O mumiach i o sobie James Putnam, Mumie (Peter Hayman
Transkrypt
O mumiach i o sobie James Putnam, Mumie (Peter Hayman
O mumiach i o sobie James Putnam, Mumie (Peter Hayman – fotografie) przekład z angielskiego Bożeny Mierzejewski Arkady, Warszawa 1995 Chętnie odwiedzam muzea archeologiczne. Widziałam już sporo szczęk najprzeróżniejszych, czaszek i piszczeli poukładanych w porządku chronologicznym. Widziałem mumie egipskie w przepięknych sarkofagach, albo z sarkofagów wyjęte i rozwinięte z bandaży; mumie amerykańskie i mumie z katakumb; szczątki ludzkie zakonserwowane w piasku i torfie. Byłoby mi przykro, gdyby Drogi Czytelnik posądził mnie w związku z tym o skłonności nekrofilskie. Oglądam te dramatyczne szczątki, bo nie mam powodu, żeby takich widoków unikać. I jeszcze z jednej przyczyny: zawsze fascynował mnie przypadek i jego nieobliczalne poczynania. Tysiące tysięcy pokoleń, istne Himalaje kości – wszystko to przepadało bez żadnego śladu – i oto nagle kiedyś, gdzieś, istota jakaś stąpnęła w grząski muł, muł skamieniał, zachowując odcisk stopy i dla tej stopy zwoływane będą kongresy. A taki np. obrazek: zacny homo erectus, usiadłszy pod krzaczkiem, umila sobie życie gryzieniem orzecha. Jest taki sam inni z jego hordy, a jednak tylko jemu zdarzy się coś wyjątkowego – żuchwa, którą tak pilnie porusza, za jakieś 900 tysięcy lat wyląduje w gablotce. Albo neandertalczyk pewien, raczej umiarkowanie przystojny, ani gorszy, ani lepszy od reszty, staje oto na brzegu jaskini i w zamyśleniu spogląda w dal, drapiąc się po zawszonej głowie. Nie ma pojęcia, bo skądże by miał, że drapie się właśnie w eksponat... Wydawałoby się, że przynajmniej w starożytnym Egipcie przypadek nie będzie musiał niczego ocalać, bo była to cywilizacja, która, jak żadna przedtem i potem, chroniła przed zniszczeniem szczątki swoich zmarłych. Gdzież tam. Groby były raz po raz plądrowane, mumie ogałacane ze wszystkiego, co miały, i albo brane na opał, albo rozcierane na proszek, rzekomo leczniczy. I znowu zmuszeni jesteśmy przyznać, że wszystko to, co się jednak zachowało, zawdzięczamy łasce przypadku... Album nie jest dla osób szczególnie wrażliwych. Ja mimozą nie jestem, toteż przyglądam się tym bezgłośnie wołającym czaszkom, poczerniałym długopalcym dłoniom, zawiniątkom, w których tkwią dziecięce szkielety, bez odrazy i popłochu. To wszystko jest piękne w jakiś wyzywający i patetyczny sposób... Ale przy okazji wyznam, że są jednak widoki, co przechodzą moją wytrzymałość. Zwiedzałam kiedyś gabinet figur woskowych. To makabryczne udawanie życie, te rumieńczyki, półuśmieszki, te rzęski, te wąsiki, to wodzenie za mną szklistymi oczami, cała ta zlalczała martwota, pretensjonalna i ckliwa – och tak, to było straszne. Zrobiło mi się niedobrze i musiałam prędko wyjść na świeże powietrze.