czytaj całość - Firma Matras
Transkrypt
czytaj całość - Firma Matras
ELŻBIETA WOJNAROWSKA BEZSENNOŚĆ Podobno jest tu za mało światła, dlatego przez cały dzień palimy jarzeniówki. I w tym świetle uśmiechamy się do wszystkich grzecznie, aby nikt z klientów nie pomyślał przypadkiem, że go pilnujemy i obserwujemy. Kierowca właśnie przywiózł towar i panuje niezły rozgardiasz. Przy pudłach nieźle się trzeba nazginać… Ale, mniejsza z tym. Księgarnia, i owszem, jest miejscem magicznym. Przynajmniej dla niektórych. Na przykład dla takiego Edzia. Chudy i w okularkach. W ogóle nie wie, że pracuje. A co robi Edzio? Po prostu czyta. Ukradkiem, permanentnie, zawsze. Za to ja chodzę i pilnuję, żeby nikt nie zauważył, że Edzio czyta. Mamy taki niepisany układ: ja nie widzę, że Edzio czyta, a on raz dwa wypakowuje za mnie te monstrualne pudła z książkami i… znowu zanurza się w lekturze. Zawsze patrzę ze zdumieniem na jego zwinne palce, jak znikają w tekturowych wnętrznościach, wydobywając z triumfem na wierzch czytelnicze nowości, do których już oczy mu się świecą. Nie wiem, co tak go ekscytuje w tych urojonych książkowych światach, w które tak chętnie się zanurza, jak jego ręce w te pudła. Nie pytałem. W pracy nie rozmawiamy. W pracy pracujemy. Kiedyś zaproponował piwo. Po robocie, rzecz jasna. Ale co ja miałbym do pogadania z kimś, kto tylko czyta, czyta i czyta?. W pracy, czy po pracy… W księgarni pracuje nas dwóch, ja i Edzio, reszta to kobiety. Kobiety… Nie powiem, jest na czym zawiesić oko. I tyle. Bo wszystko poza tym, to molestowanie. A za to się wylatuje z roboty. Staram się ich nie zauważać, co je wyraźnie uraża a nawet złości. Mnie zresztą też. Jestem starym kawalerem? Po trzydziestce? Nie. A poza tym teraz się mówi singiel. Od czasu do czasu mają imieniny, i wtedy przynoszą te swoje domowe ciasta i jest wyżera. Edzio wpycha w siebie wszystko, co mu podsuną pod 1 nos. Ja, nie. Pewnie mówią o mnie, że dbam o siebie dla siebie. Ale komu mam się podobać. Klientkom przecież nie. Te w ogóle mnie nie zauważają. Mówią do mnie, pytają o coś, udzielam im informacji, opowiadam o książkach. Mógłby to równie dobrze zrobić ktoś inny. Ktokolwiek. A przychodzi ich tu wiele, niektóre młode, niezłe laski. Księgarnia jest w samym Rynku, więc zachodzi ich tu mnóstwo. Do tego większość to turystki, a te mówią tylko po angielsku. Wtedy zatrudniam Edzia, bo ten szwargoce, jakby się urodził gdzieś w Unii, tej zachodniej, oczywiście. W ten sposób wynagradza mi to, że go kryję, jak czyta. On zaś kryje mnie, że ja ani me ani be w żadnym języku, prócz swojskiego… No więc Edzio wziął się za pudła, a mnie oddelegowano na wystawę. Nie, żebym tam stał, bo kto by chciał patrzeć na mnie, ale żebym wystawił książki do nowej wystawy. Wystawa to wizytówka księgarni, trzęsą się nad nią wszyscy, no i słusznie. Ja polotu nie mam i przydałaby się plastyczka, żeby się wyginała przy urządzaniu wystawy, niekoniecznie młoda, ale taka, że…, więcej by ściągnęła klientów, niż książki, które by przy okazji ustawiała. Ale pracuje u nas plastyk, taki nasz Warchol. Nie powiem, robi niezłe show na wystawie, to ustawi rower, a to akcesoria płetwonurka. Raz w środku lata zrobił pryzmę śniegu z książek. Ludzie potem przystają, gapią się. Cały Krakówek komentuje nasze plastyczne eksperymenty… Do czego zmierzam? Do ciebie. Moje życie podzieliło się na pół. Przed tobą, i teraz. Reszty nie ma. Weszłaś i wszystko ucichło. Płynęłaś przez księgarnię jak rajski ptak. Pomyślałem, że śnię. Przecież nie ma takich kobiet. A jak są to nie na ziemi. Nie tu. Nie w księgarni. Stałem na wystawie, z podkasanym swetrem, nieruchomy. A ty, w ogóle na mnie nie patrzyłaś. Za to ja patrzyłem na ciebie. Wszyscy patrzyli. Było tak cicho, jakby prócz ciebie nie było tu nikogo. Pomyślałem, nie, do diabła, niczego nie pomyślałem, nie można myśleć w takiej chwili. Ale czułem, że nie mogę tak po prostu tam stać, na tej nieszczęsnej wystawie, i wykładać książki. Czułem się jak 2 manekin, który nagle ożył. Tyle, że nic nie umie, nie wie nawet, jak zleźć z wystawy zgrabnie i elegancko, żeby zasłużyć na nieuważne, z początku, ale potem już na kolejne, celowe spojrzenie. Na twoje