wiersze dla dzieci

Transkrypt

wiersze dla dzieci
O autorce
Anna Rudawcowa, z domu Okuszko-Boska, urodziła się
7 sierpnia 1905 roku w Dorpacie (obecnie Tartu).
Po ukończeniu kursów pedagogicznych pracowała jako
nauczycielka. W 1931 roku wraz z mężem zamieszkała w Grodnie.
Zajęcie miasta przez wojska sowieckie rozpoczęło tułaczy etap w
życiu poetki. Aresztowanie męża w 1940 roku, pociągnęło za sobą
zesłanie Anny z dwojgiem dzieci, Haliną i Bohdanem, do
Ałtajskiego Kraju. Tam pisała wiersze oraz tworzyła i wystawiała
inscenizacje patriotyczne.
W 1946 roku powróciła do kraju, osiedliła się wraz z mężem
i dziećmi w Gliwicach, gdzie zmarła 2 grudnia 1981 roku. Poetka
przez całe życie pisała wiersze dla dzieci. Przed wojną publikowała
je w czasopismach "Płomyk" i "Płomyczek".
Tematyka wierszy jest bardzo różnorodna. Są wiersze religijne,
okazjonalne, o przyrodzie, o księżniczkach, o duszkach itp. W
niektórych wierszach poetka pisze o swych dzieciach Bohdanie i
Halinie, a w późniejszych o wnukach. Wiersze prezentowane w tej
książce podzielone są na dwie kategorie: pisane przed wojną (lata
1926-1939) i pisane po wojnie (lata 1945-1981).
Tytuły wierszy
Wiersze pisane w latach 1926 – 1939
Oczy dziecka
Do dziecka
Nasz dzień
Kiedy się dziecko modli
Płaczące brzozy
Wieczorny pacierz
Kolęda sierotki
Największa gwiazda
Chodzi śniegułeczka
Choinka
Święty Mikołaj
Jak to było na choince
Jak to bywa na choince
Mój synek
Synek śpi
Kołysanka
Wiosenna kołysanka
Kłótliwe butki
Wielka Niedźwiedzica
Kołysanka błękitnego krasnoludka
Sen Halinki
Jęczy - Duszek
Bajeczka
Bajka
Bajka motyla
Leśne bajki
Śpiąca Królewna
Królewna z porcelany
Mądra królewna
Szklana Królewna
Markiza z porcelany
Ballada o rycerzu bez skazy i bez trwogi
Rusałki
Zegarowy duszek
Nocne duszki
Błękitny duszek
Białe ludki
Strach
Krasnal doktorem
Echo
Jezioro
Obłoki
Nie płacz słoneczko
Bal motyli
O pszczółce, o róży i wielkiej awanturze
Chora wrona
Muszka łakomczuszka
O trzmielu co grał na weselu
O rudym lisku
Kotki strojnisie
Muchomory
Idzie wiosna
Pantofelki słonka
Jak jesień stroiła się
Deszcz
Płacząca wierzba
Rozmowa w lesie
W szkolnym ogródku
W ogrodzie przed spaniem
Żabi list
U fryzjera
Lala
Jak się bawiły lalki
U królewny Lali
Dwie siostry
Cukrowe serduszko
Jak dzieci do Pana Prezydenta wędrowały
O ropusze plotkarze i obrażonym komarze
Taniec na linie
Wiersze pisane w latach 1945 – 1981
Pomyśl o sierotce
Biały Chrystus
Różaniec Matki Boskiej
Dzień trzeci
Chrystus i róże
Tęczowy most
Płaszcz Jezuska
Ucieczka do Egiptu
Domek w Nazarecie
Wnuczusia Anusia
Kołysanka Ani
Śpij Dareczku
Promyczek
Mądry Dareczek
Kluczyk
Buczek
Darusiowe chcę
Łobuzy
Na Dzień Matki
Nie sprzedam Ciebie
Wszystkim jest pilno
Przebudzenie
Ogródek krasnoludków
O Duszku - Pasibrzuszku
Jak babulka zioła zbierała i gotowała
Kwiat paproci
Kopciuszek
Dziwy w szkole
Awantura w piórniku
Modlitwa za małego świerszczyka
Jak jest na księżycu
Bajki i opowiadania
Rok szkolny się zaczął
Skarby Pani Jesieni
WOUK
Oczy dziecka
Kiedy nas znuży szary dzień powszedni,
Kiedy jesteśmy bardzo źli i biedni,
Kiedy cios zada jakaś dłoń zdradziecka Spójrzmy na chwilę w czyste oczy dziecka.
W nich odnajdziemy jakąś prawdę inną,
W nich jest bezgrzeszność, światło i niewinność
I one ci powiedzą, z nich się dowiesz
Jakim powinien być i jakim nie jest CZŁOWIEK.
Do dziecka
Jakże do ciebie mówić mam dziecino
I jakże znaleźć czułe dobre słowa
By małe serce twe utulić i owinąć
W pieszczotę słodką w bajkę kolorową
Jak do kwiatuszka co przy drodze kwitnie
Zachwytów szczerych czy znajdę wyrazy?
I jak ci świat ozłocić rozbłękitnić
Za uśmiech twój za czysty oczu lazur?
Chcę żyć dla ciebie dumnie i radośnie
Pracować, tworzyć, trudzić się i czekać
Że przyjdzie wreszcie dzień kiedy wyrośnie
Moja dziecina mała na człowieka.
A wtedy służąc ludziom i krajowi
Wędrując w jutro kiedy ja przeminę
Być może świat rozjaśni i odnowi
Jakimś promiennym bohaterskim czynem
I kiedy tak marzenia mi się roją
A szczebiot twój do życia budzi
Wiem tylko jedno - tyś przyszłością moją
Przyszłością naszą - ojczyzny i ludzi!
Nasz dzień
Porzuciłaś dziecino lalkę niedbale,
Dziś dzień dziecka, święto dziecka
Każdy z nas powitać spieszy
Nawet słonko jaśniej świeci
I wraz z nami też się cieszy
Ja choć chodzę już do szkoły
Też odpędzam wszelkie smutki
Dziś dla dzieci dzień wesoły
Dla dużych i dla malutkich!
Święto dzieci - dzień radości
Każdy głośno śmiać się musi
Witam wszystkich miłych gości
I tatusia i mamusię.
Uroczyste daję słowo
I przyrzekam z całej siły
Dobrze uczyć się, pracować
Dla ojczyzny naszej miłej!
Kiedy się dziecko modli
Kiedy się dziecko modli i składa rączętaBóg w niebie schyla sędziwą głowę
Usuwa łagodnie obłoki różowe,
Patrzy, słucha i długo pamięta.
Kiedy się dziecko modli - gwiazdy całują mu oczy,
A wszelkie słowa zbierają na złote promienie
I duszy dziecięcej szczere westchnienie
Mleczną drogą w wysokościach kroczy.
Kiedy się dziecko modli - Bóg odpuszcza grzechy
Całej ludzkości - tłumom powaśnionych braci,
Zasiada na tronie w pełnym Majestacie
I śle na ziemię słodkie uśmiechy.
Kiedy się dziecko modli cały świat z nim żebrze
O wielką miłość, o zmazanie winy
A modły dziecka coraz wyżej płyną
Jak cudne perły roztopione w srebrze.
Płaczące brzozy
Zapłakały, zajęczały w polu smutne brzozy,
Białe ręce załamały z rozpaczy i zgrozy:
"Czemu przyszło nam doczekać takiej smutnej chwili,
Że nam Boga, zbawiciela ludzie źli zabili?!"
Kiedyś dawno gdy był mały, my - młodziutkie brzózki
Czule cień swój pochylały nad ślicznym Jezuskiem...
W naszych oczach On wyrastał, włosy nam zaplatał
I jak bratem był każdemu, tak i nam był bratem
Za to dzisiaj ma na krzyżu rozpięte ramiona,
Czemu cierpi straszne męki, czemu w mękach kona?!
Żeby w sercu Matki Świętej ból się nie pomieścił?!
Żeby stała tak pod krzyżem zdrętwiała z boleści?!
Milczą ptaszki, nie śpiewają w brzozowych gałęziach,
Świat okryty jest żałobą - kona Boski Więzień!
Mdleje słonko, wichry wyją, czarne chmury niosą
I płaczącym, smutnym brzozom rozwiewają włosy.
Wieczorny pacierz
Uklęknij, maleńka, złóż rączki i razem
Zmówimy wieczorny paciorek:
Pali się lampka przed świętym obrazem,
Chrystus jest smutny i chory.
Proś Go by w swojej dobroci bez końca
Ludziom dał to co im potrzeba:
Radość promienną i dużo słońca
I dużo złotego chleba.
I żeby nie było na świecie niedoli
Co w serce uderza rozpaczą:
Niech słabych i chorych nic więcej nie boli,
Niech ci co płakali - nie płaczą.
Niech anioł pokoju, niech anioł miłości
Na skrzydłach srebrzystych przyleci
A wtedy nam uśmiech pogodny zagości
We wszystkich zakątkach na świecie
I silny słabemu pośpieszy z pomocą
A krzywdę na zawsze rozpędzą,
By nikt się nie skarżył na dolę sierocą,
By nikt nie narzekał na nędzę.
A ziemia ożyje, a ziemia się zbudzi,
Otrząśnie się z łez i smutku...
Do tego pacierza o szczęściu dla ludzi,
O miłość - uklęknij, maleńka!
Kolęda sierotki
Śpij Jezusku, śpij, malutki,
Luli, luli, luli!
Matuś zrobi ciepłe butki,
Matuś Cię utuli.
Matuś szepnie Ci na uszko,
Powie Ci w sekrecie,
Że tak samo bose nóżki
Marzną wielu dzieciom.
Biały anioł z chlebkiem złotym
Lekko sfrunie z nieba
I opowie, że sierotom
Często braknie chleba.
Weźmiesz chlebek, weźmiesz butki
I koszulkę własną,
Żeby pójść rozpędzić smutki
W dziecka oczach jasnych.
Stary księżyc z mlecznej drogi
Zbierze mleko słodkie
Matuś spiecze Ci pierogi
Dla biednej sierotki.
Miś przyniesie plaster miodu,
Matuś kołacz zgniecie,
By nie znały dzieci głodu
Na szerokim świecie.
By w noc cichą, by w noc świętą
Zła niedola prysła
Żeby każdy zapamiętał
Że gwiazdka zabłysła.
Największa gwiazda
Za parkanem księżycowym
W czarnym niebie biały anioł
Sieje gwiazdy złote.
Tu malutkie, a tu większe,
A tam całkiem duże
Wyrastają, rozkwitają
Na puszystej chmurze.
Biały anioł skosi gwiazdy
I powiąże w snopki,
A największą zrzuci z nieba
Nad ubogim żłobkiem.
I zobaczą pastuszkowie i zobaczą króle
Jak ta gwiazda złotym blaskiem
Dzieciątko utuli.
Jak swym ciepłem i jasnością
Nóżki mu ogrzeje
Jak wskazywać będzie ludziom
Drogę wśród zawiei.
Chodzi śniegułeczka
Chodzi śniegułeczka po zaklętym lesie,
Za nią mróz-staruszek worek srebra niesie,
Za nią dwa zajączki, białe niby z waty
Wiozą na saneczkach kryształowe kwiaty.
Wije się przed nimi leśna dróżka kręta,
Śpieszą się, bo trzeba ubrać las na święta.
Wszystko wymalować czarodziejskim pędzlem
I zawiesić wszędzie biało-srebrne frędzle.
Chodzi śniegułeczka i drzewa otula,
Na choinkach wiesza kryształowe kule.
W wieczór Wigilijny zbiorą się zwierzęta
By obchodzić razem uroczyste święta.
Zbiorą się zajączki, przyjdą wiewióreczki,
Gwiazdy im zapalą na choince świeczki.
A gdy wiatr zaszumi wszyscy śpiewać będą
O małym Jezusku prześliczne kolędy.
Echo je pochwyci, daleko poniesie Chodzi śniegułeczka po zaklętym lesie...
Choinka
Ubrali choinkę w powiewne welony,
W złociste brzęczące łańcuchy,
Ubrali gałązki pachnące, zielone
W zabawki tęczowe i kruche.
A potem wysoko, na samym wierzchołku
Przypięli gwiazdę - nic więcej,
A niżej - ślicznego, jak pazik aniołka
I Dziecię uśpione w stajence.
I nikt kto się cieszył jej blaskiem i krasą,
Jej szatą wspaniałą i cienką,
Nie wiedział że biedna tęskniła za lasem
I swoją skromniutką sukienką.
I nikt nie domyślił się tej tajemnicy
I nikt nie dowiedział się wcale,
Że krople - bursztyny, że krople żywicy,
To łezki tęsknoty i żalu.
Lecz potem, gdy zabrzmiał śmiech dzieci i żarty,
Gdy świeczek błysnęły ogniki,
Ujrzała choinka szeroko rozwarte
Oczy małego chłopczyka.
A było w nich tyle dziecięcej radości
I były tak jasne jak zorze,
Że już nie pragnęła choinka wolności
I już nie myślała o borze.
Święty Mikołaj
Zaśnij, cyt! Małego baja
Uśpi cię piosenka:
Dobre oczy Mikołaja
Patrzą przez okienko.
Tam na drzewach w śnieżnym puszku
Śpią mądre kawki...
Śpij! Mikołaj pod poduszkę
Włoży Ci zabawki.
Gwiazd błyszczące korowody
Gubią łez wisiory
Na bialutką jego brodę
I na wielki worek.
Ścichnie piosnka bajaZnajdziesz wiele pięknych rzeczy Dary Mikołaja.
Poszedł... nie mógł dłużej zostać, Dnie są coraz krótsze,
Za oknami sunie postać
W ciepłym, białym futrze.
Jak to było na choince
Wszyscy twierdzą, że zawinił pajac kolorowy,
Który pierwszy się posprzeczał z aniołkiem cukrowym.
A zaczęła się od tego cała awantura, że powiedział pajac:
- Ze mnie - największa figura!
Jestem piękny, skaczę, tańczę, wspinam się po lince,
- Nikt z zabawek nie dorówna mi na tej choince!
A aniołek:
- Fe! Nie lubię gdy się przechwalają!
Zresztą wspinać się po lince umie byle pająk!
Nie rozumiem więc doprawdy o co tyle zgiełku?
Ja przynajmniej jestem słodki:
Z cukru mam skrzydełka! Z cukru - rączki,
Z cukru - nóżki, nosek, buzia, główka,
A pomimo to nie mówię o sobie ni słówka;
Chociaż wiszę obok gwiazdy na samym wierzchołku...
Pajac bąknął:
- Bardzoś skromny, mój drogi aniołku!
- I ja również nie rozumiem o co tyle krzyku,
-powiedziało nadąsane serduszko z piernika.
-każdy wie, że nic nie warte drzewko bez serduszka...
- O, przepraszam! Bez nas także! - krzyknęły jabłuszka.
- Kto ozdobą jest prawdziwą to nie tajemnica Spójrzcie na mnie - mówi dumnie piękna baletnica.
Aż się wreszcie odezwała kolorowa świeczka:
- Widzę, że bez mej pomocy nie ustanie sprzeczka!
