kurier kowarski 4-2008 - po korekcie.cdr

Transkrypt

kurier kowarski 4-2008 - po korekcie.cdr
www.smk-kowary.pl
Kwartalny dodatek do Gazety Kowarskiej
nr 3 (95) ROK 17
S T O WAR ZYS Z E N I E
M I Ł O Ś N I K ÓW
K O WAR
POCZTÓWKA Z KOLEKCJI ZBIGNIEWA KANIUKA.
W NUMERZE:
* WYCIE U BRAM.
* CZY WSPÓLNOTY
MIESZKANIOWE
SPRAWDZAJĄ SiĘ?
* PEPIKI I KNEDLE,
CZYLI CO
KOWARZANIE
ROBIĄ
ZA POŁUDNIOWĄ
GRANICĄ.
R
E
K
L
A
M
A
PORADNIA DLA KOBIET
Kowary ul. Zamkowa 5
Czynna: pon. śr. czw. pt. – 8.00 -13.00
wtorek – 8.00 -12.00, 15. 00 -17.00
rejestracja: 075 718 20 99, 603 13 99 22
Praktyka prywatna: środa 16.00 -17.00
Wojków dawniej i dziś.
B E Z PŁAT N I E
NARODOWY FUNDUSZ ZDROWIA
NIE OBOWIAZUJE REJONIZACJA
Andrzej Drabarek
lek. med. specjalista ginekolog – położnik
15 LAT SMK (1993 – 2008)
Najaktywniejsi członkowie SMK
Cykl rysunkowy Stanisława Kanonowicza
Bogumiła Donhefner
– sekretarz SMK
Jan Wojdan
– zastępca przewodniczącego SMK
Tym razem przedstawiam tych członków SMK, którym Stowarzyszenie zawdzięcza najwięcej, bo zarówno stworzenie bazy,
jak i sukcesy organizacyjne, propagandowe czy po prostu towarzyskie. To nie tylko zwykli członkowie, to ofiarni pracownicy
i oddani swemu miastu obywatele. Jest ich wielu, więc prezentacja ich zajmie także kolejne numery „Kuriera”.
Stanisław
Kanonowicz
Kontakt:
Stowarzyszenie Miłośników Kowar,
ul. Górnicza 1, Kowary;
e-mail: [email protected]
www.smk-kowary.pl
Skład komputerowy:
Andrzej Weinke
Wydawca:
Miejski Ośrodek Kultury,
ul. Szkolna 2, Kowary
2
3
Józef Kolaszt
– członek SMK
Współpracują:
Jarosław Kotliński, Adam Walesiak
Edward Kaczorowski
– członek SMK
Krzysztofa Kaczorowska
– członek SMK
Korekta:
Anna Szablicka
Str.
Janina Janota
– członek SMK
Medarda Urbańska
– członek SMK
Krystyna Zielińska
– członek SMK
Redakcja Kuriera Kowarskiego:
Katarzyna Borówek - Schmidt,
Zbyszko Brudniak, Jerzy Chitro,
Bogumiła Donhefner, Stanisław Kanonowicz,
Gabriela Kolaszt, Ireneusz Kwiatosz, Jerzy Sauer.
SPIS TREŚCI:
Kowarski Duch Gór. Zdewastowane zabytki.
4-5
Kronika SMK.
6-7
Nasze drogi: Meandry oświaty kowarskiej,
czyli matura nie tylko w „ogólniaku”.
8-9
Czy wspólnoty mieszkaniowe sprawdzają się?
10
Nasi za granicą: Pepiki i Knedle, czyli co kowarzanie
robią za południową granicą..
11
Nasi artyści.
12
Ludzka rzecz: Wycie u bram.
13
Bosym okiem: O robalach.
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Nr 4/2008
KOWARSKI DUCH GÓR
W Kowarach powstała rzeźba Ducha
Gór, którą wyrzeźbił Werner Pietrzyk
z Wojkowa. Drewniana figura przedstawia
siedzącego na pniaku władcę gór ze
wszystkimi insygniami: berłem jest kostur,
a jabłkiem oczywiście rzepa, na kapeluszu
ma wieniec z liści dębu. Liczyrzepę otaczają z prawej strony chłopiec, który z namaszczeniem dotyka kostura i patrzy w dal
na otaczające góry; z lewej strony dziewczynka wpatrzona w postać mężczyzny
i ofiarująca mu bukiet kwiatów. Rzeźba ta
ma 3 metry wysokości i jest monolitem
z drewna olchowego o średnicy 1 metra.
Duch Gór znajdzie się w Karpaczu w restauracji o tej nazwie u boku wielu innych
figur i płaskorzeźb. Prace pana Wernera Pietrzyka, artysty
z Kowar możemy podziwiać w Banku
Genów w Kostrzycy, w kościele w Ściegnach („Droga krzyżowa”), w Miłkowie
u sióstr, a także w Sosnówce. W naszym
mieście jego dzieła znajdują się w kaplicy
św. Anny oraz w kaplicy na Wojkowie
(Anioł trzymający świętą wodę, a nad nim
wisi krucyfiks).
wp
Duch Gór i jego twórca - Werner Pietrzyk.
siąc po 142. rocznicy bitwy wandale, którzy nie mają szacunku do zmarłych, wiary
ani pracy zdewastowali zabytek. Urwali
z niego krzyż i pewnie świetnie się przy
tym bawili. Jakby tego im było mało, oderwali płytę nagrobną z murów kościoła. Dla
członków naszego Stowarzyszenia tak aktywnie działających na rzecz miasta pozostaje jedynie nadzieja, że nadejdą czasy,
w których takie negatywne zachowania nie
będą uchodziły bez konsekwencji, a ich
sprawcy słono zapłacą za dokonane zniszczenia.
KK
ZDEWASTOWANE ZABYTKI
TOMASZ DĘBIŃSKI
TOMASZ DĘBIŃSKI
W „Kurierze Kowarskim” nr 3 (87)
pisaliśmy o tym, jak to wysiłkiem wielu
osób udało się odrestaurować pomnik
poświęcony żołnierzom biorącym udział
w wojnie prusko – austriackiej w bitwie
pod Sadową koło Hradec Kralove w roku
1866. Kowarzanie uruchomili wówczas
szpital, w którym kurowali walczących,
następnie, aby uczcić pamięć zmarłych na
naszej ziemi, wznieśli pomnik. Po 140. latach znaleźli się tacy, dla których ważne są
pamiątki przeszłości oraz przelana krew.
Pan Jerzy Zoń oraz Stowarzyszenie Miłośników Kowar dokonali renowacji zabytku.
Odnowiony nagrobek został poświęcony
przez biskupa legnickiego Edwarda Janiaka i biskupa seniora Tadeusza Rybaka. I tu
kończy się ta piękna historia... Mieszkańcy
Kowar oraz turyści odwiedzający nasze
miasto przez niecałe dwa lata mogli cieszyć oczy wspaniałym pomnikiem. W mie-
NIP 611-11-19-859
REGON 230 180 120
KONTO 35 1020 2124 0000 8402 0069 7227
Szanowni Państwo!
W roku 2008 mija dokładnie 15 lat od powstania w naszym
mieście Stowarzyszenia Miłośników Kowar. Może zabrzmi to
odrobinę nieskromnie, ale nasze stowarzyszenie jest tym, które
należy do najaktywniejszych na terenie naszego miasta i powiatu
jeleniogórskiego. Ludzie w nim zrzeszeni działają na rzecz rozwoju kulturalnego naszego grodu, organizują częste wystawy
artystów lokalnych, ale także twórców z innych rejonów kraju,
a nawet z zagranicy. Jesteśmy aktywni, pracowici, otwarci na
wszelkie formy współpracy. Niestety nie wszystko da się zorganizować tylko własnymi siłami, a środki pochodzące ze składek
czy darowizn są często niewystarczające. Stąd nasz list, stąd
nasza prośba.
Szukamy dla naszych działań wsparcia u ludzi wielkodusznych i otwartych na wspieranie inicjatyw lokalnych. Wierzymy,
że razem możemy więcej. Gwarantujemy życzliwą pamięć oraz
upublicznienie nazwisk osób i firm, które wspomogą naszą działalność.
Nr 4/2008
Siedziba SMK po remoncie.
