Tomasz Goraj Marny bohater, mizerna literatura

Transkrypt

Tomasz Goraj Marny bohater, mizerna literatura
Kazimierz Orłoś, Dom pod Lutnią, Kraków 2012
Tomasz Goraj
Marny bohater, mizerna literatura?
Dom pod Lutnią – wypreparowany obraz mazurskiej wsi w okresie
tuż powojennym – to literatura nurtu małych ojczyzn. To także
proza
inicjacyjna:
narrator
filtruje
pamięć
i
stara
się
zrekonstruować perspektywę dziecięcą. Efekt: Kazimierz Orłoś
wpada w pułapkę naiwnej nostalgii. Nie jest to potrzask ślepego
sentymentalizmu, ponieważ na szczęście postrzegania dziecka nie
udało się w pełni odtworzyć, lecz…
1.
Rzeczywistość
świadomego
przedstawiona
komplikacji
explicite
historycznych
i
to
recepcja
politycznych,
a
dorosłego,
więc:
jest
niepokojąca, zawiła i wielowarstwowa. Ale pułkownik Bronowicz – jak
niejednokrotnie okazuje się na kartach Domu… – to duże dziecko, które
ucieka od wszelkiej realności: 1) jednocześnie zrywa z przeszłością i się w
niej lubuje; 2) nie akceptuje teraźniejszości i stara się zbudować własny
bastion, stojący okoniem wobec sowietyzacji, bastion oparty na tradycji
zakorzenionej w ułańskim i sienkiewiczowskim wychowaniu; 3) nie
wyobraża sobie przyszłości, ale pragnie ją współtworzyć – chce zacząć
wszystko od początku. Uwikłany w sprzeczności, pułkownik trwa w
martwym punkcie zero. Rozwiązań pisarskich dla takiego bohatera własnej
prozy może być kilka. Mnie do głowy przychodzą 3: samobójstwo (kolejna
ucieczka i banalny koniec fabuły); komunizm (być może także ucieczka,
ale
gdyby
Orłoś
uwikłał
Bronowicza
w
sprzeczność
komunizmu
i
1
zrutynizowanej przeszłości której ten hołduje, mogłoby być bardzo
ciekawie. Zajmujące byłyby analizy takiej postaci – prawdopodobnie co
rusz w zestawieniu z bohaterem Andrzejewskiego); mityzacja – której
efekty (gdyby była przeprowadzona ciekawie) mogłyby być świetne. Orłoś
trochę mityzuje – ale nieciekawie, szablonowo, przez co barwę całej
powieści nadaje
silnie
idylliczna
i infantylna
optyka.
Jego
atut –
umiejętność posługiwania się realizmem z prawdziwego zdarzenia, jedynie
migotliwie prześwieca przez kiepsko zmityzowaną mgłę.
Na obronę powieści, można rzec, że Dom… funduje sensualne (a
niekiedy może nawet nieco impresjonistyczne?) opisy mazurskiej wsi; że
język Orłosia jest barwny i zarchaizowany; że atutem może być wartka
fabuła, którą dobrze się czyta. Lecz język w konstrukcjach – co nie jego
winą – wypada bardzo kiepsko (taki walor i właściwie nic językowo w tej
powieści nie zostało osiągnięte!); fabuła szybka, wartka jest tu zarazem
trywialna i przewidywalna do bólu. Mimo to – powieść dobrze się czyta.
Niestety – za dobrze. Za dobrze czyta się te fragmenty, które w założeniu
(co raczej pewne), wcale dobre być nie miały. Ciemne elementy powieści
– te niepokojące zdarzenia w przebiegu fabularnym, przełamujące sielską
konwencję i łamiące tym samym przewidywalną akcję, mogłyby domagać
się, przykładowo, rysu niedopowiedzenia i niejednoznaczności. Ostatecznie
otrzymujemy
naiwne
dialogi,
banalne
rozwiązania,
konwencjonalne
schematyzowanie.
By
nie
być
gołosłownym,
teraz
kilka
dowodów.
Punkt
zero
pułkownika:
– Mnie tutaj nie wezmą – powiedział, kiedy spytała, czy w Lipowie jest
bezpieczny. – Całą wojnę byłem w oflagu. Ani w AK, ani u Andersa. Powiem im
to, co myślę, co i tobie mogę powiedzieć: wszystkiego mam dość […]. Ani
walczyć, ani konspirować, ani liczyć na cud, na trzecią wojnę, na Pana Boga […]
(s. 22).
