tomik poezji

Transkrypt

tomik poezji
Nutą zmierzchu
1
MIECZYSŁAWA KRZYWIŃSKA
Nutą zmierzchu
KOCIEWSKI KANTOR EDYTORSKI
TCZEW 2012
2
3
Publikacja wydana ze środków Urzędu Miejskiego w Tczewie
Redakcja techniczna, projekt okładki: Magdalena Śniegula
© Copyright by Mieczysława Krzywińska, 2012
PRINTED IN POLAND
ISBN 978-83-85026-92-1
Wydawca:
Kociewski Kantor Edytorski
Sekcja Wydawnicza
Miejskiej Biblioteki Publicznej im. A. Skulteta w Tczewie
e-mail: [email protected]
www.mbp.tczew.pl
Druk i oprawa:
Drukarnia Wydawnictwa „Bernardinum” Sp. z o.o.
ul. Biskupa Dominika 11, 83-130 Pelplin
tel. (058) 536 17 57, fax (058) 536 17 26
4
O MOIM PISANIU
C
zesław Miłosz, odbierając w 1980 roku Literacką Nagrodę Nobla, powiedział: Każdy poeta zależy od pokoleń, które
pisały w jego rodzinnym języku, dziedziczy style i formy wypracowane przez tych, co żyli przed nim. Równocześnie jednak czuje, że
te dawne sposoby wypowiedzi nie są dostosowane do jego własnego
doświadczenia. Adaptując się, słyszy w sobie głos, który go ostrzega
przed maską i przebraniem. Buntując się, popada z kolei w zależność
od swoich rówieśników, od przeróżnych kierunków awangardy. Niestety, wystarczy, ze wyda pierwszy tom wierszy, a już jest schwytany.
Gdyż ledwo obeschnie farba drukarska, to dzieło, które wydawało
mu się czymś najbardziej własnym, ukazuje mu się jako uwikłanie w
styl, jako zależność. Jedynym sposobem na niejasny wyrzut sumienia,
jest szukać dalej i wydać nową książkę, po czy wszystko się powtarza
i nie ma końca. A może się nawet zdarzyć, że zostawiając tak za sobą
książki, niby zeschłą skórę węża, po to, żeby uciekać wprzód od tego,
co zrobiło się dawniej, dostaje się nagrodę Nobla.
Ostatnie zdanie przytoczonego odczytu brzmi w moim przypadku, jak anegdota. Miłosz wypowiadał się personalnie, jako
laureat Nagrody, jednak sens jego wypowiedzi okazuje się całkowicie uniwersalny. Zwróćmy uwagę, na to, jak wygląda tu interpretacja samego procesu tworzenia i jego etymologii – to, co
powstaje współcześnie, ma podwaliny w historii. Nie wolno nam,
więc, w poszukiwaniu nowych form i stylów, wykazywać zanadto lekceważącego stosunku do tego, co już było, a co – czy tego
chcemy, czy nie – stanowi nasze dziedzictwo. Nie chodzi tu bynajmniej o naśladownictwo, bo poezja, jak każdy przejaw działalności ludzkiej, podlega prawom rozwoju. Należy, jednakże,
5
przestrzegać pewnych reguł, nie tylko zresztą warsztatowych, aby
móc powiedzieć, że tworzy się poezję. Pewną dozę novum, zawsze zapewnią piszącemu ramy czasowo przestrzenne, w których
tworzy. Od dozy tradycji, natomiast, uciec się nie uda – bowiem
każdy poeta zależy od pokoleń, które pisały w jego rodzinnym języku. W założeniu tego, co piszę tkwi głębokie przekonanie, że
człowiek jest cząsteczką natury. Jest to założenie wielowymiarowe,
a pod pojęciem „natura” kryje się także pierwiastek humanistyczny. I to stanowi najważniejsze składowe mojego „ja”, które musi
być „na zewnątrz” – odwołując się do natury ludzkiej, poprzez
ten humanizm właśnie głęboko tkwi w kulturze. To oznacza, że
każde pisanie – moje też – musi się rozwijać, nie poddając jednak
w wątpliwość i nie skazując na zapomnienie wcześniejszych dokonań na jej niwie. Zrozumiałe jest tu, że postuluję o szukanie mistrza w tworzeniu. Podpatrujemy nie tyle styl i warsztat, co sposób
oglądu świata oczyma innych poetów.
Celem poezji powinno być budzenie w odbiorcy głębokich
emocji. Dlatego poeta nie może, a przynajmniej nie powinien,
nasycać swoich utworów zanadto subiektywnymi treściami. Wrażliwość poetycka powinna opierać się na wysokim stopniu uniwersalizmu i empatii, tak aby czytelnik – bo on jest przecież najważniejszy, mógł w czytanych wersach odnajdywać swoje własne,
określone, zwerbalizowane odczucia i uczucia. Na tym polega
sukces utworu. Żadne pochwały krytyków, nie mogą się równać akceptacji czy zachwytowi zwykłego czytelnika. I odwrotnie – nawet najbardziej niepochlebna krytyka przegrywa realnie
z akceptacją czytelnika. Indywidualizm w poezji jest możliwy do
osiągnięcia. Tak, jak bez podpisu pod obrazem, możemy odgadywać jego autora, tak czytając wiersz, wiemy czasami bez wątpienia kto go napisał. Pragnę tu jednak podkreślić różnicę miedzy
indywidualizmem, a subiektywizmem. Indywidualizm oznacza,
bowiem, pewne zróżnicowanie języka i stylu, pewną odrębność
jakościową, ale w swojej wymowie odnoszącą się do uniwersalistycznego oglądu świata. Poeta musi umieć spoglądać oczyma
innych ludzi. Inaczej jego spojrzenie zamknie go przed odbiorcami, znudzi ich, a czasami nawet zniesmaczy. Nakazem poezji jest
wymóg, dotyczący zarówno warsztatu, jak i nasycenia emocjami
– każdy element wiersza, każdy jego wers powinien być nasycony
poezją. Jeżeli mamy do czynienia z wypowiedzią, sformułowana
mową wiązaną, która jest tylko opisem obiektualnych faktów,
nie nazywajmy tego wierszem. To pewne placebo, ale nie poezja.
