Rozmowy z autorami

Transkrypt

Rozmowy z autorami
Rozmowy
z autorami
Spis treści
Okładka
Karta tytułowa
Wstęp
Świątynia Nike
1. Rozmowa z Ignacym Karpowiczem
2. Rozmowa z Markiem Bieńczykiem
3. Rozmowa z Januszem Rudnickim
4. Rozmowa z Joanną Bator
5. Rozmowa z Mariuszem Szczygłem
Polska szkoła wyobraźni
1. Rozmowa z Andrzejem Pilipiukiem
2. Rozmowa z Mają Lidią Kossakowską
3. Rozmowa z Rafałem Kosikiem
4. Rozmowa z Marcinem Mortką
5. Rozmowa z Anetą Jadowską
6. Rozmowa z Jakubem Ćwiekiem
7. Rozmowa z Krzysztofem Piskorskim
8. Rozmowa z Andrzejem Ziemiańskim
Zagraniczni mistrzowie wyobraźni
1. Rozmowa z Trudi Canavan
2. Rozmowa z George’em R.R. Martinem
Kraina grozy
1. Rozmowa z Zygmuntem Miłoszewskim
2. Rozmowa z Olgą Rudnicką
3. Rozmowa z Camillą Läckberg
4. Rozmowa z Tess Gerritsen
5. Rozmowa z Dallasem Mayrem vel Jackiem Ketchumem
Ogród marzeń
1. Rozmowa z Katarzyną Michalak
2. Rozmowa z Katarzyną Grocholą
3. Rozmowa z Małgorzatą Kalicińską
4. Rozmowa z Krystyną Mirek
5. Rozmowa z Hanną Cygler
6. Rozmowa z Moniką Szwają
7. Rozmowa z Izabelą Sową
8. Rozmowa z Emily Giffin
9. Rozmowa z Saritą Mandanna
Mężczyźni też piszą o kobietach
1. Rozmowa z Nicholasem Sparksem
2. Rozmowa z Johnem Marsdenem
3. Richard Paul Evans
Szkoła czytania
1. Melissa de la Cruz
2. Rozmowa z Beccą Fitzpatrick
3. Rozmowa z Niną Reichter
4. Rozmowa z Charlaine Harris
Fabryka opowieści
1. Rozmowa z Jaume Cabre
2. Rozmowa z Marią Nurowską
3. Rozmowa z Ewą Nowak
4. Rozmowa z Alexandrem McCall Smithem
5. Rozmowa z C.J. Daugherty
6. Rozmowa z Elżbietą Cherezińską
7. Rozmowa z Manuelą Gretkowską
8. Rozmowa z Lauren Beukes
Bonus: Znani i lubiani też piszą
1. Rozmowa z Arturem Andrusem
2. Rozmowa z Markiem Niedźwiedzkim
3. Rozmowa z Anną Dziewit-Meller i Marcinem Mellerem
Karta redakcyjna
Społeczność lubimyczytać.pl tworzy wspaniałe kulturalne
miejsce w sieci – pełne zaangażowanych dyskusji,
inspirujących myśli, pasji i miłości do literatury. Jestem
zaszczycona, że mogę być częścią tej grupy.
Izabela Sadowska / Prezes lubimyczytać.pl
Wstęp
As conversas são como as cerejas, vêm umas atrás das
outras.
Rozmowy są jak czereśnie, przychodzą jedna po drugiej.
(przysłowie portugalskie)
Literatura to ciągły dialog. Zaczyna się, gdy pisarz siada przed
pustą kartką i zadaje sobie pytania: Co chcę opowiedzieć? Komu
chcę to opowiedzieć? Odpowiedzi na te pytania i na te, które
pojawiają się na dalszych etapach pisania, tworzą oś i esencję
książek.
Opowiadanie historii to rozpoczynanie wciąż od nowa kolejnych
rozmów. Pisarza z samym sobą. Pisarza z czytelnikami. Czytelnika
z pisarzem. Czytelnika z innymi czytelnikami.
Mamy przyjemność oddać w Wasze ręce książkę, która jest
rezultatem takich rozmów prowadzonych na kilku poziomach. Jak to
bywa u miłośników literatury, wszystko zaczyna się od czytania
właśnie. Użytkownicy serwisu lubimyczytać.pl zgłębiają dzieła
swoich ulubionych pisarzy, a po lekturze często pozostaje niedosyt
i chęć bliższego poznania autora. Wiedząc o tej potrzebie i doskonale
znając ją z autopsji, chcieliśmy wyjść jej naprzeciw i zaproponować
formułę, która pozwoliłaby czytelnikom na zadawanie pytań
autorom. Tak zrodził się pomysł na cykl „Rozmowy z autorami”,
w którym Użytkownicy serwisu zgłaszają propozycje, z którymi
pisarzami chcieliby porozmawiać, a my, korzystając z pomocy
współpracujących z nami wydawnictw, dokładamy starań, by te
pomysły zrealizować. Gdy udaje się uzyskać zgodę autora na udział
w akcji, prosimy naszych użytkowników o wymyślenie pytań,
z jakimi chcieliby się do niego zwrócić. Wybieramy najciekawsze
i przekazujemy je autorowi, a otrzymane odpowiedzi publikujemy
w formie wywiadu na łamach aktualności w naszym serwisie. W ten
sposób wciąż powstają kolejne rozmowy z pisarzami.
Wywiady są integralną częścią serwisu lubimyczytać.pl niemal
od samego początku jego istnienia. Pierwszy ukazał się w marcu
2011 roku, a udzieliła go Maria Nurowska. Następne
publikowaliśmy sporadycznie w kolejnych miesiącach. W 2012
roku rozmowy stały się już regularną serią, ukazującą się
w aktualnościach serwisu z częstotliwością kilku w ciągu miesiąca.
Dziś przekazujemy Wam książkę Rozmowy z autorami – jest
to zbiór wywiadów, które udało się nam wspólnie z użytkownikami
serwisu przeprowadzić w latach 2011–2014. Książkę tę
podzieliliśmy na sześć części:
Część 1 – Świątynia Nike
Część 2 – Polska szkoła wyobraźni + Dodatek Zagraniczni
mistrzowie wyobraźni
Część 3 – Kraina grozy
Część 4 – Ogród marzeń + Dodatek Mężczyźni też piszą
o kobietach
Część 5 – Szkoła czytania
Część 6 – Fabryka opowieści + Dodatek Znani i lubiani
też piszą
W pierwszej części zebraliśmy wywiady z polskimi pisarzami,
którzy zostali uhonorowani Nagrodą Literacką Nike: z Ignacym
Karpowiczem, Markiem Bieńczykiem, Januszem Rudnickim,
Joanną Bator i Mariuszem Szczygłem.
Z kolei w drugiej spotykamy się z polskimi twórcami fantastyki:
Andrzejem Pilipiukiem, Mają Lidią Kossakowską, Rafałem
Kosikiem, Marcinem Mortką, Anetą Jadowską, Jakubem
Ćwiekiem, Krzysztofem Piskorskim i Andrzejem Ziemiańskim.
Część ta została uzupełniona o rozmowy z zagranicznymi mistrzami
wyobraźni: Trudi Canavan i George’em R.R. Martinem.
W trzeciej części poznajemy bliżej autorów powieści
kryminalnych: Zygmunta Miłoszewskiego, Camillę Läckberg, Anyę
Lipską, Lauren Beukes, Tess Gerritsen, Dallasa Mayra (Jacka
Ketchuma) i Olgę Rudnicką.
Na część czwartą składają się rozmowy z pisarkami tworzącymi
literaturę dla kobiet: Katarzyną Michalak, Katarzyną Grocholą,
Małgorzatą Kalicińską, Krystyną Mirek, Hanną Cygler, Moniką
Szwają, Izabelą Sową, Emily Giffin i Saritą Mandanną.
Uzupełniona została o dodatek Mężczyźni też piszą o kobietach,
gdzie znaleźć można wywiady z Nicholasem Sparksem, Johnem
Marsdenem i Richardem Paulem Evansem.
W piątej części zebraliśmy wywiady z autorami piszącymi dla
młodych czytelników: Melissą de la Cruz, Beccą Fitzpatrick, Niną
Reichter i Charlaine Harris.
Last but not least: część szósta obejmuje rozmowy
z twórcami rozbudowanych narracji: Jaume Cabre, Marią
Nurowską, Ewą Nowak, Alexandrem McCall Smithem, C.J.
Daughertym, Elżbietą Cherezińską i Manuelą Gretkowską, a także
zamykający całość dodatek z wywiadami z Arturem Andrusem,
Markiem Niedźwiedzkim i Anną Dziewit-Meller oraz Marcinem
Mellerem.
Zbiór Rozmowy z autorami to 48 wywiadów
dokumentujących
fascynujące
dialogi
między
autorami
a użytkownikami serwisu, między czytelnikami a pisarzami.
Książka nie miałaby racji bytu bez zaangażowania setek osób.
Setek – bo użytkowników, którzy zadawali pytania autorom, było
ponad 300. To im zawdzięczamy przeprowadzone rozmowy –
najpierw te publikowane w serwisie, a teraz zebrane w niniejszym
tomie – które bez ich ciekawości i inwencji nigdy by nie powstały.
Autorom bardzo dziękujemy za poświęcony nam czas i udzielenie
odpowiedzi na zadane przez czytelników pytania.
Serdeczne
słowa
podziękowania
należą
się
również
Społecznemu Instytutowi Wydawniczemu Znak, który wsparł
pomysł wydania książki. Szczególne wyrazy wdzięczności
kierujemy do redaktora książki, Damiana Warszawskiego, który
zapanował nad chaosem w zgromadzonych materiałach i stworzył
porządek, dzięki któremu zbiór Rozmów z pisarzami ma tak
przyjemny w czytelniczym odbiorze układ.
Dziękujemy także wydawnictwom, które pomogły nam
w dotarciu do autorów, umożliwiając tym samym przeprowadzenie
wywiadów – są to wydawnictwa: Agora, Albatros, Czarna Owca,
Czarne, Czwarta Strona, Dom Wydawniczy Rebis, Egmont,
Fabryka Słów, Feeria, Galeria Książki, Jaguar, Marginesy, Muza,
Novae Res, Otwarte, Papierowy Księżyc, Prószyński, Replika,
Sonia Draga, Świat Książki, Wydawnictwu Literackiemu, W.A.B.,
Znak, Znak Literanova oraz Zysk i S-ka.
Teraz już nie pozostaje nam nic innego niż zaprosić Was do
czytania. Przyjemnej lektury!
Zespół lubimyczytać.pl
Świątynia Nike
Rozmowa z Ignacym Karpowiczem
Magdalena: Ma Pan na koncie już kilka książek.
Z pewnością inne odczucia towarzyszą autorowi, gdy pisze
pierwszą książkę, inne, gdy tworzy kolejne. Inaczej czuje się
debiutant, a inaczej ktoś, kto ma już grupę wiernych
czytelników. Co jest trudniejsze: początek pracy czy późniejsza
walka o uwagę czytelnika?
Trudniej jest chyba później. Bo debiut to taki stan nierozsądku
i szaleństwa. Dzieje się, co się dzieje, i człowiek niezbyt nad tym
panuje. Brakuje mu obycia i doświadczenia. Jest zmuszony iść na
żywioł. Przy kolejnych powieściach działa się dużo bardziej
świadomie, na każdym poziomie, także warsztatu i konstrukcji
tekstu. Ja mam ten luksus, że zawsze staram się napisać powieść
najlepiej jak potrafię, dzięki temu w ogóle nie myślę, czego oczekuje
mój czytelnik i czy się nie obrazi na autora. Taka strategia sprawdza
się w przypadku literatury trudniejszej i mniej poczytnej. Idzie
o jakość, a nie o pisanie powieści, do których czytelnicy wcześniej
się przyzwyczaili.
ZaczytAnia: Czy czytuje Pan recenzje swoich książek?
A jeśli tak, to czy te publikowane przez profesjonalistów, czy
raczej te, które pisują „zwykli” czytelnicy?
Tak, czytuję. Zarówno te napisane przez profesjonalnych, jak
i „zwykłych” odbiorców. To mnie interesuje, właściwie nigdy nie
wiem, co czytelnik wyciągnie z tekstu.
ZaczytAnia: A kusi Pana czasem, żeby skontaktować się
z kimś, kto Pańskiej książki nie zrozumiał albo w absurdalny
sposób skrytykował, i w dosadnych słowach uświadomić mu
popełniony błąd?
Czasem oczywiście mnie kusi, żeby skomentować jakąś opinię,
zwłaszcza gdy jest… idiotyczna. Nigdy jednak tego nie zrobiłem.
ZaczytAnia: A co Pana przed tym powstrzymuje?
Po prostu, gdy powieść się ukazuje, muszę przystać na to, że
radzi ona sobie sama. Mogę zgrzytać zębami, ale tylko tyle. To jest
tak, że jedyny tekst, który zadowoliłby każdego czytelnika, to
przejrzyście napisana instrukcja obsługi, a cała reszta niektórym się
podoba, innym nie.
Magdalena W książce Gesty przeczytałam: „Po czwarte,
nauczyłem się, że niektórzy ludzie są na zawsze, a niektórzy
tylko sporadycznie, i że nie mam żadnego wpływu na to, kto
będzie na zawsze, a kto od czasu do czasu”. To bardzo
przygnębiający cytat. Czy rzeczywiście sądzi Pan, że jest bliski
prawdzie?
Obawiam się, że tak. Czasem oczywiście decyzja należy do nas,
ale nie tak często, jak byśmy chcieli. Po pierwsze, zdarzają się tak
zwane sytuacje losowe, wypadki, choroby, śmierć. Nikt nie ma nad
tym władzy. Po drugie, bliscy nam ludzie mają wolną wolę
i samodzielnie podejmują decyzje. Przykładowo, mogę kogoś
kochać nad życie, ale cóż z tego, jeśli sam nie będę kochany? A oto
przykład w drugą stronę – wyobraźmy sobie, że jesteśmy żoną
maltretowaną przez męża. I znikąd pomocy. Mąż jest na zawsze.
Niestety.
Izabela81 „Skoro nie chcieliście zbawienia mądrością,
zbawiłem was głupotą” – dlaczego akurat ten fragment
Apokalipsy rozpoczyna Cud?
To jest cytat apokryficzny, nie pochodzi z Biblii. A gdyby
wyjaśniać jego znaczenie, to chyba szłoby o to, że głupota także
bywa przydatna, również może się okazać narzędziem prowadzącym
do czegoś dobrego.
Pat: A gdyby miał Pan napisać książkę specjalnie dla dzieci,
to o czym by ona była i komu by ją Pan dedykował?
Próbowałem kiedyś napisać tekst dla dzieci, ale okazało się, że
kompletnie się do tego nie nadaję. Może z wiekiem coś się zmieni.
Gdybym jednak miał komuś książkę taką dedykować, to chyba
Tove Jansson. Nie tylko w podzięce za Muminki, a szczególnie za
moją ukochaną Bufkę, lecz przede wszystkim za to, kim była i jak
żyła.
Magdalena: Tłumaczył Pan kiedyś bajki etiopskie. Czym
różniły się od polskich, jakie problemy poruszały? Były
bardziej ukierunkowane na omawianie ważnych tematów czy
raczej na dostarczanie dziecku rozrywki?
Bajki etiopskie są nie do końca zrozumiale dla polskiego
czytelnika, wymagają przypisów. Albo inaczej, to, co się dzieje, jest
zrozumiałe, natomiast sens tych zdarzeń – niekoniecznie. Funkcja
bajek jest taka sama i w etiopskiej, i w polskiej kulturze. Z jednej
strony muszą one zainteresować słuchacza, czyli dziecko, muszą je
wciągnąć i zabawić, z drugiej przekazują mu pewną wiedzę
o świecie oraz system wartości. Moja ulubiona seria bajek
etiopskich to afrykańska odmiana Mickiewicza czy Krasickiego,
a więc ze zwierzątkami w roli ludzi. Z punktu widzenia polskiego
czytelnika zwierzęta są jednak bardziej egzotyczne: lwy, hieny,
szympansy, bawoły, nosorożce, flamingi. Ale to wszak fauna
powszechnie znana Etiopczykom. Jest taka piękna bajka, która
tłumaczy, dlaczego hieny występują, jak świat długi i szeroki. Nie
wchodząc w szczegóły, doszło do zatargu między lwem, który
skradł im zdobycz, a oburzonymi hienami. Sprawę rozsądził
szympans, zgodnie ze sprawiedliwością i na niekorzyść kłamliwego
lwa. Po wielu latach szympans zmarł, ale hieny nie zapomniały, że
kiedyś tak bardzo im pomógł. Dlatego – dając wyraz szacunku
i składając mu hołd – postanowiły dostarczyć martwe ciało małpy
wprost do nieba. I zbudowały hienią piramidę, stając jedna na
drugiej, jedna na drugiej, i podając sobie martwe ciało do góry,
a kiedy już prawie umieściły zwłoki w niebie, piramida posypała się.
W ten oto sposób hieny rozsypały się po całym świecie i występują
wszędzie. Zresztą jest to poniekąd prawda. Do dziś na południu
Etiopii zdarzają się miasteczka, które zostały przejęte przez stada
hien. Po zmroku wszyscy zamykają się w swoich domach, bo
wtedy grasują stada tych zwierząt. Kto się nie schowa, ten ryzykuje
śmiercią.
Molarnia: A czym może zaskoczyć polskiego czytelnika
etiopska literatura? Nie tylko ta dla dzieci?
Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że literatura w rozumieniu
europejskim (na przykład powieści) w Afryce bardzo długo nie
istniała. Ona została „wynaleziona” dopiero w XX wieku. Na
przykład pierwsza anglojęzyczna powieść została napisana przez
czarnoskórego mieszkańca Afryki w 1911 roku (tytuł: Ethiopa
Unbound). To jednak nie oznacza, że literatura czy też
piśmiennictwo wcześniej nie istniało. Wręcz przeciwnie, tyle że było
ono ściśle połączone z władzą duchową i świecką, a więc kroniki,
legendy, teksty religijne, zbiory praw, śpiewniki. Po polsku tego
rodzaju twórczość prawie nie istnieje. Chlubnym wyjątkiem jest
wspaniała Kebra Nagast czyli Chwała Królów, przełożona
przez Piotra Żyrę, czyli XIV-wieczny tekst opisujący historię
dynastii salomońskiej w Etiopii. Jest tu i legendarna królowa Saby,
i Arka Przymierza. Wspaniałe! No i jest to święta księga dla
rastafarian. Obok tego „oficjalnego” nurtu żywa była tradycja
„literatury” mówionej: bajki, piosenki etc. Jeśli ktoś chciałby na
własnej skórze się przekonać, na czym polega „inność” powieści
z odmiennych kultur i kontynentów, gorąco polecam Wydawnictwo
Karakter od lat oswajające literackie rubieże.
Pat: Czy zdecydowałby się Pan wydać cykle podobne do
tych, jakie publikują Martyna Wojciechowska czy Beata
Pawlikowska?
Nie. Zresztą te cykle łączy właściwie jedynie znane nazwisko
plus podróże, poza tym nic w tym nie ma. Inna kwestia natomiast to
kilkutomowa powieść, jak popkulturowe: Harry Potter, Gra
o tron czy Igrzyska śmierci. Niektóre cykle powieściowe mają
sens, o ile autor od początku postawi ograniczenie, że na przykład
części będzie siedem albo trzy. W przeciwnym razie tego rodzaju
produkcje oznaczają jałowe i żałosne w sumie wyciskanie pieniędzy
z czytelników.
Roue: Od kiedy wiedział Pan, że w życiu chce właśnie pisać
książki?
Pisałem od podstawówki, a więc w czasie, gdy byłem zbyt
nieświadomy, by wiedzieć, czego naprawdę chcę. Po prostu
pisałem. To było tak naturalne jak oddychanie czy defekowanie.
I tak mi już zostało. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez pisania,
a w jeszcze mniejszym stopniu – bez czytania.
Marquez: Nie kupiłbym Pańskiej książki, gdyby nie okładka
(pożyczyłbym, by przeczytać, ale przez okładki chcę je mieć na
półce, koniecznie). A skoro jest tak doskonała, chciałbym
wiedzieć, czy uznaje Pan opakowanie książki za integralną
część dzieła? A może za element narracji (albo metanarracji)?
Okładka jest bardzo ważna, przynajmniej dla mnie. Okładka
Ości jest genialna, co mogę powiedzieć z czystym sumieniem,
ponieważ w ogóle nie przyłożyłem się do jej powstania. To geniusz
Przemka Dębowskiego. Nie znoszę okładek ilustracyjnych,
w sensie, że jak o miłości, to kobieta w falbankach i różowo jest, że
jak o wampirach, to ktoś ma zęby nieuregulowane aparatem i na
ciemnym tle, że jak o słońcu Toskanii, to koniecznie słońce
i Toskania. Dobra okładka wchodzi w spór z tekstem, komentuje
go, ale w sposób nieoczywisty. Często jakość okładki można ocenić
dopiero po skończeniu lektury.
Chasm: W Pańskich książkach widać, że ma Pan dość
sceptyczny stosunek do popkultury. Czy uważa Pan, że
możliwa jest ucieczka od niej, a jeśli tak, to czy byłoby to
właściwe?
Żyjemy w środowisku popkulturowym. Filmy, książki,
komiksy, media, internet, polityka. Od tego nie ma ucieczki, no
chyba że ktoś przeniesie się drastycznie, na przykład do
Afganistanu. A czy warto uciekać? Chyba nie. Bo przecież
popkultura zostawia dla zainteresowanych miejsce na kulturę
ambitną, a niezainteresowaną resztę ogłupia. I to ogłupienie nie do
końca jest złe. Ja rozumiem je w sposób następujący: popkultura
mimo wszystkich swoich wad jest dość skuteczna w ograniczeniu
agresji na masową skalę. A o to przecież w świecie głównie chodzi:
żeby nie powtórzyła się druga wojna światowa, abyśmy nie
powrócili do czynów o charakterze ludobójstwa, mordów na
masową skalę. I jeśli ceną za pokój jest debilizm czy też pewien
rodzaj debilizmu, z rozkoszą na to przystaję. Poza tym popkultura
bywa również inteligentna, a przykładem choćby wspomniane już
Harry Potter, Gra o tron czy Igrzyska śmierci.
27.06.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 10
Przeczytane książki: 3021
Chcą przeczytać: 4600
Rozmowa z Markiem Bieńczykiem
Anne18: Jak się Pan czuł, gdy ogłoszono, że to właśnie
Książka twarzy otrzymała nagrodę Nike?
Miałem na scenie minutę, żeby wymyślić, co powiedzieć.
Bezskutecznie próbowałem zapiąć guzik marynarki, bo nagle
przypomniałem sobie, że się marynarkę powinno dopiąć, jeśli się
stoi. Mignął mi przed oczyma obrazek z jakiejś politycznej
uroczystości, gdy oficjel wstaje i gmera przy guzikach. Potem gdy
podnosiłem statuetkę, pomyślałem, że widziałem taką scenę na
igrzyskach olimpijskich czy czymś podobnym. Więc poczułem, że
podobnie jak zawodnik muszę machać i się uśmiechać. Poza tym
byłem zdziwiony, a później już tylko się cieszyłem.
konto_usuniete: Czy uznanie ze strony czytelników i to, że
został Pan nagrodzony tak prestiżową nagrodą, może mieć
znaczący wpływ na Pana życie i tematykę następnych dzieł?
Bezpośredniego wpływu na dzieła nie, natomiast nerwy przy
pisaniu będą większe. A co do życia, nie wiadomo. Życie to seria
wypadków, jeden pociąga za sobą drugi, trudno powiedzieć, co się
zdarzy.
Pat: André Agassi, Kazimierz Górski, Humphrey Bogart,
Jan Karski – to z pewnością niezwykłe opisywane przez Pana
w książce i bardzo znaczące dla Pana postaci. Dlaczego to
właśnie ich Pan wybrał i umieścił w swojej książce? Jak każda
z nich wpłynęła na Pana życie?
O wpływie na życie niełatwo mówić, bo to są sprawy trudno
uchwytne. Czy przyjemność z oglądania Bogarta lub Agassiego
wpływa na życie? To, że się spędza godzinę bądź dwie w poczuciu
zafascynowania? Nie wiem. Wymienione w pytaniu postaci w tym
sensie są znaczące, że nagle poczułem, iż chcę i mogę coś o nich
napisać. W każdym z wymienionych przypadków teksty powstały
bardzo szybko, w ciągu paru godzin. Ci ludzie wyzwolili przez
chwilę pisarską gorączkę. Za to jestem im najbardziej wdzięczny.
Dobrze czuć twórczą gorączkę. Oczywiście zawsze szanowałem
i podziwiałem Karskiego, dzięki Górskiemu przeżyłem w młodości
ogromne emocje, lecz przy pisaniu liczy się co innego. Nie tylko czy
nie tyle na przykład sam czyn Karskiego, ile sposób, w jaki o nim
opowiadał – to mnie urzekło najbardziej.
Pat: Powiedział Pan kiedyś w jednym z wywiadów: „Moją
obsesją jest twarz, twarz innych”. Ale Pan tego nie rozwinął.
Jestem ciekawa, skąd się wzięła u Pana tego rodzaju obsesja?
Gdzie ma swoje źródło? I co takiego jest w twarzy, że tak Pana
fascynuje?
O obsesji nigdy właściwie nie wiadomo, skąd się wzięła. Gdy
byłem dzieckiem – pamiętam – twarze często mnie wzruszały.
W jakichś szczególnych sytuacjach, gdy pojawiała się na nich
mocna ekspresja, na przykład pragnienia, smutku, radości czy bólu.
Kiedyś, miałem pewnie z 10 lat, zobaczyłem ślepca, który łapczywie
jadł lody. W tej zachłannej mimice jego twarzy było coś
przerażającego i wzruszającego, nigdy jej wyrazu nie zapomniałem.
Często w czasie lekcji bazgrałem twarze, na przykład w zeszycie;
całymi seriami. Nie jestem pewien, czy był to całkiem zdrowy
objaw. Dzisiaj w twarzach interesuje mnie to samo co wówczas, ale
też intrygują mnie różne kontrasty, na przykład spotkanie tego, co
w danej twarzy jest stare, z tym, co w tej twarzy jest młode.
Marquez: Krytycy twierdzą, że z tekstów składających się na
Książkę twarzy wyłania się portret konkretnego człowieka, może
nawet autoportret. Kim jest ukryty (wirtualny) nadawca
wszystkich esejów – czy jest to Marek Bieńczyk, czy też pewien
konstrukt narracyjny?
Pisząc, zawsze tworzymy „konstrukt narracyjny”. Jan Jakub
Rousseau w swych słynnych Wyznaniach, choć tak bardzo
„szczery”, choć tak bardzo obnażający swoje „ja”, również tworzy
konstrukt. Oczywiście ten konstrukt jest też autoportretem w tym
sensie, że ujawnia, jak się mawiało niegdyś, ważne dla autora tematy
wyobraźni, jego – jak lubię to dzisiaj nazywać – tagi egzystencjalne.
To jest Marek Bieńczyk, ale to nie jest Marek Bieńczyk jeden do
jednego. To jest Marek Bieńczyk przerobiony przez Marka
Bieńczyka.
Magdalena: W wywiadzie udzielonym po otrzymaniu
nagrody Nike powiedział Pan, że czasami po włączeniu
komputera i zaparzeniu kawy zasiada Pan do pisania „nie
wiadomo czego”. Twierdzi Pan, że w momencie zasiadania
przed komputerem nie zawsze wie Pan, o czym będzie pisał.
Uważam, że to najwyższa pora, by mieć pomysł na tekst. Skoro
u Pana nie zawsze tak jest, chciałabym zapytać, kiedy rodzą się
pomysły w Pańskiej głowie?
No, może przesadziłem, chciałem powiedzieć, jak bardzo
narkotyczną czynnością jest pisanie. Pomysły dojrzewają jak jabłka.
Jest ich bardzo dużo, ale zdecydowana większość pozostaje zielona,
nigdy nie dojrzewa. Jak się dokonuje sam proces dojrzewania,
trudno wprost powiedzieć. Pomysł na książkę o przezroczystości
dojrzewał parę lat. Czy może inaczej: któregoś dnia nagle
zrozumiałem, że napiszę o niej książkę, ale od tego zrozumienia do
chwili podjęcia pisania minęło bardzo dużo czasu. Łatwiej
powiedzieć, jak się rodzą poszczególne zdania. Niektóre przychodzą
w środku nocy, gdy się budzę. Niektóre przychodzą w trakcie gry
w ping-ponga czy w tenisa. Inne podają z siebie kawałek, dwa, trzy
słowa, które nagle brzmią w głowie. Nie wiem, co znaczą, lecz
czegoś ode mnie chcą. Więc staram się je wyciągnąć, ułożyć.
Niekiedy z takiego zdania rodzi się tekst albo określa ono
przynajmniej sposób, w jaki tekst powstanie. Mamy coś do
napisania, przez dłuższy czas nic się nie dzieje i nagle jakieś zdanie
narzuca się jako początek. I zaczyna się pisanie.
Grzegorzj777: Zawsze uważałem, że tłumaczenie jakiegoś
dzieła jest zadaniem niezwykle odpowiedzialnym. Język polski
to bogactwo słownictwa, dlatego też należy mieć doskonały
warsztat, aby umiejętnie z niego korzystać, tłumacząc dzieła
literackie. Nieumiejętne przetłumaczenie jakiegoś dzieła może
niekorzystnie wpłynąć na jego odbiór i popularność wśród
czytelników. Tutaj pojawia się moje pytanie. Czy nie odczuwa
Pan pewnej presji z tym związanej?
Tak, oczywiście. Dużą wręcz niepewność. Kiedy sam piszę,
„słyszę” swoje zdanie; nawet jeśli jest dziwaczne, czuję, że za nie
odpowiadam i sam podejmuję decyzję, czy je zostawić, czy nie.
Kiedy przekładam, gorzej „słyszę” zdania, jestem ostrożniejszy.
I potrzebuję czyjejś lektury. Dlatego tak ogromnie cenię mądre,
doświadczone redaktorki z dawnych wydawnictw. Mówię „z
dawnych”, bo dzisiaj niestety szkoła redakcji umiera i wygasa.
Nikiforek11: Czy enologia, której to dziedziny jest Pan
wielkim znawcą, w jakiś sposób pomaga Panu w pisaniu?
Muszę uściślić: często w moich biogramach pojawia się słowo
„enolog”; jest to jednak nieco mylące. Enolog to ktoś, kto zna
chemię wina, zna się na produkcji od strony technicznej. Ja jestem
degustatorem, właściwie zawodowym, jestem krytykiem winiarskim
(tak jak się bywa krytykiem literackim) i pasjonatem. Ale ta pasja
ma się nijak do pisania. Także i z tego względu, że szczerze mówiąc,
pijam mało i nigdy przy pisaniu. Natomiast mogę powiedzieć, że
zawsze miałem dużą frajdę, pisząc kroniki wina i felietony, gdyż
towarzyszyło mi poczucie całkowitej wolności pisarskiej,
nieograniczonej żadnym spojrzeniem z zewnątrz, a to jest uczucie
rozkoszne.
Sylwia: Gdyby mógł Pan wybrać jeden, ewentualnie dwa
tytuły, które nie są w kanonie lektur szkolnych bądź
akademickich, a po pańskiej interwencji znalazłyby się tam, to
co by to było? Co według Pana traktuje o takich wartościach,
o których trzeba pisać i należy czytać?
To jest pytanie wymagające odpowiedzi aspirującej do miana
dużej rozprawy. Nie wiem nawet, co jest obecnie na liście lektur,
a co nie. Z pewnością, gdybym miał wybierać, zwracałbym uwagę
na książki arcydzielne z artystycznego punktu widzenia.
Adam: Napisał Pan książkę o melancholii, więc o nią
zapytam – co Pana melancholijnie nastraja w życiu?
Ach, jak o tym opowiadać? Całą książkę by trzeba napisać;) (po
raz pierwszy użyłem w pisaniu emotikonu – to jednak okropny
zwyczaj, ujawnianie własnych dowcipów). Z melancholią jest od
zawsze to samo: wyzwala ją poczucie przemijania, straty. Poczucie,
że piękno jest kruche i zagrożone. Poczucie, że człowiek jest raczej
zły z natury. Niekiedy, a może najczęściej, melancholię wyzwala
nie-wiadomo-co. Przychodzi i już.
17.01.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 18
Przeczytane książki: 1040
Chcą przeczytać: 1581
Rozmowa z Januszem Rudnickim
Boo: Przyznam, że nie zaglądałam jeszcze do Pana książek.
Nikt mi nie polecił, nikt mi nie odradził. Może mnie Pan
przekona, że naprawdę warto po nie sięgnąć? Jest tyle
fenomenalnej literatury, a życie jest takie krótkie. Dlaczego
powinnam przeczytać Pana książki? Czy nie będę miała
poczucia straconego czasu?
Życie jest krótkie, ale je mamy, co nie? Niech Pani postawi się
na miejscu tych, którzy go w ogóle nie dostali. Warto, nie warto? Ta
proza to taki trochę rollercoaster, więc jeśli nie ma Pani choroby
lokomocyjnej…
AMisz: W magazynie „Książki” nie zostawił Pan suchej
nitki na kanonie lektur szkolnych. Moje pytanie brzmi: jeśli nie
Adam Mickiewicz, Zygmunt Krasiński, Maria Dąbrowska,
Maria Kownacka, Eliza Orzeszkowa, to kto? Bo przecież nie
Dorota Masłowska czy Manuela Gretkowska?
Odpowiadam kolejno i, z konieczności, krótko. A dlaczegóż by
nie Masłowska i Gretkowska? Nie ciekawsza ich twórczość od
Syzyfowych prac?
A czy Pana zdaniem kanon lektur powinien obejmować
tylko literaturę najnowszą?
Oczywiście, że nie, kanon lektur nie powinien obejmować
literatury „tylko najnowszej”.
A co z literacką spuścizną minionych wieków? Z Pana
tekstu wygląda współczesny Polak, który nie będzie wiedział,
skąd Litwini wracali, Dantego będzie kojarzyć tylko z gry na
PS3 „Dante’s Inferno”, a „pupa” będzie im się kojarzyć tylko
z marką kosmetyków.
Nie, „literackiej spuścizny minionych wieków” nie powinno się
spuścić do studni. Okroić tylko mocno, bo jej za dużo. Na
niekorzyść współczesnej, która przeważnie lepsza i ciekawsza.
Wyjąwszy tak genialne rzeczy jak na przykład Wesele.
Nic przeciwko, żeby Polak wiedział, „skąd Litwini wracali”, ale
wolałbym, żeby wiedział, dokąd oni dziś zmierzają.
Jak w takim razie młody Polak ma czytać Sapkowskiego
i bawić się wszystkimi niuansami językowymi bez znajomości
prozy Sienkiewicza?
Sapkowskiego przez Sienkiewicza? To dobre dla orłów, mnie
chodziło o ogół klasy, ten, który czeka na dzwonek, a nie na pointę.
A jakie ma Pan konkretne propozycje do kanonu lektur,
ewentualnie według jakiego klucza Pana zdaniem ten kanon
powinien być dobierany?
Mój kanon lektur? Jeszcze raz: wyrzucić, skrócić i dorzucić.
Wyrzucić mniej więcej to, o czym pisałem w Palę lektury. Dużo
skrócić, podawać w pigułce, kawałkami, żeby nie doszło do
przedawkowania. Jeśli kogoś zainteresuje, dostarczyć mu całe
opakowanie. Dorzucić: na przykład laureatów nagrody Nike,
Angelusa, Gdyńskiej Nagrody Literackiej czy stacji TVP Kultura.
Chociaż to nie zawsze jest sprawiedliwe, bo lekturą dla klas
starszych licealnych powinny być kapitalne Spiski Kuczoka, a te
nie doczekały się w tym roku żadnej nominacji. Wyobrażam sobie,
że kiedyś UE, jeśli już określa normę długości końskiego ogona,
wytypuje po jednym krytyku z każdego członkowskiego kraju i ci
ustalą kanon lektur europejskich, jedna lektura z każdego kraju.
Wtedy jeżdżąca po Europie w tę i we w tę młodzież będzie miała
o czym ze sobą gadać.
Rona: Nie sądzi Pan, że kanon literaturze jest potrzebny
i niezbędny do odkrywania kolejnych książek? Czy Pańska
książka powinna znaleźć się w kanonie?
Tak, jest, ale nie ten, który dziś obowiązuje. Moja książka? Hm,
to mnie pan zaskoczył. Myślę, że jedno opowiadanie, jeśli już.
Tytułowe z debiutanckiej książki Można żyć, połączone
z czytaniem Latarnika.
Jagarkar: Przez kilka lat był Pan felietonistą „Machiny”.
Teraz, gdy stała się e-tygodnikiem (nad czym ubolewam), nie
znajduję w niej już Pańskiego wkładu (nad czym również
ubolewam). Czy w związku z tym można gdzieś znaleźć
Pańskie felietony, czy publikuje je Pan w innych miejscach?
O tak, jak najbardziej. (Romans z „Machiną” trwał już trochę za
długo). Znajdzie mnie Pan od czasu do czasu na przykład
w „Gazecie Wyborczej”. Lub w miesięczniku „Twórczość”.
Czasami będę coś pisywał dla dwutygodnik.com. Poleciłbym też
wywiad, który ukazał się w jednym z ostatnich numerów
„Tygodnika Powszechnego”...
i
a_iwka: Jest Pan uznawany za wnikliwego obserwatora
komentatora codziennych wydarzeń. Jakie cechy
współczesnej polskiej rzeczywistości drażnią Pana i irytują,
a jakie budzą Pański entuzjazm?
Polska rzeczywistość to Polacy. Drażni mnie upór, z takim
chłopskim zacietrzewieniem. Picie na umór. Obsesja na punkcie
opowiadania dowcipów, najczęściej średniej jakości. Notoryczne
kalkulacje, co i gdzie bardziej się opłaca. Jęczenie, że jest coraz
gorzej, podczas gdy jest coraz lepiej… Entuzjazm? Czarny humor.
I to, że czasami są tak cudownie pojebani.
Kornatowska: Czy ma Pan swój autorytet? Kogo Pan
podziwia?
Ludzi pokroju Karola Modzelewskiego. Lub Bartoszewskiego.
Założycieli i członków KOR-u, którzy umieli przesiedzieć tyle lat
w więzieniu za Sprawę (wiem coś o tym).
Wit: To już dwa lata, od kiedy ukazała się genialna moim
zdaniem Śmierć czeskiego psa. Przyzwyczaił nas Pan, że co dwa,
trzy lata możemy liczyć na książkę Pana autorstwa. Co teraz?
Czy pracuje Pan nad nową pozycją, a jeśli tak, to czy zdradzi
Pan, czego możemy się spodziewać?
Drapię się w głowę, ilekroć pada to pytanie. Pracuję, lecz za
wolno. I zastanawiam się, jak zawsze, czy nie wydać tymczasem
tego, co drukowałem w ostatnich dwóch, trzech latach
w „Machinie” i „Twórczości”. Czy nie zrobić z tego jakiejś
kompilacji i nie puścić na rynek czegoś w rodzaju „Nowej
podróży”...
RRa: Doświadczenie emigracji, życie w Niemczech,
zaznaczyło się, co oczywiste, w Pana twórczości. Zastanawiał się
Pan kiedyś, jak wyglądałoby Pana życie, gdyby został Pan
w Polsce?
Oto jest pytanie.
05.07.2011
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 12
Przeczytane książki: 762
Chcą przeczytać: 960
Rozmowa z Joanną Bator
kryptonite: Tytuł Pani powieści Ciemno, prawie noc jest dla
mnie bardzo intrygujący. Jaka jest geneza jego powstania?
Zawsze jest tak samo. Przychodzą mi do głowy słowa, kawałki
zdań. I nie mogę się ich pozbyć. Wręcz mnie prześladują. Kilka
miesięcy żyłam z tymi obsesyjnie powracającymi słowami, aż
w końcu zobaczyłam pierwszą scenę – Alicja jechała pociągiem.
OssieS: Ile Pani jest w książce Ciemno, prawie noc?
Alicja jest mi najbliższa, kiedy biegnie. Łączy mnie z nią
dociekliwość, chęć zrozumienia również na pozór bardzo obcych,
nawet niezbyt miłych ludzi. Zawsze daję bohaterom coś, co
pamiętam z realnego świata. Jakiś drobiazg: ucho dziadka dostał
Władek z Piaskowej Góry, Greczynka z Chmurdalii szykuje
potrawy, jakie przygotowywała moja grecka landlady w Londynie,
Celestyna ma uśmiech pewnego chłopaka, którego znałam
w dzieciństwie.
niewykrytycynizm: Czym się Pani kierowała, pisząc Ciemno,
prawie noc? Co Panią do tego skłoniło? Konkretne wydarzenie
czy spontaniczny pomysł?
Nie wybieram swoich opowieści. To one mnie wybierają i po
prostu muszę je wtedy napisać. To był dość ciemny czas.
Przygnębiło mnie zło świata. Rozmiar przemocy. Podjęłam ważną
decyzję o powrocie do Polski. To wszystko jakoś złożyło się na tę
książkę.
Specynka: Czy przeżyła już Pani najciemniejszą noc swojego
życia?
Pewnie tak. Po wydaniu Ciemno… , w roku pełnym
zewnętrznych sukcesów, czułam się spustoszona. Przez kilka
miesięcy w ogóle nie pisałam. A więc było to kilka ciemnych
miesięcy raczej niż jedna noc.
Natalia-Lena: Czy istnieje taki typ czytelnika, któremu
odradziłaby Pani sięganie po Pani twórczość?
Ufam czytelnikom. Zaskakują mnie nieraz. Myślę, że mój
czytelnik po prostu nie może być tchórzem.
Ambrose: Co Pani – jako znana miłośniczka kultury
japońskiej – ceni najbardziej w utworach japońskich mistrzów
słowa? Czy ma Pani swoich ulubionych japońskich pisarzy?
Czy bardziej podoba się Pani dorobek twórców współczesnych,
takich jak Haruki Murakami czy też klasyków jak Tanizaki,
Kawabata bądź Natsume?
Japonia ma ogromny wpływ na moją twórczość. Murakami jest
mi bardzo bliski. Ale czytam z chęcią starych mistrzów, z których
najbliższy jest mi chyba Tanizaki. Również Mishima. Nie stronię od
bardziej popkulturowych pisarzy. Jestem fanką Natsuo Kirino. To,
co w mojej prozie krytycy określają jako realizm magiczny, to
przede wszystkim wpływ japońskiej literatury, gdzie to, co realne
i to, co nierealne są sobie bliższe, a granica między nimi cieńsza niż
w kulturze Zachodu. Nielinearny i niehollywoodzki sposób
opowiadania to pewnie wpływ nie tylko japońskiej prozy, ale też
anime i mangi. Bardzo lubię na przykład Evangelion. Ci, którzy
znają to anime, od razu będą wiedzieć, o co chodzi.
pamplemousse: Czy czytuje Pani współczesną literaturę
polską? I jakich autorów młodego pokolenia uważa Pani za
godnych uwagi?
Mało mam czasu na czytanie polskiej prozy ostatnio. Czytam
teraz wszystko, co potrzebne do wielkiej wyprawy literackofotograficznej na Sri Lankę, w jaką udaję się ze wspaniałym
fotografem Adamem Golcem w kwietniu 2014. Kiedy piszę, mniej
czytam. Raczej mam ulubieńców wśród tych starszych. Lubię
książki niemodne, bezinteresowne, epicko rozhulane i wyboiste jak
Ziemia Nod Radka Kobierskiego. Niektóre hołubione przez media
„odkrycia” pozostawiły mnie całkowicie obojętną, a potem się
okazało, że miałam rację. Były wydmuszkami. Ale ostatnio
zwróciłam uwagę na Małgosię Rejmer i jej książkę o Bukareszcie.
OssieS: Czy ma Pani swoją ulubioną książkę? Czemu
zajmuje ona ważne miejsce w Pani życiu?
Raczej każdy etap miał swoje książki, niekoniecznie prozę:
najpierw literatura iberoamerykańska i wielcy Polacy: Witkacy,
Gombrowicz, potem Virginia Woolf i Freud, prace antropologów
XX-wiecznych i feministek drugiej fali. Julia Kristeva i inni pisarze
melancholii, na przykład Sebald, potem zdarzyła się Japonia
i straciłam głowę dla ich literatury.
izabela81: Obecnie mamy kryzys tożsamości jako takiej i to
bez względu na płeć. Mężczyźni w Pani książkach są zagubieni,
zakompleksieni, słabi, przegrani. A to, powiedzmy sobie
szczerze, raczej „działka” należąca do kobiet. Z czego według
Pani wynika taka zmiana?
Najbardziej pogubieni są mężczyźni w obliczu silnych kobiet, bo
ta siła wywraca ich świat do góry nogami. Relacja między płciami
jest w trakcie największej do tej pory rewolucji. Przynosi to i dobre,
i niezbyt dobre rzeczy. Rozpacz, przemoc, bezsilność. Wystarczy
przyjrzeć się, jakie przerażenie wywołuje diabełek gender. Trzeba
jakoś dogadać się ze sobą od nowa, w tym problem.
Natalia-Lena: Czy otrzymanie jakiejkolwiek nagrody, nawet
najbardziej prestiżowej, jest w stanie zrekompensować trud
włożony w napisanie powieści?
To chwila satysfakcji. Ale nie, trud nie jest porównywalny
z paroma minutami blasku. Kiedy odbierałam Nike, myślałam już
o nowej książce. I o tym, że mam za sobą ostateczny literacki rytuał
przejścia.
kryptonite: Gdzie Pani trzyma swoją Nagrodę Nike?
Na górnej półce regału z książkami, na lewo od stołu do pracy.
Tam mam trofea. Ładna jest.
Specynka: Czy tak ważną nagrodę literacką, jaką jest Nike,
uważa Pani bardziej za podsumowanie pewnego określonego
etapu twórczego, czy może swego rodzaju grant udzielony
pisarzowi, żeby pisał jeszcze lepiej, więcej, piękniej; taki kredyt
na przyszłość? A może ten fakt nie powinien być żadną cezurą
i wytyczną, a laureat winien robić swoje i tyle?
Robić swoje i tyle. Zdecydowanie. Jak najszybciej nauczyć się
odmawiać mediom. Pisać po prostu. Dla zabawy można pomyśleć
o drugiej Nike.
Magdalena: Pani książki były trzykrotnie nominowane do
Nagrody Nike – Piaskowa Góra, Chmurdalia oraz Ciemno,
prawie noc. Przy trzeciej nominacji zdobyła Pani nagrodę. Czy
uważa Pani, że ostatnia książka jest Pani najlepszą?
Zawsze mam nadzieję, że najlepsza będzie ta następna.
Natalia-Lena: Czy może Pani ustosunkować się do słów
Małgorzaty Kalicińskiej na temat przyznawania Nagrody
Nike? Pisarka na swoim blogu napisała: „Odnoszę wrażenie, że
wystarczy usiąść i skroplić najciemniejsze emocje w treść
reportażu, powieści, opowiadania w sposób poprawny
gramatycznie, dodać ciut polotu, i już zyskać akceptację
jurorów. Rzucimy im jakieś ofiary, niewinne, bezbronne,
biedne i skołatane dusze, jakichś ludzi nieporadnych życiowo,
choć wrażliwych może, ale zadeptanych przez prostaków,
popaprańców czyniących coś idiotycznego albo… nudnego,
i już jest recepta na wiekopomne dzieło! Mam wrażenie, jakby
krytycy i jurorzy byli Dementorami (to z Harry’ego Pottera),
ludźmi z ustawiczną depresją, biczownikami ożywającymi
wyłącznie wtedy, gdy czują ból”.
Każdy ma prawo do swojej opinii. Nie z każdą mam ochotę
dyskutować. Szanuję czytelników Kalicińskiej, choć nie znam jej
książek, które – jak mniemam – są wesołe i budujące. To świetnie.
Każdy pisze, jak umie. Do dyskusji jednak szybciej skłonią mnie
słowa Przemysława Czaplińskiego, Kingi Dunin czy Jana
Gondowicza.
izabela81: Wydaje mi się Pani pisarką spełnioną. Pisanie jest
dla Pani filozofią, formą autoterapii, rzemiosłem, czystą
przyjemnością, a może wszystkim po trochu?
Pisanie jest moim zawodem i powołaniem przede wszystkim.
A czasem strasznym utrapieniem i rozpaczą.
24.01.2014
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 13
Przeczytane książki: 4674
Chcą przeczytać: 7887
Rozmowa z Mariuszem Szczygłem
Agnesia: Co
pisarskiej?
skłoniło
Pana
do
rozpoczęcia
kariery
Mój debiut to książka z reportażami, której drugie wydanie
właśnie się ukazało – Niedziela, która zdarzyła się w środę.
Każdy reporter jest egocentrykiem (choćby zaprzeczał), więc
uznałem, mając 29 lat, że powinienem ocalić od zapomnienia swój
sposób pisania o Polsce. I że najlepiej zrobię to w książce.
Wcześniej te reportaże ukazywały się w „Gazecie Wyborczej”, ale
w gazecie codziennej tekst żyje jeden dzień. Doszedłem do wniosku,
że inni (Irena Morawska czy Wojtek Tochman) piszą o Polsce
pięknie, ale nikt nie pisze w taki sposób jak ja. Każda książka na
świecie to dziecko egocentryzmu, zapewniam Panią. Jedno
zastrzeżenie: nigdy nie uważałem, że jestem pisarzem. Jestem
reporterem. To inni od jakiegoś czasu piszą czy mówią o mnie
„pisarz”, co jest miłe, ale dla mnie śmieszne, bo gdzieś w środku,
w głowie, czuję się początkującym studentem czy nawet licealistą.
anek 7: Tak się składa, że przeczytałam do tej pory tylko
jedną Pańską książkę, a mianowicie Gottland. Najbardziej
wstrząsającą opowieścią z tego tomu była moim zdaniem
historia Marty Kubisowej. A który z tekstów budzi pańskie
największe emocje i dlaczego?
Każdy, kiedy zaczynam zbierać materiał. Każdy, kiedy piszę.
Potem wszystkie dzieci kocham jednakowo i nie cierpię jednakowo.
Z tym, że moje emocje budzi nie materiał, który zbieram, nie fakty,
które opisuję – do nich podchodzę jak chirurg, na zimno – ale
obawa, czy umiem o tym tak napisać, żeby czytelnik to przeżył
odpowiednio. A więc emocjonują mnie moje niedostatki, a nie los
bohatera. Przejąć się swoim tekstem mogę dopiero po jakimś czasie,
gdy już jest wydrukowany, kiedy czytam go jak obcy człowiek.
Natomiast za najlepszy, najciekawszy, najtrudniejszy w pisaniu
i najwięcej wnoszący do mojego warsztatu i najważniejszy
w Gottlandzie uważam rozdział „Łowca tragedii”.
naciap: Panie Mariuszu, czytając Pana książki dotyczące
Czech, nieraz przyłapuję się na myślach: „zupełnie jak
w Polsce”. Skąd te wrażenia? Czy to tylko chęć utożsamienia
się z bohaterami Pana reportaży, czy jednak istnieje jakiś
rodzaj wspólnoty? Czy w Pana odczuciu nasza mentalność jest
podobna, a jeśli tak, to jakie są tego źródła?
Bo to książki przede wszystkim o ludziach, a nie o Czechach.
Kiedy mi mówią, że Gottland jest o Czechach i Czechosłowacji, ja
mówię: nie, jest o strachu, odwadze, śmierci, miłości, przerażeniu,
konformizmie itp. Czyli o sprawach podstawowych dla każdego. To
jest moja zasada – pisać tak, żeby każdy się w tym odnalazł. Nie
jestem historykiem, który skupia się na historii i datach, to nie są
książki specjalistyczne. Historia jest dla mnie tylko glebą, na której
mogą zaistnieć ludzie ze swoimi nieszczęściami i szczęściami.
ines: Pisał Pan w 2001 roku na łamach „Polityki”: „(...)
z mego doświadczenia wynika, że odpowiednio manipulowani
przez media, możemy stać się społeczeństwem doskonałych
bezmyślnych konsumentów”. Nie ma Pan złudzeń, że są one
w stanie właściwie kształtować gusta narodu, skoro polskie
społeczeństwo z rzadka sięga po książkę, zaś młode pokolenie
nie szuka gruntownej wiedzy w szkole lub u autorytetów. Czy
wierzy Pan, na podstawie swego doświadczenia w TV oraz
pracy dziennikarskiej, że zmieniając wrażliwość właścicieli
komercyjnych mediów (mających przeważnie na uwadze
jedynie słupki oglądalności/sprzedaży i wzrost kapitału),
można by dokonać przełomu w świadomości przeciętnego
przedstawiciela „masowej widowni”? Jeśli nie, to co mogłoby
ją zmienić?
Nie, nie wierzę. Może się zdarzyć jakiś właściciel Pani i mojego
pokroju, ale tacy ludzie jak Pani i ja nie dochodzą do wielkich
pieniędzy, żeby kupić stację telewizyjną. A ludzie przeważnie
wybiorą tańsze od droższego i łatwiejsze od trudniejszego. W każdej
dziedzinie. Jedyne, co można zrobić, to edukować od dziecka.
Szkoła to szansa.
ines: A czy istnieje szansa na powrót Mariusza Szczygła do
telewizji?
Nie ma takiej możliwości. Zostać niewolnikiem widzów?
Niewolnikiem tabloidów? Niewolnikiem swojej twarzy? W życiu!
Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym powrócił. Propozycje
dostaję praktycznie od 10 lat co miesiąc, ale jestem odporny. Jak
tylko pomyślę sobie, że musiałbym patrzeć na siebie, na swoją
twarz, to natychmiast znajduję w sobie słowo „nie” – i tak też
mówię do telefonu.
MuadiM_Maciej Markisz: Kto był w młodości, a kto jest
obecnie Pana ulubionym pisarzem, poetą i felietonistą?
Poety nie mam i nie miałem. Felietonisty też nie, w ogóle nie
czytam regularnie żadnych gazet ani tygodników, więc nie mam
możliwości przywiązania się do felietonisty.
Jest jeden pisarz, który działa na mnie orzeźwiająco – zacytuję
tu, co powiedziałem Agnieszce Wójcińskiej do jej książki
Reporterzy bez fikcji – mój ulubiony, choć nie umiałbym streścić
żadnej jego powieści, nawet trudno mi powiedzieć, o czym te
powieści są. Ale kiedy w chwilach rozpaczy twórczej biorę do ręki
jego książkę, wyłapuję poszczególne zdania i akapity, przeczytam ze
trzy, cztery i już mnie inspiruje swoim widzeniem świata. Zamykam
ją dość szybko, chwilę pochodzę po mieszkaniu, pomyślę i mogę
siadać do pisania. To Kurt Vonnegut. Uważam go za największego
filozofa współczesności. Mogę zacytować któreś z jego genialnych
zdań. Moje ulubione: „Paty Keene celowo była głupia”. Nie podoba
się pani? No to taki kawałek: „Większość ludzi na świecie uważa
życie za tak ciężkie i pełne rozczarowań (bo nie potrafią zarobić
pieniędzy albo nie cierpią swojej pracy, albo nie umieją tańczyć, albo
nie jest im w łóżku tak dobrze jak powinno, albo nie idzie im
w sporcie, albo po prostu są chorzy, albo ich dzieci są do niczego,
albo ich żony/mężowie ich nie cierpią, tak jak moja mama nie
cierpiała mojego ojca), że jest im wszystko jedno, czy żyją czy nie”.
Takiemu człowiekowi przygląda się zawsze Vonnegut. Jako
reporter oczywiście nie mógłbym i nie chciałbym sobie pozwolić na
jego typ okrucieństwa wobec ludzkości, ale niektóre jego książki
naprawdę działają na mnie jak alkohol. W jakimkolwiek
tłumaczeniu, bo żaden tłumacz nie ma szans tego pisarza spieprzyć,
uwalniają mój mózg.
okruszek: Swego czasu „Gazeta Poznańska” uznała Pana za
„inteligentniejszego niż w rozmowach »Na każdy temat«”,
w związku z tym interesuje mnie, jak Pan się do tego odnosi?
Jak się Pan z tym czuje?
Wiedziałem to bez „Gazety Poznańskiej”. Prowadzący talkshow to była rola, a rola wymagała pewnej kreacji. Aktor, który gra
idiotę, nie jest najczęściej idiotą.
fprefect: Czy to prawda, że przed wywiadem dziennikarz
przesyła listę pytań i potem może zadawać tylko te, które nie
zostały wykreślone? A jeśli tak, to czy takie dziennikarstwo jest
Pana zdaniem coś warte i czy warto przeprowadzać takie
wywiady?
Nie wierzę. Nigdy w życiu się z tym nie spotkałem. Nie
uprawiam dziennikarstwa politycznego ani gospodarczego, może
jakiś polityk albo prezes spółki życzy sobie listy z pytaniami. Ale
jeśli dziennikarz na to idzie, to bardzo niedobrze. Takiego rozmówcę
trzeba ignorować, żeby poczuł, jak to jest, kiedy media się nim i jego
firmą czy partią nie interesują. Oczywiście można nakreślić bliżej
tematy, które będzie się poruszać. Na przykład znana osoba
porzucona w dzieciństwie przez matkę ma prawo do tajemnicy
i prywatności i może zastrzec: rozmawiamy o wszystkim, poza
kwestią moich rodziców. Jej prawo, a moje: zadecydować, czy w tej
sytuacji chcę z nią wywiadu czy nie. Ale wysyłać listę z pytaniami?
Niedopuszczalne. Kojarzy się z totalitaryzmem.
jussi: Reportaż ma to do siebie, że musi cechować go –
oprócz autentyzmu i wiarygodności – także obiektywizm. Jak
Pan sobie radzi z ukrywaniem swojego zdania i chęcią
oceniania opisywanych zjawisk?
Ale ja nie ukrywam swojego zdania. Już sam dobór sytuacji,
scenek, zdań – z kilkuset wypowiedzianych – jest wyrażaniem
mojego zdania. Reportaż musi być uczciwie napisany
(nieskłamany), ale nigdy nie będzie obiektywny. To najbardziej
subiektywny gatunek dziennikarski, dlatego że patrzą moje oczy,
słuchają moje uszy, przetwarza moja głowa, a nie czyjaś. A danego
dnia moja głowa może przetwarzać gorzej, inaczej. Reportaż jest
wersją danego reportera na dany temat. O obiektywności
zapomnijmy.
luis: Czy gdyby miał Pan wybór, wybrałby Pan dowód
czeski czy polski?
Ani ten, ani ten. Być Polakiem lub Czechem i urodzić się jak ja
w komunizmie? Nie! Jakiś w tym jest prowincjonalizm z nieba
narzucony, jakoś obok wszystko. Jakieś opóźnienie cywilizacyjne,
jakaś małość. Kiedyś myślałem, że najlepiej urodzić się we
Włoszech, ale poznałem je dość dobrze. To trudny kraj do życia,
choć piękny, ze wspaniałą kulturą i jedzeniem. Ale korupcja,
mentalność mafijna – przerażające. No i upał nieznośny przez kilka
miesięcy. Amerykaninem – nie, bo za dużo trzeba się starać, żeby
przeżyć. Chętnie urodziłbym się Francuzem. Oni, mimo wad,
kochają książki, piękno, radość życia, wszystko jest tam takie, jakie
lubię: estetyczne. A nawet nieestetyczne jest estetyczne.
goś: Ciekawi mnie, jak bardzo Pana – jako czechofila –
Czesi zarazili miłością do piwa. Które piwo czeskie jest Pana
numerem 1?
Staram się nie pić piwa. Nie przepadam za nim. Chyba że jest
upał, to piję wieczorem. W ogóle nie lubię tych czeskich knajp
z piwem. Chodzę do nich, umiem się w nich znaleźć, ale nie jest to
moja grupa krwi. Preferuję wino. I na Morawach jest świetne wino,
a pod Pragą, w okolicy zamku Mielnik, powstaje wino Ludmila,
które nawet we Włoszech przechodzi jako akceptowalne.
marquez: A ja mam pytanie nudne: Czy istnieje coś takiego
jak reportaż ponowoczesny, postmodernistyczny? A może
nowe prądy literackie i kulturowe wykluczają/negują istnienie
reportażu?
Postmodernizm nie jest nowym prądem, zaczął się utrwalać
zdaje się w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Susan
Sontag napisała Death Kit („Zestaw do śmierci”) w 1967 i to już
jest książka bardzo postmodernistyczna. Jeśli przyjmiemy, że
zerwanie z linearnością opowieści jest wyznacznikiem
postmodernizmu, to właściwie wszystkie powojenne reportaże
polskie są postmodernistyczne. Jeśli przyjmiemy, że postmodernizm
zakłada intelektualną grę z czytelnikiem oraz ironię, to reportaż
Barbary N. Łopieńskiej Łapa w łapę o tresowaniu tygrysów
w cyrku z 1977 roku, który jest metaforyczną ilustracją opresji
w komunizmie, gdzie nawet podstawienie przez czytelnika pod
słowo „treser” – słowa „esbek”, „milicjant”, „władza”, a pod słowo
„tygrys” – słowa „obywatel” daje nieprawdopodobny ładunek
emocjonalny – na 100% jest reportażem postmodernistycznym.
Myślę, że rozdział „Film się musi kręcić” z Gottlandu, gdzie
przeplatam jeden dzień chłopca z całym życiem kobiety, ma na
pewno formę postmodernistyczną. Małgorzata Szejnert w swoich
reportażach z lat siedemdziesiątych (drukowanych na przykład
w łomżyńskich „Kontrastach”) często zestawiała ze sobą pozornie
niepasujące elementy. Forma kazania w reportażu Wojciecha
Tochmana Wściekły pies jest na pewno wytworem
postmodernistycznym, bo to gra z konwencją. A modernizm?
Wydaje mi się, że modernizmem w polskim reportażu będzie
Wańkowicz.
Oczywiście odpowiadam intuicyjnie, nie zajmowałem się tym
tematem, warto by go nadać jakiemuś teoretykowi literatury.
04.07.2011
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 15
Przeczytane książki: 5040
Chcą przeczytać: 7467
Polska szkoła wyobraźni
Rozmowa z Andrzejem Pilipiukiem
Vandenesse: Jest Pan jednym z najbardziej aktywnych
współczesnych polskich pisarzy…
To chyba gruba przesada. A jeśli nawet, świadczy to tylko
fatalnie o aktywności innych.
Vandenesse: A czy ma Pan jakieś swoje „pisarskie”
zwyczaje? Na przykład siada Pan i choćby się waliło i paliło, to
musi być napisana określona liczba stron? Czy pisze Pan
wtedy, kiedy ma Pan na to po prostu ochotę?
Przed większymi i poważniejszymi zadaniami, niekoniecznie
literackimi, odmawiam różaniec.
Piję kawę, czasem mocną herbatę. Nie stosuję alkoholu ani
innych używek – niejeden znakomity pisarz rozpuścił talent
w wódzie. Znam co najmniej dwa takie przypadki z autopsji.
Gdybym pisał tylko wtedy, gdy mam ochotę, bank dawno by
mnie zlicytował. Pisanie to wbrew temu, co się powszechnie uważa,
praca jak każda inna. Trzeba swoje odsiedzieć… Ile wysiłku się
włoży, takie będą efekty.
Bywają momenty zastoju, ale na szczęście raczej krótkie. Wtedy
redaguję, robię korektę, poprawiam to, co napisałem. Albo czytam.
Trzeba zarówno śledzić, co knuje konkurencja, jak też dokształcać
się.
Inka: Pisze Pan sporo. Kto jest pierwszym krytykiem
Pańskich dzieł?
W pierwszej kolejności czytam sam. Potem zazwyczaj moja
żona. Na każdym etapie nanosi się poprawki. Sprawdza się każdą
datę i nazwisko. Szczegóły techniczne konsultujemy ze znajomymi
fachowcami. Potem książka trafia do redakcji. Wraca z uwagami,
nanosi się kolejne poprawki… Czasem jeszcze korekta dorzuci
jakieś uwagi. Efekt końcowy to wynik pracy kilku osób.
Józef: Po wesołym, przaśnym i fantazyjnym Wędrowyczu,
który stał się już niemal ikoną – przynajmniej pośród fanów
fantastyki – stworzył Pan trylogię, która wydaje się o wiele
bardziej „zwyczajna”. Gdyby główna bohaterka Kuzynek nie
była wampirem, byłby to w praktyce kawał lekkiej kobiecej
prozy. Jakie były motywy stworzenia cyklu o kuzynkach? Czy
jest to odskocznia i odpoczynek, czy próba podjęcia nowego
wyzwania?
Staram się nie dać zaszufladkować i eksploruję różne
podgatunki fantastyki. Kuzynki istotnie miały być ukłonem
w stronę płci pięknej i może trochę w stronę krakusów. Przenosiłem
się wówczas z Warszawy do Krakowa – postanowiłem się wkupić
i podlizać. Oczywiście potrzebowałem też odskoczni od Jakuba.
W ślad za Kuzynkami przyszły inne poważne projekty. Wiosną
2011 roku ukazał się ostatni tom Oka jelenia. Regularnie wydaję
też autorskie zbiory opowiadań „bezjakubowych”, pisanych
zazwyczaj na poważnie.
Staram się, by każda książka była trochę jak pudełko czekoladek
– gdy niby wiemy, czego się po autorze spodziewać, ale element
zaskoczenia dodaje smaku…
Thulem: A skąd pochodzi pomysł na postać Wędrowycza?
Czy ma swój pierwowzór? To sąsiad z podwórka, który
dzieciom wydawał się mroczny, a może alter ego jakiegoś
nieprzyjemnego osobnika?
Gdy byłem mały, spędzając wakacje w Wojsławicach,
napatrzyłem się na kumpli dziadka. W każdą środę ściągali na targ –
i zazwyczaj parkowali furmanki na naszym podwórzu – bo było
duże. Potem w szopie wypijali jakąś prytę lub czasami coś
mocniejszego i rozjeżdżali się do swoich wiosek.
Jakub to kompilacja niektórych ich cech, wzbogacona
oczywiście kilogramami zmyśleń.
Fox: Planuje Pan napisać coś jeszcze o Wędrowyczu?
Oczywiście. Wrócę jednak raczej do formuły zbioru krótszych
opowiadań. Mam na razie kilka tekstów – łącznie 50 stron. To
jeszcze potrwa, na razie jedna szósta jest gotowa.
Justyna: Pseudonim często bywa dla autora czymś
w rodzaju maski. Odwołując się do cyklu Zbigniewa
Nienackiego Pan Samochodzik, przez sześć lat podpisywał się
Pan jako Tomasz Olszakowski.
Czy Tomasz Olszakowski jest alter ego dla Andrzeja
Pilipiuka, czy może wręcz przeciwnie? Można mówić o dwóch
pisarzach?
Samochodzik
to
rozwinięcie
cudzych
pomysłów.
Współtworzyłem tę serię w okresie, gdy nikt nie chciał publikować
moich oryginalnych utworów. Wydawca zaproponował używanie
pseudonimu. Uznałem to za dobry pomysł. Napisałem w ciągu
pięciu lat dziewiętnaście tomów Samochodzika. Nie wypieram się
tego, ale też przesadnie się tym nie chwalę. Pseudonim daje mi
pewien dystans do tej części dorobku.
Dodatkowa korzyść jest taka, że zmniejsza się ryzyko, iż młody
czytelnik – rozsmakowawszy się w Samochodzikach mojego
autorstwa – sięgnie przedwcześnie na przykład po Oko jelenia.
Nienacki na to nie wpadł – tak samo sygnował Samochodziki
i swoje epatujące cynizmem półpornograficzne powieści dla
dorosłych.
Little_Raven: Czy motywy mitologii Słowian występujące
w Pańskich książkach są w jakimś sensie hołdem dla Pana
przodków? Czy też w dobie dominacji kultury amerykańskiej,
gdzie wampiry straciły swój kieł i zaczęły błyszczeć, a wilkołaki
przestały atakować w morderczym szale, by zyskać
świadomość, postawił Pan na „swojskie” wschodnie demony?
Jako
Ukrainiec
z
pochodzenia
wykorzystuję
motywy
wschodnie, zwłaszcza ukraiński i kozacki folklor, by ubarwić swoją
prozę. Przydać jej niezwykłości i oryginalności.
Stworzyć coś czerpiącego z pogranicza kultur. Zapełnić trochę
przerażającą lukę po unicestwionej literaturze polskich kresów.
Jako polski patriota pokazuję też motywy inne – na przykład
Polaków robiących kariery w carskiej Rosji – jak błąkający się po
Syberii doktor Skórzewski.
Thulem: Kogo lubi Pan czytywać? Czy porównuje Pan
swoją twórczość z dorobkiem innych autorów? Można wiedzieć
z czyim?
Szalenie lubię prozę mocno zapomnianego pisarza Aleksandra
Grina. To bardzo ciekawa postać. Syn polskich zesłańców, pisał po
rosyjsku. Choć sam był ateistą i komunistą, odmówił udziału
w agitacji antyreligijnej, nie ugiął się, choć obłożono go zakazem
druku, odebrano mieszkanie, wysiedlono z Moskwy. Opór wobec
podłości przypłacił życiem – umarł z głodu (oficjalnie na raka).
Nie porównuję mojej prozy i jego. To zupełnie różne style.
W hołdzie dla niego napisałem dwa opowiadania: Samolot do
dalekiego kraju i w mniejszym stopniu Bunt szewców.
Inka: A czy jako ojciec dwojga dzieci myślał Pan
o stworzeniu jakiegoś dzieła literackiego skierowanego do
najmłodszych odbiorców?
Jakoś nie. Zresztą pisanie dla dzieci to ciężki kawałek chleba.
Wierzę w specjalizację – niech się tym zajmą fachowcy.
31.10.2011
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 55
Przeczytane książki: 18744
Chcą przeczytać: 30246
Rozmowa z Mają Lidią Kossakowską
izabela81: Czy pamięta Pani swój pierwszy napisany tekst?
Hmm, o tyle, o ile. Pamiętam, że zaczęło się od bajek, które
skrobałam w zeszycie w linie okrągłym, nieudolnym pismem
sześciolatki i ozdabiałam nieustannie ilustracjami. Właściwie były to
pewnie jakieś pierwociny grafic novels. Może więc nieświadomie
stworzyłam nowy gatunek? Na pewno występowały tam konie, bo
wtedy przeżywałam fascynację tymi mądrymi, wielkimi
zwierzakami. Potem, w wieku jakichś dwunastu lat, zastąpiłam
szesnastokartkowe zeszyciki w linie porządnym, grubym brulionem
w kratkę i zaczęłam pisać hard sf. Pojawiły się statki kosmiczne,
niebezpieczne roje meteorów, dehermetyzacje kadłubów i podobne
problemy. Ale nie przypominam sobie żadnej fabuły ani
konkretnych bohaterów.
izabela81: Często podkreśla Pani, jak wielki wpływ miały na
Panią przeczytane w dzieciństwie książki. Która z nich była tą
najważniejszą?
Na pewno nie ma jednej takiej książki. Jest kilka, a może
kilkanaście, do których wracam z radością do dziś. Zdecydowanie
Kubuś Puchatek A.A. Milne’a, w klasycznym tłumaczeniu Ireny
Tuwim, niepopsuty przez nietrafione eksperymenty translatorskie
i infantylne animacje. Muminki Tove Jansson. Książki Astrid
Lindgren, Mio, mój Mio, Ronya, córka zbójnika, Bracia Lwie
Serce, Dzieci z Bullerbyn. Rewelacyjny Jednorożec Irmelin
Sandman Lilius, gdzie występują tak niepokojące i fantastyczne
postaci jak Wiedźma Morska pani Illunga Nebel lub stary wodnik
Justus i jego bracia Grobus i Filippus. Seria o doktorze Dolittle.
Przygody misia Paddingtona. Przy nowelce Coś okropnego
w kuchni nadal pokładam się ze śmiechu. Mary Poppins. Obie
Alicje: W krainie czarów i Po drugiej stronie lustra.
Przygody Dorotki w krainie Oz. Ukochana przeze mnie książka O
czym szumią wierzby z niezapomnianymi rozdziałami o Bożym
Narodzeniu w domku Kreta i spotkaniu z bożkiem Panem
w „Głosie piszczałki o świcie”. (…)
Nie mogę też nie wspomnieć o dwóch uroczych, przezabawnych
książkach Bootha Tarkingtona Penrod i Siedemnastolatek, które
opowiadają o życiu pewnego chłopca i pewnego młodzieńca
w Stanach Zjednoczonych na początku dwudziestego wieku.
Oczywiście jest też Tomek Sawyer i wiele, wiele innych.
Ostrzegałam, że będzie dużo tych pozycji. Wychodzi na to, że
moje ukochane książki z dzieciństwa to głównie klasyka
anglojęzyczna i skandynawska, choć nie tylko.
Włóczykij: Czy któryś z pisarzy jest Pani mistrzem? Marzy
Pani o rozmowie z którymś z nich?
Mam wielu mistrzów, ale większość z nich niestety już nie żyje.
Steinbeck, Hemingway, Faulkner, Cortazar, Capote, Bradbury,
Chandler, Jones, Vonnegut. Cenię także znaczne grono
współczesnych pisarzy. Ale szczerze mówiąc, nie wiem, jak taka
rozmowa z którymś z nich miałaby przebiegać. Ja bym powiedziała
zapewne: „Uwielbiam Pańskie książki, są znakomite”. A on na to:
„Dziękuję, to miłe”.
Pisarz wypowiada się dzięki literaturze. W swoich książkach
daje nam najwięcej emocji, najwięcej prawdy o sobie. Mnie to
wystarczy. Autor snuje opowieści, zamyka nas w magicznym
świecie, który sam stworzył, odrywa od rzeczywistości, każe
przeżywać dramaty i zawirowania życiowe ludzi, którzy tak
naprawdę nie istnieją. Jest trochę jak czarodziej, a czarodzieje
powinni pozostawać tajemniczy, prawda?
lacerta: Co jest dla Pani najtrudniejsze przy pisaniu
książki? Towarzyszą Pani jakieś obawy?
Całe mnóstwo problemów i dylematów. Czy książka spodoba
się czytelnikom? Czy jest dobra? Czy fabuła składa się w logiczną
całość, a postępowanie bohaterów jest wiarygodne? Czy piszę
odpowiednio dobrym językiem? Jaki sposób narracji wybrać, żeby
jak najlepiej oddać daną scenę? Czy zebrałam odpowiednią ilość
informacji na temat, o którym piszę? Czy nie popełniam błędów? Na
koniec, czy ja w ogóle umiem pisać i czy ktoś tę książkę kupi?