– W Grudziądzu miałem Dońkę […]. Pamiętasz moją ułańską klacz?
– Z rewii na Polach Mokotowskich […]. Piękna była nasza kawaleria.
2
– Piękna – powtórzył ojciec. – Dziewiętnastego września do szliśmy do
linii lasów pod Warszawą. Pułk stanął na lizjerze, jak mówiliśmy. Pamiętasz
pułkownika Godlewskiego? Byłem przy nim (s. 23).
– Jak oni mogli iść na wojnę, Joasiu? Nie widzieli, czym się skończy? Ten
Beck, Śmigły, Mościcki? Nie wiedzieli, jaka jest różnica między armią pancerną a
kawalerią? Naszą piękną kawalerią a brzydkimi tankami? Nie wiedzieli – prawie
krzyknął Bronowicz – Twoja matka miała rację, byliśmy papierowym wojskiem
(s. 26).
Banalne i naiwne dialogi; sztampy i schematy:
[…] Bronowicz czytał dalej: „U nas bez zmian. Tata jeszcze przebywa poza
domem, ale mamy nadzieję, że niedługo wróci”.
– Jak ktoś ma nadzieję, to co to znaczy?
– Spodziewa się, że będzie lepiej.
– Czyli u nich jest gorzej?
– Twego ojca zabrało UB. Wiesz przecież. Więc nie jest dobrze (s. 60).
– Posłuchaj, w lesie nie ma żadnej faszystowskiej bandy. To są ludzie, którzy
nie chcą żyć pod panowaniem komunistów, rozumiesz? Polska jest w niewoli. Mamy
rząd, który przywieźli Rosjanie na czołgach. W czterdziestym piątym roku. Jesteśmy
za małym krajem, żeby sobie z Rosjanami poradzić. Ci oficerowie i żołnierze, którzy
poszli do lasu, pewno nie rozumieją tego. Ale ty powinieneś rozumieć. Tym bardziej,
że twego ojca zamknęli w więzieniu komuniści (s. 118).
Jak na dziesięcioletniego rozmówcę, to ze strony Bronowicza co
najmniej mocno powiedziane… Jeszcze jeden przykład tego typu – dość
odważne rozmowy pułkownika z kłusownikami-pracownikami UB:
– No i co – odezwał się ten w ruskiej papasze – czego tu szukają […].
Guza szukają? […].
– Nie przyszliśmy nic ukraść – powiedział Bronowicz głośno i wyraźnie. –
Patrzymy na jelenia zabitego przez kłusowników […].
– Nie – powiedział Bronowicz. – Jestem obywatelem tak jak wy. Mam
prawo zgłosić leśniczemu, że kłusownicy zabijają zwierzynę w lesie (s. 130–
131).
3
2.
Bronowicz: piłsudczyk, kawalerzysta, patriota. Wychowany w kulcie
powstania styczniowego. Uchodzić może za Symbol Polski przedwojennej,
zakorzenionej w tradycji szlacheckiej. Wydawać by się mogło, że to wzór
cnót moralnych i narodowych.
Tymczasem: po wojnie zostawia żonę, gdyż, jak stwierdza, jest
apodyktyczna i nie może dojść z nią do porozumienia; ucieka na Mazury,
bo nie może znieść postępującej sowietyzacji; wiąże się z młodą Niemką,
która rodzi mu syna; jest zrezygnowany, ale zarazem łudzi się, że może
stworzyć własną, prywatną arkadię.
Wydaje mi się, że porzucenie żony to symptom obawy przed
koniecznością życia osiadłego, zrutynizowanego oraz przed troską i
odpowiedzialnością za rodzinę w takich a nie innych warunkach. Pułkownik
boi się, że żona będzie wymagać od niego porzucenia ułańskiego trybu
życia. Tego też wymaga nowa sytuacja polityczna i społeczna. Nie sposób
wrócić do kawalerii, bo ta należy do przeszłości. Stąd ucieczka i kryjówka.