Powiedziała i błysnęła złocistym płomykiem,
Aż poleciał na podłogę z wielkim krzykiem.
Aż ze strachu na choince wszystkim kłótnia zbrzydła
I stopiły się z gorąca aniołkowe skrzydła.
Jak to bywa na choince
Na choince wystrojonej
Wielki krzyk był dziś:
Cukrowego zjeść aniołka,
Chciał pluszowy miś!
Dzieci poszły spać do łóżka,
Bo zapadła noc,
Bo najadły się cukierków
I słodyczy moc.
Danka trochę bolał brzuszek
I Halinkę też,
/jak to bywa łakomczuchom Chyba dobrze wiesz?/
Cały dom zaległa cisza,
Jakby zasiał mak...
Wtedy przyszedł miś pluszowy
I powiedział tak:
- Wielka była tu zabawa,
Wielki był tu kram,
Tylko ja siedziałem w kącie
Zapomniany sam.
Nikt mi nie dał nic smacznego W sercu noszę żal Za to teraz pod choinką
Ja urządzam bal.
Upatrzyłem Cię aniołku, słodki jesteś - wiem!
Proszę - zechciej mi wybaczyć,
Ale ja cię zjem! Więc aniołek biedny płacze
I ze strachu drży,
Ale miś nie zwraca wcale
Na te słodkie łzy.
I skończyłoby się marnie,
Bo miś nie był kiep,
Ale pajac kolorowy
Trzepnął misia w łeb!
No i gwiazda na wierzchołku
Wszczęła wielki krzyk,
By przepędzić łakomczucha
Spod choinki w mig!
I cukierki i pierniczki
Zajęczały w głos,
A jabłuszko uderzyło
Misia prosto w nos!
Mruknął wtedy: - mój aniołku:
Wiec nie jesteś rad?
Bo myślałem, że sam zechcesz
Bym cię smacznie zjadł!
Wolisz wisieć na choince No to sobie wiś!
I poczłapał w ciemny kącik
Obrażony miś!
Mój synek
Mój synek jest jak kwiatek - jak kwiatek niezabudki
Bo oczka ma niebieskie, jak jej drobniuchne płatki!
Mój synek jeszcze mały, a wiec trochę głupiutki,
Choć nieraz bardzo mądrze uśmiecha się do matki.
Mój synek jest jak kwiatek - jest niby pączek róży:
Ma buzie delikatną, różową, wesołą,
Mój synek śpi w wózeczku, gdy sen mu rzęsy zmruży
I kładzie białe ręce na jego małe czoło.
Mój synek ma psotliwe, porcelanowe nóżki
Co lubią ciągle kopać - zawadza mu kołderka,
Mój synek ma czuprynkę, mój synek ma paluszki,
A w oczkach-niezabudkach ukryte dwa lusterka.
I jest uradowany gdy wszyscy naokoło
Tak śmieją się serdecznie z zabawnych jego minek,
Bo zawsze ma humorek, bo zawsze mu wesoło...
No, czy już wiecie teraz, jak mój wygląda synek?
Synek śpi
Cichuteńko, oj cichusio!
Wszyscy chodzą na paluszkach,
Bo u synka na podusi
Siedzi mała senna wróżka.
Nawet piesek w swojej budzie
Ani razu nie zaszczekał,
Aby synka nie obudzić,
Żeby wróżka nie uciekła.
Cicho, cicho myszko mała,
Nie hałasuj w swoim domku,
Jeśli chcesz bym tobie dała
Na śniadanie chleba kromkę!
A do chleba na okrasę
Jest kiełbaska, jest słoninka,
Tylko myszko nie hałasuj,
Tylko mi nie obudź synka.
Kołysanka
Śpij moja córuś, śpij ukochana
złóż senną główkę na białej poduszce:
patrzy na ciebie dobry wzrok Pana,
który pamięta o każdej muszce.
Przez dzień słoneczny zabawa cię znuży,
Małe nożęta chcą wypoczynku.
Śpij! Niech ominą cię bóle i burze
Śpij! Czarnooka mamina, Halinko!
Śpij pókiś mała i wolna od troski,
Jasnym promyczkiem przyświecaj mamusi,
Lata przeminą zbieleją ci włoski,
Życie okrutne twój uśmiech zadusi,
Ciężkie zawody rozbiją serduszko,
Oczka figlarne przysłoni tęsknota.
Śpij moja lalko, śpij moja wróżko,
Śpij moja gwiazdko promienna i złota!
Może za drzwiami czają się smutki,
Dziś ciebie jednak mamusia osłania
Anioł z oczami jak dwie niezabudki
Też cicho ukląkł na skraju posłania.
Śpij więc, królewno, śpij moja rybko,
Śpij, póki noce masz bladoniebieskie:
Złote dzieciństwo przeminie tak szybko!
Przyszłość ma w worku gorycze i łezki.
Śpij! A tymczasem mamusia do Boga
Wyśle na skrzydłach Anioła,
Prosząc, by lekką ci była ta droga
Na którą On cię w przyszłości powoła.
Śpij! może będzie ci dobrze na świecie Mama za ciebie już łezki wylała,
Wiele też modłów do nieba poleci...
Śpij więc córuchno, śpij moja mała!
Wiosenna kołysanka
Nie płacz, nie płacz synku mały
Szkoda srebrnych łez:
Za oknami kiście białe
Gubi wonny bez.
Lulaj, lulaj synku drogi Wieczór spłynął z gór,
Złoty księżyc chowa rogi
Pośród ciemnych chmur.
Zaśnij, zaśnij moje złotko,
Baju, baju, baj!
Czujesz jak na dworze słodko
Pachnie wiosną maj?
Rzęsy długie sen ci zlepił
Boś zmęczony dziś...
Trzeszczy twe okrągłe ślepie
Twój poczciwy miś.
Śpij wiec synku niebieskooki,
Ukochany mój!
Za oknami lśnią obłoki,
Brzęczy muszek rój.
Za oknami wiosna tuli
I kołysze świat...
Zaśnij synku luli, luli
Zaśnij mamin kwiat.
W ciemnym kącie zapomniany,
Już zadrzemał miś...
Lulaj synku ukochany,
Boś zmęczony dziś.
Świeć miesiączku przez okienko,
Na skrzypeczkach cicho, cienko
Baju, baju, baj.
Kłótliwe butki
Dostał Danek nowe butki
/pierwsze butki w swoim życiu!/
A czerwone ! A malutkie.
Tycie - tycie!
Aż myślała siostra Hala
Patrząc na te liliputy,
Że i jej największa lala
Może nosić takie buty.
Dreptu - dreptu przez dzień cały...
Oj, zmęczone małe nóżki!
Butki też się zasapały:
Czas Daneczku do poduszki!
Księżyc siwy starowina
Już do szyby się przytulił
I piosenkę swą zaczyna:
Luli - luli!
A gdy synek piaskiem złotym
Sypnął w oczka - niezabudki,
Pokłóciły się /już potem/
Miedzy sobą nowe butki.
Mówi jeden:/z prawej nóżki... ./
Fe,! jak zbrzydłeś mój kochany
Czy tarzałeś się pod łóżkiem,
Żeś tak pyłem uwalany?A ten drugi /z nóżki lewej/
Aż ze złości skoczył w górę:
-Zbrzydłem?! Tylko mnie rozgniewaj
- A wywołam awanturę!
Tyś sam brzydki, rozdeptany,
Stary bucior! - co mój luby?!
I tak do samego rana
Wciąż wadziły się za czuby.
Nawet później, nawet rankiem
Jeszcze się kłóciły szeptem
Gdy biegały razem z Dankiem
Dreptu - dreptu!
Wielka Niedźwiedzica
Dziwne rzeczy widziała Halinka wieczorem
Położyła się spać do łóżeczka, zmówiła paciorek,
Nagle słyszy: Halinko, ja ciebie pochwycę
I poleciały na gwiazdy! - patrzy, a tu Wielka Niedźwiedzica
Wyciąga przez okno swoje grube łapy,
Zrzuca ze zdziwionej dziewczynki różową kapę,
Chwyta ją, jak była - w samej koszulinie
I hyc! Już leci, już pod niebem płynie,
Już mknie, jak strzała środkiem mlecznej drogi:
Wysuwa księżyc spoza chmurki rogi
I patrzy ze zdziwieniem na Halinkę...
Gwiazdy złotymi iskrami palą na kominku,
Bo chmurom zimno: ubrały kudłate futra
I gderają, że na pewno zamarzną do jutra
I na Ziemię spadną białym puchem:
Wielka Niedźwiedzica też w łapy chucha
I leci mleczną drogą daleko, daleko...
/Mleczną, ta droga nazywa się dlatego, że mleko
Raz tam wylał aniołek i pozostała smuga
Srebrna: o jaka ta droga długa!/
Halinka jedzie i myśli: czy to senna mara,
Czy prawda? Płyną złotymi ognikami jak z pożaru
Łeb, łapy i ogon Wielkiej Niedźwiedzicy.
Już coraz bliżej są rogi księżyca
Patrzy Hala, a na księżycu siedzi baba Jaga
I grozi dziewczynce taką wielką lagą,
A w drugiej ręce trzyma zaklęte zwierciadło.
Halinka krzyknęła z przestrachu i... spadła!
Leci w dół, a gwiazdy, obłoki wszystko gdzieś ucieka.
Już mignęła ziemia, domki, lasek i rzeka,
I bęc! - wpadła przez okno do swojego łóżka!
Otworzyła oczka, widzi - leży przy mamie
I śladu nie zostało po tym wielkim kramie,
Tylko przez okno zagląda Wielka Niedźwiedzica
I zza kudłatej chmury sterczy róg księżyca.
Kołysanka błękitnego krasnoludka
Śpij, Halinko, zmruż oczęta,
Za oknami zamarznięta
Biała zima lśni.
Ja - przy tobie na poduszce,
Jak przy małej sennej wróżce:
Śpij dziecino, śpij.
Cicho, cicho na poręczy
Twego łóżka anioł klęczy
I pilnuje nas.
Śpij, bo śpią srebrzyste drzewa
Nawet stary księżyc ziewa,
Więc i tobie czas.
Słuchaj: w lesie żyje bajka,
Która ma małego grajka
Co na skrzypcach gra,
W jej królestwie spędzam lato
A gdy przyjdzie zima za to,
Gdy popłynie kra Aksamitne wkładam trepki,
Zbieram zeschłych kwiatów łebki
I wyruszam w świat.
By odszukać promyk złoty,
Który poszedł gdzieś w zaloty
I swój zgubił ślad.
Ja - błękitny krasnoludek,
Pan pluszowych mchów, Chodzę, chodzę dziś po świecie
I wprowadzam śpiące dzieci
W kraj błękitnych snów.
Mojej pieśni nikt nie słyszy
Jestem duszek nocnej ciszy
Nieuchwytny w dzień.
Jestem błękitny ognik tylko,
Nad maleńką swą pupilką
Pochylony cień.
Śpij Halinko, spij malutka
Przyjaciółko krasnoludka,
Czarne oczka zmruż
Barwne ognie ci wykrzeszę,
A nad główką twą zawieszę
Wieniec wonnych róż.
Sen Halinki
W bujnej trawie muchomory palą się czerwienią:
Hala siedzi zapatrzona, rączką wsparła główkę:
Jak cudownie skrzydła motylka się mienią!
/Mamusia dziś przyniosła śliczną tą pocztówkę/
Pod jaskrawym muchomorem śmieszny krasnal siedzi,
Spada aż do ziemi broda długa, siwa,
Jego twarz poczciwa jest koloru miedzi...
Ach! Na tej pocztówce leśna bajka, dziwy!
Żaba duża i pękata wyskoczyła z wody,
Oczy śmieszne wyłupiaste patrzą na krasnala,
Ma na sobie płaszcz zielony według żabiej mody...
/W pokoju przed pocztówką zadrzemała Hala/
Nagle słyszy - krasnal mówi: "Hala podnieś główkę,
Zrób się mała lilipucia chodź do mego lasu,
Wejdź odważnie na jaskrawą śliczną tę pocztówkę
I będziemy się bawili... chyba nie masz czasu?"
I Halinka patrzy: już nie jest przy stole,
A na miękkim meszku, cudo!... na pocztówce!
Nad nią sterczą dumnie grzybów parasole,
A wokoło pną się trawy zbrojne hufce,
I za chwilę moczy już w strumyku nóżki,
Na zielonej żabie skacze po kamykach,
Złapała motyla za wąsate różki,
I z krasnalem starym bawi się w konika.
Na pocztówce Hala biega długo, długo.
Nagle mama woła, - oczy otworzyła:
Jest przy stole, - na obrazku tylko krasnal mruga,
Żeby nie myślała, że to jej się śniło.
Jęczy - Duszek
Mały, mały jak paluszek
Jest Halinki Jęczy - Duszek,
Siedzi zwykle w jakiejś szparze
I bez końca się tam maże.
Czasem wlezie pod poduszkę
Tak, że tylko widać nóżkę,
Czasem siądzie na poręczy
No i jęczy, ciągle jęczy!
Zawsze ma skrzywioną minkę,
Zawsze zły jest na Halinkę,
A gdy kręci się gdzieś z bliska
To łzy z oczu jej wyciska,
Nawet w nocy ją obudzi
I marudzi i marudzi!
Aż raz przyszła dobra wróżka,
Zbiła rózgą Jęczy - Duszka
I przysłała do Halinki
Małe Śmieszki - starowinki:
Trzy dziwaczne babuleńki,
Pomarszczone, siwiuteńkie,
Ale zawsze wesolutkie.
Na ich widok pierzchły smutki,
Łzy, grymasy i bez krzyku
Jęczy - Duszek również zmyka.
Dopadł wreszcie jakiejś szpary... .
Teraz rządzą śmieszki stareJęczy - Duszek siedzi w murze...
Oby był tam jak najdłużej!
Bajeczka
Śpij syneczku, bo już wieczór,
Opowiem ci bajkę:
W piecu dziadek - Rudy Ognik
Pali złotą fajkę.
Lezie pająk po suficie
Na cieniutkich nóżkach:
Pewnie szuka gdzieś spóźnionej
Zabłąkanej muszki.
Leży kotek na przypiecku,
Zmrużył oczy, chrapie,
A za piecem szary szczurek
Szmat papieru drapie.
W ciemnym kącie siedzi Straszek
I wytrzeszcza oczy,
Ale ty tam synku nie patrz
Niech się Straszek boczy!
Zaraz precz go wypędzimy,
Pójdzie w świat szeroki
Bo dziś dziadek Rudy Ognik
Ujął się pod boki.
I po piecu się rozbija
Tańcząc obertasa,
Aż mu iskry szczerozłote
Lecą spod obcasa.
Straszek uciekł... pająk zasnął...
Kotek skoczył z murka
I nie słychać więcej szmerów
Spłoszonego szczurka
Więc i ty syneczku zaśnij,
Już skończyłam bajkę,
Bo i dziadek Rudy Ognik
Zgasił swoją fajkę.
Bajka
Widzę, że moja mała wciąż na mnie zerka
Już wiem co chce: "opowiedz mamo bajkę"
Dobrze, czy o tym jak niezapominajka
Przyglądała się w wodnym lusterku?
