REPORTER nr 1(52) - Reporter Leszczyński
Transkrypt
REPORTER nr 1(52) - Reporter Leszczyński
GOSTYŃ / KOŚCIAN / LESZNO / RAWICZ REKLAMA Kiedy dziecko je zbyt DWUTYGODNIK BEZPŁATNY NR 1 (52) 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. NAKŁAD 35 000 egz. www.reporterleszczynski.pl wiele Otyłość i nadwaga dotyka coraz większej liczby dzieci. Na domiar złego badania wykazują, że nadwaga i otyłość są „zaraźliwe”. Problem od lat nabiera wymiaru społecznego i jest trudny do rozwiązania. Tym bardziej, że dietetycy ostrzegają, że dzieci odchudzać należy bardzo umiejętnie i mądrze. Nie każdy rodzic sobie z tym radzi. O koszmarze „nadmiernych kilogramów” i sposobach jak sobie radzić z otyłością pociech 26 fot. archiwum czytaj str. 5 - 7 oraz 14 REKLAMA Kolejny numer Reportera leszczyńskiego lutego 2015 Mały rozpylacz, duży efekt 2 Nr 1 (52) 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. PROMOCJA 35 000 EGZEMPLARZY Rozmowa z Marianem Mikołajczakiem, właścicielem firmy MMAT Marian Mikołajczak Agro Technology z Gronówka k/ Leszna, czołowego polskiego producenta rozpylaczy płaskostrumieniowych do ochrony upraw polowych Firma MMAT Marian Mikołajczak Agro Technology bez kompleksów REKLAMA konkuruje z największymi światowymi liderami tej branży. Nasze produkty w niczym nie ustępują światowym liderom, czego potwierdzeniem są posiadane atesty. Zajmujemy się produkcją rozpylaczy od 20 lat. To wystarczająco dużo czasu, aby nabyć odpowiednią wiedzę i doświadczenie. Przez wiele lat działaliśmy pod marką „Polskie Rozpylacze Szczelinowe” lecz z uwagi na sprzedaż naszych rozpylaczy za granicę zmieniliśmy nazwę na MMAT Marian Mikołajczak Agro Technology. Taką marką oznaczamy wszystkie nasze wyroby. Niedawno opatentowaliśmy nasze logo i nazwę handlową, ponieważ zdarzały się próby podrabiania naszych produktów. To dobitnie świadczy o wysokiej pozycji firmy na rynku. Jakie są wasze atuty? Jak Pan już wspomniał wcześniej, w rolnictwie dużą rolę zaczynają odgrywać szczegóły. Obserwujemy to również w naszej branży. Rozpylacze to wyroby niezwykle precyzyjne, wymagające wręcz laboratoryjnej staranności wykonania. Decydują nie milimetry, ale tysięczne części milimetra. Naszym atutem jest wysoka jakość i powtarzalność produktów, które nie- ustannie kontrolujemy w procesie produkcyjnym, dostępność, a także atrakcyjne ceny. Wszystkie zaprojektowane i wyprodukowane przez nas rozpylacze muszą spełniać wymagane w normach parametry. Sami sprawdzacie te parametry? Oczywiście na bieżąco kontrolujemy jakość produkcji, ale nasze rozpylacze poddajemy też ocenie wyspecjalizowanych, niezależnych instytucji badawczych. Rozpylacze MMAT były badane między innymi w Instytucie Budownictwa Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa w Warszawie przez Przemysłowy Instytut Maszyn Rolniczych w Poznaniu, a także przez niemiecki Julius Kuhn Institute w Braunschweigu. Mamy liczne certyfikaty, w tym Europejski Certyfikat ENTAM obowiązujący w kilkunastu krajach europejskich, z czego jesteśmy szczególnie dumni. To rozpylacze z tworzywa sztucznego, a więc szybko się zużywają? To powszechna opinia niezgodna z prawdą. Do produkcji używamy wysokiej jakości odpornego na ścieranie polimeru. Jest to tworzywo bardziej odporne od stali nierdzewnej. Trwałość naszych rozpylaczy bada- na była w Polsce i w Niemczech, a przeprowadzone badania wykazały, że rozpylacze MMAT zapewniają najwyższe parametry oprysku na obszarze do 2000 hektarów, zachowując parametry odpowiadające światowym normom. W ofercie dostępne są wszystkie rodzaje rozpylaczy płaskostrumieniowych: standardowe, antyznoszeniowe, eżektorowe, eżektorowe kompaktowe jedno- i dwustrumieniowe oraz eżektorowe jednoi dwustrumieniowe ceramiczne. Dobór rodzaju rozpylacza zależy między innymi od warunków pogodowych, w jakich wykonywany będzie oprysk. Antyznoszeniowe i eżektorowe można używać podczas trudnych warunków pogodowych, na które istotny wpływ ma prędkość wiatru, temperatura i wilgotność powietrza. Nawet w trudnych warunkach pogodowych gwarantują skuteczny i efektywny oprysk. Szczególną uwagę chciałbym zwrócić na rozpylacze kompaktowe eżektorowe dwustrumieniowe, których cechą jest 50% redukcja znoszenia, bardzo dobra penetracja łanu oraz bardzo dobre boczne pokrycie powierzchni roślin. Kolory rozpylaczy informują o wy- fot. Jan Borowiak Polskie rolnictwo osiągnęło poziom, na którym o sukcesie decyduje wiedza i szczegóły. Przykładem jest mały, wykonany z wysokiej jakości tworzyw sztucznych rozpylacz w opryskiwaczu. Od niego zależy nie tylko efekt ekonomiczny rolnika, ale także jego i konsumentów zdrowie. W każdym współczesnym gospodarstwie rolnym jednym z najważniejszych urządzeń polowych jest opryskiwacz, a jedną z najważniejszych części opryskiwacza jest właśnie rozpylacz. To rozpylacz ma duży wpływ na dobrej jakości i precyzyjny oprysk decydujący nie tylko o dobrych plonach, ale także o tym, czy na nasze stoły trafi zdrowa żywność. Dlatego bardzo ważny jest odpowiedni dobór rozpylaczy do upraw i występujących podczas oprysków warunków pogodowych. Coraz więcej rolników przekonuje się o tym i poszukuje wyrobów niezawodnych i wysokiej jakości. Co nas bardzo cieszy, coraz częściej decydują się oni na zakup naszych rozpylaczy płaskostrumieniowych. Powodem tego zainteresowania jest wysoka jakość produktów, szeroka oferta handlowa i atrakcyjne ceny. Firma M. Mikołajczaka produkuje jedne z najlepszych rozpylaczy na rynku datku poszczególnego rozpylacza, czyli o ilości cieczy jaka jest podawana prze rozpylacz w ciągu minuty przy ciśnieniu 3 barów. Dla użytkownika to bardzo ważna informacja. Kolory rozpylaczy są znormalizowane według normy visi flow i obowiązują na całym świecie. PROMOCJA 3 Węgiel na gwiazdkę? Przedsiębiorcy apelują: nie tędy droga 35 000 EGZEMPLARZY Nr 1 (52) 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. Minister środowiska tuż przed świętami zatwierdził dokumentację geologiczną dla złoża „Oczkowice”. Jako Stowarzyszenie „Przedsiębiorczość dla ekologii” oświadczamy, że ta decyzja jest wysoce szkodliwa, niepokojąca i niezrozumiała. Otwiera bowiem furtkę dla realizacji inwestycji zagrażającej przyszłości rolników, mieszkańców powiatów rawickiego i gostyńskiego oraz ościennych Jak ma wyglądać nasz region? Wybierz sam: stopkopalni.pl ; facebook.com/stopkopalni Minister zdecydował się zatwierdzić dokumentację pomimo, że inwestor wykonał zaledwie 137 z wymaganych w koncesji 391 otworów wiertniczych. Do głosu nie zostali dopuszczeni mieszkańcy, samorządowcy ani lokalni przedsiębiorcy. Co więcej, zakres zatwierdzonej dokumentacji budzi wątpliwości ekspertów. Je ste śmy za sko cze ni rów nież faktem, iż decyzja ministra została dostarczona samorządom tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Czas na zgłaszanie uwag to zaledwie 14 dni! To zde cy do wa nie ogra ni cza za in te re so wa nym stro nom czas, w którym mogą przekazywać swoje wątpliwości. Czy tak powinny być podejmowane decyzje, które mogą diametralnie zmienić przyszłość tego regionu? Pamiętajmy, że odkrywka to nie tylko kilkanaście zniszczonych miejscowości, tysiące hektarów pól i zlikwidowane gospodarstwa rolne – to rów nież straty dla mieszkań ców gmin ościennych, lo kalnych firm opierających swo ją działalność na rolnictwie, ich dostawców i dystrybutorów, rolników i ich rodzin. To wzrost kosztów pro wadzenia działalności dla wszystkich przedsiębiorstw w regionie, poważne zagrożenie likwidacją wielu miejsc pracy i ogromne koszty społeczne, których kopalnia nie jest w stanie zrekompensować. Powstanie odkrywki wiąże się z nieodwracalnymi zmianami środowiska naturalnego, w szczególności obniżeniem poziomu wód podziemnych i powierzchniowych. Eksperci mówią o leju depresyjnym sięgającym nawet 50 kilo metrów wo kół odkrywki. Tym samym na kopalni stracą nie tylko powiaty rawicki i gostyński, ale także ościenne. Apelujemy, by rząd w swoich de cy zjach za czął uwzględ niać głos miesz kań ców, sa mo rzą dow ców i przedsiębiorców. Mamy nadzieję, że ostatecznie wygra interes publiczny i nasz region będzie mógł nadal rozwijać się w sprawdzo nym kil ku set let nią tra dy cją i korzystnym dla nas wszystkich kierunku – w oparciu o rolnictwo i środowisko naturalne. Leszek Wenderski, przewodniczący Stowarzyszenia „Przedsiębiorczość dla ekologii” fot. Archiwum Stowarzyszenie „Przedsiębiorczość dla ekologii” 17 grudnia 2014 roku Minister Środowiska wydał decyzję o zatwierdzeniu dokumentacji geologicznej złoża węgla brunatnego „Oczkowice”, zlokalizowanego na terenie gminy Miejska Górka w powiecie rawickim i gminy Krobia w powiecie gostyńskim w województwie wielkopolskim. Zasoby węgla brunatnego na tym obszarze zostały oszacowane na ok. miliard ton. Jak zapisano w dokumentacji, taka ilość „czyni złoże Oczkowice jednym z największych w Polsce, przy czym na podstawie materiałów archiwalnych można wskazać bardzo poważne (na granicy pewności) perspektywy dalszego powiększania złoża”. 4 (Nie)oczekiwana zamiana miejsc? Nr 1 (52) 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. 35 000 EGZEMPLARZY POLITYKA Kiedy niedawno po raz pierwszy zobaczyłem w telewizji Magdalenę Ogórek, nową twarz SLD, przypomniała mi się grudniowa konferencja prasowa Wiesława Szczepańskiego, leszczyńskiego lidera partii i pytanie, które zadała mu koleżanka-dziennikarka z ABC Na konferencji leszczyński lider lewicy podsumowywał nieudane dla partii wybory samorządowe i próbował diagnozować przyczyny słabego wyniku. Najciekawsze zdarzyło się w momencie, gdy dziennikarka z ABC zapytała go, czy to prawda, że rozważany jest scenariusz, według którego w połowie obecnej kadencji czterej najstarsi radni lewicy (Ryszard Hayn, Wojciech Rajewski, Tomasz Malepszy i Marek Ganowicz) zrzekają się mandatów, by miejsca w radzie ustąpić młodszym. W. Szczepański odpowiedział, że nic o tym nie wie i odesłał po odpowiedź do wspomnianych radnych. Nie wiem skąd koleżanka miała te informacje i jakie było ich źródło, ale ponieważ od dawna uważam, że polska lewica wymaga radykalnego odmłodzenia, pomyślałem sobie wtedy, że być może pomysł nie byłby taki głupi. Przypomniałem sobie to pytanie, gdy Leszek Miller zaprezentował Magdalenę Ogórek jako kandydatkę SLD na prezydenta Polski i prawie nabrałem pewREKLAMA ności, że skoro partia obrała tak mocny kurs na młodość to może i ten proces dotrze i do naszego miasta. A że najlepiej nie kombinować tylko po prostu spytać, spytałem. Spytałem Tomasza Malepszego i Marka Ganowicza, udział we wszystkich gremiach i na ani jednym ten temat się nie pojawił. Szkoda, pomyślałem i na wszelki wypadek zajrzałem do wyników wyborów, by sprawdzić (czysto teoretycznie i ze zwykłej ciekawości), kto ewentualnie REKLAMA czy jest taka koncepcja wymiany w połowie kadencji. Obaj zaprzeczyli, obaj zapewnili, że takiego tematu nie ma, a Ganowicz dodał jeszcze, że z racji swej pozycji w ugrupowaniu bierze zająłby cztery fotele w radzie. Oczywiście przy założeniu rezygnacji radnego z mandatu, jego miejsce zajmuje kolejny z tej samej listy z największą liczbą głosów. W okrę- gu numer 1, z którego lewicowy mandat do rady zdobył Ryszard Hayn, na drugim i trzecim miejscu uplasowali się Grażyna Banasik i Ryszard Kmiecik. Dopiero na miejscu czwartym uplasował się 32-latek – Maciej Wierucki. W tym przypadku ewentualna operacja „podmiana” byłaby bardzo skomplikowana, bo wymagałaby równoczesnej rezygnacji kandydatów z numerem 2 i 3. Prościej byłoby w trzech pozostałych okręgach: w drugim (w tym okręgu lewica zdobyła dwa mandaty) na trzecim miejscu znalazł się Maciej Grabianowski (lat 30), w okręgu trzecim (jeden mandat dla lewicy) drugi najlepszy wynik osiągnął Grzegorz Herman (34 lata), w czwórce (dwa lewicowe mandaty) trzecia była 39-letnia Monika Lewandowska. Przyznam, że sprawa przypomina bardziej historię z gatunku political fiction, niż wyrafinowany machiaweliczny plan mający na celu ratowanie ugrupowania. Z drugiej strony, myślę sobie, że polityka nie takie wolty widziała. Nieważne. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ano dlatego, że jako człowiek trochę wyrobiony politycznie zdaję sobie sprawę, że lewa noga, dla higieny politycznego życia w naszym kraju, jest potrzebna. Tymczasem wygląda na to, że niedługo na lewej stronie polskiej sceny politycznej ziać będzie pustka. Trochę mnie to nie dziwi, bo jak na razie, moim zdaniem, lewicowe ugrupowania w tym kraju tak naprawdę niewiele lewicowości oferują. Bo jest to albo radykalnie antyklerykalne ugrupowanie Janusza Palikota, albo SLD - partia utworzona i nadal prowadzona przez ludzi uformowanych przez dawny system i z tym systemem wciąż kojarzonych. I jednym, i drugim, moim zdaniem, bardziej zależy na ideologii i kształtowaniu światopoglądu niż na rozwiązywaniu prawdziwych społecznych problemów. Tymczasem lewicy bliżej być powinno do związków zawodowych niż środowisk LGBT. ciąg dalszy na str. 16 REPORTAŻ 35 000 EGZEMPLARZY Nr 1 (52) 5 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. REKLAMA Synu, nie jedz tyle W zasadzie winę ponoszą wszyscy. Wszyscy, to nie znaczy, że także chłopcy. Chłopcy za to ponoszą konsekwencje tego, czego zabrakło dorosłym. Bo to dorosłym zabrakło mądrej miłości Od razu widać, że są braćmi. Podobne rysy, oczy, podobny kolor włosów. Jeszcze niedawno mieli też podobne sylwetki. Jak to z dumą mówili dziadkowie, że ich wnuków wiatr nie porwie. Z resztą oni, rodzice, też długo uważali, że wszystko jest w porządku. Wprawdzie ich przez pewien czas nie było na miejscu, ale chłopcy zostali przecież pod opieką zakochanych w nich po uszy dziadków w ich domu na wsi. Zabawy na świeżym powietrzu, odprowadzanie pod drzwi szkoły, domowa kuchnia babci Krysi... I jedynie od czasu do czasu te uwagi bratowej. – Przez pewien czas przestałam się nawet do niej odzywać. Myślałam sobie: mama ma rację, że ona chce nam wszystkim pokazać, jaka to jest mądra i uczona – Justyna odgarnia włosy z czoła i kręci głową. – Boże, jaka ja byłam głupia. Gdzie ja miałam oczy i rozum? To przede wszystkim ja jestem winna za to, przez co przechodzi teraz Damian. Kierunek: Anglia Urodziła się i wychowała na wsi pod Gostyniem, gdzie jej rodzice mieli duże gospodarstwo. – Było nas dwoje, ja i mój brat Marek – opowiada Justyna. – Wiadomo było, że to on przejmie gospodarstwo po rodzicach. Wprawdzie jak poszedł do szkoły roliczej w Grabonogu to zaczął mieć inne pomysły na życie, ale jakoś mu z czasem przeszło. Ja miałam wolną rękę w wyborze swojej przyszłości, wybrałam więc Ekonomik w Lesznie. Potem poznałam Wojtka, wzięliśmy ślub i zaczęło się dorosłe życie. Przez pewien czas mieszkali w Poznaniu, gdzie Wojtek dostał dobrą pracę. Rodzice jego i jej pomogli, dorzucili pieniędzy, więc dobierając kredytu mogli sobie kupić mieszkanie. Najpierw urodził się Michał, a cztery lata później Damian. I nagle, jak to w takich przypadkach, Wojtek stracił dobrą pracę. – Jak to bywa w tych dużych firmach, była reorganizacja. Z czegoś tam rezygnowano, coś przenoszono i stanowisko Wojtka się rozpłynęło – kontynuuje Justyna. Nagle ich sytuacja życiowa stała się nie do pozazdroszczenia. Ona na wychowawczym, bez większych perspektyw na prawdziwy powrót REKLAMA do pracy, dwoje dzieci na utrzymaniu, raty kredytu za mieszkanie, a on nie może znaleźć czegoś, co pozwoliłoby im żyć tak, jak żyli. I wtedy pojawiła się propozycja kolegi Wojtka ze studiów. Wyjazd do Anglii. Po kilku dniach rozmów, zastanawiania się, kalkulowania decyzja zapadła. Wojtek jedzie do Anglii, ona z dziećmi do rodziców pod Gostyń, a mieszkanie wynajmują. Sto kilo i zawał – W domu zawsze dobrze się jadło. Kuchnia mamy była wiejska, tradycyjna, a więc solidna – mówi Justyna. – Mama powtarzała, że na wsi jest ciężka praca i trzeba dobrze zjeść, aby mieć do niej siły i zdrowie. Pewnie dawniej było w tym trochę prawdy, ale mama nie zauważała, że na wsi coraz więcej jest maszyn, a coraz mniej trzeba machać widłami. Tego, czego nie widziała teściowa, widziała synowa. – Też pochodzę ze wsi i mój rodzinny dom niewiele się różnił od domu mojej teściowej – przyznaje Iwona. – Rosoły z prawdziwej, tłustej kury, pieczone mięso z gęstym sosem zaciągniętym taką prawdziwą śmietaną, a nie jakimś tam trochę lepszym mlekiem z kartonika. Jarzyny? Owszem były – zasmażana kapusta na smalcu, w sezonie pomidory tylko z tą prawdziwą śmietaną lub fasolka z tartą bułką zatopiona w maśle. Do tego herbata lub kawa z trzema łyżeczkami cukru i naprawdę pyszne ciasta – mama była REKLAMA REKLAMA KREDYTY DLA FIRM bez ZUS i US, BEZ ZDOLNOŚCI KREDYTOWEJ, NA OŚWIADCZENIE. DLA ROLNIKÓW HIPOTECZNE Z OPÓŹNIENIAMI W BIK, KRUS, PODATKI.NA DOWÓD DO 10 TYS. ZŁ. tel. 798 975 384 793 745 331 specjalistką w tej dziedzinie, dosłownie cała okolica przychodziła po przepisy. Jak to się stało, że wychowana w takiej, a nie innej, kulinarnej tradycji Iwona jej nie przejęła? – Moja babcia była mocno schorowana i przez pewien czas przyjeżdżała do niej pielęgniarka z zastrzykami. Potem trafiła do szpitala, a tam też były pielęgniarki. Mnie, jako małej wtedy dziewczynce, jakoś ten widok ładnych, białych pielęgniarek tak utkwił w głowie, że już jako duża dziewczynka postanowiłam zostać pielęgniarką – śmieje się Iwona. O tym, co powoduje zła dieta, nadmiar tłuszczu i cukru, a niedobór warzyw, pierwszy raz dowiedziała się w szkole. Później, pracując już na oddziale wewnętrznym szpitala, gdzie trafiali ludzie z różnymi schorzeniami i sporą nadwagą, dowiedziała się jeszcze więcej na ten temat. – Ojciec zmarł na zawał. Dodam tylko, że ważył ponad sto kilo. Byłam jeszcze w szkole, ale już coś 6 Nr 1 (52) 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. SPROSTOWANIE W artykule pt. ,,Druhną jest się przez całe życie'' opublikowanym 18 grudnia 2014 roku w numerze 20. ,,Reportera leszczyńskiego'' nieprawidłowo podałam obecne nazwisko dh Marii Tomaszewskiej. Opisując historię żeńskiego hufca harcerek w Lesznie w latach 1945 – 1949 posługiwałam się panieńskimi nazwiskami bohaterek wspomnień w nawiasach umieszczając obecne nazwiska. W przypadku dh Marii Tomaszewskiej w nawiasie powinno się znaleźć nazwisko Ławniczak. Za pomyłkę bardzo przepraszam. Karolina Sternal wiedziałam, czym grozi taka otyłość. Wtedy jeszcze nie reagowałam, nie sprzeciwiałam się „dobremu jedzeniu”. Ta wredna synowa Mijały miesiące. Wojtek pracował w Anglii i dobrze zarabiał, a Justyna z synami, wprawdzie tęskniąc, ale bez kłopotów żyła w domu swoich rodziców pod Gostyniem. Korzystając z tego, że może liczyć na wszelką pomoc dziadków w opiece nad chłopcami, postanowiła wykorzystać czas rozłąki z mężem na dokształcenie. – Uznałam, że ukończenie technikum ekonomicznego w Lesznie nie wystarczy – mówi Justyna. – Doświadczenie związane z utratą pracy przez męża podpowiadało mi, że muszę coś zrobić, abyśmy mogli lepiej zabezpieczyć siebie na przyszłość. Wcześniej już pomagałam trochę znajomym w wypełnianiu PIT-ów, postanowiłam więc zdobyć uprawnienia do uruchomienia własnego biura rachunkowego. I tak zaczął się czas, kiedy to kuchnia babci Krysi i hojne serce dziadka Stefana przejęły pełnię władzy nad ukochanymi „chłopaczkami”, nad „radością ich starości” w gospodarstwie, gdzie rządy przejęła synowa. – Rozumiałam ich, ale czułam, że muszę postępować zgodnie z tym, w co ja wierzę – opowiada Iwona. – Chciałam wprowadzić nie tylko w kuchni, ale też w życiu rodziny inne zasady. Tłumaczyłam, wyjaśniałam, prosiłam powołując się na los mojego ojca, ale nic nie pomagało. Teściowa nie chciała ustąpić ani na krok, a teść ją w tym wspierał ze wszystkich sił. Ciągle powtarzał, że tak było za jego pradziadków, dziadków i rodziców. Dokupili ziemi, wybudowali nowy dom i nowe obejście, wykształcili dzieci, więc on nie będzie teraz chrupał marchewki jak jakiś królik. W tej sytuacji, gdy na świat zaczęły przychodzić dzieci, Iwona namówiła męża i obok gospodarstwa postawili dom dla siebie. – Markowi nie było łatwo, do dzisiaj nie jest łatwo. To przecież jego rodzice, kocha ich i szanuje. Dzieciom też nie jest łatwo, ciągnie ich do dziadków – wzdycha. – Ja jestem ta zła, ten cerber, co pilnuje, aby nie wpychały tych czekoladek, batoników i placków. Ja jestem ta wredna zołza, która kochanemu synowi, ciężko pracującemu rol- nikowi nie pozwala zjeść rosołku u mamy. Niech tak będzie. Mogę być ta zła synowa. Jednak wolę to, niż patrzeć na śmierć męża, czy chorobę dzieci. Wyrosną i będzie dobrze – Ja wtedy jeszcze tak na to nie patrzyłam – Justyna wchodzi w słowo bratowej. – Owszem, uważałam Iwonę za ładną, atrakcyjną dziewczynę i pod tym względem mówiłam, że bratu udała się żona. Ale z drugiej strony podzielałam do niej stosunek moich rodziców. Może nie byłam aż tak zawzięta, ale dla mnie Iwona była taką mądralinską, co to wszystko wie najlepiej i wszystkich chce poustawiać. A już jak zaczęła robić uwagi na temat moich synów, to się wściekłam i powiedziałam jej kilka ostrych słów. Justyna nie chce nawet myśleć, co wtedy powiedziała bratowej. – Po prostu jest mi wstyd. Iwona o tym wie i dlatego nie wracamy do tego. Kiedy wróciliśmy z Anglii Damian nie był już okrąglutkim dzieckiem. Miał prawie 20 kilogramów nadwagi Do kłótni doszło zanim Justyna wyjechała na prawie rok do męża do Anglii. Po pierwsze, za długo już żyli osobno. Po drugie, nadarzyła się praca dla niej, a oni mieli wytyczone cele na przyszłość. Otwarcie własnej firmy i budowę domu. Pomysł na firmę już był, działka też już była upatrzona, potrzebnych było jeszcze trochę pieniędzy, do tego, co Wojtek już zarobił w Anglii. – To była dobra decyzja jeśli chodzi o naszą sytuację zawodową i materialną, Jednak zła dla naszych synów, szczególnie dla Damiana – dodaje Justyna. – Jeszcze zanim wyjechałam do Anglii, chłopcy już dobrze sobie wyglądali. Pełne buzie, wystające brzuszki, solidne nogi. Jednak wokół wszyscy, poza oczywiście Iwoną, chwalili ich wygląd. Że dobrze wyglądają, zdrowo, że to życie na wsi im służy. Jeśli nawet ktoś zauważył, że są trochę za solidni, to zaraz dodawał, że niebawem z tego wyrosną. Mama nic tylko im dogadzała, podsuwała, namawiała:,, Michałku, może nóżkę od kurczaka. Świeża, dobra, właśnie usmażyłam. 