REPORTER nr 3 - Reporter Leszczyński

Transkrypt

REPORTER nr 3 - Reporter Leszczyński
POBIERZ ZE STRONY www: reporterleszczynski.pl
Rowerzysty
nie dotknąłem...
DWUTYGODNIK BEZPŁATNY
NR 3 4 października - 17 października 2012 r. NAKŁAD 35 000 egz.
W poniedziałek
o godzinie 10.45 Bartek
uderzył głową o obity
blachą kant gzymsu
i w tym momencie jego
życie zmieniło się na zawsze.
Do wypadku pewnie by
nie doszło, gdyby nie pewien
strażnik miejski
www.reporterleszczynski.pl
W Rawiczu
próbowali odbić więźnia
CZYTAJ STR. 14
Każdy tworzy
własną sztukę
Rozmawiamy z Mirosławą
i Bogdanem Winkielami
o byciu niezależnym,
nawet w małżeństwie.
A także o potrzebie
wyrabiania u dzieci
wrażliwości na to, co piękne.
Wreszcie o sztuce i jej
miejscu w życiu znanych
leszczyńskich artystów
CZYTAJ STR. 12-13
Ponad 130 tysięcy
zwiedzających, 740
wystawców, tysiące ton
sprzętu i jeden cel, aby
polskie rolnictwo stawało się
coraz bardziej dochodowe
i nowoczesne. Na 90
hektarach byłego lotniska
wojskowego w Bednarach
pod Poznaniem odbyło się
Agro Show, największa
w Europie wystawa
rolnicza w plenerze
CZYTAJ STR. 17
REKLAMA
fot. Jarosław Gojtowski
Gdy rolnik
się bawi
Co roku organizujemy takie ćwiczenia - mówi Ewa Wróblewska, rzecznik prasowa ZK w Rawiczu. - W scenariusz zawsze wplatane są
hipotetyczne sytuacje zagrożenia. W tym roku było to skażenie terenu więzienia kwasem solnym, pożar w budynku zakładu karnego, bunt
osadzonych, wzięcie przez nich zakładników oraz jeszcze próba odbicia skazanego przewożonego ze szpitala na teren Zakładu
Karnego ze strzelaniną na ulicach Rawicza
str 10-11
2
Punkty
kolportażu Reportera:
Leszno:
- Cukiernia Kurasiak, ul. Słowiańska 36
- Cukiernia Kurasiak, ul. Wróblewskiego 26/13
- Cukiernia Kurasiak, ul. Leszczyńskich 15
- Cukiernia Kurasiak, ul. Narutowicza 29 B/1
- Stacja benzynowa Pieprzyk, al. Konstytucji 3 Maja
- Supermarket Piotr i Paweł, al. Konstytucji 3 Maja
- Supermarket Piotr i Paweł, ul. Narutowicza
- Galeria Leszno:
- Cukiernia Sowa
- hol
- Centrum Handlowe Manhattan
- Tesco
- Kawiarnia Ratuszowa, Rynek
- Kawiarnia Delicje, Rynek
- Kawiarnia Rynek 25
- Sklep Żabka, ul. Niepodległości 75
- Sklep Lewiatan, ul. Węgierska 15
- Sklep spożywczy Smyk, os. Zamenhofa 25
- Sklep ABC, Rejtana 72
- Sklep owocowo-warzywny, ul. 55 Pułku Piechoty
- Sklep Spożywczo-Warzywny, ul. Ostroroga 42/3
- Sklepy PSS Społem:
- ul. 55 – Pułku Piechoty 36
- ul. Dąbrowskiego 15
- ul. Narutowicza 17
- ul. Jagiellońska 16
- Rynek 11
- ul. Opalińskich 2
- ul. 17 Stycznia
- Piekarnia Ratajczak&Gawlicki:
- ul. Wolności 7
- ul. Zamenhofa Netto
- Dworzec Autobusowy
- Sklep Dewocjonalia ul. Aptekarska 4
- Sklep Zielarski ul. Chrobrego 36
- Sklep Zielarski ul. Słowiańska 38
„Reporter leszczyński” jest dostarczany do domów
przez firmę kolporterską w następujących rejonach
Leszna:
- Zatorze
- Gronowo
- Zaborowo
- rejon ul. Francuska,
- rejon ul. Sygietyńskiego i Kiepury
- rejon ul. Strzeleckiej
Powiat leszczyński
Gmina Lipno
Lipno:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Kościuszki 28
- Sklep Wielobranżowy ul. Powstańców Wlkp. 5
- Sklep Spożywczy GS ul. Powstańców Wlkp.
Mórkowo:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Mórkowo 36a
Wilkowice:
- Sklep Spożywczy ul. Park 10
- ABC Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Boczna 1
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Dworcowa 53
Radomicko:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Radomicko 63
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Radomicko 6
Górka Duchowna:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Górka Duchowna 61
Żakowo:
- Sklep Spożywczy Żakowo
Goniembice:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy GS Goniembice
Gmina Osieczna
Osieczna:
- Delikatesy ul. Kościuszki 36a
- Sklep Spożywczy GS ul. Kościuszki 36a
- Sklep Spożywczy ul. Rynek 24
- Sklep Spożwyczo - Przemysłowy ul. Rynek 27/28
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy
ul. Ks. Pawła Steimetza
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Kopernika 4A
Kąkolewo:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Krzywińska 29
- Sklep Spożwyczo - Warzywny ul. Dworcowa 4
- Polo Market ul. Rydzyńska 98
- Piekarnia – Sklep Spożywczy ul. Rydzyńska 98
- Rep Pub ul. Rydzyńska
Dobramyśl:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Dobramyśl 3a
Łoniewo:
- Sklep Spożwyczo - Przemysłowy Łoniewo 33
Grodzisko:
- Sklep Spożywczy Grodzisko 3B
- Sklep Ogólnospożywczy GS Grodzisko
- Sklep Spożywczy Grodzisko 15
Świerczyna:
- Sklep Spożywczy Świerczyna
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Świerczyna 100B
Ziemnice:
- Sklep Spożwyczo – Przemysłowy Ziemnice
Wojnowice:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Wojnowice 15
Popowo Wonieskie:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Popowo Wonieskie
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
Kąty:
- Sklep Spożywczy Katy 12b
Gmina Rydzyna
Rydzyna:
- Sklep Mięsno-Spożywczy Olejnik, Rynek 23
- Sklep Jedynka, Rynek 11
- Chata Polska, Rynek 15
- Market Dino
- Sklep Owocowo -Warzywny, Rynek 8
Nowa Wieś:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Nowa Wieś 67
- Sklep Mięsny Urbanowski Nowa Wieś 57
Pomykowo:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Staś, Pomykowo 32
Moraczewo:
- Sklep Danuta Krzyżyńska, Moraczewo 58
Dąbcze:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Grzegorz Porzucek
- Sklep K. Wleklik, Dąbcze 45
- Sklep A. Kubicki Dąbcze 42
Kłoda:
- Sklep R. Krasicka, Kłoda 111
Kaczkowo:
- Sklep M. Stachowska, Kaczkowo 29A
Rojęczyn:
- Mini Bar, Rojęczyn 34A
Gmina Krzemieniewo
Krzemieniewo:
- Market Dino
- Zakład Masarski ul. Dworcowa 40
- Sklep Spożywczy ul. Dworcowa 146
- Sklep Wielobranżowy ul. Wiejska 98
- Sklep Mięsny AGRO - Handel
- Sklep Spożywczy ul. Zielona 7
- Biblioteka
Pawłowice:
- Biblioteka
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Wielkopolska 56
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Wielkopolska 91
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Mielżyńskich 4
- ABC Sklep Spożywczy Dworzec Kolejowy
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy osiedle
Robczysko:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Robczysko 2A
Tworzanice:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Tworzanice 31
Przybiń:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Przybiń
Kociugi:
- Sklep Wielobranżowy Kociugi 21
Lubonia:
- Sklep Spożywczy Lubonia 53
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Lubonia 21a
Oporówko:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy
- Oporówko 34b
- Sklep Spożywczy Oporówko 33A
Oporowo:
- Sklep Spożywczy Oporowo
Drobnin:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Drobnin 46
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy Drobnin 2
Garzyn:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Ogrodowa 1
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy
ul. Osiedle Słoneczne 9/2
- Sklep Wielobranżowy ul. Jesionowa 4
- Biblioteka
Gmina Święciechowa
Święciechowa:
- Sklep Wielobranżowy ul. Wolności 25
- Delikatesy Tęcza ul. Rynek 1
- Sklep ul. Ułańska 34
Krzycko Małe:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Główna 35
Gmina Włoszakowice
Włoszakowice:
- Sklep Wielobranżowy ul. A. Prałat 6
- Sklep Spożywczo - Nabiałowy ul. A. Prałat 3A
- Sklep Wielobranżowy ul. Kurpińskiego 18
- Sklep Papierniczy ul. Kurpińskiego 20
- Kawiarnia ,,Szarlotka'' ul. Kurpińskiego 26
- Sklep Spożywczy ul. Grotnicka 35
Bukówiec Górny:
- Sklep ,,Marcinek'' ul. Machcińska 2
- Sklep Spożywczy ul. Powstańców Wlkp.
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy
ul. Powstańców Wlkp. 1
Dłużyna:
- Sklep Wielobranżowy ul. Krótka 5
Jezierzyce Kościelne:
- Sklep Spożywczy ul. Grotnicka 35
Gołanice:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul Parkowa 32
Krzycko Wielkie:
- Sklep Spożywczy ul. Szkolna 1
Gmina Wijewo
Wijewo:
- ,,Mini Market'' GS ul. W. Witosa
- Market EKO ul. W. Witosa
- Sklep Spożywczy ul. W. Witosa
35 000 EGZEMPLARZY
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Handlowa 10
Zaborówiec:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy GS Zaborówiec
Brenno:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy GS ul. Jeziorna 6
- Sklep Lewiatan ul. Powstańców Wlkp. 13
Powiat Gostyński:
Gostyń:
- Tesco ul. Leszczyńska 5
- ,,Waskor'' ul. Władysława Łokietka
- ,,Waskor'' ul. Pionierska 31
- ,,Waskor''ul. Spokojna 44
- Lewiatan ul. Spokojna 24
- Netto pl. Marcinkowskiego 12
- Bricomarche ul. Starogostyńska 12
- VIBO ul. Starogostyńska 12
- Dino ul. Poznańska 50a
- Dino ul. Poznańska 32
- Biedronka ul. Poznańska 200
- Sklep ABC ul. Górna 24
- Delikatesy Lewiatan ul. Górna 21
- Lewiatan ul. Łokietka 44
- Piekarnia Marian Kurasiak ul. Łokietka 2
- Piekarnia Marian Kurasiak ul. 1 Maja 17
- Sklep Spożywczy ul. 1 Maja 12
- Lewiatan ul. Pionierska 31
- Intermarche oś. 700–lecia
Gmina Gostyń
Kunowo:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy
- ul. Gostyńska 5
Ziółkowo:
- Sklep Wielobranżowy Ziółkowo 26
Gmina Piaski
Piaski:
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy GS
- Sklep Spożywczy ul. Warszawska 1
- Pawilon ,,Na Górkach'' ul. Grunwaldzka 22A
- JAN - MAR ul. Warszawska 61
Bodzewo:
- Sklep Spożywczy
Gmina Borek Wielkopolski
Borek Wielkopolski:
- ,,MAGO'' ul. Rynek 4
- ,,Larus'' ul. Rynek 7
- Sklep Wielobramnżowy ul. Rynek 23
- Piekarnia i Ciastkarnia ul. Rynek 24
- Sklep Wielobranżowy ul. Zdzieska 62
- Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Zdzieska 2
- Sklep Wielobranżowy ul.Droga Lisia 60
Gmina Pogorzela
Pogorzela:
- Dino ul. Gostyńska 4a
- Cukiernictwo Piekarnictwo ul. Rynek 7
- Sklep Spożywczo - Rolny ul. Kotkowiaka 1
- Sklep Wielobranżowy ul. Krobska 12
Gmina Pępowo
Pępowo:
- Sklep Ogólnospożywczy ul. Nadstawek 5
- Dino ul. Bojanowskiego 1
- Sklep Spożywczo – Monopolowy ul. Powstańców Wlkp. 15
- ,,Bazar'' Delikatesy ul. Powstańców Wlkp. 11
- Sklep Matuszewscy ul. Powstańców Wlkp. 18
- Sklep Mięsny Marian Kaczmarek ul. Powstańców Wlkp. 26a
- Sklep ul. Powstańców Wlkp.
- Sklep Ogólnospożywczy GS ul. Dworcowa 1
Babkowice:
- Sklep Babkowice 42
Gębice:
- Sklep Spożwyczo - Przemysłowy Gębice 28
Gmina Krobia
Krobia:
- Sklep Owocowo – Warzywny pl. Kościuszki 2
- Market EKO ul. Rynek 16
- Sklep Mięsny Marian Kaczmarek ul. Rynek 14
- Sklep Wielobranżowy ul. Rynek 3
- Sklep Firmowy Konarczak u. Rynek 13
- Ciastkarnia Rynek 28
- Dino ul. Poniecka 14
Sułkowice:
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy Sułkowice 35
- Sklep Spożywczy Sułkowice
Domachowo:
- Sklep Spożywczy
- Sklep Spożywczo-Przemyslowy
Żychlewo:
- Sklep Spożywczo-Przemyslowy
Stara Krobia:
- Sklep Spożywczo-Przemysłowy
Pudliszki:
- Sklep ,,Kolonialka,, ul. Fabryczna''
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy ul. Fabryczna
- Sklep Samoobsługowy ul. Fabryczna 1
Rokosowo:
- Sklep Spożywczy Rokosowo 46
Gmina Poniec
Poniec:
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy ul. Rynek 13
OD NAS
- Sklep Spożywczy GS ul. Rynek 8
- Bar Uniwerslany ul. Rynek 5
- Sklep Elektryczno – Przemysłowy ul. Rynek 2
- Sklep Wielobranżowy ul. Bojanowskiego 38
- Mini – Market u. Marszałka Focha 2
- Sklep ,,Plon'' ul. Rynek 9
- Sklep Spożywczo – Cukierniczy ul. Rynek 28
- Market EKO ul. Rynek 26
- Sklep Spożywczy ul. Rynek 20
Karzec:
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy Karzec 29
Dzięczyna:
- Sklep POL – MAG Dzięczyna 8C
Łęka Mała:
- Sklep Spożywczy
Powiat kościański
Kościan:
- Tesco
- Kawiarnia Sweet Cafe ul. Wrocławska 16
- Sklep Spożywczy ul. Wrocławska.
