kurier kowarski - Stowarzyszenie Miłośników Kowar

Transkrypt

kurier kowarski - Stowarzyszenie Miłośników Kowar
Kwartalny dodatek do Gazety Kowarskiej
nr 1 (89) ROK 16
S T O WAR ZYS Z E N I E
M I Ł O Ś N I K ÓW
ZDJĘCIA ZE ZBIORÓW JERZEGO SAUERA
Pomnik na Wzgórzu Wiktorii przed wojną.
K O WAR
Pomnik w ruinie.
W NUMERZE:
NASZE DROGI
TELEWIZOR W ROLCE
WŚRÓD NOCNEJ CISZY
NA POŁUDNIU UKRAINY
Remont pomnika.
Pomnik odrestaurowany.
Miłość to poświęcenie, wielkie sprawy, wielkie słowa, ale i to
najważniejsze - codzienność, w tej codzienności wiernie wytrwali
nasi wspaniali Jubilaci – Państwo Stefania i Stanisław Wolakowie,
którzy 24 lutego 2007 obchodzili 70. rocznicę ślubu. W świecie pośpiechu i niestałych wartości jest wielką sztuką przeżyć we dwoje tyle
lat. „Ludzie mówią: Czas to pieniądz. A ja wam mówię: Czas to
miłość.” – te słowa kardynała Wyszyńskiego niech staną się potwierdzeniem wagi rocznicy, którą świętują Państwo Wolakowie. Z tej
okazji gratulujemy wytrwałości, wierności, wzajemnego zrozumienia, wyrażamy głęboki podziw i szacunek, i z całych serc życzymy
radości, uśmiechu na co dzień i od święta, spokoju, gdy jest
potrzebny i dużo, dużo zdrowia.
Redakcja Kuriera Kowarskiego
oraz Członkowie Stowarzyszenia Miłośników Kowar
Monika Łoboda na Ukrainie - o losach kowarskiej misjonarki przeczytamy na str. 10
Str.
3
Redakcja Kuriera Kowarskiego:
Katarzyna Borówek - Schmidt,
Zbyszko Brudniak, Bogumiła Donhefner, Stanisław
Kanonowicz, Gabriela Kolaszt, Ireneusz Kwiatosz,
Jerzy Sauer.
SPIS TREŚCI:
List od Redakcji,
Uratowany pomnik.
Korekta:
Anna Szablicka
4
Kronika SMK.
5
50 lat temu...
6-7
Nasze drog.i
8-9
Na nieludzkiej ziemi.
10
Wśród nocnej ciszy na południu Ukrainy.
Współpracują:
Jarosław Kotliński,
Magdalena Świderska - Siemieniec,
Adam Walesiak, Lesław Wolak
11-12 Wokół szkoły.
13
2
Burmistrz w SMK - o wspólnych
przedsięwzięciach na str. 4.
Kontakt:
Stowarzyszenie Miłośników Kowar,
ul. Górnicza 1, Kowary;
e-mail: [email protected]
Skład komputerowy:
Andrzej Weinke
Wydawca:
Miejski Ośrodek Kultury,
ul. Szkolna 2, Kowary
Bosym okiem.
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Nr 2/2007
URATOWANY POMNIK
List od Redakcji
W imieniu redakcji K.K.:
Katarzyna Borówek - Schmidt.
IRENEUSZ KWIATOSZ
Witamy po raz pierwszy w nowym roku. Za oknami niemalże wiosennie i w
naszych sercach budzi się powoli wiosna i
chęć działania. Mamy już na koncie kilka
wydarzeń kulturalnych, o których informujemy w Kronice SMK. Na rozmowę o
wydarzeniach sprzed lat 50 zaprasza Państwa Pan Ireneusz Kwiatosz. Dzięki cyklom Na nieludzkiej ziemi oraz Nasze drogi
wracamy do traumatycznych losów Sybiraków oraz pokolenia powojennego. „Zaglądamy” także na Ukrainę do znanej już
Czytelnikom KK Moniki Łobody. Swe
rozważania na temat upadku autorytetów
prezentuje Pan Jarosław Kotliński. W cyklu Wokół szkoły gościnnie występuje na
naszych łamach Pani Grażyna Krakowiak,
która w wywiadzie przedstawia swoje
spostrzeżenia na temat kowarskiego ZSO.
Na koniec dawkę wiedzy i refleksji na temat ekologii, futurologii i nie tylko otrzymamy w tekście Pana Adama Walesiaka.
Mamy nadzieję, że każdy, choćby najbardziej wymagający Czytelnik, w t ak
bogatym i urozmaiconym zestawie tematycznym znajdzie coś dla siebie.
Zachęcamy Państwa do pilnego przyglądania się zdjęciom prezentowanym jako
fotozagadki. Jest to bardzo ciekawa forma
wycieczki do przeszłości, a na osoby, które
prawidłowo odgadną naszą zagadkę, czekają nagrody. Więcej o rozwiązaniu fotozagadki z poprzedniego numeru przeczytają Państwo poniżej. Przyjemnej lektury!
Pomnik na Wzgórzu Wiktorii poświęcony został poległym w pierwszej wojnie
światowej – powstał więc niewątpliwie w
okresie międzywojennym, miedzy rokiem
1918 a 1939. Dokładnych wiadomości o
jego powstaniu nie udało nam się znaleźć,
ustaliliśmy jednak tekst części tablic, co
pozwoliło na określenie, kiedy powstał i
komu był dedykowany. Może nie jest najpiękniejszy z istniejących kiedyś, ale
doszczętnie zniszczonych pomników dedykowanych poległym, niewątpliwie jednak jego forma architektoniczna dostoso-
Moje zainteresowania starymi budowlami i pomnikami przeszłości nie pozwoliły na to, by dopuścić do całkowitego
zniszczenia tej zapomnianej pamiątki. Tak
więc kilka lat temu, oczywiście po otrzymaniu pozwolenia i akceptacji Burmistrza – bo obiekt ten stoi na działce
miejskiej - rozpocząłem akcję porządkowania terenu i zbierania datków od
obecnych i dawnych mieszkańców Kowar
i przyjaciół. Pomogli mi koledzy ze Stowarzyszenia Miłośników Kowar i inne zaprzyjaźnione osoby jak np. Pan Władysław Kaźmierczuk służący nam
fachowością i ciężką pracą, Pani
Medarda Urbańska tak jak ja
prowadząca zbiórkę datków, a
zakład kamieniarski Pana Edwarda Urbańskiego profesjonalnie wykonał ozdobne, głównie tekstowe, dwujęzyczne tablice. Praca trwała kilka lat,
głównie ze względów finansowych, ale „koniec wieńczy dzieło”, więc zadowoleni jesteśmy
z uratowania tej pamiątki dla
naszego miasta, a wszystkim,
którzy w realizacji tego, jakby
nie było, trudnego zadania i jego dokumentacji pomogli, skłaJerzy Sauer podczas otwarcia wystawy jego prac.
dam ze swojej i Stowarzyszenia
wana do krajobrazu gór i jego lokalizacja
Miłośników Kowar strony serdeczne pozachwycają. Poza tym jest nasz kowarski i
dziękowanie. Przez pięcioletni okres pracy
jest atrakcją Kowar, jak gdyby strzeże nawykonałem też dokumentację fotograficzsze miasto u jego bram, widoczny już z
ną, którą przedstawiłem w formie wystawy
daleka. Przed kilku laty przedstawiał ruinę
zapoczątkowanej wernisażem. Także i w
obrośniętą, a nawet porośniętą dziko rostym przypadku skorzystałem z pomocy
nącymi drzewami. Od strony jezdni był już
plastycznej oraz organizacyjnej przychylsłabo widoczny i niewielu zwracało na
nych mi osób, którym składam serdeczne
niego uwagę.
podziękowanie.
Jerzy Sauer
Prawidłową odpowiedź nadesłała do redakcji Kuriera Kowarskiego Pani Zofia Majewska. 21 lutego w siedzibie Stowarzyszenia Miłośników Kowar Pani Zofia z rąk Pani Prezes SMK
Gabrieli Kolaszt odebrała nagrodę książkową oraz dyplom uznania.
Na spotkaniu obecny był również autor fotozagadki Pan Zbyszko
Brudniak. Przybyli na kilka chwil zatopili się we wspomnieniach z
dawnych lat. W związku z tym, że zdjęcie zostało zrobione podczas
obchodów 25-lecia Kowarskiego Liceum Ogólnokształcącego Pani
Zofia przyniosła sporo pamiątek dotyczących swojej edukacji w
LO. Jest ona absolwentką z roku 1965. Okazało się, że był to
wyjątkowo zgrany rocznik. Nawet po rozdzieleniu grupy na dwie
klasy uczniowie nadal traktowali ją jako całość i w pełnym składzie
uczestniczą w regularnych spotkaniach. Kiedyś organizowali je co
5 lat, a obecnie spotykają się co roku. Za każdym razem komitet
organizacyjny przygotowuje piękne zaproszenia i wszystko dopięte
jest na ostatni guzik. Gratulujemy Pani Zofii prawidłowego rozwiązania fotozagadki oraz tego, że miała szczęście znaleźć się w
tak zintegrowanej i tworzącej trwałe związki międzyludzkie grupie.
Życzymy wielu uroczych chwil spędzonych w gronie kolegów i
koleżanek z ławy szkolnej.
Redakcja
Nr 2/2007
KRZYSZTOF SZABLICKI
KOLEJNA FOTOZAGADKA
ODGADNIĘTA!
Wręczenie nagrody.
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
3
7
KRONIKA SMK
WIELKIE PLANY NA ROK 2007
warskiej Starówce. O naszych planach będziemy pisać jeszcze w następnym numerze Gazety Kowarskiej. Plany SMK i
MOK-u wspiera osobiście burmistrz
Kowar – Mirosław Górecki. Odbyliśmy
IRENEUSZ KWIATOSZ
styczeń – Początek nowego roku rozpoczęliśmy od ambitnego planowania. Jednym z większych przedsięwzięć SMK
będzie zorganizowanie „Majówki” z artystami w tle. Długi majowy weekend to
Wizyta zaprzyjaźnionych Niemców w siedzibie SMK.
4
wspólne spotkania dotyczące „majówki”.
Burmistrz również uczestniczył w rozmowach z delegacją z Niemiec.
