Strona 28-31 - First Lady polskiej piosenki
Transkrypt
Strona 28-31 - First Lady polskiej piosenki
28-31_Santor:Layout 1 2008-08-18 11:07 Strona 28 28-31_Santor:Layout 1 2008-08-18 11:07 Strona 29 gość specjalny First Lady polskiej piosenki Fot. EMI URZEKA MIĘKKA BARWA JEJ GŁOSU, CUDOWNA INTONACJA, NIEZWYKŁA MUZYKALNOŚĆ. IRENA SANTOR ZAŚPIEWAŁA PONAD TYSIĄC NIEZAPOMNIANYCH PRZEBOJÓW. KONCERTOWAŁA NIEMAL NA CAŁYM ŚWIECIE, OD RIO DE JANEIRO, NOWY JORK, PO TOKIO I SYDNEY. NIE TYLKO PRZED ZAKOCHANĄ W JEJ PIOSENKACH POLONIĄ, ALE I PRZED WIELKIMI WODZAMI NARODÓW. „O czym marzy dziewczyna, Gdy dorastać zaczyna” – to słowa Pani piosenki. O czym Pani marzy, za czym tęskni, czego pragnie najbardziej? Marzenia same się spełniły, zanim zdążyłam jeszcze o nich pomyśleć… Można powiedzieć, że całe moje życie jest splotem przypadków. Najpierw z Pomorza ze względu na chorobę mamy trafiłam do Polanicy-Zdroju [od red. wiele lat później Irena Santor została honorową obywatelką tego miasta] i tamtejszego gimnazjum zdobienia szkła, choć tak naprawdę nie miałam prawa być do niego przyjęta, gdyż na egzaminie wstępnym wymagano świadectwa ukończenia siedmiu klas szkoły podstawowej, a ja miałam tylko sześć. Przystąpiłam więc do egzaminu, a nawet oznajmiłam komisji, że muszę zdać, bo mam poważne powody. Uporałam się ze wszystkimi przedmiotami poza rysunkiem, który w tej szkole był akurat przedmiotem podstawowym. Rysowanie nigdy nie było moją najmocniejszą stroną, więc nie wierzyłam własnym oczom, widząc swoje nazwisko na liście przyjętych. Dzisiaj wiem, że pozwolono mi przystąpić do egzaminu dzięki wstawiennictwu jednej z nauczycielek, Ewy, która do dziś jest moją przyjaciółką. To ona przekonała dyrektora, żeby mnie przyjął. Później, pod koniec nauki w tej szkole, druga moja nauczycielka Barbara miała okazję przedstawić mnie wielkiemu muzykowi… I tak zaczęło się spełniać Pani marzenie o śpiewaniu? Nie, bo ja nigdy nie marzyłam o śpiewaniu zawodowym. Przesłuchanie odbyło się w teatrze zdrojowym w Polanicy, a egzaminował sam Zdzisław Górzyński, dyrektor Opery Poznańskiej. Był bardzo wymagający. Sprawdził słuch, skalę głosu, barwę, pamięć muzyczną i wręczył list do swojego przyjaciela Tadeusza Sygietyńskiego, o którym – wstyd się przyznać – nic wtedy nie wiedziałam. Po przeczytaniu listu pan Sygietyński przyjął mnie do zespołu Mazowsze. A ja, zamiast się cieszyć, cały czas uporczywie myślałam o egzaminie. Sądziłam, że bez niego, niczym bez pieczątki, nic nie jest ważne. Sygietyński wezwał więc nauczycielkę i polecił jej mnie przeegzaminować. Później odkryłam, że tak naprawdę zdałam egzamin kilka dni wcześniej, i to w nietypowy sposób, bo przez okno. Zespół pojechał akurat na koncert, a ja wraz z kilkoma nowo przyjętymi dziewczętami zostałam w Karolinie. Opowiadałyśmy sobie o tym, jak się tu dostałyśmy, i każda z nas zaśpiewała swoją piosenkę. W pewnym momencie wychyliłam się przez okno i zobaczyłam stojącego pod nim „Dziadka” – tak poufale nazywaliśmy Tadeusza Sygietyńskiego. Wysłuchał dokładnie całego naszego „koncertu”. Kto pierwszy przepowiedział Pani karierę piosenkarki? Tadeusz Sygietyński. Zależało mu, aby wszyscy związani z Mazowszem powychodzili na ludzi. Chciał, abyśmy opuszczając Karolin, szli pewną ścieżką życia. Obserwował nas bez przerwy i patrzył, co się z nas wykluwa. Zespół przygotowywał wtedy „Kozaka” Moniuszki na wyjazd do Paryża – miałam tam śpiewać partię solową. Pierwsze próby odbywały się w Białym Domku, w którym mieszkali państwo Sygietyńscy. Zaśpiewałam kilkakrotnie, a „Dziadek” zaczął nagle krzyczeć: „Mira! Mira! Zobaczysz, ja ci to mówię! To będzie pieśniarka!”