nikły nie­
liczne protesty posłów poznańskich
i szydercze wykrzykniki katolickiego
centrum .
Stenografow ie m achali pośpiesznie
ołówkami, aby żadnego słow a nie u ro ­
nić.
Z ław ek i lóż co chw ila rozlegał
się entuzyazm niemieckiego patryotyzmu.
D ruty telegraficzne pracow ały bez
przerw y, niosąc przem ów ienie k ancler­
skie na krańce św iata:
Ludzkość odbierała jeden policzek
więcej, w ym ierzony rę k ą bism arkow ską.
Na „L eipziger-strasse,“ pod gm a­
chem parlam entu, stał różnorodny tłum
gawiedzi, z niecierpliw ością oczekując
na nowiny.
Ulica b ra ła udział w Polendebatach,
m anifestując sw e uczucia przeciągłym
szmerem.
Pow tarzano sobie z u st do u st po­
jedyncze ustępy mowy, ja k rozdziały
ewangelii, unosząc się, chwaląc, ko­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
126
m entując. Z niektórych grup rozbrzm ie­
wało szyderczo nucone:
— Wo bist du teuerste Lagienka?
W kaw iarniach i „b ierhalach“ ta r ­
gowano tego dnia olbrzymio. N aród
filozofów podlew ał uniesienie patryotyczne piwem.
Prosit! Prosit! Hoch! w ybiegało cho­
rałem z brandeburskich gardzieli na
cześć w arcyńskiego dziedzica.
W ieczorem ukazały się nadzw yczaj­
ne dodatki pism z dosłownym tekstem
mowy Bismarcka.
Rozchwytano je.
Cały Berlin czytał.
W jednej z pierw szorzędnych re sta u racyi, w której zw ykle zbierał się
św iat dziennikarski, siedziało przy s to ­
liku kilku w ykw intnie ubranych m ło­
dych ludzi. Na stole, w śród niedopitych kufli piw a leżał półurzędow y
dziennik Post. Jed en z biesiadników
robił notatki, drugi rozglądał się cie­
kawie po pełnej sali gości.
W okół politykowano zawzięcie.
— W ysłałem szczczegółowe te le g ra ­
my — odezw ał się piszący chow ając
notes — chciałbym jeszcze napisać j a ­
ki sensacyjny artykuł o.., polkach. Ćzy
Biblioteka Cyfrowa UJK
127
http://dlibra.ujk.edu.pl
one na praw dę tak pow abne?—spytał
najbliżej siedzącego tow arzysza.
T en potaknął gestem , a potem rzu­
cił od niechcenia:
— E rnest, znasz ty H orsta K urzbacha?
— Doskonale. K olega u niw ersyte­
cki.
— T en m ógłby ci dostarczyć materyału.
— Jakto?
— M ieszkał w tym kraju i miał po­
dobno jak iś rom ans. Szkoda, że go
tu nie ma.
— Nadejdzie.
Bywa tu codziennie
0 tej porze—odezw ał się drugi.
— To byłoby wybornie. Rzecz ak tu ­
aln a —zauw ażył E rn est Kubetschak. —
Dokument życiowy... W ięc powiadacie,
że nadejdzie? Dawno go nie w idzia­
łem.
Poczekamy? Dobrze... Kelner!
piwa!
Stuknęli w kufle.
Gości co chwila przybywało.
K ubetschak z tow arzyszam i, rozpra­
w iał popijając piwo o poczytności
Schlesische Zeitung, której był korespon­
dentem .
— A co najciekaw sze — mówił — że
1 nad W isłą mamy z górą tysiąc a b o ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
128
http://dlibra.ujk.edu.pl
nentów. Lodz... Warschau... w każdej
cukierni znajdziesz nasz organ. Polacy
lubią czytać o sobie, choćby im naw et
wymyślano.
Kończył tę uw agę, kiedy otw arły
się drzwi, i do sali w szedł wysoki
przystojny, blondyn, z tw arzą pełną
szram.
— Oto go masz! — zaw ołał tow a­
rzysz K u b etsch ak a—Horst! Horst! pst!
pst!
Przybyły, zauw ażyw szy n aw o ły w a­
nie, zbliżył się do stolika.
W ymieniono powitania.
D ziennikarz nie tra c ą c czasu zarzu
cił go pytaniam i.
— C zytałeś mowę? Mój drogi! mam
prośbę., nie odmów... Ż yłeś w tym
kraju .. P otrzeb u ję pewnych szczegó­
łów. Będziesz dla mnie nieocenioną
kopalnią!..
— I owszem — odrzekł H orst Kurzbach niedbale. — Ale do czego ci to
potrzebne, Ernest?
— Mój drogi, nie każdy może być
Kurzbachem i nic nie robić. Jako
dziennikarz żyję z pióra Twoje zw ie­
rzenia będą wielce d propos. Z ust
naocznego św iadka... Czy to praw da
żeś się durzył w Polsce?
©
■ ■1
Biblioteka Cyfrowa UJK
129
http://dlibra.ujk.edu.pl
Roześm iał się. Po tw arzy Kurzbacha przesunął się odcień zakłopotania.
— Niepoprawny! — żartow ał d zien ­
nikarz. — K elner! cztery halby! J a k ­
że to było?
— S tare dzieje — odrzekł K urzbach
zamyślony.
D ziennikarz nie p rzestaw ał nalegać.
— Taki a rty k u ł—p rzed staw iał—w y ­
w rze kolosalne w rażenie. Sam Bis­
m arck gotów go zacytow ać w p a rla ­
mencie!..
— A ty porośniesz w pierze — zau­
w ażył wesoło H orst.
— Stanie się sław nym od R enu po
Odrę! — zażartow ał je d e n z tow arzy­
szy—Prosit!
Popili z kufli.
Na twarzy K urzbacha zaig rał zło­
śliwy uśm iech. D ziennikarz praw ił
w dalszym ciągu.
—• Nie sądźże przypadkiem , że cię
żywcem osm aruję. Bez nazwisk... bez
nazwisk! i tak oględnie, żeby się nikt
nie domyślił, jeśli ci na tern zależy.
