REPORTER nr 3 - Reporter Leszczyński
Transkrypt
REPORTER nr 3 - Reporter Leszczyński
POBIERZ ZE STRONY www: reporterleszczynski.pl Rowerzysty nie dotknąłem... DWUTYGODNIK BEZPŁATNY NR 3 4 października - 17 października 2012 r. NAKŁAD 35 000 egz. W poniedziałek o godzinie 10.45 Bartek uderzył głową o obity blachą kant gzymsu i w tym momencie jego życie zmieniło się na zawsze. Do wypadku pewnie by nie doszło, gdyby nie pewien strażnik miejski www.reporterleszczynski.pl W Rawiczu próbowali odbić więźnia CZYTAJ STR. 14 Każdy tworzy własną sztukę Rozmawiamy z Mirosławą i Bogdanem Winkielami o byciu niezależnym, nawet w małżeństwie. A także o potrzebie wyrabiania u dzieci wrażliwości na to, co piękne. Wreszcie o sztuce i jej miejscu w życiu znanych leszczyńskich artystów CZYTAJ STR. 12-13 Ponad 130 tysięcy zwiedzających, 740 wystawców, tysiące ton sprzętu i jeden cel, aby polskie rolnictwo stawało się coraz bardziej dochodowe i nowoczesne. Na 90 hektarach byłego lotniska wojskowego w Bednarach pod Poznaniem odbyło się Agro Show, największa w Europie wystawa rolnicza w plenerze CZYTAJ STR. 17 REKLAMA fot. Jarosław Gojtowski Gdy rolnik się bawi Co roku organizujemy takie ćwiczenia - mówi Ewa Wróblewska, rzecznik prasowa ZK w Rawiczu. - W scenariusz zawsze wplatane są hipotetyczne sytuacje zagrożenia. W tym roku było to skażenie terenu więzienia kwasem solnym, pożar w budynku zakładu karnego, bunt osadzonych, wzięcie przez nich zakładników oraz jeszcze próba odbicia skazanego przewożonego ze szpitala na teren Zakładu Karnego ze strzelaniną na ulicach Rawicza str 10-11 2 Punkty kolportażu Reportera: Leszno: - Cukiernia Kurasiak, ul. Słowiańska 36 - Cukiernia Kurasiak, ul. Wróblewskiego 26/13 - Cukiernia Kurasiak, ul. Leszczyńskich 15 - Cukiernia Kurasiak, ul. Narutowicza 29 B/1 - Stacja benzynowa Pieprzyk, al. Konstytucji 3 Maja - Supermarket Piotr i Paweł, al. Konstytucji 3 Maja - Supermarket Piotr i Paweł, ul. Narutowicza - Galeria Leszno: - Cukiernia Sowa - hol - Centrum Handlowe Manhattan - Tesco - Kawiarnia Ratuszowa, Rynek - Kawiarnia Delicje, Rynek - Kawiarnia Rynek 25 - Sklep Żabka, ul. Niepodległości 75 - Sklep Lewiatan, ul. Węgierska 15 - Sklep spożywczy Smyk, os. Zamenhofa 25 - Sklep ABC, Rejtana 72 - Sklep owocowo-warzywny, ul. 55 Pułku Piechoty - Sklep Spożywczo-Warzywny, ul. Ostroroga 42/3 - Sklepy PSS Społem: - ul. 55 – Pułku Piechoty 36 - ul. Dąbrowskiego 15 - ul. Narutowicza 17 - ul. Jagiellońska 16 - Rynek 11 - ul. Opalińskich 2 - ul. 17 Stycznia - Piekarnia Ratajczak&Gawlicki: - ul. Wolności 7 - ul. Zamenhofa Netto - Dworzec Autobusowy - Sklep Dewocjonalia ul. Aptekarska 4 - Sklep Zielarski ul. Chrobrego 36 - Sklep Zielarski ul. Słowiańska 38 „Reporter leszczyński” jest dostarczany do domów przez firmę kolporterską w następujących rejonach Leszna: - Zatorze - Gronowo - Zaborowo - rejon ul. Francuska, - rejon ul. Sygietyńskiego i Kiepury - rejon ul. Strzeleckiej Powiat leszczyński Gmina Lipno Lipno: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Kościuszki 28 - Sklep Wielobranżowy ul. Powstańców Wlkp. 5 - Sklep Spożywczy GS ul. Powstańców Wlkp. Mórkowo: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Mórkowo 36a Wilkowice: - Sklep Spożywczy ul. Park 10 - ABC Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Boczna 1 - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Dworcowa 53 Radomicko: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Radomicko 63 - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Radomicko 6 Górka Duchowna: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Górka Duchowna 61 Żakowo: - Sklep Spożywczy Żakowo Goniembice: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy GS Goniembice Gmina Osieczna Osieczna: - Delikatesy ul. Kościuszki 36a - Sklep Spożywczy GS ul. Kościuszki 36a - Sklep Spożywczy ul. Rynek 24 - Sklep Spożwyczo - Przemysłowy ul. Rynek 27/28 - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Ks. Pawła Steimetza - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Kopernika 4A Kąkolewo: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Krzywińska 29 - Sklep Spożwyczo - Warzywny ul. Dworcowa 4 - Polo Market ul. Rydzyńska 98 - Piekarnia – Sklep Spożywczy ul. Rydzyńska 98 - Rep Pub ul. Rydzyńska Dobramyśl: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Dobramyśl 3a Łoniewo: - Sklep Spożwyczo - Przemysłowy Łoniewo 33 Grodzisko: - Sklep Spożywczy Grodzisko 3B - Sklep Ogólnospożywczy GS Grodzisko - Sklep Spożywczy Grodzisko 15 Świerczyna: - Sklep Spożywczy Świerczyna - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Świerczyna 100B Ziemnice: - Sklep Spożwyczo – Przemysłowy Ziemnice Wojnowice: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Wojnowice 15 Popowo Wonieskie: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Popowo Wonieskie Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. Kąty: - Sklep Spożywczy Katy 12b Gmina Rydzyna Rydzyna: - Sklep Mięsno-Spożywczy Olejnik, Rynek 23 - Sklep Jedynka, Rynek 11 - Chata Polska, Rynek 15 - Market Dino - Sklep Owocowo -Warzywny, Rynek 8 Nowa Wieś: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Nowa Wieś 67 - Sklep Mięsny Urbanowski Nowa Wieś 57 Pomykowo: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Staś, Pomykowo 32 Moraczewo: - Sklep Danuta Krzyżyńska, Moraczewo 58 Dąbcze: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Grzegorz Porzucek - Sklep K. Wleklik, Dąbcze 45 - Sklep A. Kubicki Dąbcze 42 Kłoda: - Sklep R. Krasicka, Kłoda 111 Kaczkowo: - Sklep M. Stachowska, Kaczkowo 29A Rojęczyn: - Mini Bar, Rojęczyn 34A Gmina Krzemieniewo Krzemieniewo: - Market Dino - Zakład Masarski ul. Dworcowa 40 - Sklep Spożywczy ul. Dworcowa 146 - Sklep Wielobranżowy ul. Wiejska 98 - Sklep Mięsny AGRO - Handel - Sklep Spożywczy ul. Zielona 7 - Biblioteka Pawłowice: - Biblioteka - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Wielkopolska 56 - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Wielkopolska 91 - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Mielżyńskich 4 - ABC Sklep Spożywczy Dworzec Kolejowy - Sklep Spożywczo - Przemysłowy osiedle Robczysko: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Robczysko 2A Tworzanice: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Tworzanice 31 Przybiń: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Przybiń Kociugi: - Sklep Wielobranżowy Kociugi 21 Lubonia: - Sklep Spożywczy Lubonia 53 - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Lubonia 21a Oporówko: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy - Oporówko 34b - Sklep Spożywczy Oporówko 33A Oporowo: - Sklep Spożywczy Oporowo Drobnin: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Drobnin 46 - Sklep Spożywczo - Przemysłowy Drobnin 2 Garzyn: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Ogrodowa 1 - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Osiedle Słoneczne 9/2 - Sklep Wielobranżowy ul. Jesionowa 4 - Biblioteka Gmina Święciechowa Święciechowa: - Sklep Wielobranżowy ul. Wolności 25 - Delikatesy Tęcza ul. Rynek 1 - Sklep ul. Ułańska 34 Krzycko Małe: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Główna 35 Gmina Włoszakowice Włoszakowice: - Sklep Wielobranżowy ul. A. Prałat 6 - Sklep Spożywczo - Nabiałowy ul. A. Prałat 3A - Sklep Wielobranżowy ul. Kurpińskiego 18 - Sklep Papierniczy ul. Kurpińskiego 20 - Kawiarnia ,,Szarlotka'' ul. Kurpińskiego 26 - Sklep Spożywczy ul. Grotnicka 35 Bukówiec Górny: - Sklep ,,Marcinek'' ul. Machcińska 2 - Sklep Spożywczy ul. Powstańców Wlkp. - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Powstańców Wlkp. 1 Dłużyna: - Sklep Wielobranżowy ul. Krótka 5 Jezierzyce Kościelne: - Sklep Spożywczy ul. Grotnicka 35 Gołanice: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul Parkowa 32 Krzycko Wielkie: - Sklep Spożywczy ul. Szkolna 1 Gmina Wijewo Wijewo: - ,,Mini Market'' GS ul. W. Witosa - Market EKO ul. W. Witosa - Sklep Spożywczy ul. W. Witosa 35 000 EGZEMPLARZY - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Handlowa 10 Zaborówiec: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy GS Zaborówiec Brenno: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy GS ul. Jeziorna 6 - Sklep Lewiatan ul. Powstańców Wlkp. 13 Powiat Gostyński: Gostyń: - Tesco ul. Leszczyńska 5 - ,,Waskor'' ul. Władysława Łokietka - ,,Waskor'' ul. Pionierska 31 - ,,Waskor''ul. Spokojna 44 - Lewiatan ul. Spokojna 24 - Netto pl. Marcinkowskiego 12 - Bricomarche ul. Starogostyńska 12 - VIBO ul. Starogostyńska 12 - Dino ul. Poznańska 50a - Dino ul. Poznańska 32 - Biedronka ul. Poznańska 200 - Sklep ABC ul. Górna 24 - Delikatesy Lewiatan ul. Górna 21 - Lewiatan ul. Łokietka 44 - Piekarnia Marian Kurasiak ul. Łokietka 2 - Piekarnia Marian Kurasiak ul. 1 Maja 17 - Sklep Spożywczy ul. 1 Maja 12 - Lewiatan ul. Pionierska 31 - Intermarche oś. 700–lecia Gmina Gostyń Kunowo: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy - ul. Gostyńska 5 Ziółkowo: - Sklep Wielobranżowy Ziółkowo 26 Gmina Piaski Piaski: - Sklep Spożywczo - Przemysłowy GS - Sklep Spożywczy ul. Warszawska 1 - Pawilon ,,Na Górkach'' ul. Grunwaldzka 22A - JAN - MAR ul. Warszawska 61 Bodzewo: - Sklep Spożywczy Gmina Borek Wielkopolski Borek Wielkopolski: - ,,MAGO'' ul. Rynek 4 - ,,Larus'' ul. Rynek 7 - Sklep Wielobramnżowy ul. Rynek 23 - Piekarnia i Ciastkarnia ul. Rynek 24 - Sklep Wielobranżowy ul. Zdzieska 62 - Sklep Spożywczo - Przemysłowy ul. Zdzieska 2 - Sklep Wielobranżowy ul.Droga Lisia 60 Gmina Pogorzela Pogorzela: - Dino ul. Gostyńska 4a - Cukiernictwo Piekarnictwo ul. Rynek 7 - Sklep Spożywczo - Rolny ul. Kotkowiaka 1 - Sklep Wielobranżowy ul. Krobska 12 Gmina Pępowo Pępowo: - Sklep Ogólnospożywczy ul. Nadstawek 5 - Dino ul. Bojanowskiego 1 - Sklep Spożywczo – Monopolowy ul. Powstańców Wlkp. 15 - ,,Bazar'' Delikatesy ul. Powstańców Wlkp. 11 - Sklep Matuszewscy ul. Powstańców Wlkp. 18 - Sklep Mięsny Marian Kaczmarek ul. Powstańców Wlkp. 26a - Sklep ul. Powstańców Wlkp. - Sklep Ogólnospożywczy GS ul. Dworcowa 1 Babkowice: - Sklep Babkowice 42 Gębice: - Sklep Spożwyczo - Przemysłowy Gębice 28 Gmina Krobia Krobia: - Sklep Owocowo – Warzywny pl. Kościuszki 2 - Market EKO ul. Rynek 16 - Sklep Mięsny Marian Kaczmarek ul. Rynek 14 - Sklep Wielobranżowy ul. Rynek 3 - Sklep Firmowy Konarczak u. Rynek 13 - Ciastkarnia Rynek 28 - Dino ul. Poniecka 14 Sułkowice: - Sklep Spożywczo – Przemysłowy Sułkowice 35 - Sklep Spożywczy Sułkowice Domachowo: - Sklep Spożywczy - Sklep Spożywczo-Przemyslowy Żychlewo: - Sklep Spożywczo-Przemyslowy Stara Krobia: - Sklep Spożywczo-Przemysłowy Pudliszki: - Sklep ,,Kolonialka,, ul. Fabryczna'' - Sklep Spożywczo – Przemysłowy ul. Fabryczna - Sklep Samoobsługowy ul. Fabryczna 1 Rokosowo: - Sklep Spożywczy Rokosowo 46 Gmina Poniec Poniec: - Sklep Spożywczo – Przemysłowy ul. Rynek 13 OD NAS - Sklep Spożywczy GS ul. Rynek 8 - Bar Uniwerslany ul. Rynek 5 - Sklep Elektryczno – Przemysłowy ul. Rynek 2 - Sklep Wielobranżowy ul. Bojanowskiego 38 - Mini – Market u. Marszałka Focha 2 - Sklep ,,Plon'' ul. Rynek 9 - Sklep Spożywczo – Cukierniczy ul. Rynek 28 - Market EKO ul. Rynek 26 - Sklep Spożywczy ul. Rynek 20 Karzec: - Sklep Spożywczo – Przemysłowy Karzec 29 Dzięczyna: - Sklep POL – MAG Dzięczyna 8C Łęka Mała: - Sklep Spożywczy Powiat kościański Kościan: - Tesco - Kawiarnia Sweet Cafe ul. Wrocławska 16 - Sklep Spożywczy ul. Wrocławska. - Brico Marche ul. Śmigielska 57 - Sklep Ogólnospożywczy ul. Śmigielska 49 - Sklep Spożywczy oś. Konstytucji 3 Maja 1B – C - Sklep Spożywczy ,,Tako'' oś. Konstytucji 3 Maja 48D - Sklep Spożywczy ul. Piłsudskiego 50 - Sklep Spożywczo – Przemysłowy oś. Piastowskie 49/5 - Sklep Żabka ul. Leona Ciszaka - Targowisko Miejskie Gmina Kościan: Kiełczewo: - Sklep ABC, ul. Kościańska 57 - Sklep B. Wojtkowiak, ul. Kościańska 28 Lubosz Nowy: - THU Delikatesy, ul. Kościańska 49 Lubosz Stary: - Delikatesy, ul. Kościańska 30 Racot: - Delikatesy, ul. Kościańska 11 Gmina Śmigiel Śmigiel: - Sklep DST, pl. Rozstrzelanych 11 - Inter Kram, ul. Jagiellońska 5 - DST, ul. Jagiellońska 9 - Market pod Wiatrakiem, ul. Kościuszki 4 - Market Eko, ul. Skarżyńskiego 5A - Piekarnia Kaczmarek, ul. Mierosławskiego 5 Poladowo: - Sklep Spożywczy Poladowo 12 - Sklep Spożywczo – Przemysłowy Poladowo 46 Nowa Wieś: - Sklep Spożywczy ul. Śmigielska 54 Morownica - Sklep Spożywczo – Przemysłowy ul. Śmigielska 8 Bronikowo: - Sklep Spożywczo – Przemysłowy ul. Morownicka 16 Stare Bojanowo: - Sklep Wielobranżowy ul. Główna 28 Czacz: - Sklep Piekarniczo – Spożywczy Czacz - Sklep ,,Słoneczko'' ul. 27 Stycznia 3 Karmin: - Sklep Spożywczo – Przemysłowy Karmin 39 Spławie: - Sklep Spożywczo – Przemysłowy Spławie 55 Sierpowo: - Sklep Spożywczo – Przemysłowy Sierpowo 53 Gmina Krzywiń Krzywiń: - Sklep ABC, Rynek 13 - Market Dino Jerka: - Rolniczy Dom Handlowy, sklep spożywczy GS - Sklep Polski, ul. Śremska 1 Czerwona Wieś: - Sklep Spożywczo – Przemysłowy - Czerwona Wieś 23 Lubiń: - Sklep Spożywczy ul. Powstańców 17 - Sklep Spożywczy ul. Powstańców 39 Bielewo: - Sklep Spożywczy Bielewo 26 - Sklep Spożywczy Bielewo Bieżyń: - Sklep Spożywczo – Przemysłowy Bieżyń 114 - Sklep Wielobranżowy Bieżyń 38 Żelazno: - Sklep Spożywczy Żelazno Wieszkowo: - Sklep Spożywczy Wieszkowo 42A Gierłachowo: - Sklep Spożywczo – Przemysłowy Gierłachowo 13 Zbęchy: - Sklep Spożwyczy Zbęchy 51A Łuszkowo: - Sklep Spożywczo – Przemysłowy Łuszkowo 48 - Sklep Spożywczo – Przemysłowy Łuszkowo 32 - Sklep Spożywczo – Przemysłowy Łuszkowo 96B Świniec: - Sklep Spożywczy Świniec 32 Jurkowo: - Sklep Spożywczo – Przemysłowy Jurkowo 43A OD NAS 35 000 EGZEMPLARZY Nr 3 3 4 października - 17 października 2012 r. więcej na: www.remekdabrowski.pl FELIETON Czasami lepiej milczeć Ludzie listy piszą. Niektórzy dzwonią. Chwalą, ganią. Sentencja naszych kontaktów z Czytelnikami zawsze jest jednak taka sama. Pada pytanie: – Dlaczego „Reporter leszczyński” jest bezpłatny? Trójgłos naszych odpowiedzi jest następujący. Po pierwsze: nie lubimy „ściemniać”. Bo niektórzy drukują sporo, a sprzedają co kot napłakał. Po drugie: gazeta bezpłatna dociera nie tylko do tych, których stać na luksus kupowania prasy. REKLAMA I wreszcie, po trzecie: Nie mamy natury krwiopijców. Skoro bierzemy pieniądze od reklamodawców, to „oszczędzamy” Czytelników. Ale basta! Dosyć pisania o sobie. To jest domena innych redaktorów w tym mieście... Ale tłumaczenia będzie ciąg dalszy. W ostatnich tygodniach w naszym regionie doszło do tragicznych zdarzeń. Najpierw pod Kościanem 23letnia kobieta wraz ze swoim trzyletnim synem rzuciła się pod pociąg. Kilka dni później w Lesznie 26-letni mężczyzna rzucił się z trakcji kolejowej. W gazetach lokalnych i ogólnopolskich wyczytałem wiele interpretacji ich śmierci, ale ich przytaczanie jest zbędne. Nie będziemy pisali o samobójstwach. Nie dlatego, że nie potrafimy, ale dlatego, że mamy zasady Bowiem chcę wytłumaczyć, dlaczego nie poświęcamy kilku stron w „Reporterze”, by opisać te „tematy”. Bo przecież – jak uzna wielu – to są doskonałe okazje, by pokazać jak sprawnych mamy dziennikarzy, którzy opiszą do spodu – co, jak, dlaczego? A na pogrzebach przepytają żałobników – jak wspominają zmarłych. Będą drążyć pytaniami, galopując z domysłami i oskarżeniami. Otóż oświadczam: my nie będziemy pisali o samobójstwach. Nie dlatego, że nie potrafimy, ale dlatego, że mamy zasady. Wchodzenie z butami w życie rodzin, które nie potrafią pogodzić się ze stratą bliskich po prostu nie godzi się. Zawsze stawiam bezczelne pytanie dziennikarzowi, który zabiera się za „temat” samobójstwa: – A gdyby to był ktoś z Twojej rodziny, też byś to opisał? W odpowiedzi, zazwyczaj, jest milczenie. Niech ono będzie wymowne. Jest lepsze niż opisywanie tragizmu losów ludzi, którzy nie potrafili poradzić sobie z własnym życiem. JAROSŁAW GOJTOWSKI 4 Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. 35 000 EGZEMPLARZY REPORTAŻ Dzieci z Herrnstadt Ojciec nie żył, matka umierająca, a ona dowiedziała się, że nie jest ich dzieckiem. I że wcale nie nazywała się Starzonek, ale Wielgan Ewa Sieczka zerwała się o piątej rano, żeby dojechać spod Wrocławia. Pociągiem to przeszło sto kilometrów. Jeszcze dalej miała Helena Rissmann – z Torunia do Rawicza jest dwieście pięćdziesiąt. Obie były niemowlakami, kiedy spotkały się pierwszyr raz. To było prawie siedemdziesiąt lat temu. Była wojna. Przy kawie – Co u ciebie? – A u ciebie? Przywitały się, jak dobre znajome. Nie są same. Z nimi jeszcze dwadzieścia innych osób: kobiet i mężczyzn. Wszyscy się znają. Wszyscy niemal w jednym wieku – dobiegają siedemdziesiątki. Jest ładny wrześniowy dzień. Jedna z rawickich restauracji. Goście siedli za stołem, przy kawie i ciastkach. Rozmawiają. O zwykłych, codziennych sprawach. Często, jak to w tym wieku, jeden drugiego spyta o zdrowie. Helena często wychodzi na papierosa. – Na coś trzeba umrzeć – śmieje się. Ewa nie pali. Nie żłobek Na świecie szaleje okrutna wojna, a gdzieś tam (nie wiemy gdzie i pewnie nigdy się nie dowiemy) rodzą się dwie dziewczynki: Joanna Wielgan i Helena Osmowa. Ich matki najprawdopodobniej Niemcy wywieźli z oku- powanej Polski na roboty do Trzeciej Rzeszy. Naziści wpadli właśnie na kolejny szatański plan: odbierają dzieci przymusowym robotnicom ze Wschodu. Główny Urząd Rasy i Osadnictwa bada, które dzieci robotnic ze Wschodu są „wartościowo rasowe” i nadają się do zniemczenia. Władze Rzeszy umieszczają je w niemieckich domach dziecka lub oddają na wychowanie niemieckim rodzinom. Tam mają wyrosnąć na „dobrych Niemców”. Więcej jest dzieci rasowo niewartościowych. Hitlerowcy umieszczają je w tak zwanych „dziecięcych ośrodkach opiekuńczych dla obcokrajowców”. Na terenie ówczesnej Rzeszy powstaje wiele takich miejsc. Miasteczko Herrnstadt na Dolnym Śląsku (dzisiejszy Wąsosz). W piętrowym budynku z czerwonej cegły przy Joseffstrasse ewangelickie zakonnice prowadzą „Żłobek Świętego Józefa”. Ale to nie żłobek. To jeden z osławionych „dziecięcych ośrodków opiekuńczych dla obcokrajowców”. Od połowy 1943 roku niemal do końca wojny hitlerowcy przywożą tu dzieci odebrane matkom wywiezionym na roboty. Po kilkudziesięciu latach Instytut Pamięci Narodowej w Poznaniu tak opisze to miejsce: „Wszystkie dzieci były wycieńczone, na ciele miały mnóstwo wrzodów, a także rany aż do kości (co może świadczyć o ich maltretowaniu), na głowie nie miały włosów. Część z nich nie mówiła, większość jeszcze długo później nie poruszała się o własnych siłach. Wszystkie były znerwicowane, bały się światła i dźwięków. Wykazywały opóźnienie w rozwoju fizycznym i psychicznym”. Joannę Wielgan przywieziono do Herrnstadt dwudziestego drugiego maja czterdziestego czwartego roku. Do pięciu miesięcy brakowały jej dwa dni. Helenkę Osmową dwunastego lipca czterdziestego czwartego roku. Do trzech miesięcy brakowały jej trzy dni. Trzecia Rzesza nie uznała ich za rasowo wartościowe. Minuta dla Barbary Zaczęli od minuty ciszy. To za Barbarę, która zmarła od poprzedniego spotkania. Ostatnio często tak rozpoczynają. W każdym roku kogoś ubywa. Rok temu wspominali Dorotę. W ogóle z roku na rok przyjeżdża ich coraz mniej. Obowiązek patriotyczny Ostatnia wojenna zima. W Herrnstadt słychać pomruki frontu. Dni panowania Niemców wydają się policzone. Przed wycofaniem się na zachód, hitlerowcy chcą wysadzić piętrowy budynek z czerwonej cegły razem ze znajdującymi się tam dziećmi. Niemiecki pastor Paul Tillman ubłagał ich, żeby tego nie robili. Nie wiemy, jakich użył argumentów. – To on uratował nam życie – będą potem mówić ci, którzy przeżyją. Armia Czerwona zajęła Herrnstadt w końcu stycznia czterdziestego piątego roku. W budynku przy Joseffstrasse czerwonoarmiści znajdują ponad setkę wegetujących dzieciaków od kilku miesięcy do pięciu lat. W łazience naliczyli siedem zwłok. Z dzieciakami jest pastor Tillman – nie uciekł przed Rosjanami. Z zachowanych dokumentów wynika, że część dzieci jest z Polski, reszta z Ukrainy i Rosji. Wojenny komendant miasteczka, Stiepan Sokołow te pierwsze postanawia odesłać do Polski. Herrnstadt leży wtedy na terenie Trzeciej Rzeszy. Najbliższe polskie miasto to Rawicz – kilkanaście kilometrów od Herrnstadt. 10 kwietnia czterdziestego piątego roku traktor z wozem wyścielonym słomą przywozi tu 39 dzieci – są wśród nich Helenka Osmowa i Johanna Wielgan. Każde ma uwiązaną u szyi tekturową tabliczkę z imieniem, nazwiskiem i datą urodzenia. O dzieciach wiadomo jeszcze, kiedy trafiły do Herrnstadt. O ich rodzicach nie wiemy nic. Maluchy przygarniają siostry elżbietanki – mają klasztor blisko rawickiej fary. To rozwiązanie tymczasowe – zakonnice nie mają warunków, żeby zapewnić zabiedzonym dzieciom wyżywienie i fachową opiekę. O zaopiekowanie się maluchami władze miasta proszą rawickie rodziny. Apel odczytuje z ambony ksiądz. W mieście wiszą odezwy. Chętnych nie brakuje. Dwa miesiące później na rawicki dwo- rzec wtacza się niemiecki pociąg. W dwóch wagonach jest setka, może dwie setki wychudzonych, chorych dzieci – wyglądem przypominają te z Herrnstadt. Kierownik składu, Niemiec Willi Rochowski mówi, że to polskie dzieci ze szpitala w Saazu (tak hitlerowcy nazwali czeskie miasteczko Żatec po zajęciu w 1938 roku Sudetów). Ale z dzieciakami nie ma lekarza ani pielęgniarek. Wszystkie dzieci były wycieńczone, na ciele miały mnóstwo wrzodów, a także rany aż do kości Kiedy Rochowski plącze się w zeznaniach, na dworzec schodzą się rawiczanie. Przynoszą mleko, chleb, lekarstwa. Dwanaścioro najbardziej chorych maluchów wynoszą z wagonów (jednym z nich będzie półtoraroczny chłopiec, przybrani rodzice dadzą mu imię Andrzej). Chętnych do zaopiekowania się nimi nie brakuje. Tajemniczy pociąg z większością dzieci odjechał – prawdopodobnie Rochowski skorzystał z zmieszania. Do dziś nie wiadomo dokąd i co stało się z małymi pasażerami. „Rawicz spełnił patriotyczny obowiązek” – będą pisały po latach gazety o ratowaniu przez rawiczan dzieci REPORTAŻ 35 000 EGZEMPLARZY Nr 3 5 4 października - 17 października 2012 r. znów się spotkały z Herrnstadt i z „pociągu śmierci”, jak nazwą go miejscowi. Nie wszyscy w Rawiczu dobrze spełnili obowiązek. Niektórzy będą wypominać dorastającym dzieciom, że wychowują ich przybrani rodzice. Znajdą się tacy, którzy zrobią to mało delikatnie – będą przezywać je od bękartów i znajd. Dramatów będzie więcej. Po latach kilkoro dzieci odnajdą biologiczni rodzice. Dzieci będą już duże, do przybranych rodziców będą mówić: mamo, tato. Prawdziwych potraktują jak obcych. Czerwony Krzyż – Jak tu przyjeżdżam, to mówię, że jadę do swoich – opowiada Ewa. – Przecież z mojej prawdziwej rodziny nikogo nie znam. Sprawdzała. Wie, że przez tyle lat nikt jej nie szukał. Heleny też nikt nie szukał. Kiedy napisała do Polskiego Czerwonego Krzyża i podała swoje prawdziwe rodowe nazwisko – odpisali jej, że nikogo takiego w ewidencji nie znaleźli. – Jakieś dziwne to moje nazwisko, Osmowa – mówi. Sama nigdzie też się z nim nie spotkała, a żyje już tyle lat. z Rawicza do Bydgoszczy, a potem do Torunia. – Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Rodzice bardzo mnie kochali – mówi dziś Helena Rissmann (nazwisko po mężu). Że nie jest ich córką, Helena dowie się w liceum, od nauczycielki. – Twoi rodzice zrobili ci wielką łaskę, że cię adoptowali, a ty im się tak odwdzięczasz – słyszy od anglistki Helena Kowalska, bo napisała sprawdzian na dwóję. – Czy to prawda, że mnie adoptowaliście? – spyta po przyjściu do domu. Będą jej tłumaczyli, że była wojna. Że jej rodzice zginęli. Więcej do tematu nie będą wracać. Gdy Helena skończy osiemnaście lat, Leokadia zaniosła ją do chrztu – nie wiedziała, czy dziewczynka była ochrzczona. – Ja miałam w domu wszystko. Wszystko – mówi o przybranych rodzicach dorosła Ewa Sieczka (nazwisko po mężu). Jak tylko ją adoptowali, wyjechali z Rawicza. – Pewnie nie chcieli, żeby mi ktoś powiedział, skąd się wzięłam – mówi dziś pani Ewa. Mieszkali pod Wałbrzychem, pod Świdnicą, wreszcie osiedli na dobre w Borzygniewie koło Wrocławia. Ewa poszła do pracy w pegeerze, wyszła za mąż, urodziła córki. Druga połowa lat osiemdziesiątych. Matka Ewy jest umierająca (ojciec zmarł kilka lat wcześniej). Ewa Sieczka znajduje na trójkącie w biało-niebieskie paski (jak obozowy pasiak) kolczasty drut oplata złamaną czerwoną różę. Od tamtego czasu co roku spotykają się na zjazdach – zawsze we wrześniu w Rawiczu. Na początku jeździli do Wąsosza. Szli na cmentarz. W kącie między brzozami i lipami jest prawdopodobnie masowy grób prawie pół tysiąca ich rówieśników – przypuszczalnie tyle zmarło przez dwa lata funkcjonowania nazistowskiego „Żłobka Świętego Józefa”. Kładli kwiaty, zapalali znicze. Prezesem stowarzyszenia jest Andrzej Cichy, ocalony z „pociągu śmierci”. Imię i nazwisko wybrali mu przybrani rodzice, a sąd zezwolił. Prawdziwego Była ostatnią osobą z 39-osobowej listy. Czemu tak późno przyjechała? – Może dlatego, że miałam tak kochających rodziców, którzy nigdy nie dali