Odwet – Marzec 2016

Transkrypt

Odwet – Marzec 2016
1
Strona
Odwet – Marzec 2016
2
Strona
Odwet – Marzec 2016
Mieczysław Dziemieszkiewicz "Rój" to
jedna z legend podziemia niepodległościowego
Mazowsza. Zaangażowany w konspirację
Narodowych Sił Zbrojnych podczas II wojny
światowej. Przymusowo zwerbowany do
"ludowego" Wojska Polskiego zdezerterował i
aż do bohaterskiej śmierci w 1951 r. był
postrachem bezpieki i komunistów w powiatach
ciechanowskim, przasnyskim i pułtuskim.
Mieczysław
Dziemieszkiewicz
„Rój”
pochodził z rodziny zasłużonej dla sprawy
niepodległości Polski. Urodził się 28 stycznia
1925 r. we wsi Zagroby (pow. Łomża) w
rodzinie Adama i Stefanii z domu
Świerczewskiej. Rodzina Dziemieszkiewiczów
określana była w materiałach UBP jako
„robotnicza”, przy czym zaznaczano jednak, że
jego
ojciec
„walczył
w
szeregach
białogwardzistów przeciwko Armii Czerwonej”
(tj., jak można się domyślać – był uczestnikiem
zbrojnych formacji walczących z bolszewikami
podczas rosyjskiej wojny domowej 1917–1921).
Nic
więc
dziwnego,
że
młody
Dziemieszkiewicz
otrzymał
nie
tylko
patriotyczne wychowanie, ale też i twardą
wewnętrzną formację. Przed wojną uzyskał
wykształcenie podstawowe, w latach okupacji
uczęszczał na tajne nauczanie w Makowie
Mazowieckim – na poziomie szkoły średniej.
Rodzina Dziemieszkiewiczów zaangażowana
była
w
konspiracyjną
działalność
niepodległościową prowadzoną przez Narodowe
Siły Zbrojne (NSZ), do których należeli dwaj
bracia Mieczysława. Roman Dziemieszkiewicz
„Adam”-„Pogoda”
w
okresie
okupacji
niemieckiej pełnił funkcję komendanta Powiatu
Ostrołęka, a po tzw. wyzwoleniu był
komendantem Powiatu NSZ Ciechanów.
Jednocześnie
dowodził
oddziałem
partyzanckim, sformowanym w maju 1945 r. po
Odwet – Marzec 2016
3
Kazimierz Krajewski,
Tomasz Łabuszewski
akcji na siedzibę UB w Krasnosielcu, w której
odbito kilkudziesięciu więźniów i zlikwidowano
7
funkcjonariuszy
bezpieki.
Został
zamordowany przez żołnierzy sowieckich
jesienią 1945 r. w Ciechanowie. Jerzy
Dziemieszkiewicz za przynależność do NSZ
skazany był na 7 lat więzienia.
Po wejściu na Mazowsze Armii Sowieckiej,
Mieczysław Dziemieszkiewicz „Rój” został
zmobilizowany do „ludowego” Wojska
Polskiego. Wcielony do 1. zapasowego pułku
piechoty w Warszawie, nie mogąc pogodzić się
z tym co zobaczył w sformowanej przez
komunistów armii – zbiegł z jednostki, powrócił
w rodzinne strony i wstąpił w szeregi
Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Tu
początkowo skierowano go do patrolu PAS w
pow. Ciechanów, sformowanego na terenie
gminy Sońsk. Następnie trafił do oddziału
partyzanckiego NZW dowodzonego przez ppor.
Mariana Kraśniewskiego „Burzę” z KP
„Orawa” – Ostrołęka, gdzie dowodził drużyną.
Uczestniczył w wielu akcjach przeciwko
funkcjonariuszom UB i ich agenturze oraz
posterunkom MO. Wiosną i latem 1946 r.
oddział „Burzy” siedmiokrotnie zatrzymywał
pociągi, rozbrajając niewłaściwie odnoszących
się do ludności żołnierzy „ludowego” WP i
funkcjonariuszy służb komunistycznych. W
maju 1946 r. w zasadzce koło wsi Łodziska
rozbił grupę operacyjną PUBP w Ostrołęce,
udającą się na akcję aresztowań w terenie.
Została ona całkowicie rozbita. Spalono
samochód, zabito dwóch milicjantów i przejęto
dużą ilość broni.
Za odwagę i zasługi w działaniach zbrojnych
„Rój” został na mocy rozkazu dowódcy NZW z
8 sierpnia 1945 r. odznaczony Krzyżem
Walecznych, a w 1948 r. rozkazem komendanta
„XVI” Okręgu NZW „Mazowsze” awansowany
do stopnia starszego sierżanta. W drugiej
połowie 1946 r. został włączony do oddziału
Pogotowia Akcji Specjalnej (PAS) „XVI”
Okręgu NZW, dowodzonego przez chor. Józefa
Strona
Mieczysław Dziemieszkiewicz „Rój”
Odwet – Marzec 2016
4
W zreorganizowanym przez „Lasa” „XVI”
Okręgu NZW (który zmienił wówczas
kryptonim na „Orzeł”) „Rój” objął funkcję
komendanta
Powiatu
oznaczonego
kryptonimami
„Ciężki”
i
„Wisła”
(obejmującego pow. Ciechanów oraz część
pow. Płońsk i Mława). Był jednocześnie
dowódcą oddziału partyzanckiego operującego
na tym terenie. Jednostka ta, licząca przeciętnie
15–20 partyzantów, występowała zazwyczaj
podzielona na dwa lub trzy patrole. Spośród
ważniejszych akcji wykonanych przez oddział
„Roja” w okresie od czerwca 1947 r. do sierpnia
Strona
Kozłowskiego „Lasa”, „Visa”. We wrześniu
1946 r. uczestniczył w operacji oddziałów NZW
pod ogólnym dowództwem komendanta Okręgu
kpt. Zbigniewa Kuleszy „Młota” na cukrownię
w Krasińcu (jego grupa ubezpieczająca akcję
urządziła zasadzkę, w którą wpadł pluton
operacyjny MO z Ciechanowa).
Mieczysław
Dziemieszkiewicz
był
przeciwnikiem ujawniania się w ramach tzw.
amnestii
ogłoszonej
w
1947 r.
przez
komunistów. Wiosną 1947 r. definitywnie
rozeszły się jego drogi i drogi komendanta
„Młota”, który zdecydował się na zakończenie
walki i ujawnienie się.
Natomiast „Rój” pozostał
„w lesie” z grupą
podkomendnych (jedną z
ważniejszych akcji w
tym
okresie
było
opanowanie 3 kwietnia
1947 r. osady Karwacz i
rozbrojenie posterunku
MO).
Uczestniczył
w
odprawie kadry „XVI”
Okręgu NZW zwołanej
w dniu 20 maja 1947 r. w
Olszynach
(pow.
Ostrołęka), w wyniku
której zdecydowano o
kontynuowaniu
działalności zbrojnej i o
wyborze
nowego
komendanta tej struktury.
Zebrani
komendanci
powiatów i dowódcy
oddziałów
leśnych
wybrali wówczas ze
swego
grona
jako
dowódcę
–
akowca
przybyłego
z
Wileńszczyzny,
chor.
Józefa
Kozłowskiego
„Lasa”.
Odwet – Marzec 2016
5
odpowiedzialnego za zadenuncjowanie oddziału
„Orzyca”, zakończone zagładą tej grupy.
Rozbicie latem 1949 r. Komendy „XVI”
Okręgu NZW „Tęcza” kierowanej przez
Witolda Boruckiego „Babinicza” nie oznaczało
jednak kresu działalności „Roja”. Ten dzielny
dowódca nie tylko zdołał utrzymać się w swoim
macierzystym powiecie, ale rozszerzył swe
działania na teren sąsiednich powiatów.
Na przełomie 1949/1950 r. podjął próbę
odbudowania struktur „XVI” Okręgu NZW.
Zachowały się dokumenty, które sygnował jako
pełniący obowiązki komendanta okręgu. „Rój”
zachował dla siebie bezpośrednią komendę nad
organizacją terenową w pow. Ciechanów i
prawdopodobnie Pułtusk, zaś powiat Przasnysz
o kryptonimie „Praga”, przekazał pod
dowództwo chor. Stanisława Kakowskiego
„Kaźmierczuka”. Powołał też nowe struktury,
być może powiatowe, o kryptonimach „Puławy”
i „Błonie”, brak jest jednak bliższych danych o
ich lokalizacji i funkcjonowaniu. Można
oceniać, że „Rój” należał do najwybitniejszych,
najbardziej energicznych i zdeterminowanych
dowódców terenowych „XVI” Okręgu NZW,
posiadał zdolności organizacyjne i wybitne
cechy przywódcze. W listopadzie 1949 r. w
kierownictwie MBP oceniano, że oddział
„Roja”„ w okresie zaostrzającej się walki
klasowej [...] jest najliczniejszą i najgroźniejszą
bandą
na
terenie
województwa
[warszawskiego]”.
Swój oddział partyzancki, którego stan
liczebny wahał się wówczas w granicach 15–20
żołnierzy, „Rój” podzielił na trzy patrole,
dowodzone przez st. sierż. Ildefonsa
Żbikowskiego „Tygrysa”, st. sierż. Władysława
Grudzińskiego „Pilota”, chor. Stanisława
Kakowskiego
„Kaźmierczuka”.
Warto
przypomnieć także innych podkomendnych
„Roja”. W latach 1949–1951, jak ustalił dr
Krzysztof Kacprzak, w skład oddziału
wchodzili: kaprale Władysław Bukowski
„Zapora”, Kazimierz Chrzanowski „Wilk”, st.
Strona
1948 r. należy wymienić: rozbrojenie
Posterunku MO w Barańcach 3 listopada 1947
r. i Gąsocinie 16 marca 1948 r., zasadzki na UB
pod Gołyminem 22 listopada 1947 r. i pod
Nasielskiem 28 listopada 1947 r. oraz walkę z
grupą operacyjną KBW i UB pod Pniewem
Wielkim 12 lipca 1948 r. (w której po stronie
komu-nistów poległ m.in. szef PUBP w
Ciechanowie – por. Tadeusz Mazurowski).
Podczas akcji w Gąsocinie rozbito posterunek
MO, zniszczono agencję pocztową. Zdobyto
kilka sztuk broni długiej, rozstrzelano
aktywistów komunistycznych współpracujących
z bezpieką. Oddział „Roja” zlikwidował w tym
czasie kilkunastu szczególnie szkodliwych dla
społeczeństwa funkcjonariuszy UB, MO i
ORMO oraz ponad dwudziestu współpracowników władz bezpieczeństwa (agentów i
informatorów bezpieki), w starciach i
potyczkach stoczonych przez jego oddział
poległo
kilkunastu
żołnierzy
KBW
uczestniczących w operacjach pacyfikacyjnych
na Mazowszu.
Po rozbiciu w czerwcu 1948 r. Komendy
Okręgu „Orzeł” i schwytaniu przez bezpiekę
chor. Józefa Kozłowskiego „Lasa”, kadra
„powiatowa”
znów
wybrała
nowego
komendanta – chor. Witolda Boruckiego
„Dęba”, „Babinicza” (ongiś żołnierza AK w
Obwodzie Maków Mazowiecki). Kontakt
„Roja” z Komendą „XVI” Okręgu NZW,
występującą pod nowym kryptonimem –
„Tęcza” – uległ wówczas znacznemu
rozluźnieniu, jednak nadal sporządzał on
sprawozdania i raporty dla dowództwa, a także
utrzymywał bieżące kontakty z komendantami
sąsiednich powiatów – „Orzycem” i „Rogiem”.
Spośród ważniejszych akcji jego oddziału
należy wymienić walki stoczone pod Wyrębem
Karwackim 10 listopada 1948 r. i Szlasami
Żalnymi 28 grudnia 1948 r. W marcu 1949 r.
zdołał
zlikwidować
agenta
bezpieki
występującego pod kryptonimem „Janek”,
Odwet – Marzec 2016
6
marszałka Józefa Piłsudskiego, bywał służbowo
w Belwederze. Po demobilizacji gospodarował
na własnym zagonie. Konspiracyjną działalność
niepodległościową prowadził od 1940 r. –
charakterystyczne, iż mimo członkostwa w
Stronnictwie Narodowym należał do ZWZ-AK,
a nie do NSZ. W AK dowodził placówką
konspiracyjną na terenie gminy Chojnowo. Od
1944 r. ukrywał się przed aresztowaniem. Po
„wyzwoleniu”
kontynuował
działalność
niepodległościową w ramach Obwodu ROAK
Przasnysz krypt. „Las”. W końcu 1946 r., po
rozbiciu mazowieckiego ROAK przez bezpiekę,
przeszedł do „XVI” Okręgu NZW. Po rozbiciu
Komendy „XVI” Okręgu NZW w lecie 1949 r.
działał w strukturach podlegających „Rojowi”,
który mianował go komendantem Powiatu
„Praga” (Przasnysz) i zarazem dowódcą kilkuosobowego
patrolu
partyzanckiego,
wchodzącego w
skład
jego
oddziału.
W
grudniu 1949 r.
zdekonspirowany
i
zagrożony
aresztowaniem
przeszedł na stałe
do partyzantki. W
latach 1949–1951
uczestniczył
w
licznych akcjach
dywersyjnych
przeprowadzonyc
h przez oddział
„Roja”, m.in. 19
października 1949 r. w opanowaniu osady
Czernice Borowe i rozbiciu tamtejszego
posterunku MO. Dowodzony przez niego patrol
i struktury konspiracyjne rozpracowywane były
w odrębnym rozpracowaniu agenturalnym o
kryptonimie „Rozbitki”. Objęło ono 31 osób z
grona jego rodziny i krewnych. Kakowski
Strona
strz. Bronisław Gniazdowski „Mazur”, st. strzel.
Piotr Grzybowski „Jastrząb”, Bronisław
Kaczmarczyk „Kogut”, plut. Lucjan Krepski
„Rekin”,
Edmund
Milewski
„Olgierd”,
Wincenty Morawski „Rota”, kpr. Henryk
Niedziałkowski „Huragan”, kpr. Józef Niski
„Brzoza”, Bronisław Olewnicki „Zając”, Alfred
Olszewski „Niedźwiedź”, Tadeusz Sowiński
„Sokół”, st. strz. Czesław Wilski „Zryw”, st.
strz. Hieronim Żbikowski „Twardowski”. W
skład patrolu „Kaźmierczuka” wchodzili:
Kazimierz Kakowski „Henryk” (syn dowódcy
patrolu), Włodzimierz Miączyński „Szary”,
Lech
Ślesicki
„Łuska”,
„Skowronek”,
Mieczysław Kamiński „Biały”, Rajmund
Chmieliński, Tadeusz Olkowski „Koniczynka”,
Hieronim Piłkowski „Lis” i Witold Smoliński
„Struk”.
Wieloletnie
trwanie oddziału i odnoszone
przezeń
sukcesy były także
zasługą najbliższych współpracowników
komendanta
„Roja”
–
dowódców
patroli w jego
oddziale.
Stanisław
Kakowski
„Kaźmierczuk”
(rocznik 1889)
pochodził
z
mazowieckiej
szlachty
zaściankowej.
Uczestniczył
w
rozbrajaniu Niemców w 1918 r., a w latach
1919–1921 służył w Wojsku Polskim, m.in. w
łączności przy Sztabie Generalnym oraz w tzw.
oddziałach „defensywnych”, wypełniających
zadania specjalne podczas odwrotu armii
polskiej. Podczas służby osobiście poznał
Odwet – Marzec 2016
7
m.in. „Iluż kolegów świąt nie doczekało/ z
którymi razem komunistów biłem/ Nas starych
partyzantów mało pozostało/ Nie wiem
dlaczego Ty mnie Boże chowasz?/ .../ Tak sobie
często marzę, koledzy przyjdę i ja do Was/
Więc czekajcie na mnie/ Wstawcie się do Boga,
to spotkamy się w niebie/”.
Ildefons Żbikowski „Tygrys” (rocznik 1925)
pochodził ze wsi Bartołdy (pow. Ciechanów),
gdzie jego rodzice mieli 12-hektarowe
gospodarstwo. W okresie okupacji niemieckiej
należał do NSZ. W 1945 r. służył w oddziałach
partyzanckich dowodzonych przez por. Romana
Dziemieszkiewicza „Adama”, „Pogodę” i
Czesława Czaplickiego „Rysia”, uczestnicząc w
wielu akcjach, m.in. na placówkę UBP w
Krasnosielcu. Po zdemobilizowaniu oddziału
„Rysia” w sierpniu 1945 r. podjął próbę
powrotu do cywilnego życia i rozpoczął naukę
w gimnazjum mechanicznym w Iłowie, pow.
Działdowo, utrzymując jednak kontakty z
NZW. W lecie 1947 r., podczas pobytu na
wakacjach u rodziców, nawiązał kontakt z
oddziałem Mieczysława Dziemieszkiewicza
„Roja”, do którego wstąpił we wrześniu 1947 r.
Początkowo służył jako zbrojmistrz grupy. W
raporcie do Komendy Okręgu z 28 kwietnia
1948 r. „Rój” udzielił mu pochwały „za
dzielność i poświęcenie w pracy konspiracyjnej,
jak i w oddziale”. Był kilkakrotnie
awansowany. W początkach 1948 r. „Rój”
powierzył mu funkcję dowódcy jednego z
patroli wchodzących w skład dowodzonego
przez siebie oddziału. W charakterystyce
Ildefonsa Żbikowskiego sporządzonej w PUBP
w Ciechanowie stwierdzono, że „jest on
zupełnie otumaniony przez swe dowództwo i
wiernie wykonuje swe obowiązki jako bandyta
[sic! – partyzant], jest odważny i tajemniczy”.
Uczestniczył w większości akcji bojowych
przeprowadzonych przez oddział „Roja”. W
walce stoczonej 12 lipca 1948 r. pod Pniewem
Wielkim stracił wprawdzie 2 poległych, ale
zadał UBP i KBW znaczne straty (wśród
Strona
cieszył się dużym autorytetem wśród ludności
powiatu przasnyskiego, co zważywszy jego
patriotyczną i konsekwentnie antykomunistyczną postawę, musiało wielce drażnić lokalne
władze. Jeszcze zanim został zdekonspirowany
przez
UB jako uczestnik organizacji
niepodległościowej, za oporną postawę wobec
kolektywizacji poddano go represjom. W
sporządzonej w PUBP w Przasnyszu
charakterystyce stwierdzono, że „w związku z
tym, że ww. był wrogiem oficjalnym [i]
występował
przeciwko
spółdz[ielniom]
produkcyjnym, nie chciał płacić podatków,
została zabrana mu ziemia”. W 1951 r. w
„lesie” towarzyszył mu syn Kazimierz (rocznik
1927, nauczyciel z Zawad). Pełna determinacji
działalność konspiracyjna i partyzancka
Stanisława Kakowskiego nie była wynikiem
przypadkowego splotu okoliczności, lecz
świadomych, przemyślanych decyzji (w swych
notatkach zapisał m.in., „że wolności za darmo
nikt nikomu nie da”).
