REPORTER nr 1(52) - Reporter Leszczyński

Transkrypt

REPORTER nr 1(52) - Reporter Leszczyński
GOSTYŃ / KOŚCIAN / LESZNO / RAWICZ
REKLAMA
Kiedy
dziecko
je zbyt
DWUTYGODNIK BEZPŁATNY
NR 1 (52) 29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
NAKŁAD 35 000 egz.
www.reporterleszczynski.pl
wiele
Otyłość i nadwaga dotyka coraz większej liczby dzieci. Na domiar złego badania
wykazują, że nadwaga i otyłość są „zaraźliwe”. Problem od lat nabiera wymiaru
społecznego i jest trudny do rozwiązania. Tym bardziej, że dietetycy ostrzegają,
że dzieci odchudzać należy bardzo umiejętnie i mądrze. Nie każdy rodzic sobie
z tym radzi. O koszmarze „nadmiernych kilogramów” i sposobach jak sobie
radzić z otyłością pociech
26
fot. archiwum
czytaj str. 5 - 7 oraz 14
REKLAMA
Kolejny numer
Reportera
leszczyńskiego
lutego 2015
Mały rozpylacz, duży efekt
2
Nr 1 (52)
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
PROMOCJA
35 000 EGZEMPLARZY
Rozmowa z Marianem Mikołajczakiem, właścicielem firmy MMAT Marian Mikołajczak Agro Technology z Gronówka
k/ Leszna, czołowego polskiego producenta rozpylaczy płaskostrumieniowych do ochrony upraw polowych
Firma MMAT Marian Mikołajczak
Agro Technology bez kompleksów
REKLAMA
konkuruje z największymi światowymi liderami tej branży.
Nasze produkty w niczym nie ustępują światowym liderom, czego potwierdzeniem są posiadane atesty. Zajmujemy się produkcją rozpylaczy od
20 lat. To wystarczająco dużo czasu,
aby nabyć odpowiednią wiedzę i doświadczenie. Przez wiele lat działaliśmy pod marką „Polskie Rozpylacze
Szczelinowe” lecz z uwagi na sprzedaż naszych rozpylaczy za granicę
zmieniliśmy nazwę na MMAT Marian Mikołajczak Agro Technology.
Taką marką oznaczamy wszystkie nasze wyroby. Niedawno opatentowaliśmy nasze logo i nazwę handlową,
ponieważ zdarzały się próby podrabiania naszych produktów.
To dobitnie świadczy o wysokiej pozycji firmy na rynku. Jakie są wasze atuty?
Jak Pan już wspomniał wcześniej,
w rolnictwie dużą rolę zaczynają odgrywać szczegóły. Obserwujemy to
również w naszej branży. Rozpylacze
to wyroby niezwykle precyzyjne, wymagające wręcz laboratoryjnej staranności wykonania. Decydują nie milimetry, ale tysięczne części milimetra.
Naszym atutem jest wysoka jakość
i powtarzalność produktów, które nie-
ustannie kontrolujemy w procesie
produkcyjnym, dostępność, a także
atrakcyjne ceny. Wszystkie zaprojektowane i wyprodukowane przez nas
rozpylacze muszą spełniać wymagane w normach parametry.
Sami sprawdzacie te parametry?
Oczywiście na bieżąco kontrolujemy
jakość produkcji, ale nasze rozpylacze poddajemy też ocenie wyspecjalizowanych, niezależnych instytucji
badawczych. Rozpylacze MMAT
były badane między innymi w Instytucie Budownictwa Mechanizacji
i Elektryfikacji Rolnictwa w Warszawie przez Przemysłowy Instytut Maszyn Rolniczych w Poznaniu, a także
przez niemiecki Julius Kuhn Institute
w Braunschweigu. Mamy liczne certyfikaty, w tym Europejski Certyfikat
ENTAM obowiązujący w kilkunastu
krajach europejskich, z czego jesteśmy szczególnie dumni.
To rozpylacze z tworzywa sztucznego, a więc szybko się zużywają?
To powszechna opinia niezgodna z prawdą. Do produkcji używamy
wysokiej jakości odpornego na ścieranie polimeru. Jest to tworzywo bardziej odporne od stali nierdzewnej.
Trwałość naszych rozpylaczy bada-
na była w Polsce i w Niemczech,
a przeprowadzone badania wykazały,
że rozpylacze MMAT zapewniają najwyższe parametry oprysku na obszarze do 2000 hektarów, zachowując parametry odpowiadające światowym
normom.
W ofercie dostępne są wszystkie
rodzaje rozpylaczy płaskostrumieniowych: standardowe, antyznoszeniowe, eżektorowe, eżektorowe
kompaktowe jedno- i dwustrumieniowe oraz eżektorowe jednoi dwustrumieniowe ceramiczne.
Dobór rodzaju rozpylacza zależy między innymi od warunków pogodowych, w jakich wykonywany będzie
oprysk. Antyznoszeniowe i eżektorowe można używać podczas trudnych
warunków pogodowych, na które
istotny wpływ ma prędkość wiatru,
temperatura i wilgotność powietrza.
Nawet w trudnych warunkach pogodowych gwarantują skuteczny i efektywny oprysk. Szczególną uwagę
chciałbym zwrócić na rozpylacze
kompaktowe eżektorowe dwustrumieniowe, których cechą jest 50% redukcja znoszenia, bardzo dobra penetracja łanu oraz bardzo dobre boczne
pokrycie powierzchni roślin.
Kolory rozpylaczy informują o wy-
fot. Jan Borowiak
Polskie rolnictwo osiągnęło poziom,
na którym o sukcesie decyduje wiedza i szczegóły. Przykładem jest
mały, wykonany z wysokiej jakości
tworzyw sztucznych rozpylacz
w opryskiwaczu. Od niego zależy nie
tylko efekt ekonomiczny rolnika, ale
także jego i konsumentów zdrowie.
W każdym współczesnym gospodarstwie rolnym jednym z najważniejszych urządzeń polowych jest opryskiwacz, a jedną z najważniejszych
części opryskiwacza jest właśnie rozpylacz. To rozpylacz ma duży wpływ
na dobrej jakości i precyzyjny oprysk
decydujący nie tylko o dobrych plonach, ale także o tym, czy na nasze
stoły trafi zdrowa żywność. Dlatego
bardzo ważny jest odpowiedni dobór
rozpylaczy do upraw i występujących
podczas oprysków warunków pogodowych. Coraz więcej rolników przekonuje się o tym i poszukuje wyrobów niezawodnych i wysokiej jakości.
Co nas bardzo cieszy, coraz częściej
decydują się oni na zakup naszych rozpylaczy płaskostrumieniowych. Powodem tego zainteresowania jest wysoka jakość produktów, szeroka oferta
handlowa i atrakcyjne ceny.
Firma M. Mikołajczaka produkuje
jedne z najlepszych rozpylaczy na
rynku
datku poszczególnego rozpylacza,
czyli o ilości cieczy jaka jest podawana prze rozpylacz w ciągu minuty
przy ciśnieniu 3 barów. Dla użytkownika to bardzo ważna informacja. Kolory rozpylaczy są znormalizowane
według normy visi flow i obowiązują
na całym świecie.
PROMOCJA
3
Węgiel na gwiazdkę?
Przedsiębiorcy apelują: nie tędy droga
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 1 (52)
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
Minister środowiska tuż przed świętami zatwierdził dokumentację geologiczną dla złoża „Oczkowice”. Jako Stowarzyszenie
„Przedsiębiorczość dla ekologii” oświadczamy, że ta decyzja jest wysoce szkodliwa, niepokojąca i niezrozumiała. Otwiera bowiem furtkę
dla realizacji inwestycji zagrażającej przyszłości rolników, mieszkańców powiatów rawickiego i gostyńskiego oraz ościennych
Jak ma wyglądać nasz region? Wybierz sam: stopkopalni.pl ; facebook.com/stopkopalni
Minister zdecydował się zatwierdzić
dokumentację pomimo, że inwestor
wykonał zaledwie 137 z wymaganych w koncesji 391 otworów wiertniczych. Do głosu nie zostali dopuszczeni mieszkańcy, samorządowcy ani
lokalni przedsiębiorcy. Co więcej, zakres zatwierdzonej dokumentacji budzi wątpliwości ekspertów.
Je ste śmy za sko cze ni rów nież
faktem, iż decyzja ministra została
dostarczona samorządom tuż przed
świętami Bożego Narodzenia. Czas
na zgłaszanie uwag to zaledwie 14
dni! To zde cy do wa nie ogra ni cza
za in te re so wa nym stro nom czas,
w którym mogą przekazywać swoje
wątpliwości. Czy tak powinny być
podejmowane decyzje, które mogą
diametralnie zmienić przyszłość tego regionu?
Pamiętajmy, że odkrywka to nie
tylko kilkanaście zniszczonych miejscowości, tysiące hektarów pól i zlikwidowane gospodarstwa rolne – to
rów nież straty dla mieszkań ców
gmin ościennych, lo kalnych firm
opierających swo ją działalność
na rolnictwie, ich dostawców i dystrybutorów, rolników i ich rodzin.
To wzrost kosztów pro wadzenia
działalności dla wszystkich przedsiębiorstw w regionie, poważne zagrożenie likwidacją wielu miejsc pracy
i ogromne koszty społeczne, których
kopalnia nie jest w stanie zrekompensować.
Powstanie odkrywki wiąże się
z nieodwracalnymi zmianami środowiska naturalnego, w szczególności
obniżeniem poziomu wód podziemnych i powierzchniowych. Eksperci
mówią o leju depresyjnym sięgającym nawet 50 kilo metrów wo kół
odkrywki. Tym samym na kopalni
stracą nie tylko powiaty rawicki i gostyński, ale także ościenne.
Apelujemy, by rząd w swoich
de cy zjach za czął uwzględ niać
głos miesz kań ców, sa mo rzą dow ców i przedsiębiorców. Mamy nadzieję, że ostatecznie wygra interes publiczny i nasz region będzie
mógł nadal rozwijać się w sprawdzo nym kil ku set let nią tra dy cją
i korzystnym dla nas wszystkich
kierunku – w oparciu o rolnictwo
i środowisko naturalne.
Leszek Wenderski, przewodniczący
Stowarzyszenia „Przedsiębiorczość
dla ekologii”
fot. Archiwum Stowarzyszenie „Przedsiębiorczość dla ekologii”
17 grudnia 2014 roku Minister Środowiska
wydał decyzję o zatwierdzeniu dokumentacji
geologicznej złoża węgla brunatnego „Oczkowice”, zlokalizowanego na terenie gminy Miejska
Górka w powiecie rawickim i gminy Krobia w powiecie gostyńskim w województwie wielkopolskim. Zasoby węgla brunatnego na tym obszarze
zostały oszacowane na ok. miliard ton. Jak zapisano w dokumentacji, taka ilość „czyni złoże
Oczkowice jednym z największych w Polsce,
przy czym na podstawie materiałów archiwalnych można wskazać bardzo poważne (na
granicy pewności) perspektywy dalszego powiększania złoża”.
4
(Nie)oczekiwana zamiana miejsc?
Nr 1 (52)
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
35 000 EGZEMPLARZY
POLITYKA
Kiedy niedawno po raz pierwszy zobaczyłem w telewizji Magdalenę Ogórek, nową twarz SLD, przypomniała mi się grudniowa
konferencja prasowa Wiesława Szczepańskiego, leszczyńskiego lidera partii i pytanie, które zadała mu koleżanka-dziennikarka z ABC
Na konferencji leszczyński lider lewicy podsumowywał nieudane dla partii
wybory samorządowe i próbował diagnozować przyczyny słabego wyniku.
Najciekawsze zdarzyło się w momencie, gdy dziennikarka z ABC zapytała
go, czy to prawda, że rozważany jest
scenariusz, według którego w połowie
obecnej kadencji czterej najstarsi radni lewicy (Ryszard Hayn, Wojciech Rajewski, Tomasz Malepszy i Marek Ganowicz) zrzekają się mandatów, by
miejsca w radzie ustąpić młodszym.
W. Szczepański odpowiedział, że nic
o tym nie wie i odesłał po odpowiedź
do wspomnianych radnych. Nie wiem
skąd koleżanka miała te informacje
i jakie było ich źródło, ale ponieważ
od dawna uważam, że polska lewica
wymaga radykalnego odmłodzenia,
pomyślałem sobie wtedy, że być może
pomysł nie byłby taki głupi. Przypomniałem sobie to pytanie, gdy Leszek
Miller zaprezentował Magdalenę Ogórek jako kandydatkę SLD na prezydenta Polski i prawie nabrałem pewREKLAMA
ności, że skoro partia obrała tak mocny kurs na młodość to może i ten proces dotrze i do naszego miasta. A że
najlepiej nie kombinować tylko po prostu spytać, spytałem. Spytałem Tomasza Malepszego i Marka Ganowicza,
udział we wszystkich gremiach i na ani
jednym ten temat się nie pojawił. Szkoda, pomyślałem i na wszelki wypadek
zajrzałem do wyników wyborów, by
sprawdzić (czysto teoretycznie i ze
zwykłej ciekawości), kto ewentualnie
REKLAMA
czy jest taka koncepcja wymiany w połowie kadencji. Obaj zaprzeczyli, obaj
zapewnili, że takiego tematu nie ma,
a Ganowicz dodał jeszcze, że z racji
swej pozycji w ugrupowaniu bierze
zająłby cztery fotele w radzie. Oczywiście przy założeniu rezygnacji radnego z mandatu, jego miejsce zajmuje kolejny z tej samej listy
z największą liczbą głosów. W okrę-
gu numer 1, z którego lewicowy mandat do rady zdobył Ryszard Hayn,
na drugim i trzecim miejscu uplasowali się Grażyna Banasik i Ryszard
Kmiecik. Dopiero na miejscu czwartym uplasował się 32-latek – Maciej
Wierucki. W tym przypadku ewentualna operacja „podmiana” byłaby bardzo skomplikowana, bo wymagałaby
równoczesnej rezygnacji kandydatów
z numerem 2 i 3. Prościej byłoby
w trzech pozostałych okręgach: w drugim (w tym okręgu lewica zdobyła
dwa mandaty) na trzecim miejscu znalazł się Maciej Grabianowski (lat 30),
w okręgu trzecim (jeden mandat dla
lewicy) drugi najlepszy wynik osiągnął Grzegorz Herman (34 lata),
w czwórce (dwa lewicowe mandaty)
trzecia była 39-letnia Monika Lewandowska.