H orst zrobił g est lekcew ażący.
— W szystko mi jedno. Nie m yślę
tam w racać przecie. Je ste m dobrym
kolegą, daję ci zupełną carte llanclie.
Tylko nie kłam na mój rachunek...
9
Biblioteka Cyfrowa UJK
130
http://dlibra.ujk.edu.pl
K ubetschak obruszył się*
— Po co! Dam ci poprzednio a rty ­
kuł do przeczytania. Bądź pewnym, że
jednego nie dodam słowa.
— Zatem zgoda! K elner piwa!
— Słuchamy! słucham y!
H orst K urzbach zaczął opowiadać.
D ziennikarz z tow arzyszam i słuchali
z początku uw ażnie, nie p rzery w ając.
W m iarę opow iadania zaciekaw ienie
słuchaczy w zrastało. Przygoda miło
sna niem ieckiego donżuana budziła
coraz w iększe zajęcie.
Siedzący przy sąsiednich stolikach
piwosze zaczęli rów nież nasłuchiw ać.
K urzbach opow iadał z niejak ą fan­
faronadą, dosadnie, gładko. W spomnie­
nie podniecało go, zapalił się.
Słuchacze przeryw ali teraz w ykrzy­
knikami.
— Schneidig! schneidig!
Weiter!
Weiter!
Dziennikarz zapytyw ał m iejscam i
o niektóre szczegóły.
— O statecznie na czem się skończyło?(
H orst p o ta rł czoło.
— Na niczem. K ochaliśm y się platoniczniel— odpowiedział,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
131
— Innem i słow y odszedłeś z k w it­
kiem. Pokpiłeś spraw ę, Horst!
K urzbach popatrzył mu w oczy. Nam arszczył się.
— Nie róbże takiej miny, jakbyś na
m ojem m iejscu zyskał coś więcej. To
śm iesznel—odrzekł drwiąco.
— No! no!—załagodził K u b etsch ak —
nieco zdetonow any drw iącą uw agą. —
Nie m iałem tego zam iaru. Byłeś i j e ­
steś mistrzem! — pochlebił.
Tow arzysze potw ierdzili, w yliczając
zdobycze K urzbacha ze szkolnych cza­
sów.
— Pepi! Stephi... K arolinę...
— Nie w arte jej trzew ików czyścić—
w ybuchnął K urzbach. — To inny typ.
Nie róbcie naw et porów nań. W ca­
łym B erlinie niem a takiej... •
— I to mówi człowiek żonaty! Gdyby
się. tak żona dowiedziała! — zauw ażył
któryś z udanem zgorszeniem . — Nie
pisać artykułu...
H o rst w ydął w argi.
— Moja żona gazet nie czytuje...
Niema na to czasu... — wycedził nie­
dbale przez zęby.
— Bardzo słusznie — zauw ażył K u­
betschak — ale, ale... Cóż się z ryw a­
lem... z tym chem ikiem stało?
Biblioteka Cyfrowa UJK
132
http://dlibra.ujk.edu.pl
— Nie wiem. Nie w idziałem go
więcej. Chciał mię gw ałtem zmusić
do ożenienia... Nie przyszło do tego,
bo, jak wiecie, ktoś ojcu doniósł i s ta ­
ry wywiózł mię coprędzei...
Zam yślił się.
— W iecie co?—zaczął po chwili. —
Dziś, gdy się nad tern * zastanaw iam ...
Przyznaję .. Mało brakowało... Byłbym
się ożenił... Tylko raz się kocha!—do­
rzucił sentym entalnie.
— Zatem kanclerz ma racyę. Polki,
to niebezpieczny przeciwnik — n apo­
m knął półżartem dziennikarz.
W ybuch śm iechu zaw tórow ał tym
słowom.
Jeden tylko K urzbach sposępniał.
K eln er podał now ą kolejkę piwa.
Zaczęto teraz gawędzić o polityce.
K urzbach słuchał milcząc. W spom nie­
nia rozstroiły go. W ypróżniał kufel
za kuflem, nie m ieszając się do roz­
mowy. W końcu pożegnał tow arzy­
stwo i wyszedł, nucąc:
— Die schönsten Augen hat die Polin...
Przyszedłszy do domu zrobił żonie
aw anturę.
Pani Eliza K urzbachow a płak ała
z żalu noc całą, rosząc rzęsistem i łz a ­
mi świeżo powleczone poduszki. Rano
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
133
zm ieniła powłoczki. Porządek przedew szystkiem .
Jej Schatz m iał cały dzień Katzen­
jammer.
W najbliższym num erze „S zlązerki“
w rubryce „Z p arlam en tu “ w ydruko­
wano sensacyjny artykuł pod tyłułem :
„Polska G y r c e D zienniki polskie przetłóm aczyły go dosłownie.
X.
P rzed dw orem w Brzostow ie, p rz e ­
chadzał się pan Bruzdowicz z widocznemi oznakam i zniecierpliw ienia. Słoń­
ce skręcało już z południa; błyszczą­
ca tarcza kompasu, umieszczonego
w środku gazanów , w skazyw ała g o ­
dzinę drugą.
P an Bruzdowicz chodził tam i z po­
w rotem od ganku ku bram ie w jazdo­
wej, przysłaniał dłonią oczy, p atrzył
po w idniejącej w oddali, wysadzonej
topolami, drodze i m ruczał z niezado­
wolenia,
— Nie widać. Już to Fem cię puścić
gdzie sam ą, zawsze na swojem p osta­
Biblioteka Cyfrowa UJK
134
http://dlibra.ujk.edu.pl
wi. Z pew nością w yciągnęła Jasiów
na odpust. A prosiłem... Tłok, zaduch...
I dzieciaka pewno zabrały...
M achnął ręką.
— Jaś, zdaw ało się, że taki en er­
giczny człowiek... a okazuje s ię - p a n toflarz! pantoflarz! Co niedziela toż
samo. Nabożeństwo... nabożeństw em ,
ale żeby znowu w ysiadyw ać godzina­
mi... S tara Olszyńska rozum na kobie­
ta, ale bigotka. I tę biedną W alę
kierują poprostu na s ta rą pannę...
