TURYSTYKA: Magiczne Karpaty
Transkrypt
TURYSTYKA: Magiczne Karpaty
TURYSTYKA: Magiczne Karpaty Na wschód – Ukraina! Nasz wschodni sąsiad obrósł w naszej opinii mitami, w których – przynajmniej z moich doświadczeń – mało jest prawdy. Fakty są takie, że podczas niedawnego pobytu na Ukrainie nie spotkałem się z żadną nieprzyjemną sytuacją. Wręcz przeciwnie. Lwów to piękne miasto. Warto się tutaj zatrzymać, choć na jeden dzień, jakkolwiek to na pewno nie wystarczy na odwiedzenie wszystkich ciekawych miejsc (by spokojnie zwiedzić wszystko, co oferuje broszura turystyczna, potrzeba tygodnia. Z przewodnikiem i w tempie ekspresowym zajmie to trzy dni). Lwów jest przede wszystkim wielokulturowy, nie ma tu nic ze stereotypowo postrzeganego wschodu. Za to są piękne zabytki, mnóstwo małych, ukrytych uliczek, gdzie natrafimy na skarby architektury, ciekawe kawiarnie, miejsca historyczne. Wszędzie widać ślady kultur: ukraińskiej, polskiej, żydowskiej. Ludzie są kolorowi, kobiety piękne i zadbane. Wszędzie widać najnowsze trendy mody – krótko mówiąc, miasto jest w pełni europejskie. Nie wiem, czy warto odwiedzać miejsca, których i u nas pod dostatkiem, tzn. katedry, kościoły i Mit 1 Jest niebezpiecznie Tak, tak. Już pierwszego dnia miałem być zamordowany, poćwiartowany i zapewne jeszcze zjedzony. Jednak żyję i mam się dobrze, a wspomnienia ludzi, z którymi miałem kontakt są wyłącznie pozytywne. Wszyscy byli życzliwi i pomocni – dużo bardziej, niż w rodzimym kraju. Nie było żadnych wyzwisk, docinków, prowokacji, naciągania… Mit 2 Jest tanio Tanio to może kiedyś było, ale w ostatnich lata ceny rokrocznie zwyżkowały nawet o 30 %. Ceny są porównywalne do naszych, a w niektórych miejscach jest nawet drożej (choćby na Krymie). Tanie są przewozy – pociągi i autobusy, marszrutki (busy), a i taksówkami często opłaca się pojechać (warto się targować). No i oczywiście taniej jest w odległych, trudniej dostępnych miejscach, z dala od głównych tras. Mit 3 Jest brudno Brudno to jest u nas. Na Ukrainie dworce kolejowe, nawet w małych wioskach na końcu świata, są czyściutkie (można spać na podłodze) i cieplutkie, nie pałętają się szemrani ludzie (w przeciwieństwie do naszych dworców). Mało tego, przy dworcach często znajdują się studnie, z których bez obaw można zaczerpnąć wodę). Na ulicach nie widać psich odchodów, ani śmieci… generalnie pozostałości – bym rzekł – naszej kultury. Szczerze mówiąc, tu pewnie narażę się niejednej osobie, mnie to nie interesowało. Choć oczywiście warto zobaczyć choćby Cmentarz Łyczakowski i wydzieloną jego część zwaną Cmentarzem Orląt Lwowskich. Rozumiem cały kontekst historyczny i poświęcenie żołnierzy tam spoczywających, ale o wiele ciekawsza dla mnie była stara część nekropolii z pięknymi, starymi grobowcami, kaplicami, edykułami, kolumnami i obeliskami. Z całymi tymi niewiarygodnymi pomnikami, postaciami zmarłych i wielokulturowością. Lwów to niesamowite miejsce. Praktycznie każda ulica starej części miasta to jakiś teatr, pięknie zdobione budynki, klimatyczne kafejki (choć fast foodów też jest sporo). W samym centrum, najczęściej odwiedzanej części, znajduje się opera (warto poświęcić wieczór i się wybrać, ceny są śmiesznie niskie w porównaniu do podobnych rozrywek u nas). Lwów jednak na trasie stanowił jedynie przyjemny przystanek. Celem były Karpaty Ukraińskie. Góry dzikie i piękne, gdzie czas odmierza natura. GORGANY Nie jest łatwo dostać się do Osmołody, małej górskiej wsi, w której nie ma asfaltowej drogi, a ta, która jest wygląda raczej jak koryto wyschniętej rzeki z naniesionym mnóstwem kamieni. Najpierw pociąg do Iwano-Frankowska, potem marszrutka do Doliny, gdzie okazuje się, że trzeba