Przyznam, że sprawa przypomina bardziej historię z gatunku political
fiction, niż wyrafinowany machiaweliczny plan mający na celu ratowanie
ugrupowania. Z drugiej strony, myślę
sobie, że polityka nie takie wolty widziała. Nieważne. Dlaczego o tym
wszystkim piszę? Ano dlatego, że jako człowiek trochę wyrobiony politycznie zdaję sobie sprawę, że lewa
noga, dla higieny politycznego życia
w naszym kraju, jest potrzebna. Tymczasem wygląda na to, że niedługo
na lewej stronie polskiej sceny politycznej ziać będzie pustka. Trochę
mnie to nie dziwi, bo jak na razie, moim zdaniem, lewicowe ugrupowania
w tym kraju tak naprawdę niewiele lewicowości oferują. Bo jest to albo radykalnie antyklerykalne ugrupowanie
Janusza Palikota, albo SLD - partia
utworzona i nadal prowadzona przez
ludzi uformowanych przez dawny system i z tym systemem wciąż kojarzonych. I jednym, i drugim, moim zdaniem, bardziej zależy na ideologii
i kształtowaniu światopoglądu niż
na rozwiązywaniu prawdziwych społecznych problemów. Tymczasem lewicy bliżej być powinno do związków
zawodowych niż środowisk LGBT.
ciąg dalszy na str. 16
REPORTAŻ
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 1 (52)
5
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
REKLAMA
Synu, nie jedz tyle
W zasadzie winę ponoszą wszyscy. Wszyscy, to nie znaczy, że także chłopcy. Chłopcy za to ponoszą
konsekwencje tego, czego zabrakło dorosłym. Bo to dorosłym zabrakło mądrej miłości
Od razu widać, że są braćmi. Podobne rysy, oczy, podobny kolor włosów.
Jeszcze niedawno mieli też podobne
sylwetki. Jak to z dumą mówili dziadkowie, że ich wnuków wiatr nie
porwie.
Z resztą oni, rodzice, też długo
uważali, że wszystko jest w porządku.
Wprawdzie ich przez pewien czas nie
było na miejscu, ale chłopcy zostali
przecież pod opieką zakochanych
w nich po uszy dziadków w ich domu
na wsi. Zabawy na świeżym powietrzu,
odprowadzanie pod drzwi szkoły, domowa kuchnia babci Krysi... I jedynie
od czasu do czasu te uwagi bratowej.
– Przez pewien czas przestałam
się nawet do niej odzywać. Myślałam
sobie: mama ma rację, że ona chce nam
wszystkim pokazać, jaka to jest mądra
i uczona – Justyna odgarnia włosy
z czoła i kręci głową. – Boże, jaka ja
byłam głupia. Gdzie ja miałam oczy
i rozum? To przede wszystkim ja jestem winna za to, przez co przechodzi
teraz Damian.
Kierunek: Anglia
Urodziła się i wychowała na wsi
pod Gostyniem, gdzie jej rodzice mieli
duże gospodarstwo.
– Było nas dwoje, ja i mój brat
Marek – opowiada Justyna. – Wiadomo było, że to on przejmie gospodarstwo po rodzicach. Wprawdzie jak poszedł do szkoły roliczej w Grabonogu
to zaczął mieć inne pomysły na życie,
ale jakoś mu z czasem przeszło. Ja miałam wolną rękę w wyborze swojej przyszłości, wybrałam więc Ekonomik
w Lesznie. Potem poznałam Wojtka,
wzięliśmy ślub i zaczęło się dorosłe życie.
Przez pewien czas mieszkali w Poznaniu, gdzie Wojtek dostał dobrą pracę. Rodzice jego i jej pomogli, dorzucili pieniędzy, więc dobierając kredytu
mogli sobie kupić mieszkanie. Najpierw urodził się Michał, a cztery lata
później Damian. I nagle, jak to w takich przypadkach, Wojtek stracił dobrą
pracę.
– Jak to bywa w tych dużych firmach, była reorganizacja. Z czegoś tam
rezygnowano, coś przenoszono i stanowisko Wojtka się rozpłynęło – kontynuuje Justyna.
Nagle ich sytuacja życiowa stała
się nie do pozazdroszczenia. Ona
na wychowawczym, bez większych
perspektyw na prawdziwy powrót
REKLAMA
do pracy, dwoje dzieci na utrzymaniu,
raty kredytu za mieszkanie, a on nie
może znaleźć czegoś, co pozwoliłoby
im żyć tak, jak żyli. I wtedy pojawiła
się propozycja kolegi Wojtka ze studiów. Wyjazd do Anglii.
Po kilku dniach rozmów, zastanawiania się, kalkulowania decyzja zapadła. Wojtek jedzie do Anglii, ona
z dziećmi do rodziców pod Gostyń,
a mieszkanie wynajmują.
Sto kilo i zawał
– W domu zawsze dobrze się jadło.
Kuchnia mamy była wiejska, tradycyjna, a więc solidna – mówi Justyna. –
Mama powtarzała, że na wsi jest ciężka praca i trzeba dobrze zjeść, aby mieć
do niej siły i zdrowie. Pewnie dawniej
było w tym trochę prawdy, ale mama
nie zauważała, że na wsi coraz więcej
jest maszyn, a coraz mniej trzeba machać widłami.
Tego, czego nie widziała teściowa, widziała synowa.
– Też pochodzę ze wsi i mój rodzinny dom niewiele się różnił od domu mojej teściowej – przyznaje Iwona. – Rosoły z prawdziwej, tłustej kury,
pieczone mięso z gęstym sosem zaciągniętym taką prawdziwą śmietaną, a nie
jakimś tam trochę lepszym mlekiem
z kartonika. Jarzyny? Owszem były – zasmażana kapusta na smalcu,
w sezonie pomidory tylko z tą prawdziwą śmietaną lub fasolka z tartą bułką zatopiona w maśle. Do tego herbata
lub kawa z trzema łyżeczkami cukru
i naprawdę pyszne ciasta – mama była
REKLAMA
REKLAMA
KREDYTY DLA FIRM
bez ZUS i US, BEZ ZDOLNOŚCI
KREDYTOWEJ, NA OŚWIADCZENIE.
DLA ROLNIKÓW
HIPOTECZNE
Z OPÓŹNIENIAMI W BIK, KRUS,
PODATKI.NA DOWÓD DO 10 TYS. ZŁ.
tel. 798 975 384
793 745 331
specjalistką w tej dziedzinie, dosłownie cała okolica przychodziła po przepisy.
Jak to się stało, że wychowana w takiej, a nie innej, kulinarnej tradycji Iwona jej nie przejęła?
– Moja babcia była mocno schorowana i przez pewien czas przyjeżdżała do niej pielęgniarka z zastrzykami. Potem trafiła do szpitala, a tam też
były pielęgniarki. Mnie, jako małej wtedy dziewczynce, jakoś ten widok ładnych, białych pielęgniarek tak utkwił
w głowie, że już jako duża dziewczynka postanowiłam zostać pielęgniarką – śmieje się Iwona.
O tym, co powoduje zła dieta, nadmiar tłuszczu i cukru, a niedobór warzyw, pierwszy raz dowiedziała się
w szkole. Później, pracując już na oddziale wewnętrznym szpitala, gdzie trafiali ludzie z różnymi schorzeniami
i sporą nadwagą, dowiedziała się jeszcze więcej na ten temat.
– Ojciec zmarł na zawał. Dodam
tylko, że ważył ponad sto kilo. Byłam
jeszcze w szkole, ale już coś
6
Nr 1 (52)
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
SPROSTOWANIE
W artykule pt. ,,Druhną jest się przez całe życie'' opublikowanym 18
grudnia 2014 roku w numerze 20. ,,Reportera leszczyńskiego''
nieprawidłowo podałam obecne nazwisko dh Marii Tomaszewskiej.
Opisując historię żeńskiego hufca harcerek w Lesznie w latach 1945 –
1949 posługiwałam się panieńskimi nazwiskami bohaterek wspomnień
w nawiasach umieszczając obecne nazwiska. W przypadku dh Marii
Tomaszewskiej w nawiasie powinno się znaleźć nazwisko Ławniczak.
Za pomyłkę bardzo przepraszam.
Karolina Sternal
wiedziałam, czym grozi taka otyłość.
Wtedy jeszcze nie reagowałam, nie
sprzeciwiałam się „dobremu jedzeniu”.
Ta wredna synowa
Mijały miesiące. Wojtek pracował
w Anglii i dobrze zarabiał, a Justyna z synami, wprawdzie tęskniąc, ale
bez kłopotów żyła w domu swoich rodziców pod Gostyniem. Korzystając
z tego, że może liczyć na wszelką pomoc dziadków w opiece nad chłopcami, postanowiła wykorzystać czas rozłąki z mężem na dokształcenie.
– Uznałam, że ukończenie technikum ekonomicznego w Lesznie nie wystarczy – mówi Justyna. – Doświadczenie związane z utratą pracy przez
męża podpowiadało mi, że muszę coś
zrobić, abyśmy mogli lepiej zabezpieczyć siebie na przyszłość. Wcześniej
już pomagałam trochę znajomym
w wypełnianiu PIT-ów, postanowiłam
więc zdobyć uprawnienia do uruchomienia własnego biura rachunkowego.
I tak zaczął się czas, kiedy to kuchnia babci Krysi i hojne serce dziadka
Stefana przejęły pełnię władzy nad ukochanymi „chłopaczkami”, nad „radością ich starości” w gospodarstwie,
gdzie rządy przejęła synowa.
– Rozumiałam ich, ale czułam, że
muszę postępować zgodnie z tym, w co
ja wierzę – opowiada Iwona. – Chciałam wprowadzić nie tylko w kuchni,
ale też w życiu rodziny inne zasady.
Tłumaczyłam, wyjaśniałam, prosiłam
powołując się na los mojego ojca, ale
nic nie pomagało. Teściowa nie chciała ustąpić ani na krok, a teść ją w tym
wspierał ze wszystkich sił. Ciągle powtarzał, że tak było za jego pradziadków, dziadków i rodziców. Dokupili
ziemi, wybudowali nowy dom i nowe
obejście, wykształcili dzieci, więc on
nie będzie teraz chrupał marchewki jak
jakiś królik.
W tej sytuacji, gdy na świat zaczęły przychodzić dzieci, Iwona namówiła męża i obok gospodarstwa postawili dom dla siebie.
– Markowi nie było łatwo, do dzisiaj nie jest łatwo. To przecież jego rodzice, kocha ich i szanuje. Dzieciom
też nie jest łatwo, ciągnie ich do dziadków – wzdycha. – Ja jestem ta zła, ten
cerber, co pilnuje, aby nie wpychały
tych czekoladek, batoników i placków.
Ja jestem ta wredna zołza, która kochanemu synowi, ciężko pracującemu rol-
nikowi nie pozwala zjeść rosołku u mamy. Niech tak będzie. Mogę być ta zła
synowa. Jednak wolę to, niż patrzeć
na śmierć męża, czy chorobę dzieci.
Wyrosną i będzie dobrze
– Ja wtedy jeszcze tak na to nie patrzyłam – Justyna wchodzi w słowo bratowej. – Owszem, uważałam Iwonę za
ładną, atrakcyjną dziewczynę i pod tym
względem mówiłam, że bratu udała się
żona. Ale z drugiej strony podzielałam
do niej stosunek moich rodziców. Może nie byłam aż tak zawzięta, ale dla
mnie Iwona była taką mądralinską, co
to wszystko wie najlepiej i wszystkich
chce poustawiać. A już jak zaczęła robić uwagi na temat moich synów, to się
wściekłam i powiedziałam jej kilka
ostrych słów.
Justyna nie chce nawet myśleć, co
wtedy powiedziała bratowej.
– Po prostu jest mi wstyd. Iwona o tym wie i dlatego nie wracamy
do tego.
Kiedy wróciliśmy z Anglii
Damian nie był już
okrąglutkim dzieckiem.
