OSTOJACY
Transkrypt
OSTOJACY
WIKTOR MONDALSKI OSTOJACY W BRÓD PRZEZ STOCHOn WYDAWNICTWO: „KSIĄŻKI Z PO LA" Nr. 1. Cena 1 K. 30 h. OSTOJACY WIKTOR MONDALSKI OSTOJACY LW Ó W 1916. NAKŁADEM KSIĘGARNI GUBRYNOWICZA I SYNA. V u/U ' AA-UjM , -ł/h0 ĆL ^ ttrt, ’ . Lt o , ^ * >| DRUKARNIA „PRASA" W E LW O W IE, SOKOŁA i. Z WOJENNYCH WYWCZASÓW. K siążeczka niniejsza nie chce ani h isto ry ą być, ani kroniką. Gdzieś w pośrodku w ypadnie jej chyba m iejsce: ra p tu la rz y k a o bojow ych i polow ych przeżyciach dw óch szw adronów ułańskich, splecionych razem , złączonych oso bą kochanego rotm istrza, a przesiąkniętych z nim razem ukochaniem idei, tą m iłością Oj czyzny, której kw iatem najpiękniejszym sta ły się Legiony... P rz e ż y ć ty ch ułańskich uderzyło mnie piękno... Je st bo w nich coś z tej nieśm iertelnej tężyzny k a w a lery i polskiej, jest jak b y szum sk rzydeł husarskich i tentent szarż najpięk niejszych... Je st w nich w cielony polski sen o ułanie, i ow a w ielka moc, p ręż ą c a się w dzie jach naszych... Takim i w ydali mi się być ułani nasi — i takim i są przez pełne c h w a ły dzieje Legio nów , przez C ycułów i R okitnę — p rzez w o łyńskie i poleskie boje sław ne... O Legionie rośnie dziś lite ra tu ra cała... P i sze się h isto ry ą w ogniu w alki, i piszą się poezye prozą i w ierszem na froncie... i za fron 6 tem, gdzie w ciszy pokoju, czy k aw iarn i „naj piękniejsze" i „natchnione" bezpośredniością snów rodzą się... w iersze. Ale rzecz dziw na — prócz pow ażniejszego ujęcia dziejów dyw izyonu karpackiego w k siąż ce por. L ew artow skiego, prócz paru opisów sz arż y rokitniańskiej i dw óch czy trzech je szcze felietonów — ułan polski nie doczekał się naw et p ró b y sw ej m onografii, książki p o św ię conej sobie, choć o Legionach napisało się już wiele, choć rozpoczną się u k azy w ać m ono grafie pułkow e. I dlatego zdało mi się rzeczą pożyteczną napisać o ułanach — książkę. O ułanach w ogólności, szczególnie zaś o dyw izyonie rotm i s trz a Ostoji, o „O stojakach“, o ty ch najm łod szych z u łan ó w naszych, z którym i po cztero m iesięcznych ich bojach spotkałem się na zgli szczach zapadłej w si poleskiej, na linii naszego frontu... Zrodziła się zaś ta m yśl z długich, w ieczornych rozm ów z nimi i ubierała się w k sz ta łt w idom y nieraz p rz y dźw ięku pio senki ułańskiej, nieraz p rzy graniu arm atm em , z pobliskiej, idącem pozycyi, czasem m iędzy alarm em jednym a drugim , a zaw sz e w zaci szu ziem ianki, w w arunkach trudnych nieraz, gdy blask kunsztow nie skleconego z dziesięciu cegieł piecyka za jedyne św iatło słu ży ł oczom. W tych w arunkach napisana książka bę dzie m usiała mieć sw oje w a d y i 'usterki; bę dzie m iała m oże „suchość11 żo łnierską — ale będzie m iała też i zaletę jedną: bezpośrednie zanotow anie faktów i p raw d ę treści bez w zględną. „ P o e z y i“, upiększania zdarzeń, czytelnik tu nie znajdzie. P ra w d a , jedynie p ra w d a b y ła obow iązkiem moim, tak p rz y opisie ofenzyw y, jak odw rotu. Bo dopiero w św ietle tej p ra w d y w yszli „ O sto jacy “ takim i, jakim i są; w św ietle jej w ychodzi dopiero to piękno ro g aty ch , z aw adyackich dusz polskich, piękno tego ułana, o jakiego m odliły się pokolenia, a którego nam dziś danem jest oglądać. T ą m yślą p rzejęty, pisałem — i dlatego też nie o kim innym (nikom u nie ujm ując), a o „O stojakach“ książkę niniejszą — w śró d k ró t kich na froncie, jakie się z d a rz y ły , „w czasó w “ — napisałem ... N a Polesiu wołyńskierh, w grudniu 1915. UŁANI OSTOJI. W zięła ich w sw e ręce w ojna i trzym a... Od P io trk o w a aż nad S ty r się tłuką, w b a gnach poleskich, p o p rz e z 'la só w gąszcze, w y rębują drogę sław y , i jeno im ją w ia try św i szczą oraz te kule padające obok zielonych m undurów gęsto... czasem zaś i w grób cią gnące za sobą... W y ro sło już parę takich m o gił ułańskich n a tej w ołyńskiej ziemi, garnącej do siebie ty ch daw no już tu niew idzianych gości: polskich żołnierzy. T ak to nie z czego innego „tylko z tego, co ich boli“ ostojacka sła w a rośnie -— sław a, której czas w yjść za pola bitew ne, za w o jskow y okrąg z w a rty i za dum ne ow o w gazetach „nieopisanie“... z k tó rem zżyli się już i zrośli ostojacy nasi — ulani najm łodsi. W yrośli skądś nagle i niespodzianie. — W chwili, gdy na polach R okitny nieśm iertelny W ąsow icz ginął, jak b y z k rw i tejsam ej, na ziemi polskiej rósł szybko dyw izyon now y, rósł oddział ułański... nie z książki, nie z w ie r szy, ale z istności tw ardej. Nie m arzenie, a ja 9 w a, nie panieński sen o ułanie w sznurach a srebrze, w rab a tac h i kasku, a sz ary , p rc s ty ułan do codziennej polowej roboty... Ułan, co karabinek n arzu ciw szy na ram ię, czapki; ro gatą nacisnął n a głow ę i gnać Już m ógł pe wien, że jak nie po tej czapie, to po robo ńe jego poznają go ludzie... Ułan, co nie z p o rtre tu spadł starego, ale w yszedł z tra d y c y i od w ie cznych, co nie dw ornie i strojnie, ale zato zbrojnie pół Polski na koniu zw ęd ro w ał, a przez ćw ierć z palcem przejechał na cynglu, albo z szablą w garści... U łan polski — no w oczesny! W y k o ły sa la go w sercach naszych pieśń sta ra , stw o rzy ło go nasze o polskim ułanie m arzenie; ale taki, jakim jest zrobił się sam , takim zrobił go bój i głód czasem , takim z ro biło go obow iązku zrozum ienie. B y w ają ułani ładni... To ci, k tó ry ch na p o rtretach, na obrazkach widzim y. To ci, na k tó ry ch złocą się sznury i srebro, k tó ry c h guzy św iecą ni to gw iazd ty siące... To ci ułani z pokoju i w czasów . I są ułani piękni... T acy, jak O stojacy w łaśnie; tacy,' k tó ry ch t u t nie zalśnił nigdy błyskiem jasnym , k tó ry ch szinury zczerniały i p o szarp ały się, k tó ry ch gu ziki w m at się ustroiły, bo ich czyścić nie było kiedy, a kaski... zo stały w domu poprostu. 10 To są ci ułani, k tó rz y zziajani jak wilki, w ygłodzeni do cna, p rzez lasy biegną bijące im gałęziam i w tw arze... To ci, k tó rz y gdy chałupkę zoczą to nie „otw órz, otw ó rz panieneczko11, ale z palcem na cynglu podłazić m uszą zcicha, żali im skąd zdrada, jak upiór po krew na k arki nie spadnie... To ci w reszcie, co kilom etrów zgoniw szy dziesiątki, co sp a tro lo w a w sz y lasy i c a łą ułań ską służbę w strzelaninie z w rogiem spełni w szy, z siodeł złażą, i bagnet na karabin n a sadziw szy, w ty ra lie rę idą — aż piechota nie nadejdzie.,. To są ułani piękni — z podartem i od kul bluzami, w butach, k tóre się przep aliły p rzy ognisku, z tw arzą, na której tygodniam i ła twiej czasem o ślad kuli, czy p ałasza, niż o znaki — m ydła. A tac y są ułani O stoji — „O sto jacy 11, k tó ry ch cz te ry m iesiące g n a ły boje z pola na pole, k tó rz y tłukli się tam konno, gdzie piechur nie raz nie zalazł i um azani w błocie, upław ieni w pocie w ojennym , gnali dalej, bo rozkaz był gnać, bo ro zk az był bić, nie spoczyw ać... T ak żyli i tak bili się „O sto jacy “. Nie go ścił ich długo żaden dw ór. Gdzie im do dw oru było, w całej tej pysze ich polow ych niew y gód — gdzie im do w ym arzonego ułańskiego 11 tła, gdzieby mogli w y d a ć się bardziej św ietni i bardziej b łyszczący. Im św ietność cała — to ono pole szerokie, bitew ne, to ono słońce złote, w którem kąpali się i nurzali w radosnem bitew uniesieniu, pod liści sklepieniem b ły sz c z ąc tw a rz ą zroszoną od potu — i nie m yśląc o niczem , jak o spo czynku chwili, po której, gdy im kazano, znów szli dalej.. Szli!... U łan Ostoji chodzi częściej, niż jeź dzi, bo mu w bitw ie, jaką codzień p raw ie s ta czał, nogi potrzebniejsze b y ły od konia, k tó rego nieraz za sobą po bagnach prow adzić m u siał ręk ą jedną, drugą w aląc w las do w roga, w przyczajone, a niew idoczne ślepia w raże... A że potem znów konia dosiadał i gnał w po ścigu, aż do zapam iętania, to już u łań sk a jego rzecz tak prosta, że o niej się nie m ówi. U O stojaków w ogóle o wielu rzeczach się nie mówi. P o w ie się najczęściej: pojechaliśm y z pod Kowla, aż nad S ty r; ale już nie pow ie się, że jadąc, w dziesiątku potyczek byliśm y, potłukliśm y M oskali rzetelnie. Tego się u nich nie m ówi, bo już tak a jest ich fan ta zy a u łań ska, że w olą, b y m ów ili o nich inni, a nie oni sami... O jednem się tylko m ów i często: konie nie m iały co jeść! Że i ułan w tym czasie co jeść nie m iał — to głupstw o, to rzecz, k tó ra 12 rozum ie się sam a. U la n je s t od tego, b y nie jadł czasem . Ale k o ń ? ! Koń i człow iek; koń i O stojak — poem at cały... Jeden z ż y ty z drugim , zrośnięci. W y rw anem u z ojczyzny, z domu, od rodziny — koń w szystkiem , koń drugiem ja i kochanką niezaw odną, kochanką, k tó ra nie opuści nigdy, k tó ra aż do śm ierci swojej, czy jego, nie z d ra dzi, nie zapom ni, k tó ra ciałem sw ojem drgającem i ciepłem jeszcze w ostatniej zasłoni potrzebie. S tą d koń dla O stojaka um iłow aniem jednem, po którem jeszcze'drugie jest; szw adron i dyw izyon, rodzina szersza, w której oni w sz y sc y ż y ją — i oficerow ie i żołnierze... S tąd mu już n aw et za domem nie tak tę skno, bo tu mu połow ę uczuć zabrano. Tu oni zaw sze: jeden za w szystkich, w sz y sc y za jednego w zbrataniu się uczuć męskiem i niepodzielnem, usuw ającem na plan dalszy, w szystko, co w tem uczuciu przeszko dą, w szy stk o , co czułostkow ością m ogłoby być, co z a w a d ą tym wilkom poleskim, nieraz i dw udziestki lat niedorosłym , stw ard n iały m i obojętnym na w szelkie straszriości, czy p rze pychy, krom na ów honor ułański, aż kipiący, aż p rzelew ający się w buńczuczności i w zaw adyackiej żąd zy bitew nej... D yw izyon Ostoji silny jest i siebie pew ny. 13 Bo w tym dyw izyonie niem asz w yjątków , a jest tylko jedna reg u ła: P rz e z m ęstw o, przez zasługę w boju, do w szystkiego. Tu żołnierz, gdy godnym się okaże tego, m oże oficerem zo stać ; ale stą d też i oficer, k tó ry godności sw ej nie dorósł, musi odejść ostatecznie. T ak a zasad a stan ęła i tak zdobyw ali żoł nierze a w a n se ; co zaś słabem , co niedorosłem się okazało, szło z szeregów precz... To też nie liczbą, bo nie jest wielki, ale doborem ludzi, ale pew nością, z jaką w ódz na ludzi, a ludzie na w odza liczyć m ogą — stoi dyw izyon Ostoji, hardo stą p a jąc y dziś po poleskiej ziemi, zdobyw anej też i trudem jego nie po kw iatach, ale w śró d bagien i błot, w śró d śm ierci, czyhającej zew sząd i ścielącej mogił kilka także i tym , k tó ry c h z tej g rom ad ki, z tej ułańskiej rodziny, w y rw a ć już zdołała śm ierć m ożna, a zaglądająca O stojakom nie rzadko w oczy, ale przeto też i n iestra sz n a już a z chełpliw ą w y g ląd an a urągliw ością. Śm ierć! Kiedy O stojak ginie, to tak, jak ginął P ruszyński, jak ginęli: K iełczew ski, Sanojca i G ąsiorow ski... Ginie na posterunku i nie ustąpi, z ciał sw oich zaporę czyniąc w ro gowi, do tchu ostatniego nie o sobie m yśląc, ale gdy kom endant to o tych, k tó ry c h mu od dano, g d y żołnierz o to w a rz y sz a ch sw oich, i ich, nie siebie ranam i sw ojem i ratu jąc i zgo 14 nem. Śm ierć tu nie straszna... Tu się nietylko m ów i o niej lekko, ale i w y jeżd ża się ku niej w dzień boju, jak na w esele, jak b y różam i pąsow em i m iała stroić pierś ułańską — druchna m iłow ana! Takim i w polu i takim i w boju, takim i na k w a te rz e i zaw sze i w szędzie O stojacy nasi. ROTMISTRZ OSTOJA. B ył ongiś do n ied aw n a w szereg ach n a szych ułan pierw szy, o k tó ry m głośno było, a k tórego sław a szła i szła z dnia na dzień ro snąc, aż płom iennem w y k w itła kw ieciem : r y cersk ą pod R okitną śm iercią. Zginął ro tm istrz W ąso w icz — i nastała, w legionowej legendzie p rz e rw a ; n astało mil czenie, w łkaniu cichem do owej aureolą już o krytej postaci naw iązujące pieśń sw oją i szu kające, iktoby w ziął w siebie całą m iłość oną żołnierską, k to b y siłę m iał w sobie dźw ignąć sym bol dostojności polskiego ułana... I oto znalazł się n a s tę p c a ; oto prędzej, nim pom yśleć zdołano, p rzy szed ł ten ułan czekany, ten to w a rz y sz pancernego znaku, naw iązu jący tak tragicznie p o targ an ą nić, ten rotm istrz p rzez żołnierski ogół za najgodniejszego n a stępcę tam tego uw ażany... G dy pod R okitną ginął śp. Zbigniew Dunin W ąsow icz, rów nocześnie z drugiej półkuli, k rą żą c i kołując, w y m y k ając się zasadzkom fran cuskim i angielskim , dążył do kraju — po raz w tó ry w tej wojnie — n astę p c a jego. Do k raju z A m eryki w ra c a ł Juliusz O stojaZagórski, stęskniony i spragniony chwili, kiedy 16 będzie m ógł nareszcie — on, b y ły oficer u łań s k i — konia dosiąść i w bój iść tak, jak poszedł b ra t jego rodzony, jak p o szły tysiące m łodzie ż y i niem łodzieży polskiej. I ledw ie ty lk o p rzy b y ł, w legionow ych znalazł się szeregach, porucznik, na czele 5-go szw adronu, k tó ry w łaśnie w połow ie lip ca był gotów i m iał ruiszyć w pole. Ale to, że był go tów i że m ógł w y ru sz y ć , to już porucznika b y ło zasługą.. Bo jak z a sta ł szw adron biedniutki bardzo i niew yposażony, ta k rą k nie założył bezczynnie, a zabiegał, k rz ą ta ł się i (kołatał — aż w y k o la ta ł w sz y stk o , nie dając p rzy tem chłopcom sw oim upadać ma duchu. S am napozór beztroski, sam , jak b y w eso łości uosobienie tę b e z tro sk ę i tę w esołość umie i chce p rze lew a ć w ludzi. To też w sz w a dronie (dziś dyw izyonie Ostoji) jest i b y ła za w sze ta junacza fan tazy a ułańska, jest tai po goda jasna i ten gaiskoński a p rzy te m taik polski tem peram ent i w e rw a tesam e zaw sze, w spo koju', w spoczynku, c z y biwie... Bo takim jest O stoja sam , takim i są jego ulami, p a trz ą c y nań z ufnością od pierw szego słow a, jak ie do nich przem ów ił, w p atrzen i dziś w eń, jak sym bol, jak w zw ierciadło sw ojej chw ały, sw ej cnoty ry c e r sk ie j/z a św iad c z o n e ) niejedną dziesiątką pól bi tewnych. ' Kiedy O stoja pow iódł w pole swój szw a- NA ROTM ISTRZ O W EJ KW ATERZE 17 dron piąty, to by! w nim żołnierz różny: i k a rp a tc z y c y starzy , i ci z rokitniańskiej sz arż y , i tacy , co jeszcze pola nie widzieli, aż pod jego rę k ą wpraiwmą i tw a rd ą , a gdy, trzeb a to m ięk k ą i pieszczotliw ą zarazem , w y ró sł z nich am al gam at cu d n y w sw ej k rasie ry ce rsk ie j, w sw y m ordynku bojow ym spiżow y i tw a rd y : „O sto jacy 11. W m arszu § w boju, konno i w tyralierze pieszej, w gradzie kul i w piekielnym rechocie g ran ató w , zaw sze z nimi, zaw sze n a czele, za w sze pogodny i jasny, skupiony w sobie, zi m ny i ro zw ażn y szedł porucznik Ostoja... A za nim oni, ci ułani, troskai i dum a jego zarazem — wryichle zaś i podziw arm ii, w y ra żający się w ęzłow a to i k ró tk o : „Sie kónnen auf Ihre Truppe stolz sein11! Bo i m ógł być d u m nym z sw oich ułanów , ai sto k ro ć bardziej je szcze oni, z tego w odza sw ego, w iodącego ich p rze z codzienny bój tw a rd y , p rze z w alki m ie sięcy całych ku chw ale i uznaniu. A kiedy rotm istrzem i kom endantem dy wi^ zyonu został, rad nierad szw adron p iąty honor służenia pod nim z szw adronem 1 szóstym po dzielić m usiał. I dziś jedni i- d ru d zy „O stojakam i“ się zow ią, w patrzeni w kom endanta sw e go, wsłucbami w w spom nienia b itw m inionych, oczekujący: ry ch ło pod kom endą jego na now e boje pójdą?... O stojacy 2 18 Bo im bój pod nim każd y pew nością zw y cięstw a; bo w iedzą, że w najgorszej chwili zimna k re w jego i ten w nim ż y jący jasny duch żołnierski znajdzie w yjście i drogę chw alebną, nad k tó rą innej nie m asz i b y ć nie może... S tąd m iłość ż o łn ierzy do ro tm istrza i jego do nich zaufanie św iadom e, iż zaw sze na siebie liczyć m ogą. I stąd owo- żołnierskich dusz p rz e cudne a codzienne obcow anie — zlanie się w boju w' całość jedną, w spółżycie w czasach postoju oficera z ułanem , ułana z sw o im kom endantem , czczących i szanujących w sobie naw zajem te 1, co najpiękniejsze, iCo naj w znioślejsze: godność polskiego żołnierza... W tem paralela jest i przeprow adzenie zało żenia: godnym n a stę p c ą ś. p. W ąsow icza zo stał rotm istrz O stoja; tak ą sam ą, jak tam ten N iezapom niany, czcią otoczony żołnierską i po dziwem ... * ❖ * A z życia jego d a t parę i biograficzny za ry s krótki, b y uzupełnić ten żołnierski profil bojow y, pow iedzą m oże wiele... B o i życie i środow isko, w jakiem żył, cie k a w e ; a tak od zarania, aż po sam ą w ojnę już — żołnierskie. Urodził się ro tm istrz Juliusz Ostoj,a-Zagórski w roku 1877 w S y n g ó rach koło Żytom ierza, a w ięc na tej ziemi, k tó rą w lat 38 później, w w ieku m ęskim przyszło mu orężnie zdoby w ać. S y n po w stań ca i córki g en erała ro sy j skiego, najgorętsze! później p a try o tk i polskiej, początkow e studya kończy w K rakow ie w gim nazyum Sobieskiego; poczem — podobnie, jak m łodszy b ra t jego W łodzim ierz, dziś szef sztabu Legionów — poświęcał się studyom w oj skow ym . Po trzech latach w W iem erneustadt pobytu, jako podporuczirik w stępuje w roku 1898. do c. i k. 12 pułku ułanów . W trz y lata potem m iody, św ietn y ułan zostaje poruczni kiem i adjiuttamtem pułkow ym . O tw iera się przed1 nim niew ątpliw ie d u ż a k a ry e ra w ojsko w a, ale o d z y w a się i ży w a, bujna matura. W r. 1905. w ystępuje porucznik z czynnej służby i przenosi się do re z e rw y , w stępując rów nocze śnie do jednego z Wielkich to w a rz y s tw o k ręto w ych. Lądem 1i m orzem zjeżdża pół św iata. T ną go w ic h ry zim ne i dokuczają mu tropikalne upały, śm ierć zagląda nierzadko w śm iejące się do niej jasne oczy i układaj się życie niepow sze dnie jakieś, g o rączk o w e i pulsujące żyw o, aż nadchodź'! wybuich w ojny europejskiej. Aus try a i Niem cy w alczą z M oskalam i, w P olsce Legiony, b ra t na czele sztabu. A oin — w Am e ry ce, zdała od kraju, z odciętą p raw ie m ożli w ością przyjazdu. Ale n asz rotm istrz m a silną wolę. Z Kalifornii, gdzie baw ił, do Nowego J o r ku jedzie, bo stąd przez Anglię mai nadzieję do 20 stać się do kraju. T ym czasem w Irlandyi w Kingstowine zatrzy m u ją go Anglicy i jako... podejrzanego odw ożą ’z p o w ro tem do S tanów Zjednoczonych, Nic to! Z w iosną 1915 próbuje takiej samej podróży i tym razem plam się udaje. P rz e z S zw ecyę, Danię, Niemcy, na Berlin, W iedeń przyjeżdża do P io trk o w a, w lipcu szw adron od 17 w rześn ia już jako ro tm istrz (przez austr. pułkow nika v. Bischoffa do odznaczenia poda ny) kom endę dywizyoinu obejmuje i trw a z dyw izyonu sw ego dum ny, zarów no jak z niego i z siebie dyw izyon, śpiew ający: „A chociaż w gazetach m y nieopisani, Imię n asze m m c, S zablą w y rą b a n e Ostoji u łani!