- Brico Marche ul. Śmigielska 57
- Sklep Ogólnospożywczy ul. Śmigielska 49
- Sklep Spożywczy oś. Konstytucji 3 Maja 1B – C
- Sklep Spożywczy ,,Tako'' oś. Konstytucji 3 Maja 48D
- Sklep Spożywczy ul. Piłsudskiego 50
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy oś. Piastowskie 49/5
- Sklep Żabka ul. Leona Ciszaka
- Targowisko Miejskie
Gmina Kościan:
Kiełczewo:
- Sklep ABC, ul. Kościańska 57
- Sklep B. Wojtkowiak, ul. Kościańska 28
Lubosz Nowy:
- THU Delikatesy, ul. Kościańska 49
Lubosz Stary:
- Delikatesy, ul. Kościańska 30
Racot:
- Delikatesy, ul. Kościańska 11
Gmina Śmigiel
Śmigiel:
- Sklep DST, pl. Rozstrzelanych 11
- Inter Kram, ul. Jagiellońska 5
- DST, ul. Jagiellońska 9
- Market pod Wiatrakiem, ul. Kościuszki 4
- Market Eko, ul. Skarżyńskiego 5A
- Piekarnia Kaczmarek, ul. Mierosławskiego 5
Poladowo:
- Sklep Spożywczy Poladowo 12
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy Poladowo 46
Nowa Wieś:
- Sklep Spożywczy ul. Śmigielska 54
Morownica
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy ul. Śmigielska 8
Bronikowo:
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy ul. Morownicka 16
Stare Bojanowo:
- Sklep Wielobranżowy ul. Główna 28
Czacz:
- Sklep Piekarniczo – Spożywczy Czacz
- Sklep ,,Słoneczko'' ul. 27 Stycznia 3
Karmin:
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy Karmin 39
Spławie:
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy Spławie 55
Sierpowo:
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy Sierpowo 53
Gmina Krzywiń
Krzywiń:
- Sklep ABC, Rynek 13
- Market Dino
Jerka:
- Rolniczy Dom Handlowy, sklep spożywczy GS
- Sklep Polski, ul. Śremska 1
Czerwona Wieś:
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy
- Czerwona Wieś 23
Lubiń:
- Sklep Spożywczy ul. Powstańców 17
- Sklep Spożywczy ul. Powstańców 39
Bielewo:
- Sklep Spożywczy Bielewo 26
- Sklep Spożywczy Bielewo
Bieżyń:
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy Bieżyń 114
- Sklep Wielobranżowy Bieżyń 38
Żelazno:
- Sklep Spożywczy Żelazno
Wieszkowo:
- Sklep Spożywczy Wieszkowo 42A
Gierłachowo:
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy Gierłachowo 13
Zbęchy:
- Sklep Spożwyczy Zbęchy 51A
Łuszkowo:
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy Łuszkowo 48
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy Łuszkowo 32
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy Łuszkowo 96B
Świniec:
- Sklep Spożywczy Świniec 32
Jurkowo:
- Sklep Spożywczo – Przemysłowy Jurkowo 43A
OD NAS
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 3
3
4 października - 17 października 2012 r.
więcej na: www.remekdabrowski.pl
FELIETON
Czasami lepiej milczeć
Ludzie
listy piszą. Niektórzy
dzwonią. Chwalą, ganią. Sentencja naszych kontaktów z Czytelnikami zawsze jest jednak taka sama. Pada pytanie: – Dlaczego
„Reporter leszczyński” jest bezpłatny?
Trójgłos naszych odpowiedzi jest
następujący.
Po pierwsze: nie lubimy „ściemniać”. Bo niektórzy drukują sporo,
a sprzedają co kot napłakał. Po drugie: gazeta bezpłatna dociera nie
tylko do tych, których stać na luksus kupowania prasy.
REKLAMA
I wreszcie, po trzecie: Nie mamy
natury krwiopijców. Skoro bierzemy pieniądze od reklamodawców,
to „oszczędzamy” Czytelników.
Ale basta! Dosyć pisania o sobie.
To jest domena innych redaktorów
w tym mieście...
Ale tłumaczenia będzie ciąg dalszy.
W ostatnich tygodniach w naszym
regionie doszło do tragicznych zdarzeń. Najpierw pod Kościanem 23letnia kobieta wraz ze swoim trzyletnim synem rzuciła się
pod pociąg. Kilka dni później
w Lesznie 26-letni mężczyzna rzucił się z trakcji kolejowej.
W gazetach lokalnych i ogólnopolskich wyczytałem wiele interpretacji ich śmierci, ale ich przytaczanie jest zbędne.
Nie będziemy
pisali
o samobójstwach.
Nie dlatego,
że nie potrafimy,
ale dlatego, że
mamy zasady
Bowiem chcę wytłumaczyć, dlaczego nie poświęcamy kilku stron
w „Reporterze”, by opisać te „tematy”. Bo przecież – jak uzna wielu – to są doskonałe okazje, by pokazać jak sprawnych mamy
dziennikarzy,
którzy
opiszą
do spodu – co, jak, dlaczego?
A na pogrzebach przepytają żałobników – jak wspominają zmarłych.
Będą drążyć pytaniami, galopując
z domysłami i oskarżeniami.
Otóż oświadczam: my nie będziemy pisali o samobójstwach. Nie
dlatego, że nie potrafimy, ale dlatego, że mamy zasady.
Wchodzenie z butami w życie rodzin, które nie potrafią pogodzić
się ze stratą bliskich po prostu nie
godzi się. Zawsze stawiam bezczelne pytanie dziennikarzowi, który zabiera się za „temat” samobójstwa: – A gdyby to był ktoś
z Twojej rodziny, też byś to opisał? W odpowiedzi, zazwyczaj, jest
milczenie.
Niech ono będzie wymowne. Jest
lepsze niż opisywanie tragizmu losów ludzi, którzy nie potrafili poradzić sobie z własnym życiem.
JAROSŁAW GOJTOWSKI
4
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
35 000 EGZEMPLARZY
REPORTAŻ
Dzieci z Herrnstadt
Ojciec nie żył, matka umierająca, a ona dowiedziała się, że nie jest ich dzieckiem.
I że wcale nie nazywała się Starzonek, ale Wielgan
Ewa Sieczka zerwała się o piątej rano,
żeby dojechać spod Wrocławia. Pociągiem to przeszło sto kilometrów. Jeszcze dalej miała Helena Rissmann – z Torunia do Rawicza jest
dwieście pięćdziesiąt.
Obie były niemowlakami, kiedy spotkały się pierwszyr raz. To było prawie
siedemdziesiąt lat temu. Była wojna.
Przy kawie
– Co u ciebie?
– A u ciebie?
Przywitały się, jak dobre
znajome.
Nie są same. Z nimi jeszcze dwadzieścia innych osób: kobiet i mężczyzn.
Wszyscy się znają. Wszyscy niemal
w jednym wieku – dobiegają siedemdziesiątki.
Jest ładny wrześniowy dzień. Jedna
z rawickich restauracji. Goście siedli
za stołem, przy kawie i ciastkach. Rozmawiają. O zwykłych, codziennych
sprawach. Często, jak to w tym wieku,
jeden drugiego spyta o zdrowie.
Helena często wychodzi na papierosa.
– Na coś trzeba umrzeć – śmieje się.
Ewa nie pali.
Nie żłobek
Na świecie szaleje okrutna wojna,
a gdzieś tam (nie wiemy gdzie i pewnie nigdy się nie dowiemy) rodzą się
dwie dziewczynki: Joanna Wielgan
i Helena Osmowa. Ich matki najprawdopodobniej Niemcy wywieźli z oku-
powanej Polski na roboty do Trzeciej
Rzeszy.
Naziści wpadli właśnie na kolejny szatański plan: odbierają dzieci przymusowym robotnicom ze Wschodu. Główny Urząd Rasy i Osadnictwa bada,
które dzieci robotnic ze Wschodu są
„wartościowo rasowe” i nadają się
do zniemczenia. Władze Rzeszy
umieszczają je w niemieckich domach
dziecka lub oddają na wychowanie niemieckim rodzinom. Tam mają wyrosnąć na „dobrych Niemców”.
Więcej jest dzieci rasowo niewartościowych. Hitlerowcy umieszczają je w tak
zwanych „dziecięcych ośrodkach opiekuńczych dla obcokrajowców”. Na terenie ówczesnej Rzeszy powstaje wiele takich miejsc.
Miasteczko Herrnstadt na Dolnym Śląsku (dzisiejszy Wąsosz). W piętrowym
budynku z czerwonej cegły przy Joseffstrasse ewangelickie zakonnice prowadzą „Żłobek Świętego Józefa”. Ale
to nie żłobek. To jeden z osławionych
„dziecięcych ośrodków opiekuńczych
dla obcokrajowców”. Od połowy 1943
roku niemal do końca wojny hitlerowcy przywożą tu dzieci odebrane matkom wywiezionym na roboty.
Po kilkudziesięciu latach Instytut Pamięci Narodowej w Poznaniu tak opisze to miejsce: „Wszystkie dzieci były
wycieńczone, na ciele miały mnóstwo
wrzodów, a także rany aż do kości (co
może świadczyć o ich maltretowaniu),
na głowie nie miały włosów. Część
z nich nie mówiła, większość jeszcze
długo później nie poruszała się o własnych siłach. Wszystkie były znerwicowane, bały się światła i dźwięków.
Wykazywały opóźnienie w rozwoju fizycznym i psychicznym”.
Joannę Wielgan przywieziono do Herrnstadt dwudziestego drugiego maja
czterdziestego czwartego roku. Do pięciu miesięcy brakowały jej dwa dni.
Helenkę Osmową dwunastego lipca
czterdziestego czwartego roku.
Do trzech miesięcy brakowały jej trzy
dni.
Trzecia Rzesza nie uznała ich za rasowo wartościowe.
Minuta dla Barbary
Zaczęli od minuty ciszy. To za Barbarę,
która zmarła od poprzedniego spotkania.
Ostatnio często tak rozpoczynają.
W każdym roku kogoś ubywa. Rok temu wspominali Dorotę.
W ogóle z roku na rok przyjeżdża ich
coraz mniej.
Obowiązek patriotyczny
Ostatnia wojenna zima. W Herrnstadt
słychać pomruki frontu. Dni panowania Niemców wydają się policzone.
Przed wycofaniem się na zachód, hitlerowcy chcą wysadzić piętrowy budynek z czerwonej cegły razem ze znajdującymi się tam dziećmi. Niemiecki
pastor Paul Tillman ubłagał ich, żeby
tego nie robili. Nie wiemy, jakich użył
argumentów.
– To on uratował nam życie – będą potem mówić ci, którzy przeżyją.
Armia Czerwona zajęła Herrnstadt
w końcu stycznia czterdziestego piątego roku. W budynku przy Joseffstrasse
czerwonoarmiści znajdują ponad setkę
wegetujących dzieciaków od kilku miesięcy do pięciu lat. W łazience naliczyli
siedem zwłok.
Z dzieciakami jest pastor Tillman – nie
uciekł przed Rosjanami. Z zachowanych dokumentów wynika, że część
dzieci jest z Polski, reszta z Ukrainy
i Rosji. Wojenny komendant miasteczka, Stiepan Sokołow te pierwsze postanawia odesłać do Polski.
Herrnstadt leży wtedy na terenie Trzeciej
Rzeszy. Najbliższe polskie miasto to Rawicz – kilkanaście kilometrów od Herrnstadt.
10 kwietnia czterdziestego piątego roku traktor z wozem wyścielonym słomą przywozi tu 39 dzieci – są wśród
nich Helenka Osmowa i Johanna Wielgan. Każde ma uwiązaną u szyi tekturową tabliczkę z imieniem, nazwiskiem
i datą urodzenia. O dzieciach wiadomo jeszcze, kiedy trafiły do Herrnstadt.
O ich rodzicach nie wiemy nic.
Maluchy przygarniają siostry elżbietanki – mają klasztor blisko rawickiej
fary. To rozwiązanie tymczasowe – zakonnice nie mają warunków, żeby zapewnić zabiedzonym dzieciom wyżywienie i fachową opiekę.
O zaopiekowanie się maluchami władze miasta proszą rawickie rodziny.
Apel odczytuje z ambony ksiądz. W mieście wiszą odezwy. Chętnych nie brakuje.
Dwa miesiące później na rawicki dwo-
rzec wtacza się niemiecki pociąg.
W dwóch wagonach jest setka, może
dwie setki wychudzonych, chorych
dzieci – wyglądem przypominają te
z Herrnstadt. Kierownik składu, Niemiec Willi Rochowski mówi, że to polskie dzieci ze szpitala w Saazu (tak hitlerowcy nazwali czeskie miasteczko
Żatec po zajęciu w 1938 roku Sudetów). Ale z dzieciakami nie ma lekarza
ani pielęgniarek.
Wszystkie dzieci
były wycieńczone,
na ciele miały
mnóstwo wrzodów,
a także rany
aż do kości
Kiedy Rochowski plącze się w zeznaniach, na dworzec schodzą się rawiczanie. Przynoszą mleko, chleb, lekarstwa. Dwanaścioro najbardziej chorych
maluchów wynoszą z wagonów (jednym z nich będzie półtoraroczny chłopiec, przybrani rodzice dadzą mu imię
Andrzej). Chętnych do zaopiekowania
się nimi nie brakuje.
Tajemniczy pociąg z większością dzieci odjechał – prawdopodobnie Rochowski skorzystał z zmieszania.
Do dziś nie wiadomo dokąd i co stało
się z małymi pasażerami.
„Rawicz spełnił patriotyczny obowiązek” – będą pisały po latach gazety
o ratowaniu przez rawiczan dzieci
REPORTAŻ
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 3
5
4 października - 17 października 2012 r.
znów się spotkały
z Herrnstadt i z „pociągu śmierci”, jak
nazwą go miejscowi.
Nie wszyscy w Rawiczu dobrze spełnili obowiązek. Niektórzy będą wypominać dorastającym dzieciom, że wychowują ich przybrani rodzice. Znajdą
się tacy, którzy zrobią to mało delikatnie – będą przezywać je od bękartów
i znajd.
Dramatów będzie więcej. Po latach kilkoro dzieci odnajdą biologiczni rodzice. Dzieci będą już duże, do przybranych rodziców będą mówić: mamo,
tato. Prawdziwych potraktują jak obcych.
Czerwony Krzyż
– Jak tu przyjeżdżam, to mówię, że jadę do swoich – opowiada Ewa. – Przecież z mojej prawdziwej rodziny nikogo nie znam.
Sprawdzała. Wie, że przez tyle lat nikt
jej nie szukał.
Heleny też nikt nie szukał. Kiedy napisała do Polskiego Czerwonego Krzyża i podała swoje prawdziwe rodowe
nazwisko – odpisali jej, że nikogo takiego w ewidencji nie znaleźli.
– Jakieś dziwne to moje nazwisko,
Osmowa – mówi. Sama nigdzie też się
z nim nie spotkała, a żyje już tyle lat.
z Rawicza do Bydgoszczy, a potem
do Torunia.
– Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Rodzice bardzo mnie kochali – mówi dziś
Helena Rissmann (nazwisko po mężu).
Że nie jest ich córką, Helena dowie się
w liceum, od nauczycielki. – Twoi rodzice zrobili ci wielką łaskę, że cię
adoptowali, a ty im się tak odwdzięczasz – słyszy od anglistki Helena Kowalska, bo napisała sprawdzian
na dwóję.
– Czy to prawda, że mnie adoptowaliście? – spyta po przyjściu do domu.
Będą jej tłumaczyli, że była wojna. Że
jej rodzice zginęli. Więcej do tematu
nie będą wracać.
Gdy Helena skończy osiemnaście lat,
Leokadia zaniosła ją do chrztu – nie wiedziała, czy dziewczynka była ochrzczona.
– Ja miałam w domu wszystko. Wszystko – mówi o przybranych rodzicach dorosła Ewa Sieczka (nazwisko po mężu).
Jak tylko ją adoptowali, wyjechali z Rawicza. – Pewnie nie chcieli, żeby mi ktoś
powiedział, skąd się wzięłam – mówi dziś
pani Ewa.
Mieszkali pod Wałbrzychem, pod Świdnicą, wreszcie osiedli na dobre w Borzygniewie koło Wrocławia. Ewa poszła
do pracy w pegeerze, wyszła za mąż, urodziła córki.
Druga połowa lat osiemdziesiątych. Matka Ewy jest umierająca (ojciec zmarł kilka lat wcześniej). Ewa Sieczka znajduje
na trójkącie w biało-niebieskie paski
(jak obozowy pasiak) kolczasty drut
oplata złamaną czerwoną różę.
Od tamtego czasu co roku spotykają
się na zjazdach – zawsze we wrześniu
w Rawiczu. Na początku jeździli
do Wąsosza. Szli na cmentarz. W kącie między brzozami i lipami jest prawdopodobnie masowy grób prawie pół
tysiąca ich rówieśników – przypuszczalnie tyle zmarło przez dwa lata funkcjonowania nazistowskiego „Żłobka
Świętego Józefa”. Kładli kwiaty, zapalali znicze.