D ziew czyna od ludzi stroni... w książ­
kach siedzi... Od wyjazdu Słodowskiego nie do poznania. Ciekaw a rzecz, co
też między nimi zaszło? D w a la ta mi­
ja a nie dał znaku życia!.. Pewnie go
w tedy odpaliła, chłopak w ziął na ambit i drapnął... Nic mi do tego, ale
radbym się praw dy dowiedział.
Przysiadł na ganku i zam yślił się.
Cofał się pam ięcią w stecz i ro zp a­
m iętyw ał, poczynając od jubileuszu
starego K urzbacha i owego wypadku
w kotłowni. Jak się to wiele zmieniło
w tak krótkim okresie czasu!
Z Kurzbachów, z całej Niemczyzny
nie pozostało praw ie śladu. Stało się
to raptow nie i niespodziew anie. R ó­
wnocześnie niem al z zagadkow em zni­
Biblioteka Cyfrowa UJK
135
http://dlibra.ujk.edu.pl
knięciem Słodow skiego, w yjechał m ło ­
dy K urzbach i nie w rócił więcej... N a­
deszła wiadomość, że K urzbachow ie
zrzekli się dotychczasowych stanow isk.
Praw dopodobnie wybuch w kotłow ni
odegrał tu ja k ą ś rolę. S traty były
znaczne, fabryka dała znacznie m niej­
szą dywidendę, h rab ia się zraził, przytem, wobec stosunków w Poznańskiem ,
nie w ypadało mu trzym ać niemców
u siebie. Uległ po prostu opinii...
...Jaś został dyrektorem . Dawno m u
się to należało. Szkoda tylko, źe Sło •
dowskiego niema. To także arcyporządny człowiek. M yśleli wszyscy, że
w yczytaw szy w gazetach o ślubie J a ­
sia, przyjedzie... Nie pojawił się. Nie
wiadomo, gdzie się obraca. Tym cza­
sem dziewczyna żałuje i więdnie. W
oczach więdnie... G łupstw o się stało,
straszne głupstwo! Co jej w tedy s trz e ­
liło do głowy? Żeby nie to, m ogłaby
mieć sta ra Olszyńska ju ż drugiego
w nuka po kądzieli...
Turkot zbliżającego sie pojazdu w y­
rw ał Bruzdow icza z zadumy. Podniósł
się żywo. Spojrzał. D rogą ku dw o­
rowi pędziła czwórka siwoszów— Przecie! — m ruknął i ze zw ykłą
ludziom starszym skłonnością do p a ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
136
m iętania o sobie, idąc naprzeciw , szep­
tał:
— Chw ała Bogu! W ysiedziały się.
Czy aby gazety wiozą? Mogli już pocz­
tę zamknąć, a tam teraz takie cieka­
we rzeczy!
To „tam “ oznaczało p arlam ent nie­
miecki.
Stary szlachcic politykow ał zaw zię­
cie, rozporządzenia antipolskie bolały
go i zaciekaw iały niepom iernie. Psuł
sobie krew czytając, niem niej czytał,
oczekując gorączkowo poczty ze świeżerai dziennikami. Od czasu ja k in te ­
resy adm inistracyjne B rzostow a oddał
zięciowi, godzinami przesiadyw ał z g a­
zetą w ręk u , obm yślając przeróżne
środki, w celu pokrzyżow ania w strę t­
nych planów Bism arcka
W dzisiejszych gazetach mogło być
w łaśnie dokończenie ostatniej mowy
kanclerza, głosy posłów polskich a p ra ­
wdopodobnie też dowcipna odpowiedź
W indhorsta.
Stary szlachcic żywił uw ielbienie dla
„m ałej ekscelencyi,“ zw łaszcza odkąd
przyw ódca centrum zaczął jaw nie w y­
stępow ać w obronie polaków.
Przypuszczenie, źe kobiety mogły
zapomnieć o poczcie, co się już p a ro ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
137
http://dlibra.ujk.edu.pl
krotnie przytrafiło, zaniepokoiło Bruzdowicza.
Z niecierpliwości, ruszył
pospiesznym krokiem ku bramie.
Powóz zbliżał się szybko.
— Jadą! — pow tarzał Bruzdowicz,
drepcząc i zacierając ręce.
Po chwili w jeżdżał czterokonny ekwipaż na dziedziniec.
Bruzdowicz rzucił się obcesowo do
drzwiczek.
— A toście się wysiedziały! G azety
są? — sp y ta ł na w stępię.
— Są! są! — odpowiedziały chórem
kobiece głosy...
D ał już pokój dalszym wymówkom
i zaczął w itać panią O lszyńską, po­
m agając jej w ysiąść. Z kolei w ysadził
W alę, a w reszcie w ziął z rąk niańki
w nuka i ją ł się z nim pieścić, rów no­
cześnie naw ołując:
— T eraz ciotka niech pomyśli o obiedzie, boście mi, moje panie, dyabelnie
kazały czekać na siebiel A gdzież to
Jaś? - spytał, teraz dopiero sp o strzeg ł­
szy nieobecność zięcia.
— Jasiow i w ypadł jakiś interes. W y­
jech ał z rana. Ale powinien niedługo
nadjechać—objaśniła W anda, znacząco
m rugając na ojca.
Biblioteka Cyfrowa UJK
138
http://dlibra.ujk.edu.pl
Ten nie spostrzegł daw anych znaków
i dow cipkując mówił:
— W yjechał! Zaraz też znać b ab­
skie rządy! 0 trzeciej z kościoła... Za
karę musi mi panna W ala przeczytać
gazety. Zgoda? co? A dużo tam te ­
go?—spytał, szukając wzrokiem paczki
z dziennikam i.
P odszedł do panny Olszyńskiej i po­
dał jej ram ię.
W ala uśm iechnęła się sm utnie.
— I ow szem ...—odrzekła, zabierając
zw itek gazet.
— Praw da panno W alu, że niem a to
jak sta ra gw ardya?—żartow ał, w iędąc
j ą pod ręk ę do w n ętrza domu —Żeby
mi tak jeszcze wzrok dopisywał! za­
kasow ałbym niejednego młodzika!
