Spikerstwo - MOK Legionowo

Transkrypt

Spikerstwo - MOK Legionowo
Spikerstwo
Uświadomiłem sobie, że mojemu słuchaniu komentarzy muzycznych towarzyszy
nieprzerwane śledzenie, w jakim stopniu udaje się spikerowi lub spikerce zrealizować pewien
zamiar aktorski, ten mianowicie, aby wywołać u radiosłuchaczy wrażenie improwizacji. Mówią tak,
aby się wydawało, że nie jest to czytanie z kartki. Oni tam w studio nie posługują się żadną kartką,
żadna ściągaczka nie istnieje, oni wszystko – „z głowy”. Tacy zdolni! Mamy uwierzyć, że to jest
„żywa mowa”. Dla wywołania takiego wrażenia spiker z piekła rodem połyka kropki między
zdaniami, toteż słuchacz, ku swemu wielkiemu zdziwieniu, może się dowiedzieć, że istnieją
różnego rodzaje allegra: „Allegro con brio”, „Allegro appassionato”, zwykłe „Allegro”, ale także...
„Allegro posłuchajmy”.
Płynie z głośnika damski głos: „Słuchają państwo Programu II pięć minut...” „Ależ nie! –
protestuje słuchacz. – Słucham już co najmniej godzinę!” Lecz ona chciała powiedzieć: „pięć minut
brakuje do godziny pierwszej.” Jej zamiarem było po prostu podanie czasu. Czemu jednak nie
powiedziała tak, żeby od początku było jasne?
Słychać oklaski po zakończeniu utworu. Moment ciszy, po czym odzywa się spiker.
Informuje, co było przed chwilą nadawane, i zapowiada następny punkt muzycznego programu.
Pomiędzy te dwa tytuły (utworu, który przebrzmiał, i tego, co niebawem popłynie z głośnika)
spiker wplata określenie: „najbardziej przejmujące dzieło romantyzmu”. Mówi niestety szybko i
monotonnie. Gdyby zapisać jego gadkę, byłaby ona pozbawiona jakichkolwiek znaków
przestankowych. Już słychać początek kolejnego utworu, ale jam nieuważny, nie mogę się skupić,
bo wciąż się zastanawiam, co wedle radiowych redaktorów jest tym najbardziej przejmującym
dziełem romantyzmu, Śmierć i dziewczyna Schuberta czy Zimowa podróż w Góry Harzu Brahmsa.
To się nazywa: wbić komuś w głowę ćwieka! Można by rzec, iż ten ćwiek przeniknął mi do czachy
poprzez uszne bębenki, przekłuwając je. Próbuję słuchać, lecz nie słyszę nic.
Ignorowanie kropek i przecinków, znaków oznaczających przerwę oddechową, prowadzi
niekiedy do idiotycznych zlepów: „Na estradzie pojawił się znakomity Nelson Goernerby...”
Znakomity Nelson Goernerby – no proszę, a ja, pomimo jego znakomitości, nic o nim nie
wiem, pierwszy raz słyszę to nazwisko, ale zaraz-zaraz, czy nie chodzi tu o dobrze mi znanego
Nelsona Goernera? Ależ tak. Przez to, że spiker idiota nie zrobił pauzy w swojej gadce, wynikło
nieporozumienie. Gdyby zaś liczył się z istnieniem znaku zwanego przecinkiem, powiedziałby:
„...pojawił się Nelson Goerner, by wykonać Balladę g-moll Fryderyka Chopina.”
„Za chwilę Kalendarz radiowy przeczyta państwu Maciej Gudowski Andrzej Chłopecki żegna
się z państwem.” Dwóch ich przeczyta Kalendarz? Nie, ten drugi już się żegna...
Gdy przypadła któraś tam rocznica śmierci Ignacego Jana Paderewskiego, informacja o tym w
Kalendarzu radiowym została wzbogacona paroma zdaniami na temat puścizny kompozytorskiej
wielkiego pianisty: „Wiele utworów zachowało się w życiu koncertowym oprócz Koncertu
fortepianowego a-moll wykonuje się jeszcze...” Chwileczkę, zgadzam się, że wiele się zachowało,
Koncert a-moll także wykazał swoją żywotność, więc czemu: „oprócz Koncertu”? Otóż nie, on
zapomniał o kropce; czytając nie uwzględnił kropki między „koncertowym” a „oprócz”. Nie byłoby
nieporozumienia, gdyby dureń raczył przeczytać jak następuje: „Wiele utworów zachowało się w
życiu koncertowym. Oprócz Koncertu a-moll wykonuje się jeszcze Fantazję polską na fortepian i
orkiestrę oraz operę Manru.”
Czego można się jeszcze dowiedzieć z owego kalendarium? Ot: „Prokofiew twórca baletu
Romeo i Julia oraz opery Gracz zmarły w roku 1953.” Gracz zmarł w 1953? Ach, nie. To
Prokofiew.
Twórca zmarł, lecz jego twórczość żyje, można to zatem uznać za zwycięstwo życia nad
śmiercią, prawda? Gdybym miał wystąpić w roli spikera i wypowiedzieć do mikrofonu:
zwycięstwo, życie, śmierć, zrobiłbym pauzę pomiędzy tymi szumnymi słowami a następnymi, które
są już zwyczajne, pozbawione patosu. Są po prostu skierowaną do słuchacza zachętą, by nastawił
uszu. Lecz ja jestem dyletant; spikerka, która czyta komentarz i zachęca do słuchania – ona wie
lepiej. Z bezbożnego języka tryska ciurkiem: „Utwór-wyraża-zwycięstwo-życia-nad-śmierciąposłuchajmy-zatem-Symfonii-opus...”