Ludzie piszący w sposób bardzo obiektywny, bądź zajmujący się
opisem zdarzeń i obiektów w sposób całkowicie subiektywny, nie
są poetami, ale mogą się nimi stać. Jeżeli drzemie w człowieku
potrzeba zwerbalizowania swoich uczuć czy odczuć, tworzenia
słownych obrazów – to oznacza, że pierwszy krok w stronę poetyckiego przekazu został uczyniony. Może to nawet jest dobra droga
warsztatowa – spojrzenie najpierw w siebie, później na otoczenie
i opis własnych odczuć. Ale należy mieć przy tym świadomość,
że to zaledwie początek, działanie na zasadzie etiudy, wprawki,
próg do tworzenia poezji, często bardzo wysoki. Czy warto go
pokonywać? Czy warto we współczesności tworzyć poezję. Czy
istnieje w dzisiejszej rzeczywistości, ktoś taki, jak odbiorca? Nie
chodzi tu o szeroką promocję, o działania markentingowe mające
poezję „dobrze sprzedawać”. Poezja nie jest towarem. Jest tworem pochodzącym z najlepszych cząstek naszego jestestwa. Każdy
człowiek, piszący także dysponuje darem i w kategoriach daru
poezja powinna być traktowana – otrzymane trzeba oddawać.
Jestem pewna, że jeżeli chociaż jeden czytelnik przeżyje dzięki
mnie chwile wzruszenia, jeśli obudzą one w kimś jakiekolwiek
emocje – powiem: Było warto.
6
7
Mieczysława Krzywińska
TAK SIĘ WYGRYWA
Noga na nogę,
Oczy w podłogę,
Dłonie zamknięte w pięści,
Słowa ważone,
Wolno cedzone,
Tak się wygrywa. Po części.
Argumentacje,
Wczorajsze racje,
I przedwczorajsze pretensje,
Coraz mniej znaczeń,
Słowa-kartacze.
Tak się wygrywa. Najczęściej.
Zacięte usta
I puste lustra,
I dłonie dłoni nie dotkną.
Drzwi zatrzaśnięte,
Okna zamknięte.
Tak się wygrywa samotność.
8
9
POPEŁNIAM SONET LISTOPADOWY
TĘSKNIĄC
Nad świecą co się dopala,
Dłoń trzymam drżąco i płasko,
Czasami płomień jest łaską,
Pamiątką po gorzkich żalach,
Spływasz
Kroplą światła
Na stół
Bywasz
Tak niełatwa
Jak ból
Czasami w takim płomieniu,
Przepłyną obrazy światła,
Ta cisza co nie jest łatwa,
A mówi mi po imieniu.
Płomienie kiedyś zagasną,
Nawet te z ognisk serdecznych,
Nawet te z lasów jesiennych,
A cisza nie będzie baśnią,
Pisaną na drogach mlecznych,
I nocach – słodko bezsennych.
CZASAMI TRZEBA ODCHODZIĆ
Wezmę dzisiaj tabletkę nasenną
I położę się w czarnej satynie,
Nie popatrzę na sny, co nade mną,
Tylko niech ta noc minie. Niech minie.
Zamknę oczy i niech gwiazdy gasną,
Zamknę oknom szklane źrenice,
Niech się skończy. Niech pozwoli zasnąć,
To szalone, obolałe życie.
Wezmę dzisiaj nasenną tęsknotę,
I położę się w czarnej satynie,
Ćma nade mną ma oczy złote,
Takie oczy, przez które sen płynie.
10
Dlatego dłonią po politurze
Kreślę znaki
Dlatego biegnę przez letnie burze
I płoszę ptaki
Dźwiękiem
Nutą zmierzchu
Do dna
Pęknie
To co jeszcze
W nas trwa
Dlatego przy pniu polnej brzozy
Cicho klękam
Dlatego w błysku wczorajszej zorzy
Szukam piękna
Nie płaczę już
MOCARZ
Do góry wzniesiony
Zdobny sygnetem
Krótki i gruby
Wszechmogący
Palec w-skazujący
11
NADZIEJA
(Człowiek idący przez łąki)
Za tym człowiekiem, co łąki przemierza,
I wiatr w kapocie za kołnierzem niesie,
Za tym, co ciepłe okruchy pacierza,
Hojnie rozrzuca na wstającą jesień,
Za tym, co z oczu moich zdejmie żal,
Pójdę radośnie, pójdę jak na bal.
Za tym, co uśmiech gołębiom rozdaje,
I srebrnym pstrągom w potokach się kłania,
I przed przydrożną kapliczką przystaje,
I przed cierpieniem oczu nie zasłania,
Za tym, co klęka przed stuletnią sosną,
Pójdę tą drogą, niejasną, nieprostą.
Więc każ mi patrzeć, dobry Panie Boże,
Więc każ biec oczom, na tą dziwną przestrzeń,
Na drogi, gdzie czekaniem się położę,
Na szlaki, których serce nie zna jeszcze,
Aż pęknie brama, co zabrania widzieć
Tego człowieka, co przez łąki idzie.
