„Podstawowym elementem sytuacji bohatera baśniowego jest
Transkrypt
„Podstawowym elementem sytuacji bohatera baśniowego jest
Aleksandra Waliszewska HEROES OF MIGHT AND MAGIC malarstwo 11.04 – 3.05.2010 kurator: Stach Szabłowski Galeria Laboratorium Otwarcie wystawy: 10.04 (sobota), godz. 18:00 Otwarciu będzie towarzyszył koncert Jacka Staniszewskiego. Cudowna i (nie)pożyteczna Podstawowym elementem sytuacji bohatera baśniowego jest zagrożenie, które dotyczy albo fizycznej egzystencji bohatera, albo jego egzystencji moralnej – pisze Bruno Bettelheim w klasycznej pracy o psychologii baśni pod tytułem Cudowne i pożyteczne. Zagrożenie jest sytuacją, w której permanentnie znajduje się bohaterka obrazów Aleksandry Waliszewskiej. Ta bohaterka ma wiele twarzy. Raz jest brunetką, innym razem blondynką. Bywa niewinną ofiarą, by kiedy indziej objawić swoje okrutne oblicze. Zawsze jest dziewczynką – podlotkiem w decydującym momencie między dzieciństwem a dorosłością – w tym właśnie momencie, który tak niezdrowo fascynował Humberta Humberta. To niebezpieczny wiek – i dziewczynka zawsze jest w niebezpieczeństwie. Grozi ono fizycznej egzystencji dziewczynki albo jej egzystencji moralnej. Najczęściej grozi obydwu egzystencjom jednocześnie. Bohaterka Waliszewskiej jest pożerana, uwodzona, napastowana seksualnie, upokarzana, kuszona i sprowadzana na złą drogę. Błądzi w ciemnych lasach, trafia w miejsca, w których czyhają potwory. Zdarza się też, że sama uwodzi, wykorzystując swój zakazany nieletni wdzięk. Upokarza, chętnie ulega pokusie, podąża złą drogą nie bez entuzjazmu, napędzanego przekorą i ciekawością, będącą, jak wiadomo, pierwszym stopniem do piekła. Czy dziewczęca postać z obrazów Aleksandry Waliszewskiej jest bohaterką baśniową? Kimkolwiek by była, istnieje w baśniowym świecie, w którym grasuje bestiarium fantastycznych stworzeń, złe koty grają na pianinie, a demoniczne kozły karmią dorastające dziewczynki podejrzaną strawą. W tym fantastycznym porządku możliwe są rzeczy skądinąd niemożliwe; dziewczynka może na przykład zedrzeć z siebie skórę, odsłaniając mięso i szkielet – i wciąż patrzeć widzowi w oczy. Według Bettelheima baśnie są cudowne i pożyteczne. Prace Aleksandry Waliszewskiej są cudowne. Czy są także pożyteczne? Pytanie to zadajemy w chwili, w której pożyteczność sztuki wzmaga się gwałtownie. Ponowoczesna sztuka podejmuje najważniejsze problemy życia społecznego, angażuje się w krytykę polityczną, zaprasza do szerokiej partycypacji, animuje i integruje lokalne wspólnoty, jednocześnie pomagając w dziele modernizacji wspólnoty w skali makro, poprzez propagowanie nowoczesnych światopoglądów. Artyści wysuwają się naprzód, zajmując miejsce w awangardzie publicznego dyskursu. Tymczasem Aleksandra Waliszewska zamiast progresu celebruje raczej regres – powrót na granicę dzieciństwa i dorosłości, w miejsce, w którym czeka dziewczynka-podlotek i zamknięty krąg obsesyjnie powracających wizji. Sytuacje erotycznych i społecznych opresji przywoływane są tu nie po to, aby skrytykować ich przyczyny i tym samym uczynić krok w stronę rozwiązania problemu. Przeciwnie – wszystko wskazuje, że chodzi właśnie o to, aby owe sytuacje przeżywać w obrazach wciąż na nowo, czerpiąc z nich perwersyjną sadomasochistyczną przyjemność. W obliczu powyższego pytanie o pożytki płynące ze sztuki Waliszewskiej być może w ogóle traci sens – i należałoby raczej pytać o domniemaną szkodliwość tej twórczości, spowitej miazmatami chorobliwej wyobraźni. Fantazjowanie na temat dorastających dziewczynek to wchodzenie na grząski grunt. Jeżeli decydujemy się nań zapuścić, to tylko dlatego, że w te dwuznaczne rejony prowadzi nas artystka. W wykonaniu artysty dwuznaczność tego rodzaju wycieczek byłaby zbyt trudna do zniesienia dla naszych nerwów, starganych precedensowymi sprawami w rodzaju afery oskarżonego o pedofilię słynnego psychoterapeuty Andrzeja Samsona, który, nawiasem mówiąc, był swego czasu entuzjastą dziecięcych rysunków Aleksandry Waliszewskiej. Obrazy Waliszewskiej to jedna wielka prowokacja do psychoanalitycznych