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
3
7
KRONIKA SMK
Czerwiec, lipiec i sierpień to okres wakacji, a więc i okres wzmożonego ruchu
turystycznego w naszym rejonie. Dlatego
postanowiliśmy, że nasze wystawy będą
czynne codziennie. Oprócz stałej ekspozycji „Kowary na starej widokówce” ze
zbiorów Zbigniewa Kaniuka i skromnej
wystawy o górnictwie w maju, czerwcu
i lipcu podziwiać można było wystawę
malarstwa Juliana Przewłockiego, a od 26
lipca do 15 września wystawę pt.: „Malarstwo i rysunek” Stanisława Kanonowicza.
Obie wystawy cieszyły się dużą popularnością i obejrzało je wielu mieszkańców
naszego miasta i turystów z kraju i zagranicy. O Panu Julianie Przewłockim pisaliśmy w poprzednim numerze. Dzisiaj
chcielibyśmy przybliżyć naszym czytelnikom postać Stanisława Kanonowicza.
cował nadal w niepełnym wymiarze godzin jeszcze wiele lat.
Obok języka polskiego, uczył też plastyki lub prowadził kółko plastyczne.
Młodzież bardzo chętnie korzystała z tych
zajęć, co dawało mu wiele satysfakcji.
Fragment wystawy Stanisława Kanonowicza.
Po ukończeniu Studium w roku 1958
podjął pracę w Szkole Podstawowej nr 7
Sam też rysował i malował w każdej
wolnej chwili, ale dopiero na emeryturze
mógł poświęcić więcej czasu swemu ulubionemu hobby. Malował dla przyjemności i dla przyjaciół, toteż tylko niewielu
znało jego rysunki i akwarele. Jedyna
wystawa jego prac miała miejsce w 1976 r.
w Miejskim Ośrodku Kultury w Kowarach. Poza tym prezentował wybrane prace
na plenerach organizowanych przez SMK
oraz na zbiorowych wystawach w Austrii
i Niemczech w ramach współpracy z zaprzyjaźnionymi miastami.
Rodzina Państwa Kanonowiczów podczas wernisażu wystawy.
Stanisław Kanonowicz
Urodził się w roku 1938 w niewielkim
miasteczku Różana w województwie poleskim (obecnie Białoruś). Tu w latach
wojny spędził pierwsze lata dzieciństwa do
1945 r., kiedy to rodzice postawieni przed
trudnym wyborem postanowili opuścić
rodzinne miasteczko i jako repatrianci
przybyli w sierpniu z całą rodziną do Żmigrodu koło Wrocławia. W Żmigrodzie Stanisław ukończył szkołę podstawową i za
namową nauczycieli, którzy stwierdzili, że
ma spore zdolności rysunkowe, podjął naukę w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Liceum ukończył
w 1956 roku. W tym też roku rozpoczął
naukę w Studium Nauczycielskim we
Wrocławiu na kierunku filologia polska.
4
w Jeleniej Górze jako nauczyciel języka
polskiego. Pracował tu do roku 1968.
Następnie przez 3 lata był nauczycielem
w Szkole Podstawowej w Bierutowicach
(obecnie Karpacz Górny), a przez kolejne
3 dyrektorem tej szkoły. Po jej likwidacji
w roku 1974 został nauczycielem Liceum Ogólnokształcącego dla Pracujących
w Zespole Szkół Ogólnokształcących
w Kowarach. W kolejnych latach pracował
krótko w liceum dziennym, następnie jako
referent ds. kadrowych w Inspektoracie
Oświaty w Kowarach, po czym wrócił
do ZSO i pracował przede wszystkim
w Szkole Podstawowej nr 4. W trakcie
pracy ukończył w 1980 r. zaoczne studia
magisterskie na Uniwersytecie Wrocławskim na wydziale filologii polskiej. W
1988 r. przeszedł na emeryturę, ale pra-
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Otwarcie wystawy Stanisława Kanonowicza.
Nr 4/2008
Wakacje to także czas na wizytę u naszych przyjaciół z zaprzyjaźnionej gminy
z Schönau–Berzdorf. Tym razem zwiedzaliśmy zamek w Radomierzycach i przepiękne okolice jeziora Berzdorf powstałego w miejscu dawnej kopalni węgla
brunatnego. Mogliśmy popływać żaglówką i obejrzeć wspaniały widok okolicy
z nowo wybudowanej wieży widokowej.
Wycieczka jak wszystkie nasze wycieczki
zorganizowane przez naszych niemieckich
przyjaciół zakończyła się miłym spotkaniem w ich siedzibie. Ta malutka miejscowość zawsze nas zachwyca i mimo że
jesteśmy tu często, zawsze znajdujemy coś
nowego. Lipa znajdująca się przed siedzibą Stowarzyszenia Miłośników Schönau – Berzdorf, w której posadzeniu
uczestniczyliśmy, jest już dość sporym
drzewem. W przyszłym
roku minie 10 lat naszej współpracy. Postanowiliśmy wspólnie
z naszymi niemieckimi
przyjaciółmi uczcić tę
okrągłą rocznicę spotkaniem w kwietniu
2009 roku u nas w Kowarach. My mamy także wiele ciekawych
miejsc do pokazania.
Tekst:
Gabriela Kolaszt
Zdjęcia:
G. Kolaszt,
J.Sauer. Ł. Lewkowicz
P. Jerzy Sauer obok lipy, przy której sadzeniu brał udział.
Wieża widokowa nad jeziorem Berzdorf.
Członkowie SMK po rejsie żaglówką.
Członkowie SMK i przyjaciele z Schönau-Berzdorf.
Nr 4/2008
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
5
7
NASZE DROGI
Meandry oświaty kowarskiej,
czyli matura nie tylko „Ogólniaku” (cz. I)
Na początku lipca w mediach powiało wieściami o egzaminie
maturalnym.
W liceum kowarskim na tegorocznej maturze osiągnięto niezły wynik – 92% absolwentów otrzymało świadectwo dojrzałości,
48 maturzystów może ubiegać się na studia.
W początkach tegoż liceum w latach pięćdziesiątych niewielu
było tak nobilitowanych, społecznie wyróżnionych. Być po maturze, znaczyło być kimś. Nawet poważaniem cieszyli się ci
z tzw. „małą maturą”, a z „pełną maturą” przynależał do klasy
„umysłowych”, nie przystało być „fizycznym” z maturą.
Pół wieku temu kowarski ogólniak wypuszczał rocznie kilku,
kilkunastu absolwentów, pierwszych w 1956 roku było piętnastu,
rok później dziewięciu. Większość z nich później paradowała po
ulicach w akademickich czapkach. Dumnie, obok licznych wówczas w miasteczku mundurów górniczych i wojskowych.
Z czasem obraz spowszedniał - czapki wyszły z mody, szeregi absolwentów przez ponad 50 lat rosły. W latach 1956 - 2008
Liceum Ogólnokształcące w Kowarach ukończyło 2187 absolwentów (n nie licząc absolwentów form kształcenia dorosłych),
spośród których zdecydowana większość kontynuuje naukę
w szkołach policealnych, kolegiach lub wyższych uczelniach,
gdyż legitymujący się świadectwem liceum ogólnokształcącego
absolwent nie posiadał przygotowania zawodowego, a takich
zawsze potrzebują gospodarka i administracja.
W ostatnim rządowym raporcie dr Michał Boni apeluje
„Kształćcie ich, kształćcie się, kształćmy się wszyscy – od małego dziecka do statecznego starca. Wykształcone, ale chcące się
kształcić społeczeństwo to gwarancja rozwoju, postępu, sukcesu,
zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i społecznym”.
Musimy żyć ze świadomością, że nic nie zastąpi kapitału intelektualnego. Takimi przesłankami kierowały się pokolenia po-
Rok 1968 – takie dwustronne świadectwo nadawało prawo używania
tytułu technika i uprawniało do ubiegania się na studia.
6
wojenne, a dyktowały je ambicje osobiste, potrzeby i wymagania
zakładów pracy, których w niedalekiej przeszłości także w Kowarach było wiele. Na oświacie spoczywał obowiązek przygotowania odpowiednio wykształconych i pożądanych fachowców.