Prezesem stowarzyszenia jest Andrzej
Cichy, ocalony z „pociągu śmierci”.
Imię i nazwisko wybrali mu przybrani
rodzice, a sąd zezwolił. Prawdziwego
Była ostatnią osobą z 39-osobowej listy.
Czemu tak późno przyjechała?
– Może dlatego, że miałam tak kochających rodziców, którzy nigdy nie dali
mi odczuć, że nie jestem ich rodzonym
dzieckiem? – odpowie Helena Rissmann.
Po chwili: – Nie chciałam im robić
przykrości.
przybrani rodzice wręczą jej szarą kopertę z dokumentami z Herrnstadt i aktem adopcji. W kopercie będzie oprawiony w przezroczystą folię i obszyty
różową włóczką kartonik z jej prawdziwym nazwiskiem. Ten, który miała
uwiązany na szyi, kiedy wieziono ją
wozem wyścielonym słomą z Herrnstadt do Rawicza.
– Zrobisz z tym, co zechcesz – powiedzą rodzice.
Przez kilkadziesiąt lat nie zrobi nic.
w szufladzie szarą kopertę. Czyta, że Leokadia i Wiktor to nie są jej prawdziwi
rodzice.
Jest zła, że nikt jej nigdy nie powiedział
prawdy.
Umierającej matki nie będzie pytać
o szczegóły.
imienia i nazwiska, ani prawdziwych
rodziców nigdy nie pozna.
Ewa Sieczka przyjechała po raz pierwszy na zjazd na początku lat dziewięćdziesiątych. Kilka miesięcy wcześniej
odwiedziła rawicki sąd – chciała, żeby
jej wyjaśnili przyczynę adopcji.
– A, to pani jest z tej grupy z Wąsosza – powiedziała sekretarka.
Nie wiedziała, o co chodzi. Ale w sądzie dali jej adres stowarzyszenia. Prezes pokazał jej listę ocalałych dzieciaków z Herrnstadt: 39 imion i nazwisk.
Znalazła swoje. Miała prawie pięćdziesiąt lat.
Helena Rissmann przyjechała na zjazd
dopiero w 1998 roku.
– Odnalazła się Helenka – powiedział
ktoś uradowany, gdy powiedziała, kim
jest.
– W naszym wieku cztery lata to szmat
czasu – powiedział ktoś.
Wszyscy się z nim zgodzili.
Do zobaczenia
Zjedli obiad, wypili drugą kawę. Kilka
godzin szybko minęło.
Żegnają się. I życzą, żeby za rok znowu się spotkali.
W statucie zmienili zapis: żeby wybory do zarządu stowarzyszenia odbywały się nie co cztery lata, ale co dwa.
Dwója z angielskiego
Roczną Helenkę Osmową przyniesie
do kamienicy pod numerem trzynastym
przy ulicy Ignacego Buszy w Rawiczu
starsza kobieta. Nazywa się Kazimiera
Kuczmerowicz. – Wtedy zaczęło się
moje drugie życie – powie na starość
pani Helena.
Kuczmerowiczowie to znana w ówczesnym Rawiczu rodzina – mają piekarnię i cukiernię. Ich córka Aniela wyszła na początku okupacji za mąż
za Czesława Kowalskiego. Małżonkowie nie mogą mieć własnych dzieci.
To oni zajmą się Helenką.
Po niektóre dzieciaki z Herrnstadt zgłosili się rodzice. O Helenkę nikt nie pyta. Trzy lata po wojnie Kowalscy
adoptują ją i dają swoje nazwisko.
Rawicz to małe miasto, wszyscy
o wszystkich wszystko wiedzą. Kowalscy nie chcą, żeby dorastającej Helence ktoś wyjawił prawdę – wyjeżdżają
REKLAMA
*
Joannę Wielgan weźmie od sióstr elżbietanek księgowy Wiktor Starzonek.
Z żoną Leokadią mieli kiedyś synka,
ale zmarł. Kiedy po małą Joannę nikt
się nie zgłosił, adoptowali ją – dostała
ich nazwisko i nowe imię – Ewa.
Róża i drut kolczasty
Lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku.
Dorosłe „Dzieci Wąsosza” (tak o sobie mówią) zaczynają się ze sobą kontaktować. Znajdują adresy i telefony.
W 1990 roku założyli Ogólnopolskie
Stowarzyszenie Więźniów – Byłych
Dzieci Niemowląt Hitlerowskich Obozów i Zakładów Eksterminacji. Należą
do niego też osoby z „pociągu śmierci” oraz z niemieckich obozów dla
dzieci w Łodzi. Mają własne godło:
*
Ewa Sieczka pospieszyła na dworzec.
Będzie wieczór, gdy z przesiadką dotrze do domu.
Helena Rissmann poszła zobaczyć
dom, w którym spędziła początki dzieciństwa. Zabrała ze sobą aparat, żeby
zrobić zdjęcie. Zawsze, kiedy jest
w Rawiczu, fotografuje dom przy ulicy Ignacego Buszy.
– Mąż śmieje się ze mnie, że robię ciągle to samo zdjęcie.
STANISŁAW ZASADA
6
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
35 000 EGZEMPLARZY
Z SĄDU
Śrubokrętowy szał
Damian śrubokręt bierze dopiero wtedy, gdy
mu cukier skoczy i się staje, kurde, nerwowy
Kierownica zaczęła drżeć w rękach,
a samochód przestał jechać. Pan Jan
złapał w swoim fordzie gumę. Może
się zdarzyć każdemu. Normalka. Dlatego pana Jana nawet nie bardzo zaniepokoił mały otwór z boku opony,
przez który uciekało powietrze. No bo
co miało niepokoić? Że niby nietypowe miejsce tego przebicia, że z boku
opony?
To nie był przypadek
Początkowo winę zwalał na przypadkowych wandali. Sześć dni później był
już jednak pewny, że to nie był przypadek. Że ktoś się na niego uwziął:
– Wieczorem, po treningu w siłowni,
zauważyłem, że w jednym kole znowu
nie ma powietrza – opowiada. – Za to
są takie same dziury jak poprzednio.
Poszedłem na policję.
Pan Jan to inteligentny człowiek. Kiedy już go dopadły te oponowe nieszczęścia, zaczął szybko kojarzyć fakty i raz
dwa wydedukował, kto mógł mu takie
numery wywinąć. Tropy wiodły do siłowni.
Nie, pan Jan nie jest umięśnionym osiłkiem, pompującym na siłowni. Jest zapracowanym mężczyzną około czterdziestki, który ćwicząc rozładowuje
stresy dnia codziennego. Siłownia idealnie się do tego nadaje. Bo jak się człowiek zmęczy, to od razu jest szczęśliwszy. A poza tym do siłowni chodzą fajni
ludzie:
– Wszyscy jesteśmy ze sobą na ty – tłumaczy pan Janek. – Nie żebyśmy się
wielce znali. Po prostu razem ćwiczymy i to nas łączy.
Ale jednak w tym sielankowym obrazie pojawiła się rysa, a właściwie dziura (i to nie jedna) w oponie. Bo pan
Jan podejrzewał, że te dziury to dzieło
kolegi z siłowni, Adama.
Dziwak
REKLAMA
Adam dużo ćwiczy, ale jest dziwny.
– Najdziwniejszy człowiek jakiego
znam – powie o nim potem pani Kasia, która też ćwiczy w tej samej siłowni. I która, jak się okaże, gra niepoślednią rolę w tej historii. O Adamie
mówiła jeszcze tak: – Jego zachowanie odbiega od zachowania ludzi, z którymi się do tej pory zetknęłam.
Kogo by o Adama nie spytać, każdy
w końcu użyje jednego słowa: impulsywny.
O tym, że Adam rzeczywiście zachowuje się dziwnie, przekonali się także
dwaj policjanci z miejscowego posterunku podczas pewnego wieczornego
patrolu. Zatrzymali Adama do kontroli. A ponieważ było ciemno, a chłopak
jechał rowerem bez świateł, zaczęli się
czepiać. A on zaczął trochę pyskować.
No to mu kazali pokazać, co ma w kieszeniach.
– Nie podoba mi się ta kontrola – powiedział na to Adam, po czym, niczym
Forest Gump, wziął nogi za pas. Jedno
mu trzeba przyznać: wytrenowany to
on był. Policjanci widzieli tylko kurz
spod jego stóp. I jeszcze to, że gnając
wzdłuż ogrodzenia szkolnego boiska,
zamachnął się i rzucił coś przez płot.
Nie mając nic innego do roboty, odszukali, za pomocą latarek, ten przedmiot. To był zwykły śrubokręt z czerwoną rączką. Jeszcze wtedy nie
wiedzieli, że właśnie znaleźli twardy
dowód w „oponowej aferze”.
Ćwiczenia z obciążeniem
Tymczasem pan Jan, który zawiadomił
policję o przebitych oponach, opowiadał swoją wersję wydarzeń.
– To chyba zrobił ten Adam – wyznał
policjantom. – I to chyba przez Kasię.
Pana Janka, to znaczy Janka, bo przecież w siłowni wszyscy są na „ty”, Kasię i Adama połączyły ćwiczenia, które czasami wykonywali obok siebie.
Pewnego razu Kasia strasznie się skarżyła na bóle pleców. No to Janek pokazał jej, jak powinna wykonywać ćwiczenia. Na to odezwał się Adam, że te
ćwiczenia należy wykonywać z dodatkowym obciążeniem. Na co Janek odparł, że nie, bo przecież Kasia ma bóle
pleców. Po kilka dniach znowu spotkali
się na siłowni i Kasia znowu skarżyła
się na plecy:
– To sobie zażartowałem, że pewnie
dlatego, bo Adam kazał jej ćwiczyć
z obciążeniem – opowiadał pan Jan
policjantom. – To był taki żart.
Adam dużo ćwiczy,
ale jest dziwny.
Najdziwniejszy
człowiek
jakiego znacie
Ale Adam się tak wkurzył i z taką złością powiedział, że to ja przecież kazałem jej ćwiczyć z obciążeniem. On taki jakiś dziwny jest, mówiłem już.
A po tym wszystkim były te przebite
opony w aucie pana Janka.
Jego podejrzenia potwierdziły się, gdy
policjanci poszli porozmawiać z Adamem. Od razu się przyznał do przebicia opon w fordzie pana Jana. I dorzucił jeszcze policjantom dwa auta:
renault i audi.
Renault należało do Kasi. Być może
nawet podejrzewała, że to właśnie Adam w środę popielcową na Rynku miasteczka, w którym mieszkają, przebił
oponę w jej aucie, ale nikomu o tym
nie mówiła. Dopiero na sali sądowej
opowiedziała, jak bardzo Adam uprzykrzał jej życie:
– Był mną zainteresowany i mi o tym
powiedział – zeznała. – Zrobiło mi się
miło, ale zaraz mu powiedziałam, żeby nie robił sobie absolutnie żadnych
nadziei, bo od 16 lat jestem szczęśliwą
mężatką i mam dzieci.
Ale Adama musiało mocno wziąć
na punkcie Kasi. Może i nadziei sobie
nie robił, ale spokoju koleżance nie dał:
– Na przykład jak grałam w siatkówkę, to przychodził na mecze, siadał
na widowni, krzyczał do mnie i klaskał – opowiadała Katarzyna sądowi. – Śledził mnie. Chciał sprowokować mego męża. Poza tym mój mąż
otrzymywał brzydkie sms-y z różnych
telefonów. Trzy razy ktoś nam wybił
szybę w oknach.
Sam Adam do wielkiej niespełnionej
miłości do Katarzyny podczas przesłuchań nie chciał się przyznać. Coś tam
mówił o jakimś związku uczuciowym,
ale wyznań żadnych nie czynił. Winą
za swoje zachowania obarczał... wysoki cukier we krwi.
– Od czasu jak zachorowałem na cukrzycę, bywam nerwowy – zeznał.
A jak się zdenerwuje, to musi coś zrobić. Na przykład bierze wtedy śrubokręt i idzie na miasto opony dziurawić.
Podobno auto pana Janka wybrał zupełnie przypadkowo, w co jednak trudno było policjantom uwierzyć.
W tej sprawie nie było przypadków. I zupełnie nieprzypadkowa była
trzecia ofiara śrubokrętowego wandala, czyli pan Zygmunt. To właściciel
trzeciego uszkodzonego przez Adama
auta, czyli audi.
Dziwnym trafem pan Zygmunt też chodzi na siłownię i pewnie też musiał
podpaść Adamowi jakimś „niewłaściwym” zachowaniem. Musiał Adama
bardzo zdenerwować, bo wulkanizator
naliczył potem w oponie pana Zygmunta aż 13 dziur po śrubokręcie. A to jeszcze nie wszystko, bo kiedy już zaczęły
się przesłuchania w całej sprawie,
Adam groził jeszcze, że mu „wyje....”,
co w panu Zygmuncie wzbudziło uzasadnioną obawę o swoje zdrowie. Tym
bardziej że:
– Pewnej nocy, o godzinie 3, zauważyłem jak ten Adam kręci się pod moim
domem – zeznał pan Zygmunt.
Sąd Rejonowy w Lesznie skazał Adama P. za uszkodzenie opon i groźby
na 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata. Adam musi oddać pieniądze za opony. Sąd oddał go też
pod dozór kuratora sądowego. Wyrok
nie jest prawomocny.
MACIEJ GÓRECKI
P.S. Imiona i inicjały zmieniono
GOSPODARKA
Nr 3
35 000 EGZEMPLARZY
7
4 października - 17 października 2012 r.
– Oswajamy dzieci z mundurem – mówi Dawid Marciniak rzecznik prasowy
Komendy Miejskiej Policji w Lesznie
zatykając uszy, bo właśnie pięcioletniemu Jasiowi za kierownicą policyjnego radiowozu udało się namierzyć
przycisk włączający syrenę. Leszczyńska galeria utonęła na chwilę w dźwiękach koguta, ale Jasiu może być spokojny. Nie czeka go za to bura. Bo Jaś
ma się nie bać policji i ma mieć do policji zaufanie.
Bo mundur nie gryzie
– Korzystamy z tej społecznej akcji,
by nauczyć dzieciaki, że policjant to
osoba, do której warto się zwrócić o pomoc na przykład w chwili jakiegoś zagrożenia - tłumaczy Marciniak. – I jeszcze, żeby nauczyć je bezpiecznych
zachowań. Na przykład w drodze
do szkoły.
Policyjna KIA cieszyła się wyjątkowym powodzeniem wśród najmłodszych, którzy w pierwszy weekend
września trafili akurat ze swoimi rodzicami do Galerii Leszno. Wiele mam,
zamiast penetrować butiki, poznawało
z dziećmi tajniki policyjnego samochodu. A także jeszcze strażackiego wozu
i wyposażenia samochodu Straży Miejskiej. Przedstawiciele tych wszystkich
mundurowych służb wzięli udział
w społecznej akcji „Bezpieczny powrót
do szkoły”.
– To akcja prospołeczna, skierowana
REKLAMA
głównie do dzieci w wieku szkolnym.
Podobną, z sukcesem, organizowaliśmy w roku ubiegłym – mówi Barbara
Mocek, dyrektor Galerii Leszno. – Chcemy, by dzieci nauczyły się
bezpiecznych zachowań nie tylko
w szkole, ale też poza nią. Tym bardziej, że sami też przykładamy wielką
wagę do kwestii bezpieczeństwa naszych klientów. Nasze służby ochronne są starannie wyszkolone, nie tylko
zabezpieczają obiekt, ale też wiedzą
jak zareagować w sytuacjach nietypowych np. zagubienia się dziecka na terenie Galerii.
