Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
CZY ZMIERZAMY DO
PRAWNO-USTROJOWEGO
NOWEGO ŚREDNIOWIECZA?
Michał Zabdyr-Jamróz
Dezintegracja kultury zmysłowej pociąga za sobą pojawienie się i nasilenie konfliktów, zarówno wewnątrz jej systemu
znaczeń, jak i między jej własnymi przedstawicielami i należącymi do niej grupami.
Pitirim Sorokin
68
P
itirim Sorokin wskazywał na szereg
symptomów zbliżania się nowej epoki w dziejach cywilizacji zachodniej1.
Symptomy te można obserwować w sferze
zjawisk społecznych − w demografii, kulturze,
obyczajowości, religii, a także gospodarce.
Rodzi się pytanie, czy analogicznych zwiastunów powrotu do średniowiecza nie można
zaobserwować również w dziedzinie tego,
co określamy mianem konstytucji – w sferze
ustroju państwa i prawa.
Żeby rozpoznać świadectwa nadchodzącego nowego średniowiecza w tej sferze trzeba najpierw zdefiniować cechy prawno-ustrojowego mediewalizmu. Nie jest to wcale rzecz
prosta – epoka średniowiecza, wbrew pozorom, była dość zróżnicowana. W literaturze
przedmiotu mówi się o ustroju patrymonialnym, feudalnym i stanowym. Nie można też
powiedzieć, by Europa w wiekach średnich
była obszarem jednolitym. Można jednak wy-
szczególnić pewne podstawowe zasady polityczno-prawne, wyróżniające średniowiecze
na tle poprzednich i następnych epok – zasady, których koniunkcja formowałaby typ idealny średniowiecznej organizacji politycznej.
Zarysowując taki typ idealny należy pamiętać,
by przeciwstawić go nie tylko ideom renesansowej polityki, ale także starożytności, choć
średniowieczna filozofia polityczna była skutkiem odkrycia na nowo późnorzymskich instytucji polityczno-prawnych (bolońska szkoła
prawa). Szczególnie wyraźne różnice można
dostrzec między ideami wczesnego średniowiecza, uwarunkowanymi wędrówką ludów,
niosącymi nową jakość „barbarzyńskich”, czyli starogermańskich instytucji, a ideami późnego antyku, związanymi z doktryną polityczną
Cesarstwa Rzymskiego.
Identyfikując polityczno-prawne nowe
średniowiecze nie sposób pominąć klasycznego Wykładu z historii państwa i prawa na za-
chodzie Europy Stanisława Estreichera, który
wyróżnił trzy zasadnicze cechy państw starogermańskich, odróżniające je szczególnie wyraźnie od późnego państwa rzymskiego2:
(1) Prawno-ustrojowy mediewalizm przejawia się w identyfikowaniu jednostek politycznych przez więzy krwi, języka i tradycji,
co jest szczególnie korzystne w sytuacji mobilności wielkich grup etnicznych (a także
pozbawienia ich organizacji państwowej),
najzupełniej stoi natomiast w sprzeczności
z klasyczną definicją państwa jako całości terytorialnej, obejmującej ludność różnych ras,
wyznań i języków.
(2) Średniowiecze wprowadzało rozwiązania instytucjonalne wychodzące z założenia, że władza pochodzi bezpośrednio od
ludu gromadzącego się na wiecu, który jest
instytucją zwierzchnią, dokonującą wyboru
wodza, a potem króla (w średniowiecznym
ustroju trwały wyraźne elementy elekcyjności
monarchii, mimo faktycznej dominacji zasady
dziedziczenia tronu). Tak uformowana władza
miała charakter jedynie doraźnego i celowego
przewodnictwa, nigdy zaś władzy absolutnej.
Posłuszeństwo jej miało charakter warunkowy, co sprawiało, że w sytuacji naruszenia woli zbiorowości bunt był jak najbardziej
usprawiedliwiony. Kontrastuje to wyraźnie
z sytuacją w późnym Cesarowie Rzymskim,
w którym na dobre już zerwano z doktryną
woli ludu, wynoszącej do władzy imperatora,
rozwijano natomiast zasadę boskiego charakteru władcy, uzasadniającą jego absolutum dominium. Podobnie czyniono w renesansowych
monarchiach absolutnych, których legitymizacją były rozwijane od końca średniowiecza teorie legistów i tzw. teologia polityczna.
