MAREK OKTAWIAN BULANOWSKI

Transkrypt

MAREK OKTAWIAN BULANOWSKI
Marek Oktawian Bulanowski
Praca zawodowa i praca nad sobą. Refleksje o pokonywaniu choroby psychicznej
Praca to dla wielu osób chorujących psychicznie marzenie, które jest bardzo trudne do
zrealizowania i jednocześnie dające ogromną nadzieję na lepsze życie zarówno w sferze
materialnej, jak i zdrowotnej, co również znajduje potwierdzenie wśród psychiatrów i
terapeutów, zachęcających swoich pacjentów do szukania zatrudnienia zarówno w obszarze
tzw. gospodarki społecznej oraz, jeśli to możliwe, na wolnym rynku pracy. Tekst ten powstał
z inicjatywy dr. Andrzeja Cechnickiego, który namówił mnie do podzielenia się z
czytelnikami Dla Nas moimi przemyśleniami na temat funkcjonowania osób z diagnozą
choroby psychicznej w sferze zawodowej. Oczywiście będzie to tylko garść praktycznych
spostrzeżeń, które wyniosłem z własnych doświadczeń życiowych, i, jak mam nadzieję, które
mogą się okazać interesujące zarówno dla poszukujących pracy, jak i tych, którzy z przyczyn
zdrowotnych nie mogą jej utrzymać. By bardziej przybliżyć ideę tego artykułu, muszę
powiedzieć, że mój staż pracy wynosi 17 lat, w tym u jednego pracodawcy 12 lat do chwili
obecnej i nie znajduję się w okresie wypowiedzenia, mam umowę o pracę na czas
nieokreślony oraz dodatkowo prowadzę działalność gospodarczą w zakresie tłumaczeń.
Zatem myślę, że doświadczenie, jakie zyskałem w czasie chorowania i pracy (pierwszy raz
zostałem zatrudniony będąc w psychozie i moje życie zawodowe było nierozerwalnie
związane z procesem pokonywania choroby psychicznej) daje mi podstawę do przedstawienia
tych kilku myśli, które może będą mogły okazać się pomocne dla tych, którzy pragną
wyzdrowieć lub tylko porównać swoje doświadczenie z moim.
Zarysowany na wstępie cel tego tekstu wymaga postawienia pytania, czy rzeczywiście
praca pomaga w leczeniu choroby psychicznej, jak myślą psychiatrzy i wielu pacjentów?
Moim zdaniem jest to bardzo złożony problem. Znalezienie pracy i utrzymanie się w niej jest
połączone z wieloma czynnikami, które dotyczą całości problemów życiowych osób chorych
psychicznie. W moim przypadku był to świadomy wybór, jak i konieczność, bo po
zakończeniu długiej hospitalizacji i utracie skromnych źródeł utrzymania i stojąc w obliczu
braku środków do życia jak i nie mogąc liczyć na wsparcie materialne rodziny, a zarazem
odrzuciwszy perspektywę renty inwalidzkiej, zacząłem szukać pracy w charakterze
nauczyciela języka polskiego i angielskiego w szkołach. I w końcu taką pracę znalazłem.
Dziś, kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że praca sama w sobie nie wpływa ani pozytywnie,
ani negatywnie na osoby chore psychicznie. Ważniejsze wydaje mi się to, co dzieje się w
umyśle chorego i jego interakcja z otoczeniem, tzn. z członkami rodziny, przyjaciółmi,
znajomymi pacjentami i innymi napotykanymi ludźmi czy kolegami z pracy. Chorzy
psychicznie mają o wiele większe trudności w uzyskaniu zatrudnienia od innych grup
społecznych ze względu na problemy, które istnieją w ich umysłach.
Celowo używam pojęcia umysłu, a nie psychiki czy emocji, jak mają zwyczaj określać
te zagadnienia psychiatrzy i psychologowie, gdyż jest to pojęcie szersze. Jest to bowiem
obszar wszystkich sfer funkcjonowania umysłu człowieka, myślenia, odczuwania, wartości,
które się wyznaje, wykształcenia, gustów, talentów, inteligencji, aspektów biologicznych,
socjologicznych, cech charakteru, ambicji itp. Gdyby przyjąć tezę, że praca leczy, to
odkrylibyśmy cudowny lek na problemy chorych psychicznie, a tak nie jest. Dla wielu
chorych praca może okazać się cierpieniem z różnych powodów. Nie są zdolni do dużego
wysiłku, nie satysfakcjonują ich zarobki, mają problem z odpowiednimi umiejętnościami, itd.
