Zobacz - Concept Sailing
Transkrypt
Zobacz - Concept Sailing
Ż a g le lipiec 2013 Żagle w śró d lodów MORZE NASHACHATA II na końcu świata Na przełomie lipca i sierpnia 2012 r. pod trudnym do przecenienia dowództwem kapitana Zbyszka Jałochy dwanaścioro żeglarzy pożeglowało na jachcie S /y „Nashachata II” WOkÓł Svalbardu. Napotkaliśmy sprzyjające warunki lodowe, które w połączeniu z kompetencją dowódcy, dzielnym jachtem i załogą, do której miałem zaszczyt należeć, pozwoliły nam zrobić wielką pętlę wokół archipelagu, łącznie ze skokiem na północ, gdzie dopłynęliśmy „do końca mapy" - szerokości geograficznej 81,30 N. L e sz e k C iu p iń s k i N A S H A C H A T A II „N a s h a c h a ta II” to 6 7 -s to p o w y ja c h t p rz y stoso w any do żeg lo w ania w w a ru n ka ch arktycznych. Ja ch t ten je s t w yposa żony w 12 koi w sześciu d w uo sobo w ych kabinach i d w ie to a iety z prysznicam i. Dzięki dużej przestrzeni na prze ch o w yw a n ie sprzętu i żyw ności przy stoso w any je s t do d łu g ic h w yp ra w , a 1800-litro w e zapasy pa liw a oraz od sa la rka zap ew nia ją niem al n ieo gra niczoną a u to n o m ię na w e t przy bezw ietrznej pogodzie. TECHNICZNE 20,42 m 5,26 m 2,82 m 26 m 220 m2 9w 8w C IU P IŃ S K A długość szerokość zanurzenie wys. m asztu nad pow. wody powierzchnia żagla (maks.) średnia prędkość pod żaglami średnia prędkość na silniku BOŻENA PARAMETRY 79 Żagle MORZE lipiec 2013 Żagle w śró d lodów ■ O to cze n i n ie zw ycię żo n ym i lo d a m i A rk ty k i sta liśm y, m ilc z ą c w zru sze n i, w p a trz e n i w t e n su ro w y, m a je s ta ty c z n y pejzaż i nie c h c ia ło n a m s ie n igdzie w racać... 80 ■ N a sza za to g a na p ó łn o c n y m k o ń c u ś w ia ta , czyli „D a le j się nie da...” ■ na p la c a c h w c ią ż s to ją p o m n ik i Lenina W trakcie trzytygodniowego rejsu (1330 Mm) odwiedziliśmy cztery polskie stacje badaw cze na Spitsbergenie (a byty to: Kaffioyra, H ornsund, Calypso, P etunia, w szędzie do znając nadzw yczajnej gościn n o ści ro d a ków), dw a postsow ieckie m iasteczka gór nicze (B arentsburg i Pyram iden) oraz naj dalej w y su n iętą n a północ osadę ludzką na świecie (Ny-Alesund). Niezliczoną ilość razy lądow aliśm y pontonem na brzegu, n a tk n ę liśm y się n a w szystkich głów nych p rzed stawicieli zw ierząt zamieszkujących w yspy i m orze (foki, morsy, renifery, wieloryby, li sy polarne i... jednego białego misia!). Na lą dzie i wodzie doszło do spo tk ań z n ietu zin kow ym i postaciam i polskiego żeglarstw a i po larn ictw a M artą Sziłajtis, któ ra - p o konując Kanał B iało m o rsk i-d o tarła w ła ś nie n a Svalbard z M urm ańska, H enrykiem Wolskim, obecnie pracującym jako „expe dition leader" n a statk u „Quest", i Wojcie chem M oskalem, któ ry m ieszka i pracuje w N y-A lesund, oraz z ja c h ta m i p ły w ają ponadto na głów nym placu ustaw ione je st popiersie giganta obu b ie g u n ó w -A m u n d sena. Je st rów nież knajpa. O knajpie nieco szerzej za chwilę. Wzdłuż główniej ulicy (nie przesadzajmy!) u sytuow