35 000 EGZEMPLARZY REPORTAŻ REKLAMA Damianku, babcia właśnie upiekła twoje ulubione ciasto budyniowe. Zjedz kochanie, do kolacji jeszcze trochę czasu i pewnie jesteś głody.'' W międzyczasie dziadek wybierał się gdzieś samochodem, to zabierał na lody, na pizzę, na chipsy. I tak rośli jak pączki w maśle, a ja tego nie zauważałam. Kuchenny koszmar – Michał i Damian stali się dla teściów nagrodą za syna i pozostałych wnuków, których, jak oni uważają, im odebrałam – opowiada Iwona. – Wprawdzie mieszkaliśmy osobno, ale chłopcy przychodzili do nas bawić się z naszymi dziećmi. Widziałam, co się dzieje. Jak przybywa im kilogramów, jak rosną brzuchy. Szczególnie było to widać u młodszego. Starszy, Michał, był bardziej samodzielnym i ruchliwym dzieckiem. A Damian był taką przylepą – bardziej tęsknił za rodzicami i przez to bardziej ciągnął do dziadków, a mniej do rówieśników, do spędzania czasu na zabawie poza domem. Wszędzie jeździł z dziadkiem, nawet do szkoły go teść podwoził pod same drzwi. – Kiedy wróciliśmy z Anglii Damian nie był już okrąglutkim dzieckiem, które tylko potrzeć jak zacznie rosnąć i wszystko będzie w porządku. Miał prawie 20 kilogramów nadwagi – kontynuuje opowieść Justyna. – Michał też był grubasem, ale z nim nie było aż tak źle. Ich widok mną wstrząsnął. Z jednej strony wreszcie byłam z nimi, miałam ich blisko siebie, mogłam ich dotykać, całować, ale z drugiej patrzyłam na nich trochę jak na obcych. Wystarczyło, że Damian trochę szybciej szedł, a już dostawał zadysz- ki. Michał nie grał z kolegami w piłkę, tylko ślęczał przed komputerem. Byli otępiali, ślamazarni, nic im się nie chciało, niczym nie byli zainteresowani. Mąż zaczął się złościć, choć wcześniej też nie widział problemu w tym, jak dzieci wyglądają. I wtedy w głowie usłyszałam słowa Iwony o jej ojcu, o tym, co się może stać ze zdrowiem moich dzieci. Zaczęłam czytać, szukać w Internecie, wreszcie poszłam do bratowej i poprosiłam o pomoc. To był początek drogi, której, jak się okazało, końca jeszcze nie widać. – Na początku zaczęłam sama kombinować co z tym zrobić. Uznałam, że jestem matką, więc muszę wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć działać. Jak trzeba będzie, to poradzi mi bratowa, a jak trzeba będzie autorytetu, to pałeczkę przejmie maż – opowiada Justyna. Okazało się jednak, że zmienić to, w czym samej się wyrosło, nie jest łatwo i prosto. Gotowanie według Internetu nie mogło się równać z przysmakami babci Krysi, a bratowa, choć z zawodu pielęgniarka, to sama nigdy nie musiała borykać się z dziećmi, które ważyły 20 kilogramów więcej niż powinny. Do tego ojciec, którego przez kilka lat nie było, nie miał takiego posłuchu jak dziadek, który z nimi był, a do tego niczego nie odmawiał i wszystko chwalił. – To mi zostanie w pamięci do końca życia. Był późny wieczór, weszłam do kuchni, a przy stole siedział Damian obstawiony jedzeniem i dosłownie wpychał je sobie do ust. Podbiegłam do niego, wyrwałam mu z ręki to, co właśnie miał połknąć i krzyknęłam: synu, nie żryj tyle! Justyna gwałtownie podnosi dłonie i zakrywa nimi twarz. Długą chwilę milczy. Gdy znowu wraca do rozmowy, widać, że w oczach kryją się łzy. – Przeraziło mnie to, co sama wykrzyczałam. Mały wybuchnął rozdzierającym płaczem, a mama zaczęła mnie od niego odpychać i podsuwać mu coś innego do jedzenia, zapewniając, że nic się nie stało, że jak zje, to się lepiej poczuje. To był jakiś koszmar, ale być może musiało się to wydarzyć, abym ja dojrzała do właściwych decyzji. Światełko w tunelu Niedługo po kuchennej scenie Justyna, Wojtek i ich synowie wyprowadzili się od dziadków. – Poszłam do lekarza z dziećmi, który skierował nas do dietetyka – dodaje kobieta. Starszemu synowi udało się pomóc w miarę szybko. – Przeorganizowaliśmy nasze życie. Zaczęliśmy jeść wszyscy to samo według zaleceń dietetyka. Mąż przekonał Michała najpierw do jazdy na rowerze, a później do zajęć sportowych w szkole. Teraz starszy syn wprawdzie nie jest wątłym, chudziutkim chłopakiem, ale nie ma też problemów z nadmiarem kilogramów. Oby tylko tak mu zostało. Z młodszym, Damianem, jest jednak gorzej, niż było. Wprawdzie waga nieco spadła, ale pojawiła się cukrzyca i niewielkie, ale jednak kłopoty z niewydolnością serca. – Jest bardzo trudno, tym bardziej, że Damian jest zamknięty w sobie, niechętny do współpracy, ma huśtawki nastrojów i ciągle domaga się jedzenia. Są płacze, skargi, zapowiada, że ucieknie do dziadków, bo tylko oni go kochają. Ale my się nie poddajemy, będziemy walczyć o niego tak długo, jak to będzie potrzebne. I jest jeszcze jedno światełko w tunelu. Dziadkowie nieco zmienili front po tym, jak ich ukochany „chłopaczek”, „radość ich starości” trafił do szpitala, gdy zaatakowała go cukrzyca. KAROLINA STERNAL W Polsce nadwaga i otyłość najczęściej dotyka jedynaków mieszkających w dużych miastach podwożonych do szkoły przez rodziców Z badań przeprowadzonych przez Instytut „Pomnik – Centrum Zdrowia Dziecka”, wynika, że 18,6 procent przebadanych chłopców i 14,5 procent dziewczynek cierpi na nadwagę lub otyłość. W przedziale wiekowym od 7 do 18 lat odsetek polskich dzieci mających problem z nadmierną masą ciała wynosi aż 20 procent. Przeprowadzane badania wykazały, że najczęściej problem z nadwagą i otyłością mają dzieci mieszkające w miastach powyżej 500 tysięcy mieszkańców (szczególnie, gdy oboje rodzice pracują) i na wsiach (tam, gdzie rodzice trudnią się rolnictwem). Problemy z nadwagą lub otyłością częściej mają dzieci, które nie chodzą pieszo do szkoły, tylko są podwożone przez rodziców. Wśród chłopców nadwagę ma aż 20 procent jedynaków. Takie problemy zdarzają się dwa razy rzadziej u chłopców posiadających trójkę rodzeństwa. U dziewczynek różnica jest mniejsza, ale też wyraźna. Nadwagę ma 15 procent jedynaczek i 9 procent posiadających rodzeństwo. Z badań wynika również, że nadwaga i otyłość jest „zaraźliwa”. Nawyki w grupie rówieśniczej rozprzestrzeniają się bardzo szybko, stąd też jeśli dziecko przebywa w otoczeniu rówieśników, którzy mają nadmierną masę ciała, po pewnym czasie ono także zaczyna przybierać na wadze. To samo dotyczy dzieci, których rodzice mają problem z nadwagą lub otyłością. Głód? A może zachcianka ZDROWIE 35 000 EGZEMPLARZY Nr 1 (52) 7 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. Otyłość dzieci i nastolatków jest jedną z najbardziej frustrujących i najtrudniejszych do leczenia chorób. Dzieci, które mają nadwagę postrzegają siebie jako nieatrakcyjne. Często konsekwencją negatywnie nacechowanej osobowości jest załamanie, bezsilność, a nawet depresja Dzieciom w wieku szkolnym towarzyszy poczucie niskiej atrakcyjności fizycznej, bo nisko oceniają swój wygląd. Często wydaje się im, że są nielubiane lub nieakceptowane. Co gorsza, otyłe dzieci czują się odrzucone przez kolegów i koleżanki. Niestety, nastolatki są przekonane o negatywnej ocenie własnej osoby przez inne dzieci, co wpływa na poczucie samotności z problemem, który jest elementem dominującym i między innymi na nim skupia się praca z psychodietetykiem. By dziecko zrozumiało siebie Nadmiar kilogramów sieje spustoszenie nie tylko w organizmie, ale również w psychice dziecka. Postrzeganie siebie jako ciężkiego, powolnego czy niezgrabnego wpływa na sposób własnej samooceny i doświadczane emocje. Otyłość powoduje, że późniejsze lata W pracy z dzieckiem staram się umożliwić mu psychiczne zrozumienie samego siebie, kontakt z samym sobą poprzez odczytanie własnych myśli, zrozumienie emocji i swoich przeżyć czy stanów związanych z jedzeniem. Pozwalam dziecku na poczucie odrębności psychicznej dzięki pokazaniu jego przynależności do „tu i teraz”. Najważniejsze dobre nawyki Jako psychodietetyk i dietetyk kliniczny towarzyszę dzieciom w rozwiązywaniu problemów z jedzeniem. Niewielu z nas ma świadomość, że dzieci nie powinno się odchudzać! Podjęcie takich kroków może skutkować ogromnymi problemami natury medycznej, między innymi zaburzeniem gospodarki hormonalnej, ale również później – w życiu dorosłym – kłopotami z rzuceniem zbędnych kilogramów. Rodzice W Polsce problem nadwagi i otyłości częściej dotyczy dzieci, niż młodzieży. Częściej chłopców, niż dziewczynek 18,3 procent dzieci w wieku od 11 do 12 lat ma nadwagę, a 3,4 procent jest otyłych. W przedziale wiekowym od 13 do 14 lat 14,9 procent ma nadwagę, 3,4 procent jest dotkniętych otyłością. W wieku od 15 do 16 lat 11,6 procent populacji dziewcząt i chłopców ma nadwagę, a 2,7 procent cierpi na otyłość. Wśród młodzieży w wieku od 17 do 18 lat 10,9 procent ma nadwagę, a 2,5 procent otyłość. Nadwaga i otyłość dotyczy około 22 procent chłopców i 18 procent dziewczynek w szkołach podstawowych, w gimnazjach odsetek ten jest nieco niższy – odpowiednio 15 i 12 procent. Wśród uczniów szkół ponadgimnazjalnych nadmierną masę ciała posiada 17 procent chłopców i 10 procent dziewcząt. owocują trudnościami emocjonalnymi i problemami komunikacyjnymi w społeczeństwie. Moim zadaniem, jako psychodietetyka, jest umiejętne pokazanie dziecku jego własnego i prawdziwego odbicia oraz świata zewnętrznego, który nie jest taki zły, co jest podstawą do diagnozy psychodietetycznej. Dzieci otyłe często mają trudności w wyrażaniu swoich przeżyć psychicznych, swoich przekonań, zainteresowań i preferencji. AUTOPROMOCJA wczesnym przekarmianiem oraz odchudzaniem w okresie dzieciństwa narażają swoje pociechy na nadwagę bądź otyłość w przyszłości. Leczenie otyłości przez radykalne wprowadzenie diety powoduje dyskomfort rodziców wobec konieczności odmawiania i ograniczania jedzenia dziecku. Edukuję dzieci, jak i rodziców, pod kątem zdrowych nawyków żywieniowych. Rozwijam także odpowiednie podejście do jedzenia poprzez do- stosowanie zabaw i ćwiczeń, czyli poprzez terapię psychodietetyczną, do aktualnych potrzeb dziecka. U młodzieży często ważne jest zdefiniowanie prawdziwego problemu, który często może być przyczyną nieświadomego jedzenia. Okazuje się, że dotychczasowe rozwiązania nie przynosiły