“ ... ORGANIZACYA DYWIZYONU. I. Ody po przyjeźdzfe K om endy Legionów na ziemie K rólestw a Polskiego zaczęto form o w ać now e bataliony piechoty, zaczyn później szych a bohaterskich, tak ą sła w ą już oprom ie nionych pułków , cz w a rte g o i szóstego, pom y ślano rów nocześnie i o konieczności zorganizo w ania now ych oddziałów; k aw alery i, k tórej je den szw adron w edle ustalonej1już praktycznie zasady na każd y z pułków naszych w ypada. K aw alerya nasza, nie na pułki dotychczas się dzieli, ale na szw ad ro n y , które po dw a raizem dyw izyon tw o rzą. Dywizyoin przydziela się brygadzie, w obrębie której znów tyle jest szw adronów , ile pułków . B yć może, że kiedyś, a m oże i rychło na w e t ten stan rzeczy form alnie przynajmniej! się ziriieini, że jak a rty le ry a n asza, tak i ułani w puł ki złączeni zostaną — ale w te d y sluiżbai ich, sposób użycia, pew nie nie ulegną zmianie. C zasy, k ied y to całe pułki, całe dyw izye, ba ko rp u sy k aw alerzy ck ie o p ero w ały w z w a r tej m asie na polu b itw y, w w ojnie przynaj- 22 miniej dzisiejszej do niepow rotnej już należą przeszłości. Tam , gdzie z pola zrobiła się linia, gdzie nie w części kraju, a ma odcinku się ope ruje, tam w y jątk o w o z d a rz y ć się m oże a ta k kawaileryi, szarża. Tam zm ieniają się zadania kaw alery i i zm ienia się sposób jej użycia, już nie m asam i a grupam i; sposób, w k tórym dyw izyon staje się n ajw y ższą, p rak ty c zn ie do użycia n a dającą się jednostką operacy jn ą i tak ty czn ą. S tąd d y w izyony nasze zra stają się z pewnem i brygadam i piechoty, w chodzą w iich organizm na zaw sze. T ak zostali Beliniaicy p rz y P iłsu d skim, tak d y w izyon n ajpierw W ąsow icza, dziś B rzezińskiego dzielił stale w szy stk ie tru d y karpackiej b ry g ad y , tak w reszcie O stojacy, najm łodsi w tern ułańskiem b ractw ie, od m ie sięcy już idą z b ry g ad ą trzecią, w y jątk o w o tyl ko, gdy w y ższe w zględy tak każą, od miej się odłączając. D yw izyon ułanów Ostoji nie w y ró sł od je dnego faizu, form ow ał się pow oli: najpierw ’ piąty, a potem sz ó sty szw adron, po złączeniu się zaś ich dopiero p o w sta ła kom enda dyw izyonu, mowa jednostka naszej kaw aileryi P rz eto też pisząc o organizacyi O stojaków , m ów ić trz e b a naprzód o orgam zaicyi sz w a d ro nu piątego, później szóstego, z iczego jako n a d budow a już w yłoni się sam a: rzecz o organizacyj1dywizyomu. 23 II. Rozkaiz K om endy Legionów , gdzieś koło po łow y m,aja 1915 r. w y d an y , polecił podporucz nikowi w ów czas, dziś już porucznikow i, Józe fowi Dunin (Borkowskiem u w Zdani koło P io tr kow a zająć się organizow aniem ' now ego, piąte go szw adronu ikaw aleryi. „M ateryału" było do tego celu dość. B y ł przedew s'zystkiem szpital koński w D o b ry sz y cach i w nim koni, k tóre p o ch o ro w aw szy się, w y zd ro w iały , niewiele, ale kilkadziesiąt z a w sze. I byli ludzie, „staira w ojna“, karpatczycy: z w alk m ołotkow skich i późniejszych, k tó rz y czy to ranni, czy to chorzy, poszli do szpitali a te ra z w y z d ro w ia w sz y , za w ojną i za szw adionem sw oim tęskniąc — siedzieli w kadrze bezczynnie. T ych ludzi i te konie w ziąw szy , stw orzono z nich z a ra z początki szw adronu, k tó ry w Z da ni koło N ow oradom ska, o jakie 7 do 8 kilom e tró w odległego, pod kierunkiem por. B o rk o w skiego i podpor. B oczarskiego ćw iczyć zaczął, pociągając do siebie tak że i ochotników , ale niezbyt licznych. P ra w d z iw y inapływ ochotni ków do szw adronu zaczął się dopiero w o k o licach p atry o ty zm em sw y m do zach w y tu do pro w ad zić m ogącego Lublina, gdzie liczba no w ych w o lo n tary u szy tak w z ro sła , że w ynosi dziś blisko 30% całego stanu szw adronu. 24 Z razu jednak, w P iotrkow skiem , było ina czej. O chotników p aru zaledw ie, re sz ta : k a rp a cki m ate ry a ł ułański, do którego dopiero póź niej z końcem lipcai p rz y b y w a kilku (5) naszych żandarm ów z św ieżo rozw iązanej żandarm eryi polowej, stając się p ra w ie odrazu doskonałym i ułanam i. B yło to już w czasach, gdy kom endę szw ad ro n u (od 24 czerw ca) objął porucznik Ju liusz O stoja; w w arunkach trudnych, bo sz w a dron, acz rosnący, przecież „na papierze" nie istniał, żadna kasa rząd o w a nie tro szczy ła się o jego w yżyw ienie czy utrzym anie. Ot, sz w a dron „bez etaitu11. Ale przecie ży ł jakoś i ro zra sta ł się. T ro chę b y ło w tern pom ocy K om endy Legionów , ale n adew szystko „w łasnego przem ysłu", k tó r y spraw iał, że i do ust co w ło ży ć było, i choć p o strzępiony julż m undur nie całkiem jeszcze z grzbietu leciał... tym 1 ułanom naszym , na pół dzieciom miasta), na pół rolnikom. B o gdy się sp y tać ro tm istrza: — C zem są 'ułani pańscy ? To odpowie p ro sto z m ostu: — Abo ja w iem ? Ułanam i! I m a r a c y ę — dziś bo ci „chłopcy jego“ ułanam i są tylko, a nie czem innem, ale były czasy, że przecież czem inmem byli... P ołow a ich. (50%) to „inteligencya“ do najrozm ait szych zaw odów w olnych 'należąca: S ą tu w ięc inżynierow ie, arty ści, technicy, akadem icy, są w łaściciele dóbr, czy też ich synow ie, są p ro fesorow ie, asystenci w szechnicy i nauczyciele ludowi, są m aturzyści i uczniow ie gim nazyąlni, a oboik1 nich sz ara daw niej, a dziś tak sam o b arw na, ta k sarno z a w ad y ack a i buńczuczna rze sz a synów chłopskich w wielkiej p rz e w a dze (około 40% ); znajdzie się rzem ieślnik i zarobnik '(około 10%) narów ni czy szczący dziś konia i pełniący tw a rd ą służbę, jak i rów ne m a jący widoki osobistego odznaczenia się czy awansu) w nim sam ym tkw iące. T a rz e sz a cała w Zdani najpierw , potem w Jedlnej z ż y ła się z sobą i ćw iczy ła w spól nie, koni m ając dość a... siodeł za; m ało, m un durów dziuram i św iecąc i1 ty lk o jedno' m ając bez braków , bez z arzu tu : ułański anim usz okrutny. Z m unduram i p raw d z iw a b y ła tra g e d y a : m ieszanina różnorodna i p stro k a ta , do której w dzień w yjazdu dołączono „zafaso w an y ch 11 50 garn itu ró w tak w y b o ro w y ch , że co k tó ry ułan na konia w siadł, to spodnie na nim trrra s k ! p ęk ały od g ó ry do dołu.... B u tó w ja ki chtakiich było par pięćdziesiąt; re sz ta : po żal się Boże... Ale jedno mieli, dostali później, ładne, jednostajne, jednolite: czapki „ostojów ki“ — zielono-szare z żółtym daszkiem 1i takim ż 26 .rzemieniem, czw orogranne, z jednym końcem zagiętym z fantazyą, z rozm achem ... B roń dała arm ia: szable, karabinki; dla. szarż „ ste y e ry “ stare, a ładunki w dzień od jazdu 'tak, że podział ich m iędzy ułanów dopie ro w w agonach ustikutacznić m ożna było. J e dnego tylko b rak odczuw ać się d a w a ł: lorne tek, b rak chroniczny, trwiaiją-cy po dzień dzi siejszy. T ak „w ysztyftO 'w any“, w yposażony, sk ła dający się z trzech plutonów , w y ru sz y ł s z w a dron 15 lipica w pole w 75 szabel... M ało ? Zapew ne, ale było jeszcze trochę luzaków i w szelkiego rodzaju ciurów , b y ł w planie plu ton c z w a rty i byli... ochotnicy w Lublinie, 0 k tó ry ch iniewiedziano jeszcze, ale k tó rz y pó źnej p rzy łą cz y ć się mieli tak, że szw adron, pomimo w alk i s tra t, w zró sł, dochodząc obe cnie do 120 szabel. Na czele k aw alerzyckiego tego hufca s ta nął po krótkim okresie kom endy podpor. B or kow skiego, porucznik Juliusz O stoja-Z agórsk: 1 w iódł go przez długi p o czątkow y okres bi tew , aż do nom inacyi sw ej na ro tm istrza i ko m endanta dyw izyonu, po dzień 17. w rześnia, kiedy to kom endantem ponow nie a definity w nie m ianow any został porucznik B o rk o w ski. W m iędzyczasie, od 17. w rześn ia do 1. października, to jest do przyjazdu por. B o r 27 kow skiego prow adzi szw adron w z astęp stw ie podpor. Żm igrodzki, przydzielony ułanom na szym z żandarm eryi polowej. P lu to n y prow adzili: Pluton I. podpor. B oczarski F ranciszek aż do 10. sierpnia, kiedy z a ch o ro w aw szy m usiał iść za front; poczem kom endę plutonu bierze,, zachow ując i nadal w ach m istrzo stw o sz w a dronow e w achm . S z k u ta Jan. Pluton II. od początku i stale zostaje pod kom endą zrazu w achm istrza, później c h o rą żego Ja c k a C ekiery, k tó ry do szw adronu pi^y. szedł z dyw izyonu karpackiego. P luton III. najczęściej zm ieniał kom endan tów . N ajpierw prow adził go ch o rąży D obrzań ski Zygm unt, lecz gdy jeszcze ze Zdani objął kom endę k a d ry k aw aleryi, p rzy sła n o z K om endy Legionów oficera ordynansow ego, i chor. Józefa Łepkow skiego, jako zastępcę, k tó ry p rz y w y m arszu zdaje kom endę podpor. Żm igrodzkiem u, prow adzącem u pluton aż do ] spoczynku w W oronnej 10. października, kiedy to ponow nie definityw nie znów obejm uje ko m endę chor. Łepkow ski. Pluton IV. istnieje na d w a zaw ody. P ierw I szy niewielki zre sz tą pluton c z w a rty , g d y ko[m en d an t jego chor. M igórski przed w y m a r szem zachorow ał, zw inięto, a ludzi p o p rz y dzielano do pozostałych trz e ch plutonów,, 78 z którym i też szw adron w y ru sz y ł w pole. C hor. M igurski zaś z asp. oficerskim Kominkow skim , zajął się w k ad rze form ow aniem no wego plutonu, k tó ry po m iesiącu gotów , 29-go sierpnia p rzy p ro w ad zo n y przez asp. of. Kom inkow skiego, w okolicach B rześcia L itew skiego dognał swój szw adron. W październiku, w y zd ro w iaw szy , p rzyjechał do plutonu ko m endant jego, chor. M igurski. P o za rangam i oficerskim i resz ta szarż p rzy p ad ła w udziale tym , k tó rz y albo je mieli z daw nych sw ych bojów i zasług, albo też te raz, w boju, rzetelnie na nie zarobili. W ran d ze w achm istrzów aspirantów ofi cerskich są: K om inkow ski K azim ierz i w ach m istrz szw ad ro n o w y S zkuta Jan ; w achm i strzem jest C hrzanow ski Józef. Plutonow ym i są: A ksentow icz W ła d y - ' sław , M ikosz S tanisław , S tachórski T adeusz, T obik Stefan, K ow alski Kazimierz, G arnysz Andrzej. Kapralam i są: Klonowski A leksander, P ią t kow ski S tanisław , Duhaj Stefan, M roźkiew icz Józef, K rzyżanow ski Jan, W łod B ronisław , G aik M ichał, O w ca Jan, Bujw id S tan isław , N a łęcz Stefan, S karbiec W ład y sław , B oczarski Andrzej, G rzybow ski Jan, t S ierakow ski S ta n isław , S taniszew ski Adam, N ow akiew icz Ka zim ierz, W ojciechow ski B ronisław , M ałecki 29 Jan, P reiss Zdzisław , Podlaski W ła d y sław , K ruczek S tanisław , Dzieliński Kazimierz. Razem z szw adronem pojechał też w pole jako ułan-szeregow iec lekarz dr. B urjan. Ten szedł z szw adronem długo, aż za Kowel, praw ie na leże zim ow e, lecząc żołnierzy, a ró w n o cześnie niem ało praw dziw ie ułańskiej okazu jąc fantazyi. W szw adronie w achm istrzem zo stał, później chorążym sanitarnym i z rozkazu opuścił szw adron z chw ilą, gdy przeniesiony zo stał do Z akładu sanitarnego 3-ciej brygady. T ak w ogólnym zarysie p rzed staw iają się dzieje organizacyi i sam a o rganizacya V-go szw adronu, z w a rta , spoista, tw o rzą c a z tych żołnierzy-nłanów m ur ży w y , nie do rozbicia, o czem już nie słow a, a osobno opisane czyny najlepiej zaśw iad czy ć m ogą. III. M łodszy — by tak rzec — b ra t szw adronu piątego, najm łodsza wogóle, do dziś, nasza k a w alery jsk a form acya, szw adron szósty, tw o rzy ć się począł z araz po odejściu w pole sz w a dronu piątego w lipcu, ale już nie; koło N ow oR adom ska, a w bliższej okolicy P io trk o w a, w M ilejowie, gdzie m oże w arunki b y ły lepsze, bliskość w yższej kom endy pożądana i k o rzy stn a. R ozkaz form ow ania szw adronu w yszedł .30 oczyw iście z Kom endy Legionów , w ykonanie zaś jego o trzym ał był podpor. Ja n Pryziński, k tó ry z a b ra w sz y się do p rac y w niespefłna dw a m iesiące gotów zupełnie szw adron m ógł w y prow adzić w pole. Rósł szw adron szósty, podobnie jak i piąty, przew ażnie zrazu z k arp atczy k ó w , z tych, co to w drugim i trzecim szw adronie mieli nieraz sposobność n astaw ić karku, aż w reszcie do szpitali poszli. T e raz rekonw alescenci zasilili szw adron now y, do którego w net i ochotnicy n ap ły w ać poczęli, tak, że w n et znalazło się w nim 60 jeźdźców i bezm ała tyleż koni, przew ażnie z szpitala, częścią kupow anych, a częścią w re szcie p rzy b y ły c h do szw adronu — jakoś^ tak... Niewiadom o bliżej dokładnie, jak w łaściw ie z tym p rzy ro ste m było... Ale szw adron rósł i ćw iczył, w czem kom en dantow i całości w ielce pom ocni byli kom en danci plutonów , a w ięc: pierw szego C eratkiew icz G ustaw , drugiego aspirant oficerski Alek sander R om er, trzeciego asp. of. Ł ubkow ski Zygm unt, czw artego H en ry k U rsyn P ru szyński. T en stan utrzy m ał się p raw ie do dziś dnia z tą tylko zm ianą, że po bohaterskim zgonie śp. Pruszyńskiego, k tó ry padł pod P erek restiem, w alcząc do o statk a, kom endę plutonu 31 objął chor. Z ygm unt D obrzański, przeniesiony z k a d ry k aw alery i. S kład ludzi w szw adronie podobny jak w piątym , tyle tylko, że więcej tu rolników , że n a inteligentów z najrozm aitszych zresztą z a w odów odbliczyć w ypadnie tylko około 30%, podczas gdy resz ta synow ie chłopscy, rnatery a ł ułański, jak rzadko, kaw alerzy ści urodze ni, od dziecka z koniem zrośli... Z dyscypliną odrazu b yło łatw o, bo p rze w ażał żołnierz sta ry , a ochotnik, ten co był, m iał am bicyę doró w n an ia starem u. Z aw ody: jakie kto chce. I profesor i archi tekt i górnik i praw nik — a przew ażnie rolnik, agronom uczony czy u c z ąc y się obok p rz y szłego gospodarza na p aru m orgach, zgodnie z tego sam ego kotła, nieraz i z tej samej m e nażki objad jedzący, czy też strzem ię w strz e m ię w a lą cy na w ro g a — i tą sam ą klepiący biedę... Bo u buńczucznych, hard y ch ułanów bie dnie nieraz byw ało, i biednie byw a. Już z a raz w początkach ten p rzek lęty b rak „ e ta tu “ daw ał się nieraz w e znaki,.. Że żyw ili się, że nie pow ym ierali poprostu z głodu z a raz w początkach sw ego form ow ania się, to już zasługa kom endy, duża doza sp ry tu sta ry c h karpackich w ilków , a w reszcie i dobra w ola kom endanta grupy, dziś brygadyera-pułkow ni- 32 ka G rzesickiego, k tó ry zaw sze o sw ych u ła nach — „S echser-D ragonach“, jak ich żartem zw ano z pow odu furażek z haftow aną z boku am arantem szóstką (6) — pam iętał. W ięc jeść się jadło — ale za to ubrać się nie zaw sze w co było. S tąd m undurów pstrokatość niezw ykła. Obok p ysznych beliniackich .rabatów , pospolita bluza „landszturm acka“ — i jeszcze jakieś inne, zgoła w ym yślnie skom binow ane m oderunki na porządku b y ły dzien nym . Że zaś niezaw sze całe, dodaw ać nie trzeba, tak sam o, jak i buty, obok któ ry ch najw iększe ułańskie pohańbienie, pow ijak zgoła piechurski, nie b y w ał rzadkością. A broń! M ówić szkoda, choć popraw iło się to na 'kilka dni przed w ym arszem , tak, że już zbrój,no, choć nie strojno, dzw oniąc szablą, ale nie zaw sze ostrogam i, za to — przecież na reszcie! — z karabinkiem na plecach m ógł w y jechać w pole pod kom endą sw ego o rg an iza t o r a 1szw adron szósty, którego osobliw ość je szcze jedną: w ielką m nogość aspirantów ofi cerskich, zaznaczvć trzeba. P rzy szli oni do szw adronu odrazu w licz bie siedm iu pew nego dnia sierpniow ego, zaraz po skończeniu trzeciego i ostatniego zarazem kursu S zkoły P o dchorążych, okazując się n a bytkiem dobrym , jako że wnieśli w szw adron sp o ry zasób w iedzy teoretycznej w ojskow ej KOMENDA LEGIONÓW W UŁAŃSKIEJ GOŚCINIE 33 i oddali duże usłulgi p rzy szkoleniu now ego żołnierza. D w aj z nich, asp. Ł ubkow ski i śp. P ru szyńskii zostali kom endantam i plutonów . W achm istrzam i aspirantam i oficerskimi, zastępującym i kom endantów plutonów są: B ieńkow ski, K rólikow ski, M ichalski i M arszał kow icz; ponadto asp. of. w achm istrze C h o ło niew ski i Łacny. Ponadto w achm istrzem szw adronow ym jest W o źn y i w reszcie A bram ow icz. W sz arż y plutonow ych w yszli lub się jej dosłużyli: M yszkow ski S tanisław , Gilew ski W łodzim ierz, Zaleski S tan isław i S tachórski Tadeusz. K apralam i są: S tarzew sk i Stefan, M ysz kow ski Je rz y , D ziew oński M ieczysław , M atu szew ski, F ry d ry c h E d w ard , Śliw iński Jan, S a w icki W itold, B iałobrzeski R om an i R ekucki Franciszek. S zw adron, k tó ry w y ru sz y ł w pole w 60 ludzi i poniósł s tra ty , (najboleśniejszą pod Perekrestiem , gdzie o d razu czterech najdzielniej szych zginęło), liczy dziś 97 karabinów , nie m ów iąc o trenie, kucharzach, kuźni i t. d. Z zmian, zostaje do zaznaczenia jeszcze czysto zew nętrzna, na rów ni z szw adronem piątym częściow e przyw dzianie ostojów ek, a zrzucenie furażerek. 