Władysław Grudziński „Pilot” (rocznik
1927) należał do pokolenia synów chor.
„Kaźmierczuka”. Pochodził z rodziny rolniczej,
zamieszkałej w Ruszkowie (gm. Gołymin, pow.
Ciechanów). Naukę przerwaną przez wojnę
podjął ponownie w 1945 r. Jego pseudonim
wiązał się z młodzieńczymi pasjami – już jako
gimnazjalista ukończył dwumiesięczny kurs
szybowcowy w Pińczowie. Zetknięcie się w
szkole z systemem brutalnej indoktrynacji
politycznej skłoniło go do podjęcia decyzji o
wstąpieniu do partyzantki. Nawiązał kontakt z
oddziałem „Roja”, do którego wstąpił we
wrześniu 1947 r. Początkowo służył jako
szeregowy żołnierz. Za dzielną postawę był
kilkakrotnie awansowany, powierzono mu też
dowództwo jednego z patroli. Uczestniczył w
większości akcji bojowych oddziału „Roja”
wykonanych w latach 1948–1951. W „lesie”
prowadził dziennik i napisał wiele wierszy,
nacechowanych prostą religijnością i kultem
Matki Boskiej. W Wielką Sobotę 1950 r. zapisał
Odwet – Marzec 2016
8
PUBP. Akcja ta, niestety – nie udała się.
Samochód z komunistycznym dygnitarzem
przejechał kilkanaście minut wcześniej, zanim
partyzanci zajęli stanowiska na szosie
warszawskiej, w miejscu wskazanym przez
terenowych współpracowników. Wykonał też
na tych terenach szereg akcji zaopatrzeniowych,
zdobywając w spółdzielniach i instytucjach
państwowych środki potrzebne do codziennego
funkcjonowania grupy (m.in. w Lubinach k.
Kołbieli i w Pustelniku).
Należy
odnotować,
że
Mieczysław
Dziemieszkiewicz podjął próbę koordynacji
rozproszonych inicjatyw niepodległościowych,
usiłując nawiązać kontakt z innymi dowódcami
partyzanckimi utrzymującymi się jeszcze w
polu
i
kontynuującymi
działalność
organizacyjną – Hieronimem Rogowskim
„Rogiem” w powiatach ostrołęckim i
kolneńskim,
Wacławem
Grabowskim
„Puszczykiem” w powiatach mławskim i
działdowskim (skierował do tej grupy, w celu
jej wzmocnienia, dwóch swoich żołnierzy) oraz
Janem Kmiołkiem „Wirem” w powiatach
ostrowskim i pułtuskim. Nie udało mu się
jednak sformowanie nowego, jednolitego
centrum dowódczego, obejmującego wszystkie
wymienione grupy i oddziały. Jednak już sam
fakt nawiązania i utrzymywania kontaktów
pomiędzy nimi wydaje się poważnym
osiągnięciem organizacyjnym.
W maju 1950 r., występując jako komendant
okręgu, tak zwracał się do żołnierzy NZW:
„Koledzy! Pomimo że straszny wróg wszelkimi
metodami stara się nas zniszczyć, my ufni w
moc Boską idziemy zawsze naprzód i z każdym
krokiem zbliżamy się do chwili zwycięstwa. [...]
Koledzy, nie zrażajmy się nawet tym, gdy giną
nasi koledzy. Bracia, to są ofiary, po których
zbliżamy się do zwycięstwa. Do celu, do
którego dążymy, nic nas nie może
powstrzymać. My, Narodowcy, idziemy
testamentem gen. Sikorskiego i kontynuować go
będziemy aż do końca wojny, aż do zwycięstwa.
Strona
zabitych był szef PUBP w Ciechanowie por.
Tadeusz Mazurowski). Już po śmierci Ildefonsa
Żbikowskiego, jego czteroosobowa rodzina
(rodzice i dwoje rodzeństwa) poddana została
przez władze bezprawnym represjom – na mocy
uchwały GRN z 26 września 1950 r. wysiedlono
ją z miejsca zamieszkania w Bartołdach, a jej
gospodarstwo zagarnęło państwo.
Wszyscy trzej wymienieni dowódcy patroli
oddziału „Roja” polegli w walkach z UB i
KBW w latach 1950–1951.
Z początkiem 1950 r., chcąc odciążyć powiat
ciechanowski poddawany stale terrorystycznym
operacjom UBP wymierzonym w ludność
cywilną,
„Rój”
rozszerzył
działalność
organizacyjną na teren powiatów Pułtusk i
Nowy Dwór Mazowiecki, z których uczynił w
tym okresie swoją podstawową bazę
operacyjną. Reaktywował jako swą siatkę wielu
„pozostających w uśpieniu” uczestników
dawnych struktur terenowych pułtuskiego NSZ.
Rozpracowanie
przeciwko
„Rojowi”,
prowadzone przez PUBP w Pułtusku pod
kryptonimem „PK-1” ustaliło 215 osób
tworzących siatkę „obsługującą” jego oddział na
terenie tego powiatu. Szef PUBP w Pułtusku
stwierdzał m.in.: „Banda «Roja» w 1948 r.
nawiązała kontakty z siatką organizacyjną
NZW, która to pozostała po likwidacji bandy
«Siekiery» i nie była przez nas aktywnie
rozpracowywana, co posłużyło do zbudowania
silnej siatki przez bandę «Roja», która śmiało
grasowała na terenie tut[ejszego] powiatu,
terroryzując i dokonując mordów na aktywnych
działaczach”.
Oddział „Roja” objął swymi działaniami
znaczny obszar województwa warszawskiego,
gdyż okresowo – wiosną i jesienią 1950 r.
przechodził także za Wisłę – na teren powiatów
Wołomin, Otwock, Mińsk Mazowiecki, a nawet
Garwolin. Warto wspomnieć, że na terenie pow.
garwolińskiego przygotował porwanie gen.
Piotra Jaroszewicza, z zamiarem wymienienia
go na więźniów aresztu ciechanowskiego
Odwet – Marzec 2016
9
kryje się komuna. Decyduj się więc drogi
bracie! Wybieraj pomiędzy złym i dobrym. Z
nami lub przeciw nam. Niech żyje Zachodni
Blok Chrześcijański!!! Wojna blisko, a z nią
koniec tyranii komunistycznej!”.
Można oceniać, że akcje przeprowadzane
przez „Roja” miały znaczny ciężar gatunkowy,
gdyż uświadamiały władzom komunistycznym,
iż pomimo rozbicia Komendy „XVI” Okręgu
NZW – walka się jeszcze nie skończyła. „Rój”
dążył do tego, by wystąpienia jego oddziału
miały też charakter propagandowy. Tak było
m.in. 19 października 1949 r., gdy opanował
osadę Czernice Borowe (pow. Przasnysz) i
rozbił
posterunek
MO
(4
zabitych
funkcjonariuszy), 6 listopada 1949 r., gdy
zatrzymał pociąg na stacji Gołotczyzna (pow.
Ciechanów) i zlikwidował funkcjonariusza UBP
i politruka „ludowego” WP, przeprowadzając
jednocześnie wystąpienie propagandowe wobec
pasażerów i ludności, czy 28 sierpnia 1950 r.,
gdy na stacji w Pomiechówku zatrzymał pociąg,
zlikwidował czterech funkcjonariuszy MO i
SOK, urządzając po zakończeniu akcji wiec dla
pasażerów i ludności. Można oceniać, że to
ostatnie wystąpienie, mające miejsce tuż pod
Warszawą, było dla władz komunistycznych
prawdziwym wstrząsem. Duże wrażenie,
zarówno na władzach, jak i na ludności,
wywarło wkroczenie 18 lutego 1950 r. patrolu
partyzanckiego dowodzonego przez „Roja” do
osady Winnica (pow. Pułtusk), gdzie
zlikwidowano komendanta ORMO i dokonano
rekwizycji w urzędzie gminnym, oraz wejście
patrolu „Pilota” 27 kwietnia 1950 r. do osady
Pokrzywnica (gm. Gzowo, pow. Pułtusk), gdzie
doszło do kolejnej potyczki z milicją. Spośród
innych akcji „Roja” można wymienić np. udany
wypad na bank w Nasielsku 15 stycznia 1951 r.,
zakończony pomyślną potyczką z pościgiem we
wsi Toruń (pow. Nowy Dwór Mazowiecki), a
także wiele likwidacji funkcjonariuszy UB i
MO, poborców podatków, agentów UB i
szkodliwych dla miejscowego społeczeństwa
Strona
Koledzy, każdy z Was musi być dobrym
żołnierzem, dowódcą i kolegą, bo gdy przyjdzie
chwila, że zginie Wasz dowódca, nie hamujcie
pracy, a szerzcie Narodową Organizację jako
Apostołowie, głosząc słowo Boże wśród pogan.
A więc do czynu Bracia Koledzy. Życzę Wam
pomyślnej pracy, z Bogiem”.
Z kolei w sierpniu 1950 r. tak pisał w
proklamacji skierowanej do ludności cywilnej
Mazowsza, wyjaśniając jej cele walki
prowadzonej
przez
ostatnich
niepodległościowych
partyzantów:
Bracia
Polacy!!! Spośród wszystkich narodów świata
my Polacy winniśmy umieć najlepiej ocenić
znaczenie i wartość słowa wolność. Dzieje
przeszłości i naszego narodu dowodzą, jak dużo
i ciężko o wolność tę walczyli nasi przodkowie.
Jak bohatersko ginęli powstańcy z różnych
okresów czasu. Z ich to właśnie krwi w 1918 r.
wyrasta i rozkwita nam kwiat wolności, po
której już dwadzieścia niespełna lat sięga dwóch
drapieżców, odwiecznych gnębicieli Narodu
Polskiego. Pamiętamy dokładnie rok 1939.
Ogrom
krzywd,
który
dziś
przybrał
niespodziewane rozmiary, zmusza nas do
samoobrony. Stawia nas w szeregach państw
bloku zachodniego. Dyktuje nam hasła
związane ściśle z przyszłością Narodu naszego.
Polacy, musimy wytrwać aż do końca. Bracia,
nie wolno nam spocząć ani na chwilę. Wszyscy
na front do walki z komuną w Polsce. Polacy i
Polki, jednoczmy się, żyjmy w zgodzie, nie
zdradzajmy tajemnic, które tak często decydują
o naszym spokoju, o naszej wolności. Pamiętaj,
bluźniercy zginą. Cóż wówczas będzie z tobą, o
ile dziś im służysz? Zwróć bracie oczy swe na
zachód
na
wielki
front
Bloku
Chrześcijańskiego.
Pamiętaj! Armia Podziemna żyje i walczy o
wolność Narodu Polskiego i walczyć będzie aż
do zwycięstwa. Armia Podziemna zwalcza
wszystkie organizacje w obecnej Polsce.
Zwalcza handel zrzeszeniowy i demokratyczny
[sic! – komunistyczny], gdyż za tym wszystkim
Odwet – Marzec 2016
10
odniosła jednak sukcesów i sama została
skrytobójczo zlikwidowana przez bezpiekę w
lipcu 1950 r. Kolejną grupę złożoną z trzech
agentów,
monitorowanych
przez
kilku
funkcjonariuszy UBP, wprowadzono do akcji
jesienią 1950 r. W tym samym czasie grupę
„mieszaną” w składzie dwóch funkcjonariuszy
UBP i agent – były żołnierz NSZ – wprowadził
do akcji PUBP w Ciechanowie.
Do rozpracowania „Roja” i jego oddziału
użyto bardzo licznej agentury – łącznie przez
główne rozpracowanie przewinęło się 324
agentów i informatorów, z których w trakcie
pracy wyeliminowano z różnych względów 86,
pozostawiając „w służbie” 238. Znaczną część
spośród nich stanowili ludzie zmuszeni do
współpracy groźbą represji wobec siebie lub
swoich rodzin. Ewentualna odmowa oznaczała
wyrok WSR: wieloletnie więzienie, konfiskatę
całego mienia i w efekcie ruinę życia całej
rodziny. Pracowali dla komunistów niechętnie i
na ogół nie składali istotnych donosów, z ich
charakterystyk wynika też, że niektórzy wręcz
uchylali się od „współpracy”. Niestety – byli i
tacy, którzy w swych donosach dali UB cenny
materiał. W efekcie można powiedzieć, że mają
krew na rękach – bowiem w wyniku ich
donosów polegli żołnierze podziemia, a
dziesiątki,
nawet
setki
mieszkańców
mazowieckich wiosek zostało aresztowanych i
postawionych przed komunistycznymi sądami.
Komuniści, bezradni wobec partyzantki
„Roja” w otwartych starciach i wielkich
obławach, sukcesy odnosili właśnie dzięki tzw.
pracy operacyjnej, tj. donosom agentów. 25
lutego 1950 r. grupa operacyjna UB i KBW
osaczyła patrol „Tygrysa” kwaterujący w
gospodarstwie państwa Kołakowskich we wsi
Osyski (gm. Bartołdy, pow. Ciechanów).
Doszło do niezwykle zaciętej walki w
płonących zabudowaniach, gdyż gospodarstwo
Kołakowskich
zostało
podpalone
przez
żołnierzy KBW. Jeden z charakterystycznych
epizodów tego starcia opisany został w raporcie
Strona
aktywistów komunistycznych. O tym, jakie
przerażenie „Rój” budził wśród przedstawicieli
komunistycznego aparatu władzy świadczy
epizod mający miejsce podczas wspomnianej
potyczki we wsi Toruń w styczniu 1951 r. Otóż,
gdy „Rój” i towarzyszący mu partyzant ruszyli
na tyralierę obławy, prowadząc ogień z
automatów, funkcjonariusze UB i MO zalegli,
chowając się po rowach i zakamarkach wioski
(później tłumaczyli się zacięciami broni lub
wyczerpaniem amunicji).
Na oddział „Roja” i związane z nimi
struktury terenowe bezpieka założyła wiele
rozpracowań:
„centralne”
rozpracowanie
obiektowe o kryptonimie „Zbiry” – założone 24
listopada 1949 r. na oddział partyzancki oraz
rozpracowania we wszystkich PUBP, na
których terenie „Rój” działał – Ciechanów,
Maków Mazowiecki, Przasnysz, Ostrołęka,
Pułtusk, Nowy Dwór Mazowiecki, Sierpc,
Płońsk. W 1950 r. utworzono specjalną grupę
operacyjną z siedzibą w Pułtusku, kierowaną
przez por. Ryszarda Tabaczyńskiego z
Wydziału III WUBP w Warszawie, której
zadaniem
było
koordynowanie
działań
poszczególnych
PUBP
prowadzonych
przeciwko „Rojowi” i jego pododdziałom. Po
pojawieniu się „Roja” na wschodnim brzegu
Wisły rozpracowanie założono też w PUBP
Garwolin, Radzymin, Wołomin i Mińsk
Mazowiecki. Na rzecz grupy operacyjnej z
Pułtuska pracowały „po linii «Roja»” PUBP w
Ostrowi
Mazowieckiej,
Sochaczewie,
Włochach, Mławie, a nawet Grójcu i Węgrowie.
Do likwidacji „Roja” użyto grupy
agenturalnej o kryptonimie „V Kolumna”,
złożonej z członków podziemia – agentów
WUBP, denuncjujących lub mordujących na
zlecenie resortu dawnych towarzyszy broni.
Grupa ta, mająca na swym koncie
zamordowanie
komendanta
„Babinicza”,
dowódców oddziałów „Szarego”, „Chrobrego” i
„Jarzyny” oraz „wystawienie” bezpiece
oddziału „Mrówki” – w walce z „Rojem” nie
Odwet – Marzec 2016
11
informacji dostarczonych przez agenturę grupa
operacyjna KBW i UB zlokalizowała go 23
czerwca 1950 r. i zlikwidowała w Popowie
Borowym (pow. Pułtusk). W obławie
uczestniczyło blisko 2 tysiące żołnierzy KBW,
wspieranych przez samoloty koordynujące
ruchy pododdziałów. Partyzanci podjęli próbę
wycofania się – „Pilot” osłaniał ich ogniem
broni maszynowej, dopóki nie został ranny.
Okrążeni – spalili swe dokumenty i bronili się
do wyczerpania amunicji. Wiedząc, że znajdują
się
w
sytuacji
bez
wyjścia
–
najprawdopodobniej popełnili samobójstwo –
wszyscy mieli rany postrzałowe na skroniach.
Wraz z Władysławem Grudzińskim „Pilotem”
polegli: Kazimierz Chrzanowski „Wilk”,
Czesław Wilski „Zryw” i Hieronim Żbikowski
„Gwiazda”.
„Rój” przetrwał kolejną zimę spędzoną w
niezwykle ciężkich, surowych warunkach,
nocując u zaprzyjaźnionych gospodarzy, choć
zdarzały się i noce pod gołym niebem na
mrozie. Kres jego żołnierskiej drogi powoli
jednak dobiegał końca. Bezpieka zyskała
bowiem w tym okresie nowy atut, werbując
jako informatora jego narzeczoną – za cenę
zwolnienia
z
więzienia
aresztowanych
wcześniej rodziców. Tak szef PUBP w Pułtusku
opisał w jednym z dokumentów zaistniałą
sytuację: „[…] w czasie przeprowadzonego
śledztwa wchodzimy na kochankę bandyty
«Roja», którą wykorzystujemy operatywnie
[sic!] poprzez wciągnięcie jej do współpracy.
Wynik werbunku był pozytywny, tzn. iż w dniu
13 IV [19]51 r. na skutek zameldowania
złożonego przez tegoż agenta likwidujemy
«Roja» wraz z jednym członkiem, tj. bandytą
ps. «Mazur». Istotnie, okoliczność, iż «Rój»
miał pełne zaufanie do swej dziewczyny,
przesądziła o skuteczności działań informatorki.
Jeden
z
dokumentów
MBP
tak
charakteryzował osobę, która przyczyniła się do
wydania „Roja”: „Ag[entka] «Magda» jest to
osoba w wieku średnim, panna [...], jest dość
Strona
dowódcy grupy operacyjnej KBW: „Banda
ponownie otworzyła ogień, wydano rozkaz
podpalenia sterty, w międzyczasie jeden z
bandytów wybiegł z kryjówki do stodoły
drugim wejściem, o którym nie było wiadomo,
skąd zabił strz. Zientalaka, który zajmował
stanowisko za stodołą. Drugi bandyta w tym
czasie wszedł na strych stajni, obstrzeliwując
obstawę, pozostali bandyci prowadzili ogień w
kierunku podwórza. Zapalone zabudowanie
poczęło się walić, zmuszając bandytów do
ucieczki na podwórze, gdzie jeden z bandytów
krzyknął: «My giniemy za Polskę Narodową, a
wy za co komuniści?» Na to st. strz. Ratajczak
odpowiedział: «Wy giniecie za Polskę
kapitalistyczną, a my walczymy za Polskę
Robotniczo-Chłopską, za Polskę Ludową», po
czym bandyci [...] zostali zabici”. Cokolwiek by
nie rzec, dziś możemy jednoznacznie ocenić, iż
chłopscy partyzanci „Roja” ginęli za wolną,
niepodległą Polskę. Za co lub w imię czego
ginęli komuniści i ludzie pozostający w ich
służbie?