12
POGÓDŹ SIĘ MIŁY
No więc nie licz, nie licz na mnie więcej
Ja odchodzę
Pył po drodze
Świerszcze śpią w mojej żółtej sukience
Dłonią kreślę
Znaki we śnie
I na wodzie
I nie czekaj, nie czekaj już na mnie
W ciszy płynę
W świetle ginę
Wspomnij czasem że byłam przynajmniej
To niemałoCiepłe ciało
Pachnące jaśminem
W pogodzie kwietnych łąk odejście się zdarzy
Kwitnący szczaw czerwienią oczy twoje zwarzy
BEZ NAZWY
Był raz poeta
Rozczarowany
Napisał sonet
Nie przeczytała...
Napisał drugi
Nie zapytała...
Cały poemat
Nie chciała patrzeć...
Napisał powieść
Prozą
Zwyczajnie
Wydrukowali
13
DZIWNI
TOWARZYSTWO
I tyle żeśmy już roztrwonili
Rozstań, powrotów, zdarzeń, motyli,
Kwiatów, burz, iskier, gniewów, rozpieszczeń,
Że sama nie wiem, czy jest coś jeszcze.
Sołowjow w tak rozumnym pojmowaniu wiary
Nie umiał się zatrzymać na progu szaleństwa.
I choć z Bławatską przeszedł przez duchy i czary,
Wciąż krzyczał o potrzebie bogoczłowieczeństwa.
I tyle żeśmy już zapodziali
Spojrzeń, zachwytów, zadziwień, malin,
Jabłek, miętowych łąk, grudek ziemi,
Że nie wiem, czy coś jeszcze znajdziemy.
Pan Bergson się poplątał między kolegami:
Augustynem, Pascalem, Newmanem, Spencerem,
Pomylił słodycz ciała z duszy wrażeniami,
Wierze dowierzać nie chciał i skrzyczał intelekt.
I tyle jakby mamy za sobą,
Ten zgiełk, co mną był, ciszę co tobą,
Drżące przestrzenie, spiżowe bramy,
Aż Bóg się dziwi, że jeszcze trwamy…
Rousseau chciał ich umówić i pogodzić może,
Tu obraził się Nietzsche i Fichte troszeczkę.
Russell sceptyk zapytał: „A Ty jesteś, Boże?,
Bo wolność oraz dusza to już niekoniecznie”.
MÓWISZ ŻE RÓŻA
(Bez znaczenia)
Uśmiecham się do panów mądrych i brodatych,
Przez wyobraźni ogród przechodząc nieśpiesznie.
I z uśmiechem niepewnym dziś wypiję za tych,
Którzy mówią, że myślą, z tym, że niekoniecznie.
Popatrz to krew tylko
Treść każdej twojej cząstki
Wszeptana w ciebie
Aż po gorzki smak gliny
To tylko krzyczy twoje ja
Zaklęte w każdej aorcie
To krew tylko jej zwój
Rzucony w prężną zieleń
To krew tylko zatrzymana
Ufryzowana w kwiat
14
***
Tylko tyle ci mogę kochany powiedzieć,
Lustra, podłogi, szafy, krzesła, stoły szklanki,
Ale pozwól, że siebie zachowam dla siebie,
Dotyk oddechu spłynie na brzeg filiżanki,
Możesz dotykać czule naszej codzienności,
Gdzieś aż po przyrzekane „na ziemi i w niebie”
To wystarczy dla ciszy. Nawet dla miłości.
Ale pozwól, że siebie zachowam dla siebie.
15
SCHIZOFRENIA PARANOIDALNA
Teresie
FILIŻANKA EPITAFIUM
Teresie
Te dłonie choć puste to drżą
Te oczy zamknięte lecz lśnią
I nagle wszystko inaczej
Obłoki spadają na stół
I jabłka przecięte na pół
Cisze nie mają znaczeń
Ta dłoń z gałązką japońskiej wiśni
Wąska po bizantyjsku
Ta dłoń od dziwnych drżąca myśli
Błądząca w mroku co się przyśnił
Po herbacianym liściu
Plecami do chłodu kamieni
Gwiazdy nie mają źrenic
Nogom brakuje tchu
Szarość po szybach się toczy
Dnia nie odróżnisz od nocy
Ani czuwania od snu
Bez głodu i bez sytości
Bez żalu i bez miłości
Bez czasu i bez trwania
Ciało co obok i obce
A dusza na manowce
Pustego niewyczekania
16
Tą dłonią podnieś porcelanę
Nieprawdziwie cieniutką
Jaśminu płatek pozostanie
Na brzegu złotym zatrzymany
I dłoń opadnie smutno
Podaj mi proszę odrobinę
Tego zaklęcia ulotnego
Jak oddech twój co gaśnie w ciszy
Jak oddech co go nikt nie słyszy
Potłukło się. Dlaczego?