efektów, a wręcz pogłębiały problemy, którym dzieci musiały stawić czoła. Moim zadaniem jest budowanie samoakceptacji u dziecka, niwelowanie lęku i szukanie odpowiednich rozwiązań oraz wprowadzenie elementu zrozumiałej edukacji żywieniowej. REKLAMA Potrzeba wiedzy i czasu Głód u dzieci często mylony jest z ochotą na zjedzenie czegoś. Jest jednak dobra wiadomość: nie zawsze chodzi o to, by sobie tej przyjemności czy ochoty odmawiać. Z dziećmi warto przeprowadzać ćwiczenia umiejętności odróżniania głodu od innych stanów, które mogą uchować je przed utrwalaniem niekorzystnych zachowań prowadzących do nawykowego i niezdrowego zaspokajania swoich potrzeb i radzenia sobie tylko za sprawą jedzenia. Praca ze mną zmienia podejście dzieci do codziennej diety, efektem jest pozytywne zachowanie, w którym z czasem jedzenie przestaje być jedyną odskocznią od negatywnych emocji, stresu, złości, smutku, przygnębienia czy niepokoju. Praca psychodietetyka z dzieckiem odpowiada na wiele pytań, między innymi: Skąd wiem, że jestem głodny? Co mówi moje ciało?. W dzisiejszych czasach coraz częściej to głowa bierze górę nad potrzebami fizjologicznymi dzieci, stąd jedzą częściej, gdy np. mają na coś ochotę, mają czas, inne jedzą, bo jest „taka pora”. Psychodietetyk pokazuje dziecku, jak stać się wrażliwszym na sygnały głodu płynące z naszego organizmu. Pozwala ćwiczyć rozpoznawanie tych sygnałów w swoim ciele, dzięki czemu unika błędnych interpretacji i mylenia głodu fizjologicznego z głodem psychicznym (apetytem na coś) lub emocjami (stresem, niepokojem, lękiem). Dzieci są bardzo chłonne wiedzy i nawyki wykształcają natu- ralnie, ale wymaga to czasu. Warto pamiętać, że jednorazowe przyjemności, na które pozwalamy dzieciom, a jesteśmy ich świadomi, nie stanowią dla nich poważnego zagrożenia. Co jest istotne W pracy z dziećmi nawiązuję ciepłą i przyjacielską więź, która owocuje dobrym kontaktem i współpracą. Akceptacja dziecka przez psychodietetyka jest ważnym elementem terapii, który pozwala pozostać dziecku takim, jakie jest. W pracy staram się umożliwić i ułatwić dziecku wgląd w siebie, co owocuje pierwszymi propozycjami zmian w żywieniu. Uwaga rodzice: ważna jest koncentracja na psychicznym funkcjonowaniu dziecka, a nie wyłącznie na problemie: „je za dużo”. mgr AGNIESZKA GAWLICKA dietetyk kliniczny, psychodietetyk 8 Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary Nr 1 (52) 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. 35 000 EGZEMPLARZY REPORTAŻ Gdyby nie oni, tajemnica zaginięcia poznańskiego dziennikarza pewnie nigdy nie zostałaby rozwiązana REKLAMA jęli umarzane dwukrotnie śledztwo przez swoich kolegów z Poznania. – Domagaliśmy się tego od lat – mówią przyjaciele Ziętary. – Teraz wyjaśnienie tajemniczej śmierci Jarka jest coraz bliższe. Kto nie zwątpił Pod koniec stycznia 2010 roku na skrzynki pocztowe wielu polskich dziennikarzy przychodzi mail z informacją, że powstał Komitet Społeczny „Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary”. „Naszym celem jest doprowadzenie do wyjaśnienia przez organy państwowe śmierci poznańskiego dziennikarza” – piszą twórcy społecznego komitetu. I apelują o przyłączenie się do niego „wszystkich, którym zależy na wyjaśnieniu losu Jarka”. Pod listem podpisują się między innymi dwaj dziennikarze „Głosu Wielkopolskiego”: Krzysztof M. Kaźmierczak i Piotr Talaga. Pierwszy poREKLAMA znał Jarka w pracy w nie istniejącej już „Gazecie Poznańskiej”. Drugi – w czasie studiów. – Byliśmy dobrymi kolegami – wspomina Talaga. Obaj mieli antykomunistyczne poglądy, razem pracowali w studenckim radiu. Komitet to tylko formalność – faktycznie jego założyciele działają od dnia zaginięcia Jarka. Bo w to, że dziennikarz nie żyje, od dawna już nikt nie wątpi. – Chcieliśmy mieć taką instytucjonalną formę nacisku na organy ścigania, które od początku wstrzymywały śledztwo w sprawie zaginięcia Jarka – Talaga tłumaczy sens powstania społecznego komitetu. Sam przyznaje jednak, że cztery lata temu nie bardzo już wierzył, że cokolwiek uda się wyjaśnić. – Jedynym, który w to nie zwątpił, był Krzysztof – opowiada Talaga o Kaźmierczaku. To właśnie on zakłada w internecie stronę jarek.sledczy.pl. Zamieszcza tam informacje o Jarku, toczących się śledztwach i publikacjach na jego temat. – Nie mogę zaakceptować faktu, że ktoś porywa i zabija człowieka, a organy państwa nie robią wszystkiego, co tylko możliwe, by tę zbrodnię wyjaśnić – tłumaczy swoje zaangażo- wanie Kaźmierczak. – Tym bardziej nie mogę tego zaakceptować, że dotyczy to człowieka, którego znałem osobiście. Góry i U2 Jest ósma czterdzieści rano, we wtorek 1 września 1992 roku. Jarosław Ziętara wychodzi ze swojego wynajmowanego mieszkania na poznańskim Łazarzu do redakcji, z ulicy macha jeszcze do swojej dziewczyny. Siedziba „Gazety Poznańskiej” znajduje się przy ulicy Grunwaldzkiej – Jarek ma tam pół godziny spacerem. Nigdy tu nie dotrze. Po maturze w rodzinnej Bydgoszczy przyjeżdża na studia do Poznania. Lubi grać w siatkówkę i górskie wędrówki, słucha U2 i Voo Voo. Ale jego największa pasja to dziennikarstwo – jeszcze w czasie studiów jest podporą radia akademickiego. Gdy kończy dziennikarstwo na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, w Polsce jest już po komunizmie, powstają wolne media. Jarek jeszcze przed magisterką zaczyna współpracę z „Gazetą Wyborczą” i poznańskimi dziennikami: „Dzisiaj” i „Kurierem Codziennym”. Jego talent zauważają redaktorzy tygodnika „Wprost” (miał wówczas siedzibę w Poznaniu) – Jarek dostaje tam etat. Kilka miesięcy później przenosi się do zreformowanej „Gazety Poznańskiej” (dawny organ PZPR nabył właśnie Wojciech Fibak). – Jarek opisywał między innymi afery gospodarcze – opowiada Talaga. – W Polsce panował wtedy dziki kapitalizm i wielu szemranych biznesmenów zbijało fortuny, obchodząc prawo albo zwyczajnie kradnąc. Tekst Ziętary o przekrętach w bazie transportowej w Śremie odbija się szerokim echem w Polsce – przedru- kowuje go dziennik „Rzeczpospolita”. Z notatek Jarka wynika, że latem 1992 roku zbierał materiały o różnych biznesmenach i ich interesach. Interesuje się między innymi firmami, z którymi związany był Aleksander G. (peerelowski cinkciarz, który szybko stał się najbogatszym człowiekiem w Polsce). Tego tekstu nie zdąży już jednak napisać. Śledztwo po śledztwie i nic O tym, że Jarosław Ziętara zaginął, dziennikarze dowiadują się od jego dziewczyny. Przyszła do redakcji 2 września, bo Jarek nie wrócił na noc do domu. – Myślała, że nocował u kogoś ze znajomych – wspomina Piotr Talaga. – Nie było wtedy komórek ani maili, na- – Mieliśmy tego dnia jechać razem w teren, ale w ostatniej chwili odwołano redakcyjny samochód – opowiada Krzysztof M. Kaźmierczak. – Gdyby nie to, czekałbym tego ranka w aucie przed jego domem. Dziennikarze zawiadamiają policję o zaginięciu kolegi. Ta wszczyna oficjalne procedury – do komisariatów w całym kraju rozsyła zdjęcie i rysopis Ziętary. Pojawiają się sensacyjne informacje: że Jarek wyjechał za granicę i zaczął nowe życie, że został agentem UOP-u i zmienił tożsamość, że zamordował go obcy wywiad albo kościelna organizacja Opus Dei, że wyjechał w góry i zginął w wypadku. I zupełnie makabryczna – że popełnił samobójstwo. – Zaraz po zniknięciu Jarka we- fot. rep. Krzysztof M. Kaźmierczak x2 4 listopada ubiegłego roku rano media podają sensacyjną wiadomość: policja zatrzymała byłego senatora Aleksandra G. Miał podżegać do zabójstwa Jarosława Ziętary – poznańskiego dziennikarza, który 22 lata temu zaginął bez śladu. Zatrzymanie senatora zlecili poznańskim policjantom krakowscy prokuratorzy, którzy kilka lat temu prze- Jarosław Ziętara został uprowadzony 1 września 1992 roku wet telefon stacjonarny był luksusem, więc wiadomości nie rozchodziły się tak jak dzisiaj – dodaje. Ale Jarka 1 września nie było w ogóle w pracy. ryfikowaliśmy w gronie dziennikarskim wszystkie możliwe wersje, ale wykluczyliśmy wszystkie poza jedną – zabójstwem w związku z wykonywanym zawodem dziennikarza – REPORTAŻ 35 000 EGZEMPLARZY Nr 1 (52) 9 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. REKLAMA mówi dziś Kaźmierczak. – Chociaż policja bardzo długo nagłaśniała wątek, że Jarek sam pozrywał wszystkie kontakty i gdzieś wyjechał, żeby zacząć nowe życie – wtrąca Talaga. Kaźmierczak: – Gdyby chciał zacząć „nowe życie”, to zaczekałby na odbiór pensji, która miała być za kilka dni. Nie zostawiałby w mieszkaniu dowodu i odebrałby nowy paszport, o którego wystawienie wnioskował. Pierwsze śledztwo wszczęto jednak dopiero rok po uprowadzeniu Jar- nają o sprawie: piszą o tym w prasie, organizują konferencje prasowe, szukają wsparcia u polityków. – Nie mieliśmy ambicji, że rozwikłamy zagadkę zaginięcia Jarka – mówi Talaga. – Ale nie mogliśmy siedzieć bezczynnie, kiedy widzieliśmy bezradność policji w tej sprawie. Opłatek u premiera Dzień przed Sylwestrem 1999 roku Krzysztof M. Kaźmierczak łamie się opłatkiem z premierem Jerzym Buzkiem – grupa wielkopolskich dzienni- Dziennikarstwo, siatkówka i góry, to były życiowe pasje Ziętary ka i po roku umorzono z „braku znamion przestępstwa”. Drugie śledztwo z lat 1998-1999 też zakończyło się fiaskiem. Koledzy dziennikarza nie dają jednak za wygraną i wciąż przypomi- REKLAMA karzy „wprosiła się” do szefa rządu, żeby opowiedzieć mu o sprawie Ziętary. Buzek czci pamięć Jarka minutą ciszy i obiecuje pomóc w wyjaśnieniu śmierci dziennikarza. – Ja mam za sobą BOR-owców, którzy dbają o moje bezpieczeństwo. Wy nie macie nikogo – mówi Kaźmierczakowi. Słowa dotrzymuje – szef jego kancelarii zwraca się do MSW, ale tam sprawa znowu utyka. – Wielu już dawno by się poddało, ale nie Krzysztof Kaźmierczak – mówi Talaga. Zajmujący się dziennikarstwem śledczym reporter co rusz przypomina w środowisku, że sprawę zaginięcia Ziętary trzeba wyjaśnić. Pisze na ten temat artykuły w „Gazecie Poznańskiej” i „Głosie Wielkopolskim” – wytyka tam błędy i zaniechania śledczych. – Bez upublicznienia, nagłośnienia sprawy zabójstwa Jarka Ziętary nie udałoby się zdopingować środowiska dziennikarskiego do wsparcia starań o wznowienie śledztwa i jego przeniesienie z Poznania do innego miasta – uważa Kaźmierczak. 