„WSPOMNIENIA KROŚNIEŃSKICH LOTNIKÓW” autor
Transkrypt
„WSPOMNIENIA KROŚNIEŃSKICH LOTNIKÓW” autor
HISTORIA WSPOMNIENIA KROŚNIEŃSKICH LOTNIKÓW oblatać i sprawdzić jego sprawność W dalszej części artykułu przed lipcu 2007 r. minęło 110 lat od na większej prędkości, wykonując sta w ię państw u sylw e tki osób momentu, jak z bieszcza kilka figur akrobacyjnych w powie związanych z krośnieńskim lotni dzkiego szybowiska po raz trzu - taka była instrukcja, a ja byłem pierwszy w Polsce, na niewielką ctwem, ludzi, których największą odpowiedzialny za jej dopełnienie. wysokość, wzniósł się w powietrze pasją życiow ą było, i jest nadal, W ystartowałem na wysokość 800 latanie. S ą to wspomnienia, które szybowiec. W 1932 roku powoli m etrów . W tra k c ie lotu, przy spisałem podczas moich rozmów zaczęło się rodzić małe krośnieńskie pojawiających się wtedy większych przeprowadzonych z tymi osobami lotnisko. W tym czasie Krosno liczyło naprężeniach, usłyszałem dziwne na p rz e s trz e n i kilku m iesięcy. około 9 tysięcy mieszkańców. Na o d g ło s y , ja k b y co ś s trz e la ło . 0 sw oich przygodach, niekiedy terenie Krosna pow staw ały też R o z p ę d z iłe m s z y b o w ie c d o pierwsze modelarnie. W 1934 roku bardzo dramatycznych, opowiadają szybkości 150 km/h, zanurkowałem przy Gimnazjum im. Mikołaja Koper p ilo c i Z y g m u n t S z u b ra o ra z o s tro w dół, s k u tkie m cze g o nika powstało kółko szybowcowe, Adam Lip. szybowiec dostał drgań, nastąpiło które liczyło około 400 gimnazjali gwałtowne wyhamowanie i szybo stów. Młodzi amatorzy lotnictwa ZYGMUNT SZUBRA wiec rozleciał się na kawałki. Został p o s ta n o w ili w y k o n a ć p ie rw s z y tylko ogon i końcówka model własnego szybowca, którego oczątki mojej ży jednego skrzydła. Siła montaż odbywał się w budynku obok ciowej przygody o d ś ro d k o w a w y rw a ła gimnazjum. Nadano mu numer 44. z lotnictwem roz pasy z okuć, więc spada Wykonany był z cienkich drewnia poczynają się w 1948 r., łem wraz z resztkami nych listewek i oklejony płótnem kiedy to zostałem przy szybowca w dół, a wokół lnianym. Niestety, ze w zględów jęty do Aeroklubu Pod mnie leciały jego porozry konstrukcyjnych, nie nadawał się do karpackiego w Krośnie. wane kawałki. Ponieważ lotu. Jesienią 1934 roku szybowiec Dostałem skierowanie na miałem na sobie spado został poświęcony pod pomnikiem b a da n ia do „W IL L ” chron ratowniczy, byłem Ignacego Łukasiewicza. Pierwsze W ojskowy Instytut Badań cięższy od elem entów próby startu nieco ulepszonej jego L o tn iczo - Lekarskich s z y b o w c a , o p a d a łe m wersji odbyły się na pagórkowatym w Warszawie. Po bada z a te m z d e c y d o w a n ie terenie w Białobrzegach, a nieco niach otrzym ałem za szybciej niż jego resztki, które późn ie j - na p o d k o rc z y ń s k ic h świadczenie: „zdolny do latania na zostawały nade mną. Otworzyłem w s z y s tk ic h typ a c h s z y b o w c ó w wzgórzach. W Ustianowej powstała spadoch ro n i w ylądow ałem na szkoła szybowcowa, gdzie w ybu 1 sam olotów w lotnictwie sporto dachu jednego z domów w Polance. dowano do tego celu kilka budyn w y m ” . R o zp o czą łe m s z k o le n ie Poniosłem przy tym stratę w postaci ków. Jeden z nich zachował się do podstawowe, które odbywało się na jednego buta. Pod ścianą dziś. W ojenna z a w ie L-«OV^ domu był pies. Gdy opadła rucha nie oszczędziła czasza spadochronu, to pies f w u j . o ».