Zasadnicze i średnie szkoły zawodowe w Jeleniej Górze nie zabezpieczały w pełni potrzeb zakładów pracy lub nie uwzględniały
specyfiki produkcji niektórych zakładów kowarskich. Częstokroć
wynikało to także z potrzeby chwili. Tak było w początkach lat
60., kiedy dla pilnych potrzeb zorganizowano w mieście dwie
formy kształcenia – zasadniczą szkołę zawodową dla pracujących
przy Fabryce Maszyn (zakład miał w swoich dziejach różne
nazwy, przyjmijmy tę) i klasę krawiecką pod egidą Zakładu
Doskonalenia Zawodowego dla potrzeb „Mody Dolnośląskiej”.
Placówki te kształciły na poziomie zawodowych 3-letnich szkół
dla pracujących młodocianych.
1 października 1965 r. Zakład Doskonalenia Zawodowego we
Wrocławiu uruchamia w budynku Szkoły Podstawowej nr 3 kurs
„przygotowania do zawodu starszego aparatowego i starszego
laboranta w hydrometalurgii st. II”.
Inicjatorem tego kursu są Zakłady Przemysłowe R-1, w których zanosi się na nowy profil produkcji. Kierownikiem kursu jest
Zenon Wiatrowski, gospodarz budynku SP nr 3, słuchaczami
młodzi pracownicy ZPR-1, głównie po Zasadniczej Szkole Chemicznej w Jeleniej Górze. Wszystko obracało się wokół technologii uranu – „ery” rozbudowując działalność laboratoryjną,
potrzebują wykwalifikowanej, dobrze przygotowanej obsady. Absolwenci ZSCh (także liceum ogólnokształcącego) doskonale nadają się do dalszego kształcenia - posiadali zasadniczą wiedzę
chemiczną i bardzo chcieli pracować w ciągle osnutym mitem tajemniczości zakładzie, który rozpoczął produkcję koncentratu
uranowego z rud uranowych metodą hydrometalurgii. W kursie
ZDZ uczestniczy ponad 40 słuchaczy, w trakcie kursu przybywa
kilku słuchaczy, ale również niektórzy rezygnują.
20 Października 1966 r. ZDZ w Kowarach wręcza słuchaczom
świadectwa ukończenia kursu. Równocześnie ówczesna dyrekcja
ZPR-1 (Włodzimierz Jarża – dyrektor naczelny, Władysław
Adamski – dyr. techniczny, Roman Jarosz – z-ca dyr. ds. badawczo-wdrożeniowych) występuje do Kuratorium Okręgu Szkolnego we Wrocławiu z wnioskiem o umożliwienie pracownikom
kontynuowania nauki w formie 3-letniego technikum na bazie
szkoły zasadniczej. Organizacją oddziału zamiejscowego dla
pracujących podejmuje się Hieronim Grajewski – dyrektor
Technikum Chemicznego w Jeleniej Górze. KOS uznaje program
kursu ZDZ (uwzględniał on odpowiednią ilość godzin chemii
technicznej, technologii uranu, bhp, rysunku zawodowego, historii, języka polskiego, matematyki i zajęć praktycznych) jako
odpowiadający programowi pierwszej klasy technikum chemicznego. „W ten sposób – wspomina Ryszard Mokrzan – jako
absolwenci kursu staliśmy się uczniami drugiej klasy technikum
chemicznego dla pracujących. Chcieliśmy dalej się uczyć, tym
bardziej, że do wysiłku mobilizował nas mgr inż. Edward Kotuła,
opiekun klasy i jednocześnie kierownik laboratorium, w którym
rozpoczęliśmy produkcję koncentratu uranowego”.
Wykruszone nieco uczniowskie szeregi przez następne dwa
lata godziły pracę zawodową, a niektórzy obowiązki rodzinne z
uciążliwym popołudniowo – wieczornym pobytem na zajęciach
szkolnych, które odbywały się w izbach lekcyjnych szkół kowarskich (uniknęli dojazdów do Jeleniej Góry). Grono wykładowców
sta-nowili miejscowi nauczyciele, nauczyciele jeleniogórskiego
technikum oraz inżynierowie – chemicy ZPR-1.W gronie tym
znalazł się Ferdynand Zabawski, Edward Kotuła, Zenon Wiatrowski, Świetłana Wisznikow – Pilak, Tomasz Kęska, Tadeusz
Nowak, Genowefa Woroszczuk, Zbyszko Brudniak.
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Nr 4/2008
Okaziciel takiego świadectwa mógł zostać uczniem
II klasy technikum chemicznego.
Uczniowie – pracownicy „erów” wspominają z uznaniem
o odczuwalnym poparciu i pomocy ze strony przełożonych,
pamiętają z wdzięcznością Władysława Masłowskiego – kierownika wydziału produkcji koncentratu uranu, kierowników
laboratoriów (Edward Kotuła, Świetłana Wisznikow – Pilak), kierownika doświadczalnej wytwórni związków ziem rzadkich Marka Kubana, Franciszka Gawora naczelnego inżyniera ds. gór-
niczo-wiertniczych, później dyrektora technicznego. Pamiętają
także o sprawowanej serdecznie opiece medycznej przez Dionizego Kantorskiego, Stefana Młodkowskiego, Krystynę Hajduk.
Nadal pamiętają przewodniczącego Rady Zakładowej pana Wincentego Oksztela, mówią o nim z uznaniem: „Dobra dusza pracującej i uczącej się młodzieży, bardzo dbał i troszczył się
o młodą załogę niemal po ojcowsku”.
Po trzech latach edukacji docierają do z utęsknieniem oczekiwanej matury, czerpiąc radość z odniesionego sukcesu. Kończy
działalność zamiejscowa klasa Technikum Chemicznego w Jeleniej Górze, a jej kowarscy abiturienci 7 czerwca 1968 roku otrzymali świadectwa dojrzałości technikum i uzyskali prawo używania tytułu „technik technolog w zakresie specjalności technologia przemysłu chemicznego”.
Świadectwo posiadało ogólną ocenę z przygotowania zawodowego oraz oceny z przedmiotów ogólnokształcących (język
polski, język rosyjski, historia, wych. obywatelskie, matematyka ,
fizyka, chemia organiczna) oraz kierunkowych (chemia analityczna, technologia chemiczna, elektrotechnika, pracownia techniczna, procesy i aparaty w przemyśle chemicznym, aparatura
kontrolno-pomiarowa, chemia fizyczna, chemia nieorganiczna,
rysunek techniczny). Świadectwo „uprawniało do ubiegania się
o przyjęcie na studia w szkołach wyższych”. Jednostki i z tych
uprawnień skorzystały.
Większość maturzystów doczekała się rychłej likwidacji
ZPR-1 (w 1973 r. zakład przeszedł w stan likwidacji, kilku kontynuowało pracę w powstałym na bazie „erów” Zakładzie Doświadczalnym „HYDROMECH” Politechniki Wrocławskiej i w ramach transformacji doczekała się upadku kolejnego zakładu
w Kowarach.
Według wyliczeń Ryszarda Mokrzana w Kowarach mieszka
zaledwie siedmiu maturzystów technikum rocznik 1968. Pozostałych kilkunastu rozproszyło się po kraju lub wchłonął ich świat.
W tym samym czasie, również w czerwcu 1968 r. – mury
Liceum Ogólnokształcącego w Kowarach opuściło 60 absolwentów, a we wrześniu szansę dalszej edukacji dawało utworzone
samodzielne Liceum Ogólnokształcące dla Pracujących w Kowarach. Do tej pory w budynku kowarskiego LO funkcjonowały
punkty konsultacyjne Liceum Ogólnokształcącego dla Pracujących w Wałbrzychu.
O innych szansach edukacyjnych w kowarskiej oświacie
w następnym numerze „KK.”
Zbyszko Brudniak
KATALOG ZABYTKÓW
Kowarski katalog zabytków obejmuje 55 pozycji architektonicznych. Katalog prezentowany będzie głównie na stronie internetowej
w postaci zdjęć i krótkich podstawowych informacji. Niektóre pozycje będą także prezentowane na gościnnych stronach Kuriera Kowarskiego.
Figura
św. Jana Nepomucena
Nr 4/2008
ANDRZEJ WEINKE
Naprzeciw parafialnego kościoła, na najstarszym
kowarskim moście stoi na balustradzie rzeźba
jednego z najbardziej rozpoznawalnych świętych,
a mianowicie świętego Jana Nepomucena. Piaskowcowa rzeźba praskiego świętego została wykonana w 1725 roku na wzór rzeźby na moście
Karola w Pradze z 1693. Święty jest patronem
mostów, przepraw, opiekunem życia rodzinnego,
orędownikiem dobrej spowiedzi, honoru i sławy.