Miał prawie 20
kilogramów nadwagi
Do kłótni doszło zanim Justyna wyjechała na prawie rok do męża
do Anglii. Po pierwsze, za długo już
żyli osobno. Po drugie, nadarzyła się
praca dla niej, a oni mieli wytyczone
cele na przyszłość. Otwarcie własnej
firmy i budowę domu. Pomysł na firmę już był, działka też już była upatrzona, potrzebnych było jeszcze trochę pieniędzy, do tego, co Wojtek już
zarobił w Anglii.
– To była dobra decyzja jeśli chodzi o naszą sytuację zawodową i materialną, Jednak zła dla naszych synów,
szczególnie dla Damiana – dodaje Justyna. – Jeszcze zanim wyjechałam
do Anglii, chłopcy już dobrze sobie wyglądali. Pełne buzie, wystające brzuszki, solidne nogi. Jednak wokół wszyscy, poza oczywiście Iwoną, chwalili
ich wygląd. Że dobrze wyglądają, zdrowo, że to życie na wsi im służy. Jeśli
nawet ktoś zauważył, że są trochę za solidni, to zaraz dodawał, że niebawem
z tego wyrosną. Mama nic tylko im dogadzała, podsuwała, namawiała:,, Michałku, może nóżkę od kurczaka. Świeża, dobra, właśnie usmażyłam.
35 000 EGZEMPLARZY
REPORTAŻ
REKLAMA
Damianku, babcia właśnie upiekła twoje ulubione ciasto budyniowe. Zjedz
kochanie, do kolacji jeszcze trochę czasu i pewnie jesteś głody.'' W międzyczasie dziadek wybierał się gdzieś samochodem, to zabierał na lody,
na pizzę, na chipsy. I tak rośli jak pączki w maśle, a ja tego nie zauważałam.
Kuchenny koszmar
– Michał i Damian stali się dla teściów
nagrodą za syna i pozostałych wnuków,
których, jak oni uważają, im odebrałam – opowiada Iwona. – Wprawdzie
mieszkaliśmy osobno, ale chłopcy
przychodzili do nas bawić się z naszymi dziećmi. Widziałam, co się dzieje.
Jak przybywa im kilogramów, jak rosną brzuchy. Szczególnie było to widać u młodszego. Starszy, Michał, był
bardziej samodzielnym i ruchliwym
dzieckiem. A Damian był taką przylepą – bardziej tęsknił za rodzicami
i przez to bardziej ciągnął do dziadków, a mniej do rówieśników, do spędzania czasu na zabawie poza domem.
Wszędzie jeździł z dziadkiem, nawet
do szkoły go teść podwoził pod same
drzwi.
– Kiedy wróciliśmy z Anglii Damian nie był już okrąglutkim dzieckiem, które tylko potrzeć jak zacznie
rosnąć i wszystko będzie w porządku.
Miał prawie 20 kilogramów nadwagi –
kontynuuje opowieść Justyna. – Michał też był grubasem, ale z nim nie
było aż tak źle. Ich widok mną wstrząsnął. Z jednej strony wreszcie byłam
z nimi, miałam ich blisko siebie, mogłam ich dotykać, całować, ale z drugiej patrzyłam na nich trochę jak na obcych. Wystarczyło, że Damian trochę
szybciej szedł, a już dostawał zadysz-
ki. Michał nie grał z kolegami w piłkę,
tylko ślęczał przed komputerem. Byli
otępiali, ślamazarni, nic im się nie
chciało, niczym nie byli zainteresowani. Mąż zaczął się złościć, choć wcześniej też nie widział problemu w tym,
jak dzieci wyglądają. I wtedy w głowie usłyszałam słowa Iwony o jej ojcu, o tym, co się może stać ze zdrowiem moich dzieci. Zaczęłam czytać,
szukać w Internecie, wreszcie poszłam
do bratowej i poprosiłam o pomoc.
To był początek drogi, której, jak
się okazało, końca jeszcze nie widać.
– Na początku zaczęłam sama
kombinować co z tym zrobić. Uznałam, że jestem matką, więc muszę
wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć
działać. Jak trzeba będzie, to poradzi
mi bratowa, a jak trzeba będzie autorytetu, to pałeczkę przejmie maż – opowiada Justyna.
Okazało się jednak, że zmienić to,
w czym samej się wyrosło, nie jest łatwo i prosto. Gotowanie według Internetu nie mogło się równać z przysmakami babci Krysi, a bratowa, choć
z zawodu pielęgniarka, to sama nigdy
nie musiała borykać się z dziećmi, które ważyły 20 kilogramów więcej niż
powinny. Do tego ojciec, którego przez
kilka lat nie było, nie miał takiego
posłuchu jak dziadek, który z nimi
był, a do tego niczego nie odmawiał
i wszystko chwalił.
– To mi zostanie w pamięci
do końca życia. Był późny wieczór,
weszłam do kuchni, a przy stole siedział Damian obstawiony jedzeniem
i dosłownie wpychał je sobie do ust.
Podbiegłam do niego, wyrwałam mu
z ręki to, co właśnie miał połknąć
i krzyknęłam: synu, nie żryj tyle!
Justyna gwałtownie podnosi dłonie i zakrywa nimi twarz. Długą chwilę milczy. Gdy znowu wraca do rozmowy, widać, że w oczach kryją się
łzy.
– Przeraziło mnie to, co sama wykrzyczałam. Mały wybuchnął rozdzierającym płaczem, a mama zaczęła mnie
od niego odpychać i podsuwać mu coś
innego do jedzenia, zapewniając, że nic
się nie stało, że jak zje, to się lepiej poczuje. To był jakiś koszmar, ale być
może musiało się to wydarzyć, abym
ja dojrzała do właściwych decyzji.
Światełko w tunelu
Niedługo po kuchennej scenie Justyna,
Wojtek i ich synowie wyprowadzili się
od dziadków.
– Poszłam do lekarza z dziećmi,
który skierował nas do dietetyka – dodaje kobieta.
Starszemu synowi udało się pomóc w miarę szybko.
– Przeorganizowaliśmy nasze życie. Zaczęliśmy jeść wszyscy to samo
według zaleceń dietetyka. Mąż przekonał Michała najpierw do jazdy na rowerze, a później do zajęć sportowych
w szkole. Teraz starszy syn wprawdzie
nie jest wątłym, chudziutkim chłopakiem, ale nie ma też problemów z nadmiarem kilogramów. Oby tylko tak mu
zostało.
Z młodszym, Damianem, jest jednak gorzej, niż było. Wprawdzie waga
nieco spadła, ale pojawiła się cukrzyca
i niewielkie, ale jednak kłopoty z niewydolnością serca.
– Jest bardzo trudno, tym bardziej,
że Damian jest zamknięty w sobie, niechętny do współpracy, ma huśtawki nastrojów i ciągle domaga się jedzenia.
Są płacze, skargi, zapowiada, że ucieknie do dziadków, bo tylko oni go kochają. Ale my się nie poddajemy, będziemy walczyć o niego tak długo, jak
to będzie potrzebne.
I jest jeszcze jedno światełko w tunelu. Dziadkowie nieco zmienili front
po tym, jak ich ukochany „chłopaczek”,
„radość ich starości” trafił do szpitala,
gdy zaatakowała go cukrzyca.
KAROLINA STERNAL
W Polsce nadwaga i otyłość najczęściej dotyka jedynaków mieszkających w dużych miastach podwożonych do szkoły przez rodziców
Z badań przeprowadzonych przez Instytut „Pomnik – Centrum Zdrowia Dziecka”, wynika, że 18,6 procent przebadanych chłopców i 14,5 procent dziewczynek cierpi na nadwagę lub otyłość. W przedziale wiekowym od 7
do 18 lat odsetek polskich dzieci mających problem z nadmierną masą ciała wynosi aż 20 procent. Przeprowadzane badania wykazały, że najczęściej problem z nadwagą i otyłością mają dzieci mieszkające w miastach powyżej 500 tysięcy mieszkańców (szczególnie, gdy oboje rodzice pracują) i na wsiach (tam, gdzie rodzice trudnią
się rolnictwem).
Problemy z nadwagą lub otyłością częściej mają dzieci, które nie chodzą pieszo do szkoły, tylko są podwożone
przez rodziców. Wśród chłopców nadwagę ma aż 20 procent jedynaków. Takie problemy zdarzają się dwa razy
rzadziej u chłopców posiadających trójkę rodzeństwa. U dziewczynek różnica jest mniejsza, ale też wyraźna.
Nadwagę ma 15 procent jedynaczek i 9 procent posiadających rodzeństwo.
Z badań wynika również, że nadwaga i otyłość jest „zaraźliwa”. Nawyki w grupie rówieśniczej rozprzestrzeniają się bardzo szybko, stąd też jeśli dziecko przebywa w otoczeniu rówieśników, którzy mają nadmierną masę ciała, po pewnym czasie ono także zaczyna przybierać na wadze. To samo dotyczy dzieci, których rodzice mają problem z nadwagą lub otyłością.
Głód? A może zachcianka
ZDROWIE
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 1 (52)
7
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
Otyłość dzieci i nastolatków jest jedną z najbardziej frustrujących i najtrudniejszych do leczenia chorób.
Dzieci, które mają nadwagę postrzegają siebie jako nieatrakcyjne. Często konsekwencją negatywnie
nacechowanej osobowości jest załamanie, bezsilność, a nawet depresja
Dzieciom w wieku szkolnym towarzyszy poczucie niskiej atrakcyjności
fizycznej, bo nisko oceniają swój wygląd. Często wydaje się im, że są nielubiane lub nieakceptowane. Co gorsza,
otyłe dzieci czują się odrzucone przez
kolegów i koleżanki. Niestety, nastolatki są przekonane o negatywnej ocenie
własnej osoby przez inne dzieci, co
wpływa na poczucie samotności z problemem, który jest elementem dominującym i między innymi na nim skupia
się praca z psychodietetykiem.
By dziecko zrozumiało siebie
Nadmiar kilogramów sieje spustoszenie nie tylko w organizmie, ale również
w psychice dziecka. Postrzeganie siebie jako ciężkiego, powolnego czy niezgrabnego wpływa na sposób własnej
samooceny i doświadczane emocje.
Otyłość powoduje, że późniejsze lata
W pracy z dzieckiem staram się umożliwić mu psychiczne zrozumienie samego siebie, kontakt z samym sobą poprzez odczytanie własnych myśli,
zrozumienie emocji i swoich przeżyć
czy stanów związanych z jedzeniem.
Pozwalam dziecku na poczucie odrębności psychicznej dzięki pokazaniu jego przynależności do „tu i teraz”.
Najważniejsze dobre nawyki
Jako psychodietetyk i dietetyk kliniczny towarzyszę dzieciom w rozwiązywaniu problemów z jedzeniem. Niewielu z nas ma świadomość, że dzieci nie
powinno się odchudzać! Podjęcie takich kroków może skutkować ogromnymi problemami natury medycznej,
między innymi zaburzeniem gospodarki hormonalnej, ale również później –
w życiu dorosłym – kłopotami z rzuceniem zbędnych kilogramów. Rodzice
W Polsce problem nadwagi i otyłości
częściej dotyczy dzieci, niż młodzieży.
Częściej chłopców, niż dziewczynek
18,3 procent dzieci w wieku od 11 do 12 lat ma nadwagę, a 3,4 procent
jest otyłych. W przedziale wiekowym od 13 do 14 lat 14,9 procent ma
nadwagę, 3,4 procent jest dotkniętych otyłością. W wieku od 15 do 16
lat 11,6 procent populacji dziewcząt i chłopców ma nadwagę, a 2,7 procent cierpi na otyłość. Wśród młodzieży w wieku od 17 do 18 lat 10,9
procent ma nadwagę, a 2,5 procent otyłość.
Nadwaga i otyłość dotyczy około 22 procent chłopców i 18 procent
dziewczynek w szkołach podstawowych, w gimnazjach odsetek ten jest
nieco niższy – odpowiednio 15 i 12 procent. Wśród uczniów szkół ponadgimnazjalnych nadmierną masę ciała posiada 17 procent chłopców
i 10 procent dziewcząt.
owocują trudnościami emocjonalnymi
i problemami komunikacyjnymi w społeczeństwie.
Moim zadaniem, jako psychodietetyka, jest umiejętne pokazanie dziecku jego własnego i prawdziwego odbicia oraz świata zewnętrznego, który nie
jest taki zły, co jest podstawą do diagnozy psychodietetycznej. Dzieci otyłe
często mają trudności w wyrażaniu swoich przeżyć psychicznych, swoich przekonań, zainteresowań i preferencji.
AUTOPROMOCJA
wczesnym przekarmianiem oraz odchudzaniem w okresie dzieciństwa narażają swoje pociechy na nadwagę bądź otyłość w przyszłości. Leczenie otyłości
przez radykalne wprowadzenie diety
powoduje dyskomfort rodziców wobec
konieczności odmawiania i ograniczania jedzenia dziecku.
Edukuję dzieci, jak i rodziców,
pod kątem zdrowych nawyków żywieniowych. Rozwijam także odpowiednie podejście do jedzenia poprzez do-
stosowanie zabaw i ćwiczeń, czyli poprzez terapię psychodietetyczną, do aktualnych potrzeb dziecka. U młodzieży
często ważne jest zdefiniowanie prawdziwego problemu, który często może
być przyczyną nieświadomego jedzenia. Okazuje się, że dotychczasowe rozwiązania nie przynosiły efektów,
a wręcz pogłębiały problemy, którym
dzieci musiały stawić czoła. Moim zadaniem jest budowanie samoakceptacji
u dziecka, niwelowanie lęku i szukanie
odpowiednich rozwiązań oraz wprowadzenie elementu zrozumiałej edukacji
żywieniowej.
