kurier kowarski 4-2008 - po korekcie.cdr
Transkrypt
kurier kowarski 4-2008 - po korekcie.cdr
www.smk-kowary.pl Kwartalny dodatek do Gazety Kowarskiej nr 3 (95) ROK 17 S T O WAR ZYS Z E N I E M I Ł O Ś N I K ÓW K O WAR POCZTÓWKA Z KOLEKCJI ZBIGNIEWA KANIUKA. W NUMERZE: * WYCIE U BRAM. * CZY WSPÓLNOTY MIESZKANIOWE SPRAWDZAJĄ SiĘ? * PEPIKI I KNEDLE, CZYLI CO KOWARZANIE ROBIĄ ZA POŁUDNIOWĄ GRANICĄ. R E K L A M A PORADNIA DLA KOBIET Kowary ul. Zamkowa 5 Czynna: pon. śr. czw. pt. – 8.00 -13.00 wtorek – 8.00 -12.00, 15. 00 -17.00 rejestracja: 075 718 20 99, 603 13 99 22 Praktyka prywatna: środa 16.00 -17.00 Wojków dawniej i dziś. B E Z PŁAT N I E NARODOWY FUNDUSZ ZDROWIA NIE OBOWIAZUJE REJONIZACJA Andrzej Drabarek lek. med. specjalista ginekolog – położnik 15 LAT SMK (1993 – 2008) Najaktywniejsi członkowie SMK Cykl rysunkowy Stanisława Kanonowicza Bogumiła Donhefner – sekretarz SMK Jan Wojdan – zastępca przewodniczącego SMK Tym razem przedstawiam tych członków SMK, którym Stowarzyszenie zawdzięcza najwięcej, bo zarówno stworzenie bazy, jak i sukcesy organizacyjne, propagandowe czy po prostu towarzyskie. To nie tylko zwykli członkowie, to ofiarni pracownicy i oddani swemu miastu obywatele. Jest ich wielu, więc prezentacja ich zajmie także kolejne numery „Kuriera”. Stanisław Kanonowicz Kontakt: Stowarzyszenie Miłośników Kowar, ul. Górnicza 1, Kowary; e-mail: [email protected] www.smk-kowary.pl Skład komputerowy: Andrzej Weinke Wydawca: Miejski Ośrodek Kultury, ul. Szkolna 2, Kowary 2 3 Józef Kolaszt – członek SMK Współpracują: Jarosław Kotliński, Adam Walesiak Edward Kaczorowski – członek SMK Krzysztofa Kaczorowska – członek SMK Korekta: Anna Szablicka Str. Janina Janota – członek SMK Medarda Urbańska – członek SMK Krystyna Zielińska – członek SMK Redakcja Kuriera Kowarskiego: Katarzyna Borówek - Schmidt, Zbyszko Brudniak, Jerzy Chitro, Bogumiła Donhefner, Stanisław Kanonowicz, Gabriela Kolaszt, Ireneusz Kwiatosz, Jerzy Sauer. SPIS TREŚCI: Kowarski Duch Gór. Zdewastowane zabytki. 4-5 Kronika SMK. 6-7 Nasze drogi: Meandry oświaty kowarskiej, czyli matura nie tylko w „ogólniaku”. 8-9 Czy wspólnoty mieszkaniowe sprawdzają się? 10 Nasi za granicą: Pepiki i Knedle, czyli co kowarzanie robią za południową granicą.. 11 Nasi artyści. 12 Ludzka rzecz: Wycie u bram. 13 Bosym okiem: O robalach. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Nr 4/2008 KOWARSKI DUCH GÓR W Kowarach powstała rzeźba Ducha Gór, którą wyrzeźbił Werner Pietrzyk z Wojkowa. Drewniana figura przedstawia siedzącego na pniaku władcę gór ze wszystkimi insygniami: berłem jest kostur, a jabłkiem oczywiście rzepa, na kapeluszu ma wieniec z liści dębu. Liczyrzepę otaczają z prawej strony chłopiec, który z namaszczeniem dotyka kostura i patrzy w dal na otaczające góry; z lewej strony dziewczynka wpatrzona w postać mężczyzny i ofiarująca mu bukiet kwiatów. Rzeźba ta ma 3 metry wysokości i jest monolitem z drewna olchowego o średnicy 1 metra. Duch Gór znajdzie się w Karpaczu w restauracji o tej nazwie u boku wielu innych figur i płaskorzeźb. Prace pana Wernera Pietrzyka, artysty z Kowar możemy podziwiać w Banku Genów w Kostrzycy, w kościele w Ściegnach („Droga krzyżowa”), w Miłkowie u sióstr, a także w Sosnówce. W naszym mieście jego dzieła znajdują się w kaplicy św. Anny oraz w kaplicy na Wojkowie (Anioł trzymający świętą wodę, a nad nim wisi krucyfiks). wp Duch Gór i jego twórca - Werner Pietrzyk. siąc po 142. rocznicy bitwy wandale, którzy nie mają szacunku do zmarłych, wiary ani pracy zdewastowali zabytek. Urwali z niego krzyż i pewnie świetnie się przy tym bawili. Jakby tego im było mało, oderwali płytę nagrobną z murów kościoła. Dla członków naszego Stowarzyszenia tak aktywnie działających na rzecz miasta pozostaje jedynie nadzieja, że nadejdą czasy, w których takie negatywne zachowania nie będą uchodziły bez konsekwencji, a ich sprawcy słono zapłacą za dokonane zniszczenia. KK ZDEWASTOWANE ZABYTKI TOMASZ DĘBIŃSKI TOMASZ DĘBIŃSKI W „Kurierze Kowarskim” nr 3 (87) pisaliśmy o tym, jak to wysiłkiem wielu osób udało się odrestaurować pomnik poświęcony żołnierzom biorącym udział w wojnie prusko – austriackiej w bitwie pod Sadową koło Hradec Kralove w roku 1866. Kowarzanie uruchomili wówczas szpital, w którym kurowali walczących, następnie, aby uczcić pamięć zmarłych na naszej ziemi, wznieśli pomnik. Po 140. latach znaleźli się tacy, dla których ważne są pamiątki przeszłości oraz przelana krew. Pan Jerzy Zoń oraz Stowarzyszenie Miłośników Kowar dokonali renowacji zabytku. Odnowiony nagrobek został poświęcony przez biskupa legnickiego Edwarda Janiaka i biskupa seniora Tadeusza Rybaka. I tu kończy się ta piękna historia... Mieszkańcy Kowar oraz turyści odwiedzający nasze miasto przez niecałe dwa lata mogli cieszyć oczy wspaniałym pomnikiem. W mie- NIP 611-11-19-859 REGON 230 180 120 KONTO 35 1020 2124 0000 8402 0069 7227 Szanowni Państwo! W roku 2008 mija dokładnie 15 lat od powstania w naszym mieście Stowarzyszenia Miłośników Kowar. Może zabrzmi to odrobinę nieskromnie, ale nasze stowarzyszenie jest tym, które należy do najaktywniejszych na terenie naszego miasta i powiatu jeleniogórskiego. Ludzie w nim zrzeszeni działają na rzecz rozwoju kulturalnego naszego grodu, organizują częste wystawy artystów lokalnych, ale także twórców z innych rejonów kraju, a nawet z zagranicy. Jesteśmy aktywni, pracowici, otwarci na wszelkie formy współpracy. Niestety nie wszystko da się zorganizować tylko własnymi siłami, a środki pochodzące ze składek czy darowizn są często niewystarczające. Stąd nasz list, stąd nasza prośba. Szukamy dla naszych działań wsparcia u ludzi wielkodusznych i otwartych na wspieranie inicjatyw lokalnych. Wierzymy, że razem możemy więcej. Gwarantujemy życzliwą pamięć oraz upublicznienie nazwisk osób i firm, które wspomogą naszą działalność. Nr 4/2008 Siedziba SMK po remoncie. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 3 7 KRONIKA SMK Czerwiec, lipiec i sierpień to okres wakacji, a więc i okres wzmożonego ruchu turystycznego w naszym rejonie. Dlatego postanowiliśmy, że nasze wystawy będą czynne codziennie. Oprócz stałej ekspozycji „Kowary na starej widokówce” ze zbiorów Zbigniewa Kaniuka i skromnej wystawy o górnictwie w maju, czerwcu i lipcu podziwiać można było wystawę malarstwa Juliana Przewłockiego, a od 26 lipca do 15 września wystawę pt.: „Malarstwo i rysunek” Stanisława Kanonowicza. Obie wystawy cieszyły się dużą popularnością i obejrzało je wielu mieszkańców naszego miasta i turystów z kraju i zagranicy. O Panu Julianie Przewłockim pisaliśmy w poprzednim numerze. Dzisiaj chcielibyśmy przybliżyć naszym czytelnikom postać Stanisława Kanonowicza. cował nadal w niepełnym wymiarze godzin jeszcze wiele lat. Obok języka polskiego, uczył też plastyki lub prowadził kółko plastyczne. Młodzież bardzo chętnie korzystała z tych zajęć, co dawało mu wiele satysfakcji. Fragment wystawy Stanisława Kanonowicza. Po ukończeniu Studium w roku 1958 podjął pracę w Szkole Podstawowej nr 7 Sam też rysował i malował w każdej wolnej chwili, ale dopiero na emeryturze mógł poświęcić więcej czasu swemu ulubionemu hobby. Malował dla przyjemności i dla przyjaciół, toteż tylko niewielu znało jego rysunki i akwarele. Jedyna wystawa jego prac miała miejsce w 1976 r. w Miejskim Ośrodku Kultury w Kowarach. Poza tym prezentował wybrane prace na plenerach organizowanych przez SMK oraz na zbiorowych wystawach w Austrii i Niemczech w ramach współpracy z zaprzyjaźnionymi miastami. Rodzina Państwa Kanonowiczów podczas wernisażu wystawy. Stanisław Kanonowicz Urodził się w roku 1938 w niewielkim miasteczku Różana w województwie poleskim (obecnie Białoruś). Tu w latach wojny spędził pierwsze lata dzieciństwa do 1945 r., kiedy to rodzice postawieni przed trudnym wyborem postanowili opuścić rodzinne miasteczko i jako repatrianci przybyli w sierpniu z całą rodziną do Żmigrodu koło Wrocławia. W Żmigrodzie Stanisław ukończył szkołę podstawową i za namową nauczycieli, którzy stwierdzili, że ma spore zdolności rysunkowe, podjął naukę w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Liceum ukończył w 1956 roku. W tym też roku rozpoczął naukę w Studium Nauczycielskim we Wrocławiu na kierunku filologia polska. 4 w Jeleniej Górze jako nauczyciel języka polskiego. Pracował tu do roku 1968. Następnie przez 3 lata był nauczycielem w Szkole Podstawowej w Bierutowicach (obecnie Karpacz Górny), a przez kolejne 3 dyrektorem tej szkoły. Po jej likwidacji w roku 1974 został nauczycielem Liceum Ogólnokształcącego dla Pracujących w Zespole Szkół Ogólnokształcących w Kowarach. W kolejnych latach pracował krótko w liceum dziennym, następnie jako referent ds. kadrowych w Inspektoracie Oświaty w Kowarach, po czym wrócił do ZSO i pracował przede wszystkim w Szkole Podstawowej nr 4. W trakcie pracy ukończył w 1980 r. zaoczne studia magisterskie na Uniwersytecie Wrocławskim na wydziale filologii polskiej. W 1988 r. przeszedł na emeryturę, ale pra- Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Otwarcie wystawy Stanisława Kanonowicza. Nr 4/2008 Wakacje to także czas na wizytę u naszych przyjaciół z zaprzyjaźnionej gminy z Schönau–Berzdorf. Tym razem zwiedzaliśmy zamek w Radomierzycach i przepiękne okolice jeziora Berzdorf powstałego w miejscu dawnej kopalni węgla brunatnego. Mogliśmy popływać żaglówką i obejrzeć wspaniały widok okolicy z nowo wybudowanej wieży widokowej. Wycieczka jak wszystkie nasze wycieczki zorganizowane przez naszych niemieckich przyjaciół zakończyła się miłym spotkaniem w ich siedzibie. Ta malutka miejscowość zawsze nas zachwyca i mimo że jesteśmy tu często, zawsze znajdujemy coś nowego. Lipa znajdująca się przed siedzibą Stowarzyszenia Miłośników Schönau – Berzdorf, w której posadzeniu uczestniczyliśmy, jest już dość sporym drzewem. W przyszłym roku minie 10 lat naszej współpracy. Postanowiliśmy wspólnie z naszymi niemieckimi przyjaciółmi uczcić tę okrągłą rocznicę spotkaniem w kwietniu 2009 roku u nas w Kowarach. My mamy także wiele ciekawych miejsc do pokazania. Tekst: Gabriela Kolaszt Zdjęcia: G. Kolaszt, J.Sauer. Ł. Lewkowicz P. Jerzy Sauer obok lipy, przy której sadzeniu brał udział. Wieża widokowa nad jeziorem Berzdorf. Członkowie SMK po rejsie żaglówką. Członkowie SMK i przyjaciele z Schönau-Berzdorf. Nr 4/2008 Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 5 7 NASZE DROGI Meandry oświaty kowarskiej, czyli matura nie tylko „Ogólniaku” (cz. I) Na początku lipca w mediach powiało wieściami o egzaminie maturalnym. W liceum kowarskim na tegorocznej maturze osiągnięto niezły wynik – 92% absolwentów otrzymało świadectwo dojrzałości, 48 maturzystów może ubiegać się na studia. W początkach tegoż liceum w latach pięćdziesiątych niewielu było tak nobilitowanych, społecznie wyróżnionych. Być po maturze, znaczyło być kimś. Nawet poważaniem cieszyli się ci z tzw. „małą maturą”, a z „pełną maturą” przynależał do klasy „umysłowych”, nie przystało być „fizycznym” z maturą. Pół wieku temu kowarski ogólniak wypuszczał rocznie kilku, kilkunastu absolwentów, pierwszych w 1956 roku było piętnastu, rok później dziewięciu. Większość z nich później paradowała po ulicach w akademickich czapkach. Dumnie, obok licznych wówczas w miasteczku mundurów górniczych i wojskowych. Z czasem obraz spowszedniał - czapki wyszły z mody, szeregi absolwentów przez ponad 50 lat rosły. W latach 1956 - 2008 Liceum Ogólnokształcące w Kowarach ukończyło 2187 absolwentów (n nie licząc absolwentów form kształcenia dorosłych), spośród których zdecydowana większość kontynuuje naukę w szkołach policealnych, kolegiach lub wyższych uczelniach, gdyż legitymujący się świadectwem liceum ogólnokształcącego absolwent nie posiadał przygotowania zawodowego, a takich zawsze potrzebują gospodarka i administracja. W ostatnim rządowym raporcie dr Michał Boni apeluje „Kształćcie ich, kształćcie się, kształćmy się wszyscy – od małego dziecka do statecznego starca. Wykształcone, ale chcące się kształcić społeczeństwo to gwarancja rozwoju, postępu, sukcesu, zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i społecznym”. Musimy żyć ze świadomością, że nic nie zastąpi kapitału intelektualnego. Takimi przesłankami kierowały się pokolenia po- Rok 1968 – takie dwustronne świadectwo nadawało prawo używania tytułu technika i uprawniało do ubiegania się na studia. 6 wojenne, a dyktowały je ambicje osobiste, potrzeby i wymagania zakładów pracy, których w niedalekiej przeszłości także w Kowarach było wiele. Na oświacie spoczywał obowiązek przygotowania odpowiednio wykształconych i pożądanych fachowców. Zasadnicze i średnie szkoły zawodowe w Jeleniej Górze nie zabezpieczały w pełni potrzeb zakładów pracy lub nie uwzględniały specyfiki produkcji niektórych zakładów kowarskich. Częstokroć wynikało to także z potrzeby chwili. Tak było w początkach lat 60., kiedy dla pilnych potrzeb zorganizowano w mieście dwie formy kształcenia – zasadniczą szkołę zawodową dla pracujących przy Fabryce Maszyn (zakład miał w swoich dziejach różne nazwy, przyjmijmy tę) i klasę krawiecką pod egidą Zakładu Doskonalenia Zawodowego dla potrzeb „Mody Dolnośląskiej”. Placówki te kształciły na poziomie zawodowych 3-letnich szkół dla pracujących młodocianych. 