I zaczął iść zam aszystym krokiem,
pokręcając w ąsa i spoglądając z pod
oka na zaw sze piękną tw arz dziew czę­
cia. L ubił W alę bardzo i zaw sze s ta ­
ra ł się ją żartam i rozweselić.
W anda, podbiegłszy, trąciła ojca w r a ­
mię.
— Tatuńciu!
— Dajże mi pokój! Mam pannę W a­
lę i gazety, tq mi nic nie potrzeba!
— Ależ m am tatce coś powiedzieć
od Jasia.
Biblioteka Cyfrowa UJK
139
http://dlibra.ujk.edu.pl
— Czy to sekret?
— A w łaśnie, że sekret!..
— W takim razie, przepraszam .
Puścił ram ię panny Olszyńskiej, k tó ­
ra odsunęła się dyskretnie, i zbliży­
wszy się do córki, spytał:
— Cóż takiego?
— Będziemy mieli dziś niezwykłego
gościa...—zaczęła szeptać na ucho.
Na tw arzy B ruzdow icza odmalowało
się radosne zdziwienie.
— Nie może być?!
— Z pew nością. J a ś w czoraj list
odebrał,.. Ale sza... bo to niespo­
dzianka — dodała, ukazując oczyma
W alę, która w drugim pokoju w ynaj­
m owała gazety z opasek.
— A m atka wie?
— Także nie,
— Doskonale! doskonale! Dopiero
się zdziwią...
Z atarł ręce z radości.
Zapom niał o gazetach, o polityce i
odciągnąw szy córkę na bok z niezm iernem ożywieniem mówił:
— Praw dziw ie się cieszę! praw d zi­
wie! Jakże myślisz? P ogodzą się pe­
wnie te r a z .. hm? Chw ała Bogu! bo
mi tej biedaczki serdecznie żal... S p ra ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
140
http://dlibra.ujk.edu.pl
wimy weselisko, co się zowie! Już ja
w tem, że to przyjdzie do skutku!
S tarsza pani Olszyńska, zajęta do­
tychczas wnukiem , którem u po prze­
jażdżce zdarzyła się m ała przygoda,
zbliżyła się teraz pytając:
— O czem że to państw o tak ro z­
praw iacie?
A wyczytaw szy w rozjaśnionych
tw arzach obojga coś niezw ykłego, do­
dała z ciekaw ością:
— Możebym i ja m ogła wiedzieć?
Bruzdowicz spojrzał pytająco na
córkę.
— Jak m yślisz W andziu? Uprzedzić
matkę?
Ciekaw był, jakie w rażenie wywrze
wiadomość.
Młoda m ężatka, k tó rą niecierpliw ość
bawiła, nie m ając w gruncie rzeczy
nic przeciw tem u, odrzekła:
— Jaś prosił...
— Ej! Jaś! Jaś! Co tam Jaś! Mojem
zdaniem, trz e b a m atkę do tego p rzy­
gotować.
I zw racając się do oczekującej, rzekł
głośno:
— Mam dla babci dobrą nowinę...
Tylko nie wszyscy pow inni jeszcze o
Biblioteka Cyfrowa UJK
141
http://dlibra.ujk.edu.pl
niej wiedzieć,.. N aprzykład Fem cia i
panna W ala...
— Coś tajem niczego? — zagadnęła
półżartem Olszyńska.
— W łaśnie. Chodźmy tam , żeby
przypadkiem kto nie podsłuchał.
U kazał na sąsiedni pokój. Sam po­
szedł przodem. Za progiem w ypalił
prosto z mostu:
— Słodowski w raca. Cóż pani do­
brodziejka na to?
Olszyńska, w pierw szej chwili spoj­
rzała nań z niedow ierzaniem .
— Słowo honoru! W raca. Ja ś po­
jech ał po niego — pow tórzył jednym
tchem .
— Tak, m ateczko,—potw ierdziła sy­
nowa.
Z u st w zruszonej staru szk i w ybie­
gło krótkie:
— Chw ała Bogu.
— K w estya w tem , żeby z tego po­
w rotu skorzystać—przedstaw iał teraz
Bruzdowicz, ująw szy drżące ręce pani
Olszyńskiej. — Pani dobrodziejko, nie
będę taił, źe mię los panny W ali s e r­
decznie obchodzi... Co tam było m ię­
dzy nimi, nie wiem... Ale Słodowski
zacności człowiek, prawy, uczciwy...
— Bardzo...— szepnęła staruszka.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
142
— Ma pozycyę. K aw ałek chleba
znajdzie wszędzie... Na co tu czekać?
Rozgadał się na dobre, nie szczę­
dząc przekonyw ających uw ag, chociaż
nie było potrzeby tego. P an i Olszyń­
ska dziękow ała rozrzew nionem w ej­
rzeniem , szepcąc:
— D ałby Bóg! dałby Bóg!
Na więcej nie m ogła się zdobyć w
pierw szej chwili. Dopiero ochłonąw ­
szy nieco, ję ła ze w zruszającą otw ar­
tością w yw nętrzać się z przeżytych
utrapień. W ylew ała nagrom adzone w
duszy ból i zw ątpienie, ukryw ane do­
tychczas poćzciwie naw et przed oczy­
ma najbliższych. v
— A co mię najbardziej bolało, że
napraw dę do tej chwili nie wiem, co
ich poróżniło... Patrzyłam przecie własnem i oczyma... byli z sobą tak do­
brze... W alunia napraw dę lubiła S ta­
nisława... Pytałam nieraz W aluni... ale
biedne dziecko...
Bruzdow icz zaczął pocieszać:
— M niejsza o to! co było—to było...
Zw yczajnie ja k m iędzy młodymi...
Dziękujmy Bogu, że m arnotraw ny syn
pow raca, i przygotujm y się na jego
przyjęcie.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
143
Zaczęto się naradzać półgłosem ,
jakby spraw ą pokierow ać najlepiej,
nie w ątpiąc o pom yślnym rezultacie.
Tym czasem pozostaw iona w sam o­
tności panna O lszyńska, przerzucała
dzienniki.