29 kwietnia 2011 roku naczelni pięciu największych polskich dzienników apelują do prokuratora generalnego o wznowienie umorzonego śledztwa i przekazania go prokuraturze spoza Poznania, a do premiera – o nakłonienie służb specjalnych do wydania prokuraturze materiałów dotyczących Ziętary (okazało się bowiem, że dziennikarz był nagabywany do współpracy przez ówczesny Urząd Ochrony Państwa). Wsparcie polityków (w tym ówczesnego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka), głośny tekst Kaźmierczaka i Talagi o próbach werbowania Jarka przez UOP oraz apel naczelnych odniosły wreszcie skutek – latem 2011 roku śledztwo przejmuje Prokuratura Apelacyjna w Krakowie. – To najważniejsza sprawa jaką prowadziłem w życiu – powie później prokurator Piotr Kosmaty, któremu zlecono dochodzenie. Krakowski prokurator robi to, co zaniedbali jego poznańscy koledzy – po 19 latach od zaginięcia Jarka zleca wizję lokalną, która ma odtworzyć ostatnie godziny przed uprowadzeniem dziennikarza. Śledztwo robi postępy: we wrześniu ubiegłego roku prokuratura publikuje portret pamięciowy i rysopis rosyjskojęzycznego mężczyzny, który mógł zamordować Jarka. Na początku listopada aresztuje Aleksandra G. Trzy tygodnie później do aresztu trafiają dwie kolejne osoby – dawni współpracownicy senatora. Prokurator stawia im zarzut pomocnictwa w morderstwie dziennikarza. Politkowska zginęła później W niedzielne popołudnie 7 października 2006 roku w Moskwie zostaje zastrzelona Anna Politkowska, rosyjska dziennikarka, która opisywała zbrodnie rosyjskiej armii w Czeczenii i krytykowała autorytarne rządy Putina. Jej ciało znaleziono w windzie bloku, w którym mieszkała. Nikt nie ma wątpliwości, że morderstwo wykonano na zlecenie. Kilka lat po zbrodni rosyjski sąd skazał na wyroki więzienia wykonawców egzekucji na dziennikarce. Nie uspokoiło to światowej opinii publicznej – niedawno amerykański Departament Stanu wezwał do odnalezienia i uka- rania mocodawców zbrodni. – W Polsce też oburzaliśmy się zbrodnią na Politkowskiej, a na Rosję patrzymy jak na dziki kraj – mówi Talaga. – Ale mało kto chciał pamiętać, że w demokratycznej Polsce też zamordowano dziennikarza. Kaźmierczak przytakuje: – Jarek był przekonany, że w demokratycznym kraju dziennikarzowi nic nie grozi. Pusty grób Na cmentarzu w Bydgoszczy jest symboliczny nagrobek Jarosława Ziętary. Postawiła go tam rodzina Jarka – chcieli mieć miejsce, żeby móc zapalić znicz. Na ciemnym marmurze wyryto słowa: „Zginął, bo był dziennikarzem”. Grób wciąż czeka na szczątki Jarka. Przyjaciele dziennikarza nie wierzą już, że kiedykolwiek uda się je odnaleźć. Czego spodziewają się po śledztwie? – Oczekuję tego samego, czego oczekiwałem podczas poprzednich śledztw, prowadzonych w latach 90. w Poznaniu: że zbrodnia ta zostanie wyjaśniona, a winni śmierci Jarka zostaną pociągnięci do odpowiedzialności – mówi Krzysztof M. Kaźmierczak. – Gdybym nie wierzył, że jest to możliwe, to pewnie zaprzestałbym starań o to, by organy państwa wywiązały się ze swojego obowiązku – dodaje. Przyjaciele Jarka nają jeszcze jedno marzenie: żeby przyznawana przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich dziennikarska nagroda Wolności Słowa nosiła imię Jarosława Ziętary. STANISŁAW ZASADA 10 Raj, w którym seks jest bogiem Nr 1 (52) 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. ROZMOWA 35 000 EGZEMPLARZY Za kilka dni (6 lutego) nakładem Wydawnictwa Agora ukaże się książka Mirosława Wlekłego, mieszkającego w Lesznie dziennikarza i reportażysty. Nie brakuje głosów, że książka zatytułowana „All Inclusive” będąca pisarskim debiutem Wlekłego ma szanse na miano debiutu roku w dziedzinie literatury non fiction. Głosy nie bezpodstawne, bo leszczyniak zabiera swoich czytelników w naprawdę pasjonującą podróż do turystycznego raju - do Dominikany. To jednak raj zupełnie inny niż ten przedstawiany w folderach biura podróży i relacjach ich klientów. Jacek Hugo-Bader, który do książki napisał przedmowę kończy ją tak: „Nie dajcie się nabrać. Zajrzyjcie co kryje się za kulisami świata all inclusive. Wlekły wam pomoże”. Z autorem „All Inclusive” o prawdziwym obliczu raju rozmawia Arkadiusz Jakubowski Ja zajrzałem dzięki twojej książce za kulisy świata all inclusive i zobaczyłem dokładnie to, o czym piszesz w podtytule: „Raj, w którym seks jest bogiem”. To nie jest książka o sprawach miłych i przyjemnych. Bo piszę o prawdziwej Dominikanie, która znajduje się poza murami i płotami ogradzającymi hotele oferujące wczasy all inclusive. A oblicze tej prawdziwej Dominikany bywa i niezbyt miłe, i niezbyt przyjemne. skupili się tylko na tych dwóch polskich księżach. Ja napisałem reportaż „Smutek tropików”, z trochę inaczej rozłożonymi akcentami, ze społecznym tłem. W dniu, kiedy reportaż ukazał się w „Dużym Formacie”, reportażowym dodatku „Gazety Wyborczej”, dyrektor wydawnictwa Agora Paweł Goźliński zaproponował mi napisanie książki. W założeniu „Smutek tropików” miałem potraktować jako swoisty spis treści i w książce rozwinąć wątki, o których w tekście tylko napomknąłem. Drugi raz, tym razem na znacznie dłużej pojechałem do Dominikany. Efekt to książka „All Inclusive”. Muszę to powiedzieć: ta książka wręcz ocieka seksem. Żeby było jasne: nie w pornograficznym tego słowa znaczeniu, ale seks jest tam tematem przewodnim. Bo nie może być prawdziwej książki o Dominikanie bez poruszania tematu seksu. Bo? Bo Dominikana to jedna z największych w świecie plag prostytucji. Dominikana to problem machismo, czyli kultura macho. W skrócie: kultura, w której dominuje mężczyzna, a kobieta pełni role służebną: sprząta, gotuje, jest kochanką i matką. 60-70 procent matek w Dominikanie wychowuje dzieci samotnie. Tu jest normalne, że mężczyzna ma wiele dzieci z różnymi kobietami, skacze z kwiatka na kwiatek. Rzadko tam się zakłada rodzinę. Na przykład chłopak, który mnie tam woził w kilka miejsc ma dopiero 27 lat, ale już troje dzieci, każde z inną kobietą. Kiedy tam byłem akurat był na etapie rzucania tej trzeciej i wracania do pierwszej. Kupowaliśmy nawet materac, śmiał się, że REKLAMA to bardzo potrzebny mebel. Na pierwszy rzut oka mieszkańcy Dominikany to bardzo religijni ludzie, wszędzie święte obrazki, figurki, różańce, święci. Ale to religijność bardzo powierzchowna, na pokaz. Kościół potępia rozwiązłość i rozwody, a jednocześnie rozwodów i rozwiązłości jest w bród. Przy drogach stoją tak zwane cabañas, czyli hotele miłości. Różowe kolory, fot. Wydawnictwo AGORA oraz Mirosław Wlekły x5 Ta prawda o Dominikanie wciąga jak dobra powieść. Bardzo ciekawa jest formuła książki. To nie jest zwykła książka podróżnicza, jakich pełno jest na rynku. Ba, to nie jest nawet reportaż z podróży. To obszerny i wnikliwy reportaż społeczny o kraju, o tych jego aspektach, o których już nawet nie tylko statystyczny Polak, ale też statystyczny Europejczyk nie ma zielonego pojęcia. Skąd się wziąłeś na Dominikanie? Wiem, że ciekawi cię tamten rejon świta, Ameryka Południowa, Łacińska, Karaiby. Zaczynasz nawet uchodzić za znawcę w tej dziedzinie. To przesada, ale prawdą jest, że interesuję się krajami iberoamerykańskimi. Kiedyś wymyśliłem sobie, że najpiękniejszym krajem na świecie jest Portugalia, a kiedy udało mi się tam w końcu dotrzeć, odkryłem, że w tym stwierdzeniu nie ma przesady. I szedłem za ciosem. Przez rok tam mieszkałem, nauczyłem się portugalskiego. Po powrocie do Leszna uczyłem się hiszpańskiego i gdy tylko mogłem, podróżowałem. No i pracowałem jako dziennikarz. Ten hiszpański bardzo się przydał. Od 3 lat współpracuję z działem reportażu „Gazety Wyborczej”. Gdy papieżem został kardynał Bergoglio, który sam o sobie powiedział, że przybył z drugiego końca świata „Gazeta Wyborcza” postanowiła wysłać do Argentyny kogoś, kto czytelnikom przybliży ten kraj i postać Franciszka. Przeprowadzono taki mały wewnętrzny konkurs i byłem jednym z dwóch wysłanych tam dziennikarzy. Efekt tego wyjazdu to mini e-book, zbiór reportaży z Argentyny pt. „Skąd się wziąłeś Franciszku?” roku wybucha tam skandal pedofilski z udziałem polskich księży. Jedziesz do Dominikany jako wysłannik „Gazety Wyborczej”. Z jakim zadaniem? Niewiele wtedy wiedzieliśmy o tej sprawie. Znaliśmy zarzuty i właściwie to wszystko. Podczas rozmów w redakcji ustalaliśmy, że pojadę tam przyjrzeć się temu wszystkiemu i nie tylko opisać skandal pedofilski, ale też przedstawić tło tych zdarzeń, może nawet znaleźć coś na obronę Polaków. Niestety, niewiele udało się znaleźć. Z tego pierwszego wyjazdu przywiozłem reportaż „Smutek tropików” opisujący aferę, ale w szerszym kontekście. Dotarłem do ludzi, którzy opowiedzieli mi o charakterystyce Karaibów, o tym jacy tam są ludzie, o wręcz przyzwoleniu na pedofilię. Gdy wracałem z Dominikany akurat „Newsweek” wydrukował duży tekst, w którym Niedawno TVP pokazała film dokumentalny „Tango papieża”, na końcu tego filmu autorzy zamieszczają specjalne podziękowania dla ciebie za pomoc w realizacji. Ale wróćmy do Dominikany. We wrześniu 2013 Książka ukazuje się w prestiżowej serii „Reporterzy Dużego Formatu” Autor w Juncalito, gdzie proboszczem był ksiądz Wojciech G. ROZMOWA 35 000 EGZEMPLARZY Kurort Boca Chica, do którego jeździ się na wczasy all inclusive wysokie mury, przyciemniane szyby, żeby nikt nie widział co się dzieje w środku. A to są miejsca na godziny, do uprawiania pozamałżeńskiego seksu. Mnóstwo prostytutek, ale też mnóstwo turystów: mężczyzn i kobiet, którzy przyjechali tam na seks-wakacje. Sam wielokrotnie byłem nagabywany przez alfonsów. Z czego to się bierze? To charakter Karaibów, podobnie jest na Wyspach Zielonego Przylądka. Mogę tylko snuć przypuszczenia skąd się to bierze. Byłem na wykładzie pewnego antropologa na Uniwersytecie w San Domingo. Powiedział znamienne zdanie, które też cytuję w książce, że u fundamentów tego co się obecnie w Dominikanie dzieje legł gwałt dokonany przez konkwistadora na nie- Domino to pasja Dominikańczyków wolnicy. Historia Dominikany to historia kolonialna. Dominikana leży na wyspie, którą z państwem Haiti. W czasach kolonialnych terytorium dzisiejszej Dominikany rządzili Hiszpanie, terytorium Haiti – Francuzi. Francuzi przyjeżdżali tam całymi rodzinami i odgradzali się od niewolników. Hiszpanom z kolei przez sto lat nie wolno było przyjeżdżać ze swoimi kobietami, więc w efekcie współczesna Dominikana to niesamowita mieszanka krwi. Wyróżniają tam 12 kolorów skóry. To wszystko odcisnęło swoje piętno także na obyczajowości mieszkańców. Rozmawiałem z pewną dominikańską socjolożką. Mówiła, że Dominikanę wręcz charakteryzuje kultura pedofilska. Całkiem normalne, że rodzina oddaje nieletnią, kilkunastoletnią córkę sąsia- Nr 1 (52) 11 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. Spokojne do niedawna Juncalito było świadkiem dantejskich scen dowi, a on w zamian wspomaga rodzinę. Wszyscy o tym wiedzą: rodzina, inni sąsiedzi i nikt nie interweniuje, nikogo to nie dziwi. Są społeczne organizacje, które z tym walczą, ale to trudna walka. Ludzie interweniują natomiast, gdy gdzieś się odkryje związki homoseksualne, bo Dominikana to kraj machismowski, kraj macho, gdzie homoseksualizm nie jest tolerowany, na to nie ma powszechnego przyzwolenia. Skąd tytuł? Dlaczego akurat „All Inclusive”? Kiedy wróciłem z Dominikany z zebranym materiałem właściwie najmniejszy kłopot był z wymyśleniem tytułu. Podrzuciła mi go jedna z dwojga redaktorów tej książki: Karolina Oponowicz. Większość Polaków, ba, większość Europejczyków, którzy znają Dominikanę, znają ją z wczasów typu all inclusive. Jadą tam, widzą piękne hotele, baseny, piją drinki i jedzą do woli, widzą piękną przyrodę, rozmawiają z uśmiechniętymi i skaczącymi wokół ludźmi z obsługi, którzy wydają się najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Wraca taki cudzoziemiec potem do domu i mówi, że był w raju. Dominikana w branży turystycznej ma opinię kraju, w którym oferta all inclusive jest najpełniejsza i najlepsza. Ja sam skorzystałem z takiej oferty wyjazdu, bo to znacznie ta- niej niż podróż rejsowym samolotem. Tyle że w hotelu spędzałem tylko noce, a w ciągu dnia jeździłem po kraju. Większość gości nie opuszczała jednak terenu hotelu i leżaków przy basenie. Jeśli już wybrali się na hotelową plaże, to poruszali się wyznaczoną gościom trasą, przez strzeżone parki, mostki, odgrodzone płotami alejki. Bez okazji kontaktu z miejscowymi. Gdzie będzie można kupić Twoją książkę? Wszędzie; wszędzie tam, gdzie sprzedaje się książki. 