2 lutego 07 - miało miejsce ważne
wydarzenie kulturalne, którego współ-
Mariola Tatowicz:
IRENEUSZ KWIATOSZ
wyzwanie dla wszystkich instytucji kulturotwórczych i nie tylko. Ambitne plany na
spędzenie wolnych dni majowych ma również Miejski Ośrodek Kultury. Wspólnie
koordynujemy nasze plany, aby każdy
mieszkaniec miasta mógł wybrać coś dla
siebie między 1 a 3 maja. Członkowie Stowarzyszenia zaproszą między innymi stu
dwudziestu gości z Niemiec, z zaprzyjaźnionego miasta Schönan-Berzdorf. Nasi
goście rozegrają mecze towarzyskie, zaprezentują występy chóru, wystawią stoiska z rękodziełem. O szczegółach napiszemy w następnym numerze gazety. Już
teraz chcielibyśmy nadmienić jednak o
naszych wielkich planach wobec wszystkich kowarskich artystów, wytwórców
pamiątek i kolekcjonerów, aby zechcieli 1
maja zaprezentować swoje dzieła i zbiory
na Starówce. Myślimy tu także o hobbystach, amatorach wszelkiego gatunku: malarzach rzeźbiarzach, grafikach, tkaczach,
hafciarzach, koronkarkach, ale także o
zbieraczach oryginalnych przedmiotów,
chętnych także do sprzedaży swoich
wytworów, lub zbiorów. W naszym mieście żyją setki ludzi utalentowanych. Osobiście poznaliśmy i zaprezentowaliśmy
ich przy różnych okazjach podczas wernisaży lub koncertów. Teraz będziemy gorliwie namawiać kolejnych, aby zechcieli
rozłożyć swoje „stoiska” 1 maja na Ko-
organizatorem było SMK wraz ze Starostą
Jeleniogórskim – Jackiem Włodygą. W
hotelu „Skalny” w Karpaczu otworzyliśmy
wystawę Joanny Kononowicz. O tym wydarzeniu pisaliśmy między innymi w oddzielnym artykule (Gazeta Kowarska z
lutego 2007).
9 lutego 07 - w siedzibie SMK odbył się
wernisaż, którego bohaterem był Jerzy
Sauer. Na co dzień – znany chyba wszystkim mieszkańcom Kowar – jako radiolog
z Wysokiej Łąki. Pan Jerzy ma wiele pasji.
Jedną z nich jest ratowanie i rekonstrukcja
pomników i obelisków, które są świadectwem naszej historii. Kolejną pasją jest
fotografia. I właśnie te dwie pasje pan Sauer połączył artystycznie. A właściwie
pokazał artyzm fotografii rentgenowskiej
oraz w fotoreportażu ukazał kilkuletnie
zmagania z odbudową obelisku na Wzgórzu Wiktorii. To skromna, ale ważna wystawa. Pokazuje pracowitość, zacięcie
konserwatorskie, konsekwencję, wiedzę
historyczną i szacunek dla niej, ale także
szerokie zainteresowania, w tym również
artystyczne. Pan Sauer jest także kolekcjonerem. Jeden ze zbiorów (dość oryginalny)
udostępnił również zwiedzającym w siedzibie Stowarzyszenia. Nasz skromny domek przy ul. Górniczej 1 zdobi również
niezwykła kolekcja haftu artystycznego
pani Krzysi Kaczorowskiej z Wojkowa.
Malowane nitką – tak można powiedzieć o
obrazach pani Krzysi. Wśród mieszkańców Kowar jest wielu utalentowanych
ludzi. Mamy nadzieję i mocno wierzymy,
że uda nam się zaprezentować ich podczas
Pleneru Artystycznego 1 maja 2007.
Wszystkich chętnych do zaprezentowania
swoich wytworów lub zbiorów proszę o
kontakt pod nr telefonu: 502 292 330.
Otwarcie wystawy prac p. Jerzego Sauera
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Nr 2/2007
50 LAT TEMU...
ROZMOWA Z JURKIEM
Przedstawiona poniżej rozmowa odbyła się dokładnie w 50. rocznicę wydarzeń,
których dotyczyła i tylko z powodu cyklu wydawniczego Kuriera jest prezentowana
obecnie. Był rok 1956, koniec października. W Polsce trwały konsekwencje wydarzeń
czerwcowych i październikowych w Warszawie. Jakby kontynuacją tych wydarzeń
były wydarzenia w Budapeszcie.
IK. – Panie Jurku, jak te wydarzenia
odbijały się na waszym codziennym życiu
tu na miejscu?
JZ. – W tym czasie pracowałem w charakterze ślusarza w warsztatach mechanicznych Dolnośląskich Zakładów Przemysłu Lniarskiego Nr 11 „Orzeł” w
Mysłakowicach.
stolarnia, warsztat elektryczny i ślusarze
oddziałowi. Po godzinie 7.00 do warsztatu
przyszedł gł. mechanik razem z sekretarzem partii (Komitetu Zakładowego). A
trzeba wiedzieć, że „Orzeł” był wówczas
drugim co do ilości zatrudnionych osób
zakładem w powiecie. Przybyli próbowali
ciążenia. Tego lądowania konstrukcja
gwiazdy nie wytrzymała i praktycznie nie
było co zbierać. Wypadek ten spowodował
histerię u niektórych osób funkcyjnych
lecz, co dziwne, na wysokości zadania stanął sekretarz KZ, oświadczając, że na całe
szczęście nic nikomu się nie stało. Śmiem
twierdzić, iż była to pierwsza gwiazda,
która zniknęła z zakładu produkcyjnego.
W tamtym tygodniu pacyfikacja Budapesztu przez czołgi rosyjskie odbiła się
szerokim echem w całym kraju. Tysiące
ludzi oddawało krew dla poszkodowanych Węgrów. Również załoga warsztatu
mechanicznego podjęła takie działania.
Zwróciliśmy się do sekretarza KZ o zor-
IK. – Co wiedzieliście o tych wydarzeniach?
JZ. – Z radia i prasy wiedzieliśmy, że
Madziarzy próbują się dobić wolności czy
wręcz niepodległości.
IK. – Z oficjalnej prasy?
JZ. – Tak jest. W Polsce były wówczas
niesamowite zmiany w życiu społecznym i
politycznym, tego typu informacje były
wówczas całkowicie jawne. W trakcie
przerw śniadaniowych pracownicy warsztatów (zbiorowisko osób z terenów całej
Polski – niektórzy z nich byli w czasie II
wojny internowani na Węgrzech) komentowali te wydarzenia w oparciu o znajomość topografii Budapesztu. Czwarty
dzień listopada wypadł w niedzielę. W
poniedziałek głównym tematem rozmów
w drodze do pracy i w pracy było wkroczenie wojsk sowieckich do Budapesztu.
Korzystając z obecnego doświadczenia,
wiem, że celowo wybrano niedzielę jako
dzień ataku, gdyż łatwiej jest pokonać
ludzi, gdy są porozdzielani, ponieważ
trudniej jest się zgromadzić i zorganizować. W trakcie tych rozmów ktoś
uwypuklił fakt, że Węgrom nie udało się
usunąć gwiazdy z gmachu Parlamentu (był
to jeden z pierwszych postulatów), a
przecież i nad naszym zakładem dominuje
Tak prawdopodobnie wyglądała
wówczas gwiazda.
również wielka czerwona gwiazda i
należałoby w akcie solidarności z Węgrami doprowadzić do jej usunięcia.
Panorama zakładu z zaznaczeniem lokalizacji gwiazdy.
Nie mając pełnej świadomości, że to,
co robią, jest właściwie strajkiem, pracownicy warsztatu odmówili pracy. W
przeciągu pół godziny dołączyła do nas
Nr 2/2007
Panorama zakładu z zaznaczeniem lokalizacji gwiazdy.
uspokoić zgromadzonych pracowników,
oświadczając, że przedmiotowa gwiazda
zostanie usunięta w terminie późniejszym,
tj. po dniu 7 listopada, czyli po obchodach
Rewolucji Październikowej. Te oświadczenia nie przekonały zgromadzonych pracowników, gdyż uważali oni, że w dniu 7
listopada nie wypada żadne święto narodowe wymagające oficjalnych obchodów.
Rewolucję zrobili Rosjanie i to oni jeżeli
chcą, to niech sobie świętują, a my wcale
nie jesteśmy do tego zobowiązani. Wówczas pan S. tj. sekretarz KZ odpowiedział,
iż w takim razie on musi porozumieć się z
dyrektorem zakładu. Po krótkim czasie
wrócił i wyraził zgodę na zdemontowanie
gwiazdy pod warunkiem, że w dniu 7 listopada będzie z powrotem na swoim
miejscu. Może dziwna była wówczas ta
spolegliwość władz zakładowych, ale nie
dysponowały one wówczas możliwością
działań siłowych, gdyż wcześniej zlikwidowano ROP (Referat Ochrony Pracy).
Zgodziliśmy się na te warunki i pracownicy warsztatu zorganizowali grupę, która
przystąpiła do demontażu gwiazdy. A nie
było to takie proste zadanie. Gwiazda była
bardzo duża (wpisywała się w okrąg o
średnicy ok. trzech metrów) o konstrukcji
metalowo - drewnianej w całości oszklona
z możliwością podświetlania i była zamontowana na najwyższym budynku w
zakładzie. Tego typu gwiazdy były we
wszystkich zakładach pracy.
W trakcie demontażu „zdarzyło się
nieszczęście” i gwiazda bez asekuracji pokonała przestrzeń dzielącą ją od gruntu
stałego, podlegając prawu powszechnego
ganizowanie transportu, gdyż punkt krwiodawstwa mieścił się w Cieplicach Śląskich
Zdrój przy szpitalu. Pamiętam, iż był to
Ford Canada – samochód skrzyniowy z
plandeką używany do przewozu ludzi. Na
miejscu w Cieplicach spotkaliśmy samochody i pracowników z wielu innych zakładów pracy.
Na zakończenie mogę dodać, że nastroje takie były tak powszechne, że odbyło się to bez żadnych konsekwencji dla
uczestników tych wydarzeń.