Kiedy żyje się jedynie z pracy literackiej, to ostatnie pytanie staje się
tak samo ważne jak pozostałe.
Kyo: Czy bohaterowie są dla Pani czymś więcej niż tylko
tworem do napisania książki? Zdarza się, że któryś z nich się
Pani śni? Jak mogłaby wyglądać rozmowa z którymś z nich?
A może chciałaby Pani wybrać się z którymś na kawę?
Oczywiście bohaterowie dość długo żyją w mojej głowie, zanim
pojawiają się na kartach powieści. W tym czasie poznaję każdego
z nich, dowiaduję się możliwie dużo o jego charakterze, słabościach,
zdolnościach, pragnieniach i lękach. Buduję wizerunek postaci,
badam przeszłość, staram się, żeby miały bogate wnętrze,
wiarygodne motywacje oraz ciekawe osobowości. Zwykle wiem
o nich znacznie więcej, niż zdradzam w samej fabule. To nadaje im
rys autentyczności, a przynajmniej mam taką nadzieję.
Pisanie to dość schizofreniczne zajęcie, trzeba przyznać.
Widzę swoich bohaterów bardzo wyraźnie, potrafiłabym
każdego rozpoznać na ulicy. Jednak nie śnią mi się. Na szczęście nie
opanowali do tego stopnia mojego umysłu.
Tylko raz zdarzyło mi się zobaczyć zdjęcie żywego, istniejącego
człowieka, który do złudzenia przypominał wykreowaną przeze
mnie postać. Szukałam czegoś ciekawego do poczytania
w księgarni, obróciłam trzymaną książkę w rękach i nagle, na tylnej
okładce ukazała się ta zadziwiająca fotografia. Bez słowa pokazałam
ją mężowi, a on zawołał: „O Boże, Troy Harlows!”. Faktycznie,
autor wojennych wspomnień, które mnie zainteresowały, wyglądał
wypisz wymaluj jak bohater Burzowego kocięcia. Tyle że nie był
Foką Piechoty Morskiej, a Rangersem.
To chyba właśnie Troy Harlows jest mi najbliższy ze
wszystkich postaci, jakie stworzyłam. Fajnie byłoby umówić się
z tym facetem na piwo i trochę pogadać. To porządny człowiek,
obdarzony swoistym poczuciem humoru. Myślę, że byśmy się
polubili i zrozumieli.
Ja na ogół lubię moich bohaterów. Na pewno chciałabym
porozmawiać z Takeshim i spytać go o kilka spraw. To postać
złożona, dość zamknięta w sobie, ale o bardzo bogatej osobowości.
Myślę, że jest wiarygodny i prawdziwy.
A kolejnym byłby Hermoso Madrid Iven, międzygwiezdny
kucharz i celebryta, bo bardzo go polubiłam podczas pisania
Grillbaru. Mogłabym się dowiedzieć, jak najlepiej przyrządzać
chlipaczki. Ja je zwykle przyrządzam w białym winie z oliwą
i czosnkiem, ale szef kuchni tej klasy co Hermoso na pewno mógłby
mi podać ciekawszy przepis.
Z Daimonem znamy się tak długo i dobrze, że nie ma o czym
gadać.
Alfa: A czy zdarza się, że w trakcie pisania bohater zaczyna
żyć własnym życiem, a Pani czuje się zaskoczona jego
zachowaniem?
Na ogół nie. Zasiadając do pisania, mam gotową całą linię
fabularną. Wiem, co się wydarzy, jakie padną słowa, jakich
wyborów dokona bohater. Czasem – bardzo rzadko – pojawiają się
inne emocje, niż zakładałam. Zwłaszcza w dialogach. Padają
mocniejsze słowa, głębsze wyrzuty, motywacje postaci okazują się
nie takie, jak zaplanowałam. Wtedy rzeczywiście na chwilę objawia
się niezależna ode mnie osobowość bohatera. Ale zwykle to jest
dobre dla sceny. Pogłębia ją, czyni jaśniejszą dla czytelnika lub
bardziej wiarygodną.
„Okres buntu” moi bohaterowie przechodzą przedtem, zanim
zasiadam do pisania. Wtedy okazuje się, kim są i do czego dążą. Jak
się zachowują, jaką mają osobowość, jakie skazy lub zalety
charakteru.
Ja wymyślam ich, a oni, niejako, mnie się przedstawiają.
izabela81: Dlaczego w Pani powieściach kobiety tak rzadko
są głównymi bohaterkami?
Jestem kobietą, więc w naturalny sposób mężczyźni to dla mnie
intrygujące bestie. Pisarce pewnie trudniej jest stworzyć
pełnokrwistego bohatera męskiego, który będzie wiarygodny. I oto
właśnie chodzi. Jak go dobrze zbudować i poprowadzić. Dla mnie
to ciekawsze doświadczenie niż tworzenie kobiecych postaci. Ale
w Takeshim pojawia się całkiem sporo różnorodnych bohaterek,
bo to jest dobre akurat dla tej powieści.
Miss_Cherry: Czy zdarzyło się Pani kiedykolwiek czerpać
inspirację z czegoś dziwnego, na przykład otworzyć lodówkę,
ujrzeć główkę kapusty i stwierdzić, że na daną scenę świetnie
się nadaje pole porośnięte tym warzywem?
Chyba nie, w każdym razie nie przypominam sobie takiego
przypadku. Ale muszę przyznać, że tworząc powieść, bardzo się
w niej zatracam i zdarza mi się na przykład wyjść po zakupy
i wrócić z pustymi rękami albo kupiwszy zupełnie nie te rzeczy,
które były potrzebne. Obawiam się też, że potrafię spacerować,
gestykulując nieco albo mamrocząc coś do siebie. Wiem, nie robi to
najlepszego wrażenia, ale teraz, w dobie zestawów słuchawkowych
do komórek, nie wyglądam przynajmniej jak wariatka.
Tylko Burzowe kocię powstało z inspiracji kociakiem, który
miał sierść o barwie burzy i dzikość w oczach, a Zakon Krańca
Świata dzięki ulotce pewnej sekty, na której przedstawiony był
obrazek ślicznotki o cielęcym wyrazie twarzy, modlącej się o nową
sukienkę. Koszmarny ciuch sfruwał do niej z nieba w otoczeniu
małych obłoczków. Co gorsza, fason miał identyczny jak straszna
sukieneczka, którą panienka aktualnie nosiła, tylko kolor inny.
Różowy zamiast błękitnego. Natychmiast ogarnęła mnie zgroza na
myśl o takich zaświatach, a to zaowocowało opowieścią o Larsie
Bergersonie i pozyskiwaczach.
Booknerd:
A
którą
ze
swoich
książek
najchętniej
zobaczyłaby Pani na ekranie?
Wszystkie. Lubię film. Ekranizacje, zwłaszcza fantastyki,
potrafią być bardzo malownicze. Na pewno dobrze sprawdziłby się
na ekranie Grillbar Galaktyka, bo jest tam dużo dziwnych,
ciekawych postaci i niesamowitych plenerów. Poza tym to
humoreska i opowieść przygodowa jednocześnie, a kino kocha takie
historie. Niewątpliwie Takeshi miał być książką możliwie filmową.
Ta powieść też dobrze by się nadawała na ekran. No i seria anielska,
ale wymagałaby bardzo wyrafinowanych efektów specjalnych. Po
cichu marzę o ekranizacji Burzowego kocięcia, ale to tylko takie
małe prywatne marzenie.
nejimakidori89: Pisząc o
Japonii,
łatwo
popaść
w orientalizm. Czy Pani książka powiela stereotypy o Japonii,
czy też szuka Pani nowych dróg, by opowiedzieć o tym kraju?
Rzecz w tym, że Takeshi w ogóle nie jest książką o Japonii.
Rozgrywa się w odległej przyszłości, daleko od macierzystej Ziemi
i jest opowieścią o ludziach różnych kultur, którzy żyją
w rzeczywistości celowo wykreowanej w oparciu o realia i wartości
średniowiecznej Japonii, gdyż korporacja, która założyła przed
wiekami kolonię Wakuni, w większości była japońska. W opisanym
przeze mnie świecie każda odległa od Ziemi kolonia po jakimś
czasie ulega regresowi. Żeby ocalić wiedzę i technologię oraz
złagodzić skutki kryzysu, Wakuni została wpisana w japońską
tradycję. Była to bowiem stabilna, hermetyczna i bardzo
hierarchiczna kultura, która przetrwała w niemal niezmienionej
formie całe stulecia. Wakuni jest więc swoistym eksperymentem.
Tym bardziej że ze specyfiki tej planety wynika ciekawy fakt. Otóż
istoty nadprzyrodzone, bogowie, demony, duchy, bodhisattwowie
oraz magiczne zwierzęta pojawiają się tam w materialnej formie.
Istnieją naprawdę.
W takiej mieszance trudno o stereotypy, choć na pewno sama
Wakuni jest w jakimś sensie orientalna, gdyż została taką celowo
stworzona.
Kjarik: Czego można nie lubić w Japonii? Czy jest coś, co
przyjezdnemu może wydawać się dziwne lub nieprzyjazne?
To pytanie raczej do podróżnika lub fascynata japońską kulturą,
a nie pisarza, który tylko zainspirował się tym krajem. Czy ja wiem?
Na pewno trudna do zrozumienia i obca jest dla nas hierarchia
władzy i zależności, charakterystyczna dla wielu krajów azjatyckich.
Jeśli ktoś zajmuje wyższą pozycję, zwykle bardzo wyraźnie to
demonstruje, co razi przybysza z zewnątrz. Co jeszcze może
denerwować cudzoziemca? Pewnie japońska hermetyczność.
Człowiek, który nie urodził się w Japonii, choćby mieszkał w tym
kraju całe dziesięciolecia, zawsze pozostanie „gaijinem” czyli
obcym, nietutejszym – a przy tym – dziwadłem. Trochę błaznem,
trochę barbarzyńcą, a trochę oswojonym potworem.
Dla turysty na pewno trudny do zniesienia jest miejski ścisk
i drożyzna. Mnie osobiście razi występujący często zakaz trzymania
zwierząt w mieszkaniach. To dopiero jest prawdziwe
barbarzyństwo!
raven: Mówiła Pani, że miała problem z nadaniem tytułu
Takeshiemu. Jak brzmiał więc ten „roboczy” i dlaczego
przysporzył tylu trudności?
Tytuł roboczy wymyślił mój mąż, gdy dowiedział się mniej
więcej, o co chodzi w świecie Takeshiego. Brzmiał „sushipunk”
i właściwie był nazwą gatunku, a nie tytułem sensu stricto. Mimo
to „przykleił” się do książki i jakoś tak został. W sumie jednak nie
pasował do całości, a w dodatku był w języku angielskim, więc
musiałam go zmienić.
Jolanta: Dlaczego w Pani utworach tak często pojawia się
mitologia jakucka, a nie inna, bardziej popularna, jak grecka
lub rzymska?
Tylko jedna moja książka opiera się na mitologii jakuckiej i jest
to Ruda sfora. Wydaje mi się, że w pytaniu chodzi raczej
o szamanizm niż wierzenia kraju Sacha.
Szamanizm interesuje mnie od bardzo dawna, jeszcze od czasów
licealnych. Wiele wskazuje na to, że ten system obejmował niegdyś
całą Ziemię. Wszędzie tam, gdzie żyli ludzie, pojawiali się szamani
i trzy podstawowe elementy szamańskiego postrzegania
rzeczywistości, czyli trójdzielny podział świata, oś w postaci
kosmicznego drzewa lub góry, łącząca wszystkie te elementy oraz
lot duszy. Niezależnie od kultury, religii czy poziomu cywilizacji.
Szamanizm funkcjonował wszędzie; od Europy i Azji, przez obie
Ameryki i Australię, i w podobny sposób tłumaczył istnienie oraz
działanie wszechświata. Dlaczego? Czyżby w jakimś sensie dawał
nam prawdziwą odpowiedź na pytania od zarania dziejów nurtujące
ludzkość? Czy ludzie pierwotni wiedzieli i dostrzegali to, czego my
już nie umiemy zobaczyć? Realną, prawdziwą strukturę świata?
A może ukrytą tajemnicę? To bardzo frapująca zagadka.
Grecka i rzymska mitologia jest bardzo znana i ograna. Biednym
bogom z Olimpu zrobiono już chyba każdą możliwą krzywdę, tak
literacką, jak i filmową. Ja jednak wolę na razie zostawić ich
w spokoju i poszukać mniej wyeksploatowanych tematów.
triste: Skąd wzięło się Pani zamiłowanie do archeologii?
Z filmu? Czy może podczas wycieczki szkolnej w podstawówce
doznała Pani olśnienia?
W moich czasach wycieczki szkolne organizowano najczęściej
do zakładów pracy, w ramach orientacji zawodowej. Najgorzej
wspominam taką do mleczarni. Przez tydzień było mi potem
niedobrze, a ohydny zapach skisłego, zepsutego mleka zdawał się
unosić wszędzie.
Trudno odpowiedzieć na takie pytanie. Ja zawsze lubiłam dawne
kultury. Wybierając kierunek studiów, miałam nadzieję, że
archeologia pomoże mi w pracy pisarskiej i faktycznie tak się stało.
Bardzo dużo czerpię z wiedzy zgromadzonej podczas nauki.
Jako dziewczynka, oczywiście, uwielbiałam Indianę Jonesa.
Jeśli tak miała wyglądać praca archeologa, chciałam wykonywać ją
do końca życia. Rzeczywistość okazała się jednak nieco bardziej
prozaiczna. A ja spełniłam swoje wielkie marzenie i zostałam
pisarzem, a nie szalonym poszukiwaczem bezcennych posążków.
Na mój wybór na pewno w jakiś sposób wpłynęła też książka
Miki Waltariego Egipcjanin Sinuhe. To wspaniała powieść, ja
zaś dzięki niej po raz pierwszy usłyszałam o Hetytach, którymi
zajmowałam się potem przez bite pięć lat studiów.
Aleksandra: Nurtuje mnie od dłuższego czasu pytanie, czy
planuje Pani kontynuować opowieści z krainy światła i mroku.
Zauważyłam, że została otwarta furtka w świecie przygód
Abaddona i Archaniołów.
Tak, powinna powstać jeszcze jedna powieść o Skrzydlatych
i Głębianach. Wymyśliłam ją już właściwie podczas pisania
Zbieracza Burz. Wiem, że czytelnicy lubią tę serię, dlatego
postanowiłam po raz kolejny do niej wrócić. Nie wiem jednak
kiedy, na pewno po zakończeniu Takeshiego.
Aleksandra: A czy jest Pani otwarta na sugestie i pomysły ze
strony czytelników?
Wszystkie książki firmuję swoim nazwiskiem, więc muszę za
nie sama odpowiadać. Moje historie zwykle są obmyślone,
skończone fabularnie, jeszcze zanim zasiadam do pracy. Wiem, do
czego dążę i w jaki sposób chcę opowiadać o moich bohaterach,
zatem sugestie czytelników, niestety, odpadają.
Za to zachęcam gorąco do własnych prób literackich.
Pat: A czego nigdy w życiu Pani by nie napisała? Nawet
gdyby zaproponowano potrójną stawkę?
Peanu na cześć znanego polityka, albo w ogóle niczego
w rodzaju agitacji politycznej na zamówienie. Paszkwilu
skierowanego przeciwko komuś. Krańcowej głupoty. Steku
świństw albo bredni. Pozycji nakłaniającej do krzywdzenia
słabszych albo zwierząt. Powieści napisanej ściśle według czyichś
zaleceń albo formatu, Boże uchowaj.
W sumie, całej masy rzeczy.
izabela81: Co myśli Pani o polskim rynku wydawniczym?
Co by Pani zrobiła, żeby go poprawić?
To nie jest pytanie skierowane do właściwej osoby, bo autor nie
ma żadnego, słownie żadnego wpływu na rynek wydawniczy. Może
ewentualnie w pewnym stopniu próbują na niego wpływać
wydawcy, dystrybutorzy albo właściciele
handlowych, lecz na pewno nie pisarze.
wielkich
sieci
Zdecydowanie bardzo wiele złego uczyniła wadliwa
i niedopracowana ustawa o podatku VAT i nie chodzi tu o wzrost
cen książek, bo ten jest faktycznie nieznaczny, tylko zmianę systemu
rozliczeń, która dosłownie wywróciła rynek do góry nogami,
a autorów pozbawiła pieniędzy na chleb i podstawowe potrzeby.
No i oczywiście koszmarny system zwrotów, z którym podobno
nic nie można zrobić, choć jest moralnie bardzo wątpliwy. Podam
uproszczony przykład. Dajmy na to, rolnik wyprodukował kilka ton
jabłek. Tonę oddał do sklepu. Jabłka były smaczne, więc szybko
sprzedało się pół tony. I co wtedy zrobił właściciel sklepu? Zapłacił
rolnikowi? Ależ skąd! Odesłał mu pozostałe pół tony jako zwrot,
czyli de facto zapłacił mu jego własnymi owocami za owoce, które
sprzedał. Jednocześnie natychmiast zamówił kolejną tonę, bo
przecież jabłka są smaczne i dobrze się sprzedają. Przerażony rolnik
znów wysłał kolejną partię towaru, bo liczył na jakiś zysk. I znów
dostał własne jabłka jako zapłatę za własne jabłka. Paranoja? Nie na
naszym rynku wydawniczym. Tylko że jabłka w końcu się zepsują,
a książki nie, więc można powtarzać ten sam uroczy numer
w nieskończoność.
Jeśli komuś wydaje się, że życie pisarza jest łatwe, to bardzo się
myli.
Agneska94: Na okładce jednej z Pani książek wyczytałam,
że jest Pani zdumiona mrówkojadami. Co sprawiło, że to
właśnie te zwierzęta przykuły Pani uwagę?
Kiedyś, gdy bawiłam w zoo, mrówkojad podszedł do
ogrodzenia swojej klatki, tuż koło mnie, z wyraźnym zamiarem
zawarcia znajomości. Zachowywał się bardzo przyjaźnie, wyciągał
pyszczek i ewidentnie dawał do zrozumienia, że moja osoba
przypadła mu do gustu. Dopiero wtedy zauważyłam, jakie to
zabawne i ciekawe stworzenie. W sumie ładne na swój sposób, choć
wygląda, jakby zostało stworzone tyłem na przód albo wcale nie
miało głowy. Wydłużony pyszczek przypomina bowiem drugi
ogon.
Ten fascynujący zwierzak wydawał się całkiem inteligentny.
Zwykle człowiek przechodzi sobie koło wybiegu i myśli: „Cóż,
mrówkojad, kupa futra na krzywych łapach. Dziwadło”.
A tymczasem różne intrygujące myśli rodzą się w tym wąskim,
dziwacznym łebku. Spotkanie z mrówkojadem było dla mnie bardzo
rozwijające.
Czasem ciekawe stworzenia żyją obok nas, a my ich nie
zauważamy.
Na pewno do mojego zadziwienia mrówkojadami przyczyniła
się fenomenalna i bardzo zabawna książka Geralda Durrella
Opowieści o zwierzętach, zwłaszcza rozdział poświęcony
próbom schwytania tego niesamowitego zwierza w jego naturalnym
środowisku. Za każdym razem, gdy to czytam, śmieję się tak
bardzo, że nie mogę przestać. No i wiem przynajmniej, co to jest
„ciągbuk”.
Mrówkojad jest obecny w polskiej literaturze za sprawą
absurdalnego wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
Zapewne jego też, choćby przelotnie, zafascynował fenomen tego
zdumiewającego stworzenia.
anwa: Jarosław Grzędowicz to Pani mąż. Oboje Państwo
piszą książki, często fantastyczne. Jak wygląda dom ludzi,
którzy mają tak wielką wyobraźnię? Czy aby stworzyć własne
„światy”, musicie siedzieć w oddzielnych gabinetach? Czy
wręcz
przeciwnie?
Wymieniacie
się
pomysłami,
spostrzeżeniami, jesteście recenzentami sobie nawzajem?
Jak wygląda nasz dom? To dwupokojowe mieszkanie
w kamienicy w Warszawie, urządzone dość staroświecko, meblami,
które przeżyły z moją rodziną dwie wojny światowe. Pełno tam
bibelotów, bo je uwielbiam, oraz moich obrazów, bo nie miałam co
z nimi zrobić. Niestety, nie posiadamy osobnych gabinetów,
a służba nie przynosi nam na srebrnej tacy kieliszka szampana
i grzaneczek z kawiorem. A chciałoby się, czasami. Pracujemy
w oddzielnych pomieszczeniach. Jarek lubi słuchać do pracy muzyki
instrumentalnej, najczęściej filmowej. Ja wolę ciszę.
Oczywiście, jesteśmy pierwszymi czytelnikami swoich książek
i często rozmawiamy w domu o pracy. Ale nie sądzę, żebyśmy
wpływali znacząco na swoją twórczość. Jesteśmy odrębnymi
pisarzami i pewnie tak już zostanie.
26.06.2014
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 30
Przeczytane książki: 9347
Chcą przeczytać: 17498
Rozmowa z Rafałem Kosikiem
Uleczkaa38: Jak ocenia Pan obecny poziom polskiej
literatury science fiction?
Sam poziom nie jest zły, powiedziałbym nawet, że gdyby nie
bariera językowa, polskie SF spokojnie mogłoby odnosić sukcesy
na rynku anglosaskim. Gorzej, że prawdziwe SF pisze ledwie kilku
autorów, a wszyscy oni muszą się utrzymywać z czegoś innego –
albo z pisania innego rodzaju literatury, albo z „normalnej” pracy
zawodowej. Nie jest to dziwne, bo czytelnicy SF to elita, a elita
niestety nie jest liczna. Ciekawa sprawa, że SF, choć mniej chętnie
czytane od innych rodzajów fantastyki, zdaje się prestiżowe i dla
autorów, i dla czytelników. Prestiżowe niestety jako puste hasło.
Nie chcę rzucać nazwiskami, ale jest kilku autorów, którzy mówią,
że piszą SF, a przejawia się ono jedynie w sztafażu, bo akcja,
bohaterowie, cała konstrukcja powieści czy opowiadania jest wzięta
żywcem z fantasy lub zwykłej powieści przygodowej. Czy to źle?
Chyba nie, skoro new weird cieszy się większą popularnością niż
SF.
Rudzielec: Co uważa Pan za większe wyzwanie: pisanie dla
dzieci i młodzieży czy dla dorosłych?
Sądzę, że większą sztuką jest pisanie dla młodszych
czytelników. Oni są mniej cierpliwi, a za to bardziej szczerzy. Jeśli
coś im się nie spodoba, po prostu rzucą książkę w kąt i jeszcze
przedstawią kolegom recenzję, jaki to był gniot. Pisanie dla młodych
to również większa odpowiedzialność. Staram się na przykład nie
wkładać do książek własnych poglądów, a co najwyżej własną
wizję życia.
Rudzielec: Czy aby pisać książki dla młodszych czytelników,
trzeba w głębi serca samemu pozostać dzieckiem? Czy też
należy najpierw dorosnąć i poznać życie na tyle, żeby móc
dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem w przyjemny dla
dzieci sposób? A może da się to połączyć i być dojrzałym
człowiekiem, który jednocześnie nie utracił swojej dziecięcej
natury? Jak to jest w Pana przypadku?
Uważam, że dorosłość jest przereklamowana. Ta dorosłość
w naszym polskim czy europejskim rozumieniu to takie toczenie się
do emerytury. Proces dorastania przypomina powolne kostnienie
czy wręcz umieranie po kawałku. Myślę, że wystarczy dojrzeć, żeby
umieć kierować swoim życiem, nie przysparzając kłopotów sobie
i innym. Ale dorastać? Po co? Dorosłość to brak ciekawości, to
wewnętrzna
blokada
uniemożliwiająca
robienie
rzeczy
nieracjonalnych. Spójrzmy na himalaistów. Po co oni tam lezą na
górę? Przecież mogą umrzeć. Ano właśnie lezą po to, żeby nie
umierać powoli tutaj. Gdybym racjonalnie zaplanował swoje dorosłe
życie od początku do końca, to na pewno nie byłoby w nim miejsca
na pisarstwo. Dorośli ludzie nie piszą przecież fikcyjnych historii,
dorośli ludzie zapełniają prawdziwymi danymi arkusze kalkulacyjne.
Gdybym więc dorósł, to nie tylko nie pisałbym dla młodzieży, ale
i nie pisałbym w ogóle.
Dansty: W jednym z wywiadów powiedział Pan, że zaczął
pisać dla swojego syna. Czy nadal tworzy Pan z myślą o nim?
Mój syn ma już szesnaście lat, więc zaczyna wyrastać z grupy
docelowej. Oczywiście myślę o nim podczas pisania, ale od
powstania pierwszej książki z serii Felix, Net i Nika minęło już
prawie dziesięć lat i poznałem w tym czasie wielu fanów serii, czyli
mam w głowie wiele uwag i wiele oczekiwań, którym wypadałoby
sprostać. Teraz największym motywatorem do pracy jest chęć
utrwalenia historii, która musi być spisana przeze mnie, bo nikt inny
tego nie zrobi.
Dansty: Czy jako mały chłopiec marzył Pan o przygodach,
jakie przeżywają Felix, Net i Nika?
Tak, często nawet o bardziej fantastycznych. Trochę muszę się
powstrzymywać, żeby za daleko nie odlecieć od Ziemi i nie wysłać
moich bohaterów na stację orbitalną albo na Marsa. Oj, wróć… na
Marsie już byli. Ale tylko przez chwilę, więc to się nie liczy:-)
Jednak założenie serii jest takie, że cała historia jest umocowana
w naszych realiach.
Dansty: Czy istnieje szansa, że fani dowiedzą się, jak
naprawdę ma na imię Net?
Najpierw ja musiałbym się dowiedzieć:-)
Zdobywczak: Jak to się stało, że Pański pies Caban znalazł
rolę w książce? Było to zamierzone od początku czy może taki
pomysł narodził się w trakcie pisania?
Felix miał mieć jakieś zwierzę. Do jego charakteru najbardziej
pasował mi pies, a Caban był akurat pod ręką. Staram się nie
umieszczać postaci ze świata realnego w powieściach, ale czasem
trzeba robić wyjątki od reguł. Caban to największy z nielicznych
wyjątków.
Zienka: Czy jest Pan zadowolony z ekranizacji książki Felix,
Net i Nika oraz teoretycznie możliwa katastrofa, czy może
zmieniłby Pan coś albo dodał? Czy w planach jest
zekranizowanie innych pańskich książek?
Filmowcy odzywają się do mnie z częstotliwością raz czy dwa
razy do roku. Zwykle się to rozmywa na wstępnych rozmowach.
Dwa razy doszło do etapu scenariusza, nawet nagroda jakaś
w Gdyni wpadła, a trzeci raz to właśnie ekranizacja Teoretycznie
możliwej katastrofy. Mam mieszane uczucia wobec tego filmu.
Dzieciakom zwykle się podoba, krytykom w większości nie.
Bogatszy o doświadczenia przymierzam się do ekranizacji Trzeciej
kuzynki. Tym razem ma to być film, który spodoba się wszystkim.
Radzik: W FNiN mamy sztuczną inteligencję, będącą
w zdecydowanej większości przypadków pozytywną (poza
Mortenem). Czy planuje Pan pokusić się o wątek SI w innej
książce, przeznaczonej dla dojrzalszego czytelnika? Czy może
właśnie SI ma oceniać obywateli w Różańcu”, o którym
słyszymy od jakiegoś czasu (nie będę męczył kolejnymi
pytaniami o datę premiery w myśl nieprzeszkadzania artyście
w pracy)?
Różaniec jeszcze chwilę poczeka z powodu, o którym
wspomniałem na samym początku – pisanie SF w Polsce ociera się
o działalność charytatywną. Sztuczna inteligencja pojawiała się już
w moich powieściach i opowiadaniach. W Verticalu mamy roboty
sterowane przez AI (wolę ten skrót od SI), stworzone przez
ludzkich konstruktorów, którzy wiedzieli, że sami nie dożyją
założonego celu. W Czarnym słońcu AI pełni rolę pośmiertnego
pełnomocnika pewnego miliardera, w Nowych ludziach AI
tworzy wręcz nowych obywateli na swój obraz i podobieństwo.
Radzik: Pana książki spoza cyklu FNiN są mocno
socjologiczne – rozważa Pan i przedstawia swoje poglądy
o naturze człowieka i zachowaniu społeczeństwa w obliczu
nowych możliwości, wynalazków, idei, i są to przewidywania
mroczne. Czy rzeczywiście obawia się Pan aż takiego
wyprzedzenia moralności przez technologię i chce na to uczulić,
czy może kieruje Panem coś innego?
Jestem z natury pesymistą, co jest o tyle zdrowsze, że czasem
rzeczywistość zaskakuje mnie pozytywnie. Wyprzedzenie
moralności przez technologię widzimy od początku naszej
cywilizacji do dziś i jakoś nie chce mi się wierzyć, że to ulegnie
zmianie w przyszłości. Nasze instynkty wynikają z konstrukcji
mózgu ukształtowanego do życia w małych plemionach gdzieś na
afrykańskiej sawannie. Można kulturą, prośbą i groźbą tłumić te
instynkty, ale jak pokazuje historia, to bardzo nietrwała maska.
Zagrożenia nadciągają do nas z kilku stron, a najważniejsze to nagły
wzrost populacji i eksplozja informacji. Nie umiemy przewidzieć, co
tak naprawdę z tego wyniknie, bo nie dysponujemy odpowiednimi
analogiami z przeszłości. Tu nie chodzi o stopniowy wzrost, lecz
o zmianę skali, w której pojawią się zupełnie nowe zjawiska.
Najdotkliwszym z nich będzie prawdopodobnie stopniowa utrata
podmiotowości przez jednostkę. To gdybanie. Teraz możemy co
najwyżej stać nad oczkiem wodnym w ogródku w wietrzny dzień
i próbować sobie na tej podstawie wyobrażać, jak może wyglądać
sztorm na pełnym morzu.
Aaa2828: Choć to może subiektywne wrażenie, to jednak
czytając między innymi powieść Mars, miałem nieodparte
wrażenie, że niektóre jej fragmenty zostały starannie
zaplanowane, a inne stworzone całkowicie impulsywnie (na
przykład końcowe rozważania Granta, przypominające
ukontentowanie własnych poglądów). Dlatego też ciekawi
mnie, czy pisząc, stara się Pan podążać za świadomie
wyznaczonymi celami, czy to jednak spontaniczność jest
kluczem tworzenia i nigdy Pan nie wie, jak skończy się dopiero
co napoczęty wątek bądź nawet cała książka.
Zdecydowanie należę do garstki pisarzy spontanicznych.
Ogólny zarys historii znam, znam kilka kluczowym momentów, ale
nie ma pewności, że w którymś punkcie zwrotnym wszystko to nie
wywróci się do góry nogami. Nigdy nie napisałem konspektu.
15.07.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 32
Przeczytane książki: 5338
Chcą przeczytać: 7520
Rozmowa z Marcinem Mortką
Michał: Mam pytanie o Pana początki kariery pisarskiej. Co
było dla Pana impulsem do napisania pierwszej książki? Czy
przed podjęciem decyzji miał Pan jakieś obawy typu: nie
przyjmie się, nikt tego nie przeczyta? A może od początku
wiedział Pan, że to jest to, co chce robić, i nie miał żadnych
obaw z tym związanych?
Piszę, odkąd pamiętam. Nie mam pojęcia, skąd to się wzięło, bo
w mojej rodzinie nie ma żadnych tradycji literackich, ale w pewnym
momencie pisanie po prostu stało się elementem mojego życia.
W podstawówce były to historyjki o afrykańskich zwierzątkach,
spisywane w zeszytach w kratkę, później własne komiksy
(koszmarne!), opowiadania na podstawie sesji erpegowych,
pierwsze rozbuchane fantasy, wtłoczone pracowicie na maszynie do
pisania… Pierwsza poważna książka była więc niejako
konsekwencją trwającego od wielu lat procesu. Nie martwiłem się
niczym. Pisało mi się świetnie i czerpałem z tego mnóstwo
satysfakcji. Dopiero wiele lat później, gdy powieść – mam na myśli
Ostatnią Sagę – znalazła się u pierwszego wydawcy, zacząłem
rozumieć, że podobne obawy byłyby w sumie uzasadnione. To, że
się pisze, nie jest niczym wielkim. Ważne jest przecież, JAK się
pisze. I tak oto narodziła się owa obawa, o którą pytasz. Coś mi
mówi, że nigdy się jej nie pozbędę…
Magdalena: Pisze Pan książki dla różnego rodzaju
odbiorców: dzieci, młodzieży, dorosłych. Dla kogo pisze się
najtrudniej – dla najmłodszych, bo trzeba ich zainteresować,
dla młodzieży, którą trudno odciągnąć od komputerów, czy dla
dorosłego zabieganego czytelnika?
Patrzę na to inaczej. Każda książka stanowi wyzwanie nieco
innego typu. Pisząc dla dzieci, mam nierzadko trudności ze
znalezieniem odpowiedniego tematu. W książce dla młodzieży
muszę unikać przesadnej komplikacji czy brutalizmu, a dla
dorosłych, zwłaszcza przy bardziej rozbudowanych formach, należy
się wystrzegać infantylnych rozwiązań. Szczególnym wyzwaniem
i źródłem dodatkowego stresu jest przygotowanie odpowiednio
wstrząsającego zakończenia.
Aneczka: Czy pomysł na tworzenie książek dla dzieci
przyszedł z chwilą narodzin dziecka, czy myślał Pan już o tym
wcześniej?
Pomysł przyszedł mi do głowy, gdy mój starszy (a podówczas
jedyny) syn miał już trzy lata. Uzmysłowiłem sobie, że warto by –
ba, wypada! – stworzyć coś dla niego, tym bardziej że jeśli chodzi
o książki dla dzieci, sięgnęliśmy wówczas ściany. Od dłuższego
czasu nie potrafiliśmy znaleźć niczego, co by równało się
z opowieściami Lindgren, Janson, Milne’a czy Čapka i tak oto po
cichu postanowiłem wziąć sprawę we własne ręce…
Aneczka: Czy tworzenie książek dla dzieci wymaga innego
systemu pracy, innego rodzaju kreatywności niż tworzenie
książek dla dorosłych?
Zdawać by się mogło, że pisane dla dzieci jest łatwiejsze, bo
zdania prostsze, historyjki krótsze itp. Tymczasem znalezienie
dobrego pomysłu na kolejną bajkę – zwłaszcza krótką! – to czasami
kwestia wielu godzin namysłu. Bardzo pomaga grzebanie
w dziecięcych zabawkach.
Aneczka: A czy któreś z przygód opisywanych w cyklu
o Tappim były inspirowane rozmowami z Pana synem?
Rozmowami chyba nie… Zdarza się, że któryś z moich synków
powie coś fajnego, co później przemycam do bajki. Gdy pisałem
Skrzaty spod Michałkowego łóżeczka, niewydaną jeszcze
antologię z cyklu innego niż o Tappim, testowałem każdą kolejną
opowiastkę na moim starszym synu, podówczas trzylatku. Kiedyś,
bawiąc się, powiedział zamyślony: „Pomruk i Świstek (bohaterowie
bajki) tańczyli dziś na parapecie, wiesz?”. Zachwyciło mnie to
zdanie. Tego samego dnia rozpocząłem od niego bajkę.
electric_cat: Intrygujące dla mnie jest, jak powstała historia
Tappiego i skąd w ogóle wzięło się imię bohatera Pańskich
opowieści. Czy mógłby Pan przybliżyć ową anegdotkę tym,
którzy nie mieli szczęścia usłyszeć jej podczas spotkania
autorskiego?
Kiedyś pracowałem jako pilot wycieczek na Islandii. Gdy
zwiedzaliśmy tak zwaną Lagunę Lodową – miejsce, gdzie lodowiec
schodzi do morza i na skutek kontaktu wody słonej ze słodką
powstała zatoka z dryfującymi górami lodowymi – miejscowa
przewodniczka opowiadała nam o lokalnej faunie. Miejsce to chętnie
odwiedzane było przez foki oraz wydrzyki wielkie (skua), drapieżne
ptaszyska, które gniazdowały za małą knajpką na brzegu. Ptaki te
były na ogół wrogie wobec człowieka, wszystkie z wyjątkiem
pewnego rezolutnego samca o imieniu Tappi, który chętnie
podkradał ludziom parówki. Wróciłem do hotelu z imieniem Tappi
pobrzmiewającym rytmicznie w głowie. Jeszcze tego samego
wieczoru
napisałem
pierwszy
rozdział
Przygód
Tappiego
z Szepczącego Lasu.
Pat: Jakie pytanie, zadane przez dziecko na spotkaniu
autorskim, zapadło Panu najbardziej w pamięć i dlaczego?
Nigdy w życiu nie zapomnę spotkania w pewnym przedszkolu,
podczas którego wstała mała dziewczynka z kitkami i z prawdziwą
troską w głosie spytała, czy bardzo się zmęczyłem, gdy pisałem
bajki o Tappim.
Obywatel_Śliwka: W jakim gatunku chciałby się Pan jeszcze
sprawdzić i jaki byłby dla Pana największym wyzwaniem?
Póki co jestem usatysfakcjonowany. Mogę śmiało stwierdzić, że
wypróbowałem wszystkie formy, na jakie miałem ochotę, ale nie
przestaję marzyć. Chciałbym kiedyś napisać coś od początku do
końca po angielsku, może coś w komediowym stylu Home truths
Davida Lodge’a? Chciałbym też przetłumaczyć kiedyś coś
z norweskiego, a tymczasem z utęsknieniem wypatruję chwili, gdy
będę mógł się zabrać do epickiej powieści fantasy, która siedzi we
mnie od lat.
Anna: Czy na podstawie własnej książki podjąłby się Pan
napisania scenariusza filmu?
Ba, to by dopiero było… Pewnie! Którejkolwiek! Z jakiegoś
powodu mam wrażenie, że najchętniej wziąłbym na warsztat
Miasteczko Nonstead, gdyż uwielbiam subtelną, mglistą grozę. Nie
mam tylko pojęcia, kogo obsadzić w roli głównego bohatera. Gdyby
ktoś kiedyś chciał ekranizować Martwe jezioro, poprosiłbym
o współpracę Tima Rotha. Czyż nie byłby wspaniałym Madsem
Voortenem?
raven: Marcin Mortka to pisarz „uniwersalny” – łączy
starszych z młodszymi, urzeka słowem czytelników w każdym
wieku. Na spotkaniach wciąga i jest wciągany w konwersację,
więc: Co w pisarstwie lubi, a co gania z widłami? I dlaczego
akurat to oprawiłby w ramkę, a coś innego zakopał sześć stóp
pod ziemią?
Z ręką na sercu – nie ma rzeczy w pisarstwie, której bym nie
lubił. Naprawdę. Może poza chwilami, kiedy otrzymuję powieść po
redakcji i od czerwonego koloru dostaję oczopląsu…
Alynne: Czy zdarza się, że bohaterowie na pewnym etapie
tworzenia powieści zaczynają „przejawiać własną wolę” i dążyć
w nieco innym kierunku, niż chciałby Pan ich skierować? Jeśli
tak, to jak sobie Pan z tym radzi?
Nie, tak się nie dzieje nigdy, ponieważ… Cóż, oddaję im
inicjatywę od samego początku! Proces powstawania powieści to
jedna z najbardziej magicznych rzeczy na świecie, zaraz po miłości
między mężczyzną a kobietą oraz między rodzicami i dziećmi. Nigdy
nie przygotowuję skryptu. Nigdy nie układam konspektu. Nigdy nie
piszę na próbę. Obmyślam z grubsza konwencję, tworzę bohaterów
i siadam do roboty. Bardzo szybko powieść przejmuje nade mną
kontrolę – myślę o niej w każdej wolnej chwili, pozwalam
bohaterom gadać mi w głowie i siadam do pisania zawsze, gdy tylko
nie muszę robić niczego innego. Nic więc dziwnego, że mój zamysł
niektórych postaci zmienia się dynamicznie. Nie walczę z tym, bo
tak musi być. Przecież książka powstaje sama, ja tylko użyczam jej
paluchów.
(Bywa natomiast, że mam przez to więcej pracy przy redakcji.
Nie przeszkadza mi to).
Moni: Dom pod pękniętym niebem to bardzo ciekawy tytuł
dla książki. Wzbudza ciekawość czytelnika, stwarza pole dla
jego wyobraźni, sprawia, że chce sięgnąć po książkę. Interesuje
mnie, skąd wziął się pomysł na taki tytuł.
Nie mam pojęcia. Naprawdę. Mam natomiast podejrzenie, że
powstał podczas piątkowego porządkowania domu. Odkurzanie to
czynność bardzo sprzyjająca wymyślaniu nowych rzeczy. Nie ma
chyba lepszej reklamy dla porządków.
Magdalena: Jest Pan fanem muzyki rockowej i metalowej.
Czy są takie utwory, które wpisały się na Pana życiową playlistę, wiążąc się raz na zawsze z określonymi wydarzeniami?
Och, jasne. Niektóre płyty są wręcz ścieżką muzyczną dla
wydarzeń w moim życiu. Podobnie jest z pisaniem. Nie byłoby
Miasteczka Nonstead bez Twin Peaks Official Soundtrack oraz
How to measure a planet The Gathering. Nie byłoby Martwego
jeziora bez Art of War Sabatonu. Nie byłoby Miecza i kwiatów bez
Ancient Muse Loreeny McKennitt.
triste: Gdyby mógł Pan sam sobie zadać pytanie w tym
wywiadzie, jak by ono brzmiało i jaka by była na nie
odpowiedź?
A już myślałem, że żadne pytanie mnie nie zdziwi… Wiele
spośród pytań, które chciałbym zadać sam sobie, mogłoby zostać
odczytane jako przejaw megalomanii, a więc zadałbym sobie tylko
jedno: „Po co to wszystko? Czy nie można po prostu otworzyć
wieczorem książki? Nie można pogapić się w telewizor, poczochrać
psa, pogapić się w sufit? Czy naprawdę trzeba dzień w dzień tłuc
w klawiaturę? Po co?”. Moja odpowiedź brzmiałaby: „Trzeba, bo
inaczej już chyba nie umiem. Pisanie wrosło we mnie jak
zardzewiały gwóźdź w pień drzewa. I nie ma w tym nic złego, bo
każde napisane przeze mnie słowo dedykuję Żonie i Dzieciom”.
26.11.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 38
Przeczytane książki: 1900
Chcą przeczytać: 4138
Rozmowa z Anetą Jadowską
Aleksandra: Pani książki są mi zupełnie obce. Nigdy nie
słyszałam tytułu, nigdy nie rzuciły mi się w oczy w księgarni,
nikt ze znajomych nie czytał. Jak przekonałaby mnie Pani,
abym spośród niezliczonych tytułów wybrała właśnie Pani
książkę? Co według Pani sprawia, że seria o Dorze Wilk jest
wyjątkowa? Czy starając się o jej wydanie, miała Pani
przeświadczenie, że opowiedziane przez Panią historie wnoszą
coś istotnego do świata literatury?
Jeśli nie spróbujesz, to się nie przekonasz. Ostrzegam, że mogą
wciągnąć i zarwiesz noc. A o tym, co wnoszę do „świata
literackiego”, nie myślę zbyt wiele. Oprócz tego, że jestem pisarką,
jestem też doktorem nauk humanistycznych, przez jedenaście lat
studiów czytałam tysiące książek, których autorzy chcieli coś wnieść
lub wnosili do „świata literatury”, a dziś czytają ich tylko filolodzy
polscy i to zwykle niezbyt chętnie – gdyby były opracowania,
niejeden tytuł by sobie odpuścili. Jak długo książki żyją, są czytane,
ożywiają ludzką wyobraźnię i czytelnicy wchodzą w stworzony
przeze mnie świat z wypiekami na policzkach, czuję, że jest dobrze,
jest fajnie, nie mogłam sobie wymarzyć lepszego zajęcia.
electric_cat: Czy pisanie było dla Pani odwiecznym
marzeniem, czy po prostu pewnego dnia „tyk” – zaświeciła się
żaróweczka i wszystko się zaczęło?
Zawsze wiedziałam, że będę pisać. Przekroczenie granicy
między „nałogowo czytam” a „piszę” nastąpiło w dzieciństwie.
Wszystkie pomysły, jakie miałam na siebie „kiedy dorosnę”,
uwzględniały pisanie. Tak mi widać było, nomen omen, pisane:-)
April: Czy pisząc pierwszą książkę, liczyła Pani na to, że
odniesie duży sukces, czy raczej robiła to Pani tylko dla siebie?
Z jednej strony, dla siebie – miałam satysfakcję z wykonanej
roboty. Z drugiej strony, gdybym jednak pisała książkę tylko dla
siebie, nie byłoby sensu jej wysyłać wydawcy – wystarczyłoby, że
leży w szufladzie. Mnie to nie wystarczało. Chciałam, by była
czytana i by dawała ludziom jak najwięcej frajdy.
Ann: Jak pani myśli? Czy odniosła Pani sukces?
Znajdź to, co naprawdę kochasz robić, i spraw, byś właśnie
w ten sposób zarabiał(a) na życie, a nigdy nie spędzisz jednego dnia
w pracy – kiedyś gdzieś przeczytałam taką właśnie myśl. Genialna
w swej prostocie. Więc tak – robię to, co kocham, bardziej lub
mniej, ale zarabiam w ten sposób na życie, spotykam każdego dnia
ludzi, którzy cieszą się tym, co mam im do zaoferowania… Tak, jak
najbardziej czuję, że odniosłam sukces. Ale żeby nie było, z całą
pewnością nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.
Sophie: Co Panią skłoniło do wymyślenia postaci Dory Wilk
i stworzenia heksalogii o Wiedźmie?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie inaczej niż tak, że
chciałam napisać książkę, którą sama z przyjemnością bym
przeczytała.
Sophie: Jeśli mogłaby Pani zaprezentować swoje dzieła
trzem zagranicznym twórcom fantastyki, to do kogo trafiłyby
paczki z heksalogią?
Uff, ciężko:-) Zastrzegając, że książki są przetłumaczone,
prawda? Pewnie Andrews, Briggs i King. Akurat ci, bo potencjalnie
mogłoby im sprawić nieco frajdy czytanie tego, co piszę. Nie mam
potrzeby udowadniania sobie czegoś, nie szukam mentorów,
wyrosłam z tego lata całe wcześniej, więc ta wysyłka to byłoby
raczej przyjacielskie podziękowanie za książki, które napisali i które
mnie sprawiły wiele przyjemności.
Obywatel_Śliwka: Stworzenie heksalogii o Wiedźmie było
podyktowane raczej uporczywym brakiem dobrej, wyrazistej,
kobiecej postaci w popularnej polskiej literaturze, czy był to
raczej wewnętrzny impuls?
Nigdy za wiele dobrych, wyrazistych postaci kobiecych, więc
uznajmy moje pisanie za cegiełkę w tej sprawie.
Nika: Osobowość Dory Wilk wydaje się niemal idealnie
wyważona. Szalona i zabawowa, z „charakterkiem”,
emocjonalna, ale kiedy trzeba rozsądna, odważna i wierna
swoim przekonaniom. Dla wielu czytelników jest to przepis na
bohatera idealnego. Czy w Pani osobistej biblioteczce znajduje
się książka, której główny bohater jest według Pani postacią
wykreowaną w idealny sposób?
Mam słabość do bohaterów, z którymi chętnie wyskoczyłabym
na piwo, i wiem, że dobrze by się nam gadało. Harry Hole, bohater
Jo Nesbø, jest dokładnie takim facetem. Idealny w znaczeniu
„doskonałe proporcje”, a nie w sensie „doskonały, bo świetlany”.
Lubię kulawe kaczątka, bohaterów z jakąś skazą, obarczonych
przeszłością, która się za nimi ciągnie, dylematami, nad którymi nie
mogą przejść do porządku dziennego. To jest ludzkie, a ja lubię
ludzkich bohaterów. Wspomniany wyżej Harry jest takim facetem,
który ma dość rozumu, by rozwiązać skomplikowane sprawy, ale
nie dość, by poradzić sobie z kobietą czy nałogiem, jest dość
empatyczny, by wyczuć, że przesłuchiwany kłamie, ale nie dość, by
się zorientować, że okłamuje go ktoś bliski. Niedoskonałość
narzędzi czy niezdolność do koncentracji na więcej niż jednym polu?
Trudno go zaklasyfikować. Wkurza, bo mógłby działać o niebo
lepiej, gdyby nie był skacowany, ale też budzi sympatię, bo część
owego cierpienia, jakie odczuwa, jest wynikiem tego, że jest zbyt
uczciwy, zbyt retro w swoich przekonaniach. Myślę, że Harry
dogadałby się z Dorą, a jeszcze bardziej z Witkacym.
Paweł: Czy seria z Dorą Wilk przynależy jedynie do poletka
urban fantasy? A może jest to twórczość wykraczająca poza
ramy wyznaczane przez literaturoznawców i innych krytyków?
Jak Pani sądzi, czym jest w takim wypadku UF, i co Pani
wnosi do tego gatunku?
Ja piszę książki, ktoś je potem recenzuje, analizuje i przykleja im
etykietki. Za długo byłam historykiem literatury, by się tym
przesadnie przejmować. Czy ściśle UF? Zależy jak ściśle będziemy
precyzować definicję UF. Tu akurat niewielu teoretyków literatury
się udziela, bo dla akademików to gatunek zbyt niepoważny,
a krytycy nie zajmują się tym z przesadnym zaangażowaniem. Piszę
kryminały osadzone w fantastycznym świecie, z elementami horroru
i szczyptą romansu. UF to na tyle elastyczna etykietka, że mnie nie
przeszkadza, zwłaszcza że co najmniej kilka książek, które bardzo
cenię, też jest w tej szufladce. Jeśli chodzi o względy formalne, UF
to bękart (jak trafnie określił to G.R.R. Martin we wstępie do
antologii Chodząc nędznymi ulicami), a bękart ma to do siebie,
że może brać od rodziców, co chce, nie musi się trzymać ram i może
sobie pozwolić na więcej. Oczywiście płaci też za to konkretną cenę
– niektórzy nigdy nie traktują go poważnie, bo z racji jego
mieszanego rodowodu, wstyd go na salony wprowadzać. Co
wnoszę? Cóż, wnoszę swój styl, dość charakterystyczny, moje
poczucie humoru, dla jednych czarne, dla innych ironiczne, wnoszę
swoje umiłowanie do przygody i akcji, z jednoczesną dbałością
o
pełnowymiarowe portrety
psychologiczne bohaterów.
A przynajmniej taki jest cel. Na to pytanie lepiej odpowiedzieliby
czytelnicy – co wnoszę w ich rzeczywistość, co ode mnie dostają,
sięgając po moje książki.
Irmina: Czy Dora wpędza czasem Panią w kompleksy? Bo
znam osobę, którą wpędza. Tak, mówię o sobie.
Mój mąż zrobił dla mnie kiedyś taką śliczną grafikę z napisem:
„Co zrobiłaby Dora?”. Miałam wtedy sporo zmartwień na głowie
i odnosiłam wrażenie, że całkiem tracę kontrolę nad rzeczywistością,
nie ogarniam po prostu. Cóż, w takiej sytuacji Dora pewnie
próbowałaby skopać komuś tyłek, a jeśli nie byłoby to takie proste,
zaczęłaby kombinować tak długo, aż znalazłaby rozwiązanie. Na
pewno nie siedziałaby w kącie i nie biadoliła. Uznałam, że skoro to
ja ją stworzyłam, to właściwie nie wypada mi marudzić, tylko trzeba
skopać jakieś tyłki albo elastycznie dostosować się do okoliczności
i przekuć trudności na własną przewagę. Więc tak, czasem Dora
wpędza mnie w kompleksy, ale potem myśl o niej popycha mnie do
działania, bo przecież skoro ona potrafi wykaraskać się z tak
wielkich tarapatów, to my z codziennym życiem poradzimy sobie
śpiewająco.
Inka: Czy historia Dory ma już swoje zakończenie, czy może
na bieżąco spisuje Pani jej losy i wciąż nie wie, jak zakończy
serię?
Pisząc tom drugi, wiedziałam, jak skończy się szósty, więc tak,
dokładnie wiem, dokąd to wszystko zmierza:-) Co nie zmienia tego,
że im bliżej jestem końca (a piszę właśnie szósty tom…), tym
większe mam opory, by się z nią pożegnać… Aby uchronić się
przed syndromem opuszczonego gniazda w wersji literackiej,
zaczęłam serię o Witkacym i coraz więcej dumam nad serią
o Nikicie. Seria o Dorze zawsze będzie dla mnie wyjątkowa – to
mój debiut, pierwsza seria, pierwsze powieści, pierwsze sukcesy,
więc zamknięcie jej jest dość trudne.
Haskeer: Jak Pani zareagowała na zdziwienie jednego
z fanów tym, że nie jest Pani podobna do Dory Wilk? Ciekaw
jestem, jak bardzo utożsamia się Pani ze swoją bohaterką oraz
co sądzi o przeświadczeniu czytelników, iż autorzy w swych
książkach opisują siebie samych.
Bardzo mnie to rozbawiło, nawet napisałam o tym na swojej
tablicy FB, bo przecież sam pomysł, by czynić mi taki wyrzut, jest
przekomiczny. Sapkowski powinien się wstydzić, bo w ogóle nie
wygląda jak Wiedźmin! A Ziemiański to prawdziwy przekręt, tyle
w nim księżniczki Achai, co w tym zarzucie racjonalności. Gdybym
utożsamiała się z Dorą, musiałabym być masochistką – nieustannie
obrywa, wpada w kłopoty, ktoś ją próbuje zamordować. Autor
powinien być raczej sadystą – daje wycisk swoim bohaterom, nawet
jeśli ich lubi i jest do nich przywiązany w jakimś sensie. Nie jestem
tak okrutna dla bohaterów jak G.R.R. Martin, ale i tak spuszczam im
niezły łomot i nikogo nie oszczędzam. A czy autorzy opisują
w książkach samych siebie? Nie, to niemożliwe. Jestem historykiem
literatury i wiem, że nawet dzieła mające w tytule słowa
„autobiografia” i „dziennik” są kreacjami. W powieści dobrze
skonstruowany bohater zmienia się pod wpływem okoliczności,
doświadczeń, sytuacji, w jakich jest postawiony. Całkiem
odmiennych niż doświadczenie pisarza, który siedzi przy
komputerze i wyobraża sobie, jak to jest być przebitym mieczem, jak
to jest mieć prorocze wizje, które przychodzą nieco za późno, by coś
zmienić, jak to jest sklejać swoją tożsamość ze strzępów po tym, jak
wszystko, w co wierzyłeś, się zmieniło. To kreacja, na szczęście, bo
większość z nas nie jest nawet w połowie tak atrakcyjna
i intrygująca, jak bohaterowie, których tworzymy. Literatura wciąga
zwykle bardziej niż życie.
Irmina: Jaka jest najciekawsza lub najbardziej bzdurna
teoria na temat kierunku, w którym potoczy się fabuła
heksalogii, którą Pani usłyszała?
Chyba najbardziej śmiałam się na wieść, że skończy się to
wszystko małżeństwem i dziećmi. Wyobraziłam sobie Dorę w ciąży,
ustawiającą wilki jak dotąd, wdającą się w bójki i awantury
z dzieckiem u boku… nie, to z całą pewnością się nie wydarzy. Była
też sugestia, że Dora skończy jako nowy Abbadon. Zaprzeczam,
musiałabym zabić w tym celu Azjela, a szczerze go lubię i nie dam
go tknąć. A przynajmniej nie dam go tknąć przesadnie.
Luniaczek: Czy Witkacy też dorobi się kilkutomowej
historii, czy jednak jego przygody będą krótsze?
Witkacy, wedle mojej obecnej wiedzy, będzie dwutomową serią.
Dopuszczam wszak możliwość, że on lub inni bohaterowie tej serii
będą mieli coś jeszcze do opowiedzenia, a ja wspaniałomyślnie się
zgodzę:-)
Izabela81: Została Pani uznana za królową polskiej urban
fantasy. Co Pani myśli o takim wyróżnieniu?
Myślę, że panowało bezkrólewie, a ja narobiłam nieco
zamieszania, więc tak wyszło. Korony nie dostałam. Jeśli ktoś
gdzieś ją dla mnie ma, czekam:-)
April: Czy jest ktoś, kto Panią szczególnie inspiruje, jest
Pani autorytetem?
Nieszczególnie. Mam mały kłopot ze słuchaniem ludzi, którzy
starają się być autorytetem. Sama nie przesadnie ich szukam, bo im
bardziej wynosisz człowieka na piedestał, tym boleśniejszy jest jego
nieuchronny upadek. Od autorytetów wolę ludzi, którzy mnie
inspirują. Pozytywnie nakręca mnie i inspiruje Kuba Ćwiek, facet,
którego szczerze polubiłam, a im dłużej go znam, tym bardziej
doceniam jego obecność w moim życiu, bo wprowadza do niego
mnóstwo szalonych pozornie pomysłów, świetnych ludzi, których
bez niego bym pewnie nigdy nie spotkała. Jest pierwiastkiem
chaosu, ale też kotwicą, gdy mi jej potrzeba. Lojalny, nieobliczalny,
wyznający podobny do mojego kodeks… Nie jest moim
autorytetem, na szczęście, bo ci z minionych lat upadli co do sztuki,
ale cieszę się, że mogę go nazwać przyjacielem. A to coś znacznie
bardziej dla mnie wartościowego.
Obywatel_Śliwka: Czy popularność miała jakiś wpływ na
Pani życie codzienne ?
Cóż, nie bardzo… Może tylko z grona znajomych wykruszyło
się parę osób zbyt sfrustrowanych, by znieść to, że komuś się coś
udało. Ale za nimi płakać nie będę. Na pewno więcej podróżuję
i poznaję wielu nowych ludzi, z których przynajmniej niektórzy
wzbogacają moje życie, więc to duży plus. Ale to detale. Większość
rzeczy pozostaje bez zmian. Na szczęście jestem pisarką, a nie
gwiazdką TVN-u, więc nie mam problemu z paparazzo, nie
potrzebuję ochrony, a ciemne okulary noszę z powodu słońca, a nie
po to, by pozostać incognito.
Pat: Co robi Pani w wolnym czasie, oprócz czytania
i pisania? Jakie są Pani inne zainteresowania?
Oglądam seriale, słucham muzyki, udzielam się w Browncoats
of Poland, dzięki czemu mogę na potrzeby fanowskiego filmiku
odkryć w sobie kosmicznego kanibala. Jestem łazikiem, więc łażę,
bo dobrze mi się myśli w ruchu. Ostatnimi czasy sporo też jeżdżę po
Polsce na spotkania i konwenty i czerpię z tego wiele radości.
Scathach: Czy Pani życie prywatne ma wpływ na akcję
książki i bohaterów? A może odwrotnie?
Hah, gdyby życie Dory miało być odbiciem mojego, jej życie
uczuciowe byłoby ustabilizowane i spokojne. Gdyby moje miało
być odbiciem jej perturbacji, mój mąż, jeden i ten sam od trzynastu
prawie lat, miałby pewnie niemałe zastrzeżenia. Pewnie, coś tam
wplatam ze swojego życia. W trzecim tomie sporo rzeczy
związanych z dzieciństwem na wsi Dory jest zaczerpniętych z mojej
biografii, ale to detale.
BiałaKawa: Jakie są Pani tricki pobudzające wyobraźnię,
gdy dopada Panią brak weny?
Pozwalam sobie na nicnierobienie:-) Nie naciskam. Oglądam
seriale, czytam, luzuję sobie dyscyplinę. Moje braki weny to raczej
wynik zmęczenia, a nie zaniku wyobraźni, bo ta wciąż pracuje pełną
parą, więc zwykle to wystarcza.
Ewa: Czy Pani zdaniem na polskim rynku literackim
panuje równouprawnienie?
Tak sądzę. Nie czuję się w żaden sposób „upośledzona”
z powodu tego, że jestem kobietą, która pisze fantastykę. Może poza
tymi drobnymi sytuacjami, irytującymi dość, gdy w czasie spotkania
ktoś mnie pyta, jak się czuję, uprawiając męską dyscyplinę. Męską
dyscypliną mogłoby być… nie wiem, sikanie na odległość, a na
pewno nie fantastyka. A wracając do pytania – o pozycji autora na
rynku decydują czytelnicy, którzy kupują jego książki lub ich nie
kupują. Żaden wydawca nie byłby tak stuknięty, by dyskryminować
autora, który ma za sobą rzeszę fanów głosujących portfelem za jego
równouprawnieniem.
Iluzjonistka: W jednym z wywiadów G.R.R. Martin
powiedział, że istnieją dwa typy pisarzy: architekci, którzy
mają zaplanowany każdy detal stworzonego przez siebie
świata, zanim jeszcze zaczną pisać, oraz ogrodnicy, którzy
zasadzają jeden ze swoich pomysłów, a potem obserwują, jak
się rozrasta i wprowadzają zmiany na bieżąco, między innymi
obserwując reakcje innych. Jakim rodzajem pisarza jest Pani –
architektem, ogrodnikiem, a może i tym, i tym?
Sądzę, że bliżej mi do architekta… choć są w mojej pracy
i obszary zielone, które wymagają architekta krajobrazu, czyli
i architekta, i ogrodnika w jednym:-) Zanim zacznę pisać powieść,
mam już ją rozpisaną na rozdziały w miarę dokładnym synopsisie,
ale oczywiście jestem dość elastyczna, by wprowadzać do niego
zmiany w trakcie pisania.
Kyou: Czy ma Pani jakieś ulubione książki, które czytała
Pani po kilka razy?
Książką,
którą
przeczytałam najwięcej
razy,
są
chyba
Wichrowe wzgórza Brontë, koło ośmiu razy na pewno. Serię
o Kay Scarpetcie Patricii Cornwell co najmniej trzy razy
przeczytałam od deski do deski. Cykl szererski Feliksa W. Kresa
też jakoś tak. I ze dwa razy cykle Andrews i Briggs… Ale to
dlatego, że lubię sobie przypomnieć całość, gdy wychodzi nowa
część… Nie mam biblii, którą jak każdy uczciwy protestant
czytałabym co roku, jak na przykład mój mąż Tolkiena:-) Za dużo
książek dookoła, by się koncentrować bez końca na jednej.
Goya19: Wszyscy zadają pytania dotyczące Pani książek,
a ja chciałabym zadać pytanie z nieco innej bajki. Są na świecie
osoby, które często omija się w książkach. Chodzi mi
o niepełnosprawne osoby, które żyją pełnią życia i mimo wielu
przeciwności losu walczą, pokonują swoje słabości i bariery
w swojej głowie. Czy kiedykolwiek rozważała Pani napisanie
książki o takich osobach? Jakie jest Pani nastawienie do
niepełnosprawnych?
Jestem członkiem Browncoats of Poland, obok uwielbienia dla
serialu Firefly łączy nas to, że szukamy sposobów na znoszenie
barier różnego rodzaju – czy to fizycznych, ograniczających
możliwości pełnego uczestnictwa osób niepełnosprawnych
w społeczeństwie, czy to wynikających ze stereotypów, uprzedzeń,
nierówności społecznych. Wiele w kwestii podejścia do
niepełnosprawności nauczyłam się od Łukasza Garczewskiego,
również BoP-a, którego uważam za eksperta i bardzo liczę się z jego
opiniami. Więc tak, temat jest mi bliski i ma odbicie w moich
książkach – Dora jest kobietą, która odrzuca schematy i utarte
stereotypy, ocenia ludzi po ich czynach, a nie łatwo klasyfikuje.
Pytasz, czy w moich książkach jest miejsce dla osób
niepełnosprawnych – tak, zdecydowanie. Jedną z trzech
najważniejszych postaci w serii o Nikicie, nad którą pracuję
równolegle z pisaniem szóstej części Dory, jest mężczyzna
poruszający się na wózku inwalidzkim. Myślę, że Aleks to świetny
facet i jego siła może być dla wielu źródłem inspiracji.
electric_cat: Razem z Jakubem Ćwiekiem i kilkoma innymi
pisarzami tworzycie specyficzną grupę pisarzy będących blisko
swoich fanów – spotykacie się, dyskutujecie na Facebooku.
Pisarz obecnie przestaje być głosem wołającym z wysokich
skał. Jak odbierają to fani? Czy zdarzają się jakieś dziwne lub
nieprzyjemne sytuacje z tym związane?
Nigdy nie byłam zwolenniczką idei wieży z kości słoniowej.
Nadmiar konwenansów powoduje u mnie napady czkawki. Na
skały nie włażę zbyt chętnie, bo mam lęk wysokości, umiarkowany,
ale jednak. Fani wydają się zadowoleni z tego, albo przynajmniej nie
mają nic przeciwko. Może niektórzy są zawiedzeni, że nie spotykają
się z uduchowioną poetessą, która stąpa na obłoku natchnienia, ale
większość pewnie woli mnie taką, jaką jestem. Dziwne sytuacje
bywają, czasem ktoś nieco za bardzo zapętli się we własnym
wyobrażeniu i uznaje, że jestem mu coś winna, bo kupił moją
książkę, ale to wyjątki. Jak dotąd moi fani pokazali mi się od
najlepszej strony, jako grupa inteligentnych i zabawnych ludzi,
uwielbiam ich i dlatego regularnie bywam na fanpage’u czy na
stronie, gdzie mogę się z nimi spotkać. Sama jestem typem fana,
wobec moich fanów staram się zachowywać tak, jak sama
chciałabym być jako fan traktowana.
Pat: Widziałam Pani zdjęcia ze spotkania z Jakubem
Ćwiekiem. Proszę uchylić rąbka tajemnicy i powiedzieć, jakie
wrażenie zrobił on na Pani? O czym rozmawialiście i czy czytał
już którąś z Pani książek? Czy niektórzy fani uważają go za
wulgarnego i chamskiego człowieka?
Kuba jest jedną z najfajniejszych osób, jakie zdarzyło mi się
w życiu spotkać. Jest dzieckiem chaosu z rozmachem, który
przyprawia o zawrót głowy, a jednocześnie ciepłym, lojalnym,
przyjacielskim facetem, który okazał mi wiele życzliwości. Nie
rywalizujemy ze sobą i pod pewnymi względami jesteśmy bardzo
podobni. Jego poglądy na temat pisania, muzyki, seriali są mi
bliskie… więc zawsze jest o czym pogadać. I jest oczywiście
Firefly… Cenię sobie przyjaźń z nim i cieszę się, że pojawił się
w moim życiu z całym tym szaleństwem, rock’n’rollem, tłumem
fajnych ludzi i wielkimi projektami. Czy czytał moje książki? Wiem,
że czytał Złodzieja dusz i pewnie Zwycięzca bierze wszystko,
bo nie napisałby polecajki, nie znając książki. Ale nie pytałam go
o to, co sądzi. O Kłamcy też nie rozmawialiśmy:-)
23.07.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 10
Przeczytane książki: 1238
Chcą przeczytać: 2915
Rozmowa z Jakubem Ćwiekiem
Małgosia: W 2010 roku wygrał Pan konkurs, którego
nagrodą główną było spotkanie z Bruce’em Willisem. Jak
wspomina Pan to przeżycie? Czy otrzymał Pan autograf od
Bruce’a?
Nie tylko autograf, nie tylko zdjęcia. Miałem okazję w wąskim
gronie, poza kamerami, zjeść z nim obiad i napić się wódki. Ten cały
konkurs i spotkanie to było w ogóle niesamowite przeżycie,
ponieważ Bruce to jeden z dwóch moich największych idoli od
czasów dzieciństwa (drugi to Stephen King, którego miałem okazję
spotkać nieco bardziej przelotnie w 2006 roku) i bardzo się
obawiałem, czy sprosta obrazowi, jaki sobie stworzyłem na
podstawie ciekawostek o nim i jego filmowych kreacji. Sprostał. To
naprawdę fantastyczny człowiek ze świetnym poczuciem humoru.
Małgosia: Jak zaczęła się Pana przygoda z pisaniem? Czy
pisał Pan dla przyjemności, w szkole, na kawałkach kartek
i skrawach papieru, a może już od początku wiedział Pan, co
chce robić w przyszłości?
Mama mi kazała. Serio. Stwierdziła, że mam brzydki charakter
pisma, więc powinienem stronę dziennie zapisywać o czymkolwiek.
Miałem wtedy siedem lat, pisanie pamiętnika mnie nudziło, więc
zająłem się pisaniem opowiadań fantastycznych. Na charakter pisma
to specjalnie dobrze nie wpłynęło – do dziś strasznie bazgrolę. Ale
bakcyla złapałem.
Lau: Czym jest dla Pana pisanie?
Oczywiście mozolnym stawianiem znaków, by oddać historię,
jaka tli mi się w głowie. To trochę jakby tłumaczenie z wyjątkowo
bogatego języka, pełnego nieprzekładalnych gier słów. Męczysz się
i kombinujesz, by oddać jak najbardziej to, co właśnie usłyszałeś
w swojej głowie, czego tam doświadczyłeś, co uderzyło w ciebie
obrazami. Oczywiście z czasem to całe pisanie staje się łatwiejsze,
przynosi więcej frajdy i radości, ale nadal musisz żyć ze
świadomością, jak wiele historia traci na tłumaczeniu. Aż czasem
chce się powiedzieć tym zadowolonym czytelnikom – w mojej
głowie to wygląda jeszcze lepiej. Ale to by było przyznaniem się do
słabości i nieudolności. A któż chciałby to zrobić tak po prostu, sam
z siebie?
Lau: Czy według Pana pisanie jest wrodzonym talentem czy
umiejętnością, którą można nabyć?
A skąd pomysł, że jedno wyklucza w jakiś sposób drugie?
Wrodzony talent to predyspozycja, szansa, by w jakiejś dziedzinie
być najlepszym z najlepszych albo by łatwiej się w niej zaczynało –
zależy od rodzaju talentu. Ale niezależnie od tego większość pracy
pisarza to praca, zbiór narzędzi, które doskonalimy całe życie.
Uważam, że większość ludzi ma w sobie dość talentu pisarskiego,
by jeżeli tylko chce, brać się do roboty i ćwiczyć. Niektórzy
pomęczą się bardziej, inni mniej, ale każdy może – przy
odpowiedniej, stosownej dla niego dawce samozaparcia – nauczyć
się, jak opowiadać swoje historie.
Lau: Jak wiadomo wena przychodzi i odchodzi, kiedy chce.
Czy miewa Pan z nią problemy?
Jak wiadomo? A pozwól, że zapytam: skąd wiadomo? Nie
wierzę, by pisarz podlegał jakiemuś mistycznemu tworowi
zwanemu weną. Owszem, czasem się zdarza, że wynikiem
przypadku człowiek wpada na jakiś pomysł, ale to po prostu
szczęśliwy zbieg okoliczności. Wymyślania pomysłów, konceptów
można się nauczyć – to tylko ćwiczenie umysłu. Podobnie jak całej
pisarskiej reszty. Nie potrzebujemy sobie mówić, że to magia, by
nadal było to fajne. Więc nie mówmy.
Małgosia: Wielu autorów, zanim zacznie pisać powieść,
rozpoczyna od napisania szczegółowego życiorysu bohatera.
A jak to wygląda w Pana przypadku?
Moje podejście do bohaterów jest niemal identyczne z tym, jakie
stosuję, poznając nowych ludzi. Pozwalam im na wywołanie we
mnie pewnej emocji, a potem z czasem, już podczas przeżywania
wspólnych przygód odkrywam, skąd się wzięły. Choć oczywiście
pewne ramy, żelazne zasady ustalam mym postaciom już na
początku – tak, żeby ich konsekwencja bycia sobą rozwiązywała
trudne sytuacje, jakie przed nimi stawiam, w sposób niejako
automatyczny. A, no i różnica między znajomymi a postaciami jest
też taka, że tych pierwszych raczej nie zabijam. Niezależnie od
powodu.
Vataran: Jakich pisarzy ceni Pan sobie najbardziej? Czy
twórcy polscy zajmują szczególne miejsce?
To zależy za co, bo większość z nich znam osobiście i wiele
osób z tego grona cenię sobie za różne rzeczy. Jeśli jednak pytasz
o twórczość, to cenię sobie Anię Kańtoch, Jarka Grzędowicza,
Majkę Kossakowską, Pawła Palińskiego, Wita Szostaka. Bardzo
lubię niektóre spośród tekstów Andrzeja Pilipiuka i wiedźmińską
sagę Sapkowskiego. Ponadto wiele spośród utworów Lema,
niektóre teksty Dukaja i innych, bo nie sposób wymienić. Moi
ulubieni pisarze to jednak twórcy zagraniczni. Wśród nich King,
Vonnegut, Gaiman, Palahniuk, Pratchett, Steinbeck, Wilde,
Christopher Moore. To dość zróżnicowana gromadka, musisz
przyznać…
Madziusia: Którą z przeczytanych przez Pana książek
chciałby Pan napisać samodzielnie, a wyszła już spod pióra
innego pisarza?
Wielki marsz Stephena Kinga, Jestem legendą Richarda
Mathesona i Pan Światła Rogera Zelaznego. Bo uważam, że to
książki idealne, nic bym w nich nie zmienił, a rzadko to mówię
o jakichkolwiek tytułach. Tym bardziej o swoich po czasie.
Lau: Czy do którejś ze swych powieści ma Pan szczególny
sentyment? Jeśli tak to dlaczego?
Największy chyba do Ciemność płonie, bo dostarczyła mi
najwięcej wzruszeń, gdy pomieszkiwałem na dworcu
w Katowicach, zbierając materiały, rozmawiając z bezdomnymi,
dowiadując się ciekawych rzeczy o samym sobie. Szczególny
sentyment mam jednak do wciąż pisanych „Świń Bożych”, która to
książka
wydaje
mi
się
najbardziej
osobistą
z
moich
dotychczasowych… i pewnie dlatego powstaje tak długo.
Vataran: Skąd pomysł na serię o Kłamcy?
Pierwotnie nie było pomysłu na serię, tylko na parę opowiadań
pisanych dla przyjaciół. Koncepcja serii wyewoluowała, gdy miałem
już zebrane opowiadania na pierwszy zbiorek. Pomyślałem wtedy,
że ta historia może być dłuższa, że ma w sobie potencjał na coś
więcej. A o tym, skąd akurat motywy mitologiczne, odpowiadałem
już gdzieś wyżej.
Thulem: Dlaczego seria Kłamca ma korzenie w mitologii
nordyckiej, a nie dla przykładu słowiańskiej?