ane są tablice ostrzegające, iż zej ście z głów nego tra k tu bez broni palnej jest zakazane (niedźwiedzie polarne!), natom iast nierozsądne zaglądanie pod kamienie na po bliskiej łące grozi atakiem szczególnie ag re syw nych w okresie lęgow ym rybitw, czyli mniej więcej wtedy, kiedy ta m byliśmy. Pta ki podryw ały się ze swoich ukrytych w ka m ien iach gniazd, w któ ry ch w ysiadyw a ły jajka lub chroniły pisklęta i nadlatyw ały z w ojennym piskiem , atakow ały nasze gło w y z niezw ykłą zaciętością bez jakiegokol w iek lęku i w tej straceńczej odw adze było tyle siły życia i determ inacji do jego utrzy m ania i kontynuacji, iż bez dwóch zdań nie zostaw ało n am nic innego, jak pokłonić się nad cudem życia i panującym i tu na półno cy surow ym i praw am i natury. cym i pod polską b a n d e rą („Oceania", „Hi O cean One" i „Operon"). Wiele m ożna pisać o tych niegościnnych w yspach, ich surow ym pięknie, stalow ym m orzu, b łęk itn y ch lodow cach, dziw nych osadach ludzkich i tych opuszczonych przed wielu dziesiątkam i lat, i tych dzisiejszych oraz sp o tk a n y c h ludziach. Skoro je d n a k ogranicza n as cierpliwość czytelnika - p o zwólcie n a kilka im presji. N y- A l e s u n d To niew ielka, najdalej n a św iecie w y su n ię ta na północ stale zam ieszkała przez ludzi osada. Na potw ierdzenie tego faktu n a roz licznych szyldach um ieszczono stosow ne inform acje o n iebudzącej żadnej w ą tp li w ości szerokości geograficznej tego m iej sca (78,55 N). Złożona je s t z kilkudziesię ciu kolorowych drew nianych domków n ie licznych mieszkańców , nieco okazalszych siedzib kilku stacji naukow ych, zask ak u jącego tro ch ę sw oją o bszernością sklepu, Ż agle www.zagle.com .pl ■ M o rsy są og ro m n e , m o n s tru a ln e i uro c z o b rzydkie ■ D a lej ju ż ty lk o n ie w id o c z n e d la nas w ie c z n e lo dy i w ie rz c h o łe k naszej planety, kraw ęd ź św ia ta . Bezsprzecznie obowiązkiem każdego pro stego m ary n arza przybyw ającego do n ie znanego portu jest odwiedzenie miejscowej knajpy - ale gdzie portow e dziewki znane z szant i gdzie ru m ? W trakcie dnia - co kolwiek by to tu znaczyło - była n ie ste ty zam knięta... Poszliśmy w ieczorem czy n o c ą - zostaw m y w spokoju tę kłopotliw ą n a tych szero kościach kw estię pory dnia. Stylowe, drew n ian e w n ętrze zaludniało z 50 urodziw ych dziew cząt i chłopców - pracow ników licz nych tu stacji badaw czych oraz m iejsco wej młodzieży. Na stołach płonęły św iecz ki, panow ał przyjem ny m rok - jak w każdej szanującej się knajpie w naszej poczciwej Europie. Na m iniaturow ej estrad zie b a r dzo sm utno zawodził jakiś chłopak z g itarą i choć nie znam norweskiego, bez w ątpienia śpiew ał m ianow icie o swojej dziewczynie, która z n a stan iem nocy polarnej opuściła go i sam otny fiord, bow iem nie m ogła już znieść sm rodu świeżo zaszlachtowanych ło sosi i uciekła do Oslo, by znaleźć pociechę w ram ionach pew nego doktoranta, k tó re go ręce pach n iały książkam i... Czar je d n a k tej uroczej nocy, spędzanej przy