było wysiąść wcześniej. Ale jest noc i cel podróży dziś już na pewno nie zostanie osiągnięty. Na szczęście jest mały hotelik, w którym standard okazuje się dość wysoki, a ceny troszkę wyższe niż w schroniskach u nas, co bardzo pozytywnie zaskakuje po noclegu w legendarnym hotelu „Lwów” (ci, co choć raz tam byli wiedzą o czym mowa). Nazajutrz, bez większych problemów, udaje się dojechać do Osmołody (co ciekawe, wszyscy są niezwykle pomocni, pani na dworcu sama pyta dokąd chcemy jechać, prowadzi do kasy, później kierowcy mówi, gdzie ma nas wysadzić – tak jest wszędzie, mało tego, w jednym miejscu kasjerka własną piersią chciała zatrzymać transport). Gorgany to właściwie skały i las, no i fosforyzujące porosty, które – jeżeli śpi się w lesie – mogą napędzić strachu. Wyobraźcie sobie setki maleńkich oczu w ciemnościach. Góry na Ukrainie są wyjątkowo zdradliwe. Po pierwsze, nie ma dostępu do wody. Na trasie nie wybijają co jakiś czas źródła, nie ma też spływających strumyków. Więc trzeba taszczyć ze sobą spory zapas wody (co znacznie obciąża plecaki) i bardzo ją oszczędzać. Czasem trzeba zejść nawet tysiąc metrów, by móc nabrać tej najcenniejszej w górach cieczy. Poza tym, akurat w Gorganach, dopada zdezorientowanie, bo pomimo tego że idzie się według szlaku na mapie i znaków, człowiek łapie się na tym, że chyba nie wszystko się zgadza. Bo trasa obliczona była na 5 godzin, a idzie się pod górę 8 i jeszcze nie wyszło się nawet z lasu. Wszystko jednak rekompensuje cisza, spokój i dziewicza przyroda. Cierpliwi zaś w końcu dotrą na szczyt. HOWERLA, PASMO CZARNOHORY Howerla to najwyższy szczyt Ukrainy (2061 m n.p.m.) i oznacza tyle, co „trudne do przejścia”. Najłatwiej dostać się tutaj z Zaroślaka, gdzie znajduje się posowiecki (przynajmniej tak wygląda) ośrodek i kilka budek z pamiątkami. Kiedyś jednak było tu polskie schronisko górskie. Zresztą elementów polskości jest tutaj wiele. Na paśmie Czarnohory znaleźć można jeszcze polskie słupki graniczne. Nim jednak wyruszymy z Zaroślaka, musimy się tutaj dostać, to zaś nie jest łatwym zadaniem. Czeka nas około czternastokilometrowy marsz od skrzyżowania z główną drogą i co najwyżej próba łapania okazji (autobusy i marszrutki tu nie kursują). Jednak ma to swoje dobre strony, można obserwować, jak rozbudowuje się infrastruktura turystyczna. Powstaje dużo nowych ośrodków. Pewnie długo nie będzie trzeba też czekać na to, by wykarczowano las i powstały wyciągi. Za 10-20 lat miejsce to będzie przypominać zapewne Karpacz, Zakopane, co zniszczy jego dziewiczość i spokój. Jednak z drugiej strony ludzie tutaj muszą z czegoś żyć i jest to chyba nieuchronne zjawisko. Za wejście na pasmo Czarnohory należy uiścić opłatę – 20 hrywien od osoby. Początkowo droga na Howerlę nie jest trudna. Ot, spokojny, nie specjalnie stromy marsz przez las i później przez kosodrzewinę wśród odsłoniętych połaci górskich łąk. To jednak tylko wstęp, bo czeka na nas jeszcze bardzo strome podejście po kamieniach. Wiatr zaczyna się wzmagać, nic nas przecież przed nim nie chroni. Po jakiejś godzinie możemy odpocząć – przed kolejnym stromym (ale już nie tak bardzo) podejściem czeka nas dość duża, w miarę płaska przestrzeń. Jednak tutaj wiatr urywa głowy (wieje tak mocno, że stukilowy klocek – ja – może położyć się na wietrze i jest przez niego utrzymywany). Szczyt Howerli (i kilka innych szczytów Ukrainy) stał się swego czasu miejscem nacjonalistycznych demonstracji. Stoją tu pomniki zdobione – powiedzmy – bardzo patriotycznymi hasłami. Nie sposób opisać tutaj całej podróży na Ukrainę. Zachęcam Was zatem do odwiedzin naszych wschodnich sąsiadów – sami się przekonajcie, jak błędne bywają stereotypy.