spojrzenie. Zrobiłem jakiś rozpaczliwy krok w stronę sali i stało się. Sterta źle ułożonych książek, runęła z hukiem na parkiet. Jasne, było oczywiste, że spojrzysz. Spojrzałaś. Zauważyłem zaciekawienie, może rozbawienie w twoich oczach. Zanurzyłaś się w rozmowie z Julianem, naszym ochroniarzem. Julian to były karateka, czarny pas, 3 dan i na dodatek, przystojniak. Każda tu chętnie przystaje, żeby zamienić z nim parę słów. Ciebie poznałem od razu, choć widziałem Cię pierwszy raz w życiu na własne oczy. Słyszałem o tobie. Byłaś poetką. Podobno świetną. Nie znam się na poezji, ale twoje zdjęcie wisiało od jakiegoś czasu w naszej galeryjce. Jest tam sporo zdjęć pisarzy i poetów, ale ja - tylko na twoje zdjęcie patrzyłem. Tylko to jedno naprawdę widziałem. I oto stałaś teraz, tak blisko mnie, że mogłem cię dotknąć…, piękniejsza niż na obrazku. Uśmiechałaś się do Juliana, uśmiechem jak na fotografii, coś mówiłaś, nie rozumiałem słów. Patrzyłem, jak się poruszasz, jak mienią się twoje włosy… Julian, prężąc się zgrabnie, wyłożył na biurko tomiki twoich wierszy, podeszłaś, jakbyś tańczyła. Usadowił cię wygodnie w fotelu, podał pióro… Dżentelmen w każdym calu. No tak, uświadomiłem sobie, że będziesz je podpisywać. Jest u nas specjalne miejsce na książki z autografem autora. Że też ja nie wpadłem na pomysł, aby ci to zaproponować… Podpisywałaś, skupiona, włosy opadły ci na twarz, przysłoniły oczy, odsunęłaś kosmyk lekkim, niecierpliwym gestem. Chciałem trzymać twoje włosy, przytrzymywać, aby znów nie zasłoniły ci twarzy. Wciąż było cicho. Nie mogłem uwierzyć w tę ciszę. Jakby nagle wyludniła się księgarnia. Stałem i patrzyłem. Wstrzymując oddech, z obawy, abyś przez moją nieuwagę nagle nie odfrunęła. Miałem wrażenie, że trwa to całą wieczność. I że będzie trwać bez końca. Chciałem, aby trwało… Ale podniosłaś się, i odłożone źle pióro zesunęło się na podłogę. Schyliłaś się, i ja natychmiast 3 też. Leżało tuż przy twojej stopie, opiętej delikatnym sandałkiem. Widziałem wyraźnie różowe paznokcie… W tym samym momencie sięgnęliśmy po pióro. Ty i ja. Nasze ręce spotkały się, palce dotknęły pióra i siebie. Jakby we mnie piorun strzelił, tak się nagle zacząłem trząść. Spojrzałaś na mnie i napotkałaś mój wzrok. Patrzyłem na ciebie tak, jak przedtem na twoje zdjęcie. Nie podniosłaś się od razu, nie odwróciłaś spojrzenia. Nie cofnęłaś ręki. Miałaś w sobie jakiś namysł. Twoje oczy stały się nagle nieobecne, jakby zabolało cię to, co zobaczyłaś w moich oczach. A przecież nie chciałem sprawić ci bólu. Chciałem, aby mój zachwyt… nie wiem, czego chciałem… Poczułem się jak pętak. Wydawałaś się taka młoda w tej swojej jasnej sukience… Taka obca… Niedostępna. Lodowa góra. Nie do zdobycia. I wtedy zacząłem cię pragnąć. Pragnąłem stopić ten lód. Jednocześnie wiedziałem, że to nigdy się nie wydarzy. Pewne rzeczy po prostu się nie zdarzają. Nie takim jak ja. Cofnęłaś się tak nagle, aż się przestraszyłem. A potem uśmiechnęłaś się do wszystkich i do nikogo. I po prostu wypłynęłaś z księgarni. Wróciłem na wystawę, skąd mogłem dokładnie obserwować przez szybę, jak idziesz przez Rynek, jak wiatr bawi się twoją sukienką, odsłaniając kolana. „Odwróć się” – pomyślałem. I stało się. Odwróciłaś się i byłem pewien, tak z całą pewnością popatrzyłaś na mnie, przez chwilę. Wszystko wydaje się proste, dopóki nie okaże się, jak bardzo jest skomplikowane. Kiedy odwróciłam się, stałeś nadal na wystawie. Patrzyłeś prosto na mnie. Boję się takich spojrzeń, których nie potrafię odwzajemnić. To był trudny dzień. Nie tylko z powodu pogody. Dopiero połowa maja, a taki upał. Ciężkie, ołowiane chmury… tak szybko siniało nad dachami niebo. Kręciło mi się w głowie. Do tego było przenikliwie duszno. Zbierało się na burzę. Czułam, jak pot ścieka mi między łopatkami. Niekoniecznie z powodu duchoty. Coś wisiało w powietrzu. Coś gorszego od zbliżającej się burzy. Coś, co wywoływało we mnie niepokój. 