ciepłym blasku świec, pryskał m om en talnie, kiedy przy każdym otw arciu drzw i k an ty n y i odsłonięciu koca, któ ry udaw ał noc, dzień p o larn y w lew ał się do knajpy, stu d ził zap ały podochoconych polarnych dziewek i chłopaków, bo otóż, mili państwo, okazyw ało się ponad w szelką w ątpliwość, że m am y do czynienia z najpraw dziw szym dniem i żadne am ory w tej sytuacji nie m o gą m ieć miejsca. Bez w ątpienia decyzja n a szego kap itan a - niech m u zaw sze w iatry sprzyjają - by bez zbędnej zwłoki w y p ły nąć w morze, uchroniła załogę przed kolej nym i rozczarow aniam i... B a r e n t sb u r g i P y r a m id e n To bezsprzecznie najdziwniejsze osady ludz kie, jakie m iałem okazję oglądać w sw oim życiu. Zostały założone przez Sowietów w la tach 20. i 30. ubiegłego w ieku na mocy trak ta tu svalbardzkiego, który umożliwiał p a ń stw om sygnatariuszom tra k ta tu sw obodny dostęp do kopalin archipelagu, do osiedla n ia się i budow ania m iast. Radzieckie osa dy górnicze przeradzały się potem w m ia sta. W ybudow ano bloki m ieszkalne, żłob ki, szkoły, ulice, place zabaw, knajpy, sale sportow e, n a głów nych placach postaw io no pom niki Lenina, no i przede w szystkim - w ybudow ano kopalnie węgla. Dziś ju ż te n pom ysł n a czerpanie korzy ści z darów ziem i S valbardu nie m a ekono m icznego sensu, ale te w y m arłe m iastecz ka, koszm ary z przeszłości w wydaniu polar nym, zakonserw ow ane m rozem , śniegiem i lodow atym w iatrem pozostały i nadal ktoś ta m żyje i pracuje; ty m razem dla jakiegoś oligarchy (w trakcie polarnego lata w Py ram id en p rzebyw a obecnie 14 osób, w zi mie - 2, a kiedyś w latach św ietności m iesz kało tu ponad 1000 osób!). P o stin d u strialny krajobraz, p rzerd z e w ia łe k o n stru k cje 81 j| Żagle MORZE lipiec 2013 | 1 Żagle w śród lodów Kolorowe Longyearbyen z pokładu jachtu taśmociągów i nieczynnych kopalni, błot niste dukty wszystko to na tle cudnej pano ramy błękitnych lodowców, surowych gór, morza usianego growlerami - przyznacie, że to dosyć niecodzienne zestawienie. I nielicz ni obecni mieszkańcy - Rosjanie, Ukraińcy (cały czas szczerze tęskniący za „ Soj uzem"), jednak mili, uśmiechnięci służący pomocą i radą ludzie. Obsługują dźwigi i ciężarów ki, które z całą pewnością nie powinny już działać, a nadal pozostają w służbie. Ale i nowe pokolenie, jak poznany sym patyczny Dimitri, wykształcony miody czło wiek z Petersburga z nienagannym angiel skim, obsługujący w trakcie polarnego lata nielicznych turystów w Pyramiden, z któ rym gaworzymy w jedynej w mieście hote lowej knajpie, popijając piwo. Zupełnie nie bywałe, ale podłogi są wyłożone parkietem, wypastowane, lśniące i pachnące, a w re stauracyjnym barze jest wszystko (przykła dając w łaściw ą m iarę do tego arktycznego świata): czekolady, wódka, papierosy... Na jednym z opuszczonych przez ludzi be tonowych bloków w oknach dziesiątki gniazd hałaśliwych mew i orgia ich krzyków i odgło sy ptasiej zapobiegliwości. To miasto ptaków, a nie ludzi. Jest pochmurno, zimno, szaro, bez