Także przed sowietyzacją – no bo czegóż wymagałoby zostanie? Troski o
więzionego zięcia i odpowiedzialności za rodzinę. Pułkownik, jak mówi,
chce spokoju i prywatności. W moim przekonaniu, pragnie drugiej
młodości i opieki – stąd związek z Urszulą. Wątpię w jego miłość.
Bronowicz jawi się dość ludzko. By nie powiedzieć: nieciekawie,
niezajmująco – jawi się zwyczajnie. Spętany słabościami i pokusami
ucieka przed życiem. Banał i szablon?
Pytanie, które w tym miejscu należy postawić, to pytanie o to, jaki
powinien być bohater literacki, by bronić literaturę, którą dźwiga na swych
barkach. Czego wymaga się od bohatera, by przykuł uwagę, zainteresował
sobą i opowieścią w jaką jest wpisany. O odpowiedź trudno. Może być
różnie, zależnie od szczerych i kłamliwych preferencji, czy szerzej: od
epoki. Na ile w takim razie kiepski bohater potrzebuje dobrej literatury?
Albo: czy słaby bohater może w ogóle obronić się w dobrej literaturze? Bo
może marny bohater to mizerna literatura?
4
3.
Co do próby stworzenia zacisznej oazy, pytanie podstawowe w
przypadku Domu…, brzmi: czy w świetle faktów historycznych, w tak
trudnych warunkach społecznych i politycznych, można stworzyć idyllę? Z
takim, a nie innym bagażem doświadczeń? Co najmniej wątpliwe. Funkcje
tej próbie – tu zrealizowanej literacko – można przypisywać różnorakie:
terapeutyczne, ocalające etc. Zarówno wobec czytelnika, jak i autora. I
tak prawdopodobnie jest w tym przypadku.
W
moim
przekonaniu
za
pomysłem
stworzenia
powieści
stoi
prewencyjna izolacja kojących wspomnień autora, która zaowocowała
fantazją świata niezwykle pozytywnego w świetle historycznych wydarzeń
– i tym samym świata równie odseparowanego. Orłoś w wywiadzie
przeprowadzonym podczas spotkania promującego powieść, opowiadając
o mazurskich epizodach swojego dzieciństwa, mówił:
[…] tam było inaczej, był to okres spokojniejszy. Byli jeszcze Mazurzy,
autochtoni. Ja bawiłem się z chłopcami, którzy mówili między sobą po niemiecku
[…] dla mnie dziecka wojny, bo ja pamiętałem trochę wojnę, miałem wtedy 12
lat […] pamiętałem Powstanie Warszawskie, okropne rzeczy, to dla mnie te
Mazury to był po prostu jakiś raj, taka szczęśliwa wyspa. I trochę jest chyba z
tego właśnie w tej powieści […] był to zupełnie inny świat, świat który zniknął.
Dom pod Lutnią pisałem też chyba z taką chęcią, aby trochę ocalić od
zapomnienia właśnie tamte czasy, tamten okres, tamten świat1.
Bezdyskusyjnie: wiele jest z tamtego w tej powieści. Historia Tomka
osnuta jest na wątkach autobiograficznych, a u źródeł powstania Domu…
leży również chęć „ocalenia od zapomnienia” wspomnień idyllicznego
świata,
krainy
zacisznej,
sielskiej,
odstającej
od
powojennej
rzeczywistości. Tak wyglądała mazurska wieś widziana oczyma autoradziecka i tak wygląda Lipowo postrzegane przez Tomka. Orłoś przeniósł
swoje doświadczenia na sposób widzenia jednego z głównych bohaterów.
1
Przytoczony fragment zaczerpnięty został z wypowiedzi Kazimierza Orłosia, której zapis w formacie video
dostępny jest na kanale „Wydawnictwa Literackiego” w serwisie youtube.com. Bezpośredni link do nagrania to:
http://www.youtube.com/watch?v=Mi41qnVO4z8 (dostęp: 08.01.2013).
5
Wydawać by się mogło, że ta, przetworzona literacko perspektywa nadaje
główny ton całemu utworowi. Na ile taki obraz jest zbieżny z realiami, a
na ile jest wynikiem idealizacji – trudno osądzić.
Z czwartej strony okładki grzmi profesor Czapliński: „To najlepsza
powieść Kazimierza Orłosia! A jej niezwykłość polega na tym, że mówi ona
o
doświadczeniu
szczęścia
w
nieszczęśliwych
czasach”.