4 I to nie było tylko to, co widziałam w twoim spojrzeniu. Niepokój pochodził z wewnątrz mnie. Szedł w górę, między łopatkami, torem ściekającego potu, podchodził do gardła. Dławiąc, zatykając krtań. Nie mogłam oddychać. Wiedziałam, że wciąż tam stoisz i patrzysz na mnie. Zaczęłam kaszleć, aby móc wreszcie zaczerpnąć w płuca trochę powietrza. Wciąż czułam twoje palce na moich. I ten prąd, który przeniknął od ciebie do mnie. Ale nie to mnie przerażało. Dławiło mnie coś innego. Świadomość nieuchronności, tego co się musi wydarzyć. Nie - pomiędzy tobą a mną. Nad tym mogłam zapanować. Mogę przecież nie przyjść więcej do księgarni. Zostanie najwyżej poczucie jakiejś straty. Może nadpłynie mgliste wspomnienie twoich palców na moich, a może nawet jakiś żal, z powodu niespełnienia, i tyle… nic więcej. Strach pochodził z innego źródła. Od człowieka, z którym byłam przez ostatnie pięć lat. Oddać komuś pięć lat życia. Właściwie dlaczego? Jaki może być powód takiej rozrzutności? Jak bardzo trzeba być zafascynowanym, czy raczej zaślepionym, albo po prostu notorycznym altruistą… Pewnie byłam wszystkim po trochu. On był fizykiem, z chorym, cierpiącym umysłem. Fizyk Totalny Egoista. Zafascynowana umysłem fizyka, utożsamiałam go z jego osiągnięciami. Z jego sławą. Uznałam, że człowiek uhonorowany tyloma nagrodami może być tylko Wspaniałym Człowiekiem. Jaka pomyłka i porażka. Okazał się małym hipochondrykiem, egocentrykiem, erotomanem. Przez pięć lat byłam niańką, pielęgniarką jego duszy. Bo fizyk cierpiał z powodu nie tylko przebytej resekcji żołądka. Fizyk cierpiał przede wszystkim z powodu swojego nazbyt wysokiego wzrostu i swojego, zbyt pospolitego jak na Wielkiego Fizyka nazwiska. Ja przekonywałam go usilnie, jak bardzo nie ma powodu do kompleksów, bo przecież z takim dorobkiem, itd. A on, usiłował zweryfikować moje słowa przy pomocy kolejnych panienek, które na swój niebanalny intelekt próbował uwodzić, zresztą bez skutku. 5 To doprowadzało go do stanu permanentnej agresji. Głównie do całego świata, ale w szczególności do tej jego części, która stanowiła mnie… Przy okazji stawiania Fizyka na nogi, usiłowałam pisać. Nie było to łatwe. Fizyk zawsze był ponad moje pisanie. On był gwiazdą. Ja najwyżej mogłam być satelitą. Może nie warto być skromnym… Może trzeba iść przez życie jak on. Rozpychać się łokciami. Ja tak nie potrafiłam. Czy dlatego przegrałam? Że pozwoliłam się lekceważyć? Nie wiem, czy chcesz tego słuchać, nie wiem nawet, czy powinnam ci o tym opowiadać. Ale to zbyt mnie boli, żeby tak po prostu przemilczeć. Jeżeli mówię do ciebie, to dlatego, że nie słyszysz. Że stoisz tam, na tej wystawie, samotny jak długi cień, i nawet nie wiesz, że bez przerwy z tobą rozmawiam. Od godziny, albo dłużej, opowiadam ci o sobie wszystko. Zwierzam z tajemnic. Czemu właśnie tobie? Pewnie dlatego, że popatrzyłeś na mnie jak rycerz na księżniczkę. Uniósłbyś mnie na białym koniu… Wiem, wszystkie bajki są piękne. W życiu, twoja księżniczka nie istnieje, mój ty rycerzu. Jest tylko zmęczona kobieta, która straciła wiarę we wszystko. Takie piórko…Wyobrażam sobie jak musisz być lekka. Wyglądasz drobniutko, istne chucherko, a przy tym cukiereczek. Mógłbym cię brać na ręce jak lalkę. Nosiłbym na rękach… Tak dziwnie patrzyłaś… Ale co ja wiem o tobie? Lodowata. Obwarowana. Istna twierdza. Nie do zdobycia. Tylko marzyć. I tyle. Zszedłem z wystawy, przeniosłem do uzupełniania tytułów na półkach. Lubię tę robotę. Nikt mnie nie popędza, nie przeszkadza. Mogę sobie rozmyślać. O tobie. Do woli. Dziś straszny ruch, istny młyn. Totalny wysyp turystów. Oblegają przewodniki, mapy. Właśnie trwa najazd Japończyków albo Chińczyków. Filmują co się da. Jasne, nasze meble to nie byle co. Autentyki. Z drewna olchowego. Z intarsją. Uff, byli i już ich nie ma. Trochę odetchnę. 6 Układam książki. Nowe książki są jak świeże bułeczki. Pachną świeżością. Edzio patrzy na mnie podejrzliwie. Od czasu Twojej wizyty w księgarni, czyli od jakiejś godziny, nie spuszcza ze mnie oczu. Coś zobaczył. Coś podejrzewa. Chciałby zapytać, ale nie wie o co. Do diabła z nim. Dokąd poszłaś? W stronę Plant? Tak, tak. Nawet na pewno, skręciłaś w Szewską. Wypogodziło się już, chmury znikły, przestało grzmieć. Nie będzie burzy, przynajmniej na razie. Wyszło słońce. Z pewnością musiałaś pójść przez Planty. Teraz kwitną kasztany. Wyglądałaś na zmęczoną. Byłaś… jakby nieobecna. Tak, będziesz chciała zapachów, kolorów. Kobiety lubią piękne zapachy. A