Czy o tym jak na weselu róży tańczyły motyle,
Czy jak się elfy kąpią w księżycowym pyle?
A może o tym jak pająk dla pani Jesieni
Haftował welon, miała iść do zakonu
Ponieważ słońce nie chce jej za żonę
Tylko do wiosny modli się rumieni.
Ale wiatr nie puścił Jesieni do nowicjatu
Podarł welon, na strzępy rzucił w przestrzeń siną.
Ludzie mówią, że to pajęczyna
I, że się zaczęło piękne babie lato
Ale co oni tam wiedzą! Kiedy się słonko budzi
I na kwiaty roni pierwsze łezki Mówią, że to rosa, a nie łzy niebieskie!
Prawda jacy śmieszni ci dorośli ludzie?
Za to my z Tobą wiemy, że to łzy z Bożego Oka,
Ty mnie rozumiesz bo jesteś mała jak muszelka,
A mama... mama chociaż wielka,
Ale trochę buja w obłokach.
Lecz uważaj: gdy Jesień ujrzała strzępy welonu
Zaczęła płakać, zgubiła z jarzębin różaniec,
Przetańczyła ze złości jakiś dziki taniec,
Zamknęła do więzienia kwiaty i poszła spać zmęczona.
Płaczą w ciemnicy róże, fiołki, sasanki:
Poczciwe krasnoludki o długich nosach
Dają im pić, rozczesują włosy
I śpiewają śliczne, srebrne kołysanki.
Potem... ale tu bajka się urywa
Bo jej nie wolno mieć końca Inaczej to będzie nie bajka,
W rzeczywistości szara i prawdziwa.
Patrz za oknem zima wkłada futro
Jesień usnęła i tobie już czas:
Śpią krasnoludki, śpią kwiaty, śpi las...
Pytasz co dalej? Dalej będzie jutro.
Bajka motyla
Usiadł motylek na kwiatku jabłoni
Mówi - chcesz bajkę ci powiem:
Była raz śliczna królewna na tronie
I byli wokoło paziowie.
Woła królowa jednego pazika:
Chcę wiedzieć co dzieje się na świecie!
Przypnij skrzydełka do swego płaszczyka,
Polecisz... i motyl odleciał!
Zmartwił się kwiatek jabłoni ogromnie
I nawet się trochę obraził:
- Nieznośny motylek! Na pewno zapomniał!
Nie skończył mi bajki o paziu!
Leśne bajki
Cicho szumią stare sosny,
Cicho grają leśne grajki,
Szmery krzepną dźwięki rosną
Tworzą bajki, dziwne bajki.
Jeśli w dzień upalny, jasny
Dziecko czasem w borze zaśnie,
To otoczą kołem ciasnym
Jego główkę cudne baśnie.
Będzie wtedy śnić o trzmielu
Co stokrotce liczył płatki,
Będzie tańczył na weselu
Złotej pszczółki z leśnym bratkiem.
I zobaczy jak motyle
Grzeją w słońcu cienkie nóżki
Albo spędzi miłe chwile
Na przyjęciu u ropuszki.
Pozna bajkę o jeziorze,
W której rycerz śpi za kratą
I na bal świerszczyków włoży
Nową suknię z samych kwiatów.
Pozna inne różne dziwy Trochę straszne, śmieszne czasem
Choć bajkowe nieprawdziwe
Ale to są pieśni lasu.
Śpiąca Królewna
Jam śpiąca królewna, mała, złotowłosa panna
Zapatrzona w błękity i ciszę,
Na promieniach wisi moja trumna szklana,
Wiatr ją kołysze.
Zapomniałam, nie wiem gdzie moja korona, Dawno, dawno odeszłam od ludzi...
Serce zamilkło, - jestem uśpiona...
Kto mnie obudzi?
Zza sinego morza i zza gór wysokich
Idzie dobra wróżka, idzie wiosna,
A którędy przejdą jej powiewne kroki Wszędzie kwiaty rosną.
Idzie z nią Królewicz Maj /czuję w szklanej trumnie/
Zimne bzy mi niesie w podarunku
Przyjdzie, klęknie, spojrzy kojąco, dumnie
I obudzi serce pocałunkiem.
Pryśnie kryształowa moja trumna szklana
I otworzę oczy nieprzytomne, ślepe,
A on powie:" powstań złotowłosa panno!
Serce twe ożyło, odrzuć krepę!"
Królewna z porcelany
Gdzie pachnie maj, gdzie pachnie gaj,
Nad rzeką krąży czajka,
Gdzie świerszczów moc, gra całą noc,
Tam się zaczęła bajka.
Żyła od lat, śliczna jak kwiat
Królewna z porcelany,
Otaczał ją srebrzystą mgłą
Świat snów zaczarowany.
W pałacu swym od lat i zim
Królewna w rączki chucha:
Nie ruszcie mnie! Bo będzie źle,
Odejdźcie - jestem krucha!
Lecz nadszedł dzień, gdy groźny cień
Obłokiem ją otoczył:
Przestąpił próg okrutny wróg,
Królewnie zajrzał w oczy.
Wyciągnął dłoń, wymierzył broń
W jej postać tak powiewną,
Wszystko jej skradł i rzekł: "idź w świat,
Nie jesteś już królewną!"
Więc prosta rzecz, że poszła precz,
Rzuciła kraj kochany,
Lecz pękło jej w tej chwili złej
Serduszko z porcelany.
Mądra królewna
Jedzie drogą, jedzie ścieżką
Król Wesołek z córką Śmieszką.
Siwy król ma złotą szatę,
Śmieszka oczy jak bławaty,
Siwy król ma twarz rumianą,
Śmieszka - buzie roześmianą.
Patrzy, dziwi się słoneczko:
Dokąd jedzie król z córeczką?
Gdzie go wiozą białe konie?
Dokąd jedzie król w koronie?
Patrzy, dziwi się wiewiórka:
Śliczna jest królewska córka,
Już ładniejszej nie ma na świecie
Dokąd jedzie król w karecie?
A król ujął się pod boki,
W prawo, w lewo łypnął okiem
I powiada grubym głosem:
Wiozę Śmieszkę złotowłosą,
Wiozę córkę swą do szkoły
I dlatego dziś wesoły !
I cichutko mówi Śmieszka:
Nie chcę wciąż w pałacu mieszkać,
Czas mi zasiąść w szkolnej ławie
Z dziećmi uczyć się i bawić.
Szklana Królewna
Kryształowy flakon dzwoni
Cicho śpiewnie.
Opowiada o niej,
O szklanej królewnie.
Patrz: wychodzi lodowata
I brzęcząca,
Dzwoni długa, jasna szata,
Sztywna, lśniąca.
Ktoś ty, taka blada panno
Z siwym włosem?
-"królewna jestem szklana
Z rozdzwonionym głosem"
Wyprężona jak na musztrze,
Cicho dzwoni:
"Spałam dotąd w srebrnym lustrze,
W zimnej toni.
Pilnowały mię flakony
Kryształowe
O płonących, roziskrzonych
Oczach sowy".
Szklana panno! Głos masz ostry,
Rozsypujesz szpilki:
"Nie to osty, szare osty,
To badyli kilka"
Oczodoły twoje puste,
Gdzie twe oczy?
"Zatonęły w tafli lustra,
W jej przeźroczach".
Czy masz serce o, królewno,
Miłosierdzia syte?
A odpowiedz płynnie, śpiewnie:
"Zbite, dawno zbite!"
Patrz pod lustrem na konsoli
Stoi, w ręce chucha,
Prosi, "odejdź, nie rusz, boli,
Jestem krucha!"
Markiza z porcelany
Wśród figurek popłoch był z wieczora
Na staroświeckiej barokowej etażerce:
Markiza z porcelany dzisiaj chora!
Markizę zabolało serce!
Markiza nie chce tańczyć menueta
Klawikord gra, a ona się nie rusza
I próżno markiz smutny jak poeta
Zamiatał pył swym kapeluszem.
Zmrok dawno zapadł: księżyc bal otwiera
I na podłogę rzuca białą kryzę,
A markiz ukląkł zgrabnie i bez szmeru
Przed piękna damą - przed markizą
Lecz ona nie chce ująć krynolinki,
Poprawić srebrne loki pod opaską
Bo ma dziś serce chore i znudzoną minkę Markiza z porcelany saskiej.
Ballada o rycerzu bez skazy i bez trwogi
Bywa tak, że w bajce nieraz
Słychać prawdy twardy zgrzyt,
Bywa tak, że prawda szczera
Jest jak bajka, jest jak mit.
I są czyny tak skrzydlate
I są słowa, których treść
Trzeba ubrać w złotą szatę
I złotymi nićmi pleść:
Czy to bajka, czy ballada
Czy to prawda, czy to mit?...
Patrz - tam klęczy postać blada
I kajdanów słychać zgrzyt.
Była możną, dumną panią,
Pierwszą wśród królewskich cór,
Lecz zły smok się zawziął na nią,
Srogi smok w kajdany skuł.
Opuszczona w poniewierce,
Wiara w wolność - to jej broń
Ból rozdziera, krwawi serce,
Wieniec z cierni zdobi skroń.
Kto pośpieszy jej z pomocą,
Kto łańcuchy zdejmie z rąk,
Kto zwycięży ciemne moce
I zaklęty złamie krąg?
Ciężko wejść na szklaną górę
Gdzie potworny wstrętny gad,
Co królewską więzi córę
Czuwa u żelaznych krat.
Mija czas... pewnego razu
Wieść gruchnęła, cudna wieść
Rycerz dzielny i bez skazy
Idzie, śpieszy pomoc nieść.
Nie miał skarbów ni korony,
Jeno prawe serce miał,
Więc królewnie uwięzionej,
Smutnej Pani serce dał.
Leci wieść: już Rycerz blisko,
Z głodu, znoju, śmierci drwi,
Jeno szablę mocno ściska
I krzaczaste marszczy brwi.
Idzie we dnie, idzie w nocy
Poprzez gęsty borów szum,
Wiedzie z sobą do pomocy
Szarych chłopców szary tłum.
By królewnę z ręki obcej
Wydrzeć, skruszyć czarów moc.
Giną, giną szarzy chłopcy
Walczy rycerz dzień i noc.
Nie zna strachu, nie zna klęski,
Jeszcze jeden, drugi krok Już u celu Wódz zwycięski'
Zginął w walce podły smok.
Zginął, przepadł, nie powstanie,
W proch się sypie krwawy bicz,
A u nóg królewskiej Pani
Płonie ogień, płonie znicz.
Czary znikły bez powrotu,
Przed Królewną prosty szlak,
Znowu zerwał się do lotu
Biały Orzeł - dumny ptak.
No a Rycerz ? Co z Rycerzem?
Czuwał przy swej Pani On,
Aż pewnego dnia na wieży
Dzwon zapłakał smutny dzwon.
Coraz głośniej, tęskniej dzwonił
Ziemię okrył czarny cień...
Dumna Pani łamie dłonie,
Przyszedł dla Niej straszny dzień.
Dumna Pani jest w żałobie:
Ten co był bez plam i skaz,
Srebrny Rycerz leży w grobie
Srebrny Rycerz cicho zgasł.
Już nie ściska szabli w ręce
Już nie marszczy groźnych brwi
Bo się spalił w trudach, w męce,
Bo za dużo dał swej krwi.
Odszedł więc w niebieskie progi
Poza ziemskich cierpień wał Rycerz dzielny i bez trwogi
Co swej Pani życie dał
Ale dusza Bohatera
Czuwa, patrzy w nowy świt...
Bywa tak, że prawda szczera
Jest jak bajka, jest jak mit.
Bywa tak, że nie ma zgonu
Tam gdzie wielkość walczy ze złem
Śpi pod wieżą srebrnych dzwonów
Srebrny Rycerz srebrnym snem.
Rusałki
W głębi morza mieszkają rusałki - takie dziwne panny
O kobiecych główkach i tułowiach ryby,
W nocy wychodzą z wody, ze szklanej wanny
I patrzą na ziemię przez matowe szyby
Księżycowych promieni.
Oczy mają wiecznie senne, zagadkowe, zielone,
Nasiąkłe seledynem morskiej fali.
Spuszczają na ramiona włosów bogatą koronę
I rozczesują cudnym, zrobionym z korali
Różowym grzebieniem.
Czasem śpiewają takie srebrne, roztęsknione pieśni,
A wtedy nad morze przychodzi dziewczyna,
Chodzi i słucha, później czy wcześniej
Rzuca się w wodę i ginie w głębinach
Błękitnej toni.
Rusałki kładą nową koleżankę-topielicę
W pałacu na dziwaczne wodorosty
I tańczą wkoło... srebrny szlag księżyca
Na próżno jej budują lekkie białe mosty
By przeszła po nich...
Zegarowy duszek
Mój dziwny domek mieści się w zegarze,
Izdebka skromna - ciemna i niewielka:
Ja jestem mały zegarowy karzeł
W srebrzystych, aksamitnych pantofelkach.
Na wstążce trzymam czas, bo leci niby z procy,
Jak chyża strzała z napiętego łuku,
Przez długie dni i nieprzespane noce
W zegarze młotkiem pracowicie stukam.
Rozpędzam chwile - niespokojne mrówki
Gonię godziny, ile sił mi starczy
I reguluję czarny ruch wskazówki
Wśród cyfr okrągłej zegarowej tarczy.
W zegarze brzęczy rój skrzydlatych muszek
I na wyścigi gonią się godziny.
A ja - zaklęty zegarowy duszek,
Pilnuję kółek małej swej maszyny.
A gdy do domu wejdą łzy i smutki,
Albo choroba - wykrzywiona mara Dłoń na wskazówki kładę po cichutku
I wolno zatrzymuję ruch zegara.
A kiedy dobra wróżka swe oblicze
Ukaże wreszcie i twój dom odszuka, To spuszczam czas jak psa z jedwabnej smyczy
I znowu młotkiem prędko - prędko stukam.
Nocne duszki
Kiedy schowa się słońce czuprynka ruda
I noc nastanie - w pokoju dzieją się cuda:
Wyłażą pająki- Matki Boskiej tkacze,
Różowa lala przewraca z obrazkami teczkę.
Krasnoludki cicho chodzą koło łóżeczka:
/W białym łóżeczku śpi Halinka/
Z flakonu na kwiaty wychodzi mała Chinka,
W jej lokach złote chryzantemy płoną
Unosi szeleszczący tren kimona
I w cichym tańcu spływa na kobierce.
Na stole myszka gryzie piernikowe serce,
A ono płacze cukrem, rodzynkami
I słodko kolorowy obrus plami.
Pyzaty księżyc zza firanek siatki
Zdziwionym okiem patrzy na makatki
Na których kwitną kwiaty, rosną muchomory,
Zaklęte jedwabnymi nićmi w cudze wzory.
Obsadka z atramentem w papierach się tarza,
Nad biurkiem drą się kartki z kalendarza
Sprzeczając się zawzięcie o jutrzejszą datę,
A skośnooki Chińczyk nalewa herbatę
Do barwnych jak motyle filiżanek:
Na jednej z nich wymalowano wianek,
Na drugiej żółte twarze i cienkie warkocze
A dalej znów rozwarte paszcze smocze.
