sladami eryka rudego..

Transkrypt

sladami eryka rudego..
[ PATRONAT ŻAGLI ]
DO AAPPILATTOQ
MO˚NA DOTRZEå JEDYNIE MA¸YM STATKIEM LUB ÂMIG¸OWCEM
Sà zbyt du˝e, ˝eby je odepchnàç. Troch´
to bez sensu, ale jesteÊmy zbyt zm´czeni,
by p∏ynàç i mamy nadzieje, ˝e rankiem
wiatr troch´ si´ uspokoi.
■ Dolina wołów piżmowych
Miasta grenlandzkie, w∏àczajàc w to
tak˝e stolic´ – Nuuk, zrobi∏y na mnie
przygn´biajàce wra˝enie. Smucà Êlady
rabunkowej gospodarki bia∏ego cz∏owieka, pijani Inuici na ulicach. Grenlandia
przechodzi zbyt szybko od tradycyjnej gospodarki ∏owieckiej do nowoczesnej, wolnorynkowej. Wszystko to sk∏ania do jak
najkrótszego postoju.
Jako obiekt dok∏adniejszej penetracji
wybieramy estuarium du˝ej rzeki wyp∏ywajàcej spod làdolodu do jednego z najd∏u˝szych fiordów Grenlandii – Soendrestromfjord. Fiord liczy sobie niemal sto
mil d∏ugoÊci. Odleg∏oÊç t´ mo˝na szybko
pokonaç, zabierajàc si´ z falà pot´˝nego
przyp∏ywu, jeÊli wybierze si´ odpowiedni
moment. Wp∏ywajàc rankiem do fiordu
trafiamy idealnie i w niektórych miejscach nasza pr´dkoÊç wzgl´dem brzegów
przekracza 10 w´z∏ów.
Kotwiczymy u ujÊcia rzeki w odleg∏oÊci
niemal mili od làdu. Jachtem bli˝ej podejÊç si´ nie odwa˝´. Rzeka wyrzuca wielkie iloÊci mu∏u, obudowujàc swe ujÊcie labiryntem mielizn i p∏askich wysepek ukazujàcych si´ podczas odp∏ywu. Nie mamy
poj´cia o ukszta∏towaniu dna. Woda ma
kolor kawy z mlekiem, a dok∏adna mapa
tego estuarium nie istnieje.
W piàtk´ ruszamy pontonem ku pot´˝nym morenom widniejàcym na brzegu.
Jestem niezmiernie ciekaw, czy za nimi
[ 74 ]
NASI
MALI INUICCY GOÂCIE...
bardzo ∏agodnie w gór´, wijàc si´ pomi´dzy basztami wysokich szczytów pokrytych wiecznym Êniegiem. Rzeka grzmi
w wàskim, g∏´bokim na kilkadziesiàt metrów wàwozie, który wyp∏uka∏a w mi´kkich osadach szerokiego dna doliny.
Krajobraz godzien tolkienowskich powieÊci. Wcale bym si´ nie zdziwi∏, gdybym ujrza∏ tu krasnoluda. Daleko przed
nami dostrzegam wÊród zieleni jakieÊ
ciemne punkty. Ruszam w t´ stron´ i po
kilkunastu krokach niemal wpadam na
szkielet. Tak, to muszà byç one! W dolinie
˝yjà wo∏y pi˝mowe!
Budzi si´ w nas instynkt ∏owców. To nic,
˝e zamiast oszczepów mamy fotograficzne
aparaty. Wyobra˝am sobie, jakie podniecenie odczuwali ∏owcy przed tysiàcami lat.
Wo∏y ju˝ nas zauwa˝y∏y. Spoglàdajà
niespokojnie i zbijajà si´ w ciasnà gromad´. W koƒcu nie wytrzymujà i ruszajà galopem. Ju˝ si´ nie skradam, ale biegn´ ile
si∏ w nogach, aby skierowaç je w stron´
wàwozu. Udaje si´! Zdezorientowane
zwierz´ta zatrzymujà si´, tworzàc obronny kràg. Wiedzà, ˝e nie majà dokàd uciekaç, ludzie otaczajà je z trzech stron, a za
nimi urwisko z rwàcà na dnie rzekà. Podchodzimy na odleg∏oÊç kilkunastu metrów. Najwi´ksze samce pochylajà w dó∏
kud∏ate ∏by z wielkimi rogami. Ciel´ta,
przera˝one, wtulajà si´ w matczyne futra
wewnàtrz kr´gu.
Robi´ kilkadziesiàt zdj´ç, majàc nadziej´, na kilka dobrych uj´ç. To b´dzie nasza
zdobycz i myÊliwskie trofeum. Wycofujemy si´ powoli, bo nie chcemy, ˝eby wpad∏y w panik´ i skoczy∏y do wàwozu albo...
rzuci∏y si´ na nas.
Z
BUKSZPRYTU
„ZJAWA”
WYDAJE SI¢ JESZCZE PI¢KNIEJSZA
Kiedy wracam na jacht, stado
czarnych diabełków biega po
pokładzie i kręci kołem sterowym.
■ Fala, której nie było
le˝y cielsko lodowca. Wp∏ywamy g∏´boko
w lejkowate ujÊcie rzeki. Gdy do piaszczystego brzegu pozostaje oko∏o 200 m, musimy podnieÊç silnik i p∏ynàç dalej na pagajach. Pod p∏ytkà wodà zalega mi´kki,
lepki mu∏. W koƒcu trzeba zdjàç buty
i brodzàc w lodowatej wodzie, wyciàgnàç
ponton na brzeg.
Kluczàc wÊród piaszczystych wydm i zamulonych starorzeczy podà˝amy w g∏àb
doliny. Moreny okazujà si´ du˝o wy˝sze