G.S.
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
7
WSPÓLNOTY
CZY WSPÓLNOTY MIESZKANIOWE
SPRAWDZAJĄ SIĘ?
Aby mówić o wspólnotach mieszkaniowych i korzyściach płynących z ich sposobu
zarządzania, cofnijmy się w czasie, żeby uświadomić sobie, jaki był stan prawny
gospodarki gruntami i zasobów mieszkaniowych w przeszłości.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej istniała w Polsce własność prywatna, państwowa i spółdzielcza.
Natomiast na Dolnym Śląsku (na
tzw. Ziemiach Odzyskanych) w zasadzie
wszystkie nieruchomości, w tym cała struktura mieszkaniowa i techniczna, należały
do skarbu państwa. Przez wiele powojennych lat uzyskanie mieszkania następowało w oparciu o przydział i umowę
najmu. Obowiązkiem najemcy było regularne opłacanie określonej kwoty za
lokal mieszkaniowy, a wszelkie prace remontowo - konserwatorskie przypisane
były właścicielowi, czyli państwu.
Jaki był efekt wywiązywania się z tego obowiązku ze strony administracji
państwowej, widoczne jest niejednokrotnie
jeszcze dziś - odpadające tynki, przeciekające dachy czy stolarka budowlana nadwerężona zębem czasu. Nauczono nas jako społeczeństwo, że dbałość o obiekty
mieszkaniowe (i nie tylko mieszkaniowe)
jest w gestii administracji. Dodatkowym
negatywnym czynnikiem wpływającym na
brak dbałości o mienie ze strony najemców - użytkowników była świadomość
tymczasowości zamieszkania na Ziemiach
Odzyskanych. Z tego też powodu brak
było szerszego zainteresowania budową
własnych domów jednorodzinnych, mimo
iż państwo za pośrednictwem zakładów
pracy oferowało znaczną pomoc, np. nieoprocentowane pożyczki z zakładowego
funduszu mieszkaniowego, zaopatrzenie
w niezbędne materiały budowlane i instalacyjne, pomoc w uzyskaniu tanich projektów budowlanych czy bezpłatny tzn. na
koszt zakładu pracy transport tych materiałów na plac budowy.
Zainteresowanie tym wyrazili ludzie
młodzi, którzy już na tych terenach się
wychowali. Starsi natomiast bardzo sceptycznie podchodzili zarówno do budowania jak i nabywania jakichkolwiek nieruchomości w obawie przed ich utratą na
wypadek historycznych zawirowań.
Na początku lat sześćdziesiątych
ubiegłego wieku po wejściu w życie nowej ustawy (z 14 lipca 1961 r.) sytuacja
powoli się zmieniała. Państwo zaczęło
sprzedawać domy jedno lub kilkurodzinne
ich dotychczasowym najemcom. Wraz
z rozwojem przemysłu powstawało budownictwo zakładowe, organizowały się
spółdzielnie mieszkaniowe, a więc powoli
rozszerzały się formy własności mieszkań.
Na przykładzie zmian własności domów
jednorodzinnych zaobserwowano zupełnie
nową jakość dbałości o mienie. Jakkol-
8
mieszkaniowej, ponieważ ciężar kosztów
utrzymania przeszedł na barki nowych
(prywatnych) właścicieli i w efekcie uratowano wiele domów od ich dalszej degradacji. W odniesieniu do mieszkań w budynkach wielorodzinnych sytuacja nie jest
jeszcze klarowna, występują tam dwa rodzaje własności: prywatna i gminna, i nadal zarządzanie i administrowanie pozostaje w rękach gminy, a konkretnie w jej
imieniu prowadzone przez MPGK, a później przez ZEZK.
Kolejnym przełomowym momentem
w zakresie mieszkalnictwa wielorodzinnego jest wejście w życie ustawy o włas-
wiek w owych czasach występowały trudności związane z nabyciem materiałów budowlanych, to z upływem lat prywatne domy nabyte od państwa były coraz bardziej
zadbane. Był to dowód na to, że państwowe zasoby mieszkaniowe warto prywatyzować, bowiem ciężar ich utrzymania w
należytym stanie spada na ich właścicieli.
Nieśmiało rozpoczęto sprzedaż mieszkań
w domach wielorodzinnych. Ta nieśmiałość była raczej po stronie potencjalnych
nabywców, którzy materialnie
nie byli przygotowani do roli właścicieli.
Przełomowym
okresem w ożywieniu
zmian
własnościowych
był rok 1990,
w którym weszła
w życie tzw. ustawa komunalna,
tj. kiedy to z mocy prawa państwowa własność
nieruchomości
przeszła na własność i we właWspolnota mieszkaniowa zmienia oblicze bloku przy ul. Jagiellonskiej 3.
danie gmin, czyli
stała się potocznie nazwaną własnością
ności lokali z 24 czerwca 1994 r. i jak
komunalną. Samorządy terytorialne okaoceniali to znawcy tematu - są to rewozały się lepszymi gospodarzami na swoim
lucyjne zmiany na rynku mieszkaniowym.
terenie, szybciej dostrzegły i szybciej zaUstawa ta rzeczywiście w sposób znaczący
częły rozwiązywać problemy związane
zmienia dotychczasowe stosunki w tzw.
z gospodarką gruntami w powiązaniu
komunalnych zasobach mieszkaniowych.
z mieszkalnictwem. A były to zarówno
Reguluje ona odmiennie niż dotychczas:
sprawy formalno – prawne, jak i ekosposób ustanawiania odrębnej własności
nomiczne, ponieważ środki finansowe,
lokali mieszkalnych oraz lokali o innym
jakimi dysponowały samorządy, były daprzeznaczeniu; prawa i obowiązki właślece niewystarczające na prace remontowo
cicieli tych lokali oraz zarząd nieruchomo- konserwacyjne wyeksploatowanych
ścią wspólną. Wiele osób, nawet tych,
budynków, zarówno mieszkaniowych, jak
których ona dotyczy, nie zdaje sobie sprai użyteczności publicznej.
wy z jej wagi, zasięgu, a co najważniejsze
Na mocy wzmiankowanej ustawy
finansowych konsekwencji.
można było szybciej uporządkować gosMamy zatem już wyodrębnione lokale.
podarkę gruntami i zaczęto też stosoNa ile zmienia się sytuacja ich właścicieli
wać bodźce przy zbywaniu tzw. mieszw stosunku do lat poprzednich? Właśkań czynszowych, stosując zróżnicowanie
ciciel lokalu staje się współwłaścicielem
i znaczące upusty (w granicach do 90%.).
nieruchomości wspólnej. Przede wszystW 2006 roku Rada Miasta Kowary
kim należy określić wielkość udziału we
podjęła uchwałę o zastosowaniu aż 99%
współwłasności. Według ustawy mierzy
upustu rynkowej wartości mieszkań. Rzesię ją stosunkiem powierzchni użytkowej
czą oczywistą jest, że zbywanie lokali
lokalu do powierzchni użytkowej budynz takim upustem dotyczy substancji
ku. Następnie w oparciu o wielkość tego
istniejącej i na rzecz dotychczasowych
udziału określa się pożytki i inne przyużytkowników. Decyzje dotyczące zmian
chody z nieruchomości, ale również wywłasnościowych okazały się niezwykle
datki i ciężary związane z jej utrzymapożyteczne w kontekście gospodarki
niem, jakie przypadają na poszczególnych
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Nr 4/2008
WSPÓLNOTY
budynek ten stanowi wizytówkę w tej części miasta i świadczy o wzorowym zarządzaniu.
Z mniejszych wspólnot warto wymienić jako dobrych gospodarzy wspólnotę
przy ulicy Buczka 5, gdzie praktycznie
wykonano już wszystkie najważniejsze
prace przy budynku i w otoczeniu.
Piękne rezultaty uzyskały wspólnoty
kamieniczek przy ulicy 1 Maja (szczególnie nr 34 pod zarządem pana Mieczysława Grzywacza). Podobnych rezultatów
zapewne doczekają się przepiękne budynki
przy ulicy Sanatoryjnej.