nadziejnie... Tak jak w nieco już zapomnia nej peerelowskiej rzeczywistości. Wracamy, idąc błotnistą drogą do portu, gdzie obok ro syjskiego holownika (przypłyną z Barentsburgu po dwie palety cegieł) stoi „Nasha chata II", cierpliwie oczekując swoich pasa żerów, którzy właśnie wracają z przeszłości. ■ Dwanaścioro żeglarzy pożeglowalo wokół Svalbardu P o p ł y n ę l iś m y k u m o r s o m Z morza, patrząc na ich kolonię leżącą na pla ży, ssaki te wyglądają jak brązowe nadmor skie głazy. Można do nich podejść bardzo bli sko. Są ogromne, monstrualne i w pewnym sensie wydają się jedną z największych po myłek ewolucji. Urzeczeni ich brzydotą, pa trzyliśmy z najbliższej odległości na naszych tłustych braci, szukając boskiego uzasadnie nia dla tego aktu stworzenia. Jednak bez wąt pienia Stwórca miał jakiś pomysł, by owe le niwe zwierzęta zaprząc do swojego boskiego planu i na tym poprzestańmy. Przytulone do siebie, leżąc na zimnym piasku, pomrukiwa ły, czochrały się płetwami, czasem, ale rzad ko uderzały potężnymi kłami w sąsiada i by ło w nich coś ze starożytnych bogów - miały gdzieś naszą obecność i nasze ludzkie prob lemy, zajmując się wyłącznie sobą, kontestu jąc swoją siłę i potężne kly niebezpieczne na wet dla polarnych niedźwiedzi, dumne z pra- ■ Lądowaliśmy pontonem na brzegu wie dwóch ton cennego tłuszczu i świadome swojego panowania na tym skrawku świata. W D A W N E J O S A D Z IE W IELO RY B N IK Ó W W XVII i XVIII w. wszędzie, gdzie wielorybnicy postawili nogę, pozostawiali hałdy ko ści, czaszek, żeber zaszlachtowanych wielo rybów i widok ten je st dziś dla nas przykry. Szczątki tych m ajestatycznych stworzeń, w takim nagrom adzeniu, zaw sze w yw ołująjakiś smutek. W innym miejscu i innej zatoce natrafiliśm y na daw ne cm entarzy sko wielorybników. Rząd norweski chroni obecnie takie miejsca i niewielki pagórek, na którym zostali pochowani, otoczony zo stał solidnym łańcuchem niepozostaw iającym złudzeń, że wchodzić na te n teren nie wolno. W nie tak odległych czasach ta kie cm entarze stały się przedm iotem nie legalnych poszukiwań szczątków ludzkich i resztek trum ien. Oba te miejsca jednako- JAŁO C H A ZBIGNIEW ■ S m a g a t nas lo d o w a ty w iatr, a p o h o ry z o n t s ię g a ł g ę s tn ie ją c y pak lo d o w y ■ L o d o w ce - b łę k itn e , potę żn e i m a je s ta ty c z n e w o sm utne; ofiary i ich prześladow cy p o rzuceni n a wieki, zapom niani na zaw sze na tej niegościnnej bezludnej ziemi. nująca w tej dolinie cisza, w szystko wokół m ilczało absolutnie. Milczeliśmy i my, b o w iem n ależał się tem u św iatu pew ien sza cunek. N iezap o m n ian a chw ila. A p o tem przyszła konstatacja: tu po pro stu nie m a drzew, a w iatr, jeśli naw et powieje, nie ję czy w gałęziach i listowiu. Chm ury w iszą tutaj znacznie niżej niż ich kuzynki w naszych szerokościach, smutne, szare, beznadziejne, zazdrośnie strzegą swalbardzkich szczytów, prawie zawsze odcina ły rów ną kreską skaliste wybrzeże, przepoławialy świat. Nawet cirrusy, które przywy kliśmy oglądać w ędrujące wysoko, najwyżej