Niezależnie
od
złożonych,
indywidualnych motywacji – odpowiedź musi
brzmieć – za dyktaturę PZPR!
W walce w Osyskach padł cały
czteroosobowy patrol „Tygrysa”. Prócz
dowódcy polegli: Józef Niski „Brzoza”, Henryk
Niedziałkowski „Huragan” i Władysław
Bukowski
„Zapora”.
Grupa
operacyjna
atakująca partyzantów straciła 2 zabitych i 3
ciężko rannych. Niestety, zemsta komunistów
dosięgła rodzinę Kołakowskich, u których
żołnierze „Roja” kwaterowali. Wszyscy zostali
aresztowani, a trzy osoby z tej rodziny –
zamordowane. Dwa miesiące później kara za
zdradę i śmierć partyzantów dosięgła
miejscowych
informatorów
bezpieki.
Podkomendni „Roja” zlikwidowali sołtysa tej
wioski – agenta UBP o pseudonimie „Znajomy”
oraz jego żonę.
Patrol „Pilota” także padł ofiarą „pracy
operacyjnej” bezpieki – czyli donosów tajnych
współpracowników
UB.
Na
podstawie
Odwet – Marzec 2016
12
bandyty. W czasie zbliżania się grupy do
rannego usłyszano z ich strony pistoletowy
strzał, dowódca baonu, licząc się ze stratami, na
linię obstawy wycofał grupę [...]”.
„Rój” i jego żołnierze budzili tak wielką obawę
wśród funkcjonariuszy resortu, że nawet ciężko
ranny partyzant wydawał się im nadal groźny.
Inaczej ostatnie chwile „Roja” opisał jeden z
mieszkańców wsi Szyszki, zatrzymany przez
KBW:
„W niebo wystrzeliła czerwona rakieta. I w
tej sekundzie zaczęło się piekło. Z wszelkiej
posiadanej broni żołnierze zaczęli strzelać do
zabudowań, w których przebywał «Rój».
Powstał taki huk, że wydawało się, że ziemia
drży i łamie się. Wówczas z oświetlonych
rakietami budynków wyszli dwaj mężczyźni.
Skierowali się w stronę pobliskiej drogi,
widocznie
zamierzali
podążyć
do
wspomnianego lasu. Jeden z nich szedł
wyprostowany nieco przodem, drugi w pewnej
odległości z tyłu – pewnie go ubezpieczał.
Pierwszy uszedł kilkadziesiąt kroków, drugi
jakby porażony piorunem – drgnął i upadł.
Wtedy główny dowódca obławy zza krzaka
tarniny krzyknął: «Podać po linii – przerwać
ogień – brać żywcem!». Żołnierze powtarzali
komendę: «Przerwać ogień, przerwać ogień...».
Po krótkiej chwili nastała głucha cisza. Od tej
nagłej ciszy aż szumiało w skroniach. Wszyscy
patrzyliśmy na przedpole. Drugi partyzant idący
z tyłu zachwiał się i zaczął ciągnąć jedną nogę.
Przewracał się, wstawał, próbował skakać na
drugiej, zdrowej nodze. Dowlókł się do
leżącego kolegi, chwycił jego pistolet i strzelił
sobie w skroń. To był ostatni strzał w czasie
obławy. W tej potwornej ciszy ten strzał
zabrzmiał jak trzask łamanej gałęzi. Któryś z
oficerów krzyknął: «Zdążył się dobić, s...syn!».
Ciała komendanta „Roja” i poległego wraz z
nim „Mazura” zostały zabrane przez UB i
zakopane w nieznanym dotychczas miejscu.
Gdy
przeglądamy
tomy
materiałów
wytworzonych przez bezpiekę podczas jej
Strona
inteligentna. [...] Zdaje sobie dokładnie sprawę
z czynów, które popełniła, utrzymując stały
kontakt z «Rojem», wiedząc co jej za to grozi,
obecnie za popełnione czyny zdecydowała się
oddać «Roja», mając ku temu szerokie
możliwości, ponieważ «Rój» darzy ją
kompletnym zaufaniem, co świadczy o tym, że
stawiał jej kilkakrotnie propozycję wyjścia za
mąż i wstąpienia do bandy, jak i częstego
przebywania u niej”.
Mieczysław
Dziemieszkiewicz
„Rój”,
zadenuncjowany przez wspomnianą agentkę,
poległ 13/14 kwietnia 1951 r. wraz ze swym
podkomendnym Bronisławem Gniazdowskim
„Mazurem” w walce z grupą operacyjną UB i
KBW w Szyszkach, gm. Kozłowo, pow.
Pułtusk. Przeciwko dwóm żołnierzom NZW
rzucono do akcji setki żołnierzy KBW i
funkcjonariuszy UB. Starzy mieszkańcy
Szyszek do dziś opowiadają o kilku liniach
tyralier „wojska” okrążających obszar operacji.
Nad rejonem objętym przez obławę krążyły
samoloty
wojskowe,
zrzucając
flary
oświetlające teren. Partyzanci, mimo zupełnie
beznadziejnej sytuacji, nie złożyli broni i podjęli
próbę wyrwania się z „kotła”. Nasycenie terenu
wokół ich kwatery wojskiem i UB było tak
silne, iż nie mieli najmniejszych szans.
Ostrzelani z broni maszynowej przez żołnierzy
KBW padli. „Rój” zginął na miejscu, „Mazur”
trafiony w nogę i pachwinę żył jeszcze.
Dowódca jednostki KBW uczestniczącej w
operacji tak opisał ostatnie chwile walki: „Na
rozkaz d[owód]cy baonu ogień [został]
przerwany, który trwał od trzech do czterech
minut. W dalszym ciągu teren oświetlono
rakietami w celu zorientowania się w sytuacji,
w tym czasie zauważono w odległości około 45
metrów ustawiony na nóżkach rkm i skierowany
lufą w kierunku obstawy oraz leżących obok
niego dwóch bandytów. Słysząc jęki, dowódca
batalionu kpt. Goraj zdecydował: wysłać grupę
w sile trzech ludzi + pies służbowy (ppor.
Śmiałowski) w celu ujęcia jeszcze jednego
Odwet – Marzec 2016
***
13
bolszewickiej – broniąc się w płonącej stodole –
ostatnią kulę przeznaczył dla siebie.
Zaplecze społeczne, jakie zbudował sobie
„Rój” na Mazowszu, pomimo jego śmierci i
masowych aresztowań, jeszcze długo stanowiło
poważny problem dla miejscowych władz
komunistycznych. W połowie marca 1952 r.
szef PUBP w Pułtusku raportował do naczelnika
Wydziału III WUBP w Warszawie: „Według
ostatnio uzyskanych materiałów niektórzy
meliniarze i członkowie siatki prowadzą nadal
wrogą działalność, gdzie uwydatnia się to
wyraźnie na terenie gm[iny] Gołębie we wsi
Dziarno, Kosiorowo i Słonczewo. Meliniarze ci
nie wywiązują się z akcji prowadzonych przez
rząd i partię, a nawet [ją] sabotują. […] Stąd
wynika, że niektórzy meliniarze i członkowie
siatki bandyckiej nie zaprzestali swojej wrogiej
działalności, a przejawiają ją nadal w różnych
formach. Element ten jest podatny na
zbudowanie nowej bandy”.
Zaskakujące, w osiem lat po zakończeniu
wojny, po okresie krwawego czerwonego
terroru i rozbiciu struktur niepodległościowych
– mieszkańcy Mazowsza, według oceny
przedstawicieli „ludowej władzy”, nadal byli
gotowi popierać i wręcz organizować
niepodległościową,
antykomunistyczną
partyzantkę! Nasuwa się tu bardzo prosta ocena
– to właśnie owo nastawienie zwykłych
mieszkańców mazowieckiej wsi tłumaczy
długotrwałość
oporu
przeciwko
obcej,
niechcianej władzy.
Po ustaniu dyktatury PZPR i odzyskaniu
przez Polskę niepodległości w 1989 r.,
staraniem
ludzi,
którzy
zachowali
o
komendancie „Roju” dobrą pamięć, na ścianie
kościoła w Szyszkach odsłonięta została tablica
pamiątkowa poświęcona jemu oraz innym
żołnierzom Polski Podziemnej, poległym w
walce z komunistycznym reżimem.
Strona
wieloletniej walki z „Rojem”, nasuwa się
skojarzenie, iż okazał się on jednym z
najlepszych, najwybitniejszych dowódców
antykomunistycznej
partyzantki
niepodległościowej
na
Mazowszu.
Był
człowiekiem o twardej, wyraźnej, ideowej
postawie. Charakteryzowała go wytrwałość i
konsekwencja. Wybornie sprawdzał się jako
dowódca oddziału operującego w polu, choć
równie umiejętnie budował sobie zaplecze
konspiracyjne. Cechy osobowe Mieczysława
Dziemieszkiewicza sprawiały, iż cieszył się
dużą popularnością wśród partyzantów i
patriotycznie nastawionej ludności Mazowsza.
Jeden z jego podkomendnych w poświęconym
mu wierszu w marcu 1948 r. napisał m.in.: „Kto
raz go widział, ten z pamięci/ już jego rysów nie
wymaże/ kto raz z nim walczył, ten pójdzie/
gdzie tylko on rozkaże/ [...]/ Potomność powie o
nim dobrze/ i sławy mu nie ujmie/ nie zginie
Jego dobre imię/ w innych nieprawych tłumie/
[...]”. Komuniści uczynili wiele, by zatrzeć nie
tylko dobrą pamięć o komendancie „Roju”, ale
w ogóle jakąkolwiek pamięć o nim i jego
żołnierzach. Był on jednym z najzacieklej i
najbrutalniej atakowanych przez propagandę
komunistyczną dowódców podziemia.
Poległ „Rój” – ale ostatni jego żołnierze
nadal trwali na placu boju. Nadal funkcjonowała
zbudowana przez niego organizacja terenowa i
„chodzili” jego podkomendni. Dopiero 14
października 1951 r. bezpieka dzięki donosowi
zdrajcy – agenta UB, zlokalizowała ostatni
patrol oddziału „Roja”, dowodzony przez
Stanisława Kakowskiego „Kaźmierczuka”.
Partyzanci zostali okrążeni we wsi Kadzielnia
(pow. Przasnysz) przez kilkusetosobową grupę
operacyjną KBW i UBP. Wynik walki był z
góry przesądzony – w czasie gwałtownej
wymiany ognia dwóch partyzantów padło
podczas
próby
przebicia,
zaś
sam
„Kaźmierczuk”, niezłomny uczestnik walk z
okresu odzyskiwania niepodległości i wojny
Jerzy Zalewski – autor filmu wpadł na
pomysł nakręcenia filmu w 2004 roku po
spotkaniu z Janem Białostockim, wnukiem
Ignacego Oziewicza, pierwszego komendanta
Narodowych Sił Zbrojnych. Białostocki w
hołdzie dziadkowi, w latach 1998-2003 zebrał
zrealizowane amatorsko świadectwa żołnierzy
NSZ i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego.
Powstał z tego niezwykły, około stu- godzinny
materiał, frapujący i bezcenny.
społeczeństwa w 1945 roku.
Postawa Roja wydaje się dzisiaj skrajna i
nieprzystawalna do rzeczywistości – w której na
co dzień żyjemy, ale im dłużej będziemy o niej
milczeli – tym bardziej będzie niezrozumiała. Z
drugiej strony postawa ta wydaje się
symboliczna w dzisiejszym świecie – kiedy
odbywa frontalna wojna o naszą przyszłość oraz
o naszą tożsamość.
Odwet – Marzec 2016
14
„Historia Roja” jest pierwszym w historii
polskiej kinematografii filmem poświęconym
Żołnierzom Narodowych Sił Zbrojnych. Z racji
ogromnych
wysiłków,
jakie
system
komunistyczny włożył w walkę z czcią i
pamięcią o żołnierzach NSZ – grupę tę przyjęło
się określać jako „Żołnierzy Wyklętych„.
Film opowiada historię Mieczysława
Dziemieszkiewicza – żołnierza Narodowych Sił
Zbrojnych i
Narodowego Zjednoczenia
Wojskowego, odznaczonym pośmiertnie w
2007 roku Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą
Orderu Odrodzenia Polski przez śp. Prezydenta
Lecha Kaczyńskiego, który projekt filmu
obdarzył jednym ze swoich ostatnich
patronatów.
Kilkuletnie obcowanie z zarejestrowanymi
przez Białostockiego postaciami, archiwami i
dokumentami dotyczącymi NSZ i NZW
zaowocowało powstaniem projektu serialu pt.
Żołnierze wyklęci oraz scenariuszem filmu
fabularnego pt. Historia Roja.
Film stanowi nie tylko hołd dla
zapomnianych żołnierzy – pełni także rolę
uzupełnienia
luki
w
świadomości
współczesnego Polaka o wiedzę o nieznanych
do dzisiaj zbrodniach dokonanych w
początkowym okresie istnienia PRL oraz o
postawie ludzi nie pogodzonych z faktem
przejęcia władzy w Polsce przez zbrodnicze,
narzucone z góry rządy. Dotychczas w
zastępstwie tej wiedzy karmieni naszą masową
wyobraźnię produkcjami w rodzaju Czterech
Pancernych i Klossa, nie dając możliwości
ukazania postaw i wartości przeważającej części
Strona
Film „Historia Roja”
Dziękujemy Wam za zaangażowanie!
Żołnierze Wyklęci!
Przez lata historia milczała
O prawdę się dopominała
Za bandytów Was uważano
Rodziny latami prześladowano
Bito, katowano, mordowano
Wyroki śmierci wykonywani
Ten, co katem przez lata był
W dobrobycie potem żył
Zwalczała czerwona zaraz
Na żywych pozostała skaza
Nigdy nie zginie po Was ślad
Choć tak chciał wróg – gad
Dziękujemy za walczącego ducha
Modlimy się za poległego druha
Za tych co wolności chcieli
Za tych co walce zginęli
Przeszliście drogi, lasy, pola
Trudna była Wyklętych dola
Maszerujecie w niebie jak cienie
Pozostało po Was wspomnienie
Pytam, dlaczego Was wyklęto?
Dlaczego za wrogów wzięto?
Prawda z kłamstwem wygrała
Choć wiele lat na to czekała
Nad mogiłami unosi się mgła
Pamięć w naszych sercach trwa
W anonimowych grobach śpicie
Co o dzisiejszej Polsce myślicie?
Wasz Duch wznosi się daleko
Orzeł Polski wzbija się wysoko
Wszystko co zniszczył wróg
Pomaga odbudować Dobry Bóg
Nad mogiłami unosi się mgła
W leszczyńskich sercach pamięć trwa
Dziś pomnik Wam poświęcony
Wyprostował czas pogwałcony
Strona
Autor: Bolesław Mencel,
1 marca.2014.
15
Pragniemy
oddać
sprawiedliwość
zapomnianym obrońcom Boga, Honoru i
Ojczyzny,
ale
także
zrozumiałym,
współczesnym językiem rozmawiać z młodym
widzem. Stąd uwspółcześniony język bohaterów
filmu, użycie dzisiejszych, dobrze znanych
formuł (np. „Tu jest Polska”), czy msza po
polsku w przedsoborowym kościele.
Zasadniczym pytaniem, na które będą sobie
odpowiadać widzowie to pytanie „czy warto
bronić przegranych spraw” – zważywszy, że
skoro się ich broni, może nie są one do końca
przegrane…
Problemy z ukończeniem i rozpowszechnieniem filmu.
Dotychczasowi sponsorzy z Telewizją
Polską na czele wycofali się z części swoich
własnych decyzji o udzieleniu finansowania dla
„Historii Roja”– w ten sposób załamał się
ustanowiony jesienią 2009 roku – wynoszący 10
milionów złotych budżet filmu. Dotychczasowi
sponsorzy postanowili nie tylko zawiesić
należne na rzecz filmu wpłaty – ale także
zażądali zwrotu części pieniędzy włożonych już
w realizację „Historii Roja”.
Odwet – Marzec 2016
Zanim wybuchła wojna
Stanisław Sojczyński urodził się 30 marca
1910 r. w Rzejowicach w powiecie
radomszczańskim. Pochodził z chłopskiej
rodziny. Był jednym z sześciorga dzieci
Michała i Antoniny ze Śliwkowskich. W
Rzejowicach ukończył szkołę powszechną. W
wieku 18 lat zaczął naukę w Państwowym
Seminarium Nauczycielskim im. Tadeusza
Kościuszki
w
Częstochowie.
Rodzice
zdecydowali się posłać właśnie jego do szkoły,
bo był najzdolniejszy spośród rodzeństwa, a na
kształcenie pozostałych dzieci nie było
pieniędzy. Szkołę ukończył w 1932 r. i
rozpoczął służbę wojskową. W 27. pp w
Częstochowie
odbył
Dywizyjny
Kurs
Podchorążych Rezerwy Piechoty. Od 1 stycznia
1936 r. - podporucznik rezerwy. Od 1934 r.
pracował jako nauczyciel w szkole powszechnej
w Borze Zajacińskim koło Częstochowy. Uczył
języka polskiego. Działał wówczas w Związku
Nauczycielstwa
Polskiego
i
Związku
Strzeleckim. W 1932 r. zawarł związek
małżeński z Leokadią Kubik.
"Jędrusiowa dola"
Wybuch wojny przerwał pracę Stanisława
Sojczyńskiego w szkole. Jako podporucznik WP
trafił do punktu mobilizacyjnego w Łodzi,
później walczył w okolicach Hrubieszowa w
grupie "Kowel" dowodzonej przez płk. dypl.
Leona Koca. Po niepowodzeniach w walkach
koło Janowa Lubelskiego został rozbrojony
przez żołnierzy sowieckich. Uniknął jednak
niewoli i w końcu września próbował przedrzeć
Odwet – Marzec 2016
16
"Do
Polski
Wolnej,
Suwerennej,
Sprawiedliwej i Demokratycznej prowadzi
droga przez walkę ze znikczemnieniem,
zakłamaniem i zdradą."
Z rozkazu nr 2 "Warszyca" do żołnierzy
Konspiracyjnego Wojska Polskiego z 8 stycznia
1946 r.
się do Warszawy by wziąć udział w jej obronie.
Nie udało się i 4 października zdjął mundur.
Postanowił wrócić w rodzinne strony - do
Rzejowic, gdzie szybko włączył się do pracy
konspiracyjnej. Jesienią 1939 r. został
zaprzysiężony przez swojego nauczyciela
Aleksandra Stasińskiego "Kruka" na żołnierza
Służby Zwycięstwu Polski pod pseudonimem
"Wojnar" (później używał pseudonimów
"Zbigniew" i "Warszyc").
Z dużą energią przystąpił do organizowania
Podobwodu Rzejowice Służby Zwycięstwu
Polski-Związku Walki Zbrojnej, który wkrótce
stał się jednym z najlepiej zorganizowanych
rejonów konspiracyjnych.
