GRANICE STOSOWALNOŚCI ROZUMOWANIA DARWINOWSKIEGO

Transkrypt

GRANICE STOSOWALNOŚCI ROZUMOWANIA DARWINOWSKIEGO
1
Jerzy Dzik
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
GRANICE STOSOWALNOŚCI
ROZUMOWANIA DARWINOWSKIEGO
Jest fundamentalna różnica między ewolucją Wszechświata,
ewolucją biologiczną i ewolucją ludzkiej kultury. Odmienności te
na gruncie termodynamiki uświadomił nam Erwin Schrödinger
w swojej książce What is Life? z 1945 roku. Zauważył, że o ile
w świecie fizycznym dominuje wzrost nieuporządkowania (entropii), który jest właściwością całego Kosmosu, to swoistą cechą
ewolucyjnych przemian świata ożywionego (i pewnych aspektów
kultury, jak np. ewolucja technologiczna) jest wzrost złożoności
i uporządkowania. Niejako wbrew prawom fizyki i chemii rządzącym organizmami, które popychają przyrodę w stronę chaosu.
Już półtora stulecia temu na rynku wiedzy naukowej pojawiła się koncepcja, która pozwala na wskazanie przyczyny tej
niezwykłej zdolności do stałego udoskonalania, tradycyjnie nazywanej postępem. To koncepcja ewolucji drogą doboru najdoskonalszych spośród obiektów różniących się od siebie w wyniku
pojawiania się przypadkowej, ale ściśle dziedziczonej, ich zmienności. Przedstawił ją w 1858 roku Karol R. Darwin. Nie zdawał
sobie jeszcze sprawy z natury mechanizmu losowego powstawania i ścisłego dziedziczenia zmienności. Przyczynę biologicznej zmienności, wraz z jej chemicznym molekularnym podłożem,
poznaliśmy dopiero niemal sto lat później. Dzięki temu nabrało
fizycznego sensu spostrzeżenie Schrödingera, że obiekty ewoluujące dzięki mechanizmowi darwinowskiemu lokalnie przeciwstawiają się wzrostowi entropii „żywiąc” się wzmożeniem entropii
otaczającego je środowiska.
Idea ta rozwinięta została i uzupełniona przez późniejszych
teoretyków ewolucji dzięki niedostępnemu jeszcze w czasach
Schrödingera narzędziu opisu rzeczywistości, jakim jest teoria
100
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
Jerzy Dzik
informacji Claude E. Shannona, przedstawiona w 1948 roku.
Uświadomiła złożoność sprawy i ukazała zasadzki, na które nieuchronnie natyka się badacz próbujący w ścisły sposób przedstawić intuicyjnie oczywiste aspekty układów żywych, takie jak złożoność, uporządkowanie czy postęp ewolucyjny. Jeszcze bardziej
ryzykowne jest przenoszenie tych pojęć na grunt spraw ludzkich,
odnoszących się czy to do naszego biologicznego dziedzictwa, czy
do przynajmniej na pozór subtelnych aspektów kultury. W eseju
tym spróbuję sprawy te Czytelnikom przybliżyć, z góry przyznając, że przekracza to moją wiedzę i intelektualne możliwości. Tak
już jednak w nauce jest, że drogę do rozwiązania istotnych zagadnień zwykle wytyczają ci, którzy ich sami rozwikłać nie potrafią. A wypada się zgodzić, że wskazanie rzeczywistego miejsca
człowieka w przyrodzie, roztrząsane od stuleci, jest zadaniem zasługującym na stałe podejmowanie. Warto bowiem sprawdzać od
czasu do czasu, czy postęp wiedzy w sąsiednich dziedzinach nie
dostarczył już odpowiedzi na zagadki nierozwiązywalne dla wielkich umysłów przeszłości.
Próbując zarysować ten problem w duchu ewolucyjnym, zacznę od przypomnienia sensu podstawowych pojęć do tego niezbędnych. Następnie przedstawię zasady rozumowania stosowane do interpretowania historii świata organizmów i kultury
w sposób możliwie zgodny z rygorami metody naukowej. Ujawnią
się wtedy metodologiczne podobieństwa i odmienności pomiędzy
historycznymi dziedzinami humanistyki i przyrodoznawstwa. Zakończę wskazaniem przyczyn, dla których nie należy mechanicznie włączać moralności do zestawu teorii biologicznych.
Naukowy status ewolucji
Pierwotne i literalne znaczenie pojęcia „ewolucja” to rozwój, rozumiany niczym rozwijanie zwoju papirusu. Na przykład z zapisanymi na nim dziejami świata. Odpowiednikiem takiego pojmowania ewolucji w odniesieniu do świata żywego jest preformacja
– rozwój z góry określony, z opisem kolejnych kroków postępowania. Takie ujęcie ewolucji w dzisiejszej biologii zastosować by
można do przebiegu rozwoju osobniczego (ontogenezy). Ewolucja jako przejaw preformacji w opisie całego świata fizykalnego,
czy choćby jedynie świata żywego, jest koncepcją metafizyczną.
Takiej interpretacji rzeczywistości nie da się odrzucić przez przeciwstawienie obserwacjom i nie należy ona do dziedziny nauki.
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
101
Jej wybór ma charakter filozoficzny bądź religijny, co umiejscawia
zagadnienie poza światem fizycznym.
Bo na gruncie fizyki ewolucja ma inne znaczenie. Należy do
zjawisk makroskopowych – takich, które podlegają powszechnej
zasadzie wzrostu nieporządku w świecie, czyli wzrostu entropii (II
zasada termodynamiki). Jeśli pominąć lokalne sytuacje przypadkowego wzrostu uporządkowania, ewolucja świata polega zatem
na jego dążeniu do chaosu, na zaniku sensu i prostoty, jaką miał
na początku. Ewolucja jako rezultat wzrostu entropii bywa interpretowana jako przejaw ekspansji Wszechświata. Początkiem tak
rozumianej ewolucji miałby być Wielki Wybuch (Big Bang), który
zapoczątkował procesy makroskopowe.
Nie takie pojmowanie ewolucji jest jednak przedmiotem szczególnego społecznego zainteresowania i obiektem kontrowersji
w ostatnim stuleciu. Słowo „ewolucja” wiąże się dziś niemal wyłącznie i nierozerwalnie ze zjawiskiem ewolucji biologicznej. To
tylko do niej odnosi się spostrzeżenie Erwina Schrödingera, który
odwołał się do intuicji badaczy przyrody żywej. Jest dziś oczywiste dla wszystkich rozsądnie myślących przyrodników, że bez
uwzględnienia zjawiska ewolucji nie da się objaśnić złożoności
otaczającego nas świata. Obraz jej przebiegu wyprowadzony z danych biologicznych z trudem jednak spełnia wymagania stawiane
teoriom naukowym. Nie da się zastosować do niego klasycznej
hipotetyczno-dedukcyjnej metodologii nauk przyrodniczych. To
poważny zarzut, który od dziesięcioleci wykorzystywany jest przez
przeciwników zaakceptowania realności zjawiska ewolucji biologicznej, działających z pobudek ideologicznych. Nic więc dziwnego, że przedstawiano różne pomysły usunięcia tego ograniczenia.
Pomysł najbardziej radykalny przedstawiony został w roku
1984 przez Daniela R. Brooksa. Zakwestionował on tezę
Schrödingera twierdząc, że wzrost liczby bytów (np. gatunków),
który jest nieodłączną cechą ewolucji biologicznej, jest przejawem wzrostu (a nie zmniejszania) poziomu entropii ewoluujących układów. Teza ta ma na wsparcie argumenty biologiczne.
Spora część ekologów gotowa jest zgodzić się, że między gatunkami w ekosystemach nie ma rzeczywistych powiązań, zaś skład
biocenoz jest przypadkowy. Jeśliby tak rzeczywiście było, wzrost
liczby gatunków w ekosystemie oznaczałby powiększenie nieuporządkowania, a nie postęp ewolucyjny. Trudno to jednak pogodzić
ze zdrowym rozsądkiem. Gatunki są skutkiem rozbieżnej ewolucji populacji, pomiędzy którymi zanika wymiana informacji ge-
102
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
Jerzy Dzik
netycznej, zwykle w wyniku izolacji geograficznej. Kiedy izolacja
zanika, osobniki tych populacji mogą się kontaktować. Jeśli czas
trwania rozbieżnej ewolucji był krótki, znów się między sobą krzyżują. Jeśli różnice urosły do poziomu uniemożliwiającego rozmnażanie, pojawia się międzygatunkowa konkurencja o zasoby.
Albo jeden z gatunków (rozumie się, że ten bardziej zaawansowany ewolucyjnie) wypiera drugi, albo dopasowują się do nowych
okoliczności zmieniając zakres zmienności wewnątrzpopulacyjnej (character displacement). Oznacza to większą specjalizację,
czyli skuteczniejsze wykorzystanie zasobów środowiska. W obu
przypadkach mamy więc do czynienia z postępem, czyli z obniżeniem poziomu entropii!
Świadczą też o tym obserwacje w jedynej dziedzinie, gdzie
przebieg ewolucji nie jest tylko luźną hipotezą, lecz opisem obserwacji realnego procesu – w paleobiologii. Wynika z nich (choć
ze względów metodologicznych trudno to przedstawić ilościowo),
że w toku setek milionów lat ewolucji zwiększało się upakowanie ekosystemów i ich wydajność w przetwarzaniu energii i materii. Każda z linii ewolucyjnych z osobna powiększała bowiem
swoją biologiczną doskonałość. Teza Brooksa nie może zatem być
prawdziwa. Jedynie chaotyczne zmiany środowiska unicestwiały
co pewien czas część dorobku ewolucji.
Ale koncepcja Brooksa jest rzeczywiście niezbędna, by pogodzić obserwacje Schrödingera z programem badawczym dominującej dziś filozofii systematyki biologicznej – z kladystyką. W 1979
roku jeden z wczesnych zwolenników tego sposobu porządkowania wiedzy o świecie, Eugene S. Gaffney wysunął tezę, że kladogram (diagram przedstawiający rozprzestrzenienie cech w obrębie macierzy danych taksonomicznych analizowanej techniką
kladystyczną) jest falsyfikowalny. A więc kladystyka miałaby spełniać kryterium przynależności do nauk przyrodniczych wskazane przez Karla R. Poppera. Falsyfikowanie kladogramu miałoby
polegać na sprawdzaniu jego zgodności (kongruencji) z kladogramami opartymi o inne zestawy cech. Już w roku 1982 paleontolog Alan L. Panchen wykazał jednak, że to tylko przejaw niezrozumienia idei Poppera. Porównywanie kladogramów jest bowiem
wyłącznie użyciem brzytwy Ockhama, czyli zasady oszczędności
metodologicznej (parsymonii). Wraz z zasadą testowalności (falsyfikowalności), parsymonia jest fundamentem metody naukowej. Nie może jednak zastąpić konfrontacji danych empirycznych
z przewidywaniami wyprowadzonymi z teorii dotyczącej procesu
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
103
fizycznego, którym jest ewolucja. Kladogram nie jest opisem jakiegokolwiek procesu.
Najwcześniej wymyślony i najpowszechniej przedkładany (i zaakceptowany przez samego Karla R. Poppera) postulat zgodności
wnioskowania darwinowskiego z metodą naukową posiłkuje się
pojęciem dostosowania (fitness) jako sposobem na włączenie predykcji do rozważań o przebiegu ewolucji. Fitness rozumie się dziś
jako całopokoleniowy sukces rozrodczy osobnika, czyli jako liczbę
potomstwa, które przeżywa do okresu rozrodczego. Gdyby więc
wiedzieć, jaka jest optymalna wartość fitness w określonym środowisku (analiza optymalizacji), można by przewidzieć kierunek
selekcji, któremu podlegać będzie populacja organizmów i eksperymentalnie sprawdzić zgodność rzeczywistych przemian z oczekiwaniami. Problem jedynie w tym, że jak na razie tylko Opatrzność (lub, jeśli kto woli, Natura) jest w taką wiedzę wyposażona.
Realne środowisko jest bowiem zmienne a skutki ewolucji zauważalne są w skali czasowej daleko dłuższej od jakichkolwiek
obserwacji ludzkich eksperymentatorów.
