Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
EWANGELIZACJA TO
UCZESTNICZENIE W ŻYCIU
LAICKIEGO ŚWIATA
Rozmówca:
ksiądz Adam Boniecki
Prowadzenie:
Natalia Chowaniec,
Maciej Brachowicz
72
Pressje: Ostatnio zaszły istotne zmiany w „Tygodniu Powszechnym”. Znane
są dobrze przyczyny tych zmian, a jakie są
pierwsze skutki? W jaki sposób zmieniła
się sytuacja „Tygodnika” na rynku wydawnictw katolickich? Czy da się już ocenić
pierwsze efekty?
Ks. A.B.: Została powstrzymana tendencja spadkowa sprzedaży, sytuacja się
poprawia, choć bardzo powoli. Zmiany te
nie są wsparte dużymi środkami finansowymi, więc nie mogła im towarzyszyć wielka kampania reklamowa. Sytuacja na rynku
się polepsza. Ale zaraz, jaki to ma związek
z tematem naszej rozmowy?
Pressje: Zmieniła się oprawa graficzna,
z „Tygodnikiem” współpracują nowi fe-
lietoniści i autorzy, tacy jak Krystian Lupa.
Czy dla pisma katolickiego zmiany tego
typu są zmianami na lepsze?
Ks. A.B.: Krystian Lupa już u nas pisywał. Co zaś do zmian, to pismo katolickie
podlega tym samym zasadom, co każde
inne pismo, i musi się zmieniać. Pismo towarzyszy życiu. Pewne rzeczy wymagają
nowego spojrzenia. „Tygodnikowi” zarzucano, że był pismem Unii Demokratycznej,
zamkniętym w swoim środowisku, kręgu
adresatów, profilu zaangażowania politycznego. Zresztą sam Jerzy Turowicz pisał
o tym, że choć tamten wybór zaangażowania politycznego mógł być dla „Tygodnika”
szkodliwy, to wtedy był konieczny. Trudno
się było nie zaangażować w coś, na co pracowaliśmy przez lata. Ludzie, z którymi
współpracowaliśmy, np. Tadeusz Mazowiecki, znaleźli się na pierwszej linii frontu.
Jednak tamto zaangażowanie, wówczas
wytłumaczalne, z czasem dla „TP” jako
pisma katolickiego stało się obciążeniem.
Jeżeli pismo ma pozostać katolickie, musi
– tak jak Kościół katolicki – być ponad zaangażowaniami partyjnymi, bo siłą rzeczy
antagonizmy partyjne ustawiają jednych
ka się wspólnego języka komunikacji. Jeżeli
np. w debacie na temat przerywania ciąży
odwołuję się do tego, że Pan Bóg stworzył człowieka, to rezygnuję z dialogu ze
znaczną częścią interlokutorów. Bo wtedy
dla nich dialog staje się bezprzedmiotowy,
a nas spotka zarzut ideologizowania prawa.
Trzeba się pogodzić z tym, że w tym dialogu nasze odniesienia światopoglądowe,
przeciwko drugim. Pismo katolickie musi
mieć określone stanowisko, ale ponad podziałami politycznymi. W tym kierunku usiłujemy iść, co w praktyce czasem się okazuje dość trudne.
aksjomaty, które nie podlegają dyskusji, będą
tak różne, że możemy się nie spotkać. Trzeba
się z tym pogodzić, że nie wszyscy myślą tak
jak my. Inne stanowisko w tej przytoczonej
kwestii zajmują często bardzo prawi ludzie,
którzy szanują życie ludzkie, ale nie mają tego
samego co my punktu odniesienia. To jest
wielka sztuka uczestniczenia chrześcijanina
w życiu laickiego świata. Skończyła się już
wielka christianitas. My, biedni chrześcijanie
w laickim świecie jednak jesteśmy, istniejemy
i mamy obowiązek świadczenia. Nie oznacza
to więc, że należy się odżegnywać od swojego chrześcijaństwa, ale chcąc ewangelizować, muszę mówić tak, żeby być zrozumiałym. Oczywiście, w pewnych sytuacjach nie
znajdę zrozumienia i wtedy pozostaje już tylko świadectwo… ewangelicznej miłości.