8 O stojacy 34 W boju zaś zrów nanie się ,z tym i s ta rs z y mi i zrośnięcie się z nimi w rodzinę jedną, w dyw izyon, mietylko z form y i nakazu, ale i z uczucia, splatającego oba sz w a d ro n y w ca łość zb ratan ą, jednolitą. IV. Z chw ilą, gdy szó sty szw adron p rz y b y ł na pole w alki, gdy podporucznik P ry ziń sk i zam el dow ał się u ro tm istrz a Ostoji, dyw izyon kaw aleryi III. b ry g ad y , pow szechniej znany i zw an y „D yw izyonem O stoji“ był już nietylko n a papierze, nietylko z rozkazu K om endy Le gionów w ydanego 17. października, ale i w rz e czy samej, faktycznie gotow y. P o zo stało jeszcze form ow anie, a raczej o r ganizow anie pew nych b raków , to zaś doko nało się w dniach najbliższych, ną postoju w M ielnicy, gdzie w ydzielono tre n y i stw o rzono k ancelaryę dyw izyonu. A diutantem kom endanta zostaje na razie, prow izorycznie, w achm istrz aspirant oficerski, S abok S tanisław , po k tó ry m w net obejmuje tę służbę c h o rąży B olesław D unin-W ąsow icz, b ra t nieśm iertelnej sła w y ro tm istrza; Sabok zaś zostaje przydzielony sztabow i dyw izyonu do szczególnych poruczeń. D yw izyon o trz y m uje też sw ego lek arza i oddział karabinów m aszynow ych. L ekarzem zostaje podpor. dr. 35 N ow ierski, k tó ry p rzy b y ł w pole z sz w a d ro nem szóstym . O ddział karab in ó w m aszynow ych, pod kom endą chor. Boruckiego, za cz y n a tw o rzy ć się w W oronnie, skąd po spoczynku dyw izyon w y ru sz a w pole już z jednym karabinem m a szynow ym , poczem niedługo otrzym uje i dru gi, tak, że dyw izyon p o siad a już dziś pełny OKM z dw óch karabinów m aszynow ych zło żony. M a tak że od listopada sw ą w ła sn ą patrol telefoniczną, stojąc tak — na leżach zim o w ych — w zupełności zo rganizow any w silą 250 ludzi, oczekując bojów now ych. PIĄTY SZWADRON W BOJU. I. „ P ią ta c y “ m ają m oże nie zgoła odm ienną od w szystkich naszych k a w a lerz y stó w legio now ych fizyognom ię; ale zaw sze jest w ftich coś, co ich od innych odróżnia. Już choćby z e w n ę trz n y drobiazg m ały, b rak oklepanych onych „furażerek", w spól nych arm ii i k aw alery i legionowej, tu z a stą pionych „ostojów kam i“ nietylko w yróżnia, ale i w oczy bije. Bo „ostojów ka“, to nie czapka jakaś z w y kła, a o czapce... poem at. Z aw adyacki, buńczu czny, ro g aty — poem at. I jak w czapkach, tak i w nich sam ych, w tych ułanach Ostoji, co "o nie ta k daw no jeszcze w bój poszli, a już nie jedno przeszli, nieraz g ło w y i k arku nastaw ili, niejednokrotnie M oskala przetrzepali — jest tej zaw adyackości. buńczuczności niem ało. Z fdnta z y ą to a ro g ate dusze polskie — ta braci na szej kaw alerzy ck iej drużyna, ułański szw adron piąty, którego dziejów z a sły sz an ą tre ść — n ;m z pam ięci niejedno uleci — opow iedzieć w arto . 37 U. P o czął się szw adron piąty już na ziemiach K rólestw a polskiego, gdzie nie doryw czo a s ta tecznie, w czasach piotrkow skiego pobytu Ko m endy Legionów , był uform ow any. Maj i czer wiec zajęły prace organizacyjne, o k tó ry ch osobno b y ła m ow a. . P o ty ch zaś m iesiącach organizacyjnej p ra c y p rzy szed ł szaw dronow i nareszcie czas w ym arszu w pole. R ozkaz telefoniczny n ak a zujący gotow ość do odm arszu w 1 dniu n astęp nym, p rzy szed ł w środę, -14. lipca w ieczorem , a już 15-go w południe zaw agonow ano ułanów naszych i o godzinie 2-giej popołudniu pow ie ziono przez Koluszki, do O strow ca, gdzie s ta nął szw ad ro n 16. lipca około godziny 3-ciej w nocy. W św it a deszcz sz k ara d n y poczłapali ułani konno do B odzechow a, gdzie w zniszczo nej, a ogrom nej fabryce w y ro b ó w żelaznych dano im k w a te ry , na krótko, na dzień jeden zaledw ie, bo już dnia następnego p rzez sp a lony, a prześlicznie położony — istna S zw ajc a iy a nadw iślańska — O żarów , pojechać trz e ba było do Lasocina. T u około 3 km. od widnej, jak na dłoni, w przecudnej pogodzie, W isły, k w a te ry , nocleg i... w dniu następnym dalsze ściganie usuw ającej się ciągle, w szalonem tem pie naprzód biegnącej, linii bojowej. 38 Ten dzień następny, to 18. lipca. Linia już za W isłą, p rzep raw iać się trzeba. Ku celowi tem u w ybornie słu ży m ost pontonow y przez pionierów au stry ack ich koło Annopola bu dow any. Z p rz e p ra w y idylla się robi. Ludzie i k o nie za ży w a ją do sy ta kąpieli, poczem m arsz dalej i p ierw sze spotkanie się szw adronu z w oj skam i austryackiem i. Znani im w idać legioniści z K arpat jeszcze, to też okrzykom pow italnym a sym patycznym końca praw ie niema. R ó w nież i P ru sa c y serdeczność sw ą okazują w ielką — ułani zaś nasi podśpiew ując, jadą aż do Liśnika, pod K raśnikiem , gdzie po 28-kilom etrow ym m arszu nocleg znajdują i k w a te ry . Tu postój dw udniow y i spotkanie się I-szą bry g ad ą, podczas gdy opodal, w K siężom ierzu, Kom enda Legionów i piechoty naszej, 4. pułk n a jastk o w sk ą idący przepraw ę, stały. Dzień 20. lipca, jak cały w ogóle m iesiąc niepogodny i brzydki. Zapow iedziano w izytacyę kom endanta korpusu. D eszcze, słota, sza ruga. P rzejech ał generał przed frontem sz w a dronu, zobaczył co było, pochw alił i do kw aiter w ra c a ć kazał — na niedługo. W chw il bo wiem kilka później przyszedł rozkaz m aszero w ać do U rzędow a. W U rzędow ie b ry g ad a I. sta ła i b y ła w ogniu; sy tu a c y a zaś o tyle b y ła dziw na, że przed 39 wsią nasza linia ty ra lie rsk a biegła, za w sią —■ ro sy jsk a; w środku zaś m iędzy obiema, w e w si nierzadko granatam i obrzucanej, k w a te ro w ał b ry g ad y e r P iłsudski, w czasie b itw y k o rzy stnej dla nas. Nim „ p iątacy “ przyiechać zdołali, linia nasza p rzeszła już U rzędów , ścigając ucieka jących R osyan. Ułani zaś zostali .w e w si i z a rek w iro w aw szy parę ładnych koni w ierzcho w ych, przenocow ali; jak zw ykle od dni kilku już w pobliżu linii bojowej, w nadlatujących odgłosach strzałó w , ale zaw sze za ogniem je szcze', za bezpośredniem zetknięciem się z w oj ną, i stale sami. Dzień następny, 21. lipca, przynosi jednak już i w tym kierunku pew ną zm ianę. W połu dnie przychodzi rozkaz połączenia się sz w a dronu z rotm istrzem Beliną i pójścia pod jego rozkazy. W ym arsz. W odległości około 10 km. od U rzędow a, w Leszczynie, następuje połą czenie się obu oddziałów . Belina obejmuje ko mendę. Z araz dnia następnego — 22. lipca — o godzinie 3-ciej nad ranem otrzym uje szw adron odeń dyspozycye1, w m yśl k tó ry c h o 4-tej na stępuje w y m a rsz do K łodnicy dolnej. P rz y b y w sz y tu 22-go około południa w chodzi sz w a dron w rezerw ę korpuśną i trw a w niej przez dni trzy , otrzym ując w ten sposób, po opatrzę- 40 niu już sobie w ojny zdała, pierw sze przydzie lenie taktyczne, w chodząc bezpośrednio w akcyę bojow ą. Na razie jednak teoretycznie raczej, a... w esoło, bo jakżeż m ogłoby b y ć inaczej, gdy sp otkały się z sobą i z łą c z y ły dw a oddziały ułańskiej braci. W ięc też z a ra z pierw szego dnia u B eliniaków bankiet-kolacya, nazajutrz b ra ta ją się szw ad ro n y z sobą. P otem tosam o u szw adronu piątego. B eztroskie, pogodne ży cie, choć o pięćset kroków , a cizasem i bliżej, g ra n a ty sobie biły, a szrapnele popękiw ały od czasu do czasu. T u też, w tej sam ej wsi, na oczach ułanów naszych, dokonał się fakt, o k tó ry m w spom nieć m oże w a rto — p ierw sze spotkanie J. E. D urskiego z b ry g ad y erem Piłsudskim . S ta ł b ry g a d y e r w ów czas k w a te rą w d w o r ku, gdy przyjechał doń w ódz Legionów . W i dziano ich później razem , a żołnierz ciekaw patrizył na tw a rz e obu, rad w y c z y ta ć z nich cokolw iek. P rz e s z ły dni trz y , a szw adron nasz w y ru sza 25. lipca — w ra z z B eliniakam i — w ciąż jako re z e rw a korpusu, do B orzechow a, za co fającą się stale z pozycyi do po'zycyi piechotą rosyjską. M oskale cofali się z reg u ły o jakieś 10 kilom etrów , co ich z jednych pozycyj w y 41 parto, szli w drugie — pod g w ałto w n y m naporem naszej ofenzyw y. B orzechów k o szto w ał ich drogo. P o zy cy e usłane trupam i — dosłow nie. W najrozm ait szych p o zy cy ach zabici, a tych zab ity ch m nó stw o. 2.000 trupów tu naliczono — tak w ciągu dni trzech rzetelnie p rac o w ała pierw sza b ry gada w raz z a u sty a c k ą piechotą i arty lery ą . Cofnęli się o pozyęyę jedną w stecz, ale i tam długo nie w y trzy m ali, n azaju trz poszli dalej, a <za nimi 28-go lipca do M ajdanu borzechow skiego ułani nasi. Tu biwaKują w -lesie, do pościgu gotow i, czekając tylko rozkazu, k tó ry aż pod .w ieczór przychodzi. W noc cu dną, w letnią polską noc, jadą do N iedźw icy dużej, gdzie znów dzień jeden i ostatni tej w ojny spokojnej... N azajutrz o trzym ują chrzest ognia'. III. P rz en o c o w aw szy w N iedźw icy dużej, g ru pa kaw alery i Beliny, a z nią i nasz szw adron p iąty otrzym uje rozkaz udania się w pościg za nieprzyjacielem , k tó ry cofnął się był w nocy w kierunku na Lublin. S p raw n ie i- szybko, jak zw ykle, następuje w y m arsz, kłusem na C zół no, gdzie ikaw,aleryę w ita ow acyjnie sztab brygad}^, w itając zw ła sz c z a szw adron piąty, m łody, m oże lada dzień, m oże dziś już w pier w sz y ogień idący. 42 Ale nie czas na ow acye, k a w a lery a jedzie dalej, i gdy m a już m ijać linie piechoty, ro t m istrz Belina w y daje dyspozycye. — M iody szw adron niech pokaże, jak będzie się trzy m ał w ogniu — m ów i i p o sy ła „piątak ó w “, jako s tra ż przednią, z d y rek c y ą na R adaw czyk i Konopnicę, za którem i, jak uciął, droga do Lublina. Ale o w ejściu do Lublina nie m yślano na razie jeszcze. Z ak rzątn ął się por. O stoja koło szw adronu i sam p rzy szpicy jedzie na R ad aw czy k , za nim szw adron cały. Po drodze las duży, g ęsty a p odszyty. P rzejeżdżają go ław ą, kłusem i p a trolują, poczem rozdziela się szw adron. C zęść z podpor. B oczarskim zostaje na w schodniej stronie lasu, z resz tą zaś, w trzy d ziestu około ludzi, jedzie por. O stoja dalej, przebiega Radow cz^k i podjeżdża ku torow i kolei lubelsko- dęblińskiej. Tu od ludności cyw ilnej dow iaduje się, że tuż tuż, uciekli C zerkiesi, m oże-pięć, może dziesięć m inut temu. Kłusem w ięc m knie silny p atro l naprzód, przez Konopnicę, przez dw ór, podjeżdżając pod folw ark W ęglin. S tąd już dym y w idać p alo nego przez M oskali Lublina. W tej chwili p a dają pierw sze strz a ły . To ta patrol czerkieska, o której po drodze m ów iono, a k tó ra na folw arczku się' u k ry ła. Z eskakują ułani z koni, rozw ijają się w m ałej kotlinie i z dw óch stron 43' podchodzą pod folw ark, z którego, ostrzeliw ując się „w y ciek ają11 czem prędzej C zerkies1',. nie z d ą ży w szy niczego podpalić, stra c iw sz y zato dw óch rannych, podczas gdy u ułanów s tra t nie było. W y sz ły z uk ry cia panie, w łaścicielka d w o ru — i ro zp ła k ały się n a w idok u łan ó w na szych... Z apraszają na śniadanie, na przekąskę jakąś, ale czasu niema. P rz e sio d ła w sz y ledw o konie, jadą czem prędzej dalej, na Lublin, do L u blina, którego płonące m ag azy n y i dw orzec w idać z pag ó rk a jak na dłoni. . Jest trochę trem y... R ozkazu niem a, a nuż tam po drodze obsadzone okopy, albo bronio ne m iasto... G łupstw o! Podniecenie, radość pierw szego ognia, ustać nie pozw ala w miejscu. Ja d ą kłusem i około 1-szej godziny w połu dnie są pod m iastem . W jazd zaraz, bez z atrzy m an ia się;, kłus, karabinki w g a rść ; w ytężone uszy i oczy. Od stro n y katolickiego cm entarza w jechali przez ulice puste, jak w ym arłe. Na ulicy ani duszy żyw ej. S tójkow y tylko w y lazł jakiś w m undu rze rosyjskim . P a rę strzałó w , a znikł i p rze padł taksam o jak drugi jakiś, którego w chwil kilka spotkano. N ajpierw pod cerkiew , potem na rynek... P ięć m inut tem u uciekli tędy, tą bram ą w rynku, Czerkiesi... R ozstaw ia por. O stoja w ed ety , a ty m c z a 44 sem m iasto zaczyna się ruszać, 'zaczyna żyć... O tw ierają się okna, w y ch y lają się gło w y : — To nasi, to P olacy! P or. Ostoja: udaje się prosto- do pałacu gubernatorskiego. P usty... G ubernator z kasą i wszystikiem w yniósł się w najw iększej taje m nicy już o 3 rano... Klucze zabrane, zostają wręcizo-ne później E ksc. D urskiem u. T ym czasem p rzy jeżd ża do m iasta jeden ze szw adronów B eliny pod kom endą por. G rzm ota, a niedługo później autom obilem i część s z ta bu Legionów . R adość, życie Lublina w dniu tym — opi sów now ych już nie potrzeb u je; zw łaszcza, że szw ad ro n o w i piątem u n aw et go opuścić p rz y szło. Postój trw a ł do godziny ', poczem p rz y szedł ro z k a z w y sy ła ją c y szw adron z d y rek c y ą na B arak, w drodze z Lublina do Ja stk o w a . B y ła tam i tak już w ięk sza część sz w a d ro nu z podpor. Boczairsikim, k tó ry p ro sto z pod K oprzyw nicy p rzy szed ł tu i w śród ostrej s trz e laniny zajął pozycyę, trzy m an ą później podczas bitw y jastkow skiej p rze z pułk-H z trzeciej b r y gady. T ak w ięc w dniu tym cały szw adron, choć w dw óch grupach, a szczęśliw ie , bo bez stra t, otrzy m ał c h rzest ognia, trzy m ając okopy do godziny 8 w ieczorem , poczem ‘z luzow ana p rzez piechotę, cofnęła się k a w a le ry a do D ąbrow icy, 45 mai północny zachód od Lublina, o dw a kilom e try od linii bojow ej, gdzie p rz e trw a ła trz y dni, cz as b itw y jastkow skiej... IV. P o b y t w Lublinie o raz w okolicy .najbliż szej w yszedł szw adronow i na dobre. Nie m ó w iąc już o serdecznym stosunku z ludnością, szw ad ro n w zrósł w ty m czasie.. P rz y b y ło 10 ochotników , n ależących dziś do najlepszych żo łn ierzy oddziału i p rz y b y ło 28 koni, kupio nych... czy też m oże w łaściw ie o trz y m an y c h w darze... tak śm iesznie miską cenę żądali za nie ich w łaściciele ofiarujący je Legionow i. Ale niedługim był p o b y t lubelski. Po trz e ch dniach nastąpiła ro złąk a \z Belimiakami. S z w a dron por. Ostoji zostaje p rzy łą cz o n y do g rupy podpułik1'. Roji, w skład której w chodzą pułk 4, szw ad ro n 5 i jedna b a te ry a a rty le ry i au stry ackiej. B yło w łaśnie po bitw ie jastkow skiej. P o bici M oskale cofali się pospiesznie. S z w a d ro n otrzym uje o 4 ramo ro zk az pościgu1. R ozkaz, w ykonanie, chwila... O puszczają Dąbrow icę,, m ijają dw ór do gruntu spalony i dojeżdżają ko ło godzimy 8 do M ajdanu kraśnieńsikiego, gdzie w ita ich z okopów rosyjskich ogień, w cale gw ałto w n y . W y w iązu je się po-tyczka dłuższa,, trw ająca! około trzech godzin. 46 Spieszą się 'oczyw iście k a w a le ry a nasza. Komie, około 100, zostają w lasie, a siedm dziesięciu ludzi idzie w; linię. P o z y c y a n a sza by ła przed chałupką na h sie rz e lasu. W środku d o linka, w dolince M ajadan a za dolinką M oskale, zaopatrzeni w kozacką b atery ę, w strz e lan ą do skonale i za cel ulubiony b io fącą sobie w łaśnie o w ą chałupę. M imo to lekarz szw adronu' tam sobie plac o p atru n k o w y urządził, w b rak u ra n nych h e rb a tk ę gotując a kartofle i p o sy łając je na linię. R az w y rż n ą ł g ran a t koło domu — i nic, szikody nie było. W m om ent później drugi tuż obok sosny, iza k tó rą stoi podp. B oczarski, pada — i nie w ybucha... mogło być gorzej, ale szczęście ułanom sprzyja. Za chw ilę coś p rze z strlzechę do1 chałupy leci — 'zapał szrapmela, św iecący, czyściutki... A szrapnel, k tó ry przed chałupą w ybuchł, także s tra t nie przyczynił. P otem dom acali się koni w lesie i tak „p ra ć “ do nich zaczęli, że p rzesu n ąć je trzeb a było, lecz już w k ró tce potem , /koło godziny 11 przez piechotę szw adron zluzow any do- Ja stk o w a na folw ark się udał, skąd om ał w popłochu nie uciekł przed... pszczołami.. Tej „b itw y “ po czątek stanow ił ul p rzew ró co n y , do którego chciał się d o stać jakiś ułan, sło d y czy spragnio ny. W y sy p a ły się pszczoły i ciąć zaczęły w praw o i w lew o i ludzi i konie — a ż zrejterowalii w reszcie ułani nasi i z śladam i „klęski4' l 47 n a obliczach pokłutych, udali) się z folw arku do sam ego Ja stk o w a . Tu kucie koni. N ocą tylko podp. B oczarski na p a tro l jedzie, zabierając ze sobą jednego ułana, a b y niepotrzebnie, — jak m ów ił — koni nie m ęczyć. C zw artego, sierpnia w y m a rsz za 4 pułkiem piechoty przecz K rasienin, W ólkę K rasienińską do lasu pod K ozłów kę. A pod K ozłów ką w rz a ła w łaśnie b itw a trz y d n io w a i L egiony b y ły w ogniu. P u łk 4 stał przed folw arkiem B ratnik, za pułkiem zaś w lesie stanow isko szw adronu piątego, stan o w iące go re z e rw ę , n iez b y t bezpieczną, bo w ym acyw ali ją od czasu do czasui Mostkale i z a rty lery i ciężkiej słali do obozu po kilka „kuferków “gran ató w . N iepogoda d a w a ła się p rze z całe trz y dni w e iznaki, ale okupiła ją w iadom ość r a dosna, jak a trzecieg o dniai pod w ieczór p rz y szła. W okopach naszy ch rozległo się ikoło go dziny 8 w ieczorem „Huirra“ -tak gw ałtow ne, że usłyszeli je k a w alerzy ści naisi w odległości blisko 4 km. A w ślad za tem „H u rra “ i k a ra biny i a rm a ty nasze 'zaczęły bić gw ałtow nie. O dpow iadał im n erw ow y, nieró w n y ogień ro syjski. Nie wiedzieli k a w a lerz y ści nasi, co to m a znaczyć, aż dopiero por. O stoja, (który b a wił w łaśnie w sztabie Legionów , pow rócił i przyw iózł im w iadom ość, po k tórej końca ra dości nie b y ło : 48 WARSZAW A WZIĘTA! W n o c y zaś potem M oskale, pobici przez 4 pułk z pod K ozłów ki uciekli. R ano 7 sierpnia o godzinie 10 otrzym uje sz w a d ro n p ią ty ro zk az pościgu iza nimi. Ja d ą p rzez K ozłów kę i tu n a ty k a ją się na p ałac hr. Z am oyskiego. P a rk , drogi, w szy stk o w okół granatam i z ry te , a tylko p ałac sam , dzieło sztuki pełne izabytków i zbiorów cennych, nie tknięte. choć siedzieli tam M oskale a z dachu; o b se rw ato ry u m sobie uczynili. B ijąc w koło, p a łac sam rozm yślnie o sz cz ę d z ała n a sz a a rty lerya. T e raz w pałacu tym ro zk w a te ro w a ł się sztab grupy z podpułk. Roją, od którego o trz y m ują ułani d y sp o zy cy ę przez K ozłów kę, Sie dliska pojechać do m iasteczka Kamionki, gdzie już b y ły huzarskie patrole spieszone, nie śm ie jące jednak „nosa w y ch y lić", bo kto tylko z m iasta w y jrzał, do tego 'zaraz strzelan o z ro syjskich tuż za m iastem leżących okopów. P odjeżdża szw adron p ią ty do m ia sta ; tu spieszą się i ty ra lie rą podchodzi pod lew e skrzydło rosyjskich okopów , strzelając z k a ra binków , w e w zajem nym ogniu. Jedna z patroli w d ziera się w las, a z grona patrolujących ułan S tan. K ow alski, sp ry tn iejszy od sw ego literacko-historycznego im iennika podpełza pod sa me okopy rosyjskie. W idzi, że puste, pełznie o- •GRUPA OFICERÓW DYWIZYONU Z ROTMISTRZEM OSTOJĄ 49 strożnie dalej, aż spostrzega b a te ry ę rosyjską. M iarkuje dobnze jej stanow isko i w ra c a, dając o spostrzeżeniu sw ern zinać „lw ow skim dzie ciom" c. i k. 30 p. p. Nie po trw ało pół godziny, piechota w sp a rła k a w a lery ę i pod parciem jej cofnęli się M oskale, a ta k prędko, że w spom nia na b a te ry a została w zięta z ludźmi i działam i. K ow alski jest dziś w piąty m szw adronie plu tonow ym i d o stał zło ty m edal. A kaw alery a, skoro tylko poczuła cofanie się M oskali, z a ra z poszły za nimi d w a jej konne patrole. Jeden w sile 12 ludzi pow iódł w ach m istrz (dziś chorąży) C ekiera pod Kieszikówkę, drugi do Sobolew a w achm istrz Jan Szkuta. C ekiera dojeżdża drogą do trzech m ostów , w iodących p rzez bagnistą i w trz y