. Pamiętam, że wtedy się oburzyłam, bo myślałam, że piosenkarka śpiewa i tańczy w kabarecie. Tak właśnie wyobrażałam sobie to, co stało się moim przeznaczeniem. Pani piosenki łączą pokolenia. Słuchają ich babki, matki, córki… Co sprawia, że są ponadczasowe? Nie wiem, ale myślę, że składa się na to twórczość kompozytora i autora tekstu. Ja również mam w tym swój drobny udział – staram się wyśpiewać swój nastrój, przefiltrować go przez wyobraźnię, przez swoją duchowość i w ten sposób nadać temu materiałowi własny rys. Każda piosenka może być zaśpiewana przecież w różny sposób. Najważniejsze jest więc tworzywo – jeżeli jestem do niego przekonana, to wtedy staram się zaśpiewać to, co naprawdę czuję na ten temat. Piosenkarstwo nie może być bezosobowe. Mam tu na myśli interpretację, choć nie lubię tego słowa, bo mocno już się zdewaluowało. Interesuje mnie przede wszystkim człowiek, który śpiewa, m.in. barwa jego głosu, która różni się od innych, niepowtarzalny temperament oraz muzykalność. W Pani repertuarze wiele miejsca zajmuje Warszawa, nawet jedną płytę „Kolory mojej Warszawy” w całości poświęciła Pani stolicy. Chyba nikt tak pięknie nie wypromował tego, raczej mało efektownego, miasta… Był rok 1951 i właściwie Warszawa nie istniała. Ocaleli jednak ludzie, którzy próbowali na nowo przywrócić ją do życia. Trudno to sobie wyobrazić, ale nie było nawet Pałacu Kultury. Warszawa była WITTCHEN 29 28-31_Santor:Layout 1 2008-08-18 11:07 Strona 30 gość specjalny „Od razu zwróciłem uwagę na jej muzykalność, barwę głosu, frazowanie, sposób, w jaki podawała tekst i rozumiała całość piosenki. To, co osiągnęła, zawdzięcza własnej pracowitości. Ładnie prowadzi kantylenę, ma bardzo ładną, miękką barwę głosu”. Władysław Szpilman Nie umiem tego wyjaśnić. Była to irracjonalna miłość od pierwszego wejrzenia. Może dlatego tak mnie zauroczyły, bo to żywy i niejednorodny kamień? Korale bursztynowe, które dostałam po sopockim festiwalu, zakładam tylko na ważne okazje, choć wiem, że bursztyn trzeba nosić na co dzień, bo on powinien cały czas mieć kontakt z człowiekiem. Nie mogę się jednak na to zdobyć, bo to najbliższa memu sercu nagroda i boję się ją zniszczyć albo zgubić. Kiedy jestem na Wybrzeżu, odwiedzam Muzeum Bursztynu i zawsze oglądam nowe propozycje bursztyniarzy, a pani Senyszyn zazdroszczę z całego serca, że może ubierać się w tak piękne i różnorodne bursztyny. Gwiazdy mają wiernych fanów, którzy niejednokrotnie, nie zawsze subtelnie, manifestują swoją sympatię wobec nich. Podobno miewała Pani zaskakujące oferty matrymonialne… Pamiętam pewną zabawną historię z Bytomia. Do koncertu miałam jeszcze godzinę, siedziałam w garderobie przed lustrem i troszeczkę poprawiałam makijaż. Było upalne lato, więc drzwi były szeroko otwarte. Nagle za plecami słyszę rumor. Do pokoju wpadł dobrze odżywiony jegomość, krzycząc do mnie: „Jazda do domu!”. Nieco oszołomiona próbuję wyjaśnić zaistniałą sytuację, a on wciąż krzyczy: „Co ty sobie myślisz?! Dom czeka, gary czekają, a ty tu co robisz?! Artystka?! Ja ci dam artystkę!”. Próbuję więc ustalić, kim jest ten człowiek, na co on oburzony: „Ty swojego męża nie poznajesz?”. Wtedy zorientowałam się, że to wcale nie są żarty. Nasza sprzeczka „małżeńska” nabrała już takich rumieńców, że jej odgłosy dotarły do kolegów z sąsiedniej garderoby, którzy przybiegli i z trudem wyrzucili jegomościa. Inny „narzeczony” zawitał do mnie kiedyś z Kieleckiego. Przyszedł do sali YMCA, gdzie odbywały się próby, nagrania orkiestry radiowej i koncerty. Chłop stanął przede mną, podrapał się w głowę i prosto z mostu rzekł: „Kiedy oglądam panią w telewizji, to widzę, że jest pani zdrową dziewczyną, a ja „Śpiewa czysto, piękną frazą, z cudowną intonacją i muzykalnością. Jest to, moim zdaniem, First Lady polskiej piosenki, wyróżniająca się swoim zachowaniem