L ubiła czytać wogóle.
Nad książką zapom inała na chwilę
bolesnych wspomnień, niepokojących
m arzeń i tego żalu, co je j teraz n u r­
tem w ypełniał życie.
Gazety pociągały ją również, z p rzy ­
jem nością też spełniała zwykle funkcyę lektorki honorowej, ilekroć się pan
Bruzdowicz o czytanie „na głos“ przymówił.
Obecnie, dla ułatw ienia, oczekując
na słuchacza, p rzep atry w ała artykuły
polityczne. W zrok je j zatrzym ał się
na felietonie zatytułow anym Polska
Cyrce.
Zaczęła czytać.
Nagle... przejrzysto-bladą cerę dzie­
w częcia nasączył szk arłatn y rum ie­
niec. T w arz panny Olszyńskiej zaczę­
ła drgać nerw ow o, pierś falow ać go­
rączkowym odruchem . Źrenice biegły
błyskaw icznie po zaczernionych d ro ­
bnym drukiem szpaltach.
Biblioteka Cyfrowa UJK
144
http://dlibra.ujk.edu.pl
W felietonie w yczytała historyę
w łasnego serca, w yszydzoną, w yśm ia­
ną, przerobioną na argum ent politycz­
ny! Autor nie w ym ieniał w praw dzie
nazwisk, lecz opis był tak dokładny,
tak drobiazgowy! że...
Uczuła głuchy, tępy ból w skroniach
i wstyd. K ruszący, rozpierający całą
duszę, wstyd!
Zatrzęsło nią febrycznie, złowrogi
papier w ypadł jej z rąk, i znowu zi­
mna bladość przysłoniła cieniem m ar­
twoty tw arz nieszczęśliwej.
W pannie Olszyńskiej m arło w szy st­
ko. Resztki, okrawki złudnych w spo­
mnień tonęły w głębi bezm iernej g o ­
ryczy, coś przecinało w zranionych
jej piersiach jed y n ą św ietlan ą nić tę ­
sknoty za nieziszczonem m arzeniem ,
druzgotało w iarę w m iłość praw dzi­
wą, szydziło z zaklęć i przysiąg.
I stała długo z przerażającą próżnią
w duszy bez słów, bez jęku, bez r u ­
chu, ja k człowiek, który nagle ujrzał
przepaść przed sobą.
W reszcie strum ień łez gorzkich
zwilżył opuszczone bezw ładnie rzęsy,
w ściągniętych chm urnie łukach brw i
zarysow ał się odcień dum nego cier­
pienia.
Biblioteka Cyfrowa UJK
145
http://dlibra.ujk.edu.pl
Schyliła się, podniosła upuszczony
dziennik i złożywszy w kw adrat, scho­
w ała za wycięcie stanika.
Z zaciśniętych u st padł wyraz:
— Podły!
I znów potoczyły się z m yśli do
serca bolesne w spom nienia i rozsypały
w duszy, ja k paciorki z rozerw anego
różańca, żal i sm utek krw aw iący.
Uczuła wielkie zimno i w ielką czarność; coś, niby skrzydła drapieżnego
ptaka, biło w je j tw arz, przysłaniając
św iat cały...
W głow ie m iała chaos przejm ują­
cych sykań, szyderczego chychotu, ję ­
kliwych szeptów; u sta pow tarzały:
— Podły! podły! podły!
W alczyła z w łasną duszą, z w łasnem sercem , bez sprzym ierzeńca.
Bo oto opuściły j ą w szystkie zw ie­
rzenia, w yczuw ane * złudy, a przed
oczyma stała, naga, oślepiająca p raw ­
da i błąd, i pokuszenie, i olbrzym ia
trw oga przed koniecznością pokuty,
do której p rzyłączała niepochw ytne
poczucie bezm yślnego pokrzyw dzenia
drugiej jeszcze duszy, pojęcie cudzych
cierpień bez winy.
Osunęła się bezw ładnie na krzesło.
10
Biblioteka Cyfrowa UJK
146
http://dlibra.ujk.edu.pl
W styd i żal potężniały aż do zasto­
ju myśli, do tego zastygu cielesnych
w zruszeń, w którym rzeczyw istość
przeradza się znów w senny wir, ma­
jaczących bezkształtnie wrażeń, a w
biczowaną duszę spływ a kojąca cisza,
nieczułość i mrok.
Minuty płynęły... ulatyw ały, a z ni­
mi pierzchało z piersi panny Olszyń­
skiej jej daw ne „ ja ,“ rodziło się b ła­
galne pragnienie zapom nienia wczo­
ra j i skrucha ukojenia.
Jeszcze jed en dreszcz przeszył jej
ciało, a potem spłynął spokój cichego
sm utku.
Z drugiego pokoju doleciał wesoły
głos Bruzdowicza.
— Panno Walo! czytanie przepadło!
Obiad na stole...
P ow stała z w ysiłkiem i zm uszając
się do uśm iechu pośpieszyła na w e­
zwanie.
— Czytanie przepadło! — pow tórzył
żartobliw ie stary , podając jej ram ię.
— Przep ad ło —odpowiedziała echem.
Serce je j biło; pierś czuła ukryty
zw itek papieru, ja k kolący cierń, św ie­
żo wydobyty z rany.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
XI.
Szczęściem dla W ali, nikt przy obiedzie nie dostrzeg ł niezw ykłej zmiany,
ja k a zaszła w obliczu dziewczęcia. Z a­
jęci niespodzianką biesiadnicy, nie za­
uw ażyli ani podkrążonych siną obwód­
ką oczu, ani nienaturalnej, sztyw nej
powagi.
Mówiono z resztą mało, śpieszono się
z jedzeniem , ja k to zwykle byw a w
chw ilach gorączkow ego oczekiw ania
na coś lub na kogoś. W szyscy sie
dzieli ja k na szpilkach.
N aw et gadatliw a zwykle ciotka E u fe­
mia, chociaż je j tajem nica nie ciężyła,
zirytow ana przypaleniem szarlotki, nie
m iała chęci do rozmowy.