1 października 1965 r. Zakład Doskonalenia Zawodowego we Wrocławiu uruchamia w budynku Szkoły Podstawowej nr 3 kurs „przygotowania do zawodu starszego aparatowego i starszego laboranta w hydrometalurgii st. II”. Inicjatorem tego kursu są Zakłady Przemysłowe R-1, w których zanosi się na nowy profil produkcji. Kierownikiem kursu jest Zenon Wiatrowski, gospodarz budynku SP nr 3, słuchaczami młodzi pracownicy ZPR-1, głównie po Zasadniczej Szkole Chemicznej w Jeleniej Górze. Wszystko obracało się wokół technologii uranu – „ery” rozbudowując działalność laboratoryjną, potrzebują wykwalifikowanej, dobrze przygotowanej obsady. Absolwenci ZSCh (także liceum ogólnokształcącego) doskonale nadają się do dalszego kształcenia - posiadali zasadniczą wiedzę chemiczną i bardzo chcieli pracować w ciągle osnutym mitem tajemniczości zakładzie, który rozpoczął produkcję koncentratu uranowego z rud uranowych metodą hydrometalurgii. W kursie ZDZ uczestniczy ponad 40 słuchaczy, w trakcie kursu przybywa kilku słuchaczy, ale również niektórzy rezygnują. 20 Października 1966 r. ZDZ w Kowarach wręcza słuchaczom świadectwa ukończenia kursu. Równocześnie ówczesna dyrekcja ZPR-1 (Włodzimierz Jarża – dyrektor naczelny, Władysław Adamski – dyr. techniczny, Roman Jarosz – z-ca dyr. ds. badawczo-wdrożeniowych) występuje do Kuratorium Okręgu Szkolnego we Wrocławiu z wnioskiem o umożliwienie pracownikom kontynuowania nauki w formie 3-letniego technikum na bazie szkoły zasadniczej. Organizacją oddziału zamiejscowego dla pracujących podejmuje się Hieronim Grajewski – dyrektor Technikum Chemicznego w Jeleniej Górze. KOS uznaje program kursu ZDZ (uwzględniał on odpowiednią ilość godzin chemii technicznej, technologii uranu, bhp, rysunku zawodowego, historii, języka polskiego, matematyki i zajęć praktycznych) jako odpowiadający programowi pierwszej klasy technikum chemicznego. „W ten sposób – wspomina Ryszard Mokrzan – jako absolwenci kursu staliśmy się uczniami drugiej klasy technikum chemicznego dla pracujących. Chcieliśmy dalej się uczyć, tym bardziej, że do wysiłku mobilizował nas mgr inż. Edward Kotuła, opiekun klasy i jednocześnie kierownik laboratorium, w którym rozpoczęliśmy produkcję koncentratu uranowego”. Wykruszone nieco uczniowskie szeregi przez następne dwa lata godziły pracę zawodową, a niektórzy obowiązki rodzinne z uciążliwym popołudniowo – wieczornym pobytem na zajęciach szkolnych, które odbywały się w izbach lekcyjnych szkół kowarskich (uniknęli dojazdów do Jeleniej Góry). Grono wykładowców sta-nowili miejscowi nauczyciele, nauczyciele jeleniogórskiego technikum oraz inżynierowie – chemicy ZPR-1.W gronie tym znalazł się Ferdynand Zabawski, Edward Kotuła, Zenon Wiatrowski, Świetłana Wisznikow – Pilak, Tomasz Kęska, Tadeusz Nowak, Genowefa Woroszczuk, Zbyszko Brudniak. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Nr 4/2008 Okaziciel takiego świadectwa mógł zostać uczniem II klasy technikum chemicznego. Uczniowie – pracownicy „erów” wspominają z uznaniem o odczuwalnym poparciu i pomocy ze strony przełożonych, pamiętają z wdzięcznością Władysława Masłowskiego – kierownika wydziału produkcji koncentratu uranu, kierowników laboratoriów (Edward Kotuła, Świetłana Wisznikow – Pilak), kierownika doświadczalnej wytwórni związków ziem rzadkich Marka Kubana, Franciszka Gawora naczelnego inżyniera ds. gór- niczo-wiertniczych, później dyrektora technicznego. Pamiętają także o sprawowanej serdecznie opiece medycznej przez Dionizego Kantorskiego, Stefana Młodkowskiego, Krystynę Hajduk. Nadal pamiętają przewodniczącego Rady Zakładowej pana Wincentego Oksztela, mówią o nim z uznaniem: „Dobra dusza pracującej i uczącej się młodzieży, bardzo dbał i troszczył się o młodą załogę niemal po ojcowsku”. Po trzech latach edukacji docierają do z utęsknieniem oczekiwanej matury, czerpiąc radość z odniesionego sukcesu. Kończy działalność zamiejscowa klasa Technikum Chemicznego w Jeleniej Górze, a jej kowarscy abiturienci 7 czerwca 1968 roku otrzymali świadectwa dojrzałości technikum i uzyskali prawo używania tytułu „technik technolog w zakresie specjalności technologia przemysłu chemicznego”. Świadectwo posiadało ogólną ocenę z przygotowania zawodowego oraz oceny z przedmiotów ogólnokształcących (język polski, język rosyjski, historia, wych. obywatelskie, matematyka , fizyka, chemia organiczna) oraz kierunkowych (chemia analityczna, technologia chemiczna, elektrotechnika, pracownia techniczna, procesy i aparaty w przemyśle chemicznym, aparatura kontrolno-pomiarowa, chemia fizyczna, chemia nieorganiczna, rysunek techniczny). Świadectwo „uprawniało do ubiegania się o przyjęcie na studia w szkołach wyższych”. Jednostki i z tych uprawnień skorzystały. Większość maturzystów doczekała się rychłej likwidacji ZPR-1 (w 1973 r. zakład przeszedł w stan likwidacji, kilku kontynuowało pracę w powstałym na bazie „erów” Zakładzie Doświadczalnym „HYDROMECH” Politechniki Wrocławskiej i w ramach transformacji doczekała się upadku kolejnego zakładu w Kowarach. Według wyliczeń Ryszarda Mokrzana w Kowarach mieszka zaledwie siedmiu maturzystów technikum rocznik 1968. Pozostałych kilkunastu rozproszyło się po kraju lub wchłonął ich świat. W tym samym czasie, również w czerwcu 1968 r. – mury Liceum Ogólnokształcącego w Kowarach opuściło 60 absolwentów, a we wrześniu szansę dalszej edukacji dawało utworzone samodzielne Liceum Ogólnokształcące dla Pracujących w Kowarach. Do tej pory w budynku kowarskiego LO funkcjonowały punkty konsultacyjne Liceum Ogólnokształcącego dla Pracujących w Wałbrzychu. O innych szansach edukacyjnych w kowarskiej oświacie w następnym numerze „KK.” Zbyszko Brudniak KATALOG ZABYTKÓW Kowarski katalog zabytków obejmuje 55 pozycji architektonicznych. Katalog prezentowany będzie głównie na stronie internetowej w postaci zdjęć i krótkich podstawowych informacji. Niektóre pozycje będą także prezentowane na gościnnych stronach Kuriera Kowarskiego. Figura św. Jana Nepomucena Nr 4/2008 ANDRZEJ WEINKE Naprzeciw parafialnego kościoła, na najstarszym kowarskim moście stoi na balustradzie rzeźba jednego z najbardziej rozpoznawalnych świętych, a mianowicie świętego Jana Nepomucena. Piaskowcowa rzeźba praskiego świętego została wykonana w 1725 roku na wzór rzeźby na moście Karola w Pradze z 1693. Święty jest patronem mostów, przepraw, opiekunem życia rodzinnego, orędownikiem dobrej spowiedzi, honoru i sławy. G.S. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 7 WSPÓLNOTY CZY WSPÓLNOTY MIESZKANIOWE SPRAWDZAJĄ SIĘ? Aby mówić o wspólnotach mieszkaniowych i korzyściach płynących z ich sposobu zarządzania, cofnijmy się w czasie, żeby uświadomić sobie, jaki był stan prawny gospodarki gruntami i zasobów mieszkaniowych w przeszłości. Po zakończeniu drugiej wojny światowej istniała w Polsce własność prywatna, państwowa i spółdzielcza. Natomiast na Dolnym Śląsku (na tzw. Ziemiach Odzyskanych) w zasadzie wszystkie nieruchomości, w tym cała struktura mieszkaniowa i techniczna, należały do skarbu państwa. Przez wiele powojennych lat uzyskanie mieszkania następowało w oparciu o przydział i umowę najmu. Obowiązkiem najemcy było regularne opłacanie określonej kwoty za lokal mieszkaniowy, a wszelkie prace remontowo - konserwatorskie przypisane były właścicielowi, czyli państwu. Jaki był efekt wywiązywania się z tego obowiązku ze strony administracji państwowej, widoczne jest niejednokrotnie jeszcze dziś - odpadające tynki, przeciekające dachy czy stolarka budowlana nadwerężona zębem czasu. Nauczono nas jako społeczeństwo, że dbałość o obiekty mieszkaniowe (i nie tylko mieszkaniowe) jest w gestii administracji. Dodatkowym negatywnym czynnikiem wpływającym na brak dbałości o mienie ze strony najemców - użytkowników była świadomość tymczasowości zamieszkania na Ziemiach Odzyskanych. Z tego też powodu brak było szerszego zainteresowania budową własnych domów jednorodzinnych, mimo iż państwo za pośrednictwem zakładów pracy oferowało znaczną pomoc, np. nieoprocentowane pożyczki z zakładowego funduszu mieszkaniowego, zaopatrzenie w niezbędne materiały budowlane i instalacyjne, pomoc w uzyskaniu tanich projektów budowlanych czy bezpłatny tzn. na koszt zakładu pracy transport tych materiałów na plac budowy. Zainteresowanie tym wyrazili ludzie młodzi, którzy już na tych terenach się wychowali. Starsi natomiast bardzo sceptycznie podchodzili zarówno do budowania jak i nabywania jakichkolwiek nieruchomości w obawie przed ich utratą na wypadek historycznych zawirowań. Na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku po wejściu w życie nowej ustawy (z 14 lipca 1961 r.) sytuacja powoli się zmieniała. Państwo zaczęło sprzedawać domy jedno lub kilkurodzinne ich dotychczasowym najemcom. Wraz z rozwojem przemysłu powstawało budownictwo zakładowe, organizowały się spółdzielnie mieszkaniowe, a więc powoli rozszerzały się formy własności mieszkań. Na przykładzie zmian własności domów jednorodzinnych zaobserwowano zupełnie nową jakość dbałości o mienie. Jakkol- 8 mieszkaniowej, ponieważ ciężar kosztów utrzymania przeszedł na barki nowych (prywatnych) właścicieli i w efekcie uratowano wiele domów od ich dalszej degradacji. W odniesieniu do mieszkań w budynkach wielorodzinnych sytuacja nie jest jeszcze klarowna, występują tam dwa rodzaje własności: prywatna i gminna, i nadal zarządzanie i administrowanie pozostaje w rękach gminy, a konkretnie w jej imieniu prowadzone przez MPGK, a później przez ZEZK. Kolejnym przełomowym momentem w zakresie mieszkalnictwa wielorodzinnego jest wejście w życie ustawy o włas- wiek w owych czasach występowały trudności związane z nabyciem materiałów budowlanych, to z upływem lat prywatne domy nabyte od państwa były coraz bardziej zadbane. Był to dowód na to, że państwowe zasoby mieszkaniowe warto prywatyzować, bowiem ciężar ich utrzymania w należytym stanie spada na ich właścicieli. Nieśmiało rozpoczęto sprzedaż mieszkań w domach wielorodzinnych. Ta nieśmiałość była raczej po stronie potencjalnych nabywców, którzy materialnie nie byli przygotowani do roli właścicieli. Przełomowym okresem w ożywieniu zmian własnościowych był rok 1990, w którym weszła w życie tzw. ustawa komunalna, tj. kiedy to z mocy prawa państwowa własność nieruchomości przeszła na własność i we właWspolnota mieszkaniowa zmienia oblicze bloku przy ul. Jagiellonskiej 3. danie gmin, czyli stała się potocznie nazwaną własnością ności lokali z 24 czerwca 1994 r. i jak komunalną. Samorządy terytorialne okaoceniali to znawcy tematu - są to rewozały się lepszymi gospodarzami na swoim lucyjne zmiany na rynku mieszkaniowym. terenie, szybciej dostrzegły i szybciej zaUstawa ta rzeczywiście w sposób znaczący częły rozwiązywać problemy związane zmienia dotychczasowe stosunki w tzw. z gospodarką gruntami w powiązaniu komunalnych zasobach mieszkaniowych. z mieszkalnictwem. A były to zarówno Reguluje ona odmiennie niż dotychczas: sprawy formalno – prawne, jak i ekosposób ustanawiania odrębnej własności nomiczne, ponieważ środki finansowe, lokali mieszkalnych oraz lokali o innym jakimi dysponowały samorządy, były daprzeznaczeniu; prawa i obowiązki właślece niewystarczające na prace remontowo cicieli tych lokali oraz zarząd nieruchomo- konserwacyjne wyeksploatowanych ścią wspólną. Wiele osób, nawet tych, budynków, zarówno mieszkaniowych, jak których ona dotyczy, nie zdaje sobie sprai użyteczności publicznej. wy z jej wagi, zasięgu, a co najważniejsze Na mocy wzmiankowanej ustawy finansowych konsekwencji. można było szybciej uporządkować gosMamy zatem już wyodrębnione lokale. podarkę gruntami i zaczęto też stosoNa ile zmienia się sytuacja ich właścicieli wać bodźce przy zbywaniu tzw. mieszw stosunku do lat poprzednich? Właśkań czynszowych, stosując zróżnicowanie ciciel lokalu staje się współwłaścicielem i znaczące upusty (w granicach do 90%.). nieruchomości wspólnej. Przede wszystW 2006 roku Rada Miasta Kowary kim należy określić wielkość udziału we podjęła uchwałę o zastosowaniu aż 99% współwłasności. Według ustawy mierzy upustu rynkowej wartości mieszkań. Rzesię ją stosunkiem powierzchni użytkowej czą oczywistą jest, że zbywanie lokali lokalu do powierzchni użytkowej budynz takim upustem dotyczy substancji ku. Następnie w oparciu o wielkość tego istniejącej i na rzecz dotychczasowych udziału określa się pożytki i inne przyużytkowników. Decyzje dotyczące zmian chody z nieruchomości, ale również wywłasnościowych okazały się niezwykle datki i ciężary związane z jej utrzymapożyteczne w kontekście gospodarki niem, jakie przypadają na poszczególnych Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Nr 4/2008 WSPÓLNOTY budynek ten stanowi wizytówkę w tej części miasta i świadczy o wzorowym zarządzaniu. Z mniejszych wspólnot warto wymienić jako dobrych gospodarzy wspólnotę przy ulicy Buczka 5, gdzie praktycznie wykonano już wszystkie najważniejsze prace przy budynku i w otoczeniu. Piękne rezultaty uzyskały wspólnoty kamieniczek przy ulicy 1 Maja (szczególnie nr 34 pod zarządem pana Mieczysława Grzywacza). Podobnych rezultatów zapewne doczekają się przepiękne budynki przy ulicy Sanatoryjnej. Trzeba też