Trzeba też podkreślić, że tam gdzie
jeszcze funkcjonują dotychczasowe komunalne zarządy, również wkładają one
sporo wysiłku, aby wykonać te najbardziej
pilne prace. W roku bieżącym np. przy
ulicy Jagiellońskiej 7 dokonano wymiany
pokrycia dachowego.
W przypadkach, gdzie jest pełne zrozumienie członków wspólnot i świadczenie przez nich prac na rzecz dobra
wspólnego, tam widać pozytywne efekty,
a gdzie nie ma woli współdziałania, to
i trudno jest powstrzymać budynek przed
degradacją, przykłady znajdujemy w różnych częściach miasta.
Wśród wspólnot mieszkaniowych różny jest stopień świadomości o dobrodziejstwach omawianych uregulowań
prawnych. W miarę wzrostu tej świadomości zwiększa się ilość zreformowanych
sposobów zarządzania, przekłada się to
bezpośrednio na wzrost dbałości o budynki
mieszkalne. Można zaryzykować stwierdzenie, że cel założony przez ustawodawcę jest spełniony. –
W powyższej publikacji wykorzystałem teksty ustaw oraz komentarze do
przedmiotowych ustaw z „Gazety Prawnej”.
Zenon Doda
Redakcja Kuriera Kowarskiego kieruje prośbę do kowarskich wspólnot
mieszkaniowych, by podzieliły się
swoimi doświadczeniami.
Nr 4/2008
KADRY Z MIASTA
istniejących wspólnotach zachodzą zmiany
w sposobie zarządzania. Trzeba przyznać,
że zarządzanie po nowemu jest i tańsze,
i efektywniejsze. Tańsze, ponieważ wybrani członkowie zarządu pełnią swoje
funkcje bezpłatnie, a efektywniejsze, ponieważ wszystkie decyzje zapadają na
miejscu i szybciej niż poprzednio. Nie
chodzi tu o to, aby krytycznie oceniać
poprzednich zarządców, ale ze względów
organizacyjno – technicznych łatwiej jest
zarządzać wyodrębnioną jednostką niż
taką, która jest złożona z kilku czy kilkunastu. Na dowód tego przytoczymy
przykłady: wspólnota mieszkaniowa przy
ulicy Jagiellońskiej 3 po dwóch latach
gospodarowania doprowadziła do realizacji poważnej inwestycji, jaką była
kosztowna wymiana pokrycia dachowego,
przebudowy kominów oraz wymiana instalacji odgromowej, a także konserwacji
fundamentów budynku. Część środków finansowych, które poprzednio przekazywane były na fundusze płac (a było to ostatnio w wys. 0,60 zł za metr kwadratowy
powierzchni lokalu) dla zarządcy, zasiliło
fundusz remontowy. Wymiana pokrycia
dachowego wraz z orynnowaniem była
priorytetem nowego zarządu i głównie na
ten cel przeznaczono środki z funduszu
remontowego. Łączny koszt robót dachowych wyniósł niecałe 92 tys. zł, na co zaciągnięto 50 tys. zł kredytu budowlanego
ze spłatą na 5 lat, a pozostała kwota to
środki własne. Następnie wspólnota „Domus” przy ulicy Jagiellońskiej 5 też
dokonuje sporego wysiłku przy pracach
remontowych swojego budynku, m.in.
przebudowano wszystkie kominy, prowadzone są inne prace konserwatorskie wewnątrz i na zewnątrz budynku, gromadzone
są środki na wymianę poszycia dachowego.
Tu jednak piętrzą się trudności spowodowane gwałtownym wzrostem cen na
materiały i usługi budowlane.
Na szczególne słowa uznania zasługuje działalność wspólnoty mieszkaniowej
przy ulicy Sienkiewicza 1. Tamże w ciągu
2 lat dokonano wymiany pokrycia dachowego oraz wykonano nową elewację
wraz z wymianą stolarki okiennej. Dziś
KADRY Z MIASTA
właścicieli. Za zobowiązania dotyczące
nieruchomości wspólnej, każdy właściciel
lokalu odpowiada w części odpowiadającej jego udziałowi w nieruchomości.
Trzeba tu podkreślić, że udział właściciela lokalu we współwłasności nieruchomości wspólnej jest proporcjonalnie
związany z własnością lokalu i odmowa
udziału we współwłasności nie jest dopuszczalna.
I teraz dochodzimy do sedna sprawy,
czyli do określenia, co to jest wspólnota
mieszkaniowa i jakie ma uprawnienia.
Otóż w cytowanej ustawie formułowano
to tak: „Ogół właścicieli, których lokale
wchodzą w skład określonej nieruchomości, tworzy wspólnotę mieszkaniową.”
Wspólnota mieszkaniowa może nabywać prawa i zaciągać zobowiązania, pozywać i być pozwaną, jakkolwiek nie posiada osobowości prawnej. Jest jednak
instytucją ważną, ponieważ prowadzone
jest przez nią całe zarządzanie i administrowanie określoną nieruchomością.
Wszystkie decyzje jej dotyczące zapadają
właśnie tutaj w formie uchwał członków
wspólnoty. Bieżącymi sprawami wspólnoty kieruje wybrany przez nią zarząd
składający się na ogół z członków danej
wspólnoty.
W okresie przejściowym, tzn. w okresie kiedy sukcesywnie ustalano odrębną
własność, zarząd nieruchomością był
sprawowany przez organ administracji
gminnej, w kowarskim przypadku przez
Zarząd Eksploatacji Zasobów Komunalnych, za zgodą członków wspólnoty.
Zarządzanie wspólnotami było oczywiście
opłacane przez członków wspólnoty. Ta
odpłatność oraz niezbyt skuteczne z różnych powodów zarządzanie to jedna
z przyczyn oddolnej inicjatywy zmian
sposobu zarządzania.
Od kilku lat obserwuje się w Kowarach wzmożony ruch w tym zakresie.
Polega to na tym, że wspólnoty w formie
uchwał wypowiadają administrowanie
dotychczasowemu zarządcy komunalnemu
i powołuje się członków zarządu do kierowania sprawami wspólnoty. Obiegowa
opinia jest taka, że powstają nowe wspólnoty, a jest to nieprawdą, ponieważ w już
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Czy to naturalny
herb
naszego miasta?
fot. Gabriela Kolaszt
9
7
NASI ZA GRANICĄ
W ogólnie przyjętym pojęciu Polaków grzeszą utarte stereotypy o spokojnych
Czechach wypijających hektolitry piwa, zajadających knedle z gulaszem, mówiących
śmiesznym językiem, którzy nie chcieli się bić z Niemcami. Bliskość granicy z południowymi sąsiadami powoduje, że jesteśmy tam częstymi gośćmi jako turyści, coraz
częściej jako pracownicy czeskich firm czy nawet jako właściciele czeskich
gruntów.
PEPIKI I KNEDLE,
CZYLI CO KOWARZANIE
ROBIĄ ZA POŁUDNIOWĄ GRANICĄ
Nieco starsi kowarzanie pamiętają otwarcie przejścia granicznego na Przełęczy
Okraj w latach siedemdziesiątych. Wtedy
po raz pierwszy można było przekroczyć
granicę do naszych socjalistycznych przyjaciół zza miedzy bez paszportów na podstawie odpowiedniej pieczątki w książeczkowym dowodzie osobistym (już nieużywanym, a za kilka lat taki dowód będzie
można zobaczyć tylko w muzeach). W latach siemdziesiątych w czasie stanu
wojennego przejście zostało zamknięte
i straszyło żołnierzami Wojsk Ochrony Pogranicza, którzy sprawdzali skrupulatnie
każdego, kto zbliżył się zbyt blisko do biało – czerwonego szlabanu. Wszystko zmieniło się w 1993 roku, kiedy przejście ponownie zostało otwarte dla pieszych i rowerzystów. Szczególnie w soboty i niedziele nasi rodacy podjeżdżali pod granicę,
aby cieszyć się widokami nieznanych
części czeskich Karkonoszy, a nade
wszystko zjeść veprovego rizka s hranolkami a oblohou, popijając złocistym
schłodzonym trunkiem. Sam Szwejk mawiał, że dobre piwo nigdy nie jest złe.