mi odczuć, że nie jestem ich rodzonym dzieckiem? – odpowie Helena Rissmann. Po chwili: – Nie chciałam im robić przykrości. przybrani rodzice wręczą jej szarą kopertę z dokumentami z Herrnstadt i aktem adopcji. W kopercie będzie oprawiony w przezroczystą folię i obszyty różową włóczką kartonik z jej prawdziwym nazwiskiem. Ten, który miała uwiązany na szyi, kiedy wieziono ją wozem wyścielonym słomą z Herrnstadt do Rawicza. – Zrobisz z tym, co zechcesz – powiedzą rodzice. Przez kilkadziesiąt lat nie zrobi nic. w szufladzie szarą kopertę. Czyta, że Leokadia i Wiktor to nie są jej prawdziwi rodzice. Jest zła, że nikt jej nigdy nie powiedział prawdy. Umierającej matki nie będzie pytać o szczegóły. imienia i nazwiska, ani prawdziwych rodziców nigdy nie pozna. Ewa Sieczka przyjechała po raz pierwszy na zjazd na początku lat dziewięćdziesiątych. Kilka miesięcy wcześniej odwiedziła rawicki sąd – chciała, żeby jej wyjaśnili przyczynę adopcji. – A, to pani jest z tej grupy z Wąsosza – powiedziała sekretarka. Nie wiedziała, o co chodzi. Ale w sądzie dali jej adres stowarzyszenia. Prezes pokazał jej listę ocalałych dzieciaków z Herrnstadt: 39 imion i nazwisk. Znalazła swoje. Miała prawie pięćdziesiąt lat. Helena Rissmann przyjechała na zjazd dopiero w 1998 roku. – Odnalazła się Helenka – powiedział ktoś uradowany, gdy powiedziała, kim jest. – W naszym wieku cztery lata to szmat czasu – powiedział ktoś. Wszyscy się z nim zgodzili. Do zobaczenia Zjedli obiad, wypili drugą kawę. Kilka godzin szybko minęło. Żegnają się. I życzą, żeby za rok znowu się spotkali. W statucie zmienili zapis: żeby wybory do zarządu stowarzyszenia odbywały się nie co cztery lata, ale co dwa. Dwója z angielskiego Roczną Helenkę Osmową przyniesie do kamienicy pod numerem trzynastym przy ulicy Ignacego Buszy w Rawiczu starsza kobieta. Nazywa się Kazimiera Kuczmerowicz. – Wtedy zaczęło się moje drugie życie – powie na starość pani Helena. Kuczmerowiczowie to znana w ówczesnym Rawiczu rodzina – mają piekarnię i cukiernię. Ich córka Aniela wyszła na początku okupacji za mąż za Czesława Kowalskiego. Małżonkowie nie mogą mieć własnych dzieci. To oni zajmą się Helenką. Po niektóre dzieciaki z Herrnstadt zgłosili się rodzice. O Helenkę nikt nie pyta. Trzy lata po wojnie Kowalscy adoptują ją i dają swoje nazwisko. Rawicz to małe miasto, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Kowalscy nie chcą, żeby dorastającej Helence ktoś wyjawił prawdę – wyjeżdżają REKLAMA * Joannę Wielgan weźmie od sióstr elżbietanek księgowy Wiktor Starzonek. Z żoną Leokadią mieli kiedyś synka, ale zmarł. Kiedy po małą Joannę nikt się nie zgłosił, adoptowali ją – dostała ich nazwisko i nowe imię – Ewa. Róża i drut kolczasty Lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Dorosłe „Dzieci Wąsosza” (tak o sobie mówią) zaczynają się ze sobą kontaktować. Znajdują adresy i telefony. W 1990 roku założyli Ogólnopolskie Stowarzyszenie Więźniów – Byłych Dzieci Niemowląt Hitlerowskich Obozów i Zakładów Eksterminacji. Należą do niego też osoby z „pociągu śmierci” oraz z niemieckich obozów dla dzieci w Łodzi. Mają własne godło: * Ewa Sieczka pospieszyła na dworzec. Będzie wieczór, gdy z przesiadką dotrze do domu. Helena Rissmann poszła zobaczyć dom, w którym spędziła początki dzieciństwa. Zabrała ze sobą aparat, żeby zrobić zdjęcie. Zawsze, kiedy jest w Rawiczu, fotografuje dom przy ulicy Ignacego Buszy. – Mąż śmieje się ze mnie, że robię ciągle to samo zdjęcie. STANISŁAW ZASADA 6 Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. 35 000 EGZEMPLARZY Z SĄDU Śrubokrętowy szał Damian śrubokręt bierze dopiero wtedy, gdy mu cukier skoczy i się staje, kurde, nerwowy Kierownica zaczęła drżeć w rękach, a samochód przestał jechać. Pan Jan złapał w swoim fordzie gumę. Może się zdarzyć każdemu. Normalka. Dlatego pana Jana nawet nie bardzo zaniepokoił mały otwór z boku opony, przez który uciekało powietrze. No bo co miało niepokoić? Że niby nietypowe miejsce tego przebicia, że z boku opony? To nie był przypadek Początkowo winę zwalał na przypadkowych wandali. Sześć dni później był już jednak pewny, że to nie był przypadek. Że ktoś się na niego uwziął: – Wieczorem, po treningu w siłowni, zauważyłem, że w jednym kole znowu nie ma powietrza – opowiada. – Za to są takie same dziury jak poprzednio. Poszedłem na policję. Pan Jan to inteligentny człowiek. Kiedy już go dopadły te oponowe nieszczęścia, zaczął szybko kojarzyć fakty i raz dwa wydedukował, kto mógł mu takie numery wywinąć. Tropy wiodły do siłowni. Nie, pan Jan nie jest umięśnionym osiłkiem, pompującym na siłowni. Jest zapracowanym mężczyzną około czterdziestki, który ćwicząc rozładowuje stresy dnia codziennego. Siłownia idealnie się do tego nadaje. Bo jak się człowiek zmęczy, to od razu jest szczęśliwszy. A poza tym do siłowni chodzą fajni ludzie: – Wszyscy jesteśmy ze sobą na ty – tłumaczy pan Janek. – Nie żebyśmy się wielce znali. Po prostu razem ćwiczymy i to nas łączy. Ale jednak w tym sielankowym obrazie pojawiła się rysa, a właściwie dziura (i to nie jedna) w oponie. Bo pan Jan podejrzewał, że te dziury to dzieło kolegi z siłowni, Adama. Dziwak REKLAMA Adam dużo ćwiczy, ale jest dziwny. – Najdziwniejszy człowiek jakiego znam – powie o nim potem pani Kasia, która też ćwiczy w tej samej siłowni. I która, jak się okaże, gra niepoślednią rolę w tej historii. O Adamie mówiła jeszcze tak: – Jego zachowanie odbiega od zachowania ludzi, z którymi się do tej pory zetknęłam. Kogo by o Adama nie spytać, każdy w końcu użyje jednego słowa: impulsywny. O tym, że Adam rzeczywiście zachowuje się dziwnie, przekonali się także dwaj policjanci z miejscowego posterunku podczas pewnego wieczornego patrolu. Zatrzymali Adama do kontroli. A ponieważ było ciemno, a chłopak jechał rowerem bez świateł, zaczęli się czepiać. A on zaczął trochę pyskować. No to mu kazali pokazać, co ma w kieszeniach. – Nie podoba mi się ta kontrola – powiedział na to Adam, po czym, niczym Forest Gump, wziął nogi za pas. Jedno mu trzeba przyznać: wytrenowany to on był. Policjanci widzieli tylko kurz spod jego stóp. I jeszcze to, że gnając wzdłuż ogrodzenia szkolnego boiska, zamachnął się i rzucił coś przez płot. Nie mając nic innego do roboty, odszukali, za pomocą latarek, ten przedmiot. To był zwykły śrubokręt z czerwoną rączką. Jeszcze wtedy nie wiedzieli, że właśnie znaleźli twardy dowód w „oponowej aferze”. Ćwiczenia z obciążeniem Tymczasem pan Jan, który zawiadomił policję o przebitych oponach, opowiadał swoją wersję wydarzeń. – To chyba zrobił ten Adam – wyznał policjantom. – I to chyba przez Kasię. Pana Janka, to znaczy Janka, bo przecież w siłowni wszyscy są na „ty”, Kasię i Adama połączyły ćwiczenia, które czasami wykonywali obok siebie. Pewnego razu Kasia strasznie się skarżyła na bóle pleców. No to Janek pokazał jej, jak powinna wykonywać ćwiczenia. Na to odezwał się Adam, że te ćwiczenia należy wykonywać z dodatkowym obciążeniem. Na co Janek odparł, że nie, bo przecież Kasia ma bóle pleców. Po kilka dniach znowu spotkali się na siłowni i Kasia znowu skarżyła się na plecy: – To sobie zażartowałem, że pewnie dlatego, bo Adam kazał jej ćwiczyć z obciążeniem – opowiadał pan Jan policjantom. – To był taki żart. Adam dużo ćwiczy, ale jest dziwny. Najdziwniejszy człowiek jakiego znacie Ale Adam się tak wkurzył i z taką złością powiedział, że to ja przecież kazałem jej ćwiczyć z obciążeniem. On taki jakiś dziwny jest, mówiłem już. A po tym wszystkim były te przebite opony w aucie pana Janka. Jego podejrzenia potwierdziły się, gdy policjanci poszli porozmawiać z Adamem. Od razu się przyznał do przebicia opon w fordzie pana Jana. I dorzucił jeszcze policjantom dwa auta: renault i audi. Renault należało do Kasi. Być może nawet podejrzewała, że to właśnie Adam w środę popielcową na Rynku miasteczka, w którym mieszkają, przebił oponę w jej aucie, ale nikomu o tym nie mówiła. Dopiero na sali sądowej opowiedziała, jak bardzo Adam uprzykrzał jej życie: – Był mną zainteresowany i mi o tym powiedział – zeznała. – Zrobiło mi się miło, ale zaraz mu powiedziałam, żeby nie robił sobie absolutnie żadnych nadziei, bo od 16 lat jestem szczęśliwą mężatką i mam dzieci. Ale Adama musiało mocno wziąć na punkcie Kasi. Może i nadziei sobie nie robił, ale spokoju koleżance nie dał: – Na przykład jak grałam w siatkówkę, to przychodził na mecze, siadał na widowni, krzyczał do mnie i klaskał – opowiadała Katarzyna sądowi. – Śledził mnie. Chciał sprowokować mego męża. Poza tym mój mąż otrzymywał brzydkie sms-y z różnych telefonów. Trzy razy ktoś nam wybił szybę w oknach. Sam Adam do wielkiej niespełnionej miłości do Katarzyny podczas przesłuchań nie chciał się przyznać. Coś tam mówił o jakimś związku uczuciowym, ale wyznań żadnych nie czynił. Winą za swoje zachowania obarczał... wysoki cukier we krwi. – Od czasu jak zachorowałem na cukrzycę, bywam nerwowy – zeznał. A jak się zdenerwuje, to musi coś zrobić. Na przykład bierze wtedy śrubokręt i idzie na miasto opony dziurawić. Podobno auto pana Janka wybrał zupełnie przypadkowo, w co jednak trudno było policjantom uwierzyć. W tej sprawie nie było przypadków. I zupełnie nieprzypadkowa była trzecia ofiara śrubokrętowego wandala, czyli pan Zygmunt. To właściciel trzeciego uszkodzonego przez Adama auta, czyli audi. Dziwnym trafem pan Zygmunt też chodzi na siłownię i pewnie też musiał podpaść Adamowi jakimś „niewłaściwym” zachowaniem. Musiał Adama bardzo zdenerwować, bo wulkanizator naliczył potem w oponie pana Zygmunta aż 13 dziur po śrubokręcie. A to jeszcze nie wszystko, bo kiedy już zaczęły się przesłuchania w całej sprawie, Adam groził jeszcze, że mu „wyje....”, co w panu Zygmuncie wzbudziło uzasadnioną obawę o swoje zdrowie. Tym bardziej że: – Pewnej nocy, o godzinie 3, zauważyłem jak ten Adam kręci się pod moim domem – zeznał pan Zygmunt. Sąd Rejonowy w Lesznie skazał Adama P. za uszkodzenie opon i groźby na 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata. Adam musi oddać pieniądze za opony. Sąd oddał go też pod dozór kuratora sądowego. Wyrok nie jest prawomocny. MACIEJ GÓRECKI P.S. Imiona i inicjały zmieniono GOSPODARKA Nr 3 35 000 EGZEMPLARZY 7 4 października - 17 października 2012 r. – Oswajamy dzieci z mundurem – mówi Dawid Marciniak rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Lesznie zatykając uszy, bo właśnie pięcioletniemu Jasiowi za kierownicą policyjnego radiowozu udało się namierzyć przycisk włączający syrenę. Leszczyńska galeria utonęła na chwilę w dźwiękach koguta, ale Jasiu może być spokojny. Nie czeka go za to bura. Bo Jaś ma się nie bać policji i ma mieć do policji zaufanie. Bo mundur nie gryzie – Korzystamy z tej społecznej akcji, by nauczyć dzieciaki, że policjant to osoba, do której warto się zwrócić o pomoc na przykład w chwili jakiegoś zagrożenia - tłumaczy Marciniak. – I jeszcze, żeby nauczyć je bezpiecznych zachowań. Na przykład w drodze do szkoły. Policyjna KIA cieszyła się wyjątkowym powodzeniem wśród najmłodszych, którzy w pierwszy weekend września trafili akurat ze swoimi rodzicami do Galerii Leszno. Wiele mam, zamiast penetrować butiki, poznawało z dziećmi tajniki policyjnego samochodu. A także jeszcze strażackiego wozu i wyposażenia samochodu Straży Miejskiej. Przedstawiciele tych wszystkich mundurowych służb wzięli udział w społecznej akcji „Bezpieczny powrót do szkoły”. – To akcja prospołeczna, skierowana REKLAMA głównie do dzieci w wieku szkolnym. Podobną, z sukcesem, organizowaliśmy w roku ubiegłym – mówi Barbara Mocek, dyrektor Galerii Leszno. – Chcemy, by dzieci nauczyły się bezpiecznych zachowań nie tylko w szkole, ale też poza nią. Tym bardziej, że sami też przykładamy wielką wagę do kwestii bezpieczeństwa naszych klientów. Nasze służby ochronne są starannie wyszkolone, nie tylko zabezpieczają obiekt, ale też wiedzą jak zareagować w sytuacjach nietypowych np. zagubienia się dziecka na terenie Galerii. – Ta akcja to dobry pomysł – ocenia starszy inspektor Rafał Pędziwiatr z leszczyńskiej Straży Miejskiej. – Tym bardziej dla nas. Straż Miejska potocznie kojarzy się z działaniami represyjnymi, z nakładaniem mandatów. Tymczasem ważną częścią naszych działań jest też prewencja. Od wielu lat utrzymujemy kontakty z przedszkolami i szkołami, w których prowadzimy autoryzowane przez ministerstwo edukacji programy prewencyjne, na przykład dotyczące agresji czy cyberprzemocy, która staje się naprawdę dużym problemem. – Dzieciaki poprzez kontakt z