W najbardziej dramatycznej postaci niezgodność pomiędzy
oczekiwaniami badaczy doboru naturalnego a rzeczywistym przebiegiem ewolucji uzmysławia „paradoks Haldane’a”, czyli stwierdzenie, że ewolucja obserwowana w zapisie kopalnym jest o wiele
rzędów wielkości powolniejsza, niżby to wynikało z obserwacji
laboratoryjnych. Oznacza to, że koncepcja fitness pozbawiona
jest praktycznej wartości przy przewidywaniu przebiegu (a tym
bardziej tempa) ewolucji. Obserwacje biologii ewolucyjnej (czyli
genetyki populacyjnej), choć nadzwyczaj istotne jako wyjaśnienie mechanizmu ewolucji darwinowskiej i jako osnowa intuicji
dotyczących jej przebiegu, nie wystarczają do uczynienia badań
ewolucji częścią prawdziwej nauki.
Tym bardziej nie skierowały badań ewolucji na drogę naukowości niegdysiejsze poszukiwania praw historycznych wyjaśniających jej przebieg.
Przełamanie zagrożenia historycyzmem w badaniach
ewolucji
W historii paleobiologii, tak jak w naukach o człowieku, były
niezliczone próby wyprowadzenia generalnych praw rozwoju historycznego (np. koncepcja typostrofizmu Otto Schindewolfa, ortogeneza, literalne rozumienie prawa Dollo o nieodwracalności
104
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
Jerzy Dzik
ewolucji czy też prawo Cope’a o wzroście rozmiarów ciała). Miały
one umożliwić przewidywanie przyszłego rozwoju zdarzeń w ewolucji – przyszłego w stosunku do wybranego momentu w przeszłości geologicznej – pozwalając na skonfrontowanie przewidywań
z obserwacjami. Teorie te w najlepszym przypadku okazywały się
statystycznymi prawidłowościami wynikającymi z fizycznych właściwości ewoluujących obiektów, ale żadna z nich nie umożliwia
przewidywania z siłą podobną do praw fizyki, chemii czy fizjologii.
Historia przyrody okazała się równie oporna na zastosowanie klasycznej metody naukowej, co historia społeczeństw. W tym ostatnim przypadku rzecz została już wyraziście i krytycznie przeanalizowana przez Karla R. Poppera i ostatecznie wyśmiana po opatrzeniu etykietą „historycyzmu”.
Obserwacje Karla R. Poppera miały fundamentalne znaczenie dla zrozumienia mechanizmów rozwoju społeczeństw i przede
wszystkim pozwoliły na wyzwolenie się nauk społecznych z przekonania, że możliwe jest tworzenie praw opisujących przebieg
ewolucji społecznej. Prawa takie miały przewidzieć przyszły rozwój ludzkości i ułatwić osiągnięcie stanu powszechnej szczęśliwości. Zarzuty przeciw historycyzmowi odnoszą się i do prób opisu
przebiegu ewolucji biologicznej.
Dziś wiadomo, że tworzenie praw rozwoju historycznego na
gruncie nauki jest niemożliwe – należą one do metafizyki. W trakcie ewolucji biologicznej i społecznej następuje bowiem wprowadzanie nowej informacji funkcjonalnej („wynalazków” ewolucyjnych), które w istotny i nieprzewidywalny sposób zmieniają
właściwości systemów, utrudniając wnioskowanie (predykcję).
Być może niemożność przewidzenia wynalazków wynika jedynie
z niedostatku informacji o drogach docierania do nich. Niewykluczone, że jest to immanentna cecha rzeczywistości wynikająca
z niejednoznaczności mikroskopowych związków przyczynowoskutkowych. Jakakolwiek jest pierwotna przyczyna, przed przeszkodami tymi stajemy bezradni.
Mimo tych obiekcji, wielu badaczy wierzy, że są regularności przebiegu ewolucji (patterns), które można odkryć przy użyciu odpowiednio wyrafinowanego aparatu statystycznego. Na poziomie populacji podstawowym pojęciem do tego pomocnym ma
być fitness, na poziomie filogenezy zaś zasięg czasowy jednostek
systematycznych (taksonów). Znaczna część paleobiologii amerykańskiej bazuje na tym przekonaniu. Należę do znikomej mniejszości, która próbuje pokazać argumentami empirycznymi, że zasięgi gatunków, rodzajów czy rodzin to artefakty sposobu inter-
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
105
pretacji zapisu kopalnego. O rozprzestrzenieniu gatunków i o formowaniu się skamieniałości decydują zmiany warunków środowiskowych a nie ewolucja.
O ile jednak ustalanie zasięgów taksonów jest iluzją a same
taksony są arbitralnymi tworami umysłu ludzkiego, przebieg
ewolucji może być polem rozumowania naukowego pozwalającego
na konfrontowanie przewidywań z obserwacjami. Problem testowalności hipotez o przebiegu ewolucji jest rozwiązywalny i można
to zilustrować obserwacjami bezpośrednio odnoszącymi się do
jego kopalnego zapisu. Pod warunkiem jednak, że rozumowanie
to skierowane jest wstecz osi czasu geologicznego. Innymi słowy,
jeśli zamiast predykcji zastosować retrodykcję. Wynika to z banalnych właściwości ewolucji jako procesu fizycznego. W najbardziej oczywistym i trywialnym jego aspekcie – z samego zjawiska
rozmnażania. Rozmnażanie, czyli powielanie osobników, w miarę
ścisłe, ale z drobnymi dziedziczonymi modyfikacjami, jest źródłem zmienności. Działa na nią dobór naturalny, ograniczając
liczbę potomstwa przekazującego swoje cechy następnym pokoleniom. Bez rozmnażania nie ma więc darwinowskiej ewolucji.
Ale oznacza to również, że linie genealogiczne bezustannie się
powielają. Także wtedy, gdy procesy płciowe, czyli swobodna horyzontalna wymiana informacji genetycznej między osobnikami,
łączą linie genealogiczne w szeregi złożone z milionów osobników
w każdym momencie ich ewolucji (a nawet miliardów, jak w przypadku dzisiejszego człowieka). Jeślibyśmy nawet w takiej sytuacji potrafili przewidywać przyszłe ewolucyjne losy linii ewolucyjnej (osobnika w przypadku organizmu bezpłciowego, populacji
w przypadku płciowego), nie będziemy w stanie wskazać, której
z wielu linii potomnych ma to dotyczyć. Nie obalimy jakiejkolwiek
tezy znaleziskiem z warstwy skalnej późniejszego geologicznego
wieku, bo autor hipotezy będzie mógł wciąż twierdzić, że dotyczyła ona całkiem innego szeregu przemian ewolucyjnych.
Inaczej rzecz się ma z wnioskowaniem drogą retrodykcji.
Wówczas każdy osobnik organizmu bezpłciowego (czy populacja płciowego) ma tylko jednego przodka. Wskazanie przez hipotezę o przebiegu ewolucji określonych właściwości przodka da
się wtedy obalić, bo może być sprzeczne ze znaleziskami. Można
to zilustrować realnym przykładem z naszej własnej ewolucji.
Na czym mianowicie opieramy przekonanie, że to Homo habilis, a nie Australopithecus robustus był naszym przodkiem?
Naprawdę istotnym powodem, dla którego H. habilis uważany
jest za przodka człowieka, jest możliwość dociągnięcia filogenezy
106
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
Jerzy Dzik
H. sapiens wstecz, poprzez H. erectus, do H. habilis. Jest to
sprzeczne z filogenetycznym związkiem A. robustus → H. sapiens, bowiem do dzisiejszego człowieka może wieść tylko jedna
linia filogenetyczna.
Nazwy gatunków w hipotezach takich oznaczają nierzadko pojedyncze znaleziska paleontologiczne lub w miarę homogeniczne
próbki paleontologiczne reprezentowane przez pewną liczbę znalezisk z krótkiego przedziału czasu geologicznego i niewielkiego,
zwartego regionu geograficznego. Znaleziska te mają swoje koordynaty czasowe i przestrzenne, które są obiektywne i co najwyżej mogą być błędnie przez nas rozpoznane. Są łatwo testowalne
przez dane empiryczne. Nie miałyby więc fizycznego sensu hipotezy filogenetyczne postulujące pochodzenie H. habilis od H. sapiens czy H. habilis od współwystępującego A. robustus. Hipotezy takie są jednak do pomyślenia, jeśli nazwy te oznaczałyby
nie próbki paleontologiczne, lecz idee – jednostki systematyczne
o znacznej czasowej rozciągłości występowania. Dlatego użyłem
tu nazw gatunkowych tylko dla uprzystępnienia wywodu. Rzeczywiste wnioskowanie tego typu (które kiedyś nazwałem chronofiletycznym) odnosi się do próbek paleontologicznych, które można
opatrywać dowolnymi etykietami.
Hipotezy o pochodzeniu (potomek-przodek) są zatem potencjalnie testowalne (falsyfikowane), choć na testowanie mogą czekać długo, w wielu wypadkach nigdy się go nie doczekawszy. Śledzenie ewolucji wstecz osi czasu geologicznego polega na proponowaniu i testowaniu takich hipotez w odniesieniu do znalezisk rozdzielonych coraz mniejszymi przedziałami czasu geologicznego i coraz bardziej podobnych morfologicznie. Procedura ta
nie prowadzi ad infinitum, lecz do stanu, kiedy dwie sąsiednie
wiekowo populacje nie różnią się istotnie morfologicznie. Można
wówczas przyjąć, że domysł występowania ciągłości genetycznej
między nimi nie wymaga dodatkowego uzasadnienia.
Bliskość morfologiczna dwu znalezisk rozdzielonych niewielką
odległością czasową oznacza, że do wyjaśnienia odmienności
między nimi nie potrzeba odwoływać się do nieprzewidywalnego
pojawiania się nowych wyraźnie korzystnych mutacji – czyli do
wynalazków ewolucyjnych. Wystarczy założenie, że na wyjściową
pulę zmienności genetycznej (rzecz jasna, mowa tu o organizmach płciowych) działał dobór naturalny o określonym ukierunkowaniu. W tym zatem miejscu wnioskowanie historyczne, swoiste dla paleobiologii i wymagające retrodykcji, przechodzi w kla-
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
107
syczne wnioskowanie biologii ewolucyjnej, posługujące się predykcją.
Elementarne hipotezy filogenetyczne, których dotyczy przedstawiona wyżej metoda falsyfikacji, nie są zdaniami uniwersalnymi, lecz egzystencjalnymi zdaniami jednostkowymi. Nie wypada jednak zapominać, że każda, nawet najbardziej ogólna teoria fizykochemii odnosi się jedynie do pewnej klasy zjawisk czy
obiektów o zdefiniowanych właściwościach. Można dla uproszczenia uznać, że liczba tych obiektów jest nieskończona, ale w miarę
jak od fizyki przez chemię przechodzimy w dziedzinę biologii molekularnej, staje się to coraz trudniejsze do przyjęcia. W przejściu
tym coraz większy udział ma czasoprzestrzenne uorganizowanie
zjawisk opisywanych przez teorie. Liczba obiektów uwzględnianych przez teorię działania kodu genetycznego jest przecież bezdyskusyjnie skończona, choć bardzo duża. Trudno nazwać tę
teorię nienaukową i niefalsyfikowaną tylko dlatego, że nie jest
uniwersalna. Rekonstrukcje filogenezy znajdują się na przeciwstawnym krańcu zakresu zróżnicowania teoretycznych konstrukcji nauki w stosunku do najbardziej ogólnych praw fizyki. Są do
nich z pewnością sprowadzalne i nie ma istotnego powodu do
twierdzenia, że istnieją jakieś szczególne dla filogenetyki prawa
z prawami fizykochemii nie powiązane.
Choć ewolucyjne przemiany złożoności istot żywych są nieprzewidywalne, nie sposób zaprzeczyć, że zawarty jest w nich
głębszy sens. Jeśli jego przyczyną jest ewolucja biologiczna, jej
opis domaga się obiektywnej miary tego sensu. Od pół wieku biologowie żyją nadzieją, że miary sensu w biologii dostarczy pojęcie
zawartości informacji.
Miary uporządkowania w przyrodzie
Podejmowane były liczne nieudane próby wykorzystania teorii
informacji Claude E. Shannona do wyliczania złożoności układów
żywych. Na pozór to proste. Narzuca się wprost możliwość wykorzystania wzoru Shannona do określenia zawartości informacji
w doborze i rozmieszczeniu poszczególnych składników komórki,
od pojedynczych atomów, przez cząsteczki aminokwasów w białkach i nukleotydów w nośnikach dziedziczności, po organelle komórkowe. Jest to kuszące szczególnie dla tych, którzy uważają,
że Bóg (czy Natura) osobno stworzył każdy z elementów przyrody,
a nie tylko rządzące nimi prawa. Nic dziwnego, że wszystko to zo-
108
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
Jerzy Dzik
stało już wyliczone przez badaczy, w nikłym stopniu przybliżając
nas do zrozumienia ewolucyjnego sensu organizacji biologicznej.