Talenty
konspiracyjne
"Zbigniewa"
dostrzegli jego przełożeni: jeszcze w 1939 r.
został komendantem Podobwodu Rzejowice, a
od października 1942 r. pełnił także funkcję
zastępcy komendanta Obwodu Radomsko AK,
był równocześnie szefem Kierownictwa
Dywersji w Obwodzie. Z powodu aktywnej
działalności partyzanckiej Niemcy zaczęli
określać Radomsko mianem Banditenstadt
(bandyckie miasto). W 1943 r. dwie akcje
przeprowadzone
przez
żołnierzy
por.
Sojczyńskiego odbiły się głośnym echem w
całej okupowanej Polsce.
W maju 1943 r. gestapowcy i żandarmi
dokonali publicznej egzekucji we wsi Dmenin.
Powieszono 11 osób (w tym 12-letniego
chłopca). W odwecie został wydany wyrok
śmierci na szefa Gestapo w Radomsku Willi
Wagnera i jego zastępcę Johana Bergera. Wyrok
wykonali:
Bronisław
Skóra-Skoczyński
"Robotnik" i Zygmunt Czerwiński "Staw". 3
sierpnia 1943 r. Niemcy przeprowadzili
pacyfikację Rzejowic - rodzinnej wsi Stanisława
Sojczyńskiego. Zabito kilku mieszkańców,
aresztowano i wywieziono do Radomska wielu
członków podziemia. "Zbigniew" uzyskał zgodę
komendanta obwodu mjr. Polkowskiego
"Korsaka" na przeprowadzenie akcji uwolnienia
więźniów. Koncentracja wyznaczonych do akcji
Strona
kpt. Stanisław Sojczyński "Warszyc"
Odwet – Marzec 2016
17
Rozkaz dzienny nr 2
Żołnierze!
Nie ma zapewne ani jednego wśród Was,
który by nie pamiętał, że dzień 15 sierpnia jest
naszym świętem i jest 24-ą rocznicą wielkiego
zwycięstwa odniesionego przez oręż polski u
bram Warszawy. Święto to obchodziliśmy co
roku bardzo uroczyście w naszych pułkach.
Co roku Naród Polski skupiał myśli około
tak doniosłej wagi history-cznego faktu,
zastanawiał się nad warunkami, które
umożliwiały Armii Polskiej osiągnięcie
rzadkiego w dziejach triumfu, co roku
przywoływał wizje "Cudu Wisły" i co roku
oddawał hołd swojemu żołnierzowi. Bo oto
wszyscy rozumiemy, że w owych krytycznych i
Strona
oddziałów nastąpiła w lasach koło Włynic. W
nocy z 7 na 8 sierpnia 1943 r. stuosobowy
oddział dowodzony przez por. Sojczyńskiego
zaatakował więzienie w Radomsku.
W wyniku przeprowadzonej bez strat akcji
uwolniono ponad 40 Polaków i 11 Żydów. Po
tej akcji por. Sojczyński utworzył pierwszy w
Obwodzie Radomsko oddział partyzancki,
którym dowodził do listopada 1943 r. Po nim
dowództwo oddziału, noszącego od wiosny
1944 r. kryptonim "Grunwald", objął por.
Florian Budniak "Andrzej".
1 sierpnia 1944 r. wybuchło powstanie
warszawskie. 15 sierpnia 1944 r. gen. Tadeusz
Komorowski "Bór" nakazał skierowanie
wszystkich uzbrojonych oddziałów na pomoc
walczącej stolicy. Komenda Obwodu
Radomsko-Kieleckiego
Armii
Krajowej wydała rozkaz koncentracji
oddziałów. Nosiła ona kryptonim
"Zemsta". W jej ramach batalion
"Ryś" w sile: 14 oficerów, 14
podchorążych, 47 podoficerów i 215
szeregowych
dotarł
w
rejon
koncentracji w lasach przysuskich.
23 sierpnia 1944 r. Komendant
Obwodu Radomsko-Kieleckiego AK
płk
Jan
Zientarski
"Ein",
"Mieczysław",
wobec
odmowy
uzupełnienia broni i amunicji ze
zrzutów oraz trudności z dotarciem
do Warszawy, podjął decyzję o
przerwaniu marszu na pomoc
powstańcom i zarządził przystąpienie
do wykonywania akcji "Burza" na
obszarze Obwodu.
W czasie akcji "Burza" żołnierze 27.
i 74. pp, w tym batalionu por.
Sojczyńskiego,
na
obszarze
Inspektoratu Częstochowskiego AK
stoczyli z Niemcami wiele potyczek,
wykonali
także
akcje
zaopatrzeniowe.
Odwet – Marzec 2016
18
D-ca baonu
/-/ Warszyc, por.
Otrzymują:
D-cy komp. i D-cy oddziałów koncentrujących
się;
odczytać przed frontem oddziałów.
(Rozkaz dowódcy I batalionu 27 pp AK por.
Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca" do
żołnierzy)
"Steny znowu mają głos"
Moje credo:
1) dopóki istnieje choćby najmniejsza
nadzieja i możliwość wykazania Rosji, że jej
polityka jest podła, świńska i zaborcza, oraz
walki z jej imperializmem i odebrania
zagrabionych przez nią wschodnich połaci
Polski, dopóty w walce tej trwać jest naszym
obowiązkiem - nawet za cenę wielkich ofiar,
2) AK i jej sympatycy to ok. 60%
społeczeństwa polskiego: kto jest wrogiem
naszym - jest wrogiem Polski.
(Z listu kpt. Sojczyńskiego do NN z 2 marca
1945 r.)
Początek 1945 r. przyniósł diametralną
zmianę sytuacji politycznej w kraju. Ziemia
Łódzka została wyzwolona spod okupacji
niemieckiej w wyniku zimowej ofensywy Armii
Czerwonej.
Polityka władz sowieckich i niepowodzenie
akcji "Burza" postawiło żołnierzy Armii
Krajowej w trudnej sytuacji. Na wyzwalanych
spod okupacji niemieckiej terenach NKWD i
polskie siły bezpieczeństwa prowadziły akcję
"oczyszczania", która przede wszystkim
dotknęła żołnierzy AK i osoby związane ze
strukturami cywilnymi Polskiego Państwa
Podziemnego.
Szykany, aresztowania, skrytobójcze mordy,
wywózki
na
wschód...
Tak
władze
komunistyczne traktowały byłych żołnierzy
Armii
Krajowej.
Mimo
zapewnień
propagandowych nie dawano im możliwości
powrotu do normalnego życia. Wielu
ujawniających się akowców wracało do
konspiracji. Wielu nie próbowało nawet
wychodzić z ukrycia zdając sobie sprawę, jaki
czekał ich los.
Kapitan Stanisław Sojczyński "Warszyc",
sam poszukiwany przez komunistyczny aparat
bezpieczeństwa, poczuł się odpowiedzialny za
losy swoich byłych podwładnych. Jego decyzja
o powrocie do konspiracji była podyktowana
także przeświadczeniem, że rząd utworzony
przez PPR nie reprezentuje interesów Polski,
lecz jest narzędziem w rękach Stalina,
zmierzającego do jej podboju.
Wiosną 1945 r. "Warszyc" zaczął ponownie
zbierać swoich dawnych żołnierzy, nawiązał
także kontakty z innymi oddziałami zbrojnymi,
stawiającymi opór komunistom. Nie wykluczał
jednocześnie
możliwości
dojścia
do
porozumienia z władzami, ale stawiał im
konkretne warunki, których wypełnienie miało
być sprawdzianem ich intencji wobec podziemia
niepodległościowego.
Strona
wydawało
się
beznadziejnych
dniach
uratowaliśmy wolność Polski, przez nie liczącą
się z ofiarami waleczność Polskiej Armii, przez
bezwzględną karność wobec Naczelnego
Wodza i niższych przełożonych i przez to, że
całe społeczeństwo wszystkimi możliwościami
służyło wojsku. Wojsko było z Narodem, Naród
z wojskiem. Ta zbiorowa jedność w
pragnieniach i dążeniach dała w sytuacji
wyjątkowo ciężkiej rezultat, który olśnił nie
tylko nas, ale świat cały i który w swej
wspaniałości jest jakby cudem - "Cudem
Wisły". I dziś Warszawa znów krwawi, znów
stacza boje, dla których nie ma porównania.
Warszawa
stolica
nasza
świeci
nam
przykładem, Jej dwunastoletni bohaterowie, jej
kobiety walczące obok nie liczących się ze
swoim życiem żołnierzy AK - przygotowują
nowe zwycięstwo, wołają o nowy cud. Na ten
wielki zew stajemy znów do walki zjednoczeni,
gotowi wykonać każdy rozkaz, ufni w
przełożonych, ufni w Naczelnego Wodza.
żołnierzy podziemia niepodległościowego przed
terrorem organów bezpieczeństwa. Pierwszą
osobą, która zginęła z jego rozkazu, był Jankiel
Jakub Cukierman, szef sekcji śledczej
Państwowego
Urzędu
Bezpieczeństwa
Publicznego w Radomsku. Zastrzelono go na
ulicy w VIII 1945 r. Rok później, także w
Radomsku,
miała
miejsce
jedna
z
najgłośniejszych akcji KWP. W nocy 19/20 IV
1946 r. do miasta weszło ok. 200 partyzantów,
którymi dowodził Jan Rogulka ps. "Grot".
Zdobyto miejscowy areszt UB, z którego
uwolniono ponad 50 aresztowanych, a w czasie
odwrotu rozbito trzykrotnie liczniejszy oddział
KBW.
Walkami podczas odwrotu dowodził por.
Henryk Glapiński "Klinga", dowódca oddziału
partyzanckiego SOS "Warszawa".
Por. Henryk Glapiński w czasie okupacji
niemieckiej żołnierz AK. Więzień KL Gross
Rosen. Od marca do kwietnie 1946 Komendant
Strona
19
W maju 1945 r. w Radomsku odbyło się
zaprzysiężenie
pierwszych
dowódców
organizacji, która początkowo nosiła kryptonim
"Manewr", następnie "Walka z Bezprawiem", a
od 8 stycznia 1946 r. przyjęła nazwę
"Samodzielna Grupa Konspiracyjnego Wojska
Polskiego" o kryptonimie "Lasy", "Bory".
Organizacja ta, licząca ok. 4 tys. członków,
działała w województwach: łódzkim, częściowo
kieleckim,
śląskim
oraz
poznańskim.
Przekształcenie organizacyjne wynikało z
rozwoju stanu liczebnego szeregów KWP. W
dniu 12 VIII 1945 r. kpt. S. Sojczyński wydał
"List otwarty" do płk. Jana Mazurkiewicza ps.
"Radosław", w którym uznał jego apel o
wychodzenie z konspiracji za zdradę i apelował
o dalszą walkę przeciwko komunistom.
Natomiast w dniu 16 VIII 1945 r. wydał rozkaz
określający zadania KWP w zakresie walki z
przestępczą
działalnością
władz
komunistycznych i ochrony społeczeństwa oraz
Odwet – Marzec 2016
Walka z bezprawiem
"Nasza działalność jest buntem przeciw
bezprawiu,
jest
wykazywaniem
go
i
zwalczaniem wszelkimi dostępnymi środkami,
jest samoobroną i walką o wolność i
suwerenność
Polski
metodami
Ruchu
Podziemnego."
(Z rozkazu "Warszyca" do Feliksa Gruberskiego
"Artura", komendanta powiatu koneckiego
KWP kryptonim "Pociąg")
Zdaniem twórcy Konspiracyjnego Wojska
Polskiego - kpt. Stanisława Sojczyńskiego
"Warszyca", walki o suwerenną i sprawiedliwą
Polskę, nie zakończyło pokonanie hitlerowskich
Niemiec. Na ziemie polskie wkroczył fałszywy
sojusznik - Armia Czerwona, zamiast
oswobodzenia, przynosząc nową niewolę. Wraz
z nią do Polski wkraczali namiestnicy Stalina polscy komuniści, którzy mieli instalować
system "demokracji ludowej".
Konspiracyjne Wojsko Polskie podejmując
walkę o pełną niepodległość Polski musiało
stawić czoła aktom bezprawia dokonywanym
przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa,
wspierany przez stacjonujące w Polsce oddziały
sowieckie.
16 sierpnia 1945 r. "Warszyc" wydał rozkaz
określający zadania KWP w zakresie walki z
przestępczą
działalnością
władz
komunistycznych i ochrony społeczeństwa oraz
żołnierzy podziemia niepodległościowego przed
terrorem
organów
bezpieczeństwa.
Konspiracyjne Wojsko Polskie prowadziło
także walkę z pospolitym bandytyzmem - bandy
rabunkowe, składające się niekiedy z byłych
żołnierzy podziemnych organizacji zbrojnych,
były plagą okresu powojennego.
Warto zaznaczyć, że KWP informowało
organy ścigania o licznych przypadkach
Odwet – Marzec 2016
20
Dotarcie do tak wysoko postawionych
funkcjonariuszy
przerosło
możliwości
organizacji - mimo ponagleń "Warszyca"
wyroków nie wykonano.
Strona
Powiatu Radomsko KWP. D-ca oddziału
partyzanckiego SOS "Warszawa", działającego
na
terenie
pow.
radomskiego
i
częstochowskiego. Odniósł wiele zwycięstw w
walkach z oddziałami UB-KBW. Jego oddział
brał udział w nocy 19/20.IV.46 w szturmie na
PUBP w Radomsku. Przy braku wsparcia ze
strony oddziału por. "Grota" szturmującego
więzienie, budynku PUBP nie udało się
opanować.
W czasie odwrotu żołnierze "Klingi" pojmali
8 żołnierzy sowieckich, których rozstrzelano
20.IV.46 w kompleksie leśnym Graby.
Wcześniej, w godzinach popołudniowych,
oddział stoczył zwycięską potyczkę z 200osobową grupą pościgową KBW. Ok. 40osobowy oddział "Klingi" rozbił ją całkowicie.
Grupa KBW straciła kilkunastu zabitych, reszta
- ponad 100 żołnierzy poddała się. Dzień
później oddział "Klingi" zmusił do poddania się
kolejną kompanię KBW. Dopiero 22 kwietnia,
oddział pod naporem silnych grup pościgowych
uległ rozproszeniu.
Na czele kilkunastu żołnierzy kpt. "Klinga"
walczył do września 1946. Został aresztowany
w wyniku prowokacji UB 14 września 1946.
Sądzony w procesie dowództwa KWP w
Łodzi w dniach 9-16 grudnia 1946. Skazany na
karę śmierci, zamordowany w Łodzi 19 lutego
1947.
Chociaż już wcześniej kpt. S. Sojczyński był
postrachem bezpieki, po tej akcji "władza
ludowa" uznała go za wroga publicznego numer
jeden. Nasilające się represje komunistyczne
sprawiły, że rozkazem z 28 III 1946 r.
"Warszyc" nakazał zintensyfikowanie działań
zbrojnych.
Wyrok śmierci wydany przez Sąd Specjalny
Kierownictwa Walki z Bezprawiem na szefa
WUBP w Łodzi Mieczysława Moczara.
Podobny wydano na wojewodę łódzkiego
Stanisława Dąb-Kocioła. Za ich wykonanie był
odpowiedzialny dowódca łódzkiej komendy
powiatowej KWP por. Jan Kaleta "Postrach".
"Wymiar sprawiedliwości"
Żołnierze
Konspiracyjnego
Wojska
Polskiego sądzeni byli na podstawie dekretu z
16 listopada 1946 r. o przestępstwach
szczególnie
niebezpiecznych
w
okresie
odbudowy Państwa oraz Kodeksu Karnego
Wojska Polskiego (KKWP). Procesy toczyły się
aż do połowy lat 50. Ich cechą charakterystyką
było
łamanie
podstawowych
zasad
obowiązujących w postępowaniu dowodowym i
procesowym. W trakcie śledztwa zeznania
wymuszane
były
biciem
i
innymi
niedozwolonymi w praworządnym państwie
metodami, preparowano dowody przeciwko
oskarżonym,
procesy
przeprowadzano
pospiesznie (niekiedy trwały tylko kilka
godzin), a wątpliwości rozstrzygano na
niekorzyść oskarżonych. Władze kierowały do
prowadzenia
tych
procesów
sędziów
dyspozycyjnych, często bez doświadczenia
prawniczego albo pobieżnie wykształconych.
Procesom tym nadawano propagandowy
rozgłos, niekiedy miały charakter pokazowy, a
prasa wydawała wyroki wcześniej niż uczynili
to sędziowie.
Najgłośniejsze w regionie łódzkim procesy
żołnierzy Konspiracyjnego Wojska Polskiego
Odwet – Marzec 2016
21
(Fragment artykułu z gazetki KWP "W
świetle prawdy" z 11 maja 1946 r.)
Konspiracyjne
Wojsko
Polskie
przywiązywało
dużą
wagę
do
walki
propagandowej. Chcąc przeciwstawić się
kłamstwom pojawiającym się w prasie
komunistycznej, a także pragnąc przedstawić
poglądy kierownictwa KWP w sprawie
aktualnej sytuacji w kraju, docierano do
społeczeństwa głównie za pośrednictwem
ulotek i haseł, ale organizacja miała także
własne pismo - "W świetle prawdy" redagowane przez "Warszyca". On też był
autorem większości zamieszczanych tam
artykułów. Od września 1945 r. do czerwca
1946 r. ukazało się 17 numerów.
Strona
przestępstw,
popełnianych
przez
funkcjonariuszy UBP, milicji, czy żołnierzy
Armii Czerwonej, żądając ich ścigania i
dostarczając dowody, ale zawiadomienia
wysyłane do władz pozostawały bez
odpowiedzi.
"Jeśli Polska za okupacji niemieckiej dla
odzyskania wolności poświęciła ponad 6
milionów obywateli, w tym przynajmniej 2
miliony najlepszych swych synów, to obecnie
dla tego samego celu nie może zawahać się
pozbyć kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy
odszczepieńców i najgorszych szumowin. Nie
jest przestępstwem likwidować zdrajców,
zwyrodnialców pastwiących się nad swymi
braćmi, wszelkiego rodzaju wykolejeńców, nie
uznających żadnych świętości: - zbrodnią
niewybaczalną jest dopuścić, aby ofiary
milionów
zostały zdystansowane
przez
miernoctwo i podłość. [...] Walka z
szumowinami i unicestwienie ich to wielka
sprawa, to zagadnienie zapewnienia Polsce
równowagi moralnej i ocalenia jej przed zgubą."
(Z rozkazu nr 1 "Warszyca" do żołnierzy
Konspiracyjnego Wojska Polskiego z 3 stycznia
1946 r.)
Karać rękę a nie ślepy miecz. [...] Jest jasne,
że więcej zbliżamy się do celu, gdy np.
zlikwidujemy jednego peperowca wojewodę czy
starostę, niż kilkudziesięciu zwykłych członków,
jednego oficera z wojewódzkiego czy
powiatowego UB, niż kilkudziesięciu, czy kilku
żołnierzy "bezpieczeństwa".
(Z rozkazu "Warszyca" z 19 czerwca 1946 r.)