Seria Kłamca ma korzenie w większości mitologii, nie tylko
w nordyckiej. A czemu nie słowiańska? Bo wolałem tamtą. Pisząc,
nie kieruję się polityką religijno-regionalną, a już na pewno nie
pogano-patriotyzmem. Poza tym mitologia nordycka jest
kompletniejsza, bardziej znana i uniwersalna, a taka właśnie była mi
potrzebna.
Thulem: Skąd się u Pana wzięło – jeśli można to tak nazwać
– zamiłowanie do mitologii nordyckiej?
Znikąd. Nie ma takiego. To po prostu ciekawa mitologia i tyle.
Jedna z wielu. Zdecydowanie bardziej wolę jednak haitańskie
i nowoorleańskie voodoo, legendy Romów czy wierzenia Indian
Ameryki Północnej.
Chihiro: A skąd pomysł na przemieszanie motywów
z różnych mitologii z kulturą popularną?
Z prostej obserwacji. Mitologie, związane z nimi święta,
obrzędy, opowieści etc. to była kultura popularna tamtych czasów.
Koncept wymieszania dawnego popu z nowym to dość oczywiste
i niekoniecznie odkrywcze rozwiązanie. Rzecz jasna trzeba mieć
jeszcze pomysł na pomysł. Ale ten to już klasycznie, z przemyśleń.
Magdalena: Każde ludzkie działanie powinno mieć jakieś
uzasadnienie. W jakim celu opisał Pan historię Chłopców?
To akurat proste. Jestem gawędziarzem. Zadaniem
i obowiązkiem gawędziarza jest opowiadanie historii. Zwykle tych,
które z jakiegoś powodu ma w głowie. Ja miałem w głowie tę
opowieść, więc ją napisałem.
Vataran: Czym wyróżniają się Chłopcy na tle reszty Pana
utworów?
Tematem? Moje książki zasadniczo nie są do siebie podobne,
chyba że są częściami jednej serii. Są rzeczy, które je łączą – nie
wszystkie, ale większość – jak na przykład mój humor czy
skłonność do nawiązań, ale trudno je nazwać podobnymi.
Magdalena: Często pisarze zajmują się poruszaniem
problemów bezpośrednio ich dotyczących. Przepraszam za być
może zbyt intymne pytanie: czy tematyka, którą zajmuje się
Pan w Chłopcach, wynika z Pańskich doświadczeń z okresu
dojrzewania?
„Okres dojrzewania” sugeruje, że dojrzałem, a to nie do końca
prawda. Ale tak, bywało u mnie burzliwie, bywało brutalnie, głupio
i szczeniacko. Czasem nawet nadal bywa, choć sam mam wrażenie,
że nieco złagodniałem i nie jestem aż tak porywczy jak kiedyś. Ale
tematyka Chłopców jest taka a nie inna, bo uwielbiam Piotrusia
Pana i chciałem posnuć rozważania na temat tej książki i tego, co
ona za sobą niesie. A niesie wiele.
Bosiezakochasz: Dzwoneczek jako seksowna towarzyszka
gangu na motorach? Skąd pomysł, inspiracja? Piotruś Pan był
Pana ulubioną bajką w dzieciństwie?
Więcej niż towarzyszka. Szefowa, mama – to lepsze słowa.
A inspiracje są dwie i obie na okładce. Piotruś Pan i Sons of
anarchy. Choć to oczywiście tylko te główne, bo generalnie była to
okazja do prześledzenia roli kobiety w prawdziwie męskich
światach. Albowiem to wcale nie jest tak, że są tylko sekszabawkami, jak zwykło się mówić, choć to oczywiście ważne
narzędzie do podkręcania relacji, zmieniania zależności. To
oczywiście przekoloryzowana postać, ale chyba nie aż tak, jak się
musi wszystkim wydawać. A co do mojego stosunku do Piotrusia
Pana, zachęcam do przeczytania posłowia Chłopców, tam
opisałem, co czuję do tej historii. I tak, jest to moja ulubiona
opowieść. Nie tylko z dzieciństwa. W ogóle.
konto_usuniete: Chłopcy, bohaterowie Piotrusia Pana, urwali
się z Nibylandii i założyli skórzane kurtki. Kłamca przybył
z mitologii i zawojował szeregi aniołów. W fantastycznym
świecie wyobraźni znajduje się miejsce dla – niekiedy brutalnej
– rzeczywistości. Jak odbiera Pan tę mieszankę? Czy jeszcze
warto marzyć? Czym w ogóle są dzisiaj marzenia, w których
Dzwoneczek miała kiedyś zieloną sukienkę?
Trochę, mam wrażenie, nie rozumiem tego pytania. Pytasz mnie,
jak odbieram swoje własne, stworzone przez siebie mieszanki?
Widzę je na tyle ciekawymi, by warto się było nimi bawić,
zainteresować, ale chyba nie umiem odpowiedzieć konkretniej, bo
naprawdę nie jestem pewien, co chcesz wiedzieć, a nie chcę płynąć,
błądzić dla samego pisania. A co do marzeń o Dzwoneczku, to
formułujesz tę część pytania, jakby marzenia myliły ci się ze
wspomnieniami, a to nie do końca to samo. Natomiast jeśli
rzeczywiście marzysz o Dzwoneczku w zielonej sukience, to proszę
cię bardzo, droga wolna. W Chłopcach dostajesz moją wizję, a nie
jakiś nowy kanon.
Thulem: Czy postać Lokiego można częściowo odnieść do
prawdziwej osoby z Pańskiego otoczenia?
Pomysł na wyjściowy wygląd zaczerpnąłem od jednego
znajomego ze Śląskiego Klubu Fantastyki. Do tego Loki ma moje
poczucie humoru. Poza tym raczej nie ma odniesień do
rzeczywistości w przypadku tej postaci.
Luniaczek: Czym jest „Drzewo Crossa”? Tytuł ten
utrzymuje się w zapowiedziach Fabryki Słów od około czterech
lat, nie wiadomo jednak absolutnie nic na jego temat.
Och, na jego temat wiadomo bardzo dużo, wystarczy pogooglać.
Odpowiadałem na to pytanie z kilkadziesiąt razy, na większości
spotkań autorskich, w masie wywiadów. Ta książka to miał być
western fantasy z elementami grozy, który jednak jako projekt
upadł, a obszerne fragmenty tej powieści znalazły się w innej mojej
publikacji – Krzyżu Południa. Rozdrożach. Nie wiem, czemu to
wciąż wisi w zapowiedziach Fabryki. Raczej nie przymierzam się do
reaktywowania tego projektu. Jedyne co zamierzam, to dokończyć
Krzyż Południa.
Małgosia: Jak wygląda Pana przeciętny dzień? Ile czasu
poświęca Pan na pisanie?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ ja raczej nie
miewam przeciętnych dni. Moje dni różnią się od siebie tak bardzo
jak tylko mogę to sprawić. Uwielbiam nowe wyzwania, nowe
przygody, uwielbiam spełniać swoje marzenia. Piszę w tak zwanym
międzyczasie.
Katniss: Gdy Pan coś pisze, nie ma Pan czasem myśli, że to
się może nie spodobać lub nie jest zbyt dobre i nie zaspokaja
Pana ambicji?
Gdy nie zaspokaja moich ambicji, to piszę tak długo, aż zacznie.
A co do tego, czy może się spodobać, czy nie… well. Na pewno
znajdą się tacy, którym się nie spodoba, i będą o tym głośno mówić.
Na pewno będą tacy, którzy w związku z tym spróbują mnie
obrażać albo zadawać pytania w stylu: „czy nie wstyd mi pisać takie
gnioty”. Pierwszą rzeczą, której się naprawdę uczysz w tej pracy, to
robić swoje i przejmować się tylko tą krytyką, która coś wnosi
i pozwoli ci stawać się lepszym. Cała reszta to bełkot niemal taki
sam jak nieuzasadnione, pozbawione podstaw pochwały. Zaczniesz
o tym za dużo myśleć i jesteś skończony.
xyz: Jak ma się rzeczywistość do wyobrażeń o byciu
pisarzem – bo na pewno kiedyś w przeszłości wyobrażał Pan
sobie, jak to jest. Czy powszechne wyobrażenia o pisaniu mają
wiele wspólnego z Pana pracą?
Mniej więcej się pokrywają, jestem takim pisarzem, jakim
chciałem być – jeżdżącym, spotykającym się z fanami, piszącym to,
co chcę. Zarabiam godziwie, nawet bardziej niż godziwie jak na
hobby, które stało się sposobem na życie, ale oczywiście daleko mi
do amerykańskiego obrazka, a przecież to na niego wszyscy dziś
patrzymy. Wciąż jednak – bycie pisarzem jest w porzo.
Lau: Jak wygląda Pana miejsce do pracy? Czy praktykuje
Pan jakiś szczególny zwyczaj przed czy też w trakcie pisania?
Nie mam stałego miejsca do pracy. Mam narzędzie, którym jest
mój laptop i drugie, którym jest mój tablet z klawiaturą (z
wydajniejszą baterią). Większość życia spędzam w pociągach,
autobusach, samochodach, samolotach i hotelach, więc nauczyłem
się pisać tam, gdzie akurat jestem i gdzie najdzie mnie na to ochota.
Małgosia: Był Pan nominowany pięciokrotnie do Nagrody
im. Janusza A. Zajdla. Otrzymał Pan ją jednak dopiero za
opowiadanie Bajka o trybach i powrotach. Jakie to uczucie?
Bardzo miłe oczywiście, wzruszające. To też domknięcie
pewnego etapu, bo jak wspominasz najpierw nominacje, potem
wreszcie nagroda – coś się skończyło, osiągnięcie zdobyte. Teraz
ważne jest, by nie spaść poniżej poziomu i wyznaczyć sobie kolejny
cel. Na szczęście tych mi chyba nigdy nie zabraknie.
Rosario-Tijeras: W jaki sposób według Pana książki
kształtują rzeczywistość?
Tu odpowiedź będzie krótka. Dokładnie w taki, w jaki im na to
pozwolimy. Książka, jak nóż – może być użyta do dobrego i złego.
Sama w sobie to tylko narzędzie.
Boo: Jak pisarz ocenia polskich czytelników – są
wymagający czy raczej sięgają po bestsellery ze sprzedażowych
TOP?
Pisarz, przynajmniej ten konkretny, nie lubi generalizowania.
Z tego co wiem, uważa raczej, że gust się hoduje, i w zależności od
tego, czym go podlewamy i spryskujemy, taki nam wyrasta. Różni
ludzie różnie do tych swoich sadzonek podchodzą, to i różne mają
efekty. Poza tym przepraszam, ale to, że coś jest w sprzedażowej
topce nie oznacza zaraz, że jest lekturą zupełnie niewymagającą. To
kolejny krzywdzący stereotyp. O, i wyszła jeszcze jedna rzecz,
której ten pisarz nie lubi – ludzi, którzy windują ego swoim
doborem lektur. Bo to nieprawda, że jesteś tak dobry jak książki,
które czytasz. Możesz być co najwyżej taki jak książki, które
szczerze zrozumiesz, polubisz i osiądą ci w sercu. A to różnica.
Rosario-Tijeras: Skąd pomysł na Rock & Read Festival?
Oczywiście z głowy, stamtąd biorą się pomysły. Ale mniej
ogólnie – z mojego zamiłowania do muzyki rockowej, ze
specyficznego podejścia do życia, które wiąże się właśnie
z nieustającą podróżą, wreszcie z ogromnej chęci, by pogadać na
luzie z moimi czytelnikami. To naprawdę wielka frajda. No
i oczywiście chciałem sprawdzić, czy mógłbym mieszkać
w kamperze, żyć drogą i w drodze. I wszystko wskazuje na to, że
mógłbym. Zwłaszcza w tak doborowym towarzystwie, jakie
miałem.
electric_cat: W trakcie festiwalu Rock & Read odwiedzaliście
wiele polskich miast. Jaki był odzew fanów wobec Waszych
inicjatyw, takich jak promocja czytelnictwa, Twoich książek,
a także eventu ?
Odzew był całkiem spory, ale na efekty przyjdzie nam jeszcze
poczekać. To była pierwsza edycja R&R Festival, więc wiele rzeczy
było trochę „na próbę”, ale już czuję, że kolejne uderzenia będą
jeszcze lepsze, jeszcze mocniejsze, bo coraz więcej ludzi chce się do
nas przyłączyć. I świetnie. Co do eventu z okazji rocznicy Firefly
spodziewałem się większej frekwencji, ale i tak było fajnie. Mam
komu dziękować za obecność, mam też z kogo się nabijać, że nie
dotarł, choć się zarzekał. Więc do przodu, wciąż lecimy.
electric_cat: Wiadomo, fan – stworzenie nieobliczalne. Jakie
były najdziwniejsze przedmioty, na których zdarzało się Panu
podpisać?
Najdziwniejsza była chyba proteza nogi, zwłaszcza że fan zdjął
ją wtedy, by łatwiej mi było pisać. Zabazgroliłem mu kawał
kończyny. Tak, to chyba było najdziwniejsze, inne rzeczy to paczki
papierosów, koszulki, szlafroki, spodnie, kapelusz, pudełka zapałek,
jakieś obrazy, nie moje książki. Osobny dział to części ciała i tu
szczęśliwie przodują dziewczęta (choć zdarzają się i męskie
wyjątki): na biustach, brzuchach, udach, łopatkach, ramionach – do
wyboru, do koloru.
Katniss: Dlaczego
kulturoznawstwo?
podczas
studiów
wybrał
Pan
Na zajęciach można było oglądać dużo filmów, a i sporo czytać
rzeczy niekoniecznie do porzygania nudnych. Potem się okazało, że
to idealny kierunek dla kogoś, kto nie wiąże swojej przyszłości
z kierunkiem studiów i komu bardziej zależy na gromadzeniu
dziwacznej wiedzy niż na papierku z napisem dyplom. Miły etap
podróży te studia. Tylko i aż tyle.
Rosario-Tijeras: Jak Pana wykształcenie pomaga w pisaniu
książek?
Przez wykształcenie rozumiesz papierek z napisem dyplom czy
nagromadzoną przez lata wiedzę? Bo ludzie bardzo mocno mylą te
pojęcia. Ale jeśli rozumiesz je tak jak ja, jako ten drugi wariant, to
wpływa ogromnie. To takie conditio sine qua non, warunek, bez
którego reszta jest niemożliwa. Nie da się sensownie pisać
o rzeczach, o których się nie ma pojęcia. Zwłaszcza gdy istnieje duże
prawdopodobieństwo, że inni je mają. Wtedy zwyczajnie
wychodzimy na idiotę.
Rosario-Tijeras: Który okres historyczny jest dla Pana
najciekawszy?
Każdy jest tak samo ciekawy, równie pasjonujący. Pytanie
tylko, jak wiele o nim wiemy. I jak bardzo chcemy go poznać.
Rosario-Tijeras: Co we współczesnym społeczeństwie Pana
martwi?
Na pewno trochę niepokoi mnie fakt, że przestałem nadążać, że
nie chcę tego robić – kiedyś uważałem się za obytego z popkulturą,
ale dzisiejszy pop to internetowe memy, które rozbłyskują i gasną
natychmiast, ale przez chwilę świecą niczym supernowa,
blogogwiazdki, które zaczynają dyktować zasady filmowcom,
twórcom mody, tylko dlatego, że na moment któraś ich opinia
zrobiła się znana, słynna. Żyjemy dziś tak blisko anarchii, jak tylko
się da – każdy ma prawo głosu i każdy chce, by to jego głos znaczył
więcej niż głosy innych. Większość ma te same narzędzia… Dodaj
jedno do drugiego i pokraczne „A” w kółku samo się rysuje,
prawda?
Paweł: Czy reklama przesądza o sukcesie, a więc: czy dobra
książka ma szansę zaistnieć bez względu na mechanizmy
i działania marketingowe?
Bardzo nie lubię pytań formułowanych tak, by nakierowywały
pod konkretną odpowiedź, a to jest właśnie takie – napisane pod
gotową tezę. Mimo to odpowiem: Nic nie ma szans zaistnieć na
rynku bez odpowiednich działań marketingowych, chyba że
zupełnym, zupełnym przypadkiem. To jednak wcale nie musi
znaczyć, że zalewa nas szlam w ładnym opakowaniu, bo sztuka się
nie przebije. Po prostu ludzie tworzący wielkie dzieła powinni mieć
w sobie na tyle przebojowości albo pokory, by samemu sprzedać
swoje dzieło albo znaleźć kogoś, kto im w tym pomoże. Pisanie
czegoś dużego i zostawianie tego, niech sobie radzi i niech przeczyta
pięciu kolegów z wydziału to snobizm. Przy odrobinie samozaparcia
da się obejść wszystko. Bo chcieć to szukać sposobu, nie chcieć to
szukać powodu.
Inka: Ma Pan jakieś rady dla początkujących pisarzy?
Jedną. Jeśli naprawdę cię to interesuje, obserwuj uważnie mój
fanpage na FB i wyglądaj kolejnej edycji warsztatów. Bo tak
w kilku słowach wywiadu to się nie da. To byłaby odpowiedź dla
zbycia. A ja nie chcę nikogo zbywać.
Jerycho868: Jaki jest według Pana przepis na sukces
w dzisiejszych dość zwariowanych czasach?
Taki jak zawsze, niezależnie od epoki. Być jeszcze bardziej
zwariowanym niż czasy. Kiedyś jeszcze groziły za to stosy, dzisiaj
co najwyżej sieciowe flejmy, więc co to za ryzyko.
xyz: Czy kiedykolwiek podjął się Pan, w związku ze swoją
działalnością twórczą, czegoś, co wcześniej wydawało się zbyt
nierealne, szalone, odważne?
Dzięki przyjaciołom, którzy są zawsze chętni mi pomóc, co
chwila robię takie rzeczy. Wystawianie spektaklu opartego na
Gaimanie w „Piwnicy pod Baranami”, w dodatku z grupą złożoną
wyłącznie z amatorów? Napisanie pierwszej w Polsce piosenki
przewodniej do książki fantastycznej (a nie wiem, czy nie w ogóle)?
Rockowa trasa promocyjna trwająca trzy tygodnie non stop (z
mieszkaniem w kamperze włącznie). A to tylko wierzchołek góry
lodowej. Nie boję się wyzwań, wręcz przeciwnie, szukam ich
i wyglądam z utęsknieniem.
Magdalena: Gdyby Pan został artystą, który posiadł
umiejętność malowania najprawdziwszej prawdy, jak bohater
Kłamca: Viva l’arte, jaką prawdę Pan by namalował? Czy
gotów byłby Pan zapłacić za nią najwyższą cenę?
Nie, nie byłbym gotów, bo prawda rzadko kiedy mnie
interesuje. Co innego wiarygodność, to tworzywo, które bywa
interesujące. I nie malowałbym prawdy. Robiłbym nadal to, co
robię, pozwalając czasem rzeczonej prawdzie prześliznąć się to tu, to
tam. Zresztą bohater komiksu też tylko to robi, przecież nie malował
prawdziwego Chrystusa czy Marii Magdaleny. On tylko
uwiarygodniał swoje wizje.
Pat: Wydaje się, że nie ma dla Pana rzeczy niemożliwych:
można Pana spotkać na wielu konwentach, prowadzi Pan
grupę teatralną, jeździ po całej Polsce w trasy promocyjne,
nakręcił film. Czy istnieje dla Pana jakaś granica? Coś, czego
nigdy by Pan nie zrobił?
Och, jest pewnie mnóstwo takich rzeczy, bo mnie w większości
tego, co robię, nie interesują pieniądze, wręcz dopłacam, by móc to
robić. I jak na coś zupełnie nie mam ochoty, to tego nie robię. A co
do granicy, pewnie powiem to głośno, jak już ją napotkam, na razie
się nie zapowiada – zamierzam zrealizować większość mych
marzeń.
Katniss: Czy „opiekowanie się” sekcją teatralną w Śląskim
Klubie Fantastyki napawało Pana kiedyś strachem? Że na
przykład coś może się nie udać w przedstawieniu lub
w ostatniej chwili zabraknie aktora?
Oczywiście że zdarzały się takie nerwowe momenty, w każdej
grupie teatralnej są takie sytuacje. Na szczęście jednak byliśmy tak
dobrym zespołem, że zawsze potrafiliśmy sobie jakoś poradzić
z niedogodnościami. Nawet takimi jak zastąpienie niektórych
aktorów prawie na żywo. To jeden z uroków prowadzenia takich
grup.
Pat: Jak lubi Pan spędzać wolny czas?
Tak jak wymieniasz w pytaniu wyżej. Ponieważ moją pracą jest
moje hobby (i odwrotnie), to spędzam wolny czas, jeżdżąc na
konwenty, mierząc się z teatrem, kręcąc amatorskie filmy, robiąc
trasy promo, a nawet prowadząc warsztaty. Granica się zaciera, więc
pesymista powie – nie mam czasu wolnego, a optymista, że całe
moje życie to czas wolny. Wybierz sobie, kim jesteś.
Pat: Czy uprawia Pan jakieś sporty ekstremalne? A jeśli
tak, to jakie?
Nie, zupełnie mnie to nie kręci. Dostarczam sobie adrenaliny
w zupełnie inny sposób.
Pat: Co czyta Pan dla przyjemności?
Książki oczywiście albo komiksy. Czasem gazety. I wiem, że
oczekujesz konkretniejszej odpowiedzi, ale nie potrafię takiej
udzielić – nie zamykam się ani na nowych autorów, ani nie skupiam
na jakimś konkretnym gatunku. Po prostu czytam książki
z przypadku, z polecenia, z jakiegoś księgarnianego zauroczenia.
Cokolwiek.
Rosario-Tijeras: Która fantastyczna postać jest Panu
najbliższa?
Nie sprecyzowałaś, że chodzi o literacką, więc nie będę się
ograniczał. Kapitan Malcolm Reynolds z serialu Firefly. W ogóle
jestem ogromnym fanem całej załogi „Serenity”, bo to świetnie
zgrany, znakomicie pokazany zespół przyjaciół. Joss Whedon
doskonale ich uchwycił i przedstawił.
Rosario-Tijeras: Największe literackie marzenie?
Napisać opowiadanie ze Stephenem Kingiem.
Rosario-Tijeras: Jakby miał Pan określić swoje życie tytułem
jednej z wydanych książek, która książka by to była?
Rozumiem, że niekoniecznie moich? Zatem wybieram W
drodze Kerouaca.
Rosario-Tijeras: Gdyby miał Pan możliwość spotkać się
z jednym z nieżyjących już pisarzy, kto by to był. Dlaczego?
Roger Zelazny, Kurt Vonnegut, Ray Bradbury. Oczywiście,
żeby poprosić o autograf, a także żeby podziękować. Jestem fanem,
a nam fanom zwykle tyle wystarczy do szczęścia.
Rosario-Tijeras: Jeśli mógłby Pan wybrać jakikolwiek
równoległy, fantastyczny świat, w którym by Pan zamieszkał?
Światy wymyślone przez pisarzy czy scenarzystów mają to do
siebie, że muszą mieć jakiś defekt, tak aby był powód do
prowadzenia fabuły. Po namyśle więc myślę, że zostałbym w tym,
w którym jestem. No, może świat obok, w wymiarze, w którym
jestem gwiazdą rocka, kina, literatury, a do tego genialnym wszechsportowcem. Gdzieś powinien być taki wszechświat.
Xyz: Jak zmienił się Pański gust przez te kilka lat pisania?
Nie jadam już tyle w McDonaldzie. A poważnie, na pewno
zmieniło się moje podejście do humoru – uważam, że najlepszy to
taki, gdy śmiech podszyty jest czymś gorzkim, trochę smutkiem,
czasem strachem, bywa, że gniewem. Wtedy brzmi pełniej, mocniej.
W ogóle nauczyłem się wiele o emocjach i zrozumiałem, że o to
właśnie mi chodzi w pisaniu – by bawić się emocjami odbiorcy,
manipulować nimi. Tego też zacząłem oczekiwać jako czytelnik.
Żeby mną i mymi emocjami umiejętnie – podkreślam to słowo –
manipulowano.
Vataran: Odwiedza pan jeszcze rodzinne Opole?
Opole nie jest moim rodzinnym miastem, tylko miastem, gdzie
się urodziłem i mieszkałem przez trzy lata w akademiku, gdy mój
tata studiował. Moje rodzinne miasto to Głuchołazy, gdzie się
wychowałem. A w Opolu bywam okazjonalnie. Jak zresztą
w większości dużych miast w Polsce. Wszędzie bywam przy okazji.
Pat: Czy bardzo zmieniło się Pana życie w Głuchołazach,
odkąd stał się Pan rozpoznawalny?
Nie sądzę, bym był bardziej rozpoznawalny niż byłem. Pisarz to
takie stworzenie, które sławę gromadzi bardziej dla nazwiska niż dla
twarzy, a moje nazwisko i tak już było w Głuchołazach kojarzone.
Poza tym nie spędzam tam specjalnie wiele czasu.
Pat: Czy Głuchołazy się przez to w jakiś sposób zmieniły?
Zyskały bądź „straciły” na Pana sławie?
Nie wiem, co miałyby stracić albo zyskać. Hańby raczej nikomu
nie przynoszę, za to żeby mieć zyski, potencjalną sławą należałoby
się zainteresować i próbować wykorzystać. Nie zaobserwowałem
takiego zjawiska, więc i ja się specjalnie nie narzucam.
Pat:
Czy
udało
się w
jakiś
sposób
wypromować
miejscowość, w której Pan mieszka?
Którą z rozlicznych? Bo mieszkam i w Warszawie, i na Śląsku,
i w Głuchołazach – zależnie od czasu w roku, czasu w miesiącu.
Mam wrażenie, że wydaje ci się, że ja w jakiś sposób pozostaję
związany z miastem, z którego pochodzę, ale to niekoniecznie
prawda. Owszem, mieszka tu spora część mojej rodziny, moje dzieci
tu chodzą do szkoły i przedszkola, ale to miejsce jak każde inne.
Trochę więcej wspomnień niż skąd inąd, ale ja wspomnienia wiążę
z ludźmi bardziej niż z lokacjami…
Pat: W Ciemność płonie umieścił Pan akcję na dworcu
w Katowicach. Czy kiedyś umieści Pan akcję książki
w Głuchołazach?
Mam taki plan, choć nie nastąpi to szybko, a i same Głuchołazy
nie będą odgrywały tak znaczącej roli w powieści jak katowicki
dworzec w Ciemność płonie.
Pat: Co jest w Głuchołazach ciekawego do zwiedzenia,
a może przeciwnie, jest tam miejsce, które straszy?
Och, proponuję ci oficjalną stronę miasta – tam z pewnością
znajdziesz potrzebne informacje. Ja nie jestem ani przewodnikiem
po Głuchołazach, ani się do ich promowania specjalnie nie
poczuwam. Jest wiele miast, które na mojej drodze przyjęły mnie
chętniej i milej i do których promocji chętnie się przyczynię.
Głuchołazy niespecjalnie o to zabiegają – ich prawo – więc, jak już
powiedziałem, i ja nie będę nikogo męczył swoją osobą ani też
nikogo na siłę tam ściągał.
Pat: Jak zachęciłby Pan ludzi do odwiedzenia swojego
miasta, oprócz tego niezaprzeczalnego atutu, że Pan tam
mieszka?
Nie zachęcałbym wcale, a ten niezaprzeczalny atut – zresztą sam
w sobie dyskusyjny, bo przecież bardziej bywam regularnie niż
naprawdę mieszkam – to nie atrakcja turystyczna.
Pat: Jak godzi Pan życie rodzinne i wychowywanie dzieci
z tyloma innymi zajęciami?
Mam wrażenie, że dość sprawnie, że moje dzieci też póki co tak
to widzą i są szczęśliwe. Pozwolisz jednak, że sferę tak prywatną
zostawię – zgodnie z jej nazwą – dla siebie, dobrze?
Xyz: Jak powszechnie wiadomo, dużo Pan podróżuje, trasy
promocyjne i te sprawy, w związku z tym nie boi się Pan
rozłąki z rodziną – nie obawia się Pan utraty kontaktu
z bliskimi, „że coś ważnego Pana ominie”?
Każdego z nas coś omija, bo nie da się być wszędzie. Ale moje
brzdące raczej nie mają powodów, by na mnie narzekać. Ich życie
jest na pewno inne niż z tatą będącym zawsze na miejscu, w inny
sposób ciekawe, w inny sposób bogate. I nie, nie boję się utraty
kontaktu i więzi – jest bardzo silna i skutecznie, mocno
podtrzymywana.
19.12.2012
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 41
Przeczytane książki: 8733
Chcą przeczytać: 15242
Rozmowa z Krzysztofem Piskorskim
Magdalena: Studiował Pan archeologię i informatykę.
Interesuje się Pan historią i żeglarstwem. Tworzył Pan gry
komputerowe. Jest Pan pisarzem. Z którym z tych zajęć
utożsamia się Pan najbardziej? Jak Pan siebie definiuje? Czy
na pierwszym miejscu stawia Pan pisanie czy inne zajęcia?
Jestem przede wszystkim pisarzem. Złośliwie można
powiedzieć, że to dlatego, że pisanie książek to jedyna rzecz, którą
potrafię robić całkiem nieźle. Ale myślę, że prawdziwy powód jest
inny. Praca czy inne zajęcia zawsze kiedyś się kończą – wracamy do
domu albo zajmuje nas nowe hobby. Natomiast pisarzem jest się
przeważnie dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez całe życie.
W tramwaju, w biurze, nawet śpiąc – cały czas myśli się o fabułach,
dialogach, obraca w głowie różne pomysły…
mamnamyszy: Czasy dzieciństwa to zazwyczaj okres
beztroskich wybryków i nieskończonych pomysłów. Jak
wspomina Pan te czasy? Czy już wtedy kreował Pan swój
świat?
Całe mnóstwo światów! Zawsze krążyłem myślami wokół
jakichś fantastycznych przygód, dużo rysowałem, próbowałem
pisać, krótko mówiąc – byłem marzycielem. Jednego życia było mi
zawsze za mało. I to pewnie ściągnęło mnie w bardzo młodym
wieku do fantastyki. Dalej potoczyło się z górki.
sylvii7: Wierzy Pan w Boga?
Staram się zwykle nie odpowiadać na pytania o światopogląd
lub orientację polityczną. Zbyt wielu autorów wierzy, że umiejętność
sklecenia w miarę fajnych historii czyni z nich mędrców
i mentorów, którzy mają pokazać prawdę masom. Na dodatek sporo
pisarzy próbuje przemycać swoje światopoglądy do powieści.
W każdym z nas tkwi jakieś ziarenko megalomanii, które łatwo
rośnie, kiedy ludzie słuchają nas chętnie. Dlatego strzegę się tego
bardzo.
Ale w tym wypadku mogę chyba uchylić rąbka tajemnicy. Otóż
kiedy wstanę z łóżka prawą nogą, to jestem ostrożnym
i wyważonym agnostykiem. Kiedy lewą – ateistą. Może zabrzmi to
dziwnie w ustach twórcy fantastyki, który całe życie spędza
w wymyślonych światach, ale zawsze bardzo twardo oddzielałem
sferę rzeczywistą od sfery fantastycznej. Miejsce wątków
paranormalnych widzę tylko w książkach.
Specynka: Jest Pan literackim „dzieckiem” Wiatru i Weny
czy też Limitu i Dyscypliny? Tworzenie literatury to u Pana
bardziej rzemiosło czy spontan? Nie da się do końca rozdzielić
tych dwóch metod na pisanie, ale gdyby Pan miał jednak
wybrać – to do której frakcji Pan należy: lotnych czy
cierpliwych?
Nie wierzę w wenę podczas pisania. Rzeźbienie w języku to
naprawdę żmudna, wymagająca maksymalnej koncentracji oraz
cierpliwości czynność. Miejsce na wenę widzę natomiast wcześniej
– kiedy wymyślam fabuły, planuję, kiedy szukam pomysłów. Pracę
nad każdą książką mogę podzielić z grubsza na dwie fazy i w każdej
korzystam z zupełnie innych cech charakteru. Nigdy nie usiadłem do
pisania, póki nie przyszło do mnie dość pomysłów i ciekawych
wizji. Ale kiedy już usiądę, to zmieniam się w wytrwałego
rzemieślnika.
Gdybym musiał wybrać jakąś frakcję, wybrałbym cierpliwych.
Z samego pomysłu książka się nie zrobi. Natomiast bez ani jednego
oryginalnego pomysłu można bez problemu powieść napisać –
i jeszcze stać się bardziej znanym od wielu autorów z pomysłami.
Specynka: Kim jest Pana cień? Dobrym doradcą, surowym
wewnętrznym krytykiem, zazdrosnym bliźniakiem, który Pana
perfidnie dołuje, pierwszym i bezkrytycznym fanem, a może
tajemniczą, obcą istotą, której się Pan czasami boi, wilkiem,
którego z lasu lepiej nie wywoływać?
Mój cień to taki głos w głowie, który przy każdej ważnej decyzji
szepcze mi, że wybrałem źle. Przy każdej napisanej stronie wytyka
błędy. Kiedy mam zły dzień, wisi mi tuż nad karkiem i mówi cały
czas, że wszystko nie ma sensu. Po co tyle lat pracy, tyle napisanych
książek, skoro przeczyta je sto razy mniej osób niż dowolne
wspomnienia dowolnej telewizyjnej gwiazdki. Cień wypomina mi
też, że jestem kompletnie niepotrzebny, bo i beze mnie byłoby
więcej książek do czytania niż ludzi, którzy chcą czytać. No i że
powinienem więcej się ruszać i ćwiczyć. Spędzać mniej czasu
w sieci. Krótko mówiąc: werbalizuje wszystkie rzeczy, które ludzie
woleliby raczej wypchnąć z głowy. Ale jestem mu za to wdzięczny.
Bez niego wielu spraw bym nie zauważał.
No a kiedy mam dobry dzień, to cień siedzi cicho, a ja mogę
wtedy spokojnie zająć się swoimi sprawami.
Specynka: Pisze Pan książki na bardzo różne tematy, łączy
gatunki i elementy tychże, czerpie z historii. Jak wielką rolę
odgrywała kwerenda przy tworzeniu tych wszystkich światów?
Pisał Pan intuicyjnie, posiłkując się wiedzą, kiedy to konieczne,
czy
wszystko
miał
rozpisane
i
zaplanowane?
Która
z dotychczas wydanych książek była najtrudniejsza do
napisania pod względem uzyskania materiału?
Zawsze sporo czytam o tematach, które chcę poruszyć i bardzo
lubię zbierać materiały do książek. Najtrudniejsza pod względem
autorskiego researchu była chyba Zadra. Wiedziałem, że jest
bardzo wielu fanatyków okresu napoleońskiego, którzy za drobne
przekłamania w realiach nie dadzą mi spokoju. Dlatego
rozpracowałem wszystko aż do detali mundurów, komend,
szczegółów organizacyjnych i detali z życia obozowego. No i było
tam sporo historycznych postaci, o których musiałem się naczytać,
żeby potem wiernie je przedstawić.
triste: Którą ze swoich książek uważa Pan za najlepszą? Czy
któraś z Pańskich powieści jest dla Pana szczególnie ważna
i dlaczego?
Za najlepszą zawsze uważam tę, którą właśnie skończyłem.
Może gdybym rzucił pisanie na pięć lat, a potem popatrzył na
wszystko z dystansem, mógłbym tę najlepszą wybrać. Niestety,
zaraz po opublikowaniu jakiejś powieści jestem już tak „nakręcony”
następnym pomysłem, że trudno o trzeźwą ocenę.
Specjalne miejsce zajmuje u mnie Krawędź czasu. To chyba
najbardziej osobista ze wszystkich dotychczasowych powieści.
OssieS: Gdyby Pan mógł się przenieść do swojej książki,
jaką powieść by Pan wybrał?
Jestem człowiekiem praktycznym, więc chyba skoczyłbym do
świata Zadry. Jest na tyle bliski kulturowo i historycznie, że jakoś
bym się tam odnalazł. Pewnie nawet poradziłbym sobie nieźle
z wiedzą człowieka z dwudziestego pierwszego wieku. No i byłoby
tam co robić! Za etherowymi bramami otwarły się dla ludzkości
miliony dziwnych światów czekających tylko na odkrycie. Coś jak
epoka wielkich odkryć geograficznych, tylko pomnożona razy sto,
z bonusową szansą napotkania smoka.
triste: Arturo Pérez-Reverte nigdy nie pożycza książek,
a Pan?
Pożyczam, bo wiem, że są ludzie, którym przeczytana przeze
mnie książka sprawi jeszcze wiele radości, a po prostu nie mają na
nią pieniędzy. Mamy natomiast z żoną pieczątkę z ex librisem, którą
wbijamy do każdej pozycji z domowej biblioteki. A w razie czego
żona potrafi być bezlitosnym windykatorem książkowych długów.
triste: Co Pan sądzi o przenoszeniu książek na ekran
kinowy? Chciałby Pan, by któraś z Pana powieści została
sfilmowana?
Zawsze się cieszę, kiedy powstanie jakaś dobra ekranizacja
dobrej książki. Ale nie należy na nie zbytnio liczyć. Tylko bestseller
jest w stanie przekonać producentów filmowych, by zaryzykowali
setki milionów dolarów. Dlatego właśnie wiele najlepszych,
najbardziej pomysłowych fabuł F&SF nigdy nie będzie miało
szansy na ekranizację. Jedyną metodą ich poznania pozostanie
sięgnięcie po papier. W Polsce to podwójnie prawdziwe. Mógłbym
wymienić kilkadziesiąt pozycji z naszej fantastyki, które mogłyby
stać się kanwą naprawdę niesamowitych filmów. Ale nakręcono
tylko Wiedźmina. I wyszło, jak wyszło. Za dziesięć lat znowu
przybędzie nam w Polsce 20–30 dobrych książek. I może jedna
ekranizacja. Oby była lepsza.
triste: A kogo widziałby Pan w roli reżysera?
Jeśli chodzi o mnie, to staram się myśleć i pisać bardzo
wizualnie, żywymi obrazami. Dlatego chciałbym zobaczyć
ekranizację Cieniorytu – dla scen takich jak starcie w Casa Viletta,
eksplozja cieni w Serivie, ostatni lot Yrahona… Kto mógłby taką
ekranizację zrobić? Może Christopher Nolan, może Zack Snyder.
Co do aktorów to musiałbym się dłużej zastanowić.
Moni: Często inspiruje się Pan różnymi kulturami przy
tworzeniu światów swoich książek. Jak Pan uważa, czy polska
kultura bądź wydarzenia historyczne byłyby ciekawym
tematem do książki fantasy? Dlaczego tak, dlaczego nie?
Oczywiście! Nawet taką książkę napisałem. Przecież Zadra to
fantastyka oparta na wycinku naszej historii oraz roli, jaką Polacy
odegrali podczas wojen napoleońskich. A jeśli chodzi konkretnie
o fantasy, to przetwarzano już na nie zarówno nasze średniowiecze
(Trylogia husycka, a ostatnio Jabłoński, Cherezińska), jak
również czasy słowiańskie. Bardzo dużo lokalnego kolorytu jest
nawet we flagowym produkcie polskiej fantastyki, czyli
Wiedźminie.
Już od czasów Tolkiena fantasy było silnie zakorzenione
w folklorze, mitologiach, minionych kulturach. Są nierozerwalną
częścią tego gatunku, a sięganie po mniej znane, lokalne inspiracje
na pewno może dać ciekawsze efekty niż kopiowanie tego, co piszą
ludzie w zupełnie innym kręgu kulturowym.
Moni: Czy w
Pańskich
książkach jest miejsce na
improwizacje, czy raczej planuje Pan wszystko wcześniej,
i pisząc, trzyma się planu?
Planuję wcześniej wszystko bardzo dokładnie. Ale nie zawsze
potem trzymam się tego planu. Czasem już pisząc konkretne sceny,
widzę, że to, co działało w konspekcie, wypada płasko na papierze.
A czasem, kiedy na nowo wyobrażam sobie scenę, przychodzą
jakieś alternatywne rozwiązania, ciekawe ścieżki, którymi warto
podążyć. Jeśli tak się stanie, to bez wahania zmieniam plany.
Moni: Czy zamierza Pan dalej pisać książki fantasy, czy
może raczej spróbować czegoś innego? Myśli Pan o następnej
książce?
Raczej nie myślę o sobie jako pisarzu fantasy. Na razie mam na
koncie trylogię fantasy, zbiór urban fantasy, steampunkową
dylogię oraz dziwną opowieść o podróżach w czasie. Teraz mamy
Cienioryt – historyczne fantasy. O następnych książkach myślę
cały czas i dwie rzeczy są dla mnie jasne: na pewno nie chcę skręcić
w stronę czystego fantasy i na pewno fantastyki będzie w moich
tekstach sporo.
Cantata:
Czy
uważa
Pan,
że
umieszczanie
przez
wrocławianina akcji powieści we Wrocławiu, warszawiaka
w Warszawie, wenecjanina w Wenecji to coś więcej niż tylko
przejaw
„lokalnego
patriotyzmu”,
sentymentu,
przyzwyczajenia? Że tylko rodowity mieszkaniec miasta potrafi
opisać jego prawdziwy kształt?
Mam nadzieję, że tak nie jest, bo w końcu zabrałem się do
opisywania wielu miast, w których nigdy nie postawiłem nogi.
Natomiast na pewno coś jest na rzeczy z tym sentymentem
i przyzwyczajeniem. Każdy chyba czuje jakąś więź z rodzinnym
miastem. A pisarze to najczęściej ludzie mocno empatyczni. Nic
więc dziwnego, że wielu z nich próbuje ten ładunek emocjonalny
jakoś oddać słowem, w swojej twórczości. Jak autor może odbierać
miasto rodzinne i jak to miasto wpływa na kształtowanie autora,
można świetnie zobaczyć na przykład w Stambule Orhana
Pamuka.
Ale na etapie Pocztu dziwów miejskich o takich sprawach
nawet nie myślałem. Chciałem po prostu uwiecznić kilka miejskich
legend i rzeczy, które przyszły mi do głowy, kiedy łaziłem po
Wrocławiu.
Moni: Jak w jednym zdaniu zawarłby Pan istotę
Cieniorytu?
To historia doświadczonego życiem szermierza, który nigdy nie
odnalazł dla siebie miejsca w świecie i nigdy nie ułożył sobie
stosunków z ludźmi, na których mu zależało, a tymczasem pod
koniec kariery zostaje wciągnięty w pajęczynę spisków, które
wywrócą do góry nogami cały jego świat.
mamnamyszy: Pana książki są kierowane do wszystkich, co
zatem typowy nastolatek, dla którego na przykład książki to
tylko wypociny i stos niepotrzebnych znaków, znajdzie w Pana
Cieniorycie?
Jeśli zrobiłem swoją robotę dobrze, to znajdzie tam historię,
która wciąga od pierwszego słowa i co jakiś czas wali między oczy
niespodziewanym twistem. Znajdzie tam również parę scen oraz
pomysłów, których nie spotka w żadnej istniejącej obecnie grze,
filmie lub serialu. To dlatego, że pisana fantastyka nie ma ograniczeń
budżetowych ani producenta, który patrzy zespołowi na ręce. Pisarz
nie musi przejmować się tym, że jakiś pomysł jest tak dziwny
i trudny do wyobrażenia, że część odbiorców nie będzie potrafiła go
„ogarnąć”. W książkach dużo więcej autorom wolno, dużo większa
jest szansa, że pierwotna wizja twórcy trafi w ręce czytelnika
nierozwodniona i nienaruszona. Cienioryt to bezkompromisowa,
świeża opowieść – i dlatego chyba warto po niego sięgnąć.
Szekspir: Niektóre osoby, takie jak ja, oceniają książkę nie
po okładce, jak mówi polskie przysłowie, lecz po tytule. Moim
zdaniem imię powieści to niezaprzeczalnie ważna i nieodłączna
jej część. Co więcej, ma nic nie ujawniać, wręcz przeciwnie, ma
zaskoczyć i „zmusić” czytelnika do poznania sekretu tytułu.
Cienioryt nie jest tytułem banalnym i od razu mnie
zainteresował. Mógłby Pan wytłumaczyć jego znaczenie, wątek,
bohatera czy zdarzenie, które ma podkreślać w Pańskiej
powieści?
Cienioryt to przedmiot reprezentujący opartą na cieniu
technologię świata powieści. To fotografia cienia, a dokładnie
negatyw, wykonany na szklanej płytce za pomocą wynalazku
jednego z bohaterów. Ale ponieważ słoneczne cienie mają w tym
świecie niezwykłe właściwości, sam cienioryt także jest niezwykły.
Na dodatek zdradza pewne istotne fakty o osobie, która się na nim
znalazła – o władcy Serivy.
Cienioryt, trzymany w drewnianej szkatułce, przewija się przez
całą fabułę. Jest jednym z najważniejszych elementów intrygi. To –
i fakt, że bardzo spodobało mi się to słowo – sprawiło, że nazwałem
od niego całą powieść.
marquez: Napisał Pan książkę, która redefiniuje powieść
historyczną określonego nurtu. Czy uważa Pan, że współczesna
literatura jest rodzajem gry z tradycją literacką i próbą
przesuwania granic tradycyjnych gatunków? I czy wszystko to
zmierza do hegemonii fantasy, tak gładko wchłaniając
genologiczne klisze?
Wiesz, nie da się ukryć, że fantasy to żarłoczna bestia, która
potrafi wchłonąć i przetrawić wszystko: od mitologii nordyckiej,
przez inspiracje orientem, po elementy z innych przestrzeni
gatunkowych, na przykład horroru, kryminału czy SF. Ale nie
sądzę, żeby ta właśnie cecha sprawiła, że grozi nam jakaś hegemonia
fantasy.
Myślę o tym trochę inaczej. Sądzę po prostu, że po
postmodernizmie żyjemy w czasach postironii (nazwa nie moja).
Zabawy literackie, nawiązania, eksperymenty już nie robią wrażenia.
Mamy za to dziesiątki milionów ludzi zagłębiających się po uszy
w mocnych, traktujących się poważnie fabułach oraz światach
opisanych ze szczegółami. To widzowie seriali takich jak Gra
o tron. Fani książkowych serii. To gracze żyjący historiami
z ulubionych cykli gier, uprawiający cosplay, dyskutujący
o drobnych detalach swoich światów.
Widzę wokół powrót wielkiej, imersywnej narracji – niezależnie,
czy jest opakowana jako powieść, serial czy gra. Mam teorię, że
przychodzące kolejno fale fantasy oraz norweskich kryminałów to
symptomy tego wielkiego głodu fabuły.
Swoją drogą coś podobnego chciałem osiągnąć Cieniorytem.
Stworzyć ciekawy, bardzo wizualnie opisany świat z bogatą historią
i świetnymi bohaterami. Coś, w co ludzie będą mogli się całkowicie,
bezkrytycznie zanurzyć.
Mateusz: Zdarza się jeszcze Panu prowadzić gry fabularne?
Czy przekuł Pan kiedyś jakąś sesję w dzieło literackie, a może
testował Pan jakieś gotowe dzieło na graczach?
Zdarza mi się prowadzić, ale już bardzo rzadko. Ludzie,
z którymi grałem, mają własne rodziny, porozjeżdżali się po świecie,
więc okazji nie ma tak wiele. Na dodatek ja sam mam bardzo mało
czasu, muszę dzielić pisarski etat ze zwykłą pracą, zleceniami,
sprawami rodzinnymi. Zawsze mam jakąś spóźnioną rzecz „na
warsztacie”. To nie sprzyja regularnym sesjom ani tworzeniu
scenariuszy.
Nie pamiętam natomiast, żebym kiedykolwiek przerzucał
pomysły między sesjami RPG a książkami. Może dlatego, że jeśli
gramy, to z reguły w coś bardzo klasycznego, jak D&D lub Zew
Cthulhu. A ja próbuję w książkach eksplorować zupełnie inne
klimaty.
Cantata: Czy doświadczenie płynące z tworzenia gier
fabularnych przydaje się Panu w pisaniu książek?
Tak, do pewnego stopnia. To, że w młodości prowadziłem
bardzo wiele sesji RPG dla kilku różnych drużyn, było niezłą szkołą
konstruowania fabuł, szukania świeżych pomysłów i – co ważne –
nie powtarzania się. Kiedy masz wybrednych, oczytanych graczy, to
byle historia o „wielkim złym, który chce zniszczyć świat” ich nie
zadowoli. Chcą być zaskakiwani, regularnie, co tydzień. To uczy
planowania zwrotów akcji, fabularnych haków. Trochę tak jak wielu
dziewiętnastowiecznych pisarzy uczyło się podobnych rzeczy,
pisząc dla gazet powieści w odcinkach.
triste: Czy tak jak większość mężczyzn interesuje się Pan
piłką nożną? Jeśli tak, jaka jest Pańska ulubiona drużyna
piłkarska i ulubiony piłkarz?
Nie interesuję się. Uważam, że bycie pisarzem wymaga takiego
samego nakładu pracy i sił, co bycie wyczynowym sportowcem.
Tylko zamiast treningów jest czytanie książek – ogromnej ilości,
z różnych dziedzin. Trzeba pisaniu podporządkować całe życie. Ja
podporządkowuję, i dlatego mam bardzo mało czasu na cokolwiek
innego. Telewizji praktycznie nie oglądam, żadnym sportem się nie
interesuję. Seriale i filmy – tylko te najważniejsze, z jakiegoś
powodu najbardziej godne uwagi.
sylvii7: Woli Pan kawę z cukrem czy bez cukru?
Bez, ale kawy piję teraz mało. Kiedyś potrafiłem wlać w siebie
kilka kubków dziennie i poprawić energy drinkiem. W końcu
zaczęło się to odbijać na zdrowiu, więc już nie szaleję z kofeiną.
Przerzuciłem się za to na yerbę. To ona napędzała mnie podczas prac
nad Cieniorytem.
bidon: Jakie słowo najlepiej Pana opisuje?
Cierpliwy. To zresztą cecha charakteru, która najbardziej jest
potrzebna pisarzowi. Druga to samokrytycyzm, a trzecia to twardy
tyłek (dosłownie i w przenośni).
20.10.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 17
Przeczytane książki: 1697
Chcą przeczytać: 3274
Rozmowa z Andrzejem Ziemiańskim
Bosy_Antek: Debiutował Pan w czasach PRL-u. Jak
z dzisiejszej perspektywy widzi Pan polską fantastykę tamtych
czasów?
Poza bezkonkurencyjnym Lemem ówczesna fantastyka
z dzisiejszej perspektywy wydaje się strasznie naiwna. To
narzucone od góry „humanistyczne podejście”, to doszukiwanie się
w człowieku dobra na siłę czy wreszcie sceneria, która dzisiaj budzi
uśmiech. Albo statki kosmiczne, bo przecież dla wszystkich było
sprawą oczywistą, że ludzkość zaraz będzie dokądś lecieć, albo
„Ameryka”. Słowo „Ameryka” umieszczam w cudzysłowie,
ponieważ żaden z autorów tam nie był, a zbiór bzdur, które
opisywał, wykoncypował sobie na podstawie hollywoodzkich
filmów, dopuszczanych do kin przez cenzurę. Skąd w ogóle wzięły
się te dalekie plany zamiast opisywania tego, co nas otacza?
Niestety, realny socjalizm sprawił, że Polska stała się krajem bez
przyszłości. Nie sposób było sobie wyobrazić, że cokolwiek
ciekawego się u nas stanie. Jakiekolwiek próby umieszczenia akcji
tutaj, u nas, kończyły się produkcjami na poziomie Kapitan Sowa
na tropie zbyt zabawnymi, żeby traktować je poważnie. Na
szczęście jakby na marginesie głównego nurtu powstało kilka
perełek, ale paradoksalnie, w czasach twórczej wolności zostały one
zupełnie zapomniane.
Amras: Jestem ciekawy, co Pana skłoniło do skupienia się
na tematyce fantasy i science fiction – jest to przedłużenie
swoich zamiłowań z dzieciństwa, dla których nie jest już
wystarczające samo pochłanianie książek o takiej tematyce?
Fantastyka wzięła się stąd, że nie jestem normalnym
człowiekiem. Wszędzie wokół widzę fascynujące historie, dziwne,
ukryte rzeczy, których inni nie dostrzegają. Nazywają otaczający nas
świat światem realnym, a on przecież wcale taki nie jest. Wokół są
czary, naukowcy badają rzeczy, nie mając pojęcia, do czego ich to
doprowadzi, a tajemnicze istoty żyją wśród nas. Ale, nie wiedzieć
czemu, takie widzenie świata ludzie nazywają fantastyką.
OssieS: Pana książki są niczym dobry narkotyk, który
kreuje w naszym rozumie inny świat, odbiegający od
zwyczajnej i szarej rzeczywistości. Do której książki swojego
autorstwa chciałby się Pan przenieść?
No i dostałem strzał między oczy. Zostałem załatwiony…
A trzeba było choć jedną książkę napisać w ten sposób, żeby
przedstawić świat jako przychylny, sprzyjający i taki, w którym
chciałoby się żyć. No niestety. Chyba do żadnej własnej książki nie
chciałbym się przenieść, bo tam niekoniecznie jest przyjemnie.
A poważnie: opisuję sam siebie w praktycznie każdej książce, którą
stworzyłem. I jakoś sobie tam radzę (no, ale niestety gram nie fair –
mam moc stwórczą).
Magdalena: Czytając Achaję, miałam wrażenie, że nie tylko
pragnie Pan napisać ciekawą historię, ale że stara się Pan
stworzyć książkę z przesłaniem. Achaja między innymi ukazuje
brutalność ludzkiej natury. By przetrwać, nie tylko
dostosowujemy się do napotkanych warunków, ale stajemy się
ludźmi, którymi kiedyś gardziliśmy, których się baliśmy.
Z ofiary często wyrasta kat i oprawca. Co chciał Pan osiągnąć,
pisząc Achaję? Co pragnie Pan przekazać czytelnikowi,
tworząc?
Jestem zwolennikiem tezy, że literatura nie ma jakiegoś
konkretnego celu. Piszę o sprawach, które znam, które mnie nurtują,
ciekawią, których doświadczam. Nie ma w tym żadnego ukrytego
celu przekazania jakichś konkretnych treści. Oczywiście taki przekaz
powstaje, ale sam, bez mojego udziału. Pisząc o czymkolwiek,
wyrażam przecież swoje poglądy i swoje widzenie danych spraw.
mamnamyszy: Czym Pułapka Tesli zainteresuje wybornego
książkowego mola, czym młodszego, mniej doświadczonego
odbiorcę?
Pojęcia nie mam. Nie sposób wniknąć do umysłu czytelnika.
Nie ma żadnego klucza, który pozwalałby się zorientować, co kto
lubi, a czego nie. Tę samą rzecz jedni chwalą, inni ganią, dlatego nie
da się powiedzieć, co kogo będzie rajcować i to jeszcze z rozbiciem
na grupy. To jest tak samo niemożliwe, jak pisanie „pod czytelnika”.
triste: Gdzie znajdziemy Pana w Pułapce Tesli?
Prawie
wszędzie.
Ale
najbliższe
mi
alter
ego
jest
w opowiadaniu A jeśli to ja jestem Bogiem?. Tam bohater jest
architektem, jak ja. Mówią do niego „panie doktorze”, choć nie jest
lekarzem, tylko inżynierem, który zrobił doktorat. Potrafi śnić
świadomie, to znaczy może ingerować we własne sny i zmieniać ich
treść. Wszystko mamy wspólne – nawet samochód. Jedyną rzeczą,
której nie potrafię w przeciwieństwie do niego, jest ingerencja
w cudze sny.
mio: Czy z osobą Tesli wiążą się jakieś szczególne myśli,
może nawet wspomnienia, które chciał Pan zawrzeć w swojej
książce?
Jako dziecko oglądałem telewizor marki Tesla. Nie jestem
pewien, ale chyba rodzice mieli też odkurzacz tej firmy. Długo
później odkryłem, że to nazwisko człowieka i to w dodatku postaci
dość tragicznej. Kiedy poznałem życiorys Tesli, trochę zacząłem go
rozumieć i stał się bliską mi osobą. A samo opowiadanie wzięło się
stąd, że na Polconie w Poznaniu złapał mnie Maciek Parowski
i krzyknął tonem nie znoszącym sprzeciwu:
– Napiszesz mi opowiadanie!
– Jakie? – odparłem zdziwiony.
Zastanowił się przez ułamek sekundy.
– Będzie miało tytuł „Pułapka Tesli”. Tyle o nim wiem jak na tę
chwilę. Resztę już ty mi dopowiesz.
I taki był początek.
anitamta: Czy pisząc kolejną książkę, czuje Pan presję ze
strony czytelników, którzy oczekują, że kolejna powieść będzie
coraz lepsza? Jak to wpływa na pisarza, a może zupełnie nie
ma znaczenia?
Nie znam zdania czytelników na temat tego, jaka jest kolejna
powieść. Nie ma żadnego kanału informacyjnego, dzięki któremu
mógłbym się o zdaniu odbiorców dowiedzieć. Może i dobrze, bo
każdy czytelnik ma inne zdanie i przy nakładzie kilkudziesięciu
tysięcy egzemplarzy jako feedback dotarłoby do mnie kilkadziesiąt
tysięcy diametralnie różnych opinii. Natomiast potrzebę bycia
lepszym od samego siebie psychologowie nazywają syndromem
„pogoni za własnym cieniem” i dotyczy on wszystkich pisarzy.
Joanna: Gdyby zaproponowano Panu zekranizowanie
jednej powieści Pana autorstwa i mógłby Pan wybrać zarówno
powieść, jak i głównych aktorów, to wybór padłby na…?
Wszystkim powinni się zajmować profesjonaliści, ludzie
posiadający odpowiednie wykształcenie w danej dziedzinie. Ktoś,
kto się na tym zna, powinien wybrać powieść, scenarzysta stworzyć
scenariusz, ktoś po szkole filmowej wyreżyserować, a specjalista od
castingu wybrać odpowiednich aktorów. Ja się na tym wszystkim
nie znam. Natomiast co do kwestii, którą powieść ja wybrałbym do
sfilmowania, odpowiedź brzmi: chciałbym, żeby przeniesiono na
ekran wszystkie. Tantiemy w branży filmowej należą do bardzo
wysokich.
Kamil90: Czy nie obawia się Pan o przyszłość książki
drukowanej czy też książki w ogóle?
Już starożytni Grecy narzekali na upadek obyczajów, coraz
gorszą młodzież i osłabienie czytelnictwa. A skoro już od paru
tysięcy lat toczymy się w dół po równi pochyłej, to pewnie jeszcze
od dna dzieli nas kolejne parę tysięcy. Książka żyje i ma się dobrze.
To tylko socjalizm rozbuchał w nas durne żądania, żeby czytał
każdy. To bzdury. Czyta tyle osób, ile ma czytać.
Pat: W jednym z wywiadów powiedział Pan: Lubię te
szeleszczące papierki, bo dzięki nim mogę się bawić, stawiać
ulubionym dziewczynom, jeździć po kraju i poznawać naprawdę
całą Polskę, nasz piękny kraj. Zupełny odlot. Przez ostatnie dwa
lata po raz pierwszy w życiu. Warto było – wiem, gdzie są kasy na
dworcu w Bydgoszczy, gdzie dobry hotel w Białymstoku, gdzie
najlepsza knajpa w Krakowie, na co uważać w Warszawie
i dlaczego wystrzegać się ronda we Władysławowie. Jak dostać się
na autostradę w Katowicach, gdzie są najsmaczniejsze śledzie
w Częstochowie i jakich restauracji nie odwiedzać w Gorzowie.
Dlaczego lepiej pić w Zakopanem, a raczej unikać Helu. Czemu
pstrąg w Nowym Sączu jest gorszy od tego w Poznaniu. Czym
różnią się knajpy w Lubinie od tych w Lublinie. Zjeździłem cały
kraj. Od granicy czeskiej do szwedzkiej. Od białoruskiej do
niemieckiej. Czy w związku z tym w przyszłości możemy się
spodziewać
niezwykłego
rodzaju
przewodnika
Pana
autorstwa? Co mogłoby Pana skłonić do napisania go?
Przymierzam się do napisania takiego przewodnika od wielu lat.
Troszeczkę skromniej – byłby to przewodnik po Wrocławiu.
Książka byłaby opisem zdarzeń historycznych, które naprawdę
miały miejsce i realnie kształtowały miasto, a także faktów, które
nigdy nie miały miejsca, a jedynie zostały opisane w różnych
powieściach. To samo dotyczyłoby miejsc. Chciałbym opisać te,
które można zobaczyć, te, które kiedyś istniały, ale w wyniku
różnych zawirowań zostały zniszczone, a także te, których nigdy nie
było. Powstały jedynie na deskach projektantów i nigdy ich nie
zrealizowano.
Problem jest tylko jeden: z natury jestem perfekcjonistą. I pęta
mnie świadomość, że tego uczciwie i skrupulatnie nie da się zrobić.
A może inaczej: chcąc to zrobić, musiałbym poświęcić temu zadaniu
całe życie.
bidon: Kto zauważył Pana talent literacki? A może to Pan,
sam od początku wiedział, że pisanie jest jakby stworzone dla
Pana?
Nikt jak dotąd nie zauważył u mnie talentu literackiego.
20.11.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 34
Przeczytane książki: 9929
Chcą przeczytać: 13385
Dodatek do części: Polska szkoła
wyobraźni
Zagraniczni mistrzowie wyobraźni
Rozmowa z Trudi Canavan
Aaa2828: Pani utwory poruszają bardzo szerokie spektrum
tematów i uczuć. Czy tak skonstruowane książki przeznaczone
są dla czytelników dorosłych czy raczej dla nastolatków? Jaki
pierwotnie był Pani zamiar?
Nigdy specjalnie nie pisałam dla rynku młodzieżowego. Staram
się, aby moje książki docierały do czytelników bez względu na
wiek, z wyjątkiem dzieci. Jedynym wyjątkiem była trylogia Era
Pięciorga, którą adresowałam raczej do nieco starszych
czytelników, ale to ze względu na sceny erotyczne, które jednak i tak
nie są nadmiernie rozbudowane.
Inka: Wydawać by się mogło, że pisanie o magach
i czarodziejach po Joanne K. Rowling jest kopiowaniem jej
„pomysłu”, ale Pani książki znacznie różnią się od powieści
J.K. Rowling. Czy Pani zdaniem są jakieś wspólne elementy
łączące Cykl o Kyralii z Harrym Potterem?
Ludzie pisali o magach i czarodziejach jeszcze przed
narodzinami J.K. Rowling. Napisałam Trylogię Czarnego
Maga, zanim książki Rowling zostały opublikowane i aż do
ukazania się moich powieści nie czytałam żadnej z przygód Harrego
Pottera. Lubię u Rowling ideę szkoły czarodziejów, w takim samym
stopniu jak lubię Trylogię Ziemiomorza Ursuli Le Guin czy
Sagę o wojnie światów Raymonda Feista. Są to bardzo różne
książki i prawdopodobnie, tak jak i u mnie, światy i magia raczej
ewoluowały w nich, niż powstały jako kopia innego świata czy
systemu magicznego.
Uleczkaa38: Czy zatem podziela Pani opinie wielu autorów
fantasy, że wszystko co świeże, zaskakujące, zostało już
napisane, zaś kolejne dzieła są jedynie naśladownictwem
starych pomysłów?
Zgadzam się z pierwszym stwierdzeniem, jednak nie z drugim.
Wszystko już zostało kiedyś wymyślone. Jednak nie zupełnie
zostało napisane w tej samej kombinacji. A szczególnie w tym
gatunku częścią wyzwania i radości z pisania jest budowanie na
czymś, co było już stworzone niegdyś.
Aaa2828: Cykl o Kyralii wciąż się rozszerza o nowe pozycje.
Czy ma już Pani ułożony plan zakończenia całości? A może
Królowa zdrajców jest już ostatnią z części?
W tym momencie nie mam planów na kolejne książki. Nie
miałam jednak również planów na prequel i sequel po zakończeniu
Trylogii Czarnego Maga. Zawsze istnieje szansa, że jakieś
pomysły przyjdą mi do głowy w najbliższym czasie, dlatego niczego
nie wykluczam.
konto_usuniete: Podobno sen był inspiracją do powstania
pierwszego rozdziału Gildii Magów. Czy również jakieś inne
pomysły zaczerpnięte ze świata snów przeniosła Pani na karty
swych powieści?
Większość snów nie nadaje się na kanwę powieści, czasami
jednak zdarzają się takie momenty lub emocje, które mogą się stać
inspiracją dla jakiejś historii. Sądzę, że scena, w której Sonea widzi,
że coś się dzieje w domu Wielkiego Mistrza, mogła również być
sceną ze snu. Nie pamiętam jednak żadnych moich ostatnich snów,
które zaowocowałyby stworzeniem opowieści.
Annalynne: Jakie były alternatywne zakończenia Trylogii
Czarnego Maga? Pani początkowa koncepcja przebiegu historii
z pewnością zmieniała się wielokrotnie. Dużo było takich
zmian, które znacząco wpłynęły na dalszą część opowieści?
Kiedy wpadłam na pomysł zakończenia Trylogii Czarnego
Maga, wiedziałam, że jest idealne. Nigdy się nie zmieniło.
W rzeczywistości byłam tak bardzo pewna, że jest to świetne
zakończenie, że porzuciłam moją pracę, by móc dokończyć książkę.
Największą zmianą, jakiej kiedykolwiek dokonałam, był środek
Nowicjuszki. Wycięłam scenę, gdzie Rothen zabrała Soneę daleko
od prześladowców na uniwersytecie do swojego rancza na wsi.
Przypominało to coś na kształt romansu regencyjnego i zupełnie nie
pasowało do opowieści!
konto_usuniete: Czy Pani zdaniem jest jakaś szansa na
zekranizowanie Trylogii Czarnego Maga lub innych książek
Pani autorstwa? W jednym z wywiadów wspomniała Pani, że
w roli Sonei chętnie zobaczyłaby Natalie Portman, Akkarina
zaś zagrałby Daniel Day-Lewis. Czy te propozycje są aktualne?
Bardzo bym chciała, by stworzono filmy na podstawie moich
książek. Mam agenta do spraw filmów i trochę się tym
interesowaliśmy, jednak nic jeszcze nie zostało sprzedane. Nie ma
żadnego pośpiechu. Ja wolę poczekać na ofertę od odpowiedniej
osoby, a nie tylko sprzedać prawa dla świętego spokoju.
Annalynne: Musi Pani przyznać, że poruszyła w swojej
Trylogii Czarnego Maga bardzo kontrowersyjny temat
homoseksualizmu. Motyw ten przewija się w pani książkach
niejednokrotnie. Czym się pani kierowała? Chęcią
dokładniejszego przedstawienia krain i różnic między nimi,
przemówienia do czytelników, czy może kierowały Panią
własne pobudki?
Homoseksualizm jest i zawsze był jedną z form zachowań
seksualnych, dlatego bez niego stworzony przeze mnie świat byłby
w mniejszym stopniu zbliżony do realnego. Uwzględniłam tę
kwestię nie po to, by coś udowodnić lub aby wywołać dyskusję,
chyba że już samo takie podejście coś udowodniło lub wywołało
dyskusję.
Annalynne: Nie jest Pani osobą, która dzieli postaci i ich
zdolności na dobre i złe. Można powiedzieć, że jest wręcz
przeciwnie – przeplata je Pani. Czy jest to spowodowane tym,
że o wiele bardziej interesuje Panią ukazanie czarnej magii z tej
dobrej strony?
Staram się stworzyć w miarę realnych bohaterów, a skoro
większość ludzi ma zarówno dobre, jak i złe cechy, takie też są
postaci w moich książkach. W Trylogii Czarnego Maga
rzeczywiście uwypuklam prawdę, że wiele rzeczy, które z definicji
są dobre i mogą przynosić wiele korzyści, w niepowołanych rękach
mogą się stać przyczyną zła.
Paweł: Zdarza się, że napotykam w notach recenzenckich
i innych źródłach stwierdzenia, które zdają się zaświadczać
o pewnym podziale literatury fantasy na fantasy tworzoną
przez kobiety i tę kreowaną przez mężczyzn. Różnica wydaje
się intuicyjnie zrozumiała, tym bardziej dla kogoś
profesjonalnie zajmującego się owym gatunkiem. Ciekaw
jestem, czy dla Pani jest zauważalny „konflikt interesów”
w odniesieniu do książek pisanych przez Andrzeja
Sapkowskiego oraz tych autorstwa Ewy Białołęckiej, czy Ursuli
K. Le Guin i Orsona Scotta Carda. Czy faktem staje się, że
wśród odmian fantasy wyrastają kolejne, jak fantasy „M”
(male) i fantasy „F” (female)?
Zarówno kobiety, jak i mężczyźni mogą tworzyć ten typ
literatury, który społeczeństwo utożsamia z drugą płcią, i robić to
naprawdę dobrze. Jeśli ktokolwiek (bez względu na płeć) czyta
jeden określony gatunek literatury, to bardzo prawdopodobne, że
w tym gatunku będzie tworzył, ale nie oznacza to, że nie ma od tego
wyjątków. I że te wyjątki nie mogą być dobre. Czasami wręcz te
wyjątki mogą być wielką kulturową zmianą, dzięki której ta druga
płeć odkryje i przyswoi sobie taki gatunek, którego do tej pory nie
uznawała. To jest największa korzyść z takich książek jak Harry
Potter czy Zmierzch, że ludzie, którzy wcześniej nie czytali
fantasy czy romansów paranormalnych, zostali przekonani do tego,
aby spróbować czegoś nowego. Kto wie, może następnym
światowym bestsellerem będzie romans militarny, który sprawi, że
kobiety zaczną czytać powieści militarne, a mężczyźni zagustują
w romansach?
Annalynne: Tolkien uważał, że książki fantasy powinny być
od początku do końca wykreowane przez autora, natomiast
zdaniem Lewisa wystarczy do rzeczywistości dodać elementy
fantastyczne. Ku której wypowiedzi się Pani skłania i dlaczego?
Ku obu! Oczywiście preferuję stwarzać świat zupełnie inny niż
nasz. Zaludniam go jednak ludźmi, dlatego moi bohaterowie
zachowują się jak normalni ludzie, posiadają ludzkie troski i ludzkie
cechy.
Pat: Jak udaje się Pani pogodzić pisanie z pracą ilustratorki,
projektantki i szefowej działu graficznego jednego z literackich
magazynów?
Nie godzę! Już nie pracuję jako ilustratorka ani projektantka.
Józef: Nie da się ukryć, że Pani powieści są bardzo obszerne.
To pewnie rodzi problemy dotyczące ewentualnych zmian. Czy
nie zdarzają się momenty, gdy nagle dostrzega Pani, że coś
poszło nie tak i ma ochotę skreślić ostatnie pięćdziesiąt stron
albo w ogóle przebudować całą powieść? Co Pani wtedy robi?
Zmagam się z kilkoma fragmentami, a potem proszę mojego
wydawcę o przedłużenie terminów. Tak naprawdę zdarzyło się to
tylko raz, gdy byłam bliska zakończenia Głosu bogów. Zdałam
sobie sprawę, że przegapiłam możliwość umieszczenia dwóch
bohaterów w zabawnej sytuacji, więc dodałam sobie po prostu na to
trochę czasu. Musiałam jednak przeredagować tylko kilka
rozdziałów, nie całą książkę. A pozostałe moje powieści pisałam
według konspektu, który przygotowałam na samym początku, co
naprawdę się w tych wypadkach sprawdziło, oczywiście
z maleńkimi zmianami w czasie bieżącej pracy nad tekstem.
Annalynne: Wielu młodych ludzi zaczyna pisać i publikuje
swoje teksty na blogach lub portalach społecznościowych. Jest
jednak wielu przeciwników takiej formy rozwoju. Jakie jest
Pani zdanie na ten temat? Uważa Pani, że to dobry kierunek,
czy wręcz przeciwnie – że w ten sposób nie można nic osiągnąć?
Jakie były początki Pani pisarstwa? Zaczynała Pani od
szkolnych opowiadań, a może najpierw pisała Pani do
szuflady?
Nigdy nie opublikowałam żadnej z moich opowieści na blogu
ani w serwisie społecznościowym, gdyż nie potrzebowałam tego
robić. Mogłam tego spróbować, by otrzymać jakikolwiek
feedback, jednak zawsze miałam przyjaciół, którzy chętnie
dostarczali mi potrzebnych informacji. Tak naprawdę nigdy nie
chciałam, by to, co piszę, było wystawione na widok publiczny,
dopóki nie będzie wystarczająco dobre, aby mogło zostać
opublikowane. Nie byłam przekonana, że tekst mojego autorstwa
jest wystarczająco dobry, dopóki mój wydawca tego nie
opublikował! Sądzę, że ktoś, kto zamieszcza swoje prace na blogach
lub serwisach społecznościowych bez tej gwarancji, musi mieć
bardzo dużo pewności siebie i elastyczności.
Psyche: Co Pani sądzi o tak zwanej fanfiction? Czy podoba
się Pani, że wielbiciele tworzą alternatywne losy bohaterów
Pani książek? Czy jest Pani zadowolona, że świat, który Pani
stworzyła, stał się inspiracją dla wielu ludzi? Ma Pani jakieś
porady dla osób tworzących tego typu dzieła?
Nie mam nic przeciwko fanfiction zainspirowanej moimi
książkami, tak długo, jak długo jej autorzy nie decydują się na
publikację. Mówię tu o fanfiction, która dodaje coś do opowieści
i rozwija pewne wątki z jakimiś drobnymi zmianami. Jest jednak coś
takiego jak zła fanfiction. Kilka lat temu pewien pisarz
skontaktował się ze mną, twierdząc, że przepisał całą Trylogię
Czarnego Maga, wyłączając wątek homoseksualny, śmierć
postaci oraz uwydatniając wiele wątków romansowych. Wydawało
się, jakby chciał „naprawić” książkę, a nie jedynie celebrować ją. To,
co on zrobił, nie było tak naprawdę realizacją idei fanfiction.
z
Pat: Gdyby miała Pani wybór i mogła posiąść jedną
magicznych zdolności, w czym chciałaby się Pani
specjalizować i dlaczego?
Uzdrawianie. Można pomóc innym ludziom oraz żyć bardzo
długo w zdrowiu i z energią na osiąganie wielu rzeczy.
05.09.2012
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 42
Przeczytane książki: 26254
Chcą przeczytać: 48672
Rozmowa z George’em R.R. Martinem
Irmina: Zarówno w Pieśni lodu i ognia, jak i w Lodowym
smoku pojawia się motyw zimy, mrozu, chłodu zabójczego dla
większości stworzeń. Dlaczego zima jest dla Pana tak
inspirująca?