IK. - Z własnych doświadczeń mogę
stwierdzić, iż to, co wtedy zrobiliście, było
jedynym trwałym skutkiem wydarzeń w
1956 roku. O ile swobody życia obywatelskiego były skutecznie ograniczane w latach późniejszych, to „gwiazdy” już nigdy
nie powróciły do zakładów pracy w Polsce. Natomiast odwiedzając naszych sąsiadów w latach siedemdziesiątych,
wielokrotnie widywałem tam takie konstrukcje widniejące nad zakładami pracy.
Opisywane powyżej wydarzenia nie
działy się bezpośrednio w Kowarach, lecz
brali w nich udział mieszkańcy naszego
miasta. To, co zostało przedstawione, podważa moje wcześniejsze stwierdzenia, iż
ludziom niepowiązanym tradycjami kulturowymi trudniej jest się zorganizować i
skutecznie przeciwstawić się oficjalnej
władzy. Ciekaw jestem, jak wyglądały te
dni w Kowarach i w kowarskich zakładach
pracy. Może ktoś posiada własne wspomnienia i zechciałby podzielić się nimi.
Chętnie przedstawię to na łamach naszego
czasopisma.
Ireneusz Kwiatosz
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
5
7
NASZE DROGI
Żyjemy w czasach toczącego się sporu
o lustrację, sporu o lata minione, odległe,
tak odległe, że zupełnie niezrozumiałe dla
najmłodszego a najbardziej awanturniczego pokolenia polityków. Pokolenie to próbuje dokonać osądu, grzebiąc w teczkowym archiwum, dzieląc lustrowanych na
grzesznych i ich ofiary. Rzucają najczęściej na żer mediom tych pierwszych, a w
niepamięć idą poszkodowani, skrzywdzeni, prześladowani, zniewoleni. Tych wspomagają sądy, orzekając odszkodowania.
Z sytuacją poszkodowanych zetknąłem
się przypadkowo, przygotowując materiał
o Józefie Karasiu – kowarskim działaczu
i pedagogu1.
W udostępnionych mi przez pana
Janusza Karasia rodzinnych archiwaliach
napotkałem trzy dokumenty, które mnie
zafrapowały:
- książeczka pióra ks. Władysława Pachowicza;
- orzeczenie sądu w sprawie poszkodowanej rodziny Walów;
- oświadczenie Zofii Karaś dot. losów
rodziny Walów w latach 1952 – 1955.
W pierwszej pozycji autor m. in. przytacza przykłady martyrologii i bohaterstwa
mieszkańców swojej parafii. Egzemplifikuje to także losem rodziny Walów: „U
Dominika Wala na polach od strony Ołpin,
ukrywał się przez pewien czas po ostatniej
wojnie Józef Solorz. Został wyśledzony i
wyłapany dnia 1 września 1952 r. i wtrącony do więzienia. Razem z nim zostali
uwięzieni Wal z żoną i dwie najstarsze córki, a dwie młodsze z bratem Władysławem, po krótkim śledztwie, wróciły do
domu, aby prowadzić gospodarstwo. Walowie po powrocie z więzienia żyli niedługo. Żona Helena zmarła 22.03.1962 r.,
a Dominik zmarł 19.12.1962 r.” 2. Wcześniej kronikarz parafialny podkreśla, że nie
był to koniec tragicznych wypadków powojennych w parafii Rożnowice.
Tę krótką informację księdza Proboszcza, skierowaną do parafian i po
części od nich zapewne zaczerpniętą, skojarzyłem z innym dokumentem – oświadczeniem vel wyznaniem p. Zofii Karaś,
najstarszej córki Heleny i Dominika Walów 3.
Z pełnym tekstem tego oświadczenia
(być może w sądzie?) pragnę zapoznać
Szanownych Czytelników. Niech ten
wzruszający rękopis będzie jeszcze jednym potwierdzeniem traumatycznych
przeżyć pokolenia powojennego, zawarta
w nim treść niech będzie przykładem
wielkości ludzkiej kondycji, bo prosty język tego zeznania przemawia do odbiorcy
swoją potęgą i prawdą, którą każde pokolenie, każdy człowiek doskonale zrozumie, przynajmniej powinien zrozumieć.
Myślę, że tego rodzaju dokumenty nabiorą
właściwych walorów świadectw minionych czasów, szczerych i autentycznych.
Pani Zofia Karaś (1933 – 2003) wśród kowarzan spędziła ostatnie 45 lat swojego
życia.
Zachęcam do lektury.
Zbyszko Brudniak
1
2
3
Kurier Kowarski, 2006 nr 3(87), s. 6-7
Ks. Władysław Pachowicz - “Ksiądz Łukasz Forystek” wyd. Comdruk, Tarnów 1992, s. 39
Pozostawiam bez komentarza drobne rozbieżności w
informacjach zawartych w obu tekstach - ks. Pachowicza i p. Zofii.
Karaś Zofia
Ul. Wiejska 49/2
58 530 Kowary
WL 6384111 (Naczelnik Miasta Kowar)
Nr ew. 33.11.1508882
Przed 1 września 1952 r. wyjechałam do Bielska –Białej, gdzie
kontynuowałam naukę w technikum na wydziale chemiczno – farbiarskim, kierunek chemik analityk (klasa maturalna). Zwlekano z
powiadomieniem mnie o fakcie aresztowania moich Rodziców (Heleny i Dominika Wal) oraz siostry Natalii. Obawiano się, że z chwilą
przyjazdu do Rożnowic mogą mnie aresztować, więc do domu wróciłam w drugiej połowie października. O swoich przeżyciach w tych
strasznych dniach opowiadali mi niespełna 15 - letni brat Władysław,
13 – letnia Janina i 9 – letnia Anna. Nigdy nie zapomnę słów, które
powiedziała Hania: „Trzymałam mamę, ile miałam sił, ale mi ją
wyrwali i zabrali”. Jania przerwała naukę w szkole podstawowej
(była uczennicą kl. VII). Pracowała w gospodarstwie. W tym czasie
matka ojca Elżbieta, a nasza babcia rozchorowała się nagle i zmarła
na rękach sąsiadki Anieli Kiełtyki. Była w podeszłym wieku, a tego,
co przeżyła, organizm nie wytrzymał. Dzieci z zaoszczędzonych
przez rodziców pieniędzy pokryły koszta pogrzebu. Władek przy
pomocy stryjka Jana obsiał część pola. Hania chodziła do szkoły (II
klasa). Jako najstarsza (19 – letnia) miałam obowiązek moralny zająć
się młodszym rodzeństwem i gospodarstwem (8 ha). Musiałam
przerwać naukę (już nie zdobyłam tego zawodu, gdyż tego kierunku
później nie było).
Nie mogłam dopuścić do zadania rodzicom nowego ciosu –
utraty gospodarstwa oraz losu ich dzieci, które podzielone mogły być
przygarnięte przez krewnych. Po moim przyjeździe Jania wróciła do
szkoły.
Zdarzało się wtedy, że w nocy budzono mnie światłem z latarki
skierowanym prosto w oczy (świecono przez okno). Sąsiedzi zauważyli, że przez kilka nocy, ktoś chodził z latarką wokół
zabudowań. Nocne kontrole po pewnym czasie ustały. Jedna obawa
minęła.
Dla aresztowanych niewiele dało się zrobić. Wynajęłam dla nich
adwokata, którego opłacałam częściowo pieniędzmi rodziców i
pieniędzmi uzyskanymi ze sprzedaży krowy. Po prostu – wyrzuciłam pieniądze w błoto. Po rozprawie adwokat odmówił mi rozmowy,
a jego sekretarka raczyła powiedzieć: „ale ta pani matka narobiła nam
wstydu, tak wrzeszczała”. Musiała się tak zachowywać inna kobieta.
6
Zofia Karaś (1933-2003)
Na rozprawie moich Rodziców i Siostry był brat mamy Eugeniusz
i siostra Genowefa. Z ich relacji wynika, że Mama zachowywała się z
godnością, chciała bliskim dodać odwagi. Nawet podeszła do Franciszka Solarza i poczęstowała go jedzeniem, które otrzymała od
siostry i brata. W Doraźnym Sądzie Wojskowym w Rzeszowie Ojciec
został skazany na 11 lat, Matka 10, a siostra 7.
Jesień 1952 roku była mokra. Było późno. Należało się spieszyć z
wykopkami ziemniaków, które stały w wodzie. Dzięki ofiarności
przyjaciół, naszemu nadludzkiemu wysiłkowi, ziemniaki zostały wykopane. Ręce miałam całe sine i opuchnięte jak kłody. Pracując razem
z bratem wieczorem przy odgarnianiu ziemniaków w piwnicy, płakaliśmy z bólu, wyczerpania i bezsilności.
Pole po wykopanych ziemniakach nie zostało obrobione. (Było
mokro i późno).
Do naszych wielkich kłopotów tej jesieni należały nieuregulowane dostawy obowiązkowe. Nie przysługiwały nam żadne ulgi,
grożono mi więzieniem. Władek przy pomocy stryjka Jana odwieźli
zboże i ziemniaki, oddaliśmy krowę na żywiec.
Niedługo po rozprawie Rodziców i Siostry wezwano mnie do UB
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Nr 2/2007
w Gorlicach po odbiór rzeczy skonfiskowanych nieprawnie w czasie
rewizji w naszym domu. Przy tej okazji przeprowadzono mnie przez
kilka sal przesłuchań (drzwi dźwiękoszczelne) i zadawano mi z
ironicznym uśmiechem pytania odnośnie skonfiskowanych rzeczy,
broni, aresztowania. Oddano mi rzeczy obce, bezużyteczne, które
przyjęłam bez komentarza.
W okresie od 1 września 1952 r. – do maja 1955 r. ojciec
przebywał we Wronkach, zaś Matka w Rzeszowie, Grudziądzu i
najdłużej w Fordonie. W czasie pobytu w więzieniu w Rzeszowie
odwiedzałam Siostrę i Rodziców (zgodnie z limitem widzeń). Zgodę
na widzenie każdorazowo otrzymywałam w wojskowej prokuraturze. Zawsze był ten sam rytuał. Z tłumu oczekujących na widzenie
wchodziło do korytarza kilkanaście osób, wyczytanych uprzednio
przez strażnika. Więźniowie (również kilkunastu) byli wprowadzani
do małego zakratowanego pomieszczenia. Wszyscy mówili, z trudem
docierały słowa do adresata. Widzenie trwało 5 min. Każde takie
spotkanie było wielkim poniżeniem godności człowieka. Zdarzało
się, że mój organizm nie mógł tego znieść, czułam się fizycznie i
psychicznie wyczerpana. W czasie pobytu Siostry i Mamy w Grudziądzu odwiedziłam Je z przyszłym małżonkiem Józefem latem
1953 r., zostały przyprowadzone do pomieszczenia za grubą szybą.