Istnieje termin muzyczny: attacca, umieszczany na końcu jednej części utworu i nakazujący
wykonawcy rozpoczęcie następnej części natychmiast, bez żadnej pauzy. Okazuje się, że można
przy pomocy tego terminu scharakteryzować również mowę. We wszystkich wymienionych
przypadkach spikerzy stosowali mówienie attacca.
Przeciwieństwem attacca jest fermata. Określenie fermata, odwrotnie, nakazuje przedłużenie
nuty lub pauzy. Taka wydłużona, nadmierna pauza została przez spikera uczyniona między
imieniem a nazwiskiem dyrygenta. Nie od razu się połapałem, że tym dyrygentem jest Antoni Wit.
Bo też można zgłupieć, gdy się słyszy: „Zagrała orkiestra pod dyrekcją Antoniego. Wita pianistę
publiczność szczególnie gorąco oklaskiwała po wykonaniu...” Dalej już nie słuchałem. „Zaraz,
zaraz – chciałoby się powstrzymać gadułę – jak to jest z tą publicznością, wita czy oklaskuje;
powitała czy oklaskiwała?”
Tego rodzaju zwroty, jak pod tytułem, na przykład, tak zwany, mogą się niektórym spikerom
wydawać „wyświechtane”. Trzeba je artystycznie przetworzyć, a więc robić pauzy tam, gdzie ich
nigdy przedtem nie było. Co sądzić o spikerce, która mówi: „pod... tytułem”? Żeby w ten sposób
gadać do mikrofonu, trzeba mieć nie po kolei pod... sufitem.
Obowiązek podawania czasu jest czymś upokarzającym dla spikerów płci obojga. Oni czują
się zbyt wielkimi artystami, aby po prostu, zwyczajnie zawiadamiać, która godzina. A skoro już
muszą, starają się przy tej banalnej czynności czarować nas dezynwolturą, nonszalancją. Są z nich
wirtuozi słowa, a nie jacyś niepozorni zapowiadacze.
Spikerka: Słuchają państwo naszego operowego programu dwadzieścia dwie minuty...
Ja: Aż tyle? Dokładnie tyle trwały operowe arie?
Spikerka: ...po dwudziestej.
„Dziękujemy państwu bardzo za. Uwagę koncert ten. Prowadził Piotr Matwiejczuk minęła.
Godzina dwudziesta druga, a skoro tak. Czas na wiadomości.”
Jest to właściwie przeplatanka fermat i attacca. Podobnie dzieje się w kolejnym przypadku:
– To już wszystko, Piotr Matwiejczuk dziękuje za pięć minut... pierwsza.
Zanim dał się słyszeć wyraz „pierwsza”, zdążyłem pomyśleć o skazańcu, który uprosiwszy u
kata pięciominutową zwłokę w egzekucji dziękuje mu za owe pięć minut darowanego życia.
Oprócz zmanierowania spotyka się wśród braci spikerskiej najzwyklejszą bezmyślność. Oto
czekam na wymienienie nazwiska pianisty, który grał fenomenalnie Koncert Griega. Aliści spikerka
ma co innego do powiedzenia:
– Allegro molto moderato, Adagio, Allegro moderato molto e marcato.
Wymienia wszystkie części, wtyka informacje, które wystarczyło podać przed, przed, przed!
Po czym:
– Tak, proszę państwa brzmiało...
Wiem, do cholery, jak brzmiało, ale wciąż nie wiem, kto grał. I doczekać się nie mogę.
Prąd obrzydzenia przenika człowieka, gdy po sześciu cudownych pieśniach Schuberta w
fortepianowej transkrypcji Liszta odzywa się ten zmanierowany przyjemniaczek – niejaki
Zwyrzykowski – by mądrzyć się na temat kolejnego punktu programu; ten miglanc, który ku memu
utrapieniu właśnie tej nocy prowadzi Muzyczne Euroradio. „Że też on, a nie ktoś inny; co za pech!”
– wyrywa mi się z jękiem. Gdy trzeba słuchacza poinformować, czyje utwory właśnie nadano, pięć
lat upływa między imieniem kompozytora a jego nazwiskiem. Po oznajmieniu nam: „Franciszka”
pięć lat musimy poczekać na triumfalne obwieszczenie: „Schuberta!” Wypowiedzieć imię i
nazwisko normalnie, jednym tchem byłoby „nieartystyczne”, a on przecież jest „artystą
mikrofonu”!
Szybki ruch ręki ku pokrętłu: ściszyć czym prędzej naoliwioną gadkę Zwyrzykowskiego,
jegomościa, co powinien zwać się Zwyrzygowski, gdyż od tej gadki-szmatki rzygać się chce. Po
minucie wzmacniam głośność w przewidywaniu, że już zaczęła się kolejna muzyka. Więc
podkręcam, lecz ostrożnie, o tak, ostrożność bardzo wskazana, bo może on obecny w eterze jest
nadal, może jeszcze się nie wyrzygał! Komentarz tego typka, bubka, chłystka – to chlust rzygowin,
które mnie także o puszczenie pawia przyprawiają.
Dosyć. Zostawmy to. Odłóżmy na bok dziedzinę sztuki muzycznej. Po co się denerwować.
Mówmy o byle czym. O pogodzie. Ten błahy, neutralny temat nie wytrąci nas, jak sądzę, z
równowagi. Właśnie słychać spikera odczytującego prognozę pogody:
– Jutro pogodnie jedynie na północy wzrost zachmurzenia.
Do cholery, gdzie ma być pogodnie, na północy czy na południu? Na północy pogodnie, a
poza tym chmury? Nie, raczej odwrotnie. Ale czy na pewno?

Podobne dokumenty