No cóż, nie wiem. Skojarzenie zimna i śmierci nie jest niczym
odkrywczym. Zapewne zainspirowało mnie to, że żyłem
w miejscach, gdzie było bardzo zimno, gdzie były bardzo srogie
zimy. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych mieszkałem
w Chicago, a w późnych latach siedemdziesiątych w Iowa, gdzie
zimy były bardzo śnieżne i mroźne. I to na mnie wywarło wrażenie,
to skojarzenie śmierci i zimna.
Dunk: Mówił Pan kiedyś, że Pieśń lodu i ognia początkowo
miała być trylogią, a skończyła się jako siedmiotomowa saga.
Jak duże są różnice między oryginalnym pomysłem
a dzisiejszymi planami? Czy jest możliwe, aby saga rozrosła się
jeszcze bardziej?
Wie pan… Tolkien powiedział kiedyś o Władcy Pierścieni, że
opowieść narasta w czasie opowiadania. Możesz wyczuwać
historie, które nadejdą, ale i tak nigdy nie wiesz, jak będą długie
i skomplikowane, dopóki nie siądziesz i nie zaczniesz pisać.
Pierwotnie planowałem raczej trylogię. Miałem w głowie ogólną
ideę, raczej abstrakcyjne sto stron. Ale historia narastała w miarę
opowiadania i zajęła mi o wiele więcej czasu.
Dunk: Czy ma Pan stuprocentową pewność, jaki będzie
koniec tej sagi? Czy ktokolwiek poza Panem zna jej
zakończenie?
Wiem oczywiście, jaki mniej więcej będzie koniec, ale to jest
stan, jaki często porównuję do wyruszania w podróż. Kiedy
wybierasz się w podróż, znasz jej cel, wiesz, jak tam dotrzeć, ale
niekoniecznie co będzie za zakrętem, kogo poznasz po drodze, jaka
będzie sceneria, ani jakie czekają cię przygody. I to jest to, co
odkrywasz, pisząc. Ale oczywiście wiem, jakie losy czekają
głównych bohaterów i znam ostateczny koniec.
Czy podobała się Panu współpraca
stworzeniem serialu? Czy jest to trudne?
z
HBO
nad
Tak, oczywiście – bardzo to lubię. To świetni ludzie, robią
najlepsze programy telewizyjne w całych Stanach. Przy tym
konkretnym
programie
zgromadziliśmy
doskonały
zespół
prowadzony przez Davida Benioffa i Dana Weissa. Mamy
wspaniałych reżyserów, znakomitą obsadę i ekipę, więc to była
czysta przyjemność, radość.
Dlaczego Starkowie? Dlaczego traktuje ich Pan w ten
sposób? Oślepia ich Pan, zabija, tak łatwo się ich Pan
pozbywa?
Cóż mogę powiedzieć? Musicie ciągle czytać moją historię
i odkrywać losy moich bohaterów.
Jeszcze
na
koniec
kilka
słów
do
użytkowników
lubimyczytać.pl
Witam. Tu George R.R. Martin. Dziękuję wszystkim za czytanie
moich książek. Proszę, czytajcie dalej. Trzymajcie się!
25.02.2012
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 42
Przeczytane książki: 26254
Chcą przeczytać: 48672
Kraina grozy
Rozmowa z Zygmuntem Miłoszewskim
Pat: Jak w jednym zdaniu zachęciłby Pan do lektury swoich
książek?
Jeśli chcesz, żeby podróż PKP z Przemyśla do Świnoujścia
minęła niezauważenie, weź Zygmunta na drogę.
Bibliofilka: Niektórzy przypinają Panu etykietkę nowego
Dana Browna. Czy podoba się Panu to porównanie?
Jeśli już muszę być do kogoś porównywany, to nie jest źle być
wymienianym jednym tchem z autorem najbardziej bestsellerowych
powieści sensacyjnych. Chociaż osobiście bardziej mnie cieszą
porównania do Artura Péreza-Revertego. W tym gatunku to dla
mnie mistrz, który najlepiej potrafi połączyć chwytającą czytelnika
za gardło przygodową fabułę z erudycją. Znacznie jest mądrzejszy
i ciekawszy od Dana Browna.
Molarnia: Jerzy Pilch powiedział o Panu „pisarz rasowy”.
Takie słowa dodają skrzydeł czy może stają się obciążeniem dla
początkującego autora?
Trudno mi uwierzyć, że różne pochwały i przejawy docenienia
mogą być obciążeniem dla autora. Do tej pory pamiętam euforię,
która towarzyszyła mi po tekście Jerzego Pilcha. Mówiłem potem
w wywiadach, że powielę tamtą gazetę i wytapetuję nią mieszkanie.
Jest nawet chyba taka technika plastyczna, żeby utrwalać
czasopisma na ścianach. Większym obciążeniem są dla mnie
pozytywne recenzje czytelników niż krytyków i ludzi z branży.
Wiem, że entuzjazm tych pierwszych oznacza, iż pewnie wielu
pójdzie do księgarni i wyjmie pieniądze na nową książkę. Nie
chciałbym ich zawieść.
SłabyGracz: Jak wygląda Pana praca nad fabułą. Układa ją
Pan misternie, jak Henning Mankell, czy po prostu pisze, jak
Sylwia Chutnik?
Układam. Wierzę, że proza to dziedzina sztuki, która najwięcej
wspólnego ma z architekturą. Tak samo każda śrubka, każdy nit
i każda krokiew muszą być na swoim miejscu, żeby całość się nie
zawaliła. Oczywiście nie jestem jakimś fundamentalistą, realizuję
plan fabularny, znam mniej więcej cel, do którego dążę, ale kiedy
pojawiają się lepsze pomysły albo okazuje się, że coś nie działa tak,
jak chciałem, wtedy oczywiście rozważam kwestię od nowa. To też
mój sposób na życie, żeby realizować ogólny plan, ale być bez
przerwy gotowym na zmiany i korekty – lub zawrócenie o 180
stopni.
Magdalena: Często Pan ironizuje. Czy uważa Pan, że
stosowanie tego środka ułatwia opisywanie pewnych
wydarzeń, a może jest wręcz przeciwnie?
Ironizuję, ponieważ w prozie bogiem, prorokiem i papieżem jest
dla mnie Kurt Vonnegut. Uwielbiam jego opis świata, za którym
stoi życzliwe zdumienie i zawsze lekko podniesiona brew, jakby
chciał w każdym zdaniu zapytać: „ludzie, ale wy tak naprawdę?”.
Patrzę podobnie, choć nie potrafię tego tak mistrzowsko wyrazić
i zawsze będzie mi bliższa narracja Vonneguta i Woody’ego Allena
niż Manna i Bergmana. Życie jest za krótkie, żeby traktować je
z nadmierną powagą. A wracając do pytania, ironia zawsze oznacza
dystans, a dystans pozwala więcej zobaczyć i więcej zrozumieć.
Magdalena: Razem z Borysem Lankoszem przygotował Pan
ekranizację Ziarna prawdy. Jak przebiegała Panów praca nad
ostateczną jego wersją? Czy były fragmenty, których za żadne
skarby nie chciał się Pan pozbyć? O co się Panowie spierali,
w czym byli zgodni? Czy mieli Panowie podobną wizję
ostatecznej wersji?
Od razu na początku uznałem, że szefem jest Borys. To będzie
jego film, nie chcę być autorem-wariatem, który czuwa, żeby
żadnego zdania nikt nie przeinaczył. Dlatego przy zmianach to on
ma ostatnie słowo, ale przyznaję, że jestem z tych zmian bardzo
zadowolony. Po przełożeniu powieści na język scenariusza okazało
się, że wiele scen nie ma racji bytu, bo na przykład dzieją się tylko
w głowie Szackiego, a jak to pokazać na ekranie? Dlatego
musieliśmy je pozamieniać na takie sceny, które pokazują to samo
w sposób filmowy, atrakcyjny wizualnie. Niektóre zmiany są tak
fajne, że zupełnie poważnie zastanawiam się, czy nie zrobić
poprawionego wydania powieści.
Izabela81: Morderstwa popełniane w Ziarnie… są
wyjątkowo szokujące, sprawca działa z premedytacją i jest
w tym, co robi, niezwykle konsekwentny. Czy kreśląc tę postać
i okoliczności morderstw, posiłkował się Pan może badaniami
psychologii kryminalistycznej? Stworzył sobie najpierw profil
sprawcy? Jak Pan nad tym pracował?
Nie chcę zdradzać zakończenia, ale teatralność zbrodni
z Ziarna… jest pewną zasłoną dymną, za którą kryją się inne
motywy. A psychologia mordercy mnie jakoś szczególnie nie
interesuje, ponieważ zgadzam się z tezą, że poza wyjątkowo
zaburzonymi przypadkami nie ma typowej osobowości mordercy.
Nikt z nas nie budzi się zabójcą, ale potem w ciągu dnia zdarza się,
że niezwykły splot okoliczności, emocji, sposobności doprowadza
do tego, że w tym ułamku sekundy ktoś jest skłonny zabić. I idzie
spać jako zabójca, choć parę godzin wcześniej był przecież
normalnym człowiekiem. Pięknie pokazuje to Karin Fossum
w swoich powieściach.
AMisz: Ile Miłoszewskiego jest w Szackim?
Kiedyś odżegnywałem się w stu procentach, tłumacząc, że
główny bohater ma zbyt wiele funkcji do odegrania w powieści,
żeby można sobie było pozwolić na wzorowanie go na
prawdziwych osobach. Teraz myślę, że w Szackim trochę jednak ze
mnie jest, przede wszystkim pewna irytacja na Polskę, poglądy,
publicystyczne zacięcie.
Ambrose: Jaka jest Pana recepta na dobry kryminał? Czy
Pana zdaniem zawsze powinno się mieć do czynienia
z mordercą, zbrodnią oraz detektywem? Co Pan sądzi
o książkach, w których ten powszechnie znany schemat zostaje
w jakiś sposób zaburzony (Katar Lema, Gumy Robbe-Grilleta
czy Szmira Bukowskiego)?
Z wymienionych pozycji czytałem tylko Katar i szczerze
mówiąc, prawie go nie pamiętam, więc nie będę się snobował na
literaturoznawcę. Widziałem za to kilka innych eksperymentów
i wszystkie były miłą odmianą. Tylko raz czułem się zawiedziony –
kiedy w klasycznym dość kryminale współczesnym (tytuł pominę)
autorka postanowiła nie powiedzieć na koniec, kto zabił. Super
pomysł, jako autor doceniam ten zabieg, który świetnie pokazuje
rzeczywistość śledztwa. Ale jako czytelnik zgrzytałem zębami.
A recepty nie mam. Staram się tak pisać, żeby czytelnik był ciekaw,
co będzie dalej. I myślę o tym bez przerwy. Ale wiele rzeczy robię
intuicyjnie.
Magdalena: Napisał Pan horror, fantastyczną baśń, thriller.
Tworzy Pan więc dla dorosłych, młodzieży i dzieci. Który
czytelnik jest najbardziej wymagający, dla którego pisanie jest
największym wyzwaniem? Czy jest coś, czego nauczył się Pan
od czytelników?
Najbardziej wymagający jest mimo wszystko czytelnik dorosły.
Ma za sobą wiele lektur, zna schematy, trzeba się naprawdę
postarać, żeby pożeracza gatunku czymś zaskoczyć. A bez
zaskoczenia nie ma kryminału. Ale największe wyzwanie to
literatura dla dzieci, ponieważ wtedy na autorze spoczywa
największa
odpowiedzialność.
Emocjami
dzieci
łatwiej
manipulować, dlatego trzeba być bardzo ostrożnym. Na przykład
pamiętać, żeby nie przesadzić z elementami napięcia czy grozy, żeby
zawsze wyciągnąć małego czytelnika w jasne, bezpieczne rejony.
Molarnia: Podobno lubi Pan gry komputerowe. Którą ze
swoich książek najchętniej przeniósłby Pan w wirtualny świat?
Żadną. Uważam, że ślepą uliczką w myśleniu o grach
komputerowych jest porównywanie ich do innych form
narracyjnych, do kina lub literatury. Gry muszą wykształcić własny
język fabularny, który pozwoli w końcu wykorzystać tę niezwykłą
możliwość, że gracz uczestniczy w wydarzeniach i ma wpływ na
fabułę. Wtedy gry zaczną opowiadać nowe historie na nowe
sposoby.
Pat: Czy podoba się Panu to, co teraz dzieje się z książkami?
Powstają audiobooki, e-booki, książki interaktywne. Czy jest
Pan zwolennikiem tradycyjnych książek i ma Pan nadzieję, że
książka w takiej wersji nigdy nie zniknie?
Każda forma obcowania z literaturą jest dobra. Osobiście nie
używam czytnika, ale tylko dlatego, że czekam na model, w którym
tło będzie naprawdę białe, a czcionka naprawdę czarna. Teraz męczy
mnie, że czytniki są znacznie mniej kontrastowe niż papier. A w
ogóle nie jestem żadnym fetyszystą papieru, to całe gadanie
o zapachu książek i tak dalej… Ciężkie, miejsce zajmują i kurz się
zbiera, ot, prawda o książkach. To jak z obiadem, jakość zastawy
i kształt sztućców mają drugorzędne znaczenie dla smaku dania.
Pat: Mówi się, że pisarze nie powinni ani się nawzajem
chwalić, ani krytykować. Najlepiej, gdyby w ogóle nie zabierali
głosu na temat cudzej twórczości. Jak Pan się do tego odnosi?
A dlaczego nie? Prędzej niż krytycy powinni o pisarzach mówić
inni pisarze, którzy znają warsztat, znają zawód i potrafią przez to
ocenić cudzą pracę. Chociaż trochę prawdy jest w anegdocie, że
żadnemu pisarzowi nigdy nie spodoba się książka kolegi. Jeśli
będzie słaba, to szlag go trafi, że zmarnował czas. Jeśli będzie dobra,
to zazdrość go z kolei będzie zżerać. Škvorecký napisał, że krytyka
negatywna w ogóle nie ma racji bytu. Że rolą krytyka jest znajdować
w czyjejś pracy rzeczy dobre, inaczej nie ma to sensu. Zgadzam się
w stu procentach.
Anna: Jakich cennych wskazówek udzieli Pan młodym
początkującym pisarzom? Czy uważa Pan, że istnieje jakaś
szczególna recepta na pisanie?
Mam do ekranu komputera przyklejoną kartkę z napisem „a
odwrotnie?”. To takie przypomnienie, żeby nie podążać za
pierwszym pomysłem, jaki przyjdzie do głowy. Ponieważ ten
pierwszy zwykle jest najbardziej oczywisty, mózg lubi iść na
łatwiznę i wpaść w koleiny. Trzeba mieć na każdego bohatera,
wydarzenie czy zwrot akcji co najmniej kilka pomysłów, rozważyć
kilka różnych wersji i wybrać tę, która się najbardziej nadaje. Tak,
wiem, że nie brzmi to jak romantyczna przygoda, tylko jak żmudna
robota. Ale w literaturze nie ma dróg na skróty.
26.08.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 12
Przeczytane książki: 7166
Chcą przeczytać: 9400
Wywiad z Olgą Rudnicką
Angelika: Jak zaczęła się Pani przygoda z pisaniem? Co
Panią do tego nakłoniło?
Zaczęło się od snów, które spisywałam, mając dwanaście, może
trzynaście lat. Stopniowo zaczynałam je ubarwiać, co zapomniałam,
to wymyśliłam, i nagle zaczęły one żyć własnym życiem. Zmieniały
się w krótkie opowiadania. Moja pierwsza powieść Martwe
jezioro była właśnie takim opowiadaniem, które trochę się rozrosło
i zrobiła się z tego książka. Pomyślałam sobie: „Dlaczego nie?”
i wysłałam ją do wydawcy. Nie wiem, na co właściwie liczyłam, ale
decyzja o jej wydaniu była dla mnie ogromną niespodzianką. Dzięki
temu mogę robić w życiu to, co naprawdę kocham.
Natalia-Lena: Co zainspirowało Panią do napisania
kryminału? Dlaczego właśnie ten gatunek, a nie inny?
Kocham kryminały w każdej postaci. Książki, filmy, filmy
paradokumentalne. Dobry thriller i horror przyprawia mnie
o dreszcz, choć część horrorów oglądam przez palce… Nie każdy
kryminał musi być odzwierciedleniem Manninga czy Deavera. Moje
powieści są humorystyczne, przynajmniej czytelnicy tak twierdzą,
z wyjątkiem Lilith i Cichego wielbiciela, które poruszają inną
tematykę, ale zdecydowanie lepiej czuję się w tych moich
„kryminałkach”, gdzie intryga goni intrygę, a bandyta niekoniecznie
musi być złym charakterem.
Anna: Czy zdarza się Pani przenosić charakter
i usposobienie znanych Pani osób na tworzone przez Panią
postacie, czy raczej Pani tego unika?
Chciałabym powiedzieć, że zdecydowanie tego unikam, choć po
jakimś czasie, biorąc książkę do ręki, stwierdzam, że gdzieś ktoś
zabłysnął na chwilę. Nie jest to jednak osoba z krwi i kości
przeniesiona żywcem do tekstu, lecz raczej jakaś cecha, jak na
przykład wścibska pani Krysia z Zacisza 13, która wszystko
widzi, wszystko wie, a czego nie wie, to się dowie. Chyba tak do
końca nie da się uniknąć tego problemu, bo moi znajomi bardzo
chętnie rozpoznają się w postaciach, co mnie nieodmiennie
zdumiewa, bo nawet po głębokim przemyśleniu osoba X nie pasuje
mi ni w ząb do bohatera książki, a jednak… Rzecz jasna, dotyczy to
tylko tych dobrych cech, do złych nikt się jakoś nie przyznaje…
Natalia-Lena: Zastanawiała się Pani kiedyś nad napisaniem
powieści opartej na Pani doświadczeniach oraz historiach
podopiecznych, które związane są z pracą w Polskim Komitecie
Pomocy Społecznej?
Nie. Pracuję z osobami bardzo obciążonymi emocjonalnie,
psychicznie, społecznie. Praca ta jest dla mnie bardzo trudna pod
względem emocjonalnym, ale jednocześnie daje mi wiele satysfakcji.
Nie chcę robić nic innego, ale praca ta oparta jest na zaufaniu.
Gdybym wykorzystała którąś historię w książce, straciłabym je,
a bez tego nie mogłabym w sposób należyty pomagać moim
podopiecznym. Nie ukrywam też, że właśnie pisanie jest dla mnie
odskocznią od tego codziennego życia. Potrzebuję tego innego
świata, żeby zregenerować siły i następnego dnia znów iść do pracy
i się uśmiechać.
Natalia-Lena: W sieci krążą informacje o nadchodzącej
ekranizacji jednej z Pani powieści – Natalii 5. Czy to
rzeczywiście prawda? Jeśli tak, to jak sobie Pani wyobraża
wersję filmową tej historii? Czy są konkretni aktorzy i aktorki,
których widziałaby Pani w głównych rolach?
Tak, to prawda. Niestety, póki co szczegółów nie można
publicznie ujawnić. Nie mam żadnych oczekiwań co do fabuły,
reżysera, scenarzysty, aktorów. Cieszę się, że uznano mój tekst za
wart zainteresowania, ale co z tego wyjdzie, czas pokaże.
toukie: Jaki jest Pani stosunek do (często, zbyt często)
stosowanego przez autorów kryminałów zabiegu deus ex
machina? Czy zdarzyło się Pani właśnie w ten sposób
rozwiązać akcję w którejś z powieści?
Lubię być zaskakiwana, poczuć dreszcz emocji, ale szczerze
mówiąc, zastrzeliła mnie Pani tym pytaniem. Niespodziewane
pojawienie się nowej osoby czy też okoliczności prowadzących do
nagłego rozwiązania akcji, bo domyślam się, że o to znaczenie nam
chodzi, może być ciekawą formą poradzenia sobie z zawiłą intrygą,
jak przecięcie węzła gordyjskiego. Podejrzewam, że gdybym
przyjrzała się własnym powieściom, to kto wie, czy i ja nie
skorzystałam z tego zabiegu, choć nie był on celowy. Tak naprawdę
opinia należy do odbiorcy, zależnie od tego, czego oczekuje.
Izabela81: Czy w ostatnim czasie poruszyła Panią jakaś
polska nowość literacka?
Nie przypominam sobie. Chętnie czytam Chmielewską,
Zaczyńską, która oczarowała mnie nie tylko książkowym poczuciem
humoru, ale i swoją osobowością, gdy spotkałyśmy się na festiwalu
w Siedlcach. Chętnie sięgam po nowości, żeby zobaczyć, co
w trawie piszczy, ale nie przypominam sobie niczego szczególnego.
Jolanta: Na Pani blogu czytamy: „Nie jestem ideałem. Lecz
radzę sobie z tym idealnie”. Co to znaczy według Pani być
kobietą idealną?
Nie mam zielonego pojęcia. Nigdy nie byłam ideałem i nie mam
takich aspiracji. Staram się żyć w zgodzie ze sobą, nigdy umyślnie
nikogo bym nie skrzywdziła, ale zapewniam, że daleko mi do ideału,
co świadkowie mogą potwierdzić, popadam ze skrajności
w skrajność w najprostszych sferach życia. Albo jestem pedantką,
która książki ustawia w rządku za pomocą linijki, albo nie mogę
otworzyć drzwi do pokoju, bo jest tam wszystko i to nie tam, gdzie
powinno. Albo zaczynam prowadzić zdrowy styl życia i biegam,
ćwiczę, zdrowo się odżywiam, albo zabunkruję się w kącie
i wcinam żelki, chipsy i co mi tam pod rękę wejdzie, a ruch
ogranicza się do otwarcia szuflady i sprawdzania, cóż tam jeszcze mi
się trafi…
Anna: Jeśli miałaby Pani możliwość porozmawiać z jednym
z Pani ulubionych pisarzy, kogo by Pani wybrała i dlaczego
właśnie ją/jego?
Zdecydowanie Stephena Kinga. To musi być niebanalna
osobowość. Tworzyć takie rzeczy?! O! I Stieg Larsson! Jemu
zadałabym tylko jedno pytanie: „Jak mógł mi to zrobić i umrzeć?!”.
Czuję ogromny żal, choć nigdy go nie spotkałam, nie wiem nic
o jego życiu, ale żałuję, że taki pisarz odszedł tak szybko. Łzy cisną
mi się do oczu na myśl, jak wielu wspaniałych rzeczy nie zdążył
utrwalić na papierze.
16.07.2014
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 10
Przeczytane książki: 2811
Chcą przeczytać: 5172
Rozmowa z Camillą Läckberg
Marta: Jak to jest, że żyjąc w spokojnym i dostatnim kraju,
odnajduje Pani tak brutalną i ciemną stronę człowieka?
Wszystkie moje książki są fikcją, a historie tam opisane to
jedynie wytwór mojej zakręconej wyobraźni. Zawsze interesowałam
się dociekaniem źródeł ciemnej strony człowieczeństwa,
zastanawiałam się, co doprowadza ludzi do popełniania przestępstw,
jak działa ludzka psychika. Staram się w niektórych książkach
poruszać tematy, które są dla mnie ważne, takie jak przemoc wobec
kobiet czy wzrost znaczenia skrajnej prawicy. Takie rzeczy
oczywiście się u nas dzieją, mimo że Szwecja jest cywilizowanym
krajem.
Moniaxa: Fjällbacka to urocze miasteczko, w którym
wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą. Wydaje się więc
bardzo bezpiecznym miejscem. Czy mimo to nie miewa Pani
czasem odczucia, że duchy postaci, które powołała Pani do
życia, a których losy niejednokrotnie bywają więcej niż
tragiczne, podążają za Panią?
Fjällbacka jest rzeczywiście miasteczkiem, w którym wszyscy
się znają – szczególnie poza sezonem, kiedy w całej Fjällbace
znajdziemy zaledwie kilku turystów. A moi bohaterowie? Oni są ze
mną już od tak dawna, podążając za mną na każdym kroku, że
zdążyłam się przyzwyczaić. Traktuję ich prawie jak starych
przyjaciół.
Karimus: Czy Fjällbacka zmieniła się po tym, jak Pani
książki nabrały rozgłosu?
Fjällbacka stała się rozpoznawalna w wielu wymiarach. Ludzie
z całego świata dowiedzieli się o tej małej osadzie rybackiej. Są tam
kręcone filmy telewizyjne spod znaku Morderstwa z Fjällbacki
– w tym celu powstało nawet studio telewizyjne „Läckberg”. Do
tego restauracje serwują specjalne potrawy sygnowane moim
nazwiskiem, więc odpowiedź brzmi – tak, Fjällbacka stała się słynna
i zmieniła się po publikacji moich książek.
Bibliofilka: Czy Pani mąż, który jest policjantem, pomaga
Pani przy tworzeniu fabuły? A może któryś z Pani bohaterów
ma jego cechy?
Nigdy nie pokazuję nikomu moich powieści, dopóki nie są
ukończone, więc Martin mógł mnie inspirować, ale nie w zakresie
poszczególnych wątków – one wszystkie pochodzą wyłącznie
z mojej wyobraźni. Rzeczywiście postać policjanta Patrika powstała
już po tym, jak poznałam mojego męża, jednak chyba wszyscy
ludzie, których spotykam, inspirują mnie w jakimś sensie. Możliwe,
że przekazuję swoim bohaterom pewne cechy osób z mojego
otoczenia.
JoannaB: Kiedyś powiedziała Pani, że tkwi w Pani
„diabełek”, który podsuwa nowe zajęcia, pomysły. Tak było
z udziałem w telewizyjnym programie tanecznym. Co jeszcze
podpowiadał Pani kiedykolwiek ten „diabełek”?
Nieustannie staram się podejmować nowe wyzwania, testuję
w ten sposób, jak daleko jestem w stanie dojść, jakie własne
ograniczenia potrafię przezwyciężać. Postanowiłam przekroczyć
granice literackie, biorąc się do pisania książek dla dzieci i książki
kucharskiej. Jestem również współwłaścicielką firmy jubilerskiej
„Sahara Silver”, która dostarcza mi wiele radości. Kolejną sprawą
jest współpraca z producentem filmowym Tre Vänner i będące jej
efektem filmy, które już wkrótce ujrzą światło dzienne. Wspaniale
będzie zobaczyć własnych bohaterów na dużym ekranie.
Chasm: Napisała Pani już sporo kryminałów, książkę
kucharską oraz książeczkę dla dzieci. Czy ma Pani zamiar
sięgnąć po jeszcze jakiś inny gatunek?
W tej chwili jestem zupełnie usatysfakcjonowana tymi
gatunkami i nie planuję podejmować się niczego nowego. Będzie
oczywiście jeszcze więcej książek o Super-Charliem!
Aneczka: Czy nie tęskni Pani do czasów, w których była
Pani anonimowa? Czy te wszystkie spotkania autorskie,
wywiady nie są męczące? Czy utrata anonimowości nie jest za
wysoką ceną za sukces literacki?
Wywiady i podróże to część mojej pracy. To zdecydowanie
niewielka cena, jaką płacę za to, że mam moim zdaniem najlepszą
pracę na świecie!
Gosia: Jakie książki wywarły największy wpływ na Panią,
wywołały największe poruszenie? Czy któraś z nich stała się
inspiracją do tego, że sama Pani zaczęła pisać?
Będą to wszystkie książki Agathy Christie. Polecam również
Tajemną historię Donny Tartt.
Motyl43: Z którym ze współczesnych pisarzy chciałaby się
Pani spotkać przy filiżance kawy?
Myślę, że znalazłabym wspólny język z Michaelem Connellym.
Bardzo chciałabym porozmawiać z nim przy kawie.
Ludmiła: Kryminał to szczególny gatunek – między tak
zwaną literaturą wysoką a popularną. Czy zgodziłaby się Pani
z twierdzeniem, że właśnie ze względu na swoją pograniczność
kryminał pozwala powiedzieć i pokazać więcej?
Oczywiście, myślę, że gatunek, jakim jest kryminał, otwiera
szerokie pole możliwości. Kryminał może powiedzieć wiele
o dzisiejszym społeczeństwie, ale również daje szansę zastanowienia
się nad historią, nad zależnościami panującymi pomiędzy ludźmi
oraz nad ludzką naturą.
Jestem szczęśliwa, że ludzie chcą czytać moje książki i mam
nadzieję, że będą dalej śledzić historie moich bohaterów we
Fjällbace!
12.11.2012
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 12
Przeczytane książki: 13491
Chcą przeczytać: 17574
Rozmowa z Tess Gerritsen
Barbara: Co zdecydowało o tym, że porzuciła Pani swój
wyuczony zawód i zaczęła pisać? Czy była to kwestia chwili,
czy może marzenie o pisaniu kiełkowało w Pani od lat? Czy
trudno było zostawić za sobą pracę zawodową i zająć się
wyłącznie pisaniem?
Byłam pisarką, jeszcze zanim zdecydowałam się zostać lekarką.
Swoją pierwszą „książkę” napisałam, mając siedem lat. Wtedy też
zakomunikowałam rodzicom, że gdy dorosnę, zostanę pisarką.
Niestety mój tata ostrzegał mnie, że nie jest to pewny zawód i że
jako pisarka nie zdołam się utrzymać. Zamiast tego doradzał mi
medycynę. Posłuchałam rad taty, jednak wciąż towarzyszyła mi
potrzeba pisania. Kiedy urodzili się moi synowie, a ja musiałam
zostać z nimi na kilka miesięcy w domu, ponownie zaczęłam pisać.
Powstała moja pierwsza powieść, która po kilku latach całkiem
nieźle się sprzedała. Wiedziałam już, że pisząc książki, mogę odnieść
sukces.
Wakacyjna: Czy nie żałuje Pani czasem, że porzuciła
praktykę lekarską na rzecz pisania? Jako lekarz mogłaby Pani
pomagać ludziom, jako pisarka daje im Pani „tylko”
rozrywkę…
Medycyna to szlachetny zawód, jednak bardzo trudno było mi
pogodzić opiekę nad dwójką moich dzieci z pracą w szpitalu. Mój
mąż również jest lekarzem i kiedy urodziły się dzieci, nasze życie
nabrało zawrotnego tempa. Czasem trudno było znaleźć dla
chłopców opiekunkę. Dlatego, kiedy nadarzyła się okazja, by na
jakiś czas zostać w domu, poczułam ulgę. Zawód, który teraz
uprawiam, pozwala mi na bycie „mamą w domu” i jednocześnie
dobrą pisarką.
Daria: W którą z dotychczas wydanych książek dała Pani
najwięcej z siebie? Którą uważa Pani za najciekawszą?
Taką książką jest Grawitacja – to było moje największe
wyzwanie, jak również najtrudniejsza historia do opowiedzenia.
Akcja tego thrilleru toczy się na międzynarodowej stacji kosmicznej,
więc napisanie go wymagało przygotowania, szczególnie z zakresu
wiedzy dotyczącej astronautyki. Dodatkowym utrudnieniem było to,
że w Grawitacji nie ma żadnego czarnego charakteru. To historia
o tym, jak rozwój technologii może prowadzić do upadku ludzkości.
Sabina: Bohaterki Pani książek są kobietami, które
doświadczyły wielkiego cierpienia, na przykład zostały
zgwałcone. Czytając, odnoszę wrażenie, że rozumie Pani osobę,
której udziałem stał się potworny ból. Zastanawia mnie, skąd
ta znajomość ludzkiej psychiki?
Zawsze staram się postawić na miejscu bohaterki. Spojrzeć na
świat jej oczyma, wyobrazić sobie jej życie. To pewna zdolność
empatii, która sprawia, że bohaterka jest przede wszystkim
wiarygodna dla mnie, a przez to również dla moich czytelników.
Littleveronica: Czy czasem utożsamia się Pani ze swoimi
bohaterkami? Jak Pani sądzi – jest Pani bardziej podobna do
Jane Rizzoli czy do Maury Isles?
Zdecydowanie do Maury! Niektóre szczegóły jej życia są
zaczerpnięte wprost z mojego. Na przykład miejsce, gdzie chodziła
do szkoły, samochód, którym jeździ, czy szkolenie medyczne, które
odbyła.
lepsze_LuCz_wróć: Zawsze chciałem spytać autora
thrillerów okołomedycznych, którzy to często są lub byli
lekarzami, w jakim celu straszą ludzi zagrożeniami płynącymi
czy to ze strony wirusów, czy postępu medycyny, czy też
samych lekarzy. O co chodzi? Czy tylko o wystraszenie, czy
zwrócenie uwagi na jakiś problem, o którym wprost nawet wy,
lekarze, boicie się mówić?
Pisząc o szczegółach dotyczących medycyny czy pracy lekarzy,
zazwyczaj nie mam żadnych ukrytych intencji (jedynym wyjątkiem
był Ogród kości, gdzie przemyciłam przesłanie o tym, jak
niebezpieczne może być niemycie rąk). Opisując medyczne
procedury, pokazuję po prostu, że moi bohaterowie znają ten fach
i że w nauce szukają odpowiedzi na nurtujące ich pytania.
Dominik: Jak długo trwa research w przypadku powieści
medycznych i czy jest Pani w ogóle potrzebny? Czy to, co pisała
Pani w książkach, zdarzyło się Pani naprawdę?
Niektóre
książki
wymagają
bardzo
pracochłonnego
przygotowania. Przed pisaniem Grawitacji spędziłam miesiące,
studiując zasady funkcjonowania programu kosmicznego,
odwiedziłam też siedziby NASA w Stanach Zjednoczonych. Pisanie
Doliny umarłych wymagało podróży do Wyoming, zobaczenia na
własne oczy tamtejszej dzikiej przyrody. Przygotowując się do
pisania innych książek, mogłam pracować w domu – szukałam
informacji w Internecie, studiowałam książki medyczne,
rozmawiałam ze specjalistami. Na pewno moja wiedza z zakresu
medycyny ułatwia mi research.
Ignam: Jako czytelnik doświadczam podczas lektury
rozmaitych emocji. W przypadku Pani książek jest to rosnące
napięcie, ciekawość, strach, czasem nawet odraza. Co czuje
Pani podczas pisania?
O tak! Również odczuwam wszystkie te emocje. W zasadzie
pisanie wymaga tego ode mnie – muszę przecież czuć to co mój
bohater. W przeciwnym razie nie mogłabym szczerze go
przedstawić. Czasem zdarza mi się płakać, gdy pracuję nad smutną
sceną, a podczas pisania przerażającego fragmentu orientuję się, że
moje serce bije jak szalone. To emocje sprawiają, że chcę wiedzieć,
co będzie dalej. Słowem, nie potrafię napisać sceny, jeśli nie wiem,
co czują w danej chwili moi bohaterowie.
Nikalil: Czy zdarzyło się kiedyś, że zmieniła Pani
zakończenie książki bądź jakiś wątek pod wpływem rozmowy
z czytelnikiem, fanem lub kimś z rodziny czy przyjacielem?
Czasem zmiany sugeruje mój wydawca. Na przykład
w oryginalnej wersji Chirurga nie przewidziałam szczęśliwego
zakończenia relacji Catherine Cordell i Thomasa Moore’a. Mój
wydawca poprosił, żeby jednak tych dwoje znalazło wzajemną
miłość, zgodziłam się i napisałam to inaczej.
Vesna-Parun: W swoich powieściach porusza Pani kwestie
bardzo drażliwe, często przemilczane, intymne, wywołujące
strach… Czy kiedykolwiek było dla Pani wyzwaniem bądź
problemem mówienie o chorobie, śmierci oraz ciemnej stronie
człowieka? Czy istnieje dla Pani jakiś temat tabu?
Rzeczywiście moje książki dotykają niełatwych tematów.
Zorientowałam się na przykład, że bardzo trudno pisać o gwałcie,
ponieważ jest to temat bolesny dla wielu osób. Są jednak i takie,
o których nie chcę i nie będą pisać, jak morderstwo czy
wykorzystanie seksualne dzieci. Jestem matką i wydają mi się one
zbyt straszne, żeby nawet o nich myśleć. Jeśli chodzi o religię, to
wolę o niej nie pisać, gdyż w USA jest to bardzo drażliwa kwestia
i mogłabym zostać zasypana listami od zdenerwowanych
czytelników.
Katlit1991: „Czołowe płaty mózgowe odpowiadają za
widzenie i umiejętność oceniania, za zdolność opanowywania
niewłaściwych bodźców. W razie uszkodzenia tych płatów
człowiek zostaje pozbawiony hamulców moralnych”. Czy
zgadza się Pani z tym stwierdzeniem, które zostało
zamieszczone w Pani książce, czy uważa Pani, że za pomocą
badań neurologicznych mózgu morderców i zbrodniarzy
można znaleźć w nich samych źródło zła i w pewien sposób ich
usprawiedliwić?
Niektóre zbrodnie rzeczywiście możemy wyjaśnić w ten sposób.
Zniszczenie czołowych płatów mózgu może skutkować
przestępstwami. Człowiek z takim uszkodzeniem mózgu będzie
chciał za wszelką cenę, impulsywnie zaspokoić swoje potrzeby bez
zważania na konsekwencje swoich czynów. W ten sposób wyjaśnia
się pewien odsetek popełnianych przestępstw, jednak nie możemy
tego rzutować na przykład na wszystkie morderstwa.
konto_usuniete: Paul Sheldon, bohater powieści Stephena
Kinga, po zakończeniu pracy nad książką zawsze wypalał
papierosa i wypijał butelkę szampana. Jakie są Pani pisarskie
rytuały i przyzwyczajenia?
Kiedy skończę książkę, też zazwyczaj piję szampana. I idę do
restauracji na dobrą kolację!
Noelle: Czy ma Pani czas na czytanie książek? Po jakie
tytuły najczęściej Pani sięga?
Czytam zupełnie inną literaturę niż piszę, na przykład powieści
historyczne albo prozę obyczajową, coś „literackiego”. Natomiast
thrillery czytam podczas podróży samolotem – wciągają i pozwalają
mi zapomnieć o lęku przed lataniem.
Antenowka: Bardzo mnie interesuje, kto jest Pani literackim
idolem? Czy jest może autor, pod wpływem którego
zdecydowała się Pani na pisanie własnych powieści? Być może
po przeczytaniu jakiejś książki pomyślała Pani sobie: „Tak! To
jest to, co naprawdę chciałabym robić”?
W młodości uwielbiałam zagadkowe historie Nancy Drew. Ich
główna bohaterka, młoda pani detektyw, była przykładem na to, że
kobieta może być równie bohaterska i przeżywać równie
fascynujące przygody jak mężczyźni. Przepadałam też za książkami
o Sherlocku Holmesie. Te dwie postaci sprawiły, że zaczęły
fascynować mnie zagadki i tajemnice. Dzięki nim zapragnęłam sama
tworzyć podobne historie.
Antenowka: Czy często podróżuje Pani do kraju, w którym
odbywa się właśnie premiera Pani książki? Może kiedyś zawita
Pani do Europy? Może nawet do Polski? Byłoby cudownie.
Zapraszamy!
Często podróżuję za granicę i spotykam się z moimi
czytelnikami, ostatnio latam do Australii. Bardzo bym chciała
pewnego dnia odwiedzić Polskę – jeszcze nigdy tam nie byłam!
07.09.2011
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 31
Przeczytane książki: 9637
Chcą przeczytać: 26905
Rozmowa z Dallasem Mayrem vel
Jackiem Ketchumem
Inka: Oprócz nazwiska Jack Ketchum używał Pan również
pseudonimu Jerzy Livingston. Skąd pomysł na taki
pseudonim literacki? Czy zrodził się on niezależnie, czy może
łączy się z jakąś ważną dla Pana historią z przeszłości?
Jerzy Livingston to pseudonim, którym posługiwałem się jako
autor opowiadań publikowanych w jednym z czasopism w latach
siedemdziesiątych i wczesnych osiemdziesiątych. Pisałem tak wiele
dla czasopism, że bardzo przyzwyczaiłem się do używania
pseudonimów. Był tytuł, dla którego przygotowywałem dwie
rubryki fikcji oraz dwie reportażu, i robiłem to pod czterema
różnymi nazwiskami. Jako Jerzy Livingston opisywałem głównie
jednego z moich bohaterów, w pewnym sensie moje alter ego,
moje złe oblicze. Napisałem kilkanaście opowieści z jego udziałem,
a wszystkie one były autorstwa Jerzego Livingstona. Skąd pomysł
na to nazwisko? Dojrzewałem w mieście Livingston w stanie New
Jersey. Swego czasu czytałem Jerzego Kosińskiego, znanego
polsko-amerykańskiego pisarza. Wydało mi się zabawne, że mogę
użyć nazwy mojego miasta i w pewnym sensie stworzyć słowną
grę.
A później…
Zanim zacząłem pisać, byłem agentem literackim. Było to trzy
i pół roku wcześniej, ale i tak wydawcy wciąż mnie pamiętali. Wielu
wydawców ufa agentom literackim. Są osobami, które jako
pierwsze mówią: „tak, to jest całkiem niezłe”. Dlatego, kiedy
napisałem moją pierwszą powieść Poza sezonem, pomyślałem, że
o wiele szybciej otrzymam odpowiedź, jeśli ukryję prawdę
i powiem, że znalazłem tego człowieka, Jacka Ketchuma.
„Pamiętacie mnie, jestem agentem, Dallas Mayr. Znalazłem tego
gościa, Jacka Ketchuma. Wydaje mi się, że wam się spodoba.
Przeczytajcie i powiedzcie, co o nim myślicie”. I od razu to kupili.
A później jeden z wydawców wyznał mi, że nikt nigdy nie widział
książki z tak wielką dawką przemocy. Skoro więc była aż tak
okrutna, zacząłem się zastanawiać, co moi rodzice by na to
powiedzieli i tak dalej. Dlatego postanowiłem pozostać przy
pseudonimie. Chciałem zobaczyć, jak sprawy się potoczą, a być
może przy kolejnej okazji opublikować książkę pod własnym
nazwiskiem, już jako Dallas Mayr.
Ale Poza sezonem sprzedało się całkiem dobrze – około
czterech tysięcy egzemplarzy w Stanach. Tak więc nikt nie czekał na
nową książkę Dallasa Mayra – czekano na kolejną powieść Jacka
Ketchuma.
Alison2: Czy pseudonim pozwala Panu w jakiś sposób
odseparować codzienne życie od mrocznego świata Pańskich
książek?
Sądzę, że pseudonim pomaga. Przez długi czas mogłem się
ukrywać pod nazwiskiem Jerzego Livingstona czy Jacka Ketchuma.
Aż do czasu, gdy Stephen King we wstępie do Dziewczyny
z sąsiedztwa napisał: „Wszyscy wiedzą, że Jack Ketchum to
naprawdę Dallas Mayr. Mieszka w Nowym Jorku…” itd. Myślę, że
to właśnie on mnie zdemaskował. Dlatego nie mogę się już
ukrywać. Gdyby nie to, że wciąż jest wielu czytelników, którzy nie
czytają stopki z prawami autorskimi i nie wiedzą, że tak naprawdę
jestem Dallas, a nie Jack, prawdopodobnie pisałbym pod moim
własnym nazwiskiem. Nie mam szczególnego powodu, by
pozostawać w ukryciu. A poza tym wszystkim –lubię brzmienie
nazwiska Jack Ketchum. Ma bardzo fajny rytm.
Inka: Dlaczego pisze Pan książki, w których pełno jest
aktów przemocy? Czy mają one być wskazówką dla ludzi, by
strzegli się zła, które noszą w sobie?
Przemoc jest w pewien sposób fascynująca dla wszystkich.
Prawdopodobnie najbardziej dla ludzi, którzy w jakiś sposób jej
doświadczają (choć oczywiście nikt nie chce jej doświadczać).
Czytanie o przemocy również ekscytuje. To widać – ludzi
najbardziej przyciągają nagłówki gazet informujące o zbrodniach,
często takich, które wydarzyły się tuż za rogiem. Przemoc przyciąga
nasz wzrok. A gdy przykuje się już uwagę czytelnika, można mówić
o wielu różnych rzeczach: o miłości, pokoju, zrozumieniu. Ale
prawdziwym zadaniem jest stworzenie z tego wszystkiego
naprawdę frapującej historii. Dlatego dla mnie przemoc jest tylko
zaczynem, kamieniem milowym. Opisując przemoc, staram się o jej
realistyczne ujęcie, ponieważ chcę dotrzeć do prawdziwych emocji,
pokazać, jak to jest naprawdę czuć, przeżywać…
Gdy dorastałem, oglądałem filmy o kowbojach. Kowboje
strzelali do siebie, upadali i umierali. No cóż, tak się nie dzieje
w rzeczywistości. Tymczasem w realnym świecie śmierć wygląda
o wiele bardziej okrutnie. Myślę, że w ciągu ostatnich trzydziestu lat
starano się uświadomić ludziom właśnie tę potworność śmierci. Od
czasu wojny w Wietnamie, gdy docierały do nas zdjęcia –
prawdziwe obrazy – ludzi bez nóg, po wybuchu pocisków,
wszystkich okrucieństw wojny, nie jest już akceptowane na
przykład naśmiewanie się z tego. Dlatego właśnie staram się
pokazać przemoc w taki sposób, by czytelnicy istotnie doświadczyli
takich emocji jak bohaterowie moich książek. Chcę, żebyście mogli
naprawdę poczuć krew.
Inka:
Bohaterowie
Pańskich
powieści
są
wyraziści
i prawdziwi aż do bólu. Skąd czerpie Pan informacje o tak
drastycznych sprawach? Czy znał Pan ludzi, którzy pozornie
wyglądali na zwyczajnych i przyjaznych, a okazywali się
niebezpiecznymi przestępcami?
Nie znam żadnych przestępców, przynajmniej nic mi o tym nie
wiadomo. Wiem, że przewinęło się przez moje życie kilka osób,
u których występowały pewne objawy socjopatii – byli to ludzie,
którzy nie odczuwali empatii, a przynajmniej nie na tyle, by mogli
dobrze wychować swoje dzieci lub w ogóle je wychowywać. Rys
tamtych osobowości posłużył mi w pracy nad dwiema moimi
powieściami: Potomstwem i Jedynym dzieckiem. W obu tych
książkach znajduje się ta sama rzeczywista postać – szablon mojego
antybohatera.
A jednak, mimo że powiedziałem, iż nie znam żadnego
mordercy, muszę to cofnąć – znałem. Kiedyś w college’u, dawno
temu, poznałem człowieka, który zabił swojego współlokatora. Ale
nie znałem go zbyt dobrze, a przynajmniej nie na tyle, by móc o nim
napisać.
Większość informacji o zbrodniach czy przestępcach czerpię
z mediów – czytam o nich, oglądam ich w telewizji. Tak było
w przypadku Diane Dance, która zamordowała trójkę swoich dzieci
dlatego, że jej chłopak ich nie lubił. Zrzuciła swoje auto ze skały
i myślała, że może to nie będzie wyglądać jak morderstwo. Oprah
Winfrey w Finest hour przeprowadziła z nią wywiad. Był to
świetny materiał, powtarzany wielokrotnie. Patrzyłem na pustą
twarz tej kobiety, jej oczy bez wyrazu, kiedy opowiadała, jak zginęły
jej dzieci. Więc gdy widzę takie osoby, nawet z daleka, za
pośrednictwem telewizji, wpływa to na moje książki. Chcę pisać
o ludziach, którzy wyglądają jak my, ale tacy nie są.
konto_usuniete: Czy podziela Pan pogląd, zgodnie z którym
umysł człowieka jest czystą kartą, kształtowaną przez całe życie
doświadczeniami i otoczeniem? A może człowiek rodzi się już
naznaczony? Wówczas skłonność do czynienia dobra bądź zła
byłaby zapisana w człowieku, niczym głęboka blizna, której nie
można usunąć.
Nie jestem naukowcem, jednak według mnie ludzie nie są tylko
i wyłącznie mózgiem. Ludzie to sekwencje różnych wydarzeń,
genów, wielu innych fizjologicznych funkcji. Chcę wierzyć, że
większość z nas jest taką białą kartką kształtowaną przez to, co się
wokół nas dzieje. Kartką zadrukowywaną przez naszych rodziców,
przyjaciół i dalszą rodzinę. Niewątpliwie znaczenie mają także nasze
genetyczne uwarunkowania. Wierzę, że są ludzie, którym z jakiegoś
powodu brakuje genu współczucia. Tacy się po prostu urodzili.
Możliwe, że rodzice ich rodziców też byli tacy, ale o tym nie wiemy.
Wiemy natomiast, że są ludzie, którzy chodzą tak jak ja, mówią jak
ja, ale po prostu nie odczuwają empatii. A to jest uczucie, którego
nie można się nauczyć.
Myślę jednak, że wielu z nas uczestniczy w ciągłym procesie
rozwoju własnej osobowości. Na moim etapie wciąż jestem
„zadrukowywany” – przez ludzi, przez doświadczenia. I myślę, że
to nigdy nie ustaje, nigdy nie przestajemy się uczyć, być
kształtowani przez świat wokół nas.
Bookoholic_Ona: Shakespeare powiedział: „Piekło jest
puste, a wszystkie diabły są tutaj”. Czytając Pańskie książki,
trudno nie zgodzić się z tym stwierdzeniem. Jaki jest Pana
sposób na zachowanie „królestwa spokoju” w świecie pełnym
zła i okrucieństwa?
Jestem otoczony przez ludzi, którzy sprawiają, że czuję się
dobrze. Mam trzy koty, rodzinę, przyjaciół, którzy prawie zawsze
reagują pozytywnie na moje książki, na moje opowiadania. Poza
starzeniem się nie mam żadnych powodów, by czuć się źle. Mam
naprawdę bardzo szczęśliwe życie. To w gruncie rzeczy bardzo
łatwe. Ja nie żyję z tym wszystkim, o czym piszę. Kreuję, a później
wyparowuje to z mojej głowy. Zostaje na papierze. To od was
zależy, jak się zmierzycie z tym, co stworzyłem. Gdy mam kolejny
pomysł, ukierunkowuję go, piszę, ale stwarzam również kolejnego
dobrego bohatera. Na jeden paskudny charakter staram się zawsze
znaleźć jedną naprawdę wspaniałą osobę. Tak właśnie próbuję
przetrwać w tym okrutnym świecie i sprawić, by był lepszy:
wprowadzam do niego ludzi, których kocham.
A w chwilach gniewu piszę piosenki miłosne. Tak więc sypiam
po nocach.
Ciacho: A czy podczas pisania zastanawia się Pan nad tym,
czy Pana książki mogą mieć negatywny wpływ na
społeczeństwo, szczególnie na młodszych czytelników, jak to
miało miejsce na przykład w przypadku powieści Rage
Stephena Kinga?
Właściwie to rozmawiałem na ten temat ze Stephenem. Ale nie,
nie martwię się tym. Myślę, że ludzie mogą czerpać z książek
pomysły, jak się zachowywać, jak również jak realizować swoje
okrutne i mściwe fantazje. To jest możliwe. Jednak żądza, by
krzywdzić, jest zawsze pierwotna wobec pomysłu, jak to zrobić.
Gdyby „źli ludzie” nie przeczytali moich książek, możliwe, że
przeczytają książki Stephena Kinga, Richarda Laymona lub
kogokolwiek innego. Jeśli więc mogłoby się wydawać, że kopiują
moje książki, no cóż… ja również czytam wiele o prawdziwych
zbrodniach, a wiele prawdziwych zbrodni kopiuje się nawzajem.
Nie jestem pierwszym, który zamknął kobietę w piwnicy i trzymał ją
tam przez lata. To zdarzyło się w prawdziwym życiu. Dlatego
zbrodniarze nie potrzebują ani mnie, ani moich książek.
Sylwia: Dostrzegam
analogię między
Dziewczyną
z sąsiedztwa a Władcą much. Które wydarzenia wydają się
Panu bardziej przerażające – te opisane w książce Goldinga czy
w Pańskiej?
Czytałem Władcę much, gdy byłem w szkole średniej. Ta
książka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Wszystkie dzieci
w szkole średniej powinny ją przeczytać. To wspaniała książka, bo
przerażające jest w niej to, że pokazuje, do czego moglibyśmy być
zdolni. Rewelacyjna jest hipotetyczna możliwość zdobycia
przyzwolenia na robienia wszelkich złych rzeczy – to pozwala nam
się zastanowić, co byśmy z tą możliwością zrobili. Czy sami
bylibyśmy prześladowcami, czy staralibyśmy się pomóc
przyjaciołom, a może po prostu poszlibyśmy za tłumem?
Z
pewnością
zawdzięczam
Goldingowi
Dziewczynę
z sąsiedztwa. Niewątpliwie mieliśmy pewnego rodzaju wspólny
punkt wyjścia.
Pat: Według Stephena Kinga jest Pan „prawdopodobnie
najbardziej przerażającym facetem w Ameryce”. Jak Pan się
odniesie do tych słów? Jakim człowiekiem jest naprawdę Jack
Ketchum?
Napisał to dawno temu, za czasów prezydentury George’a W.
Busha. Stephen chciał wzbudzić rozbawienie wśród czytelników
jednego z czasopism. A ludzie z całego świata to przeczytali i zaczęli
się zastanawiać, kim jest ten Jack Ketchum, trzeba go sprawdzić. Ja
jednak napisałem e-mail do Stephena Kinga, odpowiadając:
„Dziękuję, ale najbardziej przerażający człowiek w Ameryce
mieszka w Waszyngtonie – jest nim George W. Bush”.
Bookoholic_Ona: Czy lubi się Pan bać? Czy łatwo Pana
przestraszyć?
W prawdziwym życiu nie lubię – nie chcę czuć jakiegokolwiek
strachu. Ale podczas oglądania filmu na ekranie czy w czasie
czytania książki – jak najbardziej. To wartościowy strach, bo
przygotowuje cię na ten prawdziwy. Nie tak dawno szedłem ulicą
i ktoś jechał na rowerze. Przejechał bardzo blisko mnie, co mnie
naprawdę przestraszyło. W prawdziwym życiu strach nie jest
zabawny. Natomiast w świecie fikcji go pożądamy.
Bookoholic_Ona: Czy w kinie wybiera Pan horror czy raczej
lekką komedię?
U mnie z filmami jest podobnie jak z książkami. Oglądam
wszystko – i komedie, i horrory.
W rzeczywistości czytam o wiele mniej horrorów, niż można by
przypuszczać. Moją lekturę dobieram spośród tego, co jest mi
polecane jako dobre. I tak samo jest z filmem. Często oglądam kino
zagraniczne. Chcę wiedzieć, co się dzieje w innych krajach: we
Francji, w Niemczech, w Japonii, w Korei. Chciałbym, żeby
w Stanach Zjednoczonych było dostępnych więcej polskich filmów.
Czytam też bardzo dużo reportaży. Myślę, że dla pisarza bardzo
ważne jest odsianie tak zwanych śmieci od prawdziwej twórczości,
która pokazuje, co się dzieje wokół nas.
Ewa-Książkówka: Czy kiedykolwiek odnalazł Pan w sobie
cząstkę osobowości mrocznych postaci, które sam Pan
wykreował? Jeśli tak, to jakie to były cechy?
Muszę wyobrażać sobie zło. Kiedy piszesz, sprawdzasz,
testujesz samego siebie. Każda postać, którą tworzysz, bez względu
na to, czy jest to zły czy dobry bohater, czy pies, czy kot – każda
postać wychodzi niejako z ciebie i posiada cząstkę ciebie. Inspiracje
mogą pochodzić od przyjaciół, z pobliskiego baru, z telewizji,
z książek, które czytasz. Jednak to tylko pomysły. Prawdziwy,
emocjonalny wpływ, prawdziwa wartość, jaka płynie z twojej
opowieści, pochodzi od ciebie. Dlatego, aby pisać, muszę również
poczuć horror czy przemoc. Dlatego muszę przekopywać się przez
samego siebie i szukać własnych demonów. Wszyscy moi źli
bohaterowie mają coś, co sprawia, że są ludźmi. Nie opowiadam
zbyt wielu historii z elementami nadprzyrodzonymi, bo brakuje
w nich ludzkiego pierwiastka. Jeśli piszę scenę miłosną, muszę być
choć trochę zakochany, a jeśli piszę scenę horroru, muszę znać
uczucie grozy, bo inaczej nie będę w stanie jej wam przekazać.
Igabe: Czy kiedykolwiek przestraszył się Pan tego, co
napisał?
Jasne. Jeśli ja się nie przestraszę, nie przestraszy to też
czytelników. Czasem siedzę i myślę: „O mój Boże, to obrzydliwe”.
A jeśli piszę scenę miłosną, muszę być podniecony.
Marcin: Czy próbował się Pan zmierzyć z innym gatunkiem
niż horror?
To, co piszę, po angielsku określamy mianem suspensu. W tej
kategorii mieści się wiele książek, które są oczywiście czystymi
horrorami. Są jednak i takie, których nie nazwałbym horrorem.
Myślę, że Red nie jest horrorem, podobnie Jedyne dziecko czy
Cover. Nie mam nic przeciwko nazywaniu mnie twórcą horroru,
jednak myślę, że w rzeczywistości piszę po prostu suspens. Staram
się w ramach tego gatunku powiedzieć coś o ludzkiej naturze.
Niektóre z moich książek są też właściwie śmieszne. Na przykład
Królestwo spokoju to jest tak naprawdę czarna komedia, jej
zadaniem jest rozśmieszyć, a nie przerazić. Dlatego, nie powtarzając
się zbytnio, staram się rozbawić samego siebie, a jeśli się uda,
rozbawię też was. Jedynie napisanie horroru z elementami
paranormalnymi nigdy nie było czymś, co mnie interesowało.
Słowo dla fanów
Jest coś, co bardzo lubię – pewne greckie powiedzenie, które
można przetłumaczyć jako: „Idźcie z dobrem”. I myślę, że właśnie
tego chciałbym życzyć moim fanom: Idźcie z dobrem. Ne pas sto
kalo.
20.03.2012
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 14
Przeczytane książki: 2822
Chcą przeczytać: 6840
Ogród marzeń
Rozmowa z Katarzyną Michalak
Bosy: Jakiej magii Pani używa, że tak chętnie sięgamy po
Pani książki, że nie można się od nich oderwać, że są tak
wciągającą lekturą? A tak poważnie: czy tematy książek
czerpie Pani z przeżyć ludzi, z którymi Pani się spotyka, czy też
są zupełnie wymyślone?
Magii słowa?
Na poważnie: trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, naprawdę.
Uczucia, emocje, zachowania, które opisuję, mam w sobie, każdy
przecież w swoim życiu kochał i nienawidził, był szczęśliwy
i zrozpaczony, bezradny, silny i słaby. To więc znam, teraz
wystarczy temat i bohater, którego tymi emocjami obdaruję.
Tematów dostarcza mi życie albo wyobraźnia, na której brak nie
mogę narzekać, wręcz przeciwnie!, zaś bohaterowie pojawiają się
najczęściej wraz z pierwszym napisanym słowem, czasem już
z pomysłem na powieść albo z tytułem. Wystarczy im tylko
towarzyszyć w podróży przez karty książki od pierwszego zdania aż
do końca…
izabela81:
Gdybym
mogła
spotkać
się
z
jednym
bohaterem/bohaterką
ponieważ…
swojej
powieści
wybrałabym…
… Sellinarisa z Gry o Ferrin. Chciałabym spojrzeć mu w oczy,
dotknąć jego dłoni, posłuchać głosu, żeby sprawdzić, czy mam tyle
siły, by wrócić tutaj, do swojego świata. Z bardziej realnych postaci
chętnie pogawędziłabym z Patrycją z Poczekajki, na nasze –
zoologiczne – tematy, ale nie tylko. To moje alter ego sprzed nastu
lat. Chciałabym sprawdzić, jak bardzo się od tamtego czasu
zmieniłam.
Ela: Czy jest taka tematyka, taki gatunek literacki, czyli
takie „zamówienie wydawcy”, którego Pani nie podejmie, bo
będzie to sprzeczne z Pani systemem wartości?
Na pewno nie napiszę książki o polityce i religii. Nie
podjęłabym się także pisania horroru, bo się ich od czasu Zemsty
po latach boję, czy kryminału, choć już widzę po Mistrzu, że do
sensacji mnie ciągnie. Nie boję się trudnych wyzwań, ale nie piszę
„pod zamówienie wydawcy”. Mam ten komfort, że to ja proponuję
tematy książek, które mam ochotę napisać, wydawcy chcą je
wydawać, a czytelniczki czytać. Chociaż… rzeczywiście wydawca
Bezdomnej prosił mnie, bym złagodziła zakończenie i w końcu
przystałam na tę prośbę, bo ta książka miała się kończyć jeszcze
bardziej dramatycznie. Nie wiem, jak zniosłabym to ja i czytelnicy…
bidon: Jak radzi sobie Pani z krytyką na temat swoich
książek, zarówno tą pozytywną, jak i negatywną?
Krytykę negatywną znoszę dokładnie tak samo jak każdy
twórca, który traktuje to, co stworzył, niczym własne dziecko. Nie
znam kochającego rodzica – chyba że to jakiś masochista – który
lubiłby, jak krytykują jego córkę czy syna. Jeśli zaś chodzi
o krytykę konstruktywną, bo rozumiem, że to miał Pan na myśli, to
jest grupa osób, od której wręcz domagam się surowej,
bezwzględnej, szczerej do bólu krytyki – to pięć zaufanych
recenzentek, które czytają książkę w trakcie jej powstawania. Gdyby
choć jedna z nich powiedziała: „Kasia, to jest do niczego”,
skasowałabym plik bez mrugnięcia okiem. Na szczęście do tej pory
bywało odwrotnie, ja wysyłałam powstającą książkę, jęcząc, że to
jest do niczego i chcę plik skasować, one zaś, ta moja Wielka Piątka,
kazały mi pisać dalej. Gdyby nie to, Nadzieja i Mistrz, dwie
z najlepiej ocenianych moich powieści, nie ukazałyby się.
Natalia-Lena: Napisała Pani i powieść fantasy, i erotyk,
i powieści obyczajowe, słowem: proza prawie nie ma przed
Panią tajemnic, a czy kiedykolwiek pisała pani wiersze?
A jakże! Mam do dziś tomik sprzed… niech policzę…
dwudziestu lat? Ale niech pozostanie głęboko w szufladzie. Od
jakiegoś czasu staram się przemycić nieco poezji na początku każdej
powieści. Motto, którym rozpoczynam książkę, to właśnie taka moja
mała poezja…
Chihiro: Pisze Pani powieści z zakresu literatury kobiecej.
Jestem jednak ciekawa, czy także czyta Pani książki tego typu,
czy może jednak inny gatunek jest Pani ulubionym? Jeśli tak,
to jaki i dlaczego?
Czytam książki tak różnych gatunków, że trudno powiedzieć, co
lubię najbardziej. Interesuje mnie dosłownie wszystko: historia,
militaria, dworki polskie i życie na Kresach, lekka literatura
obyczajowa, fantasy, sensacja, biografie, paradokument…
Gdybyście przyjrzeli się regałom mojej biblioteczki, każdy z Was
znalazłby coś dla siebie.
Magdalena: Pani książki określane są mianem literatury
skierowanej do kobiet. Czy znalazłaby Pani chociaż jeden
powód, dla którego Pani książki powinni przeczytać
mężczyźni?
Mężczyźni w ogóle powinni czytać książki, a że nie czytają, a ja
chcę dla kogoś pisać, to piszę dla kobiet. Jednak spokojna głowa:
ojcowie, mężowie i przyjaciele moich czytelniczek podczytują moje
powieści, udając potem, że oni tak tylko, przypadkiem, przechodząc
mimo…! A potem chichocą potajemnie albo ocierają łezkę
wzruszenia…
Zuzia: Gdyby ktoś wynalazł wehikuł czasu, w której epoce
literackiej Pani chciałaby się znaleźć?
Jest mi całkiem dobrze tu i teraz. Parę dziesięcioleci temu nie
miałabym pewnie szans na zostanie pisarką – choć któż to wie?
Żyjemy w trudnych czasach, ale bywały trudniejsze. Ja doceniam
spokój mojego domu, to że wróg nie strzela do moich dzieci, że nie
cierpimy nędzy ani głodu. Romantyczne wyobrażenia o dawnych
epokach niewiele mają wspólnego z ówczesną rzeczywistością.
Chociaż, gdyby zamiast wehikułu czasu ktoś dla mnie otworzył
pewien szmaragdowy portal, to kto wie…?
Inka: Czy chciałaby Pani, aby któraś z Pani książek została
zekranizowana?
Który z pisarzy by nie chciał? Palec pod budkę! Myślę, że każdy
marzy o ujrzeniu swojej książki przeniesionej na ekran mały czy
duży. Dlaczego? Żeby zobaczyć, jak ożywają jego bohaterowie? Nie
wiem. W moim przypadku nie jest to na pewno „parcie na szkło”,
bo gdyby tak było, zajęłabym się pisaniem scenariuszy, a nie
powieści, które to scenariusze pisze się zdecydowanie szybciej
i łatwiej niż trzystustronicową książkę. Marzenia, po prostu
marzenia. Jest tylko jedno ale: ekranizacja może mieć niewiele
wspólnego z książkowym pierwowzorem. Wiem coś o tym, bo
napisałam scenariusz Poczekajki, z którego wyrzuciłam…
głównego bohatera, zastępując go innym. Czytelniczki, widząc to na
ekranie, chyba by mnie znielubiły! A ja znielubiłabym scenarzystę,
który zrobiłby to samo bohaterowi innej mojej książki.
Motyl43: Komu ze współczesnych ludzi pióra, sztuki,
polityki podarowałaby Pani swoją książkę w dowód sympatii,
i dlaczego?
Bez wątpienia Stephenowi Kingowi. To człowiek, który nauczył
mnie Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika i dzięki któremu jestem
tym, kim jestem: szczęśliwą, spełnioną kobietą, matką i pisarką.
King wydał kilkadziesiąt powieści, niemal wszystkie
zekranizowano, a nadal uważa się za dobrego rzemieślnika – ni
mniej, ni więcej – i za to go cenię i podziwiam. Także za skromność,
czy wręcz pokorę, i poczucie humoru, a także za niesamowitą
wyobraźnię. Przy pomysłach Kinga moja własna wyobraźnia, którą
uważam i tak za zbyt wybujałą, po prostu wymięka! Może kiedyś
się spotkamy i Stephen King podpisze mi egzemplarz tej właśnie
książki Jak pisać… ? Fajnie by było…
bookowina:
Wydaje
Pani
książki
w
różnych
wydawnictwach. Na jakiej podstawie dobiera Pani
wydawnictwa do swoich książek, na przykład Bezdomną
wydaje Pani w Znaku, Sklepik z niespodzianką w Naszej
Księgarni, Mistrza w Wydawnictwie Filia, a Wiśniowy dworek
w WL-u?
Wygląda na to, że lubię różnorodność. A poważnie: kiedyś
wysyłałam propozycje do wydawców, z którymi chciałabym
współpracować. Tak znalazłam się ze Sklepikiem w Naszej
Księgarni, a z serią owocową w Wydawnictwie Literackim. Dziś
wydawcy zgłaszają się do mnie z propozycjami współpracy,
a niektóre są tak interesujące – i nie mówię tu o finansach, bo
umowy są niemal identyczne – że po prostu nie sposób odmówić.
Tak trafiłam do Znaku i Filii. Choć z Filią łączy mnie coś więcej:
miłość do okładek!
Alynne: Czy podczas pisania ma Pani czasami wrażenie, że
bohaterowie żyją własnym życiem, a Pani pozostaje „jedynie”
rola kronikarza? Jeżeli tak, to która z postaci najbardziej
„namieszała” Pani w powieściach?
Zawsze mam takie wrażenie i nieraz moi bohaterowie mnie
zaskakują. Czasem tak, że ręce opadają mi na klawiaturę, bo nie
mam pojęcia, co się będzie działo dalej i jak ich wyplątać z tego, co
namieszali. To jest fantastyczne: być jednocześnie pisarką
i czytelniczką! Najbardziej chyba namieszał Łukasz z serii
poczekajkowej, bo wtedy byłam początkującą pisarką i nie bardzo
wiedziałam, co z tym fantem zrobić: otóż zapragnął się zmienić o sto
osiemdziesiąt stopni i ja musiałam jego przemianę zrozumieć
i urealnić. W następnych dwóch tomach. Teraz do takich przemian
podchodzę ze stoickim spokojem i jeśli któryś z bohaterów nagle
odkrywa swoje prawdziwe ja, po prostu wędruję w głąb jego duszy,
słucham, co ma do opowiedzenia, poznaję jego dzieciństwo, a potem
to opisuję. Lubię być zaskakiwana…
motyl43: O którym z autorów pomyślała Pani, czytając jego
książkę: „Brawo! To jest historia, sama nie umiałabym
wymyślić lepszej”?
Stanowczo i z uwielbieniem: Carlos Ruiz Zafón, Cień wiatru
i Gra anioła. Są to moim zdaniem arcydzieła literatury
współczesnej i choć inne książki tego autora mnie nie zachwyciły, za
te dwie pozostaje moim mistrzem. Już za pierwszy akapit Gry
anioła – jakże prawdziwy – można tego pisarza pokochać…
Bardzo dziękuję wszystkim za pytania, a redaktorom portalu
lubimyczytac.pl za ich wybór, bo wiem, że pytań tych było bardzo,
bardzo dużo.
27.05.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 32
Przeczytane książki: 7211
Chcą przeczytać: 18384
Rozmowa z Katarzyną Grocholą
Biebronka: Od
którego
momentu
zaczęła
Pani
z przekonaniem myśleć o sobie „jestem pisarką”, czy była to
chwila ukończenia pierwszego rękopisu, czy kiedy po raz
pierwszy ujrzała Pani nazwisko Grochola na półce w księgarni,
a może znacznie później?
Pierwszy raz zaczęłam myśleć o sobie, że jestem pisarką, kiedy
miałam 17 lat, co było przyczyną nieustających drwin moich
licznych znajomych przez następne 25 lat! Na przykład moi sąsiedzi
krzyczeli przez dziurę w płocie: „Ty, wielka pisarka! Listonosz
zostawił polecony u nas!”. Zresztą nadal tak wołają, więc nic się
właściwie nie zmieniło. Myślałam: ja jestem pisarką, nawet jeśli nikt
o tym nie wie.
LWK: Czy gdzieś na dnie Pani szuflady leży tekst, którego
Pani nigdy nie wyda?
Nie wiem, ale leży pewien tekst, który jest dość… śmiały
i którego nie zamierzam na razie wydać.
Ania: Czy jest Pani zaniepokojona tym, że czytelnictwo
w obecnych czasach traci na znaczeniu i nie stanowi już
głównej rozrywki dla ludzi młodych? Jakie są Pani
rady/sposoby, by zachęcić ludzi (a zwłaszcza Polaków) do
częstego sięgania po książkę?
Przede wszystkim wcale nie jestem przerażona tym, że Polacy
mają inne rozrywki niż czytanie. Jeśli mają, to znaczy, że świat idzie
naprzód. Ludzie tańczą, bawią się, uczą, znają po pięć języków,
inaczej niż za moich czasów. Tych, którzy nie czytają, i tak nie
zachęcę, a tych, którzy czytają, i tak jest sporo. Mój 11-letni wnuk
czyta, choć jest już z pokolenia, które z łatwością posługuje się
technologiami, wśród których ja nie umiem się odnaleźć. Po
odejściu od komputera bierze książkę do ręki i po prostu czyta.
Agnieszka: Jak wiemy, w Pani książkach zawsze możemy
odnaleźć cząstkę Pani samej. Czy i w Houston, mamy problem
odnajdziemy sytuacje i zdarzenia oparte na Pani osobistych
przeżyciach?
Poniekąd tak, choć głównie oparte na przeżyciach mężczyzn,
z którymi rozmawiałam podczas pisania tej książki.
Anitta: Co skłoniło Panią, aby po raz pierwszy bohaterem
książki uczynić mężczyznę?
Mężczyźni, wyłącznie mężczyźni… nic więcej.
Aneta: Podobno (po doświadczeniu „Tańca z gwiazdami”)
planowała Pani napisać powieść, której inspiracją miał być Jan
Kliment. Czy właśnie z jego osobą wiąże się Pani pierwsza
powieść, której głównym bohaterem jest mężczyzna, czyli
Houston, mamy problem?
Podobno, według Internetu, urodziłam się 1 kwietnia, a nie 18
lipca; mam 18-hektarową posiadłość, a nie 1800 metrów. Podobno
mam też basen (o którym naprawdę tylko marzę). Dlatego
radziłabym opierać się na moich wypowiedziach, a nigdy nie
mówiłam, że napiszę książkę o Janku Klimencie.
Beatrycze1717: Proszę powiedzieć, jakie są Pani wrażenia
związane z pisaniem książki Houston, mamy problem. Czy Pani
jako autorce trudniej było pisać powieść, wcielając się w rolę
męskiego bohatera? Czy może było to ciekawe doświadczenie
literackie i w przyszłości pojawią się jeszcze Pani książki
z mężczyzną w roli głównej?
Niezwykle ciekawe doświadczenie i to nie tylko literackie,
ponieważ świat facetów jest tajemniczy i mnie właściwie nieznany.
Fajnie było stanąć po przeciwnej stronie, żeby z przymrużeniem oka
przyjrzeć się, co wyrabiają kobiety. Nie pierwszy raz mężczyzna jest
głównym bohaterem mojego utworu (wcześniej napisałam
opowiadanie Nie lubię kobiet) i zapewne nie po raz ostatni.
Trixie: Jaki ma Pani pogląd na temat płci przeciwnej?
Należy Pani do grona osób, które upierają się przy tym, że
mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus?
Nie, w ogóle się nie upieram, ale skoro jesteśmy inni, fajnie jest
tę inność zaakceptować, a nie walczyć o to, żebyśmy byli tacy sami.
Jovitka: Czy po udziale w „Tańcu z gwiazdami” zaczęła Pani
inaczej patrzeć na taniec? Czy będzie
z „bohaterów” w którejś z Pani książek?
on
jednym
Być może będzie jednym z bohaterów, ale nie zaczęłam inaczej
patrzeć. Od dzieciństwa lubiłam tańczyć na stołach i, niestety,
zaowocowało to ogólnonarodową kompromitacją, którą bardzo
dobrze wspominam. Uwielbiam taniec i bardzo cenię sobie mądrość
żydowskiej religii, która głosi: „Chwalmy Boga śpiewem i tańcem”,
to niezwykła mądrość.
Trixie: Wiele Pani książek zostało zekranizowanych. Jak
Pani się czuła, gdy obserwowała prace nad tym, by słowo
zapisane na kartkach stawało się rzeczywistością? Pomagała
Pani przy kręceniu filmów?