(3) Trzecia cecha stanowi właściwie konsekwencję drugiej (doraźnego przewodnictwa i delegacji) i polega na tym, że państwo
jest „organizacją o celach szczupłych, głównie
wojskowych i sądowych”. Stoi to w sprzeczności z rzymskim poglądem, wedle którego pań-
stwo było odpowiedzialne za szczegółowe
uregulowanie wszystkich sfer życia na swoim
terenie. Należy pamiętać, że ów minimalny
charakter organizacji państwowej nie oznaczał
wcale, że zawężeniu ulegała władza publiczna
w ogóle – w duchu minarchizmu – pozostawiając bieg spraw spontanicznemu uregulowaniu, dajmy na to, na zasadach rynkowych.
Nic bardziej mylnego. Ustrój starogermański
Średniowiecze wprowadzało rozwiązania instytucjonalne wychodzące z założenia, że władza
pochodzi bezpośrednio od ludu
gromadzącego się na wiecu,
który jest instytucją zwierzchnią, dokonującą wyboru wodza,
a potem króla.
znał cały szereg szczebli i ośrodków władzy
we wspólnocie, które przenikały wszystkie
dziedziny życia. Idea rozdziału spraw publicznych i prywatnych najpełniej rozwijana była
w absolutystycznym Cesarstwie Rzymskim.
Państwa starogermańskie nie znały podziału
na prawo prywatne i publiczne – w ich świecie
wszystko miało potencjalnie wymiar wspólnotowy, nawet „święta” własność nie mogła
być użytkowana bez poszanowania interesu
zbiorowości.
Poniżej omówię szerzej istotę mediewalizmu politycznego i postaram się znaleźć jego
przejawy we współczesnych systemach politycznych i prawnych.
Osobowość prawa zamiast jego terytorialności
Niejednolitość ustroju organizacji politycznej i „szczupłość” państwa bezpośrednio przekłada się na pluralizm prawa i tym
samym na kondycję podmiotów temu prawu
Nowe Średniowiecze
69
70
podlegających. Przy braku jednolitej władzy
prawodawczej, w średniowiecznym systemie
politycznym panowała wielka różnorodność
systemów prawnych. Były one, w sytuacji
znacznej mobilności całych zbiorowości, zorganizowane wedle zasady etnicznej, religijnej
i zwyczajowej. W nowożytnym modelu państwa stosuje się zasadę terytorializmu prawa,
które bezwzględnie obowiązuje danym obszarze. Mediewalna zasada mówi zaś o osobowości prawa – powiązaniu prawa danej zbiorowości z osobami z niej się wywodzącymi.
W tym kontekście szczególnego wydźwięku nabiera uzasadnienie decyzji pewnej
sędziny z Frankfurtu nad Menem sprzed kilku
lat, która odmówiła 26-letniej kobiecie zgody
na rozwód z maltretującym ją mężem: „Wykonywanie prawa chłosty nie potwierdza zaistnienia ciężkiej sytuacji. W muzułmańskim
kręgu kulturowym nie jest niezwykłe, że mąż
stosuje wobec żony to prawo. Urodzona
w Niemczech powódka musiała się z tym liczyć, wychodząc za mąż za wychowanego
w Maroku pozwanego”3.
Słowa te wzbudziły w Niemczech wielkie oburzenie – zarówno ze strony opinii
publicznej, jak i środowisk prawniczych. Dla
wszystkich było jasne, że decyzja ta jest nie
tylko zwykłym błędem, ale ewidentną skazą
na konstytucyjnym gmachu powszechności
prawa, do tego uwarunkowaną multikulturalistyczną stygmatyzacją wyznawców islamu.
Uznano ją za rażące naruszenie praworządności, ponieważ zrywała z zasadą równości
wszystkich obywateli w obliczu prawa.
Wydaje się, że na kontynencie (również
w Niemczech4) postawiono tamę tego typu
multikulturalistycznym tendencjom w prawie, miedzy innymi za sprawą asymilacyjnego ustawodawstwa, choćby rozprzestrzeniającego się w Europie, wzorem Francji, zakazu
zakrywania twarzy przez muzułmańskie kobiety, przyjętego już w części Belgii i Danii,
rozważanego we Włoszech, Holandii i Wiel-
kiej Brytanii5. Okazuje się jednak, że nawet
w laickiej Francji na poważnie myśli się o alternatywnych wersjach prawa gospodarczego. Szczególnie po doświadczeniach kryzysu
W dziedzinie prawa cywilnego
dochodzi do częściowego zerwania z doktryną terytorialności prawa.
finansowego, cały szereg zasad tzw. islamskiej bankowości – czyli gospodarczego wymiaru szarijatu – staje się propozycją atrakcyjną i popieraną przez francuskie władze6.