Twarze ich były mało widoczne, rozmazane. Widzenie trwało 10
min., za to mój płacz trwał po widzeniu kilka godzin. Odwiedziliśmy
również Ojca w ciężkim więzieniu w Rawiczu. Strażnik i Ojciec
czekali na nas w małym oszklonym i zakratowanym pomieszczeniu.
My staliśmy na zewnątrz, Ojciec płakał, uskarżał się na ból w kolanie, był roztrzęsiony. Za każdy mały ruch był strofowany ostro
przez strażnika. Musiał stać na baczność.
Oni nieustannie myśleli o nas, o naszych pracach wiosną, latem,
jesienią i zimą. Codziennie wieczorem, kiedy kładłam się spać, zawsze porównywałam – ja kładę się do wygodnego, ciepłego łóżka, a
Mama, Tata i Siostra leżą w zimnych pryczach. Robiliśmy wszystko,
aby gospodarstwo utrzymać. Donosiliśmy im w listach (raz w
miesiącu) o wykonanych pracach. Oni w cenzurowanych listach (jeden w miesiącu) wyrażali radość z tego, że sobie radzimy, o sobie
mogli pisać niewiele. Nasze życie w tym okresie było ciężkie.
Kontyngent, czyli obowiązkowe dostawy: mleka, zboża, ziemniaków i żywca zostały zwiększone. Szczególnie nam wyznaczano
wczesne terminy dostawcze (15 sierpnia), nierealne, ponieważ w naszych terenach zboże później dojrzewało. Czyniłam starania o przesunięcie terminu. W biurze skupu skierowano mnie do sekretarza
PZPR p. Korygi (gmina Biecz). Nie załatwiłam. Krzycząc głośno,
nazwał mojego Ojca bandytą, mnie bandytką, jako jego córkę i powiedział wprost, dla nas nie ma żadnych ulg; wszyscy zasłużyliśmy
na więzienie. Kiedy nie zrealizowałam dostawy zboża w terminie, nie
aresztowano mnie, ale na następny dzień po 15 sierpnia powieszono
w sklepie w Rożnowicach plakat, poświęcony mojej osobie, na
którym publicznie nazwano mnie bandytką i wrogiem Polski Ludowej.
Mieliśmy ciągle kłopoty finansowe. Dochodów nie mieliśmy
prawie żadnych, za obowiązkowe dostawy płacono grosze, a po oddaniu dostaw niewiele produktów zostawało. Inni gospodarze
dostawali ulgi, my żadnych.
W pierwszym roku pobytu w Rożnowicach (1952/53), przyjaciele
załatwili mi pracę w charakterze nauczycielki (niekwalifikowanej)
w Szkole Podstawowej w Rożnowicach na okres 8 miesięcy (zastępstwo). Później o zatrudnieniu nie było mowy w całym powiecie
gorlickim. W tej sprawie byłam w KP PZPR w Gorlicach i tam
powiedziano mi, że nigdzie nie mogę być zatrudniona. Nawet gdybyśmy umierali z głodu - z furią odpowiedział mi sekretarz, że nie
do nich, a do ojca powinnam się zwrócić.
Wyszłam za mąż 22 VIII 1953 r. za nauczyciela Józefa Karasia
pracującego w Szkole Podstawowej w Rożnowicach. On swoim
skromnym uposażeniem (630 zł) wspomagał nas. Ciągle mu wyrzucano, że ożenił się z córką bandyty i w marcu 1955 r. Poinformowano Go, że na pracę w roku szk. 1955/56 nie ma co liczyć.
14 czerwca 1954 r. urodziła nam się córeczka, a w dwa tygodnie
później bardzo ciężko na zatrucie zachorowała siostra Jania. Na
szczęście w szpitalu ją uratowali. W maju 1955 r. wrócił z więzienia
Ojciec, a w dwa tygodnie później Matka. (wcześniej bo w lutym
Nr 2/2007
wróciła Natalia). Nadmieniam, że wiele pism pisaliśmy do Generalnej Prokuratury Wojskowej w W-wie o uwolnienie Rodziców i
Siostry. Nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi.
Rodzice po powrocie byli słabi, opuchnięci, z trudem chodzili, nie
mieli sił do pracy. Po pewnym czasie opuchlizna zeszła i powoli
wracali do zdrowia. Razem z mężem w sierpniu byliśmy zmuszeni
wyjechać z Rożnowic. Zostaliśmy zatrudnieni w SP nr 2 w Kowarach
w charakterze nauczycieli. Mąż został kierownikiem.
Rodzice niedługo zachorowali. Mama na ostrą żółtaczkę mechaniczną, Tato na gruźlicę kręgosłupa. Mama zmarła na raka płuc z
przerzutami 22 marca 1962 r., a Tato na raka wątroby 20 grudnia tegoż roku.
Przyczyną chorób Rodziców było życie w ciężkich więzieniach.
Ojciec mówił, że w śledztwie trzymany był w zimnej wodzie po szyję.
W Rawiczu często stosowano komendę „padać” (na beton), mycie
wielkich betonowych podłóg na kolanach i inne szykany, o których
ojciec nie chciał mówić.
Mama w więzieniu często chorowała. Jedzenie więzienne, zimne
prysznice (jeden stary bawełniany koc) musiały pozbawić Ją zdrowia.
W wyniku zdarzeń września 1955 roku:
- Babcia i Rodzice stracili zdrowie; wcześniej umarli.
- Siostra Natalia piękne lata swojej młodości spędziła w więzieniu i
nie skończyła studiów, po wyjściu z więzienia była prześladowana,
nie dostała w rodzinnych stronach pracy.
- Brat Władysław pracował ciężko, mimo swojego młodego wieku,
radość i zdrowie (reumatyzm) zostały mu odebrane.
- Siostra Janina, pragnęła się uczyć, niestety nie spełniła swoich
marzeń, pozbawiona radości, pracowała zbyt ciężko jak na jej wiek
(choroby kręgosłupa, nerwice).
- Siostra Anna, pozbawiona była opieki rodzicielskiej, jako dziecko
martwiła się o Tatę, Mamę i Natalię, pozbawiona była radości wieku
dziecięcego.
- Zofia – pozbawiona możliwości ukończenia szkoły, poniżana, ciężko
pracowała, walczyła o utrzymanie ojcowizny, którą podupadłą wróciła Rodzicom (reumatyzm, nerwice).
Zofia Karaś
Ostatnia strona rękopisu Zofii Karaś
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
7
NA NIELUDZKIEJ ZIEMI
“Jeśli ja zapomnę o nich,
Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie”
Adam Mickiewicz
W tym numerze prezentujemy fragmenty
pamiętnika p. Anny Buchowieckiej
– kowarskiej Sybiraczki.
Obrazuje on przeżycia p. Ani
oraz przemyślenia na temat losu,
który spotkał tak wielu niewinnych ludzi.
Dzieciństwo
Urodziłam się na Podolu w Eleonorówce. Miałam wspaniałych rodziców
Stanisława i Marię oraz rodzeństwo: Edwarda, Zygmunta, Bolesława, Władysława, Krystynę i Helenę. Byliśmy wyjątkową, pielęgnującą tradycje religijne i
patriotyczne rodziną. Koło naszego
domu rosły wysokie konopie, słoneczniki i piękne zboże, wszystko
było takie normalne i zdrowe. (...)
Bardzo lubiłam zwierzęta: kaczki,
koty, kurczęta i małe źrebaczki, które
całowałam po pluszowej główce.
Miałam oswojoną kawkę, która siedziała mi na ramieniu, chodziłam z
nią po bruździe, którą orał mój ojciec. (...)
Pamiętam jak dziś, że w Święto
Bożego Ciała miałam białą sukienkę,
a w dłoniach trzymałam prawdziwą
białą lilijkę św. Antoniego. (...)
To była moja Ojczyzna, mój dom
rodzinny, gdzie byłam kochana i ja
wszystkich kochałam. Było to moje
dzieciństwo, które trwało tak krótko.
Zsyłka
Rok 1940, 10 lutego sobota, okrutni sołdaci NKWD w ciągu 10 minut kazali się pakować i władowali
nas na sanie. Zima była bardzo sroga,
trzymał mocny mróz. Otóż w taki
mróz, w taką zimę wywieziono nas na
Syberię. Całą moją rodzinę, bliższą i
dalszą. O tym, co tam przeżyliśmy,
jest już wiadomo, bo dzięki upadkowi
reżimu komunistycznego nastały czasy wolności. Wszystko, czego rodzice
się dorobili, zostało, cały dobytek gospodarski, ziemia, zabudowania, inwentarz
żywy (konie, krowy, źrebaczki, mnóstwo
drobiu) i martwy. Nas niewinnych, dlatego
że byliśmy Polakami, wywieziono w okrutną tajgę, gdzie nie było żadnych warunków do życia. Ile wycierpiałam niewinnie
jako dziecko, tego nie da się opisać. Jako
młoda osoba nie zdawałam sobie sprawy z
położenia, w jakim się znajdowałam z rodziną. Należy współczuć moim rodzicom,
nagle spadły na nich - utrata Ojczyzny,
8
majątku i zesłanie. Przy opuszczaniu domu
sołdat chciał mamę zastrzelić, dlatego że
chciała zabrać lekarstwo, a dziesięć minut
mijało. Krzyczał, że: „Tam wsio połuczisz”. Potraktowano nas jak przestępców,
załadowano w wagony towarowe i wywięziono w łagry, gdzie temperatura
wynosiła –56 st. C. Wywieziono nas 10
Spaliśmy na pryczach, które zrobili Polacy, na mchu i mech służył jako okrycie.
Było pełno pluskiew i komarów. Dokuczał
nam straszliwy głód, zimno, wszy, pluskwy, komary, tęsknota, upokorzenie, ślepota. Posiołek był położony w tajdze nad
rzeką Łuzą. Była „ławoczka” (sklep), „bania” (łaźnia) i dom, gdzie mieszkali komendant i NKWD – owcy do pilnowania.