17 lutego (godz. 17:00) w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Lesznie odbędzie się spotkanie z autorem książki Karaibski macho, jego priorytetem nie jest rodzina 12 Nr 1 (52) 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. LUDZIE 35 000 EGZEMPLARZY REKLAMA DEBE INTERNATIONALE SPEDITION SP. Z O.O. ul. Spółdzielcza 21B, 64-111 Lipno zatrudni kierowców kat. C+E Było z fasonem... do czasu z doświadczeniem w transporcie międzynarodowym. Kontakt: osobiście, telefonicznie pod nr: 65 529 70 40 lub mailowo na adres: [email protected] www.debe.com.pl Życie Bartka dzieli się na to przed, kiedy mógł przenosić góry i na to po, kiedy nie może wbiec po schodach, przeskoczyć przez kałużę czy podnieść szklanki do ust szę wskoczyć do wody. Moja dziewczyna próbowała mnie odwieść od tego, ale nic do mnie nie docierało. Taki jestem. Wiem, że coś jest złe, ale jak nie zobaczę na własne oczy, to się nie przekonam, że to prawda. Mężczyzna wszedł na pomost przekonany, że w tym miejscu woda jest głęboka. Tylko że pomylił plaże. Wydawało mu się, że jest na pomoście, z którego już kiedyś skakał i nic się wtedy nie stało. – Kiedy trafiłem do szpitala dostałem obrazki ze świętym Janem Pawłem II i Jezusem. Modliłem się i cały czas się modlę – mówi Bartek Sikora ze Śmigla, którego nogami stał się wózek inwalidzki. Z Bartkiem spotykam się w SP ZOZ Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Centrum Rehabilitacji w Górznie koło Leszna. Jest słoneczne popołudnie. Wspinam się na pierwsze piętro. W jednej z sal odnajduję 28letniego Bartka. Uśmiechnięty podaje rękę na powitanie. Jego dłoń jest jak z waty, miękka. Bartek nie jest w stanie odwzajemnić mojego uścisku. Szczęście, to wózek Usłyszał chrupnięcie kości. Nakryła go woda. Nie miał sił wydostać się na powierzchnię. Woda wlewała się do ust, oczu, uszu. Czuł strach, w głowie dudniło każde uderzenie serca fot. Justna Rutecka-Siadek – Przed wypadkiem wszędzie było mnie pełno. Byłem roztrzepany i trochę głupot miałem na sumieniu. Wariowałem na rowerach i motorach. Już dawno mogłem być w takim stanie jak teraz, ale szczęście mi dopisywało. Wychodziłem cało ze wszystkich opresji. Nigdy nic nie złamałem, nawet nie byłem w szpitalu – Bartek wspomina życie, jakie wiódł przed wypadkiem. Pytam o ten jeden dzień kiedy ktoś, kto podobno kocha życie, jest o krok od jego utraty. – To była niedziela. Ostatni dzień mojego urlopu – Bartek przenosi się myślami do Boszkowa. A on tak, a on bardzo Był ciepły wieczór, akurat taki na fajny wypad za miasto. Tego dnia Bartek miał być kierowcą. Razem ze znajomymi wybrał się do Nowej Wsi Bartek Sikora podczas pobytu w SP ZOZ Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Centrum Rehabilitacji w Górznie koło Leszna koło Śmigla. Miał odebrać dziewczynę, która bawiła się na urodzinach. Wpadli na chwilę, ale zostali na dłużej. Ktoś zaproponował Bartkowi kieliszek, potem następny i kolejny. – Moja głupota, że się dałem namówić. Przecież następnego dnia miałem jechać do Niemiec, ale sam siebie przekonywałem, że kilka kieliszków to nic takiego. Wyjazd do Niemiec był dopiero około godziny 14. Wiedziałem, że do tego czasu wydobrzeję. Urodziny się skończyły, ale zabawa mogła trwać dalej. – Nie byłem dwa lata w Boszkowie. Wpadłem na pomysł żeby tam podjechać, na plażę. Wylądowali na Pudełkowie. Bartek lekko podchmielony rzucił hasło – kąpiel. Nikt nie chciał, a on tak, bardzo. – Miałem zakwasy po grze w piłkę i wymyśliłem, że może miną jak trochę popływam. Jakiś demon we mnie wszedł. Powiedziałem, że mu- Bartek na chwilę milknie. Widzę, że się nad czymś zastanawia. Po chwili wtrąca historyjkę sprzed kilku lat. – Kiedyś na basenie skakałem na bardzo płytką wodę, to był zakład z kumplem. Tam może było z pół metra, ale na basenie można wskoczyć i nic ci nie będzie. Widzisz dno i jest dobrze. Tyle, że w Boszkowie tak już nie było. Nie miałem pojęcia ile jest do dna, tylko to sobie wyobrażałem. Bartek wybił się, a ciało uniosło się w górę i wygięło. Nogi poleciały za głową. Usłyszał chrupnięcie kości. Nakryła go woda. Nie miał sił wydostać się na powierzchnię. Woda wlewała się do ust, oczu, uszu. Czuł strach, w głowie dudniło każde uderzenie serca. Sekunda wydawała się wiecznością. Dziewczyna Bartka wskoczyła do wody. Podpłynęła, chwyciła i wyciągnęła go na pomost. Przez cały czas Bartek był przytomny. – Wytrzeźwiałem w sekundę i wiedziałem, że jest źle. Nic nie bolało, ale nie czułem wlasnego ciała. Potem w szpitalu powiedzieli mi, że mam uszkodzony rdzeń kręgowy. Mogę się tylko cieszyć, że tylko jeden kręg się rozwalił i że siedzę na wózku, a nie leżę w łóżku jak roślina. Nie rok, nie dwa... Bartka przewieziono do szpitala w Lesznie, ale operacja nie była możliwa. Lekarze musieli czekać aż ponad siedem godzin, tyle potrzeba było czasu, aby organizm Bartka pozbył się alkoholu. W tym czasie doszło do ob- umarcia tkanki w rdzeniu, w którym tkwiły uszkodzone kawałki. – Tego dowiedziełam się od senator Małgorzaty Adamczak, która przyjechała do mnie do szpitala. To czekanie było straszne, bałem się o siebie, o nogi. Leżąc w łóżku mógł ruszać tylko głową, w każdą stronę, tyle że ruchy były wolniejsze. – Po operacji podawali mi morfinę, więc nie czułem bólu. Przepraszam, dokuczał mi bark i obojczyk, bo tam w Boszkowie kiedy leciałem do wody moje ciało nieco przegięło się w prawo. Pamiętam to. Lekarze nie ukrywali, że z nogami jest źle. Kiedy po 12 dniach Bartek Sikora opuszczał Oddział Neurochirurgii lekarz podszedł do niego i powiedział: „Czeka cię długa rehabilitacja, Bartek długa”. Mam w sobie duże pokłady chęci na życie, nieważne czy na wózku czy o kulach. Kocham wszystko co mnie otacza, moją rodzinę, przyjaciół. Nie ma co się załamywać, ja w siebie wierzę – Dotarło do mnie, że to nie będzie rok, może nawet nie dwa. Ale przecież wszystko jest możliwe. Czytałem o żużlowcu Krzysztofie Cegielskim, który miał wypadek na torze. Lekarze mówili, że nie wstanie, a on pokazał, że będzie inaczej. Plany nadal aktualne W szpitalu w Lesznie Bartek nie był sam. Przez cały czas, godzina po godzinie ciągle ktoś przy nim był – rodzina, przyjaciele, znajomi. Mama nie żyje, po wypadku tata się załamał, czasami nie miał siły trzymać fasonu, płakał. – Moja siostra walczy ze mną. Nie wiem skąd czerpie tyle siły. Ze szpitala w Lesznie Bartek trafił do SP ZOZ Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Centrum Rehabilitacji LUDZIE w Górznie. Pobyt trwał tylko sześć dni. Bartek miał bardzo złe wyniki moczu, trafił znów do Leszna. Tym razem na neurologię. Przez miesiąc leżałem jak warzywo, wszystko stanęło, nawet paznokcie przestały rosnąć. Tylko oddychałem i modliłem się i nadal to robię – Trzy razy na dobę dostawałem tak silne antybiotyki, że odbierało mi to chęć do życia. Teraz jest dobrze, nabrałem siły, nawet przytyłem – Bartek uderza się ręką lekko w brzuch i śmieje się sam z siebie. Widzi postępy, przecież jeszcze niedawno siedział na wózku ortopedycznym ze względu na słabe mięśnie karku. Teraz czuje, że rehabilitacja przynosi efekty. Wraca czucie. Jeździ na zwykłym wózku inwalidzkim i w dniu kiedy rozmawiamy po raz pierwszy spędził na nim kilka godzin. Rehabilitanci go chwalą. – Jeszcze nie mogę podnieść tyłka, bo mięśnie są za słabne, ale ćwiczę, bo chce się usamodzielnić. Nie mogę się załamać. Pewno inaczej byłoby, gdybym był sam, ale nie jestem. Mam w sobie duże pokłady chęci do życia, nieważne czy na wózku czy o kulach. Kocham wszystko co mnie otacza, moją rodzinę, przyjaciół. Nie ma co się załamywać, ja w siebie wierzę. Tutaj w Górznie rozmawiałem z psycholog, która doradziła mi: „Przód głowy ma mówić: wstaniesz. A tył głowy: jak nie wstaniesz, to się 35 000 EGZEMPLARZY nie złamuj”. Siostra, która jest ze mną cały czas, mówi do mnie: „Życie toczy się dalej”. Miałem w palanach kupić działkę na dom, założyć rodzinę i nie chcę, nie zamierzam z tego rezygnować. Lekarz powiedział mi, że jest szansa na dzieci. Liczę, że wszystko się uda. Boję się o nogi, ale teraz bardziej wkurzają mnie palce u rąk. Nadgarstki działają, w lewej dłoni nawet wracają funkcje. Tyle że ręce są słabe i nie mogę nic koło siebie zrobić. To mnie denerwuje. Żeby wreszcie te dłonie zadziałały, bo na nogi przyjdzie czas. Wstaniesz, to pogadamy Bartek Sikora wie, że 1 czerwca ubiegłego roku w Boszkowie popełnił błąd. Zrobił największą głupotę w życiu. – Przez miesiąc leżałem jak warzywo, wszystko stanęło, nawet paznokcie przestały rosnąć. Tylko oddychałem i modliłem się i nadal to robię. O tym, co się ze mną stało, chcę mówić ludziom, których jak mnie może ponieść nieśmiertelność. Złamać nogę to jest nic, złamać palec to też nic. Ja nie czuję połowy ciała od pasa w dół. I gdyby dało się cofnąć czas, cofnąłbym go od ręki. Niech to dotrze Nr 1 (52) 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. do innych, nad wodą bez wariacji. Alkohol jest dla każdego, ale trzeba go pić z głową i kulturą. Kto nie myśli kończy jak ja. Co dalej? – To pewne, nie będę prowadził takiego życia rozrywkowego jak dawniej. Moja dziewczyna jest silna i ufam, że to razem przetrwamy. Wiem, że nie będzie jak dawniej, ale jest tyle możliwości. Na przykład grać w rugby na wózku inwalidzkim. Chcę chodzić na siłownię, żeby wrócić do formy. Bartek Sikora nie jest sam. Jest wielu, którzy mu pomagają. Organizują imprezy charytatywne z myślą o nim. – Gdybym mógł wstać i podziękować, kupiłbym każdemu najdroższy prezent na jaki byłoby