17
ŻYCIE EWY
STARA FOTOGRAFIA
Jestem Ewą
Na chwiejnych tłustych nóżkach
Biegnę za motylami
Wcale nie chcąc ich złapać
Byłeś tym dziwnym trafem
Ludzie tak nazwali
To w co chyba nie wierzą
A na co czekają
Napotkałam przy tobie
Błękitne maliny
A w czerwieni kasztanów
Byłam wschodem słońca
Wszystko się przemieniało
Płonęło powietrze
A ja z tym dzikim ogniem
Igrałam beztrosko
Poznałam nagle kształty
Spoza wyobraźni
Wiara w cuda i dziwy
Była oczywista
Nie umiałam pozostać bez skazy
Skłamałam że to nie miłość
Jestem Ewą
Dziwi mnie własne ciało
Tak coraz mniej własne
I coraz mniej znane
Jestem Ewą
Długą smukłą nogą
Przecieram ziarnka piasku
Na słonecznej plaży
Wiem że patrzysz
Jestem Ewą
W oczach tego mężczyzny
Jestem nią bardziej
Niż kiedykolwiek
Jestem Ewą
W powszedniości dojrzałej
Stoję przed wieczorną szybą
Chłonąc błękit
Jestem Ewą
Umieram
TO NIC
Wciąż przeglądasz te kilka tęsknot,
Motylami pachną, czereśnią,
Miedzy nimi to serce co pękło,
I ten dotyk, co nigdy się nie stał…
Wciąż się tulisz do tych oddechów,
Które przecież nie będą westchnieniem,
I chcesz złowić choćby cień uśmiechów,
Tych, co nigdy nie stały się cieniem…
I zasypiasz, snem takim niełatwym,
Że gdy budzisz się – on nadal trwa,
I zaczynasz znów tęsknić za światłem,
Chociaż ono nie uczyni dnia…
18
19
TO JEST NASZ TANIEC
ZACHOWAJ MNIE W NIEPAMIĘCI
To jest nasz taniec – tafle dłoni zwarte
A w liniach pleców dziki kot się pręży
Tańczymy tango gorące, uparte,
W ciał naszych splocie błyszczy gładkość węży…
Niech nawet kamień na kamieniu,
I choćby potop,
Niech w pył i proch się poprzemienia,
Bo chodzi o to:
że nie trwa dłużej ślad na piasku,
Niż ciszy mgnienie,
Niż światło w źrenicy potrzasku
Przeczucia tchnienie.
To jest nasz taniec – bez patrzenia w oczy,
Przemknięty cicho, niemalże na palcach,
To lustro krótkich dni i długich nocy,
W których stajemy do naszego walca…
To jest nasz taniec – i krok nam się plącze,
Róża wypada – podepczemy różę,
W rumbie, fokstrocie spojrzenie gorące,
Zwiastuje walkę i kolejną burzę…
To jest nasz taniec – spala i rozpala,
Udręczy, zakpi, lecz tańczyć go trzeba,
Bo na niewielu już będziemy balach,
Tych na dnie piekła ze wspomnieniem nieba.
20
Możesz mnie wcale nie wspominać,
I nie pamiętać,
Byłam jak chwila, która mija
Wcale nie święta,
Byłam jak promień, co zamyka
Się w jednej nucie,
Przebrzmiałam dawno jak muzyka,
Nie gram w tej sztuce.
Odchodzę cicho życia brzegiem,
I niech się stanie.
Nade mną zawiruje śniegiem,
Wieczna niepamięć.
21
NIE DOTKNĘ
AUTO… GRAFIA
Ty bądź. Dotknął świt brzegu powiek,
Zniknie zaraz, ledwie otworzę oczy,
Tak trwam, zapadając się w słowie,
W drżeniu liter tuż za mijaniem nocy.
To ja
Której nie ma
Szara ćma
Smuga cienia
Ty bądź. Minie parada cienia,
Jeszcze tylko lekko wieczór się przegnie,
Spłynie pora taka szara jak ziemia,
Nie wiem-może znów niepotrzebnie,
Gdzieś pomiędzy ciszami
Krzyku ślad
Jak porwany aksamit
Dawny wiatr
Bądź tu. Stoję przed pustym oknem,
A traw zieleń skruszyła zima,
Czy sny, przebudzenia-nie dotknę
Tego, czego dawno już nie ma.
Idą cisze różowe, niebieskie,
Już ich nie ma, a nie było jeszcze
Idą cienie szare i brunatne
Noc po nocy wygrywa ze światłem
TAK JAKOŚ…
Zanim w cień, zanim w sen się zamienię,
Nim kamienie zawisną na rzęsach
Odgoń jeszcze raz to zasmucenie
I opowiedz mi bajkę o tęczach,
I opowiedz mi, że rano wstanę
I że będą błękity, czerwienie,
Jeszcze raz sercu daj rozedrganie
Zanim w sen, zanim w cień się zamienię…
Skłam o tańcu, który przetańczymy,
Skłam o śnie, z którego się zbudzimy.
To nic
I to wszystko
Trzeba iść
Choć nie wyszło
Gdzieś pomiędzy oddechem
Jeden ból
Gdzieś pomiędzy pośpiechem
Życia sól
I cóż
Dalej w dale
Ciszą cisz
Oszaleć
Daj się tym kilku łzom przetoczyć
Przez poduszek naszych zamieszanie,
Jeszcze raz okłam moje oczy
Że ten cień, że ten sen się nie stanie.
22
23
MADE IN SZAJSONIK
INSTRUKCJA POWSTANIA
Ciało zwykle zostawia się
Matce ojcu genom
Chromosomom
Wstawianie rdzenia (duszy ducha jestestwa ego)
Co tam kto woli
Nomenklaturowo niech sobie wybierze
Odbywa się na zasadzie
Wkładania płytki
Grubości mikrometra
No w każdym razie bardzo cieniutkiej
Płytka jest zadrukowana
Mniej lub bardziej skomplikowanym kodem
Wytrawiona starannie (elektronicy będą
wiedzieli o czym mowa)
W mieszance kwasów różnej szlachetności
Dokładnie nie wiadomo gdzie jest umieszczana
Różne szkoły są na ten temat
Pozostaje się modlić (do Konstruktora)
Aby nie zapisał kodu
Made in Szajsonik
HUMORESKA
No dlaczego, się pytam
Moją duszę śliczną
Porwałeś na kawałki
Jak szmacianą lalę?
Teraz zębami zgrzytam,
Twarz mam nieliryczną,
Jestem bezduszna całkiem
Nie kocham cię wcale!
No wyjaśnij mi może
Mój drogi, dlaczego
Taką duszę bez skazy
Zniszczyłeś doszczętnie?