Degustacja piweczka często przedłużała
się. Rok później przejście zostało otworzone dla ruchu samochodowego. Wyprawy wydłużały się do odleglejszych miejsc
jak Trutnov, skalne miasto w Adrspachu,
Jicina a nawet do czeskiej stolicy Pragi.
Był to złoty okres wyjazdów do naszych
sąsiadów. Kurs korony stał nisko, artykuły
spożywcze były tam znacznie tańsze, piwo
i inne alkohole śmiesznie tanie, wejściówki do atrakcji turystycznych jak za darmo.
Obiad w czeskiej restauracji kosztował
kilkakrotnie taniej niż w Polsce.
W połowie lat dziewięćdziesiątych
w Republice Czeskiej pracy było więcej
niż rąk do pracy, podczas gdy w Polsce
z miesiąca na miesiąc ilość bezrobotnych
przekraczała kolejne setki tysięcy, a nawet
miliony zarejestrowanych i nie widać było
przysłowiowego światełka w tunelu. Zakłady Skody w Mladej Boleslav chętnie
przyjmowały polskich gastarbeiterów.
Łącznie zatrudniono przeszło 2000 Polaków. Czesi nie chcieli pracować w działach takich jak lakiernia czy blacharnia,
czyli o dużej szkodliwości dla zdrowia.
Dlatego zatrudniano tam Polaków, wśród
nich znaleźli się Adam i Michał z Bema.
Czesi płacili około 400 dolarów amerykańskich. Jeśli ktoś pracował na nadgo-
10
dziny, to nawet otrzymywał oszałamiające
700 dolców (wypłatę można było pobierać
w dolarach). Dziś te kwoty nie robią wrażenia, ale 10 lat temu to było nawet kilka
razy więcej niż przeciętna wypłata w Fabryce Dywanów. Młodzi kowarzanie
pracowali kilka miesięcy. Spali w hotelu
robotniczym w Kosmonosach. Do domu
wracali na weekendy. Im dłużej pracowali,
tym bardziej tęsknili. Na dłuższą metę taka
egzystencja była mało satysfakcjonująca
i męcząca, dlatego mężczyźni zdecydowali się na
powrót do kraju. W XXI
wieku Skoda już nie zatrudnia Polaków. Zajmują się
tym prywatne firmy jak
Lach czy K&K. One wyszukują pracowników w
Polsce. One podpisują stosowne umowy, rozliczają się
ze Skodą i wypłacają wynagrodzenie. Najbliższą filią
Skody są zakłady w Vrchlabi – 60 km od Kowar. Można dojeżdżać codziennie
z Kowar z domu z kolegami,
aby obniżyć koszty. Robert z Leśnej
pracował tam przez kilka miesięcy w zeszłym roku. Za etat zarabia się 12 500
czeskich koron. W Czechach ośmiogodzinna dniówka to w praktyce tylko 7,5 h.
Przerwy nie są wliczane do godzin pracy.
Można oczywiście dorobić na nadgodzinach. W praktyce często nakazywano
im pozostać przy maszynach na kolejne
8 godzin, na tak zwane szesnastki. Jest to
niezgodne z prawem, lecz kto ośmieli się
odmówić pracodawcy, będąc na okresie
próbnym. Niechciany pracownik jest zwalniany w trybie natychmiastowym. Dodatkowo z dużymi trudnościami może odzyskać pieniądze za przepracowany czas.
W praktyce Polacy zarabiają około 14 000
-15 000 koron, czyli około 2000 złotych.
Od tego trzeba odliczyć koszty dojazdów,
noclegów i wyżywienia (jeśli żyje się
w hotelu robotniczym). Inną niezgodną
z prawem sprawą jest niesprawiedliwe
traktowanie pracowników - obcokrajowców. Czesi zarabiają więcej. Na przykład
partiak, czyli brygadzista, otrzymuje specjalny dodatek. Polak na takim samym stanowisku nie może nawet o nim pomarzyć.
Czy opłaca się pracować w takich warunkach? Proszę czytelników, aby ocenili
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
sami. Na pewno opłaca się zakup nieruchomości za południową granicą. Galopujące ceny mieszkań w Polsce spowodowały większe zainteresowanie zakupem
swoich czterech kątów gdzie indziej.
W Czechach oferta nieruchomości jest
bardzo bogata, a do tego w cenach
niższych niż w naszej ojczyźnie. Przyznaję, nie znam jeszcze żadnych kowarzan,
którzy wyprowadzili się z kraju do Czech.
Jednakże szerokim echem odbiła się
informacja o rodzinie z Bogatyni, która
kupiła domek – 160 metrów kwadratowych na 20 arowej działce za 140 000
złotych. Nie mogli załatwić koniecznych
formalności w Polsce od wielu lat, więc
zdesperowani zdecydowali się na osiedlenie się u naszych słowiańskich przyjaciół.
Wszystkie formalności od zameldowania
się, podpisania umów na dostawę prądu i
tym podobne załatwiono w zaledwie trzy
dni. Nie musieli sporządzać umowy notarialnej i odprowadzić odpowiedniego
podatku. Panie Cejrowski, nie trzeba wyjeżdżać do Ekwadoru, wystarczy załatwiać
sprawy budowy domu w Czechach (Woj-
MAPA
REPUBLIKI
CZESKIEJ
ciech Cejrowski – znany dziennikarz
i podróżnik od 10 lat nie może uzyskać
pozwolenia na budowę domu na swojej
prywatnej działce koło Gdańska). Zatem
najlepiej byłoby pracować w kraju, a
mieszkać w Czechach.
Kowarzanie często przebywający w
Czechach zgodnie potwierdzają, że za południową granicą drogi są w o niebo
lepszym stanie, żywność wciąż tańsza, na
ulicach bezpieczniej, kolej i autobusy
funkcjonują doskonale. Jest to piękny kraj,
świetnie przygotowany na obsługę turystyczną. Ostatnią informacją, którą chciałbym się podzielić, jest sukces gospodarczy. W 2005 roku Republika Czeska jako
nowicjusz w UE przewyższyła we wszystkich statystykach gospodarczych Portugalię – kraj z tak zwanej starej Unii. Jest to
fakt, który zadaje również kłam temu, iż
piłkarskie mistrzostwa Europy bardzo
rozkręcają gospodarkę (w 2004 roku
Portugalia była organizatorem mistrzostw). Szkoda tylko, że Czesi, jak mawiał już nieżyjący przewodnik sudecki Tadeusz Steć, to „zgermanizowani Słowianie
z lichwiarską duszą”.
Grzegorz Schmidt
Nr 4/2008
NASI ARTYŚCI
Ja
Mój dom (dla Agnieszki)
W nitkach babiego lata
szukam wspomnienia
dobrych chwil...
Jestem zbiorem doświadczeń
które pozwoliły mi dojrzeć...
Jestem kobietą ze smutkiem w tle...
nad dzbankiem do kawy wschodzi słońce,
dziwne rzeczy pamiętamy z dzieciństwa...
na oknach kwiaty pelargonii
w cudownie pękatych donicach...
...a za szafą było takie miejsce
gdzie lubiłam się czasem schronić,
no i...można tam było marzyć,
smutku łzę w samotności ronić...
dom, choć nowy, czasami skrzypiał,
tak melodię nucił swą własną
i cudowny był gdy zasypiał,
kiedy światło całkiem pogasło...
wtedy dom się zamieniał w Korab,
a żeglował po morzu Nieba
i każdego w podróży przygarnął komu ciepła było potrzeba...
Ja
Letnisko
Stara chata, a przed nią malwy,
jeszcze słomą pokryty dach
z tyłu sad pełen krępych jabłoni
i koniecznie na wróble strach
Płot spróchniały, ale jeszcze stoi,
pod oknami ławka i kot,
z drzwi wychodzi srebrna staruszka
i nalewa nam z malin sok.
A pod dachem suszą się zioła
i na słońcu bieli się len,
w furtce skrzypi melodia wesoła...
nie pozwólcie, by to był sen.
Nie pozwólcie, by nam się wyśnił,
by zniknęła chata i kot,
nie pozwólcie, by malwy przekwitły
i naprawcie walący się płot.
No bo gdzie ma zamieszkać staruszka,
i gdzie lato ma brzęczeć od os?
Gdzie się łez wzruszenia nie wstydzisz,
gdzie odpoczniesz od wszystkich trosk?