łn * | ll««nr|l u i* w ««m o ry >■» ustianow skiego szyb o iv. h , wunia *forłni» f w « ru n »» «l w X II. X III i XIV wraz z budą uciekł daleko od wiska, budynków i szybo lcii' . domu. Zebrała się wokół mnie wców. Jedyne co ocalało U *'«| nri*2a ^31 •V1!*"..irrrr C mi•MlW it<••U/#dtłnł»H>,.•IX *-1 «*•"" ^ M .^>1*- spora grupa ludzi, pytając, co z wojennej pożogi, to w/w V. O*• V-Z9 P citiad*™ Ucm«)t ttpawminiuny J « t w m »lm - , 1 ' • lł się stało z drugim pilotem, budynek oraz cztery szy vi. NMTrrpMpottWJ l.itd o w i znaleźli bowiem mój zgubio bowce, które to, z nara ■i***m ny but i myśleli, że było nas żeniem życia, przez całą dwóch. Pomimo tej przygody okupację aż do wyzwole Xr- I-I WTdIJ.OJj. nie bałem się i latałem dalej, nia przechowywał i opie u .,. - — -.v a r M M S T I A k o m u n k a C J III. Nr llm ic ji L ~ l O S 6 OlOw^y tui* ” ale zostało doświadczenie kował się nimi pilot szybo i od tego czasu byłem ostro w c o w y J ó z e f K u s ib a “ V../ żniejszy w swoich poczyna z Zawodzia. Szybowce te f l f e ............... niach lotniczych. b y ły p rz e c h o w y w a n e W 1958 r. zostałem szefem w starym, dużym baraku, wyszkolenia. Odpowiadałem na le żą cym do k o p a l lotnisku w Krośnie i Tęgoborzy koło za sz k o le n ie p ilo tó w o ra z za nictwa naftow ego na „Ś lączce” zapory w Rożnowie. Były to lata wszystko, co działo się w aeroklubie. (dzielnica Krosna). Mało kto dziś powojenne, latałem na polskich Po ukończeniu szkolenia przez o tym pamięta. Po wyzwoleniu szybowcach „Salamandra”, „Kom ar'’ ucznia wykonywałem z nim lot grasujące w tych okolicach bandy i na poniemieckich „Jerzykach” . kontrolny, podczas którego podej UPA niszczyły zawzięcie wszystko, Otrzymałem uprawnienia instruktora mowałem decyzję, czy adept może czego nie zniszczyła wojna i to, co sam odzielnie latać szybow cem . szybowcowego, co było wówczas było polskie. W tym zakątku Polski spełnieniem moich marzeń. Była to praca odpowiedzialna, bo pozostało jedynie kilka pomników ze W 1953 r. na lotnisku w Krośnie chodziło przecież o ludzkie życie. skrzydłami szybowca. Taki to był Podjęte przeze mnie decyzje były szybowiec „Mucha-Ter” przechodził początek Aeroklubu P odkarpac wiążące, po odbytym wspólnym rutynowy przegląd i małe naprawy. kiego. locie m łody człow iek m ógł ju ż Po przeglądzie trzeba go było W P 1 & O?