kasztany teraz szaleją. Odurzysz się. Zapomnisz się może na chwilę… Wieje trochę, ale to dobrze. Rano nie było czym oddychać. Na Plantach musi trwać teraz istna śnieżyca kasztanowych płatków. Prawie widzę cię w tym białym, pachnącym puchu. Twoja biała skóra. Wokół wirujące białe motyle kwiatów. Śnieżnobiała księżniczka, o zapachu kwiatu kasztanu. I niech mi kto powie, że bajki nie istnieją. Że nie ma żadnych księżniczek. Ty, ty nią jesteś. Bardziej, niż w bajce. Bo istniejesz naprawdę. Mam wrażenie, że śnię. Czy można śnić nie śniąc? Śnić na jawie? W pracy? Pomiędzy regałami zapchanymi tonami książek? Wirujący wszędzie wokół turyści… Wirująca wokół nich fachowa obsługa… Wirujące moje niespokojne myśli… Może powinienem opowiedzieć ci coś o sobie? Bo właśnie pomyślałem, że chętnie bym z tobą pogadał. Co z tego, że nie ma cię tutaj? Że wyszłaś z księgarni? I pewnie z mojego życia? I tak jesteś. Naprawdę istniejesz. Bardziej realna, niż w rzeczywistości. Bo jesteś we mnie. Nie pogadamy. Niestety. Właśnie pojawili się spece z telewizji. Wóz transmisyjny ustawili przed wejściem, teraz taszczą do środka księgarni kamery, oświetlenie. No, tak, zapomniałem na śmierć, mają filmować wnętrza. A potem autora. Bo mamy dziś spotkanie Andrzeja Sapkowskiego z czytelnikami… 7 Już niezły tłumek roi się przed wystawą. Widać jak przez szybę zaglądają niecierpliwie do środka, pukają w okno, coś gestykulują, dają jakieś znaki, na które i tak nikt nie zwraca uwagi. Tłoczą się tam, depczą sobie po piętach. Normalka. To samo było z Carlosem Fuentesem. O mało się nie pozabijali, żeby zdobyć autograf. Ja chcę mieć tylko twój autograf. Wytatuowany na mojej skórze. Ustami. Twoimi ustami. Rozpoczęła się gonitwa, trzeba ustawić stolik, krzesło, zrobić miejsce na lampy oświetleniowe. Wokół rozłożyć książki autora. Ci goście z telewizji tak wiercą się w kółko, jakby ich coś swędziało. Stale im się spieszy, stale są spóźnieni, stale muszą jechać na kolejne nagranie. Stale patrzą na zegarki. I stale mówią, że jest za ciemno. Zdecydowanie za ciemno. Więc drapią się w Prestidigitatorzy. głowy i Zawsze natychmiast jakoś robi wyciągną się tego wystarczająco królika ze jasno. swojego kapelusza. Pojawia się autor, napięcie sięga zenitu. Szkoda, że tego nie widzisz. Tłumek rzuca się przez otwarte drzwi, i natychmiast grzecznie ustawia w kolejce. Nasz autor wita zebranych, zostaje otoczony wielbicielami, oraz uhonorowany bukietem kwiatów przezornie przygotowanym przez nasze panie… Chciałbym, aby ciebie tak witano, kochanie. Żeby te kwiaty, te kolejki fanów… dla ciebie, do ciebie. Na twoje skromne tomiki nikt teraz nie patrzy. Prócz mnie. Widzę, jak leżą na biurku, przytłoczone górą książek naszego autora. Nie martw się, sprzedamy mnóstwo jego egzemplarzy, ale potem przyjdą inni klienci, cisi, ci z wiatrem we włosach, i w wiatrem podszytych swetrach, i to oni kupią twoje tomiki. Wyniosą je stąd, jak największy skarb. A potem siądą na Plantach, niedaleko ciebie, i będą czytać, z wypiekami na twarzy, zatopieni w twoich wierszach, nie wiedząc nawet, że stoisz prawie obok nich, cała w osypujących się kasztanowych płatkach… 8 Miałam ciężkie życie, kochany. Myślałam, że wszystko co miało się wydarzyć, już się wydarzyło. To bardzo trudne, zostać samemu ze swoim bólem. Ze swoim nieudanym życiem. Ze zmarnowanymi szansami. Z paroma tomikami na koncie. I z brakiem złudzeń. Planty są dziś takie piękne. Szkoda, że nie możesz ich zobaczyć. Leje się z drzew biały deszcz. Jak łzy. Moje łzy. Te wypłakane do końca. Ale ty pewnie będziesz do wieczora w księgarni. Przyjechał Sapkowski, będziesz się zwijał jak w ukropie. Nie wiedząc, że przez cały czas myślę tylko o tobie. Moją sukienkę wydyma wiatr, nie spaceruję, tylko kręcę się w kółko, jak balon na uwięzi. Sama nie wiem, dokąd chcę pójść. Bo przecież nie do domu. Nie do pustego, wynajętego mieszkania, w którym z całą pewnością znowu dziś nie zasnę, tylko będę się męczyć do rana. Czy wiesz, co to jest bezsenność? To zielona opaska, która coraz mocniej zaciska ci się na oczach. Usiłujesz je otworzyć, ale bez skutku. Tylko czujesz coraz silniejszy ucisk. Masz wrażenie, że wypłyną ci białka. Zdrapujesz