Strona 62 - Trilogia della villeggiatura
Transkrypt
Strona 62 - Trilogia della villeggiatura
62-felieton-Adamczyk:Makieta 1 2010-03-01 16:01 Page 62 62 FELIETON / TEATR WITTCHEN/wiosna–lato 2010 W Polsce istnieje kilka międzynarodowych przedsięwzięć kulturalnych. Należy do nich między innymi festiwal szkół teatralnych, na który przyjeżdżają młodzi aktorzy z całego świata. Wspaniały jest taki wybuch młodzieńczej energii. Doświadczenie stanięcia na deskach teatralnych, bez względu na szerokość geograficzną, pod którą uprawiamy swój komediancki zawód, sprawia, że stajemy się grupą wtajemniczonych, którzy nie potrzebują znajomości języka, by móc się porozumieć. To największa afirmacja teatru, jaką potrafimy sobie wyobrazić. Na festiwalu można też wyczuć teatralne trendy zwyżkowe czy też spadkowe w danym państwie i odgadnąć, w jakim kierunku będzie podążał teatr. A w którą stronę zmierza teatr europejski, mogliśmy się przekonać na międzynarodowym festiwalu teatrów narodowych, który jesienią ubiegłego był posag. Widzowie mieli swoje gorzkie przemyślenia i zakończenie było dla nich pewnego rodzaju pocieszeniem – pokazywało, że inni mają podobne życiowe rozterki. Bardzo ciekawie ogląda się spektakle w obcym języku. Podczas festiwalu przedstawienia są co prawda tłumaczone, ale czasami warto przestać czytać, tylko wsłuchać się i patrzeć na aktorów, rozszyfrowywać język gestów. Przecież tak wiele widać, mimo że nie rozumie się słów. Pamiętam Bronisława Pawlika, wybitnego aktora, z którym miałem przyjemność grać na scenie. Po wylewie miał duże trudności z mówieniem, ale w „Martwych duszach” Gogola stworzył postać niezwykłą. Kiedy patrzyło się na jego Pliuszkina – chorobliwie oszczędnego właściciela ziemskiego, żyjącego jak łachmaniarz mimo milionów ukrytych w sienniku – zrozumienie słów było nieistotne, bo tak czysto grał intencje. Zresztą publiczność często lepiej skupia uwagę, gdy aktor TRILOGIA Fot. Anna Fedisz/Puls Chicago DELLA VILLEGGIATURA roku po raz pierwszy odbył się w warszawskim Teatrze Narodowym. Przyjechały spektakle z Francji, Rumunii, Bułgarii, Austrii, Rosji i Włoch. Z ogromną przyjemnością obejrzałem występ zespołu Piccolo Teatro di Milano, który specjalizuje się w Goldonim i commedii dell’arte. Przedstawienie „Trylogia letniskowa” okazało się bardzo prostą historią miłosną, związaną z powszechną ludzką cechą – zakochujemy się najczęściej w tych, którzy zakochani są w innych. Uczuciowe zależności czwórki bohaterów doprowadzają do trudnej sytuacji, która nie kończy się, jak w typowej komedii, happy endem. Tym razem zwycięża poczucie honoru, bo skoro przyrzekło się narzeczeństwo, to należy słowa dotrzymać. Od tej decyzji nie ma odwrotu, ponieważ człowiek straciłby twarz. Dziwiłem się, bo klasyka włoska wydała mi się tematycznie dość błaha. Wychowani na strofach narodowych wieszczów, łączymy klasykę z mistycyzmem, z wielką miłością do ojczyzny oraz patriotyzmem przez największe „P” z możliwych. Naszym punktem odniesienia są „Dziady”. Włosi mają inną klasykę. Teatr służył temu, żeby widza rozbawić. Dziwiłem się także smutnemu zakończeniu, gdy każdy z bohaterów poślubił niekochaną przez siebie połowicę. Wyobraziłem sobie jednak, że gdy Goldoni pisał tę sztukę w XVIII wieku, to widownię teatralną zapełniały pary, które zawarły małżeństwa z przymusu. Decydowały o tym układy finansowe, a w centrum zainteresowania mówi cicho lub mamrocze coś pod nosem. Pod warunkiem, że jest to dobry aktor, który stosuje ten trik świadomie. Czasami, im ciszej mówi się ze sceny, tym bardziej skupiona jest widownia. Poza tym w teatrze ważniejszy od słów bywa język gestów. I to z powodu międzykulturowych różnic mam ogromną przyjemność oglądania obcych aktorów. Na włoskim spektaklu zobaczyłem typowy gest, który przypomniał mi moje nieporozumienie z czasów, gdy dopiero uczyłem się włoskiej kultury. Otóż Włosi, przywołując kogoś, poruszają dłonią w dół, podobnie jak my pokazywalibyśmy, żeby ten ktoś usiadł. Pamiętam sytuację, gdy umówiłem się z pewnym Włochem, który chciał, żebym skosztował genialnej grappy. W pewnym momencie pojawił się, zawołał mnie, więc wstałem, machnął dłonią, usiadłem. On się zdziwił, znów mnie zawołał, wstałem, on machnął dłonią, więc ja znów usiadłem. On, coraz bardziej zdziwiony, ponownie mnie zawołał i trwało to dobrą chwilę, zanim zrozumiałem, że gest, który ja odczytywałem jako „siadaj”, po włosku znaczył „podejdź do mnie”. Wspaniałe polsko-włoskie qui pro quo. Dlatego lubię chodzić na przedstawienia obcojęzyczne, bo mam szansę zauważyć kulturowe różnice, pozachwycać się pięknem języka i nagle z widowni warszawskiego teatru przenieść się do Mediolanu. Polecam więc oglądanie obcego teatru i proszę wypatrywać międzynarodowych festiwali. Nieznajomość języka jest tutaj zaletą. Piotr Adamczyk Aktor, który zagrał Fryderyka Chopina, Don Juana, papieża Jana Pawła II, Ludwika XIV, a także wyrachowanego biznesmena, niezbyt rozgarniętego emigranta, polityka geja, urokliwego kłamcę, żyrafę... Z powodzeniem zadebiutował również jako producent filmowy.