Pressje: Czy można powiedzieć, że nadrzędną rolą mediów katolickich jest ewangelizacja?
Ks. A.B.: Można tak powiedzieć, zresztą jest to – w pewnym sensie – cel istnienia mediów katolickich. To jednak wymaga
doprecyzowania znaczenia słowa „ewangelizacja”. Ewangelizacją jest głoszenie
kazań, misji, rekolekcji, ale także ewangelizacją jest obecność, udział w życiu świata, tego świeckiego i laickiego, próby jego
zrozumienia, interpretacji oraz szukanie
takich rozwiązań istniejących problemów,
jakie wynikają z Ewangelii. To wszystko
musi być robione w języku zrozumiałym
dla społeczeństwa wieloświatopoglądowego, wieloreligijnego. „Katolickie” nie
znaczy „dla pobożnych”, nie znaczy nawet
„dla wierzących”. Czy wieszanie krzyża
w Sejmie jest ewangelizacją? Czy raczej
jest nią udział w sporach z osobami o innych poglądach? W debacie, w której szu-
Pressje: Jednakże, chyba najbardziej
otwarte pismo czy środowisko katolickie
musi wyznaczyć pewną granicę, za którą
kończy się dialog, natomiast pewne rzeczy trzeba nazywać po imieniu lub nawet
napiętnować. Oczywiście, rozmawiamy
o aborcji, nie wszyscy mamy na ten temat
takie samo zdanie, ale od pewnego momentu chyba trzeba powiedzieć: „jesteście w błędzie”. Czy wartość dialogu po-
Wywiad Pressji
73
lega na samym dialogu, czy na możliwości
przekonywania innych środowisk, że są
w błędzie, że prawda jest inna?
74
Ks. A.B.: Trzeba tu przypomnieć soborowe sformułowanie, że prawda ma
pociągać siłą samej prawdy. Napiętnowanie zwolenników aborcji stwierdzeniami
w rodzaju „jesteście mordercami”, czy, jak
kiedyś krzyczano z ambon, określanie tych
nieszczęsnych kobiet: „matki-trumny”,
oskarżanie: „jesteście cywilizacją śmierci”
nikogo nie przekona. Takie moralne ocenianie interlokutora tylko go antagonizuje. Należy demaskować nieprawość, manipulacje,
nieuczciwe chwyty, niepełną informację itd.,
natomiast w ocenach, zwłaszcza cudzych
intencji, trzeba być bardzo ewangelicznym.
Chrystus bronił (przed Bogiem) ludzi,
którzy go zabijali. Znalazł okoliczność łagodzącą: „nie wiedzą, co czynią”. Taka jest
ewangeliczna postawa. Nie odsądzanie
człowieka od czci i wiary. Przeciw aborcji
przemawia wiele argumentów spoza dziedziny wiary. Trudno mieć pretensję o to,
że do kogoś nie przemawiają argumenty
odwołujące się do mojej wiary. Podobnie
z nierozerwalnością małżeństwa – takie
jest moje stanowisko, które wynika z wiary
– ale są sytuacje, w których poza odwołaniem się do Ewangelii trudno tę nierozerwalność obronić. Jako ksiądz mogę powiedzieć: rozstańcie się, wybierzcie separację – ale nie mogę powiedzieć komuś, że
może sobie znaleźć lepszego męża, lepszą
towarzyszkę życia. A bardzo wielu ludzi
w takich sytuacjach dokonuje wyboru założenia nowej rodziny. Pamiętam czasy,
w których do takich ludzi księża nie przychodzili po kolędzie. Jakby ci ludzie byli
wykreśleni ze społeczności katolickiej.