Barak nie był ogrodzony, nikt i tak nie
uciekał, bo ucieczka była niebezpieczna,
gdyż bagna wokół były jeszcze straszniejsze niż głód. Do najbliższego posiołka
Noszul było 10 km. Wszyscy musieli pracować w lesie przy wyrębie i spławie
drewna. Zesłańcy, którzy pracowali i wyrabiali normy, otrzymywali 40 dag chleba,
a dożywieńcy (dzieci, starsi) 20 dag chleba
dziennie. Był to chleb bardzo czarny i
ciężki. 20 dag to była mała kosteczka. Jak
mama dzieliła tym chlebem, to się go nie
jadło, lecz ssało pod językiem. Do tego
„kipiatok” (gotowana woda) i kawałek
cukru podobnego do kamienia. Ci, którzy
pracowali w lesie, otrzymywali dodatkowo
trochę gotowanej zimnej kaszy. Ojciec mój
pracował w lesie bardzo ciężko, był
wyczerpany, niedożywiony, brakowało mu sił, zapadł na „kurzą ślepotę”. Z
lasu wieczorem zesłańcy prowadzili
go do baraku. Mama oddawała mu
swój „pajok” (przydział), a sama była
głodna, żywiła się tym, co nam uszczupliła. Ludzie zaczęli chorować i
umierać. Szerzyły się choroby: tyfus,
malaria, anemia, świerzb. Pamiętam,
jak chorowałam, miałam całe ciało owrzodzone od ugryzień komarów, brudu, zimna. Miałam również
świerzb i wszy.
Amnestia
Pod koniec 1941 r. przybył na posiołek przedstawiciel Wojska Polskiego tworzącego się w ZSSR. Werbował do powstającej armii gen.
Andersa. Wówczas ogłoszono amnestię dla Polaków. Po podpisaniu
umowy przez gen. Władysława Sikorskiego uzyskaliśmy wolność. Wtedy
Polacy postanowili wydostać się z
Syberii. Do najbliższej stacji kolejowej było 130 km. Szliśmy pieszo,
nie mieliśmy żadnej nadziei ani pomocy. Ludzie po drodze umierali i
Rodzina P. Buchowieckiej - Rodzice oraz od lewej na dole
ginęli w zaspach. Nocowaliśmy w
- Helena, Anna, Krystyna, u góry Bolesław.
łaźniach, w których było brudno, ślisko, zimno i wilgotno. Na noc zamylutego, a na miejsce, tj. do Muraszki w
kano drzwi i robiło się zupełnie ciemno.
Komii ASSR Pryłudzka Obłast dojechaWtedy mdlałam ze strachu i braku poliśmy 8 marca. Rozładowano wagony i
wietrza. Czasami jakaś dobra kobieta zlidowieziono nas na posiołek (osadę) 207.
towała się i pozwoliła przenocować, w
Było to 130 km od Muraszi, w tajdze i
zamian moi starsi bracia – Edward i Zygbagnach syberyjskich. Mieszkaliśmy w
munt musieli jej narąbać drzewa albo
straszliwych warunkach w barakach, z
wykopać ziemniaki, które zmarzły i zgniły
których jeden pomieścił 100 osób z pięw zmarzlinie. Ona nie mogła sama tego
trowymi pryczami, na których się spało i
zrobić, bo pracowała od świtu do nocy
siedziało, a ogrzewanie stanowiły dwa pieprzy wyrębie drzewa. Do Muraszi doszliśce zrobione z beczek blaszanych – po
my z rodziny wszyscy, chociaż brat Włajednej i po drugiej stronie korytarza.
dek ledwo szedł. Po całodziennym marszu
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Nr 2/2007
z wyczerpania co noc miał wysoką gorączkę. W Muraszi załadowano nas w towarowe wagony, „szałon” (skład) składał
się ze stu wagonów.
Podróż
Podróż trwała nadal w brudzie, głodzie, zimnie i w nieludzkich warunkach.
Była wojna, nasz „szałon” jechał jak tory
były wolne, jeżeli nie, odstawiano nas na
boczne tory, nieraz nawet na trzy dni.
Podczas przerw zesłańcy wybiegali za
swoją potrzebą, a pociąg ruszał bez
ostrzeżenia. Kto silniejszy, zdążył wdrapać
się do wagonu. Ja byłam mała, odepchnięto mnie i zostałam na stepie. Wtedy
wyskoczyli do mnie Edek i mama. Po
trzech dniach dopędziliśmy „szałon” i
spotkaliśmy się z resztą rodziny.
W tej strasznej, niezapomnianej podróży, która trwała siedem tygodni zmarł
mój ojciec Stanisław – 11 listopada 1941r.
Bracia przywiązali zwłoki taty do wagonu, aby strażnicy ich nie zobaczyli, ponieważ wszystkie ciała natychmiast były
wyrzucane. My - dzieci i mama pragnęliśmy mieć ojca jak najdłużej obok siebie.
Niestety, gdy dojechaliśmy do Aktiubińska
zabrano ciało niewinnego zesłańca zmarznięte na kość. Dokąd został zabrany, gdzie
pochowany, nie wiadomo do dziś, nieludzka ziemia przyjęła te kochane zwłoki.
Podczas podróży jeszcze ciężej zachorował brat Władek, miał 14 lat. Mama
trzymała go na kolanach. Brat pragnął się
wyspowiadać i przyjąć Jezusa. To na
ludzki sposób było niemożliwe, jednak
dla Boga nie ma niemożliwego. Bóg
miłosierny go wysłuchał, choć były to
stepy i pustynia. Na tej pustyni znalazł się
kapłan, „szałon” akurat był na bocznych
torach. Drzwi do naszego wagonu były
otwarte. W nich ukazała się postać zawszona, brudna i mizerna. Człowiek ten
zapytał: „Czy nie ma tu umierających?
Jestem polskim kapłanem katolickim” i
pokazał zawszoną stułę. Mama bardzo się
ucieszyła i powiedziała, że jej syn jest
umierający. Brat pojednał się z Bogiem i
był już spokojny, „szałon” ruszył i pojechaliśmy dalej. Do Kazachstanu przyjechaliśmy 1 grudnia 1941r., a brat Władysław zmarł 4 grudnia 1941r.
„Mój braciszek pochowany bez krzyża i
trumny,
Jednak umierając, był bardzo przytomny,
Jaka pora roku i gdzie się znajduje
Nie wiedział jednak, za co pokutuje.”
Do Kazachstanu dojechało 48 osób.
Została mama i nas siedmioro, ja byłam
najmłodsza.
Kołchoz
Przywieziono nas do kołchozu im.
Kirowa rejon Merke Dżanbułskaja Obłast
KSSR. Mieszkaliśmy w kibitce, która na
skutek trzęsień ziemi popękała, gdyż była
Nr 2/2007
Brat Zygmunt w mundurze armii Andersa.
ulepiona z gliny. Bracia gdzieś zdobyli
trzy słupy drewniane i podparli nasze
mieszkanie, jakoś się trzymało. Kiedyś
było tam jedno okno, które teraz było
zatkane starymi gazetami i słomą. Kołchoz nasz był pod samymi górami, gdzie
można było spotkać nawet 3 – metrowe i
dłuższe węże, żółwie i gady. Bałam się
tych gadów, bo nigdy takich wstrętnych
stworzeń nie widziałam. Z kołchozu w
marcu 1942r. brat Zygmunt został powołany do armii Andersa. Przebył szlak bojowy od Palestyny do Tobruku. Walczył
pod Monte Casino, gdzie za uratowanie
dowódcy, waleczność oraz odwagę został
odznaczony wysokim odznaczeniem wojskowym (nie wiem dokładnie, jakie to było odznaczenie). Przebywając za granicami Ojczyzny, utrzymywał z nami stały
kontakt korespondencyjny. Od tamtej pory już nigdy nie wrócił do Polski.
Brata Edwarda nie powołano do armii
Andersa mimo tego, że był starszy, gdyż w
tym czasie chorował na tyfus i był nieprzytomny. Kiedy doszedł do siebie, został
wcielony do 2. Dywizji Ludowego Wojska
Polskiego im. Henryka Dąbrowskiego. Z
powodu nieobecności braci stałyśmy się
jeszcze bardziej osamotnione, a życie stało
się jeszcze trudniejsze. W kołchozie nie
było środków do życia, więc po roku pobytu nocą z innymi Polakami uciekliśmy
do Sowchozu II Oddzielenie, gdzie mieszkaliśmy do 30 maja 1946 roku.
Sowchoz
W sowchozie jako 10 - letnia dziewczynka musiałam ciężko, jak na moje
możliwości, pracować. Bracia pracowali w
kuźni, bo musieli, gdyż byli dorośli, ale
nie otrzymywali za to żadnego wynagrodzenia. Ja ze starszą siostrą Heleną właściwie utrzymywałyśmy rodzinę. Zbierałyśmy kłosy, kradłyśmy buraki z „bakszy”
(uprawa warzyw). Kłosy i plewy po kombajnach zbierałyśmy ukradkiem. Gdy nas
przyłapano, bito „kamczami” (batami).
Siostra po tych pobiciach ciężko chorowała na nerwicę. Z buraków mama gotowała melasę, bo nie było cukru. W piecu
paliło się „kurajem” (suche krzaki) i
krowimi odchodami. Wstawałyśmy bardzo
wcześnie i zbierałyśmy odchody po
polach. Łajno mieszało się z plewami i
suszyło na słońcu. Powstawał w ten sposób opał zwany „kiziakami”. Dzięki temu
mama piekła „lepioszki” (placki) w dwóch
„skawarotkach” (patelniach), ja rozpalałam ognisko i paliłam bardzo oszczędnie
opałem, który zdobyłyśmy razem z siostrą.
Najstarsza siostra Krystyna pracowała
przy zbiorze kukurydzy. W związku z tym,
że kołchoz nie wyrobił się ze zbiórką
jesienią, siostra pracowała w polu, gdy
była zima, mróz. Nieraz przyniosła kilka
kolb kukurydzy, ziarna mełło się na żarnach ręcznych, z uzyskanej mąki mama
piekła „lepioszki”.