podkreślić, że tam gdzie jeszcze funkcjonują dotychczasowe komunalne zarządy, również wkładają one sporo wysiłku, aby wykonać te najbardziej pilne prace. W roku bieżącym np. przy ulicy Jagiellońskiej 7 dokonano wymiany pokrycia dachowego. W przypadkach, gdzie jest pełne zrozumienie członków wspólnot i świadczenie przez nich prac na rzecz dobra wspólnego, tam widać pozytywne efekty, a gdzie nie ma woli współdziałania, to i trudno jest powstrzymać budynek przed degradacją, przykłady znajdujemy w różnych częściach miasta. Wśród wspólnot mieszkaniowych różny jest stopień świadomości o dobrodziejstwach omawianych uregulowań prawnych. W miarę wzrostu tej świadomości zwiększa się ilość zreformowanych sposobów zarządzania, przekłada się to bezpośrednio na wzrost dbałości o budynki mieszkalne. Można zaryzykować stwierdzenie, że cel założony przez ustawodawcę jest spełniony. – W powyższej publikacji wykorzystałem teksty ustaw oraz komentarze do przedmiotowych ustaw z „Gazety Prawnej”. Zenon Doda Redakcja Kuriera Kowarskiego kieruje prośbę do kowarskich wspólnot mieszkaniowych, by podzieliły się swoimi doświadczeniami. Nr 4/2008 KADRY Z MIASTA istniejących wspólnotach zachodzą zmiany w sposobie zarządzania. Trzeba przyznać, że zarządzanie po nowemu jest i tańsze, i efektywniejsze. Tańsze, ponieważ wybrani członkowie zarządu pełnią swoje funkcje bezpłatnie, a efektywniejsze, ponieważ wszystkie decyzje zapadają na miejscu i szybciej niż poprzednio. Nie chodzi tu o to, aby krytycznie oceniać poprzednich zarządców, ale ze względów organizacyjno – technicznych łatwiej jest zarządzać wyodrębnioną jednostką niż taką, która jest złożona z kilku czy kilkunastu. Na dowód tego przytoczymy przykłady: wspólnota mieszkaniowa przy ulicy Jagiellońskiej 3 po dwóch latach gospodarowania doprowadziła do realizacji poważnej inwestycji, jaką była kosztowna wymiana pokrycia dachowego, przebudowy kominów oraz wymiana instalacji odgromowej, a także konserwacji fundamentów budynku. Część środków finansowych, które poprzednio przekazywane były na fundusze płac (a było to ostatnio w wys. 0,60 zł za metr kwadratowy powierzchni lokalu) dla zarządcy, zasiliło fundusz remontowy. Wymiana pokrycia dachowego wraz z orynnowaniem była priorytetem nowego zarządu i głównie na ten cel przeznaczono środki z funduszu remontowego. Łączny koszt robót dachowych wyniósł niecałe 92 tys. zł, na co zaciągnięto 50 tys. zł kredytu budowlanego ze spłatą na 5 lat, a pozostała kwota to środki własne. Następnie wspólnota „Domus” przy ulicy Jagiellońskiej 5 też dokonuje sporego wysiłku przy pracach remontowych swojego budynku, m.in. przebudowano wszystkie kominy, prowadzone są inne prace konserwatorskie wewnątrz i na zewnątrz budynku, gromadzone są środki na wymianę poszycia dachowego. Tu jednak piętrzą się trudności spowodowane gwałtownym wzrostem cen na materiały i usługi budowlane. Na szczególne słowa uznania zasługuje działalność wspólnoty mieszkaniowej przy ulicy Sienkiewicza 1. Tamże w ciągu 2 lat dokonano wymiany pokrycia dachowego oraz wykonano nową elewację wraz z wymianą stolarki okiennej. Dziś KADRY Z MIASTA właścicieli. Za zobowiązania dotyczące nieruchomości wspólnej, każdy właściciel lokalu odpowiada w części odpowiadającej jego udziałowi w nieruchomości. Trzeba tu podkreślić, że udział właściciela lokalu we współwłasności nieruchomości wspólnej jest proporcjonalnie związany z własnością lokalu i odmowa udziału we współwłasności nie jest dopuszczalna. I teraz dochodzimy do sedna sprawy, czyli do określenia, co to jest wspólnota mieszkaniowa i jakie ma uprawnienia. Otóż w cytowanej ustawie formułowano to tak: „Ogół właścicieli, których lokale wchodzą w skład określonej nieruchomości, tworzy wspólnotę mieszkaniową.” Wspólnota mieszkaniowa może nabywać prawa i zaciągać zobowiązania, pozywać i być pozwaną, jakkolwiek nie posiada osobowości prawnej. Jest jednak instytucją ważną, ponieważ prowadzone jest przez nią całe zarządzanie i administrowanie określoną nieruchomością. Wszystkie decyzje jej dotyczące zapadają właśnie tutaj w formie uchwał członków wspólnoty. Bieżącymi sprawami wspólnoty kieruje wybrany przez nią zarząd składający się na ogół z członków danej wspólnoty. W okresie przejściowym, tzn. w okresie kiedy sukcesywnie ustalano odrębną własność, zarząd nieruchomością był sprawowany przez organ administracji gminnej, w kowarskim przypadku przez Zarząd Eksploatacji Zasobów Komunalnych, za zgodą członków wspólnoty. Zarządzanie wspólnotami było oczywiście opłacane przez członków wspólnoty. Ta odpłatność oraz niezbyt skuteczne z różnych powodów zarządzanie to jedna z przyczyn oddolnej inicjatywy zmian sposobu zarządzania. Od kilku lat obserwuje się w Kowarach wzmożony ruch w tym zakresie. Polega to na tym, że wspólnoty w formie uchwał wypowiadają administrowanie dotychczasowemu zarządcy komunalnemu i powołuje się członków zarządu do kierowania sprawami wspólnoty. Obiegowa opinia jest taka, że powstają nowe wspólnoty, a jest to nieprawdą, ponieważ w już Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Czy to naturalny herb naszego miasta? fot. Gabriela Kolaszt 9 7 NASI ZA GRANICĄ W ogólnie przyjętym pojęciu Polaków grzeszą utarte stereotypy o spokojnych Czechach wypijających hektolitry piwa, zajadających knedle z gulaszem, mówiących śmiesznym językiem, którzy nie chcieli się bić z Niemcami. Bliskość granicy z południowymi sąsiadami powoduje, że jesteśmy tam częstymi gośćmi jako turyści, coraz częściej jako pracownicy czeskich firm czy nawet jako właściciele czeskich gruntów. PEPIKI I KNEDLE, CZYLI CO KOWARZANIE ROBIĄ ZA POŁUDNIOWĄ GRANICĄ Nieco starsi kowarzanie pamiętają otwarcie przejścia granicznego na Przełęczy Okraj w latach siedemdziesiątych. Wtedy po raz pierwszy można było przekroczyć granicę do naszych socjalistycznych przyjaciół zza miedzy bez paszportów na podstawie odpowiedniej pieczątki w książeczkowym dowodzie osobistym (już nieużywanym, a za kilka lat taki dowód będzie można zobaczyć tylko w muzeach). W latach siemdziesiątych w czasie stanu wojennego przejście zostało zamknięte i straszyło żołnierzami Wojsk Ochrony Pogranicza, którzy sprawdzali skrupulatnie każdego, kto zbliżył się zbyt blisko do biało – czerwonego szlabanu. Wszystko zmieniło się w 1993 roku, kiedy przejście ponownie zostało otwarte dla pieszych i rowerzystów. Szczególnie w soboty i niedziele nasi rodacy podjeżdżali pod granicę, aby cieszyć się widokami nieznanych części czeskich Karkonoszy, a nade wszystko zjeść veprovego rizka s hranolkami a oblohou, popijając złocistym schłodzonym