Tak więc uporządkowanie 1011 atomów tworzących przeciętną
komórkę, przy specyfikacji struktury i położenia atomu (podobno
24,5 bita na atom) wymaga około 1012 bitów informacji. Podobnie, zawartość informacji w całym człowieku byłaby 2 · 1028 , jeśliby określić ją na poziomie atomów, a 5 · 1025 na poziomie
molekuł. Wiemy jednak, że cała informacja o budowie komórki
(pomijając nieznaczny jej udział w dziedziczonej pozachromosomowo strukturze błon komórkowych) zawarta jest w cząsteczce
kwasu dezoksyrybonukleinowego (DNA), którego udział w liczbie
atomów formujących organizm jest znikomy. Obliczenie zawartości informacji w 107 par nukleotydów (dwa bity na nukleotyd,
bo są tylko cztery ich rodzaje) składających się na cząsteczkę
nośnika dziedziczności (DNA) bakterii daje zupełnie odmienny
rezultat – tylko 2 · 107 bitów. Są oczywiście i bardziej wyrafinowane sposoby wyliczania zawartości informacji w złożonych
obiektach, takich jak organizmy. Szczególne zasługi miał w tym
Andriej N. Kołmogorow, który w 1965 roku sformalizował intuicyjne wcześniej pojęcia. Od złożoności układu można odtąd odróżnić jego uporządkowanie. Określa je długość najprostszego
opisu (algorytmu) przy którego pomocy można by odtworzyć (wygenerować) system, jeśliby istniało urządzenie mogące to uczynić
(hipotetyczna maszyna Turinga). Układ uporządkowany jawi się
jako układ dający się opisać w sposób prostszy, niż jego struktura. Niestety, tylko nieznacznie, o ile w ogóle, przybliża to nas do
poznania treści zapisu biologicznego. To nie jest właściwy sposób
na zrozumienie złożoności i natury życia.
Tym bardziej, że znaczna część tej informacji jest przecież powtórzona (zduplikowana) i zawarta w odcinkach niefunkcjonalnych DNA. Są to przejawy redundancji, czyli rozwlekłości zapisu. Oznacza to, że informacja zawarta w uporządkowaniu składowych części obiektów żywych (informacja strukturalna) ma
odległy i niejasny związek z prawdziwie istotną informacją o fizjologicznej ich roli (informacja funkcjonalna).
Pomiędzy informacją o funkcji a rozmieszczeniem nukleotydów jest bowiem taki mniej więcej stosunek, jak między rozmieszczeniem liter w tym eseju, a jego treścią. Zawartość informacji
koniecznej do napisania książki można wyliczyć posługując się
wzorem Shannona całkiem abstrahując od jej sensu. Wystarczy
wówczas ocenić, ile informacji potrzeba do wyboru każdego z zawartych w niej znaków drukarskich i zsumować ją stosownie do
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
109
21
liczby liter i spacji. Kłopot w tym, że opis taki nie ma żadnej wartości. Nikt przecież nie dokonywał doboru znaków w ten sposób.
Książkę naukową pisze się, by przedstawić w niej opis rzeczywistości przyrodniczej, zewnętrznej w stosunku do składających się
na nią znaków i użytego papieru. Ten sam przekaz można przedstawić w różnych językach, przy całkiem odmiennym układzie
liter, w sposób mniej lub bardziej rozwlekły, posługując się metaforą, bądź ścisłymi formułami matematycznymi. Nie dość, że
zupełnie różne zapisy, czyli odmienna informacja strukturalna,
mogą zawierać identyczną sensowną informację (funkcjonalną,
nazywaną też semantyczną), ale niemal identyczne zapisy mogą
przedstawiać treść skrajnie odmienną (wystarczy wtrącenie krótkiego słówka „nie”).
Choć więc z ewolucyjnego punktu widzenia wątpliwe są pożytki z badań zawartości informacji strukturalnej w układach
żywych, bardzo kusząca jest możliwość wydzielenia tej części informacji, która rzeczywiście mówi o funkcjonowaniu życia. Jak
jednak dotrzeć do tego sensownego jądra w dostępnym do badań
zapisie informacji? Na razie sytuacja przedstawia się w tej dziedzinie raczej beznadziejnie. Warto jednak przynajmniej próbować
w bardziej klarowny sposób sformułować problem.
22
Organizacja i funkcja układów żywych
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
Uściślenie tych podstawowych pojęć prowadzi do zaskakujących konstatacji. Oto ewolucja nie prowadzi bynajmniej sama
z siebie ani do wzrostu złożoności, ani do wzrostu uporządkowania. Złożoność sterty gnoju jest wszak nieporównanie większa
od złożoności zwierząt, które ją wytworzyły. Składa się z większej
liczby rodzajów elementów i zawiera więcej informacji strukturalnej, bo trudniej ją opisać. Podobnie bardziej złożony od samochodu jest jego wrak rozbity na latarni. Zawiera więcej niepowiązanych ze sobą części o bardziej złożonych kształtach. Pojęcia
złożoności i uporządkowania w odniesieniu jedynie do struktury
nie są więc w biologii szczególnie nośne. Nie mówią one, co czyni
zjawiska życiowe tak odmiennymi od procesów w świecie nieożywionym.
By do rozumienia natury życia się przybliżyć, należy porzucić
przede wszystkim pojmowanie obiektów żywych jako układów zamkniętych, nie powiązanych z otoczeniem. Wszelkie układy żywe
są bowiem układami otwartymi, przez które stale przepływa materia i energia z (i do) otoczenia. Koncepcja systemów otwartych,
wprowadzona w latach trzydziestych XX w. przez Ludwiga von
110
Jerzy Dzik
38
Bertallanfy’ego, sama przez się nie wystarcza jednak do zdefiniowania życia. Układów otwartych lokalnie opierających się wzrostowi nieuporządkowania jest bowiem bez liku w świecie nieożywionym. Teoria systemów pozostaje jednak niezbędnym narzędziem analizy układów żywych. Istnieją one niejako wbrew nieustannym zmianom ich środowiska. To ważna właściwość życia,
którego istotą nie jest materialna zawartość, lecz informacja opisująca powody, dla których mimo wszystko życie trwa.
Ta garść pojęć spoza biologii pozwala się doszukać takich
aspektów informacji, które są prawdziwie istotne dla ewolucji życia. Do ich opisu nadaje się termin powszechnie używany w biologii – organizacja. Organizacja może być określona jako ta szczególna – mająca sens funkcjonalny – część sieci powiązań między
częściami, odnoszących się do takich interakcji systemu otwartego z otoczeniem, które decydują o jego przetrwaniu. Wyłuskanie tą drogą sensu z wiedzy o budowie organizmów jest jednak
trudne. Głównie dlatego, że miesza się w nich powtarzalność zjawisk fizjologicznych z wpływem dawno zapomnianych jednostkowych zdarzeń. Jest to przecież pogranicze fizykochemii i historii.
Organizm działa dzięki wykorzystaniu praw fizyki i chemii
i znaczna część jego struktur jest wyrazem podporządkowania
się tym prostym uwarunkowaniom. Z tego wynika powtarzanie
się stale tych samych rozwiązań w anatomii. Trudno oczekiwać
od ewolucji, by zaprzeczyła zasadom działania dźwigni czy przepływu ładunków elektrycznych. By dotrzeć do sensu organizacji
biologicznej trzeba więc przede wszystkim odsiać od osiągnięć
ewolucji powtarzalne uwarunkowania inżynierskie (fabricational constraints czy fabricational noise). Pod nimi ujawniają
się aspekty ograniczające Naturę w jej inżynierskich możliwościach. Każda nowa ewolucyjna idea rodzi się przecież na podłożu
stanu wcześniej przez ewolucję osiągniętego. Nie ma tu pełnej
swobody tak, jak i nie ma pełnej swobody przy modyfikowaniu
konstrukcji jakiegokolwiek urządzenia technicznego. To historyczny aspekt organizacji (historical constraint), którego również trzeba by się pozbyć przed wyłuskaniem ewolucyjnie istotnej treści odnoszącej się do funkcji organizmu wpisanej w geny.
Skoro tak trudno o ścisły słowny opis treści tego pojęcia, cóż dopiero mówić o jego ilościowym przedstawieniu.
39
Postęp w ewolucji
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
40
41
Kolejnym terminem używanym z częstotliwością odwrotnie
proporcjonalną do jego ścisłości jest postęp ewolucyjny. Okre-
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
111
ślenie natury postępu jest niemal równie trudne w biologii, co
w naukach społecznych. Klasyczne podejście do tego zagadnienia
eksponuje wzrost złożoności. Ma się to wyrażać w powiększaniu
liczby części, liczby ich rodzajów, czy wzroście rozmiarów całych
organizmów. To są te aspekty struktury świata żywego, w których bezowocnie próbowałem dopatrzeć się sensu, stylizując poprzedzające akapity. A wiemy już przecież, że liczba komórek lub
organów, czy nawet ich różnorodność, same przez się nie stanowią o wyższej skuteczności organizmu w pozyskiwaniu zasobów
środowiska i przekształcaniu ich we własną biomasę i produkcję.
Skuteczność zależy raczej od natury czynników integrujących ze
sobą poszczególne części organizmu, te zaś rachunkowym objaśnieniom się do dziś nie poddają. Dla uzmysłowienia problemu
można się odwołać do dziedziny technologii: o ileż więcej części
zawierały pierwsze lampowe komputery od ich dzisiejszych potomków – pecetów!
Faktem jednak jest, że długie geologicznie okresy stabilnej
ewolucji wielokrotnie prowadziły do uformowania organizmów
o dużej złożoności i rozmiarach. Nie wszystkie przecież linie rozwojowe cechowała jednostajna tendencja do ewolucji w tym kierunku. Równie częste były skłonności do zmniejszania rozmiarów
i upraszczania anatomii. Skutkiem tego jest ogromna różnorodność organizmów glebowych i zamieszkujących przestrzenie między ziarnami morskiego piasku (psammon). Rozmiary ciała, czy
liczba organów niewiele mają związku ze stopniem powiązania
między nimi (poziomem ich integracji). Mikroskopijny nicień glebowy Coenorhabditis elegans, który jest popularnym obiektem
badań biologicznych, ma jedynie 959 (lub 1031, zależnie od płci)
komórek niepłciowych (somatycznych), ale los każdej z nich jest
od początku precyzyjnie określony. Skoro zarówno sawannowe
słonie jak i glebowe nicienie, pierwotniaki i bakterie przetrwały do
naszych czasów, to najwidoczniej ich zdolności do wykorzystywania zasobów otaczającego je środowiska są równie duże. Porównywalna więc też musi być zawartość informacji funkcjonalnej
w ich zapisie genetycznym (genomie). Informacja ta realizowana
jest wewnątrz organizmu, ale i w kontakcie organizm-środowisko.
Pełni swoją rolę w określonych warunkach środowiskowych, nie
można jej więc oszacować, nie uwzględniając tego kontekstu.
Skoro tak swoiste pojęcie postępu nie jest wyłączne dla opisu
ewolucji, to i dziedzina badań tego zjawiska nie jest może osamotniona wśród dziedzin nauki pod względem stosowanej metodologii?
112
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
Jerzy Dzik
Miejsce biologii historycznej wśród nauk przyrodniczych
Są dziedziny badań odnoszące się do historii, które nie są
obciążone historycyzmem. Należy do nich np. kosmologia, gdzie
w zasadzie możliwe jest wnioskowanie zarówno w odległą geologicznie przeszłość, jak i w przyszłość. Na tej samej zasadzie
i równie wiarygodnie, co prognozowanie pogody. W procesach tak
badanych, klasycznego typu fizykochemicznego, aspekty złożoności w czasie i przestrzeni (konfiguracyjne) mają drugorzędne
znaczenie. Nie sprawią też kłopotów fizykom proste zjawiska biochemiczne i fizjologiczne wewnątrz organizmu, czy procesy populacyjne. Teorie opisujące tego rodzaju zjawiska są uniwersalne
i odnoszą się do niemal nieskończonej liczby obiektów. Trudności badaczom może sprawiać jedynie nadmierna złożoność takich
zjawisk.