Symptomatycznym i − jak dotąd − najbardziej spektakularnym świadectwem zachodzącego procesu jest powstanie w Zjednoczonym Królestwie Muzułmańskiego Trybunału
Arbitrażowego – organizacji zrzeszającej sądy
koraniczne z Londynu, Birmingham, Bradfordu, Manchesteru i Coventry, które rozstrzygają sprawy cywilne wedle reguł szarijatu.
Myli się jednak ten, kto uzna, że opisywane tu fenomeny wiążą się wyłącznie z tzw.
islamizacją Europy. Muzułmański Trybunał Arbitrażowy działa na podstawie Arbitration Act
z 1996 roku, podobnie jak analogiczne trybunały żydowskie czy sikhijskie. Warto pamiętać,
że sądy rabiniczne Beth Din działają w Anglii
już od początku XX wieku. Trybunały arbitrażowe – tak jak podobne instytucje w Polsce
– działają oczywiście tylko na polu prawa cywilnego i tylko przy zgodzie obu stron na podporządkowanie się ich wyrokom. Rozwiązanie
takie można jednak uznać za ciekawy przykład
średniowiecznej metody rozwiązywania dylematów pluralizmu prawno-zwyczajowego.
Ewidentnie w dziedzinie prawa cywilnego dochodzi więc do częściowego zerwania
z doktryną terytorialności prawa. Wracamy do
świata, w którym o podległości danemu systemowi norm prawnych decyduje pochodzenie.
Imigranci będą „nieść swoje prawo razem
z sobą”. Tak jak w średniowieczu, sędzia – gdy
stanie przed nim oskarżony – nie będzie zaglądał do ustawy krajowej, ale zapyta: „Pod
jakim prawem żyjesz?” i będzie orzekał wedle
jego przynależności. Możliwe nawet – jak pokazuje wypowiedź frankfurckiej sędziny – że
w najskrajniejszych przypadkach o przynależności prawnej kobiety będzie decydować pochodzenie mężczyzny, do którego „należy”
– wszystko zgodnie z tradycją danej wspólnoty. Muzułmańskie sądy w UK przyznają synom
zmarłych dwa razy więcej majątku niż córkom,
a bijącym żony mężom nakazują… „nauczyć
się panować nad gniewem”7.
Jest jeszcze inny przejaw kryzysu świeckiej res publica, który być może jeszcze bardziej niż wprowadzanie elementów prawa
religijnego do niższych instancji systemu sądownictwa narusza zasadę powszechności
i jednolitości systemu prawa. Od jakiegoś
czasu obserwowany jest osobliwy fenomen wyłączania ze względów religijnych
pewnych kategorii osób spod powszechnie
obowiązującego prawa. Sąd najwyższy USA
już w latach siedemdziesiątych przyznał amiszom prawo do ograniczenia edukacji dzieci
do czternastego roku życia, podczas gdy
w całych Stanach obowiązkowi szkolnemu
podlegają dzieci do lat szesnastu. Prowadzi
to czasem do instrumentalizacji religii, jako
środka ochrony pewnych społecznych zwyczajów zagrożonych przez ustawodawstwo
powszechne. I tak, Holendrzy, żeby obejść zakaz palenia w miejscach publicznych, powołali do życia „Jedyny Prawdziwy Powszechny
Boski Kościół Palaczy”. Świątyniami owego
kościoła mają być bary, a podstawową formą
kultu – zaciąganie się dymem tytoniowym8.
Dewolucja ustroju
Każdy, kto studiuje historię powszechną
ustrojów politycznych na Zachodzie, w której od pięciu wieków wątkami przewodnim
są republikanizm i centralizacja, będzie zdu-
miony powstającym w niektórych państwach
zachodnich ładem ustrojowym. Od jakiegoś
czasu można zaobserwować fenomen, zwany fachowo (i znamiennie) dewolucją. Polega on na systematycznym przeobrażaniu
ustroju dużych państw unitarnych w federacje podzielone na autonomiczne regiony
wedle zasady narodowej. Wzorowym przykładem tego procesu jest oczywiście Wielka
Brytania, która w ostatnich latach stała się
sceną daleko posuniętych przedobrzeń prawno-ustrojowych. Ich konstytucyjne rezultaty
wciąż jeszcze są trudne do opisania, ale biorąc
pod uwagę historyczne pionierstwo tego kraju
w zachodnim konstytucjonalizmie (co najmniej
od Monteskiusza), należy bacznie je śledzić.
W 1707 roku, w Akcie Unii między Anglią
i Szkocją, złączonych do tej pory jedynie unią
personalną z 1603 roku, zlała się władza parlamentów obu tych państw, tworząc jeden
organizm polityczny nowoczesnego typu,
spajany prawem powszechnym, promieniującym od suwerennej władzy w Westminsterze9.