W
moim
przekonaniu, patrząc na powieść z tej perspektywy, należy powiedzieć: to
książka
o
próbie
doświadczania
szczęścia.
Próbie
skazanej
na
niepowodzenie; próbie bombardowanej zewsząd niepewnością i grozą.
Zamierzony
przez
Orłosia
cel,
świadomy
mniej
lub
bardziej,
ostatecznie nie został osiągnięty w zupełności (o ile mógł zostać
osiągnięty). I że nie został osiągnięty, to dla samego utworu bardzo
dobrze. Te ciemne elementy, o których już wspominałem, choć migotliwe,
nieustannie prześwietlają przez karty powieści. Mazurska przestrzeń
ewokowana jest ambiwalentnie. Przykładów z tekstu aż nadto: po
początkowym napomknieniu o aresztowanym przez ubowców Janku, po
streszczeniu losów rodziny w
okresie
wojennym oraz
doświadczeń
Bronowicza w 14 pułku Ułanów Jazłowieckich podczas Wielkiej Wojny, jego
udziału w wojnie z bolszewikami w 1920 r., gdy Joanna z Tomkiem
dojeżdżają do Lipowa, czytamy:
Dojechali do lasu. Benedykt jakby się zmęczył – sunęli wolno wśród sosen,
piaszczystym traktem. Zapachniało lasem – igłami, mchem, ciepłą korą. Dalej
były świerki. Bronowicz cmokał na konia, ale wałach nie chciał biec – bryczka
toczyła się, kolebiąc na koleinach. Tomek zapamiętał kołysanie, cienie sosen na
piaszczystej drodze i długą smugę leszczynowych zarośli w miejscu, gdzie
kończył się las. Wyjechali na otwartą przestrzeń i zaraz, trochę w dole, zobaczyli
wieś. Znów czerwone dachy wśród zielonych drzew. Korony lip nad dachami. Na
łąkach, wokół wsi, pasły się krowy. W jednym miejscu widać było stado gęsi,
jakby na zielonej łące suszyły się pieluszki (s. 19).
Chwilę później, wieczorem, przy nikłym świetle naftowej lampy
Bronowicz zwierza się córce (fragment ten już był przeze mnie cytowany):
6
– Mnie tutaj nie wezmą – powiedział, kiedy spytała, czy w Lipowie jest
bezpieczny. – Całą wojnę byłem w oflagu. Ani w AK, ani u Andersa. Powiem im
to, co myślę, co i tobie mogę powiedzieć: wszystkiego mam dość. Wspomnień,
rozmów o tym, czego zmienić nie można. Ani walczyć, ani konspirować, ani
liczyć na cud, na trzecią wojnę, na Pana Boga (s. 22).
Idylliczny nastrój zakłócają klisze wspomnień pułkownika, opisy
przeszłej i aktualnej sytuacji rodziny Bronowiczów, bytności partyzantów
w pobliskich lasach i coraz silniej narzucające się działania władzy
komunistycznej: szpiegostwo i nakazy donosicielstwa o poczynaniach
pułkownika, nadużycia kłusownicze, wezwanie na przesłuchanie w sprawie
niedoszłej agitacji wśród lipowieckiej społeczności, napastowania i ogólna
deprawacja rządzących.
Dom pod Lutnią to także powieść o wykorzenieniu. Wtłoczeni przez
los w krajobraz mazurskiej wsi, główni bohaterowie zostali pozbawieni
rdzennej
przynależności
miejsca:
Bronowicz
chce
uciec
od
komunistycznego zniewolenia; dla Tomka, czego nie jest świadomy,
Lipowo stanowi pozornie bezpieczną kryjówkę, a rodzina Wasyla na
Mazury
trafia
w
wyniku
wysiedlenia.
Wykorzenienie
motywuje
zadomowienie – skoro przychodzi żyć gdzie indziej, rośnie chęć czucia się
dobrze i bezpiecznie. Nie w pełni (bo to niemożliwe), ale po trosze u
siebie. Znów możemy domyślać się niepowodzeń. Pragnienie stworzenia
własnej, bezpiecznej przestrzeni prawdopodobnie się nie ziści. Pułkownik
jest na celowniku władzy, Wasyl dla lokalnej społeczności to obcyUkrainiec. Nawet autochtoni, mieszkający od wielu lat w Lipowie Mazurzy
w obecnej sytuacji, gdy formuje się struktura partyjna, stają się
niechciani. Tak mówi o nich Bakalarski, gdy stara się zaagitować
Bronowicza:
–
Posłuchaj,
pan
podpułkownik.