Obecnie jest inaczej, istnieją duszpasterstwa ludzi rozwiedzionych i powtórnie
poślubionych, a papież Jan Paweł II, a potem Katechizm Kościoła katolickiego głosi,
że nie, że nie są wyłączeni z Kościoła, nie
są wyklęci. Czasem, patrząc po ludzku, są
w sytuacji bez wyjścia. Nie zostawią przecież nowych małżonków, nowych dzieci. Wobec Pana Boga nie ma sytuacji bez
wyjścia. Mówiąc krótko, jasne określenie
stanowiska wynikającego z wiary jest obowiązkiem chrześcijanina, episkopat zawsze
będzie się wypowiadał w taki sposób. Zadaniem Kościoła jest wskazywać dobre drogi
postępowania, przestrzegać przed złymi,
ale nie potępiać ludzi, którzy, czasem działając w dobrej wierze lub ze słabości nawet
grzesząc, źle wybrali. Tutaj jest ta granica,
której przekroczyć nie można: człowieka
nie wolno potępiać. Nigdy.
to np. tego, o czym pisał ostatnio red. Terlikowski, o polskiej wierze ludowej, której
mocno broni, a która, jego zdaniem, jest
zbyt często krytykowana przez środowiska otwartych katolików.
Pressje: Jesteśmy na granicy sporu toczonego po 1989 roku wśród środowisk
katolickich, gdzie z jednej strony stały środowiska katolików otwartych, np. „Tygodnik Powszechny” czy „Znak”, a z drugiej
strony środowiska bardziej integrystyczne, reprezentowane w świecie medialnym
np. przez „Christianitas” czy też „Frondę”.
Jaka jest rola mediów katolickich, czy powinny wyprzedzać wiernych, czyli przed-
Ks. A.B.: W samym pytaniu chyba znajduje się już odpowiedź, że rolą mediów nie
może być zwykłe odbijanie stanu ducha
i psychiki wiernych. To nie miałoby sensu.
Z drugiej strony grozi „odklejenie”; bywają
wizje przyszłościowe zrodzone w środowiskach intelektualistów tak oderwane od
rzeczywistości Kościoła, że po jakimś czasie
staje się oczywiste, że były czysto teoretycznymi spekulacjami. Wynika to nierzadko z nieznajomości Kościoła, jego historii
i prawd wiary. Religijność ludowa ma mnóstwo obciążeń, takich jak magiczność czy
rytualizm, które przysłaniają treści, ale poza
tym towarzyszy jej bardzo autentyczne
i egzystencjalne zaangażowanie w wiarę,
zaufanie do Opatrzności Bożej. Intelektualiści często postrzegają rzeczy dość powierzchownie i budują konstrukcje, które nigdy
się potem w życiu nie sprawdzają. Bywało,
że my, „Tygodnik”, popełnialiśmy ten błąd.
Z drugiej strony istnieje niebezpieczeństwo zamykania się w oblężonej twierdzy,
antagonizowania rzeczywistości świata
i Kościoła, uznawania wszystkiego, co jest
poza naszym mikrokosmosem, za działanie diabła lub wrogich sił dążących do
zniszczenia wiary i moralności. Wiąże się
apostołów: „nie proszę, abyś ich ze świata
zabrał, ale żebyś uświęcił ich w prawdzie”.
Chrystus polecił swoim uczniom: „idźcie
na cały świat i nauczajcie”. Wizja ewangeliczna to nie wizja zamkniętego klasztoru
ani twierdzy. Tak więc, mimo niebezpieczeństw, jakie z tym się wiążą, miejsce człowieka wierzącego jest w tym świecie, który
wcale nie jest pobożny, ale też nie znów tak
całkiem bezbożny, jak się czasem myśli.
Media muszą zatem odczytywać to, co
nazwano „znakami czasu”, albo po prostu
słuchać tego człowieka, który jest rzeczywisty, a nie człowieka z jakiejś pobożnej
opowieści. Myślę, że droga, którą wybieramy, jest drogą ewangeliczną. Ryzykujemy popełnianie błędów, oczywiście. Jest
to droga trudniejsza, bo w człowieku jest
skłonność, która pogłębia się z wiekiem,
by w sprawach religii niczego nie zmieniać,
by czuć się bezpiecznie jak w starej zakrystii, by unikać trudnych pytań i wszystkiego, co niepokoi. Sama instytucja Kościoła też jest wystawiona na taką pokusę:
nie niepokoić! Pytają nas czasem: „po co
o tym piszecie?”. Odpowiadamy: uważacie,
że lepiej, by o tym pisało „NIE”, czy nawet
„Rzeczpospolita”? A może właśnie będzie
lepiej, że to znalazło się w katolickim piśmie, które trudne problemy wyraźnie artykułuje i stara się z nimi uporać?
