Świat w kadrze
Transkrypt
Świat w kadrze
Świat w kadrze W filmie „Mój rower” Piotra Trzaskalskiego ze zdjęciami Piotra Śliskowskiego jest taka scena: z góry, w szerokiej perspektywie, widać jasną taflę jeziora, którą przecinają dwie małe łódki. Pierwsza, napędzana motorkiem, wiezie ludzi i holuje drugą łódkę, w której podróżuje pianino. Ten symboliczny i nieco surrealistyczny obraz zostaje w pamięci, będąc jednocześnie kwintesencją kina jako sztuki operatorskiej. Piotr Śliskowski opowiada, jak kamera i nowe technologie kształtują filmowy świat. Wszystko oczywiście zaczyna się od scenariusza, ale potem reżyser spotyka się z operatorem i wspólnie ustalają, jak powinien wyglądać ich film, jakimi obrazami go stworzą. Autor zdjęć realizuje tę koncepcję na kilka sposobów jednocześnie – poprzez ruch i kąt widzenia kamery, szerokość planu, poprzez światło, kolor i fakturę obrazu. Każdy z tych poziomów jest niczym kolejny głos filmowej fugi. W kadrze trzeba zbudować równowagę między przestrzenią, opisywaną rzeczywistością i człowiekiem. W filmie „Mój rower” emocje bohaterów, rozwój łączących ich relacji udało się powiązać ze zmianami przestrzeni, w której są opisani – od ciasnoty mieszkania, przez zwartą zabudowę Łodzi, do otwartych plenerów Suwalszczyzny. W „Joannie” Feliksa Falka nastrój postanowiliśmy odzwierciedlić ruchem kamery – w części scen stosowaliśmy jazdy i wysięgniki, a w sytuacjach emocjonalnych kamerę z ręki, żeby uzyskać „nerwowość” przekazu. Gdy na przykład opowiadamy o świecie w planie szerokim, a następnie wydobywamy z przestrzeni człowieka – bardzo istotne jest, w jakim momencie i w jakim stopniu się do niego zbliżymy. Budując narrację filmową, trzeba sobie zdawać sprawę z tego, gdzie są największe emocje, kiedy zajrzymy w oczy aktorowi, w którym miejscu chcemy bohatera obnażyć przed widzem i jak to zrobimy. Zbliżenia, które stanowią obraz duszy człowieka, mają ogromną moc – widać to w największych dziełach filmowych. W kameralnej „Joannie” bardzo często pokazywaliśmy twarz głównej bohaterki. Lubię naturalność światła. Nie znoszę, kiedy na ekranie „czuć lampę”, tzn. widać, że na planie stał reflektor. Na tym polega sztuka operatorska – tak nakręcić film, żeby źródło światła było niewidoczne. Charakter świata w filmie kreuje również kolor i faktura obrazu. Chcieliśmy z Felkiem, żeby w „Joannie” prawie nie było koloru. Opowiadaliśmy przecież o okrutnej rzeczywistości. Dzięki specjalnej technologii wywołania negatywu obraz uzyskał mięsistość, chropowatość i dramatyczny wyraz. Gdy jednak Joanna pojawia się w domu rodziców, sceneria jest nieco cieplejsza, światło jaśniejsze, bardziej miękkie. Widz reaguje na takie rzeczy podświadomie. A my prowadzimy go przez kolejne etapy wtajemniczenia. W filmie historycznym „Generał Nil” Ryszarda Bugajskiego zależało mi na uzyskaniu efektu monochromatyczności. Zainspirowały mnie stare zdjęcia, które znalazłem w Internecie. Trzeba było w odpowiednich barwach zaprojektować kostiumy i dekoracje, a potem ucharakteryzować aktorów. Lubię te delikatnie piaskowe twarze, którym towarzyszy stalowość przestrzeni wokół. Dało to szlachetność obrazu i wiarygodność opowiadania o epoce. Ile w kształtowaniu obrazu świata przez kamerę zależy od wrażliwości operatora? Lubię malarstwo niderlandzkie, barokowe, zasadę budowania przestrzeni światłem, konstruowania perspektywy przez Leonarda da Vinci. To wszystko noszę w sobie. Ale czasem staram się odrzucić moje upodobania i zrobić film w zupełnie inny sposób. Tak było z komedią sensacyjną „Trick” Jana Hryniaka. Narracja filmowa i technologia tak się rozwijają, że operator musi wciąż próbować nowych rzeczy. Przekraczamy kolejne granice, możemy coraz więcej pokazać, to daje filmowi świeżość. Możliwość obróbki obrazu w komputerze pozwala dowolnie go kształtować. Na przykład w „80 milionach” Waldemara Krzystka, których akcja rozgrywa się na początku lat 80., mogliśmy wymazywać z kadru współczesne budynki i klimatyzatory na ścianach. 40 lat temu podczas kręcenia „Ziemi obiecanej” tę funkcję spełniały parkany zasłaniające w plenerze współczesną architekturę. Kamery cyfrowe mają już takie możliwości, że wprawny operator jest w stanie zrobić film, który będzie wyglądał jak zrealizowany na taśmie światłoczułej. W 2004 roku z Piotrkiem Trzaskalskim nakręciliśmy „Mistrza” zwykłą kamerą cyfrową HD. Na festiwalu w Miami po projekcji amerykańscy operatorzy i reżyserzy pytali mnie, jakie procesy negatywowe stosowałem, żeby uzyskać taki kolor. Nie chcieli uwierzyć, że to była cyfra. Poszli na następną projekcję, żeby sprawdzić w napisach końcowych. Kamery elektroniczne mogą być coraz mniejszych rozmiarów. To również daje dodatkowe możliwości. W filmie „80 milionów” wykorzystałem swoją kamerkę sportową Go Pro w scenie zderzenia tramwaju z armatką wodną. Dokładnie widać od wewnątrz, jak prasowany jest przód tramwaju. Niedawno robiłem reklamę cyfrowym aparatem fotograficznym z funkcją wideo. Niewielkie rozmiary urządzenia powodują, że można bliżej podejść do aktora, nie stresując go. Żyjemy otoczeni przez reklamy, natłok informacji w Internecie i w telewizji. To też ma wpływ na sposób konstruowania opowieści w filmie, na wzrost tempa narracji. Mówi się, że zwłaszcza młodzi widzowie nie są w stanie skupić uwagi na długim ujęciu, przyzwyczajeni do szybko zmieniających się obrazów. To nieprawda. Nasz umysł rzeczywiście szybciej przyswaja i lepiej kojarzy, ale jeśli na ekranie jest prawda i szczerość, to widz to przyjmie niezależnie od długości ujęcia. To nie jest tak, że wszystko musi zasuwać, żeby dało się opowiedzieć o ważnych sprawach. Czasem trzeba się zatrzymać, posłuchać, rozważyć, a potem dopiero można biec dalej. Przecież nawet w filmach akcji nie jest już tylko coraz szybciej. Nawet Bond czasem się zastanawia. Not. Bogdan Sobieszek