Wraz ze wzrastającą skalą i złożonością procesów nabiera znaczenia przestrzenna ich konfiguracja. W szczególności odnosi się
to do zagadnień kosmologii i geologii. Choć przyroda ma generalną skłonność do nieporządku, lokalne obszary jego zmniejszania mogą formować się losowo. Nierzadkie są układy otwarte,
przez które materia i energia intensywnie przepływają, ale generalny poziom ich uporządkowania zmniejsza się lub nie zmienia
istotnie. Teorie odnoszące się do tego rodzaju przemian przyrody
można by określić jako należące do typu geologicznego.
Idąc dalej tą drogą klasyfikowania wiedzy napotkamy układy
żywe, które od najbardziej nawet złożonych struktur geologicznych różnią się zdecydowanie. Przemiany ich struktury wewnętrznej są wyrazem realizacji zapisu informacji, w które są od
początku wyposażone. Organizmy są preformowane. Teorie opisujące złożoność ich fizjologii i anatomii to teorie typu biologicznego. Można by do nich włączyć i analogiczne aspekty socjologii
opisujące, jak społeczeństwa wykorzystują zasoby wiedzy. Jeśli
pominąć pytanie, skąd wziął się sens informacji wykorzystywanej w tych zjawiskach, wciąż nie ma tu konfliktu z fizykochemią.
Konflikt ten pojawia się nieuchronnie przy opisywaniu procesów kumulowania informacji funkcjonalnej. Tym zajmują się
badacze przebiegu ewolucji organizmów (filogenezy) czy historii
cywilizacji. W przypadku takich teorii, typu historycznego, nie
może być mowy o wiarygodnym przewidywaniu przyszłych stanów (predykcji). Zawodzi też metoda testowania drogą porównywania predykcji z obserwacjami. Jest możliwe jedynie konstruowanie testowalnych teorii naukowych przewidujących zdarzenia
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
113
wstecz osi czasu, drogą retrodykcji (postdykcji). W ten sposób
pracują historycy i badacze przebiegu ewolucji organizmów (filogenetycy).
Komentarz ten w szczególnym świetle ukazuje odmienności
między różnymi działami nauki z punktu widzenia jej metodologii. Wynikają one przede wszystkim z natury przemian zawartości informacji, złożoności, czy organizacji. Nie każdy przypadek
pojawienia się mechanizmu darwinowskiego musi jednak prowadzić do pojawienia się problemu historycyzmu. Są obszary poza
naukami historycznymi, w których trudno się obejść bez odwołania do sposobu wnioskowania zaproponowanego przez Karola
Darwina.
Pozaewolucyjne zastosowania rozumowania darwinowskiego w biologii
26
Spośród teorii biologii pomysł Darwina ma bez jakichkolwiek wątpliwości najbardziej uniwersalny zakres stosowalności.
Nie tylko dlatego, że wszystkie organizmy są produktem ewolucji drogą doboru naturalnego i samo wyjaśnienie ich istnienia
zmusza do powołania się na ideę Karola Darwina. Także dlatego,
że mechanizm darwinowski pojawiał się niespodziewanie w najrozmaitszych rewirach obejmowanych przez zjawisko życia. I takich, które należą do świata organizmów, i takich, które z biologią mają odległy związek, jak kultura człowieka. Wśród tych
regionów biologii, gdzie objawienie darwinowskie ma już bezdyskusyjne ukorzenienie i fundamentalne znaczenie, najważniejsza
jest dziedzina badań odporności organizmów.
27
Immunologia
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
Do czasu wykorzystania idei Darwina, czyli mechanizmu selekcji losowo generowanej zmienności, immunologia pozostawała
dziedziną zjawisk niepojętych. Można je było jedynie opisywać
i klasyfikować, bez głębszego zrozumienia. Źródłem frustracji biologów była niemożność pogodzenia fundamentalnych osiągnięć
genetyki i biologii molekularnej z najbardziej banalnymi aspektami zjawisk odpornościowych. Otóż szacuje się, że komórki limfocytów szpiku kostnego są zdolne do wydzielania 108 rodzajów
immunoglobulin, czyli białek rozpoznających zagrożenia. To tysiące razy więcej niż liczba jednostek zapisu informacji o struk-
114
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
Jerzy Dzik
turze białek (czyli genów) w organizmie człowieka. W warunkach
sztucznych można nakłonić komórki układu odpornościowego do
wytworzenia immunoglobuliny (przeciwciała) rozpoznającej niemal dowolny obiekt (antygen) ze świata żywego czy nieożywionego. Zjawisko to wykorzystuje się komercyjnie.
Na właściwy pomysł wpadł Frank M. Burnet i opublikował go
w 1957 roku. Wysunął postulat, że przy wytwarzaniu przeciwciał
dokonuje się selekcja losowo generowanej zmienności (selekcja
klonalna). Tylko te białe krwinki są namnażane, które są nosicielami przeciwciał zdolnych rozpoznać zagrożenie. Skąd jednak
zmienność przekraczająca zasoby materiału genetycznego organizmu? Wyjaśnił to w 1976 roku Susumu Tonegawa swoją koncepcją niemejotycznej rekombinacji DNA. Dziś już ze szczegółami
wiadomo, że źródłem zmienności genów immunoglobulin jest losowe łączenie fragmentów DNA. Odbywa się nie w komórkach
płciowych, jak to ma miejsce w przypadku klasycznej rekombinacji materiału genetycznego, lecz w białych krwinkach (limfocytach). Wykorzystując losowo powstające sekwencje nukleotydów DNA, limfocyty wytwarzają immunoglobuliny i uwalniają je
do osocza. Przypadkowe dopasowanie do obcego zagrażającego
czynnika (antygenu) stymuluje podziały komórek (wspomniana
selekcja klonalna). Ten nieprawdopodobnie perfekcyjny mechanizm nie powstał od razu. Jest końcowym ogniwem długiej ewolucji organizmów weń wyposażonych. Ewolucję tę udało się już
w zarysie odtworzyć.
Immunoglobuliny (przeciwciała) to uwalniane do osocza zmodyfikowane receptory komórek odpornościowych, które rozpoznają i znakują zagrożenia. Zdolność do ich wydzielania mają
tylko specyficzne białe krwinki (limfocyty B) kręgowców. U ptaków limfocyty B wytwarzane są w kieszonce przyodbytowej (bursa
Fabricii; stąd literowy skrót nazwy), u ssaków w szpiku kostnym. W toku ewolucji tych wyższych kręgowców immunoglobuliny stawały się coraz bardziej różnorodne i mniejsze, atakując
bezpośrednio i bardzo specyficznie antygeny o coraz bardziej dowolnej naturze. Ewolucyjnie limfocyty B wywodzą się z komórek,
których zadaniem było „wyjadanie” obcych obiektów (fagocytoza).
Najpierwotniejsze limfocyty B ryb wytwarzane są głównie w nerkach i wciąż zachowały zdolność do rozpoznawania obcych obiektów białkowymi receptorami na stałe zainstalowanymi w błonie
komórkowej i ich pochłaniania całą komórką.
Białe krwinki wydzielające do osocza sygnalizujące czynniki
białkowe lub czynniki zabijające obce komórki (czyli limfocyty T)
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
115
15
powstają w grasicy (thymus; stąd symbol literowy) a u najpierwotniejszych kręgowców (minogów czy ryb) w okolicach skrzel,
z których wywodzi się grasica. Zapewne ewolucyjny wynalazek
dodatkowej rekombinacji DNA związany był z powstaniem grasicy. Wyzwoliło to ciąg zdarzeń ewolucyjnego stopniowego doskonalenia raz powstałego mechanizmu pod wpływem doboru w kierunku skuteczniejszego opierania się coraz bardziej wyrafinowanej presji ze strony również przecież ewoluujących pasożytów. Patrząc na efekt końcowy łatwo ulec złudzeniu, że przekraczało to
zakres możliwości zjawiska ewolucji biologicznej.
To nie jedyne niezwykłe nieewolucyjne pole zastosowania darwinowskiej selekcji w organizmach. Być może czeka nas zaakceptowanie zjawiska przyrodniczego o konsekwencjach jeszcze trudniejszych do przełknięcia. A mianowicie biologicznej natury myśli.
16
Neurobiologia mózgu
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
Wciąż ograniczona wiedza o sposobach funkcjonowania ludzkiego umysłu jest źródłem podobnych zadziwień i frustracji, co
niegdysiejsze poznawanie mechanizmu odporności. W mózgu
człowieka jest 109 neuronów – miliony razy więcej niż genów, a zapewne kodujących informację synaps astronomiczna liczba 1015 .
Jak więc mogą być dziedziczone instynktowne zachowania, skoro
nie ma miejsca w genach na ich zapis? Co jeszcze bardziej daje do
myślenia, złożoność mózgu bynajmniej nie wzrasta w trakcie rozwoju osobniczego w sposób jakiego byśmy się spodziewali przyjmując związek złożoności struktur ze złożonością myśli. Okazuje
się, że tylko 60% neuronów zarodka kurczęcia przeżywa do dorosłości; zmniejsza się również liczba synaps. Grubość kory mózgowej człowieka wzrasta w trakcie niemowlęctwa i wczesnego dzieciństwa, by później wyraźnie maleć w stopniu proporcjonalnym
do sprawności intelektualnej. Wzbudza to podejrzenie, że uczenie
się jest selekcją losowo powstających połączeń synaptycznych.
Nie to jedno każe wątpić w moc indywidualnego ludzkiego
umysłu. Są bardziej zasadnicze powody, by twierdzić, że prawdziwa mądrość tworzy się i jest przechowywana poza podmiotem poznającym. Ideę tę przed prawie półwieczem przedłożył Karl
R. Popper.
116
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
Jerzy Dzik
Poznanie poza podmiotem poznającym
Karl R. Popper w książce opublikowanej w 1972 roku, zawierającej jednak wykłady i artykuły znacznie wcześniejsze, przedstawił teorię poznania wyprowadzoną z darwinowskiej teorii ewolucji
przez selekcję. Prób wykorzystania Darwina w humanistyce było
wiele, brak im jednak zazwyczaj należytego zrozumienia istoty
sprawy. Popper miał problemy ze zrozumieniem biologii, ale istotę
teorii Darwina uchwycił znakomicie. Przedmiotem ewolucji miał
być według niego Świat 3., jako zasób wspólnej dla ludzkości wiedzy czyli świadomości społecznej (Świat 1. to platoński świat
idei a Świat 2. to świat indywidualnego poznania, czyli zawartość pojedynczego umysłu). Ma on, przynajmniej częściowo, darwinowskie atrybuty dziedziczności (przekazywanie wiedzy ustnej i za pośrednictwem zapisu), mutowalności (przez tworzenie
nowych idei i modyfikowanie starych) oraz podlegania selekcji
(przez działanie mechanizmów rynkowych). Choć mniej precyzyjnie działając, dają one wystarczającą podstawę do uznania ewolucyjnej teorii poznania za zgodną z obserwacjami. Bez wątpienia sfera mutacji neutralnych (np. mody) jest w Świecie 3.
rozleglejsza, niż w przyrodzie ożywionej. Odmiennie od genów,
idee łatwiej też migrują w populacji. Rzadko też mają wyraziście
ziarnistą naturę, stąd wątpliwe, by warto było tę analogię podkreślać osobnymi nazwami (np. jako memy). W dziedzinie technologii
i nauki kumulatywność rozwoju i jego darwinowska natura nie
podlegają jednak wątpliwości.
Ewolucyjna teoria poznania ma potężną moc wyjaśniającą.
Przedstawia racjonalne rozumowanie, wskazujące przyczynę
i skutek. Wyjaśnia zadziwiającą analogię między skutkami ewolucji biologicznej i kulturowej, szczególnie zaś źródła wspólnej
dla obu dziedzin właściwości postępu. Postęp, który można by
identyfikować z negentropią Schrödingera, rodzi się przez wprowadzanie porządku do chaosu. Źródłem chaosu są mutacje lub
niekonieczne nowe idee, czynnikiem porządkującym jest dobór
naturalny albo rynek. Mechanizm ten ujawnia się w biologicznej ewolucji człowieka, w ewolucji jego kultury, a może też (jak
to wcześniej sugerowałem) już w chwili rodzenia się myśli jako
zestawu synaps w korze naszego mózgu.
Jest przecież jeszcze inny aspekt teorii Poppera, którego konsekwencje sięgają rozterek jednostki ludzkiej, sprowadzonej do
roli źródła zmienności niezbędnej, by działa się Historia. Oto na
gruncie przyrodoznawstwa ujawniło się istnienie świata warto-
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
117
8
ści (jako część Świata 3.) zewnętrznego w stosunku do indywidualnego podmiotu poznającego (naszego umysłu). Pozwala to
na nadanie należnej precyzji rozważaniom o miejscu człowieka
w przyrodzie. Człowieka jako biologicznej metapopulacji i jako
myślącej jednostki. W dyskusji toczącej się wśród antropologów,
neurobiologów i etologów dominuje wciąż człowiek jako linneuszowski Homo sapiens. To on jest bohaterem rozważań socjobiologii.