Różnie się czułam. O ile Nigdy w życiu i Danuta Stenka jako
Judyta są mi najbliższe, o tyle w Ja wam pokażę! kreacja Tosi
była świetna. Poza tym były psy i koty, które kocham. Najlepiej
czułam się w czasie oglądania mojej sztuki, którą zrobiła Izabela
Cywińska, Pozwól mi odejść, bo była najbliższa mojemu
pisarstwu. Jestem autorką, więc też najgorszym widzem. Jak
wiadomo, wszyscy mówią, że dobry autor to martwy autor, więc
wolałabym dalej nie rozwijać tego tematu i pożyć jeszcze trochę
(śmiech). Ale kibicowałam każdej Judycie, a przypominam, że
pierwszy odcinek serialu obejrzało prawie sześć milionów widzów.
Vernum: Jak Pani myśli, czy powstanie film na podstawie
książki Houston, mamy problem?
Tak, trwają rozmowy z producentami. Na pewno główną rolę
zagra Wojtek Mecwaldowski i szykują się kolejne ciekawe
niespodzianki.
Ewa: Łatwiej jest Pani pisać powieści czy scenariusze
seriali?
Powieści, bo powieści są moje. Scenariusz rządzi się zupełnie
innymi prawami, a poza tym scenariusze, które pisałam, powstawały
we współpracy z innymi osobami. W scenariuszu nie można sobie
pozwolić na dowolność.
Nieidentyczna: Pisze Pani głównie książki z wątkami
miłosnymi, a jaki jest Pani ulubiony romans?
Mistrz i Małgorzata. Nie ma książki pozbawionej wątku
miłosnego, nawet jeśli to jest Houellebecq. Będę się upierać, że
każda książka jest o miłości lub o jej braku, co na jedno wychodzi.
20.11.2012
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 19
Przeczytane książki: 15820
Chcą przeczytać: 9290
Rozmowa z Małgorzatą Kalicińską
Kryptonite: Kto wpadł na pomysł napisania wspólnej
powieści: Pani czy córka?
Chyba jednak ja. Teraz to już ja jestem w tej materii
odważniejsza, ale kiedyś to Basia namówiła mnie do pisania
i wydania Domu nad rozlewiskiem. Także Fikołki na trzepaku
są z jej namowy.
Motyl43: Która z trzech bohaterek nowej książki – Jagna,
Dorota czy Irena – jest Pani najbliższa pod względem
charakteru czy osobowości? Czy z którąś z nich mogłaby się
Pani zaprzyjaźnić?
Zaprzyjaźnić? Z Ireną. Pisałam „od siebie” postać Doroty, ale
ona jest dziwna, choć dałam jej kilka swoich spraw, przypadków
czy myśli. Zdecydowanie dogadywałabym się z Ireną i chciałbym
kiedyś taką Ireną być.
electric_cat: Matka i córka – krew z krwi, a jednak dwa
odmienne pokolenia, dwa często odmienne spojrzenia na świat.
Czy miała Pani w trakcie pisania sytuacje, w których
kompletnie się ze sobą nie zgadzałyście co do przebiegu akcji
czy też kreacji bohaterów?
Bywało, oczywiście kiedy się wtrącałam w Basi widzenie
konfliktu czy postaci, ale wycofywałam swoje trzy grosze, ufając jej
talentowi i przyznając prawo do autorskiego sposobu widzenia. No
bo jak inaczej?
Nieidentyczna: Na okładce Pani nowej książki widnieje
zdanie – „Trzy kobiety, jedna tajemnica”. Jakże wdzięczny to
slogan, hipnotyzuje czytelnika. A czy Pani jako autorka ma
jakieś tajemnice związane z Ireną?
Nie, chyba nie, za to wiem, że w rodzinach mnóstwo jest takich
pełnych albo na wpół tylko opowiedzianych tajemnic. Jak mówi
moja kuzynka: „Co chatka, to zagadka”.
Nieidentyczna: Czy nie boi się Pani porównań Ireny do
Makatki, którą wspólnie z córką napisała Katarzyna Grochola?
Nie! To Kasia powiedziała: „Cóż na to poradzimy, że mamy
świetne córki?”, a to są dwa różne sposoby pisania, dwie różne
książki. W Makatce raczej rodzaj felietonistyki, rozmowy, u nas
zaś kreacja, powieść.
Trixie: Ile procent Małgorzaty Kalicińskiej jest
w tworzonych przez nią bohaterkach? Czy „oddaje” im Pani
jakieś swoje cechy charakteru?
Każdy chyba coś od siebie daje, gdy pisze powieść obyczajową.
To są obserwacje, własne doświadczenia, przemyślenia, poziom
wrażliwości. I to dobrze, bo przez to powieść staje się głębsza.
Oczywiście podziwiać należy u pisarzy całkowite kreacje,
stworzenie całkiem nowych postaci, scen, drobiazgów, całej otoczki
psychologicznej itp. Z pewnością nie są to moje kolejne
autobiografie ani Dom nad… , ani Zwyczajny facet, ani Lilka,
ani Irena. Fikołki na trzepaku – tak:-)
trixie: Jak odczuwa Pani zmianę w swoim życiu? Kiedyś
nazywała Pani siebie kurą domową, a teraz jest pisarką. Czy
porzuciła Pani swoje dawne wcielenie ze smutkiem, czy raczej
wyrwała się z objęć poprzedniego życia z radością?
Ja stale jestem kurą domową! Jestem z wyboru kobietą bardzo,
ale to bardzo domową, i z powodu lubienia tego stanu. Najmilsze mi
jest bycie żoną, mamą, ogrodniczką, babcią, a dopiero potem kobietą
piszącą. Pisarką – jak upewnia mnie mój przyjaciel Piotr Siła.
Kryptonite: Co jest dla Pani najtrudniejsze w byciu
pisarką?
Dla mnie dyscyplina i rodzaj skrzętności. Nie umiem siebie
zaprząc do bardzo surowo zaprogramowanej pracy, jak na przykład
Ewa Stachniak (Katarzyna Wielka. Gra o władzę) czy Krysia
Kofta. Nie mam w sobie takiej cechy, która kazałaby mi co rano
(czy co popołudnie) usiąść, wyłączyć się ze świata i klikać osiem
godzin jak w biurze. Choć pisać bardzo lubię i jak już mnie
najdzie… Ale ONA, czyli wena, czasem ucieka i wtedy jest
okropnie.
Jerycho868: Czy pamięta Pani pierwszą sytuację, kiedy
kupując w księgarni jakąś książkę dla siebie, została Pani
rozpoznana na przykład przy kasie lub między regałami? Jakie
to było uczucie zostać poproszonym pierwszy raz o autograf,
jakie emocje towarzyszyły Pani w tamtej chwili?
W empiku w Warszawie, jakaś miła pani z dzieckiem popatrzyła
na mnie i uprzejmie zagadnęła. Pierwszy autograf też kładłam drżącą
ręką. Każda nowa książka z księgarń i każdy audiobook, (jestem
wielbicielką czytania uszami) to wielkie wzruszenie i taka…
macierzyńska radość.
Inka: Czy planuje Pani napisać kolejną książkę? Jeśli tak,
to czego będzie ona dotyczyła?
Na razie szkicuję sobie opowieść o Korei Południowej. Jestem
w tym roku po dwóch premierach – po Lilce, bardzo jednak
osobistej i głębokiej opowieści, i Irenie też bliskiej sercu, bo
napisanej z córką, i szczęśliwie niezjechanej przez czytelniczki
i czytelników. I czekam na wenę literacką, bo ta podróżnicza już na
moim biurku siedzi i majta nogami. Powolutku już widzę, jak ta
Korea będzie wyglądać, z masą zdjęć i opowieścią o tym dalekim
kraju, który miałam szczęście poznać.
22.11.2012
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 18
Przeczytane książki: 8088
Chcą przeczytać: 5266
Rozmowa z Krystyną Mirek
Aleksandra: Jak udaje się Pani łączyć macierzyństwo ze
swoim zawodem i równocześnie wypełniać go tak
fantastycznie?
Łączenie różnych ról życiowych jest trudne. Wymaga
samodyscypliny, mądrości i umiejętności zawierania kompromisów.
To niełatwa sztuka, wciąż się jej uczę, ale warta wysiłku. Każde
osiągnięcie smakuje lepiej, kiedy można się nim cieszyć z rodziną.
Z kolei niezależność zawodowa daje kobiecie, która jest matką,
poczucie siły niezbędne do wypełniania domowych obowiązków.
Te dwie dziedziny życia wspomagają się nawzajem. Ale ja się długo
uczyłam, jak dojść do tego punktu. To wymagało podjęcia kilku
trudnych decyzji. Odpowiedź na to pytanie jest bardzo złożona.
A ponieważ pojawia się ono w każdym wywiadzie, na wszystkich
spotkaniach oraz w przypadkowych rozmowach, postanowiłam
podzielić się swoim doświadczeniem i zaczęłam prowadzić
warsztaty pt. „Kobiece oblicze organizacji czasu”. Opowiadam
wtedy szczegółowo, jak to w praktyce rozwiązuję.
Agnetha: Czy łatwo podjąć decyzję o rezygnacji z pracy na
etacie, zwłaszcza że ma Pani – podobnie jak ja – czwórkę
dzieci?
Trudno. W porywach do: bardzo trudno. Nie zajęłam się
pisaniem, żeby rzucić pracę w szkole, bo bardzo lubię swój zawód,
czasem nawet za bardzo. To nie jest jeszcze zdecydowane, że nie
wrócę na etat. Ale jeśli tak się stanie, będzie to decyzja podjęta
w całkowitej wolności, nie z przymusu finansowego, a to jest coś,
o co warto w życiu zawalczyć. O prawo wyboru. Długo się
przygotowywałam, żeby dojść do tego punktu. Na początku było
bardzo trudno. Musiałam bowiem pogodzić pracę polonisty, dom
i nowe działania. Wstawałam o piątej rano, kiedy wszyscy w domu
spali, kładłam się spać ostatnia. W wakacje, kiedy dzieci wyjeżdżały
do rodziny lub na kolonie, pisałam po szesnaście godzin dziennie.
Czytałam, szukałam informacji, dokształcałam się. Pracowałam
wszędzie. Na przystankach, w poczekalniach, w autobusie. Nie
miałam pojęcia, czy ktoś w ogóle zechce spojrzeć na moje powieści.
Bywały momenty takiego totalnego zmęczenia, kiedy myślałam, że
już nie dam rady. Ale przetrwałam. Po trzeciej książce przyszedł
przełom. Coraz więcej osób chciało i mogło mi pomóc. Dzieci
podrosły, mąż znalazł pracę bliżej domu. Pojawiły się pierwsze
poważne propozycje wydawnicze. Dzisiaj mam dobre warunki do
pisania. Własne biurko, wyznaczony czas i pomoc. Ale dojście do
tego momentu zajęło mi trzy lata, a jeśli liczyć także czas
przygotowań, to jeszcze dłużej. Jednak było warto, czasem myślę,
że mogłam to zrobić już dawno i szkoda, że nie miałam dość
odwagi.
Klaudiaw41: Czy zdarzają się Pani dni, w których
kompletnie nie ma Pani weny na pisanie? Co wtedy Pani robi,
aby ona znów się pojawiła?
Zdarza się. Jest to najczęściej spowodowane zmęczeniem.
Bywają momenty, kiedy różne sprawy spiętrzają się w jednym
czasie i zaczynam czuć, że lista obowiązków mnie przerasta. Wtedy
zostawiam wszystko i zajmuję się rodziną. Po kolei rozwiązuję
problemy, sprzątam dom, gotuję skomplikowane obiady,
odpiłowuję męża od komputera i rozmawiamy do późna w noc.
Powoli wszystko się uspokaja, wtedy wracam do pracy, a wena już
na mnie czeka stęskniona i gotowa. Często też pomagają proste
sposoby. Trochę snu, spacer, czekolada.
Klaudiaw41: Czy jako autorce już kilku książek każdą
kolejną pisze się Pani o wiele łatwiej, czy jest to trudniejsze niż
praca nad pierwszą powieścią?
W pracy twórczej nie ma żelaznych reguł. Bywają pisarze,
którzy debiutują w spektakularny sposób, a potem już niczego
równie dobrego nie potrafią napisać, a także tacy, którzy do
doskonałości dochodzą powoli. Mnie jest z każdą kolejną książką
coraz łatwiej. Warsztat się wypracowuje, zdobyłam pewne
doświadczenie i – co najważniejsze – pojawili się czytelnicy. Ich
uwagi, opinie, wsparcie są dla mnie źródłem wielkiej siły. Ale cały
czas mam też świadomość, że trzeba uważać, nie przyspieszać
pracy, zachować czujność.
klaudiaw41: Kto jako pierwszy czyta Pani książki? Czy po
ocenie tej osoby zmienia coś Pani w treści?
Każdą powieść w pierwszej wersji czytają przedstawicielki
różnych grup wiekowych: moja mama – jako najstarsza,
przyjaciółka – przedstawicielka dorosłych kobiet, no i córki –
reprezentujące głos młodych odbiorców. Patrzą na tekst pod
różnymi kątami. Każdy zwraca uwagę na coś innego. Liczę się z ich
opinią. Nie wszystko zmieniam, ale każdej opinii słucham. Po ich
recenzjach najczęściej jeszcze długo pracuję nad tekstem.
klaudiaw41: Co Pani sądzi o adaptacjach filmowych? Czy
chciałaby Pani ujrzeć ekranizację własnej książki?
Chciałabym. Ale jeszcze nie nadszedł czas na takie wielkie
marzenia. Mam teraz na warsztacie dwa projekty opowieści,
z których każda będzie mieć po trzy części. To sporo materiału, bo
historie długie. Jeśli je skończę i spodobają się czytelnikom, może
odważę się posłać taką prośbę w niebo.
Deutschland91: Prowadzi Pani bloga oraz ma oficjalną
stronę na Facebooku, co z pewnością ułatwia Pani kontakt
z czytelnikami. Jak ważny jest dla Pani ten kontakt? Jak
porówna go Pani do spotkań autorskich „na żywo”?
Lubię spotkania i rozmowy. Wszelkie. Oczywiście najlepsze są
te na żywo, ale Internet też daje w tym zakresie sporo możliwości.
Czytelnicy stanowią spełnienie moich marzeń. Nigdy nie liczyłam,
że będą ich tysiące, każdy był zawsze dla mnie indywidualnością.
Kiedy piszę, wyobrażam sobie czytelniczkę, która siedzi po drugiej
stronie biurka. Książka, która wtedy powstaje, jest jak prywatna
rozmowa przy kawie. Dzielę się swoimi spostrzeżeniami na temat
życia, miłości i staram się działać dla dobra osoby, która słucha
opowieści. Najbardziej się cieszę, kiedy mogę usłyszeć odpowiedź.
W recenzji, komentarzu, na spotkaniu. Nie mam milionów
czytelników, ale ci, którzy są, to niezwykłe osoby. Ciepłe,
serdeczne, dobre, choć nieraz borykające się z niełatwym życiem.
Mogę jechać do nich setki kilometrów, do najmniejszej nawet
miejscowości, bo wiem, że spotkam tam kogoś niezwykłego. Za
każdym razem tak jest.
Agnetha: Jaka jest Pani ulubiona książka z dzieciństwa, czy
czyta/czytała Pani własne ukochane lektury swoim pociechom?
Zaczęłam gromadzić biblioteczkę, gdy tylko zobaczyłam dwie
kreski na teście ciążowym. Dla dziewczynki i chłopczyka, bo
jeszcze nie wiedzieliśmy, kto niebawem zawita do naszego domu.
Czytałam dzieciom bardzo dużo, wszystkie ukochane książki
dzieciństwa, na przykład Dzieci z Bullerbyn, serię „Poczytaj mi,
mamo”, którą dziewczynki dostały od babci, i nowości, które teraz
licznie pojawiają się na rynku. To bardzo zaprocentowało.
Werka777: Pani książka nosi tytuł Podarunek. Jaki był
najcenniejszy podarunek, jaki kiedykolwiek Pani dostała (od
osoby czy też od życia)?
Życie właśnie. Wyszłam trzy razy z groźnych wypadków
i pokonałam ciężką chorobę. Mam świadomość, że moja historia już
dawno mogła być skończona – bez happy endu, miłości, dzieci,
książek.
Czasem o tym zapominam i denerwuję się drobiazgami, martwię
na zapas, ale ta świadomość darowanego życia powraca i ustawia
wszystko we właściwych miejscach. To były trudne doświadczenia,
ale dzięki nim bardziej cieszę się każdym dniem, potrafię docenić to,
co mam, mimo że moje życie nie jest łatwe.
Graham: Czy ukończenie studiów polonistycznych pomaga
przy pisaniu powieści?
Nie jest to konieczne, pisarze mają bardzo różne wykształcenie,
ale myślę, że może pomóc. Nie nauczyłam się warsztatu pisarskiego
na studiach, ale wiedziałam, gdzie i w jaki sposób szukać, pod tym
względem było mi łatwiej.
Edith: Recenzowania Pani książek podejmuje się wiele osób.
Czyje opinie są dla Pani szczególnie ważne?
Wszystkie są ważne. Recenzenci to bardzo zróżnicowane
środowisko. Jedni mają większe kompetencje, by oceniać, inni
mniejsze. Dla mnie każda opinia jest głosem czytelnika. Nieważne,
czy to fachowa analiza, czy spontaniczne dzielenie się wrażeniami.
Wszystko przyjmuję, sporo czytam, nie zawsze się zgadzam, ale
w kolejnych książkach staram się podkreślać te elementy, które się
podobały wcześniej. Nie piszę bowiem dla idei, tylko dla
czytelników.
Triste: Czy to prawda, że pisarz zawsze ma przy sobie notes
i coś do pisania?
To się naprawdę przydaje. Niektóre pomysły przychodzą
znienacka i zdarzało mi się zapisywać myśli na paragonach,
opakowaniu ciastek, na recepcie (konieczny był duplikat), na ręce,
na chusteczkach higienicznych, o słynnych serwetkach nie
wspominając.
Triste: Jaki jest Pani ulubiony gatunek literacki? Dlaczego
właśnie ten? Czy są gatunki, których Pani nigdy nie weźmie na
warsztat?
Lubię powieść obyczajową, ponieważ kiedyś ratowała mnie
w trudnych chwilach w życiu. Uważam, że dodawanie otuchy i sił
do życia, tak zwane krzepienie serc to jedna z najpiękniejszych
funkcji literatury. Życie bywa niełatwe, potrzebujemy czasem
odpoczynku, chwili oddechu, wsparcia w codziennych zmaganiach.
Dlatego świadomie wybrałam gatunek, który uprawiam,
z wszelkimi tego konsekwencjami.
Nie zamierzam próbować wszystkiego, bo żeby poruszać się
swobodnie w jakimś gatunku, trzeba się dobrze przygotować. Nie
wyobrażam sobie na przykład, że mogłabym napisać powieść
fantasy (chyba że poświęciłabym na to jakieś trzydzieści lat), ale
mam ochotę na kryminał. Taki, który nie opiera się na krwawych
opisach, tylko na zagadce, którą czytelnik rozwiązuje wraz
z głównym bohaterem i chce być szybszy. To jednak bardzo
przyszłościowy projekt, bo na razie plan wydawniczy jest
wypełniony po brzegi powieściami obyczajowymi.
Triste: Okładki Pani książek są niezwykle klimatyczne. Jaki
ma Pani wpływ na ich wybór?
Od momentu kiedy podjęłam współpracę z Wydawnictwem
Filia, w tej dziedzinie układa się doskonale. Przede wszystkim
dlatego, że Olga Reszelska, bardzo utalentowana graficzka, tworzy
piękne projekty. Zawsze przedstawia kilka do wyboru i nie zmusza
autora do przyjęcia czegoś, co mu się nie podoba.
Jolanta: Woli Pani dawać czy otrzymywać podarunki?
Wszystko lubię. Nawet samo słowo „podarunek”. Chętnie
obdarowuję i cieszę się, jeśli prezent jest udany, ale wielką radość
sprawiają mi też niespodzianki i drobne nawet upominki, które
dostaję.
Jolanta: Czy ma Pani jakieś ulubione rytuały, zwyczaje,
które stosuje w swojej pracy pisarskiej?
Mam na poddaszu swoje miejsce do pracy. Biurko, nastrojową
lampkę i regały z ulubionymi książkami. Najlepiej pisze mi się rano
i przed południem. Lubię mieć kwiaty na biurku, uporządkowane
otoczenie oraz spokój. Zabieram kawę lub imbirową herbatkę
w ładnym kubku i przenoszę się w inny świat. Taki jest projekt. Ale
w praktyce różnie to wygląda… Często biurko mam zawalone
notatkami, kilka kubków po napojach, nieodniesionych na czas,
kłębi się pomiędzy nimi, pranie wisi dookoła na trzech wiecznie
pełnych suszarkach, kwiatki więdną, pies szczeka i budzi dziecko,
a pisać trzeba…
kwiatusia: Czy przed przystąpieniem do pisania książki ma
Pani już stricte określoną fabułę; czy bohaterowie, ich losy,
zwroty akcji powstają dopiero z chwilą tworzenia powieści?
Zawsze mam punkt wyjścia i końcową scenę. Wiem, co chcę
powiedzieć poprzez historię, jaką myśl przekazać. A fabuła, która
prowadzi od pierwszej do ostatniej sceny, pojawia się potem i często
w szczegółach zmienia się podczas pisania.
kwiatusia: Co czuje pisarka, która pisze ostatnie zdanie
swojej powieści?
Wielką radość i ulgę, bo najczęściej jest wtedy bardzo zmęczona.
Literatka: „Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”. Jak
wygląda Pani domowa biblioteczka? Jest duża czy może
malutka – tylko kilka książek, z którymi jest Pani emocjonalnie
związana?
Mamy w domu kilka biblioteczek. Nasze córki mają własne, ja
mam swoją. W osobnej szafie czekają lektury na najmłodszego
członka rodziny, a w najwęższym regale mieści się księgozbiór
mojego męża: są to książki o treści technicznej. Ale nie jest to
bardzo imponujący zbiór. Zachowujemy książki, które mają dla nas
emocjonalne znaczenie, są wartościowe i lubiane. Resztę oddajemy
do biblioteki.
Triste: Co znajduje się na Pani liście „chcę przeczytać”?
Wiele książek woła do mnie: kup mnie. Kuszą okładką, opisem,
nazwiskiem autora. Lubię spacerować wśród półek w księgarni
i wybierać. Jednym z marzeń, które od lat czeka na swoją kolej, jest
pragnienie, by wejść do księgarni i kupić wszystko, na co przyjdzie
mi ochota. Na razie nie jest to możliwe. Choć czasem myślę, że
kiedy można wziąć wszystko, przyjemność już nie jest ta sama.
11.12.2014
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 9
Przeczytane książki: 740
Chcą przeczytać: 2955
Rozmowa z Hanną Cygler
izabela81: Bohaterkami Pani książek są kobiety. I to właśnie
kobiety głównie sięgają po Pani powieści. Zastanawiam się, jak
jest z mężczyznami. Czy Pani czytelnikami są również oni? Czy
kiedykolwiek usłyszała Pani bądź przeczytała opinię na temat
swoich książek wyrażoną przez mężczyznę?
Większości książek tak, ale nie wszystkich. Kobiety sięgają po
moje książki, gdyż statystycznie to właśnie one czytają więcej.
Z tego co wiem, mam również czytelników wśród mężczyzn.
Akurat ci nie mają żadnych kompleksów związanych z sięganiem po
tak zwaną literaturę kobiecą, potrafią docenić fabułę, bohaterów,
sposób narracji. Uwagi ich są zawsze dla mnie bardzo cenne.
Zwłaszcza te dotyczące prawdziwego przedstawienia mężczyzn
w moich książkach. Dla mnie nie ma to znaczenia, czy moje książki
czytają kobiety czy mężczyźni. Jestem szczęśliwa, jeśli potrafię
porwać czytelnika.
motyl43: Może z książkami jest jak z kremami. Którą ze
swoich książek poleciłaby Pani czytelniczce 20+, która by
zainteresowała czytelniczkę 35+, a która przypadłaby do gustu
pani 50+?
Bardzo ciekawe spojrzenie. Powiem tak. Pochodzę z czasów,
kiedy to wszystkie panie używały tych samych kremów bez
względu na wiek. Był to głównie krem nivea. Podobna sprawa była
z czytelnictwem. Kiedy szłam do biblioteki, brałam do czytania to,
co było dostępne i co wydawało mi się interesujące. Zupełnie nie
przejmowałam się tym, że być może jestem za młoda na daną
książkę. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że podczas lektury
umknęło mi wiele wątków, które zrozumiałabym może jako osoba
starsza. Ale może dzięki temu wcześniej dojrzałam jako
czytelniczka. Myślę, że chyba taki sztywny podział byłby
niewłaściwy. Wiem na przykład, że Tryb warunkowy czytają
bardzo młode dziewczyny i starsze panie. A poza tym, czy ja się
znam na ludzkich gustach?
izabela81: Odmiana przez przypadki, Tryb warunkowy,
Przyszły niedokonany, Deklinacja męska/żeńska. Tytuły te
kojarzą mi się z czasami szkolnymi i wkuwaniem gramatyki.
Skąd właśnie takie tytuły?
Moja pierwsza powieść miała właśnie tytuł Tryb warunkowy
i składała się z trzech części. Wydawca zadecydował, żeby ukazały
się one osobno i miały odrębne tytuły. Poszłam więc gramatycznym
tropem, nawiązując do pierwszego z nich, gdyż wszystkie mówiły
o tej samej bohaterce, Zosi Knyszewskiej, anglistce i początkowo
nauczycielce języka angielskiego. Poza tym wydawało mi się, że
poniekąd tytuły nawiązują do życia i jego zasad, które również
należy zrozumieć i zgłębić, podobnie jak szkolną gramatykę.
JaneS: Co Pani sądzi o podróżach? Czy Pani podróże
odgrywają dużą rolę w Pani życiu? Co Pani lubi w nich
najbardziej?
Pewnie odgrywają rolę mniejszą niż dawniej. Trochę się boję
oglądania tak zwanych najpiękniejszych miejsc na Ziemi, bo
z reguły mnie rozczarowują. Teraz ważniejsze dla mnie jest
towarzystwo, z którym podróżuję, niż same miejsca. A co
najbardziej lubię… to siedzieć w kafejce i przyglądać się
przechodzącym ludziom. Równie dobre do takich obserwacji są
lotniska. I te nieodmiennie cisnące się pytania: skąd, dokąd i po co.
triste: Czy Grecja ma dla Pani jakieś szczególne znaczenie?
Niewątpliwie tak. To był pierwszy „zachodni” kraj, który
odwiedziłam jeszcze jako młoda dziewczyna. Pamiętam do tej pory
smak tamtych owoców i potraw, rozgwieżdżone sierpniowe niebo
i niezwykłą serdeczność i gościnność naszych gospodarzy. Razem
z rodzicami udaliśmy się do znajomej, która wyszła za mąż za
greckiego marynarza. Kilka lat później Grek urodzony
w Ustrzykach Dolnych stał się częścią naszej rodziny. Od tamtego
czasu wiele razy odwiedzałam różne zakątki Grecji. W zeszłym
roku, chodząc po mieście Korfu i wdając się w rozmowy ze
sklepikarzami, zadawałam sobie pytanie, co się stało w Polsce
z życzliwością naszego społeczeństwa. Bo przecież kiedyś byliśmy
sympatyczniejsi. A może ja mam już sklerozę?
bidon: A skąd pomysł na naukę szwedzkiego?
Kiedyś usłyszałam w radiu taki melodyjny język i ktoś mi
powiedział, że jest to szwedzki. Cudownie, pomyślałam,
w Gdańsku jest skandynawistyka, to spróbuję się tam dostać na
studia. Podczas pierwszych zajęć praktycznych ze zdumieniem
stwierdziłam, że to nie był ten sam język, który słyszałam. Dopiero
po dłuższym czasie odkryłam, co mnie tak urzekło. Był to język
norweski! Jednak wybór studiów, choć mocno przypadkowy,
okazał się strzałem w dziesiątkę. Nic lepszego nie mogło mnie
spotkać.
triste: Ma Pani jakiegoś swojego ulubionego autora, którego
książki chciałaby tłumaczyć?
Nie jestem tłumaczem literatury. Książkę tłumaczyłam tylko raz
i była to powieść mojej kuzynki Joanny Czechowskiej Goodbye,
Polsko. Była to wspaniała przygoda, ale też bardzo wyczerpująca.
Stale borykałam się z wątpliwościami i odpowiedzialnością za
słowo autora.
triste: Zawsze mnie ciekawiło, jak wygląda proces
tłumaczenia książki. Czy planuje Pani powrót do tłumaczenia
książek?
Niestety, jako tłumaczka zaledwie jednej książki, niewiele wiem
na temat procesów. Wówczas działałam jako nowicjuszka, bardzo
spontanicznie. Myślę, że jako tłumacz przysięgły wyrobiłam
w sobie zbyt wiele nawyków niezbędnych przy tłumaczeniu
dokumentów, żeby się teraz zabrać do literatury. Ale nie mówię
„nigdy”. Może jeszcze się przekonam do tłumaczeń literackich i uda
mi się przełamać obawy i lęki. I oczywiście nabrać właściwych
kompetencji. Bo bez nich ani rusz.
palalela: Gdyby zaproponowano Pani obsadzenie głównych
ról w filmie na podstawie Pani powieści opowiadających
o perypetiach Zosi, kogo by Pani wskazała?
Prawdę mówiąc, nigdy o tym nie myślałam. A może kłamię?
Może planowałam coś takiego, kiedy zaczynałam pisać Tryb
warunkowy. Ale to było, uwaga, dwadzieścia osiem lat temu.
Trochę się aktorzy pokoleniowo wymienili.
JaneS: Po jakie książki sięga Pani najchętniej ?
Obecnie czytam nałogowo kryminały skandynawskie. I stale
zastanawiam się nad ich fenomenem. Jak w ciągu tak krótkiego
czasu mogło powstać tyle dobrych książek, które przecież nie tylko
są kryminałami. Większość z nich to doskonałe powieści
obyczajowe, o świetnie zarysowanych portretach psychologicznych
bohaterów, jak również trafna diagnoza państw skandynawskich
i ich społeczeństw. Trudno tu podać tytuły, bo jest ich za dużo, ale
ostatnim kryminałem, który wywarł na mnie duże wrażenie, jest
Kobieta w klatce duńskiego pisarza Jussiego Adlera-Olsena.
Poza tym wydaje mi się, że się zakochuję w Jo Nesbø.
JaneS: Jakie warunki muszą być spełnione, aby Pani mogła
pisać? Muzyka w tle czy przeciwnie – absolutna cisza?
Mogę pisać w każdych warunkach, a jeśli chodzi o muzykę, to
czasem jej potrzebuję, a czasem bardzo mi przeszkadza. Szczególnie
wtedy, kiedy próbuję się skoncentrować. Kiedy już „wskoczę”
w temat, uwielbiam coś grającego. Ostatnio najbardziej jazz
i muzykę symfoniczną. Albo to jest jakiś etap, albo może starość.
Muszę się nad tym zastanowić.
JaneS: Każdemu autorowi zdarzają się chwilę zwątpienia,
małe lub większe kryzysy. Co Panią motywowało i kazało iść
do przodu? Jak sobie Pani radziła w trudniejszych chwilach?
Motywowało mnie chyba jedynie to, że nie lubię
niedokończonych spraw. Tryb warunkowy rozpoczęłam w 1985
roku. Przez wiele lat zaglądałam w manuskrypt, obiecując sobie go
dokończyć. Stało się tak dopiero po 12 latach. Wydaje mi się, że nie
lubię się poddawać, co oczywiście nie oznacza, że lubię się bić
z wiatrakami. Jeśli widzę w czymś sens, to staram się iść do przodu.
Na szczęście udało mi się uniknąć większych kryzysów. Jeśli były,
to miały one przede wszystkim związek z moim lenistwem lub zbyt
intensywną pracą zawodową.
Meszuge: Jak ocenia Pani efekty swojego pisania dla
przyjemności oraz realną wartość celu w ten sposób
osiągniętego? Co Pani rozumie przez „mękę twórczą” i czy
zakłada Pani, że ktokolwiek, pisząc, stawia sobie za cel
doświadczanie tejże?
Myślę, że autor nie może być swoim recenzentem i nie ma
obiektywnego spojrzenia na własne pisarstwo. Tworzenie dla
przyjemności w moim rozumieniu nie oznacza braku wkładu pracy.
O, jest jej bardzo dużo. To wymyślanie intrygi, charakterystyka
bohaterów, zwroty akcji, cała dokumentacja związana z książką,
szczególnie jeśli dotyczy ona spraw do tej pory mi obcych,
formułowanie myśli, nieustanne sprawdzanie poprawności języka.
Jest w tym wiele wysiłku, trudu i żelaznej konsekwencji. Jednak kto
powiedział, że praca nie może być przyjemnością? Być może
dlatego, że zarabiam na życie w inny sposób, a pisanie to właśnie ta
rozrywka. Chociaż muszę przyznać, że jestem szczęściarą, bo przez
całe życie płacą mi za robienie rzeczy, które lubię robić. Kiedy
zacznę się męczyć, padnie mi wyobraźnia, nie będę w stanie pisać
w satysfakcjonujący dla mnie sposób, skończę z tym. Jednocześnie
myślę, że są osoby, które lubią się męczyć, pisząc. Czasem to nawet
widać w ich książkach.
kwiatusia: Czy przed przystąpieniem do pisania książki ma
Pani już stricte określoną fabułę, czy bohaterowie, ich losy,
zwroty akcji powstają dopiero z chwilą tworzenia powieści?
Mam zarys fabuły, bohaterów pierwszoplanowych, wiem jak
zacząć i przeważnie znam zakończenie, a nawet ostatnie zdanie.
Często jednak wyobraźnia płata mi figla i gdzieś poniesie
w nieznane w połowie książki. Wówczas często robię sobie nowy
plan, żeby to wszystko skoordynować.
motyl43: Spotyka się Pani ze swoimi wiernymi czytelnikami
na spotkaniach autorskich. Na takim spotkaniu czytelnicy
zadają pytania. Czy pamięta Pani takie, które Panią
najbardziej poruszyło, zaskoczyło?
Tak, najbardziej skonsternowana byłam, kiedy na jednym
z pierwszych spotkań autorskich czytelniczka spytała mnie, dlaczego
nie piszę jak Stefan Chwin. Do tej pory, kiedy o tym pomyślę,
pytanie to wprawia mnie w osłupienie. No właśnie, dlaczego?
bidon: Którą ze swoich książek lubi Pani najbardziej?
Z której jest Pani najbardziej dumna?
Najbardziej związana jestem z Trybem warunkowym, bo to
moja pierwsza książka. A szczególnie dumna jestem z ostatniej,
Greckiej mozaiki, bo po raz pierwszy przyszło mi się zmagać
z obcą materią w postaci historii innego kraju. Po raz pierwszy
miałam też do czynienia z bohaterem, którego stworzyłam w oparciu
o doświadczenia prawdziwej osoby i jej relacje.
bidon: Którą z książek pisało się Pani najtrudniej?
Moją drugą po tryptyku, Przekład dowolny. Przez dłuższy
czas miałam obawy, czy jestem w stanie napisać jeszcze jakąkolwiek
książkę. Żeby sobie sprawę ułatwić, wymyśliłam, że zajmę się moim
własnym środowiskiem zawodowym, czyli tłumaczami. Okazało się
to kłodą ciśniętą sobie pod nogi. Trudno było mi nabrać dystansu
i zdecydować się, w jaki sposób mam opisać bohaterów. Musiałam
spojrzeć na swoich kolegów i koleżanki jak na temat literacki, a nie
kierować się ich prawdziwym obrazem. Maciek, główny bohater,
trzy razy zmieniał imię, aż wreszcie ruszyło.
motyl43: Często czytamy na odwrocie książki, że ukazała się
ona w dwudziestu krajach. Gdyby mogła Pani wybrać trzy
kraje, w których ukazałaby się Pani nowa książka, które by to
były i dlaczego właśnie te?
Mało polskich książek ma takie adnotacje na okładkach. Mój
wybór byłby prosty. Szwecja, ze względu na pracę zawodową,
Wielka Brytania, ponieważ łączą mnie z nią związki rodzinne
i sentymentalne, no i oczywiście Grecja, ze względu na ostatnią
powieść.
29.01.2014
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 16
Przeczytane książki: 1349
Chcą przeczytać: 3358
Rozmowa z Moniką Szwają
Jovitka: Jaki ma Pani sposób na pisanie? Najpierw ogólny
zarys, a później „wypełnienie treścią”, czy od razu pisze Pani
od początku do końca, nie wiedząc, jakie będzie zakończenie?
Najpierw wymyślam książkę od początku do końca, potem piszę
raczej krótki (dwie, trzy strony) konspekt, a potem już całą powieść
od początku do końca, według planu. Jeśli w trakcie pisania
przychodzą mi do głowy lepsze pomysły, niż zawarłam
w konspekcie, to je wymieniam, ale w razie gdybym ich nie miała,
zawsze dysponuję planem wyjściowym. Czytam, co napisałam,
i sprawdzam, czy jest interesujące. Przy setnej mniej więcej stronie
proszę kogoś, żeby przeczytał i powiedział, czy go zaciekawiło.
Pisanie to zawód, ponieważ zamierzamy sprzedać obcym ludziom
wytwór swojego intelektu (i wysiłek swojego kręgosłupa).
Obowiązkiem pisarza jest, w moim pojęciu, zadbanie o czytelnika,
żeby mu się dobrze czytało.
paprotkowa: Czy ma Pani jakąś książkę, którą darzy Pani
szczególnym sentymentem czy sympatią, na przykład ze
względu na okoliczności, w których została Pani jej
posiadaczką?
Nie ma książki absolutnie najlepszej, podobnie jak nie ma
człowieka idealnego. W mojej rodzinie książki stale się dostawało
albo komuś dawało, więc i fakt otrzymania książki w prezencie nie
daje powodu do jakiegoś szczególnego sentymentu. No, może
wyróżnia się tu Brzechwa dzieciom, zbiór genialnych wierszy,
który dostałam w wieku lat siedmiu za to, że byłam bardzo dzielna
u dentysty.
Piotr: Jako mężczyzna muszę zapytać o sprawę, która od lat
nie daje mi spokoju. Od dawna jest podział na literaturę
męską i dla kobiet. Ja się z tym nie zgadzam. Sam często
sięgam po literaturę, która jest kierowana do kobiet, i dobrze
się przy tym bawię. Nie wstydzę się tego, że czytuję Ulatowską,
Witkiewicz czy Munro. Zawsze znajduję w tych książkach coś
godnego uwagi. Czy według Pani te podziały są sprawiedliwe?
Czy istnieje coś takiego jak literatura uniwersalna? Do kogo
Pani kieruje swoje powieści?
„Nie wstydzi się Pan” – a jednak pamięta o tym, że się nie
wstydzi i podkreśla to – a to znaczy, że ma Pan jak najlepszą wolę,
ale odrobinka tego zażenowania jednak w Panu siedzi. Nie powie
Pan przecież: nie wstydzę się wycierać zabłoconych butów, bo to
jest naturalne. Dopiero kiedy zapomni Pan, że się nie wstydzi czytać
kobiece książki, przestanie Pan wstydzić się naprawdę, tę
odrobinkę, w podświadomości. Podział, o którym Pan mówi,
powstał prawdopodobnie w umysłach księgarzy i dystrybutorów,
kiedy układali książki na półkach. A może w umysłach krytyków?
Feministki miałyby tu coś do powiedzenia, bowiem określenie
„książka kobieca” brzmi od razu pejoratywnie, sugerując, że
zawartość tomu jest miałka, w sam raz dla kobiecego małego (a już
na pewno mniejszego niż męski) móżdżku. Mam oczywiście na
myśli pojęcie obiegowe. Najprościej byłoby traktować pojęcie
literatury kobiecej w ten sposób: autorką jest kobieta, niezależnie od
tego, czy pisze o odchudzającej się Bridget Jones, czy o walkach
w Afganistanie. Ale komu i po co takie rozróżnienia? Można by
mówić o specyficznej, kobiecej wrażliwości i miękkości podejścia,
ale przecież jest mnóstwo miękkich i wrażliwych facetów. Są też
damy przypominające czołgi w natarciu. Książka to książka, dobra
albo niedobra, albo średnio dobra. To naturalne, że niektóre kobiety
chcą pisać głównie o kobietach, no i z kobiecego punktu widzenia.
A z jakiego na przykład miałabym pisać ja? Z męskiego? Przecież
jestem kobietą. W ramach mojego kobiecego pisania mogę być
poważna i zabawna, twarda i rozlazła, jaka zechcę.
A dla kogo ja piszę? Dla wszystkich, którzy mają podobne
podejście do życia, podobne poczucie humoru, podobne
zmartwienia. Oraz dla wszystkich, którzy mają niepodobne
podejście, niepodobne poczucie humoru itd. – ale chcą poznać inne
podejście, bo ich ciekawią inni ludzie. Czytają mnie i kobiety,
i mężczyźni. Ci ostatni niekiedy się wstydzą, ale jest sporo takich,
którym nie przeszkadza, że lubiana przez nich autorka jest kobietą.
Pat: Prowadzonemu przez Panią wspólnie z kolegą
wydawnictwu przyświeca dewiza: Sol omnibus lucet – „Słońce
świeci wszystkim”. Proszę wyjaśnić, co dokładnie miała Pani
na myśli?
To Petroniusz miał na myśli, a ja za nim dopiero. Dla mnie jest
to jedna z najpiękniejszych i najmądrzejszych myśli, jakie zostały
wypowiedziane i, na szczęście, zapisane. Dewiza ta oznacza
równość ludzi – dla wszystkich jednakowo świeci słońce na niebie.
Dla biednych i bogatych, zdrowych i chorych, ładnych i brzydkich.
Ergo: choćbyśmy byli w nieszczęściu, smutku i najczarniejszym
dole (jak to się teraz mówi) – słońce świeci również dla nas.
Znam wielu ludzi, którzy swoim życiem udowadniają mądrość
tego powiedzenia. Mając dla siebie niewiele życia i tego słońca –
potrafią wykorzystać każdy jego okruszek.
Magdalena: Jaki ma Pani stosunek do autorytetów? Czy
uważa Pani, że wzór do naśladowania w postaci konkretnej
osoby jest istotny? Czy może uważa Pani, że nie ma ludzi
idealnych i należy wybierać poszczególne cechy danych osób,
które chce się naśladować?
A któż to jest człowiek idealny? Ktoś, kto będzie stanowił
wzorzec dla wszystkich? Ale przecież ludzie są różni. Cechy, które
dla mnie będą u kogoś godne podziwu, Państwu wydadzą się
niekorzystne, niesłuszne, niegodne naśladowania. Mamy różne
kryteria i podziwiamy różne cechy u siebie nawzajem. No a już
z pewnością nie można mieć autorytetów nakazanych, na zasadzie:
naśladuj tego czy owego, bo on jest doskonały. Wszystko jest
względne.
jovitka: Na Pani stronie w zakładce „Monika o Monice”
można przeczytać niezwykle ciekawy skrót Pani życiorysu. Czy
myślała Pani kiedyś o wydaniu autobiografii?
Nie. Moje życie prywatne nie jest na sprzedaż. Niektóre epizody
przekształcam i wrzucam do własnych książek. To wszystko.
Violabu:
Pani
Moniko,
czy
jeśli
wydawnictwo
zaproponowałoby Pani napisanie książki erotycznej, takiej
jakie teraz są na topie, to czy by się Pani zgodziła? Co Pani
myśli o takich książkach na zlecenie? Czy nie bardziej
wartościowe są dzieła wypływające z serca, a nie z zamówienia?
Moje wydawnictwo nie zaproponuje mi napisania książki
erotycznej, bo w moim wydawnictwie to ja decyduję, co wydamy.
I Mariusz Krzyżanowski, ale on też nie kazałby mi pisać niczego,
czego bym nie zaakceptowała. Jeśli chodzi o książki płynące z serca,
to mam do nich stosunek ambiwalentny. Pisarstwo to zawód, więc
oprócz porywów serca trzeba jeszcze mieć warsztat. Na zamówienie
pisali różni wielcy (a komponowali wręcz najwięksi), ponieważ
każdy człowiek, nawet artysta, musi jeść, ubrać się, schronić przed
zimą. Porywy serca tego nie zapewnią. Trzeba umieć je sprzedać.
A tu już, tak czy inaczej, wchodzimy w zakres umów i rozliczeń,
choćby nam się to bardzo nie podobało.
ossies: Niektórzy porównują je do beztroskich i kolorowych
motyli, inni zaś twierdzą, że ich wcieleniem są delikatne
„parasolki”
mniszka
lekarskiego.
Mowa
oczywiście
o beztroskich marzeniach i z roku na rok wymagają od nas
odrobiny poświęcenia. Jakie jest Pani zdanie na temat marzeń?
Jest Pani typem marzycielki czy raczej realistki? Jak patrzy
Pani na świat? Czy zrealizowała już Pani swoje marzenia?
Jezu… Dlaczego mniszek, a nie na przykład koper? Koper ma
piękne, subtelne baldachy. Albo taka, dajmy na to, tujałka,
salpiglosis sinuata. Bardzo poetyczny kwiatek. A motyle
w ogóle nie są beztroskie. Żyją niedługo i muszą zapewnić ciągłość
gatunku, są więc w ciągłym stresie. Generalnie w sprawie marzeń
jestem za. Gdybyśmy nie marzyli, nie ruszylibyśmy się z miejsca
jako ludzkość. A poza tym marzyć jest bardzo przyjemnie. Na świat
patrzę z sympatią, aczkolwiek przytomnie. Proszę pamiętać, że
jestem stara i znam go już całkiem nieźle. Ten świat. Sporo marzeń
zrealizowałam, zwłaszcza tych, których spełnienie zależy od nas
samych. Latałam samolotem nad Tatrami, pływałam na Darze
Młodzieży, byłam na koncertach Jerzego Semkowa. Spotkało mnie
też wiele fascynujących niespodzianek.
triste: Do kogo przede wszystkim skierowana jest Pani
najnowsza książka Anioł w kapeluszu? Czy zwyczajni
nastolatkowie również znajdą w niej coś ciekawego?
A bo ja wiem, jacy są zwyczajni nastolatkowie? Skończyłam
sześćdziesiątkę. Niemniej serdecznie ich pozdrawiam!
ewa82: Czy postacie i przygody z tej książki zostały
zaczerpnięte z Pani realnego życia?
Dlaczego z mojego? Przecież nie jestem emerytowaną
profesorką… Wymyślam historyjki, a jeśli są prawdopodobne, to
znaczy, że mi się udało.
jolanta: Czy czuje Pani obecność swego anioła stróża ? Jak
Pani myśli, czy ma on dużo pracy? Czy pamięta Pani jakieś
wydarzenie z życia, gdzie szczególnie odczuła Pani jego
ingerencję?
Jeśli mam anioła stróża, to bardzo się z tego cieszę. Zawsze
jednak wydawało mi się, że sama muszę uważać na siebie.
izabela81: Jakie doświadczenia wyniosła Pani z pracy
w szkole – czy chciałaby Pani jeszcze powrócić do uczenia
młodzieży?
Doświadczeń wyniosłam mnóstwo, nie jestem w stanie opisać
ich w tak krótkiej formie. Lubię uczyć, zawsze lubiłam. Lubię też
młodzież – podobnie jak wszystkich innych ludzi. Niemniej nie
chciałabym w tej chwili wracać do żadnej pracy. Jestem wesołą
emerytką i jest mi z tym doskonale.
izabela81: Na swojej oficjalnej stronie zamieściła Pani swój
adres mailowy. Niewielu pisarzy tak robi. Czy dużo
czytelników pisze do Pani maile i jakie one są?
Czasem kilka dziennie, czasem jeden na dwa dni. A jakie są?
Tajemnica korespondencji…
piaskiempooczach: Posiada pani bardzo szeroki bagaż szajb,
a więc czym one dla Pani są? Jaka szajba jest dla Pani
najważniejsza? Jak powstają szajby?
Szajby to po prostu zainteresowania, ale takie dość głębokie.
Jako dziennikarka spotykałam wiele zjawisk, które zaczynały mnie
fascynować, a potem wciągały. Moje szajby egzystują
w przykładnej zgodzie: miłość do samolotów w niczym nie
przeszkadza miłości do Beethovena. Najważniejsza? Nie wiem. Ale
najwierniejsza to chyba będzie muzyka. Zaznaczam: poważna. I jazz.
Popularna mnie nudzi.
Pat: Czy Zapiski stanu poważnego określane jako „polska
Bridget Jones” doczekają się kontynuacji?
Zapiski… NIE SĄ w najmniejszym stopniu polską BJ. I raczej
nie będę do nich wracać. NIE SĄ. NIE SĄ.
Wyszłam na jędzę? Bo trochę jestem jędzowata. Za to nie
chachmęcę, tylko mówię, co myślę. Bo chyba chodziło nam
o szczerość? Dyplomatycznie blablać też umiem, ale młodym
ludziom lepiej odpowiadać po prostu. Pozdrawiam serdecznie.
12.02.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 20
Przeczytane książki: 8123
Chcą przeczytać: 6307
Rozmowa z Izabelą Sową
Nieidentyczna: Jedna z Pani książek nosi tytuł Azyl. Czy ma
Pani takie miejsce, które mogłaby nazwać swoim azylem? Jeśli
tak, co to za miejsce i dlaczego właśnie ono?
Od lat usiłuję zbudować azyl we własnej głowie. Tymczasem
znajduję go na Zakrzówku, niewielkim zalewie usytuowanym
dziesięć minut od centrum Krakowa. Kiedy dociska mnie proza
życia albo kolejny remont za ścianą, biegnę ochłonąć w zimnej
wodzie. Złe myśli zostawiam za bramką, a kiedy wracam zziajana na
górę, już ich tam nie ma.
Dorota: Czy byłaby Pani w stanie zrobić to samo co
Wiktoria, czyli bez słowa wyjaśnienia zostawić wszystko za
sobą, aby znaleźć trochę oddechu od szarej codzienności?
Uciec w siną dal? Tego nie robi się kotom… Ale można
czmychnąć na chwilkę i wrócić akurat na kolację.
Kropka: Główna bohaterka książki Herbatniki z jagodami
skorzystała z usług wróżki. Co Pani sądzi o osobach
zajmujących się jasnowidztwem? Chciałaby Pani kiedyś się do
takowej udać, a może już to Pani uczyniła?
Większość wróżek dostrzega wyłącznie szklaną kulę. I całe
szczęście, nie tylko dla ich klientek. Jasnowidzenie dotyka przecież
najmroczniejszych zakamarków ludzkiej duszy. Ja sama chadzałam
do wróżek, z różnym skutkiem próbując oswoić nieznane. Dziś
wystarczą mi własne sny.
Izabela81: „Człowiek musi się wygadać, inaczej by pękł
z nadmiaru tajemnic”– to cytat z Pani książki Cierpkość wiśni.
Czy umie Pani dochować tajemnicy, czy właśnie musi się Pani
od czasu do czasu wygadać?
Łatwiej mi dochować cudzych sekretów. A własne, by nie
pęknąć od ich nadmiaru, wciskam do książek. Czasem tak sprytnie,
że po latach nie umiem ich odnaleźć.
Izabela81: Ktoś napisał: „Pani Sowa, jak dla mnie, jest
gdzieś między Grocholą a Masłowską. Choć zdecydowanie do
tej drugiej jej bliżej…”. Co Pani o tym myśli?
Lata temu zadano mi to pytanie. Czułam się mile połechtana
(kibicuję Dorocie Masłowskiej). Dziś widzę, że każda z nas idzie
swoją własną, niepowtarzalną drogą. Bywa że tanecznym krokiem.
Mateusz: Jeśli ktoś nie lubi ciepłej wódki, to zapewne nie
pogardzi zimną. Może ma Pani na podorędziu jakąś ciekawą
anegdotę o zabarwieniu alkoholowym?
Jest z tym pewien problem: w czasie imprezy człowiek bawi się
na całego albo bawi się w obserwatora. I właśnie ten ostatni
opowiada nazajutrz, jak było. Najciekawsze anegdoty o zabarwieniu
alkoholowym znamy więc z drugiej ręki. Na ogół wstyd je
powtarzać postronnym, ale zawsze można wkręcić do którejś
z fabuł. Czytajcie więc uważnie.
KulturkaMaialis: Jest Pani pisarką „stuprocentową”
i pewnie wzorem dla wielu młodych twórców. A kto był
wzorem pisarza dla Pani? Czyj styl najbardziej przemawiał do
Pani czytelniczego zmysłu?
„Stuprocentową”? – zastanawiam się, jak wygląda proces
nabierania mocy. Co do pisarskich wzorów, bardziej inspirował
mnie sposób patrzenia na świat niż sam styl. I dlatego jednym
z ważniejszych dla mnie pisarzy pozostaje przykurzony dziś nieco
Somerset Maugham. Bez jego opowiadań nie byłoby moich. Inni
ukochani autorzy to: Galsworthy, Vonnegut, Szukszyn czy
zmysłowa Colette. Nie wiem jednak, czy byli wzorami. Po prostu
kochałam czytać ich książki. Do niektórych nadal wracam.
MyCuteCurlyBoy: Przeczytałam, że kocha Pani kino. Jaki
jest Pani ulubiony film, do którego Pani często wraca? Czy
jakiś film stanowił dla Pani inspirację podczas pisania?
Kocham, o ile nie są to efekciarskie produkcje będące dodatkiem
do kubełka popcornu. Najchętniej wracam do filmów
kostiumowych (Saga rodu Forsyte’ów, ekranizacje książek Jane
Austen) i do starych komedii Allena. Za najlepszą uważam
Purpurową różę z Kairu. Natomiast inspiruje mnie zupełnie inne
kino, na przykład niepozorne historie o zwykłych ludziach lub
krótkometrażowe dokumenty. Jeden z nich, w reżyserii Makavejeva,
obejrzałam podczas Nowych Horyzontów. Niepozorny czarno-biały
filmik o losie koni wypieranych przez auta „zbudował” jedną
z ważniejszych scen w Azylu. Ale najbardziej inspiruje samo życie.
Nie wielkie dramaty, a błahe zdarzenia i zwykłe Polaków rozmowy
tramwajowe.
MyCuteCurlyBoy:
Komu
pierwszemu
daje
Pani
do
przeczytania swoje książki lub ich fragmenty?
Pierwszy słuchacz i czytelnik wszelkich moich tekstów to kot
Stefan. Na ogół leżakuje w pobliżu klawiatury, ma więc
niepowtarzalną okazję, by coś dopisać lub wyciąć ogonem. Kiedy
zaczyna udawać syna szklarza (...), to znak, że trzeba zrobić sobie
przerwę.
Bidon: Jak to było z Pani talentem pisarskim? Czy to Pani
go zauważyła czy ktoś inny? I jak to się „objawiło” – któregoś
dnia postanowiła Pani napisać książkę i po prostu była
świetna, a może lubiła Pani układać opowiadania i za namową
przyjaciół i rodziny zrodziło się książkowe cudo?
W talencie, zwłaszcza pisarskim, najważniejszy jest chyba sam
proces szlifowania. Oczywiście zdarzają się geniusze, jak wszędzie,
ale zwykle to trening czyni mistrza. I tak było ze mną. Żadnych
fajerwerków na studiach, żadnych odkryć przez zachwyconą
polonistkę i rodzinnych występów, tylko nieustanne szlifowanie,
które pozwala mi zaliczać kolejne czeladnicze stopnie.
Motyl43: Czasami inspiracją dla pisarza są podróże. Gdyby
miała Pani okazję wyjechać na rok do innego kraju, napisać
nową książkę, której akcja toczyłaby się właśnie tam, jaki
byłby to kraj?
Każdy kraj, do którego wybieram się choćby na tydzień,
inspiruje mnie do pisania. I o każdym wspominam w swoich
książkach. Azyl nie powstałby, gdybym nie odwiedziła
Dubrownika, Blankę zawdzięczam wakacjom w niedocenionej
u nas Rumunii. Inspirujące bywają nawet cudze opowieści
o podróżach. Nie przechwałki o kolejnych zaliczonych szczytach,
a niepozorne historyjki, jak ta zamieszczona w Azylu (o
afrykańskiej dziewczynce). Gdybym miała sama wybierać kraj,
byłby to raczej Wschód, Ukraina, Mołdawia, może okolice Bajkału?
Chętnie wróciłabym do Rumunii czy Bułgarii. A już we wrześniu
wybieram się do Albanii. Nie na rok, bo tego nie robi się kotom.
MyCuteCurlyBoy: Czy pisząc pierwszą książkę, liczyła Pani
na sukces i na to, że będą kolejne? Czy planowała Pani
wydanie pierwszej książki, czy pisała ją Pani dla siebie?
Nie liczyłam nawet na siebie. Po prostu uciekłam w pisanie, by
nie myśleć o kryzysie czającym się za stylonową firaną w oknie
wynajętego pokoju. Nie myślałam: po co to i na co, dla kogo i za ile.
I pewnie nie odważyłabym się nawet wysłać, gdyby nie kończące
się właśnie tysiąclecie. Postanowiłam sprawić sobie prezent i choć
raz zaszaleć. Przygotowałam więc trzy fragmenty powieści
o Malinie, wybrałam trzech wydawców i poszło.
Pat: Czy zdecydowałaby się Pani pisać także dla mężczyzn,
a jeśli tak, to jaka by to była seria? Warzywna?
Pisanie o burakach? Chyba wolę wyciskać z nich sok.
23.08.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 19
Przeczytane książki: 4781
Chcą przeczytać: 3118
Rozmowa z Emily Giffin
Daria: Patrząc na Pani karierę, widzi się drastyczną zmianę.
Studia prawnicze, a później zwrot o 180 stopni w kierunku
pisarstwa. Jak to się stało, że podjęła Pani aż tak radykalną
decyzję?
Zawsze chciałam być pisarką. Pisanie to coś, co robiłam od
bardzo młodego wieku. Myślę, że większość autorów zaczyna,
kiedy są młodzi. Jest więc dziwne i niezwykłe to, że z początku
porzuciłam moje marzenia i poszłam na studia prawnicze. Sądzę, że
zrobiłam to, bo się bałam. Bałam się iść za czymś, czego bardzo
chcę, gdyż jest to ryzykowne. Dlatego zaczęłam studiować prawo
w Nowym Jorku. Wiedziałam jednak, że nie to chcę naprawdę
robić. Dlatego, gdy skończyłam trzydzieści lat, przeniosłam się do
Londynu i rozpoczęłam pisać Coś pożyczonego. I oczywiście
było to ryzykowne, jednak nie byłam wtedy mężatką, nie miałam
dzieci. Był to okres, kiedy naprawdę mogłam spróbować. A jeśli by
mi się nie udało, zawsze mogłam wrócić do prawa. Ponadto
napisałam wcześniej całą książkę, która została odrzucona przez
wszystkie wydawnictwa w Nowym Jorku, więc Coś
pożyczonego było właściwie moja drugą próbą.
Daria: Międzynarodowa sława wiąże się także z wizytami
w krajach, w których opublikowano Pani książki. Czy lubi
Pani podróżować służbowo? A jeśli tak, to co najbardziej
podoba się Pani w takich podróżach?
Pisanie jest związane z dużym odosobnieniem. Jest czymś, co
zawsze robi się samotnie. Przez dłuższy czas głównie patrzy się na
swoją książkę. Dlatego jedną z rzeczy, które kocham, jest
możliwość spotkania z moimi czytelnikami, czy to w domu,
w Stanach czy poza granicami. Jest to szczególnie zajmujące, kiedy
można doświadczyć spotkań z inną kulturą i ludźmi na całym
świecie, kiedy można zobaczyć, że to, co się napisało, istnieje
międzykulturowo. Uzmysławiam sobie wtedy, że wszystkie te
rzeczy są bardzo uniwersalne.
We wrześniu byłam w Brazylii, a teraz jestem w Warszawie.
Może nie wybieram się w zbyt wiele miejsc, ale w tych, w których
byłam dotąd, spotkałam się z dużym ciepłem, szczodrością, było
naprawdę miło i wspaniale. Przez dwa lata mieszkałam w Londynie
i podróżowałam po świecie, jednak były trzy miejsca, których nigdy
nie odwiedziłam, a zawsze pragnęłam zobaczyć: Budapeszt, Pragę
i Warszawę. Wcześniej byłam w Pradze. Bardzo chciałam
przyjechać do Polski, więc cieszę się, że była taka możliwość i że
wszystko się udało. Cudownie jest spotkać ludzi czytających tu
moje książki i lubiących je.
Daria: Spotkania autorskie to także dość nużący obowiązek
rozdawania autografów. Czy męczy Panią czasami wielokrotne
rozdawanie autografów?
Nie, nie jestem tym zmęczona. W Rio rozdawałam autografy
i miałam tam około czterystu książek do podpisania. Ale za każdym
razem gdy podpisujesz książkę, poznajesz kogoś nowego. To jest
tak samo jak mówienie, że udzielanie wywiadów jest męczące. A nie
jest. To dla mnie przyjemność. Oczywiście po tym wszystkim
odczuwa się znużenie. W dodatku teraz każdy chce mieć zdjęcie,
które mógłby na przykład umieścić na Facebooku. Więc to, wraz
z uśmiechaniem się cały czas do zdjęć, może być nużące. Ale ja
naprawdę to lubię, dla mnie to zabawa.
Tajfun: Jaka była Pani reakcja, gdy po raz pierwszy
poproszono Panią o autograf? Kiedy po raz pierwszy została
Pani rozpoznana? Czy pamięta Pani ten moment?
Od chwili, kiedy wydano moją pierwszą książkę, do momentu,
kiedy zostałam rzeczywiście rozpoznana, upłynęło dużo czasu.
Najpierw wiele lat spotkań autorskich – ludzie oczywiście
przychodzili, ale większość to byli przyjaciele i rodzina. Minęło
sporo czasu, zanim naprawdę ktoś mnie rozpoznał i poprosił
o podpisanie książki. Ale gdy już to się stało, byłam bardzo
podekscytowana. Zdarzyło mi się to w samolocie, gdy wyglądałam
okropnie. Musiałam wstać bardzo wcześnie i złapać poranny lot
i oczywiście to był właśnie ten dzień. Chłopak dziewczyny, która
czytała moją książkę, rozpoznał mnie z okładki.
porozmawialiśmy, było naprawdę świetnie.
Chwilę
Forever: Na Pani profilu na Facebooku można zobaczyć
wiele prywatnych fotografii, ale także mnóstwo zdjęć z fanami.
Czy uważa Pani, że FB jest dobrym narzędziem do
komunikowania się z czytelnikami?
Bardzo dużo się zmieniło, odkąd zaczęłam moją karierę. Na
początku był MySpace, ale to tak naprawdę nie było jeszcze to.
Wcześniej byłam prawnikiem, miałam kontakt z ludźmi, wchodziło
się w interakcje. Tego nie ma, gdy się pisze. Dlatego Facebook to
bardzo dobra przeciwwaga, stwarza możliwość kontaktu ze
światem, rozmowy z innymi ludźmi o książkach. To dla mnie jak
nagroda. I jest zabawnie.
Inka: Marzeniem wielu pisarzy jest, by piąć się na szczyt, by
wydać książkę, by być na liście bestsellerów, by książka została
zekranizowana. Pani to wszystko już osiągnęła dzięki swoim
powieściom, są bardzo znane i czytywane przez kobiety na
całym świecie. Czy ma Pani jeszcze inne marzenie dotyczące
pracy, nowe cele?
Jasne. Te cele były kiedyś moimi wielkimi marzeniami. Aby
książka została wydana w twardej oprawie, aby być na szczytach
list, a nawet nigdy nie myślałam, że będzie możliwość zrobienia
filmu na podstawie mojej książki. To ma znaczenie dla mnie
każdego dnia i jestem za to bardzo wdzięczna. Ale zawsze jest jakiś
cel. Jednym z nich jest, aby za każdym razem napisać rzeczywiście
dobrą książkę, taką, która trafi do jeszcze większej liczby ludzi.
Trudno to ocenić, ale myślę, że chcę także być coraz wyżej na
szczytach list. Chociaż tak naprawdę najważniejszy jest dla mnie
czytelnik. Pragnę stworzyć coś, co ludzie będą naprawdę kochać. To
ma dla mnie ogromne znaczenie.
konto_usuniete: Czy miewa Pani wciąż obawy przed
premierą i w trakcie premiery Pani książek?
Tak. Jest to jedna z rzeczy, które mnie naprawdę zadziwiają.
Wcześniej nie spodziewałam się, że pisząc szóstą książkę i mając
pięć wcześniejszych na listach bestsellerów, będę wciąż przerażona.
Ale tak jest, za każdym razem nawet bardziej, to jeszcze większe
ciśnienie. Każda książka to jak wydanie dziecka na świat.
Zwyczajnie można tchórzyć.
Airyfairy: Wielu Pani bohaterów ma dużo wspólnego
z prawem. Czy doświadczenie bycia prawnikiem pomaga
czasem w pisaniu?
Oczywiście. Każde doświadczenie w życiu, bez względu na to,
czy dobrze czy złe, jest wspaniałe dla pisarza. Zerwanie
z chłopakiem, zakończony związek, może być okropną traumą,
a jednocześnie to świetny materiał dla pisarza. W życiu wiele się
nauczyłam. I dorosłam. To była moja pierwsza praca, więc miałam
sporo zabawy, poznałam osoby, z którymi przyjaźnię się do dziś.
Poza tym lubię pisać o moim „prawniczym” okresie.
Forever: Niedawno skończyła Pani pisać książkę. O czym
będzie Pani najnowsza powieść?
Będzie nosić tytuł Where we belong (Pewnego dnia)
i opowiada o dziewczynie, która właśnie skończyła osiemnaście lat.
W tym momencie życia chce odnaleźć swoją biologiczną matkę,
która oddała ją po urodzeniu. Historia jest opowiedziana z dwóch
perspektyw. Dziewczyna odszukuje matkę i wspólnie wybierają się
w podróż, by znaleźć prawdziwego ojca osiemnastolatki. Książka
ukaże się w Stanach w lecie, w lipcu. Termin wydaje się odległy, ale
nadejdzie, zanim się zorientujemy. Nie wiem, kiedy zostanie wydana
w Polsce.
Książkowo: Według amerykańskiej tradycji weselnej
w dniu ślubu panna młoda powinna mieć przy sobie: coś
pożyczonego, coś niebieskiego, coś nowego, coś starego. Jak
wiemy, w Pani dorobku są już książki o tytułach Coś
pożyczonego oraz Coś niebieskiego. W związku z tym moje
pytanie: Czy planuje Pani napisać powieści o tytułach „Coś
nowego” i „Coś starego”?
Tak. Właśnie wczoraj wieczorem zobaczyłam, że wyszedł film
Coś nowego. I pomyślałam, że powinnam powrócić do tych
postaci. Coś pożyczonego zostało wydane w 2004 roku. Być
może po dziesięciu latach powinnam napisać o tych bohaterach,
pokazać, co robią po tak długim czasie. Nie jestem do tego pomysłu
przywiązana, ale nie wykluczam tej możliwości.
Klaudyna: Która napisana przez Panią książka jest Pani
najbliższa, która jest ulubiona?
Są dwie. Coś niebieskiego zawsze było moją ulubioną.
Uwielbiam Darcy i jej przeobrażenie. Byłam też zaskoczona
zakończeniem i samą podróżą, podobnie jak czytelnicy. Może
czytelnik nie zdaje sobie sprawy, ale pisanie potrafi być istną torturą
dla autora. Jednak w przypadku tej książki pisanie wydawało mi się
czymś bardzo naturalnym.
A drugą książką, przy której miałam podobne doświadczenie…
To znaczy, pisanie każdej książki było torturą, ale zdecydowanie
mniejszą było pisanie właśnie tej ostatniej, Where we belong.
Bardzo lubię bohaterkę, tę młodą dziewczynę. Prawdopodobnie jest
moją ulubioną postacią poza Darcy.
Meggie: Kiedy zaczyna Pani pisać nową książkę, czy ma już
gotowy pomysł na jej fabułę od początku do końca?
Nie. Mam ogólną historię. Zarys opowieści o tym, co by się
stało gdyby. Co by było, gdyby dziewczyna miała romans lub czuła
coś do narzeczonego swojej najlepszej przyjaciółki, albo gdyby, tak
jak w Dziecioodpornej, wyszło się za mąż w nastawieniu, że nie
będzie się miało dzieci, a potem jedna strona by po prostu zmieniła
zdanie. Ale to jest podstawa, a szczegóły są bardzo żywe. Postaci
każdego dnia żyją swoim życiem, kontaktują się i oddziałują na
siebie nawzajem.
Airyfairy: Czy czyta Pani swoje książki po opublikowaniu?
Czy jest coś, co chciałaby Pani w nich później zmienić?
Czytam je bardzo wiele razy, zanim je opublikuję. Przeglądam,
sprawdzam, czytam na nowo i na nowo. Za każdym razem
w całości. Gdy więc zostają już wydane, nie czytam ich nigdy
całych. Ale tak, myślę często o bohaterach. Myślę o scenach,
w których mogłabym ich umieścić, o częściach ich życia, których
nie pokazałam. I nie są to jakieś konkretne rzeczy, które chciałabym
zmienić. Być może dlatego, że powstał film Coś pożyczonego,
myślę, że niektóre sceny, których nie było w książce, są świetne,
i żałuję, że sama ich nie dodałam.
Airyfairy: Kiedy możemy się spodziewać ekranizacji innych
Pani powieści?
Coś niebieskiego jest rozważane. Musimy jednak zobaczyć,
jak rynek reaguje na Coś pożyczonego, teraz, kiedy wyszło na
DVD. Ale producent bardzo chce zrobić drugą część. Tak samo jak
cała obsada, z Kate Hudson i Colinem Egglesfieldem. Myślę, że
ostatecznie to się w końcu stanie. Bardzo tego pragnę.
Sto dni po ślubie też jest rozważane. Czytałam scenariusz.
Tak samo Dziecioodporna oraz Siedem lat później z rolą
Hilary Swank. Zobaczymy, co z tego będzie.
Forever: Jak Pani zareagowała, gdy dowiedziała się, że ktoś
chce nakręcić film na podstawie Pani książki?
Ekranizacja wielu moich książek jest rozważana. Kupowane są
prawa i zwykle nic za tym nie idzie. W wypadku Coś
pożyczonego było tak samo. Zakupiono prawa, a potem licencja
wygasła. Potem kolejne studio nabyło prawo do ekranizacji. I wciąż
nic się nie działo. Dlatego powiedziałam sobie, że uwierzę dopiero,
kiedy film będzie. Ale kiedy ostatecznie już powstał, byłam bardzo
przejęta.
Juta: Czy miała Pani jakiś wpływ na to, w jaki sposób
powstawał film i kto w nim wystąpi? Czy jest Pani zadowolona
z efektu?
Tak, byłam bardzo zaangażowana. Zbliżyłam się ze wszystkimi,
z reżyserem i producentem. Uwzględnili mnie w castingach
i przeglądaniu scenariusza. Przebywałam na planie. Było zabawnie,
wprost świetnie. Nie wybrałam obsady. Nikt nie musiał mnie
słuchać, ale liczyli się z moim zdaniem i z moimi radami. Byłam
oszołomiona Kate Hudson jako Darcy. Myślę, że naprawdę poczuła
tę postać. I uważam, że film wyszedł naprawdę bardzo dobrze.
Oczywiście są elementy, które bym zmieniła, ale tak jak mówiłam,
zmodyfikowałabym także różne rzeczy w moich książkach. Dlatego
naprawdę uwielbiam ten film. Sądzę, że wszyscy wykonali
naprawdę kawał dobrej roboty. Często się zdarza, że ludzie są
rozczarowani porównaniem filmu do książki, ale ufam, że moim
czytelnikom też podoba się ekranizacja.
Juta: Co szczególnie Pani lubi w swoich książkach?
Piszę o różnych relacjach. Lubię odkrywać życie. Lubię pisać
o tym, jak czuje się ktoś w związku, jakie ma relacje z matką. Lubię
rozmowę. To jest moja ulubiona część powieści. Jeśli miałabym być
bardziej konkretna, to powiedziałabym, że lubię umieszczać
dziewczynę w niesympatycznej sytuacji i próbuję stworzyć jej drogę
bez względu na to, czy jest to dobra droga czy zła. Przykładowo,
kobieta mająca romans z narzeczonym swojej przyjaciółki. Nie jest
to dobra rzecz. Jednak próbuję pokazać,
skomplikowane. Nie jest tylko czarne i białe.
że
życie
jest
Wredo: Czy dużo Pani czyta? Jacy są Pani ulubieni pisarze?
Lubię czytać książki podobne do moich. Czasami sięgam po
dobry kryminał albo thriller, ale generalnie lubię książki o relacjach
międzyludzkich. Czytuję takich pisarzy jak Alex Monroe, Anne
Patrick, Eleonore Lipman, Tom Prada. Little children to jedna
z moich ulubionych książek. Lubię też Stephena Kinga, kiedy nie
pisze horrorów. Szczególnie jego powieść Stand by me.
Z nazwiskiem Stephena Kinga kojarzą się horrory, ale ten autor
naprawdę umie odkrywać.
Daria: Co Pani myśli o e-bookach? Czy jest Pani
zwolennikiem innowacji w świecie książek, czy raczej woli
tradycyjne książki?
Jako pisarka uwielbiam ten pomysł. Oznacza zarówno większą
liczbę książek, jak i większą liczbę czytelników. Poza tym z tego co
widzę, jest to wygodne. E-booki pozwalają ludziom czytać w wielu
miejscach i częściej. Dla mnie jako autorki jest to świetna idea.
Natomiast jako czytelniczka wcale tak nie uważam. Nigdy nie
czytałam e-booka. Nie mam żadnego tego typu urządzenia. Lubię
tradycyjne książki w twardej oprawie. Ale może któregoś dnia
czytanie e-booka będzie miało dla mnie sens, na przykład
w podróży. Chociaż w tę podróż również zapakowałam książkę
w twardej oprawie i mam dodatkowy nadbagaż. Po prostu to nie jest
to samo.
konto_usuniete: Jaką radę miałaby Pani dla młodych osób,
które także chcą pisać, lecz na drodze do realizacji swoich
planów widzą tylko przeszkody?
Przede wszystkim: jest się pisarzem bez względu na to, czy się
coś opublikowało, czy nie. Nie trzeba publikować, wydawać
samych bestsellerów lub być tłumaczonym na inne języki, aby
rzeczywiście być pisarzem. Dla wielu pisarzy to wcale nie jest żaden
cel. Wielu po prostu lubi pisać. Gdy więc słyszę, że ktoś mówi mi,
iż próbuje zostać pisarzem, zawsze powtarzam: „Jesteś pisarzem”.
