WiM 2-13
Transkrypt
WiM 2-13
Rok VI nr 2 (30) marzec-kwiecień 2013 Żołnierz na misji Andrzej Korus Pod niebieską flagą UE Misje zagraniczne przestały być już wyłączną domeną ONZ. Od wielu lat żołnierze Wojska Polskiego oraz funkcjonariusze służb państwowych uczestniczą w misjach pod egidą Unii Europejskiej oraz NATO. Ponad głowami uczestników misji coraz częściej powiewa niebieska flaga z gwiazdami UE, zamiast błękitnej z godłem Narodów Zjednoczonych. Zjednoczone w Unii Europejskiej państwa wkrótce same przejmą odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo. Wymusi to zmniejszenie zaangażowania militarnego USA na Starym Kontynencie, a także przyjęta w 2003 roku Europejska Strategia Bezpieczeństwa (ESB). To tylko kwestia czasu. Decyzje o użyciu sił zbrojnych poza granicami Unii będą coraz częściej zapadać w Brukseli. Biorąc pod uwagę fakt, że siedziba NATO również się tam mieści, możemy przyjąć, że to w tym belgijskim mieście operować będą sztaby przyszłych misji. W nadchodzącym czasie przyda się więc doświadczenie z wieloletniej współpracy wojskowej z armiami państw Unii. Pod rozkazami Komitetu Wojskowego Unii Europejskiej (EUMC – European Union Military Committee) oraz Sztabu Wojskowego Unii Europejskiej (EUMS – European Union Military Staff) żołnierze Wojska Polskiego oraz funkcjonariusze policji służyli już kilkakrotnie i służą nadal, choćby w byłej Jugosławii. Najbardziej znane misje UE z udziałem Polaków miały miejsce m.in.: w Gruzji, Afganistanie, Kosowie, Macedonii, Kongo i Czadzie. Udział w dwóch ostatnich misjach honorowany jest Gwiazdą Konga i Gwiazdą Czadu nadawanych przez Prezydenta RP. Nieco ponad miesiąc temu, Wojsko Polskie po raz kolejny wysłało swoich żołnierzy do pełnienia służby pod wspólnym, unijnym dowództwem. Tym razem potrzebni jesteśmy w dalekiej Republice Mali. 26 lutego br. na lotnisku w Bamako wylądowali pierwsi żołnierze wchodzący w skład Polskiego Kontyngentu Wojskowego (PKW Mali) w misji ETUM (European Training Mission) - europejskiej misji szkoleniowej. Dwudziestoosobowy kontyngent pod 12 dowództwem ppłk. Adama Jangrota będzie zajmował się szkoleniem logistycznym malijskich sił zbrojnych oraz zabezpieczeniem saperskim (przeciwminowym). To na początek. Do obowiązków dojdzie jeszcze logistyka transportu powietrznego, ochrona kontrwywiadowcza i administracja dla kontyngentu. W niedługim czasie nasi żołnierze przeniosą się do przyszłej bazy szkoleniowej malijskiej armii w Koulikoro, kilkadziesiąt kilometrów na północ od Bamako. Polski Kontyngent Wojskowy podlegać będzie Dowódcy Misji Szkoleniowej Unii Europejskiej w Republice Mali. Ministerstwo Obrony Narodowej nie przewiduje udziału naszych żołnierzy do prowadzenia działań bojowych ani przebywania w rejonach działań zbrojnych. Ponieważ sytuacja w każdej chwili może ulec zmianie, żołnierzom PKW Mali przysługuje prawo do samoobrony na zasadach przyjętych w międzynarodowym prawie humanitarnym konfliktów zbrojnych. Co Unia Europejska robić będzie w Mali? To zasadnicze pytanie, na które odpowiedź może uzasadnić udział naszych żołnierzy w kolejnej strefie konfliktu zbrojnego. Unijny dokument pod nazwą „Strategia Bezpieczeństwa i Rozwoju Sahelu” zakłada prowadzenie przez wyspecjalizowane agendy UE działań m.in. w zakresie promocji stabilizacji, bezpieczeństwa oraz rozwoju i praworządności. Jest to szczególnie ważne w krajach afrykańskich, gdzie rodzące się demokracje napotykają na wiele zagrożeń. Tak więc niejako adresatem strategii jest nie tylko Republika Mali, ale także inne kraje tzw. regionu Sahelu (Mali, Niger, Czad, Sudan, Burkina Faso, Erytrea). Bardzo ważnym elementem aktualnej sytuacji w Republice Mali jest zadomowienie się w tym kraju organizacji terrorystycznych i islamsko-fundamentalistycznych, związanych z Al Kaidą. Porwania, gwałty, rabunki i brak poszanowania podstawowych praw człowieka stały się codziennością w Mali. Próba powstrzymania fali terroryzmu i podziału państwa skłoniła tymczasowego prezydenta Republiki Mali Dramane Traore do napisania w grudniu 2012 roku listu skierowanego do Wysokiej Przedstawiciel Unii do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa Catherine Ashton z prośbą o pomoc Unii Europejskiej. Dla całej Unii Europejskiej, w tym i dla Polski, doniosłe znaczenie ma fakt postrzegania Unii przez odległe, będące w potrzebie państwo jako stabilnej, mocnej, liczącej się na arenie międzynarodowej i wiarygodnej instytucji. Unia Europejska i zgromadzone w niej państwa, nie mają moralnego prawa odmówić pomocy potrzebującym. Rok VI nr 2 (30) marzec-kwiecień 2013 Powrócić do