policjantem, strażakiem czy strażnikiem miejskim nabierają zaufania do osób w mundurze – tłumaczy B. Mocek. – I mundur kojarzy im się z osobą, u której można poszukać pomocy, na przykład w sytuacji gdy jest się zaczepianym na ulicy. Jeśli choć jedno dziecko dzięki tej akcji nabierze takiego przekonania, uznam, że osiągnęliśmy sukces. Jak ratować malucha Klienci Galerii mogli też poznać, a nawet nauczyć się technik udzielania pierwszej pomocy. Piotr Chudy i Marcin Gbiorczyk, profesjonalni ratownicy medyczni z firmy MedGroup na ma- Klienci mogli też poznać, a nawet na uczyć się technik udzielania pierwszej pomocy nekinach pokazywali jak pomóc drugiemu człowiekowi w sytuacji zatrzymania krążenia. I to nie tylko osobie dorosłej, ale również niemowlakowi. Głośne przypadki, gdy dyspozytorzy pogotowia ratunkowego przez telefon instruowali zrozpaczonych rodziców jak mają pomóc własnemu dziecku, które przestało oddychać, pokazały, że nie znamy technik resuscytacji. – To prawda – potakuje P. Chudy. – Coraz częściej obserwujemy u wielu osób wręcz niechęć przed dotykaniem człowieka potrzebującego pomocy. W przypadku małych dzieci ludzie boją się pomagać, bo dziecko wydaje im się tak delikatnie, że od razu zrobią mu krzywdę. To błąd. A bezczynność w sytuacji zatrzymania krążenia, to najgorsze co może być. Każdy kto chciał, mógł nauczyć się technik pomocy na manekinach i to pod okiem profesjonalistów. – Niedawno zdawałem egzamin na ciężarowe prawo jazdy i sporo dowiedziałem się o pierwszej pomocy, ale tylko w teorii – mówi Oliwer Łuczyński z Leszna. – Dopiero teraz miałem okazje nauczyć się praktyki. – Chcemy namówić inwestorów, by zakupili do Galerii zestaw AED, czyli przenośny defibrylator – zdradza B. Mocek. To proste urządzenie, które może obsłużyć każdy, a które ratuje życie, gdy dochodzi do zatrzymania krążenia – mówi M. Gbiorczyk. – W takim miejscu jak Galeria powinno być. Dodatek do shoppingu – Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam te wszystkie radiowozy i ratowników medycznych – mówi Magdalena Bąk, która na zakupy przyjechała spod Gostynia. – Ale pomysł mi się podoba. Szczególnie, że przyjechałam z dziec- kiem. A jaki Galeria ma w tym interes? Przecież to tylko odciąga ludzi od zakupów. – Nie chcemy ograniczać się tylko do działalności komercyjnej – mówi B. Mocek. – Nasza Galeria to miejsce, przez które przewijają się tysiące ludzi. Postanowiliśmy zaoferować im działania sprzedażowe, kreują lojalność klientów itd. Poprzez zaangażowanie społeczne firmy mają możliwość zacieśnienia więzi z przedstawicielami społeczności lokalnych. Ale też z własnymi pracownikami, bo, jak podkreśla M. Daszkiewicz, działania społeczne pozwalają pracownikom fot. Arkadiusz Jakubowski Biznes maksymalizujący przychody i minimalizujący koszty coraz częściej zdobywa się na działania pro bono, czyli bez zysku. To chwalebne, ale też i nie tak zupełnie do końca bezinteresowne fot. Arkadiusz Jakubowski W galerii będzie defibrylator Oswajamy dzieci z mundurem – mówi Dawid Marciniak rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Lesznie do tak zwanego „shoppingu” wartość dodaną: akcję społeczną. – Firmy coraz częściej rozumieją potrzebę działań prospołecznych, bo dostrzegają w nich także korzyści dla własnego rozwoju – tłumaczy dr Magdalena Daszkiewicz z Instytutu Marketingu Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. -Wykorzystują więc zasady i instrumenty marketingowe do spraw i problemów społecznych, ale jednocześnie w połączeniu z dbałością o wsparcie działalności biznesowej. Takie podejście określane jest mianem marketingu zaangażowanego społecznie. Firmy wspierając określony cel społeczny dążą do osiągnięcia celów wizerunkowych, wspomagają spojrzeć na pracodawcę z innej perspektywy, budować poczucie identyfikacji i więzi z firmą. A to rzecz w biznesie bardzo ważna. – Współczesny rynek wymaga od przedsiębiorstw uwzględnienia w swoich działaniach interesu społecznego – mówi M. Daszkiewicz. – Od firm oczekuje się również, by aktywnie włączały się w życie społeczne, poprzez filantropię, sponsoring oraz realizowanie aktywnych programów społecznych. Czeka ich za to nagroda w postaci dobrych relacji z klientami. Rzecz bardzo ważna w każdym biznesie. JAN BOROWIAK 8 Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. RELIGIA 35 000 EGZEMPLARZY Zakonnicy wyprawiają Ciemność. Najpierw jedna świeca, druga i kolejne. Rozlega się pieśń. W migotliwym świetle widać celebransa ubranego na biało, który zaczyna okadzać wiszący na ścianie obraz duszę ich ukochanego Ojca.'' W ten właśnie sposób franciszkanie wspominają śmierć jednego z najważniejszych świętych kościoła. Ten poetycki tekst, to część ich dziedzictwa, które ze szczególną mocą powraca właśnie w pierwszych dniach październi- U franciszkanów w Osiecznej rozpoczynają się godzinki ku czci ich założyciela. Tak jest od wieków w wigilię śmierci Biedaczyny z Asyżu, świętego Franciszka. ,,Był wieczór październikowy. Przez otwarte okno ubogiej celki klasztornej padały ostatnie promienie słoneczne i na drewnianej podłodze kładły się ciepłymi plamami. W powietrzu unosiła się woń ostatnich jesiennych kwiatów, które jeszcze tu i ówdzie okraszały grzędy klasztornego ogródka.” – Poprzedza je trwająca dziewięć dni nowenna – mówi ojciec Jerzy Just Jesse, gwardian klasztoru w Osiecznej. – Wieczorem w wigilię śmierci św. Franciszka, która przypada 3 października, odprawiana jest msza. Po niej przechodzimy do obrazu naszego za- re towarzyszyły mi, gdy jako młody chłopak po raz pierwszy w Osiecznej uczestniczyłem w tej modlitwie. Najpierw zgasły wszystkie elektryczne światła i zapadła cisza – opowiada ojciec Jesse. – Po chwili zaczęły się zapalać świece i usłyszałem dźwięk dzwonka, który był sygnałem do rozpoczęcia modlitwy. To symboliczne przejście św. Franciszka z Ziemi do Nieba ma w sobie taką moc, która pozostaje w człowieku na długie lata. Życie w ubóstwie Rozszczebiotane gromady ptasząt zlatywały się ze wszystkich stron i obsiadały gałęzie drzew, a następnie umilkły, by w skupieniu z łebkami w skrzydełka wtulonymi przysłuchiwać się pieśni, która z okna celi klasztornej płynęła. To bracia św. Franciszka śpiewali na cześć swego Stwórcy, a głos ich unosił się w górę, poza obręby murów, uderzał o konary drzew, odbijał się od nich echem i płynąc coraz wyżej ku niebu, szybujące obłoki zdawał się roztrącać. Wśród ciszy kładącego się do snu dnia śpiew ich brzmiał silnie, radośnie, triumfalnie. Czasami tylko z piersi brata o słabszym duchu głos szlochem się łamał. Nie była to bowiem zwykła wieczorna pieśń braci. Dziś śpiewali oni przy łożu konającego Franciszka. Nie była to zwykła pieśń wieczorna, ale Franciszkowy hymn do siostry śmierci, która za kilka chwil miała wyzwolić z pęt ziemskich REKLAMA fot. Archiwum Hymn dla siostry W trakcie odpustu Porcjunkuli ulicami Osiecznej przechodzi procesja z kopią obrazu Matki Boskiej Bolesnej ka, kiedy to zgodnie z przekazem historycznym w Porcjunkuli pod Asyżem zmarł Franciszek. Wieczorem w wigilię śmierci św. Franciszka, która przypada 3 października, odprawiana jest msza łożyciela i tam się modlimy. Nabożeństwo to nosi nazwę Transitus, czyli przejście. To podniosły i szczególny moment, którego oprawa ma symboliczne znaczenie. W Osiecznej powraca się do niego od prawie czterystu lat, czyli od chwili, gdy do tego miasteczka franciszkanów sprowadził senator Adam Przyjemski. – Nigdy nie zapomnę tych przeżyć, któ- 4 października to w Osiecznej, podobnie jak we wszystkich franciszkańskich klasztorach na świecie, dzień świąteczny. Odpust ku czci Franciszka, świętego, który nakazał swoim braciom wielbić Boga, jak najwierniej naśladować Chrystusa, żyć w ubóstwie, kochać ludzi i zwierzęta, które nazwał braćmi mniejszymi. Nie bez znaczenia jest także i to, że w 1979 roku Jan Paweł II ogłosił św. Franciszka patronem ekologów i ekologii, a w dniu jego wspomnienia, 4 października obchodzony jest Światowy Dzień Zwierząt. – Zwierzęta? A jakże, są zwierzęta – śmieje się gwardian. – Jest rozmaity drób – kury, koguty, kaczki. Jest kilka świń i kóz. Mieliśmy też krowę, ale ponieważ tylko ja umiałem ją doić, to były kłopoty, gdy wyjeżdżałem. Ojcowie i braciszkowie na zmianę zajmują się tym przychówkiem, choć nie każdy ma do tego rękę. – Wiadomo, że nie każdemu wychodzi zajmowanie się kozami, czy świniami, ale jakoś dajemy sobie radę – dodaje ojciec Jesse. Rok próby W Osiecznej najważniejsi są jednak nowicjusze, gdyż klasztor jest domem formacyjnym poznańskiej prowincji franciszkanów. Kandydaci na zakonników trafiają tu pod koniec sierpnia, by przez najbliższy rok utwierdzić się w swoim powołaniu i wdrożyć w codzienne życie zakonników. – Ave Maria – codziennie rano za piętnaście szósta słychać pukanie do drzwi wszystkich cel i wezwanie budzącego współbraci zakonnika. – Gratia Plena – odpowiadają wstając ojcowie i bracia. W ten sposób rozpoczyna się każdy dzień zakonników od św. Franciszka. Rytm życia za klasztornymi murami jest ściśle określony godzinami modlitwy, pracy, posiłków, a w przypadku nowicjuszy, wykładami i nauką. Dzień kończy się kompletą i Apelem Jasnogórskim. Cudowny obraz Dzień radosnego odpustu i wspominania Franciszka z Asyżu nie obejdzie się bez modlitw u stóp cudownego obrazu Matki Boskiej Bolesnej w kościele klasztornym. – Miłość do Matki Bożej i zawierzenie się jej miłości, to jeszcze jeden charyzmat, jaki przekazał nam nasz założyciel – zaznacza ojciec Jesse. – Maryja RELIGIA 35 000 EGZEMPLARZY Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. REKLAMA fot. Archiwum imieniny Zgodnie z poleceniem św. Franciszka, bracia zakonni żyją z jałmużny. Dlatego też każdego roku franciszkanie z Osiecznej wyruszają na kwestę, czyli zbiórkę darów Rytm życia za klasztornymi murami jest ściśle określony godzinami modlitwy, pracy, posiłków Dlatego też każdego dnia, nie tylko w dzień imienin Franciszka, bracia w brązowych habitach przepasanych białym sznurem oddają się, tak jak ich patron, w opiekę Matki Boskiej Osieckiej. KAROLINA STERNAL fot. Archiwum odgrywała bardzo istotną rolę w życiu św. Franciszka. Była dla niego przede wszystkim wzorem cnoty ubóstwa, które tak bardzo umiłował. Bardzo żarliwie czcił Maryję oraz poświęcił Jej wiele swoich pism. Obrał ją również za Matkę i Orędowniczkę całego naszego zakonu. Franciszkanie chętnie zapraszają wiernych na wspólną zabawę i poczęstunek do swojego ogrodu 9 10 S ierżant sztabowy Paweł Staniszewski, z 18-letnim stażem w Służbie Więziennej, wziął zakładnika i zażądał przeniesienia do innego zakładu karnego. Kiedy rozjuszony brakiem reakcji na żądania kopnął zakładnika, a potem ryknął do słuchawki telefonu, że on k... chce rozmawiać z dyrektorem, stojący za biało czerwoną taśmą Wysoki Funkcjonariusz Służby Więziennej z uznaniem kiwnął głową: – Jak w życiu – oznajmił. – Dokładnie tak to wygląda. – Czy mam zdolności aktorskie? – kiedy godzinę później spocony sierżant Staniszewski odpowiadał na pytanie Reportera leszczyńskiego szeroko się uśmiechał. – Nie, po prostu napatrzyłem się przez lata służby i wiem, jakiego zachowania można się spodziewać w sytuacji wzięcia zakładników. Sierżant tylko na chwilę zamienił mundur w więzienne drelichy. Taką mu przypisano rolę w wielkich ćwiczeniach, jakie odbyły się w ubiegłym tygodniu na terenie Zakładu Karnego w Rawiczu. Miał grać skazanego, który razem z kolegą wziął dwóch zakładników i grożąc im nożem, usiłował wytargować jakieś przywileje. Na nic się to zdało, bo do akcji wkroczył ściągnięty specjalnie helikopterem z Poznania policyjny pododdział antyterrorystyczny. Granat hukowy i zdecydowana interwencja „kominiarzy” załatwiły sprawę. Do ostatniego prawdziwego buntu w ZK w Rawiczu doszło w lipcu 1991 roku W ćwiczeniach brali udział policjanci, strażacy, medycy i oczywiście funkcjonariusze Służby Więziennej. W tym specjalna grupa przeszkolona do gaszenia buntów. Swe możliwości pokazali w więziennej stolarni, którą opanowali zbuntowani więźniowie, a w rzeczywistości przebrani funkcjonariusze SW. Obserwującym akcję z boku trudno jednak było uwierzyć, że to tylko ćwiczenia, a nie prawdziwe wydarzenia. – Po co organizować takie ćwiczenia skoro do lat w rawickim Zakładzie Karnym nie było takich sytuacji? – Nie było, ale to nie znaczy, że nie musimy być na nie przygotowani – odpowiada Ewa Wróblewska - rzecznik prasowa ZK w Rawiczu. Do ostatniego prawdziwego buntu w ZK w Rawiczu doszło w lipcu 1991 roku. Więźniowie wzięli wtedy zakładników, weszli na dach budynku. Bunt opanowano po 3 dniach. ARKADIUSZ JAKUBOWSKI Fot. JAROSŁAW GOJTOWSKI Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. 