autor: Tomasz Garski Większości dobrze znane, a niektórym trochę

Transkrypt

autor: Tomasz Garski Większości dobrze znane, a niektórym trochę
autor: Tomasz Garski
tytuł: Większości dobrze znane, a niektórym trochę mniej, dylematy czytacza, czytnika i czytelnika.
szkoła: Liceum Ogólnokształcące w ZSZiO w Żukowie, klasa III LOP
opiekun: Ewa Skierka ( nauczyciel języka polskiego)
Większości dobrze znane, a niektórym trochę mniej, dylematy
czytacza, czytnika i czytelnika.
W pomieszczeniu panuje względny spokój. W powietrzu rozchodzi się oczywiście
szum kilku urządzeń elektrycznych, a gdzieś z zewnątrz dobiega stłumiony odgłos silnika
przejeżdżającego akurat samochodu. Właściwie cała okolica rozbrzmiewa zbiorem sobie
tylko charakterystycznych dźwięków. Nie ma to większego wpływu na koncentrację.
Zdolność do skupiania umysłu na konkretnym zadaniu działa jak najbardziej poprawnie.
Wraz z upływem czasu przestaje się zwracać uwagę na uporczywe dźwięki. Również zapach
świeżego druku, tak miły nosom ludzi oczytanych, będący połączeniem lekko drażniącego
nos zapachu farby ze świeższą wonią niedawno sprasowanego papieru, przywołujący
niezwykłe wspomnienia, nie jest odczuwany podczas zagłębiania się w lekturę.
Całkiem podobnie jest z książkami. Pierwsza setka powieści, opowiadań, czy nawet
krótkich historyjek jest fascynująca. Już po kilku chwilach człowiek przenosi się do innego
świata, jest kimś innym i przeżywa życie kogoś innego. Literki i wyrazy przestają istnieć, nie
zauważa się ich. W rzeczywistości nie jest się bohaterem, nie widzi się tego, co on, nie słucha
się jego uszami i nie myśli się w ten sam sposób. To wyobraźnia nie pozwala się nudzić.
I to przemija z czasem. Większość rodzajów fabuły staje się niezwykle
przewidywalna, bohaterowie są jedynie powieleniem pewnych wzorców, a puenta zawiera
któryś z doskonale wszystkim znanych morałów. Kiedy patrzę na takie pozycje czuję
zniechęcenie. Do innych krótkich opowiadań, bajek, czy fraszek zaglądam z ciekawości, bądź
czasem i z przymusu. Nie zawsze są one słabej jakości i nie zniechęcają tak szybko, że chce
się czym prędzej dobrnąć do ostatniego wyrazu. W nich również mogę próbować znaleźć to
coś, jakie jest jednak prawdopodobieństwo, że się uda?
Mimo wszystko moje oczy wciąż brną od lewej do prawej i na odwrót, chłonąc
czytany tekst. Z pewnością nie będę w stanie poczuć się tak, jakbym był bohaterem czytanego
opowiadania, nie oddam się fascynującej lekturze bez reszty i spróbuję znaleźć sobie
wymówkę, by zrobić przerwę. Tymczasem pochylam się bardziej nad tekstem i czytam:
Pewnego razu jedna ze studentek psychologii wpadła na pomysł, by przeprowadzić tak
zwany test społeczny. Rzecz polegać miała na tym, żeby podejść do określonej liczby osób i
pytać o to, jak oceniają szansę na wygraną w popularnej loterii. Nie bardzo wiedziała, jak się
do tego zabrać, lecz mając wolne popołudnie, postanowiła zabrać się do pracy w ten czy inny
sposób. Jeśli popełniłaby błąd, zawsze mogła zacząć raz jeszcze. Zabrała ze sobą jeden z
lepiej wyglądających notatników, długopis, którym wygodnie jej się pisało i wyruszyła w
drogę. Od swojego miejsca zamieszkania oddaliła się tramwajem. Wysiadła dopiero na
siódmym przystanku, licząc na fakt, że magia tej liczby wspomoże jej badania. Nie bardzo
wierzyła, że to działa, jednak niewiele mogła stracić, wysiadając akurat tam. Przedsięwzięcie
okazało się całkiem ciekawym zajęciem, pozwalającym poznać nowych ludzi i ich poglądy na
tę akurat konkretną sprawę. Już po godzinie rozmów spojrzała na notatki i uśmiechnęła się z
satysfakcją, przypominając sobie kolejne spotkania. Starszą panią, która twierdziła, że ,,cała
ta loteria to zwykłe oszustwo i nie można w niej wygrać”, matematyka, który w mgnieniu oka
obliczył, iż prawdopodobieństwo wynosi jeden do czternastu milionów, a zaraz potem wyraził
podziw dla ludzi, którzy tę grę wymyślili. Było jeszcze kilka innych osób, jak na przykład
żebrak, który nie bardzo chciał wierzyć w łut szczęścia, czy kobieta, która cierpliwie
wykupywała kolejne losy, czekając na swoją szansę. W tym właśnie momencie wspomnienia
zostały przerwane przez czyjąś obecność za plecami dziewczyny. Natychmiast się odwróciła,
by zobaczyć, kto to taki. Wyglądał na trochę starszego od niej i miała niejasne przeczucie, że
skądś go kojarzy. Czy widziała go kiedyś na uczelni? Całkiem możliwe, jednak pamięć nie
pozwalała na przypomnienie sobie czegokolwiek więcej.