i le˝à o wiele dalej, ni˝ nam si´ wydawa∏o.
Dopiero po godzinnym marszu wdrapujemy si´ na nie i... nie ma lodowca! Zamiast
niego naszym oczom ukazuje si´ ogromna
dolina poroÊni´ta bujnà soczystà zielenià.
Po obu stronach ograniczajà jà strome
zbocza gór, sprawiajàc wra˝enie bezpieczeƒstwa i spokoju. Dno doliny wznosi si´
Czas wracaç. Co prawda w naszej czarodziejskiej dolinie noc nie zapada, ale jesteÊmy ju˝ g∏odni i zm´czeni. Kiedy docieramy do pontonu, nie mo˝emy uwierzyç w∏asnym oczom. Ponton stoi na làdzie niczym Arka na pustyni czekajàca na
potop. Mamy do wyboru – czekaç szeÊç
godzin na wysokà wod´ albo zanieÊç ponton do wody. To chyba z kilometr przez
lepkie b∏ocko... Trudno. Siedzieç tu i marznàç... to nie ma sensu, tym bardziej ˝e
wiatr si´ wzmaga, nie mamy nic do jedzenia, a zachodzàce na czystym niebie s∏oƒce zwiastuje ch∏odnà, arktycznà noc.
Godzina taplania si´ w mule mija doÊç
szybko. Mamy ju˝ ponton i silnik przyniesione oddzielnie nad wod´. To jednak za
ma∏o. Woda owszem jest, ale tak p∏ytka, ˝e
musimy brodziç po kolana nast´pny kiloŻAGLE |
www.zagle.com.pl
metr, zanim zrobi si´ dostatecznie g∏´boka,
by móc opuÊciç silnik. Holujàc ponton
wzd∏u˝ brzegu, znajdujemy dogodnà zatoczk´, os∏oni´tà od wiatru i fali, z której
mo˝emy wystartowaç. „Zjawa” wcià˝ daleko, wyglàda jakby przestawili si´ dalej od
brzegu. Nasza sytuacja nie wyglàda najlepiej. Wiatr st´˝a∏ do szóstki i jest bardzo
niekorzystny. Fiord pokry∏ si´ krótkà stromà falà. Obawiam si´, ˝e jeÊli wszyscy
wsiàdziemy do pontonu, fale go b´dà zalewaç i b´dziemy poruszaç si´ tak wolno, ˝e
zabraknie paliwa. Mamy tylko jednà szans´
i musimy dobrze rozegraç t´ parti´.
Decyduj´ si´ pop∏ynàç sam. Przede
wszystkim musimy mieç paliwo. Staram
si´ omijaç wi´ksze fale, ale nie wszystkie
widz´ poprzez bryzgi. Kl´czàc na dnie,
z trudem utrzymuj´ równowag´. Woda
LISTOPAD | 2005
chlupie w ∏ódce i nie mam szans, ˝eby jà
wybieraç. Mo˝e nie trzeba by∏o p∏ynàç samemu? Ale i tak nie mamy wiadra...
Nagle zderzam si´ z du˝à falà. Zupe∏nie
nie wiem, skàd si´ wzi´∏a. Dziób wzbija
si´ w niebo, rzucam si´ do przodu, nie
dopuszczajàc do przewrotki na plecy.
Puszczam jednak manetk´ i obserwuj´
z dziobu, jak ponton powoli wystawia
bezbronnà burt´ do fali. Fala jednak nie
nadchodzi. Wiem, ˝e to dziwne zaburzenie rytmu nie b´dzie trwa∏o wiecznie.
Dzi´kujàc za ten prezent, chwytam manetk´ i w ostrym skr´cie wbijam dziób
w spienionà grzyw´ nast´pnej fali.
G∏´bokoÊç chyba wzros∏a, bo fale stajà
si´ d∏u˝sze i nieco ∏agodniejsze. Widz´ ju˝
ch∏opców na pok∏adzie „Zjawy”. Jeszcze
chwila i podchodz´ pod os∏on´ rufy jach-
tu. Silne d∏onie chwytajà cum´ i solidnie
wià˝à do relingu...
Szambor, tankujàc paliwo, opowiada,
jak kotwica zacz´∏a si´ wlec i musieli
przestawiç si´ dalej od brzegu. Przemek
wrzuca do pontonu worek z suchymi
ubraniami, termosem i czekoladà. Bior´
jeszcze wiadro i ruszam z powrotem.
Z wiatrem i falà ponton rozwija niezwyk∏à
pr´dkoÊç. Poczàtkowo obawiam si´, ˝e
doganiajàca mnie fala zaleje silnik, ale
szybko zauwa˝am, ˝e gdy jest tu˝-tu˝,
ponton jak korek ucieka przed nià w gór´.
W tych warunkach ponton mo˝e przewieêç naraz tylko trzy osoby. Jedna siada na dziobie, tworzàc z pleców ˝ywy falochron, druga wylewa wod´, trzecia steruje. P∏yniemy znacznie wolniej ni˝ za
pierwszym razem, ale z mniejszym ryzykiem wywrotki.
Po trzecim kursie wszyscy zasiadamy
przy kolacji w przytulnej mesie.
– Wszyscy... – myÊl´ z ulgà.
Âwie˝o z∏owiona ryba ma wspania∏y
smak. Jak dobrze siedzieç i Êciskaç parzàcy d∏onie kubek pos∏odzony dniem pe∏nym przygód...
✖
[ 75 ]

Podobne dokumenty