W 1914 roku dokonał się pierwszy epizod określany mianem dewolucji ustroju brytyjskiego
– Irlandii nadana została samorządność, tzw.
Home Rule. Uwieńczeniem tego procesu było
uzyskaniem przez Irlandię pełnej niepodległości w 1948 roku. O schyłku idei unitarnego
królestwa Wielkiej Brytanii należy mówić w zasadzie od 1997 roku, gdy w drodze plebiscytu
postanowiono o powołaniu niezależnego Parlamentu Szkocji z własnym rządem regionalnym.
Wkrótce powstało też walijskie Zgromadzenie
Narodowe. Ostatnią składową Zjednoczonego
Królestwa, która pozostała bez własnej reprezentacji narodowej, jest sama Anglia10.
Podobne zjawiska obserwować można
w szeregu państw europejskich, choćby
w Hiszpanii, dotkniętej czymś na kształt rozbicia dzielnicowego, a także w Belgii, która −
będąc centrum jednoczącej się Europy − jest,
o ironio, rozdzierana przez flamandzki i waloński nacjonalizm.
Nowe Średniowiecze
71
Neobarbarzyński demokratyzm
72
Kryzys zasady suwerenności wewnętrznej nie bierze się tylko z prostego odrodzenia
nacjonalizmów i powrotu do zasady etnicznej. To część szerokiego procesu, którego
przejawem jest również – nawiązujący do
swoiście mediewalnego typu ludowładztwa
– bujny rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Polega on na rozkwicie inicjatyw obywatelskich, ruchów społecznych, mnogości
stowarzyszeń i – coraz powszechniejszym –
szczególnym sposobie manifestowania woli
politycznej obywateli.
Oto obywatele coraz mocniej zaczynają wierzyć w demokratyczne instrumenty
uprawiania polityki. Nie rozumieją ich jednak
abstrakcyjnie, jako jakiejś górnolotnej idei suwerenności ludu, lecz koncentrują się na ich
praktycznym, lokalnym lub doraźnym wymiarze. Pobudza ich przemożne przekonanie,
że właściwy autorytet płynie z dołu, nie zaś
z góry, że legitymizacja bierze się z woli ich
samych i im podobnych, a wyrażana jest na
ulicy czy na piazza, że jest wykrzykiwana.
W sytuacji uwiądu technokratycznego dyskursu płynącego z centrum, wyraźnie blakną
odgórne autorytety, szczególnie te abstrakcyjno-instytucjonalne, kojarzone z jednej
strony z władzą symboliczną, przede wszystkim z „wszechwiedzącą” nauką i „nieomylną” religią, z drugiej zaś − z urzędami publicznymi. Teraz wszelka legitymizacja pochodzi
od dołu, nawet jeśli przyjmuje charakter
posłuszeństwa jakiejś wybitnej jednostce.
W takim wypadku autorytet nigdy nie występuje przeciwko odczuciu zbiorowości. Jeśli
poważa się jakieś autorytety, to zawsze mają
one charakter osobowy („ludzie-instytucje”)
i prawie nigdy nie dysponują formalnymi
uprawnieniami władczymi.
Tak jak we wczesnośredniowiecznym
ustroju starogermańskim, szczególną wagę
nabiera zasada, że wszelka władza wywodzi
się − używając rzymskiej retoryki − z consensus populi, że jest ledwie powierzona i ma
charakter przewodnictwa, głównie doraźnego i ściśle celowego. Nigdy nie przyjmuje ona
postaci abstrakcyjnego przekazania uprawnień, czyniącego z suwerenności ludowej
fikcję prawną. Tym bardziej nigdy nie uznaje
się jej „boskiego” charakteru, wymagające-
Pobudza ich przekonanie, że właściwy autorytet płynie z dołu, nie
zaś z góry, że legitymizacja bierze
się z woli ich samych i im podobnych, a wyrażana jest na ulicy
czy na piazza, że jest wykrzykiwana.
go absolutnego posłuszeństwa i czyniącego władzę nietykalną. Wyraźny dysonans
między powszechnym odczuciem tego, jak
władza powinna być sprawowana, a faktycznymi rozwiązaniami instytucjonalnymi, czyni
szczególnie ważkim problem legitymizacji
demokratycznej. Jest to podstawowy problem Unii Europejskiej, która nie może przez
to zawładnąć w pełni umysłami Europejczyków.