Z kasety wyskakuje mały, czarny Murzyn
I wiesza się na listkach doniczkowej róży.
Smarują atramentem książki "Płomyki",
Zaprasza z ciemnych kątów psotliwe chochliki
Do stołu na herbatę i na ciastka z kremem,
Wyciąga małej Chince włosów chryzantemę,
Po szybie pędzą wystraszone muszki...
Tak bawią się do rana nocne duszki.
Błękitny duszek
Był sobie mały, mały duszek Cały błękitny jak kwiatuszek
Skrzydełka srebrne miał.
Mieszkał w kielichach leśnych dzwonków,
Fruwał po lesie i nad łąką,
A w ptasich gniazdkach spał.
Lubiły go też wszystkie ptaszki,
Lubiły żuczki, świerszcze, ważki
I lubił cały las,
Bo piosenek, bajek i wierszyków
Błękitny duszek znał bez liku,
Umilał wszystkim czas.
Nieraz zabłądził do ogrodu
Gdzie pszczółki częstowały miodem
Nieraz na drzewie siadł.
W podwórku kucnął nad psią miską,
I w lesie zanurzył się w mrowisko
I znowu leciał w świat
Wszędzie wyprawiał dzikie harce,
Lecz za to tak grał na fujarce
Jakby muzykant z nut.
I ciągle śpiewał, ciągle gadał
Zwierzątkom, ptaszkom i owadom
Trzy po trzy wiersze plótł.
A w nocy, kiedy księżyc świecił
Odwiedzał w domach śpiące dzieci,
Sen na poduszkę kładł,
Otwierał błękitny parasol
I pod nim dzieci wiódł do lasu,
Albo w pachnący sad.
Białe ludki
W białym lesie białe ludki
Szyją ptaszkom ciepłe butki,
Bo sikorka zmarzła w nóżki,
Katar ma i leży w łóżku.
A pan gil czerwononosy
Również nie chce chodzić bosy,
Bo powiada, że z kichania
Nos i tak mu spuchł jak bania.
A wróbelki - zawadiaki
Siedzą nachmurzone takie
I ćwierkają z całej siły,
Że też nóżki odmroziły.
Nawet stara pani wrona
Chodzi mocno zaziębiona
Kracząc wciąż, że chce mieć buty
Takie ciepłe i podkute.
Białe ludki w lesie białym
Mają pracy więc nie mało:
Szyją płaszczyk dla zajączka
Co to zmarzł i ma gorączkę.
Pamiętają białe ludki
O wiewiórkach tych malutkich,
Którym trzeba dać na łapki
Rękawice, no i czapki.
Wiatr po lesie lata srogi
Zawiał śniegiem wszystkie drogi,
Tańczy w polu zawierucha
I w skostniałe ręce chucha.
Siwy mróz po lesie chodzi,
Lśnią brylanty w jego brodzie,
Siwy mróz w kudłatej czapie
Chodzi, szuka, szpera, łapie.
Prędzej, prędzej białe ludki
Szyjcie ptaszkom ciepłe butki
A zwierzątkom szyjcie futra,
Bo pomarzną nam do jutra!
Strach
Strach ma wielkie, obłąkane oczy,
Siedzi zwykle w pustym, ciemnym kącie:
Strach nie biegnie nigdy, tylko wolno kroczy
I podłodze przedmiot trąci.
Strach to zimny, czarny pająk:
Jego długie, lepkie macki
Gdy są blisko - prężą się i czają
By pochwycić cicho i znienacka.
Strach jak nietoperz nocy szuka
By tłuc o mokre zapłakane szyby,
Chwilami krzyczy głosem złego kruka,
Niby odchodzi, ale tylko niby,
Bo wnet powraca, skrada się i śmieje,
Pod nogi kulę czarną toczy,
Ocieka zimnym, rzadkim klejem... .
Strach ma wielkie, obłąkane oczy.
Krasnal doktorem
Pan muchomor zachorował
I woła doktora:
Idzie, idzie krasnal stary
Leczyć muchomora.
Niesie mu lekarstwa, zioła,
Kijem się podpiera,
Idzie prędko - przecież czeka
Ten muchomor - sknera.
Przyszedł krasnal, stawia bańki
Robi mu masaże
I owija skrzywionego
W biały zwój bandaży.
Poprzykładał mu kompresy,
Poprzyklejał plastry
Z płatków cienkich, delikatnych
Bladożółtej astry.
I po chwili już powraca,
/Mieszka w gęstym lesie/
A na jego złote liście
Sypie polska jesień.
Echo
Maleńki cudaczek-księżniczka z nastroszoną czuprynką,
Psotnica, figlarka-przedrzeźnia i tarza się w trawie ze śmiechu,
Mieszka w lesie nad rzeką, nosi króciutką krynolinkę
I nazywa się Echo.
Oszukuje, zwodzi, w gęstwinie zielonym ognikiem zabłyśnie
I nagle jak wystraszona sówka się schowa,
Ustami ciemnoczerwonymi, jak dojrzałe wiśnie
Powtarza kpiąco usłyszane słowa.
Gonić ją - ucieka, wołać - szydzić nie przestanie
I jak na złość powtarza okrzyk coraz głośniej:
Taki z niej głupiutki, śmieszny roztrzepaniec
Co nic się nie zna na grzeczności.
Jezioro
Leśna wróżka dzisiaj smutna, oślepiona, chora,
Jej paziowie szepcą: "co się wróżce stało"?
Cudne oczy swe wrzuciła do jeziora,
A w jeziorze woda zbłękitniała.
I wyrwała sobie rzęsy długie, czarne
I cisnęła w siwą mgłę w opary:
Wkrótce nad jeziorem wzeszło drobne ziarno,
A niedługo potem rosły tam szuwary,
A na dnie w jeziorze wróżki, łzy umarłe
Błyszczą diamentowo w bladym seledynie:
Tych bezcennych skarbów strzegą wodne karły,
A kto po nie sięgnie - ten zuchwalec zginie.
Jeśli przyjdzie nocą to się w wodę stoczy,
Zmęczą go uduszą blade, leśne mary,
Bo jezioro sine, to zaklęte oczy
Wśród strzelistej frędzli długich rzęs - szuwaru.
Obłoki
Różowe obłoki
Mają potargane loki,
Płową czuprynę krnąbrnego aniołka,
Oczy okrągłe niebieskie
Zroszone srebrem łezki,
A na pulchnej buzi roześmiane dołki.
Wiatr je pędza
Niby pajęczą przędzę,
Bawi się oderwaną koronką,
Ucieka, znów goni,
Chwyta wylękłe dłonie,
I gdzieś uderza daleko w szklane dzwonki.
Obłoki - mamidła
Rozwijają małe skrzydła,
Jak żaglowe łódki,
Zwinne, malutkie
Prują taflę niebieskiego oceanu
Jak wiośniane gońce
Przybiegły wreszcie do słońca
By powiedzieć, że budzą się kwiaty różane.
Figlarne obłoki
Mają potargane loki,
A krople rosy się trzęsą
W błękitnych oczach pod słoneczną rzęsą.
Figlarne obłoki
Mają potargane loki,
A krople rosy się trzęsą
W błękitnych oczach pod słoneczną rzęsą.
Nie płacz słoneczko
Nie płacz słoneczko, niegrzecznie i brzydko
Jest bez potrzeby grymasić od rana!
Cedzisz przez chmury swe łzy jak przez sitko
I cała ziemia już nimi zalana.
Co tobie dzisiaj, słoneczko, żeś chore,
Smutne i blade? Czy Ciebie co boli?
Czemuś spuściło w okienku swym storę
I nawet nie chcesz popatrzeć na pole?
Możeś rozdarło błękitną sukienkę?
Możeś zgubiło trzewiczki czerwone
Albo ci dany przez wróżkę - Wiosenkę
Prezent królewski - płonącą koronę?
Nie płacz słoneczko i zalśnij na niebie
Jasną kaskadą gorących promieni,
Wyjdź spoza chmurki, bo smutno bez ciebie:
Świat dziś wygląda jak szare więzienie.
Nie płacz, nie ładnie być takim mazgajem!
Osusz oczęta niebieską chusteczką,
Zaświeć radosnym uśmiechem nad gajem,
Polem i rzeką... no nie płacz, słoneczko!
Bal motyli
Zapalimy szkiełka rosy,
Rozczeszemy kwiatom włosy:
Dziś - nasz wielki bal!
Uroczyście jak w kościele,
Księżyc nam na ziemię ściele
Mleczno-srebrny szal.
Za orkiestrę - śpiew słowiczy
Gwiazda ogni nam pożyczy
Do stu barwnych lamp
Niebo szafir swój przesiewa,
Wiesza na gałęziach drzewa
Krążki ciemnych plam.
Tańczmy ! dzisiaj nasze święto!
Tańczmy w cudów noc zaklętą,
W noc majowych snów!
Jak flakony małe wianki,
Wonne miodem macierzanki
I wilgocią mchów, Otwierają cicho - cicho
Przezroczyste swe kielichy,
Perfumują nas.
Tańczmy bo nadejdzie ranek,
Słońce wyjrzy zza firanek Tańczmy póki czas!
Naprzód lekkie zwinne pary!
Księżyc błyszczy srebrno-szary,
Jak hartowna stal...
Szybko, szybko lecą chwile...
Tańczmy! Dzisiaj bal motyli,
Dziś nasz wielki bal!
O pszczółce, o róży i wielkiej awanturze
Na klombie rosła róża
/Okropna grymaśnica!/
I kiedyś odwiedziła
Ją pszczółka złotolica.
Powiada bardzo grzecznie:
Kochana pani proszę
Do ula dla królowej
Dać miodu za trzy grosze!A róża oburzona:
- Co za zuchwałe słowa!
Wszak każdy musi wiedzieć,
Że jestem też królowa!
Tak coraz głośniej krzyczy,
-Że byle pszczoła będzie
Przychodzić po słodycze!
Bzz... - zabrzęczała pszczółka
I też się obraziła,
Wynikła awantura
I sprawa dość niemiła.
A koniec? Piękna róża
Straciła wszystkie płatki
I długo z niej na klombie
Śmiały się inne kwiatki.
Chora wrona
Pani wrona była chora
Poleciała do doktora:
- Och doktorze, proszę ratuj Taki mam okropny katar!
Boli głowa no i jeszcze
Mam gorączkę, silne dreszcze!,...
Lekarz - dzięcioł wronę bada:
- Pani chuda jest i blada Trzeba więcej witaminy!
Tran zapiszę, aspirynę...
Proszę leżeć, pić herbatę
I wnet przejdzie przykry katar,
Buty kupić no i jeszcze
Parasolkę nosić w deszcze.
Pani wrona głową kręci:
- Jaki mądry jest ten dzięcioł!
Muszka łakomczuszka
Przyleciała czarna muszka
Do ogrodu na jabłuszka,
Krąży , brzęczy, wreszcie siadła,
Dwa jabłuszka naraz zjadła.
Potem już do śliwek leci
Zjadła jedną, drugą, trzecią,
Potem jeszcze kilka gruszek,
No i bieda - boli brzuszek!
Płacze wietrzyk: muszka chora!
Trzeba lecieć po doktora.
Przyszedł doktor - krasnal stary,
Włożył na nos okulary,
Puka, bada, kręci głową:
Dam Ci olej rycynowy!
Płacze gorzko biedna muszka:
Już nie będę łakomczuszką!
O trzmielu co grał na weselu
Zaproszono pana trzmiela
Do ogrodu na wesele,
Zaproszono go nad ranem
Na ślub pszczółki z tulipanem.
Trzmiel-artysta, trzmiel-muzykant
Różnych piosnek znał bez liku,
No i chyba nikt na świecie
Nie grał piękniej na klarnecie:
Nic dziwnego, że wesele
Nie odbyło się bez trzmiela
I, że chcieli państwo młodzi,
By im zagrał coś w ogrodzie.
Najpierw zagrał pieśń o wiośnie,
O samotnej rudej sośnie
I o krzaku dzikiej róży
Połamanym podczas burzy.
Potem grał o białej wiśni,
Której piękny sen się przyśnił.
Potem grał o niezabudkach
I tańczących krasnoludkach.
Grał tak cudnie, tak wspaniale,
Że się wszyscy dziwowali.
Na listeczku siadła mucha
W trzmiela patrzy, słucha, słucha.
Złota pszczółka - panna młoda
Uroniła łezkę miodu,
A tulipan żółtym płatkiem
Oczy też otarł ukradkiem.
I pytały się ślimaki:
"Kto to taki? Kto to taki?"
Skąd piosenka cudna leci?
A! to trzmiel gra na klarnecie!
A zielona mała żabka
Wsparła łeb na cienkich łapkach
I słuchając tego grania
Zapomniała o bocianie.
No o potem oczywiście
Trzmiel grał tańce tak siarczyście,
Że się śmiały oczy, usta,
Że nie mogły nogi ustać.
Ciągnie gości długi łańcuch
Rozbawionych skocznym tańcem,
Tańczą goście na weselu
Przy muzyce pana trzmiela.
Tak tańczono, że ropuszki
Wykręciły sobie nóżki,
A błękitne niezabudki
Pogubiły nowe butki,
A żuk nawet był w rozpaczy,
Że zdarł w strzępy złoty fraczek.
Lecz najgorzej wyszły muszki:
Tak wytrzęsły sobie brzuszki
Że musiała dać im pszczółka
Zamiast miodu - gorzkie ziółka.
O rudym lisku
Chytry rudy lisek
Przyszedł do kurnika
Kury się przelękły,
Narobiły krzyku.
Mówi lisek słodko
Do czubatej kurki:
Spodobały mi się
Twoje krasne piórka.
Chciałbym przez czas dłuższy
Przyglądać się tobie Przyjm me zaproszenie,
Przyjdź do mnie na obiad!
Na to mądra kurka
- Mój ty rudy lisku
Ja się nie chcę znaleźć
Na twoim półmisku
Wiem, że w lisim ciele
Chytra dusza siedzi,
Więc dziękuję bardzo
Jestem po obiedzie!
Lisek odszedł smutny
Zwiesił rudy ogon,
Nagle patrzy - kaczka
Człapie polną drogą.
Bardzo się ucieszył;
- Ach co za spotkanie!
Chodź kaczuszko droga
Do mnie na śniadanie.
Masz prześliczny dziobek
Piórka niczym pawie,
Chciałbym cię ugościć
Chciałbym cię zabawić!
Nawet nie spojrzała
W jego stronę kaczka,
Poszedł dalej lisek
Z miną nieboraczka.
Wnet zobaczył gąskę,
Więc do niej podbiega:
- W życiu nie widziałem
Czegoś tak białego!
Chyba nie ma nigdzie
Takiej drugiej gąski!
Bardzo, bardzo proszę
Do mnie na przekąskę!
- Dobrze, pójdę chętnie
Gęga gąska biała
Dumna, że liskowi
Tak się spodobała.
No i zjadłby lisek
Gąskę - ani słowa!
Kotki strojnisie
Do krawcowej, do wiewiórki
Przyszła kotka i jej córki:
Moim dzieciom proszę pani,
Sprawić chcę nowe ubranie.