ram iona rozlaną rzeczkę M ininę p rzed K ieszków kę, o d ległą zaledw ie o tr z y kilom etry od Kamionki. Stoją w tem m iejscu d w a t. izw, „Poline M łyny", a z re sz tą nic, bagno, ram iona rzeczki, m osty, bagno i szu w ary . T e m ostki i droga dłu ga 600 kroków blisko, to na całej tej p rz e strz e ni jedyne wolne przejście-defilee, k tó re u trz y m ać do czasu 'nadejścia sił masizych w iększych sta ra się C ekiera. K ozacy 'zaś sta ra ją się m o stki spalić; podłażą, podpełnają szu w aro w em gąszczem i cofać się m uszą. T rw a ta za b aw a mniej więcej do godziny 4, °ż do chwili, gdy z m iasteczka zaczął w y su w ać się pułk 4. O stojacy 4 50 V. W yszedłszy: z Kam ionki poszedł pułk 4 praw ie odraził do atak u . Tu na polu dużem (długość około 25 km .) ro z w in ę ła się jedna z najpiękniejszych bitew w ojny w spółczesnej. Za pułkiem 4 w ychodzi iz lasui c a ła d y w iz y a piechoty, oddział za oddziałem , zachodzą ■z flanki, b y od W iep rza a co za tem szło i od kolei: demblińskieji odciąć M oskali. Ci mieli do dyspozycyi tylko k a w a lery ę , laile bronili się za żarcie. T rw a ła b itw a od 4 popołudniu do 9 w ie c z o re m ; szw ad ro n zaś, k tó ry stał czas jakiś w ogniu pod m łynam i, skoro się ściem niło, w rócił do Kamioimki, n a nocleg. Rano o 5-tęj, 8-go alarm i w deszcz pościg, zai M oskalam i. *W K ieszków ce mija szw adron iro-nt n a sz i ro z sy ła p atrole na Rudno, W ęgielce, Łysoboki. W W ęgielcach przychodzi do potyczki. „Z adekow ali" się spieszeni k o z a cy n a ikępce w błotach, przepuścili p atro le i nuż „p rać" do siły głów nej szw adronu. Nasi z (koni, obsadza ją k rań ce w si i próbują ku kozakom ! Nie s p o sób! T rw a tedy to ostrzeliw anie się w zajem ne aż do nadejścia piechoty, poczem k o zacy um y kają i zostaw iają drogę do Ł ysoboków wolną. Nie bronili naw et p rzy c z ó łk a m ostow ego, a w okopach, p rzy g o to w an y ch poprzednio, też się nie zatrzy m ali. ! Z w zgórka — dołem płynie W iep rz — w i dać jak na dłoni w ieś Łysoboki, spaloną, a za nią okopy, istne tw ierdze. D y stan s z okopów do okopów około 4000 kroków . Dlai k aw alery i roboty tu nie m a; to też luzuje ją w n et piecho ta, pułk c z w a rty i a ry le ry a — a szw adron zluzow any jedzie do Chudow li, gdzie stanow i re z e rw ę K om endy Legionów , tak ty czn ie: dyw izyi. S k oncentrow ana a rty le ry a w ali ty m c z a sem p rzez południe i hoc caiłą z 70 arm at na pozyeye rosyjskie. K aw alenzyści inasi, przekonani, że M oskale będą upierali się nad W ieprzem choć z tydzień przynajm niej, zaczęli urząd zać się jak n a jw y godniej: kąpiel, k w a te ry i t. d.; gdy wtem' już nazajutrz 9 sierpnia o godzinie 2 popołudniu przychodzi ro zk az: P ią ty szw adron znajdzie gdziekolw iekbądź przejazd p rzez W ieprz, choćby w pław , i skonstatuje, czy M oskale się cofają. Z a raz z a kilka m inut w y m arsz. Jedzie szw adron cały aż pod K rupy, z tej stro n y W ie prza, spalone. Tu por. O stoja i chor. C ekiera / silnerni patrolam i napół brodem , napół w p ław przep raw iają się p rzez rzekę, poczem pieszo dostają się pod rosyjskie okopy, gdzie m ają sposobność stw ierdzić, że M oskale siedzą je szcze. Cofają się w ięc, ale zostają z p atrolam i 52 po rosyjskiej stronie, b y dać znać o ew entualaern ruszeniu się Mo-skali. Jak o ż nocą nad ranem cofają się M oskale, o ozem przez K rupy, gdzie byłai już urządzona stacy a telefoniczna, zawiadomiono- Kom endę Legionów , dającą z a ra z szw adronow i rozkaz przejścia przez W ie p rz i połączenia się z gru pą kaw alery i pułkow nika v. Bischoffa. VI. Rozkiaiz połączenia się z pułik. v. Bischoffem przyszedł 10 sierpnia rano. S zw ad ro n stał rozdzielony, przed i za W ieprzem , p rze p ra w ia się w ięc natychm iast reszta i o godzinie w pół do 8 za Ł ysobykam i sp o ty k a w spom nianą g ru pę. P or. O stoja m elduje się, spotykając — jak zw ykle b y w a, gdy legionow e oddziały łąozą się z grupam i, nieznającem i ich jeszcze—p rz y jęcie jakieś chłodne, jakieś niepew ne,, niedo w ierzające... Mimo to o trzy m u je szw adron ro z kaz pójścia w s tra ż y przednie! Ruszyli1 o godzinie 8 p rze z h isto ry czn y S toczek („G rzm ią pod Stoczkiem arm aty")... P ie rw sz y szedł pluton w achm . C ekiery w k ie runku R u d y ; ubezpieczenie praw o b o czn e pro w adził niedaw no z żandiairmeryi przydzielony podpor. Żm igrodzki. P od R u d ą p rzy szło do potyczki z M oskala mi. Zrobiło się. K ozacy pierzchli, a stra ż p rz e dnia p o łączy ła się z silą głów ną. B iw akują, w patro le idą aż mad B ystnzycę w dniu zaś na stępnym poszła patrol pod kapralem S ie ra k o w skim za rzekę. D ostają się jednak w silny i p rz e w a ż a ją c y .ogień. S ierakow ski ciężko r a n n y , to sam o ułan Rokfisz. O statni w ra c a jednak z swoim i, podczas gdy Sierakow ski, uw ieziony prze z w ęgierski patrol sa n ita rn y huzarski tz r a ny w brzuch odniesionej' w trz y dni potem um iera i zostaje pochow any w Ulanie. P ie rw sz e to s tra ty szw adronu, k tó ry w tym sam ym dniu p rze z Osizcizepalin jedzie ma D om aszew nicę, rozdzielając się w lesie mai 7 patroli, z któ ry ch k ażda m iała sw oją strzelaninę. W W ólce dom aszew skiej, gdzie w y p a d ły k w a te ry , pierw sze spotkanie iz ludnością moskalofilską i konieczność rekwirowiamia ż y w ności dla ludzi, słaniających się z głodu i znuże nia, k tó ry m nikt niczego d o jedzenia sprzedać nie chciał, choć w ieś zam ożna i zasobnia. Stąd nazajutrz, w ciąż jeszcze w przedniej s tra ż y pułk. Bischoffa, pod Dmlmin, do którego dojeżdżając, w idzą nasi ułani, jiaik patrole koza ckie podpalają w ieś z czterech rogów . R o zsy puje się szw adron w ty ra lie rę i c z te re m a plu tonam i, teażdy z d y re k c y ą na inny płonący dom , galopem m knie w w ieś, w której n aw ią zuje się k ró tk i ogień z uciekającym i kozakam i. Za nim i icHife w pogoń jeden pluton i ze sk raja 54 wsi d o strzeg a pod lasem trz y sotnie kozackie, przeprow adzające konie p rze z bagna. W ogniu karabinow ym n aszy ch k o z a cy um ykają w las czem prędzej. T ym czasem re s z ta ratuje w ieś i zostaje w niej dw ie godziny, podczas k tó ry c h zyskuje pięciu ochotników — w ieś b y ła polska — i na by w a 3 ikonie, poczem jedzie na R zym y, Kępki, gdzie z c a łą grupą zostaje w rezerw ie, jakoże tym czasem piechota a u stry a ck a n ad eszła i pod G ąsioram i zaicizęłai w alkę z w ojskiem rosyjskiem . N azajutrz tylko* patrole .drobne i w y m arsz do W ors, skąd 16-go pod K ąkolnicę. Dnia 17 znajduje się cała grupa wna« « naszym sz w a dronem jako rez e rw a w Szóstce. Mimo d o b re go ukrycia, niew ątpliw ie p rzy pom ocy szpie gów w y k ry li M oskale nasze stanow isko i za częli' o strzeliw ać cię ż k ą a rty le ry ą . Noc przynosi dalszy o d w ró t M oskali i po ścig grupy za nimi. S zw ad ro n jako p ra w a o sło na w kierunku) na Luszki. Pod P e resz c z ó w k ą poty czk i z patrolam i kozackiem i. W y sła n y d a lej pluton Cekiery, n ap o ty k a pod W itorażem silniejszą patrol kozacką—i trz e ch z nich ubija, jako łup unosząc broń i siodła o ra z dw ie cho rąg iew k i z opuszczonego w popłochu przez M oskali W itoraiża. S zw adron zaś iprzez S trz y ż ó w k ę , D enów - 55 kę, p rze k ra cz a ją c kolej Luików-Brześć L itew ski, sp a tro lo w a w sz y rze k ę K rznę, przechodzi ją w bród, śląc m eldunek grupie. P rz eb y w szy w dniu tym 60 km. z a k w a te ro w a n o w S ycym e. P otem jeszcze dw a dni mairszu, spotkarre się z d y w iz y ą k a w a lery i1 gen. L e G aya, któ>'y przed frontem pochw alił szw adron, m ów iąc do por. O stoji: „Sie konnem stolz auif Ih re T ruppe sein“. Prziez; Konstantymó;w staijie szw ad ro n 17 sierpnia mad Bugiem i' tu zostaje odłączony od g rupy pułk. v. Bistchoffa — ż a ło w an y p rzez niego — a oddany iz pow rotem pod ro z k a z y Ko m endy Legionów . PułikOwmik v. Biscboff na rozstanie a w uznaniu czynów tak kom endanta, jak oddziału, podaje porucznika O stoję do N ajw yższego od znaczenia. VII. P o żeg n an y solennie, a -tak' się złożyło, że w dniu 18 sierpnia w różnych komendiaich (pułk. Roji, K om enda Legionów , pułk. Bischoff) ban kietów było bez liku, z o sta w iw sy A ustryakom najlepsze po sobie w spom nienie, udał się sz w a dron p iąty ponow nie do pułkow n. Roji, a z nim i z pułkiem c z w a rty m na dalszą .kampanię. D nia 19 sierpnia p rzem arsz p rzez B ug i no cleg w Niem irowie, skąd w dniu następnym je dzie szw adron do M akarow a, gdzie następuje 56 znów k o n cen tracy a Legionów i trzy d n io w a (20, 21 j 22 sierpnia) b itw a pod W ysokolitew skiem , p rzy niesłychanym w p ro st koncercie arty lery i. Na przestrzeni 4 km . frontu ustaw ia się ty r a liera 65 dział i bez p rz e rw y p rzez 36 godzin dniem i nocą w ali1w pozycye rosyjskie. A pozytcye niedalekie, w idoczne, n o cą łuny, dniem dym płonących wsi i d w o ró w — znak odw rotu, k tó ry też istotnie następuje n o cą z 22 n a 23 sierpnia. 1 W ysokolitew sk, s ta r y p a ła c y k Józefa hr. Potockiego, (zrabow any doszczętnie :— a taki piękny i tyle cennych rze c z y k ry jący , że aż żal tego, co ro zd rap ała ręk a żołdaka - oficera i w dalekie uw iozła strony. P o ucieczce rosyjskiej z a raz zratliai 23 sier pnia idzie szw adron w pościg z a uciekającym i, poprzedzając pułk c z w a rty i c h w y ta ich przy R aśnej, gdzie w sp a rty p rze z Belimiaków, w a l czy z nimii aż do po łu d n ia, do zajęcia po zy cy i p rzez p ierw szą b ry g ad ę i pułk c z w a rty . W dniu tym piękny epizod, podziw iany p rzez szw adron, m a do zan o to w an ia pluton n a szej a rt. konnej pod kom endą podpor. b r. Ja n a KnoJl-Kownackiego-. W yjeżdża na pozycyę p rzed w ieś R aśnę i pod w iatrakiem u sta w i w sz y baiteryę, co gdzieś w dolince uikaże się jakiś oddzialek rosy jsk i: bum! bum! szle im po d w a szirapnele, a M oskale ro zp ierzch ają się jak 57 m uchy, ku niezm iernej uciesze a rty le rz y stó w i ich m łodziutkiego kom endanta, m ających sw ój dzień — debiutu. K aw alery a z a ś nasza tym czasem , gdy pie chota ją zluzował®, cofa się do R aśnej i w tej drodze pow rotnej d ostaje się w dolince w ogień ciężkiej a rty lery i. Choć „kuferki14 lecą gęsto, plutony, ro zw in ąw szy się jedynie szeroko, jadą stępa dalej, aż d o wsi, aż za o bręb sk u te czności strzałó w , s tra t nie ponosząc, tyle tylko że tr zech u tanów spadłszy iz koni na ziemię od pa/reia prądu p rz y eksplozyi granatów , w śró d śm iechu i przek leń stw gram oliło się czem prędzej z p ow rotem na konie. W Raśneji k w a te ry , nocleg, a po cofnięciu się M oskali, pościg za nimi, m arsz na M ąozaki spalone zupełnie. P ościg łatw y , bo M oskale k lę skam i zdem oralizow ani. P rz e d w sią np. na w zgórzu jak forteczce stojący karabin m a szy n o w y „zw iał“ przed jedną m aluczką patrolą, choć p ozycya b y ła tak 'siln a, że i c a ły sz w a dron nie pokusiłby się o jej1branie. W yjeżdżają p iątacy na górkę i w idzą, jak dołem p rze d patrolam i ich um ykają 2 sotnie i 2 arm atki k o zack ie; co tchu, bez upam iętania. O czyw iście patro le nic im izrobić nie m ogły, ale zato n a s tra sz y ły porządni?. W M ączakach — biw ak — spoczynek dw udniow y i przejście w re z e rw ę ; w niej zaś 58 marsiz 4-dniow y mai południe w zdłuż Bugu i je go dopływiui Leśnej, aż doi W ło d aw y . Legiony połączone; m arsz w spólny, pospieszny, nużą c y ; kaw ialeryi z tern pół biedy, ale piechota, zm uszona o dbyw ać 30-40 km. dziennie, w pia chach p e kolana, cierpiała niem ało. Dinia 29 sierpnia nocleg w M atow ej górze, nietylko spalonej, ale i zoranej do gruntu przez g ran a ty ciężkiej fortecznej a rty le ry i B rześcia L itew skiego, dopierooo p rze d paru dniami w ziętego. Do* B rześcia blisko, 15 km. zaledw ie, paru oficerów szw adronu jedzie go. zw iedzić. W idok ciek aw y i niezapom niany: dom y w sz y stk ie al bo popalone, albo po w y sad zan e p rzez R osyan. Zniszczenie gruntow ne, pro w ian t w y w ieziony w szelki. P re c y z y a w tem i dokładność nad w szelkie określenie. Od 29 w rześn ia m arsz dalszy a w drodze spotkanie m iłe. Dojeżdżai do szw adronu, po staw io n y tym czasem pod P iotrkow em cz w a rty pluton szw adronu pod kom endą asp. ofic. Kom inkow skiego, zastępującego tym czasow o chorego kom endanta plutonu chor. M igurskiego. R adość, p rz y w ita n ia a w dzień później po stój! w W łodaw ie i zm iana dyrefccyi m arszu, w yjście 'z rezerw y , zapow iedź no w y ch akcyi bejow ych. 1 59 VIII. Dnia 2 w rześnia, gdy L egiony s ta ły w W ło daw ie, w odległości 60 km. mai 'południe od B rześcia, przychodzi ro zk az szybkiego w y m arszu na Kow el, poniew aż tam u tw o rzy ła się w {roncie luka znaczna, k tó rą czem prędzej za tk a ć należy. S y tu a cy a niem iła, zadanie trudne,, przypadające Legionom, i chlubne. R ozkaz p rzy sz e d ł w ieczór a w dniu na stępnym 3 w rześnia ran o następuje w y m arsz na Bug, k tó ry p rze k ro c zy ć trzeba. M osty zni szczone, prócz jednego, pontonow ego, w ąziu t kiego koło O rchów ka. T ym przechodzi piecho ta, a k a w a le ry a — szw adron p ią ty — wbiród..., u ży w ając w ciepłym dniu jesiennym kąpieli przed oczekującym ją 120 kilom etrow ym m a r szem. T rzeba znów robić piechocie po 40 km. dziennie, z tą różnicą tylko, że po piaskach p rzychodzą dla odm iany kow elskie błota. P o drodze Ś w iteź — nie Mickiewiczowiskie* jezioro Ś w ite z i!—k ra jo b ra z piękny, jeziora w i dok bajeczny, ale ludność ru sk a w roga. T rz eb a żyw ność rek w iro w a ć , bo sp rzed ać nie chcą, a ikonie i ludzie m usieliby c h y b a p aść z głodu. W reszcie d n ia 6 w rześnia, id ąc y na czele Legionów szw adron p iąty , w m aszerow uje do Kowia.. Miasto' p raw ie puste, bez żyw ności, z oddziałów w ojskow ych jeden tylko pułk1 ob ro n y krajow ej' pod kom endą pułk. G lasera, ■60 w itającego radośnie w ieść, iż z a chw ilę, za pól .godziny w k ro czą do m iasta Legiony. N astępuje dzień spoczynku i 7 w rześn ia w ieczó r d y sp o z y cy a : „S zw adron p iąty jak do ty ch c z a s stale z pułkiem czw arty m . P ułk c z w a rty pójdzie w dw ó ch oddziałach. S iła głó w n a mai K rzeczew ice ku Stohodow i (ma w sc h ó d ); grupa p ra w a gościńcem z K ow la do Radoszym a, Mielnicy, ma K aszów kę nad rzeczk ą Stohodem . Zadiamie pułku i: 'szw adronu: P rz e strzeń od K ow la do Stohodu oczyścić z C zerkiesów , k tó ry ch tam podobno c a ła b rygada. Podobnież dzieli się i szwadrom p iąty ma dw ie części. T rz y plutony p rze d batalionam i 1 i 2 oraz b a te ry ą a u stry a c k ą prow adzi porucznik O sto j a ; a p o zo stały pluton przed batalionem ' trz e cim kapitana S zerau ca chor. C ekiera w kie runku K aszów ki“ . Podziału, doklomamo w chwili w y m arszu dnia 8 w rześnia rano. IX. Afacya szw adronu rozpada się ma tern okres o p e ra c y i bojow ych w dw ie rów noległe, jednak zupełnie p raw ie od siebie niezależne, w edług p o w yżej mazmaczomego' podziału grup. G rupę p ierw szą, w iększą, prow adzi porucznik Ostojia. R ankiem w czesnym , w d eszcz ulew ny, w y ru sz a ją z K ow la p rze z Bilin n a Stebli. G dy od 61. dział do tej w si dojeżdża, nabiera por. O stoja podejrzeń, że są tam kozacy. Z atrzym uje się p rze to :za górką, a do w si szle m ały patrol z u łanem C ybulskim n a icizele. R ozkaz d'k> C ybulskiego: Niem a nikogo,, meldunek d a ć ; g d y b y :zasię k ru ch o było, p rze w ag a jakaś, alarm ow ać strzałam i. P ojechał C ybulski z dw om a ludźmi, re s z ta zaś czeka, urozm aicając czas czem i jak m ożna aż tu n a ra z ze w si strzelanina g w ałtow na. N a tknął w idać C ybulski n a M oskali. Nie nam yślając się wiele, k aże por. O stoja zsiadać z koni, ty ra lie rą na górkę i z góirki do w si, ku której rów nocześnie w zdłuż toru sz ła p atro l c z w a rte g o pułku z kom p. W itożeńca. W tym ogniu C zerkiesi — bo oni tam byli — przechyleni bokiem za konie i ta k 1 ukryci, za częli ze w si coraz szybciej „w y ciek ać". W ch o dzą ostatecznie nasi d o w si, i gdy są na -skraju, w idzą środkiem uliczki jadącego CzerikSesa. P ro sto n a nich jedzie i stępa1. Z astan aw iają uła ni ogień, k ry ją się z a chałupam i, a on—nic, je~ dzie.. R az tylko głow ę podniósł do góry, jak b y w ietrząc niebezpieczeństwo,, lecz z a ra z spokoj nie sunie dalej, aż do przedostatniej chałupy,. Tu nagle n a tylnych nogach konia skręca, trz y skoki p rzez p a rk a n y i... w galop! Za stodołam i w śró d strz a łó w naszych znika i tyle go nasi widzieli... 62 Epizod ten, gwoli zaznaczenia, jak w y b o r nego żołnierza ułani nasi p rzeciw sobie mieli i choć sami od niedaw na w polu, daw ali sobie z nim p rzecież znakom icie madę... Gdy w ieś już b y ła pusta, okazało się że p a tro l C ybulskiego padł ofiarą zdrady. W jeżd ża ją c do w si, ułan nasz p y ta n a p o tk a n ą babę, c z y są w e w si M oskale; ona pow iada, że ich od trz e ch dni nie było... B y stw ierdzić, czy to p raw d a , zagląda d o najbliższej chałupy — i do staje silny ogień odmazu z dw óch stron. Koń mu .ginie n a m iejscu, dw aj pozostali ułani uciekają ku swoim . P o w sta ła stąd n aw et w ieść, że C y bulski zginął, ale om tym czasem p rze d o stał się do sw oich d o lasu. W lesie osobną akcyę m iał kap ral S tan i szew ski, k tó ry z o sta w sz y tam na czele szpicy, przepędził w y k ry tą patrol kozacką. P rzeszu k iw an ia w si za babą, k tó ra ro z m yślnie a źle poinform ow ała C ybulskiego1, nie d a ły rezultatu. T rz eb a b y ło iść szybko naprzód iza ucie kającym i C zerkiesam i. P o drodze do Skulim ow a w idzą ułani r o syjską sygm alizacyę z a p ośrednictw em w ia tra ków , z k tó ry ch k a ż d y w dniu bez w ia tru , o b ra cał się w innym kierunku. P o chwili od w ia tra ków zaczęli uciekać C zerkiesi. O dległość dla strz a łó w za w ielka; trzeb a im b y ło d a ć spokój. 