Ze złości nie otworzę
Ci serca mojego
A zapewniam sto razy –
Ono też jest piękne!
Pójdę dumna i blada
I bez do widzenia,
Czy ciebie to porusza?
Więc żałuj i łkaj,
Zniszczyłeś, trudna rada,
Już jestem z kamienia!
To była śliczna dusza.
Śliczna, bez dwóch zdań!
***
Balet kąkoli, balet motyli
Kończy się raptem,
I już się szarość nad drzwiami chyli,
Niknącym światłem,
I już się zmierzchem zaczyna wczesnym,
To co jest końcem,
24
25
I ani jabłek, ani czereśni,
Pod szarym słońcem,
ŚWIĘTY FRANCISZKU
MÓDL SIĘ ZA NAMI
Myślą nie dotknąć ciszy niebieskiej,
Ciszy różowej,
A może jednak, a może jeszcze…
I ciało – słowem.
Ta sroka – wykrzyknik na śniegu
Kot bury – tłusty mizantrop,
Sarna, co przystaje w biegu,
Ćma wirująca nad lampą,
Już tylko.
Pies merdający z radości,
Mysz przerażona i szara,
Nietoperz – jaskółka ciemności,
Myszołów z gniazdem w konarach
KLON STOI WE MGLE
Z tej mgły Coś wyjdzie, Kogoś dotknie,
Bo tak się rodzi zapatrzenie,
A życie przetrwane przy oknie,
Jak klonu liść spadnie na ziemię,
Jak oniemienie,
Drzew płomienie,
Jesienne cienie.
Powietrze nagle zaszarzało,
I pcha się w płuca bez oddechu,
Zimne powietrze, zimne ciało,
Bez pragnień, bólu i bez grzechu,
Jak cień uśmiechu,
Jak ślad pośpiechu
Na leśnym echu.
W tej mgle coś musi się wydarzyć,
Bo tak się rodzą nie-jasności,
Jak lęk mgła tuli się do twarzy,
Nie ma w niej ciszy, ni miłości
Ni miłości…
26
Szczur polny, rudy i duży,
Żurawie na nieba tacy
Sójka, co wiecznie w podróży –
Najdrożsi moi krewniacy.
PASJA
Pozbierała swoją samotność
A w jej oczach czekanie nikło
Serce zawołało głucho mocno
Gdy wyparłeś się jej po trzykroć
Później przyszedł ból biczowania
I cierniowe korony na duszę
Noc bez zorzy i bez całowania
A świt bez nadziei i wzruszeń
I pod Kalwarią obojętności
Osunęła się na kolana
I nie traci bolesnej przytomności
Taka miłość ukrzyżowana
27
CMENTARNĄ ALEJĄ…
Teraz kiedy liście pożółkły na tyle
Że można już ucieszyć oczy ich kolorem
Można spoglądać przez ramię uważniej
Słońce już nie oślepia
I widać jak na dłoni
Rozciągnięte połacie milczenia
Które było krzykiem
Wszystkim czym nie jest
WCZORAJ DZIKIE GĘSI ODLECIAŁY
NA POŁUDNIE…
Wyżej jeszcze
Oczyma za zajączkiem światła
Co od złotych guzików płaszcza się odbija
Drży powietrze
A cisza wcale nie jest łatwa
A im wyżej tym bardziej z krzykiem się przewija,
Skarga niczyja.
Teraz kiedy już znicz wypalił się do cna
I pozostało tylko wspomnienie płomienia
Można wstecz obrócić klepsydrę
I czekać aż po raz enty
Przesączy się w niej szary piasek
Nieświadomy niczego
Nawet tej ciszy w której trwa
A spojrzenie –
Jak bardzo światłem oniemiałe,
I nie drży kiedy złocą się w słońcu guziki,
I jak cienie
Co kiedyś może były ciałem
I jak szepty – wspomnienia wczorajszej muzyki –
Dni kosmyki…
Nawet Filozof mówiąc „Żyłem dość!”
Nie miał o niczym pojęcia
Tak niepojęcie
***
***
Ogród jest cichy. A pora – ni noc, ni dzień,
W głogowym krzewie szary wróbel się stroszy,
Sen coraz krótszy i coraz dłuższy jest cień,
I rudy liść przemyka po progu nocy.
Ogród jest cichy. A cisza ciężka jak mgła,
I pajęczyny, drżące jak srebrny niepokój,
To tylko deszcz, choć myślisz czasem, że łza.
To tylko szept – taki najdalszy, zza wzroku.
28
Zanim się ogniem potępień zapalisz
I spłyniesz ciężkich słów stosem –
Popatrz – wiatr z rzeką już się pojednali,
Choć on bez krzyku, ona z błyskiem stali
A ponad nimi wierzby długowłose…
Poczekaj może, bo zagoić rany
Czasami nie można wcale,
Więc zanim ciężkie otworzą się bramy,
Zanim się stanie ten gniew niepoznany,
Pomyśl jak gorzkie są żale
29
TAKI ŻART
***
Ktokolwiek widział niebieski szalik,
Który o czerwień klonu się otarł,
Ktokolwiek zdołał w oczach ocalić
To, co w szarości zmieni listopad,
Mówią: Kiedy nieszczęśliwa miłość,
To o oczy kochane się oprzeć,
Jakby w strzępkach spojrzenia było,
To do czego serce chce dotrzeć,
Albo kto widział złote guziki,
Porozrzucane na płaszcza czerni,
Lub rękawiczek żółte ogniki,
Które zagasza deszczem październik –
Jakby okruch nadziei najmniejszy
Miał wystarczać za cały oddech,
A sen czasem cięższy od śmierci
Niespełnieniom pozwalał dojrzeć…
Temu się jesień wcale nie zdarza,
A grudnie z twarzy zgarnia jak kurz,
I uśmiechnięty do kalendarza
Myśli przewrotnie: Wiosna tuż, tuż…
A co z sercem, które się błąka
Po połaci ziemi nienazwanej?