Kończono obiad w milczeniu, gdy
rozległ się turkot wózka.
— Ja ś i ktoś drugi — w ykrzyknął
Bruzdowicz, zryw ając się z krzesła
z takim pośpiechem , źe obrus za sobą
pociągał. Pani Olszyńska instynktem
m acierzyńskim wiedziona, pow staw szy,
zbliżyła się do W ali. Chciała coś po­
wiedzieć, uprzedzić, ale w tej chwili
rozw arły się drzwi i do pokoju w padł
Slodow ski..
Biblioteka Cyfrowa UJK
148
http://dlibra.ujk.edu.pl
Blady ja k ściana, z roziskrzonym
wzrokiem biegł i chw ytał w przelocie
napotykane dłonie, ściskał, całow ał,
skakał jak piłka od jednych do dru­
gich, rzucając przez łzy.
— Moi państwo! moi kochani p a ń ­
stwo!
I znów ponaw iał uściski i pocałunki,
nie patrząc naw et w tw arze w itanych.
Zapanow ała chw ila zbiorowego ro z­
czulenia. Podniósł się pogw ar se rd e ­
cznych wykrzykników, pytań i tych
słow, które sam ym dźwiękiem mówią...
Górow ał nad wszystkiem i głos B ruzdowicza, który trą c ręce i klepiąc przy­
byłego po ram ieniu, w ykrzykiw ał:
— W iedziałem , że wrócisz! w iedzia­
łem Ho! ho!
1 pociągał nosem z głośnem sa p a ­
niem bo mu łzy św idrow ały w krtani.
W reszcie m inął pierw szy poryw.
Oczy w szystkich skierow ały się bez­
wiednie na W alę, do której z ‘w ido­
czną nieśm iałością zbliżał się teraz S ło ­
dowski. Szedł półkrokam i, z głow ą
w tuloną w barczyste ram iona, z za­
partym oddechem.
W źrenicach panny O lszyńskiej ła ­
m ała się dusza. Na b lad ą tw arz w y­
stąpiły gorączkow e wypieki. M om en­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
149
talnie cofnęła się w tył, jakby w za­
m iarze ucieczki, a potem w yciągnęła
przed siebie obie ręce i z niezm ierną
tkliwością szepnęła:
— Panie Stanisław ie! panie S tan i­
sławie! ..
Przylgnął do w yciągniętych dłoni
i nie panując dłużej nad sobą, zaszlochał na cały głos.
Nagle trzym ana w uścisku ręk a W ali
w ysunęła się pośpiesznie i drżące u sta
panny Olszyńskiej dokończyły:
— J a pan a winnam prosić o p rze­
baczenie... ja... ja... panie Stanisław ie.
Błyskawicznie obrzuciła wzrokiem
obecnych. W yraz szlachetnej pokory
zajaśniał w załzaw ionych źrenicach.
Uklękła przed m atką.
Słodowski syknął:
— P ani moja! Walu!
I ru n ął również do nóg staruszki.
Ale w tej chwili W ala porw ała się
z kolan i ze spazm atycznem płaczem
w ybiegła z pokoju.
Stało się to tak szybko, że nikt nie
zdołał przem ów ić słowa.
Słodowski dźw ignął się z kolan, po­
wiódł nieprzytom nem i oczyma w okół,
blednąc i trzęsąc się febrycznie. S tra ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
150
szliw a niepew ność pozbaw iła go osta­
tka woli. Stracił głowę.
W szyscy z resztą byli nad w yraz za­
kłopotani i w zruszeni, gdyż aczkolwiek
spodziewano się czegoś podobnego,
nie sądzono jednak, aby to się stać
mogło zaraz i w tak niezwykle w strz ą ­
sający sposób. R ozrzew niająca scena
zaskoczyła tak niespodziewanie, że
chociaż wypowiedziane przez W alę sło ­
w a i jej ucieczkę zrozum iano jako n ad­
m ierny wylew dziewiczej tkliwości, w y­
w ołanej nastro jem chwili, niem niej w
pierw szej chwili nikt napraw dę nie
wiedział, co dalej począć.
P an Bruzdowicz pierw szy przyszedł
do siebie.
— Masz tobie! d rapnęła — zaw ołał
z praw dziw em przejęciem — drapnęła!
Uciekałeś i ty! gońże teraz — dokończył
popychając z lekka chemika, który
przerażony niejako zuchw alstw em sw e­
go uczynku, sta ł ja k skazaniec, nie
śm iejąc ruszyć się z miejsca.
Ten spojrzał błagalnie n ajpierw na
zapłakaną staruszkę, potem na Olszyń­
skiego, jak b y ich pomocy i rady w zy­
wał.
Jednocześnie pani Janow a ruszyła
szybko ku drzwiom, w zam iarze po­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
151
biegnięcia za W alą, zaś pani Eufemia,
trochę gniew na, źe je j o przyjeździe
chem ika nieuprzedzono, zw racając się
do starej Olszyńskiej, zaczęła tonem
wymówki:
— Niechże pani co odpowie... głos
matki ... A do Słodowskiego:
— T aki to już panieński zwyczaj...
Jak przyjdzie do wyznania...
U derzyła rękom a po sukni, z g ry ­
m asem zażenow ania na ustach.
Bruzdowicz kończąc, przerw ał:
— Goń! łap! przyprow adź i koniec!
Patrz, m atczysko od łez mówić nie
może.
— Chodźmy, panie Stanisław ie, —
odezw ała się ode drzwi m łoda O lszyń­
ska, w yciągając z oddalenia rękę.
Milczący dotychczas Ja n podsunął
się szybko do żony.
— Zostań, W andziu! — przem ów ił
półgosem — najlepiej porozum ieją się
sami.
Poczem, zbliżywszy się do przyjaciela
rzekł, sta ra ją c się nadać słowom jak
najw eselszy odcień:
— No! Stachu! Uciekła mi przepió­
reczka w proso, a j a za nią niebo­
raczek. .
O bjął go wpół.
Biblioteka Cyfrowa UJK
152
http://dlibra.ujk.edu.pl
A w duchu, nie bez pew nej chełpli­
wości, pom yślał.