35 000 EGZEMPLARZY FOTOREPORTAŻ Był pożar, bunt FOTOREPORTAŻ 35 000 EGZEMPLARZY Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. i odbicie więźnia 11 12 Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. 35 000 EGZEMPLARZY ROZMOWA Każdy tworzy Z Mirosławą i Bogdanem Winkielami o byciu niezależnym, nawet w małżeństwie. O potrzebie wyrabiania u dzieci wrażliwości na to, co piękne. Wreszcie o sztuce i jej miejscu w życiu znanych leszczyńskich artystów rozmawia Karolina Sternal Skąd wziął się pomysł, aby iść do liceum plastycznego? Miałam taką sympatyczną nauczycielkę od plastyki w Szkole Podstawowej nr 10 w Lesznie. To ona zasugerowała rodzicom, żeby posłali mnie do szkoły plastycznej. W Pana przypadku to też była nauczycielka od plastyki w którejś ze szkół w Gnieźnie, gdzie się Pan urodził? Bogdan Winkiel: To zasługa mamy. Sama też miała predyspozycje artystyczne, choć zaczęła je rozwijać dopiero w dojrzałym wieku. Od najmłodszych lat zachęcała mnie, abym rysował i malował. Mirosława Winkiel: Teraz to mąż dopinguje mamę do pracy twórczej. Bardzo go to cieszy, że może jej coś podpowiedzieć. Czy to poznańskie liceum spełniło Państwa oczekiwania? Mirosława Winkiel: To była ciekawa szkoła, która swoim charakterem odbiegała od innych. Bogdan Winkiel: Tak, miała zdecydowany, artystyczny profil. Czuło się takiego specyficznego ducha, który gdzieś tam zakorzeniał się w uczniach. Była kadra dobrych plastyków, grafików i malarzy, którzy nas kształcili. Potem był Kraków i Akademia Sztuk Pięknych, na której podjął Pan studia. Jak teraz ocenia Pan wybór tej uczelni? Bogdan Winkiel: Z perspektywy czasu, myślę, że wybór był trafny. Krakowska ASP to jest uczelnia, która do dziś należy do najlepszych w Europie. Kraków był jednak bardziej akademicki niż np. Poznań, czy Wrocław, co w dzisiejszej ocenie, też było jego zaletą. Mirosława Winkiel: No i w Krakowie był warsztat. Bogdan Winkiel: Tak, uczelnia kładła duży nacisk na warsztat. I dzisiaj właśnie to sobie cenię. Dużą zaletą jest też to, że miałem kontakt ze znakomitą kadrą profesorską, której twórczość przeszła już do historii sztuki. Skończyliście Państwo studia, mieliście już dach nad głową, dzieci i w miarę ustabilizowane życie. Jakie w tym wszystkim miejsce zajmowała sztuka? Mirosława Winkiel: Zawsze pierwsze. Gdy wychodziłam za męża, to przyświecała mi taka myśl, że będziemy razem żyć i malować, że będziemy się wspierać. Ale każdy będzie tworzył przeszkadzamy sobie wzajemnie, szanując swoją odrębność. Mirosława Winkiel: Każde z nas jest innym człowiekiem i inaczej wypowiada się poprzez sztukę. Partner jest dla nas pierwszym recenzentem i wyraża pierwszą opinię. Bogdan Winkiel: Ale czasem dochodzi też do sporów, które bywają twórcze. Mirosława Winkiel: To nie o to cho- Pan w Krakowie, Pani w Poznaniu. To nie przeszkadzało, żeby kontynuować znajomość? Bogdan Winkiel: Nasza znajomość, choć z różnymi przygodami, przetrwała. Po ukończeniu studiów od razu przenieśliście się Państwo do Leszna? Mirosława Winkiel: Właśnie niedawno opowiadaliśmy o tym dzieciom. W tamtych latach nie było łatwo o mieszkanie. Prowadziliśmy więc prawdziwie artystyczne życie przenosząc się z miejsca na miejsce. Pierwszego syna początkowo pomagała nam wychowywać mama. Dopiero, gdy w Lesznie pojawiła się możliwość otrzymania swojego lokum, to życie zaczęło się normalizować. Wszystkie dzieci są zdolne i twórcze. Wystarczy tylko do nich dotrzeć i stworzyć odpowiednie warunki do pracy Bogdan Winkiel: To były początki istnienia województwa leszczyńskiego. Szukano wtedy ludzi z takim wykształceniem jak nasze, więc zaproponowano nam mieszkanie. Mirosława Winkiel: Ten fakt zdecydował o tym, że osiedliśmy w Lesznie, bo być może gdzie indziej szukalibyśmy miejsca dla siebie. Pojawiło się mieszkanie, potem drugi syn i tak wszyscy zostaliśmy leszczynianami. działać Biuro Wystaw Artystycznych. Jakie znacznie miała dla Państwa ta instytucja? Bogdan Winkiel: To było dla nas ważne miejsce, przecież w Lesznie nie było środowiska akademickiego. Przyszliśmy z Karkowa, miasta pełnego sztuki i artystów. Dzięki BWA można było prezentować swoją sztukę, spotykać innych twórców, kształtować odbiorców lokalnych. Biuro wspierało nas i promowało, pomagało aklimatyzować się na lokalnym rynku. Organizowało w tym czasie świetne plenery, w których uczestniczyli plastycy z całej Polski. Liczba plastyków i ich odbiorców w mieście systematycznie rosła. Teraz to już jest spora grupa. Ale są też ci, którzy stąd wyszli, ale nadal czują się związani z Lesznem. Prowadzicie Państwo także zajęcia edukacyjne dla dzieci i młodzieży. Kiedy to się zaczęło? Mirosława Winkiel: To była pierwsza praca, jaką podjęłam w Lesznie. Zaczęło się od Młodzieżowego Domu Kultury, który mieścił się w budynku obecnej policji przy ul. Korcza. W samym budynku nie było dla mnie miejsca, więc dostałam salę w Szkole Podstawowej nr 3 przy pl. Metziga. Potem był Miejski Ośrodek Kultury i zajęcia w sali Leszczyńskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Gdy powstał Klub Kwadrat, to przenieśliśmy tam swoją działalność, pracę twórczą oraz pracę edukacyjną. Do dzisiaj prowadzimy tu zajęcia z dziećmi i młodzieżą. fot. Jarosław Gojtowski Zacznijmy od początku Państwa wspólnej historii. Gdzie się poznaliście? Bogdan Winkiel: W szkole. To było Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Ja byłem wtedy w czwartej klasie, żona zaczynała pierwszą. Myśmy nie tylko chodzili do jednej szkoły, ale znaleźliśmy się także w jednym internacie, gdzie oprócz nas, plastyków, byli także muzycy i szkoła baletowa. To był taki tygiel twórczych jednostek. Mirosława Winkiel: Jestem przekonana, że to są sprawy od nas niezależne, co przyciąga ludzi do siebie. Jednak w naszym przypadku to, że znaleźliśmy się w tym samym liceum plastycznym miało duże znacznie. Mieszkamy razem, ale pracujemy osobno. Zawsza jesteśmy dwoma różnymi światami własną sztukę. To było najważniejsze. W tej artystyczno – małżeńskiej wspólnocie jest miejsce na odrębność? Bogdan Winkiel: Pracujemy osobno, mimo że razem mieszkamy. Każdy ma swoją pracownię. W pracy twórczej nie dzi, żeby się nawzajem komplementować. Zawsze jesteśmy dwoma różnymi światami. Każdy z nas idzie swoją artystyczną drogą, choć krytyczne uwagi są czasem potrzebne. W chwili, gdy Państwo zamieszkaliście w Lesznie, w mieście zaczęło Te zajęcia to obowiązek, czy coś więcej? Bogdan Winkiel: O żonie można śmiało powiedzieć, że ma powołanie. Mirosława Winkiel: Lubię pracować z dziećmi. Wydaje mi się, że wszystkie dzieci są zdolne i twórcze. Wystarczy tylko do nich dotrzeć i stworzyć odpowiednie warunki do pracy. Bogdan Winkiel: Małe dzieci działają spontanicznie. Młodzież jest bardziej krytyczna wobec siebie i trudno im się otworzyć. Próbuję u nich wyzwolić pasję twórczą i naturalną spontaniczność, właściwą dziecku. Przychodzi taki moment, gdy zaczynają widzieć efekty swojej pracy. Jest to satysfakcja dla obu stron. Rysowanie, malowanie, praca twórcza, nie zawsze musi się wiązać ROZMOWA 35 000 EGZEMPLARZY Nr 3 13 4 października - 17 października 2012 r. własną sztukę Macie Państwo jakiś podział domowych obowiązków? Mirosława Winkiel: U nas obowiązki domowe dzielimy elastycznie, w zależności od potrzeb. Bogdan Winkiel: Jeśli żona ma pilne sprawy projektowe, to ja krzątam się w kuchni. I odwrotnie. Preferujemy partnerski model współżycia, w pracy i w domu. Co spowodowało, że zaczęliście się zajmować grafiką użytkową? Mirosława Winkiel: Grafiką użytkową zajmowaliśmy się zawsze, jednak okres ostatniej transformacji spowodował, że powoli plastycy zaczęli być potrzebni w różnych dziedzinach życia. Praca w dziedzinie sztuki użytkowej pozwala nam robić to, co lubimy, czyli zajmować się swoją pracą twórczą, w sposób niekomercyjny. Bogdan Winkiel: Warto zaznaczyć, że plastyka jest jednym z najbardziej elastycznych zawodów. Pozwala realizować się w różnych dziedzinach. Sama grafika użytkowa ma także aspekt twórczy. REKLAMA abstrakcja. Maluję na zasadzie improwizacji, ale każda improwizacja ma swoją osnowę. Każde z nas jest innym człowiekiem i inaczej wypowiada się poprzez sztukę fot. Jarosław Gojtowskifot. z wykonywaniem zawodu, natomiast pasja pozostaje do końca życia. Mirosława Winkiel: Kształtujemy nie tyle artystów, co odbiorców. Choć z grupy tych, którzy do nas przychodzili na przestrzeni ponad dwudziestu lat, wielu zostało twórcami, architektami, i pedagogami na uczelniach. Większość to jednak świadomi odbiorcy sztuki, którzy być może kiedyś zostaną jej mecenasami. Bogdan Winkiel: Wypełniamy pewną lukę w edukacji dzieci i młodzieży przez szkoły, co czynimy z dużą przyjemnością. Do Leszna przywędrowali w latach 70-tych. Tu zaoferowano im lokum. I tak zostali leszczynianami. Prawie zawsze w galeriach prezentujecie Państwo swoje obrazy razem. Z czego to wynika? Bogdan Winkiel: To jest taka dobra konfiguracja. Żona maluje duże obrazy, ja małe. Żona jest takim wulkanem w malarstwie, jest bardzo ekspresyjna. Ja z kolei precyzyjnie dopracowuję swoje obrazy. W ten sposób nasze prace uzupełniają się wzajemnie. Choć reprezentujemy różne postawy twórcze, to jako małżeństwo jesteśmy zgodną parą. W tak różnorodnym i bogatym życiu macie jeszcze Państwo czas na jakieś osobiste pasje? Bogdan Winkiel: Lubię starocie, choć staram się ograniczać ich zbieranie. W domu traktuję to jako dodatek, nie jako zbieractwo, czy hobby. Mirosława Winkiel: Ale ciągnie go to strasznie. Bogdan Winkiel: W starych przedmiotach fascynuje mnie dobre rzemiosło i ich tajemnica. Rzeźba, mebel, czy porcelana, coś w nich takiego jest, że chce się z nimi obcować. Jest to historia, zawarta w każdym przedmiocie. Ktoś siedział na tym krześle, ktoś jadł przy tym stole, ktoś używał tego dzbanka. W każdym przedmiocie jest dusza. Obcowanie z taką tajemnicą, to jest fascynująca przygoda. Mirosława Winkiel: Moją pasją jest ogród. To on pozwala mi na oderwanie się od pracy i codzienności. Jednocześnie jest dla mnie czasem inspiracją twórczą. Bogdan Winkiel: Ktoś jeszcze musi w tym ogrodzie pracować – podlewanie, pielenie, docinanie... Jakieś plany twórcze, coś Państwo szykujecie dla miłośników Państwa sztuki? Mirosława Winkiel: Zawsze są plany. Jak się systematycznie pracuje, to przez cały czas są pomysły. Ja maluję głównie obrazy abstrakcyjne. Gdy staję przed płótnem, to muszę wiedzieć, co chcę namalować, nawet jeśli to ma być Motywem moich prac jest świat wewnętrzny. Staram się wydobyć z niego formy a następnie ubrać w kolor. Malarstwo jest dla mnie ,,spacerem po ogrodzie przestrzeni wewnętrznej” jak powiedział mój recenzent, i z tym się zgadzam. Bogdan Winkiel: Właśnie mówiłem dzisiaj do żony, że przychodzi moment, kiedy muza wzywa mnie do pracowni. Mam nowe pomysły, myślę trochę zmienić ścieżkę twórczą, wrócić do obrazów o bardziej rozbudowanej metaforyce, malarstwa figuratywnego, gdzie motywem przewodnim jest kobieta, wszechobecna w naszym życiu ,,sprawca wszystkich szlachetnych dokonań mężczyzny”. Zatem na tegorocznych,, Prezentacjach'' w Miejskim Biurze Wystaw Artystycznych będzie można zobaczyć jedynie obrazy żony. Na prace męskiej części małżeństwa Winklów trzeba poczekać? Bogdan Winkiel: Sądzę, że na przyszłe ,,Prezentacje'' tak. Jest szansa, że wtedy coś wystawię. W tym roku pozwoliłem sobie po raz pierwszy nie uczestniczyć. MIROSŁAWA WINKIEL urodziła się w Poniecu. Ukończyła Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Następnie studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu na Wydziale Pedagogicznym. W 1986 uzyskała dyplom. Od początku swej kariery zawodowej zajmuje się edukacją plastyczną dzieci w Lesznie. Oboje małżonkowie uprawiają malarstwo sztalugowe oraz zajmują się grafiką projektową. BOGDAN WINKIEL urodził się w Gnieźnie. Ukończył Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Następnie studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie na Wydziale Grafiki u prof. Włodzimierza Kunze. W 1978 roku uzyskał dyplom. Zamieszkał w Lesznie. Był inicjatorem zorganizowania w Biurze Wystaw Artystycznych w Lesznie pierwszych ,,Prezentacji”, wystawy, która miała na celu prezentowanie dorobku tworzącego się środowiska leszczyńskich artystów plastyków. W tym roku w październiku odbędą się już 19. ,,Prezentacje''. AUTOPROMOCJA / REKLAMA Przedstawiciele handlowi: tel. kom. 698 229 126 tel. kom. 601 911 601 tel. kom. 601 069 997 Centralne Biuro Reklam i Ogłoszeń Eureka ul. Nowy Rynek 33, 64-100 Leszno, tel./fax 65 529 78 34 Warto postawić na nas Reklama w Reporterze leszczyńskim 14 Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. 