63 D ojechaw szy do Skulima, spotykają pułk c z w a rty , k tó ry doszedł tu z boku i po spoczyn ku, o trzym ują dyspozyicyę, nakazującą k ie ru n ek m arszu mai K rzeczew ice. Poir. O stoja w y s y ła sw o ją część szw adro nu plutonam i. P ie rw sz y jedzie pluton c z w a rty pod waichm. K om inkow skim (czasu pokoju śpiew ak o p e ry lw ow skiej); a w chwili, g d y dojeżdża la su, o trzym uje m eldunek szpicy, że C zerkiesi są w iesie. Z ostaw ia ma polance konie i rozsnuw a p rze z las z plutonu dłu g ą o niesły ch an y ch ro z stępach ty ralierę, pukającą za to z karab in k ó w ta k gęsto, że las grzm i, huczy, drży, c a ły . C z e r kiesi zw iew ają ostatecznie. P o w achm . K om inkow skim pojechał iz plu tonem 'trzecim podch. Spychalski z rozkazem pojechania w pro st na K rzeczew ice i skonstato w ania, czy są tam M oskale i w jakiej sile. P or. O stoja z o sta ł z iresztą oddziału chw ilę jeszcze na rozm ow ie z pułk. Roją, poczem p o gnał naprzód. K om inkow skiego w idzi p rz y ro bocie dobrej zupełnie. Dalej Spychalski a przed nim jeszcze na sk ra ju lasu C zerkiesi jacyś, k tó rych S pychalski z pow odu w aru n k ó w terenu, zdaje się nie widzieć. N iebezpieczeństw o o trz y m ania ognia w pluton, kłu su jący kolum ną, n ie uniknione. S pychalski odległy o jakie 60 k ro ków od porucznika, nie sły sz y jego- n a w o ły 64 w ań ; puszcza się w ięc porucznik w ytężonego galopa i w reszcie m oże się porozum ieć z S p y chalskim , nakazując mu skręcić w lew o. L edw o to się dzieje, rozlega się huk na c a łym sk raju lasu. S trzelają C z e rk ie si Pode hor. Spychalski cofa się z plutonem K om inkow skie go, tra c ą c pięć koni... Jeden tylko ułan M ar u-, sizczak, gdy mu koń padł, zam iast cofać się z innym i, kładzie się za sw y m koniem i bije z karabinu bez p rz e rw y , gdzie tylko cel zo baczył. O statecznie w achm . K om inkow ski z pie ch o tą opróżnili las z C zerkiesów . Koło 4 popo łudniu siada znów cały oddział na koń i jedzie do. K rzeczew ic, przy czem K om inkow ski ty ra lierą konną lasem , resz ta w z w a rty m oddziale w zdłuż drogi. W K rzeozew icach, całych, niespalonych — prócz zra b o w an e g o i zniszczone go do gruntu polskiego dwoiru — k w atera. J e dynie jedna kom pania cz w a rte g o pułku i c z w a rty pluton n a n o c poszły pod las do Łomaczianki na całonocną strzelaninę. D nia następnego, 9 w rześnia, m iał być od m arsz w czas rano. T ym czasem dopiero koło godziny 8 przychodzi d y spozycya od pułków . Roji, zm ieniająca kierunek m arszu. Już nie na w schód ku Stohodow i, a n a południe do Miel nicy zo stały skierow ane i szw adron i pułk c z w a rty , dokąd też p rz y sz ły tego sam ego dnia 65 o godzinie 2-giej popołudniu. Tegoż dnia w ie czorem zg łasza się do por. Ostoji czterech spieszonych, w yniszczonych, obdartych u ła nów z hiobow o b rzm iącą w ieścią: — Pluton C ekiery rozbity! X. T ak źle jednak nie było. Już następnego dnia pluton C ekiery niem al bez stra t p o łączył się z szw adronem , p rze szedłszy o d chwili ro złączenia się dość burzli w e, wojenne koleje. Z Kowla, m inąw szy przy czó łk i au stry a okie, polną d ro g ą pojechał pluton, liczący 24 ludzi do W ołoszek. W lasku, przed w sią, zsia dają ułani z koni i pieszą ty ra lie rą zajm ują w ieś, gdzie w id z ą 2 kozaków mat drodze, re s z ta b y ła za w sią i po> ożyw ionym ogniu uciekła do lasu, w kierunku M aryanów ka. U łani zaś, w z ią w sz y ze w si jedynego chłopa, jaki ta n i został, jako przew odnika, lasem p rzez kolonię M akow iszGze pojechali w kierunku M aryanów ki i R adoszyna, w y p ierając poi drodze z cegielni p rz y kolonii znaczniejszy oddziałek kozacki, k tó ry mi zasian a c a ła okolica. P od1Szkuriaitem znów po ty czk a m ała a z a jęcie P iaseczna bez w alk i; dopiero w d w o rze w H ulew iczach silniejszy oddziałek rosyjski staw ił opór, lecz flankow ym ogniem , salw am i O stojacy 5 66 I spieszonych ułanów i do milczenia został zmu szony i w yparty. P o tak ożywionym dniu 'Ognia w raca pluton na noc do P iaseczna. W edług dyspozycyi p rz y w y m arszu z Ko" wliai 'Otrzymanych, n ależało iść n a Trojam ówkę lub Sm olary. T ak w ynikało z tego, co pow ie dziano w Kowlu. T ym czasem jednak w K rzeczew icach nastąpiła zmiamia dyspozycyi, o czem zapom niano zaw iadom ić C ekierę. C h o rą ż y C ekiera w iedział, że g ru p a puł kow nika Roji nocow ała w K rzeczew icach, a por. W itożyniec w G rzy w iatce. W ym aszerow a w sz y w ięc sam z P iasecznej, zatrzy m ał się do 12-tej w P o w ursku, by dać m ożność dojścia por. Ostoji do Sm olarów , a por. W itożyńcow i do P o w u rsk a. G dy nie nadeszli — bo w obec zm iany kierunku m arszu nadejść nie mogli — patroluje m ostek Zajaczew ka, śle m eldunek kap. S zeraucow i, że p iechoty niem a, m ost w ol n y i że sam idzie do Sm olar, gdzie m ają być kozacy czy Czerkiesi. W lesie pirzed Sm olaram i spieszą sw ych ułanów i dw om a tyralieram i — p ierw sz a pv obu stronach drogi, druga m niejsza po p r a wej — idzie na wieś, leżącą nad bagnem , prze/j k tó re jedyna d ro g a : grobla około 60 kroków długa. G dy tak ty ra lie ra p o su w a się ku w si, na raz na ty łach jej jaw i się C zerkis. W lewej rę c e czapkę w zniesioną trzym a, d ru g ą konia, co sit, nahajem bije, k rzy c z ą c: Zdajuś! zdajuś!' P rzegalopow ał tak jedną linię ty ra lie rsk ą , ale d ru g a go ujęła. W tej chw ili Czerkiesi ze wsi zaczy n ają strzelać do naszych. K łopot z jeń cem. S trz a ł C ekiery w piersi— i C zerkies, sła niając się, ponoszony przez konia, dojeżdża do sw oich, któ ry ch w e w si wielu, sotnia, a m oże i w ięcej. P ra ż ą naszych z przodu i z flanki, a że kule przenosząc, zaczęły razić konie, p rz e prow adzono je n a lew ą stronę drogi. D la koni to dobrze było, dla ludzi jednak gorzej; gdy bow iem w obec p rzew ag i i co raz groźniejszego oskrzydlania cofać się trzeba, cofają się ku miejscu, gdzie b y ły pozostaw ione konie. T y m czasem koni niema, a tu C zerkiesów sporo z lasu, z tyłu na ułanów w y p ad a. P o w staje zam ieszanie, opanow ane w net przez m łodego kom endanta plutonu, k tó ry odprow adza spie szonych w bagna, w las, gdzie już pościg czerkieski b y ł niem ożliwy. O statecznie konie zna lazły się... C zęść rozprószonych jeszcze tego samego dnia p rzy sz ła do M ielnicy, re s z ta w ię ksza nazajutrz, a p aru w dniach następnycn. Ułan S łatyński, p rze ż y w sz y całą rom antyczną robinsonadę, w y m k n ąw szy się z rąk chłopom, chcącym go zgoła poprostu... udusić, dopiero w pięć dni później odszukał swój oddział. Je den jedyny tylko plutonow y N ałęcz, ran n y , o 68 toczony przez C zerkiesów , dostał się do nie woli. Miano go przez długi czas za zabitego i dopiero list do rodziny przezeń pisany upe wnił, że w tej tak ciężkiej opresyi nikt z u ła nów piątego szw adronu nie zginął. XI. T ak znalazł się cały szw adron w M ielnicy, w ra z z drugim batalionem i kom endą 4-go pułku, na krótki, bard zo problem atyczny, a przecież zasłużony odpoczynek. Mielnica, sta re gniazdo rodu C zarnieckich i wielkiego hetm ana, ślad w spaniałości sw ej m a jeszcze w ruinach zam ku, z którego jedna jedyna pozostała w ieża, podczas g d y obok s te r czy now y „zam ek“, pretensyom alna, m ała k a m ieniczka, przez obecnego w łaściciela, M o skala, zbudow ana. K om endy lokow ały 'się tu w szkole, na w ieży zaś sta re j zaw ieszono cho rąg iew polską i... po latach tylu, w y g ry w a ł znów tręb acz m ary a c k ą pobudkę. O dpoczynek, jak zaznaczono, b y ł bardzo problem atyczny, bo już od 10-go kom panie pie choty, plutony k a w a le ry i o trz y m ały rozkaz obsadzić całą linię iStohodu, od H ulew icz do K aszów ki i p atrolow ać gęsto, albow iem zda-* rżało się, że patrole czerkieskie, znaczniejsze naw et, p rzed arłszy się p rzez bagna, zachodziły z tyłu. 69 Ludność, o ile została, b y ła wirogo uspo sobiona. Kupić żyw ności nie było sposobu, to też czego brakło, uzupełniać trz e b a było rek w izy cy ą, a od w szelkich niespodzianek ubez pieczać się na w szy stk ie strony. D nia 11-go w rześnia podchorąży Komin kow ski w y sła n y z 12 ludźmi do L ubitow a, jako esk o rta Z akładu sanitarnego b ry g a d y trzeciej; a w dniu następnym por. O stoja jedzie w 12 uJanów z e k sp ed y cy ą k a rn ą do W ielicka, gdzie chłopi, za poduszćzeniem kozackiem , urządzili pogrom i dw óch m łynarzy-N iem ców powiesili. S p ra w c ę głów nego, chłopa, aresztow ano, a 65 ludzi zaprow adzono do G ołobów , dla kopania okopów. Już w dniu następnym ,. 13-go, ułani są w ogniu. K apitan Sikorski, k tó ry w dniu poprzed nim z dw orna kom paniam i i oddziałem k a ra b i nów m aszynow ych zajął b ył H ulew icze, nad ranem 13-go został z a atak o w an y p rzez spie szonych C zerkiesów i dragonów p rzy w sp ó ł udziale kaw aleryi, a nie m ogąc ich n aporu w y trzym ać, cofnął się do Jeziorna. P od dalszym naporem atakujących i stąd się wycoifać m u siał. W te d y o godz. 9. rano otrzym uje sz w a dron rozkaz szybkiego m aszerow ania w kie runku na Jeziorno, i nietylko naw iązania łącz ności, ale i w sparcia piechoty czynnie. 70 Por. O stoja pow ierza to zadanie chor. C ekierze, k tó ry też z araz z oddziałem z 45 ludzi odm aszerow uje do Jeziorna, gdzie p rzy b y w szy o wpół do 11-tej przed południem , patroluje wieś, jak się okazuje w olną. S tw ierd za p rze m arsz znaczniejszych spieszonych oddziałów czerkieskich, -oraz dow iaduje się, że batalion Il-gi (kap. Sikorski) pułku 4jgo podobno co fnął się do P o w u rsk a . Sam w ięc cofa się w obec tego do D ubniak, a stam tąd udaje się do P o w urska, gdzie natarafia na pojedyncze kom pa nie batalionu. N aw iązuje w ięc łączność m iędzy komp. 6-tą, 7-m ą i 5-tą i kap. Sikorskim , przy którym — na jego życzenie — ziostaje jako osłona, aż do w ieczora, a ż do naw iązania łąc z ności telefonicznej. P rzy tem , choć ułani byli nieraz, i to gęsto, ostrzeliw ani, s tra t u nich nie było. Dzień następny, 14-go, rów nież w boju. Już o godz. 2-giej nad ranem przychodzi io zkaz Kom endy Legionów , zapow iadający w spólny atak naszych i austiryackich oddzia łów na Iw anów kę, na linii Stohodu. S zw ad ro n o:-lania przez patrole, w silnej mgle, pułk 4 -ty ,.. odczas gdy por. O stoja z 15 ludźmi eskortuje pułk. Roję. Około godz 10-tej, gdy patrole nasze nadchodzą do Sitow iec, m gła się podnosi, a patrole do stają się w silny ogień. P atro le idą dalej do R udy Sitow ieckiej już z por. Ostoją, k tó ry w ró c iw szy do pułko w nika Roji z m eldunkiem , otrzym uje rozkaz kierow ania, jako o b serw ato r, ogniem arty lery i austryackiej. S trz a ły na R udę Sitow iecką, gdzie byli C zerkiesi, nader celne. Z araz pierw szy szrapnel, pękając nad chałupą, sp ęd ża z .niej o b se rw ato ra a rty le ry i rosyjskiej. W g rę w cho dzi i ty ra lie ra piesza (2 kom panie 4. pp.), a w czasie jej potyczki, a rty le ry a s trz e la dalej, praw ie k ażd y strz a ł w chałupę jakąś. (Jeden granat, jak opow iadali później chłopi, w y p ło szył z chałupy oficerów czerkieskich, z a b ie ra jących się do śniadania). O statecznie C zerkiesi w ycofują się, a ułani konno z pułk. Roją, przez Sitow iec, galopem w jeżdżają do R udy S itowieckiej, już... pustej. Na noc w ra c ają do M ielnicy, a w dniu n a stępnym m ają spoczynek, poczem 16-go sz w a dron, jako osłona jednej austryackiej bateryi, odm aszerow uje do K ow la, co zabiera dw a dni. W tym czasie zachodzą w szw adronie w a żne zm iany. P orucznik O stoja, k tó ry w czasie tych w alk nietylko zdobył sobie serca całego szw adronu, ale w ogóle w szystkich, jego w a ż niejszych operacyj „m axim a p a rs fuit“ został 17-go w rześnia m ianow any rotm istrzem , a z a razem kom endantem dyw izyonu, k tórego drugi (num er m ający : szósty) szw adron, pod ko 72 m endą por. P ryzińskiego w łaśnie w ym aszerow ał z P iotrkow a. D yw izyon otrzym uje oddział karabinów m aszynow ych — a po 'odbiór siodeł, jak i ry n sztunku dla niego w y sła n y zostaje do Ł ucka chor. Łepkow ski. P o d p o r. Żm igrodzki p ow raca tu z urlopu, k tó ry zaczął, gdy szw adron znaj dow ał się pod W łodaw ą. N azajutrz, 18-go, w ra c a chor. C ekiera i przyw ozi rozkaz pułk. Roji, by z w szystkim i oddziałam i, jakie m a pod sobą, szedł do Iw anów ki i tam oddał się pod kom endę brygad y era Piłsudskiego. XII. D nia 21. w rześn ia dogonił szw adron V I-ty kom endę dyw izyonu w Zajaczew ce. L ustr acy a m ała, przegląd, k tó ry w ypadł udatnie — a tylko b rak trenów . ' T akże i dyw izyon potrzebuje trenu w ła snego, w ięc organizow anie go zabiera dni kilka. S zw adron dostaje now ego kom endanta, por. B orkow skiego, a tym czasem , aż do jego przyjazdu, kom endę obejmuje podpoir. Żmi grodzki. To jednak sp ra w y czysto organizacyjne, w czasie k tó ry ch nie ustaje przecież ani na chwilę bojow y tru d szw adronu. C iągłe patrole, ciągłe rozjazdy, nie dają zapom nieć, że to w oj na. G orętszą patrol m iał w tych czasach w ach m istrz S zkuta, k tó ry w y je c h aw szy z patro lą 22 ma T rojanów kę i G radyski, n a p o ty k a na silny oddział rosyjskich ułanów . Z aczyna się odw rót, ale w ogniu w zajem nym . Co nasi g a lopem parę staj ubiegną, o d w racają się i strz e lają i znów galop i znów strzelanie. Ciągnie się tak ta gonitw a piekielna na całych ośmiu kilom etrach, aż dobiegają okopów I. b ry g ad y , skąd piechota salw am i przyjm uje zapędzają cych się M oskali. T e raz na nich nadeszła ko lej coszybszej ucieczki. D nia 24-go udaje się ro tm istrz do T rojanówki, rekognoskując p rzy tej sposobności przejazd przez Stohód, szukając brodu, tak, że n azaju trz szw ad ro n udając się do T rojanów ki zaoszczędził 8 km. drogi. T am w T rojanów ce dzień pobytu i nocleg. 29-go pogrzeb zabitego z 6-go szw adronu podchoT. P ruszyńskiego i trzech zabitych w ra z z nim ułanów . W czasie ty m szw ad ro n w ra z z dyw izyonem k w a te ru je w M aniew iczach, gdzie 30. rano otrzym uje cały dyw izyon r o z kaz spatrolow ąnia lasu m iędzy M aniew iczam i a W ołczeckiem i do tarcia do S ty ru . W m yśl rozkazu, sp a tro lo w a w sz y las, z W o łczeck a udaje się dywiizyon do B olszoje M iedw iezie (W ielkie Niedźwiedzie) rekognoskując stąd do Kostiuchnów ki. W Kołodji ostrzeliw ują się 74 pi żytem patrole nasze z M oskalam i, a do W iel kich Niedźwiedzi nadciąga pułk b-ty i zajm uje tam pozycyę. D yw izyon zaś w ra c a do W ołczecka, gdzie przez dni 5 k w a te ru jąc razem z kom endą L e gionów, szląc w tym czasie ciągłe patrole nad S ty r, za k tórym tym czasem zaczęli się kon centrow ać M oskale do nowej o fenzyw y zgoła jaw nie, niem al dem onstracyjnie, jak to 4-go października m iał sposobność w idzieć rotom. Ostoja, pełniąc służbę oficera obserw acyjnego. Dnia 5-go października zaczy n a się ofenz y w a rosyjska. B ry g ad a I. pod parciem ogrom nych sił zm uszona do cofania się. D y w i zyon przez 'Kostiuchnów kę udaje się do W ólki O ałuzińskiej patrolując aż do Bielskiej W oli. W W ólce O ałuzińskiej dow iadują się, że front nasz przełam any. P o sy łają patrole, czekają do godz, 10 rano. P ułkow nik Śm igły postanow ił cofnąć się do O ałuzia; pułk. austr. Bleyleben, z sw oją grupą kaw aleryi, coifa się jeszcze dalej, bo do T rojanów ki. D yw izyon zostaje na noc w Gałuzi, a w y sła n y n a p atro l do O patow a podp. M achnicki stw ierd za tam drogę wolną. R ankiem przychodzi w iadom ość o nocnej bitw ie 6 pp. pod K ostiuchnów ką i o wielkich przez pułk ten w pięciu atak ach ro sy jsk ich po niesionych stra ta c h . Rano 6-go p rz y b y ły por. B orkow ski obej 75 muje kom endę szw adronu, a dyw izyon cały przez Kunskoje m aszeruje do iPerechrestia, na-, potykając po drodze cofające się oddziały n a szej III-ciej b ry g ad y . P atroluje przeto kaw alery a las i dojeżdża aż pod W ołczeck, zjęty już p rzez kozaków i ro sy jsk ą piechotę. Spełniw szy w ten sposób zadanie, cofa się d y w izy o n do stacyi M ąniew icz, gdzie b y ła kom enda L e gionów. XIII. W alki dni ostatnich spow odow ały po trze bę nowej koncentracyi oddziałów legionow ych, co z ab iera dni kilka. W tym czasie ułani obsadzają 7-go i 8-go dw om a silnym i oddziałam i to r kolejow y, a wzm ocnieni jedną kom panią 6 pp. ii karabinem m aszynow ym , okopują się. Jednak już 9-go zostają przeniesieni do re zerw y dyw izyi (Kom endy Legionów ), w k tó rej są dw a dni, a 11-go października rano od chodzą na p arodniow y odpoczynek do R okiet nicy. M arsz trw a d w a dni —• a odpoczynek do 24-go października. W czasie tym form uje się oddział k arabinów m aszynow ych, którego k o mendę obejmuje c h o rąży B orucki, dalej szpital koński i — co najw ażniejsze — k a d ra uzupeł niająca dyw izyonu w R okitnicy pod kom endą podpor. Żm igrodzkiego. To nabytki, a strata: 76 dość dotkliw a: pożar, w yb u ch ający nocą, n i szczy stajnię, w której spłonęło 22 koni. W y m asz ero w aw szy 24. października rano udaje się dyw izyon do Jabłonki, gdzie b y ła Komenda Legionów , a stąd, ledw o ludzie i ko n ie tro ch ę w ypoczęli, tegosam ego dniia, gdy przym aszerow ali, t. j. 25-go do Kukli, gdzie p rz y b y w sz y o 9. w ieczorem zakw aterow ano. W y słan ie dyw izyonu, a w nim i naszego ■szwadronu do Kukli spow odow ane zostało ko niecznością w zm ocnienia Ill-ciej b ry g ad y , znaj dującej się pod K am ieniuchą w ogniu. To też jeszcze tej samej nocy ro tm istrz udaje się do birygadyera pułk. G rzesickiego po rozkazy. S zw ad ro n idzie w m y śl ich następnego dnia rano jako o słona a rty le ry i, a na noc w ra c a do Kukli, skąd nazaju trz ro zk az dotarcia pod Kamieniuichę, w sp a rcia b ry g a d y Ill-ciej p rz y ataku. W drodze w spółudział w o strzeliw a niu — istotnie zestrzelonego — aeroplanu, ale dojazd do Kam ieniuchy z pow odu g w a łto w n e go ognia, ta k piechoty, jak zw ła sz c z a a r ty leryi rosyjskiej, w rę c z niem ożliw y. Cofa się tedy dyw izyon do lasu, skąd o godz. 4-tej po południu w ychodzi spieszony, jako re z e rw a li nii pruskiej, aż do chwili rozkazu kom endy Ill-ciej b ry g ad y , odsyłającej go z pow rotem na biw ak w lesie. W następnym dniu, na rozkaz ‘b ry g ad y , jadą ułani do Kukli, a stąd 29-go za 77 “ Kom endą Legionów do W ołczecka, gdzie znów stanow ią rez e rw ę dyw izyi. P ierw sze trz y dni listopada nełni sz w a d ro » nocną służbę w okopach, a niezależnie od tego i służbę patrolow ą. C hor. Ł epkow ski jedzie m iędzy innymi 8. listopada do P odczerew icz, gdzie stw ierd za, że przejścia przez błota p rzed naszą pozy cy ą lekko tylko obsadzone; chor. D obrzański dojeżdża do m łyna, m iędzy Kostiuchnów ką a Kołodją. W