—* Dziwna natura!... Z pozoru tw a r­
dy ja k krzem ień, a z kobietam i m azgaj..
Już ja lepiej daw ałem sobie rady..
I spojrzał z lubością na żonę.
Potem zaś zm ieniwszy ton, zaczął
poważnie:
— Mój Stachu! Mama i ja...
Lecz pan Bruzdowicz, u którego
pierwotne zaam barasow anie już p rz e ­
szło, przerw ał, żartobliw ie p rzed rze­
źniając:
— I ja... i W andzia... i ciotka, a ty m ­
czasem panna drapnęła! Nie trać - że
czasu! kuj żelazo póki gorące... Na co
tu czekać?! Jak Boga kocham! to p rz e ­
chodzi pojęcie! Jazda, desperacie!
Ukazał wiodące do ogrodu drzwi,
Oszołomiony Słodowski, spojrzał py­
tająco na Jan a, na panią Olszyńską.
Przygnębiona przed chwilą tw arz za­
jaśn ia ła odbłyskiem szalonej radości.
Sięgnął do kolan staruszki i zapom ina­
ją c się, podskoczył w górę jak źrebak
i popędził.
Jan z żoną przypadli do rąk m atki,
która, chyląc siw ą głowę, zdaw ała się
modlić duchem , choć u s ta szeptały:
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
153
— Kiedy dopraw dy nie pojm uję Waluni... kochali się przecież od dawna...
— I będą się kochali babciu! b ęd ą—
zaw tórow ał Bruzdow icz—będą wnuki.,
wnuczki... Jasiu! W esele w Bruzdowie,
ale ty m usisz szw agrow i wyrobić po­
sadę... ja bez panny W ali ani rusz;
któżby mi od czasu do czasu gazety
czytał?
Stanęli grupą we drzw iach, oczeku­
ją c z bijącem sercem pow rotu tych
dwojga.
Ja n opow iadał o Słodowskim.
A „ci dw oje“ znaleźli się niebaw em .
P anna Olszyńska, w ybiegłszy do
ogrodu, padła na najbliższą ław kę bez
czucia, ja k liść gw ałtow nym w ichrem
strącony.
W ielki wysiłek, na jaki się w pier­
wszej chwili zdobyła, w yczerpał j ą do­
szczętnie, Czuła, źe słabnie, że lada
chwila opuści j ą reszta przytomności.
Bezsilna, drżąca próbow ała zebrać roz­
pierzchłe myśli.
Płynęły huraganem .
W skołatanej wyobraźni dziew częcia
przesuw ał się cały kalejdoskop m arzeń,
chęci, nadziei, oczekiwań, w szyst­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
kie wydzwonione tę tn a serca odzy­
w ały się echem , w szystkie pragnienia
łkały.
Kłębowisko szarpiących targnięć
wiło się w piersi, szukając ujścia; ty ­
siące poplątanych dźwięków szum iało
w skroniach...
Przym knęła powieki.. Przez chwilę
św iat przestał dla niej istnieć. A po­
tem rozchyliła pełne łez źrenice... na
głym ruchem wydobyła u k ry tą w w y­
cięciu stanika gazetę i z głuchem w e­
stchnieniem szepnęła:
— T r z e b a .. skrzywdziłam!
P o w stała i z pośpiechem niezłomnej
determ inacyi zaczęła iść z pow rotem
ku dworowi.
Nogi się pod nią gięły, ale w tw a ­
rzy św ieciła moc silnego postanow ie­
nia. W myśli tkwiło teraz jedno tylko
pragnienie: w ynagrodzenia krzywdy.
W tem z bocznej, obrosłej grabiną
ścieżki doleciał szm er śpiesznie staw ia­
nych kroków, m ignęły w ym achujące
w pow ietrzu ręce, i płow a p rz y strz y ­
żona czupryna...
W oddaleniu kilku kroków biegł
Słodowski z obliczem prom iennem . G e­
stykulow ał rozm aw iając z samym so­
bą... U jrzał W alę, na chwilę jakby za­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
155
trzym ał się w chodzie, a potem je s z ­
cze szybciej podbiegł na przełaj i przy­
stanąw szy w oczekującej postaw ie,
zaczął:
— Wysłano... mię... po p a n ią ..
Głos mu się splątał. Skrzyżowali
w ejrzenia. Na chwilę zaległo m ilcze­
nie. Źrenice panny Olszyńskiej bły­
snęły niezwykłym ogniem, pierś pod­
nosiła się i opadała ciężko.
— Panno W alu!— szepnął.
Podsunęła się bliżej W matowobladej tw arzyczce nie drg n ął ani j e ­
den muskuł.
— Panie Stanisławie! — przerw ała
cichym, przeryw anym głosem. — Ja
wiem wszystko!.. Ja proszę., ja bardzo
pana chciałam widzieć... ja...
W yciągnęła rękę z trzym aną gazetą.
— J a wiem wszystko!—pow tórzył.—
J a złem płaciłam za tyle... tyle...
Załkała i zaczęta mu wciskać zmięty
kurczowo dziennik.
Cofnął się w ty ł i z nietajonem
zdziwieniem spytał:
— Co to? co to jest? panno Walu!
ja nie rozumiem.. J a nic., nie wiem..
— Moja spowiedź!—w ygłosiła z tr u ­
dnością, czepiając się jego ram ienia.—
Moje winy... miłość pana K urzb ach a- -
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
J 5G
dokończyła szeptem goryczy, — P an
K urzbach opowiedziała., opisali—obja­
śniała jednym t c h e m .- J a teraz wiem
wszystko! ja m uszę z u st pańskich
usłyszeć...
Pochyliła się... zatoczyła..
Pow strzym ał j ą ram ieniem ... ukląkł.
— Pani moja! Pani W alu... Wy s a ­
mi nie wiecie... co ja bym!.. J a chłop...
d rąg zwyczajny... J a duszę! życie... Ja
nic nie wiem... J a tylko bardzo... ko­
cham, pani moja!
Rzucił zm ięty dziennik w gąszcz
krzew ów i zryw ając się z kolan, za­
wołał:
— Król nie je s t szczęśliwszy!