REKLAMA
Potrzeba wiedzy i czasu
Głód u dzieci często mylony jest z ochotą na zjedzenie czegoś. Jest jednak dobra wiadomość: nie zawsze chodzi o to,
by sobie tej przyjemności czy ochoty
odmawiać. Z dziećmi warto przeprowadzać ćwiczenia umiejętności odróżniania głodu od innych stanów, które
mogą uchować je przed utrwalaniem
niekorzystnych zachowań prowadzących do nawykowego i niezdrowego
zaspokajania swoich potrzeb i radzenia
sobie tylko za sprawą jedzenia. Praca
ze mną zmienia podejście dzieci do codziennej diety, efektem jest pozytywne
zachowanie, w którym z czasem jedzenie przestaje być jedyną odskocznią
od negatywnych emocji, stresu, złości,
smutku, przygnębienia czy niepokoju.
Praca psychodietetyka z dzieckiem
odpowiada na wiele pytań, między innymi: Skąd wiem, że jestem głodny?
Co mówi moje ciało?. W dzisiejszych
czasach coraz częściej to głowa bierze
górę nad potrzebami fizjologicznymi
dzieci, stąd jedzą częściej, gdy np. mają na coś ochotę, mają czas, inne jedzą,
bo jest „taka pora”. Psychodietetyk pokazuje dziecku, jak stać się wrażliwszym na sygnały głodu płynące z naszego organizmu. Pozwala ćwiczyć
rozpoznawanie tych sygnałów w swoim ciele, dzięki czemu unika błędnych
interpretacji i mylenia głodu fizjologicznego z głodem psychicznym (apetytem
na coś) lub emocjami (stresem, niepokojem, lękiem). Dzieci są bardzo chłonne wiedzy i nawyki wykształcają natu-
ralnie, ale wymaga to czasu. Warto pamiętać, że jednorazowe przyjemności,
na które pozwalamy dzieciom, a jesteśmy ich świadomi, nie stanowią dla nich
poważnego zagrożenia.
Co jest istotne
W pracy z dziećmi nawiązuję ciepłą
i przyjacielską więź, która owocuje dobrym kontaktem i współpracą. Akceptacja dziecka przez psychodietetyka jest
ważnym elementem terapii, który pozwala pozostać dziecku takim, jakie jest.
W pracy staram się umożliwić i ułatwić
dziecku wgląd w siebie, co owocuje
pierwszymi propozycjami zmian w żywieniu. Uwaga rodzice: ważna jest koncentracja na psychicznym funkcjonowaniu dziecka, a nie wyłącznie na
problemie: „je za dużo”.
mgr AGNIESZKA GAWLICKA
dietetyk kliniczny, psychodietetyk
8
Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary
Nr 1 (52)
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
35 000 EGZEMPLARZY
REPORTAŻ
Gdyby nie oni, tajemnica zaginięcia poznańskiego dziennikarza pewnie nigdy nie zostałaby rozwiązana
REKLAMA
jęli umarzane dwukrotnie śledztwo
przez swoich kolegów z Poznania.
– Domagaliśmy się tego od lat –
mówią przyjaciele Ziętary. – Teraz wyjaśnienie tajemniczej śmierci Jarka jest
coraz bliższe.
Kto nie zwątpił
Pod koniec stycznia 2010 roku
na skrzynki pocztowe wielu polskich
dziennikarzy przychodzi mail z informacją, że powstał Komitet Społeczny
„Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary”.
„Naszym celem jest doprowadzenie
do wyjaśnienia przez organy państwowe śmierci poznańskiego dziennikarza” – piszą twórcy społecznego komitetu. I apelują o przyłączenie się
do niego „wszystkich, którym zależy
na wyjaśnieniu losu Jarka”.
Pod listem podpisują się między
innymi dwaj dziennikarze „Głosu
Wielkopolskiego”: Krzysztof M. Kaźmierczak i Piotr Talaga. Pierwszy poREKLAMA
znał Jarka w pracy w nie istniejącej
już „Gazecie Poznańskiej”. Drugi –
w czasie studiów.
– Byliśmy dobrymi kolegami –
wspomina Talaga. Obaj mieli antykomunistyczne poglądy, razem pracowali
w studenckim radiu.
Komitet to tylko formalność – faktycznie jego założyciele działają od
dnia zaginięcia Jarka. Bo w to, że
dziennikarz nie żyje, od dawna już nikt
nie wątpi.
– Chcieliśmy mieć taką instytucjonalną formę nacisku na organy
ścigania, które od początku wstrzymywały śledztwo w sprawie zaginięcia
Jarka – Talaga tłumaczy sens powstania społecznego komitetu. Sam przyznaje jednak, że cztery lata temu nie
bardzo już wierzył, że cokolwiek uda
się wyjaśnić.
– Jedynym, który w to nie zwątpił, był Krzysztof – opowiada Talaga
o Kaźmierczaku. To właśnie on zakłada w internecie stronę jarek.sledczy.pl.
Zamieszcza tam informacje o Jarku,
toczących się śledztwach i publikacjach na jego temat.
– Nie mogę zaakceptować faktu,
że ktoś porywa i zabija człowieka,
a organy państwa nie robią wszystkiego, co tylko możliwe, by tę zbrodnię
wyjaśnić – tłumaczy swoje zaangażo-
wanie Kaźmierczak. – Tym bardziej
nie mogę tego zaakceptować, że dotyczy to człowieka, którego znałem
osobiście.
Góry i U2
Jest ósma czterdzieści rano, we wtorek 1 września 1992 roku. Jarosław
Ziętara wychodzi ze swojego wynajmowanego mieszkania na poznańskim
Łazarzu do redakcji, z ulicy macha
jeszcze do swojej dziewczyny. Siedziba „Gazety Poznańskiej” znajduje się
przy ulicy Grunwaldzkiej – Jarek ma
tam pół godziny spacerem. Nigdy tu
nie dotrze.
Po maturze w rodzinnej Bydgoszczy przyjeżdża na studia do Poznania.
Lubi grać w siatkówkę i górskie wędrówki, słucha U2 i Voo Voo. Ale jego
największa pasja to dziennikarstwo –
jeszcze w czasie studiów jest podporą
radia akademickiego.
Gdy kończy dziennikarstwo na
Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, w Polsce jest już po komunizmie,
powstają wolne media. Jarek jeszcze
przed magisterką zaczyna współpracę
z „Gazetą Wyborczą” i poznańskimi
dziennikami: „Dzisiaj” i „Kurierem
Codziennym”. Jego talent zauważają
redaktorzy tygodnika „Wprost” (miał
wówczas siedzibę w Poznaniu) – Jarek dostaje tam etat. Kilka miesięcy
później przenosi się do zreformowanej „Gazety Poznańskiej” (dawny organ PZPR nabył właśnie Wojciech Fibak).
– Jarek opisywał między innymi
afery gospodarcze – opowiada Talaga. – W Polsce panował wtedy dziki
kapitalizm i wielu szemranych biznesmenów zbijało fortuny, obchodząc prawo albo zwyczajnie kradnąc.
Tekst Ziętary o przekrętach w bazie transportowej w Śremie odbija się
szerokim echem w Polsce – przedru-
kowuje go dziennik „Rzeczpospolita”.
Z notatek Jarka wynika, że latem 1992 roku zbierał materiały o różnych biznesmenach i ich interesach.
Interesuje się między innymi firmami,
z którymi związany był Aleksander G.
(peerelowski cinkciarz, który szybko
stał się najbogatszym człowiekiem
w Polsce). Tego tekstu nie zdąży już
jednak napisać.
Śledztwo po śledztwie i nic
O tym, że Jarosław Ziętara zaginął,
dziennikarze dowiadują się od jego
dziewczyny. Przyszła do redakcji 2
września, bo Jarek nie wrócił na noc
do domu.
– Myślała, że nocował u kogoś ze
znajomych – wspomina Piotr Talaga. –
Nie było wtedy komórek ani maili, na-
– Mieliśmy tego dnia jechać razem w teren, ale w ostatniej chwili odwołano redakcyjny samochód – opowiada Krzysztof M. Kaźmierczak. –
Gdyby nie to, czekałbym tego ranka
w aucie przed jego domem.
Dziennikarze zawiadamiają policję o zaginięciu kolegi. Ta wszczyna oficjalne procedury – do komisariatów w całym kraju rozsyła zdjęcie
i rysopis Ziętary. Pojawiają się sensacyjne informacje: że Jarek wyjechał
za granicę i zaczął nowe życie, że został agentem UOP-u i zmienił tożsamość, że zamordował go obcy wywiad
albo kościelna organizacja Opus Dei,
że wyjechał w góry i zginął w wypadku. I zupełnie makabryczna – że popełnił samobójstwo.
– Zaraz po zniknięciu Jarka we-
fot. rep. Krzysztof M. Kaźmierczak x2
4 listopada ubiegłego roku rano media
podają sensacyjną wiadomość: policja
zatrzymała byłego senatora Aleksandra G. Miał podżegać do zabójstwa Jarosława Ziętary – poznańskiego dziennikarza, który 22 lata temu zaginął bez
śladu. Zatrzymanie senatora zlecili poznańskim policjantom krakowscy prokuratorzy, którzy kilka lat temu prze-
Jarosław Ziętara został uprowadzony 1 września 1992 roku
wet telefon stacjonarny był luksusem,
więc wiadomości nie rozchodziły się
tak jak dzisiaj – dodaje.
Ale Jarka 1 września nie było
w ogóle w pracy.
ryfikowaliśmy w gronie dziennikarskim wszystkie możliwe wersje,
ale wykluczyliśmy wszystkie poza jedną – zabójstwem w związku z wykonywanym zawodem dziennikarza –
REPORTAŻ
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 1 (52)
9
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
REKLAMA
mówi dziś Kaźmierczak.
– Chociaż policja bardzo długo
nagłaśniała wątek, że Jarek sam pozrywał wszystkie kontakty i gdzieś wyjechał, żeby zacząć nowe życie – wtrąca Talaga.
Kaźmierczak: – Gdyby chciał zacząć „nowe życie”, to zaczekałby
na odbiór pensji, która miała być za kilka dni. Nie zostawiałby w mieszkaniu
dowodu i odebrałby nowy paszport,
o którego wystawienie wnioskował.
Pierwsze śledztwo wszczęto jednak dopiero rok po uprowadzeniu Jar-
nają o sprawie: piszą o tym w prasie,
organizują konferencje prasowe, szukają wsparcia u polityków.
– Nie mieliśmy ambicji, że rozwikłamy zagadkę zaginięcia Jarka –
mówi Talaga. – Ale nie mogliśmy siedzieć bezczynnie, kiedy widzieliśmy
bezradność policji w tej sprawie.
Opłatek u premiera
Dzień przed Sylwestrem 1999 roku
Krzysztof M. Kaźmierczak łamie się
opłatkiem z premierem Jerzym Buzkiem – grupa wielkopolskich dzienni-
Dziennikarstwo, siatkówka i góry, to były życiowe pasje Ziętary
ka i po roku umorzono z „braku znamion przestępstwa”. Drugie śledztwo
z lat 1998-1999 też zakończyło się fiaskiem. Koledzy dziennikarza nie dają
jednak za wygraną i wciąż przypomi-
REKLAMA
karzy „wprosiła się” do szefa rządu,
żeby opowiedzieć mu o sprawie Ziętary. Buzek czci pamięć Jarka minutą
ciszy i obiecuje pomóc w wyjaśnieniu
śmierci dziennikarza.
– Ja mam za sobą BOR-owców,
którzy dbają o moje bezpieczeństwo.
Wy nie macie nikogo – mówi Kaźmierczakowi. Słowa dotrzymuje – szef
jego kancelarii zwraca się do MSW,
ale tam sprawa znowu utyka.
– Wielu już dawno by się poddało, ale nie Krzysztof Kaźmierczak –
mówi Talaga. Zajmujący się dziennikarstwem śledczym reporter co rusz
przypomina w środowisku, że sprawę
zaginięcia Ziętary trzeba wyjaśnić. Pisze na ten temat artykuły w „Gazecie
Poznańskiej” i „Głosie Wielkopolskim” – wytyka tam błędy i zaniechania śledczych.
– Bez upublicznienia, nagłośnienia sprawy zabójstwa Jarka Ziętary nie
udałoby się zdopingować środowiska
dziennikarskiego do wsparcia starań
o wznowienie śledztwa i jego przeniesienie z Poznania do innego miasta –
uważa Kaźmierczak.
29 kwietnia 2011 roku naczelni
pięciu największych polskich dzienników apelują do prokuratora generalnego o wznowienie umorzonego śledztwa i przekazania go prokuraturze
spoza Poznania, a do premiera – o nakłonienie służb specjalnych do wydania prokuraturze materiałów dotyczących Ziętary (okazało się bowiem, że
dziennikarz był nagabywany do współpracy przez ówczesny Urząd Ochrony
Państwa).
Wsparcie polityków (w tym ówczesnego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka),
głośny tekst Kaźmierczaka i Talagi
o próbach werbowania Jarka przez
UOP oraz apel naczelnych odniosły
wreszcie skutek – latem 2011 roku
śledztwo przejmuje Prokuratura Apelacyjna w Krakowie.