Wszystkim tym, którzy chcą publikować, radzę, by pamiętali, że
zawsze można zostać odrzuconym, jednak będzie to tylko
i wyłącznie subiektywna ocena oznaczająca, że książka nie okazała
się wartościowa komercyjnie dla wydawcy, który ją przeczytał. Dla
porównania, można obejrzeć nagrodzony Oscarem film i go nie
cierpieć, i wcale to nie znaczy, że nie jest to dla innych wspaniały
obraz.
Jeśli publikacja jest dla Ciebie ważna, to miej wiarę. Jeśli się
czegoś pragnie, to prędzej czy później marzenie się spełni.
konto_usuniete: Jak wygląda Pani życie prywatne? Jest Pani
żoną i matką trójki dzieci, w tym bliźniaków. Jak to jest
z jednej strony być autorką bestsellerów, a z drugiej kobietą,
taką jak każda inna mijana na ulicy, nazywana panią domu?
Zachowanie
równowagi
między
aktywnością
zawodową
a oddaniem rodzinie to wyzwanie dla każdej matki. Podróż do
Polski jest jak dotąd najdłuższa, w jakiej byłam – tydzień.
Zazwyczaj nie ma mnie w domu tylko przez kilka dni. Wydawcy
często ustawiają moje spotkania w tygodniu i na weekend już mogę
wracać. Tak jest od ponad ośmiu lat. Moi synowie są ośmiolatkami,
a córeczka ma cztery latka. Moje życie jest podobne do życia
większości matek. Wstaję wcześnie, budzę dzieci, wyprawiam je do
szkoły. Zawozi je mój mąż, a ja idę na górę do pokoju i pracuję.
Rzeczą, którą najbardziej lubię w byciu pisarką, jest to, że mogę
zrobić sobie przerwę w ciągu dnia. Mogę zawieźć moją córkę na
lekcję baletu. Mogę odebrać dzieci i zjeść z nimi lunch.
Nie piszę codziennie, ale codziennie pracuję. Prawie 40% tego
co robię to marketing, promocja książek, udzielanie wywiadów,
wygłaszanie mów, kontaktowanie się z fanami, aktualizowanie
mojej strony internetowej, sprawdzanie i akceptowanie okładki czy
tekstu na tył książki. Jest wiele pracy, o której normalnie się nie
myśli, że jest potrzebna, ale pochłania ona bardzo dużo czasu. To
trochę jak prowadzenie małego przedsiębiorstwa.
konto_usuniete: Pani książki są głównie skierowane do
kobiet. Czy zna Pani jakichś Pani czytelników wśród
mężczyzn?
Pewien reporter właśnie z Polski, nie pamiętam nazwiska,
mówił mi, że mam tu wielu czytelników mężczyzn. Marketing
w Stanach głównie skupia się na kobietach, są różowe okładki itd.
Tutaj okładki są bardziej poważne. Są mężczyźni, którzy czytają
moje książki, ale najczęściej są to mężowie moich czytelniczek.
Mniejszość, ale jednak są. Zabawne jest to widzieć.
konto_usuniete: Jaki stosunek do Pani książek ma Pani
mąż?
Mój mąż czyta je wszystkie przed publikacją. Jest bardzo
pomocny. Nie wiem, czy mogłabym sobie poradzić bez niego. Jest
z dziećmi przez cały tydzień. To on sprawdza pozycje moich książek
na listach i jest tym bardzo zafascynowany. Bardzo mnie wspiera.
Jestem naprawdę szczęściarą.
10.10.2011
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 8
Przeczytane książki: 8892
Chcą przeczytać: 11116
Rozmowa z Saritą Mandanna
alison2: Jakie to uczucie stać się pisarką o międzynarodowej
sławie? Czy pisząc swoją książkę, wierzyła Pani, że może trafić
w ręce czytelników na całym świecie?
Nigdy. Mam ekonomiczne wykształcenie i pełnoetatową, płatną
pracę w finansach. Kiedy zaczęłam pisać książkę, nie znałam
żadnego pisarza ani żadnego wydawcy. Wszyscy moi znajomi byli
albo finansistami albo marketingowcami. Rozpoczęłam pisanie
książki dla jej historii. Opowieść po prostu powstała w mojej głowie
i bardzo pragnęłam ją napisać. Oczywiście chciałam, aby została
opublikowana, jednak nigdy tak naprawdę o tym nie myślałam. Nie
wiedziałam, czy będzie nawet wystarczająco dobra, aby ktoś chciał
ją wydać. Natomiast została nie tylko opublikowana, ale także
przetłumaczona na tyle różnych języków w tak wielu krajach… To
naprawdę było jak jakiś sen, miałam rzeczywiście bardzo dużo
szczęścia. Napisałam ją po angielsku, a potem została
przetłumaczona na 18 innych języków.
alison2: Jak rozpoczęła Pani pracę nad książką?
Zupełnie mnie to zaskoczyło. Jestem zwyczajnym czytelnikiem.
Kocham czytać książki. Dorastałam w środowisku, gdzie zawsze
było bardzo dużo książek. Moja mama czyta sporo. Myślałam, że
mogłabym pisać, ale że może zrobię to kiedyś w przyszłości, jako
jakiś dodatek. Wszystko zmieniło się pewnego dnia, mieszkałam
wtedy w Nowym Jorku. Transakcja, którą się zajmowałam, szła
akurat bardzo źle, mój szef bardzo na mnie naciskał. Wróciłam do
domu późno wieczorem i zwyczajnie zapragnęłam zrobić coś, co nie
będzie miało nic wspólnego z liczbami. Otworzyłam więc mojego
laptopa i ni mniej ni więcej, tylko zaczęłam pisać. Trwało to jakiś
tydzień. Wracałam z pracy i po prostu pisałam. Po tygodniu
odkryłam, że dawało mi to dużo satysfakcji i przyjemności.
Pomyślałam więc, że mogłabym rzeczywiście pisać. Nie były to
jeszcze Tygrysie wzgórza, była to inna opowieść, również dziejąca
się w Kodagu. Natomiast, obojętnie jak bardzo naiwnie to brzmi,
pomyślałam wtedy, że mogłabym napisać powieść.
Melody: Czy w trakcie pisania książki miała Pani momenty
zwątpienia? Co stanowiło dla Pani największą motywację?
Pisanie tej powieści zajęło mi bardzo dużo czasu. To jest dość
gruba książka. Pracowałam wtedy na pełnym etacie. Wracałam więc
z pracy o dziesiątej lub jedenastej wieczorem i zaczynałam pisać.
Pisałam do trzeciej nad ranem, a później znów szłam do pracy. To
trwało pięć lat. I oczywiście miałam wiele momentów zwątpienia.
O trzeciej nad ranem w Indiach jest środek dnia, więc często
dzwoniłam do mojej mamy i żaliłam się, że jestem bardzo zmęczona,
że nie wiem, czemu to sobie robię. Wtedy moja mama mi
odpowiadała, że nikt nie zmusza mnie do tego, więc żebym po
prostu przestała. Ale ja nie mogłam przestać. Musiałam to robić.
Było naprawdę wiele momentów, gdy chciałam przerwać pracę, ale
kiedy tylko to robiłam, coś ciągnęło mnie znów do pisania. Moją
motywacją była sama historia. Ona mnie wypełniała. Nie
wiedziałam, czy zostanie opublikowana, zresztą nie po to ją pisałam.
To nie była nawet miłość do pisania, to była wręcz obsesja.
Melody: Czy główna bohaterka Tygrysich wzgórz, Devi,
w jakiś sposób Panią przypomina?
Nie sądzę, bym była dokładnie taka jak ona. Myślę jednak, że
gdy tworzy się coś swojego, dodaje się coś od siebie. Więc na
pewno jest ze mnie coś w Devannie. Coś ze mnie jest, choć
wszyscy bohaterowie są przecież fikcyjni. Devi przypomina jednak
kobiety z mojej rodziny. Moja prababcia była także bardzo silną
kobietą. Wcześnie owdowiała. Miała szóstkę dzieci, a najmłodsze
w tym czasie, mój dziadek, miało rok. Cała rodzina radziła jej, aby
sprzedała swoją posiadłość i za pieniądze ze sprzedaży zamieszkała
w mieście. Jednak mówiła wszystkim, że sama sobie poradzi. Była
bardzo małą osobą, która chodziła z nożem w dłoni i sama się
wszystkim zajmowała. W Kodagu jest wiele tego typu kobiet.
A Devi jest jedną z nich.
Melody: W dzieciństwie fascynowały Panią opowieści
dziadka. Czy wpłynęły one na Pani książkę?
Oczywiście. Przede wszystkim wiele historii dotyczących
kultury. Na przykład tygrysi ślub i wszystkie święta są
zakorzenione w rzeczywistości. Sama historia jest jednak zupełnie
fikcyjna. Także ze względu na to, że Kodagu jest bardzo niewielkim
miejscem. Nie chciałam, aby ktoś kiedyś przyszedł do mnie,
mówiąc, że to jest historia jego babci, a ja o niej napisałam.
Wszystkie historie są fikcją, natomiast wiernie odzwierciedliłam
otoczenie, świat, w którym się dzieją.
Assapan: Dlaczego opuściła Pani rodzinne Indie? Czego
najbardziej Pani żałuje?
Nie żałuję opuszczenia Indii, bo one zawsze pozostały mi
bliskie. Na świecie jest tak wiele rzeczy i miejsc do zobaczenia,
byłam tego wszystkiego ciekawa. Ważna także jest edukacja oraz
moja praca. Byłam oddelegowywana z miejsca na miejsce, dużo
podróżowałam, uczyłam się w Nowym Jorku. Mimo to mam bardzo
duże poczucie przynależności do Kodagu. Moi rodzice i moja
rodzina wciąż tam żyją. To jest miejsce, gdzie zawsze będę wracać.
Inka: Jak bardzo Nowy Jork różni się od Indii i które z tych
miejsc Pani woli?
Te miejsca bardzo się różnią. Kocham Nowy Jork. Łatwo się
tam odnalazłam, zresztą jak wielu moich indyjskich przyjaciół,
którzy mieszkają w Nowym Jorku. Uważam, że mam duże
szczęście, mogąc łączyć dwa różne światy. To pozwala między
innymi zapomnieć o różnicach i cieszyć się podobieństwami.
Obecnie Indie modernizują się i stają się coraz bardziej podobne do
zachodniego świata. Jest masa świetnych restauracji, nocnych
klubów. Pod tym względem jest podobnie. Ale jest też wiele różnic.
Na przykład, gdy przyjeżdżam do Kodagu, przyjeżdżam na wieś.
Jest to zupełne przeciwieństwo miasta. I również to uwielbiam.
Myślę, że w obu tych miejscach można być zarówno
tradycjonalistką, jak i nowoczesną osobą. A zatem gdy idę
w Kodagu na ślub, przestrzegam miejscowych tradycji. W domu
jednak łączę się z Internetem i sprawdzam maile. Tak samo robię
w Nowym Jorku. Mam tam wielu przyjaciół, z którymi dorastałam
w Indiach, kiedy więc obchodzimy różne święta, ubieramy się
w tradycyjne stroje, jemy tradycyjne jedzenie. To wspaniałe, jak
w obu tych miejscach można łączyć dwie kultury: wschodnią
i zachodnią.
Inka: Jak bardzo Indie z początku XX wieku, kiedy dzieje
się akcja Tygrysich wzgórz, różnią się od obecnych Indii?
Kodagu wygląda podobnie jak wtedy, choć jest obecnie bardzo
modernizowane. Widać, że się zmienia. Wciąż pozostaje jednak
ogromna przepaść pomiędzy bogatymi i biednymi. Wieś otwiera się
na edukację, widać naprawdę duży postęp. Największe różnice
obserwujemy w dziedzinie turystyki, która bardzo się rozwija. Przez
długi czas ludzie w Indiach nic nie wiedzieli o Kodagu. Był on
naszą małą tajemnicą, do czasu, kiedy został odkryty jako region
turystyczny. Z jednej strony cieszymy się, że zostało odkryte jego
piękno. Z drugiej, ze względu na duże natężenie zwiedzających,
boimy się, że to piękno zostanie zniszczone.
Alison2: Jak Pani postrzega kobiety w Indiach: jako
tradycjonalistki czy nowoczesne dziewczyny?
To wszystko zależy od rodziny. Ja dorastałam w bardzo
liberalnym domu. Moi rodzice powiedzieli mi, abym wyszła za mąż
za kogoś, kto mnie uszczęśliwi. Ostatecznie okazało się, że mój mąż
również pochodzi z Kodagu, więc byli bardzo zadowoleni. Nie było
jednak żadnego ciśnienia. Moja siostra i ja zawsze byłyśmy wolne,
miałyśmy prawo samodzielnie podejmować decyzje. Moi rodzice
pozwolili mi na przykład jechać do Hongkongu., choć nie znałam
tam nikogo – rzecz niezwykła w kontekście indyjskiej kultury.
Wszystko jednak zależy od rodziny. Wciąż jest wielu
konserwatystów.
A jeśli chodzi o sari? Moja matka często nosi sari. Ja uwielbiam
nosić sari w domu, ale jednocześnie lubię też dżinsy. Idealnym
rozwiązaniem dla mnie jest mieszanka tradycjonalizmu
i nowoczesności. Znam swoją tradycję, znam historię, jednak jako
kobieta mam wykształcenie, siłę i niezależność, aby żyć
nowocześnie.
Alison2: Czy uważa Pani, że wpływ zachodniej kultury na
Indie jest pozytywny?
Tak. Ideałem jest brać wszystko co najlepsze ze wszystkich
kultur. Jest mnóstwo wspaniałych elementów w indyjskiej kulturze.
Jest wiele rzeczy z zachodniej kultury, których można się nauczyć.
Nie ma znaczenia, gdzie się mieszka, najważniejsze to obserwować
kulturę,
w
której
się
jest,
i
rozwijać
się
jako
osoba
w społeczeństwie.
Joanna: Jak bardzo wychowanie w Indiach wpływa na Pani
życie?
To jest akurat bardzo ciekawe. Mam kuzynów, którzy dorastali
na Zachodzie. Ich rodzice opuścili kraj w latach sześćdziesiątych
i siedemdziesiątych. W pewnym sensie są oni bardziej indyjscy niż
ja. Ponieważ ich rodzice przeprowadzili się w tamtym okresie,
wychowali dzieci według ówczesnych zasad. Natomiast kiedy ja się
wychowywałam, wszystko zaczynało się zmieniać. Przykładowo,
weszło MTV i wiele nowych rzeczy się działo. Dlatego w tym
sensie są oni bardziej indyjscy ode mnie.
Natomiast dla mnie bardzo ważne jest to, że pochodzę z Indii.
Kocham nosić tradycyjne ubrania, indyjską kuchnię. Celebruję
wszystkie święta, uroczystości. Ale lubię także być częścią
zachodniego świata. Dlatego biorę obie te rzeczy i mieszam ze sobą.
Nie mam dzieci, lecz gdy będę je kiedyś mieć, chciałabym, aby
otrzymały właśnie tę mieszankę Indii i Zachodu. Aby wiedziały, kim
są, jaka jest ich tradycja, ale by jednocześnie były częścią
nowoczesnego świata, częścią świata, w którym żyją.
Joanna: Czy zaaranżowane małżeństwa mogą dawać
szczęście?
Wszystko zależy od rodziny. Z jednej strony, w małych
miasteczkach i na wsi ludzie wciąż są zmuszani do ślubu. Czasem to
działa. Z drugiej jednak strony, moi rodzice pobrali się z miłości,
moja siostra także. Ja i mój mąż długo chodziliśmy ze sobą, zanim
zdecydowaliśmy się na ślub. Więc tak jak ze wszystkim, może być
różnie. Mam wielu kuzynów i kuzynek, którzy pobrali się poprzez
zaaranżowane małżeństwa. Poznali się i wszystko im pasowało,
więc się zgodzili. Oczywiście mogli odmówić. Dla niektórych
naprawdę okazało się to świetnym wyborem. Myślę, że to trochę jak
randka w ciemno, z tą różnicą, że spotykają się dwie osoby, które
w tym samym stopniu chcą ślubu, a jednocześnie ich rodziny widzą
wiele podobieństw między nimi, mają podobne wychowanie,
doświadczenie życiowe. Dlatego w wielu przypadkach to po prostu
działa.
Assapan: Co zmieniłaby Pani w swoim kraju, a czego nigdy
nie chciałaby Pani zmienić?
Nie chciałabym widzieć więcej biedy. Pragnęłabym widzieć
długoterminowe programy walki z biedą w Indiach. Jest to
naprawdę duży problem, z którym nie do końca potrafimy sobie
poradzić. Tak wiele wspaniałych rzeczy mamy w Indiach, tradycję,
historię, inteligencję, talent. Problem w tym, że wciąż jest wielu
biednych i niewykształconych ludzi, którzy nie mogą się wyrwać
z tego zaklętego kręgu. Gdybyśmy to przezwyciężyli, Indie
naprawdę mogłyby iść naprzód.
Natomiast nie chciałabym nigdy stracić naszej kultury i historii.
W większych miastach to jednak zanika. Wszystko staje się bardzo
zachodnie. Wpływ Zachodu nie jest zły, jednak ważne, by nie
zatracać swojej własnej historii, tożsamości. Trzeba znaleźć sposób,
by umiejętnie połączyć ze sobą te dwa światy.
Assapan: Czy pisze Pani coś obecnie? O czym będzie Pani
kolejna powieść?
Próbuję. Ma to być coś zupełnie innego, nie będzie się działo
w Kodagu. Chciałam napisać o czymś innym, a później, za jakiś
czas może powrócić do pisania o Kodagu. Jestem jednak na bardzo
wczesnym etapie. Dlatego na razie trzymam kciuki, żeby w ogóle
coś z tego wyszło.
Little_Raven: Tygrysie wzgórza są często porównywane do
Przeminęło z wiatrem. Czy pisząc swoją książkę, była Pani
zainspirowana powieścią Margaret Mitchell?
Nie, gdyż jeśli mam być zupełnie szczera, choć jest to bardzo
krępujące, wciąż jeszcze nie przeczytałam Przeminęło z wiatrem.
Oczywiście znam tę historię, widziałam film. Jednak nie czytałam
książki, a teraz trochę nawet się boję po nią sięgnąć. Oczywiście to
wielki komplement, jednak opowieść jest zupełnie inna. Myślę, że
ludzie odnoszą się do tego, że obie te opowieści są powieściami
historycznymi, obie mówią o bardzo silnych kobietach i w obu jest
zarysowana niezwykła przynależność do ziemi. W Kodagu związek
mieszkańców z ziemią jest bardzo mocny, w powieści Margaret
Mitchell autorka opisała przywiązanie do plantacji. Dlatego mówi
się o indyjskim Przeminęło z wiatrem. Ponieważ wszyscy znamy
historię z Przeminęło z wiatrem, porównywanie mojej powieści
do tej książki to dla mnie zaszczyt. Dziękuję.
Lyonne: Czym zatem inspirowała się Pani przy pisaniu
Tygrysich wzgórz?
Historia osadzona w Kodagu jest bardzo niezwykła. Większość
książek wydawanych obecnie w Indiach dzieje się współcześnie.
Opowiadają o biedzie i tego typu problemach. Nie ma zbyt wielu
powieści historycznych. Tymczasem Indie były dawniej pod
panowaniem Imperium Brytyjskiego, w szkolnych bibliotekach
znajduje się wiele książek z okresu wiktoriańskiego. Duma
i uprzedzenie Jane Austen, Emily Brontë, Mark Twain, tego typy
literatura. Chciałam napisać historię właśnie z tamtych czasów.
Lyonne: Została Pani nazwana przez magazyn „Verve”
jedną z pięćdziesięciu najbardziej wpływowych kobiet
w Indiach. Czy oznacza coś to dla Pani? Czy czuje Pani tę
władzę?
Mnie to również bardzo zdziwiło. Moja przyjaciółka zadzwoniła
do mnie z Indii z pytaniem „zgadnij co”. A ja byłam pewna, że to
jakaś pomyłka. Sama nie wiem, jak i dlaczego to się stało. Ale
oczywiście cieszę się z tego i dziękuję. Podejrzewam, że to o czym
myśleli, to pewna moc słowa pisanego. Pisarz ma pewną moc
i pewne możliwości. Nawet w Indiach mało kto wiedział o Kodagu.
Dopiero teraz to miejsce staje się popularne. Region jest różny także
pod wpływem tradycji i obrządków, dlatego w wielu miejscach
w Indiach mówiono później, że wcale o tym nie wiedzieli. Także dla
ludzi z Kodagu ta książka jest bardzo ważna. Wielu kupowało po
dwa, trzy egzemplarze i mówili, że chcą pozostawić te książki dla
swoich dzieci i wnuków, aby pokazać im, jakie kiedyś było
Kodagu. Teraz ten region ulega przemianom. Nie zmieni się
zupełnie za naszego życia, chociaż za każdym razem, kiedy tam
wracam, dostrzegam coś nowego. Dlatego wielu traktuje tę książkę
jako świadectwo tego, czym kiedyś Kodagu było, i tego, kim
jesteśmy.
Ines: Podróż do Indii to dla wielu podróż marzeń. Jakie
były Pani wymarzone wycieczki i dokąd jeszcze chciałaby Pani
pojechać?
Indie są bardzo wyjątkowym miejscem. Tak samo Kodagu. Ale
Indie są dla mnie łatwe. Mam tam wielu przyjaciół i zawsze gdy
przyjeżdżam do Kodagu, wracam do domu. Jednak naprawdę
niezwykła była wycieczka, którą odbyłam dawno temu. Pojechałam
do Afryki i wspięłam się na Kilimandżaro. Nie jestem bardzo
wysportowaną osobą, właściwie była to moja pierwsza wspinaczka.
Wyprawiłam się wraz z moimi przyjaciółmi. Ponieważ nigdy
wcześniej nie uprawiałam turystyki górskiej, zrobiłam coś, co było
niejako poza moją osobowością, dlatego ta wycieczka była dla mnie
szczególna. A dokąd chciałabym jeszcze pojechać? Na Antarktydę –
to miejsce zupełnie różne od innych.
Melody: Jak czuje się Pani w Polsce? Czy jest coś, co
szczególnie się Pani podobało lub ją zaskoczyło?
Bardzo mi się podoba. Jestem zdziwiona tym, jak mało wie się
o Polsce. Ja wiedziałam bardzo mało. Byłam podekscytowana samą
wycieczką do nowego kraju, jednak nie miałam pojęcia, jak wiele
historii wciąż pozostaje w miastach. Warszawa wydała mi się
piękna. A ponowne zbudowanie po wojnie całkowicie zburzonego
miasta to coś naprawdę wzruszającego. I Kraków… Widziałam
tylko Warszawę i Kraków, uważam, że są naprawdę piękne i na
pewno chętnie bym tu wróciła. Tym razem mamy bardzo mało
czasu. Chciałabym zobaczyć kopalnię soli i hitlerowski obóz
koncentracyjny Auschwitz. Ale myślę, że uda mi się innym razem.
05.12.2011
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 1
Przeczytane książki: 623
Chcą przeczytać: 996
Dodatek do części kobiecej:
Mężczyźni też piszą o kobietach
Rozmowa z Nicholasem Sparksem
Kryptonite: Czy nie spotkał się Pan z opinią, że pisanie
takich love story nie przystoi mężczyźnie?
Nigdy nie spotkałem się z taką opinią. Szekspir pisał romanse:
Romea i Julię czy Antoniusza i Kleopatrę. Hemingway napisał
historię o miłości Pożegnanie z bronią. Pisanie powieści
o miłości wymaga wyobraźni i twórczego zaangażowania.
Kryptonite: Łatwiej Panu opowiadać historię miłosną
z perspektywy kobiety czy mężczyzny?
Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.
Kryptonite: Wielu pisarzy przeżywa kryzys twórczy na
początku swojej kariery, a niektórzy później. Co jest Pana
zdaniem trudniejsze: napisanie debiutu czy stworzenie książki,
na którą czytelnicy czekają, czyli napisanie kolejnego
bestsellera?
Myślę, że trudniej jest w późniejszym okresie kariery.
Większym wyzwaniem jest stworzenie kolejnej oryginalnej historii.
W
moim
przypadku
musi
to
być
dodatkowo
opowieść
wystarczająco oryginalna i interesująca, by mogła zostać
zekranizowana. Wymyślenie historii Pamiętnika zajęło mi trzy
tygodnie. Obecnie zazwyczaj trwa to od trzech do czterech miesięcy.
Pat: Pana powieści, patrząc po datach, były wydawane rok
po roku. Czy utrzymanie takiego tempa jest dla Pana trudne?
Co Pan robi, by nie zabrakło Panu weny lub wtedy, gdy
właśnie jej Pan nie ma?
Pisanie powieści zajmuje mi mniej więcej od pięciu do sześciu
miesięcy. Dlatego jedna powieść na rok, to tempo, które jestem
w stanie utrzymać. Mam wystarczająco dużo czasu, by się odprężyć
i dojść do siebie po ukończeniu pracy nad danym tytułem,
a następnie wymyślić kolejną historię, na potrzeby nowej książki.
Mońcia: Z którą z napisanych przez Pana powieści czuje się
Pan najbardziej związany? Która z nich jest najbardziej
osobista?
Prawdopodobnie moja czwarta powieść Na ratunek. Nigdy nie
został nakręcony na jej podstawie film, jednak była ona bardzo
osobista – do jej napisania zainspirował mnie mój syn oraz to, przez
co moja żona i ja przechodziliśmy wspólnie z nim w owym czasie.
Wszystkie obawy, nadzieje i marzenia bohaterki tej powieści są
obawami, nadziejami i marzeniami, które miała w tym czasie moja
żona.
Rose: Jak Pan myśli, dlaczego Pana książki są tak chętnie
ekranizowane? Która filmowa wersja podobała się Panu
najbardziej? Czy tak ją sobie Pan wyobrażał?
Nie mam ulubionego filmu, jednak uważam, że najbliższy
uznania za klasykę jest Pamiętnik. Sądzę, że takie obrazy wciąż się
kręci, ponieważ są ludzie, którzy chcą je oglądać. Tak, uważam, że
odpowiedź jest tak prosta. Gdy myślę o historii przed jej
napisaniem, zawsze biorę pod uwagę to, że powstanie również jej
wersja ekranowa. Dlatego wyobrażam ją sobie tak, by była
oryginalna zarówno dla powieści, jak i filmu. Jednak gdy zaczynam
już pisać, skupiam się tylko na tym, by napisać jak najlepszą
powieść, ponieważ nie ma gwarancji, że zostanie ona
zekranizowana.
Mandriell: Podobnie jak Stephen King opisuje Pan małe
miasteczka i przeważnie losy zwykłych ludzi. Czy sądzi Pan, że
takie miejsca i ich mieszkańców czytelnicy odbierają inaczej niż
zgiełk dużych miast?
Sam mieszkam w takim małym miasteczku. A życie w nim jest
zupełnie inne niż życie w dużym mieście. To nie podlega dyskusji.
Czas toczy się wolniej. Jest ciszej. Mniej jest do robienia, więcej się
rozmawia. Poznaje się siebie nawzajem. W powieściach, które piszę,
to właśnie atmosfera małych miasteczek sprzyja temu, by ludzie się
zakochiwali.
Kwaśnamięta: Pana ulubionym pisarzem jest Stephen King.
Jak to możliwe? Jak osoba pisząca powieści romantyczne może
być zafascynowana królem literatury grozy?
Ponieważ Stephen King pisze wyjątkowo dobrze. I nigdy nie
zapomina o tym, żeby opowiedzieć historię w taki sposób, by
spodobała się czytelnikom. A myślę, że właśnie w taki sposób
powstają bardzo dobre książki.
Mandriell: Planował Pan spróbować swoich sił w jakimś
innym gatunku literackim?
Ależ oczywiście. Pisałem różne opowiadania, powieści.
Przykładowo, scenariusz horroru i scenariusz thrillera. Po prostu
ludzie jeszcze ich nie widzieli. Pewnego dnia z pewnością je
opublikuję. To się nazywa pisanie do szuflady. Tworzysz coś
i wkładasz do szuflady. A lata później, gdy chcesz coś wydać,
otwierasz szufladę i niespodziewanie wyciągasz stare teksty. Być
może ujrzą kiedyś światło dzienne, ale nie gwarantuję tego. Może to
się zdarzyć na przykład po mojej śmierci. A mogą zostać
zastrzeżone. Zobaczymy.
Anne18: Czy pisarz, który wydał już tyle bestsellerów,
zdobył serca czytelników na całym świecie, ma jeszcze jakieś
pisarskie marzenia?
Tak. Chciałbym napisać taką powieść, którą każdy z moich
czytelników uzna za najlepszą przeze mnie napisaną. Chciałbym to
osiągnąć.
Jak podobała się Panu najnowsza adaptacja Pana powieści
Bezpieczna przystań?
Bardzo mi się podobała. Jest wspaniała. Myślę, że Lasse
Hallstrom wykonał świetną pracę jako reżyser. Oboje aktorzy, Josh
Duhamel i Julianne Hough, zagrali świetnie. Widzom film również
bardzo się podobał. Nie mógłbym być bardziej zadowolony.
28.03.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 31
Przeczytane książki: 27516
Chcą przeczytać: 58032
Rozmowa z Johnem Marsdenem
Rose: Czy pisząc Jutro, przygotowywał się Pan do tego?
Zbierał Pan materiały, wywiady, wspomnienia żołnierzy? Czy
może opierał się Pan tylko na intuicji i własnych
umiejętnościach pisarskich?
Jako nastolatek zawsze byłem zafascynowany drugą wojną
światową, czytałem wiele wspomnień dotyczących wojny. Pisząc
Jutro, użyłem też sporo własnej wyobraźni i wykorzystałem
życiowe doświadczenie. Chcąc na przykład napisać o strachu przed
byciem postrzelonym przez nieprzyjaciela, myślę o czasach
młodzieńczych, a ściślej o chwilach, gdy nielegalnie paliłem
w szkole i słyszałem kroki nauczyciela zbliżającego się do
pomieszczenia, w którym się chowaliśmy! W takich wypadkach po
prostu przywołuję to uczucie i używam go, by stworzyć z tego
książkę.
Inka: Czy wie Pan już jak zakończy się cała seria? A może
nie ma Pan z góry zaplanowanego zakończenia, lecz na bieżąco
pisze nowe scenariusze?
Nigdy nie wiem, jak książka się zakończy. Jedną z najbardziej
przyjemnych rzeczy w pisaniu jest doświadczenie wynikające ze
stopniowej ewolucji książki. Wiem, że niektórzy autorzy planują
swoje powieści od początku do końca, nawet zanim napiszą
pierwsze zdanie. Ja jednak nie umiałbym tego zrobić.
Dorcik1234: Dlaczego napisał Pan Jutro z perspektywy
dziewczyny? Czy nie byłoby łatwiej mężczyźnie przyjąć męską
perspektywę?
Prawie połowa moich książek jest napisana z perspektywy
dziewczyny. Nie wiem dlaczego! Możliwe, że przyjmuję kobiecy
sposób myślenia! Podejrzewam jednak, że ma to więcej wspólnego
z moim tradycyjnym wychowaniem. Jako mężczyzna byłem
zniechęcany do okazywania uczuć. Tak naprawdę zniechęcano
nawet do posiadania uczuć! Dlatego, gdy chcę napisać książkę,
w której ważną rolę odgrywają emocje, czuję się bardziej
komfortowo, robiąc to z kobiecej perspektywy. Mam nadzieję, że
pod tym względem dzieci i nastolatkowie XXI wieku są
wychowywani o wiele lepiej niż ja.
Inka: Czy w życiu spotkał Pan osoby, które wykazałyby się
tak wielką odwagą jak bohaterowie serii Jutro?
Nigdy nie wiemy, jak zareagujemy, dopóty, dopóki nie
zostaniemy postawieni w konkretnej sytuacji. Nie mam jednak
wątpliwości, że wielu ludzi umie wykazać się tego typu odwagą.
Spójrzmy na czasy drugiej wojny światowej. Wtedy zwyczajni
ludzie – mężczyźni i kobiety, a także często dzieci, dokonywali
niesamowitych czynów.
Inka: Ellie to jedna z głównych bohaterek i wydawałoby się,
że Pańska ulubienica. Tymczasem z wywiadów z Panem
dowiedziałam się, że za najciekawszą postać uważa Pan Lee.
Jeśli chodzi o Ellie, myślę, że „to, co widzisz, jest tym, co
otrzymujesz”. Nie ma w niej niczego niejasnego, nie ma w niej
żadnej prawdziwej tajemnicy. Co innego Lee. Mam wrażenie, że on
nigdy nie da się poznać w pełni. To sprawia, że Lee jest dla mnie
o wiele bardziej intrygujący.
Inka: Kroniki Ellie opowiadają przede wszystkim o próbach
powrotu do normalności bohaterki oraz jej przyjaciół po
zakończeniu wojny i są jakby przedłużeniem serii. Czy gdyby
Pan mógł, zmieniłby Pan bieg wydarzeń?
Nie, nie wydaje mi się. Nie mógłbym napisać Kronik Ellie,
gdybym nie znalazł klucza do otwarcia drzwi do kolejnej części jej
życia. Któregoś dnia odkryłem, że mógłbym coś takiego zrobić
i napisałem pierwszy rozdział książki While I live. Jeśli czytaliście
tę książkę, wiecie, o jak strasznych wydarzeniach ona opowiada.
Nie zmieniłbym jej jednak, gdyż otworzyła ona drogę do moich
trzech następnych książek.
Inka: Jak podobał się Panu film nakręcony na podstawie
Pańskiej powieści? Co sądzi Pan o aktorach i ich grze?
Film bardzo mi się podobał. Byłem zachwycony tym, co
zobaczyłem. Aktorzy spisali się świetnie. Choć nie ukrywam, że na
początku byłem trochę przerażony. Gdy po raz pierwszy
zobaczyłem Ellie, pomyślałem: „Nie, ona tak nie wygląda”. Jednak
zaraz potem zupełnie o tym zapomniałem, ponieważ była ona tak
bardzo przekonująca w swojej roli. Wydawało mi się, że Fi została
ukazana jako „niezbyt inteligentna blondynka” w o wiele większym
stopniu, niżbym chciał, jednak nie miało to akurat szczególnego
znaczenia. Podobało mi się, jak z Chrisa zrobiono naprawdę
zabawnego bohatera. Moim zdaniem Lee, Corrie i Kevin byli
dokładnie tacy, jakich sobie wyobraziłem. A efekty specjalne po
prostu wymiatały! Uwielbiam moment, gdy wysadzono most!
Inka: Co sądzi Pan o współczesnych nastolatkach, nie tylko
w Australii? Czy byliby oni skłonni walczyć o dobro narodu?
Czy wyobraża Pan sobie dzieciaki z bronią, które pragną odbić
rodziców z rąk wroga?
Myślę, że współcześni nastolatkowie są wyjątkowo ograniczani
przez dorosłych. Bardzo często są traktowani jak sześciolatki, nie
ufa się im. Starsi uważają, że nastolatki potrzebują opieki nawet przy
przechodzeniu przez ulicę. Ja jednak częściej widzę ich ukazujących
swoją dojrzałość, samodyscyplinę, altruizm, szczerość i odwagę,
kiedy tylko mają ku temu możliwość. Jednym z powodów, dla
których napisałem te książki, było pokazanie nastolatków
w lepszym świetle niż to, w jakim się ich zazwyczaj portretuje.
W Australii jedynymi historiami o nastolatkach są wiadomości
ukazujące ich jako alkoholików, narkomanów, wandali,
młodocianych przestępców, nieczytających lub niepracujących…
albo wszystko naraz!
Figlarna24: Uważa Pan, że w razie wojny młodzież umiałaby
się szybko zorganizować bez Facebooka i innych portali
społecznościowych?
Ależ ci młodzi ludzie się nie zorganizowali! Znaleźli się po
prostu sami przeciwko światu. Nie mieli tak naprawdę żadnego
wyjścia, byli niejako zmuszeni stanąć razem. Potem musieli już
robić rzeczy, które zaczęli. Przejawiali naprawdę duże zdolności
w zakresie improwizacji, popełnili jednak wiele błędów.
Odpowiadając na pytanie, młodzi ludzie w czasie poprzednich
wojen często wykazywali umiejętności zorganizowania się
i utrzymania się w grupie.
Zwariowanyaniol: Czy nie boi się Pan, że po przeczytaniu
serii Jutro młodzież może w ogóle przestać słuchać dorosłych
ludzi, którzy sprawują władzę?
Czy książka może być rzeczywiście aż tak potężna? Byłoby
naprawdę dobrze, gdyby młodzi ludzie mniej słuchali dorosłych.
Zwłaszcza tych dorosłych, którzy wierzą, że zajmowanie pewnych
pozycji sprawia, iż automatycznie trzeba ich szanować. Jeśli dorosły
nie umie sam zasłużyć na szacunek, to prawdopodobnie na ten
szacunek wcale nie zasługuje.
Alexis: Jak to jest kochać książki i pisanie, a zarazem
przebywać i pracować z dziećmi, które tego nie cierpią? Czy
udało się Panu wnieść do ich serc choć trochę zamiłowania do
czytania?
Cóż, oczywiście wielu młodych ludzi kocha czytać książki
i kocha pisać. Moja żona i ja mamy sześciu synów w wieku 7 do 17
lat i wszyscy oni bardzo lubią czytać. Jednak wielu z nich woli, by
im czytać, nie chcą tego jeszcze robić sami. W tym momencie
czytamy czwartą część Harry’ego Pottera trójce naszych
najmłodszych dzieci i są naprawdę zachwycone. Lubię uczyć
angielskiego i odnajdywać książki dla dzieci, które będą im
odpowiadać – to daje satysfakcję. A dla autora nie ma nic bardziej
satysfakcjonującego niż usłyszeć, że ktoś mówi: „nigdy nie lubiłem
czytać, dopóki nie odkryłem tych książek…”.
Cheer_up: Jak Pan wpadł na pomysł, żeby stworzyć szkołę,
w której dzieci mogą być swawolne, chodzić po drzewach itp.
Czy odruchy dzieci, które nie mają ograniczeń, inspirują Pana
w tworzeniu charakterów postaci w Pana książkach?
Szkoła jest tak naprawdę odpowiedzią na moje negatywne
doświadczenia. Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego większość
nauczycieli tak bardzo myli się w stosunku do nastolatków. Wierzę,
że szkoła, która łączy tak wiele możliwości, odnosi tyle sukcesów
i unika tak wielu negatywnych doświadczeń, musi być dobrym
miejscem. To zostało udowodnione. Ale to też nie tak, że
w Candlebark nie ma żadnych ograniczeń. Mamy wiele zakazów.
Natomiast zachęcamy uczniów do różnorodnych doświadczeń.
Uważaj na siebie i zdawaj sobie sprawę z ryzyka! – to nasze motto.
Blair: Zaczął Pan pisać, żeby zachęcić uczniów do czytania.
W jaki sposób podsunął im Pan swoją powieść? Czy była
jeszcze wtedy szkicem? Czy zadał Pan ją jako lekturę?
To prawda, że zacząłem pisać, aby zachęcić dzieci do czytania.
Gdy jednak książki zostały wydane, krępowało mnie podsuwanie
ich moim uczniom. Niegdyś pracowałem w szkole, gdzie kazano mi
omówić moją książkę z klasą siódmą, a w tym czasie byłem
nauczycielem klasy siódmej. Musiałem zatem prowadzić lekcje
o mojej własnej książce. I to było okropne! Po dwóch lekcjach
powiedziałem, że nie dam rady i przeszedłem do kolejnej lektury…
napisanej przez innego autora.
Nanga: Co jest trudniejsze: pisanie czy nauczanie?
Świetne pytanie! Pisanie wymaga samotności, jest jednak
bardzo satysfakcjonujące: pozwala na przeniesienie się do innego
świata, gdzie wszystko może się zdarzyć. Uwielbiam świadomość
posiadania nad nim pełnej kontroli. Nauczanie z kolei jest wspaniałe
i frustrujące zarazem: gdy masz dobry dzień, to najlepsza praca, ale
gdy masz zły dzień, to najgorsze zajęcie świata! Z zachowaniem
odpowiednich proporcji, myślę, że to pisanie jest o wiele trudniejszą
pracą, wymaga bowiem ogromnej samodyscypliny.
30.05.2012
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 12
Przeczytane książki: 5038
Chcą przeczytać: 15149
Rozmowa z Richardem Paulem Evansem
alison2: W Pana literackim dorobku znalazło się wiele
bestsellerów. Z której książki jest Pan najbardziej dumny?
Pisanie jest trochę jak bycie ojcem. Każda książka jest ważna,
tak jak ważne jest każde dziecko. Trudno wybrać tę jedną, ulubioną.
Jednakże Christmas box był moją pierwszą książką i powieścią,
dzięki której zdobyłem sławę. Również The Locket – pierwsza
powieść całkowicie niezwiązana ze świętami Bożego Narodzenia,
zadziwiająco dobrze sobie poradziła. Niegdyś była to najlepsza
książka w Ameryce, to było niezwykle satysfakcjonujące.
A ostatnio, no cóż… Chyba kocham je wszystkie. Każda książka
wymaga poświęcenia, czasu i każda z nich jest na swój sposób
szczególna.
Inka: Pisze Pan wiele książek z perspektywy kobiety. Jak to
jest dostrzegać to, co niedostępne dla innych mężczyzn? Jak
zgłębić myśli kobiety i wyrazić je słowami?
Nie wiem. Gdy byłem młody i chodziłem na randki, nie umiałem
zupełnie rozgryźć kobiet. Dość późno rozpocząłem naprawdę
wiązać się z kobietami. Miałem czytelniczki, które oskarżały mnie
o to, że jestem kobietą i piszę pod męskim pseudonimem, bo
dochodziły do wniosku, że to niemożliwe, by facet znał tak dobrze
ich wewnętrzne życie. Jak to robię? Cóż, jestem bardzo wrażliwą
osobą oraz mam wokół siebie wspaniałe kobiety – żonę i córki,
które są mi bardzo bliskie. A żeby być dobrym mężem, ojcem
i przyjacielem, muszę słuchać i rozumieć, co czują w różnych
sytuacjach. Myślę, że to przekłada się na moje pisanie.
Kryptonite: Skąd czerpie Pan inspiracje? Własne
doświadczenie, wybujała wyobraźnia, sny, a może sytuacje
życiowe?
Sądzę, że Niebo. Czasem naprawdę nie wiem, jakim sposobem
pojawiają się w mojej głowie pomysły. Na przykład moja ostatnia
książka Obiecaj mi, wydana już w Polsce – akurat ćwiczyłem,
kiedy nagle zobaczyłem całą tę książkę jak jakiś film. To po prostu
samo do mnie przyszło. Pobiegłem więc szybko po schodach do
pokoju i zacząłem pisać tak szybko, jak tylko mogłem. Myślę więc,
że moja wyobraźnia to dar.
Chasm: Bohaterowie Pańskich książek są bardzo
dynamiczni. Na myśli mam głównie bohatera Stokrotek
w śniegu. Czy uważa Pan, że każdy człowiek jest zdolny do
zmiany na lepsze?
Tak, wierzę w to. Wierzę, że jest to możliwe. Jednym
z powodów, dla których piszę, jest nadzieja, że zainspiruję ludzi, by
byli lepsi.
Kryptonite: Wielu czytelników porównuje
Nicholasa Sparksa. Co Pan sądzi o tym pisarzu?
Pana
do
Porównują mnie do Nicholasa Sparksa także w Ameryce.
Prawdopodobnie największą różnicą między naszymi książkami jest
to, że moje starają się bardziej inspirować. Mówię znacznie więcej
o Bogu, o przeobrażeniu. Sparks opowiada głównie historie
miłosne. Moje książki oczywiście też zawierają elementy romansu,
jednak nie są czystymi love story jak książki Sparksa.
Iga: Czy zdarzają się momenty, kiedy nie ma Pan pojęcia, co
napisać, a mimo wszystko za wszelką cenę stara się ukończyć
pracę nad dziełem? Jak radzi Pan sobie w tych sytuacjach?
Robię dwie rzeczy. Jeśli mam problemy, to prawdopodobnie
dlatego, że chcę napisać coś, czego i tak nie powinienem. Dlatego
staram się oczyścić mój umysł. Albo idę na spacer, albo czytam coś
mojego ulubionego autora. A potem udaje mi się wszystko
przeorganizować i wracam już do punktu, w którym chciałem być.
Największym jednak problemem nie jest to, jak wpaść na pomysł,
ale jak zmusić się do wysiłku i pisać. Bo pisanie to, jak wiadomo,
bardzo wyczerpująca praca.
Inka: Ma Pan pięcioro dzieci. Jak pogodził Pan pracę
z wychowywaniem pociech?
Piszę w domu. Moje dzieci przychodzą do mnie w czasie, gdy
piszę. Ich pokoje są zaraz obok. Najstarsze córki są teraz
w college’u, a jedna jest już mężatką i jednocześnie moją asystentką,
więc mogę z nią pracować, co bardzo lubię. Czasem chciałbym być
lepszym ojcem. Staram się jednak najlepiej, jak mogę. Kocham moje
dzieci bardzo mocno.
Iga: Jest Pan osobą, która odniosła ogromny sukces. Jak
Pan się czuje jako celebryta? Czy nie miałby Pan ochoty choć
na chwilę przestać być człowiekiem, którego znają prawie
wszyscy?
Cóż, jestem tak naprawdę bardzo zwyczajną osobą, nie myślę
zbytnio o sławie. Nie przywiązuję dużej wagi do tego, czy i jak
o mnie mówią. Jestem skoncentrowany na mojej rodzinie
i przyjaciołach. Dlatego, gdy myślę o sobie jako o autorze, nie
wydaje mi się, bym był rozpoznawany. Czasem ludzie, z którymi
wcześniej rozmawiałem, zaczynają traktować mnie inaczej, a ja
dowiaduję się, że ktoś powiedział im, że jestem znanym autorem.
Pisarze nie są gwiazdami. W moim rodzinnym stanie ludzie mnie
poznają. Jednak poza nim wydaje mi się, że jestem anonimowy.
Ines: Pamięta Pan pierwszą prośbę o autograf? Jak się Pan
wtedy poczuł?
Cóż, przypominam sobie, że moje pierwsze podpisywanie
książek było dość zabawne. Nie byłem wtedy jeszcze sławny.
Przyszła kobieta, która powiedziała, że przeczytała moją książkę
i jest zachwycona. Naprawdę mnie to wtedy uszczęśliwiło.
Pamiętam też, że gdy pierwszy raz wystąpiłem w „Today show”
w Nowym Jorku i po nagraniu wracałem do domu, ludzie
zatrzymywali mnie na ulicy.
A w samolocie była kobieta, która prawie zemdlała na mój
widok. Wtedy pomyślałem, że to rzeczywiście jest coś innego.
Inka: Podobno początki zawsze bywają trudne… Jaki był
Pana początek?
Bardzo szczególny. Nikt nie chciał mojej pierwszej książki, więc
sam ją wydałem. Ludzie czytali ją i widziałem, że ona może
odmieniać ich życie. Nie wierzyłem, że będę autorem bestsellerów.
Jeśli sto osób przeczytało moją książkę, byłem podekscytowany.
Nie zakładałem, ile książek mam sprzedać, byłem szczęśliwy po
prostu, że ludzie czytają to, co napisałem. Byłem wdzięczny
dosłownie każdemu, kto kupił moją książkę. W pewnym sensie
kiedyś było łatwiej niż teraz, gdy mam na głowie oczekiwania
i prognozy wydawców.
Alison2: W 1997 roku założył Pan organizację
charytatywną The Christmas Box House International. Co
skłoniło Pana do tej decyzji?
Jestem chrześcijaninem i wierzę, że trzeba robić wszystko, co
w naszej mocy, by pomagać innym. Nie jestem na Ziemi po to, by
być bogatym. Jestem tu, by świat stawał się lepszym miejscem.
Moja żona ma podobne przekonania. Dlatego, gdy zacząłem
porządnie zarabiać na mojej pierwszej książce, postanowiliśmy
wykorzystać te pieniądze, by zrobić coś dobrego. Nie chcieliśmy
kupować wielkiego samochodu, ale chcieliśmy zmieniać świat na
lepsze. Tak to się zaczęło. Od tamtej pory nasze działania
przeistoczyły się w naprawdę wielki projekt. W naszych
schroniskach mieszka ponad 20 tysięcy dzieci. To dzieci, które były
wykorzystywane i krzywdzone przez swoich rodziców. Zostały
zabrane z własnych domów ze względu na ich bezpieczeństwo. Nie
są sierotami, mają domy, jednak ich domy nie są bezpieczne.
Harley: Okres Bożego Narodzenia jest częstym tematem
pańskich książek. Czy jest to Pana ulubiony czas w ciągu
roku? Jak spędza pan święta?
Uwielbiam Boże Narodzenie, to mój ulubiony czas w roku.
Bardzo lubię muzykę, jedzenie i czas spędzony z rodziną. Moje
święta się zmieniły, odkąd napisałem moją pierwszą powieść
o Bożym Narodzeniu. Teraz w tym okresie bardzo dużo podróżuję –
jestem w wielu miastach, podpisuję książki. W tym sensie wiele się
zmieniło, nie ukrywam, że popularność trochę zaburzyła mój
świąteczny czas.
Harley: Czy może nam Pan opowiedzieć o książce, którą
aktualnie Pan pisze? Podobno zawiera jakieś polskie akcenty?
Piszę serię książek, która nie została wydana w Polsce. Nazywa
się The walk. Opowiada ona o człowieku, który podróżuje przez
Amerykę. W książce, która w Ameryce ukaże się w przyszłym
miesiącu, mój bohater poznaje Polaka o imieniu Leszek. Na
potrzeby tej książki czytałem audiobooka i musiałem mówić po
angielsku z polskim akcentem, a nie miałem pojęcia, jak to osiągnąć.
Znaleźliśmy więc Polaka, który przypadkowo również nazywał się
Leszek i który udzielił mi wielu rad. Przeczytał tekst, a ja zrobiłem
notatki. Zobaczymy, czy wyszedłem głupio, czy przeczytałem to
wiarygodnie. Ta książka (Road to grace) opowiada o osobach,
które przeżyły Holokaust. Chciałem napisać coś o wybaczaniu
i uznałem, że nie ma osób, które miałyby większy powód do
wybaczenia niż ci, którzy przeżyli Holokaust.
24.04.2012
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 24
Przeczytane książki: 6755
Chcą przeczytać: 17309
Szkoła czytania
Rozmowa z Melissą de la Cruz
Vesna-Parun: Dla kogo Pani pisze? Jak wyobraża sobie Pani
swojego typowego czytelnika?
Piszę dla siebie samej. Jeśli więc nastolatkowie lubią moje
książki, są prawdopodobnie tacy jak ja. Lubią romanse, wampiry,
tragedie, złamane serca, muzykę, sztukę, modę. Gdy poznaję moich
czytelników, zawsze jestem bardzo podbudowana.
Inka: Jest Pani autorką słynnej serii Błękitnokrwiści. Skąd
pomysł na tego typu książki? Czy zostały napisane ze względu
na popularność takich historii?
Kiedy zaczęłam pisać Błękitnokrwistych w 2003 roku,
wampiry nie były tak popularne jak obecnie. Zmierzch jeszcze się
wtedy nie ukazał. Postanowiłam napisać o wampirach, gdyż
myślałam, że nikt o nich nie pisze. Zabawne, jak wielu innych
twórców miało ten sam pomysł! Uwielbiam książki o wampirach.
Kiedy dorastałam, moimi ulubionymi powieściami były Kroniki
wampirów Anne Rice oraz Miasteczko Salem Stephena Kinga.
Pomysł Błękitnokrwistych przyszedł mi do głowy, gdy natknęłam
się w Internecie na stronę, gdzie wymieniano wszystkich pasażerów
Mayflower – znalazło się tam wielu ważnych Amerykanów, takich
jak Rooseveltowie czy Bushowie, jednak było także wiele bardzo
zaskakujących osób, jak Oprah czy Marylin Monroe. To sprawiło,
że zaczęłam się zastanawiać, co jeśli ci wszyscy ważni Amerykanie
znaleźli się tam z jakiegoś powodu? Na przykład, co jeśli ich siła
wypływała z nieśmiertelności? Co jeśli byliby oni wampirami? I tak
właśnie powstali Błękitnokrwiści.
malaczarna: Oryginalny tytuł Witches of East End nie ma
zbyt wiele wspólnego z polskim tytułem książki. W tłumaczeniu
brzmi on Zapach spalonych kwiatów. Co Pani myśli o tym
polskim tytule, czy pasuje do powieści?
Uwielbiam ten polski tytuł! Myślę, że jest bardzo poetycki
i piękny oraz że przywodzi na myśl magię i pewną utratę w tym
samym czasie. Gdy powiedziano mi, jak polski wydawca chce
zatytułować moją książkę, byłam bardzo zadowolona z tego tytułu.
Maggie_Rose: Czy dużo Pani czyta? Jacy są Pani ulubieni
pisarze i ulubione powieści?
Anne Rice. Wciąż czytuję także Stephena Kinga, choć o wiele
mniej niż Koontza czy Rice. Uwielbiam Dianę Wynne Jones, ale
odkryłam ją jako już dorosła osoba. Obecnie czytam głównie
Jennifer Weiner, Toma Perottę, Kate Christensen. Staram się nie
ograniczać do gatunku, który sama piszę. Wydaje mi się jednak, że
moją ulubioną powieścią, taką powieścią wszechczasów, jest
Wojna i pokój Lwa Tołstoja. Wiele elementów tej powieści
stanowiło dla mnie inspirację przy pisaniu Błękitnokrwistych.
Rose: Co sądzi Pani o powieściach z gatunku paranormal
romance? Czy są jakieś konkretne książki tego typu, które
Pani lubi?
Myślę, że są wspaniałe. Na tej fali wypłynęło wielu autorów,
wszyscy się zresztą przyjaźnimy. Lubię Piękne istoty Margie
Stohl i Kami Garcia, Las zębów i rąk Carrie Ryan, serię
Immortals Alyson Noel, Królową lata Melissy Marr. Wszystkie
są świetne!
Maggie_Rose: Gdyby miała Pani szansę zmienić się na jeden
dzień lub tydzień w któregoś z bohaterów paranormal, jakiego
typu postać by to była?
Hmm. Zawsze uważałam, że chciałabym być którymś z moich
bohaterów, jednak nie tych, którzy ratują świat. Byłabym jedną
z postaci Błękitnokrwistych, która chodzi po prostu na przyjęcia,
na zakupy i nie przejmuje się czymkolwiek innym. Jestem
strasznym mięczakiem!
Maggie_Rose: Którą
najbardziej?
ze
swoich
powieści
lubi
Pani
Zawsze miałam słabość do Maskarady, jako że było bardzo
łatwo ją napisać. Po prostu we mnie rozkwitła. Powstała, kiedy
byłam w ciąży. Zawsze po pisaniu robiłam sobie bardzo długą
drzemkę. To był naprawdę dobry rytm dnia.
Agnesja: Czy chciała Pani pisać od zawsze, czy może talent
pisarski objawił się nagle w wieku dojrzałym?
Chciałam najpierw być poetką, a dopiero później
powieściopisarką. Napisałam pierwszą powieść dla dorosłych
i wtedy mój wydawca zasugerował, bym napisała coś dla
nastolatków. Nie był to cel, jednak gdy zaczęłam pisać dla
nastolatków, zrozumiałam, że to jest to, co chciałabym robić.
Uwielbiam pisać dla młodzieży, to sprawia, że czuję się młodo.
Akinoria: Jak Pani pisze swoje powieści: czy stronę po
stronie, od początku do końca, czy może różne części w różnym
czasie? Czy dokonuje Pani wielu zmian w trakcie pracy nad
danym tytułem?
Przygotowuję ogólną fabułę, a następnie dopracowuję
chronologicznie przebieg zdarzeń, rozdział po rozdziale. Poprawiam
i edytuję wszystko, kiedy piszę. Nieustannie wszystko sprawdzam
i przepisuję na nowo.
Inka: W momentach inspiracji, gdy nie ma Pani laptopa lub
długopisu, jak Pani radzi sobie z utrwaleniem pomysłów?
Pracuję tylko wtedy, kiedy jestem przed komputerem.
Nauczyłam się „wyłączać”, abym naprawdę mogła być tam, gdzie
nie piszę – bawić się z moimi dziećmi, być z moimi przyjaciółmi,
z mężem. Skupiam się na nich, a nie na moich książkach. Nie myślę
o moich książkach zbyt często, a więc kiedy mam jakiś pomysł, po
prostu wysyłam sobie małą notatkę.
Akinoria: Urodziła się Pani w Manili, następnie
przeprowadziła z rodzicami do Stanów Zjednoczonych, do San
Francisco. Studiowała Pani w Nowym Jorku, a obecnie
mieszka w Los Angeles. Czy duch owych miejsc inspiruje
Panią przy pisaniu? Czy te miejsce coś dla Pani znaczą?
Tak, bardzo dużo. Uwielbiam miasta, uwielbiam pisać o życiu
w aglomeracji. Napisałam Błękitnokrwistych, bo bardzo
tęskniłam za Nowym Jorkiem. Przeprowadziłam się właśnie wtedy
do Los Angeles. Kocham LA – pisałam o tym mieście inną moją
powieść Anioły z Sunset Boulevard. Bardzo lubię podróżować
i zawsze inspirują mnie miejsca, które odwiedzam. Wolf pact
dzieje się na przykład w Ohio, skąd pochodzi mój mąż.
Akinoria: Co oznacza dla Pani rodzina? Jest Pani żoną
i matką. Czy uważa Pani, że kobiety powinny odsuwać się od
rodzinnego życia, żeby realizować swoje cele zawodowe, robić
karierę?
Oczywiście, że nie. Nigdy nie powiedziałabym drugiej kobiecie,
jak ma żyć. Dla mnie bycie żoną i matką to osiągnięcie tak samo
wielkie jak bycie pisarzem. Cenię to sobie tak samo, o ile nawet nie
bardziej. Prawdziwe życie to bycie szczęśliwym w domu. To
zawsze było dla mnie celem na równi z pisaniem. Jestem szczęśliwa,
że poznałam mojego męża w bardzo młodym wieku – on miał 22
lata, a ja 25. Całą moją energię poświęciłam wtedy na randki.
Poznałam wiele kobiet sukcesu, które mówią to samo – poznaj
faceta najpierw, ułóż swoje życie osobiste, zanim skoncentrujesz się
na karierze. Wtedy jest znacznie łatwiej. Mój mąż zawsze wspierał
mnie w stu procentach i nigdy bym sobie bez niego nie poradziła.
Akinoria: Jakie są Pani obecne marzenia i cele?
Po prostu utrzymać szczęście, które mam obecnie. Spędzać
więcej czasu z moją córką, cieszyć się życiem, które zbudowałam.
Oraz pisać ciągle lepsze książki. Zawsze można coś poprawić,
a więc nie przestaję próbować być lepszą pisarką.
13.12.2011
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 23
Przeczytane książki: 5245
Chcą przeczytać: 14008
Rozmowa z Beccą Fitzpatrick
Natasha: Jak podobało się Pani w Polsce? Czy jest coś, co
wyjątkowo Panią u nas zachwyciło? Czy w przyszłości
chciałaby Pani wrócić do naszego kraju?
Pokochałam Polskę! To było naprawdę ekscytujące, odwiedzić
miejsce, w którym nigdy wcześniej nie byłam. Najbardziej podobała
mi się wycieczka do miejscowości, w której urodził się Fryderyk
Chopin – było tam tak spokojnie. W Stanach mieszkam w małym
miasteczku, więc oczywiście jestem przyzwyczajona do takich
spokojnych, cichych, sprzyjających kontemplacji miejsc. I tak, na
pewno w najbliższym czasie odwiedzę ponownie Polskę, ale
następnym razem chciałabym przyjechać z rodziną.
Marzin: Wiem, że tak romantyczna i silna miłość jak Patcha
i Nory zdarza się naprawdę, jednak zastanawiam się, czy
doświadczenia z własnego życia zainspirowały Panią do
opisania historii tej wielkiej miłości i namiętności czy też to
tylko czysta wyobraźnia? Myślę, że takie uczucie trzeba przeżyć
na własnej skórze, by móc je w pełni opisać.
We wszystkich moich historiach jest cząstka mnie – nie mogę
temu zaprzeczyć. Zdecydowanie jestem romantyczką i gdy się
w kimś zakochuję, to na dobre. Moją ulubioną częścią każdej
książki jest właśnie wątek miłosny i myślę, że widać to w mojej
twórczości. Zawsze staram się opisywać silną, opartą na chemii
miłość pomiędzy bohaterami.
Magdalena: W Pani książce miłość połączyła osoby, które
bardzo się różnią, które wywodzą się z innych światów, które
tak naprawdę nigdy nie powinny się spotkać. Czy wierzy Pani
w przeznaczenie?
Absolutnie! Ale wierzę, że możemy sami wybrać swoje
przeznaczenie. Chcę przez to powiedzieć, że każdy z nas ma do
odegrania w życiu istotną rolę, a realizacja tego celu będzie znacznie
łatwiejsza, jeśli będziemy sobie wzajemnie pomagać, rozwijać swoje
talenty i po prostu będziemy starali się być lepszymi ludźmi.
RavenStark: Książkę napisała
Pani w
narracji
pierwszoosobowej. Wielu czytelników, czytając książki z taką
oto narracją, utożsamia się z głównym bohaterem/bohaterką.
Czy są jakieś cechy, upodobania, uprzedzenia, które łączą
Panią z Norą?
Nora i ja obie mamy kręcone włosy, ale poza tym nie wydaje mi
się, abym jako nastolatka była podobna do Nory. Byłam bardziej
niemądra i skupiona na sobie. Ale, jak w przypadku wszystkich
moich bohaterów, myślę, że i w Norze jest cząstka mnie, z której
być może nie zdaję sobie sprawy. Stworzenie bohatera bez dania mu
czegoś z siebie musiałoby być bardzo trudne.
Jane: Czy zakończenie w Finale było często zmieniane?
A może już na początku pisania cyklu wiedziała Pani, jak
skończyć serię?
Miałam całkiem sprecyzowany pomysł na to, jak zakończyć całą
serię, jeszcze zanim zaczęłam pisać książkę. Zawsze przed
rozpoczęciem pisania tworzę szkic książki, tak żebym miała jakiś
punkt odniesienia, podstawę dla całej historii. Szkic ten jest jednak
zawsze bardzo ogólny i zmienia się wiele razy w miarę pisania.
SeaGoddess: Co czuła Pani, patrząc na ostatnie zdania
Finale, tuż po zakończeniu pisania cyklu?
Ulgę, że to zrobiłam! I tuż po niej niewiarę, że to już naprawdę
koniec. Będę tęskniła za pisaniem o Norze i Patchu, Vee i Scotcie.
Angelika: Na
pewno
miała
Pani
określony
termin
ukończenia części. Jak Pani sobie z nim radziła? Był to wyścig
z czasem czy spokojne pisanie określonej działki codziennie?
Staram się pisać choć trochę każdego dnia, by nadawać sobie
tempo. Byłabym bardzo zestresowana, gdybym czekała do ostatniej
chwili z napisaniem całej książki. Ale naprawdę lubię pisać, więc
czekam każdego dnia, aż będę mogła iść do biura i bawić się moimi
historiami.
WampirkaJustynka: Czy będzie Pani tęsknić za postaciami
z sagi Szeptem?
Oczywiście, spędziłam z nimi prawie dziesięć lat (zaczęłam pisać
Szeptem w 2003 roku). Pożegnania zawsze są trudne.
Dakota: Czy od najmłodszych lat próbowała Pani pisać?
Zawsze marzyła Pani o zostaniu pisarką, czy może zdarzyło się
to pod wpływem impulsu: obudziła się Pani i postanowiła, że
dzisiaj zacznie pisać?
Pamiętam, że chciałam zostać pisarką po obejrzeniu filmu
Miłość, szmaragd i krokodyl. Miałam wtedy osiem lat. Ale po
raz kolejny wróciłam do tej myśli dopiero w wieku dwudziestu
czterech lat – to właśnie wtedy mój mąż podarował mi w prezencie
urodzinowym kurs pisania.
RavenStark: Niektórzy pisarze, aby móc sprawnie pracować,
potrzebują ciszy i spokoju. Inni lubią tworzyć swoje dzieło, gdy
wokół jest głośno, słychać jakieś osoby, muzykę. Jak to jest
w Pani przypadku? Czy pisząc, słucha Pani swoich ulubionych
piosenek, pogłaśniając odtwarzacz na cały regulator, czy woli
Pani kubek gorącej czekolady lub herbatkę z cytrynką i ciszę?
Lubię ciszę. Myślę jaśniej, kiedy nic mnie nie rozprasza.
Aivalar: Jak Pani postępuje, kiedy pojawia się wewnętrzna
pisarska blokada – brak natchnienia?
Idę pobiegać, sprzątam dom, wybieram się na długi spacer.
Czasami udaję się w jakieś miejsce publiczne i podsłuchuję ludzi.
Agata: W jednym z wywiadów wspomniała Pani, że pisała
pamiętnik. Czy myślała może Pani o wydaniu własnej
biografii? Bo wydaje mi się, że musiałoby to być bardzo
ciekawe doświadczenie.
Ha! Cieszę się, że mogłoby to być interesujące. Ale nie, myślę,
że zostanę przy fikcji:-)
12.11.2012
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 8
Przeczytane książki: 15404
Chcą przeczytać: 17348
Rozmowa z Niną Reichter
Ann: Jaki jest Pani zdaniem przepis na sukces?
Myślę, że jest taki sam od wieków, w dodatku w kółko
powtarzany, ale ludzie nie chcą go przyjąć, bo to niewygodne.
Trafnie określił to Tomek Tomczyk: „Patrząc w lustro, widzę
kombajn”. Jednak odpowiedź, że za wszystkim stoi mnóstwo pracy,
demotywuje. Dlatego ludzie wciąż pytają. Liczą, że za setnym razem
usłyszą co innego. Kilka lat temu pojawiła się na rynku taka książka,
bardzo popularna, Sekret Rhondy Byrne. Przeczytałam ją
z ciekawością, choć unikam poradników. Mówiła o tym, by
wizualizować spełnienie marzeń, przyciągać dobrą energię, myśleć
dużo o szczęściu. Idea mi się podobała, bo zawierała pozytywny
przekaz, ale obawiałam się, że sedno sprawy zostanie źle
zrozumiane. Niedawno natrafiłam w sieci na wywiad z jedną z osób,
która wypowiadała się w tej książce w charakterze mentora. To był
mężczyzna, z zawodu psycholog. Powiedział, że jakiś czas po
ukazaniu się książki zaczęli się do niego zgłaszać ludzie, którzy –
zamiast działać i wspierać swoje działanie pozytywnym
nastawieniem – zastosowali się do jej rad poprzez założenie rąk,
czekanie na mannę z nieba i wysyłanie w kosmos pozytywnej
energii. Uwierzyli, że przeznaczenie samo zaprowadzi ich do celu.
I jedyne, co przyciągnęli, to długi. Dlatego wolę brać
odpowiedzialność za własne porażki, bo wtedy mogę brać także
odpowiedzialność za sukcesy. I staram się nie mieć roszczeniowej
postawy. Wciąż się tego uczę.
Magdalena: A czy wierzy Pani w nieuchronność losu? W to,
że ktoś, gdzieś, kiedyś zaplanował nasze życie, że drogi
określonych ludzi po prostu musiały się skrzyżować, że stanie
się tak, a nie inaczej? Czy wręcz przeciwnie – czuje się Pani
kreatorem własnego losu? Wierzy Pani w przypadek czy
przeznaczenie?
Czy wierzę w przeznaczenie? Z jednej strony nie, a z drugiej (tu
analiza zbiegów okoliczności w życiu niżej podpisanej) – nie wiem.
Gdyby podejść do przeznaczenia jako do braku konieczności
dokonywania wyborów, to się od tego odżegnuję. Uważam, że
najważniejsze jest to, aby wyrobić w sobie poczucie kontroli nad
własnym życiem – chociażby to miało się okazać złudnym
przeświadczeniem. Jeżeli je w sobie wyrobimy, przestaniemy
marzyć, zaczniemy natomiast działać.
Z marzeń pozostawionych samym sobie powstają niespełnione
ambicje, z działań – osiągnięte cele. Skłaniam się więc ku kreowaniu
losu nakładem pracy. Jednak w kwestii przypadkowych spotkań,
zbiegów okoliczności mających znamienne konsekwencje, i innych,
czasem niewytłumaczalnych spraw, które wpływają na nasze życie –
tak, wierzę, że może stać za tym jakiś rodzaj planu. Jednak ten plan
możemy dostrzec, dopiero patrząc wstecz.
Created_Eternity: Jak Pani sądzi, jest Pani idealistką,
pesymistką, a może optymistką?
Jestem realistką, która jednak wywróciła sobie życie dla
kaprysu. I która uczy się być optymistką, bo warto.
Jemenos: Czy w swojej twórczości stara się Pani przekazać
swoje poglądy, rady, jak żyć?
Nie. Myślę, że próba szerzenia życiowych nauk i prawd poprzez
powieść o rockmanie to byłby egotyzm, ponadto dość nieznośny.
Z drugiej strony ktoś mądry powiedział kiedyś: jeśli chcesz się
przekonać, w co tak naprawdę wierzysz, zacznij pisać. Więc chyba
nie da się od tego uciec. Wydaje mi się, że można się bardzo
zdziwić, czytając po pewnym czasie własne teksty i odkrywając
w nich przekonania schowane wcześniej tak głęboko, że nawet nie
miało się o nich pojęcia. Więc w pewnym sensie poprzez książki
pouczam, jak żyć, ale nie czytelników – przede wszystkim siebie.
Majka00: Miała Pani momenty, gdy chciała się Pani
przenieść do własnej książki i przywołać do porządku którąś
z postaci?
Nie, bo moim zadaniem nie jest przywoływanie ich do
porządku, a jedynie obserwowanie i relacjonowanie tego, co się
dzieje. Gdybym chciała ingerować w to, jak zachowują się postacie,
bawić się w cenzora ludzkich postępowań, przypominałoby to
Matrixa, w którym autor to policjant wiecznie ścigający bohatera,
chcący go na siłę wyprostować. To tak nie działa. Natomiast czy
miałam ochotę czasem szepnąć: „Wstawaj, jeszcze trochę, nie
poddawaj się!” – jasne. Ale przecież w życiu mamy momenty, kiedy
aż się prosi, żeby ktoś szepnął nam coś do ucha i naprowadził na
właściwe tory. Ale tak się nie dzieje. Opatrzność nie podpowiada,
pozwala nam popełniać błędy. Dlaczego więc miałabym strofować
bohatera? Nie widzę powodu.
Annabeth: Czy wierzy Pani w miłość od pierwszego
wejrzenia?
Wierzę w idealną chemię od pierwszego wejrzenia i w dezercję
rozumu (lub jego ewidentne przemieszczenie) w takim wypadku. To
piękne chwile, pełne wariackich decyzji, wspominamy je potem
latami. „Ale miłość to jednak co innego” – chciałoby się rzec. Bo ja
wiem? Jeżeli zauroczenie i chemia potrafią popchnąć nas do daleko
idących poświęceń, w moim pojęciu jest to rodzaj miłości. Inna
sprawa, czy odpowiedzialnej.
Majka00: Wiemy, że żółty stół w książce wzięty był
z prawdziwego życia. Czy jest jeszcze coś, co przeniosła Pani
z życia na karty powieści?
Oczywiście. Kilka scen wręcz spisałam z pamięci. Lecz
w większości to nie sceny są w książce prawdziwe, ale wnioski.
Coś się zdarzyło, coś minęło, a coś w człowieku pozostało i to, co
zostało, z reguły trafia na karty książki – finezyjnie przekształcone
i ubrane w szaty cudzych przeżyć. Tylko autor wie, gdzie w książce
znajdują się te, niemal sekretne, miejsca. Do tamtych scen
najczęściej wracam. I to do nich się uśmiecham.
Gumciobook: Jaka jest Pani ulubiona scena z Ostatniej
spowiedzi?
Chyba nie jestem w stanie wybrać jednej, ale jeśli miałabym
określić tom, w którym jest ich najwięcej, to zdecydowanie
w mrocznym tomie trzecim. Jest tam kilka scen, które uwielbiam. Są
boleśnie prawdziwe, nie ma na nich lukru. Takie sceny podobno
trudno się pisze. Dla mnie – najłatwiej. Smutna, pełna żalu scena jest
metaforą dla tak wielu rzeczy, że dla mnie – jako osoby raczej
refleksyjnej – niesie ze sobą bardzo mocny przekaz, jest
wielowarstwowa, wartościowa. Opisywanie miłosnych uniesień nie
ma tych walorów. Nie oznacza to, rzecz jasna, że tom trzeci będzie
swoistą kombinacją nieszczęść –w żadnym razie. Ale pytanie
dotyczyło ulubionych scen, wiec odpowiedź nie może być inna.
Vivianna: Czy fani mogą się spodziewać spotkania z Panią,
w czasie którego można by było zdobyć autograf i zamienić
z Panią kilka słów?
Mieszkam za granicą, więc jest to trudne. Mam nadzieję, że
w przyszłości będzie taka możliwość.
Mamnamyszy: Pisze Pani książki z myślą o kobietach
i młodzieży. Jak Pani myśli, jakie uczucia wywoła Ostatnia
spowiedź w nastoletnich czytelnikach, a jakie w dorosłych
kobietach?
Myślę, że zupełnie różne. Oczywiście będzie wspólny
mianownik. Jednak nastolatki podejdą do postawy głównej
bohaterki z dużą dozą buntu. Dorosłe kobiety z uśmiechem Mony
Lisy przypomną sobie własne podobne wybory i będą rozumiały,
dlaczego Ally dokonuje właśnie takich. Inne płaszczyzny, na jakich
powieść jest odbierana, wynikają z doświadczenia życiowego
czytelnika. Nastolatki wierzą w to (i oby wierzyły jak najdłużej), że
wchodzą w dorosłe życie po to, aby zmienić świat i nadać mu kształt
pasujący do ich wyobrażeń. Dorośli już się przekonali, że świat ma
wiele twardych reguł, a walcząc z nimi zbyt gorliwie, można sobie
co najwyżej obić tyłek. Ostatnia spowiedź jest historią o miłości,
ale przede wszystkim o ewolucji charakteru, a także o utracie
naiwności… i w końcu o godzeniu się z losem. A prawdziwie
pogodzić się z losem – niezależnie od wieku – potrafi tylko człowiek
dojrzały.