Element,
wśród
jakiego
obecnie
przebywacie, jest w większości antysocjalistyczny. Wrogi naszej rzeczywistości
[…].
7
– Nie zgadzam się z taką oceną „elementu”, jak pan nazywa tutejszą
ludność – powiedział Bronowicz. – To są Mazurzy. Starsi mówią po polsku, ale
przecież od zawsze żyli w państwie niemieckim. Taki był ich los […].
– Wiemy, wiemy. Tu nie o to chodzi. Mówią polsku, ale myślą po
niemiecku. Czy tak? (s. 41–42)
Mogłoby się wydawać, że jedynie Tomek w pełni zakorzenia się w
Lipowie. Szybko udaje mu się zaaklimatyzować. Lecz proces zakorzenienia
nagle zostaje przerwany. Ostatecznie, wnuk Bronowicza musi wrócić do
Warszawy. I co ważne – podczas pobytu w Lipowie przechodzi pierwszą w
swoim życiu (zarazem niepełną!) inicjację. Chłopiec względnie zdaje sobie
sprawę
z
tego,
co
dzieje
się
poza
domem.
Uświadamiany
przez
pułkownika, doświadczony niebezpieczeństwem i co najważniejsze –
pojmujący, że jego ojciec jest więziony, zaznaje także strachu. Nie
rozumie, że grozę sytuacji warunkuje system polityczny, ale wie, że
istnieje druga strona medalu, że świat nie jest tylko spokojnym, wiejskim
pejzażem.
W świetle tak drastycznej, coraz mocniej napierającej rzeczywistości
zewnętrznej arkadią jest przede wszystkim dom Bronowicza, który
podobnie
jak
przedwojennej,
postać
pułkownika
zakorzenionej
w
uchodzić
tradycji
może
za
symbol
szlacheckiej.
Za
Polski
część
uratowanego podczas wojny majątku Bronowicz kupuje dom ze sporym
gospodarstwem: murowaną stodołą, stolarnią, żywym inwentarzem i
znaczną połacią pól uprawnych, pastwisk i łąk. Do pomocy w domowych
sprawunkach angażuje młodą mazurkę i przesiedlonego spod Przemyśla
Wasyla, a przy większych pracach pomagają mu inni mieszkańcy Lipowa.
We wsi pułkownik cieszy się szacunkiem i poważaniem. Ten główny wątek
fabularny Orłoś kreśli sensualnymi, barwnymi opisami spożywanych
potraw,
prac
gospodarskich,
przywiązania
do
zwierząt,
rzewnymi
deskrypcjami śpiewanych przez Bronowicza i Wasyla żołnierskich pieśni,
sentymentalnymi wspomnieniami Polski niepodległej. Obrazu tradycji
dopełniają Święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy oraz związane z nimi
zwyczaje zakorzenione w polskiej kulturze, przedstawione w całej gamie
8
zapachów, barw i smaków, a także wizja patriotyzmu oparta o tradycję
literacką w duchu sienkiewiczowskim:
Wieczorami pułkownik czytał Tomkowi Ogniem i mieczem. Ten zwyczaj,
głośnego czytania Trylogii, pamiętał ze Staniłówki na Ukrainie, z domu
rodzinnego. Sienkiewicza czytała matka. W bibliotece ojca stały oprawione w
skórę tomy […]. Wydania z lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku. […]
Teraz, gdy czytał wnukowi i Lili Marleen Ogniem i mieczem, przewracając kartki
dwóch tomów przedwojennego wydania – miał przed oczami tamte wieczory w
Staniłówce. Koniec dziewiętnastego wieku, lampy w pokoju stołowym, twarze
matki, braci, ciotek i ojca – wyraźne jak na starych fotografiach […]. Tomek
słuchał, podpierając łokciami głowę.
