Show publication content!

Transkrypt

Show publication content!
Godło: JUDA
Nosiciel
Zdawkowe opowieści krążyły od ust do uszu i przecierały szlak jego wędrówki przez wieś. Ktoś go
gdzieś widział, innemu przemknął obok remizy. Któraś z kobiet dostrzegła go w Biedrze podczas
zakupów. Stawał się głośny, bo wyprzedzała go fama kolorowych tatuaży. Rzucał się w oczy. Był
naznaczony. Zaistniał, ale ze względu na wielobarwną skórę był tu rasowo obcy, przez co dodatkowo
piętnowany nieprzychylną opinią. Skutecznie mieszał w ksenofobicznym tyglu miejscowego biotopu,
co nie mogło ujść mu na sucho. Po równo wzbudzał ciekawość co niechęć – nawet lęk o trwałość
podwalin istniejących obyczajów. Pantoflowe info były skąpe, gdyż facet był nad wyraz szczelny.
Szczelność drażniła i stawała się bezczelnością. Na dodatek miał nieuchwytną naturę meteoru. Skąd
się pojawił nie wiadomo, ale od razu wiał wiatrem przemian. Najpierw był ciekawostką, lecz szybko
stał się zagrożeniem dla smrodliwej stabilizacji. Zrządzeniem losu, więc niezupełnie przypadkowo
doszło do zbliżenia dwóch jakże różnych hermetyczności- jego i wioskowej. Wpływały na siebie i
błyskały iskrami tarcia, zaś jego zewnętrzność z dnia na dzień porastała nowymi szczegółami. Nie
mogło być inaczej skoro jawnie obnosił malunki swego ciała. Ukryte oczy gawiedzi były czujne.
Interpretowano go według własnej wrażliwości, czyli przez niechęć. Usiłowano nawet dotrzeć głębiej,
pod skórę-aż do pokładów osobowości. Szybko rezygnowano, bo czyż taki jak on osobnik mógł
posiadać głębię, na dodatek skrywać ją nieludzko – w ludzkiej przecież postaci? Zadręczał tajemnicą
wnętrza- tym co posieje i jaki będzie czas zbiorów. Istniała nawet robocza teza, że obcy był wyłącznie
chodzącym tatuażem i poza jego dramatyczną symboliką była w nim tylko dźwięcząca pustka w
otulinie ciała. Zaiste- wybaczono by mu szpetną bliznę połowy twarzy, czy obrzydliwe syfy na pysku,
gdyby były. Może pochylono by się nad kalectwem, gdyby cierpiał. Wiadomo –choroby oraz ich
widoczne skutki są niezależnym od woli nieszczęściem. Gdy zaś chodzi o egzotyczne pomysły jakimi są
zabawy z ciałem, o tu nie ma miejsca na litość. Jest wzgarda. Śmiałość zawsze kłuje w oczy i wzbudza
niepokój. Chcąc, nie chcąc dawał powody do drwin. Wytykano go palcami, po cichu i zaocznie
szczuto. Egzotyka w surowym klimacie nie ma się dobrze. Pocieszano się jego domniemaną
grzesznością i oczekiwano boskiej sprawiedliwości. Ta myśl wywoływała oddech ulgi. Moim zdaniem
normalny był, na co wskazywało jego zachowanie i chwilowe rozszczelnienia jakim podlegał. Łapał
przecież dorywcze roboty, popalał papierochy, żuł gumę- i zwyczajnie, byle gdzie porzucał puste
puszki po mocnym piwie. Klął prosto jak ostatnia łachudra. Nie stosował kwiecistych wiązanek.