Co z nadzieją, która na łąkach
Roztrwoniła oczy zakochane?
KŁAMCZUCH
Czemu ciągle powrócić nie umie
W wymoszczone miejsca codzienności,
I uparcie się kłóci z rozumem…
Jak tu pomóc takiej miłości…
Widzisz, dzikie wino już czerwone,
A mówiłeś że nie będzie jesieni,
A po sadach jabłka roztrwonione,
A mówiłeś, że nic się nie zmieni,
I mówiłeś jeszcze, że na przestrzeń
Nie wypłynie nigdy chłodny oddech
Żadnej zimy. I mówiłeś jeszcze
Że nam razem zawsze będzie dobrze.
A ja głupia na żartach się nie znam,
I wierzyłam i tańczyłam lekko,
A mówiłeś...Brzmiało jak poezja,
I minęło. Jak światło i ciepło.
***
Zasrebrzył się horyzont, a żurawi odlot
Klangorem złamał ciszę tego przedwieczoru
Za rzeką kozła fiknął prześwietlony obłok
Powietrza drżąca misa pełna jest koloru
Na parapecie wróbel zaszarzał na chwilę
Łagodne złoto słońca przeplotło się z cieniem
W nagą gałąź jaśminu ostatnie motyle
Spłynęły. I sen z ciszą otuliły ziemię.
I staje się październik. Smutny, wygłodniały
Za nim idzie listopad. Szary i ospały
30
31
IMPRESJA
(Sierpień)
ZA POUFAŁOŚĆ PRZEPRASZAM
Przemyka się po strzępku ciszy,
Złocisty motyl łąk sierpniowych,
Owsiany zagon wiatr kołysze,
A słoneczniki chylą głowy,
Buczenie trzmiela nad hortensją,
Jest syte jak sam środek lata,
W upale bochen ziemi westchnął,
Żuk drzemie w nasturcjowych kwiatach,
W świetlnym bezruchu złocistości,
Zatrzymaj oczy na tę chwilę,
Kiedy w ogrodzie cień radości,
Zaklina sierpniowe motyle.
POGODA SMUGI CIENIA
Powietrze nie smakuje już mandarynkami
I coraz mniej potrzebne do życia się staje
Rozgarniam mgły poranne chłodnymi rękami
Myśl po czole się błąka i boleć przestaje
Okudżawo! Ty Bułacie!
Myślisz, że to można tak?
Wsiąść w trolejbus, wsiąść w przestrzenie,
Czarne koty, białe ziemie,
Ty Bułacie, mgielny bracie,
Głogi dają znak.
Słuchaj Bułat! Tobie wszystko
Biło pokłon w słowie i
Chybotało, zapraszało,
W głuche noce, chmurne dni,
Było takie oczywiste
To, co mnie się tylko śni
Już nie będę czytać wierszy,
Bo zaboli co nie boli,
Bułat Okudżawa Pierwszy
Pod językiem grudka soli,
Szczęścia szuka po kaczeńcach i po wrzosach,
Głowa szumna, serce dumne, dusza bosa…
I serce nie drży kiedy o łzę się potyka
I oczy już przestały byle iskrą płonąć
I nie szkoda tych wierszy których nikt nie czyta
I nie ma niespodzianek za szarą zasłoną
Można z pogodą patrzeć na jaskółcze harce
Na wiśnie które znowu po sadach szaleją
I ciepła kawa z mlekiem naprawdę wystarcza
I że nadchodzi wiosna – za całą nadzieję
32
33
STÓŁ
BRAMA
Ta przestrzeń w politurze
Odbija nasze dłonie –
Takie osobne,
Dotyku głodne,
Czy można jeszcze dłużej?
Obrusu lnem zasłonię
To dziwne lustro,
W którym tak pusto…
Na początku piekła piołun rośnie,
Gorzki i pachnący pełnią lata,
Sroka skrzeczy na strzelistej sośnie,
I drży w słońcu jasna połać świata.
Nie wiem, czy szklanki wiedzą,
W połowie takie puste,
że tak w nich gorzko,
Nic nie jest prosto,
Ci co przy stole siedzą,
Chłodni jak z luster
I tak mijają
I być przestają…
Wstają
Odchodzą
Stół pustoszeje
Nie rozmawiają
A na ich drodze
Chłodny wiatr wieje
Na początku piekła płynie rzeka,
Srebrna rzeka, a wody ma czyste,
I przepływa chłodem po powiekach,
I odbija wierzbowe liście.
Na początku piekła śmiech dziecięcy,
Ciepło dłoni, czułych słów pieszczota,
I zachodzą tutaj czasem święci,
Na brzeg piekła ze szczerego złota.
NIECH TRWA
Ty bądź. Dotknął świt brzegu powiek,
Zniknie zaraz, ledwie otworzę oczy,
Tak trwam, zapadając się w słowie,
W drżeniu liter tuż za mijaniem nocy.
Ty bądź. Minie parada cienia,
Jeszcze tylko lekko wieczór się przegnie,
Spłynie pora taka szara jak ziemia,
Nie wiem – może znów niepotrzebnie,
Bądź tu. Stoję przed pustym oknem,
A traw zieleń skruszyła zima,
Czy sny, przebudzenia – nie dotknę
Tego, czego dawno już nie ma.
34
35
DWIE LINIE
JUŻ
Mówisz – jest ciepło
A ja –
Na biegunie słońca
W zbożu buszująca
Złota jakaś ćma
Wieczór jest miękki,
Miękki jak flausz,
Jak kocia sierść,
Skinieniem ręki,
Otul mi twarz,
Przeczytaj wiersz.