35 000 EGZEMPLARZY REPORTAŻ Rowerzysty nie dotknąłem... W poniedziałek o godzinie 10.45 Bartek uderzył głową o obity blachą kant gzymsu i w tym momencie jego życie zmieniło się na zawsze Pasja we wspomnieniach To były najgorsze dni: on majaczył o samochodowym wypadku, którego nie było, a lekarze nie byli pewni czy Bartek z tego wyjdzie czy nie. Bartek teraz już wie, co się z nim stało w poniedziałek 24 stycznia 2011 roku o godzinie 10.45. I wie, że skutki tego wydarzenia będzie odczuwał do końca życia. – Wzrok. Najbardziej żałuję wzroku – powtarza. Ze wzrokiem kłopoty miał od dziecka: w prawym oku stwierdzono astygmatyzm (oko widzi zamglone i poprzekrzywiane obrazy, co zaburza wyczucie przestrzeni). Więc lewe oko musiało wystarczyć za oba. I wystarczało. Do tamtego poniedziałku.: – No i skończyło się dobre widzenie – wzdycha chłopak. – Czytam z trudem, bo małe litery zlewają się w jedną plamę. Dostał pouczenie, że popełnił wykroczenie w postaci jazdy rowerem po chodniku Jest jeszcze stracony na zawsze węch, osłabiony smak i tytanowa płytka, która zastąpiła strzaskane w mak kości czaszki nad lewym okiem. I jest jeszcze stracona radość. – Bartek stracił chęć do życia, jest zrezygnowany, mało mówi, jak już to tylko krótkimi słowami – opowiadał po wypadku ojciec chłopaka. – No było coś takiego – przyznaje dziś Bartek. – Kiedy zdałem sobie sprawę, że już mogę nie wsiąść na rower, to lekko nie było. Bo rower był w dotychczasowym życiu Bartka Żarnowskiego bardzo ważnym przedmiotem. Po pierwsze dawał mu zarobić na życie: – Pracowałem w serwisie rowerowym – wyjaśnia. na chodniku, jęczy i mocno krwawi. Podbiega ktoś z przechodniów, mówi, że jest ratownikiem medycznym i udziela pierwszej pomocy. Strażnik jest chyba przerażony, krąży po chodniku i przez radio wzywa karetkę. Po chwili na miejscu pojawiają się też inni strażnicy, by, jak to określą potem, zabezpieczyć teren. Rowerzysta to właśnie Bartosz Żarnowski. Już wtedy, na początku całej Po drugie rower nadawał sens jego młodemu życiu. – Maratony rowerowe to było coś dla czego warto było żyć – Bartek siedzi przy biurku w swoim przyciemnionym pokoju i na chwilę się ożywia. – Zaraz, zaraz, gdzie, tu mam jeszcze medale. Medale są trzy: dwa za ukończenie maraton Klubu „64 sto”, jeden za maraton organizowany przez Klub Orzeł Lipno. – Maratony MTB, to ta dyscyplina, którą uprawia Maja Włoszczowska – opowiada podekscytowany Bartosz. – Taka jazda na maksa po lesie, po kamieniach, po wertepach. Adrenalina. Taka adrenalina to już teraz tylko wspomnienie. Maratony też. Medale leżą na dnie szuflady. Obok ułamanego monitorka od manetki zmiany przerzutek. Ten ułamany monitorek to kolejna pamiątka po tamtym dniu. Różne relacje 24 stycznia 2011 rok. Środek zimy, ale bez śniegu. Bartek wskoczył na rower. Miał jechać z domu na leszczyńskim Zatorzu tylko na chwilę po coś do miasta i zaraz wracać na Zatorze do pracy. Ale nie wrócił. To się stało w drodze powrotnej, na ulicy Słowiańskiej. „To” znamy tylko z relacji świadków. Roman K., emeryt, akurat o tej godzinie, czyli około 10.45, wracał z dworca PKP ulicą Słowiańską w Lesznie. Szedł lewą stroną w kierunku Rynku, chodnikiem, kilka metrów za młodym Strażnikiem Miejskim. Na gorąco, tuż po zdarzeniu Roman K. mówił tak: – W pewnym momencie strażnik szybko przebiegł na drugą stronę ulicy w kierunku jadącego rowerem młodego mężczyzny. Strażnik nic nie mówił, nic nie krzyczał. Mimo że biegł, nie mógł chwycić jadącego rowerzysty. W pewnym momencie pchnął tego rowerzystę w kierunku muru. Rowerzysta natychmiast się przewrócił i uderzył głową w betonowy kant obity blachą. Było słychać mocne uderzenie głowy o ten kant. „Huk” tak powie o tym odgłosie kolejny naoczny świadek, młoda dziewczyna i doda: – Widziałam, że strażnik pchnął rowerzystę na ścianę. Z kolei młody chłopak, uczeń idący do szkoły zeznał, że rowerzysta na widok strażnika przyspieszył, a gdy był na jego wysokości, przewrócił się. Na ulicy Słowiańskiej, przy banku sytuacja jest dramatyczna. Chłopak leży fot. Arkadiusz Jakubowski To był najważniejszy dzień w jego 23letnim życiu, ale on niczego z tego dnia nie pamięta. Ułożył go wprawdzie potem z fragmentów opowiadań innych, ale i tak nie stało się to od razu. Długo nie było wiadomo, czy w ogóle będzie w stanie to zrobić. Mama, która odwiedzała go przez półtora miesiąca w szpitalu była przerażona: – Bartek wciąż powtarzał, że potrącił go samochód, a to była przecież nieprawda – opowiadała. tuż po wypadku czytamy tak: „Z relacji świadka [nie wiadomo którego przyp. red.], który przekazał informacje strażnikom miejskim [!!!] rowerzysta jechał z kierunku Rynku, przejechał przejście dla pieszych, kontynuował jazdę po chodniku, stracił panowanie na widok strażnika miejskiego.” I się przewrócił. Z notatki wynika, że przewrócił się sam. Strażnik Przemysław W. także złożył zeznania: – Zauważyłem rowerzystę, który stwarzał niebezpieczeństwo. Jakieś auto hamowało z piskiem opon, bo ten rowerzysta przejechał przez przejście dla pieszych. Mając z nim kontakt wzrokowy lewą ręką dałem znak do zatrzymania. Nie zrobił tego, tylko stanął na pedały i przyspieszył. Próbując mnie ominąć, uderzył z impetem w narożnik muru. Rowerzysty nie dotknąłem żadną moją częścią ciała. Lekarze na bloku operacyjnym walczą o życie Bartosza. Chłopak ma bardzo rozległy uraz czaszkowo-mózgowy, stłuczenie mózgu, złamany mostek. W szpitalu spędzi półtora miesiąca. Bartek ma uszkodzone lewe oko, stracił węch i smak. Po wypadku traci też pracę, kontakt z kolegami, popada w depresję. Niedługo po wyjściu ze szpitala dostaje wezwanie do siedziby Straży Miejskiej. Otrzymuje pouczenie, że popełnił wykroczenie w postaci jazdy rowerem po chodniku. Robiony w pirata Bartek Żarnowski musiał zrezygnować ze swojej rowerowej pasji sprawy kilka faktów jest niezaprzeczalnych. Na pewno Bartek jechał deptakiem, potem przejechał aleję Krasińskiego i wjechał na chodnik wzdłuż ulicy Słowiańskiej. Na pewno nie miał kasku. Na pewno jest bardzo ciężko ranny. – Chłopak był przytomny – zezna jeden ze strażników zabezpieczających miejsce wypadku. – Krzyczał: Co mi zrobiliście? Nic nie widzę. Co z moimi oczami? Ktoś mu powiedział, że uderzył w ścianę. A on: Nie pierd....., w jaką ścianę? Przemek był bardzo przejęty. Wezwanie po wyjściu ze szpitala Przemek to Przemysław W., strażnik, który usiłował zatrzymać rowerzystę. Sytuacja wydaje się jasna, przynajmniej tak wynika z zeznań świadków. Jednak w policyjnej notatce sporządzonej Tymczasem w sądzie rusza proces strażnika Przemysława W., któremu postawiono zarzut nieumyślnego przekroczenia uprawnień i spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Przemysław W. nie przyznaje się. Linia obrony jest klarowna: wina za zdarzenie leży po stronie Bartosza. Obrona przedstawia na to dowody (pośrednie): informację o tym, że Bartosz półtora roku przed zdarzeniem miał sprawę za jazdę rowerem pod wpływem alkoholu. Na sali rozpraw pojawiają się też jeszcze zdjęcia z Naszej Klasy. Widać na nich Bartka wykonującego jakieś ewolucje na rowerze: – Robili ze mnie pirata drogowego – chłopak wciąż jest rozgoryczony. Na dodatek kluczowy świadek, emeryt Roman K., w kolejnych zeznaniach jest jakby już mniej kategoryczny. – Strażnik biegł za nim i nie mógł go złapać. Pchnął plecak lub siodełko. To wyglądało, jakby chciał go chwycić, ale nie dal rady. To wyglądało jakby pchnięcie było przypadkowe. Sąd w pierwszej instancji nie ma jed- nak wątpliwości co do winy Przemysława W. Skazuje go na 8 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata i zasądza 20.000 zł zadośćuczynienia dla Bartosza. Od wyroku apelację składa prokuratur, który żądał pozbawienia Przemysława W. prawa wykonywania zawodu strażnika miejskiego. W apelacji prokurator pisze o „znacznej dysproporcji” między reakcją oskarżonego a przewinieniem popełnionym przez rowerzystę. – Strażnik nadgorliwie dążył do zatrzymania za wszelką cenę – pisze prokurator. Apeluje też jednak obrona. Dla niej Przemysław W. jest niewinny, bo przecież rowerzysta stwarzał zagrożenie dla innych. Sądowa sprawa ostatecznie kończy się półtora roku po wypadku, w lipcu 2012 roku. Sąd Okręgowy w Poznaniu po rozpatrzeniu apelacji utrzymał wyrok w mocy. W uzasadnieniu napisał między innymi, że zagrożenie dla innych nie było wielkie. Na nagraniach z kamer monitoringu widać, że 24 stycznia 2011 roku, około godziny 10.45 ruch na chodniku na ul. Słowiańskiej w Lesznie był niewielki. Sąd Okręgowy też nie miał wątpliwości, że jednak strażnik pchnął rowerzystę. – Przemysław W. decydując się na siłowe zatrzymanie rowerzysty przekroczył swoje uprawnienia. W tej sytuacji powinien był przewidzieć konsekwencje. Zakazu wykonywania zawodu sąd jednak nie orzekł: jednorazowy błąd, zła interwencja nie dyskwalifikuje Przemysława W. z wykonywanego do tej pory zawodu. Wyrok jest prawomocny. Dla Bartosza Żarnowskiego ta sprawa nie skończy się właściwie nigdy. – Przemysława W. spotkałem po tym wszystkim raz na Rynku, był na patrolu – mówi Bartek. – Rozmawialiśmy o rozłożeniu zadośćuczynienia na raty. Zgodziłem się. Słowo przepraszam nie padło. Ale teraz już żalu nie mam. Co to zmieni? Czasu nie cofnę. O maratonach mowy nie ma. Na rower wprawdzie znowu wsiada, ale rzadko. Tak sobie, że pojeździć, „lajtowo”, mówi. Jeździ na tym samym rowerze, na którym miał wypadek. To przedziwne, bo on ledwie uszedł z życiem, a rowerowi właściwie nic się nie stało. Trochę uszkodzona felga i ten ułamany monitorek od manetki. ARKADIUSZ JAKUBOWSKI SPORT 35 000 EGZEMPLARZY Nr 3 15 4 października - 17 października 2012 r. Rozpoczynamy odbudowę kluczowych zawodniczek. Mamy też rezerwy CCC Polkowice oraz AZS Gorzów, w szeregach których zagra wiele zawodniczek mających za sobą grę w PLKK. Rozmowa z Krzysztofem Zajcem, nowym trenerem koszykarek MKS „Tęcza Leszno” W regionie głośno było o sukcesie koszykarskiego zespołu ze Wschowy, który wprowadził pan do II ligi. Co złożyło się na ten sukces? W klubie panowała bardzo fajna atmosfera. Mimo że przyjąłem zespół w trakcie sezonu, udało się stworzyć kolektyw. To z kolei zaowocowało sukcesem w postaci historycznego awan- gach, czego odzwierciedleniem była coraz lepsza gra w trakcie sezonu. Przy okazji chciałbym serdecznie pozdrowić WSTK z prezesem na czele i życzyć im dalszych sukcesów. Dlaczego zdecydował się pan na przejście do Tęczy Leszno? O przejściu do Leszna zdecydował fakt, w którym kilka lat temu zaczęła się moja trenerska przygoda. Jak w tej chwili prezentuje się sytuacja kadrowa Tęczy? Tęczę opuściły wszystkie kluczowe zawodniczki. Właściwie tylko Dagmara Moszak i Żaneta Kubicka miały małe epizody w Ekstraklasie. Zespół, który udało się stworzyć, złożony jest z bardzo młodych dziewczyn, w większości z zerowym doświadczeniem w seniorskich rozgrywkach. Najważniejsze, że mamy dwanaście dziewcząt i rozpoczynamy odbudowę. Tęcza wystąpi w I lidze B. Jeśli dobrze rozumiem, to jest odpowiednik II ligi? Dokładnie tak. Ze względu na duże zamieszanie z rozgrywkami PLKK, liga ta stała się całkiem mocna. Jako przy- W treningach uczestniczą dwie doświadczone, znane w Lesznie koszykarki. Zasilą szeregi zespołu? Od pewnego czasu trenują z nami Agnieszka Król i Edzia Krysiewicz, które od kilku sezonów nie grały w koszykówkę. Agnieszka już zadeklarowała, że pomoże nam w lidze. Co do Edzi, to ciągle niewiadoma. Na pewno ten zespół potrzebuje doświadczenia i men- fot. Daniel Nowak REKLAMA su do II ligi. Zespół składał się w większości z zawodników z zewnątrz, co na pewno nie ułatwiało pracy. Zawodnicy dojeżdżali z Głogowa, Leszna, czy Sławy. Potrafili się jednak zmotywować i regularnie uczestniczyć w trenin- że tutaj pracuję, mieszkam i moje życie głęboko związane jest z Lesznem. Mam możliwość prowadzenia klasy koszykarskiej dziewcząt w jednym z leszczyńskich gimnazjów. Nie bez znaczenia jest, iż wracam do klubu, kład podam Swarzędz – zespół, który utrzymał się w I lidze, ale ze względów formalnych nie mógł tam pozostać. Odra Brzeg – PLKK podobnie jak Tęcza opuściła ze względów ekonomicznych, zatrzymując przy tym kilka talnego lidera, dlatego bardzo na nie liczymy. Najważniejsze, że mamy dwanaście