paznokciami wrastającą w ciebie opaskę. Do krwi. Ale nie można się jej pozbyć. Jakby tysiąc korzeni rozrastało ci się w czaszce. Nie śpisz, i nie możesz się obudzić. Nie wiesz, śpisz, czy nie. Czujesz tylko koszmarny lęk, i koszmarne zmęczenie. Marzysz o śnie. Jakimkolwiek. Ale przed tobą przesuwają się obrazy, których za nic nie chciałbyś oglądać. A jednak widzisz je. Oczami wyobraźni. Opaska na oczach ciśnie coraz mocniej. Powoduje niekontrolowany krwotok. Myśli. Skojarzeń. Wspomnień. Nie da się od tego uciec. Rano, kiedy odchodzi ciemność, opaska rozpływa się w zielonej mgle. Wszystko staje się zielone. Najbardziej twarz. Wszyscy patrzą na ciebie ze współczuciem, a ty przyznajesz, no, tak, znowu się nie wyspałaś. Za dużo myślałaś kładąc się do łóżka. Zamiast się wyciszyć. No i trzeba było wypić szklankę mleka. Bo to pomaga na sen. Jutro tak zrobisz, zapewniasz. Ale twoje zapuchnięte oczy mówią co innego. Że to już kolejna nieprzespana noc, i że podczas następnej też nic się nie zmieni. 9 Tyle razy chciałam z tym skończyć. Nie jestem widocznie wiele warta, skoro nawet sen ode mnie ucieka. Nie wiem, co stałoby się ze mną, gdyby nie ty. Gdyby nie twoja obecność. I twoje spojrzenie utkwione dziś we mnie. Nikt nigdy nie patrzył na mnie tak, jak ty. Z takim zachwytem. To mnie zdumiewa. Sądzę, że patrzyłeś tak na mnie, ponieważ mnie nie znasz. I tak długo będziesz patrzył w ten sposób, dopóki nie pozwolę ci się zbliżyć do siebie. Pewnie wtedy się mną rozczarujesz. Dlatego nie możemy się bliżej poznać. Ale i tak mam szczęście. Wiem, że jesteś. Wiem, gdzie zawsze mogę cię spotkać, ile razy zechcę. Wystarczy tylko przyjść na Rynek i wejść do księgarni… Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne. Ta świadomość… Że istniejesz. Że tam pracujesz. I zawsze tam będziesz. Na wyciągnięcie ręki. Najbardziej lubię moment zaryglowywania drzwi. Kiedy odjeżdża konwój z utargiem. Tak, tak, już się nie wynosi forsy z księgarni do banku. Był tu już raz napad. Wprawdzie dawno, ale zawsze. Nie słyszałaś? Pewnie, skądże. Za to my wiemy tu wszystko. Znaczy, co dotyczy księgarni. No więc, w 1913 roku Ferdynanda Świszczowskiego, kierującego wówczas naszą księgarnią, zamordowali i ograbili z utargu. Jeden z bandziorów nazywał się Łyżwiński. Czy wiesz, bo to ciekawe, że jego bratem był Michał, marszałek Polski, który zmienił przez tę aferę nazwisko na Żymierski ? Tak ten Rola-Żymierski. To dopiero historia, co? Nareszcie fajrant. Wychodzę na Rynek, idę po twoich śladach, w stronę Plant, ale wciąż oglądam się w tył, za siebie. Patrzę na oświetloną wystawę i staram się wyobrazić sobie ciebie, jak szłaś tędy parę godzin wcześniej, jak przystanęłaś na moment i odwróciłaś się. Chcę, chciałbym wiedzieć, co widziałaś wtedy. Wystawę? Mnie na niej? Popatrzyłaś na mnie, czy nie? Spojrzałaś, czy tylko tak mi się wydawało? Nie mogę się uspokoić. 10 Planty są takie ciche. Ustał wiatr, czyste, czarne niebo usiane jest gwiazdami. Nie patrzyłem wcześniej na gwiazdy. Nie były mi do niczego potrzebne. Były czy nie, żadna różnica. Ale miałem taki dołek dzisiaj… Nagle zacząłem potrzebować gwiazd. Sam nie wiem dlaczego. Wyobrażam sobie, jak idziesz obok mnie. Drzewa szumią i wciąż jest tak bardzo ciepło, jak za dnia. Prawie widzę, jak twoja sukienka odbija się jasną plamą na ich tle, coś mówisz do mnie, ale niczego nie słyszę. Ogarnia mnie tylko bezmierna radość i jakieś senne znużenie. Przyznam ci się do czegoś. Dziś wieczorem, gdy ten cały bajzel sięgnął zenitu i tłum osaczył wręcz naszego gościa, tak, że dyro prawie go musiał ewakuować, zrobiliśmy coś z Edziem. To znaczy Edzio mi to zaproponował. Że stanie na czatach i będzie filował, żebym ja w tym czasie przejrzał w komputerze dyra spis autorów i ich dane. Edzio to wymyślił. Abym odpisał stamtąd twój numer telefonu. Nie wiem doprawdy, od kiedy on jest taki sprytny… Zgłupiałem, kiedy wyskoczył z tym do mnie. No, popatrz tylko, a ja myślałem, że Edzio tylko czyta, i o Bożym świecie nie wie. No i w ten sposób mam teraz w kieszeni numer do ciebie. I idę… nie, skaczę po Plantach, jak pasikonik. Tump, tump. Ogłupiały z radości, choć nie wiem nawet, czy ty chcesz, abym do ciebie zadzwonił. Kupiłem