Nie jest łatwo choremu psychicznie znaleźć pracę, jeszcze trudniej ją utrzymać, a cóż
powiedzieć o samodzielnym funkcjonowaniu bez pomocy rodziny czy instytucji opieki
społecznej, satysfakcji, itp. W moim przekonaniu praca m o ż e pomóc, po spełnieniu wielu
warunków, takich jak przede wszystkim odkrycia przez chorego chęci do wyzdrowienia i
podjęcia przez niego decyzji o rozpoczęciu walki o swoje zdrowie, w której mieści się między
innymi jako jeden z ważnych celów znalezienie pracy. Wydaje się, że to nic trudnego, bo
wystarczy chcieć. Jest to jednak powiązane z ogromnym wysiłkiem, walką ze swoim chorym
umysłem, który w wyniku działania niesprzyjających czynników wypadł ze swojego
normalnego funkcjonowania.
Podkreślam jeszcze raz – najważniejszy jest umysł chorego, to, jakie myśli w nim się
pojawiają. To one ostatecznie według mnie decydują o sukcesie lub porażce samego chorego,
terapii, jakiej jest poddawany, i wreszcie, czy będzie on mógł uzyskać zatrudnienie i je
utrzymać, co jest tematem niniejszych rozważań. Nie jestem psychiatrą ani psychologiem,
więc być może wyważam otwarte drzwi, ale z moich doświadczeń wynika, że tak właśnie
jest. Gdy moje myśli były chore w sensie takim, że miałem urojenia, traciłem pracę.
Wprawdzie byłem uparty i zdeterminowany i podejmowałem trud szukania kolejnej, lecz
mechanizm się powtarzał. Dopiero, gdy udało mi się dostrzec moje chore myśli i zacząłem
świadomie badać swój umysł i zmieniać go, przyszedł sukces. Znalazłem pracę, utrzymałem
się w niej i zacząłem odnosić coraz więcej sukcesów w innych dziedzinach. Czy było to
wynikiem pracy zawodowej? Nie jest to oczywiste i chyba nawet psychiatrzy nie
potwierdziliby tej tezy.
Może profesjonaliści by powiedzieli, że to wpływ pracy na moją psychikę
spowodował, że udało mi się funkcjonować w środowisku ludzi zdrowych, założyć
szczęśliwą rodzinę, wychowywać dzieci, kupić mieszkanie, zajmować się swoimi pasjami
literackimi i filozoficznymi. Ja mógłbym im przypomnieć, że po sześciu latach ciągłych
kryzysów, stracili już nadzieję na możliwość efektywnej pomocy i że w tym czasie
pracowałem. Zatem można się teraz zastanowić, co mi pomogło pokonać schizofrenię, bo tak
zdiagnozował mnie wspomniany wyżej dr Andrzej Cechnicki. Otóż wydaje mi się, że były to
przekonania filozoficzne i życiowe, które nabyłem przed zachorowaniem i konsekwentne ich
realizowanie w życiu.
Zacznę od mojej rodziny. Mój ojciec także był chory psychicznie. Miał manię
prześladowczą. Ja widziałem jego chorobę i bardzo cierpiałem, że nie mogę mu pomóc. W
opinii psychiatrów jest to czynnik obciążający. Ale czy rzeczywiście? Dziś myślę, że
doświadczenie choroby ojca miało dla mnie skutki pozytywne, ponieważ stało się źródłem
motywacji, by uniknąć jego losu. W momencie zachorowania, gdy dowiedziałem się, że
muszę iść do szpitala i poddać się leczeniu, nie odczuwałem choroby. Była ona tylko tym, o
czym mówili psychiatrzy i moja pierwsza żona z teściami. Słuchając różnych opinii nie
wiedziałem, na czym to wszystko polega ani komu dać wiarę. Po sześciu latach jednak
zobaczyłem swoją chorobę i potrafię odróżnić, co było chore a co nie. Jak to się stało? Z
pewnością był to proces. Przez cały ten czas obserwowałem ludzi, którzy mnie otaczali, a w
szczególności najbliższych, pacjentów oraz psychiatrów. Można powiedzieć, że przez wiele
lat byłem obserwatorem rzeczywistości, która mnie otaczała oraz swojego umysłu. Miałem
swoje przeświadczenia wynikające z choroby, a samą chorobę traktowałem jako pewną opcję,
o której mówili psychiatrzy i terapeuci, bo pamiętałem, że mój ojciec traktował psychiatrów
jako część mafii spiskującej przeciwko niemu, z czym się nie zgadzałem, bo byłem
przekonany, że to jest jego błędna, chora interpretacja. Zatem pomaga OBSERWACJA I
ANALIZA RZECZYWISTOŚCI.
