Zachód drugiego słońca był coraz bliżej, a on z niecierpliwieniem

Transkrypt

Zachód drugiego słońca był coraz bliżej, a on z niecierpliwieniem
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
Zachód drugiego słońca był coraz bliżej, a on z niecierpliwieniem czekał na
możliwość opuszczenia warty. Siedział na blaszanym dachu wystarczająco długo, by
rozbolały go wszystkie kości, by każdy ruch wywoływał strzykanie w stawach. Obawiał się
jednak, że teraz, kiedy rozbił się prom, jego wachta przedłuży się o kilka godzin. Mijały
minuty, a słońce niezauważalnie chyliło się ku horyzontowi nieskończonej pustyni.
Siedział w milczeniu, obserwując zbiegowisko ludzi przez lunetę snajperską. Gdyby
omyłkowo pociągnął za spust, komuś mógłby odstrzelić łeb. Z drugiej strony, gdyby miał
zablokowaną możliwość wystrzału, odblokowywanie jej zajęłoby za dużo czasu.
Wystarczająco dużo, by illuminas mógł spokojnie przebić go którymś ze swych szponów.
Nie, wolał nie ryzykować własnym życiem. To był problem tych, co siedzieli na dole, nie
jego.
Ubrał słuchawkę z mikrofonem, ustawiając małą antenę na odpowiednią
częstotliwość. Ciszę, która go dotychczas otaczała, przerwał gwar rozmów toczonych na dole.
Niewielkie różnice między poszczególnymi falami sprawiły, że rozmowy prowadzone na
osobnych kanałach zlewały się w jeden, niezrozumiały szum. Falcon przez lata przywykł do
tego, dlatego też beznamiętnie wsłuchiwał się w dialogi, wyłapując poszczególne słówka, a
wraz z nimi sens całych wypowiedzi.
Błądził wzrokiem po ludziach, zastanawiając się czy w bazie będzie na niego czekać
obiad.
- Falcon? - usłyszał nagle wyraźnie z drugiego odbiornika, należącego do Salisy,
drugiej zwiadowczyni.
- Czego?
- Widzę komorę kriogeniczną, nikt nie kwapi się by ją otworzyć.
- Podaj dokładne położenie.
Dziewczyna opisała komorę leżącą między kawałkiem urwanego skrzydła, a wielkim
śmigłem. Siła uderzenia musiała być tak wielka, że ten kawałek stali przeorał znaczną część
pustkowia, zatrzymując się zatrważająco blisko pudła, w którym mógł leżeć ktoś żywy.
- Wydaj polecenie, żeby sprawdzono czy ktoś jest w środku.
Falcon nie kwapił się do niesienia pomocy, zwłaszcza wtedy, kiedy nie było to dla
niego korzystne. Przerażony, najpewniej na wpół świadomy człowiek należał do ciężarów, na
które on nigdy się nie decydował. Żył sam, radził sobie sam i doskonale dawał sobie radę. Nie
zależało mu na ludziach, nie zależało mu na niczym. Chciał tylko przetrwać. Zresztą, jak
każdy na Heliosie siedem.
- Nie będę się bawić w niańkę.
- To ty zauważyłaś komorę, więc to twój problem - skłamał. Widział skrzynię
znacznie wcześniej i znacznie wcześniej uratował osobie w środku życie. Wiedział, że ktoś
tam jest, widział po zachowaniu człowieka, którego zastrzelił.
- Postawię ci piwo. - Mimowolnie parsknął słysząc tą propozycję.
- Złociutka, nie jestem taki tani.
- Flaszkę Burbona.
- Stoi.
W ciągu kilkunastu sekund znalazł w tłumie zielonowłosą towarzyszkę, która,
podobnie jak pozostali, zbierała przydatne rzeczy.
- Lanius, słyszysz mnie? - Nadał komunikat w nadziei, że wyłapie jego głos z
szumów. Dostrzegł, jak ta rzuca wszystkie rzeczy na ziemię, najpewniej mieląc przekleństwa
pod nosem, po czym prostuje się.
- Słucham cię?
- Zerknij do komory, ktoś może tam być. Jest niedaleko ciebie - powiedział, ale
Lanius pokręciła przecząco głową. Tak jak on, nie miała nastroju na niańczenie nowego
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
obywatela Heliosu. Oboje woleli pozostawić nieszczęśnika w pudle, żeby się ugotował, umarł
z pragnienia lub żeby coś go dopadło. Byleby oni mieli wolną rękę.
- Pogrzało cię?