W Polsce kościoły są pełne, ale pełne też są sale, w których się odbywają
imprezy zupełnie niereligijne. Nie ma co
stawiać im inny obraz katolicyzmu w jakiś
sposób bardziej przyszłościowy, czy też
ich rolą powinno być raczej naśladowanie
wiernych i podążanie za ich wiarą? Dotyczy
to z odrzucaniem wszystkiego, co przychodzi spoza Kościoła. Chrystus tymczasem,
w modlitwie arcykapłańskiej w czasie
ostatniej wieczerzy, modlił się do Ojca za
ukrywać, że Kościołowi w Polsce coraz
trudniej przychodzi komunikować się
z młodymi. Dzisiejszy człowiek jest religijny, ale Kościół go nie porywa, nie przeko-
Wywiad Pressji
75
nuje. Czasem słyszymy, że „Tygodnik Powszechny” lepiej by się sprzedawał, gdyby
skreślił przymiotnik „katolicki”. To – mówią
nam – odstrasza. „Katolicki” źle się kojarzy,
z Radiem Maryja, z manipulacją, w najlepszym razie z pismem, które zwraca się do wierzących tylko, do już przekonanych. Wydaje
się nudno-przewidywalne. My nie mamy zamiaru niczego skreślać, chcemy pokazywać,
że „katolicki” może być ciekawy, że może
mówić o trudnych pytaniach i o klęskach.
76
Pressje: Niezwykle ważna i delikatna
wydaje się sprawa, którą ksiądz poruszył,
a mianowicie odczytywanie „znaków czasu”. Jest to z jednej strony bardzo potrzebne, ale z drugiej strony należy zachować
ostrożność. W upublicznionej, choć może
nie znanej powszechnie, korespondencji
biskupa Karola Wojtyły z redaktorem „Tygodnika” Jerzym Turowiczem...
Ks. A.B.: …opublikowanej m.in. w „Tygodniku”…
Pressje: …Karol Wojtyła wyrażał zastrzeżenia wobec „Tygodnika” dotyczące
sposobu przedstawiania reform Soboru
Watykańskiego II. Najbardziej uderzające są słowa biskupa dotyczące różnicy pomiędzy „informacją” a „inicjacją”.
Wojtyła zarzucał pismu, że ogranicza się
tylko i wyłącznie do informowania przy
jednoczesnym wymaganiu od Kościoła
polskiego niejako automatycznego dostosowania się do wyniku prac Soboru bez
angażowania się w długotrwały i mozolny
proces inicjacji polskich katolików, którzy
muszą dopiero stopniowo „dorosnąć” do
tych reform.
Ks. A.B.: Były jeszcze pisma „paxowskie”.
Ks. A.B.: Owszem, jednakże była także
odpowiedź Jerzego Turowicza, który obszernie wykazywał swemu arcybiskupowi,
że „Tygodnik” prowadził również pracę
inicjacyjną. Wskazywał przy tym, iż nie można traktować katolików polskich jako głupszych i mniej wartościowych niż katolicy zachodni, którzy całą tę informację na bieżąco
otrzymują. Nie można zakładać, że nasi są
jakby niedorozwinięci i w związku z tym my
mamy to wszystko przed nimi ukrywać.
To jest bardzo ciekawy spór o priorytety. Co jest pierwsze, „informacja” czy „formacja”, tym ciekawszy w tamtych realiach,
gdy pism katolickich było mało, a takich jak
„Tygodnik” nie było. Dziś ciężar formacji
religijnej niosą liczne, w dużych nakładach
wydawane pisma kościelne, takie jak „Gość
Niedzielny” i wiele innych, które się angażują właśnie w formację, mówiąc „to trzeba”, „to powinniśmy”. Dlatego my staramy
się zatrzymywać na tych punktach formacyjnych, które zdają się trzeszczeć, pękać
w szwach. Staramy się coś naświetlić, odkryć coś głębszego. Myślę zatem, że nasza
rola dziś jest trochę inna, niż była w PRL. Ale
równowaga między tymi zadaniami jest,
rzecz jasna, konieczna. Konieczna i nieosiągalna.
Pressje: Tak, ale one były kontrolowane.