"Większość żołnierzy Żymierskiego zdaje
sobie sprawę z tragedii sytuacji i w akcji
przeciw Społeczeństwu i obrońcom wolności
bierze udział tylko pod przymusem. Podobnie
my widzimy w nich naszych braci, naszych
najserdeczniejszych towarzyszy broni, którym
tylko czasowo skrępowano wolę, ale którzy są
gotowi zawsze nas wesprzeć. Oddziały Służby
Ochrony Społeczeństwa pomszczą śmierć
żołnierzy, zmuszonych do walk bratobójczych."
Odwet – Marzec 2016
22
Karol Wieloch - 20 lat - skazany na karę
śmierci. Wyrok wykonano
Piotr Proszowski - 23 lata - został skazany na
karę śmierci. Wyrok wykonano
Józef Koniarski - 37 lat - skazany na karę
śmierci. Wyrok wykonano
Leopold Słomczyński - 19 lat - skazany na karę
śmierci. Wyrok wykonano
Adam Lasoń skazany na 15 lat więzienia
Józef Zięba skazany na 15 lat więzienia
Kazimierz Matuszczyk skazany na 15 lat
więzienia
Stanisław Śliwiński został skazany na 15 lat
więzienia
Tadeusz Gala skazany na 15 lat więzienia
Wyrok wykonano w pośpiechu. Ostatnią
osobą, która rozmawiała ze skazanymi przed
egzekucją był ksiądz Stanisław Piwowarski,
kapelan I batalionu 27 pp AK dowodzonego
przez "Warszyca". Ks. Piwowarski udzielił im
ostatniej posługi kapłańskiej.
W nocy z 9 na 10 maja 1946 r.
prawdopodobnie w piwnicach PUBP w
Radomsku w bestialski sposób zamordowano 12
żołnierzy KWP. Ich ciała zakopano w
poniemieckim bunkrze koło Bąkowej Góry. W
tydzień później mieszkańcy wsi przy udziale
rodzin zamordowanych urządzili im pogrzeb na
miejscowym cmentarzu. We wspólnej mogile
spoczęło 10 żołnierzy KWP; dowódca por. Jan
Rogólka został pochowany w Woli Rożkowej,
natomiast najmłodszy z zabitych - Leopold
Słomczyński w Radomsku.
"9 maja o godz. 21.00 woła mnie ksiądz
proboszcz bo oto porucznik UB przyszedł
twierdząc, że skazani proszą księdza. Wziąłem
12 komunii św. I razem z tym komendantem
poszedłem na ul. Kościuszki do budynku UB.
Oni byli tam zamknięci w piwnicach. Był tam
taki połamany stół. Położyłem na nim bursę i
wtedy oni pojedynczo przychodzili - cała
dwunastka. Po spowiedzi każdy chwytał mnie za
szyję, żegnał się, całował bo ja ich wszystkich
znałem z lasu. Był wśród nich 18 letni chłopiec -
Strona
to: proces 17 oskarżonych o udział w ataku na
Radomsko oraz proces twórcy i I Komendanta
KWP
kpt.
Stanisława
Sojczyńskiego
"Warszyca".
W kwietniu 1946 r. funkcjonariuszom
piotrkowskiego UBP udało się ująć por. Jana
Rogólkę, dowodzącego oddziałami KWP w
czasie akcji na Radomsko, i jego 16
podwładnych.
Aresztowanych
poddano
brutalnemu
śledztwu w PUBP w Piotrkowie Trybunalskim.
Pokazowy proces 17 żołnierzy KWP odbył się 7
maja 1946 r. w sali kina "Kinema" w
Radomsku.
Na
salę
przyprowadzono
publiczność (w tym rodziny oskarżonych i
młodzież szkolną). Sąd Okręgowy w
Częstochowie obradujący na sesji wyjazdowej
potrzebował tylko jednego dnia by orzec o
winie i karze podsądnych. Nie przesłuchano
żadnych świadków. Oskarżeni mieli wspólnego
obrońcę z urzędu, który w ogóle nie zabrał
głosu w trakcie rozprawy. Oskarżający
podprokurator Wojskowej Prokuratury KBW
kapitan Tadeusz Garlicki przyjął w akcie
oskarżenia zasadę odpowiedzialności zbiorowej
oskarżonych. Sąd po kilkuminutowej naradzie
skazał: 12 oskarżonych na karę śmierci a 5
pozostałych na karę 15 lat pozbawienia
wolności.
Por. Jan Rogólka "Grot" - 33 lata - skazany na
karę śmierci. Wyrok wykonano
Benedykt Ratajski - 23 lata - skazany na karę
śmierci. Wyrok wykonano
Ryszard Chmielewski - 22 lata - skazany na
karę śmierci. Wyrok wykonano
Ryszard Nurkowski - 20 lat - skazany na karę
śmierci. Wyrok wykonano
Sierż. Józef Kapczyński "Szary" - 24 lata skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano
Czesław Turlejski - 19 lat - skazany na karę
śmierci. Wyrok wykonano
Stanisław Wersal - 20 lat - skazany na karę
śmierci. Wyrok wykonano
Odwet – Marzec 2016
23
Stanisława Żelanowskiego "Nałęcza". Dzięki
przejęciu archiwum organizacji aresztowano
innych żołnierzy.
Proces
"Warszyca"
i
jego
11
podkomendnych odbył się przed Wojskowym
Sądem Rejonowym w Łodzi w dniach 9-14
grudnia 1946 r. Prasa lokalna szczegółowo
informowała o jego przebiegu, obrzucając przy
okazji komendanta KWP i jego żołnierzy
wyzwiskami: "krwawy watażka", "bandyta",
"krwawe zbiry". Kpt. Stanisława Sojczyńskiego,
kpt. Henryka Glapińskiego, por. Ksawerego
Błasiaka , por. Czesława Kijaka , por.
Antoniego Bartolika, sierż. Władysława
Bobrowskiego, sierż. Mariana Knopa , Albina
Ciesielskiego i Stanisława Żelanowskiego
oskarżono m. in. o "usiłowanie usunięcia
przemocą władzy zwierzchniej Narodu, dążenie
do zmiany ustroju Państwa Polskiego i
należenie do nielegalnej organizacji"; ks.
Mieczysława Krzemińskiego o "redagowanie
artykułów do gazetki konspiracyjnej i udzielenie
schronienia poszczególnym członkom KWP",
Zygmunta Łęskiego o "należenie do nielegalnej
organizacji i posiadanie magazynu broni",
Andrzeja
Zbierskiego
o
"wejście
w
porozumienie z KWP i przekazywanie
fałszywych wiadomości o zabójstwie studentki
UŁ Tyrankiewiczówny, które mogły wyrządzić
szkodę interesom Państwa Polskiego". Kapitan
Stanisław Sojczyński wziął odpowiedzialność
za wszystkie działania KWP, które znalazły
odzwierciedlenie w rozkazach i meldunkach
organizacji.
"Do zarzucanych mi aktem oskarżenia
czynów przyznaję się częściowo, do winy jednak
nie poczuwam się. Uważam raczej, że mam
zasługi wobec Narodu, dla dobra którego
walczyłem.
W
świetle
obowiązujących
przepisów prawnych nie uważam swoich czynów
za przestępstwo. Wszystkie czyny, jeśli nie
wyszły poza ramy moich rozkazów, są zgodne z
moimi zasadami i sumieniem. [...] W samej
rzeczy, jeśli chodzi o zarzuty aktu oskarżenia, to
Strona
Leopold Słomczyński. Łzy mu płynęły gdy
mówił: »Ja się śmierci na boję ale bardzo
cierpię. Tatuś mój przyszedł z czteroletnim
bratem. Kiedy widzenie się kończyło żołnierz
mówi - koniec! - a wtedy brat mnie chwycił za
głowę i nie chciał puścić. Dopiero żołnierz
oderwał te rączki od mojej głowy. Ten widok płaczącego brata i moich rodziców - jest moim
cierpieniem przed śmiercią.«
Po wyspowiadaniu ich wszystkich poszedłem
na
górę
żeby
podpisać
dokument,
potwierdzający wykonaniu mojej posługi.
Powiedziałem do nich »nie powinniście
skazywać człowieka, który ma 18 lat« a oni
powiadają - »sąd wojenny, nie ma żadnej
dyskusji«. Była godz. 1.00 w nocy jak
opuszczałem to miejsce i widziałem, że przed
budynkiem stało już auto - nie wiedziałem
wówczas, że czeka by zabrać ciała. Po moim
odejściu wszystkich chłopców zamordowali,
wywieźli do Bąkowej Góry i tam zostawili w
bunkrze."
(Relacja ks. Stanisława Piwowarskiego spowiednika zamordowanych, nagrana 16 lipca
2001 r.)
Największym sukcesem UB było ujęcie
"Warszyca" w czerwcu 1946. Z rozkazu szefa
WUBP w Łodzi płk. Mieczysława Moczara
utworzono
specjalną
grupę
operacyjną
pracowników bezpieczeństwa, której zadaniem
miało być ujęcie komendanta KWP. Moczar nie
ufał swoim podwładnym z terenu - wiedział, że
w Powiatowych Urzędach Bezpieczeństwa
KWP miało swoich informatorów. Czterech
funkcjonariuszy WUBP w Łodzi wyruszyło w
teren. W Częstochowie natrafili na ślad
sekretarki "Warszyca" Haliny Pikulskiej
"Ewuni". Po kilkudniowej obserwacji 27
czerwca 1946 r. weszli do domu przy ul.
Wręczyckiej 11 w Częstochowie i aresztowali
kpt. Stanisława Sojczyńskiego oraz "Ewunię".
Następnego dnia aresztowano adiutanta
"Warszyca" - por. Ksawerego Błasiaka
"Alberta", potem szefa wywiadu KWP -
Kazimierza Laskarysa wspomnienia banity
To
już
blisko
sześćdziesiąt
lat,
a
jeszcze serce boli... W
1946 roku losy mnie
rzuciły do Łodzi, gdzie
oczywiście
kontynuowałem
naukę.
Parę
tygodni przejść musiało
zanim przyzwyczaiłem
się do kolegów. Do dziś mam zachowane
zdjęcie całej tej klasy, na którym - niestety mnie nie ma... Oczywiście przyczyniła się do
tego moja ukochana, nigdy nie opuszczająca
mnie astma. Dość często wspominam tę moją
pierwszą po banicji klasę, a jednocześnie mimo
wielu wspaniałych przyjaźni odczuwam czasem
jakiś zadawniony żal...
I do niektórych z Was, moi byli koledzy i do
siebie. Do siebie za to, że nie potrafiłem Wam
wytłumaczyć wtedy tego, o czym tu zaraz
napiszę. Do Was, niewielu zresztą za to, że
byłem przez Was tak bardzo boleśnie raniony...
Wobec chamstwa czy brutalnej, kłamliwej
napaści dziś jeszcze nie potrafię się skutecznie
bronić. Cóż dopiero wtedy? Zresztą nie
chamstwo pamiętam ze strony niektórych moich
rówieśników z III-B. Pamiętam raczej Ich
niezrozumienie i co nieco młodzieńczego
okrucieństwa.
Najjaśniejsza Rzeczpospolita, Ojczyzna Matka nasza, miała w swej historii różnych
okupantów. Był Szwed i Austriak, Węgier i
Moskal, był także Niemiec. Różnie nam
zaborcy kraj nasz dzielili. Niemiec w czasie II
wojny światowej rozparcelował nam Ojczyznę
na Reich i General Gouvemement, na Ostland i
Warthegau, na Schlesien i Ukrainę, jednak nie
wprowadził pojęcia Ostlandera, czy Reichspole.
Dlaczego więc moi wspaniali skąd inąd
Koledzy nazywali mnie Zabużaninem? Przecież
Odwet – Marzec 2016
24
Wyrok w sprawie Stanisława Sojczyńskiego
i jego towarzyszy został wydany 17 grudnia
1946 r. przez Wojskowy Sąd Rejonowy w
Łodzi w składzie: ppłk Bronisław Ochnio przewodniczący, kpt. Piotr Adamowski członek, mjr Leonard Kroze - ławnik, por.
Roman Dyhdalewicz - sekretarz. Ośmiu
oskarżonych: kpt. Stanisław Sojczyński
"Warszyc", por. Ksawery Błasiak "Albert", kpt.
Henryk Glapiński "Klinga", Albin Ciesielski
"Montwiłł", sierż. Marian Knop "Własow",
pchor. Stanisław Żelanowski "Nałęcz", por.
Władysław Bobrowski "Wiktor", sierż. Antoni
Bartolik "Szary", zostało skazanych na karę
śmierci
(prezydent
Bierut
ułaskawił
Bobrowskiego i Bartolika) a czterech na kary
pozbawienia wolności - por. Czesław Kijak
"Romaszewski na 8 lat, Zygmunt Łęski
"Doman" na 15 lat, ks. Mieczysław Krzemiński
na 6 lat, Andrzej Zbierski na rok.
"Warszyc" oraz kilku innych skazanych na
karę śmierci odmówiło napisania prośby o
ułaskawienie. Uczynili to ich adwokaci.
Bolesław Bierut ułaskawił Antoniego Bartolika
i Władysława Bobrowskiego. W stosunku do
pozostałych oskarżonych nie skorzystał z prawa
łaski.
Wyrok śmierci na 6 skazanych wykonano 19
lutego 1947 r. Do dzisiaj nie udało się ustalić,
gdzie pochowano kpt. Stanisława Sojczyńskiego
"Warszyca" i jego pięciu podwładnych.
***
Repatriacji nie było
Strona
do pierwszego zarzutu, że zmierzałem do zmiany
ustroju i usunięcia organów zwierzchnich
Narodu, do zagarnięcia władzy - nie przyznaję
się. Przyznaję się tylko do założenia i należenia
do nielegalnej organizacji, celem której było
przeciwdziałanie terrorowi władz, walka z
bezprawiem
i
prześladowaniem,
czyli
samoobrona, co zresztą ilustrują moje rozkazy."
(Fragment wystąpienia "Warszyca" na
procesie.)
ŻE NIE BYLIŚMY REPATRIANTAMI!
Polaków mianem ewakuacji. I dlatego też
posiadane przez nas dokumenty wywozowe
zaprzeczają tej rzekomej „repatriacji". Każdy z
nas
wyjeżdżał
na
podstawie
dwóch
dokumentów:
na
podstawie :
„karty
ewakuacyjnej" i na podstawie „zaświadczenia
dla ewakuacji do Polski". Oba te dokumenty
miały w nagłówku napis informujący, że
wystawił je „Główny Pełnomocnik Polskiego
Komitetu Wyzwolenia Narodowego", przy
czym „karta ewakuacyjna" była drukiem
dwujęzycznym (polskim i litewskim) i
ostemplowana była pieczęciami litewską i
Odwet – Marzec 2016
25
Że dla okrutnej igraszki, za polskość naszą i
naszych
przodków
tak
szpetnie
nas
przechrzczono. Gdy rozpoczęły się banicje na
wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej zgapili
się zarówno Moskale jak i ich polscy
kolaboranci nazywając masowe wysiedlenia
Strona
byłem i jestem Polakiem, jak i oni. Przecież na
pewno nie chcieliście, Kochani, być lepsi w
swoich uprzedzeniach od Niemców. Wy! Nad,
Przed, czy Zawiślanie, zależnie od której strony
na Was się patrzyło. Czy jednak w tych
uprzedzeniach nie widzieliście we mnie,
przynajmniej na początku, kogoś w
rodzaju Unterpole?
Czemu tylko ja miałem być tym „zza
Buga", co wymawialiście z jakąś dozą
sarkazmu (by nie użyć słowa pogarda,
lub niechęć, czy lekceważenie)? Czym
byłem od Was gorszy? Nieszczęściem
swoim, krzywdą i skrajną biedą? Czy
pamiętacie dzisiaj Wasze prześmieszki z
moich
„sandałów"
z
opony
motocyklowej i szerokich knotów od
lamp naftowych w miejscu rzemyków?
Przecież gdy wywożono mnie z
Rodzicami pakowano nas po „dwadcaf
dusz" na wagon.
Co w takich warunkach mogła wziąć
z sobą EKSPATRIOWANA NIE
REPATRIOWANA
rodzina,
wyniszczona pięcioma latami wojny,
gnębiona przez trzech okupantów i
przez
ponad
dziesięć
ich
paramilitarnych
i
militarnych
organizacji, przez ich gospodarczy,
polityczny, finansowy i w ogóle totalny
terror... Byłem gorszy, bo uboższy?
Byłem gorszy, bo Wasi rodzice nie byli
tak zgnębieni przez jedynego, znanego im
okupanta jak moi, przez trzech, kilkakrotnie się
zmieniających? Bo Was i Waszych rodziców
nie dotyczyła groźba przymusowej zmiany
obywatelstwa polskiego na znienawidzone od
wieków? Bo Was nie dotyczyła alternatywa
wyboru kierunku jazdy: na wschód czy na
zachód? Wtedy nie wiedzieliście, a kto zresztą
dziś, w Naszej Najjaśniejszej zdaje sobie z tego
sprawę, że nie byliśmy repatriantami.
tych, którzy po wysiedleniu już zmarli... Taka
zgoda byłaby wyrzeczeniem się wszelkich
polskości, którymi jest przesiąknięta ziemia
kresów wschodnich. Święta Ziemia Kresów
Wschodnich!
Może teraz, na przełomie wieków, gdy
Polska została przyjęta do NATO, może teraz
wreszcie przestaniemy być spychani przez
Moskali
na
zachód,
przez
Moskali
uprawiających od setek lat marsz na zachód, a
rzekomo broniących się przed niemieckim
„drang nach Osten".
Wilki
przegrali dom swój w białym borze
kędy zawiewa sypki śnieg
nie nam żałować - gryzipiórkom i gładzić ich zmierzwioną sierść
ponieważ żyli prawem wilka
historia o nich głucho milczy
został na zawsze w dobrym śniegu
żółtawy mocz i ten trop wilczy
Odwet – Marzec 2016
***
26
Ponieważ żyli prawem wilka
historia o nich głucho milczy
pozostał po nich w kopnym śniegu
żółtawy mocz i ten ślad wilczy
szybciej niż w plecy strzał zdradziecki
trafiła serce mściwa rozpacz
pili samogon jedli nędzę
tak się starali losom sprostać
już nie zostanie agronomem
,,Ciemny” a ,,Świt” - księgowym
“Marusia” - matką ,,Grom” - poetą
posiwia śnieg ich młode głowy
nie opłakała ich Elektra
nie pogrzebała Antygona
i będą tak przez całą wieczność
w głębokim śniegu wiecznie konać
Strona
dwiema polskimi: trójkątną i okrągłą, z
rozkoronowanym orłem. Na trójkątnej napis
głosił: „Pełnomocnik Rejonowy PKWN do
spraw ewakuacji", a otok okrągłej brzmiał:
„Pełnomocnik Rejonowy do spraw ewakuacji w
LSRR Wilno".
Na obu tych drukach, w każdym wypadku
gdzie jest to uzasadnione treścią, używa się
słowa „ewakuacja". Na jakiej więc podstawie
nazywacie nas, co zresztą ciągnie się do dziś,
„repatriantami"?