– Ta akcja to dobry pomysł – ocenia
starszy inspektor Rafał Pędziwiatr
z leszczyńskiej Straży Miejskiej. – Tym
bardziej dla nas. Straż Miejska potocznie kojarzy się z działaniami represyjnymi, z nakładaniem mandatów. Tymczasem ważną częścią naszych działań
jest też prewencja. Od wielu lat utrzymujemy kontakty z przedszkolami
i szkołami, w których prowadzimy autoryzowane przez ministerstwo edukacji programy prewencyjne, na przykład
dotyczące agresji czy cyberprzemocy,
która staje się naprawdę dużym problemem.
– Dzieciaki poprzez kontakt z policjantem, strażakiem czy strażnikiem miejskim nabierają zaufania do osób
w mundurze – tłumaczy B. Mocek. – I mundur kojarzy im się z osobą, u której można poszukać pomocy,
na przykład w sytuacji gdy jest się zaczepianym na ulicy. Jeśli choć jedno
dziecko dzięki tej akcji nabierze takiego przekonania, uznam, że osiągnęliśmy sukces.
Jak ratować malucha
Klienci Galerii mogli też poznać, a nawet nauczyć się technik udzielania
pierwszej pomocy. Piotr Chudy i Marcin Gbiorczyk, profesjonalni ratownicy medyczni z firmy MedGroup na ma-
Klienci mogli też poznać, a nawet na uczyć się technik udzielania pierwszej pomocy
nekinach pokazywali jak pomóc drugiemu człowiekowi w sytuacji zatrzymania krążenia. I to nie tylko osobie
dorosłej, ale również niemowlakowi.
Głośne przypadki, gdy dyspozytorzy
pogotowia ratunkowego przez telefon
instruowali zrozpaczonych rodziców
jak mają pomóc własnemu dziecku,
które przestało oddychać, pokazały, że
nie znamy technik resuscytacji.
– To prawda – potakuje P. Chudy. – Coraz częściej obserwujemy u wielu osób
wręcz niechęć przed dotykaniem człowieka potrzebującego pomocy. W przypadku małych dzieci ludzie boją się pomagać, bo dziecko wydaje im się tak
delikatnie, że od razu zrobią mu krzywdę. To błąd. A bezczynność w sytuacji
zatrzymania krążenia, to najgorsze co
może być.
Każdy kto chciał, mógł nauczyć się
technik pomocy na manekinach i to
pod okiem profesjonalistów.
– Niedawno zdawałem egzamin na ciężarowe prawo jazdy i sporo dowiedziałem się o pierwszej pomocy, ale tylko
w teorii – mówi Oliwer Łuczyński
z Leszna. – Dopiero teraz miałem okazje nauczyć się praktyki.
– Chcemy namówić inwestorów, by zakupili do Galerii zestaw AED, czyli
przenośny defibrylator – zdradza B.
Mocek.
To proste urządzenie, które może obsłużyć każdy, a które ratuje życie, gdy
dochodzi do zatrzymania krążenia – mówi M. Gbiorczyk. – W takim
miejscu jak Galeria powinno być.
Dodatek do shoppingu
– Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam te
wszystkie radiowozy i ratowników medycznych – mówi Magdalena Bąk, która na zakupy przyjechała spod Gostynia. – Ale pomysł mi się podoba.
Szczególnie, że przyjechałam z dziec-
kiem. A jaki Galeria ma w tym interes? Przecież to tylko odciąga ludzi
od zakupów.
– Nie chcemy ograniczać się tylko
do działalności komercyjnej – mówi B.
Mocek. – Nasza Galeria to miejsce,
przez które przewijają się tysiące ludzi. Postanowiliśmy zaoferować im
działania sprzedażowe, kreują lojalność klientów itd. Poprzez zaangażowanie społeczne firmy mają możliwość
zacieśnienia więzi z przedstawicielami
społeczności lokalnych.
Ale też z własnymi pracownikami, bo,
jak podkreśla M. Daszkiewicz, działania społeczne pozwalają pracownikom
fot. Arkadiusz Jakubowski
Biznes
maksymalizujący
przychody i
minimalizujący koszty
coraz częściej zdobywa
się na działania
pro bono, czyli bez
zysku. To chwalebne,
ale też i nie tak zupełnie
do końca bezinteresowne
fot. Arkadiusz Jakubowski
W galerii będzie defibrylator
Oswajamy dzieci z mundurem – mówi Dawid Marciniak rzecznik
prasowy Komendy Miejskiej Policji w Lesznie
do tak zwanego „shoppingu” wartość
dodaną: akcję społeczną.
– Firmy coraz częściej rozumieją potrzebę działań prospołecznych, bo dostrzegają w nich także korzyści dla własnego rozwoju – tłumaczy dr
Magdalena Daszkiewicz z Instytutu
Marketingu Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. -Wykorzystują
więc zasady i instrumenty marketingowe do spraw i problemów społecznych,
ale jednocześnie w połączeniu z dbałością o wsparcie działalności biznesowej. Takie podejście określane jest mianem marketingu zaangażowanego
społecznie. Firmy wspierając określony cel społeczny dążą do osiągnięcia
celów wizerunkowych, wspomagają
spojrzeć na pracodawcę z innej perspektywy, budować poczucie identyfikacji i więzi z firmą. A to rzecz w biznesie bardzo ważna.
– Współczesny rynek wymaga
od przedsiębiorstw uwzględnienia
w swoich działaniach interesu społecznego – mówi M. Daszkiewicz. – Od firm
oczekuje się również, by aktywnie włączały się w życie społeczne, poprzez
filantropię, sponsoring oraz realizowanie aktywnych programów społecznych.
Czeka ich za to nagroda w postaci dobrych relacji z klientami. Rzecz bardzo ważna w każdym biznesie.
JAN BOROWIAK
8
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
RELIGIA
35 000 EGZEMPLARZY
Zakonnicy wyprawiają
Ciemność. Najpierw jedna świeca, druga i kolejne. Rozlega się pieśń.
W migotliwym świetle widać celebransa ubranego na biało, który zaczyna
okadzać wiszący na ścianie obraz
duszę ich ukochanego Ojca.''
W ten właśnie sposób franciszkanie
wspominają śmierć jednego z najważniejszych świętych kościoła. Ten poetycki tekst, to część ich dziedzictwa,
które ze szczególną mocą powraca właśnie w pierwszych dniach październi-
U franciszkanów w Osiecznej rozpoczynają się godzinki ku czci ich założyciela. Tak jest od wieków w wigilię
śmierci Biedaczyny z Asyżu, świętego
Franciszka.
,,Był wieczór październikowy. Przez
otwarte okno ubogiej celki klasztornej
padały ostatnie promienie słoneczne
i na drewnianej podłodze kładły się ciepłymi plamami. W powietrzu unosiła
się woń ostatnich jesiennych kwiatów,
które jeszcze tu i ówdzie okraszały
grzędy klasztornego ogródka.”
– Poprzedza je trwająca dziewięć dni
nowenna – mówi ojciec Jerzy Just Jesse, gwardian klasztoru w Osiecznej. – Wieczorem w wigilię śmierci św.
Franciszka, która przypada 3 października, odprawiana jest msza. Po niej
przechodzimy do obrazu naszego za-
re towarzyszyły mi, gdy jako młody
chłopak po raz pierwszy w Osiecznej
uczestniczyłem w tej modlitwie. Najpierw zgasły wszystkie elektryczne
światła i zapadła cisza – opowiada ojciec Jesse. – Po chwili zaczęły się zapalać świece i usłyszałem dźwięk
dzwonka, który był sygnałem do rozpoczęcia modlitwy. To symboliczne
przejście św. Franciszka z Ziemi
do Nieba ma w sobie taką moc, która
pozostaje w człowieku na długie lata.
Życie w ubóstwie
Rozszczebiotane gromady ptasząt zlatywały się ze wszystkich stron i obsiadały gałęzie drzew, a następnie umilkły, by w skupieniu z łebkami
w skrzydełka wtulonymi przysłuchiwać się pieśni, która z okna celi klasztornej płynęła. To bracia św. Franciszka śpiewali na cześć swego Stwórcy,
a głos ich unosił się w górę, poza obręby murów, uderzał o konary drzew, odbijał się od nich echem i płynąc coraz
wyżej ku niebu, szybujące obłoki zdawał się roztrącać. Wśród ciszy kładącego się do snu dnia śpiew ich brzmiał
silnie, radośnie, triumfalnie. Czasami
tylko z piersi brata o słabszym duchu
głos szlochem się łamał. Nie była to
bowiem zwykła wieczorna pieśń braci. Dziś śpiewali oni przy łożu konającego Franciszka. Nie była to zwykła
pieśń wieczorna, ale Franciszkowy
hymn do siostry śmierci, która za kilka
chwil miała wyzwolić z pęt ziemskich
REKLAMA
fot. Archiwum
Hymn dla siostry
W trakcie odpustu Porcjunkuli ulicami Osiecznej przechodzi procesja
z kopią obrazu Matki Boskiej Bolesnej
ka, kiedy to zgodnie z przekazem historycznym w Porcjunkuli pod Asyżem
zmarł Franciszek.
Wieczorem
w wigilię śmierci
św. Franciszka,
która przypada
3 października,
odprawiana jest msza
łożyciela i tam się modlimy. Nabożeństwo to nosi nazwę Transitus, czyli
przejście.
To podniosły i szczególny moment,
którego oprawa ma symboliczne znaczenie. W Osiecznej powraca się
do niego od prawie czterystu lat, czyli
od chwili, gdy do tego miasteczka franciszkanów sprowadził senator Adam
Przyjemski.
– Nigdy nie zapomnę tych przeżyć, któ-
4 października to w Osiecznej, podobnie jak we wszystkich franciszkańskich
klasztorach na świecie, dzień świąteczny. Odpust ku czci Franciszka, świętego, który nakazał swoim braciom wielbić Boga, jak najwierniej naśladować
Chrystusa, żyć w ubóstwie, kochać ludzi i zwierzęta, które nazwał braćmi
mniejszymi. Nie bez znaczenia jest także i to, że w 1979 roku Jan Paweł II ogłosił św. Franciszka patronem
ekologów i ekologii, a w dniu jego
wspomnienia, 4 października obchodzony jest Światowy Dzień Zwierząt.
– Zwierzęta? A jakże, są zwierzęta – śmieje się gwardian. – Jest rozmaity drób – kury, koguty, kaczki. Jest kilka świń i kóz. Mieliśmy też krowę, ale
ponieważ tylko ja umiałem ją doić, to
były kłopoty, gdy wyjeżdżałem.
Ojcowie i braciszkowie na zmianę zajmują się tym przychówkiem, choć nie
każdy ma do tego rękę.
– Wiadomo, że nie każdemu wychodzi
zajmowanie się kozami, czy świniami,
ale jakoś dajemy sobie radę – dodaje
ojciec Jesse.
Rok próby
W Osiecznej najważniejsi są jednak nowicjusze, gdyż klasztor jest domem formacyjnym poznańskiej prowincji franciszkanów. Kandydaci na zakonników
trafiają tu pod koniec sierpnia, by przez
najbliższy rok utwierdzić się w swoim
powołaniu i wdrożyć w codzienne życie zakonników.
– Ave Maria – codziennie rano za piętnaście szósta słychać pukanie do drzwi
wszystkich cel i wezwanie budzącego
współbraci zakonnika.
– Gratia Plena – odpowiadają wstając
ojcowie i bracia.
W ten sposób rozpoczyna się każdy
dzień zakonników od św. Franciszka.
Rytm życia za klasztornymi murami
jest ściśle określony godzinami modlitwy, pracy, posiłków, a w przypadku
nowicjuszy, wykładami i nauką. Dzień
kończy się kompletą i Apelem Jasnogórskim.
Cudowny obraz
Dzień radosnego odpustu i wspominania Franciszka z Asyżu nie obejdzie się
bez modlitw u stóp cudownego obrazu
Matki Boskiej Bolesnej w kościele
klasztornym.
– Miłość do Matki Bożej i zawierzenie
się jej miłości, to jeszcze jeden charyzmat, jaki przekazał nam nasz założyciel – zaznacza ojciec Jesse. – Maryja
RELIGIA
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
REKLAMA
fot. Archiwum
imieniny
Zgodnie z poleceniem św. Franciszka, bracia zakonni żyją z jałmużny. Dlatego też każdego roku franciszkanie
z Osiecznej wyruszają na kwestę, czyli zbiórkę darów
Rytm życia za
klasztornymi
murami jest ściśle
określony godzinami
modlitwy,
pracy, posiłków
Dlatego też każdego dnia, nie tylko
w dzień imienin Franciszka, bracia w brązowych habitach przepasanych białym
sznurem oddają się, tak jak ich patron,
w opiekę Matki Boskiej Osieckiej.
KAROLINA STERNAL
fot. Archiwum
odgrywała bardzo istotną rolę w życiu
św. Franciszka. Była dla niego przede
wszystkim wzorem cnoty ubóstwa, które tak bardzo umiłował. Bardzo żarliwie czcił Maryję oraz poświęcił Jej
wiele swoich pism. Obrał ją również
za Matkę i Orędowniczkę całego naszego zakonu.
Franciszkanie chętnie zapraszają wiernych na wspólną zabawę i poczęstunek do swojego ogrodu
9
10
S
ierżant sztabowy Paweł Staniszewski, z 18-letnim stażem w Służbie Więziennej, wziął zakładnika i zażądał
przeniesienia do innego zakładu karnego.
Kiedy rozjuszony brakiem reakcji
na żądania kopnął zakładnika, a potem
ryknął do słuchawki telefonu, że on k...
chce rozmawiać z dyrektorem, stojący
za biało czerwoną taśmą Wysoki Funkcjonariusz Służby Więziennej z uznaniem kiwnął głową:
– Jak w życiu – oznajmił. – Dokładnie
tak to wygląda.
– Czy mam zdolności aktorskie? – kiedy godzinę później spocony sierżant
Staniszewski odpowiadał na pytanie
Reportera leszczyńskiego szeroko się
uśmiechał. – Nie, po prostu napatrzyłem się przez lata służby i wiem, jakiego zachowania można się spodziewać
w sytuacji wzięcia zakładników.
Sierżant tylko na chwilę zamienił mundur w więzienne drelichy. Taką mu
przypisano rolę w wielkich ćwiczeniach, jakie odbyły się w ubiegłym tygodniu na terenie Zakładu Karnego
w Rawiczu. Miał grać skazanego, który razem z kolegą wziął dwóch zakładników i grożąc im nożem, usiłował wytargować jakieś przywileje. Na nic się
to zdało, bo do akcji wkroczył ściągnięty specjalnie helikopterem z Poznania policyjny pododdział antyterrorystyczny.
Granat
hukowy
i zdecydowana interwencja „kominiarzy” załatwiły sprawę.
Do ostatniego
prawdziwego
buntu w ZK
w Rawiczu doszło
w lipcu 1991 roku
W ćwiczeniach brali udział policjanci,
strażacy, medycy i oczywiście funkcjonariusze Służby Więziennej. W tym
specjalna grupa przeszkolona do gaszenia buntów. Swe możliwości pokazali w więziennej stolarni, którą opanowali zbuntowani więźniowie,
a w rzeczywistości przebrani funkcjonariusze SW. Obserwującym akcję
z boku trudno jednak było uwierzyć,
że to tylko ćwiczenia, a nie prawdziwe
wydarzenia.
– Po co organizować takie ćwiczenia
skoro do lat w rawickim Zakładzie Karnym nie było takich sytuacji?
– Nie było, ale to nie znaczy, że nie
musimy być na nie przygotowani – odpowiada Ewa Wróblewska - rzecznik
prasowa ZK w Rawiczu.