W sowchozie przydzielono nam z
siostrą Heleną 4ha buraków nasiennych do
nawadniania. Były bardzo wysokie, nie
dawałyśmy rady, byłyśmy zbyt małe i
drobne. Kopałyśmy rowy ogromnymi
„czekmenami” (motykami). Przymierałyśmy z głodu, ciężkiej pracy, upału. W Kazachstanie chorowałam najpierw na
straszliwy koklusz. Kaszel najbardziej
męczył mnie nocami. Potem zachorowałam na malarię. Ataków choroby dostawałam zawsze o 10.00 rano, gdy był
upał, ja drżałam z powodu bardzo wysokiej gorączki.
Zatrudniano nas również do innych
prac sezonowych: zbieranie „czerepachy”
(stonki), wykopów buraków. Żywiliśmy
się tym, co kto zdobył, ukradł. Borsukami,
jagodami, które rosły w burakach, korzeniami jakiejś rośliny, która rosła na
stepach, po której spożyciu kręciło się w
głowie. Dziwne, że ten smak i smród czuję
do dziś. To zdobywanie w przeróżny
sposób pożywienia pozwoliło wielu wygnańcom wrócić do ukochanej Ojczyzny.
Polska
Do Polski wróciliśmy 19 czerwca
1946r. Po przekroczeniu granicy, w Tarnowie tułacze wyszli z towarowych wagonów i całowali naszą ukochaną ziemię.
Czy nadrobiłam to dzieciństwo, czy tak
bardzo się śmiałam? Nie! Znów ciężko pracowałam, nadrabiałam zaległości
szkolne. Pracowałam u rodziców szkolnego kolegi jesienią w zimnej stodole,
żeby mi pożyczył książkę, której nie
miałam, a bardzo pragnęłam. Życie sprzed
zsyłki już nigdy nie zawitało w nasze
progi. Okrutne przeżycia oraz utrata najbliższych na zawsze wyryły swe piętno
w naszych okaleczonych duszach.
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Anna Buchowiecka
9
7
WŚRÓD NOCNEJ CISZY
NA POŁUDNIU UKRAINY
Monika Łoboda, znana nam już ze stron KK tym razem pisze wzruszającą i
niezwykle ciepłą korespondencję z Ukrainy. Teraz tam przyszło jej zmagać się z
trudami życia niewidomych dzieci. Poniższa historia nie dotyczy codzienności Moniki.
To raczej jej krótkie Świąteczne oderwanie od rzeczywistości, którą mamy nadzieję
jeszcze na łamach KK Państwu pokazać.
Rano, w poniedziałek – Boże Narodzenie - wstałam o 6:00 i pojechałam z
Księdzem i ze znajomą siostrą elżbietanką
na wieś. To jakieś 60 km drogi. Przede
mną był tylko ukraiński bezkres, czasem
nic tylko czarna ziemia... Wschód słońca
dopiero odżywał, kiedy my już byliśmy w
połowie drogi z Mszą Świętą...
Ksiądz jak to misjonarz, oddany ludziom. Taki zwyczajny, bez zauważenia.
W starym, zimnym Kościółku wiejskim
już czekały babiny. Ksiądz wyspowiadał
kilka staruszek, a potem była Msza Św.
Czas ten miał w sobie jakiś niepowtarzalny klimat. Uczestnicząc w Eucharystii,
zatapiałam się w tę atmosferę, w śpiew
ukraińsko – rosyjski. Po Mszy Świętej
pewna pani w chustce na głowie zaprosiła
nas na śniadanie do chaty...
A w chacie zapach typowo wiejski.
Przyszli „babuszka”, „dieduszka” i przyszedł też gospodarz. I było śniadanie. Obfite, ociekające tłuszczem. Tak jest na
Ukrainie, gdzie ludzi cechuje wielka gościnność.
Potem pojechaliśmy do następnej wsi.
Tam miała być Msza Święta w chałupie. I
tak też było. Weszłam do chaty, gdzie od
progu było czuć starością, pleśnią i kuchnią. W progu stała babina ze spuszczonym
wzrokiem i powolnym ruchem ręki zapraszała nas do środka. Przeszłam do pokoju,
gdzie w fotelu prawie leżała staruszka.
Kiedy przyszliśmy, właśnie zaczęła coś
śpiewać o Narodzonym Jezusie – po polsku. Bardzo niewyraźnie, bo nie miała zę-
bów, ale to nie było istotne. Ważny był
nastrój, który dzięki temu stworzyła. W
kuchence, a może to był przedpokój, na
stoliku, pod ścianą Ksiądz stworzył ołtarz.
Ampułki, kielich, krzyżyk, dwie świeczki,
każda inna... I nagle okazało się, że zapomniał wziąć z poprzedniej wioski Mszału. Zrobiło się lekkie zamieszanie, gdy ja
nagle wyciągnęłam... Polski OREMUS.
W zimnym kociele.
Księdzu zaiskrzyły oczy z radości. Siostrze też. Uradowałam się, myśląc, że Mszę
Świętą „miałam” w kieszeni. Wiem, że tak
Bóg działa. Msza Św. była rosyjsko – polska. Miałam dwa czytania, psalmy. Kot
łasił się do Księdza. Staruszka pochrząkiwała. Dochodziła do niej siostra i mówiła od czasu do czasu, że jest teraz Msza
Św., a druga babina, chyba jej córka, siedziała tuż obok ołtarzyka, obok EUCHARYSTII... To było niezwykle wzruszające.
Nadszedł czas Komunii świętej. Ksiądz
Babina obok oltarza.
podszedł z Panem Jezusem do staruszki
bez zębów, siostra pobiegła zaraz za nim z
kubkiem wody, aby staruszka mogła
spokojnie przełknąć i przyjąć Jezusa do
serca. Słyszałam tylko – „kuszajtie” (jedzcie). Po Mszy Św. usiadłam obok staruszki. Na ścianie wisiał ołtarzyk z obrazków, figurki i krzyża. Staruszka znowu
zaczęła śpiewać coś po polsku.... To mnie
ujęło. Za chwilę przyszli Ksiądz, siostra i
ta druga babina. Nagle męski głos rozpoczął polską kolędę: „Wśród nocnej ciszy...”. Nieoczekiwanie zobaczyliśmy, że
staruszka, która już miała nie żyć od roku
(diagnoza lekarzy), śpiewała razem z nami. Skończyliśmy pierwszą zwrotkę i miał
to być już koniec. Ale staruszka nagle
prawie niezrozumiałymi słowami zaczęła
śpiewać drugą... wtedy razem zaczęliśmy
ciągnąć dalej, jeszcze głośniej. Siostra była
tym bardzo poruszona... A babina, cała we
łzach, pochylała się nad swoją siostrą.
Chwile wzruszające. Kolęda polska na
kresach wschodnich brzmiała w sercach
każdego tutaj. Ksiądz wziął staruszkę za
rękę i trzymał podczas śpiewania... Pocałowałam ją z miłością delikatnie w czoło. Siostra także ucałowała ją jak matkę.
Myślę, że otrzymałam wiele z tego Święta
Narodzenia Jezusa, każde święto niesie ze
sobą dobry czas. Łzę uroniłam już w samochodzie, kiedy mówiliśmy wspólnie
różaniec w drodze powrotnej...
Tekst i zdjęcia: Monika Łoboda
FOTOZAGADKA
nr 7
Kiedy zostało zrobione zdjęcie i absolwentów której z kowarskich szkół
przedstawia? Kierujemy także pytanie:
„Gdzie są chłopcy z tamtych lat?”
Redakcja KK zainteresowana jest Waszymi losami. Napiszcie.
Odpowiedzi prosimy przesyłać na
adres: Stowarzyszenie Miłośników Kowar, ul. Górnicza 1, Kowary lub pocztą
internetową: [email protected]
10
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Nr 2/2007
WOKÓŁ SZKOŁY
Wywiad z Dyrektorem
Zespołu Szkół
Ogólnokształcących
w Kowarach,
Panią Grażyną Krakowiak
Pani Dyrektor, słyszałem o sukcesie Alisy Mościckiej, uczennicy kowarskiego liceum w Olimpiadzie Języka Rosyjskiego.
To chyba duża radość dla Dyrektora?
Oczywiście, to wielka radość i duży
sukces uczennicy i opiekującej się nią p.
mgr Anny Chitro, zważywszy, że języka
rosyjskiego nie uczymy już w szkole, a
kółko językowe działa dopiero od tego roku. Alisa zajęła pierwsze miejsce w olimpiadzie okręgowej, pokonując uczniów z
renomowanych liceów wrocławskich i
awansowała do olimpiady centralnej. W
kwietniu jedzie do Warszawy, by zmagać
się z konkurentami z całej Polski.
Ale w kowarskim liceum jest przecież
więcej utalentowanej młodzieży…
To prawda. Czwórce z nich Starosta
Jeleniogórski Pan Jacek Włodyga przyznał
ufundowane przez siebie stypendia.
W dniu 19 lutego w hotelu „Merkury”
w Jeleniej Górze odbyła się uroczystość,
na której uczennice naszego liceum Dagmara Zakrzewska, Anna Siek, Daria Gadzina i Marta Kaczmarek odebrały listy
gratulacyjne. Na uroczystość zaproszono
też Alisę Mościcką i p. Annę Chitro. Pan
Starosta wręczył im listy gratulacyjne i pamiątkowe albumy. Powiedział, że cieszy
się bardzo z tego sukcesu.
A ja chciałabym serdecznie pogratulować uczennicom i ich rodzicom.
Czy w Liceum Ogólnokształcącym w Kowarach opiekujecie się uczniami zdolnymi?
Tak. Od dwóch lat mamy Zespół zadaniowy, który opiekuje się uczniami zdolnymi i to nie tylko w LO, ale także
w Gimnazjum, gdyż jesteśmy Zespołem
Szkół Ogólnokształcących.
Zależy nam bardzo, by już w Gimnazjum stworzyć uczniom odpowiednie warunki do rozwoju, tak, by wychować sobie
przyszłych licealistów. Niestety muszę
przyznać, że spora liczba młodych ludzi
szuka szczęścia w szkołach ponadgimnazjalnych w Jeleniej Górze, co nas bardzo
martwi.
Co jest przyczyną takiego zjawiska?