Starszej córce chcę na jutro
Uszyć ciepłe szare futro
I czapeczkę też kudłatą
Z siwych puszków z białą łatą,
A dla młodszej na ogonek
Chce ochraniacz mieć z koronek,
A dla trzeciej całkiem małej
Proszę szyć fartuszek biały.
Już wiewiórka bierze miarę,
Już się kręci, już się stara:
Będzie futro, siwy puszek
I ochraniacz i fartuszek!
Muchomory
Krasnoludek dziś jest zły i chory:
Spadł z konika polnego i stłukł nóżkę,
Wszystko to zobaczyły stare muchomory
I innym grzybom opowiedziały na uszko.
Muchomory-plotkarze! Każdy z nich się puszy,
Na krzywdę cudzą ślepy i głuchy
Wprawdzie mają czerwone, śliczne kapelusze,
Ale poza tym cóż one? Trucizna na muchomory!
Gderają na wilgę, że pogubiła piórka,
Ba, nieraz ośmielają się kłócić ze słoneczkiem!
Znane są w lesie - nawet ruda wiewiórka
Machnęła na nich pogardę ogonkiem
Krasnoludek płacze, a muchomor bierze się za boki,
Ledwo stoi ze śmiechu na swej jednej nóżce,
A krasnoludek szlocha - czekaj jednooki,
Poskarżę się naszej leśnej pani i wróżce!
Przyjdzie, każe dzwonić w dzwoneczki lila
I obwieścić, że muchomorom bieleją czapeczki,
Potem pośle swego pazia - barwnego motyla
By tę nowinę zaniósł - między kwiaty, żabki,
Różne chrząszcze, żuki i ptaszęta...
Zostaniesz sam znienawidzony, brzydki
I nawet wiewióreczka dobra, uśmiechnięta
Nie kiwnie na ciebie końcem rudej kity.
Patrz już kapelusz twój bieleje, drze się!
O, krasnoludek wiele zrobić może,
Bo przecież jest on możnym panem w lesie
Rycerzem wróżki - strzeż się muchomorze!
Idzie wiosna
Idzie wiosna polną ścieżką:
- Uciekajcie białe śnieżki!
Wzięła wiosna miotłę złotą
Zmiotła śnieg i zmiotła błoto.
W polu słychać śpiew skowronka,
W niebie płonie złote słonko,
W niebie wietrzyk chmurki goni,
W lesie srebrny strumyk dzwoni.
Idzie wiosna w słonka blasku
Złote klucze ma przy pasku,
Złote klucze od ciemnicy
Białej zimy - czarownicy.
Gdzie błękitny mignie płaszczyk
Tam - niebiesko od przylaszczek,
A gdzie stąpi jej trzewiczek
Tam jest biało od śnieżyczek.
Idzie wiosna leśną dróżką
Kwitną kwiaty pod jej nóżką,
Pod trzewiczkiem atłasowym
Białe, żółte i różowe.
Gdy wyciągnie wiosna rączki
Biegną sarny i zajączki,
Człapie miś, skacze wiewiórka
Lecą ptaszki w strojnych piórkach.
Gdy uśmiechnie się radośnie
Wtedy w lesie coraz głośniej
Gwiżdże kos i dzięcioł stuka,
A kukułka woła "ku -ku"
Gdy wieczorem spać się kładzie
Pod drzewami w naszym sadzie,
Stara grusza wiosnę tuli
I cichutko śpiewa "luli".
Pantofelki słonka
Zapłakało kiedyś słonko,
Zapłakało srebrną rosą,
- Kto uszyje mi trzewiczki?
Nie chcę już wędrować boso.
Mam czuprynkę całą złotą
Mam promienne, jasne oczy,
Mam na sobie płaszcz wspaniały,
Tylko nóżki ciągle moczę.
Cóż mi z płaszcza, cóż z sukienki,
Co mi z moich pięknych włosów,
Gdy po deszczu po kałużach
Muszę zawsze chodzić boso!
Usłyszała dobra wiosna
Ten słoneczka lament wielki
I już z kwiatów najpiękniejszych
Szyje cudne pantofelki.
Roześmiało się słoneczko
Znów pogodne, znów radosne
I włożyło na swe nóżki
Podarunek dobrej wiosny.
Jak jesień stroiła się
Wyszła w pole blada jesień:
Oj, jak zimno, oj, jak pusto!
Okryj mnie, kochana chmurko
Swoją ciepłą szarą chustą!
Idzie jesień borem, lasem:
Drzewa pięknie ustrojone,
Podarujcie mi swe liście,
Liście złote i czerwone!
Ty, pajączku zrób mi suknię,
Srebrną suknię z pajęczyny,
A na szyję sznur z korali
Zerwę sobie z jarzębiny.
Tak się cudnie wystroiła,
Że z zachwytu wiatr zapłakał,
Porwał jesień i zatańczył
Z nią dziarskiego krakowiaka.
Deszcz
Pada deszczyk i kropelki dzwonią
Patrz - po szybach płyną, płyną, płyną...
Chmury uciekają, wiatr za nimi goni,
Wieczór pelerynę włożył siwą.
Kiedy deszczyk pada, siądziemy przy stole
Z ciekawą książeczką albo koło pieca:
Niech za oknem chodzi słota z parasolem,
Niech kropelki deszczu lecą, lecą, lecą...
Płacząca wierzba
Płacze wierzba, płacze,
Stoi pochylona,
Rozpuściła włosy
Długie i zielone.
Rozpuściła włosy
Zasłoniła lica:
- Sroka powiedziała
Na mnie "Czarownica"!
I jeszcze mówiła
Ta niedobra śmieszka,
Że w wielkiej dziupli
Małe licho mieszka.
Że po nocach licho
Na fujarce gra
I że jestem stara
I że jestem siwa!
Teraz żaden ptaszek
Do mnie nie przyleci
I będą z daleka
Omijać mnie dzieci!
A ja tyle umiem
Ślicznych startych bajek
I potrafię cicho
Śpiewać baju - baju!
Ptaszkom dam schronienie
Dzieciom dam ochłodę,
Nie chcę stać samotna
Nad milczącą wodą!
Rozmowa w lesie
Las zamyślił się i wzdycha,
Las na piersi głowę zwiesił...
Czemuś smutny, czemuś cichy,
O czym myślisz, ciemny lesie?
Gdzie są twoje ptaszki małe?
Niech świergocą, niech śpiewają!
- Wszystkie ptaszki odleciały
Het daleko w ciepłe kraje.
Więc zawołaj swe zwierzęta:
Misia, jeża, kilka lisków...
- Wszystkie dzisiaj są zajęte
Przy zimowym legowisku.
Nawet żadna z wiewióreczek
Nie ma dla mnie chwilki czasu Każda wzięła swój woreczek,
Każda poszła po zapasy.
Jasne słonko już nie świeci,
Chmury płyną coraz gęściej,
Czasem chłodny wiatr nadleci
I w gałązkach mych szeleści.
Skąd masz strój czerwono-żółty,
Strój królewski skąd masz lesie?
- Ustroiła mnie w klejnoty
Bladolica, cicha Jesień.
W szkolnym ogródku
W naszym szkolnym ogródku
Astry płaczą cichutko:
Słonko słabo przygrzewa,
Wiatr nam włosy rozwiewa!
Słonko złapać koniecznie
Chce uparty słonecznik Na paluszkach, na pięcie
Wciąż się kręci i kręci.
Wróbel kłóci się z dziećmi:
Okruszynek chcę, więcej!
Proszę chleba nakruszyć ,
Bo śniadanie zjeść muszę!
Dzieci śmieją się z niego,
Każdy krzyczy i biega
Aż się skarży makówka:
Chyba pęknie mi główka!
W ogrodzie przed spaniem
Złoty bochen chleba Złoty księżyc w górze...
Wypiły już herbatę
Herbaciane róże.
Skończyły wbijać gwoździe
Uczynne goździki
W pantofelki osy,
W motyle trzewiki.
Pocałunkiem bratnim
Aksamitne bratki
Pożegnały na noc
Sąsiadów i sąsiadki.
Senne tulipany
Tulą się do siebie
I próbują zliczyć
Ile gwiazdek w niebie.
Chodzi sen po ścieżkach,
Milknie szept w ogrodzie,
Tylko smolinosy
Plotkują o modzie,
O wczorajszym balu
I że pszczoła - łasuch
I że motyl w tańcu
Pogubił obcasy.
Że wszystkich stokrotnie
Przeprasza stokrotka
Bo jest taka skromna,
Bo jest taka słodka.
A te lilie białe
Wciąż wzdychają z żalem
Że liliowej sukni nie miały na balu.
Żabi list
Siedzi żaba w błocie,
Czyta list od cioci,
Lecz czytać nie umie
Liter nie rozumie.
Kręci list, obraca:
Oj, ciężka to praca!
Jak tu list przeczytać
Kiedy nie znam liter!
Poszła do bociana,
Pięknie mu się kłania:
Przeczytaj, bocianie!
Bocian aż się spocił
Nad tym listem cioci,
Wreszcie potarł czoło,
Mówi: - idź do szkoły,
Idź do dzieci, żabo,
Bo ja czytam słabo.
Poszła żaba... w szkole
Przeczytał jej Bolek
/choć się również spocił/
List od żabiej cioci.
U fryzjera
Kiedyś piesek - Bryś kudłaty
Tak do swego mówi taty:
- Wybacz, że ci czas zabieram
I chodź ze mną do fryzjera.
Nie ma rady! Tato - Brysio
Znalazł trochę czasu dzisiaj,
Więc na uszy wsadził czapkę,
Synka - Brysia wziął za łapkę,
Zaprowadził do fryzjera:
- Proszę ostrzyc kawalera!
Fryzjer - stare duże psisko
Szczerzy zęby: zrobię wszystko,
Chociaż to nie mały kłopot:
Synek ma na głowie szopę!
Ale jakoś damy radę!
Jestem majster wszak nie lada
Proszę wierzyć mi że dzisiaj
Już ostrzygłem pięknie misia.
Uczesałem również jeża
W kok wysoki niby wieża,
A milutką białą kotkę
Wygładziłam ślicznie szczotką.
Fryzjer macha nożycami
I w uśmiechu błyska kłami:
- Tu za uchem będzie loczek
Grzywkę zaczesze się na boczek,
Tu poprawię, a tu przytnę,
Tu szpileczką lekko przypnę,
Tu kokardkę dam niebieską
I odmienię całkiem pieska!
Lala
Porzuciłaś dziecino lalkę niedbale,
Bo cię znudziła i chcesz się bawić inaczej,
Wybiegłaś z pokoju, bo cię zawołali, a lalka płacze,
Ludzie myślą, że jest bezduszną królową zabawek Wiecznie różowa, bezmyślnie uśmiechnięta,
A ona ma nieba lazurowy skrawek w smutnych oczętach
Nieraz się płakać chce biednej lali,
Na ludzi skarżyć, powiedzieć, że rozpacz dusi,
A jej uśmiech na buzi wymalowali i śmiać się musi.
Wiec tylko po nocach, albo gdy sama zostanie
Wolno jej ronić łzy ciężkie jak grzech,
A potem ma usta różowe i znów spływa na nie
Porcelanowy śmiech.
Jak bawiły się lalki
Kiedy noc ubierze ziemię,
W szafirowe suknie,
Kiedy każde zwierzę drzemie,
Nawet ptak nie huknie,
Nawet księżyc śpi w oddali
Gubiąc biały szal,
Wtedy wszystkie twoje lale
Urządzają bal.
Szara myszka do lepianki
Swojej daje nura,
Bo pan ułan łowiczankę
Prosi do mazura.
Patrzy na nich myszka szara
Patrzy w swym ukryciu,
Myśli:- takiej pięknej pary
Nie widziałam w życiu!
U obojga piękne loki,
Oczy szafirowe,
Pewne ruchy, dumne kroki,
Podniesione głowy.
I nie zmyli ani razu
Dzielne żołnierzysko:
Bo to mazur, polski mazur
A w tych słowach wszystko!
Łowiczanka też się zwija
Dzielnie - zgrabnie hasa,
Ma korale koło szyi
I spódniczkę w pasy.
I tak tańczą aż do rana,
A gdy słonko wstanie
Łowiczankę i ułana
Znajdziecie już przy ścianie.
Siedzą sztywne i bezczynne
Jak prawdziwe lale,
Jakby zamiast ich kto inny
Dzisiaj był na balu!
U królewny Lali
U królewny Lali
Na wspaniałym balu
W złocistym pałacu
Tańczyły pajace.
U królewny Lali
Tańczyły krasnale,
Żabki i ropuszki,
Pajączki i muszki.
A motylek mały
Grał im na cymbałach,
Potem bąk przyleciał
I zagrał na flecie.
U królewny Lali
Na wspaniałym balu
Kotek palił fajkę
Mrucząc gościom bajkę.
Dwie siostry
We wsi Niskie Płotki,
Tam gdzie krzywe dróżki,
Mieszkały dwie siostry,
Dwie małe dziewuszki.
Jedna z nich - Marysia,
Różowa jak wiosna,
Różne śliczne rzeczy
Umie tkać na krosnach.
Podczas słot jesiennych,
Podczas długiej zimy
Tkała piękne kapy
I barwne kilimy.
Druga siostra - Zosia
Też ma zgrabne ręce
Umie haftować
Kwiaty na sukience
Gdy nadeszły słotne
I deszczowe ranki,
Haftowała Zosia
Cieniuchne firanki.
Gdy nadeszły mroźne
I śnieżne wieczory
Haftowała pilnie
Na serwetach wzory.
Prędko przy robocie
Zeszła zima blada...
Maryś co zarobi
Na książeczkę składa.
Chowa i oszczędza
Zarobiony grosik,
Lecz nie można tego
Powiedzieć o Zosi.
Zosia lubi stroje,
Więc kupuje stale
To jedwabną chustkę,
To barwne korale.
Gdy nadeszła wiosna Patrzcie - co za czasy!
Na wielką wycieczkę
Pojechała Maryś.
We wsi Niskie Płotki
Podziw dla niej wzrasta
Zwiedzi całą Polskę,
Zwiedzi wszelkie miasta!
W morzu się wykąpie
I góry zobaczy!....
Zosia siedzi w domu
Zosia gorzko płacze.
- Cóż mi po tych strojach,
Cóż mi po błyskotkach
Kiedy muszę sama
Siedzieć w Niskich Płotkach.
Cukrowe serduszko
Jestem królewna z mlecznej czekolady,
Miałam malutkie cukrowe serduszko,
Srebrną sukienkę od wielkiej parady,
A w bombonierce łóżko.
Nieraz pochlebne słyszałam słowa,
Że muszę być smaczną i bardzo słodką,
Że warto skosztować.
Może mi dzisiaj ktoś z was nie uwierzy
Lecz miałam poddanych gromady,
Miałam swe damy dworu, rycerzy
A wszystko to z czekolady.
Raz kiedy spałam w pięknej bombonierce
Przyszło niesforne, psotliwe dziecko,
Zdarło sukienkę mą, zjadło mi serce
I znikło zdradziecko.
Jestem więc dziś połamana i krucha,
Śmieją się ze mnie wszystkie cukierki
Z serca cukrowe zostały okruchy
Na dnie bombonierki.