9
Socjobiologia
1
2
3
4
5
6
7
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
Ukrywanie koncepcji socjobiologii pod nazwą psychologii ewolucyjnej wynika z odium, jakim (całkiem niesłusznie) otoczono tę
dziedzinę badań, nadzwyczaj istotną dla zrozumienia natury człowieka. Edward O. Wilson, który w 1971 przedłożył główne idee
socjobiologii, stał się obiektem prawdziwie zmasowanego ataku
ze strony ideologów, zarówno fundamentalistycznych religijnych
jak i marksistowskich. A przecież zwierzęce dziedzictwo w zachowaniach człowieka jest niewątpliwe. Szczególnie w ludzkich zachowaniach pokarmowych i rozrodczych biologiczne uwarunkowanie jest oczywiste dla każdego, kto nie zamyka się w pancerzu
apriorycznej doktryny.
Już od 1903 roku, dzięki doświadczeniom Iwana P. Pawłowa
z „odruchami warunkowymi”, wiemy, jak bliskie ludzkim są zwierzęce zachowania i mechanizmy uczenia. Nikt rozsądny tych obserwacji nie kontestuje. Źródłem nieustających kontrowersji są
jednak wszelkie próby przeniesienia obserwacji biologicznych na
sferę „uczuć wyższych”. Problem z tym, że nie jest jasne, które
z uczuć uważanych przez nas za wyższe są rzeczywiście swoiste
dla człowieka. Porównania ze zwierzętami nierzadko prowadzą do
konkluzji boleśnie dotykających naszego poczucia wyjątkowości.
Dawno temu Konrad Z. Lorenz pokazał na przykładzie ptaków, jak drogą wpajania rodzi się miłość synowska (filial imprinting) – trudno odwracalne rozpoznawanie rodziców powstałe
przy pierwszym z nimi kontakcie. W przypadku zachowań ptasich, zestaw niezmiennych odruchów w zachowaniu wywoływany
jest przede wszystkim instynktownie i zapamiętywany w określonym ośrodku mózgu. Odmienność ludzi w stosunku do ptaków
nie jest jednak fundamentalna i analogia ta jest co najmniej pouczająca.
Badacze zachowań zwierzęcych wskazali na rozbieżne kierunki doboru naturalnego, jakim od miliarda lat podlegają organizmy płci męskiej i żeńskiej. Nie ma co ukrywać, że dla samicy
118
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
Jerzy Dzik
uczestnictwo w wymianie genetycznej jest o tyle tylko konieczne,
o ile wymusza je mechanizm formowania się zarodka. Zwykle,
skutkiem uwarunkowań historycznych, wniknięcie plemnika do
jaja jest niezbędne, by rozpocząć bruzdkowanie (alternatywą jest
partenogeneza). Samiec nie ma wyboru – jeśli jego geny mają
przetrwać selekcję, musi je przekazać następnemu pokoleniu.
Wiemy, od jak zadziwiająco dawna trwa ewolucja zachowań osobnych dla każdej z płci. Na przykład, narządy kopulacyjne ptaków i gadów są na tyle do siebie podobne, że musieli je mieć ich
wspólni przodkowie sprzed trzystu milionów lat. Przynajmniej od
tak dawna są więc zapisane w genach sposoby zachowania (w tym
tańce godowe) umożliwiające właściwe wykorzystanie tych organów.
Z obserwacji najrozmaitszych, od dawna już niezależnie ewoluujących gatunków zwierzęcych wiadomo, że większe rozmiary
samców są zwykle przejawem walk dominacyjnych o harem, że
samice konkurują atrakcyjnością o samca stojącego jak najwyżej
w hierarchii stada, że wysoka rozrodczość jest skutkiem niestabilności środowiska, itd. Nie ma powodów, by Homo sapiens miał
być wyłączony z działania tych mechanizmów biologicznych. Obserwacje zachowań norników wykazały, że monogamia ich samic
utrwalana jest pod wpływem hormonu oksytocyny wydzielanego
w mózgu, zaś samców – wazopresyny. Nawet jeśli człowiekiem
hormony rządzą w nieco inny sposób, zasada jest podobna. Z badań genetycznych człowieka wynika bowiem, że mutacja receptora jednego z rodzajów wazopresyny powoduje zwiększenie niewierności mężczyzn. Wiemy jak działa hormon adrenalina – na
zasadzie reakcji „walcz lub uciekaj”; oksytocyna jest hormonem
antystresowym, a kortyzol przy długotrwałym stresie uruchamia
zasoby energetyczne w tkankach.
Nie ma więc ucieczki od stwierdzenia, że biologia zdetronizowała do postaci trywialnych skutków ewolucji darwinowskiej rozległy zakres aktywności ludzkiej, którą przywykliśmy uważać za
powód do chwały człowieczeństwa. Szczególnie odnosi się to do
zachowań, których określenia zawierają w sobie słowo „miłość”
(małżeńska, rodzicielska, ojczyzny, itd.). Bardzo nieroztropne byłoby odrzucanie wiedzy dostarczonej przez socjobiologię tylko
z powodu emocji, którą takie tezy wzbudzają. Dopiero bowiem
świadomość tego, jak dogłębne jest zwierzęce dziedzictwo w naszych zachowaniach pozwala świadomie je kontrolować, by stać
się w pełni rozumnym i moralnym człowiekiem.
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
119
Przekaz kulturowy
Założeniem socjobiologii jest genetyczne podłoże zachowań.
Tylko wówczas można bowiem zastosować do nich klasyczne pojęcia biologii ewolucyjnej. Nawet jednak w odniesieniu do ptaków,
których behavior tak skutecznie badał Konrad Lorenz, istotna
część sposobów funkcjonowania w środowisku jest przekazywana z osobnika na osobnika drogą pozagenową. Na przykład
subtelności śpiewu ptaków wróblowatych. Nierozstrzygnięte pozostają spory, jaka część przekazu jest genetyczna, a jaka kulturowa. U naszych bliższych krewniaków, ssaków, udział uczenia się w formowaniu zachowań jest nieporównanie większy, niż
u ptaków. Uważa się, że umożliwił to ewolucyjny rozwój szczególnie złożonej, wielowarstwowej części półkul mózgowych, kory
nowej (neocortex). W stadium ewolucyjnym naszych małpich
przodków neocortex był już gotowy nie tylko do przechowywania
wyuczonych złożonych informacji o strukturach dominacyjnych
w obrębie stada. Wiedza o dzisiejszych małpach człekokształtnych pokazuje, że nasz przodek był z pewnością zdolny do posługiwania się narzędziami sporządzanymi przy użyciu dłoni i zębów (obróbka pierwotna) a może i innych narzędzi (obróbka
wtórna), na długo przed staniem się człowiekiem. Wiedza o sposobach obróbki przekazywana była w obrębie stada i między populacjami.
Zadziwiające, jak głęboko w naturze ludzkiej zakorzenione jest
poczucie miejsca w hierarchii stada, nakazujące podległym osobnikom potulne poddawanie się życzeniom osobników ze szczytu
hierarchii, nawet jeśli znajdujące się w ich dyspozycji rzeczywiste możliwości represjonowania są zupełnie iluzoryczne! W postawę taką wmieszany jest instynkt stadny, który każe jednym
grupom solidarnie występować przeciw innym dla obrony terytorium, bądź dla jego rozszerzenia. Ujmuje to najtrafniejsza definicja narodu autorstwa angielskiego teologa Williama R. Inge
stwierdzająca, że naród to społeczność, którą wiążą złudzenia co
do swojego pochodzenia i nienawiść do sąsiadów (a nation is
a society united by a delusion about its ancestry and by
a common hatred of its neighbors). Rozwój intelektualnych
możliwości człowieka obudował te instynkty pajęczyną mitów, religijnych wierzeń i ideologii. Biologiczne korzenie nacjonalizmu,
rasizmu i ksenofobii pozostają jednak niezmienione. Oznacza to,
ni mniej ni więcej, że biologicznie naturalnym układem społecznym w cywilizacji ludzkiej jest despotyzm.
120
Jerzy Dzik
6
Świadomość znacznego zaawansowania procesów intelektualnych i pojawienia się zaczątków kultury wśród istot, które uznajemy za zwierzęta, nie budzi szczególnych emocji. Pojawiają się
one natychmiast, kiedy do rozważań włącza się zachowania uznawane za oczywiste przejawy wyższości w stosunku do zwierząt,
np. bezinteresowność w stanowieniu dobra.
7
Natura bezinteresowności a biologiczny altruizm
1
2
3
4
5
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
O biologicznym altruizmie napisano tak wiele, że nie ma potrzeby w szczegółach tego powtarzać. Ciekawszy jest, jak sądzę,
historyczny kontekst tej kontrowersji. A trzeba mieć świadomość,
że w historii badań świata żywego niekoniecznie podejmowane
były te zagadnienia, które są najistotniejsze dla zrozumienia jego
istoty. Ograniczała to bowiem banalna dostępność odpowiednich
technik badawczych do ich rozpoznania.
Kiedy na początku XX w. usunięta została największa słabość
teorii Darwina, czyli ustalono mechanizm dziedziczenia cech,
najważniejszym pojęciem biologii ewolucyjnej stał się gen a kluczowym zjawiskiem rekombinacja w obrębie materiału genetycznego organizmów płciowych. Nie dlatego, że zjawisko płci jest ewolucji niezbędne – większość dorobku ewolucji pochodzi z czasów
przed jego powstaniem. Dziś, po poznaniu szczegółów działania
genomu (splicing, ruchoma ramka odczytu, rybozymy), pojęcie
genu nie ma już dawnej jednoznaczności ani szczególnego znaczenia przy rozważaniach ewolucyjnych. Miało je ze względu na
to, że wczesne techniki badań genetycznych w całości bazowały
na interpretacji skutków rekombinacji materiału genetycznego
w wyniku krzyżowania organizmów płciowych. Gen to uzewnętrznione (fenotypowe) skutki defektu we właściwym zapisie informacji funkcjonalnej w DNA – niewiele mówiące o możliwościach
ewolucyjnego doskonalenia tego zapisu. O pojęciu fitness, które
wprowadzone zostało po to, by dać biologii ewolucyjnej zdolność
konstruowania naukowych hipotez, już wyżej pisałem.
To historyczne drogi rozwoju nauki spowodowały, że pojęcia
dobra gatunku, ziarnistego genu czy fitness zastosowane zostały do prób objaśnienia altruizmu. Teorie naukowe tworzy się
przecież z powszechnie dostępnych i rozumianych pojęć. Genetycy ewolucyjni nadali altruizmowi sens biologiczny jako zachowanie obniżające wartość przystosowawczą pojedynczego osobnika (czyli fitness), poprzez ograniczenie jego możliwości wzrostu
czy udziału w rozmnażaniu, ale korzystne dla grupy, do której
osobnik należy. Jest to ukoronowanie amerykańskiej tradycji ge-
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
121
netyki zapoczątkowanej w 1930 roku publikacją książki Ronalda
A. Fishera, zawierającej ilościowe sformułowanie teorii doboru
naturalnego bazujące na koncepcji ziarnistego genu. W obrębie
tej szkoły myślenia ewolucyjnego zrodziła się koncepcja gatunku
biologicznego, która usunęła semantyczną niejednoznaczność tytułu dzieła Darwina.
Nie sposób zaprzeczyć, że inaczej traktuje się potomstwo własne, niż potomstwo innych ludzi, przy czym życzliwość spada
wraz ze zmniejszającym się pokrewieństwem. Od czasu poznania
genetycznego podłoża związków krwi wszystkich niemal gnębi pytanie, czy genetyczne jest również podłoże naszych uczuć i zachowań społecznych. Pytanie o to, czy kocha się własne dzieci dlatego, że niewygodna ciąża, bolesny poród i dzielone przez obie płci
trudy wychowania kolejno wpływały na zapis w naszych neuronach, czy też raczej to zapis w naszym DNA nakazuje nam wspierać nosicieli naszych genów a nienawidzić obcych. Pierwszeństwo
zwrócenia uwagi na moc związków genetycznych i nadania im
ścisłej charakterystyki przypada Johnowi B.S. Haldane’owi, któremu przypisuje się aforyzm: z ochotą oddałbym życie za dwójkę
rodzeństwa lub ośmiu kuzynów (I would gladly lay down my
life for two sibs or eight cousins). Mógł być tak precyzyjny, bo
liczbowy rozkład genów wśród osobników o różnym stopniu pokrewieństwa jest możliwy do empirycznego określenia i łatwy do
matematycznego modelowania.