czasie tym dyw izyon nietylko, że z re sztą Legionu w spólne od w odzów arm ii p ru skiej odbiera pochw ały, ale otrzym uje od gen. Linsingena tak że i specyalny dow ód uznania: rozkaz, polecający k a w a le ry i austryackiej od dać do dyspozycyi naszym ułanom 210 koni... Entuzyazim z tego pow odu w dyw izyonie z ro zumieć łatw o!... N adchodzą m rozy — w łaściw a kam pania k aw alery i Legionów skończona. T akże i pie chota tkw i na pozycyach. D yw izyon Ostoji sp o ty k a się w W ołczecku z dyw izyonem b ry g a d y karpackiej. R a dość, bratanie się, b an kiety — i znów dni sza rej pracy. U rządzanie się na zim ow e leże. Myśl o now ych form acyach, k tó ry m ow ych 210 kom przychodzi bardzo w porę, z a p rz ą ta um ysły. 78 A na pozycyach w alki codzienne, w któ rych — na rów ni z piechotą — i k a w a lery a na sza spieszona bierze już udział. Z DZIEJÓW 6. SZWADRONU. I. Kiedy w pole w y ru sz ał 15. lipca O stojaków szw adron piąty, śniąc dum ę o ułanów puł ku białym i gotując się na boje długie, a k r w a we, rów nocześnie w Komendzie Legionów , w P iotrkow ie, ro ze g ra ła się k ró tk a, a ch a ra k te ry sty c z n a scena. W ezw an y rozkazem zam eldow ał się u szefa sztabu, kapitana Z agórskiego, porucznik kaw alery i naszej P ry ziń sk i. G dy w szedł, p rz y w itanie krótkie, a potem rozkaz n o w y : -— U sadow isz się pan w okolicy P io trk o w a i sform ujesz pan szw adron... -— Skąd ludzi w ziąść i konie? — To już pańska rzecz... Na tem się rozm ow a w tej spraw ie sk o ń czyła, ale ro zk az rozkazem i szw adron robić się zaczął... z niczego. T ak zw olna szw adron ćw iczył się i rósł a kiedy już był gotow y, z początkiem w rześnia, z a sta ł p rzy jęty na ów tyle upragniony „ e ta t“, otrzym ując rów nocześnie w ra z z 6-tym puł kiem rozkaz w ym arszu w pole. 80 C hw ila dla m łodych form acyj legionow ych u ro czy sta i w ielka, obchodzona też 9-go w r z e śnia solennie m szą połow ą, defiladą, kw iatam i, któ ry ch publiczność, p a try o ty cz n e panie pio tr kow skie, nie szczędzą ułanom i piechocie, za sypując ich — w sporej części dzieci p io trk o w skiej ziemi — kw iatam i, deszczem kw iatów ... M szę połow ą w obecności b ry g ad y e ra Grzesickiego i generalicyi austryackiej odpraw ił ks. kapelan Gilewicz. O dm arsz w pole naznaczono na 11. w rz e śnia. lecz z pow odu chw ilow ych przeszkód k o m unikacyjnych, odłożyć go m usiano na dzień 13-go. v Nocą, z R ozprzy, wspólnie z batalionem drugim pułku 6-go w yjechał w pole szw adron szósty. II. P odróż koleją do Kow la trw a ła dni pięć. Tu w noc, w deszczu, w y w agonow ano ułanów , bo stąd już nie koleją, a konno m iał szw adron w dalsze sw e iść drogi, na w ojenne losy. Je szcze p a ra d a jedna, jeszcze 19. w rześn ia p rz e gląd -szwadronu dokonany p rzez w odza L e gionów J. E. D urskiego z kapitanem Zagórskim i zaraz dnia tego w y m arsz do Z ajaczew ka, gdzie z. szw adronem piątym stał kom endant dyw izyonu, ro tm istrz Ostoja. * V i- i u l ł I ł " PIĄTY SZWADRON PRZED LUBLINEM 81 Tu przyjęcia serdeczne, lecz — w ojskow e. Nie na w czasy przyjechał szw ad ro n w pole, to też nikogo nie zdziw iła zapow iedź rotm istrza, że m łody szw adron, jako św ieży pod w zględem sił, trochę forsow niej będzie na razie p racow ał od piątego, steranego już i zm ę czonego zw łaszcza w forsow nem o czy szcza niu okolic Kow la z czerkieskich band. Z araz dnia następnego po przy b y ciu ro z poczyna się służba w polu. Pluton p ierw sz y pod kom endą C eratkiew icza otrzym uje zadanie p rzepatrolow ania zaję tej p rzez M oskali części toru kolejow ego m ię d zy kolonią M ajdanem , a sta c y ą M aniew icze, C zęść kraju ty p o w a dla w ołyńskiego P olesia. M orze bagien, z rosnącym na niem, k o rzen ia mi chyba w środku ziemi tkw iącym , lasem — a jedyna linia kom unikacyjna, to tor kolejow y, su n ący w ą sk ą w stą ż k ą w śró d m o czaró w le śnych nie do przebycia, w śró d zd radliw ych Kęp i topielisk, na k tó ry c h co k rok niem al żołnie rzow i, a cóż dopiero jeźdźcow i śm ierć bezli tośnie w oczy zaziera. P atro l, zag rożony z stron obu, posuw ając się pieszo, dociera z ubezpieczeniam i ta k d a leko, jak pozw ala na to św iatło dzienne. P o strz e la w sz y się to tu, to tam p arę ra z y zlekka z kozakam i, p o w raca bez s tra t do szw adronu. N azajutrz 22-go now a robota dla „szóstaO sto jac y 6 82 k ó w “. P u łk szósty, pod kom endą — w ów czas jeszcze — m ajora R ylskiego, k tó ry na ten od cinek b ył nadciągnął, zażądał jednego plutonu k aw aleryi, bo m ając forsow ać linię M a jd a n -M aniew icze potrzeb o w ał zarów no osłon, jak i o rdynansów konnych. P osłano 2-gi pluton pod kom endą asp. ofic. A leksandra R om era. W tych ciężkich bojach, w k tó ry c h naj m łodszy pułk Legionów k ro k za krokiem zdo b y w a ł p a rty e rew iró w , niew iadom o co b a r dziej: bagnistych, czy lesistych, w spom agał go dzielnie pluton drugi rów nież najm łodszego, szóstego szw adronu. P ra c a b y ła ciężka, ale rzetelna i pom yślna, zw y cięstw em uw ieńczo na. W kilka dni nadszedł m eldunek, że i pułk i szw adron k w ateru ją na zajętej stacyi M a niew icze. O dtąd losy szw adronu szóstego w iążą się p raw ie nierozdzielnie z przejściam i piątego. W szędzie niem al idzie dyw izyon c a ły pod ko m endą ro tm istrza Ostoji, k tó ry jak zdobył so bie serca piątego, tak tera z urokiem osobistym podbija szw adron szósty. O ba szw ad ro n y z Z ajaczew ka udają się do T rojanów ki, gdzie następuje jednodniow y po stój, epizod tem m ilszy, że upam iętniony sk ro m ną w ieczerzą, w której b ierze udział prócz grona oficerów dyw izyonu J. E. D urski z naj ściślejszym sw ym sztabem , tu w tem gronie 83 obchodzący rocznicę m ianow ania sw ego Na czelnym W odzem Legionów . W następnym dniu m arsz naprzód, a sz w a dron szó sty w stra ż y przedniej. O słona m a r szu p rzy p ad a 4. plutonow i pod kom endą aspi ran ta oficerskiego H enryka U rsy n a P ru szy ń skiego. W czternaście koni naprzód w y słan y , m a za zadanie spatrolow ać okolice P erechrestia. W lesie, w śró d m anow ców , jakich tysiące krzyżuje się w w ołyńskich lasach — dojeżdża do o sady Kunskoje (Konińsk) i zdradzony p rzez ludność m iejscow ą, zostaje obskoczony przez kilkakrotnie w iększe siły dońców . O d cięty od n aręczn y ch koni, broni się p rzez trz y kw adranse, zaścielając gęsto pole trupam i szarżu jący ch nań z lancam i kozaków . W re s z cie, sam ciężko w nogę ranny, w idząc, iż nie zd zierży przem ocy, oddaje kom endę zastęp cy sw em u asp. ofic. Ludw ikow i M ichalskiem u, rozkazując ratow anie plutonu. M ichalski, odstrzeliw ując się, w ycofuje ludzi p a rty ą bagni stego lasu w kierunku P e rec h re stia . W zasadzce tej, ale rów nocześnie i w boju m ężnym a k rw a w y m , padł n a m iejscu jeden z najdzielniejszych ułanów szóstego sz w a d ro nu, K ielczew ski Janusz. Sam zaś kom endant plutonu, P ruszyński, o raz ułani: S anojca An toni i G ąsior ow ski Ludw ik, ciężko w boju ra n ni zostali w b esty alsk i isposób zam ordow ani, 84 dobici przez kozacką dzicz na placu bitew nym . R ozbestw ione kozactw o, k tó re bezskute cznie szarżo w ało broniących się i całych, zm u szone za każdym razem cofnąć się bezsilnie a z stratam i, tera z dopadłszy rannych, a nie m ogących się bronić, form alnie podarło ich ciała lancam i, zadając po kilkanaście ran. O sta tni, G ąsiorow ski, ran n y w brzuch i po tej bestyalskiej m asak rze dyszał jeszcze, co do strz e g łsz y jakaś kobiecina, Polka, dow lokła go do swej chałupy. Tuż za nim w pada jednak d o niec, i bez litości, jęczącego z bólu, kulą dobija. Ogółem stracił pluton -czterech ludzi i 17 koni, częścią zastrzelonych, częścią zabranych. W iadom ość o tak tragicznym w yniku p a trolu przyniosła w edeta do M aniew icz jeszcze w dniu tym sam ym , poczem por. P ry z iń sk i w y siał z a ra z patrol drugą, p ro w ad zo n ą przez asp. M ichalskiego, niedaw nego uczestnika po tyczki, resztk ą sił ledw ie dyszącego, ale spie szącego ofiarnie kolegom z pom ocą. N iestety, pom oc b y ła już za późna. Nie rannych, jak m yślano, a cz te ry trupy, do niepoznania zm a sakrow ane, przyw ieziono na jednym w ózku, jakby w ostatnim , pożegnalnym uścisku sple cione. III. T ym czasem bój pułków legionow ych, prących M oskali znów do S ty ru w pełnym 85 toku, tak, że szw adronow i w ra z z dyw izyonem rankiem 29. w rześnia nap rzó d iść trzeba. Pogrzeb śp. P ruszyńskiego i poległych z nim ułanów m iał się odbyć choćby nocą, ale na interw encyę kapelana ks. dra G ilew icza od był się o św icie, tuż przed odm arszem , p rz y cenkwi w e w si M aniew icze, p rz y dźw ię kach starej ułańskiej piosnki: Śpij, kolego, w ciem nym grobie, Niech się przyśni Polska tobie... poczem pospiesznie przyozdobiono grób aardarniną, k rzy ż e w kopono1 i szw adron, kipiący pragnieniem zem sty za to pom ordow anie h a niebne bezbronnych, ru szy ł w ra z z szóstym pod kierunkiem ro tm istrz a Ostoji, patrolując bez w ytchnienia okoliczne lasy i posuw ając się tak szybko naprzód, że 30-go- oparł się aż nad S tyrem , w ioząc z sobą na w ozach liczne troifea z potyczki J p . P ruszyńskiego, stoczonej pod iKunskoje. N ajw iększą jednak ulgę spragnionym zem sty przyniósł w idok nag ro b k a w W iel kich (Niedźwiedziach, kryjącego m asow ą m o giłę dońców (m iędzy nimi i oficera), pole głych w tejsam ej potyczce — po k tórej tak szybko i tak daleko umknęli... Ś m ierć k ażde go z naszych drogo ko szto w ała dońców , których przynajm niej kilkunastu poległo — jak się tera z okazało — w tym boju. 86 Do W ielkich N iedźwiedzi poszedł s z w a dron już z W ołczecka, gdzie dzień przedtem zajął k w a te rę „oblaną" serdecznem a sym patycznem śniadaniem z sztabem Legionów . „K w atera11 b y ła w W ołczecku, ale pobyt tam nie b y ł bynajm niej w ypoczynkiem . U staw icznie alarm o w an y szw ad ro n tłukł się bez p rz e rw y pod rozkazam i ro tm istrza w spom agając piechotę, k tó ra to c z y ła upor c z y w y bój n a linii P o d czerew icze—Kołodja— K ostiucbnów ka. W ciężkim tym boju pluton trzeci pod ko m endą aspiranta Ł ubkow skiego daje pod Kostiuchnów ką zw ła sz c z a liczne dow ody sp ra w ności, i przez kilka dni, aż do chwili k r y ty cznej, sp otyka się z licznemi pochw ałam i za rów no b ry g a d y e ra pułk. G rzesickiego, jak i szefa sztabu trzeciej b ry g ad y rotm . Ko chańskiego. W sam dzień k ry ty c z n y , 5-go paźd zier nika pod w ieczór, dyw izyon, którego stra ż przednią stanow i pluton pod kom endą podp. M achnickiego, prześlizguje się pod osłoną n o cy poza lewe skrzy d ło linii bojow ej Legio nów , poprzez lasy do W ólki gałuzińskiej, a spełniw szy sw e zadanie naw iązania kontaktu z grupą p-ułk Bleylebena, będ ącą w odw rocie, spędził pam iętną szw adronow i m roźną noc w Gałuzi, gdzie po forsow nej p rac y bojowej 87 dnia padające już konie i strudzeni ludzie w y poczęli godzin kilka pod osłoną w łasn y ch w edet. Nie m ając m eldunku o w yniku b itw y pod K ostiuchnów ką, s ta ra się dyw izyon o w iado m ość sam, w y sła w sz y w tym celu p atrol pod kom endą chor. C eratk iew icza do O patow a, a n aw iązaw szy łączność m aszeruje lasam i przez Konińsk, na now y już odcinek zmienio nego podów czas frontu, do stacyi kolejowej M aniew icza. Tam , stanow iąc rezerw ę dyw izyi (kom endy Legionów ), broni toru kolejo w ego przez dw a (7. i 8.) ciężkie dni p aźd zier nika. O statnie dni, ostatnie p rz e p ra w y tak je dnak ste ra ły i ludzi i konie, ż e Kom enda L e gionów uznała za stosow ne dać w ytchnienie szw adronom , w y sy ła ją c je w kierunku do W oronnej (6-ty) i R okietnicy (5-ty szw adron). IV. Idzie w ięc szw adron 11. października do W oronnej i w y zy sk u je tam tejszy ll-dniow jpobyt swój nietylko dla podleczenia i podpasienia koni, ale też i dla przyodziania dobrze już w bojach o b d arty ch ludzi, oraz zgrom a dzenia jakichkolw iek zapasów . Obok tych zajęć gospodarskich nie b ra kło czasu i na przyjem ności, jakich i w ojna całkiem nie może pozbaw ić. Że w. pobliżu nich, o kilka zaledw ie kilom etrów k w a te ro wali Beliniacy, w ięc zapoznanie się w zaje m ne, zbratanie. P rzy jęcia w szw ad ro n ach tu i tam , a że w lasach zw ierza w szelakiego, na biotach p ta c tw a moc, w ięc i polow anie w 17 nietyle strzelb, ile najrozm aitszego au to ramentu! karabinów: w b o rze poleskim . T ra dycyjny bigos w leśniczów ce, a po nim dw orna uczta w W oronnej, gdzie tylko... pań brakow ało, zak o ń czy ły to jedyne w sw oim rodzaju „sąsiedzkie polow anko11, po którem rozkaz odm arszu p rzy szed ł tak nagle, że m u sieli dobrze pospieszyć się B eliniacy, b y nie zostać dłużnym i rew anżu — urządzonego na odm ianę w m ieście — w Kowlu. 'Rokietnica sam a, przepiękny zakątek zie mi w ołyńskiej, p rz y p a d ła O stojakom naszym do sm aku, to też nie bez żalu żegnali ją po m i łym , choć m oże — jak m ów ią — zakrótkim w ypoczynku, ciągnąc odrazu na Kukle, gdzie toczy ły się walki. Tu dyw izyon, szw adron po szw adronie, na zm ianę, u ż y ty został jako osłona arty lery i pruskiej, stojąc zaś na ty łach szóstego pułku był biernym , ale zato gorąco w spółczującym św iadkiem ty tanicznych jego w ysiłków , zakończonych chlubnem z w y cięstw em , zajęciem Kukli, zdobyciem Kamieniuchy. 89 W śró d tego m onotonnego (biwakowania, w śró d tych tw a rd y c h dni, kiedy to po znuże niu dziennem, m róz nocy spędzał sen z po w iek, m a dyw izyon, a z nim szw ad ro n dzień szczęśliw y, m om ent piękny: zestrzelenie a e ro planu w rocznicę m ołotkow ską, 21. paźd zier nika. Kto go zestrzelił — pow iedzieć dziś tru dno — bo od S ew erynów ki, gdzie zaczęły się do la ta w c a pierw sze s trz a ły legionow e, opu szczać się on zaczął lotem ślizgow ym , p ró b u jąc m oże tak dolecieć do sw ych pozycyj. P od Kuklami dostaje od dyw izyonu now e s trz a ły i odtąd lot jego — zw łaszcza, że tu lotnik zo stał w brzuch ran n y —- czem raz g w ałtow niej szy i niepew niejszy, kończy się w y lą d o w a niem i... zajęciem a p a ra tu p rzez dyw izyon, oraz w zięciem o b serw ato ra, sztabskapitana C zerniatyńskiego, w niew olę p rzez szw adron i odstaw ieniem go do K om endy Legionów . Listopad przechodzi z początku w oko pach, potem w siedzibie K om endy Legionów , gdzie szw adron z dyw izyonem stanow i re zerw ę i... chadza od czasu do czasu w okopy, u rząd ziw szy się na leże zim ow e, rozw eselane jedynie pieśnią, k tó ra w ty m szw adronie, roz śpiew anym , jak m oże żaden inny oddział L e gionów brzm i beż końca, brzm i to pow ażnie, jak na w ieczorku listopadow ym , urządzonym 29-go, to w esoło, to sw yw olnie czasem , jak na pozycyi, jak w polu, gdzie w czasie p rz e rw bojow ych m łode a bujne tem peram enty, choć w pieśni upływ u energii nagrom adzonej szukają. WJAZD DO LUBLINA. (OPOW IADANIE UŁANA). Ja k się to w tenczas sta ło ? Ano, tak poprostu, jak się w szy stk ie rz e czy na wojnie stają... J e st rozkaz, to się czło w iek tylko popraw ia i jedzie na koniu, a jeno w ia try mu koło uszu św iszczą i kulki czasem . Ale robi się sw oje, tak, jak zrobił w ten czas szw ad ro n nasz, co nie w iedząc o tem rano, w południe sobie już ładnie i raźno, z popukiw aniem lekkiem , jakby dla ochoty raczej, w jechał do Lublina. S taliśm y w ów czas, noc spędziliśm y w N iedźw icy górnej, trochę na biw aku, trochę na k w aterze, jak na wojnie m ożna. Beliniacy byli z nam i, a pan Belina, jako sta rszy , ko m endę m iał. Nas prow adził porucznik Ostoja. R ano, a było i jasno i słonecznie, zapo w iadał się śliczny dzień letni, bo to dopiero koniec lipca b y ł: alarm , zbiórka; pożyw ili się konie i ludzie czem tam kto m iał — i o 6-tej odm arsz. Pojechaliśm y naprzód, w pościgu za Mo skalami, k tó rz y „w ieli" okrutnie na Lublin, na nasz polski, s ta ry Lublin. '92 Jedziem y czw órkam i, ładnie i n a sz sz w a dron na przedzie, a M oskali ani w idać, uciekli „z d ro w o 11, za to po drodze, w Czółnie, naszą Kom endę Legionów napotkaliśm y. Zw iedzieli się panow ie ze sztabu, że jedziem y i pow ybiegali przed dom w sz y sc y z sam ym ekscelencyą i z kapitanem Z agórskim na czele. P o krzykują, w iw atują nam , rękam i a chustecz kam i m achają, jako że to szw adron nasz na front, na bój sw ój p ierw sz y idzie. Salutuje im pan porucznik, coś odkrzykuje, ale nie czas był w idać na te w itania w szystkie, bo nie z a trzym ujem y się, a jedziem y dalej, ty le tylko, że przy g n ał za nami pan ch o rąży Łepkow ski, co to w ten czas w sztabie jeszcze był, a tera z w szw adronie plutonu kom endantem — i na ochotnika pojechał z nami. Jedziem y sobie tak dalej i dalej, aż napo ty k am y na piechotę naszą, jak ładnie linią szła. S tanęliśm y, a w ted y przyjeżdża do n a szego porucznika ro tm istrz Belina. Coś niecoś z nim g w a rz y — a w reszcie p o w iada tak gło śno, że i m y — coniektórzy — usłyszeć m u sieliśm y: — M łody szw adron, to niech i pokaże, jak będzie trz y m ał się w ogniu... A nam się tylko oczy zaśw ieciły. Będzie w ojna!... P an porucznik kontent także. R ozkazy 93 w ydaje, w ydziela szpicę; m y re sz ta stra ż przednia, on p rz y szpicy jedzie na w ieś przed nam i — R ad a w c z y k się zw ala — a m y, sz w a dron, za nim kłusujem y tylko, aż w jeżdżam y w las. Ł adny był las, sta ry , p o d szy ty , gęsty. Zaś że tu u k ry ć się łatw o, ła w ą w tyralierę,, przejeżdżam y las cały, patrolując, choć nikogo nie było. Cichuśko w lesie, tylko gałęzie pod koniami chrupią, tylko gdzieś w ilga zanuci, albo i dzięcioł kuje w drzew o, w tem słonku, co to przez liście w centki usłało się po ziemi, po koniach i po nas. Ó w dzie kałuża, bagienko, lub zrzad k a k w ia ty jakieś białe i siw e, jak w lesie. —• No, i jak było dalej? Ja k b y ło ? K iedyśm y za las wyjechali,, podzielił pan porucznik szw adron. Jedną część na skraju lasu z podporucznikiem BoczarsKim zatrzy m ał, a resztę w iększą, trzydzieścikilka koni z sobą w ziął i pognał z nami przez w ieś R ad aw czy k , gdzie się ludzie dość byli pocho wali, ale m y ich tam nie w yszukiw aliśm y, bo nam pilno było dalej. Nie zw łócząc, kłusem, dobrym zajechaliśm y aż na to r kolei, co z Lu blina do Dęblina idzie. Byli tam ludzie jacyś, w ięc nuż się ich. py tać: — Byli tu M oskale? 