W pewnym sensie szerzy się duch rewolucyjny. Można powiedzieć, posługując
się jego retoryką, że „władza przechodzi
w ręce rad”. Ludzi pociąga nastrój radykalnie pojmowanej wolności politycznej i coraz
rzadziej apatyczne przyglądają się poczynaniom „suwerennej” władzy. Jednakże manifestacje woli politycznej zbiorowości rzadko
przyjmują charakter typowy dla ery przemysłowej. W postnowoczesnym klimacie
społecznym mało jest miejsca na masowość
i ideologie klasowe, zdecydowanie więcej
zaś na lokalność i doraźność.
Dominować zaczyna kultura wiecu. Obywatele zbierają się z wyrobionymi poglądami,
naładowani silnymi emocjami by zamanifestować swoje odczucia i interesy. Gromadzą
się dla poparcia jakiegoś przedsięwzięcia
czy rozwiązania instytucjonalnego lub by
zaprotestować przeciw komuś lub czemuś
konkretnemu. Wiece przyjmują charakter
jakby luźnej formacji barbarzyńskich wojowników, celujących w tym nade wszystko,
by pokazać swoją liczebność. Wygłaszanie
haseł absolutnie nie służy przekonaniu przeciwnika do swoich racji, ale jedynie wzmacnia spoistości grupy. Wykrzykiwanie haseł
ma ujawnić „naszą” przewagę liczebną,
czyli w pewnym sensie – zastraszyć. To przekonywanie przeciwnika, by ustąpił pola. Wydaje się, że pojecie demokracji agonistycznej
pasuje tu szczególnie.
Tak czy inaczej, dominującym typem
zgromadzeń nie są parlamenty, gdzie ludzie gromadzą się naprzeciw siebie, by debatować, ale zgromadzenia, które można
metaforycznie opisać jako ławice. Dojmującą ich cechą jest bowiem jednomyślność,
Wiece przyjmują charakter jakby luźnej formacji barbarzyńskich wojowników.
synchroniczny ruch w tym samym kierunku,
podbudowywany chwytliwymi, emocjonalnymi hasłami. Debata publiczna przenosi się
na najniższy szczebel, zmieniając wyraźnie
charakter. Tracą na społecznej rewerencji
komitetowe deliberacje, zakładające ograniczenie się do racjonalnej argumentacji i mające na celu dbanie o obiektywne interesy
obywateli, najczęściej zresztą nieuświadamiane przez nich. W społecznej świadomości akcent przesuwa się na dyskurs emocji
i wartości – wygłaszanie płomiennych, elokwentnych mów, mających sygnalizować
i forsować potrzeby i interesy żywo odczuwane przez społeczeństwo, często sprzeczne z tymi „obiektywnymi”.
Rewolucja ludowa przeciw suwerenności ludu
Jak ma się demokratyczny i „rewolucyjny” duch politycznego mediewalizmu do
rousseau’owskiej idei suwerenności ludu,
wiązanej tradycyjnie z rewolucjami? Śmiem
twierdzić, że koncepcje te, a na pewno wynikające z nich praktyki instytucjonalne, są
skrajnie przeciwne. Idea suwerenności – czy
to monarszej, czy ludowej – zakłada przede wszystkim centralizm. Rousseau’owska
idea suwerenności ludu, mimo że może kojarzyć się z demokracją wiecową, stanowi
zaprzeczenie rozwiązania mediewalnego,
gdyż – wedle przyjętego poglądu Maitlanda
– sprawia ona, że „naród wstępuje w ślady
księcia”, to znaczy zastępuje ona absolutne
zwierzchnictwo jednostki równie absolutnym zwierzchnictwem abstrakcyjnie upersonifikowanej i obdarzonej jednolitą wolą
zbiorowości.
W praktyce idea suwerenności ludu służy po prostu jako fikcja prawna, legitymizująca istnienie silnego i zbiurokratyzowanego ośrodka dzierżącego władzę absolutną,
a współcześnie ograniczoną konstytucyjnie.