Przyjmując
w
świetle
wydanych
dokumentów popartych powagą państwowego
(chociaż tylko PKWN-owskiego) urzędu, że
jesteśmy ewakuowani, skoro teren z którego nas
ewakuowano nie jest zagrożony przez
nieprzyjaciela, ani przez żadną klęskę
żywiołową, gdyż ewakuację przeprowadza się
w takich właśnie przypadkach, jeśli już z innych
względów nie można nas reewakuować,
wypadałoby
zwrócić
poniesione
straty
materialne, a krzywdę moralną wynagrodzić
uznając nas za wysiedlonych przymusowo.
W żadnym jednak razie nie wolno nas
nazywać „repatriantami", gdyż taka nazwa dla
wielu tysięcy wypędzonych i okradzionych jest
perfidnym szyderstwem z przebytych przez nich
nieszczęść i strat nie do powetowania i nie w
ramach karykaturalnych „zadośćuczynień". Do
dziś zresztą nawet, nasze roszczenia materialne
dotyczące tzw. „mienia zabużańskiego"
(wstrętna nazwa) są niezaspokojone i nie
wiadomo czy i kiedy będą.
Czy musimy być gorsi od tych Niemców,
których wysiedlono po II wojnie światowej z
tzw. Ziem odzyskanych i których bez osłonek
nazywano wysiedlonymi? Nawet współczesne
encyklopedie PWN-owskie, a więc źródła o
niezwykle ugruntowanej powadze przyznają, że
repatriacja, to „termin mylnie stosowany dla
określenia powojennych przesiedleń ludności
pol. ze wsch. terenów RP włączonych do
ZSRR". Przenigdy nie zgodzę się na status
„repatrianta". Taka zgoda uwłaczałaby pamięci
27
Strona
Odwet – Marzec 2016
Odwet – Marzec 2016
28
Sturmgewehr 44 (MP.43, MP.44, StG.44) –
niemiecki karabinek automatyczny zbudowany
w 1943 roku. Jeden z pierwszych karabinków
automatycznych
na
nabój
pośredni
wprowadzonych do uzbrojenia.
W 1942 roku Niemcy rozpoczęli pracę nad
zaprojektowaniem karabinka automatycznego,
który
miał
połączyć
cechy
pistoletu
maszynowego z karabinem maszynowym tj.
charakteryzować się stosunkowo niską masą,
możliwością strzelania ogniem ciągłym na
odległość do 1000 m, dużą siłą ognia i
szybkostrzelnością.
Projekt takiego karabinka oznaczono jako
MKb 42 (niem. Maschinenkarabiner 42). Pracę
nad tym projektem podjęły dwie wytwórnie
broni: Karl Walther oraz C.G. Haenel. W
broni tej użyto naboi pośrednich
Karabinerpatrone 7,92 x 33 mm wytwórni
amunicji Polte. Dzięki zastosowaniu takiej
amunicji zasięg efektywny broni wynosił
600 metrów, a prędkość początkowa
wynosiła 680 m/s.
Po przebadaniu obu projektów: MKb
42(W) firmy Walther i MKb 42(H) firmy
C.G. Haenel, ostatecznie przyjęto projekt
MKb 42(H) zaprojektowany przez Hugo
Schmeissera. Został przyjęty do produkcji
seryjnej
jako
MP
43/1
(niem.
Maschinenpistole 43/1) i wprowadzony na
uzbrojenie
oddziałów
pancernych
Wehrmachtu i Waffen SS. W toku dalszych
prób karabinek ten został zmodyfikowany i
produkowany
był
pod
kilkoma
desygnatami.
Historia nazwy tej broni jest wyraźnym
przykładem problemów i bałaganu w
nazewnictwie z tamtego okresu. Określano
ją początkowo (od grudnia 1941 do
stycznia 1942) jako MK42 H.S.
(Maschinenkarabiner
42
Haenel/Schmeisser),
czyli
nazwą
fabryczną, od 16 do 21 stycznia 1942 na
konferencji WaA i Polte w Kummersdorfie
nadano jej miano MP42S (Maschinenpistole 42
Schwer), którą następnie (od 21 do 28 stycznia
1942) zmieniono na sMP42 (schwere
Maschinenpistole 42), nadaną po prezentacji
przez WaA sekcji uzbrojenia In2. Od 28
stycznia do 7 lutego 1942 nazwę zmieniono na
MK42 (Maschinenkarabiner 42), decyzją In2,
na którą zgodził się GendInf. W czasie od 7
lutego 1942 do 24 stycznia 1943 broń nosiła
miano MKb.42 bowiem skrót MK był już zajęty
i rozwijany jako Maschinenkanone (armata
automatyczna), później, po 27 marca 1942,
nastąpił podział na modele z Walthera i z
Haenela, czyli MKb.42(W) i MKb.42(H). Od 24
stycznia 1943 do 4 kwietnia 1944 nazwę
zmieniono na MP43 (Maschinenpistole 43) w
Strona
Sturmgewehr 44
standardowej jak i w wersji z celownikiem
noktowizyjnym przez Niemców zwanym
nietoperzem.
Istniała
ponadto
wersja
posiadająca specjalną nakładkę z lufą wygiętą
pod kątem 30 stopni do strzelania z czołgu.
Wadą tej broni było to, że szybko się zużywała
a pocisk mógł rozpaść się w lufie. Żywotność
broni wynosiła ok. 300 strzałów.
Łącznie w latach 1943 – 1944
wyprodukowano 425 977 sztuk karabinków
wszystkich wersji. Następcą StG.44 miał być
StG45(M) (Mauser Sturmgewehr 1945) o
zbliżonych parametrach technicznych, ale lepiej
przystosowany do masowej produkcji. Nigdy
nie został on wdrożony do takiej produkcji, ale
jego prototyp z zamkiem półswobodnym był
dalekim przodkiem karabinów CETME i G3
oraz pistoletu maszynowego MP5.
bronią kolekcjonerską w USA. Przez lata
amunicję produkowano w Jugosławii w
zakładach Prvi Partizan, zaś liczba w pełni
sprawnych egzemplarzy StG.44 okazała się tak
duża, że w 2004 r. niemiecka firma SM
Chemnitzer Sportwaffen und Munitionfabrik
GmbH ponownie uruchomiła produkcję
amunicji 7,92 x 33 mm.
Należy dodać, że obiegowe opinie, jakoby
radziecki karabinek AK miał być kopią lub
modyfikacją karabinu StG44, bazujące na
pewnym podobieństwie zewnętrznym obu
broni, są całkowicie fałszywe, a konstrukcje te
nie są ze sobą związane.
Oryginalną cechą StG.44 jest to, że
większość części jest tłoczona, a do ich łączenia
najczęściej stosowano nitowanie i spawanie
punktowe.
Odwet – Marzec 2016
29
Po zakończeniu II wojny światowej StG.44
znajdował się na wyposażeniu niektórych
oddziałów podziemia antykomunistycznego w
Polsce, był również używany przez milicję
Niemieckiej Republiki Demokratycznej oraz
jugosłowiańskich spadochroniarzy. Broń trafiła
także w ręce członków rozmaitych organizacji
zbrojnych w krajach trzeciego świata.
Zakończenie w 1961 r. produkcji amunicji 7,92
mm x 33 Kurz w NRD (milicja enerdowska
zastąpiła
StG.44
karabinkiem
AK)
spowodowało spadek użyteczności tego
pierwszego jako konstrukcji wojskowej. Nadal
był używany m.in. w Afryce i jest cenioną
Strona
dokumentach GendInf rozróżniających G43,
MP43 i FG42, choć formalnie to MKb.42(H)
przemianowano na MP43A, a poprawioną
wersję MP43/1 na MP43B.
Od 4 kwietnia 1944 (pierwsze listy z nową
nazwą z OrgAbt do GenInf) do 22 listopada
1944 powrócono do określenia MP44
(Maschinenpistole 44), przy czym oficjalna
zmiana następuje od 25 kwietnia 1944, w tym
samym czasie G43 staje się K43. W końcu, od
22 listopada 1944 ostatecznie, zgodnie z
oficjalnym rozkazem Hitlera, broni nadana jest
desygnata StG.44 (Sturmgewehr 44).
Karabinek StG.44 produkowano w wersji
Śmierć na drodze
Mróz brał coraz mocniej. Cienka warstwa
lodu pokrywającego błoto łamała się z
trzaskiem pod kołami wozu, na którym siedzieli
pozostali ludzie z grupy "Jędrusiów".
- Widno - Ponikowski wskazał na księżyc akurat musi dzisiaj świecić, jakby nie miał
innych nocy. - Dojechali właśnie do -niedużej
wioski Kobylany, gdy zza dalekiego zakrętu
zobaczyli światła samochodu.
- Zaraz się nam zrobi jeszcze widniej. Ani
chybi Niemcy - Kabata ściągnął cugle.
- Chłopaki, za broń i do rowu! Edek, trzymaj
lejce, a ja złapię konie za uzdy. Może się
nabiorą, że spłoszone - powiedział Tadeusz
Czub. - Ja sam się spłoszyłem, więc dlaczego
zwierzaki mają być gorsze. Stał już przy
koniach i z niepokojem patrzył na rosnące
światła nadjeżdżającego samochodu. Wóz już
był pusty. Pozostała czwórka ukryta w rowie,
cicho, obawiając się najdrobniejszego hałasu,
repetowała broń.
Wszystkich myśli krążyły wokół jednego:
jaki kretyński przypadek, żeby teraz, właśnie
teraz, wplątać się w głupią strzelaninę, nie
dojechać do Opatowa, nie wykonać zadania,
dlatego, że jakimś idiotycznym szwabom
zachciało się podróżować! Oszaleć można!
Auto prawie zrównało się z wozem. Jakby
zwolniło - pomyślał Kabata i odruchowo
upuścił lejce chcąc mieć wolne obie ręce.
- Trzymajże te lejce! - usłyszał głos bodaj
Strona
***
Część IV.
30
Opis techniczny
Karabinek działa na zasadzie odprowadzenia
gazów przez boczny otwór w ściance lufy.
Komora gazowa typu zamkniętego ma stałą
objętość.
Broń składa się z następujących części: lufy
z komorą gazową, komory zamkowej z
płaszczem lufy, komory spustowej z rękojeścią,
zamka, mechanizmów: ryglowego, spustowego
i uderzeniowego; sprężyny powrotnej, tylca z
kolbą i magazynka z mechanizmem podawania.
Ryglowanie przewodu lufy następuje przez
wychylenie zamka w płaszczyźnie pionowej
podczas
ryglowania.
Ryglowania
i
odryglowania dokonuje się za pomocą
współpracujących ze sobą odpowiednio
pochyłych płaszczyzn na zamku i suwadle.
Karabinek posiada mechanizm uderzeniowy
typu kurkowego. Mechanizm spustowy pozwala
na prowadzenie ognia zarówno pojedynczego,
jak i ciągłego.
Celownik
krzywkowy
pozwala
na
prowadzenie ognia do 800 m. Podziałka
celownika naniesiona jest na ramię celownika.
Każda podziałka odpowiada zmianie odległości
o 50 m. Szczerbinka i muszka o zarysie trójkąta.
Zasilanie karabinka odbywa się z
wymiennego
magazynka
łukowego
o
pojemności 30 naboi z dwurzędowym
ułożeniem naboi.
Odwet – Marzec 2016
Nie zdobi nas mundur,
Nie chwali nas sztab,
Ni krzyżem z nas żaden znaczony...
Padły komentarze:
- Uspokój się!
- I zgaś papierosa!
Zapadła przedłużająca się cisza. Czekali i to
bezczynne oczekiwanie sprzyjało rodzeniu się
refleksji: jak długo, jak długo jeszcze będą
przemierzać tę umęczoną ziemię, oddając
Odwet – Marzec 2016
31
W milczeniu wysiadali z wozu, wyładowywali
broń, szukali suchych miejsc przy obrzeżu
stodoły, gdzie mogliby usiąść. Jeden z nich
zapalił papierosa i kryjąc ognik w dłonie zaczął
cichuteńko nucić:
najlepsze lata swojego życia lub całe życie
oddając walce za... - i nawet w myślach nie
kształtowali tego słowa, bowiem było to słowo
tak wielkie, tak wspaniałe, że bali skalać się go
zbyt częstym przywoływaniem.
- Jak długo? - powiedział któryś półgłosem i
choć wszyscy wiedzieli, do jakich spraw odnosi
się to pytanie, zawstydzenie nie pozwoliło im
odpowiedzieć, podjąć dyskusji, więc zaraz
zwekslowali temat, powrócili do zdarzeń
najbliższych, dzisiejszych:
- Koncentracja ma być o jedenastej".
- O jedenastej przyjdą AK-owcy i ruszamy...
- Do tej pory człowiek uświerknie z zimna za
tą stodołą
- Lech wstał i zaczął zabijać ręce. Potem
nerwowo zaczął krążyć wokół siedzących.
Spotkał się z kpiącą uwagą:
- Usiadłbyś na miejscu, jak ci dobrze...
- Zaraz - i pochyliwszy się nad rowem
odgraniczającym
zabudowanie
od
sadu
wyciągnął zeń widły.
- Nie masz już lepszej broni?
- Uważaj, bo komu oko wybijesz!
- Co, nająłeś się do roztrząsania obornika?
Ale Lech nie reagował na zaczepki, tylko z
pasją wyginał zęby wideł, a kiedy skończył,
zwrócił się w stronę prześmiewców i spokojnie
powiedział:
- A linia telefoniczna? Czym zniszczymy
linię telefoniczną? Może jak małpy będziemy
skakali po słupach? A tak... - machnął w
powietrzu widłami – i nie ma drutów!
Dochodziła dziesiąta, kiedy Józef Wiącek i
Zbigniew Kabata dojrzeli czerniejące w
poświacie
księżycowej
pierwsze
domy
Opatowa. Zeskoczyli z rowerów i prowadząc je
ruszyli peryferyjną ulicą, między krzywymi
płotkami, między z rzadka stojącymi domami,
omijając starannie pokryte cienką warstwą lodu
kałuże - w stronę punktu kontaktowego. Gdzieś
w połowie drogi doszedł ich powolny stukot
wozów. Przejął ich dreszczem ten dźwięk
wyjątkowo ponuro brzmiący w ciszy nocnej.
Strona
Ponikowskiego. - Konie ponoszą, a woźnica
nawet cugli nie ma w garści. Po tamtych już ani
słychu, ani popiołu. - Chłopcy powoli gramolili
się z rowu. Dogadywali:
- Śmiechu warte...
- Strach ma wielkie oczy...
- Ja na miejscu Niemców, w nocy, też bym
się przy takim dziwnym wozie nie zatrzymał...
- A nawet jakby do czegoś doszło... powiedział któryś z żalem, że jednak do niczego
nie doszło, ale zaraz zakrzyczeli go chórem:
- A co wówczas z Opatowem?!
Jeszcze przez dobrą chwilę komentowali
wydarzenie i zamilkli dopiero, kiedy w ułudnej
poświacie księżycowej dojrzeli pierwsze domy
Opatowa.
Koła wozu zaturkotały po bruku, ale zaraz
Kabata skręcił w boczną drogę i już tylko
skrzyp osiek świadczył o posuwaniu się
furmanki.
Wjechali teraz w ruchomą strefę cienia
padającego z szeroko rozrosłych, karłowatych
drzew owocowych. Kiedy sad się skończył,
skręcili w pole. W niedalekiej odległości
majaczył kształt wielkiej stodoły.
- Tutaj? - zapytał woźnica. Przytaknęli.
Ukryli się za załomem płotu i obserwowali
ten koszmarny pochód, który powoli ich mijał.
Wiącka znowu opanowały wątpliwości: liczbę
konwojentów ocenił na około czterdziestu. Jeśli
zostaną oni w mieście? Jeśli będą nocowali w
sąsiedztwie więzienia?... Przypomniał sobie
Chodurskiego skrzywionego żołnierza AK jedna placówka już nawaliła, jeśli nawali
druga?...
Tymczasem
wozy
w
pogrzebowym
milczeniu, które potęgował jeszcze nieregularny
łomot kół, zniknęły już za zasłoną nocy.
odchodzącą prostopadle od drogi. Rowery
prowadzone po grudach trzęsły się i dźwięczały
niebezpiecznie, a Wiącek z Kabata co chwila
potykali się z cicha klnąc. To ciągłe zwalnianie
marszu i hałas, który robili, wzbudziły
zaniepokojenie Kabaty:
- Czy zdążymy? - zapytał chłopaka, kiedy po
kolejnym potknięciu od upadku uchroniły go
tylko plecy przewodnika, o które uderzył
czołem lecąc na twarz.
Odwet – Marzec 2016
32
Przy płocie domu na Łagowskiej 11 - dom
odnaleźli z trudem - oczekiwał ich młody
człowiek. Błysnęła ślepa latarka. Cicho
wymienili hasło i jeszcze potem, jakby dla
sprawdzenia, ów, młodzieniec zapytał:
- Sowa? - ale nie doczekawszy się
odpowiedzi od Wiącka dodał: - Mam was
zaprowadzić do porucznika.
Ruszyli za chłopakiem, który od razu
porzucił w miarę wygodny szlak ulicy i
przeskoczywszy rów ruszył wąską ścieżką
Strona
Obejrzeli się: zza zakrętu wychynęło kilka
furmanek załadowanych ciemnym tłumem
ludzkim. Światło księżyca łamało się na
srebrnych blachach, na okuciach, na lufach
pistoletów
maszynowych
żandarmów,
konwojujących owe wozy załadowane ludźmi.
- Od Łagowa i Boćkowic - powiedział
Zbigniew Kabata.
- Tam już też byli - potaknął raczej Wiącek,
bo w jego głosie nie zabrzmiało spodziewane
zdziwienie.
Odwet – Marzec 2016
33
pełnego żalu, że nie udało mu się opowiedzieć
tym obcym historii sławy tego miasta - o jego
znaczeniu kulturalnym, o jego znaczeniu
politycznym, tutaj przecież odbywały się
sejmiki województwa sandomierskiego, o
krwawej bitwie powstańców w roku 1864
dowodzonych przez Topora-Zwierzydowskiego,
...o Chłopak sycił się przecież pamięcią
minionych czasów, czując się pokrzywdzonym,
iż nie dane mu było żyć onegdaj, być
współtwórcą wielkości Opatowa, tylko teraz,
kiedy miasto było już zepchnięte do rzędu
głęboko prowincjonalnych, "kiedy... I nie
wiedział biedak, że właśnie w ciemnych latach
okupacji hitlerowskiej zapisywana była
następna karta sławy miasta i regionu, i że on
uczestniczy w wydarzeniu, które znajdzie swoje
niepoślednie miejsce w najnowszej historii
Polski.
Wiącek z Kabata okrążywszy dom wyszli na
jego tyły. Któryś z nich zaczepił głową o ramę
przyjaźnie uchylonego okna. Nie zdążył nawet
brzydkim słowem skomentować tego zdarzenia,
bo z wnętrza dobiegł ich znajomy głos
Niewójta:
- Tędy...