Niestety to nie jest wystarczające. Ważne jest, by podjąć decyzję, by działać. Szczerze
mówiąc zacząłem podejmować decyzje chorobowe, o których nie chciałbym się tu rozwodzić.
Było to jednak dla mnie nowe doświadczenie. Zacząłem działać i sprawdzać w działaniu
swoje myśli. Zatem pomaga DZIAŁANIE. Jest to warunek konieczny, ale musi być
powiązany z innymi funkcjami umysłu – wyciąganiem wniosków, porzucaniem urojeń.
Można powiedzieć, że to jest niemożliwe. Jak chory psychicznie może wyciągać wnioski,
skoro rozumuje paralogicznie, a na jego myślenie wpływa w ogromnym stopniu uczucie lęku?
A jednak jest możliwe przejście do logicznego rozumowania ludzi zdrowych, choć jest to
proces, który wymagał w moim przypadku badania przede wszystkim problemów
filozoficznych i religijnych, które z tytułową pracą nie miały nic wspólnego, a jeśli coś miały
to były to raczej same klęski życiowe i źródło stresu oraz lęku. Co zatem pomaga?
BADAWCZE spojrzenie na rzeczywistość. Miałem przed chorobą pewne doświadczenie
naukowe i ambicje filozoficzne. Zatem zetknąłem się z profesjonalną nauką i filozofią.
Istnieją jednak inne czynniki, które istnieją w umyśle, które mi pomogły.
SAMODZIELNE UCZENIE SIĘ. Jako student wybrałem indywidualny tok studiów i
samodzielnie przygotowywałem się do egzaminów oraz zdobywałem wiedzę z dziedzin, które
mnie interesowały. Zatem chęć uczenia się, którą wyniosłem z domu, zwłaszcza od ojca,
także od nauczycieli, mimo że nie byłem dobrym uczniem i zaniedbywałem naukę szkolną.
Chęć uczenia się i doskonalenia rozwijałem także w mistycznych szkołach medytacji
buddyjskiej, z których bardzo na mnie wpłynęła nauka o pustce oraz o potrzebie pokonywania
mechanizmu identyfikacji, jak i pragnienie doskonalenia się. Dałem im wiarę. Dałem wiarę
również ks. Tischnerowi, który mówił na wykładach o konieczności zapominania starych
prawd i poszukiwania prawdy własnej. Nauka o pustce pomogła mi pokonać lęk, gdy trzeba
było w życiu wykazać się odwagą i stawić czoła przeciwnościom, dlatego że traktowała
niebezpieczeństwo jako iluzję, którą umysł może pokonać. Ale to też trzeba było sprawdzić i
nie od razu pokonałem mechanizm identyfikacji, bo lęk był bardzo silny, tak silny, że nawet
nie mogłem go odczuwać. Nauka o iluzji wraz z potrzebą funkcjonowania w realności
okazały się potrzebne. Trzeba było jednak je realizować i dostrzegać liczne problemy, jakie
się z nimi wiążą, dzięki czemu łatwiej było pokonywać samego siebie.
Sprawdzanie wszystkiego, co do mnie docierało, też nie jest wystarczające. Pomogło
mi przekonanie filozoficzne, że źródłem wszystkich problemów jest umysł, myśli, a te można
zmienić, jeśli okażą się złe. Zatem poszukiwanie rozwiązywania problemów wewnątrz mnie,
a nie na zewnątrz. W tym sensie nauka o identyfikacji okazała się skuteczna. Nie
identyfikowałem się z moim ojcem, który zło dostrzegał u innych, ani z nikim innym. Ja
rozwiązania swoich problemów szukałem w sobie. Skuteczne okazało się przekonanie, że
badanie umysłu trzeba przeprowadzić samemu. Bo naprawdę trzeba komuś zaufać, a w
chorobie nie wiadomo kto manipuluje, kto mówi prawdę, co zrobić, by wyzdrowieć. W tym
sensie szukanie drogi do wyzdrowienia jest twórczością i działaniem na własnym, chorym
umyśle. Metoda prób i błędów jest chyba jedyną możliwą do zastosowania przez chorego.