Przyczyna jest złożona. Zarówno młodzież, jak i ich rodzice sądzą, że tam znajdą lepsze warunki rozwoju. Zdaję sobie
sprawę, że trudno jest nam konkurować z
renomowanymi liceami miejskimi, ale my
też od lat staramy się, by warunki u nas
były jak najlepsze. Modernizujemy bazę
szkoły. Wymiana okien, wymiana instalacji C.O. i elektrycznej, drenaż wokół
szkoły, nowy dach, to tylko największe
działania, a zrobiliśmy dużo więcej. Od
Nr 2/2007
pięciu lat nie miałam urlopu, bo w szkole
trwa ustawiczny remont. Niestety w tym
roku nie udało mi się pozyskać żadnych
środków na większe zadanie. Mam jeszcze
wiele planów i myślę, że uda mi się przekonać do nich nie tylko Starostwo Powiatowe, ale także Urząd Miejski.
Nie zapominam też o bazie dydaktycznej. Jak tylko Ministerstwo upora się z
przetargami na sprzęt komputerowy, dostaniemy kolejną, nową pracownię. Mamy
już nowoczesny sprzęt multimedialny i
stale dokupujemy pomoce do poszczególnych przedmiotów. Szkoła pracuje na
nowoczesnych programach komputerowych. Eksperymentujemy z dziennikiem
elektronicznym. Plan lekcji i zastępstwa
można znaleźć w Internecie. Posiadamy
stronę internetową, gdzie każdy znajdzie
coś dla siebie (www.zso-kowary.pl). Do
tego kadra nauczycielska, która pracuje z
dużym zaangażowaniem, poświęcając
młodzieży swój wolny czas. Nauczyciele
systematycznie biorą udział w różnych formach doskonalenia.
Inną przyczyną jest też chęć wyrwania
się do miasta, osiągnięcie większej samodzielności, zmiana środowiska. Staram
się to zrozumieć, ale jest mi bardzo żal.
Tym bardziej, że jesteśmy niewielkim liceum i możemy zaopiekować się każdym
uczniem, znamy dobrze jego możliwości,
problemy, uczeń nie jest u nas anonimowy.
Mogę też powiedzieć, że wielu uczniów z
Jeleniej Góry, którzy nie unieśli stresu i
presji, przyszło do nas i znalazło tu swoje
miejsce, kończąc szkołę z sukcesem, a teraz kontynuują naukę na studiach wyższych. Każdy uczeń, który chciał się
uczyć, dostał się na studia.
Wielu naszych absolwentów jest teraz
lekarzami, prawnikami, nauczycielami, artystami……i wszyscy bardzo ciepło wspominają szkołę i wielu z nich utrzymuje z
nami stały kontakt.
Co robicie, by przeciwdziałać temu zjawisku?
Jak już wcześniej wspominałam, rozwijamy bazę dydaktyczną, prowadzimy
akcję promocyjną, ale też wprowadzamy
innowacje w procesie dydaktycznym. Wydajemy też folder informacyjny. Opisujemy ciekawe wydarzenia z życia szkoły
na stronie internetowej. Spotykamy się z
młodzieżą okolicznych Gimnazjów.
Na czym polegają wprowadzone w szkole innowacje?
Celem innowacji jest stworzenie jak
najlepszych warunków do zdobywania
wiedzy i umiejętności w poszczególnych
dziedzinach na poziomie podstawowym i
rozszerzonym, przygotowanie uczniów do
nowego systemu egzaminacyjnego, świadomego wyboru kierunków studiów, uatrakcyjnienie nauczania.
Innowacja powstała w wyniku prac
zespołu promocji szkoły i opiera się na
wnioskach z obserwacji, pogłębionych o
analizę doświadczeń wyróżniających się
szkół wrocławskich.
W oparciu o ramowy plan nauczania
liceum ogólnokształcącego, utworzyliśmy
klasy, w których młodzież może rozwijać
swoje zainteresowania humanistyczne
(klasa europejska), przyrodnicze (klasa
ekologiczno-turystyczna, a obecnie przyrodnicza), czy informatyczne (klasa informatyczno-medialna). W klasie europejskiej wprowadziliśmy nauczanie filozofii,
jako przedmiotu o szczególnym znaczeniu
poznawczym. Nasi uczniowie startowali w
Olimpiadzie Filozoficznej na poziomie
okręgowym. Języki obce są nauczane w
grupach międzyoddziałowych o wyrównanym poziomie.
Nowością jest też prowadzenie warsztatów przedmiotowych, na które otrzymaliśmy dodatkowe fundusze ze Starostwa
Powiatowego.
Co chciałaby Pani powiedzieć rodzicom?
Przede wszystkim chciałabym im
powiedzieć, że choć Liceum Ogólnokształcące mieści się w tym samym budynku co
Gimnazjum, to jest to całkiem inna szkoła
i nauczyciele pracują odmiennymi metodami. Stawiają wysokie wymagania i pracują indywidualnie z tymi, którzy chcą
rozwijać swoje zainteresowania. Wszyscy
ci, którzy przyszli tu po wiedzę, osiągają
bardzo dobre wyniki i bez problemów
dostają się na wybrane kierunki studiów.
Mamy wśród naszych uczniów stypendystów Prezesa Rady Ministrów i Starosty
Jeleniogórskiego.
Chciałabym też, by rodzice wyrabiali
sobie opinię o szkole na podstawie własnych obserwacji i osobistych kontaktów ze
szkołą, by przyjrzeli się naszej ofercie i ją
rzetelnie ocenili, a potem umiejętnie pomogli swoim dzieciom w podjęciu decyzji
o wyborze szkoły. Warto też wziąć pod
uwagę konieczność dojazdów. Dzieci wracają późnym popołudniem, są zmęczone, a
muszą przygotować się na dzień następny.
W liceum jest bardzo dużo nauki, więc
może lepiej zamiast w autobusie, spędzić
ten czas nad podręcznikiem. Tym bardziej,
że jesteśmy w stanie zapewnić im taki sam
poziom nauki.
Czekamy na Was w szkole na ul.
Szkolnej!
Dziękuję za rozmowę.
Jerzy Chitro
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
11
7
WOKÓŁ SZKOŁY
AUTORYTET PILNIE
POSZUKIWANY
byli święci za życia, a umieszczenie ich w
panteonie wielkich przyjęliby z zażenowaniem i wzruszeniem ramion. Ta uwaga nie
dotyczy oczywiście tych, którzy stawiali te
pomniki sobie samym – różnych Stalinów,
Fidelów, Kim Ir Senów czy Husejnów –
ich pomniki runęły lub runą, bo to były
fałszywe autorytety.
Żyjemy w dobie obalania autorytetów.
W historii literatury proces taki nazywany
był „antybrązownictwem”, a zapoczątkował go znany już w dobie Młodej Polski
najlepszy ginekolog wśród felietonistów,
pan Tadeusz Żeleński-Boy. Pisał wtedy o
Mickiewiczu (że kochanek to nasz wieszcz
miał więcej niż dzieł, które spłodził; że
zamiast w powstaniu listopadowym wolał
hulać w dworkach Wielkopolski, a epizod
z Towiańskim stawia jego zdrowie psychiczne pod dużym znakiem zapytania) i
nie pozostawił na nim suchej niteczki. Pałeczkę po nim przejął troszeczkę później
znany prowokator Gombrowicz (ten sam,
którego obecny pan minister niezbyt lubi,
co widać po kanonie lektur proponowanych przez MEN), który wziął na widelec
Henryka Sienkiewicza (którego z kolei minister ceni, szanuje i poleca do lektury
obowiązkowej). Według niego autor „Trylogii” pisał gnioty, plótł trzy po trzy i na
historii nie znał się zupełnie (nie mówiąc
już o psychologii bohaterów, którzy byli
płascy jak modelka na wybiegu). Dorównuje im w tej wiwisekcji autorytetów
współczesny Janusz Głowacki (m.in. scenarzysta słynnego „Rejsu”), który w
książce „Z głowy” rozprawia się przede
wszystkim z własną legendą (a może ją
tworzy?). I przykłady mógłbym mnożyć,
www.bulledereve.org
Pytanie o autorytet w czasach, gdy najważniejsze wydaje się pojęcie wolności,
pojmowane przy tym często jako całkowita dowolność, wydaje się dość ryzykowne.
Wszak nikt z nas nie przepada za szefem,
który każe to czy tamto; wielu z nas nie
znosi przestrzegania prawa, bo uważa, że
jest ono jedynie ograniczeniem naszych
możliwości. Nie przepadamy też za Kościołem, gdy wskazuje nam, co jest dobre, a
co złe; z odrazą wspominamy szkołę z jej
zasadami, regulaminami, wymaganiami.
Każdy z nas, przyłapany czy to przez sumienie czy instytucję, gdzieś w głębi duszy uważa, że nic się nie stało albo „ja i
tak swoje wiem”. Uciekamy od wszelkich
autorytetów, no może z wyjątkiem autorytetu mediów, które uwielbiają ukrywać
swoje własne intencje, poglądy czy po
prostu interesy za maską obiektywizmu,
dobra powszechnego, misji dziennikarskiej. Tak zawoalowany autorytet jest dla
nas do przełknięcia i strasznie się obruszamy, gdy ktoś udowodni nam, jak daliśmy się przez tych czy tamtych nabić w
butelkę. Podejmujemy wówczas dramatyczną decyzję, że tego programu już
nigdy nie obejrzymy, że tej gazety już nigdy nie kupimy. I tak do następnego razu.
A autorytety? Zaklęte w monumentalnych
pomnikach, uwięzione na kartach książek i
encyklopedii, zapisane na zatartych
tablicach z nazwami ulic i instytucji
czekają, aż ktoś łaskawie, przy jakiejś tam
rocznicy, okazji, święcie i artykule
przypomni sobie, że byli i żyli, że mieli
swoje wielkie i codzienne dni, że kochali i
nienawidzili, że tu mieszkali. I pewnie
przemilczy, że popełniali też błędy, że nie
ale przecież rzecz ma być o autorytecie.