Do ostatniego prawdziwego buntu
w ZK w Rawiczu doszło w lipcu 1991
roku. Więźniowie wzięli wtedy zakładników, weszli na dach budynku. Bunt
opanowano po 3 dniach.
ARKADIUSZ JAKUBOWSKI
Fot. JAROSŁAW GOJTOWSKI
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
35 000 EGZEMPLARZY
FOTOREPORTAŻ
Był pożar, bunt
FOTOREPORTAŻ
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
i odbicie więźnia
11
12
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
35 000 EGZEMPLARZY
ROZMOWA
Każdy tworzy
Z Mirosławą i Bogdanem Winkielami o byciu niezależnym, nawet w małżeństwie.
O potrzebie wyrabiania u dzieci wrażliwości na to, co piękne. Wreszcie o sztuce
i jej miejscu w życiu znanych leszczyńskich artystów rozmawia Karolina Sternal
Skąd wziął się pomysł, aby iść do liceum plastycznego?
Miałam taką sympatyczną nauczycielkę od plastyki w Szkole Podstawowej
nr 10 w Lesznie. To ona zasugerowała
rodzicom, żeby posłali mnie do szkoły
plastycznej.
W Pana przypadku to też była nauczycielka od plastyki w którejś ze
szkół w Gnieźnie, gdzie się Pan urodził?
Bogdan Winkiel: To zasługa mamy. Sama też miała predyspozycje artystyczne, choć zaczęła je rozwijać dopiero
w dojrzałym wieku. Od najmłodszych
lat zachęcała mnie, abym rysował i malował.
Mirosława Winkiel: Teraz to mąż dopinguje mamę do pracy twórczej. Bardzo go to cieszy, że może jej coś podpowiedzieć.
Czy to poznańskie liceum spełniło
Państwa oczekiwania?
Mirosława Winkiel: To była ciekawa
szkoła, która swoim charakterem odbiegała od innych.
Bogdan Winkiel: Tak, miała zdecydowany, artystyczny profil. Czuło się takiego specyficznego ducha, który
gdzieś tam zakorzeniał się w uczniach.
Była kadra dobrych plastyków, grafików i malarzy, którzy nas kształcili.
Potem był Kraków i Akademia Sztuk
Pięknych, na której podjął Pan studia. Jak teraz ocenia Pan wybór tej
uczelni?
Bogdan Winkiel: Z perspektywy czasu, myślę, że wybór był trafny. Krakowska ASP to jest uczelnia, która
do dziś należy do najlepszych w Europie. Kraków był jednak bardziej akademicki niż np. Poznań, czy Wrocław,
co w dzisiejszej ocenie, też było jego
zaletą.
Mirosława Winkiel: No i w Krakowie
był warsztat.
Bogdan Winkiel: Tak, uczelnia kładła
duży nacisk na warsztat. I dzisiaj właśnie to sobie cenię. Dużą zaletą jest też
to, że miałem kontakt ze znakomitą kadrą profesorską, której twórczość przeszła już do historii sztuki.
Skończyliście Państwo studia, mieliście już dach nad głową, dzieci
i w miarę ustabilizowane życie. Jakie w tym wszystkim miejsce zajmowała sztuka?
Mirosława Winkiel: Zawsze pierwsze.
Gdy wychodziłam za męża, to przyświecała mi taka myśl, że będziemy razem żyć i malować, że będziemy się
wspierać. Ale każdy będzie tworzył
przeszkadzamy sobie wzajemnie, szanując swoją odrębność.
Mirosława Winkiel: Każde z nas jest
innym człowiekiem i inaczej wypowiada się poprzez sztukę. Partner jest dla
nas pierwszym recenzentem i wyraża
pierwszą opinię.
Bogdan Winkiel: Ale czasem dochodzi
też do sporów, które bywają twórcze.
Mirosława Winkiel: To nie o to cho-
Pan w Krakowie, Pani w Poznaniu.
To nie przeszkadzało, żeby kontynuować znajomość?
Bogdan Winkiel: Nasza znajomość,
choć z różnymi przygodami, przetrwała.
Po ukończeniu studiów od razu przenieśliście się Państwo do Leszna?
Mirosława Winkiel: Właśnie niedawno opowiadaliśmy o tym dzieciom.
W tamtych latach nie było łatwo
o mieszkanie. Prowadziliśmy więc
prawdziwie artystyczne życie przenosząc się z miejsca na miejsce. Pierwszego syna początkowo pomagała nam
wychowywać mama. Dopiero, gdy
w Lesznie pojawiła się możliwość
otrzymania swojego lokum, to życie
zaczęło się normalizować.
Wszystkie
dzieci są zdolne
i twórcze.
Wystarczy tylko
do nich dotrzeć
i stworzyć
odpowiednie
warunki
do pracy
Bogdan Winkiel: To były początki istnienia województwa leszczyńskiego.
Szukano wtedy ludzi z takim wykształceniem jak nasze, więc zaproponowano nam mieszkanie.
Mirosława Winkiel: Ten fakt zdecydował o tym, że osiedliśmy w Lesznie,
bo być może gdzie indziej szukalibyśmy miejsca dla siebie. Pojawiło się
mieszkanie, potem drugi syn i tak
wszyscy zostaliśmy leszczynianami.
działać Biuro Wystaw Artystycznych.
Jakie znacznie miała dla Państwa ta
instytucja?
Bogdan Winkiel: To było dla nas ważne miejsce, przecież w Lesznie nie było środowiska akademickiego. Przyszliśmy z Karkowa, miasta pełnego
sztuki i artystów. Dzięki BWA można
było prezentować swoją sztukę, spotykać innych twórców, kształtować odbiorców lokalnych. Biuro wspierało nas
i promowało, pomagało aklimatyzować
się na lokalnym rynku. Organizowało
w tym czasie świetne plenery, w których uczestniczyli plastycy z całej Polski. Liczba plastyków i ich odbiorców
w mieście systematycznie rosła. Teraz
to już jest spora grupa. Ale są też ci,
którzy stąd wyszli, ale nadal czują się
związani z Lesznem.
Prowadzicie Państwo także zajęcia
edukacyjne dla dzieci i młodzieży.
Kiedy to się zaczęło?
Mirosława Winkiel: To była pierwsza
praca, jaką podjęłam w Lesznie. Zaczęło się od Młodzieżowego Domu
Kultury, który mieścił się w budynku
obecnej policji przy ul. Korcza. W samym budynku nie było dla mnie miejsca, więc dostałam salę w Szkole Podstawowej nr 3 przy pl. Metziga. Potem
był Miejski Ośrodek Kultury i zajęcia
w sali Leszczyńskiej Spółdzielni
Mieszkaniowej. Gdy powstał Klub
Kwadrat, to przenieśliśmy tam swoją
działalność, pracę twórczą oraz pracę
edukacyjną. Do dzisiaj prowadzimy tu
zajęcia z dziećmi i młodzieżą.
fot. Jarosław Gojtowski
Zacznijmy od początku Państwa
wspólnej historii. Gdzie się poznaliście?
Bogdan Winkiel: W szkole. To było
Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych
w Poznaniu. Ja byłem wtedy w czwartej klasie, żona zaczynała pierwszą.
Myśmy nie tylko chodzili do jednej
szkoły, ale znaleźliśmy się także w jednym internacie, gdzie oprócz nas, plastyków, byli także muzycy i szkoła baletowa. To był taki tygiel twórczych
jednostek.
Mirosława Winkiel: Jestem przekonana, że to są sprawy od nas niezależne,
co przyciąga ludzi do siebie. Jednak
w naszym przypadku to, że znaleźliśmy się w tym samym liceum plastycznym miało duże znacznie.
Mieszkamy razem, ale pracujemy osobno.
Zawsza jesteśmy dwoma różnymi światami
własną sztukę. To było najważniejsze.
W tej artystyczno – małżeńskiej
wspólnocie jest miejsce na odrębność?
Bogdan Winkiel: Pracujemy osobno,
mimo że razem mieszkamy. Każdy ma
swoją pracownię. W pracy twórczej nie
dzi, żeby się nawzajem komplementować. Zawsze jesteśmy dwoma różnymi światami. Każdy z nas idzie swoją
artystyczną drogą, choć krytyczne uwagi są czasem potrzebne.
W chwili, gdy Państwo zamieszkaliście w Lesznie, w mieście zaczęło
Te zajęcia to obowiązek,
czy coś więcej?
Bogdan Winkiel: O żonie można śmiało powiedzieć, że ma powołanie.
Mirosława Winkiel: Lubię pracować
z dziećmi. Wydaje mi się, że wszystkie dzieci są zdolne i twórcze. Wystarczy tylko do nich dotrzeć i stworzyć
odpowiednie warunki do pracy.
Bogdan Winkiel: Małe dzieci działają
spontanicznie. Młodzież jest bardziej
krytyczna wobec siebie i trudno im się
otworzyć. Próbuję u nich wyzwolić pasję twórczą i naturalną spontaniczność,
właściwą dziecku. Przychodzi taki moment, gdy zaczynają widzieć efekty
swojej pracy. Jest to satysfakcja dla obu
stron. Rysowanie, malowanie, praca
twórcza, nie zawsze musi się wiązać
ROZMOWA
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 3
13
4 października - 17 października 2012 r.
własną sztukę
Macie Państwo jakiś podział domowych obowiązków?
Mirosława Winkiel: U nas obowiązki
domowe dzielimy elastycznie, w zależności od potrzeb.
Bogdan Winkiel: Jeśli żona ma pilne
sprawy projektowe, to ja krzątam się
w kuchni. I odwrotnie. Preferujemy
partnerski model współżycia, w pracy
i w domu.
Co spowodowało, że zaczęliście się
zajmować grafiką użytkową?
Mirosława Winkiel: Grafiką użytkową
zajmowaliśmy się zawsze, jednak okres
ostatniej transformacji spowodował, że
powoli plastycy zaczęli być potrzebni
w różnych dziedzinach życia. Praca
w dziedzinie sztuki użytkowej pozwala nam robić to, co lubimy, czyli zajmować się swoją pracą twórczą, w sposób niekomercyjny.
Bogdan Winkiel: Warto zaznaczyć, że
plastyka jest jednym z najbardziej elastycznych zawodów. Pozwala realizować
się w różnych dziedzinach. Sama grafika
użytkowa ma także aspekt twórczy.
REKLAMA
abstrakcja. Maluję na zasadzie improwizacji, ale każda improwizacja ma
swoją osnowę.
Każde z nas
jest innym
człowiekiem
i inaczej
wypowiada się
poprzez sztukę
fot. Jarosław Gojtowskifot.
z wykonywaniem zawodu, natomiast
pasja pozostaje do końca życia.
Mirosława Winkiel: Kształtujemy nie
tyle artystów, co odbiorców. Choć
z grupy tych, którzy do nas przychodzili na przestrzeni ponad dwudziestu
lat, wielu zostało twórcami, architektami, i pedagogami na uczelniach.
Większość to jednak świadomi odbiorcy sztuki, którzy być może kiedyś zostaną jej mecenasami.
Bogdan Winkiel: Wypełniamy pewną
lukę w edukacji dzieci i młodzieży
przez szkoły, co czynimy z dużą przyjemnością.
Do Leszna przywędrowali w latach 70-tych. Tu zaoferowano im lokum.
I tak zostali leszczynianami.
Prawie zawsze w galeriach prezentujecie Państwo swoje obrazy razem.
Z czego to wynika?
Bogdan Winkiel: To jest taka dobra
konfiguracja. Żona maluje duże obrazy, ja małe. Żona jest takim wulkanem
w malarstwie, jest bardzo ekspresyjna.
Ja z kolei precyzyjnie dopracowuję
swoje obrazy. W ten sposób nasze prace uzupełniają się wzajemnie. Choć reprezentujemy różne postawy twórcze, to
jako małżeństwo jesteśmy zgodną parą.
W tak różnorodnym i bogatym
życiu macie jeszcze Państwo czas
na jakieś osobiste pasje?
Bogdan Winkiel: Lubię starocie, choć
staram się ograniczać ich zbieranie.
W domu traktuję to jako dodatek, nie
jako zbieractwo, czy hobby.
Mirosława Winkiel: Ale ciągnie go to
strasznie.
Bogdan Winkiel: W starych przedmiotach fascynuje mnie dobre rzemiosło
i ich tajemnica. Rzeźba, mebel, czy porcelana, coś w nich takiego jest, że chce
się z nimi obcować. Jest to historia, zawarta w każdym przedmiocie. Ktoś siedział na tym krześle, ktoś jadł przy tym
stole, ktoś używał tego dzbanka.
W każdym przedmiocie jest dusza.
Obcowanie z taką tajemnicą, to jest
fascynująca przygoda.
Mirosława Winkiel: Moją pasją jest
ogród. To on pozwala mi na oderwanie się od pracy i codzienności. Jednocześnie jest dla mnie czasem inspiracją twórczą.
Bogdan Winkiel: Ktoś jeszcze musi
w tym ogrodzie pracować – podlewanie, pielenie, docinanie...
Jakieś plany twórcze, coś Państwo
szykujecie dla miłośników Państwa
sztuki?
Mirosława Winkiel: Zawsze są plany.
Jak się systematycznie pracuje, to przez
cały czas są pomysły. Ja maluję głównie obrazy abstrakcyjne. Gdy staję
przed płótnem, to muszę wiedzieć, co
chcę namalować, nawet jeśli to ma być
Motywem moich prac jest świat wewnętrzny. Staram się wydobyć z niego
formy a następnie ubrać w kolor. Malarstwo jest dla mnie ,,spacerem
po ogrodzie przestrzeni wewnętrznej”
jak powiedział mój recenzent, i z tym
się zgadzam.
Bogdan Winkiel: Właśnie mówiłem
dzisiaj do żony, że przychodzi moment,
kiedy muza wzywa mnie do pracowni.
Mam nowe pomysły, myślę trochę
zmienić ścieżkę twórczą, wrócić do obrazów o bardziej rozbudowanej metaforyce, malarstwa figuratywnego, gdzie
motywem przewodnim jest kobieta,
wszechobecna w naszym życiu
,,sprawca wszystkich szlachetnych dokonań mężczyzny”.
Zatem na tegorocznych,, Prezentacjach'' w Miejskim Biurze Wystaw
Artystycznych będzie można zobaczyć jedynie obrazy żony. Na prace
męskiej części małżeństwa Winklów
trzeba poczekać?
Bogdan Winkiel: Sądzę, że na przyszłe
,,Prezentacje'' tak. Jest szansa, że wtedy coś wystawię. W tym roku pozwoliłem sobie po raz pierwszy nie uczestniczyć.
MIROSŁAWA WINKIEL
urodziła się w Poniecu.
Ukończyła Państwowe
Liceum Sztuk Plastycznych
w Poznaniu. Następnie
studiowała na Akademii Sztuk
Pięknych w Poznaniu
na Wydziale Pedagogicznym.
W 1986 uzyskała dyplom.
Od początku swej kariery
zawodowej zajmuje się
edukacją plastyczną dzieci
w Lesznie. Oboje małżonkowie uprawiają malarstwo
sztalugowe oraz zajmują się
grafiką projektową.
BOGDAN WINKIEL
urodził się w Gnieźnie.
Ukończył Państwowe Liceum
Sztuk Plastycznych
w Poznaniu. Następnie
studiował w Akademii Sztuk
Pięknych w Krakowie
na Wydziale Grafiki u prof.
Włodzimierza Kunze.
W 1978 roku uzyskał dyplom.
Zamieszkał w Lesznie. Był
inicjatorem zorganizowania
w Biurze Wystaw Artystycznych w Lesznie pierwszych
,,Prezentacji”, wystawy, która
miała na celu prezentowanie
dorobku tworzącego się
środowiska leszczyńskich
artystów plastyków. W tym
roku w październiku odbędą
się już 19. ,,Prezentacje''.