*! i HISTORIA samodzielnie pilotować szybowiec. Od 1980 r. w aeroklubie działo się coraz gorzej - trudności sprzęto we, niskie płace, brak perspektyw d a ls z e g o ro z w o ju . Ja m iałem ambicje, żeby robić coś więcej, żeby aeroklub się rozw ijał, niestety, sytuacja się nie zmieniała. Przeło mem w mojej karierze była nieocze kiwana propozycja pracy w LOT w Warszawie. Przeniosłem się więc Samolot "An-24" Fot. Arch. gazety do stolicy. Zostałem przyjęty na stanow isko pilota zaw odow ego. Zacząłem szkolenie na dwusilniko w ym s a m o lo c ie p a s a ż e rs k im „IŁ-14”, które trwało półtora roku. Latałem początkowo jako drugi pilot, później jeszcze - samolotem bez pasażerów. Po ukończeniu szkole nia otrzymałem licencję pierwszego pilota-kapitana. „IŁ-14” był małym dwusilniko wym samolotem, który mógł zabrać 40 pasażerów i miał krótki zasięg. Latałem do Moskwy i na Ukrainę. W tym czasie wydarzyła się pier wsza katastrofa tego typu samolotu w historii polskiego lotnictwa. „IŁ-14” rozbił się w Moskwie, wszyscy zginęli, pilot był z Krakowa. Dalej szkoliłem się na turbo śmigłowym, większym samolocie pasażerskim „AN-24”, który zabierał 50 pasażerów z załogą. W trakcie jednego z lotów rejsowych sam olo tem „IŁ-14” , jaki odbywałem z Po znania do Warszawy, wydarzyła się sytuacja alarmowa. Po wystarto waniu z lotniska w Poznaniu, po kilkunastu minutach lotu, nagle spostrzegłem , że wskazania na monitorze kontrolnym sygnalizują awarię jednego z silników. Zgodnie z instrukcją trzeba było wyłączyć ten silnik i ustawić płaty śmigła w „chorą giewkę” tak, aby był najmniejszy opór pow ietrza. B yliśm y bliżej Poznania, dlatego też podjąłem 6 1/ 2 0 0 S szybką decyzję o powrocie na lotnisko początkowe. Po wylądo waniu nikt z pasażerów nie zoriento wał się, że jesteśm y na powrót w Poznaniu i nikt nie zdawał sobie sprawy z powagi zaistniałej sytuacji. Jako pilot zrobiłem swoje, reszta należała do obsługi naziemnej. Inne wydarzenie w mojej karie rze lotniczej, o którym chcę opowie dzieć czytelnikom „Piastuna”, miało miejsce w tra kcie lotu ze Szczecina do Gdańska sa molotem „AN24" z 50 pasa żerami na po kładzie. W połowie tra sy do kabiny pilotów przy biegła stewar dessa, infor m ując m nie, że w sam olo cie jest uzbrojo n y p o r y wacz. Za ste w ardessą do kabiny wtargnął także sam pory wacz, uzbrojony w dwa granaty bojowe. Jeden granat, odbezpie czony, trzymał w ręce, drugi, zamiast krawata, miał zawieszony na szyi zwisał i wolno kołysał się nad klatką piersiową. Zażądał zmiany lotu do N iem iec Zachodnich. Powiedzia łem mu, że nie mamy tyle paliwa, że by dolecieć tam, gdzie on chce. Po wielu targach dał się w końcu prze konać i zgadził się ostatecznie na lą dow a nie w K o penhadze. Przez cały czas było nie bezpiecznie, po n ie w a ż g r a n a t trz y m a n y przez niego w ręce był o d b e z p ie c z o n y . Musiał mocno go ś c is k a ć , bo po p ew nym cza s ie zaczęły sztywnieć mu palce. Mecha nik chwycił jego rękę, próbując wcisnąć zawleczkę granatu i zabez pieczyć go przed wybuchem. Ja w tym czasie prowadziłem rozmowy z lotniskiem w Kopenhadze, infor m ując ich o zaistniałej sytuacji oraz szczegółow o podając param etry granatu - jak się później okaże, na moje nieszczęście. Nie wiedziałem, co w tym czasie dzieje się z pory waczem, mechanikiem i granatem. Po wylądowaniu w Kopenhadze skołowałem na boczny pas, z dala od samolotów i budynków. Porywacz nie chciał w ysiąść z samolotu. Trzeba było go przekonywać, że jest w Kopenhadze. Pokazywałem mu na