W latach sześćdziesiątych XX wieku interpretacja ewolucyjnych przyczyn altruistycznych zachowań wyższych organizmów
była przedmiotem gorącej i zapładniającej polemiki między ewolucjonistami. Spór toczył się o to, czy dobór naturalny może działać na całość populacji (dobór grupowy) czy raczej przedmiotem
doboru są geny zawarte w poszczególnych osobnikach (dobór
krewniaczy). Wygrała koncepcja doboru krewniaczego zaproponowana w 1964 roku przez Williama Hamiltona, bo jej przewidywania łatwo można policzyć przy użyciu pojęć genu i populacji
płciowych. Koncepcja doboru krewniaczego skrajną postać uzyskała w postaci idei samolubnego genu, przedstawionej w 1966
roku przez George’a Ch. Williamsa i spopularyzowanej w 1976
roku przez Richarda Dawkinsa (selfish gene; niefortunny termin, bowiem podobnie określane są też „pasożytnicze” fragmenty
DNA). Selekcja w takim ujęciu jest zróżnicowanym przeżywaniem
rekombinującej pary genów (alleli), co może dotyczyć wyłącznie
organizmów rozmnażających się płciowo.
122
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
Jerzy Dzik
Zapewne czynnik bliskości genetycznej ma istotne znaczenie
w ewolucji behavioru wielu organizmów. Jest to jedynie mniej
skrajne przedstawienie biologicznie trywialnej sytuacji poszczególnych komórek w obrębie organizmu (czy osobników kolonii powstającej bezpłciowo), identycznych genetycznie lecz w różny sposób „poświęcające się” dla całości, czy raczej dla komórek szlaku
płciowego. Ściśle powiązanej ewolucji podlegają jednak także sposoby zachowania licznych organizmów w ogóle ze sobą nie spokrewnionych, które wchodzą w układy symbiozy (np. koralowca
z sipunkuloidem czy ukwiału z rakiem pustelnikiem). Na poziomie pojedynczych komórek odpowiada temu układ między komórkami grzyba i sinic w plesze porostu, czy między włośnikami
korzeni drzewa a mikoryzującym grzybem.
Ludzka niechęć do pasierbów i ogólnozwierzęca skłonność dominujących samców do dzieciobójstwa po przejęciu przez nich
władzy nad samicami są kolejnym z koronnych argumentów na
rzecz potęgi genów. Miałoby to moc przekonania wątpiących,
gdyby motywy zachowania dały się łatwo powiązać z uwarunkowaniami genetycznymi. Między tymi poziomami jest jednak odległa droga. Agresja jest podstawowym odruchem w stosunku
do obcych i to raczej jej przełamanie wymaga szczególnych czynników. W przypadku potomstwa pacyfikuje ją mechanizm wczesnego przyuczenia do wzajemnego rozpoznawania dzieci i rodziców (wspomniany już imprinting Konrada Lorenza). Nic dziwnego, że dzieci wychowane od niemowlęctwa kocha się jak swoje
niezależnie od genów, które noszą. Nie ma zaś powodów, by szczególnie lubić pasierbów.
Jeśliby dobór krewniaczy był rzeczywiście mechanizmem tak
silnym, jak zakładają to jego entuzjaści, samice powinny zrezygnować z życia płciowego i rozmnażać się wyłącznie partenogenetycznie. Wówczas całe potomstwo byłoby z nimi genetycznie identyczne. Partenogeneza jest jednak rzadka. Czyżby to oznaczało,
że korzyści z procesów płciowych są tak wielkie, że przeciwdziałają silnemu naciskowi doboru krewniaczego? Jest to wątpliwe,
bowiem w przypadkach ewolucyjnego pojawienia się partenogenezy identyfikacja czynników, które przeważyły zalety procesów
płciowych jest dość oczywista. Jest tak zarówno w odniesieniu
do owadów (mszyce), jak czworonogów (jaszczurki). Może to raczej siła doboru krewniaczego jest niewielka?
Istnieje wiele obserwacji dowodzących obopólnie korzystnego
współdziałania w przyrodzie organizmów niespokrewnionych.
Modele matematyczne pokazują zresztą możliwość działania se-
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
123
lekcji grupowej, choć efekt nie jest tak oczywisty, jak przy modelowaniu selekcji krewniaczej. Dla objaśnienia obserwowanych
zachowań trudnych do prostego modelowania J. Maynard Smith
i G.R. Price zastosowali w 1973 roku teorię gier. Rezultatem jest
koncepcja strategii stabilnej ewolucyjnie (evolutionarily stable
strategy), która każe rozważać dalekosiężne skutki alternatywnych zachowań.
Eksponowanie roli poszczególnych genów w ewolucji ma w sobie coś z dawnej idei preformacji. Według preformistów w jaju
czy plemniku z góry określone były cechy dojrzałego organizmu.
Przeciwieństwem preformacji jest epigeneza. Polega ona na stopniowym formowaniu się cech w wyniku współdziałania różnorakich czynników, tak wewnętrznych (wzajemny wpływ na siebie poszczególnych elementów układu i jego stanów poprzedzających), jak i zewnętrznych (funkcjonowanie struktur w środowisku
już w momencie ich formowania). Do uformowania komórki mięśniowej nie wystarczą geny o tym decydujące; komórki te muszą
zacząć funkcjonować jako kurczliwe w powiązaniu ze szkieletem.
Obecna wiedza o mechanizmach rozwoju organizmów nie pozostawia alternatywy w stosunku do epigenezy. Informacja zawarta
w genach z reguły nie ma sensu poza kontekstem ich współdziałania i funkcji (pomijając trywialne przypadki genów kodujących
białka strukturalne czy wydzielane). Wypreparowanie pojedynczych genów z ich kontekstu w genomie, by rozważać jak działa
na nie selekcja, nie ma więc dużego sensu.
Zakładanie, że zachowaniem pojedynczego osobnika kieruje
wyłącznie dziedziczna troska o własne geny jest przejawem wiary
w ścisłe i pełne przystosowanie organizmów do warunków, w których żyją (skrajny adaptacjonizm). Postawa taka została złośliwie
nazwana przez Stephena J. Goulda i Richarda Lewontina paradygmatem Panglossa. Doktor Pangloss był towarzyszem Kandyda
w „powiastce” Woltera, który skarykaturował w ten sposób Gottfrieda Leibniza. W każdym, najbardziej nawet niefortunnym obrocie spraw dopatrywał się przyczyny wynikłej z planu Bożego
naszego najdoskonalszego ze światów. W istocie z doskonałością
przyrody bywa różnie, na każdym z poziomów jej organizacji,
a cóż dopiero behavioru. Nie działają sprawnie nawet najbardziej
elementarne procesy na poziomie komórkowym, na które doskonaląca selekcja wpływa od miliarda lat. Rzadko udaje się to ująć
ilościowo, ale przykładem mogą być szacunki, że 25 do 50% naturalnych poronień ludzkich płodów wynika z nieprawidłowości
124
1
2
3
4
5
6
7
Jerzy Dzik
w rozdziale chromosomów. Nie jest więc precyzyjny nawet mechanizm działania wrzeciona podziałowego.
Na paradygmatach Panglossa i samolubnego genu łatwo konstruować proste rozumowania. Przykładem tego jest modne dziś
uzasadnianie przy użyciu teorii Darwina zachowań seksualnych
sprzecznych z europejską tradycją kulturową.
Darwinowska ewolucja kulturowa
15
Byłoby absurdem twierdzić, że całość ewolucji kulturowej podlega mechanizmowi darwinowskiemu. Jest w niej mnóstwo chaosu, jest też pewien udział intencjonalnych regulacji, którym,
przynajmniej na pewien czas, można podporządkować znaczne
obszary kultury. Bez trudu daje się jednak wydzielić nurty rozwoju w obrębie zasobów Świata 3., w których analogia do zjawisk
ewolucji biologicznej jest naprawdę uderzająca. Najłatwiej to zauważyć w historii technologii.
16
Ewolucja katedr
8
9
10
11
12
13
14
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
Przykładem dydaktycznie atrakcyjnym z tego punktu widzenia jest historia architektury kamiennej. Zapewne nie bez powodu Jean Mignot, jeden ze średniowiecznych projektantów i budowniczych katedry w Mediolanie, miał powiedzieć, iż ars sine
scientia nihil est. Bo też przy wykorzystaniu kamienia do konstrukcji chrześcijańskich katedr nie można się było obejść bez
przynajmniej intuicyjnego wyczucia praw fizyki. Jeśli go zabrakło, kamienie waliły się na głowę. Rozwój pozornie estetycznych
walorów tych budowli był więc w istocie przejawem pogłębiania
wiedzy z nauk ścisłych. To ona umożliwiła nadanie kamiennym
strukturom podziwianej dziś lekkości.
Początkiem ewolucji ku lekkości była idea żebra wzmacniającego konstrukcję sklepienia kolebkowego, która narodziła się
w Rzymie jeszcze w I wieku p.n.e. Pozostawienie cienkiego muru
między żebrami zmniejszało radykalnie jego wagę. W romańskich
sklepieniach krzyżowych najmocniejszą częścią były arkady łączące kolumny na jego obrzeżach, mające postać szerokich płaskich żeber (gurty). Stanowić mogły one wsparcie dla szalunków. Przełomem technologicznym dokonanym około 1110 roku
była technika budowy, która dała możliwość tworzenia lekkich
sklepień o dużej rozpiętości. Najpierw budowano przekątne i po-
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
125
27
przeczne łuki żeber, a dopiero na nich opierano szalunek sklepienia. Ostry „gotycki” łuk, który pojawił się w poprzecznych żebrach sklepiennych w katedrze w Durham i podparyskim opactwie St. Denis, nie był wyrazem upodobań artystycznych, lecz
koniecznością inżynierską. Chodziło o uproszczenie konstrukcji
szalunków. Budowniczowie katedr byli nie tyle natchnionymi artystami działającymi pod chwilowym impulsem, lecz wykształconymi inżynierami i estetami.
W ewolucji średniowiecznej i nowożytnej architektury doskonale widać też zjawisko rozdzielania dróg (dywergencji) z, używając języka biologii, allopatryczną specjacją i migracjami gatunków. Widziany z włoskiej czy angielskiej perspektywy proces ewolucji architektury wyglądał zupełnie inaczej, niż z perspektywy
normandzkiej czy zachodnioniemieckiej. We Włoszech jest pełna
ciągłość między rzymskimi zabytkami wczesnośredniowiecznymi
a ich naśladownictwem w epoce renesansu i baroku. W Anglii natomiast nie było renesansu, lecz kontynuacja gotyku do czasów
niemal nam współczesnych. W Europie środkowej style architektoniczne mają natomiast postać następstwa niepowiązanych ze
sobą, ziarnistych (dyskretnych) jednostek. Są gatunkami imigrującymi z miejsc, gdzie powstały, i wypierającymi siebie nawzajem.
Prawie nie było między nimi krzyżowania.
Podatność sztuki architektonicznej na kumulatywną ewolucję
ma swoje źródło przede wszystkim w jej inżynierskich aspektach.
Geniuszom gotyckiej architektury daleko jeszcze było do iluzji, że
bez nabytej wiedzy, a jedynie tchnieniem indywidualnego ducha,
można tworzyć arcydzieła.
28
Ewolucja samolotów
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
Przeciwstawna perspektywa, w której zza pozorów suchej
technicznej wiedzy wyziera niekiedy prawdziwie wyrafinowany
artyzm, cechuje dzieła nowoczesnej technologii. Przejrzyście widać to w przemianach konstrukcji aparatów latających cięższych
od powietrza (aeroplanów). Zasada ich działania podejrzana została u zwierząt latających. Zbytnia złożoność sposobu napędu,
który wyselekcjonowany został w trakcie ewolucji biologicznej,
zmusił jednak w 1903 roku braci Wilburna i Orville’a Wrightów,
a także ich konkurentów i naśladowców, do zastosowania silnika znacznie prostszego od układu mięśni. Wykorzystali to, co
było wówczas dostępne na rynku, czyli tłokowy silnik benzynowy.
Przez następne pół wieku na konstrukcję tę działał nacisk doboru
w kierunku zwiększenia mocy, by szybciej i dalej latać.