AUTOPROMOCJA / REKLAMA
Przedstawiciele handlowi:
tel. kom. 698 229 126
tel. kom. 601 911 601
tel. kom. 601 069 997
Centralne Biuro
Reklam i Ogłoszeń Eureka
ul. Nowy Rynek 33,
64-100 Leszno,
tel./fax 65 529 78 34
Warto postawić na nas
Reklama w Reporterze
leszczyńskim
14
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
35 000 EGZEMPLARZY
REPORTAŻ
Rowerzysty nie dotknąłem...
W poniedziałek o godzinie 10.45 Bartek uderzył głową o obity blachą kant gzymsu
i w tym momencie jego życie zmieniło się na zawsze
Pasja we wspomnieniach
To były najgorsze dni: on majaczył
o samochodowym wypadku, którego
nie było, a lekarze nie byli pewni czy
Bartek z tego wyjdzie czy nie.
Bartek teraz już wie, co się z nim stało
w poniedziałek 24 stycznia 2011 roku
o godzinie 10.45. I wie, że skutki tego
wydarzenia będzie odczuwał do końca
życia.
– Wzrok. Najbardziej żałuję wzroku – powtarza.
Ze wzrokiem kłopoty miał od dziecka:
w prawym oku stwierdzono astygmatyzm (oko widzi zamglone i poprzekrzywiane obrazy, co zaburza wyczucie przestrzeni). Więc lewe oko musiało
wystarczyć za oba. I wystarczało.
Do tamtego poniedziałku.:
– No i skończyło się dobre widzenie – wzdycha chłopak. – Czytam z trudem, bo małe litery zlewają się w jedną plamę.
Dostał pouczenie,
że popełnił
wykroczenie
w postaci
jazdy rowerem
po chodniku
Jest jeszcze stracony na zawsze węch,
osłabiony smak i tytanowa płytka, która zastąpiła strzaskane w mak kości
czaszki nad lewym okiem. I jest jeszcze stracona radość.
– Bartek stracił chęć do życia, jest zrezygnowany, mało mówi, jak już to tylko krótkimi słowami – opowiadał
po wypadku ojciec chłopaka.
– No było coś takiego – przyznaje dziś
Bartek. – Kiedy zdałem sobie sprawę,
że już mogę nie wsiąść na rower, to
lekko nie było.
Bo rower był w dotychczasowym życiu Bartka Żarnowskiego bardzo ważnym przedmiotem. Po pierwsze dawał
mu zarobić na życie:
– Pracowałem w serwisie rowerowym – wyjaśnia.
na chodniku, jęczy i mocno krwawi.
Podbiega ktoś z przechodniów, mówi,
że jest ratownikiem medycznym
i udziela pierwszej pomocy. Strażnik
jest chyba przerażony, krąży po chodniku i przez radio wzywa karetkę.
Po chwili na miejscu pojawiają się też
inni strażnicy, by, jak to określą potem,
zabezpieczyć teren.
Rowerzysta to właśnie Bartosz Żarnowski. Już wtedy, na początku całej
Po drugie rower nadawał sens jego
młodemu życiu.
– Maratony rowerowe to było coś dla
czego warto było żyć – Bartek siedzi
przy biurku w swoim przyciemnionym
pokoju i na chwilę się ożywia. – Zaraz, zaraz, gdzie, tu mam jeszcze medale.
Medale są trzy: dwa za ukończenie maraton Klubu „64 sto”, jeden za maraton organizowany przez Klub Orzeł
Lipno.
– Maratony MTB, to ta dyscyplina, którą uprawia Maja Włoszczowska – opowiada podekscytowany Bartosz. – Taka jazda na maksa po lesie,
po kamieniach, po wertepach. Adrenalina.
Taka adrenalina to już teraz tylko wspomnienie. Maratony też. Medale leżą
na dnie szuflady. Obok ułamanego monitorka od manetki zmiany przerzutek.
Ten ułamany monitorek to kolejna pamiątka po tamtym dniu.
Różne relacje
24 stycznia 2011 rok. Środek zimy, ale
bez śniegu. Bartek wskoczył na rower.
Miał jechać z domu na leszczyńskim
Zatorzu tylko na chwilę po coś do miasta i zaraz wracać na Zatorze do pracy.
Ale nie wrócił. To się stało w drodze
powrotnej, na ulicy Słowiańskiej. „To”
znamy tylko z relacji świadków.
Roman K., emeryt, akurat o tej godzinie, czyli około 10.45, wracał z dworca PKP ulicą Słowiańską w Lesznie.
Szedł lewą stroną w kierunku Rynku,
chodnikiem, kilka metrów za młodym
Strażnikiem Miejskim.
Na gorąco, tuż po zdarzeniu Roman K.
mówił tak:
– W pewnym momencie strażnik szybko przebiegł na drugą stronę ulicy
w kierunku jadącego rowerem młodego mężczyzny. Strażnik nic nie mówił,
nic nie krzyczał. Mimo że biegł, nie
mógł chwycić jadącego rowerzysty.
W pewnym momencie pchnął tego rowerzystę w kierunku muru. Rowerzysta natychmiast się przewrócił i uderzył głową w betonowy kant obity
blachą. Było słychać mocne uderzenie
głowy o ten kant.
„Huk” tak powie o tym odgłosie kolejny naoczny świadek, młoda dziewczyna i doda:
– Widziałam, że strażnik pchnął rowerzystę na ścianę.
Z kolei młody chłopak, uczeń idący
do szkoły zeznał, że rowerzysta na widok strażnika przyspieszył, a gdy był
na jego wysokości, przewrócił się.
Na ulicy Słowiańskiej, przy banku sytuacja jest dramatyczna. Chłopak leży
fot. Arkadiusz Jakubowski
To był najważniejszy dzień w jego 23letnim życiu, ale on niczego z tego dnia
nie pamięta. Ułożył go wprawdzie potem z fragmentów opowiadań innych,
ale i tak nie stało się to od razu. Długo
nie było wiadomo, czy w ogóle będzie
w stanie to zrobić. Mama, która odwiedzała go przez półtora miesiąca w szpitalu była przerażona:
– Bartek wciąż powtarzał, że potrącił
go samochód, a to była przecież nieprawda – opowiadała.
tuż po wypadku czytamy tak:
„Z relacji świadka [nie wiadomo którego przyp. red.], który przekazał informacje strażnikom miejskim [!!!] rowerzysta jechał z kierunku Rynku,
przejechał przejście dla pieszych, kontynuował jazdę po chodniku, stracił panowanie na widok strażnika miejskiego.” I się przewrócił. Z notatki wynika,
że przewrócił się sam.
Strażnik Przemysław W. także złożył
zeznania:
– Zauważyłem rowerzystę, który stwarzał niebezpieczeństwo. Jakieś auto hamowało z piskiem opon, bo ten rowerzysta przejechał przez przejście dla
pieszych. Mając z nim kontakt wzrokowy lewą ręką dałem znak do zatrzymania. Nie zrobił tego, tylko stanął
na pedały i przyspieszył. Próbując mnie
ominąć, uderzył z impetem w narożnik muru. Rowerzysty nie dotknąłem
żadną moją częścią ciała.
Lekarze na bloku operacyjnym walczą
o życie Bartosza. Chłopak ma bardzo
rozległy uraz czaszkowo-mózgowy,
stłuczenie mózgu, złamany mostek.
W szpitalu spędzi półtora miesiąca.
Bartek ma uszkodzone lewe oko, stracił węch i smak. Po wypadku traci też
pracę, kontakt z kolegami, popada
w depresję. Niedługo po wyjściu ze
szpitala dostaje wezwanie do siedziby
Straży Miejskiej. Otrzymuje pouczenie, że popełnił wykroczenie w postaci
jazdy rowerem po chodniku.
Robiony w pirata
Bartek Żarnowski musiał
zrezygnować ze swojej
rowerowej pasji
sprawy kilka faktów jest niezaprzeczalnych. Na pewno Bartek jechał deptakiem, potem przejechał aleję Krasińskiego i wjechał na chodnik wzdłuż
ulicy Słowiańskiej. Na pewno nie miał
kasku. Na pewno jest bardzo ciężko
ranny.
– Chłopak był przytomny – zezna jeden ze strażników zabezpieczających
miejsce wypadku. – Krzyczał: Co mi
zrobiliście? Nic nie widzę. Co z moimi oczami? Ktoś mu powiedział, że
uderzył w ścianę. A on: Nie pierd.....,
w jaką ścianę? Przemek był bardzo
przejęty.
Wezwanie po wyjściu
ze szpitala
Przemek to Przemysław W., strażnik,
który usiłował zatrzymać rowerzystę.
Sytuacja wydaje się jasna, przynajmniej
tak wynika z zeznań świadków. Jednak w policyjnej notatce sporządzonej
Tymczasem w sądzie rusza proces
strażnika Przemysława W., któremu postawiono zarzut nieumyślnego przekroczenia uprawnień i spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Przemysław W. nie przyznaje się. Linia obrony jest klarowna: wina za zdarzenie leży po stronie Bartosza.
Obrona przedstawia na to dowody (pośrednie): informację o tym, że Bartosz
półtora roku przed zdarzeniem miał
sprawę za jazdę rowerem pod wpływem alkoholu. Na sali rozpraw pojawiają się też jeszcze zdjęcia z Naszej
Klasy. Widać na nich Bartka wykonującego jakieś ewolucje na rowerze:
– Robili ze mnie pirata drogowego – chłopak wciąż jest rozgoryczony.
Na dodatek kluczowy świadek, emeryt
Roman K., w kolejnych zeznaniach jest
jakby już mniej kategoryczny.
– Strażnik biegł za nim i nie mógł go
złapać. Pchnął plecak lub siodełko. To
wyglądało, jakby chciał go chwycić,
ale nie dal rady. To wyglądało jakby
pchnięcie było przypadkowe.
Sąd w pierwszej instancji nie ma jed-
nak wątpliwości co do winy Przemysława W. Skazuje go na 8 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2
lata i zasądza 20.000 zł zadośćuczynienia dla Bartosza.
Od wyroku apelację składa prokuratur,
który żądał pozbawienia Przemysława
W. prawa wykonywania zawodu strażnika miejskiego. W apelacji prokurator pisze o „znacznej dysproporcji”
między reakcją oskarżonego a przewinieniem popełnionym przez rowerzystę.
– Strażnik nadgorliwie dążył do zatrzymania za wszelką cenę – pisze prokurator.
Apeluje też jednak obrona. Dla niej
Przemysław W. jest niewinny, bo przecież rowerzysta stwarzał zagrożenie dla
innych.
Sądowa sprawa ostatecznie kończy się
półtora roku po wypadku, w lipcu 2012
roku. Sąd Okręgowy w Poznaniu
po rozpatrzeniu apelacji utrzymał wyrok w mocy. W uzasadnieniu napisał
między innymi, że zagrożenie dla innych nie było wielkie. Na nagraniach
z kamer monitoringu widać, że 24
stycznia 2011 roku, około godziny 10.45 ruch na chodniku na ul. Słowiańskiej w Lesznie był niewielki. Sąd
Okręgowy też nie miał wątpliwości, że
jednak strażnik pchnął rowerzystę.
– Przemysław W. decydując się na siłowe zatrzymanie rowerzysty przekroczył
swoje uprawnienia. W tej sytuacji powinien był przewidzieć konsekwencje.
Zakazu wykonywania zawodu sąd jednak nie orzekł: jednorazowy błąd, zła
interwencja nie dyskwalifikuje Przemysława W. z wykonywanego do tej pory zawodu. Wyrok jest prawomocny.
Dla Bartosza Żarnowskiego ta sprawa
nie skończy się właściwie nigdy.
– Przemysława W. spotkałem po tym
wszystkim raz na Rynku, był na patrolu – mówi Bartek. – Rozmawialiśmy
o rozłożeniu zadośćuczynienia na raty.
Zgodziłem się. Słowo przepraszam nie
padło. Ale teraz już żalu nie mam. Co
to zmieni? Czasu nie cofnę.
O maratonach mowy nie ma. Na rower
wprawdzie znowu wsiada, ale rzadko.
Tak sobie, że pojeździć, „lajtowo”, mówi. Jeździ na tym samym rowerze,
na którym miał wypadek. To przedziwne, bo on ledwie uszedł z życiem, a rowerowi właściwie nic się nie stało. Trochę uszkodzona felga i ten ułamany
monitorek od manetki.
ARKADIUSZ JAKUBOWSKI
SPORT
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 3
15
4 października - 17 października 2012 r.
Rozpoczynamy odbudowę
kluczowych zawodniczek. Mamy też
rezerwy CCC Polkowice oraz AZS Gorzów, w szeregach których zagra wiele
zawodniczek mających za sobą grę
w PLKK.
Rozmowa z Krzysztofem Zajcem, nowym
trenerem koszykarek MKS „Tęcza Leszno”
W regionie głośno było o sukcesie koszykarskiego zespołu ze Wschowy,
który wprowadził pan do II ligi. Co
złożyło się na ten sukces?
W klubie panowała bardzo fajna atmosfera. Mimo że przyjąłem zespół
w trakcie sezonu, udało się stworzyć
kolektyw. To z kolei zaowocowało sukcesem w postaci historycznego awan-
gach, czego odzwierciedleniem była
coraz lepsza gra w trakcie sezonu.
Przy okazji chciałbym serdecznie pozdrowić WSTK z prezesem na czele
i życzyć im dalszych sukcesów.
Dlaczego zdecydował się pan
na przejście do Tęczy Leszno?
O przejściu do Leszna zdecydował fakt,
w którym kilka lat temu zaczęła się
moja trenerska przygoda.
Jak w tej chwili prezentuje się sytuacja kadrowa Tęczy?
Tęczę opuściły wszystkie kluczowe zawodniczki. Właściwie tylko Dagmara
Moszak i Żaneta Kubicka miały małe
epizody w Ekstraklasie. Zespół, który
udało się stworzyć, złożony jest z bardzo młodych dziewczyn, w większości z zerowym doświadczeniem w seniorskich rozgrywkach.
Najważniejsze, że mamy dwanaście
dziewcząt i rozpoczynamy odbudowę.
Tęcza wystąpi w I lidze B.
Jeśli dobrze rozumiem, to jest
odpowiednik II ligi?
Dokładnie tak. Ze względu na duże zamieszanie z rozgrywkami PLKK, liga
ta stała się całkiem mocna. Jako przy-
W treningach uczestniczą dwie
doświadczone, znane w Lesznie
koszykarki. Zasilą szeregi zespołu?
Od pewnego czasu trenują z nami
Agnieszka Król i Edzia Krysiewicz,
które od kilku sezonów nie grały w koszykówkę. Agnieszka już zadeklarowała, że pomoże nam w lidze. Co do Edzi,
to ciągle niewiadoma. Na pewno ten
zespół potrzebuje doświadczenia i men-
fot. Daniel Nowak
REKLAMA
su do II ligi. Zespół składał się w większości z zawodników z zewnątrz, co
na pewno nie ułatwiało pracy. Zawodnicy dojeżdżali z Głogowa, Leszna, czy
Sławy. Potrafili się jednak zmotywować i regularnie uczestniczyć w trenin-
że tutaj pracuję, mieszkam i moje życie głęboko związane jest z Lesznem.
Mam możliwość prowadzenia klasy
koszykarskiej dziewcząt w jednym
z leszczyńskich gimnazjów. Nie bez
znaczenia jest, iż wracam do klubu,
kład podam Swarzędz – zespół, który
utrzymał się w I lidze, ale ze względów formalnych nie mógł tam pozostać. Odra Brzeg – PLKK podobnie jak
Tęcza opuściła ze względów ekonomicznych, zatrzymując przy tym kilka
talnego lidera, dlatego bardzo na nie
liczymy.