Idea suwerenności ludu zakłada istnienie
jakiejś abstrakcyjnej i na wskroś racjonalnej
volonté générale. Pojęcie woli powszechnej
oznacza właśnie pełen zbiór zobiektywizowanych i emergentnych (niezależnych od jednostek) interesów całego państwa, identyfikowanych nie w drodze głosowania, ale raczej
racjonalnego poznania. Wolę powszechną
przeciwstawia się doraźnej woli większości,
a więc uznaje − zresztą zgodnie ze słowami
autora Umowy społecznej − że ta pierwsza
może być ustalana przez mężów stanu najzupełniej wbrew faktycznej decyzji ludu. Z tej
perspektywy volonté générale stanowi czek
in blanco wystawiany panującym elitom na
rządzenie, ustanawianie praw, a nawet tworzenie konstytucji. Wszystko to – przedkła-
Nowe Średniowiecze
73
74
danie rozumu nad uczucie, abstrakcyjnej racji stanu nad wyraźnie odczuwane interesy,
technokratyzmu nad demokrację oraz legitymizowanie scentralizowanej i wyalienowanej
władzy – sprawia, że pojęcie woli powszechnej przeciwstawia się politycznemu neomediewalizmowi. Idąc tym tropem, można paradoksalnie uznać ideę woli powszechnej za
swoiście antyrewolucyjną, tłumiącą żywiołowego ducha obywatelskiego. Neomediewalny dyskurs publiczny opiera się na emocjach
i retoryce wartości i stoi w wyraźnej opozycji
do argumentacyjnej deliberacji profesorskiej
typu habermasowskiego.
Zdając sobie sprawę z fałszywości dylematu „suwerenność ludu czy suwerenność
monarchy” i z centralistycznego podtekstu
pojęcia res publica, pokusiłbym się o nazwanie
wiecowego ustroju wczesnośredniowiecznego demokratyzmem bez republiki. Brak mu
bowiem silnego pojęcia dobra wspólnego,
które w doktrynach politycznych wyraźnie
odrywa się od osobowego substratu wspólnoty. Innymi słowy – mediewalnej wspólnocie
politycznej brakuje suwerenności wewnętrznej.
Suzerenność zamiast suwerenności
Proces rozpraszania się władzy nie ma jedynie charakteru wewnętrznego, nie polega
tylko na rozpadzie suwerenności, przejawiającym się w dewolucji i ogólnej demokratyzacji nastrojów społecznych. Realia dowolnego
kraju europejskiego przynależącego do EWG
sytuują go w sytuacji wielostronnej zależności od pozostałych aktorów stosunków międzynarodowych, szczególnie zaś od ponadnarodowego prawa. Wraz z wyklarowaniem
się doktryny prymatu norm prawa międzynarodowego nad prawem wewnętrznym,
a szczególnie wraz z przyjęciem zasady bezpośredniej stosowalności prawa wspólnotowego, dokonuje się proces „transferu suweren-
ności”. Na arenie międzynarodowej pojęcie
niepodległości państwowej, czyli independence, zastępuje inter-dependence, czyli – w wolnym tłumaczeniu − „międzyzależność”.
Wymienione powyżej zjawiska partykularyzmu prawnego, wiecowego demokratyzmu i „szczupłości” instytucji państwa należą
do szerokiego trendu kryzysu suwerenności
w ogóle. Do opisu tego trendu najstosowniejsza okazuje się kategoria, będąca cechą
Suwerenność na powrót ustępuje suzerenności, czyli pewnej
ogólnej pieczy państwa, które
rozumiane jest raczej jako „panujący” niż jako res publica.
rozpoznawczą prawno-ustrojowego mediewalizmu. Oto bowiem mediewalizm, miast
nadawać państwu rolę suwerena, ogniskującego pełnię władzy i ucieleśniającego dobro
wspólnotowe, sytuował je w pozycji naczelnego, acz niejedynego i nieautonomicznego
ośrodka władzy, czyli suzerena.
Średniowieczna organizacja państwowa była uwikłana w skomplikowaną sieć
relacji zarówno z podmiotami wewnętrznymi (urzędnicy nadworni, panowie feudalni,
zorganizowane w korporacje stany, wewnątrzpaństwowa hierarchia kościelna), jak
i zewnętrznymi (uniwersalistyczne organizacje cesarstwa i papiestwa). Nie inaczej jest
z państwami współczesnymi, którym władza
wymyka się z rąk. Wygląda na to, że suwerenność na powrót ustępuje suzerenności,
czyli pewnej ogólnej pieczy państwa, które
rozumiane jest raczej jako nadrzędny w hierarchii monarchiczny „panujący” niż jako res
publica. Rozpada się też „suwerenny lud”.
Władza zwierzchnia przestaje ucieleśniać
w centralnych organach ulokowanych w stolicy, posłowie nie reprezentują już narodu in
corpore. Deputowany przestaje, także for-
malnie, być rzecznikiem interesu wspólnego
i orędownikiem jedności w państwie. Państwo przestaje być forum deliberacji i ustalania treści dobra wspólnego. Staje się tylko
jednym z aktorów gry w politykę – wciąż jeszcze potężnym, ale znajdującym się między
młotem nakazów prawa międzynarodowego i wspólnotowego, presji „światowej opinii publicznej” i organizacji transnarodowych
a kowadłem nacisków wspólnot lokalnych,
ruchów społecznych i innych grup interesu.