Wszelką niechęć do czegokolwiek wyrażał ulubionym – jebał to pies. Dotyczyło to w równym stopniu
ulewnego deszczu, zranionego palca, czy przelotu stadka łabędzi na małej wysokości. Zwrotem tym
wyrażał zarówno ból jak i zachwyt. Tak samo radość- i rozczarowanie. Zwierzaki chyba lubił. Nawet
koty-żadnego nie kopnął gdy łasiły się nieprzypadkowo podczas śniadania. Żył w zgodzie z własnym
sumieniem. Być może kochał Boga, ale jakoś po swojemu, nietradycyjnie i nie na pokaz. Kościół w
ryneczku omijał bez ostentacji. On z tymi swoimi tatuażami wyglądałby tam jak skamielina, jak
artefakt z antypodów. Gdyby choć przypominał staroruską ikonę, ale on w wyrazie tatoo cuchnął
miazmatami piekieł. Niezależność z jaką się obnosił jest źle postrzegana w małych środowiskach. W
męskiej części wioskowego establishmentu powoli zyskiwał uznanie. Podejmował roboty, nie
zadzierał nosa ,nie rozpytywał o życie prywatne. Gdyby nie tatuaże. No właśnie. Z ich powodu wpisał
się w skandalizującą awangardę dziwolągów dwudziestego pierwszego wieku i tym faktem wyprzedził
tutejszą rzeczywistość o kilka lat świetlnych. Wioskowym i ich brutalnej surowości mimowolnie
zaproponował wysublimowane va bank barwnej powierzchowności. O jego pozafizycznych
potrzebach do niedawna nic nie było wiadomo. Grażyna, ta z miejscowego sklepiku uważa, że on po
prostu ich nie ma. Ona ma prawo tak sądzić. Pięć lat temu opuściła kościół i przystąpiła do
wyznawców Jahwe. Bardzo pokochała nowego Boga i z góry jest mu wdzięczna za nową przyszłość, tę
która czeka prawowiernych po czasie Apokalipsy. W tajemnicy zwierzyła się Renacie, że po końcu
świata zamierza wynająć auto i wreszcie zwiedzać cuda tej ziemi. Ach te Grażyny i ich syntetyczne
wnioski czerpane z powietrza. A facet, co tu ukrywać –krzepnie, krystalizuje się i wbrew opinii
sceptyków jednak się ukorzenia. Kasia, młodsza siostra Grażyny jest bardziej radykalna w poglądach.
Z zajadłością gardłuje; jemu wystarczy co kazał sobie wydziergać –i komentuje-on drażni mnie sobą.
On jest jak- tu przez chwilę szukała stosownego porównania-jest jak uwięziona w skórze grzeszna
myśl szatana, jak awokado Belzebuba. Cokolwiek miałoby to oznaczać , nią też targały ,co wyraźnie
widać, jakieś dogłębne wiry. Wydawało się, że górnolotnie skończyła ową litanię wściekłości ,ale
promieniała i kąsała dalej. Widząc moje nienasycenie łapała gwałtownie powietrze , zaćwierkała i
wybuchła –on jest jak skurwysyński obnośny baner mówiący ile w człowieku może być zła. Wyraźnie
zadowolona podniosła słowo skurwysyński do rangi samozachwytu i ucichła, bo zapytałem; a
dlaczego skurwysyński? A co, pan przyjrzy się tym bestiom na jego plecach. Śliczniuteńkie są, co? On
się diabłu zaprzedał –i tyle. Młodzież uważa inaczej .Przysłuchujący się rozmowie jej syn Grzechu
broni czci nowego. Czego chcecie od Marka? Ludzkie zło tkwi w mózgu, nie w skórze, skwitował. Dla
wyrostków z gimnazjum nowy jest czarnym aniołem. Imponuje szczeniactwu. A ty skąd znasz jego
imię?- pyta zaniepokojona matka. Słyszałem jak do niego wołali przy rozładunku drewna, a co,
człowiek ma być bezimienny?- Nawet pies się jakoś nazywa. Długo nie pyskował. Zaskrzypiała. Do
odrabiania lekcji zmiataj, nie ma cię tu-i to zaraz .Łatwo zauważyć, że cielesna powłoka Marka
stanowi dla młodych zakazane piękno. Jest pragnieniem, niezaspokojoną rozkoszą i smutkiem
niespełnienia. Niezwykła edycja kiczu jest dla nich uwielbianym dziełem i zaślepieniem. Rozpala
pożądania i kusi do powtórzeń, ale repliki nie będzie. Nowy jest zgrabny. Silnie zbudowany, lecz
nieprzesadnie. Zwraca uwagę umięśnioną opalenizną stanowiącą miłe tło dla barwnych wzorów.
Obrazki tatuażu wykonano perfekcyjnie. Kolorystyka bez zarzutu. Tematem stały się dwa
szkaradzieństwa wzorowane na piekielnych wizjach średniowiecznych mistrzów Boscha i Memlinga.
Owe dwa potwory wypełniają cały obszar skóry –od linii włosów na karku, aż do taśmy
podtrzymującej opięte dresowe spodnie. Czarne biesy łypią czerwonymi ślepiami, szczerzą białe kły i
wyciągają w przestrzeń lśniące szpony. Poruszający się grzbiet aktywizuje całość i sieje przerażenie.