– To najważniejsza sprawa jaką
prowadziłem w życiu – powie później
prokurator Piotr Kosmaty, któremu zlecono dochodzenie.
Krakowski prokurator robi to, co
zaniedbali jego poznańscy koledzy –
po 19 latach od zaginięcia Jarka zleca
wizję lokalną, która ma odtworzyć
ostatnie godziny przed uprowadzeniem
dziennikarza. Śledztwo robi postępy:
we wrześniu ubiegłego roku prokuratura publikuje portret pamięciowy i rysopis rosyjskojęzycznego mężczyzny,
który mógł zamordować Jarka. Na początku listopada aresztuje Aleksandra
G. Trzy tygodnie później do aresztu
trafiają dwie kolejne osoby – dawni
współpracownicy senatora. Prokurator
stawia im zarzut pomocnictwa w morderstwie dziennikarza.
Politkowska zginęła później
W niedzielne popołudnie 7 października 2006 roku w Moskwie zostaje zastrzelona Anna Politkowska, rosyjska
dziennikarka, która opisywała zbrodnie rosyjskiej armii w Czeczenii i krytykowała autorytarne rządy Putina. Jej
ciało znaleziono w windzie bloku,
w którym mieszkała.
Nikt nie ma wątpliwości, że morderstwo wykonano na zlecenie. Kilka
lat po zbrodni rosyjski sąd skazał
na wyroki więzienia wykonawców egzekucji na dziennikarce. Nie uspokoiło to światowej opinii publicznej –
niedawno amerykański Departament
Stanu wezwał do odnalezienia i uka-
rania mocodawców zbrodni.
– W Polsce też oburzaliśmy się
zbrodnią na Politkowskiej, a na Rosję
patrzymy jak na dziki kraj – mówi Talaga. – Ale mało kto chciał pamiętać,
że w demokratycznej Polsce też zamordowano dziennikarza.
Kaźmierczak przytakuje: – Jarek
był przekonany, że w demokratycznym
kraju dziennikarzowi nic nie grozi.
Pusty grób
Na cmentarzu w Bydgoszczy jest symboliczny nagrobek Jarosława Ziętary.
Postawiła go tam rodzina Jarka – chcieli mieć miejsce, żeby móc zapalić
znicz. Na ciemnym marmurze wyryto
słowa: „Zginął, bo był dziennikarzem”.
Grób wciąż czeka na szczątki Jarka. Przyjaciele dziennikarza nie wierzą już, że kiedykolwiek uda się je odnaleźć. Czego spodziewają się po
śledztwie?
– Oczekuję tego samego, czego
oczekiwałem podczas poprzednich
śledztw, prowadzonych w latach 90.
w Poznaniu: że zbrodnia ta zostanie
wyjaśniona, a winni śmierci Jarka zostaną pociągnięci do odpowiedzialności – mówi Krzysztof M. Kaźmierczak. – Gdybym nie wierzył, że jest to
możliwe, to pewnie zaprzestałbym starań o to, by organy państwa wywiązały się ze swojego obowiązku – dodaje.
Przyjaciele Jarka nają jeszcze jedno marzenie: żeby przyznawana przez
Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich
dziennikarska nagroda Wolności Słowa nosiła imię Jarosława Ziętary.
STANISŁAW ZASADA
10
Raj, w którym seks jest bogiem
Nr 1 (52)
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
ROZMOWA
35 000 EGZEMPLARZY
Za kilka dni (6 lutego) nakładem Wydawnictwa Agora ukaże się książka Mirosława Wlekłego, mieszkającego w Lesznie dziennikarza
i reportażysty. Nie brakuje głosów, że książka zatytułowana „All Inclusive” będąca pisarskim debiutem Wlekłego ma szanse na miano debiutu
roku w dziedzinie literatury non fiction. Głosy nie bezpodstawne, bo leszczyniak zabiera swoich czytelników w naprawdę pasjonującą podróż
do turystycznego raju - do Dominikany. To jednak raj zupełnie inny niż ten przedstawiany w folderach biura podróży i relacjach ich klientów.
Jacek Hugo-Bader, który do książki napisał przedmowę kończy ją tak: „Nie dajcie się nabrać. Zajrzyjcie co kryje się za kulisami świata all
inclusive. Wlekły wam pomoże”. Z autorem „All Inclusive” o prawdziwym obliczu raju rozmawia Arkadiusz Jakubowski
Ja zajrzałem dzięki twojej książce
za kulisy świata all inclusive i zobaczyłem dokładnie to, o czym piszesz
w podtytule: „Raj, w którym seks
jest bogiem”. To nie jest książka
o sprawach miłych i przyjemnych.
Bo piszę o prawdziwej Dominikanie,
która znajduje się poza murami i płotami ogradzającymi hotele oferujące
wczasy all inclusive. A oblicze tej
prawdziwej Dominikany bywa i niezbyt miłe, i niezbyt przyjemne.
skupili się tylko na tych dwóch polskich księżach. Ja napisałem reportaż
„Smutek tropików”, z trochę inaczej
rozłożonymi akcentami, ze społecznym
tłem. W dniu, kiedy reportaż ukazał się
w „Dużym Formacie”, reportażowym
dodatku „Gazety Wyborczej”, dyrektor wydawnictwa Agora Paweł Goźliński zaproponował mi napisanie książki. W założeniu „Smutek tropików”
miałem potraktować jako swoisty spis
treści i w książce rozwinąć wątki, o których w tekście tylko napomknąłem.
Drugi raz, tym razem na znacznie dłużej pojechałem do Dominikany. Efekt
to książka „All Inclusive”.
Muszę to powiedzieć: ta książka
wręcz ocieka seksem. Żeby było jasne: nie w pornograficznym tego słowa znaczeniu, ale seks jest tam tematem przewodnim.
Bo nie może być prawdziwej książki
o Dominikanie bez poruszania tematu
seksu.
Bo?
Bo Dominikana to jedna z największych w świecie plag prostytucji. Dominikana to problem machismo, czyli
kultura macho. W skrócie: kultura,
w której dominuje mężczyzna, a kobieta pełni role służebną: sprząta,
gotuje, jest kochanką i matką. 60-70
procent matek w Dominikanie wychowuje dzieci samotnie. Tu jest normalne, że mężczyzna ma wiele dzieci
z różnymi kobietami, skacze z kwiatka na kwiatek. Rzadko tam się zakłada rodzinę. Na przykład chłopak, który mnie tam woził w kilka miejsc ma
dopiero 27 lat, ale już troje dzieci, każde z inną kobietą. Kiedy tam byłem
akurat był na etapie rzucania tej trzeciej i wracania do pierwszej. Kupowaliśmy nawet materac, śmiał się, że
REKLAMA
to bardzo potrzebny mebel. Na pierwszy rzut oka mieszkańcy Dominikany
to bardzo religijni ludzie, wszędzie
święte obrazki, figurki, różańce, święci. Ale to religijność bardzo powierzchowna, na pokaz. Kościół potępia
rozwiązłość i rozwody, a jednocześnie
rozwodów i rozwiązłości jest w bród.
Przy drogach stoją tak zwane cabañas,
czyli hotele miłości. Różowe kolory,
fot. Wydawnictwo AGORA oraz Mirosław Wlekły x5
Ta prawda o Dominikanie wciąga
jak dobra powieść. Bardzo ciekawa
jest formuła książki. To nie jest zwykła książka podróżnicza, jakich pełno jest na rynku. Ba, to nie jest nawet reportaż z podróży. To obszerny
i wnikliwy reportaż społeczny o kraju, o tych jego aspektach, o których
już nawet nie tylko statystyczny Polak, ale też statystyczny Europejczyk nie ma zielonego pojęcia. Skąd
się wziąłeś na Dominikanie? Wiem,
że ciekawi cię tamten rejon świta,
Ameryka Południowa, Łacińska,
Karaiby. Zaczynasz nawet uchodzić
za znawcę w tej dziedzinie.
To przesada, ale prawdą jest, że interesuję się krajami iberoamerykańskimi. Kiedyś wymyśliłem sobie, że najpiękniejszym krajem na świecie jest
Portugalia, a kiedy udało mi się tam
w końcu dotrzeć, odkryłem, że w tym
stwierdzeniu nie ma przesady. I szedłem za ciosem. Przez rok tam mieszkałem, nauczyłem się portugalskiego.
Po powrocie do Leszna uczyłem się
hiszpańskiego i gdy tylko mogłem, podróżowałem. No i pracowałem jako
dziennikarz. Ten hiszpański bardzo się
przydał. Od 3 lat współpracuję z działem reportażu „Gazety Wyborczej”.
Gdy papieżem został kardynał Bergoglio, który sam o sobie powiedział, że
przybył z drugiego końca świata „Gazeta Wyborcza” postanowiła wysłać
do Argentyny kogoś, kto czytelnikom
przybliży ten kraj i postać Franciszka.
Przeprowadzono taki mały wewnętrzny konkurs i byłem jednym z dwóch
wysłanych tam dziennikarzy. Efekt tego wyjazdu to mini e-book, zbiór reportaży z Argentyny pt. „Skąd się
wziąłeś Franciszku?”
roku wybucha tam skandal pedofilski z udziałem polskich księży. Jedziesz do Dominikany jako wysłannik „Gazety Wyborczej”. Z jakim
zadaniem?
Niewiele wtedy wiedzieliśmy o tej
sprawie. Znaliśmy zarzuty i właściwie
to wszystko. Podczas rozmów w redakcji ustalaliśmy, że pojadę tam przyjrzeć się temu wszystkiemu i nie tylko
opisać skandal pedofilski, ale też przedstawić tło tych zdarzeń, może nawet
znaleźć coś na obronę Polaków.
Niestety, niewiele udało się znaleźć.
Z tego pierwszego wyjazdu przywiozłem reportaż „Smutek tropików”
opisujący aferę, ale w szerszym kontekście. Dotarłem do ludzi, którzy opowiedzieli mi o charakterystyce Karaibów, o tym jacy tam są ludzie, o wręcz
przyzwoleniu na pedofilię. Gdy wracałem z Dominikany akurat „Newsweek” wydrukował duży tekst, w którym
Niedawno TVP pokazała film dokumentalny „Tango papieża”, na końcu tego filmu autorzy zamieszczają
specjalne podziękowania dla ciebie
za pomoc w realizacji. Ale wróćmy
do Dominikany. We wrześniu 2013
Książka ukazuje się w prestiżowej serii „Reporterzy Dużego Formatu”
Autor w Juncalito, gdzie proboszczem był ksiądz Wojciech G.
ROZMOWA
35 000 EGZEMPLARZY
Kurort Boca Chica, do którego jeździ się na wczasy all inclusive
wysokie mury, przyciemniane szyby,
żeby nikt nie widział co się dzieje
w środku. A to są miejsca na godziny,
do uprawiania pozamałżeńskiego seksu. Mnóstwo prostytutek, ale też mnóstwo turystów: mężczyzn i kobiet, którzy przyjechali tam na seks-wakacje.
Sam wielokrotnie byłem nagabywany
przez alfonsów.
Z czego to się bierze?
To charakter Karaibów, podobnie jest
na Wyspach Zielonego Przylądka. Mogę tylko snuć przypuszczenia skąd się
to bierze. Byłem na wykładzie pewnego antropologa na Uniwersytecie
w San Domingo. Powiedział znamienne zdanie, które też cytuję w książce,
że u fundamentów tego co się obecnie
w Dominikanie dzieje legł gwałt dokonany przez konkwistadora na nie-
Domino to pasja Dominikańczyków
wolnicy. Historia Dominikany to historia kolonialna. Dominikana leży
na wyspie, którą z państwem Haiti.
W czasach kolonialnych terytorium
dzisiejszej Dominikany rządzili Hiszpanie, terytorium Haiti – Francuzi.
Francuzi przyjeżdżali tam całymi rodzinami i odgradzali się od niewolników. Hiszpanom z kolei przez sto lat
nie wolno było przyjeżdżać ze swoimi kobietami, więc w efekcie współczesna Dominikana to niesamowita
mieszanka krwi. Wyróżniają tam 12
kolorów skóry. To wszystko odcisnęło swoje piętno także na obyczajowości mieszkańców. Rozmawiałem
z pewną dominikańską socjolożką.
Mówiła, że Dominikanę wręcz charakteryzuje kultura pedofilska. Całkiem normalne, że rodzina oddaje
nieletnią, kilkunastoletnią córkę sąsia-
Nr 1 (52)
11
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
Spokojne do niedawna Juncalito było świadkiem dantejskich scen
dowi, a on w zamian wspomaga rodzinę. Wszyscy o tym wiedzą: rodzina, inni sąsiedzi i nikt nie interweniuje, nikogo to nie dziwi. Są społeczne
organizacje, które z tym walczą, ale
to trudna walka. Ludzie interweniują
natomiast, gdy gdzieś się odkryje
związki homoseksualne, bo Dominikana to kraj machismowski, kraj macho, gdzie homoseksualizm nie jest
tolerowany, na to nie ma powszechnego przyzwolenia.
Skąd tytuł? Dlaczego akurat „All
Inclusive”?