Multikulturalizm jako neomediewalizm
Przyczyn tej mediewalizacji, zachodzącej
w przeróżnych sferach życia politycznego
i prawnego, poszukiwać należy w szeregu
procesów związanych z nastaniem ery ponowoczesności. Za najbardziej znaczący fenomen należy uznać kryzys idei praw człowieka, a właściwie pewien dylemat, na jaki idea
ta trafiła.
Prawa człowieka wiąże się od oświecenia
z uniwersalistycznym programem zaprowadzenia na świecie wolności, równości i braterstwa, czyli swego rodzaju zbawienia ludzkości, które bliskie jest chrześcijaństwu, choć
oczywiście nie zawiera pierwiastka transcendencji. W swej klasycznej postaci idea ta
zasadza się na pojęciu jednostkowej emancypacji – autonomii osoby, żądającej gwarancji równości i maksymalnej powszechności
obowiązywania praw, wykraczającej nawet
poza porządki krajowe. Jednakże, za sprawą multikulturalizmu, w ideę praw człowieka zaszczepiony został koncept kolektywnie
rozumianej autoafirmacji, która mówi o samorealizacji jednostek w ramach wspólnoty,
a nie wedle indywidualnej woli. Oto więc idea
praw człowieka popadła w aksjologiczną
schizofrenię. Zderzają się w niej wartości indywidualistyczne (wolność osobista, prawo
do samostanowienia, prawa kobiet i dzieci)
i wartości kolektywne (swoboda wyznania
i zrzeszania się). Z jednej strony domaga
się walki z uprzedzeniami i zrównywania
w prawach i faktach, z drugiej zaś – występuje przeciw wyobcowaniu jednostek i domaga
się korporacyjnego pluralizmu i stygmatyzacji. Wszystko to przypomina sytuację średniowiecznej Europy, rozdartej między uniwersalistyczną Christianitas, a partykularnym
barbarzyństwem.
Ta właśnie schizofreniczna idea praw
człowieka kruszy suwerenność zewnętrzną
i wewnętrzną. Z jednej strony, przyjmując
charakter uniwersalistycznej ideologii, forsuje uznawanie nadrzędności prawa międzynarodowego i instytucji ponadnarodowych,
Schizofreniczna idea praw człowieka kruszy suwerenność zewnętrzną i wewnętrzną.
które gwarantują jej przestrzeganie. Stąd
właśnie wywodzi się „międzyzależność”
współczesnych państw. Z drugiej zaś strony, polityka wielokulturowości żąda oddania
władzy w ręce wspólnot etnicznych i wyznaniowych oraz implementacji zasad religijnych
do systemu prawa. Zmierza się współcześnie
do nadania poszczególnym wspólnotom kulturowym – etnicznym, religijnym, ale i terytorialnym – autonomii, czyli niepełnego, ale
czasem znacznego zakresu swobody samostanowienia. Postuluje się de facto powrót
do modelu państwa jako terytorialnego konglomeratu partykularnych systemów lex tradita – odseparowanych prawnie regionów,
rządzonych przez specyficzne prawa zwyczajowe.
Czy jest się z czego cieszyć?
Tezy Sorokina mają szczególny charakter.
Gdy wymienia on symptomy nadchodzącej
przemiany, widać u niego radość i niecierp-
Nowe Średniowiecze
75
liwe oczekiwanie tego, co ma nadejść. Swobodne przeskakuje nad przepaścią dzielącą
fakty i powinności. Jego socjologiczny opis
naprzemiennego następowania epok, sugerujący ich równy status aksjologiczny, łączy się
z wyraźnym uznaniem jednej z ich za prawdziwą, piękną i sprawiedliwą. Adwentowa radość
jest tutaj tym większa, że nastanie nowego i powrót starego wydaje się czymś nieuchronnym,
dyktowanym historyczną koniecznością.
Nie zamierzam kwestionować tej nieuchronności. Muszę jednak zaznaczyć, że
jeśli spojrzymy na sprawę z perspektywy
prawno-ustrojowej, to tego typu optymizm
historiozoficzny, zwłaszcza z punktu widzenia gorliwego chrześcijanina, może się okazać nieuzasadniony albo co najmniej przedwczesny. Należy pamiętać, że witając nowe
średniowiecze, musimy je przyjąć z całym
dobrodziejstwem inwentarza.