W sferze emocji ogromną rolę pozytywną przypisuję mojej matce. Okazała mi w
chorobie wiele uczucia, choć nie rozumiała moich problemów. Jej ciepło, akceptacja,
życzliwość, które mi okazała w trudnym momencie porzucenia przez bliskich i samotności,
były dla mnie bardzo ważne. Pomogła mi bardzo. Nie była to filozofia, a raczej zwykła
(niezwykła?) matczyna miłość, dzięki której łatwiej mi było pokonać emocje wynikające z
odrzucenia. Także założenie nowej rodziny wpłynęło na mnie w stopniu, który był bardzo
doniosły, lecz trudno dający się zmierzyć, choć stwarzało nowe problemy, którym należało
podołać, bo razem z żoną byliśmy zmuszeni korzystać z pomocy psychiatrycznej, a w życiu
codziennym naturalny proces „docierania się” i stawiania czoła problemom, gdy pojawiły się
dzieci, był znacznie głębszy niż w rodzinach bez podobnych doświadczeń.
Powyższe czynniki okazały się zbawienne dla mojego życia, ale głównym ich
skutkiem było olśnienie, jakiego doświadczyłem po sześciu latach ciągłych kryzysów, i o
którym mówiłem, lecz psychiatrzy nie uwierzyli w moją przemianę. Było to doświadczenie
ujrzenia rzeczywistości na nowo, w innym od olśnienia chorobowego, prawidłowym świetle,
mimo że towarzyszyło mu uczucie kryzysu, tak silnego, że straciłem mowę, wyłem z bólu i
sztywniałem, a nawet chciałem się starać o rentę inwalidzką i poczyniłem kroki w tym
kierunku.
Po tym olśnieniu w życiu stopniowo mi się poprawiało, także w pracy. Nauczyłem się
kontaktować z ludźmi, asertywności, żartu, nawet opowiadania kawałów, niezależności
sądów, pisałem coraz lepsze wiersze, zacząłem więcej zarabiać, pomagałem żonie w wyjściu
z kryzysu i w wychowaniu dzieci, znalazłem szczęście, polubiłem ludzi i oni mnie również
polubili, ustąpił lęk, itd.
Pora teraz przejść do wniosków. W pracy jest różnie. Jest okropny szef, są żarty, są
konflikty, stres, małe pieniądze, mniejsze lub większe idiotyzmy, chaos, rozczarowania, nuda,
upragniony urlop, koleżanki i koledzy, czasem premia i dodatkowe zarobki ze zleceń, czyli
samo życie, które wszyscy znają. Aby w tym wszystkim się odnaleźć, pomogła mi filozofia i
praca nad umysłem. A jaka była rola psychiatrii? Myślę, że przydałoby mi się więcej
informacji zwrotnej, o którą jest trudno. Postępy w psychiatrii odegrały w moim życiu ważną
rolę, zwłaszcza, że to dzięki przekonaniu psychiatrów o potrzebie integracji chorych ze
społeczeństwem mogłem wykorzystać daną mi szansę, w tym znaleźć pracę, założyć
ponownie rodzinę i rozpocząć życie na nowo, bez popadania w zaklęty krąg błędnego koła
urojeń i rozpaczy. Co nie znaczy, że nie zetknąłem się z problemami istniejącymi w
funkcjonowaniu opieki psychiatrycznej, jakie niosło samo życie. Psychiatria również jest
instytucją ludzką, zatem – niedoskonałą.
Nie wiem, czy powyższe myśli mogą pomóc pacjentom, ich rodzinom czy
profesjonalistom. Nie opisałem żadnych metod terapeutycznych, nie wiem, czy teza o
konieczności podjęcia trudnej walki, w której trzeba wykorzystać wszelkie dostępne środki,
aby osiągnąć sukces, jakim jest zdrowie, jest pożyteczna. Są to bowiem ogólniki, lecz
wyciągając wnioski z obserwacji losu wielu chorych, myślę, że nie uświadamiają sobie oni tej
prostej prawdy, o której pisałem wyżej w sposób bardzo skrótowy, i w skrajnych wypadkach
popełniają samobójstwo lub bardzo cierpią, a terapeuci nie wiedzą jak im pomóc. W tym
sensie moje myśli nie mogą być traktowane jako metoda, a raczej jako zachęta dla osób
chorych do podjęcia walki wszystkimi dostępnymi środkami i wykorzystania możliwości,
jakie istnieją. Doświadczenie bowiem uczy, że zwycięstwo jest możliwe, choć czasami
wymaga ogromnego wysiłku i wsparcia sojuszników, których należy szukać w swoim
otoczeniu i którzy na pewno okażą pomoc.