Kiedy wróciłem z Dominikany z zebranym materiałem właściwie najmniejszy kłopot był z wymyśleniem
tytułu. Podrzuciła mi go jedna z dwojga redaktorów tej książki: Karolina Oponowicz. Większość Polaków,
ba, większość Europejczyków, którzy
znają Dominikanę, znają ją z wczasów typu all inclusive. Jadą tam, widzą piękne hotele, baseny, piją drinki
i jedzą do woli, widzą piękną przyrodę, rozmawiają z uśmiechniętymi
i skaczącymi wokół ludźmi z obsługi,
którzy wydają się najszczęśliwszymi
ludźmi na świecie. Wraca taki cudzoziemiec potem do domu i mówi, że
był w raju. Dominikana w branży turystycznej ma opinię kraju, w którym
oferta all inclusive jest najpełniejsza
i najlepsza. Ja sam skorzystałem z takiej oferty wyjazdu, bo to znacznie ta-
niej niż podróż rejsowym samolotem.
Tyle że w hotelu spędzałem tylko noce, a w ciągu dnia jeździłem po kraju.
Większość gości nie opuszczała jednak terenu hotelu i leżaków przy basenie. Jeśli już wybrali się na hotelową plaże, to poruszali się wyznaczoną
gościom trasą, przez strzeżone parki,
mostki, odgrodzone płotami alejki.
Bez okazji kontaktu z miejscowymi.
Gdzie będzie można kupić Twoją
książkę?
Wszędzie; wszędzie tam, gdzie sprzedaje się książki.
17 lutego (godz. 17:00)
w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Lesznie
odbędzie się spotkanie z autorem książki
Karaibski macho, jego priorytetem nie jest rodzina
12
Nr 1 (52)
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
LUDZIE
35 000 EGZEMPLARZY
REKLAMA
DEBE INTERNATIONALE
SPEDITION SP. Z O.O.
ul. Spółdzielcza 21B, 64-111 Lipno
zatrudni kierowców kat. C+E
Było z fasonem... do czasu
z doświadczeniem w transporcie
międzynarodowym.
Kontakt: osobiście, telefonicznie pod nr: 65 529 70 40
lub mailowo na adres: [email protected]
www.debe.com.pl
Życie Bartka dzieli się na to przed, kiedy mógł przenosić góry i na to po, kiedy nie może wbiec po schodach,
przeskoczyć przez kałużę czy podnieść szklanki do ust
szę wskoczyć do wody. Moja dziewczyna próbowała mnie odwieść od tego, ale nic do mnie nie docierało. Taki jestem. Wiem, że coś jest złe, ale
jak nie zobaczę na własne oczy, to się
nie przekonam, że to prawda.
Mężczyzna wszedł na pomost
przekonany, że w tym miejscu woda
jest głęboka. Tylko że pomylił plaże.
Wydawało mu się, że jest na pomoście, z którego już kiedyś skakał i nic
się wtedy nie stało.
– Kiedy trafiłem do szpitala dostałem
obrazki ze świętym Janem Pawłem II
i Jezusem. Modliłem się i cały czas się
modlę – mówi Bartek Sikora ze Śmigla, którego nogami stał się wózek inwalidzki.
Z Bartkiem spotykam się w SP
ZOZ Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Centrum Rehabilitacji w Górznie koło Leszna. Jest słoneczne popołudnie. Wspinam się na pierwsze
piętro. W jednej z sal odnajduję 28letniego Bartka. Uśmiechnięty podaje
rękę na powitanie. Jego dłoń jest jak
z waty, miękka. Bartek nie jest w stanie odwzajemnić mojego uścisku.
Szczęście, to wózek
Usłyszał chrupnięcie
kości. Nakryła go
woda. Nie miał sił
wydostać się na
powierzchnię.
Woda wlewała się do
ust, oczu, uszu. Czuł
strach, w głowie
dudniło każde
uderzenie serca
fot. Justna Rutecka-Siadek
– Przed wypadkiem wszędzie było mnie pełno. Byłem roztrzepany
i trochę głupot miałem na sumieniu.
Wariowałem na rowerach i motorach.
Już dawno mogłem być w takim stanie jak teraz, ale szczęście mi dopisywało. Wychodziłem cało ze wszystkich opresji. Nigdy nic nie złamałem,
nawet nie byłem w szpitalu – Bartek
wspomina życie, jakie wiódł przed
wypadkiem.
Pytam o ten jeden dzień kiedy
ktoś, kto podobno kocha życie, jest
o krok od jego utraty.
– To była niedziela. Ostatni dzień
mojego urlopu – Bartek przenosi się
myślami do Boszkowa.
A on tak, a on bardzo
Był ciepły wieczór, akurat taki na fajny wypad za miasto. Tego dnia Bartek miał być kierowcą. Razem ze znajomymi wybrał się do Nowej Wsi
Bartek Sikora podczas pobytu w SP ZOZ Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych Centrum Rehabilitacji w Górznie koło Leszna
koło Śmigla. Miał odebrać dziewczynę, która bawiła się na urodzinach.
Wpadli na chwilę, ale zostali na dłużej. Ktoś zaproponował Bartkowi kieliszek, potem następny i kolejny.
– Moja głupota, że się dałem
namówić. Przecież następnego dnia
miałem jechać do Niemiec, ale sam
siebie przekonywałem, że kilka kieliszków to nic takiego. Wyjazd do
Niemiec był dopiero około godziny 14. Wiedziałem, że do tego czasu
wydobrzeję.
Urodziny się skończyły, ale zabawa mogła trwać dalej.
– Nie byłem dwa lata w Boszkowie. Wpadłem na pomysł żeby tam
podjechać, na plażę.
Wylądowali na Pudełkowie. Bartek lekko podchmielony rzucił hasło – kąpiel. Nikt nie chciał, a on tak,
bardzo.
– Miałem zakwasy po grze w piłkę i wymyśliłem, że może miną jak
trochę popływam. Jakiś demon we
mnie wszedł. Powiedziałem, że mu-
Bartek na chwilę milknie. Widzę, że
się nad czymś zastanawia. Po chwili
wtrąca historyjkę sprzed kilku lat.
– Kiedyś na basenie skakałem
na bardzo płytką wodę, to był zakład
z kumplem. Tam może było z pół metra, ale na basenie można wskoczyć
i nic ci nie będzie. Widzisz dno i jest
dobrze. Tyle, że w Boszkowie tak już
nie było. Nie miałem pojęcia ile jest
do dna, tylko to sobie wyobrażałem.
Bartek wybił się, a ciało uniosło
się w górę i wygięło. Nogi poleciały
za głową. Usłyszał chrupnięcie kości.
Nakryła go woda. Nie miał sił wydostać się na powierzchnię. Woda wlewała się do ust, oczu, uszu. Czuł strach,
w głowie dudniło każde uderzenie serca. Sekunda wydawała się wiecznością. Dziewczyna Bartka wskoczyła
do wody. Podpłynęła, chwyciła i wyciągnęła go na pomost. Przez cały czas
Bartek był przytomny.
– Wytrzeźwiałem w sekundę
i wiedziałem, że jest źle. Nic nie bolało, ale nie czułem wlasnego ciała.
Potem w szpitalu powiedzieli mi, że
mam uszkodzony rdzeń kręgowy. Mogę się tylko cieszyć, że tylko jeden
kręg się rozwalił i że siedzę na wózku, a nie leżę w łóżku jak roślina.
Nie rok, nie dwa...
Bartka przewieziono do szpitala
w Lesznie, ale operacja nie była możliwa. Lekarze musieli czekać aż ponad siedem godzin, tyle potrzeba było
czasu, aby organizm Bartka pozbył się
alkoholu. W tym czasie doszło do ob-
umarcia tkanki w rdzeniu, w którym
tkwiły uszkodzone kawałki.
– Tego dowiedziełam się od senator Małgorzaty Adamczak, która
przyjechała do mnie do szpitala. To
czekanie było straszne, bałem się o siebie, o nogi.
Leżąc w łóżku mógł ruszać tylko
głową, w każdą stronę, tyle że ruchy
były wolniejsze.
– Po operacji podawali mi morfinę, więc nie czułem bólu. Przepraszam,
dokuczał mi bark i obojczyk, bo tam
w Boszkowie kiedy leciałem do wody
moje ciało nieco przegięło się w prawo. Pamiętam to.
Lekarze nie ukrywali, że z nogami jest źle. Kiedy po 12 dniach Bartek
Sikora opuszczał Oddział Neurochirurgii lekarz podszedł do niego i powiedział: „Czeka cię długa rehabilitacja, Bartek długa”.
Mam w sobie duże
pokłady chęci na życie,
nieważne czy na wózku
czy o kulach. Kocham
wszystko co mnie otacza,
moją rodzinę, przyjaciół.
Nie ma co się załamywać,
ja w siebie wierzę
– Dotarło do mnie, że to nie będzie rok, może nawet nie dwa. Ale
przecież wszystko jest możliwe. Czytałem o żużlowcu Krzysztofie Cegielskim, który miał wypadek na torze. Lekarze mówili, że nie wstanie, a on
pokazał, że będzie inaczej.
Plany nadal aktualne
W szpitalu w Lesznie Bartek nie był
sam. Przez cały czas, godzina po godzinie ciągle ktoś przy nim był – rodzina, przyjaciele, znajomi. Mama nie
żyje, po wypadku tata się załamał,
czasami nie miał siły trzymać fasonu,
płakał.
– Moja siostra walczy ze mną. Nie
wiem skąd czerpie tyle siły.
Ze szpitala w Lesznie Bartek trafił do SP ZOZ Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Centrum Rehabilitacji
LUDZIE
w Górznie. Pobyt trwał tylko sześć dni.
Bartek miał bardzo złe wyniki moczu,
trafił znów do Leszna. Tym razem
na neurologię.
Przez miesiąc leżałem
jak warzywo, wszystko
stanęło, nawet paznokcie
przestały rosnąć.
Tylko oddychałem
i modliłem się i nadal
to robię
– Trzy razy na dobę dostawałem
tak silne antybiotyki, że odbierało mi
to chęć do życia. Teraz jest dobrze, nabrałem siły, nawet przytyłem – Bartek
uderza się ręką lekko w brzuch i śmieje się sam z siebie. Widzi postępy, przecież jeszcze niedawno siedział na wózku ortopedycznym ze względu na słabe
mięśnie karku. Teraz czuje, że rehabilitacja przynosi efekty. Wraca czucie.
Jeździ na zwykłym wózku inwalidzkim i w dniu kiedy rozmawiamy po raz
pierwszy spędził na nim kilka godzin.
Rehabilitanci go chwalą.
– Jeszcze nie mogę podnieść tyłka, bo mięśnie są za słabne, ale ćwiczę, bo chce się usamodzielnić. Nie
mogę się załamać. Pewno inaczej byłoby, gdybym był sam, ale nie jestem.
Mam w sobie duże pokłady chęci
do życia, nieważne czy na wózku czy
o kulach. Kocham wszystko co mnie
otacza, moją rodzinę, przyjaciół. Nie
ma co się załamywać, ja w siebie wierzę. Tutaj w Górznie rozmawiałem
z psycholog, która doradziła mi:
„Przód głowy ma mówić: wstaniesz.
A tył głowy: jak nie wstaniesz, to się
35 000 EGZEMPLARZY
nie złamuj”. Siostra, która jest ze mną
cały czas, mówi do mnie: „Życie toczy się dalej”. Miałem w palanach kupić działkę na dom, założyć rodzinę
i nie chcę, nie zamierzam z tego rezygnować. Lekarz powiedział mi, że
jest szansa na dzieci. Liczę, że wszystko się uda. Boję się o nogi, ale teraz
bardziej wkurzają mnie palce u rąk.
Nadgarstki działają, w lewej dłoni nawet wracają funkcje. Tyle że ręce są
słabe i nie mogę nic koło siebie zrobić. To mnie denerwuje. Żeby wreszcie te dłonie zadziałały, bo na nogi
przyjdzie czas.
Wstaniesz, to pogadamy
Bartek Sikora wie, że 1 czerwca ubiegłego roku w Boszkowie popełnił
błąd. Zrobił największą głupotę w życiu.
– Przez miesiąc leżałem jak warzywo, wszystko stanęło, nawet paznokcie przestały rosnąć. Tylko oddychałem i modliłem się i nadal to robię.
O tym, co się ze mną stało, chcę mówić ludziom, których jak mnie może
ponieść nieśmiertelność. Złamać nogę to jest nic, złamać palec to też nic.
Ja nie czuję połowy ciała od pasa
w dół. I gdyby dało się cofnąć czas,
cofnąłbym go od ręki. Niech to dotrze
Nr 1 (52)
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
do innych, nad wodą bez wariacji. Alkohol jest dla każdego, ale trzeba go
pić z głową i kulturą. Kto nie myśli
kończy jak ja.
Co dalej?
– To pewne, nie będę prowadził
takiego życia rozrywkowego jak dawniej. Moja dziewczyna jest silna i ufam,
że to razem przetrwamy. Wiem, że nie
będzie jak dawniej, ale jest tyle możliwości. Na przykład grać w rugby
na wózku inwalidzkim. Chcę chodzić
na siłownię, żeby wrócić do formy.
Bartek Sikora nie jest sam. Jest
wielu, którzy mu pomagają. Organizują imprezy charytatywne z myślą
o nim.