Jak dzieci do Pana Prezydenta wędrowały
Oj zawiała zima drogi
Srebrnym śniegiem, srebrnym puchem,
Wiatr po świecie hula srogi,
Wiatr w szerokim polu dmucha.
Ziemia śpi i śpią obłoki,
Drzemią, rzeki lodem skute,
I nadchodzi wolnym krokiem
Siwobrody miesiąc luty.
(wchodzi Luty)
Brwi zmarszczone, groźny taki!
Brodą trzęsie, kijem macha
Aż zwierzęta, ludzie ptaki
Pochowały się ze strachu.
Z panem Lutym nie ma żartówNie oszczędzi on nikogo,
Bo pan Luty jest uparty,
Bo pan Luty patrzy srogo.
Co to? Odgłos jakiejś wrzawy
Po zmarzniętym polu leci?...
Patrzcie: droga do Warszawy
Ciągną wielkie tłumy dzieci
(nadchodzą dzieci)
Posiniały buzie, noski,
W śnieżnych zaspach grzęzną buty,
Biały szron osrebrzył włoski...
Oj, pogada z Wami Luty!
Luty(groźnie):
Hej, kto idzie?! Czy nie wiecie,
Kogo wyście tu spotkali,
Kumu wyszliście naprzeciw
Tak odwinie i zuchwale?
Czy nie wiecie wy, śmiałkowie,
Że ja was zamrozić mogę?
Wiatr, gdy jedno słówko powiem,
Śniegiem wam zasypie drogę!
Co ja widzę? W rekach kwiaty?
Kwiaty macie? Wonne, żywe,
Gdy ja rządzę całym światem,
Kiedy ziemia wypoczywa!
Zmrożę kwiaty! Zmrożę nóżki!
Nie pomogą ciepłe buty,
Nie pomogą wam kożuszki!...
Dzieci (wystraszone)
Kto ty jesteś?
Luty
Luty jestem!
Dzieci (radośnie)
Luty! Wszak nam niesiesz święto!
Nie rób takiej groźnej miny!
Przecież Pana Prezydenta
Dziś święcimy imieniny!
Przecież myśmy - polskie dzieci!
Dziś idziemy do Warszawy
(Chociaż zima, mróz na świecie)
Nie dla psot i dla zabawy.
Z wyuczeniami nam tak pilno
Poprzez śniegi i bezdroża,
Spod Krokowa, i spod Wilna,
I od Karpat, i od morza.
Oj, nie gniewaj się staruszku
Chcemy uczcić dzień twój pierwszy!...
Zmrozisz kwiaty, to serduszka
Pozostaną nam najszczersze.
Polskiej ziemi Włodarzowi
W darze te serduszka damy
Wraz z piosenka. Niech się dowie,
Jak gorąco go kochamy!
Luty brwi rozchmurzył... słucha...
Oczy dobre ma... Na kwiaty
Już nie krzywi się, nie dmucha
Swym oddechem lodowatym.
Luty:
Gadaj z tymi smarkaczami!
Tak, to prawda - dzisiaj święto...
Chodźcie, dzieci, idę z wami
Uczcić Pana Prezydenta!
Znikły zaspy i kurzawa,
Słońce świeci... Mróz ucieka...
Patrzą dzieci - już Warszawa!
Już i zamek niedaleko.
A na zamku do swych gości
Dobry Pan wyciąga ręce,
Słucha szczerych słów miłości,
Które rwa się z ust dziecięcych.
Dzieci:
Witaj Panie Prezydencie!
Swe gorące serca niosą
I składają Ci w prezencie
Dzieci polskich miast i wiosek!
Żyj nam długo! Żyj i pracuj
Ziemi tej na wielka chwałę!
Tego życzą Ci Polacy,
Tego życzy Polska cała!
O ropusze plotkarze i obrażonym komarze
Ta ropucha, ta plotkara
Obraziła raz komara.
Gadu-gadu poprzez płotek,
Narobiła mnóstwo plotek.
Powiedziała do kumoszki,
Że komar jest rudy troszkę,
Że to wielkie nicdobrego
I że pewnie wkrótce zje go.
Przyczajone komarzysko
Usłyszało w krzakach wszystko.
- Czekaj, czekaj ty, ty ropucho,
Będzie z Toba dzisiaj krucho!
Bom ja komar wojowniczy,
Który z niczym się nie liczy.
Poznasz żądło, moja mała,
I tak będziesz uciekała,
Aż pogubisz strojne kiecki!...
- Ałła! - wrzasnął bez turecki.
Lubię dzielnych wojowników,
Co to robią dużo krzyku!
Zbieraj wojsko, ruszaj w drogę,
Ja ci również dopomogę,
I ropusze daj po nosie,
Niechaj pięknie cię przeprosi!
Ale komar: - Wpierw pomyślę,
Jakie wojsko do niej wyślę,
Jak tę wojnę poprowadzę
I jak sobie z nią poradzę.
A ropucha dawno w wodzie
Zapomniała o przygodzie.
Siedzi komar wojowniczy,
Który z niczym się nie liczy,
Ostrzy koniec żądła swego,
Myśli - do dnia dzisiejszego.
Taniec na linie
Dużo świateł ludzi... Zajęte loże,
Zajęte ławki... mnóstwo dzieci w tłumie...
Cyrk falami głów dziś pieni się, jak morze
I jak morze, w czasie przypływu, szumi.
Gra orkiestra... jeszcze... Jeszcze krótka chwila
Przykre, niespokojne w serce ukłucie
I wychodzą tańczyć swój taniec motyla
Na wysoko w górze rozpiętym drucie.
Uśmiecham się... tańczę... Bojaźń niewymowna
Ściska moje serce i pęta ruchy...
A za kulisami twarz starego klowna
Patrzy poczciwie, dodaje otuchy.
Z loży na arenę spadła bombonierka
I czyjś głos dziecięcy powtarza stale:
"jakże ślicznie tańczy ta mała tancerka
I, spójrz, mamusiu, nie boi się wcale!"
Nieznajome, obce koleżanki moje!
Chcę zawołać do was, chcę krzyknąć: - dzieci!
Ależ ja się boję, ja się bardzo boję,
Tylko, że wy wcale o tym nie wiecie! Zaraz już, za chwilę, kiedy skończę tańczyć
I uśmiechnięta, ale trochę blada,
Skłonię się - rzucicie złote pomarańcze
Da moich nóg, - i słodka czekoladę.
Wiem, że szczerze, z serca chcecie wynagrodzić
Za czas, co w cyrku wam wesoło płynie,
Mnie małą tancerkę, która co dzień, co dzień
Musi uśmiechać się, tańcząc na linie.
Pomyśl o sierotce
Kiedy pierwsza gwiazdka wigilijne niebo
Rozjaśni uśmiechem i wykąpie w złocie Pomyśl, że ktoś może nie ma dzisiaj chleba,
Pomyśl o bezdomnej i głodnej sierocie.
Pomyśl, że to przecież są dziecięce święta
I że może teraz na blask twojej choinki
Patrzą gdzieś za szybą chabrowe oczęta
Jakiejś bardzo biednej i smutnej dziewczynki.
Pomyśl tylko: dużo na szerokim świecie
W tej chwili gdy siadasz do cichej wieczerzy
Błąka się bezdomnych, opuszczonych dzieci
Którym również trochę ciepła się należy.
Patrz: tam na dworze mróz zaciska pięści
Ostrym wichrem miecie, zimnym śniegiem prószy
W czyjąś, pełną pragnień dziecinnego szczęścia,
Małą lecz przedwcześnie zestarzałą duszę.
Może kiedy pójdziesz do łóżeczka senna,
Kiedy noc zimowa zaścieli kobierce,
Gdzieś pod murem zmarznie jak w bajce Andersena,
Tęskniąc za choinką, czyjeś małe serce.
Pomyśl o sierocie w Jezuskowe Święta
Niech jej uśmiech zakwitnie niby wonny kwiatek,
Niech o krzywdach swoich więcej nie pamięta
Gdy z nią dzielić będziesz serce i opłatek.
Biały Chrystus
Szedł biały Chrystus po zmartwychwstaniu,
Szedł polem promienny jak zorza:
Słońce wybiegło na jego spotkanie
I nisko kłaniały się zboża,
Szedł Chrystus ubogi i bosy
Gwarząc przyjaźnie ze słonkiem;
"Bądź pochwalony" - szeptały mu kłosy,
A w niebie dzwoniły mu dzwonki.
Szedł biały Chrystus po zmartwychwstaniu
Drogą skąpaną w błękitach,
Słońce klękało na kwietnym dywanie
Świat Go pozdrawiał i witał.
Wszedł do kościoła, stanął w ołtarzu;
stamtąd do dziś nas łaskami obdarza
biały Chrystus nad złotym kielichem.
Różaniec Matki Boskiej
Wieczór niebieską chustą
Otulił las i pole,
Dzwonią liliowe dzwoneczki,
Dzwonią w zbożu kąkole.
Dzwonią na wieczorne pacierze,
Dzwonią długo i cienko,
Aż kwiaty, ptaszki i dzieci
Do modlitwy uklękną.
Sypią się, sypią paciorki
Jak z serc wyłuskane ziarna,
Matka Boska schyla się, schyla
Żeby wszystkie do chusty zgarnąć.
Każdy pacierz zamieni w gwiazdę,
Z gwiazd zrobi cudny różaniec,
Z tym różańcem pójdzie do nieba,
Cichutko przed Synem stanie.
I przebierać będzie paciorki,
Z których każdy jak płomyk się świeci:
Tak się modlą zajączki, tak ptaszki,
"Tak kwiatuszki, a tak - dzieci."
Dzień trzeci
Przyszły tam o świcie /a był to dzień trzeci /,
Niosły wonne maści, niosły chusty białe,
Żeby zanim słońce na niebie zaświeci
Unieść i pogrzebać Jego święte ciało.
Nagle... blask promienny... Jasność... Co się dzieje?!
Odwalony kamień ciężki... grób jest pusty!
Z drżących rąk wypadły maści i oleje,
Z drżących rąk wypadły długie, cienkie chusty.
W mrocznej wnęce grobu - anioł w białej szacie...
/przypadły do ziemi, ręce rozpostarły.../
"Pokój wam, niewiasty! Czego tu szukacie?
Syna Człowieczego nie ma wśród umarłych!
Wstańcie! Zrzućcie z serca smutek i żałobę,
Nieście w świat nowinę, jak czarę złocistą,
Że nadszedł dzień trzeci i że powstał z grobu
Umęczony Jezus, zmartwychwstały Chrystus!"
Chrystus i róże
Był u Chrystusa kiedyś dawno
Cudowny ogród pełen róż:
On czule pąki pielęgnował,
Najmniejszy z listków ścierał kurz.
A gdy się róże rozwinęły,
Pachniało tak w ogrodzie tym,
Że Chrystus zwołał wszystkie dzieci
By się cieszyły razem z Nim.
Lecz każde z nich zerwało kwiatek,
Wdeptało róże w proch i pył...
"A dla mnie co?" - zapytał Chrystus
I w głosie jego smutek był.
Uwiły dzieci ostre ciernie:
"Dla Ciebie wieniec mamy już!"
I krople krwi na Jego skroniach
Zakwitły w cierniach zamiast róż.
Tęczowy most
Łączy Pan Jezus niebo
Łączy z ziemią tęczowym mostem,
Żeby do ludzi i serc ich
Łatwiej było się dostać.
Schodzi Pan Jezus na ziemię
Po cudnym tęczowym moście,
Żeby nauczyć ludzi
Wiary, nadziei, miłości.
Chodzi Pan Jezus po morzu,
Ucisza huczące fale,
Żeby rybacy z połowu
Szczęśliwie z połowu wracali.
Kładzie Pan Jezus ręce
Na chorych zmęczonych głowach,
A człowiek się wtedy uśmiecha
I znów jest wesoły, zdrowy.
Prowadzi Pan Jezus ludzi
cudnym tęczowym mostem
tam gdzie dojść mogą tylko
serca dziecięce i proste.
Płaszcz Jezuska
Pajączek snuje srebrną nić
Pajączek dziś zajęty:
Z cieniutkiej przędzy będzie szyć
Płaszczyk dla Dzieciny Świętej.
Bo Matka Boża roniąc łzy,
Prosiła bardzo o to,
By nie zmarzł Syn gdy przyjdą mgły,
Jesienny chłód i błoto.
Maluje słonko srebrną nić
Kolorem cudnej tęczy Na jutro gotów musi być
Jezuska płaszcz pajęczy.
Ucieczka do Egiptu
Księżyc zdjął czapkę i nisko się kłaniał:
"Uciekaj, Panienko, bo Cię Herod goni!"
Mleczna droga rozkłada srebrzyste dywany:
"Stąpaj lekko, osiołku, - niesiesz Pana nad Pany!"
Wyszła mgła na spotkanie Najświętszej Rodziny
I szepnęła:" ja płaszczem Dzieciątko owinę,
Ja na drodze za Wami upadnę jak kłoda
I zatrzymam żołdaków, nie puszczę Heroda".
Wiatr porusza skrzydłami i bawi Dzieciątko,
Las otwiera ramiona: "mam ciche zakątki!"
Drzewa szepczą: "ukryjcie się tu w naszym cieniu,
Tu odpocznie Jezusek i znajdzie schronienie!"
Tylko jedna osika tchórzliwie milczała
I skulona, wylękła wciąż drżała... wciąż drżała...
Domek w Nazarecie
Nikt w domku w Nazarecie
Pracy się nie lęka
Izdebkę zamiecie
Najświętsza Panienka.
Koszulki popierze,
Powiesi na płocie:
Niech je słoneczko strzeże,
Niech je słoneczko złoci!
Wyhaftuje cudnie
Jezuskową szatę,
A on Jej ze studni
Nosi wodę za to.
Razem z Matką w dzieży
Pulchne ciasto gniecie:
Będzie chlebuś świeży
W domku w Nazarecie!
Przyhycał zajączek,
Stanął słupka, węszy:
Szkoda ślicznych rączek
Panienki Najświętszej!
Święty Józef Stary
Heblem gładzi deski,
Jezus miesza farby
Złote i niebieskie.
Usiadł szary słowik
Na gałęzi drzewa:
"Muszę Jezuskowi
Piosenkę zaśpiewać!"
A za piecem kotek
Mruczy myszkom: "wiecie Dużo jest roboty
W domu w Nazarecie!"
Wnuczusia Anusia
Babcia ma małą wnuczusię
Co nazywa się Anusia:
U tej Ani oczka czarne,
Mały nosek, śmiech figlarny.
Ania lubi czekoladę
Lubi bardzo dużo gadać
/No bo przecież jest dziewczynką!/
Mówi wierszyk o Murzynku,
Czasem tańczy, czasem woli
Inny wierszyk o przedszkolu.
W główce, w nóżkach - różne psoty
I choć jest jak mały kotek Śpi w łóżeczku, nie w koszyku
I sięga brodą aż po stół
Bo ma latka dwa i pół!
Tak samo jak w wierszyku.
Kołysanka Ani
Śpij, Anusiu - w złote sidła
Sen cię złapał już,
A twą główkę białym skrzydłem,
Głaszcze Anioł Stróż.