W tej samej dobie niezwykle trudno o
autorytet. Jak trudno, przekonałem się w
trakcie poszukiwań kandydata na patrona
naszego kowarskiego liceum. Zróbmy
krótki przegląd kandydatów, przytaczając
głosy oponentów i krytyków (nonszalancko nie przyznam się, z którymi z nich
się zgadzam, a z którymi nie!). Żeromski –
rozwiódł się z żoną i porzucił Kościół katolicki; Norwid – nieudacznik, nie potrafił
ani porządnie się ożenić, ani zadbać o
swoją karierę (przypomnijmy tylko, że sława przyszła dopiero po śmierci, gdy
opuszczony przez wszystkich zmarł w
przytułku dla bezdomnych - jaki to wzór
dla młodych i dynamicznych?); Kopernik
– ksiądz (czyli klerykalizm!), Polak tylko
w połowie, a przy tym jego imię nosi loża
masońska w Paryżu (sic!), Piłsudski –
członek partii lewicowych („Narodnaja
Wola” i PPS), we współczesnych kategoriach terrorysta, dokonał zamachu stanu
w 1926r., był też na bakier z Kościołem
katolickim, który wzbraniał się przed pochowaniem go na Wawelu; Słowacki – a ta
bezprzykładna krytyka Watykanu, a ten
prawie że bluźnierczy wierszyk „Przy kościółku”? Wyspiański – wystarczy tylko
przypomnieć, na jaką to wstydliwą chorobę twórca zmarł, a już wiemy, że
wzorem osobowym dla młodzieży być nie
może. Sięgnijmy może do przykładów odrobinę wcześniejszych. Tuwim, Słonimski,
Brzechwa nie mają szans z powodów
swego pochodzenia i popełnienia kilku utworów ku czci Bieruta czy Stalina; Miłosz
wiadomo – nim uciekł na emigrację, był
tam attache kulturalnym i firmował
osiągnięcia ustroju, gdy ten bezwzględnie
wycinał resztki opozycji i AK. Zmarły niedawno Kapuściński zostanie oskarżony o
to, że w młodości wspierał m.in. budowę
Nowej Huty (dostał za to nawet Złoty
Krzyż Zasługi), a w Ameryce Południowej
prowadził warsztaty dla młodych lewicowych dziennikarzy, a o Andrzeju Szczypiorskim zapomnijmy od razu, bo jak się
okazało w programie „Errata do biografii”
był nie tylko TW, ale donosił nawet na
swojego własnego ojca (kiedy był już
sławny, to samo zrobił jego własny syn,
donosząc na niego!). Stanisława Lema
oskarży się o ateizm, a Kuronia, że zakładał Czerwone Harcerstwo i miał złe
intencje w stosunku do prawdziwej „Solidarności”.
Mógłbym tak jeszcze długo, bo tropienie ludzkich potknięć i błędów wychodzi nam Polakom świetnie. Niedługo ten
proceder doprowadzi do sytuacji, że patronem wszystkich placów, ulic i szkół będzie Jan Paweł II (autorytet dla mnie niepodważalny!!!) i Anonim, ale nie Gall. Ten
wszak był obcokrajowcem. I nie lzia!
Jarosław Kotliński
12
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Nr 2/2007
BOSYM OKIEM
TELEWIZOR W ROLCE
Nr 2/2007
nową gazetę, po prostu załadujemy treść
najnowszego wydania na posiadaną już
“kartkę”. Nawet najgrubsze książki
przyszłości - czy wręcz całe biblioteki także będą składały się z pojedynczych
kartek e-papieru. Koniec z telewizorami;
wystarczy na ścianie położyć tapetę z
e–papieru do prezentacji filmu i programów telewizyjnych. Nietrudno domyślić
się, jak będą wyglądały foldery reklamowe
i wizytówki.
Produkcja elektronicznego papieru
spowoduje zmniejszenie zapotrzebowania
na zwykły papier. Dzięki temu nie tylko
uratujemy lasy, ale przede wszystkim
możliwe będzie odbudowywanie bioróżnorodności ekosystemów, których naruszenie jest przyczyną wymierania wielu gatunków roślin i zwierząt oraz zmian
klimatycznych. Ograniczy objętość gazet i
bibliotek. Ograniczy zużycie energii do ich
produkcji, kolportażu i utylizacji. To
zalety. Natomiast oczywistą wadą tej nowej technologii jest nieunikniony wzrost
chaosu informacyjnego. Kraje wysoko
rozwinięte od dwudziestu lat modernizują
swoje systemy edukacyjne, aby uczniowie
radzili sobie z tym narastającym szumem
informacyjnym. Może ktoś odpowiedzialny za edukację w naszym kraju zauważy
wreszcie, że szkoła już dawno straciła monopol na dostarczanie uczniom informacji
i dzisiaj powinna zająć się przede wszystkim uczeniem jej krytycznej oceny i stosowania?
Proszę nie szukać e-gazet już jutro w
kioskach. Produkowany obecnie e-papier
jest bardzo drogi i podobno bardzo brzydki
(jakiś taki szary). Ale to ma się zmienić w
ciągu dziesięciu lat. Wielkie koncerny
(Philips, Sharp, itp.) już przygotowują się
technicznie i marketingowo do wprowadzenia produktów z e-papieru na rynek.
Ekologizm stara się nam wmówić, że
nowoczesność jest możliwa tylko za cenę
klimatycznej katastrofy. Jego wyznawcy
starają się ją opóźnić, przymocowując się
linami do drzew przeznaczonych do
ścięcia lub do łańcuchów kotwicznych
statków przewożących odpady radioaktywne. Ich ideałem jest Ziemia pozbawiona całkowicie przemysłu i ludzie
uwolnieni od osiągnięć techniki. Niewykluczone, że uda im się zrealizować tę ideę
w naszym biednym kraju. Już udowodniliśmy, że nie potrafimy budować autostrad
i nie inwestujemy w rozwój nowoczesnych
technologii. Jesteśmy też przyzwyczajeni
do znoszenia nieskutecznych, niekończących się reform społecznych. Teraz wystarczy, aby władzę w kraju przejęła jakaś
partia filoekologiczna, która wynegocjuje
w UE utworzenie w Polsce specjalnej
strefy ochronnej. Zamiast trudzić się unowocześnianiem przemysłu, spokojnie go
zlikwidujemy. Resztki dziurawych dróg
zamienimy na szlaki turystyczne i zamieszkamy w ekologicznych skansenach.
Zamiast uprawiać zboża, będziemy obserwować, jak się rozrasta puszcza i wilgotnieją mokradła. Nasze dzieci wyjadą do
pracy w innych krajach, a kiedy nasze
wnuki przyjadą odwiedzić nas w naszych
ekologicznych, zdrowych, jodłowych szałasach, poczęstują nas chrupkami, w których, jako dodatek, znajdziemy zwinięty w
rolkę telewizorek z e-papieru.
Adam Walesiak
[email protected]
KRZYSZTOF SZABLICKI
Zwolennicy drobiazgowej segregacji
śmieci i fani wiatrowych elektrowni gniewają się, że w moim ostatnim felietonie
zbyt surowo i bez szacunku napisałem o
pomysłach ekologów na ratowanie przyrody przed zagładą. Jestem uparty, więc
nie zmienię zdania, że postępu technologicznego zatrzymać się nie da a jedyną
skuteczną metodą uratowania ekosfery
jest zaufanie technologii.
Jednym ze skutków tego rozwoju jest
coraz większa konsumpcja papieru. Papier
wytwarzany jest z drewna, a drewno z
drzewa. Drzewo się ścina, tnie i obrabia,
zużywając ogromne ilości elektryczności i
wody, o której braku już miałem przyjemność wcześniej napisać. Ginie las, czyli
masa zielona, która usuwa produkowany
przez nas dwutlenek węgla, a w zamian
zaopatruje nas w tlen. Produkując coraz
więcej książek, czasopism i innych artykułów papierniczych, mamy coraz bardziej zatrute powietrze. Wykorzystanie
makulatury do produkcji papieru niewiele
zmienia, bo wymaga większego zużycia
wody i energii elektrycznej, niż produkcja
z drzewa. Działacze ruchów ekologicznych proponują następujące rozwiązanie
tego problemu: należy ograniczyć niszczenie lasu, produkując mniej papieru. Informują nas o tym pomyśle, drukując
biuletyny i ogromne ilości ulotek. O plastikowych substytutach papieru też wyrażają się z pogardą, bo plastik to tworzywo sztuczne, czyli wróg! No i proszę,
jak łatwo pomylić wroga z przyjacielem;
teraz okazuje się, że ten wróg posiada skuteczny sposób na powstrzymanie dewastacji lasów. To lekarstwo nazywa się e-papier.
Grupa badawcza w Xerox Research
opracowała we współpracy z firmą 3M
“elektroniczny papier”. Jest on pokryty
mikroskopijnej wielkości blaszkami, w
których mieszczą się: oleisty płyn i kuleczki z pigmentem oraz linie przenoszące
prąd. Przenoszenie lub usuwanie kolorowych atramentów w wyznaczonych punktach następuje pod wpływem impulsów
elektrycznych. W ten sposób pojawia się
lub znika tekst lub obraz. Elektroniczny
papier nie musi być stale podłączony do
sieci. Zakodowane dyspozycje utrzymują
w nim nadany stan do czasu, aż zostaną
ewentualnie przekazane nowe sygnały.
Dzięki temu wynalazkowi w ciągu najbliższych lat rozpocznie się masowa produkcja elastycznych, zwijalnych ekranów
telewizyjnych oraz rolowanych, cienkich
jak papier wyświetlaczy komputerowych.
Będziemy czytać jednostronicowe gazety,
które będą mogły łączyć się z Internetem i
wyświetlać filmy. Co więcej, taki nośnik
będzie długowieczny - zamiast kupować
Tymczasem
umieszczają
produkcję
starzejących się technologii (ekrany LCD)
w takich biednych krajach, jak Polska,
które nie liczą się w wyścigu myśli technologicznej. Budując przez ostanie lata
nowy system polityczny i społeczny, zapomnieliśmy bowiem, że najskuteczniejszym narzędziem rozwoju jest rozwój
nauki, czego najlepszym przykładem jest
Finlandia.
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
13
7

Podobne dokumenty

Kurier Kowarski 2006 - Stowarzyszenie Miłośników Kowar

Kurier Kowarski 2006 - Stowarzyszenie Miłośników Kowar Państwo energię na jesienne i zimowe dni. Tymczasem my na jesienne coraz dłuższe wieczory polecamy lekturę naszego kwartalnika. W Kronice SMK prezentujemy aktualne wydarzenia kulturalne, a w ostatn...

Bardziej szczegółowo