Majka00: Gdyby miała Pani możliwość przeżyć to samo co
Ally, postąpiłaby Pani tak samo jak ona?
W okresie, kiedy pisałam Ostatnią spowiedź, czyli kiedy
byłam znacznie młodsza – tak. Postąpiłabym prawdopodobnie tak
samo. Jednak nie ingerowałam w to, co Ally jako bohaterka chciała
zrobić, natomiast warunek był jeden: musiałam rozumieć jej
wybory.
Created_Eternity: Czy zdarza się Pani wzruszać/śmiać
podczas tworzenia książki?
Oczywiście. Powiem więcej. Dopiero, kiedy scena działa na
mnie w emocjonalny sposób, idę dalej.
RavenStark: Czasami pisarze mają wenę dopiero pod koniec
dnia. Czy zdarzało się Pani zarywać noce lub, mówiąc inaczej,
czy pisała Pani wtedy z obawy, że następnego dnia po tej myśli
nie będzie już śladu?
Obawiam się, że pojęcie weny jest przereklamowane.
Oczywiście zdarzają się dni, kiedy pisze się lepiej, sprawniej,
łatwiej. Zdarzają się też takie, kiedy spłodzenie tych paru
zadowalających linijek jest istną katorgą, a cały proces pisania traci
magiczną otoczkę zabawy. Pamiętam wieczory, kiedy wpadałam na
pomysł, a potem pisałam tak długo, aż ołówek się starł, błysk się
wyczerpał i nie zostało ani jedno słowo do dodania. To piękne
chwile.
Ale pisanie książek to – wbrew obiegowej opinii – praca jak
każda inna. I zapewniam Panią, gdyby pisarze czekali na wenę,
majątek większości z nich zlicytowałby komornik. Sztuka polega na
tym (nie wiem, czy już ją opanowałam), by czytelnik nie mógł
rozpoznać, które fragmenty książki to te pisane w lepsze dni, a które
pisarz niemal urodził. Mniej więcej tak to wygląda.
Magdalena: „Miłość, zazdrość, show-biznes. Ostatnia
spowiedź. Poczuj, jak kocha ten, którego kochają tysiące…” –
to zdania, które reklamują Pani książki. Jak chciała Pani, by
czytelnik je odebrał?
Bardzo dosłownie. Myślę, że w tomie drugim jest scena,
w której czytelnik czuje to dość namacalnie;-)
Lilvy: Zawsze zastanawiałam się, dlaczego to akurat
cudowne Catalyst Anny Nalick wystąpiło w tym właśnie
momencie książki. Czy z tą piosenką związana jest jeszcze
jakaś inna historia, czy po prostu jest ona częścią historii Toma
i Ally?
Catalyst towarzyszyło mi w zimowe dni, kiedy musiałam
ponad godzinę tłuc się na uczelnię, zmieniając kilkakrotnie środek
transportu. Zawsze było podobnie. Najpierw autobus, potem
tramwaj, za oknem zamieć. W drodze układałam kolejne sceny, a ta
piosenka wprawiała mnie w niesamowitą melancholię. Słuchając jej
któregoś dnia w jednym z tych klekocących tramwajów, prawie
spóźniona na zajęcia i przekonana, że scena, którą układałam, jest
już skończona, usłyszałam w myślach, jak Tom mówi do Ally:
„Zatańcz ze mną”. Wyobraziłam sobie jego wzrok. Niesamowity, do
granic przepełniony bólem.
A potem wszystko rozegrało się w mojej głowie, jakbym to
miała przed oczami. To był świetny moment – jeden z tych, kiedy
opowieść tworzyła się sama, a ja miałam jedynie za zadanie nic nie
zepsuć przy późniejszym zapisywaniu wizji.
Meme: Z doświadczenia wiem, że najtrudniejsze to wytrwać
w tworzeniu, na nowo odnajdować motywację do pracy i cel
pisania, gdy dotykają nas małe i większe kryzysy. Jak sobie
Pani radziła, kiedy przychodziły trudniejsze dni? Co stanowiło
dla Pani motywację? Co nie pozwalało Pani porzucić pisania
w chwilach zwątpienia?
Zawsze wychodziłam z założenia, że jeżeli znajdzie się w sobie
wystarczająco mocne „dlaczego”, znalezienie „jak” pozostanie tylko
kwestią czasu. Kryzysy – owszem – przychodzą, ale tylko wtedy,
gdy się czuje, że można sobie na nie pozwolić. Podczas pisania
Ostatniej spowiedzi nie dopadł mnie żaden, bo tekst wychodził
w odcinkach, więc wiedziałam, że zbyt dużo ludzi czeka na
jakikolwiek mój ruch, żebym mogła siedzieć, zbijać bąki i bredzić
jakieś bzdury o wenie. Tekst miał być w niedzielę – i był.
Oczywiście nie twierdzę, że nie zarywałam przy tym nocy, ale też
nie rozkładałam rąk. Myślę, że ostatnio dość zapomnianym,
a dobrym sposobem na kryzysy i inne weltschmerze jest kopnąć
się w tyłek. Poza tym do robienia rzeczy, które naprawdę chce się
robić, żadna motywacja nie jest potrzebna. Natomiast jeśli chodzi
o wewnętrznego krytyka, który siedzi na karku i podpowiada, że
wszystko jest do chrzanu, myślę, że warto go wyłączyć na czas
pisania pierwszej wersji tekstu. Pierwsza wersja to szkic – i nie
mówię tego jako osoba z wielkim doświadczeniem, powtarzam za
Kingiem. Kiedy pisałam pierwszą wersję Ostatniej spowiedzi,
mało wiedziałam o wewnętrznym krytyku – gdybym wiedziała
więcej, najpewniej by mnie zabił. Natomiast teraz bardzo lubię
wracać do tamtej pierwotnej wersji. Człowiek ma to do siebie, że
zapomina, jak było, ile poprawił, wyrzucił. I w końcu wydaje mu
się, że wszystko, co napisał, wyglądało dokładnie tak, jak teraz:
ugładzone i wypolerowane, takie jak w książce. To nieprawda. Za
każdym razem, gdy zasiadam do nowych projektów, a wewnętrzny
krytyk drze się: „Byłaś taka dobra, gdzie to się podziało?”, otwieram
stary plik i czytam ten kulawy tekst. Potem porównuję z tym
dzisiejszym. Gdybym pozwoliła krytykowi zablokować mnie już na
tamtym etapie, żadna seria na pewno by nie powstała. Powstałoby
natomiast mnóstwo urywków, zasiedlających ciemny kąt na dysku
i karmiących wyrzuty sumienia. Dlatego staram się uciszyć krytyka,
gdy pracuję nad czymś nowym (choć to trudne – każdy, kto napisał
w życiu więcej niż tylko broszurkę informacyjną, dobrze wie,
o czym mówię). Jednak nie pozbywam się krytyka całkowicie.
Solennie mu przyrzekam, że pozwolę mu się wykrzyczeć przy
pierwszej redakcji, potem drugiej i kolejnych. Wtedy jego rady są
nieocenione, więc dotrzymuję danego mu słowa.
Alina: Czy jest jakaś książka, którą mogłaby Pani uznać za
swoją osobistą porażkę?
Wszystko, co uznaję za porażkę, wyrzucam, zanim tekst trafi do
druku. Choćby miało to dotyczyć jednego zdania, które gdzieś tam
mnie mierzi. Więc nie, w książce nie ma takich fragmentów.
Agatrzes:
Pani
powieści
naładowane
są
emocjami
przedstawionymi w bardzo „namacalny” sposób, który
sprawia, że czytelnikowi trudno zachować obojętność. Musi
być Pani doskonałą obserwatorką otaczającego świata, a może
w tej kwestii czerpie Pani inspirację z własnych doświadczeń?
„Namacalność” scen to nic innego, jak szukanie słów, które
stworzą jak najlepszy obraz. A najlepszy, to najwyraźniejszy,
uchwytny dla czytelnika. Staram się pisać każdą scenę tylko jeden
raz – by nie przekłamać emocji, nie przekombinować dialogów. Ale
te sceny poprawiam potem wielokrotnie – właśnie dla tego
„wizualnego” efektu. Uważam, że najlepszym testem na
„namacalność” scen, na „żywe obrazy”, jest wnikliwe czytanie
własnych tekstów. Jeżeli ja, pomimo znudzenia sceną czytaną po raz
setny nadal widzę obraz, oznacza to, że czytelnik, nawet
rozkojarzony, także go zobaczy. Natomiast jeżeli zdarzą się dwa
zdania z rzędu, przy których odpłynę mentalnie, pomyślę o czymś
innym – stracę również czytelnika. To prosta zależność.
Sophie: Czy jest w Pani życiu ktoś, kto Panią inspiruje lub
jest dla Pani autorytetem?
Najlepiej czujemy się ze sobą wtedy, gdy jesteśmy spójni. Jeżeli
mówimy co innego, niż myślimy, zawsze zapłacimy za to
emocjonalny rachunek. Dlatego doceniam ludzi, którzy bez
dyplomacji mówią, co myślą. W świecie zależności to rzadka zaleta.
Autorytetem jest dla mnie mój Ojciec.
MyCuteCurlyBoy: Na czyim zdaniu zależy Pani najbardziej,
jeśli chodzi o Pani książki?
Własnym.
JaneS: Czy po sukcesie Ostatniej spowiedzi napisze Pani
kolejne książki?
Oczywiście, kolejne projekty są już w realizacji, ukażą się
najprawdopodobniej w przyszłym roku.
JaneS: Czy ma Pani w życiu jakieś chwile zwątpienia czy
takie, w których czegoś Pani żałuje? Momenty w życiu,
o których nie chciałaby Pani pamiętać?
Myślę, że nie ma na świecie osoby, która nie miałaby takiej
swojej księgi skarg i zażaleń, księgi złudzeń, księgi szeptów. Ale
w mojej z każdym rokiem nowo zapisanych stron jest coraz mniej.
Lubię myśleć o sobie, że jestem już stara. To daje zabawne poczucie
bezpieczeństwa i dystansu – jako trzydziestolatka czuję się
paradoksalnie znacznie lepiej, niż gdy miałam lat dwadzieścia.
Chwile zwątpienia też przychodzą rzadziej. Mam wrażenie, że
z wiekiem człowiek nabiera zaufania do samego siebie. Wie, że jak
się przewróci, to się podniesie, bo już nieraz to robił. I to zaufanie
jest bardzo ważne, chyba najwartościowsze w życiu. Daje
wewnętrzny spokój. Więc nie, teraz już nie ma chwil, o których
chciałabym zapomnieć. Wszystkie trudniejsze momenty zdążyłam
już dawno docenić.
Paulina: W jaki sposób pokazałaby Pani treść książki
osobie, która jest niema, głucha i niewidoma? Jak oddać
przesłanie, czuły dotyk, słowa tworzące historię?
To chyba najciekawsze pytanie. Zawsze byłam dość wrażliwa
muzycznie. Uważam, że poprzez muzykę można oddać emocje
jeszcze lepiej niż słowami. Najmocniej działa na mnie muzyka
klasyczna i filmowa. Dlatego osoba, której miałabym opowiedzieć tę
historię, musiałaby jednak słyszeć. Myślę, że opowiedziałabym ją
poprzez delikatny dotyk dłoni. Subtelne muśnięcia, jakby jedna dłoń
badała drugą. To chwila spotkania Ally i Bradina, ich noc na
lotnisku. W tym dotyku można wyczuć dziecięcą nieśmiałość, lecz
też całkiem dorosłą niepewność i strach. Słyszę przy tym Divenire
Ludovica Enaudiego. Przy Epicon Immediate Music to już inna
historia. Świat show-biznesu wkradł się w życie Ally i Bradina,
jesteśmy trochę dalej. Widzę kobietę i mężczyznę biegnących
w nocy przez las. Ścigani przez gończych potykają się i wstają
pospiesznie, słychać ich szybkie oddechy i szczekanie psów. Jest
coraz ciemniej, coraz chłodniej, a oni wciąż ścigają się z czasem i z
własnym przeznaczeniem. W końcu docierają do przepaści, ale
krawędź gruntu jest we mgle. Nie wiedzą, że jeżeli zrobią jeszcze
jeden krok, spadną.
No cóż, wychodzi na to, że Ostatnią spowiedź można
opowiedzieć, biorąc kogoś na jogging. Ale tak na poważnie – chcę,
abyście zamknęli oczy i sami się przekonali, co widzicie w myślach,
słysząc tę muzykę. Niech ona stworzy dla Was opowieść.
Drugi z wymienionych utworów był jedną z inspiracji podczas
pisania Ostatniej spowiedzi, więc w moim odczuciu jest z nią
mocno związany.
Anna: Jak chciałaby Pani być charakteryzowana jako
pisarka? Jak chciałaby Pani, aby charakteryzowano czy
klasyfikowano to, co Pani tworzy? Czytelnicy rozpływają się
nad Pani niezwykłą zdolnością oddawania emocji w tekście –
podkreślają, że to unikalny talent. King to mistrz horroru,
Coben – przygodowego kryminału. Jak chciałaby Pani, aby
klasyfikowano Pani teksty?
Myślę, że na jakąkolwiek klasyfikację za wcześnie. Przede
wszystkim chciałabym, aby czytelnik rozumiał, że mnie nie należy
oceniać tylko jeden raz. Pisanie to praca twórcza, i jako taka,
podlega nie tylko zmianom nastroju autora, ale też zmianom tematu,
w jakim autor uważa, że ma coś do powiedzenia. Oczywiście nie
oznacza to, że nie wierzę w specjalizację – prawdopodobnie nigdy
nie wezmę się do SF, bo nie mam o nim pojęcia. Jednak uważam, że
odbiorcę warto przyzwyczaić – i najlepiej dość szybko – do tego, że
piszę rzeczy różnorodne. Daje to na pewno większy komfort pracy.
Created_Eternity: A czy dużo Pani czyta?
Staram się czytać 3–4 godziny dziennie.
Sylwia: Czy czytając książki innych autorów, ma Pani
wrażenie, że można by napisać je lepiej?
Bywało, że miałam takie butne przeświadczenie. Im dłużej piszę,
tym rzadziej je miewam i tym szybciej mi przechodzi.
JaneS: Jakiemu
najpiękniejszego?
miastu
nadałaby
Pani miano
tego
Chyba wybrałabym Sydney, ale być może wynika to
z sentymentu. Mieszkałam tam dość długo, będąc nastolatką
i pamiętam Australię jako kraj serdecznych ludzi, żyjących pod
znacznie mniejszą presją społecznych wymagań i moralnych
obwarowań. Niewiarygodny, idylliczny obrazek? Wyjaśnię tylko
tyle, że wszystkie biura i sklepy, poza restauracjami i małymi
kafejkami, zamykały się o 16.30, aby właściciele (i klienci) mogli
spokojnie pójść z dziećmi do parku i spędzić czas z rodziną.
Bajeczna przyroda stanowiła plus, ale znacznie większym okazała
się przyjazna ludziom gospodarka. Inna była też kultura mediów –
za wyszydzanie gości na wizji (w Polsce tak powszechne
i wywołujące poklask) prowadzący wylatywał z programu. Ale
świat poszedł do przodu, cynicy mieszkają w kilometrowych
apartamentach, wiec może i w Australii się to zmieniło – nie wiem.
MyCuteCurlyBoy: Jakie jest Pani ulubione miejsce na Ziemi,
w którym czuje się Pani szczęśliwa i spełniona?
Jest taki maluteńki domek na skale, w Prowansji. Stoi samotny,
jeden, otoczony lasem piniowym. Roztacza się z niego piękny
widok aż po horyzont. Staram się tam uciekać – jeśli tylko praca
pozwala – raz w roku.
Angela21: Kim chciała Pani zostać, kiedy była mała?
Absolutnie nie jestem pod tym względem oryginalna. Chciałam
zostać piosenkarką albo archeologiem. Piosenkarką, aby mieć
piękne suknie, archeologiem, żeby móc zajrzeć mumii pod bandaże
(jeżeli uściślimy, że miałam wtedy sześć lat, a mumifikowano raczej
mężczyzn, będzie jasne dlaczego).
14.11.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 3
Przeczytane książki: 1604
Chcą przeczytać: 5087
Rozmowa z Charlaine Harris
Nieidentyczna: Którą książkę
największy sukces? Dlaczego?
uważa
Pani
za
swój
Książki, które uważam za swój osobisty sukces, to
niekoniecznie te, które najlepiej się sprzedają. To raczej te,
w których osiągnęłam dokładnie taki efekt, jaki chciałam. Niektóre
są moimi ulubionymi właśnie z tego powodu. Na przykład Three
Bedrooms, One Corpse z serii o Aurorze Teagarden jest jedną
z nich.
Blair: Czy po przeczytaniu jakiejś książki usiadła Pani
i pomyślała: „Kurczę, chciałabym, aby to było napisane przeze
mnie”? Jeśli tak, jaka to była powieść i dlaczego wzbudziła
w Pani takie odczucia?
Było tak z Parkiem Jurajskim, ponieważ zachwycił mnie
pomysł połączenia dinozaurów i współczesnego świata. The
Domesday Book również jest fantastyczna. Jest bardzo wiele
znakomitych książek, ale te dwie są w moim zasięgu jako pisarza,
choć to nie ja je wymyśliłam!
Dakota: Co sądzi Pani o panującej wszędzie w ostatnich
latach modzie na wampiry? Skąd Pani zdaniem bierze się ich
popularność, szczególnie wśród młodzieży?
W USA wampiry są popularne wśród dorosłych w takiej samej
mierze co wśród młodzieży. Ten rodzaj literatury od zawsze był
nieodłączną częścią science fiction, ale myślę, że ostatnio
przeżywa renesans z kilku powodów: przede wszystkim tradycyjnie
w czasie kryzysu ekonomicznego ludzie chętniej sięgają po literaturę
fantastyczną. Poza tym w dzisiejszych czasach, kiedy dobry wygląd
jest tak ważny, idea istot, które są wiecznie młode, jest bardzo
atrakcyjna.
Trixie: Jak Pani myśli, dlaczego w obecnych czasach
wampiry stylizowane są na superprzystojnych bohaterów?
Przecież tradycja mówi, że są to krwiożercze potwory…
Moje wampiry mają obie te cechy: są jednocześnie krwiożercze
i bardzo atrakcyjne. Raczej są przywiązane do swoich ludzkich cech.
Nawet Dracula potrafił pokazać ludzkie oblicze.
Agatrzes: W Pani książkach głównymi bohaterkami są
zawsze kobiety, z różnych powodów wyobcowane ze swojego
środowiska. Dlaczego? Czy istnieje szansa, że napisze Pani
powieść z mężczyzną w roli głównej?
Oczywiście, że jest taka szansa. Co więcej, jestem przekonana,
że moja następna seria książek, a przynajmniej jej część będzie
napisana właśnie z męskiego punktu widzenia. Myślę, że silne
kobiety są interesującymi bohaterkami, a kiedy są odseparowane od
społeczności, zyskują pełniejsze spojrzenie na tę społeczność.
Littleveronica: Specjalizuje się Pani w seriach książek
z jedną wyrazistą bohaterką na czele. Dlaczego powstaje tak
wiele części? Czy wynika to z tego, że trudno jest Pani pożegnać
się z wykreowaną bohaterką, czy też ze względu na niezwykłą
popularność i nacisk fanów na wydanie kolejnych tomów?
Napisałam dwie oddzielne książki, których bohaterkami były
kobiety. Po prostu opowiadam historię, która musi zostać
opowiedziana i czasami rozciąga się ona na kilka tomów. Właśnie
w zależności od jej przebiegu długość serii może być zróżnicowana.
Przykładowo, seria o Harper Connelly obejmowała cztery tomy.
Trixie: Co Pani czuła, wiedząc, że pani książki trafią na
wielki ekran? Pomagała Pani dobierać obsadę serialu? Który
z bohaterów jest najbardziej podobny według Pani do
pierwowzoru z książek?
Byłam bardzo podekscytowana, kiedy dowiedziałam się, że
telewizja jest zainteresowana moją książką. Miałam również oferty
od innych producentów, nie tylko od Alana Balla, ale oczywiście
chciałam współpracować z kimś tak utalentowanym jak on.
Omówiliśmy projekt i wspólnie zdecydowaliśmy, że lepszym
pomysłem na ekranizację jest serial, a nie film.
Nie pomagałam wybierać obsady, bo nie jestem w tym
ekspertem, Alan zaś jest. Żaden z bohaterów serialu nie wygląda
dokładnie tak, jak go w sobie wyobrażałam podczas pisania, ale
Chris Bauer jako Andy Bellefleur jest bardzo podobny.
Little_Raven: Dwa lata temu mówiła Pani, że nie zna się na
telewizji i zgadza się na drobne zmiany w scenariuszu. Jak dziś
zapatruje się Pani na serial Czysta krew, który wydaje się iść
w zupełnie innym kierunku niż Pani książki?
Nie mam z tym żadnego problemu, że serial różni się od książki.
W ten sposób ludzie mogą doceniać je jako coś oddzielnego.
Aaa2828: Czy w którymś ze swoich utworów wykreowała
Pani postać, która
odzwierciedleniem?
jest
Pani
własnym,
fikcyjnym
Nigdy dokładnym. Ale w każdym z bohaterów jest coś ze mnie.
Derufin: Aurora Teagarden jest bibliotekarką.
zainspirowało Panią do stworzenia tej postaci?
Co
Moja mama była bibliotekarką, poza tym podziwiam wszystkich
bibliotekarzy jako takich. Taka praca to wyzwanie i charakter
naprawdę się zmienił, odkąd napisałam serię o Aurorze.
Aaa2828: Jacy autorzy stanowią dla Pani inspirację?
Czytam bardzo dużo i lubię wielu różnych pisarzy. Nie wiem,
czy można powiedzieć, że mnie inspirują, ale dobre książki
sprawiają, że chcę być lepszą pisarką.
Nieidentyczna: Zaczynała Pani od poezji. Czy nadal pisze
Pani wiersze?
Nie, nie piszę już poezji. Nigdy nie byłam dobrą poetką, ale to
normalne, że nastolatki właśnie w taki sposób wyrażają swoje
uczucia. Pisałam głównie o moich młodzieńczych lękach.
Nieidentyczna: Jakie jest Pani najmilsze wspomnienie
związane z fanami i ich reakcjami na Pani książki?
Uwielbiam, kiedy moi fani mówią, że moje książki pomogły im
przetrwać trudne momenty w ich życiu. Wtedy wiem, że to co robię,
jest właściwe.
Nieidentyczna: Gdyby miała Pani udzielić początkującym
literatom kilku rad dotyczących pisania, jakie byłyby to rady?
Czytajcie, czytajcie i jeszcze raz czytajcie. Potem posadźcie swój
tyłek na krześle i piszcie. Nigdy nie sprzedacie książki, której nie
napiszecie.
16.07.2012
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 44
Przeczytane książki: 7241
Chcą przeczytać: 18942
Fabryka opowieści
Rozmowa z Jaume Cabre
Agata: Czy popiera Pan starania separatystów katalońskich
o całkowitą odrębność w ramach UE, a może uważa Pan, że
dotychczasowa autonomia Katalonii jest wystarczająca?
Tak, jestem za niepodległością Katalonii, podobnie jak
zdecydowana większość społeczeństwa i polityków katalońskich,
mimo że Hiszpania twierdzi, iż jest inaczej. Mam nadzieję, że będę
mógł skorzystać z demokratycznego prawa do głosowania, by
zadecydować o naszej przyszłości. Chcemy to zrobić w sposób
pokojowy, demokratyczny i, jeśli tylko to będzie możliwe, legalny.
Tymczasem rząd hiszpański wykorzystuje wszystkie potężne
środki, jakimi dysponuje, by to uniemożliwić i przedstawia
zagranicy fałszywy obraz sytuacji.
izabela81: Słyszałam, że w Hiszpanii Katalonię porównuje
się do Polski. Jak Pan myśli, skąd to się wzięło?
Katalończyków nazywa się w Hiszpanii „polacs”, czyli Polacy,
ale niestety w znaczeniu pejoratywnym, na zasadzie przezwiska. Nie
wiem dlaczego. Niektórzy twierdzą, że to z powodu języka. Nie
rozumieją nas, kiedy mówimy po katalońsku, więc kojarzą nas sobie
z nieznanymi, odległymi krajami…
jatymyoni: Polska była do 1989 roku pod dyktaturą
i władzą komunistów, Hiszpania była do 1974 roku pod
dyktaturą Franco. Jaki to miało wpływ na społeczeństwo
i kulturę Hiszpanii wtedy i dziś? Jaki to miało wpływ na Pana
– Katalończyka? Jak sobie radzą Katalończycy i Hiszpanie
z rozliczeniem tej trudnej historii?
Franco zmarł w 1975 roku. Dobrze by było, żeby zmarł rok
wcześniej. Ostatnie miesiące życia spędził, skazując na okrutną
śmierć członków różnych opozycyjnych organizacji. Gdyby zmarł
wcześniej, zostałoby to nam oszczędzone.
Partido Popular, partia konserwatywna, która teraz sprawuje
władzę, przejęła dziedzictwo frankizmu. Nie są frankistami;
teoretycznie są za demokracją, ale utrzymują więzi rodzinne,
przyjacielskie, gospodarcze i polityczne z pogrobowcami frankizmu.
To chyba wyjaśnia, dlaczego nie chcą rozliczenia frankizmu i ludzi
odpowiedzialnych za jego zbrodnie – ani tych, którzy jeszcze żyją,
ani pamięci o zmarłych. Zniszczyli karierę sędziego, który próbował
tego dokonać. Odmawiają informacji o zbiorowych, anonimowych
mogiłach, w których dokonywano pochówku ofiar frankizmu
(pełno ich w całym kraju). Nawet monarchię mamy dlatego, że tak
zdecydował Franco. To z jego nadania królem został Juan Carlos I.
Franco zakazał używania języka katalońskiego. Wyobraźcie
sobie, że to Wam zakazuje się używania ojczystego języka. Nie mieli
tylko środków, by penalizować używanie katalońskiego w domach.
Na ogół wszystkie postępowe siły polityczne mają bardzo
krytyczny stosunek do tamtej epoki. Natomiast stronnictwa
konserwatywne i integryści nabierają wody w usta. Ale gdy tylko
jest mowa o kwestii katalońskiej czy baskijskiej, cała hiszpańska
scena polityczna zgodnie nas potępia i piętnuje.
Booknerd: Pisze Pan jednak po katalońsku, a nie
hiszpańsku. Czy uważa Pan, że przyczyną małej popularności
Pańskich książek w Hiszpanii jest tylko bariera językowa, czy
może jest to związane z czymś innym?
Nie mógłbym pisać w żadnym języku poza ojczystym. Choćby
Pan bardzo dobrze znał niemiecki (na przykład), nie byłoby to
wystarczającym powodem, by tworzyć poezję w tym języku. Mogę
pisać tylko w języku, który wypływa z serca, w języku mojej matki.
Czytelnicy hiszpańscy mogą czytać moje książki w znakomitym
przekładzie tłumaczki, która świetnie zna moją twórczość. Taka
hiszpańska Anna Sawicka. Rzeczywiście w Hiszpanii obserwuje się
pewną niechęć do literatury katalońskiej, tak jak do wszystkiego, co
pochodzi z Katalonii. Długo by można o tym mówić, ale nie jestem
w nastroju. To przykre sprawy. Ale czuję się dumny, widząc, że
moje książki przełamują barierę niechęci, bo czytelnik hiszpański
szuka dobrej, pożywnej literatury i nie przejmuje się uprzedzeniami
i stereotypami.
para_bolka: W rozmowie z Michałem Nogasiem powiedział
Pan, że impulsem do napisania Wyznaję było zdanie wyjęte
z innej Pańskiej książki – Głosów Pamano. Wywołało to we
mnie wrażenie, że swoją twórczość traktuje Pan bardzo
refleksyjnie, że po napisaniu powieści nie rozstaje się Pan z nią,
lecz dalej „tworzy” ją Pan w swojej głowie. Co jest Pańskim
zdaniem trudniejsze – znalezienie tematu i rozpoczęcie pisania
czy raczej uznanie, że opowieść jest już pełna i jej zakończenie?
Kiedy oddaję książkę wydawcy, zaczyna się proces oddalania
się od jednego utworu, bo muszę być wolny, by zacząć pracować
nad następnym. To znaczy, chcę uciec przed długim cieniem, jaki
rzuca powieść oddana do druku. Ale pisanie ma swoją cenę. Jeśli na
czytelniku robi takie wrażenie, co dopiero na mnie! Czasem trudno
mi przekazać to, co powinienem, bo za bardzo się angażuję
w treść… Jednym słowem: uciekam od książki, ale jednocześnie
noszę ją w sobie.
Wszystko jest trudne. Trudno jest zacząć i nigdy nie wiem, czy
właśnie zaczynam nową książkę, czy tylko rozmyślam nad
tematami, z których nic nie wyjdzie… Na tym polega moja praca.
Jednak w Wyznaję po raz pierwszy wyraziłem słowami moje
wewnętrzne przekonanie, że tak naprawdę nigdy nie skończyłem
żadnej książki. Wszystko może mieć ciąg dalszy: życie postaci może
toczyć się dalej, zachęcając mnie do pisania… Ale gdy patrzę na
całość, na powieść jako utwór literacki, mówię sobie: nie wiem, czy
ją skończyłem, ale za każdym razem, gdy próbuję coś dodać,
końcowy efekt jest gorszy, dlatego uznaję ją za definitywnie
nieskończoną. Pisząc opowiadania, nie mam takiego wrażenia,
natomiast powieść zawsze wywołuje we mnie pewien niedosyt.
Dlatego moje powieści, na przykład Fra Junoy o l’agonia dels
sons („Brat Junoy lub agonia dźwięków”), Senyoria (Jaśnie pan),
L’ombra de l’eunuc („Cień eunucha”) i te dwie, które już zostały
przetłumaczone na język polski – uznaję za definitywnie
nieskończone…
Pana książka Wyznaję wstrząsnęła mną i wywołała pytania
o cierpienie na świecie i jego sens. Holocaust, inkwizycja,
dyktatura Franco, cierpienia osobiste. To wszystko jest w Pana
książce i przywołuje w mojej głowie dylemat Hioba. Czy Pan
znalazł odpowiedź?
Nie znalazłem odpowiedzi. Adrian, który jest o wiele bardziej
inteligentny niż ja, odpowiedzi nie znalazł. Ja też nie; dlatego
napisałem książkę.
Monika: A czy w pytaniu o istnienie w człowieku zła jakąś
rolę Pana zdaniem pełni sztuka?
Rola, jaką sztuka pełni w naturze ludzkiej, jest dla mnie zagadką.
Sztuka fascynuje w sposób trudny do wytłumaczenia.
Podejrzewam, że gdyby mechanizm jej działania był oczywisty,
straciłaby swoją moc. Dlatego czytamy, słuchamy muzyki,
podziwiamy malarstwo…
Monika: W powieści Wyznaję pisze Pan, że „prawdziwa
sztuka rodzi się z jakiejś frustracji. Nie tworzy się w stanie
szczęścia”. Czy oznacza to, że artysta nie może być szczęśliwy?
Czy radość, euforia, poczucie spełnienia nie mogą być źródłem
inspiracji do stworzenia prawdziwego dzieła?
Myślę, że sztuka rodzi się z pewnego rodzaju dysonansu między
pragnieniem a rzeczywistością. Przynajmniej ja to tak przeżywam.
Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli: czym innym jest ta wewnętrzna
siła, której działania nie potrafię wyjaśnić, a czym innym moja
osoba. O sobie mógłbym powiedzieć, że czuję się szczęśliwy,
w granicach rozsądku.
Nie wykluczam, że punktem wyjścia do twórczości może też
być poczucie spełnienia, radość i szczęście…
diff86: „Prawie całe zło świata wywodzi się z faktu, że ktoś
się czegoś boi” – tak mówiła Valancy w Błękitnym zamku Lucy
Maud Montgomery. Zgadza się Pan z tą opinią? Czego Pan boi
się najbardziej?
Jeśli dobrze zrozumiałem cytat, nie zgadzam się z tą obserwacją.
Możesz się obawiać wielu rzeczy, ale zło może być całkiem
niezależne od tych obaw. Inna sprawa, że zło wywołuje lęk.
W Wyznaję cytuję w końcowej części książki zdanie Hélène
Cixous: „Wszystko, czego się obawiamy, kiedyś nas spotka”. Czy
może w tym kierunku zmierza sens przytoczonego przez Panią
cytatu?
O moich lękach wolę nie opowiadać. Wystarczy, że mówią
o nich postaci moich książek.
izabela81: W Wyznaję często urywa Pan zdania i czasem
rezygnuje z interpunkcji. Skąd wziął się tak oryginalny
pomysł?
Kiedy mówimy, często zostawiamy niedokończone zdania.
A już zwłaszcza w myślach. Chciałem w ten sposób odtworzyć
wewnętrzny monolog Adriana, bo to on narzuca swoją
perspektywę. A często nie kończę zdania, ponieważ czytelnik sam
przeczuwa, jaki będzie ciąg dalszy. Oczywistość wydaje mi się
nudna.
Boo: Co (i czy) lubi Pan najbardziej w rozmowach ze
swoimi czytelnikami? Inspirują Pana, a może irytują?
Najbardziej cenię sobie to, że rozmowy z czytelnikami zawsze są
pouczające. Dowiaduję się czegoś o naturze ludzkiej i o reakcjach,
jakie wywołują wymyślone przeze mnie sytuacje. Ciekawa jest też
interpretacja czytelnika (oczywiście inna niż moja), kiedy mi
przedstawia moją powieść z innej perspektywy: to jest naprawdę
bezcenne.
Robe-Noire: Czy doświadczenia z Pana pracy jako
nauczyciela/wykładowcy wpływają na Pańską twórczość? Jeśli
tak, to w jaki sposób?
Nie umiem powiedzieć, jaki ma wpływ. Uważam, że każda
praca, każda wykonywana przeze mnie czynność, mogła mnie
ukształtować jako pisarza, ale nie umiałbym powiedzieć, w jakim
stopniu. Praca dydaktyczna miała też wpływ negatywny na moją
twórczość, bo czas i energia poświęcone nauczaniu były stracone
dla pisarstwa… Ale nie wiem tego na pewno: praca nauczyciela czy
wykładowcy pobudza intelektualnie i wzbogaca kogoś, kto czuje
powołanie do tego zawodu, jak to było w moim przypadku. (Teraz
już nie zajmuję się nauczaniem i bardzo się cieszę, że nie muszę tego
robić…). Inaczej mówiąc, obie aktywności, którym poświęciłem
najwięcej wysiłku (pisanie i nauczanie), wykonywałem (wykonuję)
z przyjemnością. Ale nie tylko tym zajmowałem się w życiu: na
przykład kiedy byłem młody, żonaty, a syn już był na świecie,
z powodu długów przez jakiś czas pracowałem na placu targowym
Mercat Municipal w dzielnicy Born w Barcelonie, nosząc worki
ziemniaków czy skrzynki sałaty od czwartej do ósmej rano, a potem
z językiem na brodzie biegłem do szkoły, żeby zdążyć na
dziewiątą… To były okropne miesiące, ze względu na permanentne
niewyspanie, ale udało nam się spłacić kredyt.
violabu-toczytam: Pana książkę Wyznaję uznałam za
chaotyczny zlepek różnych tematów okraszony zabiegami
literackimi czy stylistycznymi niemającymi uzasadnienia (jak
na przykład częściowy brak znaków interpunkcyjnych). Czy
przejmuje się Pan takimi negatywnymi opiniami, czy może
sukces książki powoduje, że nie mają one dla Pana znaczenia?
Zawsze zastanawiam się nad tym, co się o mnie mówi. Moim
celem jest coś wręcz przeciwnego niż przypisywana mi przez Panią
arbitralność intencji: chcę, aby każdy zabieg narracyjny, strukturalny
czy stylistyczny, czy choćby typografia, na którą Pani się powołuje,
miał uzasadnienie. Oczywiście biorę pod uwagę wszystkie opinie.
Nie wierzę w sukces, bo nie pracuję po to, by go osiągnąć, tylko
staram się pisać dobrze, najlepiej jak umiem.
Senyera: Czy jest jakiś temat, którego stara się Pan unikać
(zarówno w swoich powieściach, jak i w codziennym życiu).
Coś takiego, o czym nigdy by Pan nie napisał, nie dyskutował?
Chyba nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Szukam czegoś
takiego w myślach, ale nic mi nie przychodzi do głowy. Wydaje mi
się, że można mówić o wszystkim, pod warunkiem że się traktuje
z szacunkiem biografię konkretnych osób.
BookBasset: Czy zna Pan Polskę, a jeśli tak, to z czym się
Panu kojarzy?
Za słabo znam Polskę, żeby można było mówić o osobistym
stosunku. Musi jeszcze upłynąć dużo wody w Wiśle. Ale ze
względów profesjonalnych, kiedy myślę o Polsce, myślę
o Szymborskiej, Miłoszu, Wacie, Pilchu, Szczypiorskim, Herbercie,
Wittlinie, Sienkiewiczu, Piaseckim, Mrożku, Gombrowiczu i…
o wielu innych, których nie miałem okazji poznać. Wszyscy
wymienieni przeze mnie autorzy, tworzący bardzo zróżnicowaną
mozaikę, byli moimi przewodnikami po Polsce. Do niektórych
wracałem z prawdziwą przyjemnością. Ale nadal czuję się
ignorantem, mimo tych lektur. A skoro już wspomniałem o tekstach,
do których lubię wracać, pozwolę sobie zacytować „myśl
nieuczesaną” Waszego – i mojego – Stanisława Jerzego Leca:
„Byłem znów w Wiedniu. Jakże ja się zmieniłem”.
Chcę przez to powiedzieć, że mam różne sposoby na
poznawanie nowego kraju, ale w miarę możliwości robię to za
pośrednictwem lokalnej literatury. To najlepszy sposób, żeby go
pokochać. Mam świadomość, że te nieliczne utwory z literatury
polskiej, które zdarzyło mi się przeczytać w ciągu całego życia, są
niczym wobec ogromu mojej ignorancji w tej dziedzinie.
Artlifi: Czy zna Pan Wojna nie ma w sobie nic z kobiety
Swietłany Aleksiejewicz? Pytam, bo sięgnęłam po tę książkę
zaraz po przeczytaniu Wyznaję, a tam natrafiłam na historię
skrzypiec, które zabrano rodzinie żydowskiej w czasie wojny…
Przyznaję, że ten zbieg okoliczności wstrząsnął mną. Czy
historia skrzypiec z Wyznaję jest oparta na faktach?
Nie znam tej książki (dziękuję za rekomendację!). Tę historię,
którą opowiadam, sam wymyśliłem. Mimo to jestem przekonany, że
choćbym nie wiem jak wysilał swoją wyobraźnię, na pewno
wszystko, o czym mówię, wydarzyło się już gdzieś w którymś
momencie, nie wiem gdzie i kiedy… Mówi się, i słusznie, że życie
przerasta fikcję.
Linda: Jaka jest Pana najważniejsza książka – taka, która
zmieniła coś w Pańskim życiu?
Aż głupio się przyznać. Ale owszem, jest taka książka… No
dobrze: nie wiem, czy odmieniła moje życie, ale zawsze, gdy słyszę
to pytanie, to ją sobie przypominam. A właściwie dwie książki:
Iliada i Odyseja. Początek narodów.
18.08.2014
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 3
Przeczytane książki: 2177
Chcą przeczytać: 5661
Rozmowa z Marią Nurowską
Tajemnica: Drzwi do piekła zostały okrzyknięte najbardziej
skandalizującą powieścią w Pani twórczości. Czy Pani też tak
uważa?
Nie uważam tak, opisałam więzienie kobiece, w którym zdarzają
się różne sytuacje, często szokujące dla kogoś z zewnątrz. Dla mnie
słowo „skandalizować” oznacza tyle, co epatować, a nie takie były
moje intencje.
Alison2: Pani najnowsza książka jest zupełnie inna od tych,
do jakich przyzwyczajeni są Pani czytelnicy. Co skłoniło Panią
do jej napisania?
Myślę, że ci czytelnicy, którzy znają moją twórczość, nie będą
zdziwieni. Często opisywałam świat pełen brutalności, pogardy, jak
w Postscriptum, Hiszpańskich oczach czy Niemieckim
tańcu.
konto_usuniete: Jak się
w więzieniu? Czy się Pani bała?
Pani
czuła,
przebywając
Nie była to dla mnie komfortowa sytuacja.
Alison2: Każdy ma swoje wyobrażenia co do osób
odsiadujących wyroki w więzieniu. Czy Pani wizja więźniarek
się potwierdziła? A może musiała Pani zrewidować wszystkie
swoje dotychczasowe poglądy?
Na pewno zetknięcie się z tym światem dla kogoś z zewnątrz
jest szokiem i chyba nie jest się w stanie wyobrazić sobie, kogo się
spotka po tamtej stronie kraty, a gdy już się spotka, to się
dowiaduje, że tam siedzą normalne kobiety bardzo skrzywdzone
przez los.
Alison2: Czego Pani zdaniem osoba z „zewnątrz” mogłaby
się od więźniarek nauczyć?
To chyba nie jest miejsce, gdzie można by się nauczyć
czegokolwiek, ale jeśli już, to jak przetrwać i nie przestać być
człowiekiem.
Amelka: W jaki sposób doświadczenia związane z pobytem
w więzieniu wpłynęły na Panią?
To było dla mnie potwierdzeniem, że nie należy czuć się w życiu
zbyt bezpiecznie, bo w więzieniu spotkałam nie tylko morderczynie
czy złodziejki, ale także całkiem normalne kobiety, którym
zwyczajnie zabrakło szczęścia.
Alison2: Czy jest Pani zdania, że każdy z nas byłby
w określonych warunkach zdolny popełnić największą
zbrodnię (morderstwo)?
Na to pytanie każdy sam musi sobie odpowiedzieć.
Cyrysia: Jakie jest Pani własne zdanie na temat
postępowania głównej bohaterki? Czy Daria dobrze zrobiła,
dobrowolnie oddając się w ręce władzy i jednocześnie skazując
siebie na 12 lat utraty wolności? A może powinna
zakamuflować morderstwo, żyjąc na wolności?
Myślę, że gdybym była na jej miejscu, postąpiłabym tak samo.
Na wolności skazałaby siebie na więzienie psychiczne, czego
doświadcza w drugiej części jedna z bohaterek – Zuzanna.
Alison2: Czy planuje Pani kolejne książki o podobnie
kontrowersyjnej tematyce jak Drzwi do piekła?
To zależy od bohaterów, jakich sobie upatrzę.
Alison2: Kilkakrotnie zetknęłam się ze stwierdzeniem, że
jest Pani autorką „babskich książek”. Podziela Pani taki
pogląd?
Nie podzielam.
Ines: O czym nigdy nie napisze Pani w swojej książce,
chociaż bardzo by Pani chciała?
Nie napiszę o jedynej kobiecie pilocie, która zginęła w Katyniu.
Bardzo chciałam, ale ona chyba tego nie chciała, bo nie potrafiłam jej
zobaczyć tak jak innych moich bohaterów, którzy mieli swoje
odpowiedniki w prawdziwym życiu – na przykład Krystyna
Skarbek.
23.03.2012
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 46
Przeczytane książki: 6216
Chcą przeczytać: 10027
Rozmowa z Ewą Nowak
Avalirrey: Czym jest dla Pani pisanie – hobby, rodzajem
terapii, a może tylko pracą?
Na pewno nie terapią. Pisanie jest moim pomysłem na życie –
najwspanialszym zajęciem, jakie można sobie wymyślić.
Avalirrey: Czy pracuje Pani aktualnie nad nową powieścią?
Jeśli tak, czy zdradzi Pani jakieś szczegóły na jej temat?
Pracuję nad kolejną powieścią z serii miętowej. Tematem będzie
rozstanie, a raczej to, co dzieje się po rozstaniu. Połączyłam już
wiele par, teraz ciekawi mnie, do czego są zdolni ludzie, gdy się im
powie: „Przepraszam, ale już cię nie kocham”.
Natalia-Lena: Ma Pani na koncie sporo wydanych książek,
które w ciągu lat zjednują Pani kolejnych fanów. Czy mimo
wieloletniego doświadczenia przeżywa Pani stres związany
z premierą każdej nowej powieści?
Nie. Przeżywam stres podczas pracy nad powieścią, bo
bohaterowie robią, co chcą, a ja niekiedy nad nimi nie mogę
zapanować. Premiera książki mnie nie stresuje, a cieszy.
Zienka: Czy ma Pani swoją ulubioną książkę/autorkę
z czasów młodzieńczych? Czyje powieści czytała Pani wtedy
najchętniej?
Nie mam nic oryginalnego do powiedzenia. Czytałam to, co
wszyscy: Musierowicz, Nienacki, Siesicka, kryminały i wszystko,
co wpadło mi w ręce, ale lubiłam też lektury szkolne. Lubiłam
błyszczeć w klasie, że tylko ja jedna tak dobrze znam jakąś powieść.
Zienka: Kto jest pierwszym czytelnikiem Pani książek?
Mój mąż. Wszystko, co napiszę, Krzyś czyta pierwszy i łata
wszelkie dziury logiczne i językowe.
Zienka: Pisze Pani dla młodzieży i pomaga jej, pewnie lubi
Pani pracę z młodymi. Za co lubi Pani dzisiejszych
nastolatków? Dlaczego zdecydowała się Pani pisać właśnie dla
nich?
Nie wiem, czy lubię dzisiejsze nastolatki. Lubię tę grupę
wiekową. To ludzie dla mnie najciekawsi pod względem
psychologicznym, bo jeszcze nie określili ostatecznie swojego
miejsca w życiu.
Doomisia: Porusza Pani w książkach tematy pierwszej
miłości, zauroczenia, zdrad, kłopotów z rodzicami i wiele
innych. Czy pomysły na taką, a nie inną fabułę, bierze Pani
z własnego doświadczenia czy z obserwacji?
Różnie. Moje przeżycia są dla mnie bardzo ważne i często się do
nich odwołuję, ale tylko jako potwierdzenie emocji bohatera. Lubię
stwarzać bohaterkę, a następnie – w zależności od tego, jaki ona ma
charakter, jakie ambicje, z jakiego jest domu, jaką ma samoocenę –
ona sama steruje swoim zachowaniem. Bohaterka zawsze rządzi,
a historia jest czymś wtórnym. Nie piszę kryminałów, w których
liczy się tylko, kto zabił. Mnie chodzi o prawdę w zachowaniu
bohatera, a nie o to, jak się to wszystko skończy.
triste: Kiedy zaczęła Pani pisać? Czy od zawsze chciała Pani
to robić, czy jednak w przeszłości widziała Pani siebie w innym
zawodzie?
Wcale nie chciałam pisać. Chciałam zostać nauczycielką, bo
szalenie mi imponowała wiedza i pewność siebie nauczycieli.
triste: Jest Pani zwolenniczką adaptacji filmowych czy wręcz
przeciwnie? Którą z adaptacji filmowych lubi Pani
najbardziej? Chciałaby Pani, żeby którąś z Pani powieści
sfilmowano?
Oczywiście, bardzo chciałabym, tylko niech to zrobi Machulski,
Polański albo Forman. Uwielbiam filmy, a znakomitych adaptacji
filmowych jest cała masa. Polecam chociażby Nad Niemnem.
Wiem, że dla wielu osób książka Orzeszkowej jest nie do
przebrnięcia, za to film znakomity i bardzo mądry. Ale filmowej
adaptacji Zmierzchu nie lubię. Edward z mojej wyobraźni jest
znacznie ciekawszym facetem.
Natalia-Lena: Czy chciałaby Pani, aby powstał serial na
podstawie serii miętowej?
Tak, ale powtarzam: Ja chcę wybrać reżysera.
Justyna: Czy kreując bohaterów swoich książek, nadaje im
Pani cechy znanych lub bliskich osób?
Nie, nie ma takiej potrzeby. Dobrze wymyślony bohater ma
swoje własne cechy i nie potrzebuję ich „dopracowywać” cechami
znanych mi osób.
Justyna: Czy lubi Pani Mazury? Czy Krzywe 10 to
prawdziwy adres?
Tak i jeszcze raz tak. Krzywe 10 to adres domu będącego
własnością ojca mojego przyjaciela. W latach dziewięćdziesiątych
jeździłam tam z rodziną. Teraz Pan Leszek (ojciec Michała)
prowadzi tam pensjonat „Akurat”, a więc każdy może pojechać
i skorzystać z uroków tego pięknego miejsca.
Justyna: Czy jako autorka literatury młodzieżowej czuje
Pani odpowiedzialność za treść swoich książek i jej wpływ na
młodych ludzi?
Literatura, którą się czyta, „mebluje” głowę. To ważne, żeby
czytać książki propagujące uniwersalne wartości i dlatego staram się
takie tworzyć. Każdy człowiek sam jest jednak za siebie
odpowiedzialny, sam musi ponieść konsekwencje swoich mądrych
albo głupich wyborów. Pisarz nie odpowiada za życie czytelnika, on
tylko je, co najwyżej, okrasza.
Amras: Jeżeli miałaby Pani możliwość wejścia w świat
czytanej książki, to jaką literacką historię by Pani wybrała
i dlaczego?
Weszłabym do Bardzo białej wrony i uratowała Natalię,
zanim ten socjopata Norbert zrobił jej krzywdę.
izabela81: Których autorów książek dla dzieci i młodzieży
Pani podziwia i dlaczego?
Musiałabym tu załączyć encyklopedię.
izabela81: W Pani książkach często pojawiają się odwołania
do utworów Jacka Kaczmarskiego. Dlaczego właśnie on?
Bo jest najlepszy.
bidon: Gdyby mogła Pani „uratować” jedną ze swoich
książek przed całkowitym zapomnieniem (na przykład za 2000
lat ludzie pamiętaliby o niej i nadal czytali), to która to by
była?
Książka, którą uważam za najbardziej wartościową, wspaniałą,
najmądrzejszą, oryginalną i wartą uratowania dla potomności to
zawsze książka, nad którą aktualnie pracuję. Książka, której jeszcze
nie ma.
PolkaDot: Do każdej książki albo trzeba dorosnąć, albo
z niej wyrosnąć. Czytelnicy się zmieniają. A jak zmienia się
Pani podejście do problemów młodzieży?
Nie umiem tego ocenić. Na pewno dziś patrzę na problemy
inaczej niż piętnaście lat temu, bo jestem innym człowiekiem,
w innym miejscu drogi życiowej. Z drugiej strony mam jeszcze chęć
ponownie napisać o zauroczeniu starszym mężczyzną (Ogon Kici),
o zdradzie (Kiedyś na pewno), o głupim kłamstwie (Dane
wrażliwe) czy o pierwszej miłości (Dwie Marysie). To nie
przestało mnie interesować. Myślę, że zbiór opowiadań Mój Adam
daje świadectwo, że problemy moich bohaterów w zasadzie się nie
zmieniły, tylko oni je dziś inaczej widzą.
Pat: Jak wyglądają spotkania autorskie z tak młodym
odbiorcą? Czy zadają Pani więcej kłopotliwych pytań, niż
zrobiliby to dorośli?
Czego miałyby dotyczyć kłopotliwe pytania? Nie mam nic na
sumieniu, żebym musiała się martwić o kłopotliwe pytania.
veroniqusia: Czy chciałaby Pani napisać kiedyś jakąś
powieść z zupełnie innej tematyki niż obyczajowa, na przykład
dark fantasy, kryminał, science fiction, czy nie odnajduje się
Pani w tych gatunkach?
Raczej nigdy tego nie zrobię. To nie moje klimaty. Mnie
interesują relacje między ludźmi. Wymyślanie dziwnych światów
i dziwacznych nazw to dla mnie strata czasu. Nasz, już istniejący
świat jest dla mnie wystarczająco skomplikowany i inspirujący.
veroniqusia: Kto jest Pani ulubioną postacią z Pani książek?
Sama niewiedząca, czego chce, Weronika Sroka, zdecydowana
i sarkastyczna Magda Różycka, jąkający się Arek Szybalski
czy może ktoś zupełnie inny?
Arka Szybalskiego kocham szczerze i wiernie. Magdę lubiłam
bardzo, ale dziś wolę Marysię Gwidosz, oczywiście tę już prawie
dorosłą z Dwóch Maryś. Aktualnie, podobnie jak Ada Brzezińska,
jestem pod ogromnym urokiem taty Antka (bohaterowie następnej
powieści). Ada go uwielbia, więc ja też.
kkasia12345: Co sprawia Pani więcej radości: czytanie czy
pisanie?
Czytanie! Cudzy bohater nigdy mnie nie denerwuje tak bardzo
jak mój własny. Tego zawsze mam chęć pouczać, wychowywać,
umoralniać. O cudzym bohaterze czytam sobie spokojnie i delektuję
się jego przygodami.
04.06.2014
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 38
Przeczytane książki: 7208
Chcą przeczytać: 6238
Rozmowa z Alexandrem McCall
Smithem
Paulina: Skąd pomysł na stworzenie cyklu o 44 Scotland
Street?
Cykl 44 Scotland Street jest rezultatem rozmowy, jaką
odbyłem w Kalifornii z amerykańskim autorem Armisteadem
Maupinem. Swego czasu pisał on codzienne felietony dla „San
Francisco Chronicle”. To zainspirowało mnie do stworzenia
podobnej historii, tyle że w Szkocji.
la_pinguin: Gdyby była taka możliwość, zamieszkałby Pan
ze swoimi bohaterami pod jednym dachem czy raczej,
dokładnie znając ich charaktery, omijał kamienicę przy
Scotland Street szerokim łukiem?
Byłbym szczęśliwy, mogąc mieszkać w budynku razem z tymi
postaciami. Jestem pewien, że dogadywałbym się z niektórymi
z nich – z Bertiem oczywiście, ale również z Domeniką. Z mamą
Bertiego, Irene, mógłby być jednak problem!
Iwona: Czy postać Bertiego ma swój pierwowzór?
Nie ma żadnego pierwowzoru dla Bertiego. Pamiętam jednak, że
wiele lat temu, podczas wizyty w National Museum w Edynburgu,
widziałem bardzo poważnie wyglądającego chłopca, któremu
rodzice opowiadali o wystawie. Używali do tego skomplikowanego
słownictwa. Myślę, że ten chłopiec mógłby być Bertiem.
Magdalena: Pana książka Mieć siedem lat opowiada
o chłopcu, który stoi, w jego mniemaniu, u progu dorosłości,
bowiem skończy siedem lat. Co za tym idzie, ma wiele marzeń
do spełnienia. Czy ma Pan jakieś marzenie z dzieciństwa, które
nie zostało spełnione? A może takie, które spełnił Pan już jako
osoba dorosła, a i tak cieszył się Pan jak małe dziecko?
Myślę, że jak wiele dzieci, a na pewno jak Bertie, miałem swoje
marzenia w tym wieku. Pamiętam, że gdy byłem mały, desperacko
chciałem mieć własne biuro. Miałem stolik, w którym upychałem
tyle dokumentów i papierów, ile mogłem znaleźć. Później, jako
dorosły człowiek, miałem już biuro. Ale wtedy, będąc osobą
dorosłą, marzy się o ucieczce z biura! Byłem dość szczęśliwy jako
dziecko, choć zawsze chciałem dążyć do większych i lepszych
rzeczy. Myślę, że widać to też w Bertiem, który chce być odrobinę
starszy i być brany bardziej serio.
Klaudiaw41: Czy od samego dzieciństwa interesował się Pan
literaturą i zawsze chciał pisać, czy jako siedmiolatek marzył
Pan o karierze strażaka, policjanta?
Tak, zawsze interesowałem się literaturą i na pewno
interesowała mnie również, gdy byłem dzieckiem. Bardzo dużo
czytałem i pisałem. Myślę, że chciałem być pisarzem od bardzo
wczesnego wieku.
Magdalena: Napisał Pan trzy serie opowieści: Kobieca
Agencja Detektywistyczna Nr 1, Niedzielny klub filozoficzny oraz
44 Scotland Street. Kolejne części poszczególnych cykli powstają
naprzemiennie. W większości autorzy kończą konkretną
historię i dopiero wtedy zaczynają pisać kolejne. Dlaczego
w Pana przypadku jest inaczej? Co jest przyczyną, dla której
nie kończy Pan raz na zawsze danej historii? Czy wynika to
z ciągle nasuwających się nowych pomysłów, czy być może zżył
się Pan z wykreowanymi przez siebie bohaterami?
Ponieważ piszę kilka różnych serii, zdarza się, że muszę
pracować nad więcej niż jedną książką w tym samym czasie. Dla
przykładu, tak jest właśnie teraz – piszę kolejny tom o Scotland
Street, jednocześnie pracując nad odrębną powieścią. Wpadam na
nowe pomysły powieści, gdy pracuję nad innymi książkami, co
oznacza, że zazwyczaj piszę kilka książek naraz.
Trinity: Czy łatwo jest pisać powieść w odcinkach, czy
jednak łatwiej pisze się „zwykłe” książki?
Myślę, że łatwiej jest pisać serię książek niż odrębną powieść.
Dzieje się tak dlatego, że w danej serii bohaterowie są już
uformowani, więc jedyne co trzeba zrobić, to wykreować nowe
okoliczności, w których się znajdą. Dla odrębnej powieści trzeba
stworzyć od podstaw całą historię i jej bohaterów.
Nieidentyczna: Napisał Pan cykl o botswańskiej pani
detektyw, który cieszy się sporym uznaniem wśród
czytelników. Co stanowiło dla Pana największy problem
w napisaniu tego cyklu? I czy czytuje/ czytywał Pan książki
detektywistyczne innych twórców? Jeśli tak, to czyje i za co
Pan ceni danego pisarza?
Seria Kobieca Agencja Detektywistyczna Nr 1 dzieje się
w Botswanie, w kraju, w którym żyłem i który znam całkiem
dobrze. Postanowiłem stworzyć główną bohaterkę detektywa, by
dać jej możliwość poznawania wielu różnych ludzi i radzenia sobie
z rozmaitymi problemami. Powieści detektywistyczne to dla pisarza
szansa powiedzenia wiele o miejscu, ale również o ludzkiej
psychice. Zdarza mi się czytać powieści detektywistyczne, jednak
niezbyt dużo. Kobieca Agencja Detektywistyczna Nr 1 to nie
są tak naprawdę typowe powieści detektywistyczne, nie ma w nich
bowiem zbyt wielu zbrodni – Mma Ramotswe skupia się bardziej na
próbie rozwikłania codziennych ludzkich problemów.
Nieidentyczna: W książce Świat według Bertiego napisał Pan,
że Polacy są narodem uciemiężonym, dźwigającym na barkach
ciężar historii składającej się z porażek, najazdów
i pogrzebanych nadziei. Czy jest to Pana zdanie dotyczące
Polaków?
Uwaga dotycząca Polaków, którą poczyniłem w Świecie
według Bertiego, odnosiła się do problemów, z którymi mierzyli
się Polacy ze względu na ich „wrażliwe” położenie geograficzne.
Podziwiam Polaków, ponieważ uważam, że zdołali sprostać trudnej
historii z odwagą i zaradnością. Kilka lat temu napisałem książkę
zatytułowaną LA’s Orchestra Saves the World („Orkiestra z LA
ratuje świat”), która opowiadała o Angielce z czasów drugiej wojny
światowej, która spotyka stacjonującego tam polskiego lotnika. Ta
książka była pewnego rodzaju hołdem dla wielkiej odwagi
członków polskich sił zbrojnych, którzy byli zaangażowani
w działania ruchu oporu w Anglii i Szkocji. Uważam, że
w szczególności Wielka Brytania ogromnie dużo zawdzięcza
polskim lotnikom, którzy walczyli w bitwie o Anglię. Wielu ludzi
wydaje się o tym zapominać. Dlatego sądzę, że ważne jest
przypominanie o tym, i mam nadzieję, że moja książka to czyni.
Uważam to za wielki wstyd, że mój kraj nie dostrzegał w pełni
wkładu polskiego szwadronu dla Royal Air Force. W końcu uznano
to za historyczną niesprawiedliwość i byłem bardzo zadowolony,
gdy rząd brytyjski zorganizował specjalną ceremonię, w której
uczestniczyli także polscy weterani. Jak więc widzicie, żywię
głęboki podziw dla Polaków.
Agni: Gdyby mógł być Pan jednym z bohaterów, których
Pan stworzył, i przeżyć jedną z jego/jej przygód, kogo by Pan
wybrał?
Gdybym mógł być jednym z moich bohaterów, myślę, że
byłbym Isabel Dalhousie, która jest filozofem i wiedzie, jak mi się
wydaje, bardzo przyjemne życie.
Forget-me-not: Które z miejsc – Zimbabwe czy Szkocja –
miało większy wpływ na Pana twórczość?
Myślę, że na moje pisarstwo miało wpływ wiele miejsc, które
odwiedziłem i w których mieszkałem. Jednak największy wpływ na
moje pisanie miała chyba Szkocja.
Inka: Czy pracuje Pan obecnie nad jakąś nową powieścią?
Jeśli tak, to czy mógłby Pan zdradzić coś czytelnikom?
Pracuję właśnie nad kilkoma rzeczami równocześnie. Piszę
nową powieść z serii o botswańskiej pani detektyw – czternasty tom
Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1. Pracuję też nad
kolejną książką z cyklu Scotland Street – to będzie dziewiąta
część. Piszę również osobną powieść, której akcja będzie się toczyć
na Kajmanach, w Szkocji, Australii i Singapurze.
11.02.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 27
Przeczytane książki: 692
Chcą przeczytać: 1280
Rozmowa z C.J. Daugherty
Maliul: Czy zamierza Pani (w bliższej lub dalszej
przyszłości) napisać jakąś książkę, ale nie z cyklu Wybrani?
Tak! Realizuję teraz pomysł na dwie książki z gatunku literatury
młodzieżowej, w tym ekscytującą powieść, którą piszę wraz
z francuską autorką Cariną Rozenfeld. Bardzo chciałabym
powiedzieć coś więcej, ale na razie wszystko jest owiane tajemnicą!
kamila1041: Dlaczego akurat praca reporterki śledczej? Czy
nie bała się Pani ryzyka, jakie niesie z sobą ta profesja?
Pracowałam wtedy jako dziennikarka w Luizjanie, gdzie
stykałam się z biedą i mnóstwem problemów. Wydawało mi się, że
nie wolno lekceważyć przejawów niesprawiedliwości, które
obserwowałam na co dzień, a nikt inny o tym nie pisał. Czułam, że
to mój obowiązek. Po latach, które przepracowałam jako
dziennikarka śledcza, przyszedł taki moment, kiedy już niczego się
nie bałam.
kamila1041: Czy uśmiercając bohaterów, czuje Pani z tego
powodu smutek, czy jest Pani z nimi raczej niezwiązana
emocjonalnie?
Tak, to okropne! Nie znoszę tego robić. Pracując nad tymi
fragmentami, płaczę i żałuję, że to się stało.
Barbara Ewa: Kiedy zobaczymy się na podpisywaniu książek
w Polsce?
Mam nadzieję, że niedługo!
Rosario-Tijeras: Na FB i TT widać, że w Polsce ma Pani
sporą grupę fanów. Pisze Pani także, że bardzo chce odwiedzić
nasz kraj: co w szczególności, jakie miejsca, czy są
potrawy/smakołyki, których chce Pani spróbować?
Marzę o tym, żeby odwiedzić Kraków! Kiedy byłam młoda
i podróżowałam z plecakiem po Europie, byłam już blisko, ale
w Pradze skończyły mi się pieniądze i nie udało mi się przyjechać
do Polski. Wiem, że Kraków to piękne miasto! Chciałabym je
zwiedzić i dowiedzieć się czegoś o jego historii. Jednak najbardziej
marzę o spotkaniu z fanami Wybranych!
irma235: Jaka jest Pani ulubiona postać z serii i dlaczego?
Bez wątpienia Allie. Pokonała trudną drogę, a wraz z każdym
tomem staje się mądrzejsza, odważniejsza i silniejsza. To prawdziwa
bohaterka całej serii.
Natalia: W ostatnich latach często mówi się o coraz to
mniejszej liczbie dzieci czytających książki. W jaki sposób
namówiłaby Pani, załóżmy, sceptycznie nastawioną do czytania
dwunastolatkę do sięgnięcia po Pani sagę?
Powiedziałabym prawdę. Na kartach powieści można zwiedzić
cały świat i doświadczyć mnóstwa przygód. Niezależnie od tego, co
się dzieje w twoim życiu, książka jest jak luk ratunkowy. Nic tak
cudownie nie otwiera na świat. Książki to jedyny przykład
prawdziwej magii, jakiej doświadczyłam na tej ziemi.
jwczps: Czy bohaterowie, tacy jak Allie, Carter, Katie,
Sylvain czy Jo, powstali na wzór osób z Pani otoczenia?
Wymyśliłam ich od A do Z! Od znajomych pożyczam czasem
drobne szczegóły – kolor oczu czy kształt twarzy, sposób, w jaki
ktoś się porusza albo mówi. No i imiona. Podkradam imiona
przyjaciołom i nadaję je pobocznym bohaterom.
all92: W jakich okolicznościach narodził się pomysł na Pani
książkę?
Przeczytałam artykuł o prawdziwym tajnym stowarzyszeniu na
Uniwersytecie Oksfordzkim – Klubie Bullingdona. Za czasów
młodości należeli do niego brytyjscy premierzy, członkowie rządów,
przewodniczący zarządów i magnaci medialni. Zafascynowało mnie
to. Zaczęłam się zastanawiać, jak to by było mieć tyle lat i już znać
swoją przyszłość.
all92: Z kim prywatnie umówiłaby się Pani na potencjalną
randkę? Który z dwóch wymienionych
szczęśliwcem: Sylvain czy Carter?
byłby
tym
To podchwytliwe pytanie! Nie będę nikogo faworyzować;-)
Senyera: Czy ma Pani swoich ulubionych pisarzy, na
których się Pani wzoruje?
Uwielbiam Cassandrę Clare. Uważam, że jej seria Dary anioła
jest doskonała, a Miasto kości czytałam trzy razy. Uwielbiam też
Księżniczkę ognia i cierni Rae Carson. Tajemna historia
Donny Tartt to także jedna z moich ulubionych książek, która
zainspirowała mnie do napisania Nocnej szkoły.
bidon: Ma Pani okazję, aby uratować jedną książkę przed
zapomnieniem. Sprawić, że za nawet 2000 lat ktoś – chociaż
jedna osoba – ją przeczyta. Jaka byłaby to książka? Może
jakaś, którą kojarzy Pani z dzieciństwem? Która szczególnie na
Panią wpłynęła? A może byliby to Wybrani?
To bardzo trudne zadanie. Uwielbiam czytać – to mój ulubiony
sposób spędzania czasu. Kiedy byłam dzieckiem, ciągle siedziałam
z nosem w książkach – czytałam nawet więcej niż teraz. Tak wiele
książek na mnie wpłynęło, że wybranie jednej wydaje mi się prawie
niemożliwe. Myślę jednak, że byłaby to powieść Wielki Gatsby.
Jako nastolatka przeczytałam wszystkie książki Francisa Scotta
Fitzgeralda i zakochałam się w nim po uszy. Byłam załamana, kiedy
się dowiedziałam, że umarł na długo przed moimi narodzinami.
Myślę, że to jeden z najwspanialszych pisarzy w historii, wielki
romantyk. Mam kilkanaście książek o nim i o Zeldzie Fitzgerald –
zawsze zajmował wysokie miejsce na liście moich ukochanych
pisarzy. Powieść Wielki Gatsby była pierwszą książką jego
autorstwa, jaką przeczytałam. Całkowicie mnie pochłonęła. To
historia z morałem, a ja uwielbiam tego typu opowieści. Poza tym
jest pięknie napisana. Ta książka musi przetrwać, tak by za dwa
tysiące lat wszyscy mogli ją przeczytać.
Booknerd: Jeśli
mogłaby
Pani
napisać
książkę
we
współpracy z dowolnym autorem, kto by nim był?
Właśnie to robię! Piszę do spółki ze wspaniałą Cariną Rozenfeld
z Francji!
789marta789: Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy.
A jak wygląda Pani „domowa biblioteka”? Jest w niej dużo
książek, czy może tylko kilka, do których jest Pani najbardziej
przywiązana?
Mam długi regał, który zajmuje całą ścianę w moim gabinecie
i sięga od podłogi do sufitu. Mój mąż obliczył, że mieści ponad
dwadzieścia siedem metrów książek! Mam mnóstwo zabytkowych
tomów. Uwielbiam zapach starych książek, fakturę papieru. Ale
jestem wybredna co do tytułów, które układam na półkach.
Zatrzymuję tylko te, które mogłabym ponownie przeczytać
w przyszłości. Jeśli więc nie jestem zachwycona jakąś książką,
oddaję ją organizacjom dobroczynnym z nadzieją, że znajdzie je
ktoś, kto doceni je bardziej niż ja.
Natalia-Lena: Uczniowie z Akademii Cimmeria z pewnością
będą mieli co wspominać jako dorośli, o ile tylko przetrwają
ten etap edukacji. A jakie są Pani wspomnienia ze szkolnych
lat? Czy jako nastolatka miała Pani cechy wspólne z Allie?
Byłam dobrą uczennicą, ale miałam buntowniczą naturę. Zawsze
z trudem podporządkowywałam się autorytetom. Jako nastolatka
musiałam wcześnie wracać do domu, więc gdy mama kładła się
spać, często wymykałam się przez okno, żeby spotkać się
z przyjaciółmi. Robiłam to tak często, że zadeptałam krzak pod
oknem. Myślę, że to właśnie łączy mnie z Allie – bunt i sceptyczne
podejście do autorytetów.
Natalia-Lena: Często pojawiają się informacje o obozach
dziecięcych czy młodzieżowych opartych na powieściowych
światach – obóz czarodziejów ze świata Harry’ego Pottera czy
kontrowersyjne zawody oparte na Igrzyskach śmierci. Gdyby
miał powstać obóz nawiązujący do Akademii Cimmeria, co
musiałoby znaleźć się w programie?
Na pewno sztuki walki. A także techniki samoobrony
i przetrwania. Turnieje szachowe. Zajęcia ze strategii. Podstawowe
kursy filozofii i etyki, które lubiłabym chyba najbardziej. Uwielbiam
teoretyczne rozważania na temat dylematów etycznych! Chyba coś
ze mną jest nie tak;-)
10.03.2014
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 7
Przeczytane książki: 4741
Chcą przeczytać: 9052
Rozmowa z Elżbietą Cherezińską
Iluzjonistka: Jest Pani absolwentką Akademii Teatralnej
Wydziału Wiedzy o Teatrze. Czy Pani życie jest w jakiś sposób
związane z teatrem, czy może porzuciła go Pani całkowicie na
rzecz książek?
Ostatnim ogniwem, który jeszcze łączy mnie z moim
wykształceniem, jest słupski festiwal monodramu „Sam na scenie”,
który od wielu lat z wielką przyjemnością prowadzę. Pisanie jest
zaborcze, wampiryczne, czasochłonne i nie pozwala na „osobiste”
więcej. Ale wykorzystuję wiedzę o teatrze w tworzeniu książek. Od
dawna łapię się na tym, że piszę scenami, ujęciami i szukam
odpowiedniej dramaturgii zdarzeń.
Iluzjonistka: Co sądzi Pani o tym, że wiele osób oraz mediów
porównuje Pani książkę do Pieśni Lodu i Ognia Martina?
Czytała je Pani? Zgadza się Pani z tą opinią czy może
kategorycznie zaprzecza?
Czytałam Martina i zawsze publicznie deklaruję mu uwielbienie.
A co do porównań: Martin opowieść fantasy osadził w sztafażu
powieści historycznej, ja zrobiłam dokładnie odwrotnie.
Zazdroszczę mu, bo w formie, którą wybrał, nie ma ograniczeń. Ja
je mam na każdym kroku i najboleśniej odczuwam w scenografii.
Nie mogę budować tych wszystkich nadzwyczajnych zamków
i przystani, nie mogę opasywać ich murami sięgającymi nieba!
Muszę się choć trochę trzymać faktów: zamku Przemysła, Wawelu
etc. Szkoda, prawda? Pozostają mi ludzie, bohaterowie i ich świat.
Tam sobie mogę trochę poszaleć.
Trixie: Jakie to było uczucie – nadawać znanym z historii
postaciom nowe życie, pasje i charakter? Jak się Pani przy tym
czuła? Była to bardziej zabawa, czy może straszna praca –
dbać o szczegóły, by nie obrazić jakiegoś zapalonego historyka,
który potem napisałby w recenzji książki: Co też ona zmyśliła,
te osoby wcale takie nie były! To wręcz profanacja!
To jeden z najtrudniejszych i jednocześnie najbardziej
fascynujących elementów w pracy nad powieścią. Balansowanie
między
trafnie
wspomnianą
w
pytaniu
profanacją,
prawdopodobieństwem historycznym, psychologicznym i –
nazwijmy to umownie – „losem fabularnym” zaplanowanym przeze
mnie dla bohatera. W przypadku Korony śniegu i krwi najbliżej
profanacji byli chyba Bolesław Wstydliwy i Kinga oraz Jakub
Świnka. Ale z drugiej strony mam świadomość, że bez wyrazistych
osobowości bohater zginie, przemknie gdzieś między rzędami liter
i czytelnik – nie mogąc dotknąć w nim człowieka – po prostu go nie
zapamięta. Nawet król, książę, wódz czy arcybiskup mogą umknąć
nam w tłumie; tytuł i pochodzenie nic nie znaczą. Czasami
w pamięci pozostanie sługa, który wejdzie na scenę raz i więcej się
nie pojawi. Pamięć o ludziach tworzą ich ludzkie odruchy, słabości
i pasje. I to „coś”, zupełnie nieuchwytne. Pewnie to samo „coś”,
dzięki czemu w jednych ludziach zakochujemy się, innych
nienawidzimy, a jeszcze innych nie zauważamy.
electric_cat: Tworzenie książek osadzonych w czasach
odległych z pewnością wiąże się z analizą wielu źródeł i kronik
historycznych. Czy są jakieś teksty, które są Pani bliskie
z czasów tworzenia Korony śniegu i krwi?