Pressje: Tamta wymiana korespondencji odbywała się faktycznie w specyficznych warunkach, gdzie „Tygodnik Powszechny” i „Znak” były jedynymi mediami katolickimi w całym kraju.
Ks. A.B.: „Tygodnik” też był kontrolowany.
Pressje: To był jednak inny stopień
kontroli.
Ks. A.B.: Tego nie wiem, ale na pewno
inny był stosunek redakcji do owej kontroli. Tygodnik z reguły nie dawał sobie
niczego „dopisywać”. Ale cenzura działała
wszędzie…
Pressje: Dzisiaj mamy wielość i różnorodność mediów katolickich, w tym to,
którego nie wspomnieć się nie da, czyli
środowisko Radia Maryja oraz całe imperium, które temu towarzyszy, łącznie
z telewizją i gazetą. Skąd się wzięła potęga tego przedsięwzięcia?
Ks. A.B.: Słowa „imperium” Pan użył, ja
go nigdy w tym kontekście nie użyłem. Na
niebywały sukces Radia Maryja złożyło się
wiele elementów. Przede wszystkim było
to pierwsze medium, pierwsze radio interakcyjne, gdzie słuchacze dzwonili i na antenie dzielili się swoimi opiniami. W Polsce
nikt tego przedtem nie robił. To pozwoliło
uzyskać bardzo duży rezonans. Po drugie
odpowiadało nawykom myślenia „postpeerelowskiego”, że katolicy są otoczeni
wrogami. My i oni. To bardzo mobilizuje
i jednoczy ludzi. Takie myślenie jest przez
to radio i całe środowisko podtrzymane.
„Nasz Dziennik” – jedyne katolickie pismo,
radio i telewizja – jedyne media polskie i katolickie. Wszyscy inni są podejrzani. Skupia
to ludzi, którzy potrzebują mieć jasno zdefiniowanych wrogów i środowisko, w którym
się czują bezpiecznie. W moim przekonaniu
są silni także dlatego, że w ich chrześcijańskiej interpretacji rzeczywistości unika się
niuansowania. To jest zwykle wykład bardzo uproszczony. Wielu odbiorców to pociąga. Przy niezwykłym talencie medialnym
i menedżerskim szefa tych instytucji, takie
media nie mogły się nie rozwinąć.
W życiu, w konfesjonale, spotykam ludzi myślących i mówiących Radiem Maryja. Nie podejmuję z nimi polemik. Czasem
ich pocieszam, bo bywają przerażeni wizją
świata, jaką im Radio Maryja serwuje. Oni
swoją wiarę kształtują poprzez radiowe katechezy, świadczą miłosierdzie potrzebującym, jeżdżą na pielgrzymki. Ich myślenie
polityczne jest podszyte emocjami. Żadna
merytoryczna rozmowa nie jest możliwa.
Wiedzą, kto jest dobry, a kto zły, na kogo
głosować. Zdumiewająca jest ta polaryzacja: na jednym biegunie radio, telewizja,
dziennik i wyższa szkoła, na drugim „Tygodnik Powszechny”, kilkanaście osób oraz
krąg czytelników i przyjaciół, stosunkowo
niewielki nakład (trochę ponad 20 000 egzemplarzy), ograniczenia i problemy ekonomiczne. A jednak Radio Maryja wciąż
przedstawia nas jako swojego najgroźniejszego wroga, atakuje nas przy każdej
okazji, na co z reguły nie odpowiadamy,
bo „Nasz Dziennik” polemik nie drukuje,
Radio nie podejmuje prawdziwej debaty,
Wywiad Pressji
77
a na własnych łamach reklamy im robić nie
chcemy. Ciekawe jest to, że skromny „Tygodnik Powszechny” postrzegany jest jako
kontrbalans dla tego potężnego zespołu
mediów, jakim jest Radio Maryja. Zapewne to odzwierciedla naszą rzeczywistość.
Jestem daleki od przypisywania osobom
związanym z Radiem Maryja złej wiary,
ale z ich wizją Kościoła i świata się nie zgadzam, nawet uważam je za szkodliwe.
Pressje: Czy byli księża powinni publicznie wypowiadać się na temat Kościoła?
78
Ks. A.B.: To jest bardzo delikatny temat.