- Otwieraj komorę. - Pozostał chłodny i wyrafinowany, ale kobieta najwyraźniej
zamierzała stawiać opór.
- W życiu!
- Jak zaraz nie otworzysz tej jebanej komory, to przysięgam, w życiu nie zrobisz już
nic więcej - warknął. Nie lubił, jak ktoś stawiał opór, nie lubił upartych ludzi. Dziewczyna
natychmiast straciła na zawziętości, pogroziła mu tylko ręką i ruszyła w stronę skrzyni.
Mimowolnie uśmiechnął się, wzdychając z ulgą. To nie on będzie nianią, a do tego dostanie
flaszkę. Nie mógł się doczekać zejścia ze służby, zamknięcia we własnych czterech ścianach i
spędzenia czasu z miłością jego życia - wódką.
- Jakaś baba, zaraz zejdzie na zawał. Nie war...
- Otwieraj, do kurwy nędzy, bo będą zbierać twój mózg - zasyczał jadowicie, a na
potwierdzenie własnych słów, pociągnął za spust. Pocisk mignął blisko ucha kobiety,
wbijając się w piasek z impetem. Dostrzegł, jak w panice zaczęła walkę ze zamkiem. Męczyła
się chwilę, ale w końcu klapa podniosła się.
Trochę czasu zajęło dziewczynie wydostanie się z pudła i tak jak spodziewał się
Falcon, była przerażona i zdezorientowana. Wiedział, że prędzej czy później zginie, stawiał
jednak na prędzej.
Zaobserwował jej długie, czarne włosy i pulchne ciało z kilkoma kilogramami
nadwagi, po czym parsknął. Helios weryfikował wszystkie zbędne kilogramy, zmuszając
człowieka do głodowych racji żywnościowych i przetrwania za wszelką cenę, nawet cenę
ludzkiego mięsa.
- Gdzie jestem?- usłyszał jej chropowaty głos, który ledwie przeciskał się przez
ściśniętą krtań.
- Witaj na Heliosie, w piekle, z którego nie ma ucieczki - powiedziała pogodnie
Lanius, zdając sobie doskonale sprawę, że straszy dziewczynę. Uśmiechnął się pod nosem,
mamrocząc przekleństwo na zielonowłosą. Rozbitka rozglądała się półprzytomna, jakby nie
wierzyła w to, co widzi. Lanius w tym czasie oddaliła się minimalnie, przykładając rękę do
słuchawki by lepiej słyszeć snajpera.
- Zadowolony? - warknęła, a Falcon zaśmiał się pod nosem.
- Oczywiście - odparł.
W momencie, w którym wyciągnięto kobietę z komory, stracił zainteresowanie jej
osobą i błądził wzrokiem po horyzoncie, wypatrując ewentualnych hyane. Bestie nie były na
tyle głupie, by zaatakować ślepo tłum, lecz doskonale polowały i chwytały poszczególne
jednostki, ciągnąc za sobą do swych jam. Falcon wiedział, że jak szczęki stworzenia zamkną
się na jakiejkolwiek kończynie, człowiek jest już stracony i nie ma co marnować naboi.
Chyba, że na ukrócenie cierpienia.
- Co zrobią z nową? - usłyszał głos Salisy, ale pytanie nie było kierowane do łowcy.
Mężczyzna zaczął szukać brunetki w tłumie ludzi i, ku jego zaskoczeniu, ta dalej siedziała
tam, gdzie widział ją po raz ostatni. Minęło jakieś piętnaście minut, a ta nie zmieniła pozycji,
garbiąc ramiona i obserwując wszystko. Nie miała szans na przeżycie. Była zbyt rozdygotana
emocjonalnie - on o tym wiedział i zdawał sobie sprawę z tego, co się z nią stanie. Vulturia
nie lubiła słabych. Westchnął, przewracając się na plecy. Czuł, jak bolą go wszystkie mięśnie
i kości. Spędził stanowczo za dużo czasu w jednej pozycji. Przeciągnął się kilka razy, słysząc
strzelające stawy, zrobił parę brzuszków i od razu poczuł się lepiej. Spojrzał jeszcze raz na
zbiegowisko.
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
- Sutek świata, słyszysz mnie? Odbiór? - Nadał na odpowiedniej fali i po chwili
uzyskał odpowiedź.
- Słucham? Odbiór.
- Tu Dupa szatana, idę rozprostować kości. Wracam za kwadrans.
- Przyjęłam.