Hej, więc chodźmy zaraz podlać malwy
i naprawić spróchniały płot...
a do lata się uśmiechajmy...
...niech powróci do chaty za rok...
Letnisko
Letnisko 2
Stare płoty przy wielu chatach,
co za miejsce pomyśli ktoś...
A my tutaj każdego lata
przyjeżdżamy odpocząć od trosk...
Przyjeżdżamy napić się mleka,
nazbieramy ziół na cały rok...
Dzisiaj rozmawialiśmy z brzozami
i odzyskał ciepło Twój wzrok.............
Lato migdałowe
Zapachniało migdałowo powietrze,
Będą tańczyć Panny letnie na wietrze.
Będzie grała pszczół brzęcząca muzyka,
Będą cięły świerszcze szare na smykach.
Będą piły rumianki krople rosy,
Wite wianki ozdobią Panien włosy.
Muślinowe sukienki z pajęczyn,
Barwy skradną łukom letnich tęczy.
Ogrodowa z Bernardynem
Ach, zatańczyć raz z tymi Pannami,
Ach, na skroniach mieć biały wianek,
Ach, w sukience muślinowo – tęczowej,
Ach, w powietrzu wietrzno – migdałowym.
Ogrodowa z Bernardynem
W Kazimierzu, w magicznej kawiarni
na ścianach - obrazy Joanny,
w Ogrodowej, tej z Bernardynem...
Wpadnijcie tam, choć na chwilę.
Joanna zaparzy kawę,
zapachnie słodko wanilia.
Tu będziesz mógł trochę pomarzyć
i czas się dla Ciebie zatrzyma.
Przy stoliku z obrusem z koronki,
już się snują cicho wspomnienia,
kot się łasi, pachnie cynamon
w Twojej krótkiej chwili zapomnienia.
Potem pachnie ciepła szarlotka,
taka dobra, taka babcina...
czujesz fiołki, bzy i konwalie
te ze wspomnień, dane kiedyś dziewczynie.
W Kazimierzu, w magicznej kawiarni
Świat się dzisiaj w biegu zatrzymał,
a Ty czekasz, ze zaraz wejdzie
dawna miłość - ta z warkoczem dziewczyna.
KARO
Rysunki: Stanisław Kanonowicz
Nr 4/2008
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
11
7
LUDZKA RZECZ
WYCIE u BRAM
O krakowskich Bronowicach słyszeli wszyscy absolwenci polskiego liceum. To
tutaj, w dzisiejszej „Rydlówce” odbyło się najsłynniejsze wesele – to uwiecznione przez Wyspiańskiego w jego skandalizującej wówczas sztuce teatralnej.
Do dzisiaj przewodnicy, a często są to potomkowie Pana Młodego, czyli Lucjana Rydla, pokazują miejsce, w którym oparty o framugę drzwi wpatrywał
się w to „dziwowisko ludzkie”. I patrzył tymi swoimi stalowymi oczyma
i widział więcej, niż potem opisał.
Widział nie tylko Wernyhorę ze ściany
w środek izby zstępującego, ale dostrzegł
w tej rozbuchanej tańcem i alkoholem ciżbie inne miejsca, inne czasy i zawsze ten
sam koniec – upadek tej wielkiej idei polskiego zjednoczenia.
Dzisiaj ta pół chata, pół dworek nęci
jedynie nielicznych. Ciągną tu oczywiście
poloniści i studenci; czasami jakaś rodzina pragnie zobaczyć miejsce, gdzie to się
wszystko zaczęło i pooddychać jakąś odświętną atmosferą niedeptaną szkolnymi
wycieczkami. Poza tym pusto. I aż trudno
uwierzyć, że kilka przystanków stąd zabytków pilnują uzbrojone straże, wykrywacze metalu, czujne oczy kamer i pań od
czasu do czasu dziarsko pokrzykujących
„No foto! Nie robić zdjęć!”. Taka zabytkowa Polska A i Polska B. Tylko, że
to zjawisko podziału nie dotyczy niestety
tylko tej sfery.
15 września 2008 w Warszawie pod
strzeżonymi osiedlami rozlegnie się wycie
wilków. Happening ten wymyślił szwajcarski artysta San Keller, który zauważył,
że stolica Polski posiada już 200 ogrodzonych i pilnowanych przez ochroniarzy
osiedli dla bogatych i wyprzedza pod tym
względem inne stolice Europy. Wycie
„ludzkiego stada” ma przypomnieć ich
mieszkańcom, że ci za płotem to… też
ludzie. Ktoś wzruszy ramionami („Jak ich
na to stać…”) albo nawet zatęskni za
takim bezpiecznym, odizolowanym od
całego brudu i zgiełku świata miejscem
(„Jeżeli byłoby mnie na to stać…”). Tymczasem mi jest zwyczajnie smutno. Może
to nowy „rasizm”, taki swojski apartheid,
12
a może getto, tylko jakoś w drugą stronę?
Nie jestem Sanem Kellerem, a Wyspiańskiemu do pięt nie dorastam, ale opierając się o tę samą framugę, zobaczyłem
własną Polskę A i Polskę B. Jakiś przykład? Może z Karpacza? Był sobie taki
Festiwal Piosenki Turystycznej i Poezji
Śpiewanej „Gitarą i Piórem” w Borowicach. Piszę był, bo okazuje się, że już nie
jest. Ponieważ Borowice blisko Karpacza,
więc nagle się okazało, że można tę imprezę po dwudziestu latach Borowicom
zabrać i stworzyć „Krainę Łagodności” na
stoku Lodowca, czyli w środku turystycznego molocha, który na wszystkim potrafi zarobić – nawet na imprezie wyrosłej
z kontestacji takiego stylu bycia. Ktoś
powie, że dzięki temu muzyka ta „zbłądzi
pod strzechy”, a ja powiem, szkoda – bo
atmosfery z Borowic nie da się zapakować
w kontenery i przewieźć w inne miejsce.
Pewnie będą gwiazdy, pewnie będzie publiczność, ale czy rzeczywiście przywędrują
tu starzy bywalcy dotychczasowych odsłon tej imprezy? Dwa lata temu podobny
los spotkał Wakacyjny Festiwal Gwiazd
w Międzyzdrojach. Wówczas organizator,
który zdecydował o przeniesieniu go do
Gdyni, stwierdził, że „o przenosinach zdecydowały dynamiczny rozwój festiwalu
oraz plany wzbogacenia jego formuły
o wiele przedsięwzięć kulturalnych o charakterze ponadregionalnym i międzynarodowym.” A Międzyzdrojom pozostała
już tylko Promenada Gwiazd; chociaż kto
wie, czy i jej nie przeniesie się kiedyś
w „lepsze” miejsce?
Czy taki musi być nasz los, los Polski
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
B, odzieranej przez tych większych i silniejszych? Pewnie tak. Wrocław czy Warszawa aż duszą się od nadmiaru inwestycji, a u nas cisza. Częściej mówi się
o zamykaniu niż budowaniu czegokolwiek. Przejeżdżając przez Mysłakowice,
zazdrościmy im dynamicznego rozwoju.
Tymczasem nasz urząd ma w ofercie aż…
7 działek, bo resztę „musi” zachować jako „rezerwę”, jak poinformowano mnie
w wydziale geodezji. Kowarzanie migrują
już nie tylko do Irlandii, ale do sąsiednich
gmin, gdzie można znaleźć pracę, mieszkanie i miejsce w przedszkolu dla dziecka.
Coraz częściej słychać plotki o zamknięciu
kolejnej szkoły podstawowej, bo przecież
można stworzyć klasy trzydziestoosobowe, a za oszczędności postawi się gazony
na kwiaty na kolejnej ulicy. Wystarczy
przecież przypomnieć los kowarskich
przedszkoli – z pięciu pozostało jedno. To
prawda, odnowione, doposażone, ale niestety ponad pięćdziesięcioro dzieci w nim
miejsca nie znalazło, bo budynek nie jest z
gumy. Kowarzanom pozostało więc wozić
dzieci do Karpacza, bo tam przedszkola są
dwa.