mnie stać. To oni dają mi siłę. Kiedyś zapytałem jak mogę się im odwdzięczyć i usłyszałem: wstaniesz, to pogadamy, ale najpierw damy ci kopa. 13 REKLAMA JUSTYNA RUTECKA-SIADEK PS W listopadzie, po czterech i pół miesiącach leczenia Bartek Sikora wrócił do swojego domu w Śmiglu. Ręce ma nadal bardzo słabe, ale jeździ na wózku. Jego rehabilitacja trwa nadal. Redaktor naczelny: Arkadiusz Jakubowski; Adres redakcji: ul. Hiszpańska 11 (wejście z boku budynku), 64-100 Leszno, tel. 730 388 885 [email protected], www.reporterleszczynski.pl; Redaguje zespół: Karolina Sternal, Arkadiusz Jakubowski Współpracownicy: Stanisław Zasada, Krzysztof Stephan, Daniel Nowak, Justyna Rutecka-Siadek, Jacek Marciniak (Radio Merkury Poznań), Damian Szymczak Reporter leszczyński: Wydawca: Agencja Promocyjna Ajak Arkadiusz Jakubowski, ul. Dąbrówki 4, 64-100 Leszno; Druk: Polskapresse Oddział Poligrafia Drukarnia Poznań, ul. Malwowa 158, 60-175 Poznań; Biuro reklam i ogłoszeń: tel. 730 388 885, [email protected], ISSN: 2299-4777 Za treść reklam i głoszeń redakcja nie odpowiada. Wydawca nie przyjmuje i nie publikuje reklam i głoszeń o zabarwieniu erotycznym. ROZRYWKA Rozwiązanie krzyżówki z Reportera leszczyńskiego nr 17/2014: POEZJA JEST TYM, CO DAJE USTA RZECZOM NIEMYM Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu, uporządkowane od 1 do 40 utworzą rozwiązanie - myśl Adama Hanuszkiewicza. Poziomo: 1) stary, niepotrzebny świstek, 9) wokół bieguna południowego, 10) Hans Christian, duński baśniopisarz, 11) uzdrowisko nad Notecią, 12) Racławicka we Wrocławiu, 15) broń drzewcowa straży pałacowej, 20) sito z dużymi otworami, 22) wśród jednośladów, 23) w czerwonych beretach, 24) złota myśl, motto, 25) oddaje głos, 28) odprowadza wodę z dachu, 31) naczynie z uchem, 33) nadawana w radiu, 35) cyganek, 38) część Pomorza z Kartuzami i Kościerzyną, 40) rada, sugestia, 41) duży, jadowity pająk, 42) monarchia, 43) kapitan kawalerii. autor: Maciej Wendowski Pionowo: 1) strzelec wyborowy, 2) urzędowa prośba, 3) zielonka wśród grzybów, 4) samica jelenia, 5) prawa lub lewa, 6) amerykański step, 7) benzynowa lub kolejowa, 8) potocznie: bomba, rewelacja, 13) mędrkuje i poucza, 14) starsza, godna szacunku kobieta, 16) urwanie głowy, 17) szkrab, brzdąc, 18) na trasie Leszno – Wrocław, 19) Biedrzyńska, aktorka, 21) łup, 22) blagier, krętacz, 26) daszek nad kuchenką, 27) bywa bez pokrycia, 29) reprezentacyjna sala wykładowa, 30) lepszy niż nic, 31) Roman, 1864 – 1939, współzałożyciel Narodowej Demokracji, 32) nieduży okręt wojenny do służby patrolowej i eskorty konwojów, 34) spec od drogich kamieni i złota, 36) PCK lub ONZ, 37) mieszka w Sztokholmie, 38) 0,2 grama klejnotu, 39) na nich z górki na pazurki. Reporter leszczyński tel. 730 388 885 Reporter leszczyński tel. 730 388 885 Reporter leszczyński tel. 730 388 885 Wystrzałowe śniadanka 14 Nr 1 (52) 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. 35 000 EGZEMPLARZY KUCHNIA Dzieci jedzą oczami. Uwielbiają kolorowe, urozmaicone i fantazyjne dania. Trudno się więc dziwić, że tradycyjna buła na drugie śniadanie zwykle ląduje w koszu na śmieci, a nasza pociecha zaspokaja głód w szkolnym sklepiku. Czas zatem zrobić konkurencję śmieciowemu jedzeniu i przełamać stereotyp nudnego drugiego śniadania Polskie dzieci mają łatwy dostęp do niezdrowej żywności. Lawinowo rośnie więc liczba uczniów z nadwagą i otyłych. Ta niezdrowa żywność to między innymi: słodycze, słodkie lub słone przekąski i słodzone napoje. Najczęściej nie mamy kontroli nad tym, co w szkolnym sklepiku kupuje sobie dziecko za wsunięte do plecaka zamiast REKLAMA które znajdziemy w rybach, jajach, pieczonym mięsie oraz węglowodany, czyli różnokolorowe owoce i warzywa: jabłka, banany, pokrojoną w kostkę paprykę czy marchew. Istotnym jego elementem są też produkty dostarczające energii, np. razowe, żytnie lub orkiszowe pieczywo. Właśnie takie, a nie pszenne, chrupiące kajzerki zachwala- ne w reklamach. Dlaczego? Pszenica, a co za tym idzie pszenna mąka, z której pieczone są pszenne bułki i chleb, ma wysoki indeks glikemiczny. To oznacza, że po zjedzeniu chrupiącej kajzerki szybko rośnie poziom glukozy we krwi. Równie szybko jednak spada, przez co dziecko na kolejnej przerwie znów będzie głodne. Nakarmić mózg Pieczywo pełnoziarniste, w odróżnieniu od pszennego, ma jeszcze inne, cenne zalety. Zawiera błonnik, składniki mineralne i witaminy, między innymi z grupy B, niezbędne do prawidłowego rozwoju młodego organizmu i wysokiej sprawności procesów myślowych. Pamiętajmy też o niezbędnych tłuszczach. Pieczywo najlepiej posmarować pełnowartościowym masłem – ułatwi ono wchłanianie witamin rozpuszczalnych w tłuszczach. Bardzo zdrowym dodatkiem do drugiego śniadania są łuskane migdały, ziarna dyni czy orzechy. Zawierają białko, witaminy z grupy B, witaminę E i C, a także magnez, który – jak dowiodły badania – jest uczniom niezbędny, gdyż między innymi wzmacnia nerwy i mięśnie oraz poprawia koncentrację, co w szkole ma ogromne znacznie. Śniadanie to podstawa drugiego śniadania pieniądze. Jednak ryzyko sięgania po śmieciowe jedzenie można zmniejszyć, szykując uczniowi do szkoły pożywny posiłek. Ile dla kogo? Jak powinien być on skomponowany? Warto pamiętać, że dzieci w różnym wieku mają różne zapotrzebowanie energetyczne. Uczniowie do dziesiątego roku życia potrzebują mniej kalorii niż dzieci w wieku pokwitania czy nastoletnia młodzież. Różnice dotyczą też płci – chłopcy potrzebują o 200-400 kalorii więcej niż dziewczynki. Dlatego drugie śniadanie chłopca z szóstej klasy szkoły podstawowej powinno być nieco bogatsze i bardziej sycące niż to przygotowane dla jego siostry, która dopiero zaczęła naukę. Zdradliwe bułeczki Co zatem dawać dziecku na drugie śniadanie do szkoły? Idealne drugie śniadanie powinno zawierać składniki z różnych grup pokarmowych. Przede wszystkim pełnowartościowe białko, Czym zastąpić biały cukier w diecie dziecka? Wbrew obiegowym poglądom, istnieje wiele jego zamienników. Warto je stosować, jeśli nie jesteś w stanie całkowicie wyeliminować słodkich smaków, a wiadomo, że większość dzieci lubi słodycze. Wśród naturalnych substytutów białego cukru są zarówno produkty dobrze nam znane, jak i takie, o których istnieniu mało kto ma pojęcie. Zawierają cenne minerały, mają niski indeks glikemiczny i niewiele kalorii. Które z nich stosować? Nierafinowany cukier trzcinowy albo buraczany. Zawiera wapń, żelazo, magnez. Miód. Dla zdrowia cenne są wszystkie rodzaje miodu naturalnego, szczególnie tego pochodzącego z polskich pasiek. Stewia – najsłodsza roślina na świecie. Do domowego użytku najwygodniejsza jest stewia w postaci soku lub w płynie. Syrop z agawy. Przypomina miód, ale lepiej się rozpuszcza. Bardzo słodki. Cukier palmowy nierafinowany. Syrop słodowy. Jego różne rodzaje – z daktyli, orkiszu, brązowego ryżu – są dostępne w postaci płynu o konsystencji miodu. Ksylitol – cukier uzyskany z soku brzozowego. Ma czterdzieści razy mniej kalorii niż cukier, nie zakwasza organizmu. Syrop klonowy – bogate źródło witamin i minerałów, przede wszystkim wapnia, którego jest w nim kilkanaście razy więcej niż w miodzie, ale też potasu, cynku, manganu. Zgnieciony pomidor, rozmoczony papier wciśnięty w kanapkę, obite jabłko – właśnie tak często wygląda drugie śniadanie wyciągnięte w szkole z plecaka. Komponując drugie śniadanie, warto pamiętać o tym, że dziecko zjada ten posiłek najczęściej stojąc na korytarzu podczas przerwy. Dlatego powinno być ono tak przygotowane, by dało się je zjeść bez trudu. Kanapka nie może być zbyt gruba, napakowana składnikami, gdyż nie tylko ciężko będzie ją ugryźć, ale może po prostu rozpaść się w ręku. Lepiej nie wkładać do niej pokrojonych pomidorów lub ogórków. Po kilku godzinach noszenia w plecaku kanapka z takim dodatkiem nasiąknie wilgocią i będzie nieapetyczna. Bardzo ważne jest odpowiednie opakowanie. Dlatego stawiamy na nowoczesne plastikowe pojemniki, które są poręczne, dobrze się zamykają i doskonale chronią włożone do środka produkty. Co więcej są higieniczne, łatwo je umyć i wysuszyć. Najbardziej praktyczne są pojemniki śniadaniowe z kilkoma przegródkami, większą na kanapkę i mniejszymi na warzywa i owoce. Na koniec jeszcze jedna uwaga. Zanim dziecko, młodsze lub starsze, opuści dom i wyruszy do szkoły, też powinno zjeść śniadanie. I też nie zawsze muszą to być te same płatki zalane mlekiem lub jogurtem. KAROLINA STERNAL Owocowa owsianka Składniki: 2 łyżki płatków owsianych, szklanka mleka 2%, połowa banana, garść sezonowych owoców, 1 łyżka miodu, szczypta cynamonu Przygotowanie: Płatki gotujemy na mleku, dodajemy pokrojonego w plasterki banana oraz dowolne owoce, miód i cynamon. Grahamka twarożkiem Składniki: 1 bułka wieloziarnista, 3 łyżki twarożku półtłustego, szczypiorek, 1 łyżeczka koncentratu pomidorowego, 2 żółte pomidorki koktajlowe, kartonik soku pomarańczowego, jabłko, garść orzechów włoskich Przygotowanie: Do twarożku dodajemy łyżkę drobno posiekanego szczypiorku oraz koncentrat pomidorowy, mieszamy. Smarujemy pastą obie części rozkrojonej grahamki. Tak przygotowaną kanapkę pakujemy do pojemnika śniadaniowego. Dokładamypomidorki koktajlowe, jabłko, orzechy włoskie i kartonik z sokiem pomarańczowym. Chrupiąca tortilla Składniki: 2 średnie tortille, 2 plasterki szynki, 2 łyżki kremowego serka twarogowego, 1 łyżka pestek dyni, 1 łyżka pestek słonecznika, kilka pasków ogórka i pomarańczowej papryki, 1 łyżka natki pietruszki, pomarańcza, butelka wody mineralnej Przygotowanie: Placki smarujemy serkiem, wzdłuż na środku rozkładamy pociętą na paski szynkę, ogórek i paprykę. Posypujemy posiekaną pietruszką i uprażonymi wcześniej na suchej patelni pestkami dyni i słonecznika. Zawijamy ciasno i kroimy skośnie na mniejsze porcje. Tortillę zapakować do pojemnika śniadaniowego dokładając pomarańczę i butelkę wody mineralnej. Gotowi na cyfrowe tsunami LGD GOŚCINNA WIELKOPOLSKA - USŁUGI PUBLICZNE Żywiołowy rozwój technologii cyfrowej, który obserwujemy szczególnie w ostatnich latach to nic w porównaniu z tym co nas jeszcze czeka. A czeka nas prawdziwa i, co najważniejsze, powszechna rewolucja cyfrowa: dostęp do nowoczesnego Internetu będzie tak normalny jak dostęp do wody w kranie. Pytanie tylko, czy będziemy gotowi do skorzystania ze wszystkich dobrodziejstw tego cyfrowego świata. Jednym z najlepiej przygotowanych na tę sytuację będzie zapewne obszar trzynastu samorządów w naszym regionie tworzących Partnerstwo LGD mat rozwoju technologii informatycznych, to jak masz zaplanować ich wykorzystanie na rzecz budowy dobrobytu swojego otoczenia? – Zależy nam, by mieszkańcy gmin i powiatów na terenie naszej Lokalnej Grupy Działania jak najszybciej stali