Kobiety kusi, onieśmiela i zniewala grzesznymi domysłami. Właścicielowi dodaje pewności i budzi
respekt. Tatoo sięgają pewnie gdzieś dalej- biegną ku pośladkom i w stronę ud. Smoliste ogony zjaw
wyłażą niespodziewanie z ukrycia na łydkach i zdobią okolicę kostek. Malunki górnych łap pełzną z
ramion wprost do nadgarstków zwijając się na kształt krwiożerczych lian. Łopatki właściciela tego nad
wyraz przejmującego dzieła obsiadły nietoperze. Kiedyś widziałem go podczas pracy przy betoniarce.
Machał łopatą a one najwyraźniej mu pomagały. Wyglądał wówczas jak szaman, który na
niewidzialnym łańcuchu trzyma wściekłe demony. Szalał jak władca demonów. Pokerowe oblicze
nowego nie zdradzało ukrytych pragnień. Owszem łagodziło jego pozorną zwierzęcość. W sumie – i
tak wszystko to co odkryte, czyniło go tylko pieprzonym faunem nie z tego świata. Wytatuowane
plecy dla wielu stawały się samorządnym złem publicznym, a dla innych dobrem bez sposobu na
zagospodarowanie. Raz poniżeniem, ale i wyższością nad mizerią ugładzonej rzeczywistości.
Uśmieszkiem szatana i darowizną od losu. Czymś jak klęska urodzaju lub jak dym z wędzarni
zwiastujący łzy. Mało mówił- krótko i nieśmiało. Tatoo przemawiały w jego imieniu. Były wyrazem
ekshibicjonizmu, za którym skrywał się duch Narcyza. Był więc, co łatwo zauważyć, podwójnie
szczęśliwy. Niebawem okazało się, że nawet potrójnie. Na św. Jana, czyli w dzień Kupały- zatem w
czas puszczania wianków paradował z dziewczyną. Szli do rzeki budząc powszechne zdumienie. On
trzymał ją za rękę i pysznił się zdobyczą, a ona – bogato wyposażona przez naturę nastolatka, pękała z
dumy. Dla jego wydzierganej kwiecistości stanowiła atrakcyjny suplement. Marek uśmiechał się, a
ona promieniała nie dowierzając własnemu szczęściu. Założę się o górę polnych kamieni, które ciągle
rosną w cenę, że pod maską uśmiechu skrywał coś więcej- uwięzioną wyobraźnię, męską dumę i głód
seksu. Świadczyły o tym zarówno wybór tatuażu, jak i młoda dupa. Stare porzekadło mówi –
naprawdę żyje ten, kto wiele przeżył, a Marek śle teraz sygnały, że ho-ho, że mogło tego być
niepoliczalnie dużo. Nieznośnie za dużo, jak na konsumpcyjne możliwości ludu bożego. Obracają się
za nimi-szkalują, drwią nie wiadomo czemu. Zazdroszczą i na zapas szukają haka. Nie malunki są
powodem zawiści, lecz przeżycia- i to, że on śmiał je mieć. Nimi powoduje spustoszenie w wyobraźni
wioskowej społeczności stłamszonej starymi rygorami. On swoją śmiałością osłabia ich moc.
Bezwstydny jest, powtarzały kobiety. A ona, jakby z psem na spacerze- wylewały żółć inne. Cholerny
arlekin. Krakały, a żeby pobłyskiwać moralnością podkreślały jego bezwstyd i nieprzyzwoitość. To
skandal i bezbożność- grzech ubrany w kolorowe straszydła- pokrzykiwały. Zwykła nagość jest
prowokująca ,mimo, że naturalna- tatoo zaś wyzywające, zdrożne i grzeszne, bo poprawiają boskie
dzieło stworzenia. Czy przełamanie tabu wyzwoli wioskowych, czy zepchnie ich w czeluść zepsucia?
Na niejedno dotąd już przystali, ale czy staną się lepsi dla siebie i tolerancyjni dla bliźnich, nawet tych
upstrzonych w przejmujące grozą tatoo? Czy poukładają się z nowinkami jak Marek, który oswoił
dzikość bestii? Gdy zadawałem sobie kolejne pytanie próbowałem odczytać plany rozanielonej Jani.
Jania wyraźnie chciała mieć te jego wynaturzenia na dłużej, może nawet na zawsze. Znam Janię od
kilku lat. Zawsze była pełna pragnień. Chętnie obnosiła po wsi wybujałą atrakcyjność piersi i bioder.