mapie, gdzie się znajdujemy. W końcu jakoś go przekonałem i zgodził się na wyprowadzenie pasażerów, ale bez załogi. Nadal trz y m a ł o d b e z p ie c z o n y granat. W międzyczasie sam olot został oto czo n y przez grupę antyterrorystów. W końcu, ciągle z grana tem w d ło n i, w to w a rz y s tw ie mechanika, wyszedł z samolotu i zaczął schodzić po schodkach. W tedy błyskawicznie został obez władniony i rozbrojony. Nikomu, na szczęście, nic się nie stało. Po kilku minutach funkcjonariusz ze służby specjalnej poinformował nas, że granatyjednak były prawdziwe. Na tej przygodzie jeden z lecą cych tym rejsem pasażerów nie oczekiwanie dla siebie skorzystał, bo miał w Gdańsku przesiąść się na samolot do Kopenhagi, a dzięki porywaczowi znalazł się od razu w miejscu docelowym. Po przylocie do Gdańska funk cjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego przesłuchiwali mnie na zmianę przez całą noc, aż do białego rana. Szczególnie interesowało ich to, skąd znałem tak dokładnie parametry bojowe granatu oraz to, Szybowiec “Mucha Ter 1" Fot. Arch. gazety że był to granat produkcji rosyjskiej. Powiedziałem im, że służyłem w w oj sku i na poligonie z okopu rzucałem takimi właśnie granatami. Ostate cznie, po zweryfikowaniu podanych przeze mnie wyjaśnień, dali mi spokój. Przesłuchanie to było dla mnie przykre, gdyż w trakcie jego trw ania byłem podejrzew any o współpracę z porywaczem i o zamiar HISTORIA ucieczki za granicę. Było to trzecie z kolei uprowadzenie samolotu w historii lotnictwa cywil nego Polski po zakończeniu drugiej wojny światowej, na dodatek tym razem ja byłem uczestnikiem tego porwania. Oczywiście, zdarzenie to zostało objęte klauzulą tajności i nikomu nie mogłem o tym opowia dać, bo tego typu wydarzenia nie m ogły p rz e c ie ż m ieć m ie js c a w Polskich Liniach Lotniczych. Historia ta po raz pierwszy zostanie opisana na łamach „Piastuna”. A D A M LIP w Libii wybuchła rewolucja. Skiero wano nas przez Belgrad, Ateny, Kretę. W czasie kontraktu kilka krotnie przelatywałem Morze Śród ziemne. Na Czarnym Lądzie, wtedy gospodarczo i technicznie zacofa nym, niewyobrażalnym było prowa dzenie jakiejkolw iek działalności rolniczej bez samolotów przystoso wanych do opylania ogromnych przestrzeni pól uprawnych i zwalcza nia plagi szarańczy. Moja pierwsza, niezwykle dra matyczna przygoda, miała miejsce na terenie delty Nilu w Zjednoczonej Republice Arabskiej, gdzie opero wała grupa polskich pilotów na dzbanach na głowach. Zauważyłem, że wypuszczana z samolotu na pola trucizna opadła do naczynia niesio nego przez jedną z kobiet - mogło to oczywiście spowodować zatrucie całej rodziny skażoną tym sposo bem wodą. Próbowałem z samolotu dawać kobiecie znaki, wykonując kilka dodatkowych okrążeń. Jednak kobieta ich niezrozum iała. Próbując zaradzić zaistniałej sytuacji, której byłem przypadkow ym spraw cą, zniżyłem jeszcze bardziej lot i, nad latując od tyłu idącej grupy, podwo ziem „Gawrona” strąciłem dzban z w odą na ziemię. Sytuacja została opanowana. Przypadkowi obserwa M ój romans z lotnictwem rozpo czął się w 1939 r. na