odczytań. Pokusa psychologizowania tej twórczości jest równie silna, jak odruch sklasyfikowania jej jako przedsięwzięcia autoterapeutycznego. Obrazy stałyby się wówczas środkiem do egzorcyzmowania dręczących artystkę demonów, przepracowywania traum z dzieciństwa. W takim autoterapeutycznym projekcie pogrążona w „kazamatach fantazmatów” sztuka Aleksandry Waliszewskiej – z jej monstrualnością, groteską, okrucieństwem i perwersjami – znalazłaby łatwe usprawiedliwienie. Rzecz w tym jednak, że nic nie wskazuje na to, aby Waliszewska szukała dla swojej sztuki usprawiedliwienia. Artystka zostawia zbyt wiele psychoanalitycznych tropów, aby pokusa zakładania psychoanalitycznych okularów do czytania jej twórczości nie stała trudna do odparcia. Właśnie dlatego pokusie tej należy ulegać tylko z największą ostrożnością. Artystka nie leży na kozetce, tylko stoi przed sztalugami. Nic, z wyjątkiem niepotwierdzonych domysłów, nie potwierdza tezy, jakoby Aleksandra Waliszewska mówiła o sobie. Jeszcze słabsze gwarancje stoją za przekonaniem, że mówi prawdę. Niewykluczone, że zamiast rozszczelniać tamy podświadomości i pozwalać jej ciemnym wodom zalewać powierzchnie obrazów, Waliszewska z premedytacją daje w te odmęty nura i maluje podwodne pejzaże nieświadomości jak najbardziej świadomie. Być może potworów nie ma, dole i niedole dziewczynki z obrazów są zmyślone, a malarka manipuluje widzem, wciągając go w pułapki imaginacji. Pewne jest tylko, że nie ma „ani dnia bez kreski”. Być może Waliszewska nie wypełnia społecznych i krytycznych obowiązków, jakie bierze na swoje barki współczesna sztuka, ale podejmuje obowiązek malowania, który do złudzenia przypomina systematyczną przyjemność. Codziennie, od lat, powstaje nowy obraz, gwasz na papierze w kameralnym formacie 25 na 35 centymetrów. Waliszewska maluje te prace odwrócona plecami do instytucjonalnego świata sztuki; obojętność ta jest zresztą wzajemna. Na początku XXI wieku malarka uchodziła za uosobienie artystycznego tradycjonalizmu: zwracała się ku starym mistrzom, narzucała sobie rygorystyczną dyscyplinę formy, w olejnych, pracochłonnych obrazach podejmowała jeszcze raz wyzwania, z którymi mierzyli się kiedyś włoscy prymitywi i malarze Quintecenta. W powstających od kilku lat gwaszach Waliszewska rozluźniła dyscyplinę formy, pozwalając sobie na skoki po różnych, wysokich i niskich rejestrach kultury wizualnej. Niektóre z jej dziewczynek, blade i gotyckie, wyglądają jak żywcem wyjęte z obrazów Memlinga. Jej potwory bywają spokrewnione z monstrami Boscha, ale w ich żyłach płynie także domieszka krwi poczwar z okładek heavymetalowych płyt, komiksów i filmowych horrorów. Smutek i groza Andersena spotykają się tu z nienasyconą, amoralną ciekawością markiza de Sade’a, a Henry Darger, którego artystka bardzo lubi, ze spontaniczną obscenicznością dziecięcych rysunków. W tych pracach jest coś z ilustracji do baśniowych tekstów, które nigdy nie zostały napisane, ale także z heroicznej cyfrowej ikonografii komputerowych gier fantasy. Z jednej z nich zaczerpnięty został tytuł wystawy Aleksandry Waliszewskiej w CSW Zamek Ujazdowski: Heroes of Might and Magic. I znamienne, że właśnie ze środowiska twórców gier komputerowych wyszedł tekst, który pośrednio może posłużyć za odpowiedź na pytanie o pożytek płynący z twórczości Aleksandry Waliszewskiej. Auriea Harvey i Michaël Samyn, twórcy studia Tale of Tales, mającego ambicje kreowania artystycznych gier wideo, opublikowali niedawno Manifest sztuki czasu rzeczywistego, w którym piszą: Nie rób sztuki nowoczesnej! Sztuka nowoczesna jest ironiczna, cyniczna, zajęta sama sobą, boi się piękna, boi się technologii, boi się znaczenia innego niż najmodniejszy ostatnio dyskurs. (...) Nie bój się piękna. Nie bój się przyjemności (...). Ludzie tęsknią za pełnymi znaczenia doświadczeniami. Społeczeństwo cię potrzebuje. Stach Szabłowski Aleksandra Waliszewska (ur.1976). Absolwentka PLSP i ASP w Warszawie. Ma na koncie około 20 wystaw indywidualnych. Parokrotnie otrzymała stypendium Ministra Kultury. Mieszka i pracuje w Warszawie.