– Gdybym mógł wstać i podziękować, kupiłbym każdemu najdroższy
prezent na jaki byłoby mnie stać. To
oni dają mi siłę. Kiedyś zapytałem jak
mogę się im odwdzięczyć i usłyszałem: wstaniesz, to pogadamy, ale najpierw damy ci kopa.
13
REKLAMA
JUSTYNA RUTECKA-SIADEK
PS W listopadzie, po czterech i pół
miesiącach leczenia Bartek Sikora
wrócił do swojego domu w Śmiglu.
Ręce ma nadal bardzo słabe, ale jeździ na wózku. Jego rehabilitacja trwa
nadal.
Redaktor naczelny: Arkadiusz Jakubowski;
Adres redakcji: ul. Hiszpańska 11 (wejście z boku budynku), 64-100 Leszno, tel. 730 388 885 [email protected],
www.reporterleszczynski.pl;
Redaguje zespół: Karolina Sternal, Arkadiusz Jakubowski
Współpracownicy: Stanisław Zasada, Krzysztof Stephan, Daniel Nowak, Justyna Rutecka-Siadek,
Jacek Marciniak (Radio Merkury Poznań), Damian Szymczak
Reporter leszczyński: Wydawca: Agencja Promocyjna Ajak Arkadiusz Jakubowski, ul. Dąbrówki 4, 64-100 Leszno;
Druk: Polskapresse Oddział Poligrafia Drukarnia Poznań, ul. Malwowa 158, 60-175 Poznań;
Biuro reklam i ogłoszeń: tel. 730 388 885, [email protected], ISSN: 2299-4777
Za treść reklam i głoszeń redakcja nie odpowiada. Wydawca nie przyjmuje i nie publikuje reklam i głoszeń o zabarwieniu
erotycznym.
ROZRYWKA
Rozwiązanie krzyżówki z Reportera leszczyńskiego nr 17/2014:
POEZJA JEST TYM, CO DAJE USTA RZECZOM NIEMYM
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu, uporządkowane od 1 do 40 utworzą rozwiązanie
- myśl Adama Hanuszkiewicza.
Poziomo: 1) stary, niepotrzebny świstek, 9) wokół bieguna południowego, 10) Hans Christian, duński baśniopisarz,
11) uzdrowisko nad Notecią, 12) Racławicka we Wrocławiu, 15) broń drzewcowa straży pałacowej, 20) sito
z dużymi otworami, 22) wśród jednośladów, 23) w czerwonych beretach, 24) złota myśl, motto, 25) oddaje głos,
28) odprowadza wodę z dachu, 31) naczynie z uchem, 33) nadawana w radiu, 35) cyganek, 38) część Pomorza
z Kartuzami i Kościerzyną, 40) rada, sugestia, 41) duży, jadowity pająk, 42) monarchia, 43) kapitan kawalerii.
autor: Maciej Wendowski
Pionowo: 1) strzelec wyborowy, 2) urzędowa prośba, 3) zielonka wśród grzybów, 4) samica jelenia, 5) prawa lub
lewa, 6) amerykański step, 7) benzynowa lub kolejowa, 8) potocznie: bomba, rewelacja, 13) mędrkuje i poucza,
14) starsza, godna szacunku kobieta, 16) urwanie głowy, 17) szkrab, brzdąc, 18) na trasie Leszno – Wrocław,
19) Biedrzyńska, aktorka, 21) łup, 22) blagier, krętacz, 26) daszek nad kuchenką, 27) bywa bez pokrycia,
29) reprezentacyjna sala wykładowa, 30) lepszy niż nic, 31) Roman, 1864 – 1939, współzałożyciel Narodowej
Demokracji, 32) nieduży okręt wojenny do służby patrolowej i eskorty konwojów, 34) spec od drogich kamieni
i złota, 36) PCK lub ONZ, 37) mieszka w Sztokholmie, 38) 0,2 grama klejnotu, 39) na nich z górki na pazurki.
Reporter leszczyński tel. 730 388 885 Reporter leszczyński tel. 730 388 885 Reporter leszczyński tel. 730 388 885
Wystrzałowe śniadanka
14
Nr 1 (52)
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
35 000 EGZEMPLARZY
KUCHNIA
Dzieci jedzą oczami. Uwielbiają kolorowe, urozmaicone i fantazyjne dania. Trudno się więc dziwić, że tradycyjna
buła na drugie śniadanie zwykle ląduje w koszu na śmieci, a nasza pociecha zaspokaja głód w szkolnym sklepiku.
Czas zatem zrobić konkurencję śmieciowemu jedzeniu i przełamać stereotyp nudnego drugiego śniadania
Polskie dzieci mają łatwy dostęp do niezdrowej żywności. Lawinowo rośnie
więc liczba uczniów z nadwagą i otyłych. Ta niezdrowa żywność to między
innymi: słodycze, słodkie lub słone
przekąski i słodzone napoje. Najczęściej nie mamy kontroli nad tym, co
w szkolnym sklepiku kupuje sobie
dziecko za wsunięte do plecaka zamiast
REKLAMA
które znajdziemy w rybach, jajach, pieczonym mięsie oraz węglowodany, czyli różnokolorowe owoce i warzywa:
jabłka, banany, pokrojoną w kostkę paprykę czy marchew. Istotnym jego elementem są też produkty dostarczające
energii, np. razowe, żytnie lub orkiszowe pieczywo. Właśnie takie, a nie
pszenne, chrupiące kajzerki zachwala-
ne w reklamach. Dlaczego?
Pszenica, a co za tym idzie pszenna mąka, z której pieczone są pszenne
bułki i chleb, ma wysoki indeks glikemiczny. To oznacza, że po zjedzeniu
chrupiącej kajzerki szybko rośnie poziom glukozy we krwi. Równie szybko
jednak spada, przez co dziecko na kolejnej przerwie znów będzie głodne.
Nakarmić mózg
Pieczywo pełnoziarniste, w odróżnieniu od pszennego, ma jeszcze inne, cenne zalety. Zawiera błonnik, składniki
mineralne i witaminy, między innymi
z grupy B, niezbędne do prawidłowego rozwoju młodego organizmu i wysokiej sprawności procesów myślowych.
Pamiętajmy też o niezbędnych
tłuszczach. Pieczywo najlepiej posmarować pełnowartościowym masłem – ułatwi ono wchłanianie witamin rozpuszczalnych w tłuszczach.
Bardzo zdrowym dodatkiem
do drugiego śniadania są łuskane migdały, ziarna dyni czy orzechy. Zawierają białko, witaminy z grupy B, witaminę E i C, a także magnez, który – jak
dowiodły badania – jest uczniom niezbędny, gdyż między innymi wzmacnia nerwy i mięśnie oraz poprawia koncentrację, co w szkole ma ogromne
znacznie.
Śniadanie to podstawa
drugiego śniadania pieniądze. Jednak
ryzyko sięgania po śmieciowe jedzenie można zmniejszyć, szykując
uczniowi do szkoły pożywny posiłek.
Ile dla kogo?
Jak powinien być on skomponowany?
Warto pamiętać, że dzieci w różnym
wieku mają różne zapotrzebowanie
energetyczne. Uczniowie do dziesiątego roku życia potrzebują mniej kalorii
niż dzieci w wieku pokwitania czy nastoletnia młodzież. Różnice dotyczą też
płci – chłopcy potrzebują o 200-400
kalorii więcej niż dziewczynki. Dlatego drugie śniadanie chłopca z szóstej
klasy szkoły podstawowej powinno być
nieco bogatsze i bardziej sycące niż to
przygotowane dla jego siostry, która
dopiero zaczęła naukę.
Zdradliwe bułeczki
Co zatem dawać dziecku na drugie śniadanie do szkoły? Idealne drugie śniadanie powinno zawierać składniki z różnych grup pokarmowych. Przede
wszystkim pełnowartościowe białko,
Czym zastąpić biały cukier
w diecie dziecka?
Wbrew obiegowym poglądom, istnieje wiele jego zamienników. Warto je
stosować, jeśli nie jesteś w stanie całkowicie wyeliminować słodkich smaków, a wiadomo, że większość dzieci lubi słodycze. Wśród naturalnych
substytutów białego cukru są zarówno produkty dobrze nam znane, jak i
takie, o których istnieniu mało kto ma pojęcie. Zawierają cenne minerały, mają niski indeks glikemiczny i niewiele kalorii. Które z nich stosować?
Nierafinowany cukier trzcinowy albo buraczany. Zawiera wapń, żelazo, magnez.
Miód. Dla zdrowia cenne są wszystkie rodzaje miodu naturalnego, szczególnie tego pochodzącego z polskich pasiek.
Stewia – najsłodsza roślina na świecie. Do domowego użytku najwygodniejsza jest stewia w postaci soku lub w płynie.
Syrop z agawy. Przypomina miód, ale lepiej się rozpuszcza. Bardzo słodki.
Cukier palmowy nierafinowany.
Syrop słodowy. Jego różne rodzaje – z daktyli, orkiszu, brązowego ryżu
– są dostępne w postaci płynu o konsystencji miodu.
Ksylitol – cukier uzyskany z soku brzozowego. Ma czterdzieści razy
mniej kalorii niż cukier, nie zakwasza organizmu.
Syrop klonowy – bogate źródło witamin i minerałów, przede wszystkim
wapnia, którego jest w nim kilkanaście razy więcej niż w miodzie, ale też
potasu, cynku, manganu.
Zgnieciony pomidor, rozmoczony papier wciśnięty w kanapkę, obite jabłko – właśnie tak często wygląda drugie śniadanie wyciągnięte w szkole
z plecaka.
Komponując drugie śniadanie,
warto pamiętać o tym, że dziecko zjada ten posiłek najczęściej stojąc na korytarzu podczas przerwy. Dlatego powinno być ono tak przygotowane, by
dało się je zjeść bez trudu. Kanapka nie
może być zbyt gruba, napakowana składnikami, gdyż nie tylko ciężko
będzie ją ugryźć, ale może po prostu
rozpaść się w ręku.
Lepiej nie wkładać do niej pokrojonych pomidorów lub ogórków. Po kilku godzinach noszenia w plecaku kanapka z takim dodatkiem nasiąknie
wilgocią i będzie nieapetyczna. Bardzo
ważne jest odpowiednie opakowanie.
Dlatego stawiamy na nowoczesne plastikowe pojemniki, które są poręczne,
dobrze się zamykają i doskonale chronią włożone do środka produkty. Co
więcej są higieniczne, łatwo je umyć
i wysuszyć. Najbardziej praktyczne są
pojemniki śniadaniowe z kilkoma przegródkami, większą na kanapkę i mniejszymi na warzywa i owoce.
Na koniec jeszcze jedna uwaga.
Zanim dziecko, młodsze lub starsze,
opuści dom i wyruszy do szkoły, też
powinno zjeść śniadanie. I też nie zawsze muszą to być te same płatki zalane mlekiem lub jogurtem.
KAROLINA STERNAL
Owocowa
owsianka
Składniki: 2 łyżki płatków
owsianych, szklanka mleka 2%,
połowa banana, garść sezonowych owoców, 1 łyżka miodu,
szczypta cynamonu
Przygotowanie: Płatki gotujemy
na mleku, dodajemy pokrojonego w plasterki banana oraz dowolne owoce, miód i cynamon.
Grahamka
twarożkiem
Składniki: 1 bułka wieloziarnista, 3 łyżki twarożku półtłustego,
szczypiorek, 1 łyżeczka koncentratu pomidorowego, 2 żółte
pomidorki koktajlowe, kartonik
soku pomarańczowego, jabłko,
garść orzechów włoskich
Przygotowanie: Do twarożku
dodajemy łyżkę drobno posiekanego szczypiorku oraz koncentrat pomidorowy, mieszamy.
Smarujemy pastą obie części
rozkrojonej grahamki. Tak przygotowaną kanapkę pakujemy do
pojemnika śniadaniowego. Dokładamypomidorki koktajlowe,
jabłko, orzechy włoskie i kartonik z sokiem pomarańczowym.
Chrupiąca
tortilla
Składniki: 2 średnie tortille, 2
plasterki szynki, 2 łyżki kremowego serka twarogowego, 1 łyżka pestek dyni, 1 łyżka pestek
słonecznika, kilka pasków
ogórka i pomarańczowej papryki, 1 łyżka natki pietruszki,
pomarańcza, butelka wody mineralnej
Przygotowanie: Placki smarujemy serkiem, wzdłuż na środku
rozkładamy pociętą na paski
szynkę, ogórek i paprykę. Posypujemy posiekaną pietruszką i
uprażonymi wcześniej na suchej
patelni pestkami dyni i słonecznika. Zawijamy ciasno i kroimy
skośnie na mniejsze porcje. Tortillę zapakować do pojemnika
śniadaniowego dokładając pomarańczę i butelkę wody mineralnej.
Gotowi na cyfrowe tsunami
LGD GOŚCINNA WIELKOPOLSKA - USŁUGI PUBLICZNE
Żywiołowy rozwój technologii cyfrowej, który obserwujemy szczególnie w ostatnich latach to nic w porównaniu
z tym co nas jeszcze czeka. A czeka nas prawdziwa i, co najważniejsze, powszechna rewolucja cyfrowa: dostęp
do nowoczesnego Internetu będzie tak normalny jak dostęp do wody w kranie. Pytanie tylko, czy będziemy gotowi
do skorzystania ze wszystkich dobrodziejstw tego cyfrowego świata. Jednym z najlepiej przygotowanych
na tę sytuację będzie zapewne obszar trzynastu samorządów w naszym regionie tworzących Partnerstwo LGD
mat rozwoju technologii informatycznych, to jak masz zaplanować ich wykorzystanie na rzecz budowy dobrobytu swojego otoczenia?