Śpij, by nóżki odpoczęły
Co biegały dziś...
W kątku lale już posnęły
No i zasnął miś.
Kotek mruczy swą piosenkę:
A - a - a - a!
A noc stoi za okienkiem
I na gwiazdach gra.
Księżyc srebrne piłki - plamy
Chce ci w rączki dać...
Oczki czarne jak u mamy
Muszą słodko spać
Śpij, Anusiu, spij czarnulo
Na poduszce z róż W złote łany cię utuli
Biały Anioł - Stróż!
Śpij Dareczku
Przyszedł wieczór w ciemnym płaszczu
I cichutko w dłonie klaszcze,
Czoło chowa pod kapturkiem,
Spać zagania śpiące kurki,
Spać układa ptaszki, kwiaty.
Chodzi w mieście, chodzi w lesie,
Worek snów ze sobą niesie,
Wszędzie dotrze, wszędzie krąży
A gdy worek swój rozwiąże Sny w pluszowych miękkich butach
Wnet rozbiegną, się cichutko
Do łóżeczek dzieci skoczą,
Piaskiem złotym sypną w oczy.
Śpią już żuczki i śpią muszki
Przytul nosek do poduszki!
Sen w kubraczku z cudnej tęczy
Cicho usiadł na poręczy.
Sen rozgościł się w łóżeczku:
Luli, luli! Śpij Dareczku!
Promyczek
Kiedyś słońce zgubiło promyczek,
A promyczek na ziemię spadł,
Żeby ludzie nie byli smutni,
Żeby weselszy był świat.
Nasz promyczek ma śmieszne liczki
W oczach nieba błękitny znak,
Okruch słońca przyniósł w uśmiechu
I świergoce od rana jak ptak.
Ma na buzi odblaski zorzy,
Ma paluszki jak płatki róży...
Nazywamy tę zgubę słoneczka
Tak po prostu - Dareczek - i już!
Mądry Dareczek
Nasz Dareczek jest mądrala
Każdy o tym wie:
Już rozumie, że nie wolno
Gdy ktoś mówi -"nie!"
Wie, że trzeba brzuszek cisnąć
Żeby piszczał miś,
A zbieranie się na spacer
To oznacza " iść ".
Że siadanie na nocniczek
To nie żadna gra,
A gdy z domu się wychodzi
Trzeba robić "pa!"
Że na rękach u tatusia
To prawdziwy raj,
A gdy mama zupkę robi
To się woła "daj!"
Wie, że na grubiutkich nóżkach
Trzeba mocno stać
A gdy mu powiedzą "luli"
No to trzeba spać!
Kluczyk
Daruś, maleńki mój wnuczek
Ma zaczarowany kluczyk.
Wszystko tym kluczykiem otworzy:
Niebo i ziemię, góry i morze.
Wszystkie drzwi i wszystkie kryjówki.
Muszle, kwiaty, a nawet makówki.
Ptasie gniazda i dziuple wiewiórki,
Sny najpiękniejsze gdy idzie do łóżka,
Duże serca i małe, najmniejsze serduszka!
Buczek
U wnuczusia, u Dareczka
Była złota komóreczka
Do komórki złoty kluczyk,
A w komórce siedział buczek
Nasz Dareczek był ciekawy
I tak sobie dla zabawy
Drzwi kluczykiem tym otworzył Co się stało! Mocny Boże!
Buczek skoczył wprost na Darka,
Usiadł mu na samym karku
I nuż buczeć z taką siłą,
Że aż w uszach nam dzwoniło!
Mama, tata pędzą Buczka ,
Babcia też ratuje wnuczka:
Precz! Uciekaj Buczku! Fora!
A on do telewizora!
Tam się schował i tam buczy...
Darku, Darku! gdzie masz kluczyk?
Kluczyk przepadł - kamień w wodę!
To ci pech! To ci przygoda!
Po coś Darku drzwi otworzył
Buczek jest w telewizorze!
Z jakiej go wydostać dziurki
I jak wsadzić do komórki?
Darusiowe chcę
Chcę gwiazdkę z nieba, chcę szybkę z okna
Chcę kafelek z pieca!
Chcę brnąć w kałużach, na deszczu moknąć
Jeździć u taty na plecach.
Chcę głośno krzyczeć, chcę śmiać się błogo,
Albo się czasem napuszyć,
Chcę ptaszkom soli nasypać na ogon
I pieska złapać za uszy.
Chcę kupić księżyc, gryźć go jak rogalik,
Albo jak piłkę toczyć,
Można go też zamiast lampki zapalić
Kiedy w pokoju się mroczy.
Chcę rozmaite wyczyniać psoty
Po ścianach chodzić jak mucha,
Iść do łóżka z misiem i kotem,
A starszych nie zawsze słuchać.
I chcę na słonku usiąść okrakiem:
Niech w nos mnie promyczek łechce
Chcę raz być myszką, a czasem rakiem
I chcę grymasić: nie! "Nie chcę!"
Łobuzy
Mam dwóch wnuczków, dwóch łobuzów
Co szukają wiecznie guzów:
Jeden ma na głowie loczki
Drugi zaś - figlarne oczki.
Jeden z nich - mały Kamilek
Nie usiedzi ani chwili,
Starszy - Daruś mu wtóruje
I z nim razem dokazuje.
Chłopcy są jak malowanie
Lecz zbierają ciągle lanie!
Czy to ładnie psocić wiecznie?
Czy będziecie wreszcie grzeczni?
Na Dzień Matki
Od córeczki, od Anusi
Przyjm w prezencie skromne kwiatki:
Bardzo kocham Cię, Mamusiu
I nie tylko w Święto Matki!
Dam buziaka Ci bez słowa
Dam serduszko bez gadania!
Zawsze bądź wesoła, zdrowa,
Zawsze kochaj swoją Anię!
Nie sprzedam Ciebie
Nie sprzedam Ciebie, nie oddam nikomu
Za bursztyny miodowe,
Za marmury różowe,
Za białe lub czarne diamenty,
Ani za skarby schowane,
Ani za perskie dywany,
Nie oddam Ciebie za skrzynię złota
Ani za pieska,
Ani za kota,
Ani za chłopca z bajki,
Choćby był najgrzeczniejszy,
Choćby był najładniejszy,
Choćby był królewiczem lub grajkiem.
Nie sprzedam Ciebie, nie oddam Ciebie
Nawet za gwiazdkę w niebie
Nawet za księżyc blady,
Ani za słonko, ani za tęczę.
Ani za suknię ze srebrnych pajęczyn,
Ani za stos czekolady!
Wszystkim jest pilno
Co za czasy! Co za czasy!
Wszyscy dzisiaj gdzieś się spieszą,
Wszyscy pędzą, wszyscy jeżdżą,
I nikt nie chcę chodzić pieszo,
Mały Zbyś na hulajnodze
Za kolegą mknie zawzięcie,
Duży Janek na rowerze
Pedałami dzielnie kręci.
Zbuntowały się zwierzęta,
Zbuntowały się też ptaki:
"Czy to my jesteśmy gorsze?
Albo my to byle jakie?"
I już wróble swoje dzieci
Hałaśliwie pouczają:
"Trzeba skrzydła zaoszczędzić
Pojedziecie więc tramwajem
Lecz nie wolno skakać w biegu,
Ani też na stopniach wisieć"...
Jadą wróble, pędzą autem
Otulone w futra misie.
Sarny mkną na motocyklach,
A zające na skuterach...
Zaczynają już grymasić
Zaczynają już przebierać:
Jakie firmy, jakie marki
Mają te czy inne plusy
I podobno nawet ślimak
Zaopatrzył się w "Mikrusa".
No i rzecz zupełnie pewna,
/Wszystkie sroki o tym plotą/
Że bociany do Egiptu
Odleciały samolotem.
A skowronek - pobił rekord
I jak ptasia plotka głosi
Sam wystrzelił się rakietą
I dziś krąży już w kosmosie!
Przebudzenie
Budzisz się z płaczem, otwierasz oczęta
Pełne łez - rozdzwonionych okruchów kryształu:
Wiem, że wracasz z bajkowej krainy do świata,
W którym tak łatwo zabłądzić.
Gdzieś znikły, zajączki, śmieszne krasnale,
Tylko w rzęsach, jak mucha w sieci pajęczej
Zaplątała się bajka w niebieskiej sukience,
A z różowych jej butków masz ślad na buzi.
Dzień wprawdzie pachnie ramionami mamy,
Dzień wita Cię uśmiechem, kaszką i mlekiem,
Ale są w nim też rzeczy tak dziwne i trudne,
Że nieraz trzeba popłakać.
I mrużysz oczęta, chcąc zatrzymać bajkę,
O której my dorośli nic nie wiemy,
A twe paluszki - małe zwinne rybki
Chwytają srebrne krople snu.
Ogródek krasnoludków
Idzie wiosna świat się budzi,
Pełno pracy mają ludzie,
Pełno pracy i sprzątania
Na przyjęcie cudnej pani.
Nawet małe krasnoludki
Muszą zająć się ogródkiem
Opuściły więc od rana
Swoją chatkę pod łopianem.
- Hej, Wesołek, rób porządki!
Siwobrodek, porób grządki,
Misieoczko, sprzątaj śmiecie
Niech ogródek aż się świeci!
Tak się dziarsko nawołują
I pracują, i pracują!
Lecz najbardziej rozgarnięty
Jest krasnalek Wiercipięta.
Tutaj skacze, tam się krząta
Do każdego zajrzy kąta,
- Precz te liście, precz to błoto,
Ogród musi być jak złoto!
Bardzo zmęczył się Wesołek
Bo pracuje w pocie czoła,
Grabi ścieżki, grabi dróżki
Aż go bolą ręce, nóżki.
Prawdę mówiąc - nic dziwnego
Grabie większe są od niego
Lecz wytrwale nimi macha,
Aż tumany lecą piachu.
Siwobrodek ciągle wzdycha
Że to małe psotne licho
Ten skaczący Wiercipięta
Pod nogami mu się pęta.
Misieoczko z tej łopaty
Ręce całkiem ma jak z waty,
Ramię boli, kłuje w boczku
Biedny, biedny Misieoczko!
Wreszcie woła Wiercipięta
Zawsze żwawy uśmiechnięty:
- teraz chodźcie sadzić kwiatki Tu stokrotki, a tu bratki.
Bratki żółte i niebieskie
Posadzimy dla Tereski,
A różowe te stokrotki
Posadzimy dla Dorotki.
Idź z konewką, Siwobrodek,
Musisz przynieść dużo wody,
Misieoczko, ty z Wesołkiem
Róbcie w grządkach małe dołki.
A nie krzywić się! Wszak praca
Kształci, uczy i wzbogaca!
Do roboty! Ani słowa!
A ja będę was pilnował
Siądę sobie na słoneczku
I opowiem wam bajeczkę.
O Duszku - Pasibrzuszku
Mały Duszek-Pasibrzuszek
Napchał pełną kieszeń gruszek,
Pod drzewami siadł w ogródku
I zajada po cichutku.
Pająk stary, pająk siwy
Patrzy, myśli: - co za dziwy!
Nie rozumiem, jak w żołądku
Tyle zmieści niebożątko!
Potem Duszek-Pasibrzuszek
Zjadł calutki kosz jabłuszek,
Potem jeszcze /dziw nad dziwy/
Śliwek wziął od starej śliwy.
Aż jesienna senna muszka
Zapatrzyła się na Duszka
I wleciała w srebrne sieci,
Które stary pająk plecie.
Poszedł Duszek do Małgosi,
Pięknie kłania się i prosi:
Daj usmażę ci powidła
Bo bez pracy życie zbrzydło!
Dała Małgoś śliwek, cukru,
Pasibrzuszek zrobił ukrop,
Czy dość słodki chciał skosztować,
Bęc i wpadł do rondla głową
Ledwie wylazł - cały lepki,
Zgubił nowe piękne trepki
I w sekrecie wiem od muszek,
Że go bardzo bolał brzuszek.
Jak babulka zioła zbierała i gotowała
Chodzi babulka po lesie,
Chodzi i chodzi dokoła,
Koszyk w ręce niesie,
Zbiera do niego zioła.
Śmieje się babcia pogodnie
Do słonecznego poranka
Zbiera złocisty rozchodnik,
I zbiera też macierzankę.
Chodzi babulka po polu,
Chodzi po rosie o świcie
I chociaż plecy ją bolą
Schyla się wciąż pracowicie.
O to złocisty rumianek,
O to i polne bratki:
Będą kompresy na rany,
Będą lecznicze herbatki.
- Chodźcie tu piołun i mięta,
Bez was się nigdzie nie ruszę, Ten o was zawsze pamięta
Kto zachoruje na brzuszek.
Chodzi babulka tak w kółko,
Chodzi o świcie po łące
Schyla się ciągle po ziółka,
Ziółka lecznicze, pachnące.
Suszy babulka, suszy
Ziółka o świcie zebrane:
Piołun pomocny na brzuszek,
Miętę i złoty rumianek.
Warzy babulka, warzy
Zioła zebrane po rosie,
Aż pot jej spływa po twarzy
Aż pot jej spływa po nosie
A w garnku zła macierzanka
Krzyczy: - mnie tu niewygodnie!
Bratek się kłóci z rumiankiem,
Kręci się złoty rozchodnik.
Mięta zaś zawsze wesoła,
Teraz skrzywiła się troszkę
Chyba dlatego, że piołun Sąsiad jej był strasznie gorzki.
Mruczy babulka stara,
Cieszy się swoją robotą:
Będą herbatki, napary
Na brzuszek, kaszel i poty.
Kwiat paproci
Za sinym morzem, za siódmą rzeką
Jest groźnych gór zębaty pas,
Za górami hen - daleko
Zaczarowany szumi las.
Tam drzewa trzęsą siwą brodą
I spod zielonych patrzą brwi,
Tam jest jezioro z czarną wodą
Na dnie którego wodnik śpi.
Tam nie szczebiocą ptaki, tylko
Złowieszczo kracze czarny kruk
I słychać wycie szarych wilków,
A w nocy sów żałosny huk.
Strach wielkooki w dziupli mieszka
I złe chochliki są tam też,
Chwilami przemknie wąską ścieżką
Na polowanie - dziki zwierz.
W tym lesie wiedźma rozczochrana
Pod drzewem śpi i raz na rok
W czerwcową noc świętego Jana
Wyłazi z lochu straszny smok.
A kiedy księżyc się rozzłości
Wśród chmur co ścielą się jak dym,
Zakwita cudny kwiat paproci
W zaczarowanym lesie tym.
W ciemnościach płonie złotym żarem,
Wokoło leży skarbów moc
I straszne dzieją się tam czary
W świętego Jana letnią noc.
Chrust suchy pod nogami chrzęści
Wokół drzew ponury szum Po kwiat paproci i po szczęście
Ciągnie do lasu ludzi tłum
Lecz złe chochliki, psotne śmieszki
Przyćmiły mgłą zakwitły pąk
I poplątały leśne ścieżki
W zaczarowany, błędny krąg.
I tylko ten zły czar przełamie
I przed tym, pierzchnie straszny smok
Kto mężnie walcząc z przeszkodami
Zwycięży ciemność, skruszy mrok.