Myślę, że człowiek, odchodząc od kapłaństwa, mógłby robić to bez szumu i oprawy
medialnej. Jest to w końcu akt życiowej
niekonsekwencji, nawet jeżeli uzasadniony
jakąś inną konsekwencją. Wypowiadanie
się tych ludzi na temat Kościoła jest dla
mnie czasem dość irytujące. Książka Tadeusza Bartosia o Janie Pawle II wydała mi się
bardzo jednostronna i niesprawiedliwa. Ale
szanuję ich prawo do własnego myślenia
i wyrażania swoich poglądów. Czy my możemy tu siąść we trójkę i powiedzieć, że im
nie wolno się wypowiadać? Oni – te redakcje, szkoła, zwolennicy – są. Nie można im
powiedzieć: „od tej chwili macie milczeć”.
Można na nich nie zwracać uwagi, ale można też się zastanowić, co mówią inni? Na
przykład można było przemilczeć wykłady
Tomasza Węcławskiego, ale ponieważ się
nimi zajęliśmy, zainicjowały dyskusję na temat Chrystusa, temat dla chrześcijanina kluczowy. Węcławski mówi trudnym językiem,
zrozumieć dobrze, na czym polega przed-
stawiony przez niego problem, jest dość
trudno. Uważałem, że to jest dobra okazja,
aby zastanowić się, kim jest Chrystus, w którego my wierzymy. Jak On, Chrystus naszej
wiary, ma się do historycznego Chrystusa?
Można to odrzucić, bo mówi to były ksiądz.
Ale wydaje mi się, że bardziej chrześcijańską
postawą jest posłuchać, co mówi. Myślę, że
odpowiedź na pytanie, czy powinni się wypowiadać, czy nie, nic nie daje. Jest to raczej
kwestia savoir vivre niż zasad prawnych lub
moralnych.
Pressje: Jak ksiądz ocenia stosunek do
Kościoła rządu Jarosława Kaczyńskiego?
Z jednej strony ten rząd na pewno w jakimś
sensie zyskiwał na poparciu religijnei części
społeczeństwa, z drugiej strony wydaje się,
że dochodziło do pewnej instrumentalizacji Kościoła. Jako przykład podaje się spór
o miejsce stolicy prymasowskiej, gdzie Jarosław Kaczyński, jak się podaje, osobiście
interweniował u Benedykta XVI. Na stosunek Kaczyńskiego do Kościoła używa się
nawet określenia „nowy józefinizm”, oczywiście z zachowaniem proporcji.
Ks. A.B.: W tym twierdzeniu mamy do
czynienia z ogromną przesadą obrażającą
Kaczyńskiego. Nie jest to w żaden sposób
uzasadnione. Jeżeli rzeczywiście na audiencji u Benedykta XVI wspomniał o tym,
to nawet nie wiemy, czy nie sam papież
spytał go o to. A jeżeli nawet nie, to nie wyobrażam sobie, aby występował z innej pozycji niż człowieka wierzącego, który mówi
papieżowi, jak według jego rozeznania by
było najlepiej.
Każdy rozsądny rząd w Polsce będzie
unikał zwady z Kościołem. Spory na temat
religii zawsze rozpalają emocje. W katolickim kraju takim jak Polska żaden rząd nie
może nie liczyć się ze stanowiskiem Kościoła, ze zdaniem episkopatu. Z tego powodu
nie zaliczałbym zachowania Kaczyńskiego
do instrumentalizacji Kościoła, choć mogło
to przekraczać pewną granicę.
Ciężar odpowiedzialności za to, co się
w tej materii dzieje, spoczywa na ludziach
instytucji kościelnych; to one nie powinny
dać się zinstrumentalizować. To jest ta wielka i trudna odpowiedzialność . Na przykład
w sytuacji, w której rząd Mazowieckiego
wprowadził religię do szkół, zapytałem
o zdanie kardynała Glempa. Jego odpowiedź była bardzo przekonująca: czy biskupi mogą odmówić, kiedy rząd daje możliwość wejścia do szkoły? Nie mogą. Nie
wszyscy biskupi byli o tym w jednakowym
stopniu przekonani, część uważała, że to
nie najlepszy czas, ale skoro ich zadaniem
jest troska o dobre funkcjonowanie Kościoła w tym kraju... Nawet dobrze rozumiana troska o dobro Kościoła może się, na
dłuższą metę, obrócić przeciw Kościołowi.