Mówisz – o pada
A ja –
Na deszczu warkoczach
Jeziora mam w oczach
Szyba ze mną łka
Mówisz – to już rano
A mnie –
Motyle na rzęsach
Księżyce na rękach
Wstaję ale śnię
Bo ja
Przemykam po nocach
Burzę mam we włosach
Zaklinam maliny
Nie szukam przyczyny
Ni skutku
Umieram czasami
Rozmawiam z ptakami
Głaszczę szare koty
Spływam pod twój dotyk
Po cichutku
36
Wiesz przecież o tym –
Upadki wzloty,
Niebieski motyl,
Chłód szyby. Dotyk…
Wieczór jest kroplą,
Tym co przemija
Tuż obok nas,
Niebieskie okno,
Gwiazda niczyja
Już traci blask
Dłonie opadły
W zmęczeniu nagłym,
W lustrze pobladłym
Już idź
37
YAD VASHEM
Miasto z kamienia, a tak łatwo zranić,
Wbić łzy w czerń oczu zamęczonych dzieci.
Miasto zastygłe i twarde jak granit,
A sól na rzęsach wisi od stuleci.
Czarne są twarze idących bezwolnie,
Czarne są rysy cierpiących po cichu.
Dla was konanie złe i niespokojne,
Owoc żywota w goryczy kielichu.
Oto Wybrani, a tak łatwo płoną,
Fruną ich myśli – litery Talmudu
I się wtapiają w białą nieskończoność
Miasta z kamienia. Bo nie było cudu.
Jerozolima
KAPLICA ŚWIĘTEJ ANNY
PRZYWIEZIONE Z ZIEMI ŚWIĘTEJ
38
Anno alabastrowa
Z maleńką Maryjką
Łaską Bożą
Podrostkiem
Ciekawym wszystkiego
Zapach cynamonowy
Wpada do świątyni
I miesza się z kadzidłem
Tak całkiem bez sensu
Anno Alabastrowa
Drżąca w światłach świeczek
Z dzieckiem co się kurczowo
Trzyma twej sukienki
Owoc twojej radości
A przed wami jak mrok świątyni
Pasmo nieszczęść wszelakich
39
GAJ OLIWNY
Sosna nad Jerozolimą
Spogląda z góry Oliwnej
Za młoda, aby pamiętać
Dzielnie rozpycha kamienie
Zatarły się ślady stopy
W kościele Wniebowstąpienia
A miasto płonie światłami
Pod nutą arabskiej muzyki
PRZYWIEZIONE Z BIAŁORUSI
Oliwny gaj skręcony cierpieniem
Bo Chrystus zmartwychwstał tam niżej
MARTWA JAK MORZE
Ja też wczoraj piłam drinki
W miejscu, gdzie rozpłakał się Bóg
Nesher smakuje inaczej
Wymieszany ze słonym oddechem
Aniołów nie było na brzegu
Jedynie szczupłe Japonki
Smarowały błotem ramiona
Ja też wczoraj piłam drinki
A zamazany horyzont
Wcale się nie chciał wyostrzyć
Nie stało się oczywiste
Czy z Bogiem płakały Anioły
Ja też wczoraj piłam drinki
Za to by więcej nie wracać…
40
41
JABŁKO
KONFESJONAŁ
Stary sadzie
Ciszy pełen
Trzmiel z tobą
Błogosławionyś ty
Pomiędzy łąkami
I błogosławiony
Owoc żywota twojego –
Jabłko
Ziemio co urodziłaś brzozę
Pannę z warkoczami
Ziemio najcichsza
Ziemio najlichsza
Módl się za nami
Nie ma tej dłoni męskiej i twardej
Ani kobiecej lgnącej do jabłek
I nie ma śpiewu co myśl kołysze
Są tylko cisze…
Stary sadzie jabłek pełen
Wiatr z tobą
Jodegale, 2010 r.
Ziemio która poczęłaś wróbla
Kmiotka szarego
Ziemio zaklęta
Ziemio prześwięta
Dalsza niż niebo
Ziemio która nosisz kamienie
Wrota milczenia
Ziemio serdeczna
Tęsknoto wieczna
Gorzka jak ziemia
TY
DROGA DO OPSY
(Moja Via Appia)
Dokąd, więc, mnie prowadzisz drogo bez rozstajów?
Dokąd mnie trawo wiedziesz szmaragdem porannym?
Ptaki śpią ciągle jeszcze, a może udają…
A pszczoła pełza sennie po lasce dziewanny…
Dokąd ja pójdę tobą, drogo pośród myśli,
Tych lekkich jak kamienie, tych ciężkich jak mgły,
I czy będziesz mnie niosła, czy tylko się przyśnisz
Na skraju polnych nocy i śródleśnych dni…
42
Ziemio, co mówisz do mnie szeptem,
Gdy kłębi się na drodze kurz,
I karmisz oczy aż po przestrzeń
Słodkim zapachem dzikich różZiemio, tak znowu drżąco młoda,
Znad leśnych stawów, dzikich pól,
Jesteś jak kara i nagroda,
A ja? Ja jestem twoja sól…
Ukołysz mnie, zaczaruj w ciszę,
Tą, której tyle w tobie jest,
I na ogromnej nieba misie
Spojrzeniom daj do syta łez.
43
***
ZNOWU BIAŁORUŚ…
Elżbiecie i Klementynie – prababkom
I znowu wchodzę do tego Kościoła,
W którym się modlą wszystkie ważki ziemi,
W którym uwija się kapłanka-pszczoła
I drżą witraże złotych światłocieni
Nie noś po mnie żałoby i czarnych tasiemek,
Nie przynoś mi bukietów, co drugi dzień świeżych,
Nie lubię, gdy ktoś ciągle depcze moją ziemię,
A co w nią położyli, niech spokojnie leży.