się społeczeństwem ko- nowe możliwości dla rozwoju biznesu, również tego związanego z rolnictwem i producentami rolnymi. To nie jest „wróżenie z fusów”, to wynika z oficjalnych dokumentów unijnych. Unia Europejska chce dynamicznie wkroczyć w erę cyfryzacji, przeznaczając na to olbrzymie pie- fot. Archiwum Partnerstwo stanowią gminy wchodzące w skład Stowarzyszenia Lokalna Grupa Działania Gościnna Wielkopolska (czyli Czempiń, Dolsk, Jutrosin, Kobylin, Kościan, Krobia, Krzywiń, Miejska Górka, Pakosław, Pępowo, Piaski) oraz miasto Kościan i Powiat Gostyński. LGD realizuje projekt „Partnerstwo Samorządów Południowej Wielkopolski na rzecz zwiększenia dostępności i jakości usług publicznych” współfinansowany przez Unię Europejską w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna. W ramach projektu powstają tak zwane strategie sektorowe dotyczące tych usług (czyli pomocy społecznej, edukacji, kultury, usług komunalnych), ale też powstaje strategia, kto wie czy nie najważniejsza, dotycząca komunikacji elektronicznej. W skali kraju to rzecz bez precedensu i na dodatek przeprowadzana przez Stowarzyszenie, które dotąd kojarzone było z działaniami na rzecz rozwoju turystyki, rekreacji, drobnej infrastruktury i rewitalizacji wsi i miasteczek. Skąd ta zmiana? – Nie mam wątpliwości, że rozwój świata podąża w kierunku społeczeństwa informatycznego. Takie są nieuchronne tendencje. W niektórych krajach, np. w Finlandii, jest to już codzienność dla większości mieszkańców, a nie element hipotez – mówi Marian Poślednik, prezes LGD Gościnna Wielkopolska. – Technologie informacyjno-komunikacyjne prędzej czy później staną się powszechnie dostępne, w każdym dosłownie miejscu, choćby poprzez urządzenia mobilne. Od nas samych zależy, czy wykorzystamy te olbrzymie możliwości tylko do gier komputerowych, filmów i innych rozrywek, czy też dla rozwoju naszej edukacji, budowania kompetencji, wspierania firm, wyższej jakości życia. Jeśli chcemy podążać tą drugą ścieżką, to musimy się na to przygotować. Projekt, który realizuje LGD i strategie, które w jego ramach powstają, bardzo w tym pomogą. Rzucają bowiem światło na to, jak będzie wyglądać cyfrowa przyszłość. To jest prosty mechanizm: jeśli nic nie wiesz na te- „Nie mam wątpliwości, że rozwój świata podąża w kierunku społeczeństwa informatycznego” uważa Marian Poślednik, prezes LGD Gościnna Wielkopolska rzystającym w pełni z dobrodziejstw cyfryzacji – tłumaczy M. Poślednik. – To znacznie poprawi jakość życia i wzmocni potencjał gospodarczy. Jak pokazują doświadczenia innych krajów e-komunikacja ma konkretny wpływ na życie codzienne: może skrócić czas oczekiwania w urzędach lub w ogóle eliminować konieczność załatwiania spraw osobiście, może ułatwić naukę w szkołach, poszerzyć dostęp do kultury czy turystyki, umożliwić poradnictwo w zakresie zdrowia i pomocy społecznej bez uciążliwego stania w kolejkach. Powszechność technologii informatycznych to także niądze. Te kraje i samorządy, które nie włączą się w ten proces, same mogą skazać się na tzw. e-wykluczenie, które bardzo szybko przerodzi się w wykluczenie już bez „e”, niemal równoznaczne z cywilizacyjnym regresem. Ważne jest więc budowanie narzędzi e-komunikacji. Jednym z przewodnich projektów realizowanej przez Unię Europejską „Strategii na rzecz inteligentnego i zrównoważonego rozwoju sprzyjającego włączeniu społecznemu Europa 2020” jest projekt „Europejska Agenda Cyfrowa”. Zakłada on między innymi przyłączenie wszystkich gospodarstw domowych do szerokopasmowego Internetu (30 Mb/s i 100 Mb/s), co ma stworzyć ramy do powstania wspólnego europejskiego rynku cyfrowego. – Także mieszkańcy naszego obszaru będą dysponować możliwością komunikacji elektronicznej „zawsze i wszędzie” – zapowiada M. Poślednik. – To stworzy nowe możliwości w wielu dziedzinach życia i gospodarki. Będzie miało też ogromny wpływ na rozwój usług publicznych, czyli tych wszystkich usług, których odbiorcami są mieszkańcy. Kluczową sprawą jest odpowiedź na pytania: jak to zrobić, jakie podjąć działania. Dla obszaru LGD odpowiedzi udziela właśnie strategia e-komunikacji. Zawiera ona analizę stanu obecnego (czyli obecnego poziomu rozwoju technologii informacyjno-komunikacyjnych) oraz wskazuje konkretne kierunki działania. Przekaz wynikający ze strategii jest jasny: cyfryzacja życia, to proces obustronny. O to, żeby na rynku były dostępne urządzenia informatyczne np. zminiaturyzowane telefony, tablety, i-phony, zatroszczą się inni tj. producenci działający na bardzo konkurencyjnym rynku. Ale o to, żeby możliwości tych urządzeń i szybkiej sieci Internetowej przekuć w sukces, musimy zatroszczyć się już sami. – Dlatego zaangażowaliśmy w prace nad tym dokumentem specjalistów z Poznańskiego Centrum Superkomputerowo-Sieciowego, czyli absolutną czołówkę w kraju – podkreśla M. Poślednik. – To bardzo ważne, bo musimy zdawać sobie sprawę, że choć potencjał, którym dysponujemy w zakresie e-komunikacji nie odbiega od średniej krajowej, to jednak jest niewystarczający, by w pełni korzystać z nowoczesnych technologii informatyczno-komunikacyjnych. Na obszarze LGD ok. 70 procent gospodarstw domowych i wszystkie jednostki administracji publicznej posiadają podłączenie do Internetu, nie są to jednak połączenia z nowoczesnym, szybkim Internetem. Z kolei wśród ważnych powodów braku dostępu do sieci wymie- niany jest „brak umiejętności korzystania”. To się jednak zmienia, a spora w tym zasługa... dzieci. Jak piszą autorzy strategii: „Obecność dzieci w wieku szkolnym, niezmiennie ma olbrzymie znaczenie dla posiadania nowych technologii w gospodarstwie domowym.” Dzieci niezwykle szybko uczą się i chłoną najnowsze technologie, nie boją się ich. Rośnie pokolenie, które garściami będzie czerpać z możliwości cyfrowego świata i powszechnego dostępu do technologii informacyjno-komunikacyjnych. Wzrośnie poziom lokalnej gospodarki, co za tym idzie poziom życia, powszechne staną się e-usługi (nie tylko publiczne). Na przykład w zakresie komunikacji publicznej można będzie wprowadzić system zarządzania informacją o transporcie publicznym (np. system dostarczy informacje, gdzie aktualnie znajduje się autobus na który czekamy). W zakresie pomocy społecznej usprawnieniem będzie na przykład system mobilnego wsparcia pracowników dla podopiecznych. Ogromne pole do wykorzystania e-usług stwarza edukacja (np. platformy teleedukacyjne) i kultura (np. cyfrowe biblioteki i muzea). Powszechny dostęp do technologii informacyjno-komunikacyjnych będzie miał też wpływa na gospodarkę, w tym rolnictwo. Możliwe będzie na przykład zorganizowanie systemu wsparcia planowania produkcji rolnej i hodowli czy też elektronicznego systemu dystrybucji produktów rolno-spożywczych (internetowe giełdy, sklepy, hurtownie z takimi artykułami). Powstaną lokalne centra pracy zdalnej, co z kolei wpłynie na zmniejszenie bezrobocia. Technologie wykorzystywane będą tez przez podmioty świadczące usługi turystyczne, czy też samorządy do promowania atrakcji turystycznych (wizualizacja atrakcji turystycznych z wykorzystaniem rozszerzonej rzeczywistości). – E-usługi mają ogromny potencjał – zapewnia M. Poślednik. – Trzeba tylko stworzyć odpowiednie warunki do ich rozwoju, czyli odpowiedni poziom e-komunikacji. Nie ma na co czekać, nikt tego za nas nie zrobi. JAN BOROWIAK „Projekt Partnerstwo samorządów Południowej Wielkopolski na rzecz zwiększenia dostępności i jakości usług publicznych" współfinansowany jest ze środków Unii Europejskiej w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2007 - 2013" 16 Nr 1 (52) 29 stycznia - 25 lutego 2015 r. 35 000 EGZEMPLARZY POLITYKA REKLAMA Tak jak Polakom potrzebna jest klasyczna lewica socjalna, tak samej lewicy potrzebna jest nowa jakość, która pchnie formację na klasycznie lewicowe tory i pozwoli jej wreszcie pozbyć się ciężaru niechlubnego rodowodu. Nowa jakość to nowi ludzie. Może właśnie tacy jak Magdale- na Ogórek. Młodzi i wykształceni, Nie ma ich wielu. Na lewicy to deficytowy towar. Niestety. Arkadiusz Jakubowski Młodzi w trzecim rzędzie Z Grzegorzem Rusieckim (32 lata), lewicowym radnym Rady Miasta Leszna rozmawia Arkadiusz Jakubowski Czy to nie paradoks, że pan uznawany za nadzieję i przyszłość leszczyńskiej lewicy nie jest nawet formalnym członkiem SLD? Nie. Nie jestem i przynajmniej w najbliższym czasie nie zamierzam wstępować do żadnej partii. Bo? Ni gdy te go nie eks po no wa łem w mojej politycznej aktywności, ale jestem osobą wierzącą, praktykującym katolikiem. Nie potrafię się zgodzić z niektórymi postawami lewicy wo bec Ko ścio ła, nie zga dzam się z nimi. Oczywiście jestem za wyraźnym rozdziałem Kościoła od państwa, ale jednocześnie uważam, że nie można nie doceniać roli Kościoła i roli ludzi Kościoła, czyli wiernych. Natomiast tutaj, na szczeblu samorządowym nie zajmujemy się ideologią, a sprawami bardziej społecznymi, socjalnymi i to pozwala mi się identyfikować z tym nurtem lewicowym. Lewica jest w Polsce zbyt ideologiczna? Nawet osoby, które nie mają lewicowych przekonań przyznają, że lewica jest potrzebna. Na pewno poparcie na poziomie kilku procent świadczy o ogromnym niedoszacowaniu tej formacji w Polsce. Myślę, że to wynika właśnie z tego, że zbyt duży nacisk lewicowi politycy kładą na kwestie światopoglądowe, a mniej zajmują się rozwiązywaniem problemów socjalnych. A lewica powinna być socjalna, nie ideologiczna. I młodsza... Coś w tym jest. Funkcjonuję w lokalnej polityce już od 13 lat, a nadal przez wielu uważany jestem „za tego młodego”. Słyszał pan o planowanej wymianie na lewicy starych radnych na młodych w połowie kadencji w leszczyńskiej Radzie Miejskiej? Z całą pewnością brakuje ludzi młodych w polityce, w tym także na le- wicy w Radzie Miejskiej, ale ja nie pokusiłbym się na naciskanie na radnych, by zrzekli się mandatu. Jeśli już to musiałaby być decyzje wyłącznie tych osób. Rezygnacja z mandatu w trakcie kadencji równoznaczna byłaby przecież z rezygnacją ze startu w kolejnych wyborach. Pewnie te dwa lata to byłby czas na ukształtowanie nowych liderów, ale czy to byłoby do końca uczciwe wobec wyborców? Każdy kandydat ma takie same szanse, by uzyskać zaufanie mieszkańców i ostatecznie ich głos w wyborach. Dokąd podąża lewica? Coś więcej będzie wiadomo po wyborach prezydenckich. Zmiany, także pokoleniowe są na lewicy konieczne i prędzej czy później się dokonają. Nie wiem tylko czy ta lewica będzie się nazywała SLD czy inaczej. Wiem tylko, że nie jest tak źle z tymi młodymi lewicowymi politykami jak pan twierdzi. Oni są, może gdzieś z tyłu, w trzecim, czwartym rzędzie, ale są. Reporter leszczyński tel. 730 388 885 Reporter leszczyński tel. 730 388 885 Reporter leszczyński tel. 730 388 885