Najważniejsze,
że mamy
dwanaście
dziewcząt
i rozpoczynamy
odbudowę
Jakie cele stawiacie przed sobą?
Biorąc pod uwagę naszą sytuację personalną i doświadczenie innych drużyn, na pewno nie należymy do faworytów. Zespół jest bardzo młody,
dlatego liczę na ciągłe postępy indywidualne i zespołowe. W klubie mamy kilka grup młodzieżowych, z utalentowanymi dziewczętami i plan
na najbliższe lata to stopniowe wprowadzenie tych dziewczynek do gry
w pierwszym w zespole. Chcemy doprowadzić do awansu sportowego
w oparciu o wychowanki.
Rozmawiał DANIEL NOWAK
16
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
Współczesny gabinet okulistyczny coraz bardziej przypomina laboratorium
NASA. Do lamusa odeszły ciężkie
oprawki, szkła próbne i wisząca tablica ze wskaźnikiem i cyframi. Zastąpiły je urządzenia o trudnych do wymówienia przez laika nazwach, które nie
tylko dobiorą nam okulary, ale jeszcze
udowodnią, że w nowych widzimy
znacznie lepiej.
– To prawda, komputery bardzo nam
pomagają – mówi doktor Aldona Stodolska, specjalista chorób oczu, właścicielka Gabinetu Okulistycznego
i Salonu Optycznego VITA w Lesznie. – Ale komputery same nie leczą.
Wciąż najważniejsza jest fachowa lekarska wiedza. Zdając się tylko na wyniki pokazywane przez maszynę, można narobić szkody pacjentowi.
Przyszedł do mnie dzisiaj pan, któremu komputer „zapisał” okulary minus
półtora, ale po dokładniejszym badaniu okazało się, że pacjent lepiej widzi
w „jedynkach”. Jeszcze większe rozbieżności są w przypadku dzieci. Oko
dziecka ma bardzo dużą zdolność akomodacji. To powoduje, że w momencie komputerowego badania dziecko
widzi doskonale. A potem okazuje się,
że tak naprawdę ma wadę plus pięć.
Komputerowe badanie wzroku wykonywane dzieciom bez podania kropli
jest nieporozumieniem, a jego wyniki
REKLAMA
Dzięki nowoczesnym urządzeniom
okuliści mogą lepiej dobrać okulary
pacjentom i szybciej wykryć
niebezpieczne choroby oczu
fot. Grzegorz Włudarczyk
Rzut oka
w głąb oka
Doktor Aldona Stodolska przy foropterze automatycznym połączonym
z autokeratorefraktometrem
są kompletnie niewiarygodne.
Czy to znaczy, że komputery są nieprzydatne? Nie, są bardzo przydatne,
ale wyniki muszą być weryfikowane
przez okulistę. Dopiero połączenie nowoczesnej techniki i lekarskiej wiedzy
daje pełne efekty.
– Możliwości nowoczesnych urządzeń
są niesamowite – mówi doktor Stodolska. – Jeszcze kilkanaście lat temu trudno było sobie wyobrazić, że nastąpi tak
wielki postęp technologiczny, który
wyprze tradycyjne badania. Najlepszym przykładem jest foropter automatyczny połączony z autokeratorefraktometrem. Ten zestaw umożliwia
naprawdę bardzo precyzyjne dobranie
okularów.
PROMOCJA
35 000 EGZEMPLARZY
Tradycyjny dobór okularów odbywa
się metodą prób i błędów: lekarz zakłada pacjentowi próbne, metalowe
oprawki i zmienia soczewki pytając:
„Widzi pan, pani lepiej?” Często pacjent nie wie co właściwie odpowiedzieć, bo już zapomniał, jak widział
przed kilku sekundami w poprzednich
próbnych soczewkach. Nowoczesne
urządzenia te niedogodności eliminują.
– Pacjent patrzy tylko w „kolorowy obrazek” autokeratorefraktometru i urządzenie określa wadę wzroku – tłumaczy doktor A. Stodolska. – Potem,
po zweryfikowaniu przeze mnie wyniku, foropter dobiera soczewki. Zmiana
soczewek odbywa się w ułamku sekun-
dy, w czasie gdy pacjent nieprzerwanie patrzy w wizjery maszyny i odczytuje litery na monitorze LCD. Dzięki
temu może natychmiast i bez wahania
określić, kiedy widzi lepiej. Ten zestaw
mogę jeszcze podłączyć do dioptriomierza. Wówczas na tej samej zasadzie
pacjent może od razu porównać, czy
w nowych okularach widzi lepiej niż
w starych.
Nowoczesne urządzenia wykorzystywane są też w skutecznej wczesnej diagnostyce bardzo niebezpiecznych chorób oczu.
Urządzenie zwane OCT (optyczna tomografia koherentna) wykonuje tomografię plamki, siatkówki i nerwu wzrokowego. Wynik to trójwymiarowy
obraz naszego oka.
– To badanie wykorzystywane jest we
wczesnej diagnostyce jaskry czy chorób plamki żółtej, między innymi AMD
czyli starczego zwyrodnienia plamki – tłumaczy dr A. Stodolska.
Jaskra jest jedną z głównym przyczyn
nieodwracalnej ślepoty w krajach wysoko rozwiniętych. Tradycyjne rozpoznanie tej choroby opierało się na pomiarze ciśnienia wewnątrzgałkowego,
badaniu pola widzenia i tarczy nerwu
wzrokowego. Badania te są mało
obiektywne i mało wiarygodne. OCT
natomiast mierzy grubość warstwy
włókien nerwu wzrokowego pacjenta
(jaskra to nic innego jak powolny zanik nerwu wzrokowego) i porównuje
wynik ze średnim wynikiem w danej
populacji wiekowej. OCT jest obiektywne i wcześnie stawia trafną diagnozę.
OCT umożliwia też wczesną diagnostykę AMD, czyli starczego zwyrodnienia plamki żółtej, która odpowiada
za centralne najostrzejsze widzenie.
Tradycyjne badanie pozwala wykryć
AMD, gdy jest ono już w bardzo zaawansowanym, trudnym do zatrzymania stadium.
– OCT umożliwia sprawdzenie tego,
co się dzieje w warstwach głębokich
siatkówki – mówi dr A. Stodolska. – Aparat wykonuje skany siatkówki i dzięki temu można prześledzić każdą z jej 10 warstw. Tylko w badaniu
OCT widoczne są takie patologie jak:
druzy suche, odwarstwienie nabłonka
barwnikowego, otwory plamki żółtej,
obecność płynu śródsiatkówkowego.
Mogę dzięki temu wcześnie zdiagnozować AMD i, co bardzo istotne, określić jego postać: czy to postać mokra
czy sucha. Postać mokra jest bardzo
niebezpieczna, bo prowadzi do utraty
wzroku. Odpowiednio wcześnie wykryte AMD w postaci mokrej może być
leczone.
JAN BOROWIAK
ROLNICTWO
Nr 3
35 000 EGZEMPLARZY
17
4 października - 17 października 2012 r.
Gdy rolnik się bawi
Ponad 130 tysięcy zwiedzających, 740 wystawców, tysiące ton sprzętu i jeden
cel, aby polskie rolnictwo stawało się coraz bardziej dochodowe i nowoczesne
Kilka kroków i zmiana klimatu.
Na pierwszym planie ławeczka, a za nią
w towarzystwie dwóch długonogich
piękności Pietrek, czyli Piotr Pręgowski. Dowcip rodem z serialu,, Ranczo''
dominuje, choć nie tylko. Popularny
aktor zaproszony przez Top Agrar Polska zabawia publiczność także kabaretowymi piosenkami.
Pręgowski to nie jedyny celebryta, który tego dnia gości na Agro Show. Poszukiwacze sław nie przegapili Kevina Aistona, angielskiego strażaka
i bohatera licznych polskich programów telewizyjnych i radiowych. Tym
razem Kevin wcielił się w rolę kucharza i z właściwą sobie werwą przekonuje do polskiego jedzenia, czyli tradycyjnego schabowego.
- Ciekawe, czy sam też jada te nasze
Gdy decyduje precyzja
Gdy trzeba coś zasiać
Przy wejściu na stoisko Zakładów Mięsnych BM Kobylin dziewczyny w kowbojskich kapeluszach rozdają ulotki
i gadżety. Podobnie jest u sąsiadów,
Polskiego Koncernu Mięsnego Duda.
W tej alejce takich firm jest sporo, więc
nadarza się okazja na skorzystanie
z konkretnego poczęstunku. Bardziej
jarsko jest na stoisku Danko, gdzie fachowcy przekonują, że warto inwestować w wysokiej jakości materiał siewny.
– Odmiany zbóż z najwyższej półki dają też najwyższe plony, a co zatem
idzie, najwyższe dochody – prezentujący jedną z odmian sięga do pojemnika ze zbożem. Dorodne ziarna przelatują przez palce i wpadają z powrotem.
– No tak, ale ta cena – wzdycha jeden
z rolników, a inni zgodnie kiwają głowami.
– Trzeba patrzeć inaczej – odpowiada
przedstawiciel Danko. – Cena za ziarno wskazuje na to, jak wysokiej jest
ono klasy.
Zanosi się na dłuższą dyskusję. Czas
wracać na główną aleję, przy której już
z daleka zielenią się maszyny marki
Na 90 hektarach byłego lotniska wojskowego w Bednarach pod Poznaniem odbyło się Agro Show.
Jon Deere. Zielony, to firmowy kolor.
Tu wszystko jest zielone – traktory, koszulki hostes i wielkie kombajny.
– Kabina jest klimatyzowana, posiada
lodówkę, funkcje maszyny są w pełni
zautomatyzowane – wymienia jednym
tchem zalety maszyny przedstawiciel
firmy.
Można się jeszcze dowiedzieć, że oglądany egzemplarz posiada zaawansowane elektroniczne opcje rozrywkowe
uprzyjemniające pracę w polu podczas
żniw.
Rolnicy oglądają, podziwiają i komentują.
– Kiedyś wstawiło się dwie dmuchawy od dużego fiata i taka klima była.
A teraz patrz, nawet rozrywkę będziesz
miał oryginalną – wybuchają śmiechem
i przechodzą dalej.
fot. Archiwum / PIGMiUR
Tłum płynie dalej. Na horyzoncie kawałek pola, a na nim trwa pokaz pracy
maszyn. Jednocześnie jeździ tu kilka
ciągników z pługami, opryskiwaczami,
ładowarkami i innymi lśniącymi nowością cudami. Widzowie obserwują
nie tylko ich pracę, ale także umiejętności kierujących nimi ludzi. Szczególnie w przypadku ładowarek teleskopowych i ładowaczy czołowych ma to
duże znaczenie. Precyzja, szybkość
i umiejętności operatorów sprawiają,
że urządzenia poruszają się niczym dobrze wyszkolona grupa tańca współczesnego. To już nie pokaz, to prawdziwe widowisko z maszynami w roli
głównej. Kolejne elementy tego show
wzbudzają głośny podziw zgromadzonych.
– Dobrzy są, nie ma co – słychać wokół.
– Jak byś ty tak ćwiczył, jak oni
przed tą wystawą, to też byś tak smykał – przekonuje swoich kolegów młody człowiek.
Gdy jest sukces
Ten rok, pod względem wzrostu sprzedaży maszyn, urządzeń i materiałów
do produkcji rolnej może być jeszcze
lepszy, niż poprzedni. Choć i tak 2011
był bardzo dobry.
– Był duży popyt nie tylko na ciągniki,
ale także na inne maszyny – potwierdziła podczas konferencji prasowej
kończącej trzeci dzień wystawy Aleksandra Gralik, prezes Polskiej Izby Gospodarczej Maszyn i Urządzeń Rolniczych, organizatora Agro Show. – W tej
chwili jeszcze trudno oszacować jak
wysoki będzie wzrost w stosunku
do roku poprzedniego, ale faktycznie
sprzedaż może być rekordowa.
Czy będzie tak nadal? Wiele zależy
od tego, czy do kieszeni rolników będą nadal płynęły pieniądze na modernizację gospodarstw i produkcji, głów-
fot. Archiwum / PIGMiUR
Gdy aktor śpiewa
schabowe ? – zastanawiają się trzy odświętnie ubrane panie, które właśnie
zatrzymały się przy stoisku Kevina. Jak
na zamówienie z głośników pada odpowiedź.
– Jak tylko przyjechałem do Polski, to
polubiłem schabowe. Naprawdę są
ok – przekonuje Kevin i kontynuuje
swój kuchenny show.
fot. Archiwum / PIGMiUR
Na 90 hektarach byłego lotniska wojskowego w Bednarach pod Poznaniem
odbyło się Agro Show, największa
w Europie wystawa rolnicza pod gołym niebem.
Mocne rockowe akordy i sztuczna
mgła, która na chwilę tajemniczo otula
kolosa. Po chwili muzyka się rozwija,
a z ziemi strzelają skrzące się race. Kolos drgnął. Mijają kolejne sekundy
i muzyka nieco łagodnieje. Kolos daje
pierwsze oznaki życia. Słychać zaskakująco cichy szum silnika, a gdzieś tam
na samej górze zabłysły reflektory. Kolos się obudził.
– Witamy państwa na pokazie największej, czternastorzędowej sieczkarni – przed kolosem pojawia się przedstawiciel firmy Agromix, na stoisku
której trwa właśnie pokaz tego super
nowoczesnego sprzętu. W kabinie
ogromnej sieczkarni siedzi młody mężczyzna i joystikiem uruchamia kolejne
części kolosa.
– Ale maszyna – słychać szmer podziwu tych rolników, którzy zwabieni
wcześniejszymi zapowiedziami pojawili się na pokazie. – To nasze pole kukurydzy to by machnął na cztery razy
i byłoby po robocie. Na taką maszynę
potrzeba ziemi, żeby miała co robić.
Niedaleko stoją tacy, co chyba ziemi
mają trochę więcej.
– Czy warto kupić taką maszynę ? – zastanawia się zagadnięty mężczyzna. – Warto, jeśli ma się odpowiednio
duży areał i stawia się na jakość zbierania plonów. Z tego, co do tej pory się
zorientowałem, to ta sieczkarnia ma
wiele zalet, ale oczywiście warto porównać ją z produktami innych firm.
Pokaz dobiega końca. Część rolników
zostaje, aby zobaczyć inne maszyny,
inny ruszają dalej.
nie z Unii Europejskiej.
– Należy się spodziewać mniejszego
finansowania ze strony Unii, czy państwa. Ale rolnictwo już nabrało rozpędu – stwierdził podczas tej samej konferencji
Józef
Dworakowski,
wiceprezes PIGMiUR. – To jest nadal
chłonny rynek. Potrzeba jeszcze wielu
lat, aby wymienić te wszystkie ciągniki z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Banki o tym wiedzą. Wiedzą
też, że w sektorze rolniczym mają najmniej strat, bo rolnik w zębach przyniesie pożyczone pieniądze, byle mu
komornik ziemi nie zabrał.
JOANNA BIAŁA
18
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
35 000 EGZEMPLARZY
MOTORYZACJA
fot. TMP
Japońskie ferrari
Toyota powraca do sportowej tradycji. I to w najbardziej klasycznym stylu: dwulitrowy silnik
z przodu (boxer!), napęd tylni, moc 200 KM i nareszcie wyrazista, rasowa stylistyka.
Auto, którego na ulicy trudno nie zauważyć, jednym słowem - Toyota GT86
Magiczne 86
Oznaczenie auta literami GT można
zinterpretować jako Gran Turismo. Jednak ideą konstruktorów było stylistyczne nawiązanie do sportowego modelu
GT2000 z roku 1965, natomiast cyfry 86 są nostalgicznym wspomnieniem
o dwie dekaty później produkowanej
Corolli Levin AE86. Zbiegiem okoliczności dokumentacja projektowa najnowszej Toyoty też nosiła numer 86.