dziś twój tomik. Chcę go przeczytać do końca. I tak dzisiaj nie zasnę. Czeka mnie więc noc z twoimi wierszami. I jeżeli jutro… to znaczy, jeżeli zadzwonię i kiedykolwiek zechcesz się ze mną zobaczyć, będziemy mieli o czym rozmawiać. Będziemy rozmawiać o nich. O twoich wierszach. To znaczy, na początku. Nie chciałbym, aby zapadło między nami milczenie. Ale to się nie stanie, na pewno. Bo ja… tyle chcę o tobie wiedzieć. Chciałbym wiedzieć wszystko. Wiem, na to potrzeba czasu. I wielu rozmów, zanim dotrzemy do najbardziej bolesnych… do wspomnień, o których chcesz zapomnieć. Nie wiem, czy kiedykolwiek otworzysz się na tyle, czy całkowicie mi zaufasz. Ale gdy czytam twoje erotyki, to czuję to co ty. Jedno, wielkie niespełnienie… 11 Weszłam do mieszkania. Otworzyłam okno na oścież. Nawet nie zauważyłam, kiedy zapadł wieczór. W powietrzu coś psykało, jakby rój komarów usiłował się przedostać przez firankę do środka pokoju. Zgasiłam światło. Siadłam w kucki na parapecie. Głowę oparłam na kolanach. W takie wieczory zwykle piszę. O tym jaka jestem nieszczęśliwa, i jakie okropne jest życie. Dzisiaj nie chciało mi się pisać. Wcale nie czułam się nieszczęśliwa. Przeciwnie. Ogarnęło mnie lekkie podniecenie, jakbym czekała coś, co za chwilę ma się wydarzyć, coś niezmiernie ekscytującego. W głowie czułam ucisk i lekki szum, a przecież nie wypiłam ani kropli szampana, żadnego wina, niczego. Zero alkoholu, a nastrój radosny jak na lekkim rauszu. Cicha radość, jakaś podniosłość chwili. Pomyślałam, że niektórzy takie stany osiągają po trawce, i że być może, ja się dziś po prostu nareszcie dobrze wyśpię. Wtedy ktoś zapukał do drzwi. I po pukaniu poznałam kto. Radość znikła, jak od lodowatego podmuchu. Zeskoczyłam z parapetu. Nie miałam ochoty otwierać drzwi. Ale pomyślałam, że co ma się stać i tak stać się musi. Więc lepiej teraz, niż żeby znowu miało się to odwlec. Mój fizyk stał w drzwiach, patrząc na mnie z dezaprobatą. Naprawdę myślał, że rzucę mu się na szyję?… Wszedł do środka mieszkania nie zapraszany, widocznie uznał moje milczenie za zaproszenie, w każdym razie za zachętę. Zdziwił się, że jest ciemno. Przyznałam niechętnie, że owszem, lubię tak czasem posiedzieć, po ciemku. Zapalił światło. Nastrój prysł do reszty. Fizyk wydawał się być bardzo zaaferowany. Nawet wiedziałam czym. Nie przyszedł tu z kurtuazji. Ani z nagłej potrzeby zobaczenia mnie. Stał i wiercił się w jednym miejscu, jakby stwierdził właśnie, że jest już tu stanowczo za długo. Podrzuciłam mu jego kapcie, wciąż leżały obok szafy, udał, że tego nie dostrzega. Zrobił dwa kroki w stronę okna, potem trzy w stronę drzwi, jakby paliły go pokrzywy, pomyślałam nawet, że zamierza uciec. Nie zamierzałam mu jednak niczego ułatwiać. I pomyśleć, że jeszcze parę godzin wcześniej pewnie bym się rozpłakała i prosiła, żeby usiadł, został. 12 Tymczasem milczałam, i było mi z tym dziwnie dobrze. Zaczęło mnie nawet ogarniać jakieś obce mi dotąd poczucie satysfakcji. Zrobił się niespokojny i wyraźnie zły. Jak zwykle, gdy coś nie szło po jego myśli. W końcu powiedział, że cieszy się, że mnie widzi. Oczywiście nie uwierzyłam. Znam te jego zagrywki. Jest fałszywy do szpiku kości. Nigdy nie mówi tego, co naprawdę myśli, tylko dokładnie na odwrót. Dopiero teraz zorientowałam się, jak bardzo byłam tym zmęczona. Uśmiechnęłam się promiennie. Celowo. Aby się rozluźnił. I aby wykrztusił wreszcie, z czym przyszedł. Teraz on wyszczerzył zęby, wyznał, iż ma nadzieję, że okażę się rozsądna… Wtedy podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Nie zrozumiał. Spojrzał na mnie zaskoczony. Że wyprzedziłam jego myśli. Otworzyłam drzwi szerzej i wskazałam mu je w sposób jednoznaczny. Poczerwieniał tak, jakby cała krew miała mu wytrysnąć z twarzy. Wychodząc, przyznał, że wrócił do żony, te pięć lat ze mną, to była pomyłka… Na szczęście nie musiałam go wypychać. Huknęłam za nim drzwiami. Zatrzasnęłam je z wyraźną ulgą. Ulga w takiej chwili? Nie miałam już szans, żeby zasnąć. Dawno minęła północ. Pomyślałam, że ty pewnie śpisz. To było miłe uczucie. To wspomnienie ciebie… Wyszłam na ulicę. Szłam przed siebie, bez celu. Jacyś pijani zaczepili mnie ostro. Przestraszyłam się. Na szczęście nadjechała jakaś taksówka. Machnęłam ręką, taksówkarz podjechał bliżej. Wsiadłam, choć nie miałam ani grosza. Przez chwilę wysiąść. siedziałam niezdecydowana. Właściwie Pijaczkowie już się oddalili. Taksówkarz powinnam była był cierpliwy. Nie poganiał mnie. W końcu jednak zapytał czy dokądś jedziemy. Pomyślałam, że skoro i tak nie mam przy sobie pieniędzy, to właściwie wszystko jedno. Poprosiłam, aby jechał wzdłuż Wisły. Bulwarem. Włączył silnik, ruszył bardzo cicho. Jechał wolno, prowadził wóz milczący, jakby zasępiony. Ja też byłam jakaś nieobecna. 