– Zależy nam, by mieszkańcy
gmin i powiatów na terenie naszej
Lokalnej Grupy Działania jak najszybciej stali się społeczeństwem ko-
nowe możliwości dla rozwoju biznesu, również tego związanego z rolnictwem i producentami rolnymi.
To nie jest „wróżenie z fusów”,
to wynika z oficjalnych dokumentów
unijnych. Unia Europejska chce dynamicznie wkroczyć w erę cyfryzacji, przeznaczając na to olbrzymie pie-
fot. Archiwum
Partnerstwo stanowią gminy wchodzące w skład Stowarzyszenia Lokalna
Grupa Działania Gościnna Wielkopolska (czyli Czempiń, Dolsk, Jutrosin,
Kobylin, Kościan, Krobia, Krzywiń,
Miejska Górka, Pakosław, Pępowo,
Piaski) oraz miasto Kościan i Powiat
Gostyński.
LGD realizuje projekt „Partnerstwo Samorządów Południowej Wielkopolski na rzecz zwiększenia dostępności i jakości usług publicznych”
współfinansowany przez Unię Europejską w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna. W ramach
projektu powstają tak zwane strategie
sektorowe dotyczące tych usług (czyli
pomocy społecznej, edukacji, kultury, usług komunalnych), ale też powstaje strategia, kto wie czy nie najważniejsza, dotycząca komunikacji
elektronicznej. W skali kraju to rzecz
bez precedensu i na dodatek przeprowadzana przez Stowarzyszenie, które dotąd kojarzone było z działaniami na rzecz rozwoju turystyki,
rekreacji, drobnej infrastruktury i rewitalizacji wsi i miasteczek. Skąd ta
zmiana?
– Nie mam wątpliwości, że rozwój świata podąża w kierunku społeczeństwa informatycznego. Takie są
nieuchronne tendencje. W niektórych
krajach, np. w Finlandii, jest to już
codzienność dla większości mieszkańców, a nie element hipotez – mówi Marian Poślednik, prezes LGD Gościnna Wielkopolska. – Technologie
informacyjno-komunikacyjne prędzej
czy później staną się powszechnie dostępne, w każdym dosłownie miejscu,
choćby poprzez urządzenia mobilne.
Od nas samych zależy, czy wykorzystamy te olbrzymie możliwości tylko
do gier komputerowych, filmów i innych rozrywek, czy też dla rozwoju naszej edukacji, budowania kompetencji, wspierania firm, wyższej jakości
życia. Jeśli chcemy podążać tą drugą
ścieżką, to musimy się na to przygotować.
Projekt, który realizuje LGD i strategie, które w jego ramach powstają,
bardzo w tym pomogą. Rzucają bowiem światło na to, jak będzie wyglądać cyfrowa przyszłość. To jest prosty
mechanizm: jeśli nic nie wiesz na te-
„Nie mam wątpliwości, że rozwój świata podąża w kierunku
społeczeństwa informatycznego” uważa Marian Poślednik,
prezes LGD Gościnna Wielkopolska
rzystającym w pełni z dobrodziejstw
cyfryzacji – tłumaczy M. Poślednik. –
To znacznie poprawi jakość życia
i wzmocni potencjał gospodarczy. Jak
pokazują doświadczenia innych krajów e-komunikacja ma konkretny
wpływ na życie codzienne: może skrócić czas oczekiwania w urzędach lub
w ogóle eliminować konieczność załatwiania spraw osobiście, może ułatwić naukę w szkołach, poszerzyć
dostęp do kultury czy turystyki, umożliwić poradnictwo w zakresie zdrowia
i pomocy społecznej bez uciążliwego
stania w kolejkach. Powszechność
technologii informatycznych to także
niądze. Te kraje i samorządy, które
nie włączą się w ten proces, same mogą skazać się na tzw. e-wykluczenie,
które bardzo szybko przerodzi się
w wykluczenie już bez „e”, niemal
równoznaczne z cywilizacyjnym regresem.
Ważne jest więc budowanie narzędzi e-komunikacji. Jednym z przewodnich projektów realizowanej
przez Unię Europejską „Strategii
na rzecz inteligentnego i zrównoważonego rozwoju sprzyjającego włączeniu społecznemu Europa 2020”
jest projekt „Europejska Agenda Cyfrowa”. Zakłada on między innymi
przyłączenie wszystkich gospodarstw
domowych do szerokopasmowego Internetu (30 Mb/s i 100 Mb/s), co ma
stworzyć ramy do powstania wspólnego europejskiego rynku cyfrowego.
– Także mieszkańcy naszego obszaru będą dysponować możliwością
komunikacji elektronicznej „zawsze
i wszędzie” – zapowiada M. Poślednik. – To stworzy nowe możliwości
w wielu dziedzinach życia i gospodarki. Będzie miało też ogromny
wpływ na rozwój usług publicznych,
czyli tych wszystkich usług, których
odbiorcami są mieszkańcy.
Kluczową sprawą jest odpowiedź
na pytania: jak to zrobić, jakie podjąć
działania. Dla obszaru LGD odpowiedzi udziela właśnie strategia e-komunikacji. Zawiera ona analizę stanu
obecnego (czyli obecnego poziomu
rozwoju technologii informacyjno-komunikacyjnych) oraz wskazuje konkretne kierunki działania. Przekaz
wynikający ze strategii jest jasny: cyfryzacja życia, to proces obustronny.
O to, żeby na rynku były dostępne
urządzenia informatyczne np. zminiaturyzowane telefony, tablety, i-phony,
zatroszczą się inni tj. producenci działający na bardzo konkurencyjnym
rynku. Ale o to, żeby możliwości tych
urządzeń i szybkiej sieci Internetowej
przekuć w sukces, musimy zatroszczyć się już sami.
– Dlatego zaangażowaliśmy
w prace nad tym dokumentem specjalistów z Poznańskiego Centrum
Superkomputerowo-Sieciowego, czyli
absolutną czołówkę w kraju –
podkreśla M. Poślednik. – To bardzo
ważne, bo musimy zdawać sobie
sprawę, że choć potencjał, którym
dysponujemy w zakresie e-komunikacji nie odbiega od średniej krajowej, to jednak jest niewystarczający,
by w pełni korzystać z nowoczesnych
technologii informatyczno-komunikacyjnych.
Na obszarze LGD ok. 70 procent
gospodarstw domowych i wszystkie
jednostki administracji publicznej posiadają podłączenie do Internetu, nie
są to jednak połączenia z nowoczesnym, szybkim Internetem.
Z kolei wśród ważnych powodów braku dostępu do sieci wymie-
niany jest „brak umiejętności korzystania”. To się jednak zmienia, a spora w tym zasługa... dzieci. Jak piszą
autorzy strategii: „Obecność dzieci
w wieku szkolnym, niezmiennie ma
olbrzymie znaczenie dla posiadania
nowych technologii w gospodarstwie
domowym.” Dzieci niezwykle szybko uczą się i chłoną najnowsze technologie, nie boją się ich. Rośnie pokolenie, które garściami będzie
czerpać z możliwości cyfrowego
świata i powszechnego dostępu
do technologii informacyjno-komunikacyjnych. Wzrośnie poziom lokalnej
gospodarki, co za tym idzie poziom
życia, powszechne staną się e-usługi
(nie tylko publiczne). Na przykład
w zakresie komunikacji publicznej
można będzie wprowadzić system zarządzania informacją o transporcie publicznym (np. system dostarczy informacje, gdzie aktualnie znajduje się
autobus na który czekamy). W zakresie pomocy społecznej usprawnieniem
będzie na przykład system mobilnego wsparcia pracowników dla podopiecznych. Ogromne pole do wykorzystania e-usług stwarza edukacja
(np. platformy teleedukacyjne) i kultura (np. cyfrowe biblioteki i muzea).
Powszechny dostęp do technologii informacyjno-komunikacyjnych będzie
miał też wpływa na gospodarkę,
w tym rolnictwo. Możliwe będzie
na przykład zorganizowanie systemu
wsparcia planowania produkcji rolnej
i hodowli czy też elektronicznego systemu dystrybucji produktów rolno-spożywczych (internetowe giełdy,
sklepy, hurtownie z takimi artykułami). Powstaną lokalne centra pracy
zdalnej, co z kolei wpłynie na zmniejszenie bezrobocia. Technologie wykorzystywane będą tez przez podmioty świadczące usługi turystyczne, czy
też samorządy do promowania atrakcji turystycznych (wizualizacja atrakcji turystycznych z wykorzystaniem
rozszerzonej rzeczywistości).
– E-usługi mają ogromny potencjał – zapewnia M. Poślednik. – Trzeba tylko stworzyć odpowiednie warunki do ich rozwoju, czyli odpowiedni
poziom e-komunikacji. Nie ma na co
czekać, nikt tego za nas nie zrobi.
JAN BOROWIAK
„Projekt Partnerstwo samorządów Południowej Wielkopolski na rzecz zwiększenia dostępności i jakości usług publicznych" współfinansowany
jest ze środków Unii Europejskiej w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2007 - 2013"
16
Nr 1 (52)
29 stycznia - 25 lutego 2015 r.
35 000 EGZEMPLARZY
POLITYKA
REKLAMA
Tak jak Polakom potrzebna jest
klasyczna lewica socjalna, tak samej
lewicy potrzebna jest nowa jakość,
która pchnie formację na klasycznie
lewicowe tory i pozwoli jej wreszcie
pozbyć się ciężaru niechlubnego
rodowodu. Nowa jakość to nowi ludzie. Może właśnie tacy jak Magdale-
na Ogórek. Młodzi i wykształceni, Nie
ma ich wielu. Na lewicy to deficytowy towar. Niestety.
Arkadiusz Jakubowski
Młodzi w trzecim rzędzie
Z Grzegorzem Rusieckim (32 lata), lewicowym radnym Rady Miasta Leszna
rozmawia Arkadiusz Jakubowski
Czy to nie paradoks, że pan uznawany za nadzieję i przyszłość leszczyńskiej lewicy nie jest nawet formalnym członkiem SLD?
Nie. Nie jestem i przynajmniej w najbliższym czasie nie zamierzam wstępować do żadnej partii.
Bo?
Ni gdy te go nie eks po no wa łem
w mojej politycznej aktywności, ale
jestem osobą wierzącą, praktykującym katolikiem. Nie potrafię się zgodzić z niektórymi postawami lewicy
wo bec Ko ścio ła, nie zga dzam się
z nimi. Oczywiście jestem za wyraźnym rozdziałem Kościoła od państwa, ale jednocześnie uważam, że
nie można nie doceniać roli Kościoła i roli ludzi Kościoła, czyli wiernych. Natomiast tutaj, na szczeblu
samorządowym nie zajmujemy się
ideologią, a sprawami bardziej społecznymi, socjalnymi i to pozwala
mi się identyfikować z tym nurtem
lewicowym.
Lewica jest w Polsce zbyt ideologiczna?
Nawet osoby, które nie mają lewicowych przekonań przyznają, że lewica
jest potrzebna. Na pewno poparcie
na poziomie kilku procent świadczy
o ogromnym niedoszacowaniu tej formacji w Polsce. Myślę, że to wynika
właśnie z tego, że zbyt duży nacisk lewicowi politycy kładą na kwestie światopoglądowe, a mniej zajmują się rozwiązywaniem problemów socjalnych.
A lewica powinna być socjalna, nie ideologiczna.
I młodsza...
Coś w tym jest. Funkcjonuję w lokalnej
polityce już od 13 lat, a nadal przez wielu uważany jestem „za tego młodego”.
Słyszał pan o planowanej wymianie
na lewicy starych radnych na młodych w połowie kadencji w leszczyńskiej Radzie Miejskiej?
Z całą pewnością brakuje ludzi młodych w polityce, w tym także na le-
wicy w Radzie Miejskiej, ale ja nie
pokusiłbym się na naciskanie na radnych, by zrzekli się mandatu. Jeśli już
to musiałaby być decyzje wyłącznie
tych osób. Rezygnacja z mandatu
w trakcie kadencji równoznaczna byłaby przecież z rezygnacją ze startu
w kolejnych wyborach. Pewnie te dwa
lata to byłby czas na ukształtowanie
nowych liderów, ale czy to byłoby
do końca uczciwe wobec wyborców?
Każdy kandydat ma takie same szanse, by uzyskać zaufanie mieszkańców
i ostatecznie ich głos w wyborach.
Dokąd podąża lewica?
Coś więcej będzie wiadomo po wyborach prezydenckich. Zmiany, także
pokoleniowe są na lewicy konieczne
i prędzej czy później się dokonają.
Nie wiem tylko czy ta lewica będzie
się nazywała SLD czy inaczej. Wiem
tylko, że nie jest tak źle z tymi młodymi lewicowymi politykami jak pan
twierdzi. Oni są, może gdzieś z tyłu,
w trzecim, czwartym rzędzie, ale są.
Reporter leszczyński tel. 730 388 885 Reporter leszczyński tel. 730 388 885 Reporter leszczyński tel. 730 388 885

Podobne dokumenty