SIECIOWA TEORIA
NOWEGO ŚREDNIOWIECZA
Grzegorz Lewicki
Właściwe rozpoznanie niezmierzonego ogromu zmian, które staną się naszym
76
Przypisy:
1. Zob. P. Sorokin, Kryzys naszych czasów, przeł. B. Olszewski, w niniejszej tece „Pressji”.
2. S. Estreicher, Wykład z historii ustroju państwa i prawa na zachodzie Europy, Wyd. UJ, Kraków 2000.
3. B. T. Wieliński, Szariat we Frankfurcie, „Gazeta Wyborcza”, 23 lutego 2007 r.
4. Tenże, Szariat nie dla Niemców, „Gazeta Wyborcza”, 9 października 2009 r.
5. T. Bielecki, Zakaz noszenia burki staje się coraz popularniejszy w Europie, „Gazeta Wyborcza”, 1 lutego 2010 r.
6. D. Pszczółkowska, Zamach na laicką Francję, „Gazeta Wyborcza”, 25 listopada 2009 r.
7. M. Kuźmicz, Anglikański biskup chce wprowadzić szariat w Wielkiej Brytanii, „Gazeta Wyborcza”, 11 lutego 2008 r.; A. Szostkiewicz, ABC islamu, „Polityka”, 3 marca 2008 r.; M. Kazimierczyk,
Wielka Brytania ma szariat, „Gazeta Wyborcza”, 18 września 2008 r.; J. Kamiński, Brytyjczycy
sądzą się według prawa islamu, „Dziennik”, 22 lipca 2009 r.; J. P., Szariat: nieludzkie prawo,
http://www.euroislam.pl/index.php/2009/03/szariat-nieludzkie-prawo/ [4 marca 2009 r.]; Secular
Society TV, http://www.onelawforall.org.uk/fariborz-pooya-interviews-maryam-namazie-andbahram-soroush/.
8. J. Pawlicki, W tym holenderskim Kościele palić trzeba, „Gazeta Wyborcza”, 18 lipca 2008 r.
9. Zob. A. V. Dicey, Wstęp do nauki o prawie konstytucyjnem, przeł. W. H., Druk K. Kowalewskiego, Warszawa 1908.
10. V. Bogdanor, The New British Constitution, Hart Publishing, Oxford 2009.
Co dalej?
O osobliwościach europejskiego systemu
prawa pisaliśmy szeroko w Polskich eurowizjach, tece VI-VII „Pressji” z 2006 roku.
W następnych „Pressjach” ukaże się manifest
neobarbarzyńskiego demokratyzmu Wojciecha Czabanowskiego i Błażeja Skrzypulca.
udziałem, jest koniecznym warunkiem właściwej oceny środków i sposobów zmniejszenia skali nadchodzącej katastrofy.
Pitirim Sorokin
F
raza „nowe średniowiecze” kojarzy się
w Polsce głównie z historiozoficzną
wizją Mikołaja Bierdiajewa, nic więc
dziwnego, że wielu intelektualistów reaguje
na nią alergicznie. Mają do tego prawo, ponieważ Bierdiajew przejął charakterystyczne
dla filozofii rosyjskiej elementy − rozbuchaną wizję eschatologiczną i historiozoficzny
redukcjonizm, polegający na uznawaniu, że
wielość służy jednemu celowi. Myśl rosyjskiego filozofa zawiera z pewnością bardzo
ciekawe wątki, na pewno jednak nie powinna
być pierwszym skojarzeniem, wiążącym się
z nowym średniowieczem.
W niniejszym tekście postaram się zarysować eklektyczną, sieciową teorię nowego
średniowiecza. Pokażę, że w trzech dziedzinach humanistyki, w (1) historiografii,
(2) filozofii kultury i (3) teorii stosunków międzynarodowych, termin „neomediewalizm”
służył już do określania globalnych zmian
zachodzących w drugiej połowie XX wieku.
Następnie dodam do tego własną refleksję
(4) ekonomiczną, (5) socjologiczną i (6) filozoficzną oraz spróbuję pokazać, że neomediewalizm, choć pozornie jest tylko wspólną
etykietą dla różnych, często niezależnych od
siebie prądów umysłowych, może stać się
– po pewnej obróbce filozoficznej i (7) ekstrakcji wspólnych jakości – nowoczesnym pojęciem, korzystającym z tak różnych narzędzi
Neomediewalizm może stać się
nowoczesnym pojęciem, korzystającym z tak różnych narzędzi
opisu, jak analiza geopolityczna,
socjologia sieci, teoria złożoności, badania statystyczne czy zaawansowana prognostyka
opisu, jak analiza geopolityczna, socjologia
sieci, teoria złożoności, badania statystyczne
czy zaawansowana prognostyka.
Tak rozumiany neomediewalizm wiąże się z ideą Bierdiajewa tylko w tej mierze,
Nowe Średniowiecze
77