Kokietowała i kusiła męskie plemię. Zawsze wiotka i stale podatna na pokusy erotyki. Dzisiaj była
szczególnie słodka- jak kostka brunatnego cukru, która zachowała w pamięci chybotliwość trzciny.
Pełna kobiecej niefrasobliwości smarkula. Granatowe niebo i różowy ślad po zachodzącym słońcu
tworzyły miły klimat wieczoru i zapowiadały krótką noc po najdłuższym dniu roku. Pachniało rzeką,
ogniskami i dobrym czasem. Kilka miesięcy później, na początku jesieni, okazało się, że Jania jest w
ciąży. Jej złośliwa kuzynka żartowała- wcale bym się nie zdziwiła, gdyby dziecko urodziło się w ciapki,
a nie daj Boże, w stadko nietoperzy. Kiedy rozmawiałem o tym z Izu-Zai, nie była wstrząśnięta.
Opowiedziała o pokutującym jeszcze gdzie niegdzie przesądzie, który dotyczy zapatrzenia się przez
ciężarną w kota. Późne skutki ociotowanego w ten sposób dzieciątka mogą być niemiłe.-Jakieś łaty na
skórze, plamy a nawet puszek sierści i miałkliwość bachorka. Izu-Zai komentowała te złe wieści z
nadzieją, że przyszła matka żyje w błogiej nieświadomości czyhających na dziecko zagrożeń. Dla Jani
jej nowa czasoprzestrzeń zakrzywiła się wokół Marka. Jest zaślepiona przydaną mu urodą tatuażu.
Dziecko urodziło się pod znakiem Ryb- być może jako owoc nocy Kupały. Chłopiec czeka na imię.
Ponoć ma być Sebastian- zwykły męczennik jak reszta świętych. Jania zamknęła się w sobie. Dalej nie
wiadomo, czy mały jest odmieńcem zaopatrzonym w ślady tatuażu po ojcu, ale coś musi być na
rzeczy, bo Jania spaceruje z nim z dala od drogi, gdzieś po miedzach, obok stawu, po polach. Marek
zniknął. Przestano go widywać. W czasie ciąży Jania sporo przytyła i zniekształciła swą atrakcyjność.
Jej kuzynka ,ta sama, która wróżyła dziecku stadko nietoperzy na pleckach, opowiadała komuś w
zaufaniu, że Marek pod koniec ciąży nazywał Janię grubą krową. Biedna nie może pojąć, że to jest ten
sam człowiek, który niedawno jeszcze prowadzał ją obejmując i wyznawał uczucia. On dalej piękniś
zdegustowany był jej przemianą. Jania popłakuje po kątach i narzeka na ulotne piękno swej urody.
Całą uwagę skupiła na krzykliwym malcu. Marek wzbudził w sobie naturę meteoru i zniknął. Czasami
się pojawia. Rzekomo złapał robotę w Niemczech, ale wieść gminna niesie, że to tylko zasłona dymna
i raczej prawdopodobne jest, że jego nieposkromiona bestia szuka nowej ofiary na ołtarz szybkiego
seksu. Okrzyknięto go nikczemnikiem. Tym razem słusznie przylepiono mu nową łatę. Nikt prosto w
twarz niczego mu nie zarzucił. Wszystko dzieje się poza jego wytatuowanymi barkami. Zatem na niby
tylko pachniało stabilizacją, aromatem pól i dobrą nadzieją. A mnie już się wydawało, że miejscowy
klimat mu służy. Niedawno spotkałem Janię. Była bez wózeczka. Zapytałem spod jakiego znaku jest
Marek. Spojrzała na mnie, jakby z zamiarem utopienia mnie w łyżce wody i wycedziła- to był
Skorpion. Położyła wyraźny nacisk na czas przeszły jego historii. Mam go gdzieś razem ze stadem jego
sfajdanych nietoperzy. Piękno ma krótki żywot. Gdy przemija zostaje jakiś czas we wspomnieniach i
blednie, lub nagle spala się w nienawiści. Nawet powód dumy Marka- jego tatoo sflaczeje kiedyś z
upływem lat i obwiśnie stając się wspominkiem minionej epoki. Bestie powykrzywiają się, stracą
wyraz gniewu i moc, a ich Nosiciel znowu będzie śmieszny. Wszystko przemija torując drogę nowemu
i to jest znacznie ciekawsze od wiecznej szczęśliwości.i

Podobne dokumenty