13 Patrzyłam przez szybę samochodu. Gwiazdy odbijały się w czarnej, lśniącej wodzie. Czułam się dziwnie samotnie, choć przecież nie byłam sama. Ta samotność jednak mnie już nie przerażała. Pierwszy raz w życiu poczułam się wolna. Jakbym zrzuciła z barków ogromny ciężar, który dźwigałam ponad siły. Wiem, z całą pewnością byłam o tym przekonana, że zawdzięczam to tobie. Twojemu spojrzeniu na mnie, dzisiaj, w księgarni. Dodałeś mi sił. A ostatnio już ich nie miałam. Gdyby nie to nasze przypadkowe spotkanie, pewnie tkwiłabym nadal w ogłupiającym układzie. Albo przeciwnie, ból rozstania właśnie by mnie wykańczał. Taksówka zbliżała się do Wawelu. Poprosiłam taksówkarza, aby się zatrzymał. Chciałam przejść się nad rzekę. Zamknął samochód. Szedł za mną, jak duch. Co chwilę gasił i zapalał kolejnego papierosa. Widać było, jak coś dręczy go od środka. Nie mogłam się skupić. W końcu przysiadłam na jakiejś ławce. Usiadł obok mnie. Patrzyliśmy na wodę, każdy ze swojej własnej perspektywy. W milczeniu. Pomyślałam, że pewnie w taksówce wciąż bije włączony taksometr. I że zapłacę milion za tę przejażdżkę. Ale jakoś mnie to nie przerażało. Woda była gęsta, nieprzenikliwa. Jak atrament. Odbicia gwiazd chwiały się, rozmywane ruchami niewidocznych fal. Światła budynków z przeciwległego brzegu rzucały na wodę pomarańczowe, długie smugi. Czułam, że nareszcie odpoczywam. Pierwszy raz od pięciu lat… Na sąsiedniej ławce pojawiła się czyjaś sylwetka. Aż drgnęłam… Przez chwilę wydawało mi się, że ten ktoś, kto na niej usiadł…, że to ty… Było jednak zbyt ciemno, aby stwierdzić to na pewno. Nie odważyłam się podejść, sprawdzić… Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jest tak ciemno, bo nie ma gwiazd. Nagle znikły. Spojrzałam w górę i tejże chwili runęła ulewa. Burza grzmiała tuż nade mną. Błyskawice zabarwiały wodę na czerwono. Wydawało się, że to krew płynie rzeką. Chyba się przestraszyłam. Chciałam zadzwonić do ciebie. Powiedzieć, gdzie jestem. Chciałam, abyś przyszedł i tak po prostu zabrał mnie stąd. Dokądkolwiek. Ale nie znałam twojego numeru telefonu. Nagle zorientowałam się, że niczego nie wiem, 14 o tobie. Tego, czy masz ochotę zadzwonić do mnie. Ani tego, czy nie jesteś żonaty i czy kiedyś też nie powiesz mi, na przykład za pięć lat, że wracasz do żony… Burza ucichła tak szybko jak się pojawiła. Taksówkarz siedział nieporuszony. Siedziałam na ławce obok niego. Woda ściekała nam z włosów, z ubrań. Znów zapalił papierosa. Pożałowałam, że nie palę. Ciepły papieros, ciepły dym, choć trochę rozgrzałyby mnie z pewnością. Ubrania parowały w ciepłym powietrzu. Gwiazdy znów falowały na wodzie. I było tak nierzeczywiście, jakby to wszystko tylko mi się śniło. Musiało już być dobrze nad ranem. Na horyzoncie pojawiła się cienka, błękitna łuna. Woda lekko pojaśniała. Wydawała się falującym jedwabiem. Miałam kiedyś taką sukienkę. Była piękna. Błyszczała dyskretnie. Pamiętam jej miękki dotyk… Poczułam, jak ogarnia mnie pożądanie. Nie wiem czego. Twojej obecności? Może twojego ciała… Chciałam poczuć bijące od ciebie gorąco… To, które biło wczoraj od ciebie w księgarni… Marzyłam, abyś to ty siedział tu ze mną, na ławce, w środku nocy i wypatrywał zorzy. Cokolwiek miałoby się później wydarzyć. Wiem dobrze, że nie będzie żadnego później. Bo za bardzo się boję. Że mężczyźni są po to, by ranić. Sprawiać ból. Zresztą, mniejsza o moje doświadczenia. Nie chodzi przecież o nie. Nie wyobrażam sobie po prostu takiej sytuacji, że wchodzę do księgarni i wpycham ci zwitek z propozycją spotkania do ręki, czy coś w tym rodzaju. Będę się trzymać od ciebie z daleka. Im