126
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
Jerzy Dzik
Kiedy jednak samoloty tłokowe osiągnęły, jak amerykański
drewniany dwusilnikowy Mosquito, prędkość maksymalną około
650 km/h, pojawiła się granica możliwości tego typu konstrukcji.
Po pierwsze, niemożliwe było już zwiększenie prędkości obrotowej
osi śmigła, bo końcówki jego łopat nazbyt zbliżyły się do prędkości
dźwięku, a po drugie, moc silnika tłokowego okazała się nieproporcjonalnie mała w stosunku do jego wagi i komplikacji. Rozwiązaniem stał się turbinowy silnik odrzutowy. Jego ideę wyprowadzono z opatentowanej już w 1872 roku turbiny spalinowej, ale
przełomowym wynalazkiem było wprowadzenie turbinowej sprężarki powietrza dołączonej do wału turbiny spalinowej. Na pomysł ten wpadł Frank Whittle (patent z 1930 roku). Pierwszy samolot praktycznie wykorzystujący taki napęd, Heinkel He 178,
wykonał pierwszy lot w 1939 roku. Upowszechniony przez nierozważne przekazanie konstrukcji przez firmę Rolls Royce Związkowi Radzieckiemu, silnik turboodrzutowy wydawał się nie mieć
granic w zastosowaniach. Samoloty weń wyposażone mają najlepsze osiągi przy dwukrotnej prędkości dźwięku. Cywilne konstrukcje pasażerskie z takimi silnikami sięgnęły parunastu kilometrów pułapu przelotu i połączyły kontynenty. Latały coraz
szybciej i dalej, a francusko-angielski projekt Concorde wydawał
się wyznaczać szlaki rozwoju na przewidywalną przyszłość. Myślano o zastosowaniu paliwożernych silników przelotowych (strumieniowych), które miały niemal zrównać samoloty pasażerskie
z rakietami kosmicznymi. I co z tego wyszło?
Nieoczekiwanie zmienił się kierunek nacisku selekcyjnego.
Samoloty mają odtąd latać ciszej i oszczędniej. Niekoniecznie
szybko, ale zapewniając komfort lotu pasażerom i spokój sąsiadom lotniska. Projekty samolotów naddźwiękowych odłożono
na półki. Nowym konstrukcjom niepomiernie spęczniały kadłuby
a zamiast silników odrzutowych pojawiły się turbowentylatorowe.
Rozwinęły ideę, którą firma Rolls Royce zaproponowała w 1945
roku jako model Trent, czyli połączenie reduktorem wału sprężarki z normalnymi śmigłami. Było to rozwiązanie oszczędniejsze
przy niższych prędkościach przelotowych. W silnikach wentylatorowych, których pierwszy model (Rolls Royce Conway) wyprodukowany został w 1954 roku, rolę śmigła w obudowie pełnią łopatki jednej z dwu współosiowo wbudowanych sprężarek, która
tylko część powietrza kieruje do komory spalania. Dało to małe
zużycie paliwa, niewielkie rozmiary silnika i jego cichą pracę.
Przebieg tego procesu ewolucji drogą selekcjonowania różnorodności konstrukcji nie jest niczym dziwnym dla badacza ewo-
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
127
22
lucji. Przede wszystkim pokazuje nieprzewidywalność procesu,
w który zamieszane jest wprowadzanie wciąż nowych porcji informacji funkcjonalnej. Jest jednak jeszcze jeden aspekt sprawy,
którego można by się dopatrzeć w niemal każdym procesie ewolucji kulturowej i biologicznej, ale w przykładzie poprzednim, o ewolucji architektury, był ukryty pod warstwą różnorodności i eklektyzmu. Idzie o to, że częstym rezultatem ewolucyjnego doskonalenia jest praktyczne zakończenie przemian najintensywniej selekcjonowanej cechy, by kontynuować przemiany innej. I w technice
lotniczej od pół wieku nie nastąpiły żadne istotne zmiany. Wystarczy przypomnieć, jak długo jest już w służbie bombowiec B-52
czy pasażerski Jumbo Jet. Nowe konstrukcje są od nich doskonalsze pod względem szczegółów i wyposażenia, ale osiągniętej
przed laty doskonałości konstrukcyjnej nie naruszają. Zjawisko
to dało się zauważyć znacznie wcześniej i wyraziściej w ewolucji
kolei żelaznej i samochodów, więc badacze ewolucji biologicznej
nazwali je syndromem Volkswagena.
Doskonalenie funkcji jest normą w biologii, w ewolucji kulturowej podlega jednak wielu ograniczeniom, które mają pozamerytoryczne przyczyny. Tym ich więcej, im bliżej religii czy sztuce.
Sytuacje pograniczne w najczystszej postaci ujawniają się w sztukach plastycznych.
23
Ograniczony zasięg ewolucji w sztuce
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
Już najstarsze znane, liczące ponad 35 tys. lat, rzeźby w kości łowców mamutów z Hohle Fels czy podobnego wieku malowidła w jaskini Chauveta pokazują dowodnie, że sztuka od początku wypełniała różnorakie funkcje. Miała możliwie wiernie odtwarzać rzeczywistość w trzech wymiarach (rzeźba) lub jako projekcja dwuwymiarowa (malarstwo). Służyła do przekazu idei, racjonalnych czy magicznych. Miała wreszcie wzbudzać emocje zachwytu bądź przestrachu. W dwu przynajmniej aspektach, wywołania złudzenia rzeczywistości czy uczucia przyjemności estetycznej, jej ewolucja dążyła do optymalizacji. W przypadku funkcji ideowych bądź wywołania skrajnych emocji, wręcz przeciwnie,
liczy się bowiem wtedy czynnik zaskoczenia oryginalnością.
Najłatwiej o osiągnięcie ścisłego odwzorowania rzeczywistości
w portrecie, zarówno trój- jak i dwuwymiarowym. Wymaga to
talentu rzeźbiarskiego czy malarskiego. Mało kto to potrafi, ale
zdolności plastyczne przywiązane są do osoby i nie podlegają kumulowaniu w pokoleniach. Dlatego portrety pośmiertne z Fayum
pobudzają wrażliwość estetyczną nie mniej, niż autoportret Al-
128
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
Jerzy Dzik
brechta Dürera, czy portrety Henryka Rodakowskiego. Twarze
chińskich wojowników odtworzone w glinie, murzyńskich królów
w kości słoniowej czy rzymskich senatorów w marmurze są równie prawdziwe, choć między ich twórcami nie było żadnej komunikacji. Każdy z nich posługiwać się jednak musiał tymi samymi,
danymi mu przez biologię, właściwościami wzroku i umysłu.
Indywidualna wrażliwość artystyczna nie wystarcza jednak,
by przetworzyć trójwymiarowy układ wielu obiektów w dwuwymiarowe jego złudzenie. Tylko artystom europejskim się to udało
w wyniku wielopokoleniowego doskonalenia techniki pod presją
wymagań rynku mecenasów sztuki. Perspektywa jest wynalazkiem zadziwiająco późnym. Każdy z nas patrząc na zbiegające się
linie konturów budowli zauważa, że właściwe ich odwzorowanie
w dwu wymiarach wymaga odejścia od rzeczywistego, równoległego ich ustawienia. Próby pogodzenia rysunku tą drogą z obrazem w oku trwają od tysiącleci. Im więcej talentu, tym przedstawienie bliższe temu, co dziś widzimy na byle fotografii, z zasady jednak dzieła dawnych mistrzów ukazują rażące niekonsekwencje w ukazywaniu wzajemnych stosunków między obiektami
znajdującymi się w różnych odległościach od obserwatora. Przełom przyszedł dopiero wraz z renesansowym zastosowaniem ścisłej geometrii do konstruowania perspektywy. Leone Battista Alberti zebrał rezultaty pierwszych poszukiwań w dziele wydanym
w 1435 roku i odtąd siatka zbiegających się linii łatwa jest do zauważenia na freskach i obrazach malarzy włoskiego renesansu.
Prosta geometryczna perspektywa nie odpowiada jednak wcale
temu, co widzimy i sztuczność przedstawienia wciąż raziła wytrawne oko. Przełom przyniosła dopiero camera obscura, która
po prostu daje obraz rzeczywisty na tylnej ściance. Posługiwanie
się tym urządzeniem przypisuje się Johannowi Vermeerowi van
Delft; korzystało zeń większość nowożytnych malarzy.
Użycie gliny, kamienia, drewna czy kości jako tworzywa rzeźbiarskiego czy powszechnie dostępnych pigmentów organicznych
i mineralnych do malowania szybko ujawnia granice w realizmie
odwzorowania barw i faktury. Dzieje malarstwa ukazują proces
stopniowego doskonalenia zestawu pigmentów, które wzmocniło
użycie do ich rozprowadzania samoutwardzającego się oleju lnianego. Technika olejna wraz z zasadami co do kolejności nakładania poszczególnych barw i elementów obrazu upowszechniać się
poczęła od około 1420 roku w Niderlandach; jej pierwszym wielkim mistrzem był Jan van Eyck. Odwzorowanie w taki sposób,
by omamić oko i dać mu poczucie rzeczywistości, nie wymaga
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
129
bynajmniej ścisłego trzymania się tego, co się widzi. Wręcz przeciwnie, maźnięcie w odpowiednim miejscu i w odpowiedni sposób dać może lepszy efekt od żmudnego cyzelowania. Przy bliższym przyjrzeniu się płótnu przedstawione wspaniałości okazują
się mozaiką bezkształtnych plam. Znaczna część rozwoju malarstwa niderlandzkiego polegała na doskonaleniu tego rodzaju
chwytów. Ich mistrzem był Rembrandt Hermenszoon van Rijn.
Współczesny mu Vermeer nie tyle powtarzał na płótnie to, co widział, lecz raczej pomijał, czego nie warto widzieć i wydobywał,
co widzieć warto. Za prekursora tej linii rozwojowej malarstwa,
która miast konwencji i detalu przyjęła za zasadę takie mamienie
widza, by zobaczył idealny i upiększony świat w łagodnych barwnych plamach, uważa się Raffaello Santi. Kontynuowały tego ducha szkoły malarstwa realistycznego, w szczególności te związane
z monachijską Pinakoteką czy Akademią petersburską. Wypełniła się doskonałość i dalej już nie dało się pójść. Wciąż jednak
malarstwo takie cieszy się niesłabnącym powodzeniem wśród publiczności (i niechęcią krytyków). Zaspokaja bowiem elementarną
biologiczną potrzebę człowieka: pomaga w wydobywania prostego
sensu z nazbyt złożonej rzeczywistości.
Odczucia artystycznej harmonii są najwidoczniej na tyle proste, że szybko dochodzi do spełnienia oczekiwań. Balet klasyczny, pieśń, muzyka instrumentalna, rzeźba czy malarstwo realistyczne szybko dochodzą do absolutnej doskonałości (w języku
biologii ewolucyjnej: optymalizacji), po której następuje znudzenie i spadek zainteresowania. Od sztuk wymaga się wtedy wypełniania roli nośnika idei, nie tylko źródła przyjemności. To zapewne skłoniło chrześcijan żyjących w otoczeniu wspaniałych zabytków sztuki antycznej, z ich wysmakowaniem artystycznym, do
tworzenia klockowatej architektury wczesnoromańskiej. W historii świata można znaleźć wiele innych przykładów podobnego regresu. Wystarczy spojrzeć za okno na postmodernistyczne bryły
nowo budowanych domów, pozbawione proporcji i prymitywnie
geometryczne. Z nużącą regularnością w dziejach ludzkości następują kolejne fale ikonoklazmu, upadek sztuk i ich renesans.
Przychodzimy więc do przekonania, że tylko te aspekty twórczości artystycznej ewoluują w sposób darwinowski, których podłożem są zjawiska i ograniczenia zewnętrzne w stosunku do indywidualnego umysłu twórcy czy odbiorcy. Wraz z wiedzą naukową
są one obszerną częścią Świata 3., ale sposób ich formułowania
i wykorzystania nie jest rygorystycznie egzekwowany poza wą-
130
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
Jerzy Dzik
skimi kręgami najbardziej zainteresowanych. Umożliwia to ich
raczej swobodną ewolucję, niekoniecznie darwinowskiej natury.
Źródła moralności
W świecie społecznego poznania są także bardziej wyraziście
sformułowane normy dotyczące sposobów postępowania członków społeczeństwa. Część z nich jest rygorystycznie egzekwowana, z wykorzystaniem przemocy fizycznej. To prawo (ius). Egzekwowanie innych łączy się co najwyżej z ostracyzmem społecznym. To zasady moralne (w szerokim rozumieniu ethos).