trunkiem. Sam Szwejk mawiał, że dobre piwo nigdy nie jest złe. Degustacja piweczka często przedłużała się. Rok później przejście zostało otworzone dla ruchu samochodowego. Wyprawy wydłużały się do odleglejszych miejsc jak Trutnov, skalne miasto w Adrspachu, Jicina a nawet do czeskiej stolicy Pragi. Był to złoty okres wyjazdów do naszych sąsiadów. Kurs korony stał nisko, artykuły spożywcze były tam znacznie tańsze, piwo i inne alkohole śmiesznie tanie, wejściówki do atrakcji turystycznych jak za darmo. Obiad w czeskiej restauracji kosztował kilkakrotnie taniej niż w Polsce. W połowie lat dziewięćdziesiątych w Republice Czeskiej pracy było więcej niż rąk do pracy, podczas gdy w Polsce z miesiąca na miesiąc ilość bezrobotnych przekraczała kolejne setki tysięcy, a nawet miliony zarejestrowanych i nie widać było przysłowiowego światełka w tunelu. Zakłady Skody w Mladej Boleslav chętnie przyjmowały polskich gastarbeiterów. Łącznie zatrudniono przeszło 2000 Polaków. Czesi nie chcieli pracować w działach takich jak lakiernia czy blacharnia, czyli o dużej szkodliwości dla zdrowia. Dlatego zatrudniano tam Polaków, wśród nich znaleźli się Adam i Michał z Bema. Czesi płacili około 400 dolarów amerykańskich. Jeśli ktoś pracował na nadgo- 10 dziny, to nawet otrzymywał oszałamiające 700 dolców (wypłatę można było pobierać w dolarach). Dziś te kwoty nie robią wrażenia, ale 10 lat temu to było nawet kilka razy więcej niż przeciętna wypłata w Fabryce Dywanów. Młodzi kowarzanie pracowali kilka miesięcy. Spali w hotelu robotniczym w Kosmonosach. Do domu wracali na weekendy. Im dłużej pracowali, tym bardziej tęsknili. Na dłuższą metę taka egzystencja była mało satysfakcjonująca i męcząca, dlatego mężczyźni zdecydowali się na powrót do kraju. W XXI wieku Skoda już nie zatrudnia Polaków. Zajmują się tym prywatne firmy jak Lach czy K&K. One wyszukują pracowników w Polsce. One podpisują stosowne umowy, rozliczają się ze Skodą i wypłacają wynagrodzenie. Najbliższą filią Skody są zakłady w Vrchlabi – 60 km od Kowar. Można dojeżdżać codziennie z Kowar z domu z kolegami, aby obniżyć koszty. Robert z Leśnej pracował tam przez kilka miesięcy w zeszłym roku. Za etat zarabia się 12 500 czeskich koron. W Czechach ośmiogodzinna dniówka to w praktyce tylko 7,5 h. Przerwy nie są wliczane do godzin pracy. Można oczywiście dorobić na nadgodzinach. W praktyce często nakazywano im pozostać przy maszynach na kolejne 8 godzin, na tak zwane szesnastki. Jest to niezgodne z prawem, lecz kto ośmieli się odmówić pracodawcy, będąc na okresie próbnym. Niechciany pracownik jest zwalniany w trybie natychmiastowym. Dodatkowo z dużymi trudnościami może odzyskać pieniądze za przepracowany czas. W praktyce Polacy zarabiają około 14 000 -15 000 koron, czyli około 2000 złotych. Od tego trzeba odliczyć koszty dojazdów, noclegów i wyżywienia (jeśli żyje się w hotelu robotniczym). Inną niezgodną z prawem sprawą jest niesprawiedliwe traktowanie pracowników - obcokrajowców. Czesi zarabiają więcej. Na przykład partiak, czyli brygadzista, otrzymuje specjalny dodatek. Polak na takim samym stanowisku nie może nawet o nim pomarzyć. Czy opłaca się pracować w takich warunkach? Proszę czytelników, aby ocenili Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej sami. Na pewno opłaca się zakup nieruchomości za południową granicą. Galopujące ceny mieszkań w Polsce spowodowały większe zainteresowanie zakupem swoich czterech kątów gdzie indziej. W Czechach oferta nieruchomości jest bardzo bogata, a do tego w cenach niższych niż w naszej ojczyźnie. Przyznaję, nie znam jeszcze żadnych kowarzan, którzy wyprowadzili się z kraju do Czech. Jednakże szerokim echem odbiła się informacja o rodzinie z Bogatyni, która kupiła domek – 160 metrów kwadratowych na 20 arowej działce za 140 000 złotych. Nie mogli załatwić koniecznych formalności w Polsce od wielu lat, więc zdesperowani zdecydowali się na osiedlenie się u naszych słowiańskich przyjaciół. Wszystkie formalności od zameldowania się, podpisania umów na dostawę prądu i tym podobne załatwiono w zaledwie trzy dni. Nie musieli sporządzać umowy notarialnej i odprowadzić odpowiedniego podatku. Panie Cejrowski, nie trzeba wyjeżdżać do Ekwadoru, wystarczy załatwiać sprawy budowy domu w Czechach (Woj- MAPA REPUBLIKI CZESKIEJ ciech Cejrowski – znany dziennikarz i podróżnik od 10 lat nie może uzyskać pozwolenia na budowę domu na swojej prywatnej działce koło Gdańska). Zatem najlepiej byłoby pracować w kraju, a mieszkać w Czechach. Kowarzanie często przebywający w Czechach zgodnie potwierdzają, że za południową granicą drogi są w o niebo lepszym stanie, żywność wciąż tańsza, na ulicach bezpieczniej, kolej i autobusy funkcjonują doskonale. Jest to piękny kraj, świetnie przygotowany na obsługę turystyczną. Ostatnią informacją, którą chciałbym się podzielić, jest sukces gospodarczy. W 2005 roku Republika Czeska jako nowicjusz w UE przewyższyła we wszystkich statystykach gospodarczych Portugalię – kraj z tak zwanej starej Unii. Jest to fakt, który zadaje również kłam temu, iż piłkarskie mistrzostwa Europy bardzo rozkręcają gospodarkę (w 2004 roku Portugalia była organizatorem mistrzostw). Szkoda tylko, że Czesi, jak mawiał już nieżyjący przewodnik sudecki Tadeusz Steć, to „zgermanizowani Słowianie z lichwiarską duszą”. Grzegorz Schmidt Nr 4/2008 NASI ARTYŚCI Ja Mój dom (dla Agnieszki) W nitkach babiego lata szukam wspomnienia dobrych chwil... Jestem zbiorem doświadczeń które pozwoliły mi dojrzeć... Jestem kobietą ze smutkiem w tle... nad dzbankiem do kawy wschodzi słońce, dziwne rzeczy pamiętamy z dzieciństwa... na oknach kwiaty pelargonii w cudownie pękatych donicach... ...a za szafą było takie miejsce gdzie lubiłam się czasem schronić, no i...można tam było marzyć, smutku łzę w samotności ronić... dom, choć nowy, czasami skrzypiał, tak melodię nucił swą własną i cudowny był gdy zasypiał, kiedy światło całkiem pogasło... wtedy dom się zamieniał w Korab, a żeglował po morzu Nieba i każdego w podróży przygarnął komu ciepła było potrzeba... Ja Letnisko Stara chata, a przed nią malwy, jeszcze słomą pokryty dach z tyłu sad pełen krępych jabłoni i koniecznie na wróble strach Płot spróchniały, ale jeszcze stoi, pod oknami ławka i kot, z drzwi wychodzi srebrna staruszka i nalewa nam z malin sok. A pod dachem suszą się zioła i na słońcu bieli się len, w furtce skrzypi melodia wesoła... nie pozwólcie, by to był sen. Nie pozwólcie, by nam się wyśnił, by zniknęła chata i kot, nie pozwólcie, by malwy przekwitły i naprawcie walący się płot. No bo gdzie ma zamieszkać staruszka, i gdzie