w każdej dziedzinie”. Jerzy Waldorff 30 WITTCHEN Fot. EMI, Archiwum Ireny Santor wielkim placem budowy – wszędzie wznoszono nowe budynki. Pamiętam, że na randki umawiałam się na Starym Mieście, aby zobaczyć, jak je odbudowują, a z Mazowszem występowaliśmy na jedynej scenie, która się do tego nadawała – w Hali Mirowskiej. Szczęśliwie ocalała ona do dzisiaj. Można powiedzieć, że uczestniczyłam niejako w zmartwychwstawaniu Warszawy. Od samego początku śpiewam o tym mieście z przekonania i z… miłości. Po raz pierwszy chyba największy Pani przebój – walc „Embarras” – usłyszała Pani, oglądając Kabaret Starszych Panów, i zażartowała, że największym Pani marzeniem jest wykonanie tej piosenki… Już następnego dnia wezwał mnie do siebie Władysław Szpilman. Machał mi nutami przed oczyma i „groził”, że jeśli źle zaśpiewam, to mi tę piosenkę odbierze. To był właśnie walc „Embarras”. I jak tu nie wierzyć w cuda. Później zaśpiewałam go na pierwszym festiwalu w Sopocie. Pamiętam, że umierałam ze strachu, myśląc o czekającym mnie występie. Nie mogłam już stąd uciec i nie zaśpiewać. Na estradę weszłam na glinianych nogach. Muzyka jednak mnie poniosła i ze sceny schodziłam oszołomiona, ale szczęśliwa. Po koncercie wszyscy w napięciu oczekiwali na werdykt, a ja poszłam spać. I tak wiadomość o nagrodzie zastała mnie… w łóżku. W środku nocy zadzwonił Jurek Połomski, krzycząc, że zwyciężyłam! W nagrodę otrzymałam piękny zegarek, którego nigdy nie używam, bo boję się, że go zgubię. Jest to stary, inkrustowany wisiorek z kopertą i dedykacją w środku. Od Starszych Panów dostałam pierwszy w moim życiu olbrzymi bukiet róż, a od męża ukochane bursztyny. Kiedyś zaśpiewała Pani: „Już nie ma dzikich plaż, Na których zbierałam bursztyny”. Dlaczego oczarowały Panią właśnie bursztyny? 28-31_Santor:Layout 1 2008-08-18 11:07 Strona 31 „Głos piosenkarza jest jak instrument. Może być to zwykły egzemplarz fabryczny, a może i stradivarius. Głos Ireny Santor to właśnie stradivarius. Szlachetna, piękna barwa”. Stefan Rachoń mam sporo ziemi. Owszem, ładnie pani śpiewa, ale czas byłby już zająć się jakąś uczciwą pracą! Proponuję pani małżeństwo”. Bywało też, że za życzliwość względem wielbicieli spotykała mnie kara. W odpowiedzi na bardzo miły list dołączałam zdjęcie z autografem. Nie robię już jednak tego, od kiedy przed drzwiami do mojego mieszkania stanął obcy mężczyzna z wielce obiecującym uśmiechem. Powiedział, że zdecydował się na ślub… ze mną, i wręczył mi okazały bukiet. Kiedy wyraziłam zdziwienie tą nagłą propozycją, on zdziwił się jeszcze bardziej: „Jak to, przecież przysłała mi pani zdjęcie. Chyba nie bez powodu?”. Kiedy wychodził bez pożegnania, zabrał ze sobą bukiet. Miała jednak Pani szczęście również do bardzo troskliwych wielbicieli… Zgadza się. Jeden z nich napisał do mnie nawet, że uwielbia mój śpiew, i w dowód uznania załączył 50 złotych. Dodał, że właśnie odbywa służbę wojskową i dostaje stały żołd, który nie jest mu na nic potrzebny, bo nie pije i nie pali, a mnie – artystce – pieniądze na pewno się przydadzą, choćby na stroje i czarną kawę. A na koniec zapewnił, że co miesiąc będzie mi przesyłał pieniądze, bo kiedy ogląda mnie w telewizji, to widzi, że mi się nie przelewa… Miałam sporo kłopotów z odsyłaniem tych pieniędzy. Prosiłam, by mi ich nie przysyłał. Tłumaczyłam, że mam męża, który w najgorszym wypadku mnie utrzyma. Po tym wszystkim wojak postanowił podwyższyć mi „pensję” do 100 złotych. Szkoda, że po dwóch latach skończył służbę wojskową… Niejednokrotnie w Opolu uhonorowano Panią Grand Prix, a w So po cie Bursz ty no wym Słowikiem. Wygrywała też Pani plebiscyty na naj po pu lar niej szą pol ską pio sen kar kę. Jako jedna z czterech kobiet na świecie otrzymała