jak tylko mogą szybować najcieńsze i najlżej sze z chmur, tu w iszą nisko i wstydliwie nad głowami, nieodm iennie jed n ak zw iastując pogorszenie pogody. B łęk itn e lo d o w c e , po la r n a c is z a , polarne chm ury Lodowce są błękitne jak niebo, potężne i m a jestaty czn e, są w ieczne i kiedy p o m ru k i w ały groźnie, oznajm iając kolejne cielenia, budziły po ludzku lęk. Niekiedy m ijały nas w trakcie żeglugi ich m ałe dzieci - grow lery, starsi kuzyni - góry lodowe i w ted y by liśm y bardzo m ali, zredukow ani do kostek lodu na w iecznym oceanie życia. W ylądow aliśm y p o n to n e m n a sk ra w ku arktycznego św ia ta na p ła sk im b rz e gu przechodzącym w rozległą dolinę. Wę d ro w aliśm y po g rząsk im g ru n c ie p o ro ś n iętym tu n d rą, w ypatrując reniferów , ale też bacznie obserw ując najbliższą okolicę w obawie przed m isiam i. I uderzyła nas pa P o d b ie g u n o w e w z r u s z e n ia Kiedy dopływ aliśm y do końca ostatniej do stępnej dla naw igatorów m apy północne go św iata - do szerokości 81°30'35", sm a gat nas lodow aty w iatr, a po horyzont się gał gęstniejący pak lodowy. Dalej ju ż tylko niew idoczne dla nas w ieczne lody i w ierz chołek naszej planety, kraw ędź św iata - tu w y w o łan a z o stała n a pokład sam o tn eg o ja c h tu c a ła załoga. O toczeni n iezw y cię żonym i lodam i A rktyki staliśm y, m ilcząc w zruszeni, w p atrzen i w te n surowy, m a jestaty czn y pejzaż i nie chciało nam się n i gdzie w racać... W reszcie p ad ły słow a ka p itan a Zbyszka, słowa, które w tej sytuacji m usiały paść: Dalej się nie da... Wracamy! Po REJSIE W KNAJPIE W LONGYEARBYEN Z am ów iłem - sam o tn y pielgrzym - piwo w knajpie z o g ró d k iem n a głów nej ulicy stolicy S v alb ard u , p o tem d ru g ie - z a d u m any szczerze... L ongyearbyen, d a w n a osada górnicza, licząca dziś nieco p onad 2 ty siące m iesz kańców, to skupisko kolorowych d rew n ia nych domów. W szędzie na poboczach i pla cach drzem iące n a p aletach skutery śnież ne, ponadto cztery knajpy, kilka sklepów, m uzeum - w szystko przytulone do su ro wych brunatnych gór. Po głównej ulicy prze m ieszczali się nieśpiesznie nieliczni tu ry ści, dzieci w racały ze szkoły, miejscowi za łatw iali w okolicy swoje w ażne sprawy, a ja w sztorm iaku, z n asu n iętą na głowę czap ką obserw ow ałem to dziwne miejsce na zie mi, o którego istnieniu do niedaw na naw et nie w iedziałem , w którym nie pow inienem się teoretycznie znaleźć, ale nieodgadnione koleje losu sprawiły, że siedzę tu przy piwie i dum am nad niespodziankam i, jakie niesie rzeka mojego życia... M iałem ju ż ta k ie chw ile nie ta k daw no - w nieco podobnym przez swoje odosob nienie, lecz o niebo ruchliw szym m iejscu - w ulicznej p iw iarni w niew ielkim indyj skim mieście Kalimpong w Zachodnim Bengalu u podnóża H im alajów i znow u ta k jak w ted y pom yślałem - w zruszony i w dzięcz ny losow i - że d la ta k ic h chw il... A le to p ew nie głupie, bo chyba zaw sze w arto... Z ostaw m y to! I że szczęściarzem jestem ... 83