lato ma brzęczeć od os? Gdzie się łez wzruszenia nie wstydzisz, gdzie odpoczniesz od wszystkich trosk? Hej, więc chodźmy zaraz podlać malwy i naprawić spróchniały płot... a do lata się uśmiechajmy... ...niech powróci do chaty za rok... Letnisko Letnisko 2 Stare płoty przy wielu chatach, co za miejsce pomyśli ktoś... A my tutaj każdego lata przyjeżdżamy odpocząć od trosk... Przyjeżdżamy napić się mleka, nazbieramy ziół na cały rok... Dzisiaj rozmawialiśmy z brzozami i odzyskał ciepło Twój wzrok............. Lato migdałowe Zapachniało migdałowo powietrze, Będą tańczyć Panny letnie na wietrze. Będzie grała pszczół brzęcząca muzyka, Będą cięły świerszcze szare na smykach. Będą piły rumianki krople rosy, Wite wianki ozdobią Panien włosy. Muślinowe sukienki z pajęczyn, Barwy skradną łukom letnich tęczy. Ogrodowa z Bernardynem Ach, zatańczyć raz z tymi Pannami, Ach, na skroniach mieć biały wianek, Ach, w sukience muślinowo – tęczowej, Ach, w powietrzu wietrzno – migdałowym. Ogrodowa z Bernardynem W Kazimierzu, w magicznej kawiarni na ścianach - obrazy Joanny, w Ogrodowej, tej z Bernardynem... Wpadnijcie tam, choć na chwilę. Joanna zaparzy kawę, zapachnie słodko wanilia. Tu będziesz mógł trochę pomarzyć i czas się dla Ciebie zatrzyma. Przy stoliku z obrusem z koronki, już się snują cicho wspomnienia, kot się łasi, pachnie cynamon w Twojej krótkiej chwili zapomnienia. Potem pachnie ciepła szarlotka, taka dobra, taka babcina... czujesz fiołki, bzy i konwalie te ze wspomnień, dane kiedyś dziewczynie. W Kazimierzu, w magicznej kawiarni Świat się dzisiaj w biegu zatrzymał, a Ty czekasz, ze zaraz wejdzie dawna miłość - ta z warkoczem dziewczyna. KARO Rysunki: Stanisław Kanonowicz Nr 4/2008 Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 11 7 LUDZKA RZECZ WYCIE u BRAM O krakowskich Bronowicach słyszeli wszyscy absolwenci polskiego liceum. To tutaj, w dzisiejszej „Rydlówce” odbyło się najsłynniejsze wesele – to uwiecznione przez Wyspiańskiego w jego skandalizującej wówczas sztuce teatralnej. Do dzisiaj przewodnicy, a często są to potomkowie Pana Młodego, czyli Lucjana Rydla, pokazują miejsce, w którym oparty o framugę drzwi wpatrywał się w to „dziwowisko ludzkie”. I patrzył tymi swoimi stalowymi oczyma i widział więcej, niż potem opisał. Widział nie tylko Wernyhorę ze ściany w środek izby zstępującego, ale dostrzegł w tej rozbuchanej tańcem i alkoholem ciżbie inne miejsca, inne czasy i zawsze ten sam koniec – upadek tej wielkiej idei polskiego zjednoczenia. Dzisiaj ta pół chata, pół dworek nęci jedynie nielicznych. Ciągną tu oczywiście poloniści i studenci; czasami jakaś rodzina pragnie zobaczyć miejsce, gdzie to się wszystko zaczęło i pooddychać jakąś odświętną atmosferą niedeptaną szkolnymi wycieczkami. Poza tym pusto. I aż trudno uwierzyć, że kilka przystanków stąd zabytków pilnują uzbrojone straże, wykrywacze metalu, czujne oczy kamer i pań od czasu do czasu dziarsko pokrzykujących „No foto! Nie robić zdjęć!”. Taka zabytkowa Polska A i Polska B. Tylko, że to zjawisko podziału nie dotyczy niestety tylko tej sfery. 15 września 2008 w Warszawie pod strzeżonymi osiedlami rozlegnie się wycie wilków. Happening ten wymyślił szwajcarski artysta San Keller, który zauważył, że stolica Polski posiada już 200 ogrodzonych i pilnowanych przez ochroniarzy osiedli dla bogatych i wyprzedza pod tym względem inne stolice Europy. Wycie „ludzkiego stada” ma przypomnieć ich mieszkańcom, że ci za płotem to… też ludzie. Ktoś wzruszy ramionami („Jak ich na to stać…”) albo nawet zatęskni za takim bezpiecznym, odizolowanym od całego brudu i zgiełku świata miejscem („Jeżeli byłoby mnie na to stać…”). Tymczasem mi jest zwyczajnie smutno. Może to nowy „rasizm”, taki swojski apartheid, 12 a może getto, tylko jakoś w drugą stronę? Nie jestem Sanem Kellerem, a Wyspiańskiemu do pięt nie dorastam, ale opierając się o tę samą framugę, zobaczyłem własną Polskę A i Polskę B. Jakiś przykład? Może z Karpacza? Był sobie taki Festiwal Piosenki Turystycznej i Poezji Śpiewanej „Gitarą i Piórem” w Borowicach. Piszę był, bo okazuje się, że już nie jest. Ponieważ Borowice blisko Karpacza, więc nagle się okazało, że można tę imprezę po dwudziestu latach Borowicom zabrać i stworzyć „Krainę Łagodności” na stoku Lodowca, czyli w środku turystycznego molocha, który na wszystkim potrafi zarobić – nawet na imprezie wyrosłej z kontestacji takiego stylu bycia. Ktoś powie, że dzięki temu muzyka ta „zbłądzi pod strzechy”, a ja powiem, szkoda – bo atmosfery z Borowic nie da się zapakować w kontenery i przewieźć w inne miejsce. Pewnie będą gwiazdy, pewnie będzie publiczność, ale czy rzeczywiście przywędrują tu starzy bywalcy dotychczasowych odsłon tej imprezy? Dwa lata temu podobny los spotkał Wakacyjny Festiwal Gwiazd w Międzyzdrojach. Wówczas organizator, który zdecydował o przeniesieniu go do Gdyni, stwierdził, że „o przenosinach zdecydowały dynamiczny rozwój festiwalu oraz plany wzbogacenia jego formuły o wiele przedsięwzięć kulturalnych o charakterze ponadregionalnym i międzynarodowym.” A Międzyzdrojom pozostała już tylko Promenada Gwiazd; chociaż kto wie, czy i jej nie przeniesie się kiedyś w „lepsze” miejsce? Czy taki musi być nasz los, los Polski Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej B, odzieranej przez tych większych i silniejszych? Pewnie tak. Wrocław czy Warszawa aż duszą się od nadmiaru inwestycji, a u nas cisza. Częściej mówi się o zamykaniu niż budowaniu czegokolwiek. Przejeżdżając przez Mysłakowice, zazdrościmy im dynamicznego rozwoju. Tymczasem nasz urząd ma w ofercie aż… 7 działek, bo resztę „musi” zachować jako „rezerwę”, jak poinformowano mnie w wydziale geodezji. Kowarzanie migrują już nie tylko do Irlandii, ale do sąsiednich gmin, gdzie można znaleźć pracę, mieszkanie i miejsce w przedszkolu dla dziecka. Coraz częściej słychać plotki o zamknięciu kolejnej szkoły podstawowej, bo przecież można stworzyć klasy trzydziestoosobowe, a za oszczędności postawi się gazony na kwiaty na kolejnej ulicy. Wystarczy przecież przypomnieć los kowarskich przedszkoli – z pięciu pozostało jedno. To prawda, odnowione, doposażone, ale niestety ponad pięćdziesięcioro dzieci w nim miejsca nie znalazło, bo budynek nie jest z gumy. Kowarzanom pozostało więc wozić dzieci do Karpacza, bo tam przedszkola są dwa. Nawet „Czesław śpiewa” w Kowarach nie zaśpiewał, a tego braku nie wypełnił sobą wspaniały Tomek Lipiński z „TILT”u – publiczność ożywiła się tylko przy bisie, gdy zaśpiewała z nim „szare Kowary” (kto był, ten wie o czym mówię). Wakacje właśnie minęły, a podczas nich wielu