Nie zapalaj wciąż po mnie tych świec wieczorami,
Przestań brzęczeć pod nosem odpoczynki wieczne,
Nie przywołuj mnie snami, ani wspomnieniami,
Niepotrzebne mi słowa, czułość ni powietrze,
Jeśli wreszcie umarłam, ty też daruj sobie,
Te msze, elegie, płacze, westchnienia tęsknoty,
Wystarczy, jeśli czasem tuż przy moim grobie
Przysiądzie zabłąkany cytrynowy motyl.
I znowu klękam na posadzce trawy
Czynię ofiarę serdecznie prawdziwą
I wszystkie dzienne, nocne, moje sprawy,
Składam w opiekę przeoranym niwom,
I grudki ziemi, jak Komunia Święta
Znowu mi spadną na dłonie zgłodniałe,
I znowu przyjdą rumianek i mięta,
Kadzidło z mirrą, blask z wodą, krew z ciałem
PRZYCHODZĘ…
DO KORZENI
Może kiedyś zapleciemy głodne ręce,
I oprzemy się na sobie jak na słowie,
We mnie Ty, ja w Tobie znajdę swoje miejsce,
I będziemy jak spóźnieni kochankowie,
Przewędruję swoje dni, jesienie, lata,
Przejdę szybko przez przestrzenie buro-szare,
I przytulę całą treść mojego świata –
Pień sosnowy, polne maki, sady stare,
Może kiedyś od radości się rozpłaczę,
A Ty będziesz, tak jak jesteś, tak jak byłaś,
Teraz trwam i wierzę w sens swoich przeznaczeń,
W których cienie i strumienie, w których miłość…
44
Może ty ziemio mnie i nie chcesz,
Może i po mnie nie zapłaczesz,
Zakrzywi się, jak co dzień przestrzeń,
I nic nie stanie się inaczej,
Nie wiem gdzie sens moich przeznaczeńAni oddaleń,
I nic się przecież nie odmieni,
I nic się w pamięć nie przekuje,
Ale ja z tej wyrosłam ziemi,
Z tych łąk i pól i z tych strumieni,
I one na połaci cieni –
Karmią mnie żalem.
45
UŚMIECHNIĘTE DUCHY…
JESTEŚ GDZIEŚ
Na cienistych moczarach na szlaku żurawim
Gdzie łamią się promienie słonecznych rozpieszczeń,
Przepływa oddech ciszy, którą ktoś się bawił
Beztrosko. Widać cierni rozstań nie znał jeszcze…
Serce jak głupi dzieciak z rozdziawioną buzią
Stanęło na rozdrożu i dziwi się śmiesznie,
Tym ważkom, białym czaplom, przydrożnym kałużom
Wierzbom rozkołysanym, co tańczą na wietrze,
I nie myślał, ze można tęsknić tak boleśnie
Za polem, progiem, pyłem na rozstajnych drogach,
Za sadami, gdzie dzikie szaleją czereśnie,
A bławatki w pszenicy są jak oczy Boga
Tym łanom rzepakowym i polnym kamieniom,
Jeziorom aż po przestrzeń, strzępiastym obłokom,
Moczarom, brzozom, olchom i leśnym strumieniom,
Trawom, co tuż przy stopach, sosnom, co wysoko,
Ale tęsknota tutaj czai się po łąkach,
Szemrze w leśnym strumieniu, na brzozie przysiada,
Po polach rzepakowych samotnie się błąka,
A serce, chce czy nie chce, na nią odpowiada.
Wróciłam, zostawiłam pola i moczary,
Pożegnałam rumianek, macierzankę, miętę,
Brzeg jeziora i sosny. W sosnach cmentarz stary…
A serce wciąż tam stoi w zdziwieniu zaklęte.
U STÓP GÓRY MAJAK
Zerwałem kwiat – i on zwiądł. Schwytałem żuka –
umarł mi w dłoni. I wtedy zrozumiałem, że do piękna
można przytulić się tylko sercem
Kocham cię polna drogo. I to takie łatwe
Mówić o tej miłości, którą cała jestem,
O miłości, co igra z księżycowym światłem,
I jest leśnych strumieni srebrzystym szelestem.
Kocham cię stara jodło na starym ogrodzie,
I kocham każdy konar stuletnich jabłoni,
I te malwy idące w barwnym korowodzie,
I motyla, co przysiadł przypadkiem na dłoni.
Kocham cię. Choć za oknem zszarzała pogoda,
A zamknięte powieki pierwsza jesień muska,
Przychodzisz gdzieś z dna serca, taka ciągle młoda
I taka zawsze pierwsza, ziemio białoruska.
46
KONCERT ŻYCZEŃ
Kiedy umrę kochani, a umrę z pewnością,
Zakopcie mnie na starym cmentarzu w Łuszniewie,
Za pagórkiem, za drogą, za maleńką wioską,
Tą, o której istnieniu nikt już prawie nie wie.
Przy niebieskiej kapliczce, tak po lewej stronie,
Pomiędzy tymi bzami, za krzakiem piwonii,
Tam do ziemi przytulę skołatane skronie,
Korzenie bzów oplecie koszyk moich dłoni.
Będzie mi tutaj dobrze, będzie mi prawdziwie,
Słowik zaśpiewa w czerwcu, śnieg okryje zimą,
Kuropatwa się przemknie po zoranej niwie.
Ziemia zaszepcze brzozą, zaszemrze olszyną.
47
SPIS TREŚCI
48

Podobne dokumenty