lotnisku w Krośnie. W łaśnie tutaj po raz pierwszy, jako pasażer, wzleciałem w powietrze na samolocie szkolnym “PW S-26”. Byłem wtedy uczniem Szkoły Podoficerów Lotnic twa dla Małoletnich w Krośnie. Wybuch wojny we wrześniu 1939 r. brutalnie przerwał moje marzenia 0 lataniu. W czasie okupacji pod jąłem pracę w charakterze robotnika w fabryce Flugmotorenwerke w Rze szowie (Flugmotorenwerke Reishshof GmbH włączone do firm y lotniczej Ernest Henschei z Kassel 1 Daimler Benz ze Stuttgartu koncern prowadził zakłady napra wcze silników dla lotnictwa na froncie wschodnim. Zatrudniał on w końcu 1941 r. dwa tysiące robotników, w tym 200 Niemców. Przeprowadzał remonty oraz wyko nywał części silników samolotów sam olotach „A N -2” i „G aw ron” . bojowych - dzisiejsza WSK-PZL Opryskiwaliśm y środkami chem i Rzeszów - przyp. red), tam praco cznymi pola bawełny, kukurydzy wałem do końca okupacji. oraz ptaki wróblowate, które m aso Po w yzw o le n iu u zyska łe m wo niszczyły kukurydzę. Obsługa licencję pilota, zdobyłem uprawnie sam olotów i piloci pracowali w bar nia instruktora szkolenia młodych dzo trudnych warunkach, w nieła pilotów. Każdą w olną chwilę po twym do zniesienia upale. Loty święcałem lotnictwu. W 1965 r. odbywały się na bardzo niskich przeniosłem się do Warszawy, gdzie wysokościach - od 2 do 10 metrów, u z y s k a łe m u p ra w n ie n ia p ilo ta starty sam olotów odbyw ały się „agro”, dzięki którym mogłem latać z przypadkowych lądowisk - czasa na samolotach „AN-26” oraz „G a mi były to zwykłe, wiejskie, ledwie wron”, przystosowanych do opylania utwardzone drogi. Praca ta wym a i nawożenia dużych areałów i pól gała w ięc nie lada umiejętności, uprawnych. Po uzyskaniu stoso niepozbawiona była też pewnego wnych licencji, podpisując kontrakt ryzyka. Pewnego razu leciałem na na wykonanie usług w krajach Afryki, bardzo niskiej wysokości, tuż nad podjąłem pracę w zakładzie Usług polami bawełny, wykonując opylanie Agrolotniczych w Warszawie. Z kraju śro d k a m i o chrony roślin. Pola wylecieliśmy jedenastoma „Gawro znajdow ały się tuż przy jednej nami”. Zaplanowano nam przelot z okolicznych wiosek. W pewnym nad A ustrią Włochami, Tunezją m o m e n c ie na tra s ie o p y la n ia Lib ią Egiptem do Sudanu. Ale tuż samolotu dostrzegłem grupę kobiet przed wylotem z Wiednia zmieniono n io s ą c y c h w o d ę w g lin ia n y c h nam trasę przelotu z uwagi na to, że torzy tego zdarzenia myśleli, że coś się stało z maszyną lub pilotem, ale samolot ponownie wzbił się w powie trze i dalej w y k o n y w a ł sw oje zadanie. Po wylądowaniu wyjaś niłem wszystkim, co było powodem tej karkołomnej akrobacji. Różnych, ciekawych i często bardzo n ie b e zp ie czn ych sytu a cji, ja k ie miały miejsce w trakcie działań polskich pilotów w krajach arabskich z udziałem moich kolegów, było znacznie więcej. Niestety, wielu z nich przeszło już na w ieczną służbę i ich wspomnienia odeszły w ra z z nim i. Po w y g a ś n ię c iu kontraktu wróciłem do kraju i prze szedłem na emeryturę. Artykuł powstał na podstawie moich rozm ów z lotnikami. Józef M achnik