Zarówno prawo, jak moralność mogą być (i pierwotnie były
wyłącznie) kodyfikacją biologicznych, genetycznie przekazywanych, zasad funkcjonowania stada osobników Homo sapiens.
Precyzują reguły formowania hierarchii społecznej wynikające
z dziedziczenia; określają sposoby wykorzystania fizycznej przemocy do utrzymania struktur stadnej dominacji; wyliczają biologiczne kryteria wartościowania osobników wewnątrz i na zewnątrz stada, np. na podstawie kryteriów rasowych. Uważne
przyjrzenie się systemom prawnym różnych społeczeństw pozwala bez trudu znaleźć takie regulacje, które w równym stopniu
przystoją szympansom, co ludziom.
Są jednak prawa i zasady moralne, których z biologii nie da
się wyprowadzić. W europejskim kręgu kulturowym należy do
nich np. równość wszystkich ludzi, miłość bliźniego skierowana
do osobników niekoniecznie spokrewnionych a nawet ułomnych,
zasada głoszenia przekonań wbrew wszelkim okolicznościom i tolerowania cudzych błędów czy wybaczania win. To zmieszane ze
sobą społecznie istotne postulaty chrześcijaństwa i demokracji.
Nasuwa się pytanie, dlaczego wychowanie w społeczeństwie europejskim preferuje postawy doraźnie niekorzystne dla osobnika
a nawet dla grupy, do której należy?
Rzecz jasna, biologicznemu przetrwaniu społeczności, a więc
i tworzących je osobników, sprzyja solidarność między nimi.
Pewna doza altruizmu jest więc niezbędnym elementem życia
stadnego. Premiuje ją dobór naturalny i utrwala w genach.
Postawa w pełni bezinteresownej życzliwości zakładającej równość wszystkich osobników, jeśliby ją konsekwentnie zastosować,
prowadzi jednak do unicestwienia biologicznej hierarchii stada.
Uniemożliwia zatem działanie doboru na biologiczne przystosowania osobników. Jest zabójcza dla ewolucji biologicznej czło-
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
131
wieka. Ma jeden potężny walor: nadaje szczególny impet mechanizmowi ewolucji Świata 3. Pozwala na oddzielenie sfery generowania zmienności idei i ich surowej selekcji od egzystencji biologicznych ludzkich bytów. Jedynym kryterium doboru staje się
wartość idei, nie jej nosiciela. Intensyfikuje to postęp kultury, nauki i technologii, bo zwiększa podaż zmienności idei i umożliwia
nieszkodliwe biologicznie wzmocnienie ich selekcji.
Z tej przyczyny europejska kultura śródziemnomorska rozpoczęła przed ponad dwoma tysiącami lat zwycięski pochód przez
kontynenty. Sukces cywilizacji opartej na zasadzie oddzielenia
walki idei od zwalczania ludzi (czyli na idei demokracji) jest empirycznym dowodem dalekosiężnej mądrości tych zasad. Społeczeństwa kierujące się zasadą rozdzielenia mechanizmów doboru
idei od biologicznej „walki o byt” okazały się skuteczniejsze w rozwoju technologii, zapewniając sobie lepsze od innych warunki
do wzrostu populacji. Zasada ta zyskiwała też nowych nosicieli
spoza macierzystej społeczności, bo przecież nie jest przywiązana
do jakichkolwiek bytów biologicznych. Ekspansja kultury europejskiej ma naturę zarówno demograficzną, jak ideową.
Jest ogromna literatura dowodząca, że ludzka bezinteresowność w działaniu na rzecz dobra bliźnich jest jedynie modyfikacją zapisanego w genach altruizmu biologicznego. Wystarczy jednak przyjrzeć się temu, jak w rozwoju osobowości dziecka rozwijają się normy społeczne, które są narzucane przez wychowanie,
by tezę tę zakwestionować. Miłość bliźniego nie jest genetyczną
skłonnością, lecz wynalazkiem ewolucji społecznej. Wynalazek
ten przypisywany jest przywódcy antycznej żydowskiej sekty religijnej, Jezusowi z Nazaretu. Niektórzy dopatrują się w tej idei
inspiracji buddyjskich – doktryna Buddy nie ma jednak przecież
aspektów społecznych. Natomiast przynajmniej zawiązki tej idei
znaleźć można w antycznej greckiej demokracji. Dzięki tej głównej
idei chrześcijaństwa (nieczęsto zresztą stosowanej przez chrześcijan) możliwie jest oddzielenie walki idei od walki z ich nosicielami.
Dało to ludzkiej jednostce sens życia niesprzeczny z dobrem innych, a społeczności zasadą taką się kierującej wyższość nad innymi społecznościami. Wyższość nie tylko im nieszkodzącą, ale
wspomagającą.
Z rozważań tych wynika, że moralność jest produktem ewolucji darwinowskiej, tyle że społecznej – niebiologicznej. W efekcie jako byty moralne znaleźliśmy się poza przyrodą, choć nie
wolno nam zapominać o historycznym w niej ukorzenieniu. Socjobiologiczne uwarunkowania, czyli zwierzęce dziedzictwo, to nie
132
Jerzy Dzik
16
samo zło. Należą do nich wspomniane już różne postaci miłości,
których nie można sprowadzić w całości do doraźnego interesu
płciowego. Mają dziedziczne podłoże i wyewoluowały drogą biologicznego doboru naturalnego, ale nie da się przeprowadzić ostrej
granicy między nimi a „uczuciami wyższymi” o genezie niewątpliwie kulturowej. Odnosi się to i do zjawiska współodczuwania (empatii), którego przejawów etolodzy doszukują się u zwierząt. Inna
rzecz, że bynajmniej nie wszystkie osobniki gatunku ludzkiego są
do niego zdolne. Świadomość biologicznych uwarunkowań ludzkich zachowań jest niezbędna, by je rozumnie kontrolować na
gruncie zasad moralnych należących wyłącznie do sfery ludzkiej
kultury.
Można więc przedłożyć Czytelnikowi taką poradę: jeśli nie
wiesz, jak postąpić, postępuj tak, jak uczono postępować Twoich przodków. Chyba, że są naprawdę mocne powody, by rady
rodzicielskie uznać za przesąd.
17
Etyka ewolucyjna
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
Koncepcja poznania poza podmiotem poznającym pozwala
na wyrwanie części zasad rządzących funkcjonowaniem nowoczesnego społeczeństwa z objęć socjobiologii. Najwidoczniej nie
jest to propozycja atrakcyjna w dzisiejszym świecie tęskniącym
do jednoznaczności po upadku wielkich ideologii totalitarnych.
Wciąż potrzebna jest ateistyczna alternatywa religii i dane dostarczane przez socjobiologię są dla takich ideologii poszukiwanym naukowym fundamentem. Zastanawiające, jak łatwo zapomina się o tym, że konsekwentna rozbudowa takiego ujęcia stosunku przyroda-człowiek prowadzi nieuchronnie do darwinizmu
społecznego. Zapewne z ostrożności rozważania ograniczane są
zwykle do sfery życia płciowego.
Tezą etyki ewolucyjnej jest wyprowadzenie pełnych wniosków
z przynależności człowieka do świata zwierząt. Jeśli zasady moralne mają socjobiologiczne podłoże, zwierzęta są nam równe.
Tym równiejsze, im bliżej naszej jest ich gałąź na drzewie rodowym. Skoro tak, to kryteria biologiczne mogą być podstawą
wartościowania ludzkich zachowań. Konsekwentnie rzecz rozwijając, można by zapytać, czy słuszne jest promowanie krewnych
a zabijanie obcych?
Jak na ironię, równocześnie z postulatem objęcia człowieka
zasadami, które wyewoluowały na podstawie genetyki w świecie zwierzęcym, głoszone są postulaty logicznie przeciwstawne:
nadania zwierzętom praw stworzonych przez ludzi dla ludzi.
Granice stosowalności rozumowania darwinowskiego
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
133
Z punktu widzenia zarówno interpretacji ewolucji społecznej
przez Poppera jak i elementarnej wiedzy biologicznej, jest to
po prostu niemądre. Przywileje człowieczeństwa są przecież
sprzeczne z zasadami funkcjonowania przyrody. Jakie zastosowanie biologiczne ma mieć postulat nadrzędnej wartości życia
i godności? Czy w przyrodzie mamy solidaryzować się z budzącym
podziw lwem, czy mordowaną przezeń rozkoszną gazelą? W ideologii antropomorficzne i sentymentalne fantazje o przyrodzie zastępują wiedzę. Jeszcze niedawno były to niedopuszczalne grzechy dyskwalifikujące badacza świata żywego, dziś kwitną nawet
na uniwersyteckich katedrach.
Logiczna spójność i konsekwencja nie są w cenie. Zapewne
niesprawiedliwe jest oczekiwanie tego tylko od zwolenników etyki
ewolucyjnej. Przecież i rzecznicy metafizycznego uzasadnienia zasad moralnych mają skłonność odwoływania się do argumentów z dziedziny nauk przyrodniczych, nie całkiem prawidłowo
rozumianych, zapominając, że biologiczne kryteria demarkacji
człowieka (w filogenezie czy ontogenezie) wykluczają racjonalne
uzasadnienie jego wyjątkowości. Jeśliby zaś szukać rzeczywistych zgodności między metafizyką a światem ortodoksyjnej nauki (scientia), to jest nim stwierdzenie, że podstawy moralne
wartości demokracji i chrześcijaństwa rezydują poza umysłem
człowieka i światem przyrody.
Podsumowanie
Teoria Darwina, rozumiana jako objaśnienie mechanizmu
ewolucji drogą selekcji, jest falsyfikowalna na tej samej zasadzie,
co teorie fizyki. Mając bowiem pewien wyjściowy zasób zmienności i znając ukierunkowanie doboru, można przewidzieć przyszły
stan układu i skonfrontować tę predykcję z obserwacjami. Komplikacje pojawiają się wraz z wprowadzeniem drugiego kluczowego elementu teorii – losowego generowania zmienności, czyli
rekombinacji zapisu genetycznego i jego mutowania. Złożoność i,
być może absolutna, losowość zdarzeń uniemożliwiają predykcję.
Odnosi się to także do zjawisk takich jak selekcja klonalna przeciwciał. W sytuacjach tych winę za słabą przewidywalność można
jeszcze zrzucić na nadmierną złożoność być może deterministycznych powiązań między zdarzeniami, jak to czynią od dawna meteorolodzy próbując przewidzieć pogodę. Klasyczna metodologia
nauki jest jednak nie do uratowania, kiedy do głosu dochodzi rze-
134
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
Jerzy Dzik
czywista ewolucja, z nieprzewidywalną podażą mutacji i nieprzewidywalnymi zmianami kierunków działania selekcji. Tu wchodzimy w rewir nauk historycznych, gdzie zasadne wnioskowanie
może się odbywać jedynie wstecz osi czasu, drogą retrodykcji.
Człowiek jako byt biologiczny uformował się w wyniku historycznego procesu ewolucji. Praktycznie zakończyła się ona wraz
z rozwojem cywilizacji, kiedy śmiertelność przed wejściem w rozród zmniejszyła się do znikomego poziomu. Swobodny przepływ
idei pomiędzy i ponad umysłami osobników Homo sapiens wytworzył tymczasem nowe pole mniej lub bardziej losowego generowania zmienności i mniej lub bardziej stabilnego działania doboru. W obrębie kultury pojawiły się szlaki przemian ewolucyjnych o mechanizmie darwinowskim. Przemiany te nie poddają
się predykcji, bo należą do zjawisk historycznych.
Wśród ewoluujących idei są normy moralne. Rozumiejąc mechanizm zaproponowany przez Darwina wiemy, że nie da się takich bytów wyprowadzić z prostych założeń drogą dedukcji. Co
więcej, ich zasób jest poza podmiotem poznającym. Zatem normy
moralne są w stosunku do człowieka zewnętrzne. Jeśli w mechanizm i przebieg ewolucji wniknąć głębiej, zauważy się też,
że przemiany norm moralnych nie trwają bez końca. Przy określonych warunkach funkcjonowania szybko następuje optymalizacja i dalsze przekształcenia polegają na subtelnym, asymptotycznym doskonaleniu. W przybliżeniu można by więc stwierdzić, że normy moralne są człowiekowi indywidualnemu nadane
z zewnątrz i wieczne. Czy ma wtedy znaczenie sposób logicznego
wyprowadzenia tej konkluzji?

Podobne dokumenty