94 — A 'byli... P ięć, m oże dziesięć m inut, uciekali tęd y C zerkiesi i pojechali tam , na W ęglin... — D użo? — Niebardzo... Kiedy tak, pom yślał w idać porucznik, to i nam ich gnać trz e b a dalej — i pognaliśm y aż do niedalekiego W ęglina, skąd już jakieś d y m y w idać dalekie. To Lublin się palił... Ale nam nie o tym pożarze m yśleć trz e b a było, lecz o sobie i o ty ch C zerkiesach, co znagła do nas prać z karabinów zaczęli. .Ukryli się na folw arku psiejuchy... Z siadam y z koni i ty ra lie rą do nich... S trzelam y, celujem y, żeby tak pow iedzieć, Li kiem jednem , a drugiem p a trz y m y na gorejące m iasto. T rw a to tak z jakichś dw adzieścia m inut, aż C zerkiesi w y ciek ają z folw arku zu pełnie, a m y w chodzim y na ich m iejsce. Konie b y ły zm ęczone trochę, a i ludzie w ięc po staliśm y nieco i popaśli. Nie obeszło się bez rozh o w o ró w z „dziedzicem " żydkiem . W p ry czach był, szelm a, w jakiejś m ary n a rc e w k r a t ki i kaszkiecie. Ja k p yska na nas nie ro z p u ści — -moskalofii! Ale coś spotrzegł i jak uciął, nie ozw ał się już w ięcej i znikł. M y zaś nie m ieliśm y czasu go szukać, bo za nami, o jakie 6 kim., uk azała się już siła głów na; B eliniacy, to i trzeb a było jechać dalej. 95 — D okąd?... — Ano, do Lublina. R ozkazu to tam w p ra w dzie takiego nie było, ale już p o p a trz y w sz y na pana porucznika, m ógł zm iarkow ać każdy, że nie staniem y, chyba aż w sam ym Lublinie. I ta k też było napraw dę. Na koń w siadłszy, porucznik na przedzie, pojechaliśm y naprzód gościńcem , a potem polam i prosto, jak s trz e lił, na Lublin p rzed nami, jak na dłoni w idny. Jechaliśm y se tak temi złocistem i polami, p rzez owies, przez zboże, co go jeszcze sp rz ą tnąć nie zdołali, p rzez żółte łubiny i przez konicz do połow y kolan sięgający koniom ; je chaliśm y ra z polem gładkiem , to znów jakim ś jarkiem suchym — a przed nami w dym ach -p ia sto ... P a lił się Lublin strasznie. N ietyle m iasto sam o, choć i tam z dw óch kam ienic słu p y ognia b iły i dym isko czarne; co na praw o, d w o rz e c ,_ m ag azy n y i fabryki przeróżne, go rejące już od rana, podpalone p rzez uciekają cych M oskali. T am już nic nie b yło w idać, tylko k łęb y dym ów ogrom ne i ten ogień, co ponad dachy płynął i k o ły sał się i te jego ję zyki w ie lk ie , jak b y je jakaś siła od śro d k a w y ż y g iw a ła gw ałtem przez czarne czeluście okienne. C a łą drogę jechaliśm y z oczym a wlepionemi w to w idow isko straszne, w ten po 96 ż a r taki wielki, tak i jakiś przeogrom ny, jakby dyabelską w zniecony ręką. A to tylko strach m oskiew ski, tylko ucieczka z gnębionej przez nich ziemi te ognie ogrom ne rozczyniły. P a trz ą c na to, gnaliśm y tak dość długo tym i łanam i i parow am i, aż zajechaliśm y pod sam o m iasto, pod cm entarz nasz, a nie ich — p raw o sław n y . A kurat na cm entarzu pogrzeb jakiś b y ł. Ja k nas ujrzeli, tak ku nam chorągw iam i kościelnemi pow iew ać zaczęli. Ale nam już nie ta p arada, nie ten pogrzeb b ył w głowie. P rz e żegnał się tam jeden i drugi — ale uw agę całą na bliskie dom y zw rócić trz e b a było, z k tó rych jakaś zasadzka, jakaś niespodzianka ła cno czekać m ogła. Mimo to pędzim y kłusem dalej; w padam y na targow icę końską, gdzie zbijam y się już w kupę: w trójki, w czw órki, jak m ożna było i przesad zając krzaki, jakiemi targ o w ica odgrodzona od ulicy, na uliczkę w jeżdżam y... B yliśm y w mieście... :— A te ra z ? T eraz, nie zatrzy m u jąc się, karabinki w g arść i kłusem p rze z ulicę jedną, drugą, do cerkw i praw osław nej, do rynku. B ruk aż du dni, szable i ostrogi dzw onią, a m y gnam y sobie tak, aż tu n araz przed nami „p rz e d sta wiciel porządku rosyjskiego" — stójkow y GRÓB Ś. P. PRUSZYŃSKIEGO , • ■ 97 w m undurze. G ruchnęło parę strz a łó w i w je dnej chwili zw iał nieborak, znikł w jakiejś bram ie, nie ciekaw już, jak „A w strijci" czy „ P o lac z y sk a “ w yglądają. Nie szukał go tam już nikt, tylko jecha liśm y dalej przez ulice puste, jak w ym arłe... G orąco było straszne, a tu w szędzie pozam y kane okna, okiennice naw et... Bali się ludzie, nie wiedzieli, kto p rzez m iasto przejedzie: m y, czy też jakie rozbestw ione w a ta h y , kozackie rozbitki. Ale m usi ciekaw ość w iększa od strachu, bo nim jeszcze ostatnie szeregi przejechać zdo łały, to czasem jakieś okno się otw arło, jakaś okiennica z łoskotem o m ur u d erzy ła i rozle-. gły się, ale już za nami, o k rzy k i; — To nasi! To polscy ułani! T ak opow iadało sobie m iasto o naszem przyjściu, a m y tym czasem podjechaliśm y pod cerkiew . P usto, głucho, ani ży w ej duszy, aż w reszcie jakiś śm ielszy o b y w a te l głow ę przez, okno w ytknął. — Hej! a do rynku k tó rę d y ? P okazuje drogę i p y ta się o coś... O d krzykują mu chłopcy i jedziem y raźno. Z r y n ku poszły w ed ety na trz y stro n y m iasta, a tym czasem znalazła się s tra ż obyw atelska i pokazała drogę do pałacu gubernatorskiego. Jedziem y tam , a tu klucznik, czy w oźny, O stojacy 7 98 jakiś taki był — kluczy dać nie chce. T akiś to ty, niechcesz? Poprosili go ulani mocniej i dal zaraz... Ale w środku nic nie było. G ubernator uciekł nocą tak, że naw et nikt w m ieście o tem nie w iedział i z ab rał w szystko... T rochę tylko co cięższych mebli zostaw ił, p o rtre tó w jakichś po ścianach i... kilka dziew cząt, służących, k tóre się nam z niem ałym p rzestrach em przyglądały. Ale pałac io szelm a ład n y m iał i pom y śleć, że już do ty ch w spaniałości nie w róci!.,. P okręciliśm y się po salach trochę i nic, żadnych papierów nie znaleźli. To i kazał pan porucznik p ałac zam knąć, klucze z sobft w ziął i podobnoś z a ra z odesłał ekscelencyi Durskiem u. 'My zaś w róciliśm y na rynek, gdzie się już tro ch ę ludzi zeszło. Byli rozm aici panow ie, z a częły się pow oli schodzić i panie, a jak w n ie długo potem przyjechał jeden szw ad ro n Beliniaków , to już cały ry n ek był pełny i pełno było k w iatów , dużo cukierków , papierosów , jakimi częstow ano nas na w szystkie strony... Byli tacy, co płakali, ale przew ażn ie było w e soło. Zaczęły się zaraz znajom ości, rozm ow y, ż a rty , choć... p rzy koniach nie całkiem w y godnie. Ale p rzy koniach sta ć trzeb a było, bo ledw ieśm y podjedli trochę, a koniom g urtów popuścili — już o czw artej popołudniu p rz y 99 szedł ro zk az: w siadać na koń i jechać dalei. za M oskalam i, w kierunku na folw ark B arak, sk ąd do Domfarowic, gdzie nam w y p ad ł po stój i nocna k w atera. P a d a rozkaz, form uje się szw adron — i... sypią się na nas, na konie, pod ko p y ta koń skie kw iaty, k w ia ty bez końca... W ołaj* do nas ludzie, panie pow iew ają chusteczkam i — a m y ruszam y p o d ś p ie w u je sobie ino, i je dziem y tak przez m iasto całe, żegnani, zasy pyw ani kw iatam i praw ie z każdego okna. T ak to m y, O stojacy, w jechaliśm y pierw si do Lublina... ŚMIERĆ PRUSZyŃSKIEGO. Godzina b y ła koło 12 w nocy z 25 n a 26 w rześnia, w cziasie postoju dyw izyonu' w T ro jan ow ce, gdy w achm istr z-aspirant oficerski Henryk U rsym -Pruszyński, kom endant plutonu ■czwartego w szw adronie szóstym o trzym ał rozkaz w y ru szen ia ry ch ło św it z patrolem w kierunku P e rec h re stia . M a osłaniać m arsz piechoty i sp atro to w ać okolicę o ra z P e rec h re stie samo. To i do b rze. U łańska służba z w y k ła ; za rządza co trzeba, a rychło św it, koto trzeciej m oże nad ranem , budzi ułanów i p o śniadaniu w 19 koni, raźno, żw aw o , w śró d ż a rtó w i śm ie chów jak m yśliw ska k a w a lk ata w y ru szają. T rojanów ka w lasach le ż y ; k łusem w ięc w las, kupą, d ro g ą taką, c o jej n iera z nie m a, śladem kół w y ta rty m , to m a łą polanką p rz y drożną, trochę po bagnach, trochę po łączkach pom yka p atro l ułański w lasu ciszy zupełnej i w tem słońcu jesiennem , oo się od ran a ro z złociło n ad boru czerw ienią liści ginących, nad bagien tajem niczym i okami. Jad ą i g w arzą, kto ś u łańską piosenkę za- 101 nuici, ktoś krzyknie, w beztroskiej pogodzie i spokoju jedzie pluton, jako że tro sk a .zbyte czna, bo sk ra w k raju w rę k u naszem silnie i pew nie. Z lasu w 1polanę w jeżdżają i p rzy sta ją chw ilę. Coś szumi, coś huozy; po jiasnem n ie bie aeroplan 1'ecii, nie za misko i nie z a w ysoko, ale ta k przecie, że rozeznać nie m ożna: n a sz c z y obcy. G d y b y w iedzieć napew no, możnabyi m u p a rę pozdrow ień z k arab in k ó w p rze siać , a le tak... I mie opłaciłoby się, bokiem! gnał za daleko-; sapie jeno i b rzęczy , a co raz m niej sz y się robi. J a d ą w ięc w las dalej lalż d o M aniew icz. P iętnaście w io rst 'zrobili. W e w si p rze z P ru s a ków obsadzonej, k o ło c e rk ie w k i postój półgo dzinny — i w y m a rsz dalej. Ale już nie taki, jak z początku. — Jechaliśm y dotąd jak „tow arzystw o*1— pow iada P ru szy ń sk i — te ra z pojadziem y jak „w ojsko11. Na „oku" aspirant oficerski M ichalski, ze „szpicą11 P ru szy ń sk i sam , a resiżtal za nim g ę siego. Nie spiesząc, kłusem , w y jeżd żają zinó'w ze w si w las, gdzie niedługo n a p o ty k a ją ogni sko, a p rz y niem chłopów paru. — K tó ręd y droga do P e re c h re stia ? — p y ta P ru szy ń sk i. 102 W staje leniwo- od1 ognia chłop jakiś i po kazuje drogę n a lew o. R ozm yślnie złą pokazał, ho nie do P e re c h re stia w iodła ale do Konińska, ale tego nikt przeczuć w te d y nie m ógł. Pojechali w ięc d ro g ą lasem , .aż zbliżyli się po jakich dw udziestu a m oże i w ięcej m inutach do nowej: polany. W lesie niedaleko niej char łupa, na skraju polany dwie, a trzecia chałupa czy stodoła na planie dalsizyrnW ieś ja k a ś ; jaka nikt nie wie. Ja k zaw sze ostrożnie p o d jeżd żają,aż w tem „na okul“ jad ący M ichalski znać daje, że w idział dwóieb kozaków , jak przebieg'! i do chałupy się, schow ali, — Z koni! — kom enderuje P ru szy ń sk i. — Co c z te ry konie zab iera z sobą jeden jeździec i zostaje z niemi, re sz ta w ty ra lie rę na skraj1 lasu. Na razie cicho. W ichałupce leśnej, spatrolow anej, nie m a nikogo, zato p rze d nią na po lanie ukazuje się kozak. — S trzelać! — pada komendai i po sy p ały się s trz a ły a z chałup1pow ypadało paru fcoizaków , uciekając pędem w stronę — jak się oka zało- -— P erech restia. P o słan o im jeszcze kilka strzałó w , a ż znikli w lesie. W te d y : Zbiórka! Na k o ń ! — i pościg m arsz! m arsz! (aż do w si, o jakie 100 kroków . Dw aj w y ro stk i pow iadają, że p ró cz kilku ko zaków nie b y ło nikogo. P ru szy ń sk i ubezpiecza w ieś, w y s ta w ia na 103 rogach c z te ry w ed ety , a reszcie każe zejść z koni, ustaw ionych za sk rajn ą chałupą. Sarn wchodzi 'do przeciw ległej, gdy w tem sp o strze ga jeden z ułanów , że Sanojca, sto jący n a w edbcie, daje znaki. Alarm uje pluton, a P ru sz y ń ski w y p a d łszy z chałupy każe ro złożyć się w ty ra lie rę z dw óch stron tej chałupy, za k tó rą (z trzeciej:) b y ły konie, z dogodnym n a drogę obstrzałem . P rz e z n ieg ęsty zaś lasek w idać, j:ak w o d ległości coś się kręci, to tu, to tam ; coś się zbliża. C o ? k to ? pow iedzieć trudno, m ogą b y ć M oskale, ale m ogą być i P ru sacy . Nagle w ątpliw ość znika, dw ójkam i a p rę d ko, z dzikim k rzy k ie m puszcza się ku! g a rstce n aszych sotnia kozacka, drogą w najbliższem ■od ty ra lie ry m iejscu, o jakie 25 k roków odległą. — S trzelać! — p ad a znów kom enda i g ę sty grad kul posypał się n a kozaków (dońcy bv'i), a,le ci w p rzew ad ze ogrom nej nie z w a żając na to, zaczyniają o krążać skrom ną naszą ty ra lie rę , co w idząc P ru szy ń sk i z a rz ą d za zm ianę szyku ta k szybką, że unika 'ognia z ty łu , i choć p rz e w ażający ch m a zaw sze k o zak ó w p rz e d sobą. Z aczyna się w p ro st szalona wymiana! strz a łó w 1: nasi paczkam i, k o z a c y jedni, z koni, d ru d z y już spieszeni — do ludzi w a lą i do koni' p rzed chałupą. Konie 'padają praw ie w szystkie, c z ęść tylko ro zb ieg a się, r e s z ta ginie, a p rzy 104 niej ran n y pada trę b a cz szw adronu G ąsiorow siki, k tó ry w ytrw lał do końca. P rz e w a g a była, niew ątpliw ie po stronie ko zackiej, ale sy tu a c y a n a szy c h niezła, trzym ać się możnai było długo, aż doi chwili, gdy niespo dzianie n ad ciąg ać zaczął n o w y oddział kozacki i >z tyłu zajeżdża. P a d a w tej chw ili ra n n y ułan K iełczew ski. Z p raw e g o kolana strzelał, gdy ugodziła go kula w pierś, przebijając kręgosłup; p a d a na wzimak i w głos modlić się zaczyna. O jcze masz... (h-uiczą strz a ły ) k tó ry ś jest w niebie... (ktoś jęknął)1św ięć się imię Tw oje... (szczękają k o p y ta) przyjdź kró lestw o Tw oje... grzm i ,„ura!“ kozackie) bądź w ola1 Tw oja... (k rz y k rannego kozaka) jako w niebie tak i na ziemi... (ładow nice puste praw ie) chleba .nasze go pow szedniego daj nam dzisiaj... (schną usta z gorączki i głodu) i odpuść nam n a sze winy... („bij! dobij!“ w o łają koizacy) jak a i m y odpu szczam y naszym w inow ajcom ... (Sanojca p a d a ranny) i nie w ódź nas na pokuszenie... (grzm ią znów s trz a ły jak a salw a) ale nas zbaw ode złe go... (ratunku już nie ma) — Amen... Cichnie głos K iełczew skiego. „Z drow aś...“ p ółszeptem zaiczyna i w chw ili tej k o z a c y z a jeżdżają z tyłu. — Cofać się! — k rz y c z y P ru szy ń sk i. 105 Ł askiś ipełna, P an z Tobą... (spokojnie dom aw ia K ielczew ski). — Co zrobić z rannym i — p y ta stojący obok kom endanta M ichalski. W te j chw ili P ru szy ń sk i 'odw raca się i ra n ny upada n a kolano, m ów iąc: ■ — I ja także... — Módl się za nami grzesznym i... — Z o staw mnie, a ratuj, ludzi... T e ra z i w godzinę śmierci... (Ścichł Kiełczew skj ma zaw sze). — Cofać się! — k rz y c z y M ichalski i w net w śró d odstrzeliw ania zaczynał się o d w ró t w Las, ‘kiul którem u dobiega kilkunastu, podczas gdy tam ma polanie sły ch ać strz a ły jeszcze czas długi. T o P ru szy ń sk i z strzasikanem biodrem , bezw ład n y , o d strzeliw a się z rew o lw eru k o z a kom , a celnie i skutecznie, bo ry c z ą i krzyiczą a s trz a ły brzm ią bez końca, aż mu ładunków zabrakło... R a to w a ć się nie k azał i zginął... O dy go znaleziono, m iał biodro klulą strz a sk a ne i kulę, którai w czoło w eszła, a lew e ram ię przeorane dzidą. B ezbronnego dobił 'kozak dzi ki — doniec carski... T ak zginął P ru szy ń sk i, ulczeń szkoły, pod chorążych, a w r a z z nim Kiełczewslki i Sanoj ca oraz G ąsiorow ski, którego w chałupie ra n nego dopadł kozak i strzałem w gardło dobił, skazując jeszcze n a godzinną m ęczarnię... 106 A dnia następnego w M aniew iczach odbyf się pogrzeb poległych. D w om a w ozam i ich na spoczynek w ieczny powieziono'. P rz y pier w szy m w stra ż honorow ą ustaw ili się podcho rążow ie, drugi ulani otoczyli — za w ozam i zaś trę b a cz szedł, m arsz e ułańskie grając, lai za nim szw adron w plutonach. Na cm entarzu zaś zaśpiewano- ułańską pieśń i m ogiłę usypano w spólną, nad k tó rą k rz y ż stanął z napisem : Tu leżą bohaterscy ułani VI. szwadronu Legionów polskich, polegli w potyczce pod Kunskoje 26/X 1915 Ś. f P. HENRYK URSYN-PRUSZYŃSKI, aspirant oficerski U ŁA N I: JANUSZ KIELCZEWSKI LUDWIK GĄSIOROWSKI ANTONI SANOJCA P otem pam ięci Pol-egłych pośw ięcony ro z kaz sz w a d ro n o w y był, p nazaju trz szw adron ru sz y ł dalej, naprzód, na bo,je now e... PRZYGODY UŁANA. P a tro lo w y , tyle co- p rz y piechocie s ta rs z y żołnierz, S ła ty ń sk i Emil, z plutonu chorążego C ekiery w szw adronie piątym , rzecb y m ożna, że, to typ Oistoijaka, ułana, co to choć w m ło dym dyw izonie służy, w ojna mu nie nowina, p rzeb y ł ją całą od. początku, a tylko do konia w zd y ch ał i do szerokiego rozm achu sz arż do gnania gdzieś z w ichrem w zaw ody, przed sie bie, ku śm ieri, ku chw ale... ( T a c y oni w sz y sc y , a S łaty ń sk i — jak inni — ty lk o , że mlu się n a tej w o jaczce p rz e z chw i lę życie bujniej' iiafcoś u ło żyło, że b ra ła się z nim za b a ry przez dwa, dni pani śm ierć, a on się jef nie dał, szedł od niej beznadziejnie sam , bez nadziejnie b ezradny, ale z w olą: nie dać się, nie 'zginąć./. I nie zginął. W y szed ł zaś na te p rz e p ra w y ułan nasz,, realista żyw iecki, k tó ry od początku w ojny w pułku pierw szym służył, z szw adronem je szcze Ostoji, kiedy ten śzwaidron w lipcu w po le ru sz a ł; a że pod Jackiem C ekierą służył, toi n a p ra c o w a ł się w polu niemało.. 108 Ale nie b y ła to osobliw ość; tak pracow ali przecież w szy scy . Aż ra z , 7 w rześnia, o trz y muje chor. C ekiera afccyę sam odzielną, m a z plutonem sw y m z K ow la iść na W ołoszek, Makowiszioze, p rze z S m o lary a ż do Stohodu. W drugim dniu tej w y p ra w y S łaty ń sk i w ra z z ułanem 1M ałeckim w y sia n i dla spatrolow ania jak sam opow iadał, jakiejś w si, spełniają sw oje zadanie, patrolują i nic nie znalazłszy, w y jeż d żają1. O ddziału ich nigdzie nie m a, ale za to są ślad y końslkie, p ro w ad zące w kierunku ich m arszu. Nie nam yślając się w iele, w te ślady i jazda naprzód, z ostrożjnościam i w szelkiem i, przed siebie. Ja d ą i jadą — w ok o ło las — aż im tej jazd y zaw iele. Ale nie m a nato' ra d y , ślady są, gdzieś jech ać trzeb a, lepiej naprzód niż zaw racać. Dojechali tak do skraju lasu,, z k tó reg o w i dać jakąś w ieś. P r z y lesie ak u ra t chłopów g ro m adka. N uże p y ta ć się ich: — A nie w idzieliście tu kogo, jakiego w oj sk a , coby tę d y jechało? Chłopi oczyw iście n ie widzieli. T rudno. D alej jechać trzeba. P rz ed w sią rz e c z k a i bagno, m ostek zerwainy — szukają ted y ułani brodu1 i 'znajdują, p rze p ra w iają c się n a d ru g ą stro n ę i jad ą d o chałup prosto. S ą już o jakie 50 kroków a z chałupy to 109 z jednej, t o ‘z drugiej zaczynają w ybiegać C z e r kiesi i — w 1opłotki... U łanów dw óch, a ich ‘t am , kto w ie ilu. Naj pro stsze w y jście — o d w ró t, ucieczka. T ak też i_ czynią. W ty ł zw ro t i — galopem , aż do m o stk u 'zerw anego — a za nimi sy p ią się s trz a ły coraz gęstsze. — Ubiją, czy też nie ubiją — m yśli S ła tyński. Nie lubili; ale za to koń, jak dobiegł do m ostku zerw anego, skoczył p rosto w bagno, ru n ąw szy w: nie i z a n u rz y w sz y się przedniem i nogam i w błocie. S łaty ń sk i osunął się w b ło to a w ó w c z a s puszczony koń rzucił się naprzód w y rw a ł się z topieli i bez jeźdźca już, kulejąc zlekka, pognał zai M ałeckim , iktóry brodem w y rw a ł się ku lasow i i do lasu, ścigany ostatniem i czerkieskiem i kulam i. S łaty ń sk i zaś m om entalnie — n a sekundy ■czas się liczył — deliberuje, go robić. P o pas w bagnie leżał. P łaszcz, k tó ry m iał na sobie zbyteczny, rozpiął i zrzucił, k arab in ek zdjął i w g arść ujął, poczem gram olić się z bło ta za czął. T ru dno to szło, ale poszło^ jakoś. W y nurza się i p rzed ziera do (drugiego brzegu;, la w te d y C zerkiesi, k tó rz y w idząc sam ego k o nia uciekającego, pew ni byli, że jeździec za bity i do m ostku biegli, z a cz y n a ją nań w o ła ć : — Zdajuś! 