dziewcząt i rozpoczynamy odbudowę Jakie cele stawiacie przed sobą? Biorąc pod uwagę naszą sytuację personalną i doświadczenie innych drużyn, na pewno nie należymy do faworytów. Zespół jest bardzo młody, dlatego liczę na ciągłe postępy indywidualne i zespołowe. W klubie mamy kilka grup młodzieżowych, z utalentowanymi dziewczętami i plan na najbliższe lata to stopniowe wprowadzenie tych dziewczynek do gry w pierwszym w zespole. Chcemy doprowadzić do awansu sportowego w oparciu o wychowanki. Rozmawiał DANIEL NOWAK 16 Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. Współczesny gabinet okulistyczny coraz bardziej przypomina laboratorium NASA. Do lamusa odeszły ciężkie oprawki, szkła próbne i wisząca tablica ze wskaźnikiem i cyframi. Zastąpiły je urządzenia o trudnych do wymówienia przez laika nazwach, które nie tylko dobiorą nam okulary, ale jeszcze udowodnią, że w nowych widzimy znacznie lepiej. – To prawda, komputery bardzo nam pomagają – mówi doktor Aldona Stodolska, specjalista chorób oczu, właścicielka Gabinetu Okulistycznego i Salonu Optycznego VITA w Lesznie. – Ale komputery same nie leczą. Wciąż najważniejsza jest fachowa lekarska wiedza. Zdając się tylko na wyniki pokazywane przez maszynę, można narobić szkody pacjentowi. Przyszedł do mnie dzisiaj pan, któremu komputer „zapisał” okulary minus półtora, ale po dokładniejszym badaniu okazało się, że pacjent lepiej widzi w „jedynkach”. Jeszcze większe rozbieżności są w przypadku dzieci. Oko dziecka ma bardzo dużą zdolność akomodacji. To powoduje, że w momencie komputerowego badania dziecko widzi doskonale. A potem okazuje się, że tak naprawdę ma wadę plus pięć. Komputerowe badanie wzroku wykonywane dzieciom bez podania kropli jest nieporozumieniem, a jego wyniki REKLAMA Dzięki nowoczesnym urządzeniom okuliści mogą lepiej dobrać okulary pacjentom i szybciej wykryć niebezpieczne choroby oczu fot. Grzegorz Włudarczyk Rzut oka w głąb oka Doktor Aldona Stodolska przy foropterze automatycznym połączonym z autokeratorefraktometrem są kompletnie niewiarygodne. Czy to znaczy, że komputery są nieprzydatne? Nie, są bardzo przydatne, ale wyniki muszą być weryfikowane przez okulistę. Dopiero połączenie nowoczesnej techniki i lekarskiej wiedzy daje pełne efekty. – Możliwości nowoczesnych urządzeń są niesamowite – mówi doktor Stodolska. – Jeszcze kilkanaście lat temu trudno było sobie wyobrazić, że nastąpi tak wielki postęp technologiczny, który wyprze tradycyjne badania. Najlepszym przykładem jest foropter automatyczny połączony z autokeratorefraktometrem. Ten zestaw umożliwia naprawdę bardzo precyzyjne dobranie okularów. PROMOCJA 35 000 EGZEMPLARZY Tradycyjny dobór okularów odbywa się metodą prób i błędów: lekarz zakłada pacjentowi próbne, metalowe oprawki i zmienia soczewki pytając: „Widzi pan, pani lepiej?” Często pacjent nie wie co właściwie odpowiedzieć, bo już zapomniał, jak widział przed kilku sekundami w poprzednich próbnych soczewkach. Nowoczesne urządzenia te niedogodności eliminują. – Pacjent patrzy tylko w „kolorowy obrazek” autokeratorefraktometru i urządzenie określa wadę wzroku – tłumaczy doktor A. Stodolska. – Potem, po zweryfikowaniu przeze mnie wyniku, foropter dobiera soczewki. Zmiana soczewek odbywa się w ułamku sekun- dy, w czasie gdy pacjent nieprzerwanie patrzy w wizjery maszyny i odczytuje litery na monitorze LCD. Dzięki temu może natychmiast i bez wahania określić, kiedy widzi lepiej. Ten zestaw mogę jeszcze podłączyć do dioptriomierza. Wówczas na tej samej zasadzie pacjent może od razu porównać, czy w nowych okularach widzi lepiej niż w starych. Nowoczesne urządzenia wykorzystywane są też w skutecznej wczesnej diagnostyce bardzo niebezpiecznych chorób oczu. Urządzenie zwane OCT (optyczna tomografia koherentna) wykonuje tomografię plamki, siatkówki i nerwu wzrokowego. Wynik to trójwymiarowy obraz naszego oka. – To badanie wykorzystywane jest we wczesnej diagnostyce jaskry czy chorób plamki żółtej, między innymi AMD czyli starczego zwyrodnienia plamki – tłumaczy dr A. Stodolska. Jaskra jest jedną z głównym przyczyn nieodwracalnej ślepoty w krajach wysoko rozwiniętych. Tradycyjne rozpoznanie tej choroby opierało się na pomiarze ciśnienia wewnątrzgałkowego, badaniu pola widzenia i tarczy nerwu wzrokowego. Badania te są mało obiektywne i mało wiarygodne. OCT natomiast mierzy grubość warstwy włókien nerwu wzrokowego pacjenta (jaskra to nic innego jak powolny zanik nerwu wzrokowego) i porównuje wynik ze średnim wynikiem w danej populacji wiekowej. OCT jest obiektywne i wcześnie stawia trafną diagnozę. OCT umożliwia też wczesną diagnostykę AMD, czyli starczego zwyrodnienia plamki żółtej, która odpowiada za centralne najostrzejsze widzenie. Tradycyjne badanie pozwala wykryć AMD, gdy jest ono już w bardzo zaawansowanym, trudnym do zatrzymania stadium. – OCT umożliwia sprawdzenie tego, co się dzieje w warstwach głębokich siatkówki – mówi dr A. Stodolska. – Aparat wykonuje skany siatkówki i dzięki temu można prześledzić każdą z jej 10 warstw. Tylko w badaniu OCT widoczne są takie patologie jak: druzy suche, odwarstwienie nabłonka barwnikowego, otwory plamki żółtej, obecność płynu śródsiatkówkowego. Mogę dzięki temu wcześnie zdiagnozować AMD i, co bardzo istotne, określić jego postać: czy to postać mokra czy sucha. Postać mokra jest bardzo niebezpieczna, bo prowadzi do utraty wzroku. Odpowiednio wcześnie wykryte AMD w postaci mokrej może być leczone. JAN BOROWIAK ROLNICTWO Nr 3 35 000 EGZEMPLARZY 17 4 października - 17 października 2012 r. Gdy rolnik się bawi Ponad 130 tysięcy zwiedzających, 740 wystawców, tysiące ton sprzętu i jeden cel, aby polskie rolnictwo stawało się coraz bardziej dochodowe i nowoczesne Kilka kroków i zmiana klimatu. Na pierwszym planie ławeczka, a za nią w towarzystwie dwóch długonogich piękności Pietrek, czyli Piotr Pręgowski. Dowcip rodem z serialu,, Ranczo'' dominuje, choć nie tylko. Popularny aktor zaproszony przez Top Agrar Polska zabawia publiczność także kabaretowymi piosenkami. Pręgowski to nie jedyny celebryta, który tego dnia gości na Agro Show. Poszukiwacze sław nie przegapili Kevina Aistona, angielskiego strażaka i bohatera licznych polskich programów telewizyjnych i radiowych. Tym razem Kevin wcielił się w rolę kucharza i z właściwą sobie werwą przekonuje do polskiego jedzenia, czyli tradycyjnego schabowego. - Ciekawe, czy sam też jada te nasze Gdy decyduje precyzja Gdy trzeba coś zasiać Przy wejściu na stoisko Zakładów Mięsnych BM Kobylin dziewczyny w kowbojskich kapeluszach rozdają ulotki i gadżety. Podobnie jest u sąsiadów, Polskiego Koncernu Mięsnego Duda. W tej alejce takich firm jest sporo, więc nadarza się okazja na skorzystanie z konkretnego poczęstunku. Bardziej jarsko jest na stoisku Danko, gdzie fachowcy przekonują, że warto inwestować w wysokiej jakości materiał siewny. – Odmiany zbóż z najwyższej półki dają też najwyższe plony, a co zatem idzie, najwyższe dochody – prezentujący jedną z odmian sięga do pojemnika ze zbożem. Dorodne ziarna przelatują przez palce i wpadają z powrotem. – No tak, ale ta cena – wzdycha jeden z rolników, a inni zgodnie kiwają głowami. – Trzeba patrzeć inaczej – odpowiada przedstawiciel Danko. – Cena za ziarno wskazuje na to, jak wysokiej jest ono klasy. Zanosi się na dłuższą dyskusję. Czas wracać na główną aleję, przy której już z daleka zielenią się maszyny marki Na 90 hektarach byłego lotniska wojskowego w Bednarach pod Poznaniem odbyło się Agro Show. Jon Deere. Zielony, to firmowy kolor. Tu wszystko jest zielone – traktory, koszulki hostes i wielkie kombajny. – Kabina jest klimatyzowana, posiada lodówkę, funkcje maszyny są w pełni zautomatyzowane – wymienia jednym tchem zalety maszyny przedstawiciel firmy. Można się jeszcze dowiedzieć, że oglądany egzemplarz posiada zaawansowane elektroniczne opcje rozrywkowe uprzyjemniające pracę w polu podczas żniw. Rolnicy oglądają, podziwiają i komentują. – Kiedyś wstawiło się dwie dmuchawy od dużego fiata i taka klima była. A teraz patrz, nawet rozrywkę będziesz miał oryginalną – wybuchają śmiechem i przechodzą dalej. fot. Archiwum / PIGMiUR Tłum płynie dalej. Na horyzoncie kawałek pola, a na nim trwa pokaz pracy maszyn. Jednocześnie jeździ tu kilka ciągników z pługami, opryskiwaczami, ładowarkami i innymi lśniącymi nowością cudami. Widzowie obserwują nie tylko ich pracę, ale także umiejętności kierujących nimi ludzi. Szczególnie w przypadku ładowarek teleskopowych i ładowaczy czołowych ma to duże znaczenie. Precyzja, szybkość i umiejętności operatorów sprawiają, że urządzenia poruszają się niczym dobrze wyszkolona grupa tańca współczesnego. To już nie pokaz, to prawdziwe widowisko z maszynami w roli głównej. Kolejne elementy tego show wzbudzają głośny podziw zgromadzonych. – Dobrzy są, nie ma co – słychać wokół. – Jak byś ty tak ćwiczył, jak oni przed tą wystawą, to też byś tak smykał – przekonuje swoich kolegów młody człowiek. Gdy jest sukces Ten rok, pod względem wzrostu sprzedaży maszyn, urządzeń i materiałów do produkcji rolnej może być jeszcze lepszy, niż poprzedni. Choć i tak 2011 był bardzo dobry. – Był duży popyt nie tylko na ciągniki, ale także na inne maszyny – potwierdziła podczas konferencji prasowej kończącej trzeci dzień wystawy Aleksandra Gralik, prezes Polskiej Izby Gospodarczej Maszyn i Urządzeń Rolniczych, organizatora Agro Show. – W tej chwili jeszcze trudno oszacować jak wysoki będzie wzrost w stosunku do roku poprzedniego, ale faktycznie sprzedaż może być rekordowa. Czy będzie tak nadal? Wiele zależy od tego, czy do kieszeni rolników będą nadal płynęły pieniądze na modernizację gospodarstw i produkcji, głów- fot. Archiwum / PIGMiUR Gdy aktor śpiewa schabowe ? – zastanawiają się trzy odświętnie ubrane panie, które właśnie zatrzymały się przy stoisku Kevina. Jak na zamówienie z głośników pada odpowiedź. – Jak tylko przyjechałem do Polski, to polubiłem schabowe. Naprawdę są ok – przekonuje Kevin i kontynuuje swój kuchenny show. fot. Archiwum / PIGMiUR Na 90 hektarach byłego lotniska wojskowego w Bednarach pod Poznaniem odbyło się Agro Show, największa w Europie wystawa rolnicza pod gołym niebem. Mocne rockowe akordy i sztuczna mgła, która na chwilę tajemniczo otula kolosa. Po chwili muzyka się rozwija, a z ziemi strzelają skrzące się race. Kolos drgnął. Mijają kolejne sekundy i muzyka nieco łagodnieje. Kolos daje pierwsze oznaki życia. Słychać zaskakująco cichy szum silnika, a gdzieś tam na samej górze zabłysły reflektory. Kolos się obudził. – Witamy państwa na pokazie największej, czternastorzędowej sieczkarni – przed kolosem pojawia się przedstawiciel firmy Agromix, na stoisku której trwa właśnie pokaz tego super nowoczesnego sprzętu. W kabinie ogromnej sieczkarni siedzi młody mężczyzna i joystikiem uruchamia kolejne części kolosa. – Ale maszyna – słychać szmer podziwu tych rolników, którzy zwabieni wcześniejszymi zapowiedziami pojawili się na pokazie. – To nasze pole kukurydzy to by machnął na cztery razy i byłoby po robocie. Na taką maszynę potrzeba ziemi, żeby miała co robić. Niedaleko stoją tacy, co chyba ziemi mają trochę więcej. – Czy warto kupić taką maszynę ? – zastanawia się zagadnięty mężczyzna. – Warto, jeśli ma się odpowiednio duży areał i stawia się na jakość zbierania plonów. Z tego, co do tej pory się zorientowałem, to ta sieczkarnia ma wiele zalet, ale oczywiście warto porównać ją z produktami innych firm. Pokaz dobiega końca. Część rolników zostaje, aby zobaczyć inne maszyny, inny ruszają dalej. nie z Unii Europejskiej. – Należy się spodziewać mniejszego finansowania ze strony Unii, czy państwa. Ale rolnictwo już nabrało rozpędu – stwierdził podczas tej samej konferencji Józef Dworakowski, wiceprezes PIGMiUR. – To jest nadal chłonny rynek. Potrzeba jeszcze wielu lat, aby wymienić te wszystkie ciągniki z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Banki o tym wiedzą. Wiedzą też, że w sektorze rolniczym mają najmniej strat, bo rolnik w zębach przyniesie pożyczone pieniądze, byle mu komornik ziemi nie zabrał. JOANNA BIAŁA 18 Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. 