życia Rozmowa z mjr. Leszkiem Stępniem, sekretarzem generalnym Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju Był Pan pierwszym żołnierzem Wojska Polskiego rannym w Afganistanie. Co zachowało się w Pańskiej pamięci z tamtego dnia, 31 maja 2002 r.? Zapowiadał się jak każdy inny dzień na misji. Mój pododdział wykonywał prace związane z zabezpieczeniem inżynieryjnym bazy Bagram. A więc rozminowanie, rozbudowa inżynieryjna, oczyszczanie terenu i przewożenie kamienia. Jednym słowem dzień, jak co dzień. Potem niewielki huk, coś mną targnęło i oprzytomniałem, gdy byli przy mnie moi żołnierze i ratownicy medyczni. Pamiętam, że rozmawiałem z nimi, jak mają mi pomóc. Jak wyobrażał Pan sobie swoją dalszą służbę, życie? W tym złym czasie nie myślałem, co będzie dalej. Czas na refleksje przyszedł dopiero później, w szpitalu w Warszawie. Powrót do domu był trudny? Cieszyłem się, że w końcu, po iluś tam tygodniach, wyszedłem ze szpitala. W tej chwili te obrazy zacierają się już w mojej pamięci, ale jestem wdzięczny mojej żonie, bo była przy mnie od pierwszych dni po wybuchu. Miałem także kontakt z dziećmi i z rodziną. Kiedy zabliźniły się rany, postanowił Pan, że chce nadal być żołnierzem. Tak szybko rany się nie zabliźniły. Ustabilizowanie organizmu w sensie fizycznym i psychicznym oraz zaakceptowanie tego, że jest się człowiekiem niepełnosprawnym, zajęło prawie trzy lata. W tym czasie musiałem przeorganizować swoje życie i wyznaczyć sobie inne cele. Jednym z nich, najważniejszym, był powrót do zawodowej służby wojskowej. Czy ciężko osobie niepełnosprawnej być oficerem? Trudne pytanie. Ja zdawałem sobie sprawę z tego, że nie będę już dowodził, jeździł na poligony. Musiałem to zaakceptować… Po pewnym czasie miałem już wyznaczone nowe priorytety, którym musiałem sprostać i krok po kroku je realizowałem. Potem budowa domu, przekwalifikowanie się. Ukończyłem w tym czasie politechnikę. To były cztery ciężkie lata. Pogodziłem się z tym, że usiadłem za biurkiem, zostałem wykładowcą. Zaakceptowałem wszystko w pełni i po prostu biorę życie takim, jakie jest. Przyszedł czas, że postanowił Pan pomagać innym poszkodowanym w Iraku i Afganistanu. To był mój następny cel. Kiedy zacząłem angażować się w Stowarzyszeniu Rannych, miałem już duże doświadczenie. Przyszedł czas, aby dzielić się nim z innymi, poszkodowanymi kolegami. Myślę, że zostałem zaakceptowany w tym środowisku, co sobie bardzo cenię i z czego jestem dumny. Pracując w Stowarzyszeniu Rannych i sam będąc rannym ma Pan możliwość oceny działań państwa na rzecz poszkodowanych. Jak Pan je ocenia ? Państwo polskie musiało dojrzeć do tego i zaakceptować, że mamy rannych żołnierzy. To wymagało dosyć długiego czasu, bo tak naprawdę od 2001 roku, kiedy pojawili się pierwsi ranni w działaniach bojowych, do kwietnia 2012 roku, czyli wejścia w życie ustawy, upłynęło sporo lat. Po misji w Iraku pojawiła się misja w Afganistanie i rannych zaczęło przybywać. To są już setki żołnierzy. Ja myślę, że z pomocą państwa rannym żołnierzom jest tak samo, jak z wyposażeniem jadących na misję. O ile na samym początku jeździliśmy „Tarpanami” i sprzętem – delikatnie mówiąc – nieprzygotowanym do działań bojowych, to obecne wyposażenie stanowi przeskok o trzy, cztery generacje wprzód. Podobnie jest z systemowymi rozwiązaniami w zakresie pomocy rannym w misjach poza granicami kraju. Z perspektywy Pana przeżyć z Afganistanu, późniejszej rehabilitacji oraz trudów dnia codziennego, czy uważa Pan udział Polaków w misjach zagranicznych za konieczny ? Tak! Jest nawet takie powiedzenie, że armia, która nie walczy przez trzydzieści, czterdzieści lat… Ta wiedza i doświadczenie bojowe są bezcenne, mimo ciemniejszej strony tych działań – śmierci 64 żołnierzy i wielu rannych, którzy stali się osobami niepełnosprawnymi. Panie majorze, wiele lat temu, w wywiadzie, opowiedział Pan o marzeniu znalezienia się raz jeszcze na drodze do bazy w Bagram – tam, gdzie zmieniło się Pańskie życie. To jest syndrom weterana. Każdego po pewnym czasie ciągnie, by jeszcze raz wrócić. Pomimo niebezpieczeństw i tego, co tam się wydarzyło. Proszę mi jeszcze powiedzieć, co czuje żołnierz, oficer, weteran, inwalida w chwili, gdy Prezydent Rzeczypospolitej zawiesza na jego piersi Gwiazdę Afganistanu? Fakt, że to Prezydent Rzeczypospolitej osobiście mnie odznaczył i – zamieniając kilka słów – uścisnął rękę, jest dla mnie niezwykły. Jestem z tego dumny. Rozmawiał: Andrzej Korus Pełna wersja rozmowy na stronie: www.edw.wp.mil.pl Na zdjęciu: mjr Leszek Stępień otrzymuje odznaczenie od prezydenta Lecha Kaczyńskiego 13