'zdajuś! — N iedoczekanie w asze — m yśli S łaty ń sk i 110 M nąc w duszy paskudnie a z w ściekłością ro z paczy tropionego wilka, i g n a ku lasow i co sit w nogach starczy . Oni zaś w idząc, że, poddać się nie m yśli, zaczynają p raż y ć doń z k a ra b i nów, że ino „kulki b zykają i czekać rychło trafi k tó ra 41. Ale nie trafiła; ż ad n a; spocony, zziajany, jak pies — w karabinie m iał w szy stk ieg o trz y kule, a re s z ta zarów no, jak i szabla,, 'zostały na zbiegłym koniu — dobiega skraju lasu i tu już bezpieczniejszy trochę, o d w ra c a się ku sw oim prześladow com . W idzi, jak się przez m ostek p rz e p ra w ia ją ; posyła im ted y trz y kulki, sw oje ostatnie i p u szcza się z biegiem lasu, od drogi, k tó ra ściganem u w rogiem , sk ręcając na p raw o jak najdalej1sat w bagna, za któ rem i u k ry ć się m ożna i łatwiej' nie spotkać człow ieka. Zm ę czony, spocony, biegł tak m oże p rze z dobrą go dzinę, aż nagle potknąw szy, się w pada w jakąś dziurę. Już sił nie m a w yleść, zatrzym uje się w ięc i odpoczyw a, w słuchując się jeno w te m arsze, j,akie mu głód na sk ręco n y ch kiszlkach w y g ry w a . P rz e sz u k a w sz y kieszenie, nic do < jadła nie znalazł; z bezużytecznym już w te d y bo bez naboji karabinem na plecach, w y d ra p u je się ostatecznie z zagłębienia i idzie p rzez las na przełaj, n ie oryentując się zupełnie, gdzie idzie, bo w ucieczce zbytnio oddalił się od drogi. C zasem idą p rzez las szm ery i poszum y, 111 ja-klby! g w ar m ow y ludzkiej — to chow a się gdzieś za k rza k i i czeka i słucha, w przekonuje się, że to ty lko złudzenie było. C zasem coś huknie, coś stuknie w borze — r znów cicho, aż gdzieś p tak zakw ili, a ułani przem oczony, z obnażoną głow ą, bo czapka mu ‘ w bagnie została, idzie p rzed siebie i p a trz y a słucha, w c z u ty w te gło sy w szy stk ie, z k tó ry ch ku niem u żadna groźba, żadne niebezpie czeństw o nie idzie, ale z k tó ry ch mu też i nic, bo nie pow iedzą żołnierzow i, k tó rę d y droga. Idzie ted y tak ułan bagnem , lasem — i gdy już nie w ie, co czynić, gdzie się skierow ać, w y łazi na sośninę jakąś w iększą, a ż pod sam czub ro zło ży sty . M oże coś zobaczy! A tam nie, ty l ko las i1las, i bagno leśne ogrom ne. Ż adnego d y mu, żadnej drogi, żadnego śladu człow ieka. Z łazi w ięc i ru sz a dalej prosto przed siebie, ż e b y tylko nie kołow ać, żeb y kierunku nie zm ie niać — i dochodzi tak n a jakąś polanę leśną. Je st to łączka, parę zagonów i chałupka. Tylko czy są w niej ludzie i jacy ludzie? S iada na skraju lasu, w lepia o c z y w cha łupę i p a trz y . C zas leci, m oże pół godziny mija, nie w idać nikogo. P odchodzi w ięc chyłkiem bliżej, aż ku chałupie. D rzw i w niej, jak w sto dole. Zagląda p rzez szparę, ale niew idne w n ę trze całe! tyle że w idzi jakiegoś człow ieka, jak siedzi przed piecem. 112 Jedno pchnięcie i w drzw i naoścież o tw a r te w pada ulani z krzy k iem : — Kto tutaj m ie sz k a? Co w y za jedni? Z erw ał się chłop i — zbaraniał... p rz e ra żony. W reszcie w y ją k a ł sw ą „epopeję" b artnlczą, że tu przychodzi tylko m iód pszczołom podbierać, a m ieszka gdzieindziej, i choć tu nie m ieszka... W tej chw ili w y łazi mu jak b y n a pom oc z kląta drugi i opow iadają raz e m , że m ieszkają w D rew nie. — A czy nie w idzieliście tu k o g o ? — Nie.. Ja k zaw sze polescy chłopi. — No to zap ro w ad zicie mnie d o stacy i ko lejow ej... Ale chłopi ani sły sz e ć o tem nie chcą, aż dopiero pod w ly w e m groźby, popartej! w ido kiem karabinu, zgadzają się, dodając (chytrze, że tam poi drodze k o z a c y są. —T a k ? K ozacy?... No to poprow adzicie m nie tak, żebym ani jednego ko zak a nie spo tkał... A spotkam , to w am n ajpierw w e łby strzelę. Zrozum ieli, że nie p o rad zą „biernym opo rem " i zgodzili się, zapew niając skw apliw ie, że p rz e z las m ożna nie spotkać kozaków . Siadł ułan spocząć, z karab in em na ręce i U Ł w n - ■ % ; . ' -. ; ^ ; vk a l e ż a c h z im o w y c h 113 przed so bą; s ta ry zaś chłop — poczciw e m iał oblicze! — zakrzątną} się, m iodu przyniósł i chieba... P o d su w a je ułanow i: — Jedzcie, panoczku! Zm ęczony, czarnego chlieba krom ę ukroił, p osm arow ał m iodem g ęsto i zajada iaż trz e szczą szczęki młode a słodkość po palcach się leje i sp ły w a na m undur, n a .ziemię. Je ułan i p ro szo n y p rze z chłopa — >taki p o czciw y w y glądał! — do drugiej się k ro m y zabiera, gdy w tem czuje, jak mu się z ty łu jak w ęże grube, jakieś chropaw e paluchy splatają na szyi... — D uszą m nie! — przelatuje m yśl-błysk a w ica ; karab in p o rw a n y innemd ręk a m i gi nie z kolan — i w tejże chwili, jiak ułan nasz ręką, w k tó rej trz y m ał o tw a rty scy zo ry k , nie odw inie, jak' nie w yrżnie w rękę, k tó ra już na krtani zacisnąć się m iała!... R yk1w śc ie k ły i — opadły ręce-dusicele, chłop zaś ku drzw iom pchnięty odskoczył, ale w tej chw ili i ułan jest już p rz y nim, jedno kopnięcie, drugi ry k bole sn y a d ro g a za ch ałupę wolna... W ybiega ułan z dom u a chłop z karabinem za nim i gonią tak od w ęg ła do w ęg ła — aż w idząc w reszcie S łatyński, że gonitwia tak a m oże się dla niego sm utno skończyć, o d ry w a się od ściany i gna prosto w las odległy o ja kie trzydzieści kroków . O d w raca się, chłop O stojacy g 114 z za w ęgła celuje, wodzi karabinem , jak du beltów ką za zającem i drze się co siły: — Stój! sukinsynu, ja cię te ra z ubiję!... K rzyczy i nie strz e la (nie m ógł sobie w i docznie ra d y dać z bezpiecznikiem ), ale i ułan też nie czeka, a goni w las, gdzie ubiegłszy kil kadziesiąt k ro k ó w z atrzy m u je się. A chłop krizyclzy w ciąż koło sw ej chałupy w niebogłosy, jak b y zw o ły w ał jakich innych do siebie. Podjedzony, w ięc i lepszej już m yśli, chłopiec nie ucieka, ale czeka, ciekaw , co z tego też będzie... S to ro zaś k rzy k i p rz y c i chły, idzie dalej1w las i nagle n ap o ty k a na d ru ty i słupy telegraficzne. Z a nimi idąc przecież gdzieś nareszcie d a sw oich dojść musi... Nie drogą, ale obok, skrajem lasu — aż znów na p o ty k a dw óch chłopów . — S ła w a Bohu! — mówi. — S ła w a Bohu! — odpow iadają i p atrzą z podełba. O statecznie, rozpytani w skazują drogę do K ow la i do najbliższej w si C zerem osznej, do której prlzez las będzie dw ie godziny drogi. — A w y sa m ? —. p y tają go w reszcie. •— Nie, za m ną idzie w ojsko, spotkacie ich fcaimi dalej — łże ułan chytrze, wiedząc* czem grozi przyznanie się do sam otności i daje znów powoli n u ra w 1las, u ry w a ją c y się pod górką. K ładzie się w krzak ach b y spocząć, a tu z za 115 pagórka, w y ch y la się głow a, kadłub, w reszcie jeździec c a ły — kozak — w iodący konia lu zaka. P rzejech ał mimo, poczem ułan laskiem idzie dalej i sp o ty k a znów p atro l kozacką. P ra w ie, że o tarła się o niego; nie o b aczy ła i znikła. W te d y już do C zerem oszu ej p rosto poszedł — nie drogą, a ok rążając w ieś z boku, skrajem lasu, aż o zm roku natknął na chałupy i sto d o ły bliżej: lasu położone. W chodzi do je dnej. Je st siano i słom a; to i; dobrze, będzie spać n a czem . P osiedział chwilę, ale n ie w y trz y m ał. Ja k się tylko ściem niło, bliżej ku wsi idzie. W chałupie św iatło, lecz n a dworize ni kogo, w stodole zaś słom y poddostatkiem . O glądnął sobie w szystko) ładnie, i znów w y c h o dzi i pod b ram ą staje. W idzi: m aszeruje w sią dw ójkam i kolum na kozacka, pew nie k w a te ro w a ć będą. „Niedob rz e “ — m yśli, ale do lasu w ra c a ć już nie sposób, bo na pew no złapią. W łazi w ięc z po w rotem do stodoły, w su w a się w sam kąt, grzebie sobie dziurę, n a k ry w a się i dla ciepła' i d la bezpieczeństw a dw om a snopkam i i —■ czeka... T rw a to chw ilę, aż w reszcie w jeżdżają ko zacy do sadu, p rzy w ią z u ją konie do d rzew , roizpalają ogniska, w któ ry ch blasku p rzez szparę w idzi już w szy stk o , co się na d w o rze dzieje. S ły szy każde słow o ich rozm ow y, cze 116 ka tylko, aż po słomę, p rzy jd ą i znajdą go, po stanaw iając sobie, że jeślj ty lk o uda mu się nie zostać spostrzeżonym , to w nocy um knie do lasu. I <z tem postanow ieniem silnem, zm ęczo ny... usypia. Ś w it był, godzina m oże c z w a rta rano, gdy zbudziły ułana kozackie krzyki i hałasy. S ły szy , jak siodłają konie i w yjeżdżają... C z e ka w te d y dnia białego i sam z n o ry swej.' w y chodzi p ro sto do ch ału p y idąc. P rz y piecu1 gospodarz i gospodyni siedząc k u ry skubią, p rz y ognisku kartofle pieczone. B ez p y tan ia p o ry w a w y g ło d n iały kartofle i jeść zaczyna. — Odzie pojechali kozacy ? — Tam... — pokazuje chłop ręką. — A w szyscy? — Nie, jeszcze ich m nogo zostało, u mnie także s ą ; b ęd ą na śniadaniu. — Aha... N araz rz u c a okiem na ścianę, i w idzi w i szących jakieś ośm 'torb kozackich. Nie p rze chw ałki w idać chłopskie to śniadanie kozacze. — A gdzie tu studnia? —Tui w drugiej' chacie.. D ziękuje ułan z a kartofle, do k tó ry ch mu ochota odeszła i nibyto ku studni powoli idzie, a do stodoły, gdzie spał sk rę c a i stąd za sto 117 dołę, w opłotki, ku lasow i... W fasoli, jak a b y ła przed polem pustem , ściąga kożuch, obraca kudłam i do w ierzch u i w dziew a, po drodze znajduje' jeszcze jak ąś b a ra n ią sk ó rę n a wpół zgniłą, kładzie też i to na siebie -— i tak idzie, oglądając się wiciąż za siebie, czy go nie gonią. T ak doszedł w las, gdzie p a stu c h y ruskie w zięli go za sw ego i o strzeg li, b y nie szedł w kierunku w jakim idzie, bo tam „A w stry jci“ a „nasi“ w C zerem osznie. P o słu ch ał niby to, zaw rócił, a lasem znów skręcił, aż ujrzał w ieś, a z niej id ące pod las m ałe oddziałki żoł nierzy... P a trz y , w e d e ta stoi, podśliznął się na jakie 50 kroków , ale o zm roku, icoby to b y le za w ojsko po-znać nie m ógł: płaskie czapki... Licho w ie, co za jedni i M achy m ogą być taikże... Aż dopiero kiedy ze w si w y szed ł drogą w iększy oddział, podpełznął, przy cu p n ął w krzak ach i czeka... P o polsku m ów ią! W y ry w a się z k rz a ków zbiedzona, w ychudła, unuirzana po bło tach, z słom ą w kudłach, m asz k a ra ułańska i p rosto do kom endanta wali... Podoficer był, w ysłuchał i pod esk o rtą o desłał do w si, do m ajora W y rw y . Tu już pożyw ili chudzinę, opow iadania całego wysłuchali, i oddaw szy w opiekę sier żantow i prow iantow em u, n a z aju trz już w ! c z a 118 pce i po śniadaniu odesłali do M ielnicy do szw adronu, gdzie zam eldow ał, się S łaty ń sk i u rotm istrza, jako że żyje a nie zab ity jest, jak m yślano... Za ten „interes" patrolow ym i 'został — nie dlatego, żeby podobna fan tazy a i zarad n o ść w szw adronie osobliw ością b y ła, ale że spisał się dzielnie i pokazał, że O stojak w każdej opresyi da sobie radę i głow y, k tó rą na k ark u m a, po próżnicy nie nosi, ani jej nie zgubi... NA LEŻE ZIMOWE. A kiedy im p rzeszły letnio-jesiennego bo jow ania m iesiące, kiedy już tru d ó w mieli za sobą dosyć, a konie p adać zaczęły, gdy u sta liła sie ra z linia piechoty i gdy się rzek ło : tu zim ow ać będziem y (chyba, żebyśm y nie zim o wali...) to poszli ułani na leże zim owe... Poszli se w pałace i dw orzyszcza, poszli w zam ki ja kieś niezdobyte, jako, że ich nikt nie zdobyw ał, i jak na puchach lęgli na chw ale swojej, oraz na pew ności: w y sp ać się dadzą i w y p o cząć — jej!... Nie przy jął ich na spoczynek żaden d w o rek biały, sk ąd b y się n a nich z ob razó w p a trz a ły oczy czarne i siw e, a w y d z iw ia ły im prababek cudaczne kw efy i robrony, skądby w yfiokow ane pannice, dziś prababki także, dzi w o w a ły się, co też to za k aw alero w ie tak nie strojni, a ta c y huczni, ta c y głośni, jakby do piero z sejm ikiem , czy z zajazdem przybyli. Nie p rzy ją ł ich tak że żaden pałac, z któ rego ścian w p a try w a łb y się w; nich i spłonął chyba „g ien erał“ jakiś, w isz ąc y (na ścianie), 120 którem u „m iatieży" stłum ienie w si m nogość dało i dostatku wszelkiego... T ak stało się jakoś, że nigdzie takiego p y sznego m iejsca nie było... S tanęli sobie p rze to na leże zim ow e O stojacy tam , gdzie byli — skąd ani do frontu za daleko, ani do kraju nie za blisko, skąd ich tęsk n o ta w y ry w a ć nie b ę dzie, a Służba w chwili każdej na nogi p o sta w ić może. I urządzili się odrazu jak się patrzy... P o dłubali w ziemi, parę chałup rozdrapali, resztę d rzew a z lasu zw ieźli i pobudow ali sobie p a łace sw oje, aż miło... tylko m ieszkać w nich, jak zaczynają się roztopy i deszcze. To ci w o d y w szelakiej na łeb nacieknie i łoże z sło m y w tem p ły w a ć zacznie — ale to drobiazgi przecie... Nie na deszcze budow ana ziem ianka, a na leże zim owe... Na leże... na zimę, kiedy m róz ściśnie, a piec z cegiełek kunsztow nie profesorską, czy też m a tu rz y sty jakiegoś albo zgoła i a rty s ty ręk ą zbudow any dym ić zacznie i ciepło prze miłe, a czerw one w y d a w a ć ze siebie... Na leże... K iedy ro zh u c z ą się w ia try złe, i śniegi sypać zaczną, a m róz w arabeski um a luje okienko m ałe (bo juści ć okienko szklane jest w... m ieszkaniu), kiedy się na niem k w ia ty , rozw zorzą, topiące się od sia rc zy sty ch w e stch nień ułańskich, nito serca panieńskie dnia urlo- 121 pu, kiedy ci taki ułan w dom, w gościnę zajedzie, papierosy w ypala, sm akołyki w szelkie zajada i prostem opow iadaniem sw ojem w z ru sza... Ale on na leżach sw oich tym czasem ... „spo czyw a". C ottage, dzielnicę will w e w si sobie przysposobił, w ziem ię się w ry ł, co krok b u d kę ustaw ił i w dw óch, czterech, dziesięciu przem ieszkuje; burżuj, którem u i kina i k a syna się zachciało — i m a jej już, choć kino bez filmów, a kasyno bez w ielu rzeczy, k tóre k asynow e są. T e ra z o fortepianie m yśli, a choćby o pianinie — a g d y skończy na szpinecie — to z tych instrum entów także coś będzie imiał. Bo jak ż e ? Nie m iałby, skoro mu się za chciało... Kom endantow i p ałac z dw óch izb z p rz e d pokojem, w y b ity w płótna barw ne, z oknam i w ram ach i z wszelkiemi... w ygódkam i w yrychtow ał, aż miło, a na facyatce chorągiew am arantow o-białą w y w alił, b y znać było, że kom endant jest... T ak „leżują“ sobie ułany — pod ziemią, a na ziemi, co chałupa, co stodoła, co stajnia, to konie zabrały, by im w ygodnie było i m ięk ko, na słom ie złotej, b y się po p raw iły w sobie, by do trw aw szy do tra w y zielonej, znów p o gnać m ogły z ułanam i... 122 Takie ci ostojackie leże i k w a te ry są — a w nich życie codzienne, a zw ykłe... L eży se taki na słomie, co jej p rz y g a rste k na pry czę rzucił i dum a, albo śpi. K iedy mu się zaś to znudzi, to śpiew a, albo listy pisze, a czasem w olnym gdy mu jeść dadzą to je... h e rb a tą się opija i k a w ą c zarn ą — aż do nocy... Tylko rano go budzą, spać nie dają, jak na złość a w ym yślnie. W ted y konia „na glanc“ pucuje — i, jak każą, na „rajtszu łę“ jedzie, albo na służbę jakąś, z której w ró c iw szy w „leżow y “ try b życia w pada, w ieczorem zaś ko m ersy w yczynia, aż go sen zm orzy i św it zbudzi — albo i noc czasem alarm em ... na p ró bę... W ted y klnie i za półgodziny spać się kładzie. T ak na leżach ułan siedzi, przem yślając chytrze, jakby się urlopu dorw ać, do sw oich pojechać, albo jak b y swej budzie now ych p rz y sp orzyć przepyszności, jakichś rzeczy cie płych, bez k tó ry c h obejść się m ożna, gdy ich niem a, podobnie, jak bez butów całych i in nych rzeczy, k tóre do ułańskiego „ekw ipunku" należą. T ak ułan m ieszka i oficer — i tak sobie życie uczynili, jako m ożna, miłem... P onaznaczali ulice i nocą niem i w elektrycznem ośw ie tleniu w ędrują... W ędruje, kto latark ę m a, bo jak niema, to i nosem w ziemię zaryje, tak a tu 123 dołów i w szelkich „p rzeszkód11 obfitość jest niepotrzebna, a życiu tow arzy sk iem u stojąca na przeszkodzie. Mimo to chodzą do siebie i tylko pilnują, b y gość drzw i prędko za sobą zam ykał, co gdy zrobić om ieszka, snadnie sklętym być m oże. P rz y św ieczkach siedzą, albo i lam pach naw et naftow ych — i w szach y grają, jako że w szelkich innych gier z kom endy w yszło za bronienie. P rz e to zbiorow a g ra „w sz a c h y 11' (czegóż „szacham i11 n azw ać nie m ożna w po trzebie!) ogrom nie jest w modzie... T a k to n a leżach zim ow ych m ieszkają n asi ulani... TRESC. S ta. Z wojennych w y w c z a s ó w ...................................... Ułani O s t o j i .............................................................. Rotmistrz O s to ja .......................................................... Organizacya d y w iz y o n u ........................................... Piąty s z w a d r o n .......................................................... Z dziejów s z w a d r o n u ................................................ Wjazd do L u b l i n a ..................................................... ŚmierćjPrnszjniskiego]................................................ 100 P rz y g o d y f u l a m i ...................................................................... 107 Na leże zimowe • ■ - T ........................................... 1LLUSTRACYE. Wbród przez Stohod (okładka). Nafrotmistrzowej kwaterze. Komenda Legionów w ułańskiej gościnie. Grupafoficerów dywizyonu z rotmistrzem Ostoją. Piąty szwadron przed Lublinem. Grób ś. p. Pruszyńskiego. Na tezach zimowych. 5' 8 15 21 36 79 91 TEGOŻ AUTORA: Z trzecim pułkiem Legionów — Kraków 1916. Biblioteka Śląska w Katowicach Id: 0030000549580