Kto serce ma pełne dobroci,
Kto w sobie nosi skarbów moc,
Ten znajdzie cudny kwiat paproci
W świętego Jana letnią noc.
Kopciuszek
W księżycowym pałacu, na księżycowym balu
Tańczy zła wróżka, a z nią piękny Królewicz Wróżka była dobra, lecz ją zaczarowali Kto to zrobił? Dlaczego? Nikt do dzisiaj tego nie wie.
Strojni goście na sali wyjść z podziwu nie mogą:
Jaki piękny Królewicz! I jaka zła wróżka!
Nikt nie zwraca uwagi na stojącego w progu
Odzianego w łachmany, nie zaproszonego Kopciuszka.
Jest inaczej niż w bajce! Nie zgubi trzewiczka.
Nie ma złotej sukienki, nie może wejść boso,
Tylko trochę popatrzy na bał Królewicza
I odejdzie... i pójdzie gdzie oczy poniosą.
Będzie gwiazdy przebierać zamiast maku i grochu,
Będzie prząść pajęczynę, a czasem zapłacze,
Że Królewicz, Kopciuszka nie może pokochać
I że w bajce prawdziwej jest zawsze inaczej.
Dziwy w szkole
W pewnej szkole, w pewnej klasie
Wszystko dzisiaj jest inaczej:
Śmiech ogarnął beksę Kasię,
A wesoły Jurek płacze.
Wprost nie można poznać Zbyszka
Co do figli jest najpierwszy:
Siedzi cicho niczym myszka
I powtarza z książki wiersze
Na katedrze leniuch Sławek
Bardzo gniewa się i sroży,
Bez litości dwóje stawia
Tym co nie umieją mnożyć.
Pani w ławce skromnie siedzi
Palce w górę wciąż podnosi,
Ale nie umie powiedzieć
Ile jest sześć razy osiem.
Potem - polski: "rój wzlatuje"
Dyktowała im Tereska:
Pani znów dostała dwóję "rój" pisała o z kreską!
Co się stało? Gdzie są błędy?
Kto zawinił - Pani? Dzieci?
Nie! Popatrzcie na kalendarz Przecież to jest pierwszy kwiecień!
Awantura w piórniku
U Jerzyka w piórniku
Było dziś dużo krzyku:
Narzekały ołówki
Że zegara wskazówki
Idą chyba powoli,
Że czas dawno być w szkole.
Grymasiła obsadka,
Że choć piękna i gładka
Tu w ciemnościach się gniecie,
Że jej nikt nie poświeci,
Że chce leżeć na biurku,
Że chce złote mieć piórko
A stalówki sąsiadki
Nie dla takiej obsadki!
Obrażone stalówki
Obróciły swe główki:
"Jeśli się nie uciszy Sama sobie niech pisze!"
Szara gumka z kącika
W samym rogu piórnika
Zawołała cichutko,
Że ją depczą po butkach.
W końcu piórnik ze złości
Krzyknął: "dość mam tych Gości!
Wciąż mnie kopią w żołądek Czas już zrobić porządek!"
Zeszyt woła: "Jerzyku!
Awantura w piórniku!"
Jerzyk przybiegł wesoły:
"Spokój! Chodźmy do szkoły!"
Modlitwa za małego świerszczyka
Czuwaj Panie nad małym Świerszczykiem,
Niech po łące radości skacze,
Niech na próżno nie tęskni za nikim,
Niech do zimnych serc nie kołacze.
Wybierz spośród aniołów-stróżów
Tego, który świeci najjaśniej,
Żeby chronił świerszczyka przed burzą
I nad snem jego czuwał, gdy zaśnie.
Wybierz gwiazdy najbardziej złote
Wybierz kwiaty, skropione rosą,
Z których cudne sny mu się splotą
I skrzydełka u ramion wyrosną.
Za pieszczotę co w smutek wnika,
Za dni moje co wnet przeminą
Pobłogosław mego Świerszczyka,
Daj mu ciepły kąt za kominem!
Jak jest na księżycu
Na księżycu
Niedźwiedzice
Zbudowały dziwne miasta:
Parki z cukru wieże z kremu
I waniliowe ciasta.
Na księżycu
W kamienicach
Wszędzie srebro, wszędzie marmur,
A w cukierniach marmurowych
Lody zawsze są za darmo.
Płynie rzeka
Pełna mleka,
Są jeziora: jedno z miodu,
W drugim zaś bita śmietana
Wciąż się pieni zamiast wody.
Na księżycu
Po ulicy
Spacerują białe słonie
I kucyki kopytkami
w marmurowe bruki dzwonią.
A beztroski
Pan Twardowski
Pali fajkę, miód popija,
I na palec wąs nawija.
Na księżycu W tajemnicy
Mówię Wam - w wielkim sekrecie
W szkołach mają same piątki,
Same piątki - wszystkie dzieci!
Bajki i opowiadania
Rok szkolny się zaczął
Chlap obsadka wyskoczyła z palców zaspanego Zbyszka i rozłożyła się wygodnie
na czystych kartkach. -Oj, oj, oj! Moje ubranie - jęknął przerażony zeszyt. Proszę uważać - dodała książka, odsuwajac, pospiesznie nowiutkie okładki byłaby pani mnie ochlapała atramentem. - Moje ubranie! - Płakał zeszyt - jak ja
teraz wyglądam cały poplamiony! - Przepraszam bardzo, przepraszam! Zbyszek
zasnął tak nagle, nie zdołałam utrzymać równowagi, - tłumaczyła się nieśmiało
winowajczyni. - Strasznie mnie przykro, że narobiłam tyle zamętu. Rok szkolny
się zaczął - burknął stary kałamarz - poczekajcie trochę moi państwo, a wszyscy
znajdziemy się niedługo w gorszych opałach.
- Pan zbyt czarno patrzy na świat - wtrąciła pojednawczo bibuła. - Gdyby mnie
napełniono czerwonym atramentem, może bym patrzył bardzie różowo, ale teraz
jestem przekonany, że wiele nas czeka niemiłych chwil. Czy wiecie co to jest rok
szkolny? Ciągła praca na usługach dzieci, nieraz niewdzięcznych, leniwych i
nieporządnych. Nie mam żadnej pewności, czy do wiosny nie pozostaną ze mnie
tylko kawałki! - Gdyby Zbyszek nie zasnął teraz nad zadaniem, nie miałbym
poplamionych kartek - jęknął znowu zeszyt. – To wszystko jeszcze nic. Jeżeli
ktoś ma prawo do narzekania, to tylko ja - odezwała się płaczliwie tabliczka
mnożenia. - Nie wiem dlaczego mnie dzieci nie lubią. Przecież staram się ich
nauczyć rzeczy ważnej i pożytecznej. Beze mnie nie dały by sobie rady w życiu. A
jednak choćby taki Zbyszek, chłopak w gruncie rzeczy nie głupi, patrzy w moja
stronę bardzo niechętnym wzrokiem. Raz nawet walił we mnie pięścią z całej siły,
bo ani rusz nie mógł zapamiętać Ile jest 8 razy 8. - To jest oburzające! -
rozgniewał się kałamarz nie na żarty. - Nie możemy pozwolić na takie rzeczy.
Uważam, że najlepiej zrobimy, jeśli zbuntujemy się i wymówimy służbę
Zbyszkowi i wszystkim niedbałym dzieciom. Niech pozostają nieukami, jeśli nie
chcą nas należycie szanować. Chodźmy w świat na poszukiwaniu dzieci
porządnych i pilnych, które nie śpią nad szkolnym zadaniem i nie znęcają się nad
biedną tabliczką mnożenia!
- Chwileczkę! - zawołała książka. - Rok szkolny dopiero się zaczął i wierzę
mocno, że Zbyszek Z biegiem czasu zmieni się na lepsze. Zresztą, jak sami
przyznaliście, nie jest najgorszym dzieckiem. Radzę jeszcze zaczekać, a tym
czasem ja spróbuję przemówi do niego i przerobić go powoli na wzorowego
ucznia. Sądzę, że to mi się uda. - Tak, tak, to dobra myśl! przemówmy do niego
wszyscy! -krzyknął zeszyt - a może zrozumie, że nie wolno zasypiać nad
zadaniem! - Że nie wolno psuć stalówek! - Tłuc kałamarzy! - Niszczyć książek! Złościć się niepotrzebnie na tabliczkę mnożenia! Że trzeba się dobrze uczyć i
pilnować porządku w nowym roku szkolnym! - Cicho! Zbyszek się budzi! Na stole
zapanował spokój. Zbyszek rzeczywiście otworzył oczy i uniósł głowę znad
poplamionych kartek.
- Słyszałem wszystko, - i obiecuję, że odtąd będzie inaczej!
Skarby Pani Jesieni
- Nie cierpię jesieni! - mówi głośno Irenka. - Nie cierpię szarej jędzy! Mamusia,
zajęta przyrządzaniem śniadania uśmiechnęła się pobłażliwie. - Szkoda! Bo Pani
Jesień kocha dzieci i najdroższe swoje skarby przynosi im w prezencie. Irenka
szeroko otworzyła oczy.
- Skarby? Jakie, mamusiu? Gdzie?
- Zjedz śniadanie i wejdź do naszego sadu, a może je znajdziesz - mówi
mamusia.
Zaciekawiona Irenka wypiła pospiesznie mleko i po chwili była już w sadzie. Ale
co to?
Naprzeciw idzie piękna pani. Suknię ma purpurową, a płaszcz złocisty. Na
ślicznych kasztanowatych lokach lśni wieniec ze złotych liści i welon z cieniutkiej
przędzy pajęczej. Dobre siwe oczy patrzą na Irenkę z uśmiechem. Dzień dobry,
Iruś! - mówi melodyjnym głosem. - Jestem Jesień, brzydka, zła, szara jędza, bo
za taką mnie, zdaje się miałaś... Irenka zarumieniła się po same uszy. Nie wie co
odpowiedzieć. A Pani Jesień śmieje się srebrzyście i głaszcze delikatną rączką
spuszczoną główkę dziewczynki. - No nie wstydź się, maleńka, i nie smuć! Patrz,
ubrałam sad na twoje powitanie w swe najpiękniejsze skarby. Spojrzała Irenka i
widzi, że drzewa aż uginają się pod ciężarem wielkich soczystych owoców. Tu
rumienią się czerwone, jak krew, jabłka, tam złocą się wspaniałe, pachnące
gruszki. Gdzieindziej znowu ciemno-granatowe, aksamitne śliwki mrugają z poza
liści i aż się proszą do buzi! A pod drzewami i wśród gałęzi uwija się moc
drobnych dziwacznych człowieczków ze srebrnymi skrzydełkami. - To moje Służki
- Duszki - wyjaśnia Pani Jesień. - Pilnują owoców w czasie dojrzewania, a
najdojrzalsze strącają delikatnie na ziemię. - No, nie bardzo delikatnie! zawołała nagle Irenka. Bo właśnie w tej chwili jeden Duszek wycelował w nosek
dziewczynki jabłkiem. Pani Jesień pogroziła psotnikowi. - Dobre stworzenia i
pracowite, tylko lubią figle! A dziś mają szczególnie dużo pracy, bo to pora
owocobrania. Weź sobie koszyk, Irenko, i pomóż im trochę. Jeśli masz ochotę.
Ależ, naturalnie! - ucieszyła się dziewczynka. - Czyż może być coś
przyjemniejszego?! I po chwili uwijała się pod drzewami, wraz z gromadką
malutkich człowieczków. A Pani Jesień mówiła z uśmiechem: widzę żeś
zadowolona z mego prezentu. Na długo ci starczą te skarby. Z części owoców
mamusia usmaży konfitury. Resztę przechowa w sianie, byś miała przez całą
zimę świeżutkie jabłka i gruszki. Widzisz, że nie jestem taka zła, jak myślałaś.
Irenka na chwilę przerwała pracę i spojrzała zawstydzona, w piękne oczy Jesieni.
Pani jest śliczna i bardzo dobra! Zawsze będę Panią kochała. A te skarby są
wspaniałe i za nie mocno, mocno Pani dziękuję!
WOUK
Zima była tego roku bardzo surowa. Mrozy trzymały siarczyste od samej wigilii i
zdawały się trzymać bez końca. Śniegu nawiało olbrzymie kurhany, wśród
których schowały się zupełnie słomiane strzechy chat. Nocą wilki przychodziły do
wsi, prawie pod same chałupy, budząc mieszkańców przeraźliwym wyciem. A na
drugi dzień ten i ów gospodarz nie mógł doliczyć się prosiaka lub owcy. Któregoś
wieczora rozzuchwalone bestie goniły sołtysa powracającego saniami z
miasteczka. Ledwo im zdołał uciec, rzucając w sam środek gromady płonącą
wiązkę słomy. Ale strachu się najadł i to nie byle jakiego! Kaziuk też boi się
wilków. Do szkoły w sąsiedniej wiosce jest dwa kilometry, a idzie się polna drogą
tuż koło lasu. Co z tego, że skąpe zimowe słonko przyświeca! Wiadomo, głodny
wilk potrafi i w biały dzień rzucić się na upatrzona zdobycz! A dziś jak na złość,
gdy wychodził do szkoły, tatko powiedzieli, niby żartem: "hladzi Kaziuk, kab
ciebia pa darozie wouk nie uchapiu! (Uważaj, żeby cię po drodze wilk nie złapał!).
To też brnie Kaziuk prawie po pas, śnieżną zaspą i rozgląda się niespokojnie
dookoła. Gorąco mu ze strachu i wysiłku, choć przyodziewek ma na sobie marny:
matusin kaftan połatany, a na nogach olbrzymie ojcowskie wojłoki, w których
wygląda jak kot w butach.
- Jeszcze trochę już bliziutko! - dodaje sobie otuchy na widok pierwszych
odległych chat. Ale co to? Przez pole na przełaj, prosto na chłopca pędzi jakieś
wielkie kudłate stworzenie z wywalonym ozorem.
Wouk! - wrzasnął nieswoim głosem przerażony chłopczyna i rzucił się do ucieczki.
Ale zaplątał się w długich połach matusinego kaftana i runął jak długi na zimną
pierzynę śniegu. Po chwili usłyszał nad swoją głową sapanie strasznego wilka i
poczuł jego gorący oddech. - Już po mnie pomyślał z rozpaczą, zaciskając
powieki.
Ale wilk widocznie nie miał złych zamiarów. Obwąchał tylko leżącego chłopca, a
potem zaskamlał radośnie i szerokim ozorem przejechał po zbielałej ze strachu
buzi. - Jakiś dziwny wilk! - pomyślał Kaziuk i ostrożnie otworzył jedno oko. - Ależ
to Zagraj! Kochany Zagraj! - krzyknął nagle i zerwał się z ziemi. No tak, nie
ulegało wątpliwości. Wilczur Zagraj, pies pani nauczycielki i ogólny ulubieniec
całej szkoły, skakał przed chłopcem i wspinał się na tylne łapy.
- Zagraj kochane, poczciwe psisko! - cieszył się Kaziuk, tuląc do siebie łeb
domniemanego "wouka".
A Zagraj patrzył na chłopca tak mądrze, jakby wszystko rozumiał i radośnie
merdał ogonem.

Podobne dokumenty