-Cześć, widzę że prowadzisz jakąś ankietę, mogę też wziąć udział?
-Tak, jasne. – odpowiedziała bez zastanowienia, czując się trochę zaskoczoną i w
pewien sposób onieśmieloną. Zbyt późno uświadomiła sobie, że powinna zadać jakieś pytanie,
ale śmiały rozmówca nie czekał, aż wyda mu się polecenie.
-Kiedy podchodziłem, rzuciłem okiem na notatki i wnioskuję, że chodzi o opinię ludzi
na temat loterii. O, trafiłem. Uważam, że wygrana jest jak najbardziej możliwa. Czasami tak
się zdarzy, że trafisz. Los wcale nie jest ślepy. Już argumentuję dlaczego.
Dla przykładu czasami zdarzy się, że spotykasz osobę, którą rozumiesz bez słów, a w
skrajnych przypadkach fizyczne spotkanie nie jest w ogóle konieczne. Czytujesz gazety? Na
pewno trafiłaś kiedyś na list do redakcji, który doskonale oddawał twoje myśli. Czytasz słowa
takiej osoby i czujesz z nią pewną więź, a otrzymując tę więź, wcale nie chcesz dawać czegoś
w zamian. To nie działa na zasadzie obopólnych korzyści. Wracając do tematu loterii,
zdarzają się sytuacje, kiedy nikt nie wygra głównej nagrody. Wówczas komuś powinno się ją
przydzielić. Mnie się wydaje, że mogłaby zostać przeznaczona na cele charytatywne. A ty jak
sądzisz?
-Ja … - dziewczyna, zatopiona w myślach wywołanych fascynującą wypowiedzią nie
bardzo wiedziała, co powiedzieć. Nie do końca się ze wszystkim zgadzała, jednak zanim
zdążyła odpowiedzieć, nieznajomy zerknął na zegarek i poruszył się niespokojnie.
-Przepraszam, muszę już iść. Wielka szkoda, że musimy kończyć. Myślę, że los da mi
szansę na kolejne spotkanie.
Minęły dwa tygodnie, a kolejne spotkanie nie nadeszło, choć dziewczyna sporo się
napracowała, by znaleźć na uczelni spotkaną wcześniej osobę, to poszukiwania te nie
przyniosły żadnego skutku. Najwyraźniej był spoza miasta. Postanowiła zawierzyć jego
słowom i zdać się na los, który nie miał być ślepy. To, co początkowo było ankietą, ostatecznie
zostało wydrukowane w jednej z gazet jako artykuł i otrzymało całkiem dobre notowania.
Moje oczy wciąż błądzą gdzieś po ostatnich linijkach tekstu i czuję, że to wcale nie
jest tak, że lektura wciąga mnie bez reszty, że wiele bym zrobił, by przeczytać inne teksty
tego autora. Nie zaskoczył mnie fabułą bardziej niż inni. Coś innego kołacze mi w duszy. Nie,
to z pewnością nie jest ta fascynująca więź. Długo już tu siedzę i chyba pora się trochę
przewietrzyć. Z niechęcią patrzę na stertę papierów. Nie wrócę do tego dzieła. Szkoda.
Tomasz Garski