W milczeniu wdrapali się przez okno i
stanęli w głębokiej ciemności. Ktoś zaciągnął
czarny papier, ktoś inny zapalił lampę.
W pokoju był porucznik Niewójt i Leon
Szyrnczyk, znany przybyłym pod pseudonimem
"Kłapacz". Nie zdołali jeszcze usiąść na
krzesłach, wskazanych im usłużnie przez
Kłapacza, kiedy rozległo się umówione pukanie
w okno. Chwilę trwało gaszenie lampy i
odciąganie zasłon zaciemniających. Niewójt
wychylił się przez parapet i Wiącek usłyszał,
jak ktoś niewidoczny melduje mu o tym, że
Niemcy przywieźli przed momentem nową
grupę aresztowanych, tym razem z okolic
Łagowa.
- Mieliśmy rację - i Wiącek w dwóch
słowach potwierdził meldunek gońca. Już
chcieli wrócić do ostatecznego ustalenia
Strona
- Na pewno, idziemy na bliższe. Kabata
potarł ręką uderzone czoło: - A ten hałas - nie
ustępował.
- Idziemy też na bezpieczniejsze. Na te
wertepy nawet pies z kulawą nogą nie wylezie.
Cały czas jesteśmy na tyłach domów. Zna się
ten Opatów - dodał z przechwałką.
Znowu ruszyli tym utykającym marszem i
znowu raz po raz chłopak musiał zatrzymywać
się czekając na Wiącka i Kabatę.
Przełazili przez jakieś rowy, z trudem
przepychali się przez dziury w płotach,
forsowali niskie murki pokryte na wierzchu
tłuczonym szkłem, przemykali się przez cudze
podwórka w cieniu drwalek i chlewików
oszczekiwani przez podwórzowe kundle, kucali
za kupkami gnoju, gdy któremuś z gospodarzy
przychodziła do głowy niewczesna myśl uchylić
drzwi chałupy, żeby sprawdzić, czemu to Burek
czy Azor szczeka tak gwałtownie o tej porze i
kiedy wreszcie dotarli pod dom Jana Starzyka
na ulicy Wąworkowskiej, gdzie miał na nich
czekać porucznik Niewójt, Kabata nie mógł się
powstrzymać od złośliwego.
- Jest to chyba najpodlejsza mieścina na
świecie!
- Po pierwsze nie mieścina a miasto - w
chłopaku obudził się opatowski patriotyzm. Pierwsze wiadomości o Opatowie pochodzą już
z XII stulecia - przewodnik był widać w wieku
gimnazjalnym i nie zważając na czas ani
miejsce szykował się do rozpoczęcia wykładu o
historii i znaczeniu rodzinnego grodu. - Z
zabytków mamy tu romańską kolegiatę
świętego Marcina z zachowanymi malowidłami
gotyckimi i renesansowymi nagrobkami
Szydłowieckich. Między innymi słynna
reliefowa płyta zwana Lamentem Opatowskim...
- Lament lamentem - przerwał zapały
chłopaka Wiącek - ale kto wie, czy tam już nie
lamentują z powodu naszej nieobecności wskazał w stronę domu Starzyka. - Chodźmy.
Oparli rowery o podmurówkę i zniknęli w
ciemności zostawiając swego przewodnika
Odwet – Marzec 2016
34
uzbrojenie z magazynów AK. Wykładał tedy
swoje argumenty i choć wiedział, że adwersarz
godzi się z nimi rozumowo, uczucia z uporem
każą mu trzymać się poprzedniego stanowiska:
"Dla nas też broń". Było w tym sporze coś
rozpaczliwego. W końcu, kiedy Szymczyk, acz
z niechęcią, poparł Wiącka, Niewójt ustąpił:
- Dobra, cała broń należy do "Jędrusiów".
Zrobił maleńką przerwę na zapalenie
papierosa i potem, niby od niechcenia,
zakomunikował Wiąckowi jeszcze jedną swoją
decyzję, którą powziął już wczoraj, ale którą
trudno mu było wypowiedzieć, bowiem
zdawało mu się, że w ten sposób naraża na
szwank autorytet oficerski, a kto wie nawet, czy
nie swój honor. - Na czas akcji wraz ze swoimi
ludźmi
podporządkowuję
się
dowódcy
"Jędrusiów". - W ostatniej chwili ominął jednak
nazwisko Wiącka.
- Koncentracja punkt jedenasta - powiedział
wychodząc jako pierwszy Wiącek.
Około pół godziny ponad wyznaczony
termin przyszło "Jędrusiom" czekać, aż
wreszcie zjawiła się piątka AK-owców z Nie
wójtem na czele. Przywitali ich wyrzutami,
rozładowując w ten sposób narosłe w nich
zdenerwowanie:
- Czy koniecznie chcecie, żeby konfidenci
zawiadomili Niemców, że po mieście kręcą się
jakieś podejrzane typy!
Wiącek tymczasem patrząc na przybyłą
piątkę przeżywał kolejne rozczarowanie: tak ich
mało, tak mało, ale przecież nie ma sensu
czekać na pozostałych. Trzeba raczej ruszyć!
Zaraz! Mocnym, acz przyciszonym głosem,
zwołał wszystkich i punkt po punkcie zaczął
wyjaśniać plan akcji, rozdzielając równocześnie
zadania poszczególnym żołnierzom.
- Kierownictwo całością i dowództwo grupy
uderzeniowej obejmuję osobiście. Pójdą ze mną
obydwaj Kabatowie i Lech. Akcję na kierunku
odwrotu przeciw siłom Schupo i pracownikom
firmy Öhmler ubezpiecza Ponikowski z
kaemem. Przy nim też zostanie furmanka z
Strona
przebiegu akcji, kiedy następny łącznik doniósł
o zmianie służby w więzieniu, objęli ją Zarosa i
Mroczkowski.
- Wywiad jednak macie bezbłędny - z
podziwem mruknął Zbigniew Kabata.
- Zachwyty zostaw na później - sucho
przerwał koledze Wiącek. - Wracajmy do
sprawy, bo czas ucieka. Ten ciągły ruch budzi
we mnie pewien optymizm, a to przynajmniej z
dwojga względów: Niemcy zajęci są w terenie,
z tego względu nie mogą siedzieć na miejscu; w
więzieniu mamy więc do czynienia z niezbyt
liczną strażą. Po wtóre, jeśli oni ciągle
przywożą aresztowanych, cóż nam szkodzi
podać się za policyjny oddział niemiecki, który
właśnie przywiózł nową partię wrogów Rzeszy.
Wprowadzimy w błąd strażników i spotęgujemy
tym efekt zaskoczenia.
- To sensowny pomysł - przytaknął Niewójt.
- No, to do roboty. Trzeba iść do chłopców,
rozstawić ubezpieczenia...
- Jeszcze chwileczkę, nie załatwiliśmy
bardzo ważnej sprawy: komu przypadnie
zdobyczna broń?
- Jak to komu? - Wiącek spojrzał
nierozumiejąco na porucznika - to chyba
oczywiste, że nam. Stanowimy główną siłę
uderzeniową...
- Nam też potrzeba broni.
- Na czas akcji przywieźliśmy naszą,
zapasową, dozbroimy was, ale to, co
znajdziemy w więzieniu...
Niewójt jednak nie ustępował, chciał
wytargować część broni i amunicji dla oddziału
pozostającego pod jego rozkazami. Wiącek nie
dziwił mu się; jeśli w akcji brał udział więcej
jak jeden oddział, spory o podział zdobyczy - tej
strzelającej zdobyczy - potrafiły poróżnić
dowódców, którzy normalnie byli najlepszymi
przyjaciółmi. Zwykle nie znosił targowania się,
ale w tym wypadku... Czuł zresztą, że racje są
po jego stronie: jego ludzie narażali się
bezpośrednio, jego ludzie praktycznie nie
korzystali z pomocy, nie byli zaopatrywani w
Odwet – Marzec 2016
35
ciężarem broni, a ciężarem klęski. Wariant:
wycofujemy się - był wariantem ściśle
teoretycznym i dlatego również, że żaden z
szeregowych wykonawców nie dopuszczał
takiej myśli.
Świadomość, że zaraz będzie musiał podejść
do wierzei więziennych, że naciskając guzik
dzwonka rozpocznie grę, w której jest tylko
jedna alternatywa: uda się lub nie, w której nie
ma trzeciej możliwości: pasuję, nie gram... - ta
świadomość zawsze ciążyła Wiąckowi. Rutyna
wielu lat pracy konspiracyjnej nie mogła w nim
stępić poczucia odpowiedzialności, przeciwnie:
każda następna akcja budziła w nim większy
niepokój i większe obawy - może gdyby w grę
wchodziła tylko jego osoba, ale tu przecież
chodzi o cały oddział, o tylu innych, ... Był jak
dobry aktor, który ma tym większą tremę przed
spektaklem, im dłużej występuje.
Poprawił Visa - choć wiedział, że tkwi on za
paskiem w miejscu najdogodniejszym, jeden
ruch ręką... - przeszedł zdecydowanym krokiem
wzdłuż ulicy Słowackiego, za nim podążali
obydwaj Kabatowie. Lech uporał się już z
drutami telefonicznymi i teraz odrzuciwszy
widły stał niedbale na przeciwległym chodniku
z erkaemem gotowym do strzału. Wychynąwszy
już z cienia domu, w którym krył się przed
sekundą, zapomniał natychmiast o dręczących
go niepokojach i teraz spokojnie rozważał: jeśli
podstęp się uda, to... jeśli dostaną się w
niespodziewany ogień, to... Musnął spojrzeniem
kamienną wnękę pobliskiej bramy, dającą
niejaką ochronę przed pociskami nieprzyjaciela
i stwarzającą dogodny punkt obserwacji.
Doszedł do wierzei więziennych i z ulgą
zauważył, że zewnętrzna, żelazna brama nie
była zamknięta - ten fakt wyraźnie ułatwiał mu
działanie. Nacisnął dzwonek: raz, drugi...
Denerwujący terkot dotarł aż do nich, ale nikt z
wewnątrz nie spieszył przywitać późnych gości.
Niemieckim więc zwyczajem zaczął nachalnie
naciskać dzwonek raz po raz, chcąc tą brutalną
demonstracją pokryć własne zdenerwowanie.
Strona
resztą broni, której... - Wiącek spojrzał z
wyrzutem w stronę porucznika - - nie ma komu
przydzielić. Staszek - zwrócił się do brata - z
Matrosem będziesz ubezpieczał nas koło
samego więzienia. W razie czego pokryjesz
ogniem rynek. To najpaskudniejszy kierunek,
stąd należy się spodziewać kontrakcji Niemców.
Weźcie rkm i ckm, obydwaj nasi koledzy wskazał na AK-owców - będą waszymi
amunicyjnymi. Całe ubezpieczenie rozprowadzi
Niewójt, porucznik Niewójt - poprawił się
szybko, nie chcąc, aby tamten zrozumiał to
opuszczenie tytułu oficerskiego opacznie i
wyciągnął stąd wniosek, że w ten sposób
Wiącek akcentuje ważność swojej funkcji. Więc porucznik Niewójt z Tadeuszem Czubem,
a po rozprowadzeniu Czub zgłosi się do mnie,
do grupy uderzeniowej, zaś pan, poruczniku,
będzie kierował ucieczką uwolnionych, wskaże
pan im kierunki wycofywania się. Aha,
Wiatrowski z kolegą - byli to żołnierze AK zwrócą szczególną uwagę na posterunek SD. To
wszystko.
Pytania
są?
zakończył
stereotypowym
zwrotem
wojskowym.
Rozchodzili się w milczeniu.
Więc za chwilę się zacznie. Musi się zacząć.
Znał, co prawda, wariant wstrzymania akcji i
zwinięcia gotowych do boju placówek na
wypadek
nieprzewidzianych
okoliczności,
mówili na ten temat z Niewójtem, ale krótko,
niejako marginalnie, na serio bowiem nie brali
pod uwagę takiego rozwiązania. Obaj byli zbyt
doświadczonymi organizatorami, żeby nie
wiedzieć, iż raz puszczonej w ruch maszyny nie
można zatrzymać, a jeśli nawet, to łamiąc tryby.
Już widział rozgardiasz powstały skutkiem
wydania takiego rozkazu, wiedział, że polecenia
nie dotrą na czas do poszczególnych placówek,
że partyzanci będą się gubić w powstałym
chaosie i mnożyć ten chaos, miotać się
bezradnie, rozpraszać swoje wysiłki i wzajem
sobie przeszkadzać, aż wreszcie cały oddział
ogarnie panika i w rozsypce będą się
wycofywali z miasta przygnieceni już nie
Odwet – Marzec 2016
36
moment zawahali się. Zatrzymać się, to
przegrać na wstępie - przemknęło przez głowę
Wiącka, wyrwał więc z rąk Lecha rkm i
krótkimi seriami wpędził do dyżurki
niewczesnego obrońcę niemieckiego więzienia.
Zrozumieli się bez słowa: dyżurka!
Ciasny korytarzyk. W nozdrza uderzył
specyficzny zapaszek koszar i ...właśnie
prowincjonalnego aresztu. Wiącek kopnął
drzwi. Przez głowę przebiegła mu myśl: A jeśli
ustawili się właśnie naprzeciw tych drzwi z
bronią gotową do strzału?
Ale nic...
Strażnicy stali bezradnie pod przeciwległą
ścianą dyżurki skupieni koło okna. Któryś
poruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć:
prosić czy protestować... Wiącek na chwilę
zawahał się. Stał z bronią gotową do strzału,
podczas gdy strażnicy gwałtownie wyrzucili
ręce do góry. Zrobili to z takim zapałem, jakby
on był instruktorem gimnastyki, a oni
początkującymi sportowcami. Zza pleców
Wiącka zwinnie wysunął się Zbigniew Kabata.
- Masz ich na muszce? - zapytał.
- Mam.
- To ładnie...
Już wyjmował ze stojaków karabiny, już
wyciągał łódki z nabojami porządnie
poukładane na półeczce. Broń i amunicję
składał na surowym stole kancelaryjnym.
- Jeszcze Steyer i Nagant... - Wiącek wskazał
oczami na pistolety wystające z nie dopiętych
kabur, które leżały na drewnianym taborecie
przy ścianie.
- Zrobi się! - i Zbigniew Kabata dorzucił
wskazaną broń do karabinów. - Teraz tylko wytransportować to żelastwo...
- Ale się grzebiesz - parsknął Wiącek.
Zdawało mu się, że cała operacja trwa już kupę
czasu. Musiały to być jednak tylko sekundy, bo;
kiedy do izby wpadł Edek, zawołał:
- Migiem żeście się uwinęli.
Strona
Wreszcie wizjerka uchyliła się i w głębi
zamajaczyła twarz strażnika Mroczkowskiego.
Krzyknął więc, dbając, by jego polszczyzna
była jak najgorsza, skażona niemieckim: Otwierać!...
Korzystając z chwilowego zaskoczenia
strażnika, w krótkich zdaniach wyjaśnił, że są
policją niemiecką i przywieźli aresztowanych z
Ostrowca. Stał przy tym w ten sposób, by cień
padał na jego twarz, co miało utrudnić
identyfikację. Ale nieufny strażnik już ochłonął
i zażądał zbliżenia się. Ponieważ Wiącek nie
zareagował od razu na wezwanie, tamten
zatrzasnął wizjerkę, oświadczając stanowczym
tonem, że do więzienia nikogo nie wpuści.
Dalsza komedia nie miała już sensu. Wiącek
z rozmachem rozwalił okienko i jednym
strzałem odpędził strażnika. Teraz, od tego
strzału, liczyła się każda sekunda. Podłożył pod
bramę wiązkę pięciu granatów zaczepnych,
wyrwał zawleczkę i wraz z obydwoma
Kabatami odskoczyli w kamienną wnękę
pobliskiej bramy.
Wybuch targnął powietrzem, ale kiedy
wyjrzeli ze swego ukrycia, wierzeje, choć
poważnie uszkodzone, trzymały się jeszcze
wystarczająco
mocno,
żeby
stanowić
przeszkodę nie do przebycia. Bez rozkazu cała
trójka zaczęła układać pod bramą następną
porcję granatów: tym razem było ich dziewięć.
Znowu wybuch. Brama nie ostała się sile
kolejnego uderzenia. Kiedy przekraczali próg,
między szczątkami desek, tuż obok zawiasów
żałośnie zwisających z muru poznaczonego
odłamkami, Wiącek zrobił szybki rachunek:
strzał, podłożenie pierwszej wiązki granatów pięć sekund, do detonacji - trzy sekundy,
powtórne podkładanie granatów - piętnaście
sekund, znowu do detonacji - trzy sekundy,
dziesięć sekund - "na rozkurz", razem trzydzieści sześć sekund, trochę więcej jak pół
minuty. To nieźle. Pojedynczy strzał ze Steyera,
który padł z wnętrza więzienia, i gwizd wysoko
przelatującego pocisku spowodował, iż na
Odwet – Marzec 2016
37
Kolejny korytarzyk oświetlony mdłym
światłem płynącym z odrutowanej żarówki.
Mocne okute drzwi z cyklopim okiem judasza.
- Otwieraj!
Strażnik ze zdenerwowania pomylił klucze.
Chwilę gmerał bezskutecznie w zamku.
- Nie ten klucz, durniu! Nie widzisz?! Radzę
ci szybciej znaleźć właściwy...
Po drugiej stronie kilka pięści waliło w drzwi
celi. Wreszcie Mroczkowski otworzył. Z
wnętrza wysypali się aresztowani. Ktoś chwycił
Wiącka za rękę, ktoś inny próbował go objąć,
ktoś, nie mogąc się docisnąć, wylewnie
potrząsał dłonią Mroczkowskiego.
- Później! Na rany! Czułości później.
Wyłaźcie stąd wreszcie! - Wiącek zaczął
wypychać więźniów z ciasnego korytarzyka.
Przez moment mocował się z myślą: Czy w celi
byli wszyscy aresztowani? Czy kogoś nie
zabrano do tej pory i nie odstawiono dalej?
Słabe światło i zdenerwowanie nie pozwalało
mu znaleźć natychmiast odpowiedzi: twarze
zlewały się, wszystkie równie obce i bliskie.
- Teraz inne cele - powiedział do
Mroczkowskiego. Był już spokojniejszy. Rzut
oka na dziedziniec powiedział mu, że
najważniejsi więźniowie znaleźli opieką innych,
że tamci sprawnie kierują ich w stronę
rozwalonej bramy.
Drzwi cel ustępowały jedne po drugich. Z
niektórych ludzie nie chcieli wychodzić, stawali
niepewni na progu, wyrzucali z siebie dziesiątki
pytań, na które Wiącek nie udzielał z reguły
odpowiedzi. Potem, widząc na podwórzu ruch,
powodowani prawami, które rządzą psychologią
tłumu, wybiegali raptownie na dziedziniec,
wzmagając zamieszanie i rozgardiasz.
Niewójt - on bowiem kierował ewakuacją zachrypł od krzyku. Teraz w tłumie przeważali
chłopi zamknięci za drobniejsze przestępstwa:
jakieś na czas nie oddane kontyngenty, jakieś
opóźnienie w zapłaceniu podatków.