Przykładem jest bardzo delikatna sprawa
zwrotu majątków kościelnych. Kościół
krakowski ograniczył się do niezbędnych
rewindykacji. Nie domagał się wszystkiego. Wracając do pytania, mam wrażenie,
że zbyt często branie pod uwagę opinii
Kościoła traktuje się jako jego instrumen-
poruszmy na koniec bardzo gorący temat,
kwestię zapłodnienia metodą in vitro.
talizację.
Doktryna Kościoła w tej materii dopiero
się kształtuje. To jest proces stawania się.
W wielu kwestiach etycznych nauka Kościoła ewoluuje w miarę rozwoju wiedzy.
Pressje: Skoro dyskutujemy o stanowisku Kościoła w sprawach publicznych, to
Ks. A.B.: Kościół zawsze będzie przeciw niszczeniu nadliczbowych embrionów.
Wynika to z jego stanowiska na temat istoty człowieczeństwa. Natomiast na temat
samej praktyki medycznej nie ma definitywnej oceny Kościoła. Istnieje instrukcja
kardynała Ratzingera sprzed ponad 20 lat,
kiedy te techniki były dopiero wprowadzane. Na konferencji prasowej stwierdził
wtedy, że to jest problem, który dotyczy
tylko nielicznych, choćby ze względu na
ogromne koszta z tym związane, więc też
nie jest to wielki problem Kościoła. Co do
samej metody zapłodnienia Ratzinger wtedy napisał, że poczęcie osoby ludzkiej nie
może być oddawane w ręce osób trzecich.
Nie jest to jednak dokument definitywny.
Warto wspomnieć, że sam wynalazca
tej metody wezwał potem do przyjęcia
moratorium, do wstrzymania jej stosowania. Przeraził go – jak sam komuś wyznał
– widok mnóstwa probówek z poczętym
ludzkim życiem. O ile wiem, nie jest człowiekiem wierzącym. Co do samej metody
myślę, że nie należy się szczególnie emocjonować i z respektem traktować pragnienie
posiadania dziecka i cierpienie małżeństw
bezdzietnych. Ważne jest to, że dzieci
poczętych w ten sposób przecież się nie
dyskryminuje, nie odmawia się im chrztu,
mogą zostać księżmi albo zakonnicami.
Wywiad Pressji
79
Pressje: Czy w przypadku finansowania
przez państwo zabiegów zapłodnienia metodą in vitro powinno się je ograniczyć do
małżeństw, tak jak zaproponował początkowo poseł Jarosław Gowin, czy też wszystkie
pary powinny być traktowane równo?
Ks. A.B. Myślę, że moje osobiste przekonanie nie ma tu większego znaczenia.
W końcu jednak Kościół nie zabrania mieć
dzieci ludziom bez ślubu. Sądzę, że jeśli jakieś kryteria są tu potrzebne, to bardziej
subtelne niż dokument ślubu. Zwracam raz
jeszcze uwagę, że Kościół na ten temat wypowiadał się wtedy, gdy rzecz była niemal
w stadium eksperymentowania. Instrukcja
o szacunku dla rodzącego się życia ludzkiego
i o godności jego przekazywania „Donum vitae” zatwierdzona przez Jana Pawła II i podpisana przez prefekta Kongregacji Nauki Wiary
kardynała Josepha Ratzingera 22 lutego 1987
roku, na którą do dziś się powołują katoliccy
autorzy, nie musi być traktowana jako ostateczne określenie stanowiska Kościoła.
Pressje: Dziękujemy bardzo za rozmowę.
Ks. Adam Boniecki (ur. 1934):
80
ksiądz katolicki Zgromadzenia Księży Marianów, z wykształcenia filozof. W latach
1979-1991 redaktor naczelny polskiego
wydania L’Osservatore Romano. Związany
z „Tygodnikiem Powszechnym” od 1964 r.
Po śmierci Jerzego Turowicza w 1999 r. został redaktorem naczelnym pisma.
OPRESSJE KRAJOWE

Podobne dokumenty