Pani Złotą Honorową Odznakę Legionu Kanadyjskiego. Które wyróżnienie jest najbliższe Pani sercu? Nagrody dla artysty są bardzo ważne, bo one nas utwierdzają w tym, co robimy, ale z pewnością nie są wartością samą w sobie. Jest jedna nagroda, na którą bardzo chciałabym zasłużyć – Order Uśmiechu. Aby go jednak zdobyć, musiałabym czymś zwrócić uwagę dzieci, a do tej pory jeszcze mi się to nie udało, ale się staram. Jest Pani znana z uroczego śmiechu i poczucia humoru, czego najlepszym dowodem jest kolekcja Pani karykatur. Lubi się Pani przeglądać w krzywym zwierciadle? Uwielbiam. Z jednej strony może to być zabawne, z drugiej warto czasem popatrzeć na siebie krytycznie. Karykatury niekiedy są bardzo złośliwe, ale zawsze tkwi w nich ziarenko prawdy. Na rysunku Stopki przypominam pyzę – mam nos w kształcie ósemki i małe usta. Kiedy jednak przyjrzałam się tej karykaturze, doszłam do wniosku, że faktycznie mam oczy osadzone blisko nosa. I naprawdę są one małe przy moich wystających policzkach. Najbardziej rozśmieszył mnie jednak kulfoniasty nos. W pewnym momencie wycofała się Pani z estrady, coraz rzadziej można Panią usłyszeć na żywo. Czym dziś jest dla Pani muzyka? Spełnieniem marzeń. Dzięki śpiewaniu całe życie robię to, co lubię. Od najwcześniejszego dzieciństwa śpiewałam – najpierw w przedszkolu, potem w szkole podstawowej w chórze. Po prostu dostałam taki nakaz z góry i pozostało mi tylko jego wypełnienie. Z jednej strony to jest łaska, która została mi dana, a z drugiej również przekleństwo, bo ja nie potrafię żyć już inaczej – muszę otaczać się dźwiękami. Podobno muzyka leczy i myślę, że w tym stwierdzeniu jest wiele prawdy – odrywa od tego, co w życiu chropawe, brzydkie, zasklepia rany. Muzyka jest dla mnie trochę jak kosmos. To ogromna potęga, wielka rzecz, Bóg nienazwany… To moja tarcza ochronna przed złem, które mnie w życiu spotyka. Muzyka jest dla mnie jak chleb powszedni, a bez niego nie wyobrażam sobie życia. Jestem z krwi i kości, ale do szczęścia jest mi potrzebna właśnie muzyka. Rozmawiała Katarzyna Wierzba IRENA SANTOR Urodziła się w Papowie Biskupim koło Chełmna. Najpierw śpiewała w szkolnych chórach w szkole podstawowej, a potem w gimnazjum zdobienia szkła. Przez przypadek w 1951 roku trafiła do Ludowego Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Objechała z nim niemal cały świat, m.in. Chicago, Rio de Janeiro, Majorkę, Nowy Jork. Zadebiutowała jako solistka piosenką „Ej, przeleciał ptaszek”. Osiem lat później odeszła z Mazowsza. I wtedy znów zbieg okoliczności zadecydował o jej dalszych losach. W 1959 roku popularny program estradowy „Zgaduj – Zgadula” obchodził jubileusz 50. wydania. W nim właśnie po raz pierwszy publicznie wystąpiła Irena Santor jako piosenkarka. Otrzymała wówczas propozycję nagrań dla Polskiego Radia. Od tej pory jej nazwisko nie schodziło z plakatów, okładek płyt, pierwszych stron gazet i magazynów. Nazwana Pierwszą Damą Polskiej Piosenki zaśpiewała i nagrała ponad tysiąc piosenek, w tym m.in. takie przeboje, jak „Tych lat nie odda nikt”, „Powrócisz tu”, „ Już nie ma dzikich plaż”. Jest laureatką międzynarodowych festiwali piosenkarskich, m.in. I nagrody na MFP Sopot`61 za interpretację piosenek „Embarras” i „Walczyk na cztery ręce”, I nagrody na KFPP`64 za „Powrócisz tu”, Grand Prix na KFPP Opole`91 za wybitne osiągnięcia w sztuce interpretacji piosenki oraz licznych nagród honorowych i prestiżowych, m.in. Najpopularniejszej Piosenkarki Roku wśród Polonii amerykańskiej (dwukrotnie), Złotego Mikrofonu miasta Chicago, Złotych Kluczy miasta Buffalo, Złotej Honorowej Odznaki Legionu Kanadyjskiego. W 1994 roku została przewodniczącą Stowarzyszenia Polskich Artystów Wykonawców Muzyki Rozrywkowej. WITTCHEN 31