Homilia z okazji uroczystości św. Jana Chrzciciela
Transkrypt
Homilia z okazji uroczystości św. Jana Chrzciciela
Narodzenie św. Jana Chrzciciela – święto Miasta Wrocławia 24 czerwca 2014 r. Panie Prezydencie, Szanowni Radni Rady Miejskiej Wrocławia, Bracia i Siostry w Chrystusie, Staje dziś przed nami niezwykła postać: św. Jan Chrzciciel – człowiek bez skazy. Nic Pismo Święte nie mówi, żeby w czymkolwiek sprzeniewierzył się misji, którą Pan Bóg mu zlecił, a przecież zdarzało się to wielkim postaciom: Dawid i wielki król Salomon upadli, i Samson zgrzeszył, ale Jan Chrzciciel – nie. Cały czas pozostawał wierny. Wspominamy dzień Jego urodzin, dlatego cofnijmy się do momentu, kiedy anioł zwiastował Zachariaszowi, że będzie miał syna. Ten zapytał: Jak się to stanie? I pamiętamy, że Boży posłaniec odpowiedział: Ponieważ nie uwierzyłeś i pytasz o znaki, będziesz niemy. Użyte tu przez św. Łukasza greckie słowo możemy przetłumaczyć zarówno: „niemy”, jak i „głuchy”. Najprawdopodobniej Zachariasz nie tylko nie mógł nic powiedzieć, ale także nie słyszał, bo dziś czytaliśmy, że sąsiedzi i znajomi pytali go na migi, jakie imię chce nadać synowi. Nie zapytali go wprost. Zachariasz w momencie zwiastowania przyjął postawę, która dziś zagraża wielu ludziom: pouczanie Pana Boga. Czasem można odnieść wrażenie, że we współczesnym świecie to Pan Bóg jest jedynym, który się nie zna. To my wiemy, jak powinno być. Ja wiem, co jest dla mnie lepsze, i ja tylko się liczę. Papież Benedykt w książce Jezus z Nazaretu oddał to stwierdzeniem, że dla współczesnego człowieka Bóg i rzeczy Boże wydają się jakby nierzeczywiste, to znaczy niewarte uwagi, a jeśli Bóg chciałby, żebyśmy naprawdę się Nim zainteresowali, powinien się ukazywać, przekonywać do siebie, tłumaczyć i udowadniać, że jest Bogiem. To jest postawa, która nam wszystkim zagraża: chcielibyśmy mieć nawet Boga pod kontrolą. Zachariasz pytał anioła: „Po czym to poznam?”, czyli: Jak ja to zrozumiem, jak ja będę mógł rozstrzygnąć według moich kryteriów, że to już się dzieje… i w tym momencie Pan Bóg zamknął usta Zachariaszowi. Ludzie dziś zapominają, że to Bóg stworzył cały wszechświat. Chcą Go pouczać. W tak wielu miejscach przyjmujemy z zaufaniem to, co słyszymy. Dziś dla większości ostatecznym argumentem jest to, że mówili na dany temat w telewizji. Nie pouczamy lekarzy, jak powinni nas leczyć. Kiedy przychodzi ciężka choroba, prosimy, żeby zrobili wszystko, co w ich mocy. A w stosunku do Pana Boga mamy swoje kryteria i chcielibyśmy, żeby to On się do nich dostosował. Powołanie Jana Chrzciciela rozpoczęło się od tego, że Bóg musiał poprosić człowieka, żeby ten przestał się mądrzyć. Zamknął mu usta. Jakby chciał powiedzieć: Teraz ja będę mówił. Czasami to widać w relacji rodzice–dzieci. Kiedy tato czy mama chcą coś swojemu synowi czy córce wytłumaczyć, wyjaśnić lub o coś poprosić, czasem muszą rozpocząć od tego, by pociecha dopuściła ich do głosu. Ile razy mówimy: „Zechciej mnie posłuchać”. Zachariasz odzyskał mowę, kiedy napisał: „Jan mu będzie na imię”. Starsi pamiętają, że dawniej, gdy w rodzinie przychodziło na świat dziecko, to było ono kontynuatorem danego rodu, a wyrazem tego było imię. Zależało wszystkim na tym, by syn nosił takie samo imię, jak dziadek lub ojciec. Zachariasz i Elżbieta byli ludźmi starszymi. Elżbieta uchodziła za niepłodną, więc kiedy narodził się im syn, wszystko wskazywało na to, że będzie ich jedynym potomkiem. Dla rodziny było oczywiste, że powinien nosić imię swojego ojca. To byłby znak, że ród będzie trwał dalej. Tymczasem Pan Bóg mówi do Zachariasza: Życie i misja twojego syna nie będzie kontynuacją Twojego rodu. To znaczy: Nie będzie tak, jak ty chcesz. Twój syn nie będzie należał do ciebie. Dziś jest nam trudniej to zrozumieć, bo podejmowane przez nas działania czy wygłaszane opinie często inspirowane są przez innych. To jest coś, co bardzo ludzi męczy. Wielu już dawno nie było sobą. Wielu boi się postąpić w zgodzie z własnym sumieniem, bo pierwsze co robią, zanim podejmą decyzję, to badają, jak inni ich ocenią. Zachariasz i Elżbieta mieli odwagę iść pod prąd: panującej modzie, ogólnym przekonaniom czy przyjętym zwyczajom. Jedynym ich oparciem było słowo Boże. Bóg tak chciał – to im wystarczało. Zachwycając się Janem Chrzcicielem i jego wiernością, widzimy, że źródłem takiej postawy było wychowanie, jakie odebrał w domu i przykład życia rodziców. Dla nich wiara w Boga nie była jedynie przekazywaną z pokolenia na pokolenie tradycją, ale przede wszystkim opowiedzeniem się za Bogiem, stanięciem po stronie Boga, pójściem za Jego słowem i całkowitym zawierzeniem. Tym, co poza wiernością może fascynować w postawie Jana Chrzciciela, jest to, że nie bał się mówić ludziom prawdę w oczy. Często dla słuchaczy jego słowa mogły być bulwersujące. Kiedy np. zwrócił się do nich słowami: „plemię żmijowe”. Tymczasem nie mamy zapisu, żeby ktokolwiek oburzał się na Jana. Przychodziły tłumy, słuchały go, bo ludzie wiedzieli, że może nie są plemieniem żmijowym, ale czasem jad przechodzi przez ich usta i Jan im to uświadamiał. On wiedział, że nie może pozwolić sobie na okłamywanie słuchających. Miał do spełnienia misję. I nie liczył słupków popularności. Nie zlecał badania opinii publicznej, jaki procent go popiera. Nie zatrudniał specjalistów od wizerunku. Mówił prawdę i ludzie go słuchali. Ile dobrych decyzji nie zostało podjętych? Ile słów niewypowiedzianych, bo rozbiło się o to jedno pytanie: „Co o mnie powiedzą?”. Żeby zrozumieć tę postawę św. Jana, trzeba sięgnąć jeszcze raz do opisu zwiastowania Zachariaszowi. Anioł powiedział, że jego syn będzie napełniony Duchem Świętym już w łonie matki i będzie wielki w oczach Boga. To pokazuje, że wielkość człowieka nie zależy od jego zdolności, umiejętności, sprytu, stanu posiadania, ale tkwi w Duchu. W zależności od tego, jakim duchem kieruje się człowiek w swoim życiu, to stanowi o jego wielkości lub małości. Papież Franciszek tak często podkreśla, że współczesny człowiek nierzadko jest prowadzony przez duchy: kłamstwa, pychy, posiadania, egoizmu, próżności czy uzależnienia. Jestem tak wielki, jak wielki jest Duch, który mnie prowadzi. Pan Jezus, kiedy uzdrowił człowieka przy Sadzawce Owczej i spotkał się z zarzutem, że podjął pracę w szabat, pytał tych, którzy go oskarżali: „Jak możecie uwierzyć, skoro od siebie wzajemnie odbieracie chwałę, a nie szukacie chwały, która pochodzi od samego Boga?”. Jakby chciał pokazać, że tym, co człowiekowi przeszkadza w pełni uwierzyć, jest szukanie własnej chwały. Jan Chrzciciel był od tego wolny. W języku biblijnym słowo „chwała” pochodzi od słowa „ciężar”. Kiedy król Baltazar w czasie uczty kazał przynieść naczynia zagrabione ze świątyni jerozolimskiej i pił z nich wino, w pewnym momencie ukazała się ręka, która na ścianie napisała niezrozumiałe dla niego słowa. Dopiero prorok Daniel je objaśnił. Jedno z nich brzmiało: „Zważono cię i okazałeś się za lekki”. Baltazarowi wydawało się, że jako syn królewski, potomek zwycięzcy, który podbił wszystkie narody, i jako ktoś, kto ma setki poddanych i sług, waży wiele, czyli mówiąc inaczej: jest ważny. Tymczasem okazało się, że miara Boga jest zupełnie inna i Jezus przestrzegał, że poszukiwanie własnej chwały, pragnienie, aby stać się kimś ważnym, może zamknąć człowieka na wiarę. Jan Chrzciciel nie dbał o to, by uchodzić za ważnego w oczach ludzi, nie zabiegał o chwałę i wszyscy go podziwiali. Nawet król Herod patrzył na Jana z zazdrością. Kazał go sobie przyprowadzić, słuchał go i wpatrywał się w niego, tak jak chłopcy patrzą się z zazdrością na żołnierzy czy komandosów. Pięknie spełnił św. Jan Chrzciciel swoją misję, bo był niezależny. Zależał tylko od Boga. Nikt go nie złamał, bo był wolny i pokorny, i dzięki temu prostował drogi innych. Dziś kiedy modlimy się za nasze miasto, za sprawujących w nim władzę i podejmujących ważne dla całej społeczności decyzje, kiedy prosimy o Boże błogosławieństwo dla mieszkańców i tych, którzy Wrocław odwiedzają, prośmy za wstawiennictwem naszego patrona, by wyprostował to, co nazywamy dobrem, co nazywamy złem, co jest naprawdę miłością i służbą. Ilu ludzi ma dziś wypaczone te pojęcia. Święty Janie Chrzcicielu, módl się za nami. Amen.