Lektura Ogniem i mieczem to jeden ze sposobów na budowanie
polskiej tożsamości w duchowości wnuka i wszczepianie w domową
przestrzeń elementów narodowej kultury (powieściowe i ówczesne Mazury
to obszar niehomogeniczny, łączący w jednej wspólnocie Polaków,
Niemców, Ukraińców). To także kultywowanie rodzinnej tradycji, opartej
na wychowaniu patriotycznym i tym samym powrót do szlacheckiej
przeszłości (dla pułkownika nie tak przecież odległej). Być może to
również próba oswojenia rzeczywistości zewnętrznej; upatrywanie w
literackim symbolu narodowym nadziei i recepty na przetrwanie w tak
trudnej sytuacji. Jak się okazuje, pielęgnowanie narodowej tradycji nie
chroni od zewnętrznego zła. Żmudnie budowana idylla po raz kolejny – jak
i w całej powieści – zostaje rozbita. Podczas lektury powieści Sienkiewicza,
niespodziewanie dom Bronowicza nachodzi Służba Bezpieczeństwa:
– Pan pułkownik od Rydza szuka podobno guza. Tak się dowiedzieli i
pomyśleli, że trzeba zapytać: szuka? […]
– Czekaj – odezwał się Bakalarski. – Pan pułkownik to rozsądny gość.
Obieca, że guza nie będzie szukał i w porządku, nie? Mam rację? Czy tak?
Bronowicz wahał się. Cofnąć się? Podejść do nich? Krzyczeć? Stał w
przyćmionych światłach i milczał.
– No co? Co powie? – spytał kierowca.
9
Uniósł pepeszę. Krótka seria wstrząsnęła powietrzem. Zadzwoniły szyby.
Ataman zamilkł na chwilę, potem rozszczekał się głośniej.
Raz jeszcze warto zadać pytanie: czy bohaterowie powieści Orłosia
mogą żyć w idyllicznej rzeczywistości, odciętej od wojennych reminiscencji
i obecnych warunków społeczno-politycznych? Nie
mogą. Mimo że
pułkownik usilnie stara się stworzyć domową arkadię i że powieściowa
perspektywa skupiona jest na postrzeganiu Tomka, spokój zaburzają
wspomnienia, wypierana świadomość aktualnego położenia i bezwzględne
realia państwa socjalistycznego. Przypuszczalnie finał tej historii będzie
tragiczny: kolejne najścia, przesłuchania i konfiskata majątku. To dość
wątpliwe doświadczanie szczęścia.
Rzec by można – po raz kolejny na obronę Domu… – że chwała
autorowi
za
tę
dwojakość
powieściowego
świata.
Że
dzięki
temu
wypreparowany obraz nie jest aż tak naiwny. Że finalnie dzieło się broni.
Ale i tu wkrada się immanentna cecha tej opowieści: niewierzytelny banał.
Po aresztowaniu Janka i zorganizowaniu „kotła” w warszawskim domu
Bronowiczów, ubowcy zatrzymują ciotkę, która „przychodziła w soboty na
obiady” i „praczkę, panią Zosię z ulicy Balonowej”, która „przyniosła
paczki z wypraną pościelą”. Niespełna 2 godziny po skończeniu akcji,
zjawia się znajomy Janka z powstańczej „Baszty”, przez co szczęśliwie
unika więzienia. Kilka stron dalej czytamy jak Bronowicz wraz z córką
wspominają szarżę pod Wólką Węglową i powstanie: dialogi są naiwne
(fragmenty
tej
rozmowy
już
cytowałem)
i
infantylne,
a
cała
ta
dydaktyczno(?)-martyrologiczna rozmowa wpisuje doświadczenia wojenne
w
konwencjonalny,
spotkanie
z
uproszczony
kłusownikami
czy
schemat.
epizod
z
Przykładów
partyzantami
jest
więcej:
są
równie
reprezentatywne.
Zarzuty wobec rozwiązań fabularnych i języka funduje niewiara w
bohatera tej powieści. A konkretnie w balast doświadczeń niczym
cierpiętniczy worek; w jakimś cudem uratowany podczas wojny majątek,
który pozwala na stworzenie nie tyle gospodarstwa, co małego folwarku;
10
w archaiczną wizję wychowania patriotycznego; w rzekomą arkadię, w
cały ten, wielki schemat, w to rusztowanie, na którym budowana jest
wizja przeszłości.
Tomasz Goraj
11