Nawet „Czesław śpiewa” w Kowarach
nie zaśpiewał, a tego braku nie wypełnił
sobą wspaniały Tomek Lipiński z „TILT”u – publiczność ożywiła się tylko przy bisie, gdy zaśpiewała z nim „szare Kowary”
(kto był, ten wie o czym mówię). Wakacje
właśnie minęły, a podczas nich wielu z nas
było to tu, to tam i rzeczywiście zobaczyło
świat odrobinę bardziej kolorowy, ludzi
bardziej uśmiechniętych i chciałoby zobaczyć taki krajobraz wokół siebie. Pierwszy
odnowiony budynek na Osiedlu Górniczym uświadamia, że może to być piękny
kawałek naszego miasta – szkoda tylko, że
inicjatywy mieszkańców nie zawsze znajdują uznanie w naszym urzędzie. Zamiast
zachęty, jakiegoś zwolnienia z opłat czy
podatków, mieszkańcy budynków zmieniających przykładowo dach obciążani są
dodatkowym haraczem, bo… zajmują na
rusztowanie pas ziemi – tej samej, której
nikt nie sprząta, nikt nie odśnieża… z wyjątkiem ich samych. Albo inny przykład – na obrzeżu wspomnianego osiedla,
wzdłuż ogródków działkowych ciągnie się
szereg garaży, obiekt zazdrości parkujących na ulicy. Właściciele co prawda
płacą podatki, ale okazuje się, że właściwie nie ma szans na wybudowanie do
tych garaży najzwyklejszej drogi. Nawet
w planie zagospodarowania przestrzennego nie ujęto takiej inwestycji. Na pytanie, jak dojechać do garażu usłyszałem,
że właściciele powinni wykupić ten teren,
a potem sami wybudować tam drogę;
zresztą kto powiedział, że trzeba w garażach trzymać samochód?
W jakiej Polsce przyjdzie nam żyć? A?
B? C? Pozostało jeszcze parę liter w naszym alfabecie. Bo na razie pozostaje nam
smutne wycie pod urzędem. Może to wycie kogoś zmusi do walki nie tylko o swoje, ale również nasze?
Jarosław Kotliński
Nr 4/2008
BOSYM OKIEM
O ROBALACH
W maju 1546 roku duża, dobrze zorganizowana i bardzo głodna kolonia robali
zaatakowała i zjadła większość liści winnic we francuskim miasteczku Saint–Lulien.
Nie wiemy, czy były to mączniaki prawdziwe (Uncinula necator), czy rzekome (Plasmopara viticola), czy może zwykłe szpeciele pilśniowce (Eryophyes vitis). Kroniki podają jedynie, że ich żarłoczność była tak wredna i trudna do opanowania, że wieśniacy w rozpaczy zwrócili się o pomoc do członków rady miejskiej, aby władza wzięła
ich uprawy w obronę.
daru widać w postępowaniu stron. Pozwanych sędzia zwykle kazał powiadomić o
terminie rozprawy. W tym celu woźny
sądowy udawał sie na miejsce ich przebywania (łąka, winnica) i głośno odczytywał wezwanie. Czasami robale wygrywały, czasami sąd biskupi skazywał je na
wygnanie, a kiedy nie stosowały się do
wyroków sądu, ogłaszał klątwę. Nie wiemy, jaka była wtedy reakcja robali, ale
wiemy, że ich adwokat nie stosował w tym
wypadku procedury odwołania się od wyroku do sądu wyższej instancji.
wykazał na rozprawie, że owady są stworzeniami Boga i jako takie mają prawo
pożywiać się na krzakach. Sędzia robale
uniewinnił, a wieśniaków skłonił do autorefleksji nad swoim życiem, nakazując im
post i modlitwę.
Opisany wyżej proces nie był w ówczesnej Europie zjawiskiem niezwykłym.
I we Francji, i w Hiszpanii, i w Szwajcarii
szkodniki stawiano przed sądem z powodu
niszczenia upraw rolniczych. Kiedyś praca
nie była tylko źródłem dochodu. Uprawa
winorośli była sposobem życia, realizacją
harmonii człowieka z darem Boga, jakim
jest świat przyrody. Szacunek dla tego
Procesy człowieka ze zwierzętami ostatecznie zakończyła epoka oświecenia,
w czasie której myśl europejską zdominowało kartezjańskie przekonanie, że
zwierzęta to tylko bardzo dobrze skonstruowane mechanizmy. Według Kartezjusza zabicie zwierzęcia nie różni się
niczym od rozbijania zegarka. Żaden
wykształcony (oświecony) człowiek nie
ośmieszyłby się udziałem w procesie
przeciwko maszynie. Może to zabrzmi
dziwnie, ale bezmyślny tępak pastwiący
się dla zabawy nad ciałem kota lub innego
mieszkańca miejskiej ulicy zdaniem Kartezjusza nie popełnia żadnego czynu zab-
NIKODEM KASZYŃSKI
Rajcy nie mogli się zdecydować, czy
mają do czynienia z urokiem, czy z gniewem Bożym, czy ze zdarzeniem zgodnym z porządkiem natury. Po długich
debatach, w czasie których robale spokojnie oddawały się konsumpcji, rajcy postanowili podać szkodniki do sądu, czyli
wytoczyć im proces. Sprawiedliwy wyrok
miał zapaść w sądzie biskupim. Biskup
wyznaczył sędziego, a ten nie tylko wysłuchał świadków, ale uznając, że każdy
ma prawo do obrony, wyznaczył robalom
adwokata. Sprytny ten prawnik i filozof
Nr 4/2008
ronionego przez rozum. To prawda, że
zwierzęta wiele rzeczy robią lepiej od
ludzi, co zdaniem Kartezjusza jest tylko
dowodem na to, że zachowują się jak
maszyny. Ptaki z wielką dokładnością wyruszają w zamorskie podróże i zegarki
z wielką dokładnością pokazują godziny;
robią to znacznie lepiej, niż poczucie czasu
każdego człowieka. Nic dziwnego, że następcy geniusza znad Sekwany z pasją
zaczęli tworzyć różne automaty. Najsłynniejsze z nich to mechaniczna kaczka
Jacquesa de Vaucansona i mechaniczne
lalki Pierre Jaguet–Droza. Jedna z nich,
nazywana “Pisarzem” zbudowana była
z 6000 elementów, potrafiła maczać pióro
w kałamarzu i kaligrafować na papierze
najsłynniejszą myśl Kartezjusza “cogito
ergo sum” (myślę, więc jestem). Rozbicie
takiej lalki byłoby większym przestępstwem, niż zabicie kota na ulicy, bo lalka
potrafiła bezmyślnie pisać, a kot tylko
bezmyślnie miauczy.
Równocześnie z kartezjanizmem rozwijał się w Europie sentymentalizm, którego twórca, J. J. Rousseau uważał, że różnicy pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem
nie da się sprowadzić do praw mechaniki
i tajemniczej res cogitas, czyli substancji
myślącej, w którą jakoś, gdzieś wyposażony jest homo sapiens. Zdaniem Rousseau człowiek jest zdolny do rozwoju
i doskonalenia swojego intelektu i kondycji moralnej. Zwierzę natomiast będzie
tylko sobą przez całe życie. Człowiek
może zmieniać i tworzyć historię, kulturę;
ale może też zdziecinnieć lub schamieć.
W odróżnieniu od zwierząt natura nie
determinuje go w żaden sposób. Zwierzę
cały czas będzie realizowało swój instynkt.
To przekonanie o nieistnieniu żadnej naturalnej determinacji człowieka rozwijali
potem tak wielcy filozofowie jak Kant
lub Sartre.
Urozmaicił się także pogląd na relację
pomiędzy człowiekiem i przyrodą. Dziś
w różnych miejscach na świecie spotkamy
cały wachlarz postaw od skrajnego braku
szacunku dla natury aż po jej ubóstwienie
i przekonanie, że człowiek jest najgorszym
ze zwierząt. W XX wieku powróciła także
idea nadania naturze praw; nie można już
zabić każdego zwierzęcia lub wyciąć drzewa bez zgody władz państwowych. Niestety idea ta realizuje przede wszystkim
interes państwa, a nie autentyczny szacunek dla przyrody. Człowiek ciągle zmienia swój stosunek do natury, a tymczasem
mączniaki (prawdziwe i rzekome), szpeciele czy inne robale, jak by powiedział
Rousseau, po prostu robią swoje.
Kurier Kowarski
dodatek do Gazety Kowarskiej
Adam Walesiak
[email protected]
13
7

Podobne dokumenty