Strona
Potem uważnym spojrzeniem obrzucił
stojących pod oknem, z wyciągniętymi w górę
rękami, strażników.
- Chwileczkę. Ja tutaj mam do jednego pani
interes...
Wiącek zniecierpliwiony zaprotestował.
- To nie potrwa długo. Prawda, panie
Zarosa?
Podszedł do strażnika, który teraz wciskał się
w kąt bełkocąc coś o obowiązkach
zawodowych.
- Pamiętasz mnie? - w głosie Edka Kabaty
zabrzmiały złe nutki. - No? Pamiętasz? Ty,
pluskwo! Niedawno byłem twoim klientem." W
tych samych murach! Raczyłeś łaskawie
pilnować mojej aresztowanej osoby... Zamachnął się. Zarosa jeszcze bardziej
rozpłaszczył się na murze.
- Porachunki zostaw na później! - w głosie
Wiącka zabrzmiał rozkaz.
- Taka okazja - próbował się spierać Edek
Kabata, ale Wiącek go już nie słuchał. Gestem
przywołał drugiego strażnika Mroczkowskiego i
trącając go lufą erkaemu w brzuch krzyknął:
- Klucze!
Strażnik sięgnął do drewnianej tablicy.
Zrobił to dosyć ochoczo, w gruncie rzeczy opór
jego musiał być pozorny i chyba był
zadowolony z takiego przebiegu wydarzeń, ale
Wiąckowi wydawało się, że jego polecenie
spełnia zbyt opieszale.
Prędzej!
Prędzej,
do
nagłej
i
niespodziewanej! Czy myślisz, że będziemy
tutaj nocować - złapał klucze i popychając przed
sobą strażnika wybiegł na dziedziniec.
W celach naokoło zaczął się nerwowy ruch.
Słychać było zduszone wołania.
- Najpierw siódemka! Polityczni! - chrypiał
Wiącek. Potknął się o wystający z bruku
dziedzińca kamień i głośno zaklął.
- Pomóc? - Mroczkowski widząc łapiącego
równowagę Wiącka stanął. Spotkał się tylko z
serią wymysłów.
przyjaciela Jasińskiego...
- Niech ich cholera... W której celi siedzą?
- Trzecia...
- Otwieramy, tylko szybko!
Przebiegli
wskroś
gwałtownie
pustoszejącego
podwórza.
Raz
jeszcze
szczęknął klucz w zamku.
Kiedy wychodzący z celi policjanci minęli
ich i skierowali się w stronę bramy, Wiącek
- Siedem minut - Niewójt chwycił go za
ramię.
- Siedem minut? Niemożliwe?
- Ja też nie wierzę, ale zegarek - podsunął
Wiąckowi pod nos swoją cebulę.
- No, to i na nas czas - Wiącka ogarnęło
błogie uczucie spokoju. Patrzył na ostatnie
sylwetki wyzwolonych, znikające w cieniach
rozwalonej bramy.
- Jeszcze chwileczkę.
Odwet – Marzec 2016
38
westchnął: Czy nie za długo? Czy to wszystko
nie trwa za długo?
Miał uczucie, że minęło już z pięć godzin.
Powodowany
jakimś
bezsensownym
wyobrażeniem spojrzał na niebo szukając
potwierdzenia swoich obaw: rzedniejącego
mroku, bladej kreski świtu nad dachem
więzienia. Ale niebo było ciemne. Chyba więc
wszystko nie trwało aż tak długo...
Strona
- Wszyscy? - zapytał Wiącek, kiedy stanął
sam z Mroczkowskim wobec głębokiej pustki
płynącej z ostatniej celi w rogu podwórza.
- Jeszcze policjanci... Granatowi... Tacy, co
się narazili... - Mroczkowski chwycił go za
rękaw. Wiącek z niechęcią pomyślał o
granatowych, zawahał się i gdyby nie
przypomniał sobie Bakasa, komendanta
posterunku w Iwaniskach, ich konfidenta i
Odwet – Marzec 2016
39
przystawali w wąwozie uliczki: - widać, że
walczyła w nich przesadna ostrożność z
pośpiechem.
Pierwszy otworzył ogień z erkaemu
Stanisław. Napięcie nerwowe nie pozwoliło mu
zaczekać, aż nieprzyjaciel zbliży się na
odległość pewnego strzału. W jasnej poświacie
księżyca ogień prowadzony przez niego nie
mógł być celny. Niemcy natychmiast
czmychnęli, szukając schronienia w cieniu
domów i drewnianych płotów okalających ulicę.
Józefowi Wiąckowi, choć również cele ginęły
mu, nie pozostawało nic innego, jak
pojedynczymi strzałami z pistoletu wesprzeć
towarzysza.
Któryś z napastników, widać szukając
lepszego pola ostrzału, próbował przeskoczyć z
cienia jednej bramy w cień drugiej, ale
odległość trzech czy czterech metrów kocich
łbów okazała się dłuższa niż jego życie; potknął
się i jak pływak, szczupakiem, nie
wypuszczając z wyciągniętych rąk empi, runął
na ziemię. Nie wiedzieć nawet: trafiony kulą z
Visa czy erkaemu.
Śmierć
jednego
z
patrolujących
spowodowała przesilenie w walce. Niemcy
chyłkiem, wykorzystując kłamliwe światło
księżyca i odległość dzielącą ich od Polaków,
zaczęli odstępować. Takie zakończenie potyczki
było na rękę obu Wiąckom oni też rozpoczęli
odwrót. Zbliżał się zresztą czas najwyższy po
temu. Niemcy w mieście budzili się - echo z
różnych stron niosło to odgłos pojedynczych
strzałów, to całych serii. Na domiar złego, ogień
od strony posterunku Luftwaffe nabrał ciągłości
i regularności. Na razie ogień ten był niecelny,
pewnie prowadzono go na odgłos", lecz tylko na
razie…
Narastająca strzelanina, pomnożona jeszcze
przez ciasnotę uliczki, w której znajdował się
posterunek
ubezpieczający
Matrosa
i
Szymczyka, zwaliła się na obu w momencie,
kiedy ich napięcie nerwowe osiągnęło swój
szczyt. Matros tylko silniej zacisnął dłonie na
Strona
- Znalazł sobie pan czas na rozmowy! parsknął.
- Mam tu jeszcze do załatwienia pewną
sprawę.
- Tutaj?
- Razem z tym bandytą z Ujazdu, z
Rybakiem... No, wie pan?... - zirytował się nie
widząc w ciemności, czy twarz jego rozmówcy
wyraża zrozumienie, czy niezrozumienie
pytania. - Tego, którego dzięki Bakasowi
wykończyli sami Niemcy, zamknięto dwie jego
wspólniczki: Jandzinę i Bińczakową. Siedzą
tutaj jako konfidentki. One trochę wiedzą o
konspiracji, trzeba je...
- Zlikwidować!
- Tak.
- Kobiety?
- Na usługach gestapo.
- To zbyt męska sprawa dla mnie - raptowny
napływ obrzydzenia próbował Wiącek pokryć
ironią. Wiedział, że nie wolno się rozczulać, że
Niewójt ma na pewno rację, rację
bezapelacyjną, ale rozstrzeliwać, i to kobiety...
Wzruszył ramionami: - Wasza sprawa...
- Nasza - poprawił Niewójt.
Wiącek nawet nie przytaknął: tak trzeba, po
to, żeby po tej cholernej wojnie tak nie było
trzeba. Powiedział więc tylko:
- Prędko! Siedzimy tu już prawie dziesięć
minut. Przynajmniej o dziesięć za długo.
Jakby na potwierdzenie jego słów od strony
posterunku SD dobiegł ich grzechot wystrzałów
i w tym huku zginął trzask salwy egzekucyjnej.
Uwolnieni wsiąknęli już w mrok ulicy,
prowadzeni przez porucznika Niewójta, kiedy
Wiąckowie - Stanisław i Józef - zwijający
właśnie ubezpieczenie od strony Rynku
zobaczyli w ciasnej uliczce (nomen omen Wąskiej) nadciągający pospie-sznie patrol
niemiecki. Bez porozumienia, milcząco, zajęli
stanowiska
za
dwoma
przeciwległymi
narożnikami - dzieliło ich szerokie ledwie na
trzy metry pasemko bruku. Niemcy zbliżający
się z drugiej strony to podbiegali, to raptownie
Odwet – Marzec 2016
40
małe kary aresztu, siedzieli w więzieniu nie
zagrożeni żadnym z ostatecznych rozwiązań szubienicą czy Oświęcimiem.
- Wrócimy tam - powiedział jeden z nich.
- Kiedy nas wypuszczą sami Niemcy,
możemy być bardziej użyteczni... - drugi
próbował ratować godność.
Przyjęto to wyznanie milczeniem. Niewielka
grupa, licząca trochę ponad jedną dziesiątą
uwolnionych, oddaliła się z powrotem w stroną
więzienia. Nikt nie przeszkadzał im w tym
odejściu,
- No, kochani, ja też zwijam majdan powiedział Ponikowski rozładowując napięcie. Idźcie przodem. Zaraz was dogonię.
Fala byłych więźniów roztopiła się w mroku,
a Ponikowski, prawie już gotów do podążenia
śladem tamtych, zobaczył raptem nową
nadciągającą grupę ludzi, tym razem w
mundurach. Nie pytając, kto zacz, nacisnął
spust. Tamci przypadli do ziemi. Coś wołali.
Ponikowski wziął poprawkę, ale nie zdążył
otworzyć po raz wtóry ognia, bo dopadł go
jeden z akowców, ten, który konwojował
pierwszą falę uciekinierów, i teraz wrócił się:
- Nie strzelać! Nie strzelać! To granatowi,
Ich też wypuściliśmy z więzienia!... - krzyczał.
Na miejscu zbiórki ze zdziwieniem
spostrzegli, że nie brakuje nikogo, nikt nawet
nie był ranny... Taka akcja bez strat własnych?
To nie mieściło się w głowach. Rozbito
więzienie mieszczące się w mieście, gdzie
garnizon nieprzyjacielski był wcale niemały,
wyzwolono siedemdziesięciu mężczyzn i
dwanaście kobiet, a wszystko przy własnych
siłach.
- To granda! - mówił do porucznika Niewójta Wiącek - nie zapewniliście nam nawet
odpowiedniej liczby ludzi. - Podnosił głos,
może bez potrzeby, ale teraz dopiero
przychodziła reakcja po poprzednim napięciu
nerwowym. Głośne mówienie przynosiło mu
fizyczną ulgę. – Widzi pan przecież, że moje
siły - zrobił wymowny ruch dłonią.
Strona
tylcach cekaemu - całą siłą woli powstrzymywał
rosnącą w nim panikę: jeśli ogień jest tak silny,
jeśli wybucha w tak różnych miejscach miasta,
widać coś nawaliła w planie, widać akcja
rozsypuje się i teraz każdy cofa się na własną
rękę, więc też chyba należy zadbać o własną
skórę. A może to nieprawda, może wszystko
przebiega planowo i on, opuszczając swoje
stanowisko, odsłoni kolegów?... Matros
mocował się z myślami i nawet nie zauważył,
kiedy jego pomocnik Szymczyk nie zdołał już
opanować panicznego lęku i uciekł w ciemności
niepomny na nic...
I wówczas Matros usłyszał gwizdek - sygnał
oznaczający koniec akcji. Ten głos przywrócił
mu siły, raptowny lęk przepadł w jednej chwili,
ba, wzbudził uśmiech politowania, który Matros
zaadresował sam do siebie i teraz ufny już w
powodzenie, z podkreślanym spokojem i
powolnością, zarzucił na plecy kaem i ująwszy
w dłonie skrzynki z amunicją dołączył do grupy
wyzwolonych.
- Tak szybko? - Ponikowski ze zdziwieniem,
ale i ulgą powitał pierwszą grupę niedawnych
więźniów. Wyłonili się z mroku raptownie i
tylko okrzyk któregoś powstrzymywał go od
otwarcia ognia. Zatrzymali się teraz wokół
wozu, jakby upatrując w nim miejsce pełnej
gwarancji swojej wolności i swojego życia. W
ruchach uwolnionych czuć było wahanie: iść,
czy nie iść dalej na miejsce zbiórki, nie chodziło
o te kilkanaście kroków, ale o tego uzbrojonego
chłopaka, o połyskujące w świetle księżyca
metalowe części broni zebranej na wozie, o
ufność, którą to wszystko uosabiało.
Słabsi, nie mający dotychczas kontaktów z
ruchem oporu, poddali się rezygnacji - czas
przyszły stał się dla nich koszmarny, koszmarny
od czasu teraźniejszego; poczuli strach przed
życiem na krawędzi śmierci, strach przed losem
szczutego zwierzęcia. Wyobrazili sobie
represje, które dosięgną ich rodziny, i
przeciwstawili temu własne błahe przestępstwa,
głównie natury gospodarczej, za które odbywali
widzieliście samochody; samochody, które
ciągnęły działka. Dowodził tym oddziałem
kapitan... Nie, lepiej będzie major. O tym
wszystkim musicie opowiedzieć swoim
krewnym i znajomym. Oczywiście bardzo
dyskretnie. - Zrobił krótką przerwę. - A teraz
zabieramy się do odjazdu, kto chce, może
jechać z nami, komu nie po drodze... proszę
bardzo. Ruszamy w kierunku wsi Czerniaków.
- Szefie - przerwał mu jeden z uwolnionych a co z chorymi? Daleko o własnych siłach nie
zajdą.
- Którzy to?
- Piotrowicz, Sawicki i sierżant Cholewa.
- Cholewa, kawaler Virtuti z 39 roku... dodał z ciemności ktoś drugi.
Rzucił trzeci:
- Co z nimi zrobimy?
- Jak to co? - zdziwił się Wiącek. - Jeśli chcą
jechać z nami, to załadować ich na wóz i po
kłopocie.
Prawie już gotowi byli do odwrotu, kiedy
Strona
41
- Ale wszystko się udało - replikował
Niewójt.
- A gdyby się nie udało?
- Wątpię, czy wówczas rozmawialibyśmy
tutaj.
- Pan nie jest poważny.
- Musiałem być niepoważny. Zaskoczenie to
była jedyna szansa. Czas nie pozwalał mi na
pełną mobilizację, na... Zresztą pan sam
rozumie...
- Rozumiem - Psiakrew, rozumiem! krzyknął ze złością Wiącek, bo doskonale
zdawał sobie sprawę z racji porucznika.
Raptownie, tknięty jakąś myślą, zbliżył się do
uwolnionych:
- Słuchajcie, w akcji na więzienie brał udział
duży oddział partyzancki. Bardzo duży! Mieli
ze, sobą kupę karabinów maszynowych, a nawet
widzieliście małe działka. Furmanek było chyba
z dziesięć - pogardliwie pokazał w stronę
jednego wozu, o który opierał się niedbale
Ponikowski. - Możecie nawet powiedzieć, że
Odwet – Marzec 2016
- Chciałeś zobaczyć, kto się zaopiekował
więzieniem?
- Chciałeś zarobić na krzyż za wierną
służbę? Pierwszy zameldować o wypadkach.
Będziesz miał krzyż!
Echo poniosło głuche plaśnięcie wystrzału.
Od momentu kiedy Józef Wiącek strzelił po
raz pierwszy z Visa, odganiając strażnika
więziennego Zarosę od bramy więzienia, nie
minęło więcej jak pół godziny.
Ciąg dalszy w następnym numerze.
Epitafium dla mjra „Ognia”
Odwet – Marzec 2016
42
Jeśli umrzeć mam za ciebie
Jeśli sztandar zwinąć mam
Na każdego przecież przyjdzie kiedyś pora.
Srebrny orzeł z mojej czapki
Na urwiskach w sercu Tatr
Znajdzie gniazdo.
Ty mnie ukryj moja ziemio podhalańska
Górski lesie kołysz mnie do snu
Tyle razy mnie chroniła Ręka Pańska
Dziś mnie do raportu wezwał Bóg.
Wilki mają swoje ścieżki
Podążałem szlakiem wilczym
Śmierć ścigała mnie po lasach
Jak pies gończy.
Przystanęła nad potokiem
Krótki błysk nad górskim stokiem
Wola Boża - moja walka dziś się kończy.
Polski orzeł srebrnopióry
W nasze dusze wbił pazury
I legendę partyzancką ponad szczyty wzniósł.
Na Podhalu, pod Turbaczem
Partyzancka wierzba płacze.
Zgasł już “Ogień”
Ale pamięć po nim wciąż się tli
Strona
Józef Wiącek podszedł do maleńkiej grupki
akowców zebranych wokoło Niewójta.
- Poruczniku, musi pan rozesłać gońców do
rodzin uwolnionych, i to jak najszybciej. Zna
pan metody represyjne Niemców. Niech całe
towarzystwo jak najszybciej zmieni miejsce
zamieszkania.
- Oczywiście. To się rozumie samo przez się.
- No, to na razie.
- Na razie. Do najbliższego spotkania. - I już
po wymienieniu uścisków Niewójt dodał
ciszej:- Dziękuję panu. Bardzo dziękuję. Ja,
osobiście.Grupa akowców szła szybko, przemykając
bocznymi uliczkami Opatowa. Chcieli jak
najszybciej znaleźć się we własnych domach,
skryć w łóżkach i w razie niespodziewanej
wizyty Niemców, udając rozbudzonych, pytać:
Co?... Co się stało?... Kiedy?... Śpię już od
dziewiątej, wszyscy mogą poświadczyć...
Kiedy dochodzili do ulicy Nowowałowej,
jednemu z nich zdawało się, że widzi jakiegoś
człowieka przemykającego w cieniu murów.
Mimo iż akcja zakończyła się, nerwy ich były
jeszcze napięte.
- Uwaga.
- Przed chwilą go widziałem.
- Gdzieś się schował.
- Ja pójdę szybciej - mówili szeptem i ten,
który zdecydował się na samotny rajd, oderwał
się od pozostałych i pomknął drugą stroną ulicy,
chcąc odciąć drogę ucieczki kryjącemu się
człowiekowi.
Pozostali szli spokojnie, jakby nic nie zaszło.
- Jest! - Idący z brzegu odwrócił się
gwałtownie równocześnie wyciągając pistolet.
Na wąskich schodach prowadzących w
ciemności dojrzeli skulonego uciekiniera.
- Ktoś ty? - już otaczali go zwartą grupą.
- Ja... - tamten widząc lufy zająknął się.
- Winnicki! - cichy okrzyk jednego z nich
uświadomił akowcom, że mają przed sobą
niebezpiecznego konfidenta.
43
Strona
Odwet – Marzec 2016
44
Strona
Odwet – Marzec 2016

Podobne dokumenty

Odwet – Listopad 2015

Odwet – Listopad 2015 kanale w porze największej oglądalności. A więc twórcy tego badziewia dostaną jeszcze tantiemy. Kto tym ludziom pozwala na takie numery? – Każe się nam płacić za zakup serialu jawnie nas szkalujące...

Bardziej szczegółowo