z nas było to tu, to tam i rzeczywiście zobaczyło świat odrobinę bardziej kolorowy, ludzi bardziej uśmiechniętych i chciałoby zobaczyć taki krajobraz wokół siebie. Pierwszy odnowiony budynek na Osiedlu Górniczym uświadamia, że może to być piękny kawałek naszego miasta – szkoda tylko, że inicjatywy mieszkańców nie zawsze znajdują uznanie w naszym urzędzie. Zamiast zachęty, jakiegoś zwolnienia z opłat czy podatków, mieszkańcy budynków zmieniających przykładowo dach obciążani są dodatkowym haraczem, bo… zajmują na rusztowanie pas ziemi – tej samej, której nikt nie sprząta, nikt nie odśnieża… z wyjątkiem ich samych. Albo inny przykład – na obrzeżu wspomnianego osiedla, wzdłuż ogródków działkowych ciągnie się szereg garaży, obiekt zazdrości parkujących na ulicy. Właściciele co prawda płacą podatki, ale okazuje się, że właściwie nie ma szans na wybudowanie do tych garaży najzwyklejszej drogi. Nawet w planie zagospodarowania przestrzennego nie ujęto takiej inwestycji. Na pytanie, jak dojechać do garażu usłyszałem, że właściciele powinni wykupić ten teren, a potem sami wybudować tam drogę; zresztą kto powiedział, że trzeba w garażach trzymać samochód? W jakiej Polsce przyjdzie nam żyć? A? B? C? Pozostało jeszcze parę liter w naszym alfabecie. Bo na razie pozostaje nam smutne wycie pod urzędem. Może to wycie kogoś zmusi do walki nie tylko o swoje, ale również nasze? Jarosław Kotliński Nr 4/2008 BOSYM OKIEM O ROBALACH W maju 1546 roku duża, dobrze zorganizowana i bardzo głodna kolonia robali zaatakowała i zjadła większość liści winnic we francuskim miasteczku Saint–Lulien. Nie wiemy, czy były to mączniaki prawdziwe (Uncinula necator), czy rzekome (Plasmopara viticola), czy może zwykłe szpeciele pilśniowce (Eryophyes vitis). Kroniki podają jedynie, że ich żarłoczność była tak wredna i trudna do opanowania, że wieśniacy w rozpaczy zwrócili się o pomoc do członków rady miejskiej, aby władza wzięła ich uprawy w obronę. daru widać w postępowaniu stron. Pozwanych sędzia zwykle kazał powiadomić o terminie rozprawy. W tym celu woźny sądowy udawał sie na miejsce ich przebywania (łąka, winnica) i głośno odczytywał wezwanie. Czasami robale wygrywały, czasami sąd biskupi skazywał je na wygnanie, a kiedy nie stosowały się do wyroków sądu, ogłaszał klątwę. Nie wiemy, jaka była wtedy reakcja robali, ale wiemy, że ich adwokat nie stosował w tym wypadku procedury odwołania się od wyroku do sądu wyższej instancji. wykazał na rozprawie, że owady są stworzeniami Boga i jako takie mają prawo pożywiać się na krzakach. Sędzia robale uniewinnił, a wieśniaków skłonił do autorefleksji nad swoim życiem, nakazując im post i modlitwę. Opisany wyżej proces nie był w ówczesnej Europie zjawiskiem niezwykłym. I we Francji, i w Hiszpanii, i w Szwajcarii szkodniki stawiano przed sądem z powodu niszczenia upraw rolniczych. Kiedyś praca nie była tylko źródłem dochodu. Uprawa winorośli była sposobem życia, realizacją harmonii człowieka z darem Boga, jakim jest świat przyrody. Szacunek dla tego Procesy człowieka ze zwierzętami ostatecznie zakończyła epoka oświecenia, w czasie której myśl europejską zdominowało kartezjańskie przekonanie, że zwierzęta to tylko bardzo dobrze skonstruowane mechanizmy. Według Kartezjusza zabicie zwierzęcia nie różni się niczym od rozbijania zegarka. Żaden wykształcony (oświecony) człowiek nie ośmieszyłby się udziałem w procesie przeciwko maszynie. Może to zabrzmi dziwnie, ale bezmyślny tępak pastwiący się dla zabawy nad ciałem kota lub innego mieszkańca miejskiej ulicy zdaniem Kartezjusza nie popełnia żadnego czynu zab- NIKODEM KASZYŃSKI Rajcy nie mogli się zdecydować, czy mają do czynienia z urokiem, czy z gniewem Bożym, czy ze zdarzeniem zgodnym z porządkiem natury. Po długich debatach, w czasie których robale spokojnie oddawały się konsumpcji, rajcy postanowili podać szkodniki do sądu, czyli wytoczyć im proces. Sprawiedliwy wyrok miał zapaść w sądzie biskupim. Biskup wyznaczył sędziego, a ten nie tylko wysłuchał świadków, ale uznając, że każdy ma prawo do obrony, wyznaczył robalom adwokata. Sprytny ten prawnik i filozof Nr 4/2008 ronionego przez rozum. To prawda, że zwierzęta wiele rzeczy robią lepiej od ludzi, co zdaniem Kartezjusza jest tylko dowodem na to, że zachowują się jak maszyny. Ptaki z wielką dokładnością wyruszają w zamorskie podróże i zegarki z wielką dokładnością pokazują godziny; robią to znacznie lepiej, niż poczucie czasu każdego człowieka. Nic dziwnego, że następcy geniusza znad Sekwany z pasją zaczęli tworzyć różne automaty. Najsłynniejsze z nich to mechaniczna kaczka Jacquesa de Vaucansona i mechaniczne lalki Pierre Jaguet–Droza. Jedna z nich, nazywana “Pisarzem” zbudowana była z 6000 elementów, potrafiła maczać pióro w kałamarzu i kaligrafować na papierze najsłynniejszą myśl Kartezjusza “cogito ergo sum” (myślę, więc jestem). Rozbicie takiej lalki byłoby większym przestępstwem, niż zabicie kota na ulicy, bo lalka potrafiła bezmyślnie pisać, a kot tylko bezmyślnie miauczy. Równocześnie z kartezjanizmem rozwijał się w Europie sentymentalizm, którego twórca, J. J. Rousseau uważał, że różnicy pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem nie da się sprowadzić do praw mechaniki i tajemniczej res cogitas, czyli substancji myślącej, w którą jakoś, gdzieś wyposażony jest homo sapiens. Zdaniem Rousseau człowiek jest zdolny do rozwoju i doskonalenia swojego intelektu i kondycji moralnej. Zwierzę natomiast będzie tylko sobą przez całe życie. Człowiek może zmieniać i tworzyć historię, kulturę; ale może też zdziecinnieć lub schamieć. W odróżnieniu od zwierząt natura nie determinuje go w żaden sposób. Zwierzę cały czas będzie realizowało swój instynkt. To przekonanie o nieistnieniu żadnej naturalnej determinacji człowieka rozwijali potem tak wielcy filozofowie jak Kant lub Sartre. Urozmaicił się także pogląd na relację pomiędzy człowiekiem i przyrodą. Dziś w różnych miejscach na świecie spotkamy cały wachlarz postaw od skrajnego braku szacunku dla natury aż po jej ubóstwienie i przekonanie, że człowiek jest najgorszym ze zwierząt. W XX wieku powróciła także idea nadania naturze praw; nie można już zabić każdego zwierzęcia lub wyciąć drzewa bez zgody władz państwowych. Niestety idea ta realizuje przede wszystkim interes państwa, a nie autentyczny szacunek dla przyrody. Człowiek ciągle zmienia swój stosunek do natury, a tymczasem mączniaki (prawdziwe i rzekome), szpeciele czy inne robale, jak by powiedział Rousseau, po prostu robią swoje. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Adam Walesiak [email protected] 13 7