Było tego bardzo, bardzo dużo. Najtrudniejsze są zawsze książki
związane z architekturą, bo raczej się nie zdarza, albo zdarza się
bardzo rzadko, takie szczęście, by był opisany wygląd obiektu
w tym momencie historycznym, który mnie interesuje. Trzeba
śledzić dzieje odbudowy, historie rekonstrukcji etc. A na końcu
dochodzi się do wniosku, że „w sumie mało wiadomo”, używa się
tej scenografii w kilku ledwie zdaniach, więc to koniec końców
frustrujące. Z kolei przez na przykład Średniowieczny dwór
rycerski
w
Polsce
Anny
Marcinak-Kajzer
przebrnęłam
z mozołem, ale ta praca przydała mi się bardzo, bo dzięki niej
„skonstruowałam” dworzysko Zarembów. Za to oddechem
i przyjemnością są spotkania z takimi książkami jak Lingua
Symbolica. O pochodzeniu i znaczeniu najstarszych
symboli heraldycznych w Polsce profesora Tomasza Panfila
albo Zapomniane narody Europy Jerzego Strzelczyka. Za
każdym razem trzeba jednak uważać, bo książki mnie wciągają
i potrafię łyknąć kilka, choć już wiem, że to nie „mój temat”. A czas
ucieka, pisanie stoi, bohaterowie się nudzą.
electric_cat: Dawniej literaturę historyczną tworzyło się „ku
pokrzepieniu serc”. Czy uważa Pani, że taka funkcja jest wciąż
Polakom potrzebna?
Ku pokrzepieniu, ku polityce historycznej etc. Tych ról, które
spełniać miała proza historyczna, było wiele. Ja wiem, czy dzisiaj
potrzebujemy „krzepienia serc”? Nie mam pewności. Mam
natomiast pełne przekonanie, że potrzebujemy budowania własnej
tożsamości historycznej na wzorcach innych niż klęska, porażka,
poczucie krzywdy. Żaden naród nie ukształtuje poczucia wartości na
negatywnym bagażu, bo to frustrujące, zwłaszcza we współczesnym
świecie, świecie obligatoryjnych sukcesów. W dodatku mam wielką
potrzebę wprowadzenia historii do obiegu popkulturowego.
Czerpania z niej, przetwarzania. Nie jestem sama, robi to już wielu
twórców, ale wciąż mam poczucie, że jest nas za mało, że trzeba
więcej.
Piotrowskipawel: Cykl Północna droga skupia się na
Skandynawii. Czy po napisaniu Korony śniegu i krwi
zastanawiała się Pani nad napisaniem opowieści fantasy
inspirowanej mitologią, wierzeniami, baśniami, legendami
Słowian?
Tak, myślę o tym nieustannie, z tego powodu w Koronie
śniegu i krwi zamieszkały zielone dziewczyny!
Trixie: Jeżeli chodzi o kraje skandynawskie, kojarzone są
one głównie z kryminałami oraz setkami tomów przygodowych
sag (chociażby książki M. Sandemo) – w lekturach tych
odnajdujemy wiele nawiązań do ich dawnych zwyczajów,
wierzeń oraz mitologii – i stąd moje pytanie – ma Pani jakąś
ulubioną opowieść rodem z tamtejszej literatury?
Nie, nie mam.
Nieidentyczna: Jak udało się Pani pokonać „słowny ślizg”
Szewacha Weissa, o którym Pani wspominała? Jak wyglądała
współpraca pomiędzy Panią a nim?
Współpraca była interesująca, żywiołowa, spontaniczna. Jeśli
nie mogłam przebić się przez „ambasadora i polityka w człowieku”,
robiłam wiele rzeczy samowolnie. Pisałam coś, co wydawało mi się
bliższe prawdy niż głoszona przez Weissa oficjalna wersja.
I pokazywałam mu. Czytał i nic nie mówił. Wtedy wiedziałam, że
trafiłam we właściwy punkt albo blisko. Czekałam. Po pewnym
czasie Szewach mówił „dobra, niech będzie, daj to do książki”. Była
tylko jedna rzecz, na którą się nie zgodził. Milczał po przeczytaniu
wyjątkowo długo i już byłam pewna, że „mam to”. A potem
powiedział coś w rodzaju: „to zbyt intymne” i zdecydowanie
obstawał przy niewłączaniu tekstu do książki. To było opowiadanie
erotyczne, rzeczywiście intymne. Ale jego celem była nie erotyka
jako taka, nie podglądanie bohatera w sytuacji, lecz przekazanie
złożonej prawdy o emocjonalnej sytuacji Żydów z Europy i ich
relacjach z tymi, którzy mieszkali w Izraelu. Żal mi tamtego tekstu,
ale oczywiste było, iż uszanuję decyzję Szewacha Weissa.
O
Iluzjonistka: Co sądzi Pani o prywatnym życiu Pani książek?
wszystkich
teoriach,
które
rodzą
się
wokół
niedopowiedzianych historii i zakończeniach, które czytelnicy
sami sobie dopisują?
Uwielbiam
je.
Uwielbiam,
jak
czytelnicy
(zwłaszcza
w kontekście zakończonej Północnej drogi i finału Trzech
młodych pieśni) dają upust swym emocjom. Gdy mówią: „Jak
pani mogła!” albo domagają się: „Kiedy saga Szczury!” – to jest
naprawdę fantastyczne. Bo prywatne życie książek to ich zalęganie
się w czytelnikach. Każdy czytelnik jest inny, więc każda z książek
trafia na inny grunt, inaczej się dla kogoś rozwija. To fascynujące.
Jeśli kiedyś odkryję, że moje książki nie mają już prywatnego życia,
przestanę pisać. To będzie znak, że poległam.
Specynka: Cytując Pani wypowiedź ze strony autorskiej:
„Im więcej piszę, tym trudniej mi się rozmawia. Gdy muszę
powiedzieć coś o sobie, zasłaniam się książkami. Jestem tylko
przecinkiem w napisanym przez siebie zdaniu”, chciałabym
zapytać, czy taka postawa, jaką Pani w tych słowach
reprezentuje, stawia Panią w pisarskiej mniejszości. Czy czuje
Pani, że pisarzy, którzy wypowiadają się wyłącznie przez swoją
literaturę, jest coraz mniej? Jak ocenia Pani obecny trend,
w którym obok pisania jest cała masa spotkań, wywiadów,
reklam, bycia pisarza „na scenie”? Czy pisarz może się po
prostu zaszyć w mieszkaniu i wyłączyć z życia społecznego, nie
tracąc na tym, nie skazując się na banicję kulturalną? A może
wręcz powinien brać udział w życiu publicznym, jako osoba
uprawniona do kształtowania postaw, transmisji idei?
Uff. Trudne pytanie. I ma dwie płaszczyzny: co sądzę ja, to
jedno, ale co sądzą dzisiejsze media i jakie jest ich zapotrzebowanie
na szukanie pisarzy, cytowanie i zapraszanie ich, to drugie. Dzisiaj
wciąż jesteśmy w cieniu opublikowanych niedawno badań
o katastrofalnie niskim poziomie czytelnictwa. Sądzę, że tak zwane
media rezonują z tymi wynikami; przypuszczam, iż proces
decyzyjny wygląda mniej więcej tak: Polacy nie czytają, to po co
zapraszać pisarzy do komentowania wydarzeń czy prezentowania
ważnych
kwestii
społecznych?
Skoro
największym
zainteresowaniem cieszą się plotki z życia gwiazd czy afery
polityczne (bo przecież nie prawdziwa polityka!), to media
zapraszają ich bohaterów i dają odbiorcom fast food, którego – jak
mniemają – tamci oczekują. No i koło się zamyka. Czy pisarz może
zaszyć się w domu, nie pokazywać publicznie i istnieć tylko przez
swoje książki? Oczywiście, że może. To zawsze jest kwestia
wyboru. I, jak sądzę, nie jest to przypisane do pisarstwa jako
rodzaju pracy, ale do człowieka. Ja w tej sprawie podlegam jakiejś
nieustannie rozdzierającej mnie schizofrenii. Z jednej bowiem strony
uwielbiam spotkania z czytelnikami. Lubię ich – Was – widzieć
i słuchać. Lubię słuchać pytań, jakie rodzą się w związku z moimi
książkami (oczywiście poza kanoniczną trójcą pytań „dlaczego
historia” „dlaczego Piastowie” „dlaczego Skandynawia”). Spotkania
są niesamowite, ludzie przełamują się, zadają pytania niezwykle
osobiste albo mówią rzeczy dla mnie bardzo ważne, o swoich
spotkaniach, relacjach z moimi bohaterami. Tej energii nie da się
niczym zastąpić. Wywiady to z kolei takie spotkania w miniaturze,
wypadkowa pytań, czasami są równie inspirujące. Ale to publiczne
życie książek ma i drugie dno – jest niezwykle czasochłonne.
I energochłonne. Więc z drugiej strony niekiedy wolałabym siedzieć
w domu i pisać.
Pat: Na jednej ze stron jest napisane: Plotka mówi bowiem,
że Elżbieta Cherezińska jest nie tylko autorką swoich, ale też
innych książek. Tych sygnowanych obcym nazwiskiem. Nic
w tym dziwnego, przy jej narracyjnym talencie i pasji musi być
zapracowaną ghostwriterką. A ponieważ każda plotka zawiera
ziarnko prawdy, trudno nie zapytać, ile prawdy kryje się
w tym stwierdzeniu?
Hmmm… puściłabym oko, gdyby pytanie było zadane w cztery
oczy. A tak, napiszę: a to ciekawe…
18.02.2013
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 10
Przeczytane książki: 2186
Chcą przeczytać: 6032
Rozmowa z Manuelą Gretkowską
Ewa-Książkówka: Dzięki komu (czemu) i kiedy zaczęło się
Pani zainteresowanie feminizmem?
Dzięki temu, że jestem kobietą. Zaczęło się w Szwecji, jako
uznanie swoich praw. Po powrocie do Polski okazało się, że to, co
tam naturalne, u nas jest lewacką mrzonką. Na przykład podjazd dla
wózków dziecinnych albo godziwy poród, o traktowaniu w pracy
nie mówiąc.
asnna: Pani twórczość ma bardzo osobisty charakter. Czy
w każdej Pani książce można natknąć się na wątki
autobiograficzne?
Myślę, że tak jest u każdego pisarza. Takim wątkiem jest
chociażby nastrój, w jakim się pisze, czy skojarzenia typowo
autobiograficzne, innych nie mamy, choćbyśmy wymyślali
postacie:-)
FromNorwayWithLove: Jak znosi Pani podróżowanie,
zamieszkiwanie w różnych częściach świata i powroty do
kraju? Jak pod wpływem zmiany punktów widzenia zmienia
się Pani ogląd polskich spraw? Czy uważa Pani, że mamy już
jakieś powody do dumy?
Nie traktuję bycia gdziekolwiek jako powodu do dumy. Dumy
z czego, że jest się potomkiem Hunów albo Wikingów? Bycie
gdzieś wpływa najwyżej na mój nastrój, a w Polsce go najczęściej
dołuje.
FromNorwayWithLove: Co myśli Pani, gdy słyszy opinie, że
feministki szkodzą kobietom, gdyż pozbawiają je przywilejów,
jakie wynikają z tradycyjnego układu kobieta–mężczyzna?
Mam na myśli utrzymywanie kobiet zajmujących się domem,
przepuszczanie w drzwiach, noszenie walizek i krygowanie się
w towarzystwie dam, etc. Czy model równouprawnienia znosi
zasadność pewnych zachowań uznawanych obecnie za
standard dobrego wychowania?
Czy przywilejem jest siedzenie w domu na czyimś utrzymaniu?
Bycie niesamodzielną, niedecydującą o sobie, a zdaną w dorosłym
życiu na kogoś? A co, jeśli ktoś się rozmyśli? Więcej niż jedna
trzecia małżeństw się rozpada i co wtedy, tracę przywilej
„zajmowania się domem”? A w dodatku te lata nie są zaliczane do
emerytury, więc znowu za ileś lat będę biedniejsza, no chyba że
mężczyzna podzieli się ze mną kasą. Jak widzisz, ten „przywilej” to
zależność, więc lepiej go prawnie uregulować i dać kobietom
możliwość wyboru, socjalnych zabezpieczeń. Można kogoś całować
w rączki i socjalnie kopać w d… co u nas się robi, na przykład
w prawodawstwie albo odmawianiu aborcji lub bezbolesnych
porodów. Kultura nie polega na obłudzie gestów, a realnym
szacunku.
Agata: W Pani ostatniej książce sporo jest opisów, które
ocierają się o granice dobrego smaku, są bardzo
naturalistyczne, dosłowne – niemal pornograficzne. Czy uważa
Pani, że tego typu środki wyrazu są konieczne, to znaczy, czy
artystę/pisarza obowiązują jakieś granice w jego – nazwijmy to
– „przestrzeni twórczej”?
Nie wiem, co to jest granica dobrego smaku. Ktoś ją wyznaczył,
widział, ma 300 kilometrów i kończy się nad Odrą albo Sekwaną?
Artysty nic nie obowiązuje, sztuka to enklawa wolności, jedna
z niewielu, może ostatnia. Odbiorca też nie ma żadnego obowiązku
– sztuka nie jest przymusem, nie musi mieć z nią kontaktu.
Lajt: Czy nagość jest dla Pani synonimem wolności? Czy
wyzwolenie od pruderii może poszerzyć ludzkie horyzonty,
przestrzeń życiową, a jeżeli tak, to czy mogłaby to być
recepta/pomysł na nową erę w życiu człowieka?
Nudyzm nie wydaje się mi nową receptą, jest chyba
przyjemnością chodzenia nago. Nagość w sztuce jest znakiem
czegoś, jeśli uważasz, że wolności, masz prawo. Dla mnie nagość
jest osłoną, prawdziwa wolność to wrażliwość, której nagość nie
pokazuje.
Ines: W wywiadzie dla „Twojego Stylu” kilka lat temu
nazwała Pani Polki „szyitkami”, gdyż „one mają zasłonięte
ciała, ale dziurę na oczy. My chodzimy w bikini, a oczy
zasłaniamy sobie same. Nie chcemy widzieć pewnych rzeczy”.
Dalej stwierdziła Pani, że „domowe harakiri to nasza
specjalność”. Zgadzam się i podpisuję pod tym całą sobą.
Proszę mi zatem powiedzieć, jak taka przeciętna sfrustrowana
Polka może być dobrą matką dla swoich dzieci? Jak uniknąć
błędów, by ich nie skrzywdzić i nie wychować słabego
i nijakiego mężczyzny oraz kobiety zastraszonej i zadowalającej
się zwiędniętym goździkiem otrzymanym ósmego marca? Sama
jestem matką i zżera mnie ciekawość, czy ma Pani coś
w rodzaju recepty na wychowanie szczęśliwego człowieka?
Nie mam recepty. Sama sobie wyrzucam, że jestem kiepską
matką, a efekty swoich błędów wychowawczych widzę już teraz.
Myślę, że dobrze mieć z dzieckiem stały kontakt, wiedzieć, co się
z nim dzieje, a reszta... chyba przykład własny. Dzieci są naszą
emanacją. Nie ma złych dzieci, są źli rodzice.
Rita: Jaki wpływ miało na Panią macierzyństwo? Czy
zweryfikowało lub zasadniczo zmieniło Pani feminizm lub Pani
poglądy i podejście do życia?
W macierzyństwie rodzi się feministka, jeśli kobieta nią
wcześniej nie była. Widzi brak szacunku dla siebie, dziecka.
Feminizm to w moim pojęciu poczucie godności kobiety.
Ines: Jak czuła się wtedy i jak czuje się dziś kobieta
nagrodzona Fenomenem 2006 przez redakcję tygodnika
„Przekrój” oraz późniejsza zwyciężczyni plebiscytu czytelników
„Wysokich Obcasów” na Polkę Roku 2007, gdy wiosną 2006
Jej felieton w „Sukcesie” został niemalże wydarty z każdego
egzemplarza? Czy z tej historii wyciągnęła Pani jakąś naukę
dla siebie jako kobiety, pisarki, feministki i obywatelki?
Wnioski? Nikt nie będzie chciał nieprzewidywalnej felietonistki.
Mamy czasy stabilizacji i konformizmu, a nie buntu. A jak się czuję?
Nagrodzona i ukarana za to samo, jak w życiu.
Unmissable: Skoro „Polska jest kobietą”, to jakie typowo
kobiece cechy naszej ojczyzny może Pani wyróżnić?
Współuzależnienie kobiet od mężczyzn. Inaczej nie byłoby
naszego polskiego patriarchatu i alkoholizmu.
Myśliniezależność: Jak
sobie Pani wyobraża
kobietę
w najbliższej przyszłości? Jej indywidualne cele i pragnienia,
a także rolę w społeczeństwie. Jaki będzie jej kierunek
rozwoju? Ucieczka w feminizm dający poczucie niezależności,
gonienie za awansem zawodowym czy też zwrot ku tradycyjnej
roli matki Polki? A może jednak kobieta przyszłości potrafi
wypracować zupełnie inny model i być kobietą szczęśliwą
i spełnioną?
Tym modelem jest możliwość decydowania o sobie, czy chcę
kariery czy trojga dzieci. Wolność, nie przymus.
Annxd54: Co by Pani wybrała, gdyby postawiono
warunek: albo pisanie, albo polityka?
Pisanie, już wybrałam. Politykiem w Polsce – jak widać – może
być każdy, do tego nie potrzeba szczególnego talentu.
Kobiecina: Chciałam zapytać, jak odnosi się Pani do
Lacanowskiej wersji psychoanalizy, według której kobieta
jako kategoria języka, czyli tego, co symboliczne, nie istnieje,
ponieważ wpisany jest w nią brak. Czy Pani zdaniem, kobieta
faktycznie nie wchodzi do porządku języka, nie istnieje w nim
jako znacząca, czyli nadająca znaczenie? Czy ten przywilej
w porządku językowym dotyczy jedynie figury mężczyzny?
Zależy od języka. Szwedkom łatwiej – tam człowiek jest rodzaju
żeńskiego. A na serio, struktury języka są na tyle głębokie, że pod
powierzchnią patriarchatu dokopiemy się może wcześniejszych
warstw partnerstwa. Polska jest krajem przedfreudowskim, a co
dopiero lacanowskim, na razie. Polecam serial Terapia na HBO.
Kamila: Wiele mówiła Pani o polskiej oświacie. Co według
Pani trzeba w niej zmienić?
Przestać zmieniać szczegóły, a zastanowić się nad celem. Po co
kształcimy dzieci, do jakiego świata? Skorzystać z osiągnięć
pedagogiki i skończyć
katowania dzieci.
z
dziewiętnastowiecznym
modelem
Malineczka74: Przeczytałam i szalenie spodobały mi się Pani
książki w formie dzienników – Polka i Europejka. Jestem
ciekawa, czy pisała Pani te dzienniki na potrzeby wydawnictwa
– czy prowadzi je Pani systematycznie, a tylko ich część
doczekała się druku?
Piszę, gdy dzieje się coś ciekawego: w moim życiu albo
w Polsce i to się na przykład jakoś wiąże ze mną, z czymś dla mnie
istotnym. Na co dzień robię kilkuzdaniowe notatki z tego, co wydaje
mi się zaskakujące.
Ewe: Mam wrażenie, że w dzisiejszym świecie, gdzie
niezwykle ważne stało się posiadanie, tracą na znaczeniu
marzenia.
Przestają
one
być
czymś
niezwykłym
i fantastycznym, stają się pragmatyczne. Wiele osób marzy dziś
o nowym samochodzie, dużym domu, wycieczce do Egiptu. Czy
Pani zdaniem dzieje się tak dlatego, że trzymają oni swoją
wyobraźnię na wodzy i nie pozwalają rozpędzić jej się nawet
w marzeniach? Czy może wstydzą się przyznać do tego, że nie
zawsze stąpają twardo po ziemi? W końcu dzisiejszy człowiek
powinien skupiać się przede wszystkim na celach praktycznych
i wytrwale je realizować. Jakie jest Pani najbardziej
nieprawdopodobne i fantastyczne marzenie?
Podróż w czasie i w cudze umysły, na tym chyba polega
literatura, więc sobie to marzenie nią rekompensuję.
Kamila: Jaka jest Pani najważniejsza książka – taka, która
namieszała w życiu?
Prawie każda, którą czytam, miesza mi w głowie. Polecam
książki wydawnictwa Okultura.
Myśliniezależność: Jakie słowa jako przesłanie skierowałaby
Pani do młodych kobiet, które są na etapie szukania
i akceptowania samych siebie?
Nie ma lekko. Ale nie oszukuj siebie bardziej, niż robią to inni.
11.08.2011
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 21
Przeczytane książki: 5111
Chcą przeczytać: 3938
Rozmowa z Lauren Beukes
Jest Pani dziennikarką, scenarzystką telewizyjną, autorką
powieści, komiksów i opowiadań. Które z tych zajęć jest Pani
najbliższe i dlaczego?
Jeżeli przyłożyliby mi broń do skroni i powiedzieli: możesz
robić tylko jedną rzecz do końca życia, wybrałabym pisanie
powieści. Czuję, że jest to moją pasją i powołaniem. Oczywiście
mam wielką frajdę z tworzenia komiksów i filmów animowanych.
Jest to również zdecydowanie prostsze również dlatego, że
współpracujesz z grupą ludzi.
Amborse: Pochodzi Pani z Johannesburga, jest Pani
obywatelką RPA, a więc kraju z trudną przeszłością. Czy Pani
jako artystka odczuwa w jakikolwiek sposób brzemię
niechlubnej historii związanej z polityką apartheidu? Czy
w jakikolwiek sposób ogranicza to Pani twórczość?
To, co działo się w RPA, apartheid, to były niebezpieczne
zjawiska i straszne czasy. Jestem świadoma złych rzeczy, które
wtedy miały miejsce, i ich wpływu na teraźniejszość. Nawet dzisiaj,
po upływie dwudziestu lat od wprowadzenia demokracji. Ścięliśmy
tylko trujące drzewo, ale o jego korzenie będziemy się potykać
jeszcze przez dekady. Tak, czuję więc brzemię przeszłości i białych,
i Afrykanów. Jako białym przysługiwało nam wiele przywilejów
i ułatwień, których czarni Afrykanie nie mieli. Do wszystkiego, co
robię, podchodzę ze świadomością tego. W mojej twórczości widać,
jak atakuję to, w jaki sposób jesteśmy prześladowani przez naszą
przeszłość, jak żyjemy z ciężarem zostawionym przez nas lub przez
spuściznę przodków, z którą nie musimy się identyfikować, ale
musimy codziennie dawać sobie z nią radę. Nie wpływa to zbytnio
na moją twórczość. To znaczy oczywiście mam poczucie
sprawiedliwości społecznej, ale nie ogranicza mnie to w żaden
sposób.
Eros: Czy ma Pani swój azyl, miejsce, gdzie Pani odpoczywa
bądź też tworzy?
Mam studio, które wynajmuję. Współdzielę je z piątką
ilustratorów i grafików. Bardzo ważne jest dla mnie to, aby wyjść
z domu. Pisanie to samotność. Wypełniasz swoją głowę
wymyślonymi postaciami i to może w niej namieszać, więc bardzo
ważne jest, aby mieć obok kogoś prawdziwego. Utrzyma cię to na
ziemi, na jawie, w realnej rzeczywistości, a przede wszystkim nie
pozwoli zapomnieć, jak rozmawiać z prawdziwym człowiekiem.
Julia: Ile Pani miała lat, gdy napisała swoje pierwsze
opowiadanie? O czym było?
Miałam pięć lat, kiedy już wiedziałam, że chciałabym zostać
pisarką . Już wcześniej wymyślałam jakieś historyjki. Dowiedziałam
się, że można na tym zarabiać. Pomyślałam, że to niesamowite i że
muszę to robić. A więc chciałam pisać już jako pięciolatka. Ale
pierwszą historię, jaką pamiętam, napisać w wieku ośmiu lat. Była
to opowieść o smoku w górach, którego wszyscy się bali,
w zasadzie to była smoczyca. Pewien odważny młody chłopiec
spotkał smoka, to jest smoczycę, i okazało się, że ona nie jest taka
straszna. Pojawili się jednak mieszkańcy wioski, którzy wciąż się jej
bali i próbowali ją zabić. Dość ciężka historia jak na ośmiolatkę…
(smok ginie na końcu).
Sofija: Jeśli mogłaby Pani napisać książkę we współpracy
z dowolnym autorem, kto by to był?
Moja przyjaciółka Sarah Lotz. Również z RPA. Jest
fantastycznie płodną autorką. Ja napisałam pięć książek w życiu, ona
tyle samo tylko w zeszłym roku. Chciałabym zrobić coś razem z nią.
Ona współpracuje przy różnych projektach. Z innymi współtworzy
dość mroczne opowieści, natomiast ja chciałabym z nią przygotować
coś dla dzieci. Pracowałyśmy razem przy animacjach i wiem, że
byłybyśmy świetnym tandemem. Poza tym zmęczyło mnie już
zabijanie postaci – tym razem nikt by nie zginął.
Obywatel Śliwka: Dużą zaletą książki Zoo city było
niebanalne połączenie kryminału ze świetnym wątkiem
fantastycznym, a i Lśniące dziewczyny zapowiadają się bardzo
ciekawie jako kryminał. Kto lub co jest dla Pani inspiracją?
Inspiruje mnie świat. Wszystko, na co wpadam każdego dnia.
To może być reklama, news, tweet. Jestem wielką maszyną
agregującą dane i czasami wynikają z tego interesujące rzeczy. Jako
młoda osoba czytałam dużo komiksów, potem fantastyki, mitów,
przypowieści. Wszystko to miało duży wpływ na moją twórczość.
Lubię łączyć rzeczy, które niby współgrają. Jak z jedzeniem, możesz
zechcieć zestawić kiwi z łososiem i wyjdzie z tego interesująca
i niespotykana kombinacja.
Obywatel Śliwka: Doszły mnie ostatnio słuchy o ekranizacji
Zoo city. Jaki będzie Pani wpływ na film? Ma Pani
wymarzonych odtwórców głównych ról?
Tak, Zoo city ma szansę zaistnieć jako film. Wersja kinowa jest
współtworzona przez Helenę Spring, producentkę nominowaną do
Oscara za inne obrazy. Dość ściśle współpracuję z reżyserem, żeby
pomóc jak najbardziej uchwycić ducha książki. Jest to bardzo
ekscytujące. Równocześnie pracuję nad adaptacją powieści na
potrzeby ekranizacji. Trudno jest pokazać na przykład oszustwo emailowe w filmie. Jeśli chodzi o casting, chciałabym widzieć
młodych Afrykańczyków. Oczywiście panuje tendencja, by
powierzać role amerykańskim aktorom, ale myślę, że mamy
utalentowanych odtwórców i u nas. Trochę narzuciłam się Indrisowi
Elbie, który gra Luthera. Poszłam do jego hotelu, a poważnie
mówiąc, ustaliliśmy termin spotkania. To nie był stalking.
Umówiliśmy się, kiedy kręcił Mandelę w RPA. Dostał kopię
książki, bardzo mu się spodobała. Jeżeli jego kalendarz na to
pozwoli i będzie nas na niego stać, zagra Benoit.
electric_cat: Nie boi się Pani, że przez tytułowe Lśniące
dziewczyny książka może być zestawiona z kiepskimi
czytadłami dla nastolatek?
Nie wiem, być może słowo „dziewczyna” wskazuje, że to
książka dla nastolatków. Ale nawet ostatnio wychodziło kilka
książek z dziewczyną w tytule i są to tytuły dla dorosłych. Nie
sądzę, aby można było pomylić adresata. Moja powieść jest bardzo
mroczna. Nie chciałabym, by czytały ją nastolatki Oczywiście nie
wiem, jak tytuł może „działać” po polsku.
ogarbejbe: Bez jakiej książki nie wyobraża sobie Pani życia?
To trudne pytanie. Musiałabym spojrzeć na książki, które
wpłynęły na mnie najmocniej. Wybrałabym The Ballad of Halo
Jones Alana Moore’a, twórcy komiksów. Czytałam to jako
nastolatka. Byłam pod ogromnym wrażeniem. Bohaterka wyrusza
w kosmos i ma niesamowite przygody inspirujące młode kobiety.
Uwielbiam w Moorze to, że w swoje historie wplata aktualne
problemy społeczne. „Używa” swoich przygód i swoich bohaterów
do wyjaśnienia tego, co dzieje się tu i teraz.
Julia: Każdy miewa swoich ulubieńców w książkach.
Niekiedy człowiek uwielbia samych złych, czasem szaleje na
punkcie tych słodkich. Który typ Pani w największym stopniu
odpowiada, jakie charaktery w książkach lubi Pani
najbardziej?
Dobrze się bawiłam, tworząc Toby’ego w Motyland. To
kompletny palant. Gdybym spotkała go w życiu, to chyba…
uderzyłabym go w twarz. Ale jak mówiłam, fajnie się kreowało tę
postać. Pewnie dlatego, że w życiu taka osoba właściwie nie ma
racji bytu. Generalnie lubię charaktery typu dama w opresji. W Zoo
city zmiksowałam typy. W tradycji noir mamy detektywa
z bagażem, prawdopodobnie alkoholika, palacza. Drzwi jego
gabinetu otwierają się i staje w nich dama w opałach. Jest piękna
i niebezpieczna, i oczywiście pali papierosa. Połączyłam oba te typy,
detektywa z przeszłością i kobietę po przejściach. Coby
w Lśniących dziewczynach też ma swoje problemy, ale walczy,
ma serce. Jest nastawiona na pokonywanie przeszkód,
zdeterminowana. Nie odpuści. Podziwiam to. Byłoby milo ją
spotkać.
Jovitka: Czy pisząc nową książkę, od razu ma Pani pomysł
na zakończenie, a może pisanie jest drogą, która do tego
doprowadzi?
Zawsze wiem, jak moja książka się zacznie i jak skończy. Dążę
do tego wyznaczonego celu. Dla mnie pisanie powieści jest jak
nocna przejażdżka. Wiesz, skąd wyruszasz, i wiesz, dokąd
zmierzasz, i znasz główne punkty po drodze. Pozostały czas zajmuje
jazda na ślepo, kiedy to zastanawiasz się, jak pozostać na ścieżce.
Lubię w tym procesie zostawić miejsce dla podświadomości.
I wtedy pojawia się magia. Ten moment, gdy mózg odpala, palce na
klawiaturze same piszą, kreowany bohater robi coś, czego się sami
nie spodziewaliśmy. To niesamowite.
mamnamyszy: Podobno dobra książka to ta, która dojrzewa
przez jakiś czas, a nie od razu zostaje wydana. Czy fabułę
powieści najpierw składa Pani w głowie czy też od razu utrwala
na papierze, a potem nanosi poprawki?
Myślę… staram się wykorzystywać pomysły od razu, gdy się
pojawiają. Mam teraz cztery koncepcje nowych książek i jestem
niezdecydowana. Pewnie część musi poczekać, pooddychać
w ciemnym pokoju w mojej głowie. Rozmyślam długo nad
konkretnym pomysłem. Samo pisanie zajmuje mi rok, półtora.
Oczywiście wiąże się to z ciągłym doskonaleniem powieści.
Corpsebride: Gdyby mogła Pani wybrać jedną książkę,
która zostałaby przypisana Pani, którą by Pani wybrała?
Jeżeli musiałabym wybrać, byłoby to Rozpoznanie wzorca
Williama Gibsona. Książka, która jest niesamowitym obrazem
naszych czasów, dziwnych przestrzeni teraźniejszości. Pokazuje też,
jak szybko rzeczy się zmieniają. To niezwykła książka, która miała
na mnie ogromny wpływ.
Jadźka: Największe marzenie pisarza to…
Największym marzeniem pisarza jest to, by jego książki były
czytane. Pisarz chce dotrzeć do publiczności, pragnie, by ludzie
zaangażowali się w to, co niesie z sobą książka. Aby przejęli coś
z tej historii. To trochę jak… bycie wirusem – chcesz zainfekować
wszystkie umysły.
08.04.2014
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 4
Przeczytane książki: 347
Chcą przeczytać: 581
Bonus: Znani i lubiani też piszą
Rozmowa z Arturem Andrusem
izabela81: Pisze Pan, śpiewa, recytuje. Co jest dla Pana
priorytetem? I czy uważa się Pan za artystę multimedialnego?
Chciałem do tego, co tam było wymienione, dorzucić też taniec,
bo to mnie ostatnio coraz bardziej pochłania i widzę, że w tym
kierunku będę szedł. Tak naprawdę to ja te wszystkie rzeczy robię
tak po kawałku, żeby żadna z nich mi się nie znudziła.
izabela81: Żeby zaznaczyć tylko, że mógłby Pan jeszcze się
rozwinąć?
No, może nie chodzi o rozwój, bo nie używam w stosunku do
siebie tego słowa zbyt często, ale rzeczywiście robię parę różnych
rzeczy po to, aby się żadną nie znudzić. Jak już się naśpiewam,
najeżdżę, nawystępuję, to sobie wtedy chętnie siadam w domu przez
jakiś czas i na przykład próbuję coś popisać, żeby mieć potem
z czym występować. Tak że to wszystko się ze sobą wiąże.
A artysta multimedialny… Ktoś kiedyś coś takiego wymyślił, tak
o mnie powiedziano, to przylgnęło i rzeczywiście pojawia się co
jakiś czas. Artysta multimedialny to jest taki ktoś, kto jeszcze
z lodówki nie wyskakuje, chociaż to jest też do zrobienia, prawdę
mówiąc.
izabela81: To znaczy te lodówki już są w planach?
Tak.
izabela81: Wczoraj meksykański pisarz Hernández
prowadzący spotkanie na temat książki swojego kolegi
powiedział, że jego marzeniem i obowiązkiem jest
przypominanie wszystkim pisarzom, że jeszcze czasami
zdarzają się inteligentni czytelnicy. A czy w odniesieniu do
estrady kabaretowej też to obowiązuje? Czy Pan i Andrzej
Poniedzielski pamiętacie o tym i staracie się przypomnieć
kolegom, że bywają inteligentni odbiorcy?
Jak występuję z Andrzejem, to wiem, że obok siebie mam kogoś
inteligentniejszego i dzięki temu łatwiej jest mi o tym pamiętać.
Chyba Wojciech Młynarski opowiadał kiedyś, powołując się na
Kazimierza Rudzkiego, który powtarzał dosyć często przed
wyjściem na scenę: Panowie, wyobraźcie sobie, że na
widowni jest co najmniej jedna osoba dalece od was
inteligentniejsza i spróbujcie wystąpić tak, żeby
przynajmniej ona miała coś też z tego występu, żeby jakąś
przyjemność jej sprawić. Ja nigdy w życiu nie wyszedłbym na
scenę z taką świadomością, że idę do kogoś, o kogo nie muszę się
starać. I nie traktuję swoich występów na luzie, na zasadzie co ja się
tam będę wysilał. Staram się za każdym razem, a jak mi to
wychodzi, to jest już zupełnie inna sprawa.
Sylwia: Czy kiedy pisał Pan tekst Piłem w Spale, przemyślał
Pan to w Gniewie, albo gniewał się Pan w Przemyślu? I czy
myślał Pan kiedyś, żeby Boga chwalić w Niemodlinie, albo nie
modlić się w Boguchwale?
To jest dowód na to, że czytelnicy są inteligentni! Ja taki dowód
dostałem właściwie od razu, gdy ta piosenka się tylko pojawiła.
Przeróbki szlagwortu Piłem w Spale, spałem w Pile od razu
zaczęły do mnie docierać. Ta, która mnie zachwyciła, zaczynała się
od słów „Piłem w Szczawnicy”, a co dalej, to ja nie powiem. Co
jakiś czas dostaję opowieści o tej piosence, świadczące o tym, co
mnie bardzo cieszy, że ludziom się chce, że komuś się chce sięgać
po tę piosenkę i coś z nią robić. Nie ma nic przyjemniejszego dla
kogoś, kto napisał coś takiego, od świadomości, że komuś innemu
chce się coś z tym robić.
Sylwia: Mnie natomiast od czasów, kiedy pierwszy raz to
usłyszałem, męczy pytanie, czy Pan zna, znał tę anegdotę
o lekturach towarzysza Gierka.
Nie.
Sylwia: Otóż kiedyś towarzysz Gierek udawał się między
innymi do Spały właśnie z gospodarską wizytą i powitał go
wielki transparent: „Spała z Wami, Towarzyszu Sekretarzu”.
I natychmiast zdenerwowany sekretarz w Pile wywiesił
transparent: „Piła też z Wami, Towarzyszu Sekretarzu”.
Niedawno Jaromir Nohavica, czeski poeta, bard, powiedział mi
przy jakiejś tam okazji, że on bardzo chciał to przetłumaczyć na
czeski, ale w Czechach nie ma takich nazw, nie znalazł, przeleciał
cały atlas samochodowy Czech i nie znalazł takich miejscowości,
które by tak mogły zabrzmieć. Jak ta piosenka się gdzieś pojawiła
i stała popularna, zdarzyło mi się, że na moim zjeździe szkolnym
w Sanoku podszedł do mnie starszy absolwent mojej szkoły
i powiedział: Proszę Pana, ja w sprawie piosenki „Piłem
w Spale, spałem w Pile”. Jestem proboszczem jednej
z parafii w Pile, jakby pan kiedykolwiek przejeżdżał, spanie
ma pan zapewnione, a i nad tym drugim popracujemy. A w
Pile mam już swoje drzewko imienia piosenki Piłem w Spale,
spałem w Pile.
izabela81: Kolejne pytanie od ludzi, od społeczeństwa: co
myśli Pan o poczuciu humoru Polaków?
To samo, co o gustach kulinarnych na przykład, to samo co
o ubiorach Polaków. Każdy inaczej do tego podchodzi, każdy ma
jakiś swój gust. Na szczęście moim zdaniem nie ma czegoś takiego
jak narodowe poczucie humoru, bo nie ma nic gorszego niż takie
wyznaczenie, ustalenie, wpisanie do konstytucji, jakie powinniśmy
mieć poczucie humoru. To by był dramat! Każdy ma inne poczucie
humoru, każdego co innego bawi. I dobrze. Niech będzie duża
różnorodność w tym, co kogo bawi.
Booknerd: Czy istnieje gotowa recepta na udany występ
komediowy?
Gdybym ją znał, tobym miał same udane występy. Kompletnej
klęski nie pamiętam, żebym schodził na całkowitej ciszy, ale bywały
sytuacje, że zauważyłem, że grupa przede mną jednak
konkurencyjną imprezę prowadzi, niekoniecznie występ…
niekoniecznie chce mój występ obserwować, no i cóż, trzeba sobie
jakoś w takiej sytuacji radzić. Przed wyjściem na scenę, gdy mam
tremę, a mam zawsze, bo uważam, że każdy, kto wychodzi na scenę,
powinien ją mieć, bo jak już się nie ma kompletnie tremy, to znaczy,
że coś jest nie w porządku, tak jest, ja wychodzę i jakiegoś sposobu
uspokojenia się szukam. Mam kolegę, który w takiej sytuacji
podchodzi do wszystkich w garderobie i żeby ich uspokoić, mówi:
Uspokój się. Pomyśl sobie, że od tego zależy całe twoje
życie… To bardzo optymistycznie nastraja. A ja sobie myślę, przed
wyjściem na scenę, że przynajmniej parę osób, które przyszły na ten
występ, jest do mnie pozytywnie nastawionych i ja właśnie dla tych,
którzy są do mnie pozytywnie nastawieni, powinienem zagrać, nie
dla tych, co masochistycznie kupili sobie bilet, żeby się pomęczyć na
moim występie, bo ci jak chcą, to niech mają taką masochistyczną
przyjemność. Ja występuję dla tych, którzy mnie lubią, to jest może
zbyt prosta metoda na uspokojenie siebie samego, ale skuteczna.
Booknerd: Jeden z moich kolegów mówił, że on wychodzi
i wyobraża sobie jedną osobę, do której cały czas mówi.
To jest skuteczna metoda. Osoba, u której ma się kredyt
sympatii i się z tego kredytu korzysta. Nie ma nic gorszego, niż
wyobrażać sobie widza, który cię nie lubi i myśleć sobie przez cały
czas: O Jezu, i ja się teraz przez półtorej godziny będę
musiał z nim męczyć. To już tragedia, to ja bym wtedy nie
wyszedł na scenę.
Booknerd: Czy artystą komediowym trzeba się urodzić?
Zastanawiam się, czy…
Czy w ogóle trzeba się urodzić?!
Czy używanie w stosunku do Pana określenia „artysta
komediowy” ma jakiś sens? Bo właściwie Pana występy to są
po prostu wieczory autorskie.
Wieczory autorskie, ale z takim zamiarem rozśmieszenie
widzów. Nie wiem, jak siebie nazywać, właściwie żadne określenia
mnie nie obrażają, jeśli ktoś o mnie mówi „kabareciarz”, to się nie
obrażam, jeśli ktoś na mnie mówi „artysta komediowy”, proszę
bardzo, też tak może być. Aczkolwiek do końca chyba nie wiem, co
każdy z tych terminów oznacza.
A co wpisuje Pan w rubryce „zawód”?
Mam papiery tylko na dziennikarstwo. Wszystko poza tym robię
na umowach śmieciowych i na czarno. Wszystkie inne rzeczy typu
występy, śpiewanie piosenek i tak dalej robię nielegalnie, nie mam
uprawnień do śpiewania piosenek.
Czyli walka
interesuje?
o
uwolnienie
zawodu
żywotnie
Pana
Bardzo. Ja bym chciał, żeby w Polsce w pełni uwolniono zawód
wokalisty i żeby każdy mógł się poczuć wokalistą. Bo jeżeli ja mogę
śpiewać i doprowadzić do sytuacji, że moja płyta była najlepiej
sprzedającą się płytą w tym kraju, to znaczy, że już każdy może.
Ja jako muzyk z wykształcenia będę jednak optował za
tym, że „poczuć” – tak, ale nie do końca obarczać tym
poczuciem społeczeństwo.
Ale społeczeństwo ma wolny wybór. Społeczeństwo ma pilota
do telewizora, ma przycisk on/off w różnych urządzeniach,
z których korzysta.
O tym chyba zapominamy, że nie można mieć pretensji do
kogoś, kogo się nie lubi, że występuje, tylko można po prostu
go wyłączyć.
To zdecydowanie najprostsza metoda.
Jaką książkę dzisiaj Pan podpisuje?
Podpisuję z Marią Czubaszek i Wojciechem Karolakiem książkę
Boks na ptaku, czyli każdy szczyt ma swój Czubaszek
i Karolak. To jest druga część, niejako druga część, rozmowy
z Marią Czubaszek, ale w głównej roli występuje już Wojciech
Karolak. Podpisywałem też swoją książkę, zbiór tekstów, które
zamieszczałem na blogu. Wydałem je w formie książki, bo uważam,
że gdy się coś napisało, nawet do Internetu, to trzeba mieć to potem
na papierze, bo ja nie wierzę w ten Internet. Jestem przyzwyczajony,
że jeśli coś jest podłączone do prądu, to zawsze może wysiąść. I ja
jestem przekonany, że ten Internet też kiedyś wysiądzie, że jeżeli nie
będzie czegoś na papierze, to może zginąć.
Czyli mamy jeszcze jednego zwolennika pozostawienia
książki papierowej.
Ja jestem zwolennikiem książki papierowej, chociaż też
niedawno zacząłem czytać w formie elektronicznej na czytniku ebooków. Bardzo mi to nawet odpowiada, choć zauważyłem, że
inaczej podchodzę do książek elektronicznych. Zazwyczaj są to
pozycje, których nie muszę mieć na półce, bo wiem, że do nich nie
będę wracał, ale chcę je przeczytać.
A lubi Pan czytać swoje książki?
Nie przepadam. Czytam, kiedy dostaję wersję złożoną
z wydawnictwa i muszę zerknąć, czy nie ma jakichś błędów, czy
czegoś jeszcze nie chciałbym zmienić. I to jest jedyny raz, kiedy się
spotykam ze swoją książką. Ale to i tak jest więcej niż współautorka
mojej książki Maria Czubaszek, która w ogóle nie przeczytała tego,
co napisaliśmy, i przysięga, że nie przeczyta nigdy w życiu, bo ona
nie będzie swoich głupot nigdy czytała.
WikaJędroszkowiak: A proszę mi powiedzieć, to też jest
pytanie od Pana czytelników czy fanów: czy jest książka, która
Pana tak rozbawiła, że czerpał Pan z niej inspirację także jako
autor i kabareciarz?
Co jakiś czas na takie trafiam. Mam nawet cały zbiorek (bo
znajomi się dowiedzieli, że gdzieś mnie skrzywiło w tę stronę i się
tym interesuję) takich niedużych książeczek, które były co roku
wydawane na Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu.
Strasznie żałuję, że tego festiwalu już nie ma. Ja bym tam co roku
zgłaszał jakąś piosenkę. W tych książeczkach są prawdziwe cuda na
przykład twórczość Janusza Przymanowskiego mnie wzrusza. Jego
piosenki typu Płynie przez Kołobrzeg Parsęta, Parsęta /
Dziesięć dni kto przeżył pamięta, pamięta i to jest akurat
refren. Niesamowite jest to, że piosenkarze wojskowi, w tak
skoczny sposób potrafili opowiadać o tragicznych rzeczach.
W piosence Przymanowskiego jest taki fragment Siedmiu było
fizylierów w drużynie szturmowej / Kiedy braliśmy
gazownię, jeden dostał w głowę. Mnie takie rzeczy bardzo
inspirują. I co jakiś czas trafiam na coś podobnego. Na przykład
w książce Tuwim. Wylękniony bluźnierca jest tyle
fantastycznych opowieści… Ta książka bardzo mi się podobała, bo
ja lubię biografie. Zawsze obawiam się, że jak biografia dotyczy
kogoś, kto otarł się o kabaret, a Tuwim się bardzo o kabaret otarł, to
będzie to po prostu zbiór anegdot. I bardzo się ucieszyłem, że ta
książka takim zbiorem anegdot nie jest, tylko naprawdę solidnie
napisaną biografią z anegdotycznymi fragmentami.
Wracając na chwilę do Kołobrzegu, to rzeczywiście żałuj, że
tego nie ma, bo to było samonapędzające się. Miałem
przyjaciela, niestety już nie żyje, który właśnie mówił:
„Odkryłem nieustające źródło dopływu gotówki i dużych
sukcesów”, bo w jednym roku napisał piosenkę „Chcę mieć
chłopca torpedystę”, w następnym roku napisał „A ja chłopca
chcę czołgistę”…
To zanim wszystkie rodzaje wojsk przejdzie, to opera może
powstać…
Potem przerzucił się na straż pożarną i napisał słynną pieśń
o „Maciusiu, który marzył, by w pożarnej służyć straży”.
Kiedy prowadziłem w radiu audycję na temat piosenek
żołnierskich, zadzwoniła słuchaczka, może Państwu znana,
piosenkarka Ewa Bem, która powiedziała, że do końca życia nie
zapomni, jak wracała kiedyś z jakiegoś wyjazdu i spotkała na
lotnisku piosenkarzy wracających z Festiwalu Piosenki Żołnierskiej
w Kołobrzegu i każdy cytował, co tam śpiewał. I najpiękniejsza
rzecz, jaką wtedy usłyszała, to był Marsz dla desantu, tak to się
nazywało, z takim fragmentem: Nie ma marszu dla desantu, no
bo jak tu maszerować / Gdy się leci prosto z nieba na
głębokie tyły wroga. To jest wyższa szkoła jazdy, żeby wpaść na
taki pomysł, proszę państwa.
Ale nie żałujmy Kołobrzegu, bo jest tyle śmiesznych rzeczy,
które ciągle Pana inspirują… Pytanie ostatnie o to, jaką
książkę będzie Pan podpisywał w roku przyszłym?
Ach…
Czyli co mistrz ma w tej chwili na warsztacie?
W czerwcu ukaże się druga część zapisków z bloga
internetowego. Ale nie tylko z bloga. To będzie dokończenie tego,
co powstało na blogu przez ostatnie dwa lata, a ponadto będą tam
teksty zebrane, które pisałem dla różnych gazet, na przykład
„Zwierciadła”, albo – czym się bardzo szczycę, bo od czasu do
czasu publikuję fachowe teksty dla różnych branżowych tytułów
i przez parę lat pisałem dla policji, na której się znam o tyle, że
spotykamy się czasem na drodze – a teraz od jakiegoś czasu piszę
dla gazety lekarskiej i stwierdziłem, że warto sobie z wiekiem
wyrabiać znajomości w tym środowisku, no i teksty z gazety
lekarskiej też się będą pojawiały. Taki zbiór ukaże się już wkrótce,
ale obiecuję, że nie będę za często podpisywał. Może źle
powiedziałem – podpisywał będę wszędzie, gdzie się da, ale
wydawał nie będę za często, bo się troszkę zaczynam obawiać
nadmiaru książek. Ja wiem, że wszyscy mówią, iż jest kiepsko
z czytelnictwem, ale ja sobie najpierw trochę poczytam, a potem
dopiero coś napiszę, dobra?
Zainspirujesz się. Proszę Państwa, proponuję: idźmy po
autografy, czytajmy Andrusa, słuchajmy Andrusa, bo on nas
bez przerwy wzrusza.
Wzrusza, o! jaki wierszyk ładny na koniec góralski.
Twoja szkoła. Dziękuję Państwu bardzo!
16.06.2014
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 8
Przeczytane książki: 1827
Chcą przeczytać: 1104
Rozmowa z Markiem Niedźwiedzkim
Lunami: Jak by Pan określił dzisiejsze radio w stosunku do
tego, w jakim Pan stawiał pierwsze kroki? Co się teraz
najbardziej liczy w pracy prezentera radiowego, a co się liczyło
dawniej?
Dzisiejsze radio jest inne. Tak jak czasy są inne. Kiedy
zaczynałem w latach siedemdziesiątych, w radiu był spiker.
Gospodarz programu. Nie ma już prawie tego zawodu w radiu.
Teraz każdy autor audycji jest sam sobie sterem i żeglarzem. Wtedy
audycje były przeważnie nagrywane na taśmę. Spiker łączył je
w całość. Teraz radio głównie gra na żywo. W pracy prezentera
dużo się nie zmieniło. Liczy się głos. Liczy się łatwość bycia na
antenie. Słuchacz nie przepada za prezenterem, który ma tremę.
Wiem, bo sam jestem też słuchaczem radia. Lubię potoczystość na
antenie. Liczy się poprawna polszczyzna. Ale chyba najważniejsza
jest osobowość. To coś, czego raczej nie da się nauczyć. Trzeba
poza tym być sobą. Ja nie jestem inny poza anteną. Słuchacze to
świetnie słyszą. Sztuczność moim zdaniem jest najgorsza.
izabela81: Czy pamięta Pan swój pierwszy dzień pracy
w radiu? Jak go Pan wspomina?
Takich „dni pierwszych” było co najmniej kilka. Studenckie
Radio Żak w październiku 1973 roku. Łódzka Rozgłośnia Polskiego
Radia, gdzie w maju 1978 roku zostałem zatrudniony na etacie
spikera radiowego. No i Trójka Polskiego Radia w kwietniu 1982.
Najbardziej chyba pamiętam pierwszy dyżur spikerski w Radiu
Łódź, bo to wypadło 1 maja. Puste ulice rano, piękne słońce,
jechałem tramwajem z Alei Politechniki na Narutowicza i pewnie
myślałem, że spełnia się właśnie jedno z moich marzeń. Będę
pracował w Polskim Radiu. Marzyłem o Trójce, ale na spełnienie
tego marzenia musiałem zaczekać jeszcze 5 lat.
Lunami:
Jaka
myśl
przewodnia
przyświeca
Panu
w wieloletniej radiowej pracy?
Rzetelność i szczerość. Zawsze być sobą. Nie udawać nikogo.
Zawsze być dobrze przygotowanym. Pracować na 100%.
izabela81: Czy zdarzyło się, że odebrano lub odebrało Panu
głos w radiu?
Był taki jeden raz. Odebrało… Chyba na własne życzenie.
Przeziębiłem się przed sylwestrem. Kilkanaście lat temu. Lekarze już
byli w nastroju na bal, a ja potrzebowałem porady, lekarstwa.
Następnego dnia, pierwszego stycznia miałem poprowadzić poranną
audycję Zapraszamy do Trójki. Znajomy załatwił mi wizytę
u laryngologa. Pojechałem, pan doktor przepisał lekarstwo.
W aptece stałem chyba ponad godzinę. Były takie czasy… Zresztą
trzydziestego pierwszego grudnia pracowały „wybrane apteki”.
Zapomniałem powiedzieć podczas badania, że jestem uczulony na
sulfonamidy. Rankiem następnego dnia mówiłem jak Jurek Owsiak
po finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy… Zapowiadałem
z trudem po trzy piosenki. Dałem radę, ale to był koszmar. Dobrze,
że od godziny szóstej do dziewiątej większość słuchaczy pewnie
odsypiała sylwestrowe bale…
Pawlick: Pamiętam czasy, kiedy Internet nie był tak
powszechny jak obecnie. Wtedy pogoń za muzyką
i kombinowanie, jak ją zdobyć, było nie lada wyzwaniem. Czy
tęskni Pan za tamtymi czasami (kiedy muzykę pożyczało się od
znajomych albo kopiowało z różnych źródeł), czy raczej
preferuje Pan aktualny stan – „klik w sieci i gra”?
Zdobywanie muzyki w tamtych czasach było fajne. A radość
z pozyskanych nagrań czy płyt ogromna. Można się było tym dzielić
ze słuchaczami. Ale jednak łatwość dostępu do muzyki w tych
czasach też bardzo mi się podoba. Kiedyś to ja musiałem „wiedzieć
więcej”. Teraz często dostaję od słuchaczy sygnały o tym, że jest
jakaś nowa płyta. I wcale mi to nie przeszkadza. Klik – i mam.
Zawsze jednak kupuję płytę. Bo lubię ją mieć na zawsze. Nie tęsknię
za trzaskami na płytach winylowych, choć teraz są modne. Zawsze
mi przeszkadzało, kiedy słyszałem szumy i trzaski na przykład
w piosence Year of the Cat Ala Stewarta…
basia_g: Są tacy, którzy do dziś wspominają zwycięski remis
piłkarskiej reprezentacji Polski z Anglikami na Wembley, ja
zaś pamiętam ten dzień, gdy dziewiętnaście lat temu pierwszy
raz w życiu usłyszałam w radiu Listę Przebojów Programu
Trzeciego i Pana! Wywrócił Pan mój muzyczny świat do góry
nogami i Backstreet Boys zamieniłam na George’a Michaela;-)
A co wpłynęło najbardziej na Pana gust muzyczny?
Lista Przebojów Studia Rytm. Nadawana w latach 1968–1973?
Jakoś tak. W audycji Popołudnie z młodością nadawanej
w ówczesnej Jedynce Polskiego Radia. Ja byłem młody, to była
oferta dla mnie. Polska muzyka w tamtych czasach była moim
zdaniem bardzo dobra. Czerwone Gitary, Maryla Rodowicz,
Czesław Niemen, Halina Frąckowiak i ABC, Breakout,
Skaldowie… Długo mógłbym wymieniać. Potem „złapałem”
Trójkę, a także Listę Przebojów Radia Luksemburg i American Top
40. To były moje największe inspiracje muzyczne i radiowe.
triste: Ma Pan swoją osobistą ścieżkę dźwiękową, której
zawsze Pan słucha w lepsze lub gorsze dni?
Mam pewnie ponad piętnaście tysięcy płyt, więc jeśli nie radio,
to muzyka z płyt. Mam ulubione, ale jest ich za dużo, żeby
wymieniać. W zależności od potrzeby i nastroju sięgam po klasykę
rocka (Genesis, David Bowie, Pink Floyd, Elton John, Billy Joel,
The Eagles…) albo jazz (cała kolekcja Smooth Jazz Cafe i płyty,
z których wybierałem do niej nagrania). Słucham też wielu nowości.
Są płyty, po które sięgam tylko jeden raz i takie, których słucham
„na okrągło”. Ostatnio na przykład trafiły do mnie nowe płyty
Pascala Obispo, Jonathy Brooke, Stephena Bishopa…
molarnia: Pewnie czyta Pan wiele biografii gwiazd muzyki.
Która z nich zrobiła na Panu największe wrażenie?
Ostatnio Burta Bacharacha Krople deszczu padają mi na
głowę. U nas ta piosenka napisana przez niego była popularniejsza
od Anyone who had a heart, ale oryginalny tytuł bardziej oddaje
charakter książki. Tak wiele się z niej dowiedziałem o życiu artysty.
Nie muszę wiedzieć wszystkiego o twórcach, których lubię i cenię,
ale takie wydawnictwa są jednak bardzo potrzebne. Wiedzieć
więcej…
Magdalena: Mija dwadzieścia pięć lat od czerwcowych
wolnych wyborów w Polsce. Jaka piosenka kojarzy się Panu
z wolnością, niezależnością?
A mogę wymienić kilka tytułów? Autobiografia Perfect,
Dorosłe dzieci Turbo, Kocham wolność Chłopcy z Placu Broni,
Wieża radości, wieża samotności Sztywny Pal Azji, Nie pytaj o
Polskę Obywatel G.C.
fprefect: Jaka była Pana pierwsza reakcja na Balladę
o Baronie, Niedźwiedziu i Czarnej Helenie Artura Andrusa?
Pomyślałem, że to zabawna piosenka. I żeby jej nie dodawać do
zestawu do głosowania na Listę Trójki… „Większość” była za
dodaniem i stało się. Numer jeden w pierwszym tygodniu. Artur na
to zasłużył…
fprefect: Wiemy już, że misie lubią łagodny jogurt, bo nie
jest kwaśny, a jak to jest z niedźwiedziami?
Kiedyś byłem „słodkim Maćkiem”. Teraz moje ulubione
słodycze to... śledzie i golonka! Człowiek się zmienia. Także jego
gust. Jeśli czekolada, to najchętniej z chili. A jogurt – naturalny. Do
pomidora.
Bogdan: Pana upodobania muzyczne tworzą dość spójną
całość. Może jednak niektórzy z wykonawców, których
muzyka odpowiadała Panu dwadzieścia, trzydzieści lat temu,
po latach przestali się Panu podobać? Proszę o przykłady.
Mam bardzo pojemny gust muzyczny. Na Mojej Liście Marzeń
umieściłem i ABBĘ, i Yes. Mam tak, że jeśli już kogoś pokocham,
to kupuję każdą następną płytę, by sprawdzić, czy nic się nie
zmieniło. Zwykle się nie mylę i pozostaję przy swoich ulubieńcach.
Może kilka nazw/nazwisk bym wymyślił, ale to z kraju, więc raczej
zostawię to dla siebie…
izabela81: Czy ma Pan swoją ulubioną piosenkę, która
zasługuje na miano piosenki wszechczasów?
Led Zeppelin Stairway to Heaven. Za wszystko.
Pawlick: Czuje się Pan wielkim znawcą muzyki? Czy raczej
czuje Pan, że jest jeszcze sporo do odkrycia, a wszystko jeszcze
przed Panem? Czy jeszcze cokolwiek może Pana w muzyce
zaskoczyć? Jakie są Pana najnowsze odkrycia?
Wszystko przede mną w wieku 60 lat? To byłoby miłe… Nie
jestem znawcą muzyki, jestem jej słuchaczem i fanem. „Music was
my first love”, śpiewa John Miles. U mnie też tak jest. Uwielbiam
odkrywać nowych, młodych wykonawców. Zachwycać się nimi.
Ich dokonaniami. Mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni. Zawsze
będą tacy Artyści. Najnowsze odkrycia? Z ostatnich lat. Klara
(Polska), Fismoll (Polska), Julia Sokołowska (Polska), Stromae
(Belgia), Bo Saris (Holandia), Nikki Yanofsky (Kanada), Joshua
Radin (USA), Angus & Julia Stone (Australia), Birds of Tokio
(Australia). Tak na przykład…
monia: Drogi Panie Marku, czy mógłby Pan opowiedzieć
o swoim zainteresowaniu twórczością Haliny Poświatowskiej?
Przyznam szczerze, że gdy zobaczyłam Pana rekomendację na
najnowszej biografii poetki, byłam zaskoczona.
Zaczęło się od Opowieści dla przyjaciela. Wystawialiśmy to
w „kółku recytatorskim” w liceum. Czterdzieści cztery lata temu?
Wtedy tomiki jej wierszy odbijaliśmy na ksero. Zakochałem się
w erotykach Poświatowskiej. Do tego stopnia, że w latach
osiemdziesiątych czytałem je na antenie Trójki w soboty po
dwudziestej trzeciej. Był taki czas! Teraz już bym się nie odważył.
Ale mam chyba wszystkie współczesne wydania jej poezji. Nawet
takie pachnące książki. Uparte serce jest wstrząsającą opowieścią
o krótkim życiu. I nie jestem pewien, czy chciałem to wszystko
wiedzieć. Ale stało się…
triste: Jakie rady ma Pan dla tych, którzy w przyszłości
chcieliby zaistnieć w polskiej radiofonii?
Powtórzę: trzeba być sobą. I mieć w głosie to coś, co powoduje,
że słuchacze chcą więcej.
08.07.2014
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 4
Przeczytane książki: 879
Chcą przeczytać: 558
Rozmowa z Anną Dziewit-Meller
i Marcinem Mellerem
Vesna-Parun: Przeciętny Kowalski marzy o urlopie
w Hiszpanii, we Włoszech lub w Chorwacji. Możliwość
plażowania całymi dniami jest dla niego daleko bardziej nęcąca
niż poznawanie nowych kultur i mniej popularnych miejsc.
Jak zachęcilibyście go do odwiedzenia Gruzji, Turkmenistanu
czy Mongolii, miejsc omijanych przez typowych turystów
szerokim łukiem?
Ania: Turkmenistanu i Mongolii niestety (jeszcze!) nie znamy,
ale Gruzję możemy polecić każdemu, kto planuje wakacje w miejscu
nieco mniej utrwalonym na pocztówkach niż Costa Brava. Ten, kto
woli wylegiwać się na plaży w wariancie all inclusive, będzie miał
pewien problem z Gruzją, także dlatego, że tam po prostu szkoda
czasu na skwierczenie w słońcu. Taką osobę zachęcilibyśmy jednak
zwłaszcza możliwością poznania nie tylko wspaniałej kultury, ale
przede wszystkim jedynych w swoim rodzaju ludzi, bo z Gruzji
wraca się do domu, mając notes pełen adresów fantastycznych osób,
których spotykamy na swojej drodze. To nie są wakacje w wersji
relaks z drinkiem z palemką, ale zapewniamy, że smakują jeszcze
lepiej niż zimne piwo pod parasolem. Żeby się o tym przekonać, po
prostu trzeba spróbować. Innej metody nie ma:-)
Marcin: Gruzja jest niewielkim krajem – wielkości Austrii – ale
niezwykle różnorodnym. Miłośnicy górskich wycieczek poczują się
jak w raju. Można dniami i tygodniami włóczyć się szlakiem
kościołów i klasztorów położonych w niezwykłych miejscach.
Rowerzyści mają gdzie poszaleć. No i ludzie – gościnni jak nigdzie
indziej.
Vesna-Parun: Czy myślą Państwo o stworzeniu podobnych
książek z różnych zakątków świata? Jeśli tak, to jakie miejsca
chcieliby Państwo opisać?
Ania: Ja bardzo bardzo powoli przymierzam się do pisania
książki o Turcji, a konkretnie o Stambule, mieście, które uwielbiam
i do którego od lat podróżuję. Turcja fascynuje mnie niemal tak
samo jak Gruzja i bardzo chętnie zanurzam się w tę kulturę.
Namawiam Marcina na kooperację, ale nie wiem, czy uda mi się go
do tego skłonić. Od trzech lat uczę się języka tureckiego, mam więc
nadzieję, że ten wysiłek przyniesie pożądane rezultaty i że w końcu
mi się przyda.
Marcin: No z nas dwojga to Ania jest tą pracowitą i pewnie gdy
już będzie furkotać jej klawiatura to i ja się dołączę, zwłaszcza że co
do tego, iż Stambuł jest jednym z najbardziej niesamowitych miast
na świecie, w pełni się zgadzamy. Ale jeśli o mnie chodzi, to książka
o Gruzji pozostanie na zawsze tą jedyną i szczególną, to kawał
mojego, naszego życia, miejsce po Polsce najbliższe. No i tam się
pobraliśmy, a tego raczej już nie powtórzymy:-)
Vesna-Parun: Czy jest coś, co w Gruzji (w kraju,
w mentalności ludzi itp.) naprawdę wyjątkowo się Państwu nie
podoba, coś, co chcielibyście bardzo mocno skrytykować?
Umówmy się, że zasady poprawności politycznej nie istnieją:-)
Ania: Mnie w Gruzji przeszkadza picie. Gruzini poczytują sobie
za cel upijanie przyjezdnych, czasami przybiera to formę opresji, nie
sposób się z tego wyzwolić. Poza tym gruziński styl pracy,
stosunek do czasu (słynny GMT, czyli Georgia Maybe Time) nie
ułatwia sprawy, ale do tych różnic w mentalności chyba już
przywykłam i przestawiam się na gruziński model, kiedy tylko
ląduję na lotnisku w Tbilisi.
Marcin: No, GMT nawet mnie potrafi doprowadzić do szału.
Dopóki coś się nie wydarzy, nigdy nie mam pewności, że się stanie.
Sensowne planowanie graniczy czasem z cudem.
Discordia: Czy podróżując po Gruzji, nie bali się Państwo
o swoje bezpieczeństwo, zważywszy na to, że sytuacja
polityczna jest tam bardzo trudna?
Marcin: Nie przesadzajmy. W porównaniu choćby z sąsiednią
Armenią czy Azerbejdżanem Gruzja jest ostoją porządku.
Pięciodniowa wojna z Rosją toczyła się trzy lata temu na
ograniczonym terenie. Jak żartuje nasz przyjaciel podróżujący po
Gruzji rowerem, największe niebezpieczeństwo czyha, kiedy pyta
się przypadkowo napotkanych ludzi o drogę. Owszem, udzielą
wyczerpujących informacji, ale najpierw zaproszą do domu,
nakarmią do granic wytrzymałości i upiją. A potem trzeba wsiąść na
rower:-)
Vesna-Parun: Czy podczas pobytu w Gruzji zdarzyło się, że
patrzyli Państwo na coś w zupełnie inny sposób? Chcieli
Państwo coś opisać, ale okazało się, że na przykład to, co
oburzyło Panią Anię, zachwyciło Pana Marcina (lub na
odwrót)? Albo jakaś sytuacja, zachowanie ludzi, zszokowało
kogoś z Państwa, podczas gdy dla drugiej osoby było to
obojętne?
Marcin: Generalnie, ja się lepiej odnajduję w gruzińskiej
anarchii, która czasami Anię irytuje.
Divinacommedia: Czytałam niedawno Adibas – książkę Zazy
Burczuladze (nie mylić z tenorem!!) – opisuje on zupełnie nowe,
dalekie od stereotypów młode pokolenie mieszkańców stolicy.
Czy tak szybkie i drastyczne zmiany mentalności mieszkańców
gruzińskich miast są według Państwa dobre dla kraju, który
w tak wielkim stopniu utrzymuje się z dóbr ziemi?
Ania: Jak wszędzie na świecie globalizacja i wpływ zachodniej
kultury odciskają swoje piętno. Ma to dobre i złe strony. Jednak
mimo wszystko mamy wrażenie, że Gruzini, bardzo przywiązani do
swej tradycji i kultury, wciąż opierają się tym wpływom bardziej niż
inne narody. Jak będzie dalej, sami jesteśmy niezmiernie ciekawi.
Marcin: Ale Adibas to portret jednak wąskiego środowiska
z Tbilisi. To trochę tak, jakby patrzeć na Polskę przez film Egoiści
Mariusza Trelińskiego albo przez powieść Heroina Tomasza
Piątka. Niby jakaś prawda, ale…
Inka: Wojciech Cejrowski, Martyna Wojciechowska czy
Beata Pawlikowska to także dziennikarze oraz podróżnicy. Pan
Wojtek i pani Martyna oprócz pisania książek prowadzą
własne programy, a pani Beata ma na swoim koncie audycje
radiowe. Czy myśleliby Państwo kiedyś o tym, by nakręcić
jakiś film dokumentalny albo stworzyć audycję radiową
poświęconą podróżom?
Ania: Na razie niestety nie mamy czasu na to, by zająć się
programami w radiu czy telewizji, bo książki i codzienna praca
zaprzątają nam głowę, ale kto wie – może wkrótce?:-)
Discordia: Czy możliwe jest stwierdzenie, że znają Państwo
Gruzję równie dobrze jak Polskę?
Ania: Moim zdaniem nie, i co gorsza nigdy nie poznamy.
Polskę – chcąc, nie chcąc – mamy w sobie, poprzez wychowanie,
poprzez edukację, poprzez filmy, książki, dom rodzinny, historię itp.
Gruzję powoli systematycznie poznajemy i jeszcze wiele przed
nami. Nie znając języka – bo porozumiewamy się tam głównie po
rosyjsku, czasem po angielsku – nie jesteśmy niestety w stanie
wniknąć w najgłębsze obszary gruzińskiej tożsamości. Ale robimy,
co możemy:-)
Marcin: Mnie Polska ciągle potrafi zaskoczyć, a co dopiero
mówić o Gruzji!
Ines: Skoro tak bardzo ukochali Państwo Gruzję, to czy
myśleli Państwo kiedykolwiek o zmianie paszportu polskiego
na gruziński? Czy wchodzi w grę ewentualna emigracja
przykładowo na jesieni życia?
Ania: Emerytura w Gruzji – czemu nie? Piękny kraj, znakomite
jedzenie, świetne wino – jesteśmy za, ale dopiero za jaki czas.
Marcin: Zamiana paszportu na pewno nie, ale jakiś dom opięty
winoroślą pod Tbilisi albo w Kachetii – czemu nie?:-)
Discordia: Jakie specjały z kuchni gruzińskiej posmakowały
Państwu najbardziej?
Ania: Kurczak szkmeruli – czyli w czosnku, lobio czyli
potrawka z fasoli i gruziński chleb. Pycha!
Marcin: Jak wyżej, plus adżarskie chaczapuri – z jajkiem na
wierzchu, wszelakie zakąski warzywne, kachetyjskie szaszłyki,
jesiotr w sosie z granatów i wiele, wiele innych.
Divinacommedia: Jaki gruziński zapach chcieliby Państwo
zamknąć w butelce, by w chwilach tęsknoty za Gruzją móc ją
otworzyć i wspomnieć?:-)
Ania: Piękne pytanie! Dla mnie to zapach kurzu na górskiej
drodze w Swanetii, połączony z aromatem kolendry, której pełno
w gruzińskiej kuchni, i słony mokry zapach Morza Czarnego
w Batumi na plaży.
Buziaczek197: Państwa ślub odbył się w Gruzji. Skąd taki
niecodzienny pomysł? Kto kogo namawiał do tego, aby
uroczystość odbyła się właśnie w Gruzji?
Pomysł narodził się spontanicznie, podczas pobytu w Gruzji.
Okazał się świetny:-) I nikogo nie trzeba było do tego namawiać.
Vesna-Parun: Panie Marcinie, jest Pan osobą o dużej
świadomości politycznej. Czy wpływa to na sposób, w jaki
odbiera Pan odwiedzane miejsca? Czy będąc w Gruzji,
tłumaczył Pan sobie niektóre zachowania Gruzinów ich
sytuacją polityczną? A może teraz, po poznaniu tego kraju,
mentalności jego mieszkańców, decyzje podejmowane przez
gruziński rząd czy aktualne wydarzenia polityczne są dla Pana
bardziej zrozumiałe?
Marcin: Ja dokądkolwiek bym jechał, najpierw staram się jak
najwięcej o danym kraju przeczytać. A potem na miejscu kupić
kolejne książki i czytać je już tam, bo wtedy percepcja się wzmacnia.
Studiowałem historię i uważam, że nie tylko w Gruzji o ludzkich
zachowaniach decydują często zaszłości sięgające setek lat wstecz.
Więc poznanie kontekstu to podstawa.
Inka: Pani Aniu, na swoim koncie ma pani kilka książek,
jednak żadnej z nich nie napisała Pani sama. Czy rozważała
Pani możliwość napisania kolejnej książki, tym razem bez
współautorów? Jeśli tak, to o czym byłaby ta książka?
Ania: Taka książka właśnie powstaje i jeśli wszystko pójdzie
zgodnie z planem, ukaże się w 2012 roku. Nie będę na razie
zdradzać nic więcej prócz tego, że to powieść. A po niej, mam
nadzieję, ukaże się kolejna – właśnie ta o Turcji, o której
wspominałam wcześniej. Ale pisanie w dwójkę to bardzo fajna
sprawa – zarówno praca z Agnieszką Drotkiewicz, jak i z
Marcinem, sprawiła mi wiele radości.
Marcin: Przeglądając wszystkie pytania na Państwa portalu,
widziałem, że ciekawiły Was nasze inspiracje literackie w czasie
pisania Gaumardżos!. Na pewno niezwykle ważna była lektura
Toastu za przodków i Planety Kaukaz Wojciecha Góreckiego.
Na pewno każda z dziesiątek lektur na temat Kaukazu i Gruzji
pozostawiła w nas ślad. Ale książką, która wywarła chyba
największy wpływ na nasze rozmowy o Gruzji i pisanie, są Stories
I stole: from Georgia amerykańskiej dziennikarki Wendell
Steavenson. Jej pomieszanie opowieści prywatnych, wielkiej
historii, obyczajówek, sarkastycznych komentarzy, taki lekturowy
miszmasz zrobił na nas duże wrażenie, być może dlatego, że
w Polsce tak się nie pisze. Zresztą kilka razy ją w naszej książce
cytujemy.
15.09.2011
Anna Dziewit-Meller
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 6
Przeczytane książki: 1197
Chcą przeczytać: 932
Marcin Meller
Liczba książek autora w lubimyczytać.pl: 2
Przeczytane książki: 1162
Chcą przeczytać: 839
Projekt okładki: Katarzyna Olbrycht
Redakcja: Damian Warszawski
Redakcja merytoryczna: Joanna Janowicz
Adiustacja: Barbara Wójcik
Korekta: Małgorzata Biernacka
ISBN: 978-83-240-3500-7
lubimyczytać.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com

Podobne dokumenty

№3 Pobudzamy do czytania! { LISTA OSOBISTA { ROZKŁAD JAZDY

№3 Pobudzamy do czytania! { LISTA OSOBISTA { ROZKŁAD JAZDY „Zła”, gdyż już na starcie nie jest taka, jaka kobieta być powinna. I na tym polega jej magnetyzm. Jestem pewna, że Libby będzie wkrótce miała wiele odmian i gorszych lub lepszych kopii. Mroczny za...

Bardziej szczegółowo