dalej, tym lepiej. Nie zniosę kolejnej porażki. A ty… nie mam żadnej pewności, że okażesz się moim księciem z bajki… Nie ma bajek. Są tylko porzucone księżniczki. Sterty porzuconych księżniczek. Wszystkie płaczące. I żadnego rycerza… Przeczytałem. Przeczytałem każdy twój wiersz. Cały tomik. Do końca. Wiem, domyśliłem się z nich wszystkiego, jest w nich całe twoje życie, jak 15 na dłoni. Fascynujesz mnie. Dzisiaj na pewno nie zasnę. Jestem taki pobudzony. I ta burza za oknem tak grzmi… Kiedy czytałem twoje erotyki, widziałem twoje ciało. Kochaliśmy się. Łóżko chwiało się, jęczało, jak żaglówka. Żeglowałem kiedyś, to wiem… Więc teraz żeglowaliśmy, razem. Widziałem, jak ścieka ci pot z czoła. Jak spływa między piersi… Goniłem ustami tę umykającą strugę. Była gorąca i słona. Jak morze. Cała twoja skóra była słona. Palce, paznokcie, łokcie, pięty… Chcę móc cię obejmować stale. Kiedy tylko zapragnę. Chcę cię kołysać… Wyczytałem, że nie jesteś tak młoda, jak mi się wydawało. Pewnie się boisz, że to może stanowić dla mnie przeszkodę. Nic podobnego. Jesteś taka drobna, bardzo szczupła, jak dziewczynka. Mógłbym nosić cię na rękach. Nic nie ma znaczenia. Prócz tego, że cię pragnę. I chcę ci o tym mówić. Nie, nie zasnę już. Burza tak nagle przeszła. Czuję dreszcze. Pochodzę sobie po mieście, twoimi śladami. Nie będę dzwonił do ciebie w nocy. Nieźle byś się wystraszyła. Muszę jakoś doczekać do rana. Włóczęga dobrze mi zrobi. Zawsze, gdy wychodzę z domu, przyplątuje się do mnie kot. Obojętne, o której wychodzę, zawsze na mnie czeka, żeby się połasić. Myślę, że jest to kocur, i należy do dozorczyni. Ale nie wiem tego na pewno. Zawsze mam coś dla niego w kieszeni. Teraz też dostał, plasterek salami. Uwielbia to. Ty jesteś dla mnie jak plasterek salami. Tyle jeszcze godzin do jutra… Miasto nad ranem jest opustoszałe. Turyści posnęli nareszcie, mieszkańcy chrapią od dawna. Tu i ówdzie jakieś samotne, bezdomne parki spacerują, całując się raz po raz i miętosząc na ławkach. Jest świeżo po burzy, mokro. Zawlokło mnie nad Wisłę, siadłem blisko Wawelu. Niedaleko dwoje zapatrzonych w wodę siedziało bez ruchu. Chyba się pokłócili, siedzieli bez jednego słowa, zupełnie, jak martwi, dwa posągi. Dziewczyna przypominała ciebie tak bardzo, aż serce we mnie zaskowyczało. Z trudem pohamowałem się, aby nie podejść do niej i nie sprawdzić, czy to ty. Nie, niemożliwe, nie plączesz się przecież po mieście 16 o tej porze. Na pewno śpisz, mam nadzieję, że spokojnie. I że nie zbudziła cię burza. Jednego chcę dla ciebie, spokoju, i pewności. Nie wiem co zrobić, abyś była szczęśliwa. Żebyś nigdy nie żałowała swojej decyzji, jeżeli zwiążesz się ze mną. Czy wiesz, nagle pokochałem moją księgarnię. Kiedyś tak się tam nudziłem. Dni mijały z poczuciem bezsensu, i zmarnowanego czasu. Teraz cieszę się na myśl, że tam pracuję. Kocham moją księgarnię. Kocham wszystkie książki. Wiem, że je czytasz, więc i ja będę czytał. Jak Edzio, żebyśmy mieli o czym rozmawiać. Tu poznałem ciebie. I wierzę, że znów się spotkamy. Jestem tego pewien. Twoje spojrzenie dzisiaj było długie. Patrzyłaś na mnie i zastanawiałaś się, byłaś w rozterce. Na pewno zechcesz sprawdzić, kim jestem, dlaczego tak na ciebie patrzyłem. I dlaczego ty odwzajemniłaś moje spojrzenie. Mam nadzieję, że wiesz tak samo jak ja, że coś się wydarzyło. Bo przecież coś się stało, wczoraj w księgarni. Coś ważnego. Nie zaprzeczaj. Czuję, że nie zapomnisz o tym. Będę czekał. Dzwonił. Wypatrywał. Aż przyjdziesz. I popatrzysz na mnie tak, jak wczoraj. A ja, z małych klocków dni, godzin, zacznę układać twoje i moje życie. Właśnie to czuję. Że nigdy cię nie będę chciał zawieść. Ani sprawić ci bólu. Jestem pewien, że ty już o tym wiesz. Tak jak wie Edzio. Bo widział, to co ty. To, jak na ciebie patrzyłem. Plątałem się przez życie, samotny jak ten kocur. Nie mogłem pojąć, że nic się nie wydarzy. Nie wierzyłem w to. Gdzieś podświadomie buntowałem się, i czekałem. I doczekałem się. Znalazłem ciebie. A może odnalazłem, sam nie wiem, może gdzieś się mijaliśmy, przez długi czas, nie wiedząc o sobie nic? Tak bardzo nie chciałbym już nigdy cię zgubić, moja księżniczko. Rano zadzwonię. Śpij dobrze. Do jutra. 17