— Chodźmy do m am y—w yrzekła to ­
nem prośby, podąjąc mu rękę.
Po chwili przed płaczącą z wielkiago szczęścia staru szk ą klęczało „tych
dw oje.“
— Niech Bóg w iekuisty błogosław i
wam... dzieci moje!
.Najbliższej niedzieli zaroiło się w
B rzostow ie.
P an Bruzdowicz, w edług zapow ie­
dzi, w ypraw iał sute zaręczyny, zapro­
siw szy na tę uroczystość kogo się da­
ło. P rzyjechał pan W yrem ba z cór­
Biblioteka Cyfrowa UJK
157
http://dlibra.ujk.edu.pl
ką, państw o Skuraczew scy, Jagłow scy
i najbliższe sąsiedztw o w komplecie.
Ciotka Eufem ia w ystąpiła z p a ra ­
dnym obiadem, a że się w szystko aź
do legum iny z cyfrą narzeczonych
udało, więc zachęcając, dokładała w ła­
snoręcznie potraw na opróżnione ta le ­
rze, dbając przedew szystkiem o Słodowskiego. Ten zaś sądził, że w ypa­
da mu teraz być we w szystkiem po­
słusznym , więc ja d ł za trzech, co mu
tylko podsunięto.
Gospodarz w złotym hum orze, w zno­
sząc toast „kochanej młodej pary,“
sięgnął aż do czasów biblijnych.
— W praw dzie Jakób na Rachelę
oczekiwał lat siedm— m ów ił dzwoniąc
w kieliszek, zw rócony do Słodowskiego—a ty Stachu tylko dw a z okła­
dem... lecz, że się bardziej nie kocha­
li, ręczę! Zresztą, nie dziwię się, że
tobiu było pilniej, niż pra-praszczurowi... W wieku pary i elektryczności ze
w szystkiem śpieszyć się trz e b a ,—ż a r ­
tow ał, starając się utrzym ać w pow a­
żnym tonie.—Żyjem y wogóle szybciej,
prędzej... M atuzal w moim wieku j a ­
skółki w lot strzelał, a ja...
Posypały się życzenia, powtórzyły
błogosławieństwa...
Biblioteka Cyfrowa UJK
158
http://dlibra.ujk.edu.pl
P rzed wieczorem całe tow arzystw o
w yruszyło na spacer. W ybrano się
ku niedalekim brzegom Wisły. K ró ­
low a rzek polskich płynęła złotem .
Zachodzące słońce lało strum ieniem
m etalicznych barw po łusce wodnej.
W nadbrzeżnym wiklu ćw ierkało wo­
dne ptactw o, kępy olbrzymich biało
drzewo w i rosochatych topol, obsiadł
klekot bociani.
Szli, rozm aw iając. N agabyw any ustaw icznie Olszyński, opowiadał o Słodowskim, który nie tając przed p rzyja­
cielem, że powodem opuszczenia fa ­
bryki, przed dwoma laty, było zajście
z Kurzbachem , ukrył jednakże p raw ­
dziwą tegoż przyczynę.
Swoją drogą Jan dom yślał się cze­
goś, bo w łaśnie odpow iadając na py­
tanie pana Skuraczew skiego, mówił:
— Mnie się jednak zdaje, że po za
tern musiało być między nimi coś in­
nego jeszcze. Praw dopodobnie Kurzbach przy W ali przyciął Stachowi, a
że mieli z sobą dawno na wątróbce!..
ten wziął do serca i... wybuchł.
W tej chwili jakiś głos obcy ro z ­
brzm iał w pobliżu. Idące przodem
kobiety p rzystanęły.
Brzegiem W isły biegł z gołą głow ą
Biblioteka Cyfrowa UJK
159
http://dlibra.ujk.edu.pl
chłop siwy.
M achał trzym anym w
ręku kijern i w ykrzykiw ał dziko. W ło­
sy wichrzyły mu się w biegu, lśniąc
w odbrzasku zachodzącego słońca, ja k
płonąca pochodnia.
Zobaczywszy idących, zwolnił k ro ­
ku. Olszyński przyjrzaw szy się, rzekł:
— A... to ten biedny Smak... W zią­
łem go z pow rotem do fabryki, ale do
reszty zw aryow ał i uciekł. W yobraź­
cie sobie państwo, co w ieczór biega
nad W isłą z kijem. Uroiło mu się,
że je st stróżem , którem u kazano pil­
nować, żeby niem cy nie wrócili.
Stary chłop szedł prosto ku nim.
Poznał Olszyńskiego i skłonił się dło­
nią do ziemi.
— Cóż tu robicie, Macieju?—zapytał
Jan.
— Stróżuję, wielmożny panie! S tró ­
żuję—ukazał rę k ą na rzek ę.—Miemcy
psiaw iary mogliby się nocą p rzep ra­
wić... Ranowie będą spali!.. Ale niedoczekanie ich! niedoczekanie! Nie pusz­
czę! nie puszczę!!
P otrząsł groźnie kijem i począł
biedź w poprzednim kierunku.
Za chwilę znikł z oczu.
— Biedny człowiek—szepnęła Wala.
Biblioteka Cyfrowa UJK
160
http://dlibra.ujk.edu.pl
— Nieszczęśliwy!—odrzekł Słodowski, niepom ału w zruszony.
A pan Skuraczew ski, który lubd
przy sposobności pozować na statystę,
rzekł:
— Odwieczna rasow a walka! Płowce, Gatinwald, a dziś nienaw iść tego
chłopa z jednego źródła biorą począ­
tek!..
— Ja k św iat św iatem nie będzie
niemiec polakowi b ra te m —podchwy­
cił z żywością BruzdowiczSilniejszy w iatr poruszył g ałęzia­
mi odwiecznych białodrzewi. K iw ały
wierzchołkam i, ja k starce na wiecu
szum iąc w takt:
— Ju śc i!.. juści!..
W ali zrobiło się czegoś przykro,
przylgnęła trwożliwie do ram ion n a ­
rzeczonego.
K O N I E C .
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
\
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
0390761

Podobne dokumenty