35 000 EGZEMPLARZY MOTORYZACJA fot. TMP Japońskie ferrari Toyota powraca do sportowej tradycji. I to w najbardziej klasycznym stylu: dwulitrowy silnik z przodu (boxer!), napęd tylni, moc 200 KM i nareszcie wyrazista, rasowa stylistyka. Auto, którego na ulicy trudno nie zauważyć, jednym słowem - Toyota GT86 Magiczne 86 Oznaczenie auta literami GT można zinterpretować jako Gran Turismo. Jednak ideą konstruktorów było stylistyczne nawiązanie do sportowego modelu GT2000 z roku 1965, natomiast cyfry 86 są nostalgicznym wspomnieniem o dwie dekaty później produkowanej Corolli Levin AE86. Zbiegiem okoliczności dokumentacja projektowa najnowszej Toyoty też nosiła numer 86. Na dokładkę: skoki przeciwsobnych tłoków, średnice cylindrów, nawet końcówki rur wydechowych również mają średnicę 86 mm. Magia cyfr. Waleczne serce Zastosowanie wolnossącego, a więc nieprzeciążonego, czyli trwałego silnika typu boxer z wysuniętą do przodu skrzynią biegów oraz napędu na tylną oś dało wiele pozytywnych efektów. Przede wszystkim, pozwoliło obniżyć środek ciężkości do zaledwie 46 cm nad jezdnią i wzorcowo rozłożyć masę: 53% na przód i 47% na tył. Taka proporcja zapewnia doskonałą trakcję i wyczucie układu kierowniczego. W stosunku do jednostek rzędowych i widlastych uzyskano większą ilość miejsca z przodu kabiny, głównie na nogi. Dzięki temu projektanci mogli opracować nadwozie bardzo zwarte, zgrabne, a przy tym dość pojemne, jak na „sportowca” o długości 424 cm, szerokości 177 cm, wysokości 128 cm i rozstawie osi 257 cm. Bagażnik pomieści 243 l. Dla uzyskania dużej sztywności nadwozia użyto blach o podwyższonej wytrzymałości stali, jednak auto waży tylko 1240 kg, a więc dużo mniej, niż większość kompaktów. O dobrej robocie speców od aerodynamiki świadczy współczynnik oporu powietrza równy 0,27, co przy tej pojemności i osiągach (7,5 sek. do „setki” i pręd. maksymalnej 226 km/godz) przekłada się na relatywnie umiarkowane zużycie paliwa, średnio 7,1 l/100 km. podczas dynamicznej jazdy szybciej odczytamy dane z cyfrowego wyświetlacza. Chwała projektantom za duże i doskonale wykrojone lusterka boczne. Szkoda tylko, że nad siedzeniem pasażera brakuje rączki w podsufitce. imadło trzyma w zakrętach, a w rękach dzierżymy najmniejsze koło sterownicze, jakie kiedykolwiek Toyota wyprodukowała o średnicy zaledwie 36,5 cm. I nikomu nie trzeba tłumaczyć, że 17-calowe koła i szero- Piękna i... Wnętrze dalekie od spartańskiego wystroju sportowych coupe zaskakuje elegancją. Dla uzyskania dużej sztywności nadwozia użyto blach o podwyższonej wytrzymałości stali Nawiewy są jak w Porsche, starter na przycisk, a wygodne w obsłudze, duże klawisze przełączników stylistycznie nawiązują do lat 60-ych ubiegłego wieku. Z wysokiej jakości materiałów wykonano deskę rozdzielczą, gustownie dobrano kolorystykę tapicerki. Czerń stonowano matową czerwienią skóry i obszyć. Praktycznym rozwiązaniem jest podwójnie wyświetlana prędkość. Tradycyjnie na białym cyferblacie, jednak oszczędzić (w porównaniu do manualnej skrzyni) prawie litr benzyny na 100 km. Jednak moim, skromnym zdaniem prawdziwa frajda i wyrafinowana radość jazdy zaczyna się po przejściu na preselekcyjną zmianę biegów, „łopatkami” lub dźwignią. Szybka, ale bezpieczna fot. TMP Jest kolejnym przykładem udanej współpracy z Subaru, a ciekawostką, że do sukcesu nowej Toyoty przyczynił się wnuk założyciela firmy, obecny prezes koncernu – Akio Toyoda, który brał czynny udział w testowaniu prototypów, m.in. na niemieckim torze wyścigowym Nürburgring. Praktycznym rozwiązaniem jest podwójnie wyświetlana prędkość. Tradycyjnie na białym cyferblacie. … bestia Tyle teorii. A jak to w praktyce jeździ? Adekwatnie określił to Jacek Mikołajczak po dziennikarskiej prezentacji na ławickim torze Poznań – Klei się do podłoża, jak naleśnik do patelni. Z autopsji dodam, że GT 86 nie traci precyzji prowadzenia także na leszczyńskich drogach. Tyle, że siedzi się niżej niż w Porsche Cayman, fotel jak kie opony 225 o profilu zaledwie 45 „nie lubią” wybojów. Posiłkując się kulinarną terminologią leszczyńskiego dealera jazda GT86 dwojako „smakuje”. Subtelnie w automatycznym trybie pracy skrzyni biegów, co z pewnością urzeknie większość pań. Tym bardziej, że Toyota chwali się, że jest to najsprawniejszy automat na świecie zmieniający biegi z szybkością 0,2 sek. i pozwalający za- Spragnieni jeszcze większych wrażeń mogą wybrać tryb sportowy. Albo odłączyć systemy kontroli trakcji i stabilności, żeby zakosztować uroków driftingu, czego jednak na drogach publicznych absolutnie nie polecamy. Auto tylko z ręczną skrzynią jest tańsze o 7.000 zł, kosztuje 129.900 zł. W tej cenie otrzymamy jednak full wypas: automatyczną, dwustrefową klimatyzację, 6 airbagów, błyskawiczną możliwość adaptacji do jazdy sportowej lub na śliskiej nawierzchni, światła LED do jazdy dziennej, tempomat, dotykowy system mulitmedialny z 7calową nawigacją, bezkluczykowe otwieranie i zamykanie pojazdu. Drogo? Relatywnie tanio, bo konkurenci oferujący podobne osiągi oraz komfort są dużo drożsi. I przyznaję, że dawno nie udało mi się zatrzymać auta na tak krótkim odcinku drogi. Totalnie zaś urzekło mnie dziś rzadko już spotykane brzmienie: rasowy pomruk klasycznego boxera. Można go słuchać, słuchać i słuchać, jak opisał to Tetmajer ... Mów do mnie jeszcze, każde twoje słowo w mym sercu wywołuje dreszcze, mów do mnie jeszcze. ZBIGNIEW KORONA KUCHNIA 35 000 EGZEMPLARZY Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. 19 Dogadają się także z proboszczem, strażą pożarną, a nawet policją. Ale dopiero gdy staną przy kuchni, to dosłownie wszystkich rzucają na kolana. Bo kto tak gotuje, jak kobiety z KGW! Nawet najsłynniejsi dyktatorzy telewizyjnego świata kuchni twierdzą, że aby poznać dawne i współczesne smaki jakiegoś regionu, to najlepiej zwrócić się do nich – kobiet z Kół Gospodyń Wiejskich. To prawdziwa skarbnica tego, czym kiedyś karmiono Polaków, i tego, po co w tej chwili najchętniej sięgamy. Nie dość, że karmią tym, co wyrosło na polach, w przydomowych ogródkach i sadach, to jeszcze same wymyślają nowe wersje starych potraw. Z jednej strony trzymają się przepisów przekazywanych z matki na córkę, z drugiej z chęcią korzystają z nowoczesnej techniki przyrządzania posiłków i komponowania smaków. Wymieniają się pomysłami, radami i doświadczeniami i pewnie dlatego za każdym razem, gdy kobiety z KGW zapraszają na degustację swoich potraw, nikt nie odmawia. – A te ogórki, to w jakiej zalewie – dopytują dwie kobiety w średnim wieku, które właśnie zatrzymały się przy stoisku Koła Gospodyń Wiejskich z Chojna. Na odpowiedź trzeba trochę poczekać, bo chętnych do spróbowania tego, co na Regionalne Targi Agroturystyczne w Gołaszynie przygotowały panie z Chojna, jest tak wielu, że trudno dopchać się do zastawionego słoikami i butelkami stołu. Tym razem Wielkopolski Ośrodek Doradztwa Rolniczego poprosił, aby członkinie kół KGW z regionu zaprezentowały przede wszystkim przetwory na zimę. Panie z Chojna dwoją się i troją, aby każdego, kto zatrzyma się przy nich poczęstować choć jedną z wersji ogórkowych smakołyków. Jedne są kiszone, inne w zalewie. Jedne są bardziej słodkie, inne pikantne. Jedne ze skórką, inne bez. Zresztą na sąsiednich stoiskach można spróbować jeszcze innych wersji ogórkowego szaleństwa – w pomidorach, w zalewie curry, z papryką, gotowane, kiszone, w plastrach, płatach.... – wymieniać można bez końca. Podobnie jest z buraczkami, marynowaną papryką i cebulką, pomidorowymi przecierami, sałatkami z kapusty. Są też przetwory z mniej tradycyjnych warzyw. – Polecam patisony – zachęca Małgorzata Łakomy z Koła Gospodyń Wiejskich w Pomocnie. – W rodzinie przyjęło się, że to są ,,Korbole Małgosi''. Patison to jedna z odmian warzyw dyniowatych, czyli w Wielkopolsce korboli. Patisony w zalewie to wyśmienita zakąska . Mogą również stanowić bazę sałatki. Teraz jesienią warto jednak sięgnąć także po białe patisony, które można gotować i podawać podobnie jak kalafiory. Są bardzo smaczne. Gospodynie do Gołaszyna przywiozły także smakołyki z owoców – dżemy, powidła, galaretki, soki. Wiele z nich, to przetwory z letnich owoców, ale są także i takie, które można zrobić jeszcze teraz. Na przykład gęsty dżem z jabłek. Jak przekonują panie z Koła Gospodyń Wiejskich z Włoszakowic, najsmaczniejszy jest ten smażony z samych owoców bez dodatku cukru w garnku o grubym dnie. Można jednak także dosłodzić, jeśli ktoś preferuje taki smak, albo dodać na przykład wanilii, czy cynamonu. Jeśli nie jabłkowy, to może z dyni. – Ja robię z dyni i pomarańczy z dodatkiem imbiru – wyjaśnia Danuta Walkowiak z Koła Gospodyń Wiejskich z Wilkowic. – Jest gęsty, ma piękny kolor i oryginalny smak. KAROLINA DWORAKOWSKA – MATUSZEWSKA Członkinie Koła Gospodyń Wiejskich z Chojna przygotowały też coś na ciepło - sos słodko - kwaśny fot. Archiwum Jak trzeba, to dożynki zorganizują, albo przygotują świąteczne paczki dla dzieci. Wójta czy burmistrza tak podejdą, że ten plac zabaw postawi albo świetlicę wyremontuje fot. Archiwum Gospodynie gotują wspaniale Korbole Małgosi KGW Pomocno Nalewka z pigwy – KGW Sowy Składniki: żółte patisony, cebula, papryka, cukinia, marchew, gorczyca Zalewa: 1 szklanka octu, 5 szklanek wody, 1 szklanka cukru 1 łyżka soli, liść selera, ziele angielskie, liście laurowe kolendra Przygotowanie: Marchew umyć, obrać, wrzucić do garnka z wrzącą wodą i krótko gotować, aby lekko zmiękła. Pozostałe warzywa umyć i obrać. W przypadku patisonów, cukini i papryki usunąć gniazda nasienne. Najwięcej powinno być patisonów, pozostałe warzywa powinny stanowić urozmaicenie. Patisony pokroić w ćwiartki, paprykę i cukinię w kostkę, marchew i cebulę w plastry. Na dno umytych i wyparzonych słoików włożyć liść selera i wrzucić kilka ziaren gorczycy. Następnie wkładać warstwami pokrojone warzywa. Przykryć liściem selera. Zalewę najlepiej przygotować poprzedniego dnia lub kilka godzin wcześniej. Do garnka wlewamy szklankę octu i 5 szklanek wody. Do tego dodajemy szklankę cukru, łyżkę soli oraz przyprawy: liście laurowe, ziele angielskie i kolendrę. Wymieszać, zagotować i odstawić, aby ostygło. Zalewą zalać słoiki z warzywami. Następnie zakręcić słoiki i krótko zagotować. Uwaga! Należy pilnować, aby warzywa nie były rozgotowane. Składniki: pigwy, 1/2 kg cukru, spirytus Przygotowanie: Przygotować słój o pojemności 2 litrów. Pigwy umyć, obrać ze skóry, wydrążyć, pokroić w kawałki. Pokrojoną pigwę wrzuć do słoja i zasypać cukrem. Odstawić na 48 godzin. Uwaga! Od czasu do czasu należy lekko wstrząsnąć słoikiem, aby przemieszać pigwę z cukrem. Po 48 godzinach zalać do pełna spirytusem. Pozostawić na dwa miesiące. (W tym czasie także należy od czasu do czasu lekko wstrząsnąć słojem). Po upływie dwóch miesięcy zalać alkohol do czystej butelki. Nalewka z pigwy gotowa. Pozostałe owoce przełożyć do mniejszych słoików – można je wykorzystywać do ciast, deserów lub innych dań. Domowy ocet jabłkowy KGW Gołaszyn Powidła dyniowo - pomarańczowe KGW Wilkowice fot. Archiwum Koło Gospodyń Wiejskich z Pomocna postawiło nie tylko na smak potraw, ale także na własny wizerunek Składniki: 1 kg dyni, 1 pomarańcze, 8 łyżek cukru 1/2 łyżki imbiru, 1 cytryna Przygotowanie: Powidła należy smażyć w garnku o grubym dnie. Na jego dno wlać osiem łyżek wody. Dynię obrać ze skóry, usunąć nasiona i pokroić w kostkę. Pomarańczo dobrze umyć, otrzeć jego skórkę, miąższ pokroić w ćwiartki. Dynię i pomarańczę wrzucić do garnka i rozgotować. Dodać sok z jednej cytryny, cukier oraz imbir. Wymieszać i smażyć aż powidła zrobią się gęste. Gorące przełożyć do słoików. W Sowach panie z Koła Gospodyń Wiejskich robią nalewki, w tym z pigwy Redaktor naczelny: Arkadiusz Jakubowski Adres redakcji: ul. Leszczyńskich 52 (wejście od ul. J. Poplińskiego) 64-100 Leszno, tel. 65 521 01 83, 603 915 116 Reporter leszczyński: Wydawca: Agencja Promocyjna Ajak Arkadiusz Jakubowski, ul. Dąbrówki 4, 64-100 Leszno Druk: Polskapresse Oddział Poligrafia Drukarnia Poznań, ul. Malwowa 158, 60-175 Poznań, Reklamy i ogłoszenia: [email protected] ISSN: 2299-4777 Za treść reklam i głoszeń redakcja nie odpowiada. Wydawca nie przyjmuje i nie zamieszcza reklam i ogłoszeń o zabarwieniu erotycznym. fot. Archiwum Składniki: 1,5 kg obierek z jabłek, 2 łyżki cukru 5 litrów przegotowanej wody Przygotowanie: zalać woda. Naczynia nie wolno zamykać. Przykrywamy je gazą i odstawiamy na sześć tygodni. Po tym czasie zlewamy już gotowy do spożycia ocet jabłkowy do butelek. Przetwory i rękodzieło – to mocne strony pań z Koła Gospodyń Wiejskich z Wilkowic 20 Nr 3 4 października - 17 października 2012 r. Przedstawiciele handlowi: tel. kom. 698 229 126 tel. kom. 601 911 601 tel. kom. 601 069 997 35 000 EGZEMPLARZY Centralne Biuro Reklam i Ogłoszeń Eureka ul. Nowy Rynek 33, 64-100 Leszno, tel./fax 65 529 78 34 AUTOPROMOCJE