Na dokładkę: skoki przeciwsobnych
tłoków, średnice cylindrów, nawet końcówki rur wydechowych również mają średnicę 86 mm. Magia cyfr.
Waleczne serce
Zastosowanie wolnossącego, a więc
nieprzeciążonego, czyli trwałego silnika typu boxer z wysuniętą do przodu
skrzynią biegów oraz napędu na tylną
oś dało wiele pozytywnych efektów.
Przede wszystkim, pozwoliło obniżyć
środek ciężkości do zaledwie 46 cm
nad jezdnią i wzorcowo rozłożyć masę: 53% na przód i 47% na tył. Taka
proporcja zapewnia doskonałą trakcję
i wyczucie układu kierowniczego.
W stosunku do jednostek rzędowych
i widlastych uzyskano większą ilość
miejsca z przodu kabiny, głównie
na nogi. Dzięki temu projektanci mogli opracować nadwozie bardzo zwarte, zgrabne, a przy tym dość pojemne,
jak na „sportowca” o długości 424 cm,
szerokości 177 cm, wysokości 128 cm
i rozstawie osi 257 cm. Bagażnik pomieści 243 l.
Dla uzyskania dużej sztywności nadwozia użyto blach o podwyższonej wytrzymałości stali, jednak auto waży tylko 1240 kg, a więc dużo mniej, niż
większość kompaktów. O dobrej robocie speców od aerodynamiki świadczy
współczynnik oporu powietrza równy 0,27, co przy tej pojemności i osiągach (7,5 sek. do „setki” i pręd. maksymalnej 226 km/godz) przekłada się
na relatywnie umiarkowane zużycie paliwa, średnio 7,1 l/100 km.
podczas dynamicznej jazdy szybciej
odczytamy dane z cyfrowego wyświetlacza. Chwała projektantom za duże
i doskonale wykrojone lusterka boczne. Szkoda tylko, że nad siedzeniem
pasażera brakuje rączki w podsufitce.
imadło trzyma w zakrętach, a w rękach
dzierżymy najmniejsze koło sterownicze, jakie kiedykolwiek Toyota wyprodukowała
o
średnicy
zaledwie 36,5 cm. I nikomu nie trzeba
tłumaczyć, że 17-calowe koła i szero-
Piękna i...
Wnętrze dalekie od spartańskiego wystroju sportowych coupe zaskakuje elegancją.
Dla uzyskania
dużej sztywności
nadwozia
użyto blach
o podwyższonej
wytrzymałości stali
Nawiewy są jak w Porsche, starter
na przycisk, a wygodne w obsłudze,
duże klawisze przełączników stylistycznie nawiązują do lat 60-ych ubiegłego wieku.
Z wysokiej jakości materiałów wykonano deskę rozdzielczą, gustownie dobrano kolorystykę tapicerki. Czerń stonowano matową czerwienią skóry
i obszyć.
Praktycznym rozwiązaniem jest podwójnie wyświetlana prędkość. Tradycyjnie na białym cyferblacie, jednak
oszczędzić (w porównaniu do manualnej skrzyni) prawie litr benzyny
na 100 km.
Jednak moim, skromnym zdaniem
prawdziwa frajda i wyrafinowana radość jazdy zaczyna się po przejściu
na preselekcyjną zmianę biegów, „łopatkami” lub dźwignią.
Szybka, ale bezpieczna
fot. TMP
Jest kolejnym przykładem udanej
współpracy z Subaru, a ciekawostką,
że do sukcesu nowej Toyoty przyczynił się wnuk założyciela firmy, obecny
prezes koncernu – Akio Toyoda, który
brał czynny udział w testowaniu prototypów, m.in. na niemieckim torze wyścigowym Nürburgring.
Praktycznym rozwiązaniem jest podwójnie wyświetlana prędkość.
Tradycyjnie na białym cyferblacie.
… bestia
Tyle teorii. A jak to w praktyce jeździ?
Adekwatnie określił to Jacek Mikołajczak po dziennikarskiej prezentacji
na ławickim torze Poznań – Klei się
do podłoża, jak naleśnik do patelni.
Z autopsji dodam, że GT 86 nie traci
precyzji prowadzenia także na leszczyńskich drogach. Tyle, że siedzi się
niżej niż w Porsche Cayman, fotel jak
kie opony 225 o profilu zaledwie 45
„nie lubią” wybojów.
Posiłkując się kulinarną terminologią
leszczyńskiego dealera jazda GT86
dwojako „smakuje”. Subtelnie w automatycznym trybie pracy skrzyni biegów, co z pewnością urzeknie większość pań. Tym bardziej, że Toyota
chwali się, że jest to najsprawniejszy
automat na świecie zmieniający biegi
z szybkością 0,2 sek. i pozwalający za-
Spragnieni jeszcze większych wrażeń
mogą wybrać tryb sportowy. Albo odłączyć systemy kontroli trakcji i stabilności, żeby zakosztować uroków driftingu, czego jednak na drogach
publicznych absolutnie nie polecamy.
Auto tylko z ręczną skrzynią jest tańsze o 7.000 zł, kosztuje 129.900 zł.
W tej cenie otrzymamy jednak full wypas: automatyczną, dwustrefową klimatyzację, 6 airbagów, błyskawiczną
możliwość adaptacji do jazdy sportowej lub na śliskiej nawierzchni, światła LED do jazdy dziennej, tempomat,
dotykowy system mulitmedialny z 7calową nawigacją, bezkluczykowe
otwieranie i zamykanie pojazdu. Drogo? Relatywnie tanio, bo konkurenci
oferujący podobne osiągi oraz komfort
są dużo drożsi.
I przyznaję, że dawno nie udało mi się
zatrzymać auta na tak krótkim odcinku drogi. Totalnie zaś urzekło mnie dziś
rzadko już spotykane brzmienie: rasowy pomruk klasycznego boxera. Można go słuchać, słuchać i słuchać, jak
opisał to Tetmajer
... Mów do mnie jeszcze,
każde twoje słowo
w mym sercu wywołuje dreszcze,
mów do mnie jeszcze.
ZBIGNIEW KORONA
KUCHNIA
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
19
Dogadają się także z proboszczem,
strażą pożarną, a nawet policją. Ale
dopiero gdy staną przy kuchni, to
dosłownie wszystkich rzucają na
kolana. Bo kto tak gotuje, jak kobiety
z KGW!
Nawet najsłynniejsi dyktatorzy
telewizyjnego świata kuchni twierdzą,
że aby poznać dawne i współczesne
smaki jakiegoś regionu, to najlepiej
zwrócić się do nich – kobiet z Kół
Gospodyń Wiejskich. To prawdziwa
skarbnica tego, czym kiedyś karmiono
Polaków, i tego, po co w tej chwili
najchętniej sięgamy. Nie dość, że
karmią tym, co wyrosło na polach, w
przydomowych ogródkach i sadach, to
jeszcze same wymyślają nowe wersje
starych potraw. Z jednej strony
trzymają
się
przepisów
przekazywanych z matki na córkę, z
drugiej z chęcią korzystają z
nowoczesnej techniki przyrządzania
posiłków i komponowania smaków.
Wymieniają się pomysłami, radami i
doświadczeniami i pewnie dlatego za
każdym razem, gdy kobiety z KGW
zapraszają na degustację swoich
potraw, nikt nie odmawia.
– A te ogórki, to w jakiej zalewie –
dopytują dwie kobiety w średnim
wieku, które właśnie zatrzymały się
przy stoisku Koła Gospodyń Wiejskich
z Chojna.
Na odpowiedź trzeba trochę poczekać,
bo chętnych do spróbowania tego, co
na Regionalne Targi Agroturystyczne
w Gołaszynie przygotowały panie z
Chojna, jest tak wielu, że trudno
dopchać się do zastawionego słoikami
i butelkami stołu. Tym razem
Wielkopolski Ośrodek Doradztwa
Rolniczego poprosił, aby członkinie kół
KGW z regionu zaprezentowały przede
wszystkim przetwory na zimę.
Panie z Chojna dwoją się i troją, aby
każdego, kto zatrzyma się przy nich
poczęstować choć jedną z wersji
ogórkowych smakołyków. Jedne są
kiszone, inne w zalewie. Jedne są
bardziej słodkie, inne pikantne. Jedne
ze skórką, inne bez. Zresztą na
sąsiednich stoiskach można spróbować
jeszcze innych wersji ogórkowego
szaleństwa – w pomidorach, w zalewie
curry, z papryką, gotowane, kiszone, w
plastrach, płatach.... – wymieniać
można bez końca. Podobnie jest z
buraczkami, marynowaną papryką i
cebulką, pomidorowymi przecierami,
sałatkami z kapusty. Są też przetwory
z mniej tradycyjnych warzyw.
– Polecam patisony – zachęca
Małgorzata Łakomy z Koła Gospodyń
Wiejskich w Pomocnie. – W rodzinie
przyjęło się, że to są ,,Korbole
Małgosi''. Patison to jedna z odmian
warzyw dyniowatych, czyli w
Wielkopolsce korboli. Patisony w
zalewie to wyśmienita zakąska . Mogą
również stanowić bazę sałatki. Teraz
jesienią warto jednak sięgnąć także po
białe patisony, które można gotować i
podawać podobnie jak kalafiory. Są
bardzo smaczne.
Gospodynie do Gołaszyna przywiozły
także smakołyki z owoców – dżemy,
powidła, galaretki, soki. Wiele z nich,
to przetwory z letnich owoców, ale są
także i takie, które można zrobić
jeszcze teraz. Na przykład gęsty dżem
z jabłek. Jak przekonują panie z Koła
Gospodyń Wiejskich z Włoszakowic,
najsmaczniejszy jest ten smażony
z samych owoców bez dodatku cukru
w garnku o grubym dnie. Można jednak
także dosłodzić, jeśli ktoś preferuje taki
smak, albo dodać na przykład wanilii,
czy cynamonu. Jeśli nie jabłkowy, to
może z dyni.
– Ja robię z dyni i pomarańczy z
dodatkiem imbiru – wyjaśnia Danuta
Walkowiak z Koła Gospodyń
Wiejskich z Wilkowic. – Jest gęsty, ma
piękny kolor i oryginalny smak.
KAROLINA DWORAKOWSKA –
MATUSZEWSKA
Członkinie Koła Gospodyń Wiejskich z Chojna przygotowały też coś na
ciepło - sos słodko - kwaśny
fot. Archiwum
Jak trzeba, to dożynki
zorganizują, albo
przygotują świąteczne
paczki dla dzieci.
Wójta czy burmistrza
tak podejdą, że ten plac
zabaw postawi albo
świetlicę wyremontuje
fot. Archiwum
Gospodynie gotują wspaniale
Korbole Małgosi KGW Pomocno
Nalewka z pigwy – KGW Sowy
Składniki:
żółte patisony, cebula, papryka, cukinia, marchew, gorczyca
Zalewa:
1 szklanka octu, 5 szklanek wody, 1 szklanka cukru
1 łyżka soli, liść selera, ziele angielskie, liście laurowe
kolendra
Przygotowanie:
Marchew umyć, obrać, wrzucić do garnka z wrzącą wodą i
krótko gotować, aby lekko zmiękła. Pozostałe warzywa umyć
i obrać. W przypadku patisonów, cukini i papryki usunąć
gniazda nasienne. Najwięcej powinno być patisonów,
pozostałe warzywa powinny stanowić urozmaicenie.
Patisony pokroić w ćwiartki, paprykę i cukinię w kostkę,
marchew i cebulę w plastry. Na dno umytych i wyparzonych
słoików włożyć liść selera i wrzucić kilka ziaren gorczycy.
Następnie wkładać warstwami pokrojone warzywa. Przykryć
liściem selera.
Zalewę najlepiej przygotować poprzedniego dnia lub kilka
godzin wcześniej. Do garnka wlewamy szklankę octu i 5
szklanek wody. Do tego dodajemy szklankę cukru, łyżkę soli
oraz przyprawy: liście laurowe, ziele angielskie i kolendrę.
Wymieszać, zagotować i odstawić, aby ostygło. Zalewą zalać
słoiki z warzywami. Następnie zakręcić słoiki i krótko
zagotować. Uwaga! Należy pilnować, aby warzywa nie były
rozgotowane.
Składniki:
pigwy, 1/2 kg cukru, spirytus
Przygotowanie:
Przygotować słój o pojemności 2 litrów. Pigwy umyć, obrać
ze skóry, wydrążyć, pokroić w kawałki. Pokrojoną pigwę
wrzuć do słoja i zasypać cukrem. Odstawić na 48 godzin.
Uwaga! Od czasu do czasu należy lekko wstrząsnąć
słoikiem, aby przemieszać pigwę z cukrem. Po 48 godzinach
zalać do pełna spirytusem. Pozostawić na dwa miesiące. (W
tym czasie także należy od czasu do czasu lekko wstrząsnąć
słojem). Po upływie dwóch miesięcy zalać alkohol do czystej
butelki. Nalewka z pigwy gotowa. Pozostałe owoce przełożyć
do mniejszych słoików – można je wykorzystywać do ciast,
deserów lub innych dań.
Domowy ocet jabłkowy
KGW Gołaszyn
Powidła dyniowo - pomarańczowe KGW Wilkowice
fot. Archiwum
Koło Gospodyń Wiejskich z Pomocna postawiło nie tylko na smak
potraw, ale także na własny wizerunek
Składniki: 1 kg dyni, 1 pomarańcze, 8 łyżek cukru
1/2 łyżki imbiru, 1 cytryna
Przygotowanie:
Powidła należy smażyć w garnku o grubym dnie. Na jego
dno wlać osiem łyżek wody. Dynię obrać ze skóry, usunąć
nasiona i pokroić w kostkę. Pomarańczo dobrze umyć, otrzeć
jego skórkę, miąższ pokroić w ćwiartki. Dynię i pomarańczę
wrzucić do garnka i rozgotować. Dodać sok z jednej cytryny,
cukier oraz imbir. Wymieszać i smażyć aż powidła zrobią się
gęste. Gorące przełożyć do słoików.
W Sowach panie z Koła Gospodyń Wiejskich robią nalewki, w tym z
pigwy
Redaktor naczelny: Arkadiusz Jakubowski
Adres redakcji: ul. Leszczyńskich 52 (wejście od ul. J. Poplińskiego) 64-100 Leszno, tel. 65 521 01 83, 603 915 116
Reporter leszczyński: Wydawca: Agencja Promocyjna Ajak Arkadiusz Jakubowski, ul. Dąbrówki 4, 64-100 Leszno
Druk: Polskapresse Oddział Poligrafia Drukarnia Poznań, ul. Malwowa 158, 60-175 Poznań, Reklamy i ogłoszenia: [email protected]
ISSN: 2299-4777
Za treść reklam i głoszeń redakcja nie odpowiada. Wydawca nie przyjmuje i nie zamieszcza reklam i ogłoszeń o zabarwieniu erotycznym.
fot. Archiwum
Składniki: 1,5 kg obierek z jabłek, 2 łyżki cukru
5 litrów przegotowanej wody
Przygotowanie: zalać woda. Naczynia nie wolno zamykać.
Przykrywamy je gazą i odstawiamy na sześć tygodni. Po tym
czasie zlewamy już gotowy do spożycia ocet jabłkowy do
butelek.
Przetwory i rękodzieło – to mocne strony pań z Koła Gospodyń
Wiejskich z Wilkowic
20
Nr 3
4 października - 17 października 2012 r.
Przedstawiciele handlowi:
tel. kom. 698 229 126
tel. kom. 601 911 601
tel. kom. 601 069 997
35 000 EGZEMPLARZY
Centralne Biuro Reklam i Ogłoszeń Eureka
ul. Nowy Rynek 33,
64-100 Leszno,
tel./fax 65 529 78 34
AUTOPROMOCJE

Podobne dokumenty