Podniósł się, czując, niedokrwione nogi zaczynają mrowić. Poprawił ciasno zapięte
buty, przewiesił przez ramię snajperkę, odwiązał materiałową chustę z włosów i zszedł z
dachu. Blaszana budka stała samotnie na szczycie klifu, wyznaczając kierunek wschodni. W
dole majaczył bezkres pustyni, tłumy ludzi, wrak promu, a na najbardziej wysuniętym na
zachód wzniesieniu stał drugi, podobny punkt orientacyjny. Wiał suchy, pustynny wiatr,
przenoszący drobinki pyłu, które zaczynały drażnić płuca. Owinął czerwoną chustą usta i nos,
chcąc uchronić płuca przed piaskiem.
Szedł przed siebie, idąc po tak zwanym piętrze pustyni - klif był olbrzymim
stopniem bezkresu złocisto-bursztynowego pyłu, który w promieniach zachodzącego słońca i
wielobarwnych gwiazd lśnił blaskiem diamentów. Falcon nie obawiał się illuminasów ani tym
bardziej hyane. Wystrzelał je kilka godzin wcześniej, a te rzadko opuszczały swoje własne
terytoria. Mimo wszystko jednak trzymał w dłoni rewolwer, wiedząc, że na Heliosie powinien
spodziewać się dosłownie wszystkiego. W końcu, kiedy był pewien stabilności nóg, rozpoczął
delikatny bieg, choć suche powietrze boleśnie raniło płuca. Przebiegł zaledwie sto metrów,
gdy usłyszał ciekawą wiadomość w słuchawce.
- Szefowo! Mamy rannego!
Zatrzymał się, nasłuchując. Ignorował pot spływający wzdłuż kręgosłupa, skupiony
na głosach z radia. Wyłapał głos Lanius.
- Nie chcesz tam iść i nie chcesz tego widzieć - wiedział, do kogo ona mówi. W
każdej chwili mogła zacząć się jatka, doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo wielokrotnie
nie zareagował w porę. Nikt nie zareagował na czas. Usłyszał ponownie głos dziewczyny,
której ocalił życie, niezależnie czy posłużył się własnymi dłońmi, czy też należący do
zielonowłosej towarzyszki. Wypowiedź była zagłuszona przez szumy, gwar, ale i tak
zrozumiał sens jej pytania.
- Co się dzieje?
- Nie mów, do cholery - warknął pod nosem, mimowolnie sie odwracając i ruszając
pieszo w kierunku blaszanego punktu obserwacyjnego. Kobieta go nie usłyszała.
- Znaleziono jednego z twoich. Poczekaj! - wołanie Lanius go nie uspokoiło. Ruszył
pędem, przyciskając ucho do małego mikrofonu
- Sutek świata, miej oko na sytuację, zrobi się gorąco! - zawołał w nadziei, że Salisa
go usłyszy przez gwar rozmów. Jak na złość, ilość szeptów narastała w każdej chwili,
doprowadzając go do szału.
- Falcon, co się dzieje? - spytała kobieta, ale nie odpowiedział. Nie miał czasu,
musiał wyrównać oddech, a ona powinna słuchać rozkazów bez zadawania zbędnych pytań.
Dobiegł na miejsce, z rozbiegu wskakując na blaszany dech, co przypłacił płytkim rozcięciem
na kolanie. Usłyszał jedynie część wypowiedzi Vulturii.
- ... będzie to przyjemny widok! - Zdjął snajperkę, przyłożył oko do lunety i dostrzegł,
jak nowoprzybyła mierzy się oko w oko z głównodowodzącą. Widział szok malujący się na
twarzy nowej, a jednocześnie pełną nienawiści postawę Vulturi.
- Napatrzyłaś się już? - Nie słyszał odpowiedzi brunetki, ale musiała zirytować
Vulturię. Kobieta depchnęła brutalnie dziewczynę na bok. Falcon obserwował to, marszcząc
czoło w wyrazie niezadowolenia. Zaraz mogła rozpętać się jatka i to potężna. Vulturia
musiała zdawać sobie z tego sprawę i tylko na to czekała, czekała, aż on, najlepszy strzelec na
Heliosie, zastrzeli rozbitka.
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
- Nie mów tego. Nie rób tego - warknął do mikrofonu, ale głównodowodząca
zignorowała go. Ta kobieta rządziła w Caelum, kontrolowała znaczną część zapasów,
magazynów, rozlokowania społeczności na tej olbrzymiej planecie, ale on - Falcon - nie
podlegał jej jurysdykcji. Robił to, co chciał i kiedy chciał, mając tylko jednego przywódcę,
którego słuchał z własnej, nieprzymuszonej woli. Tym przywódcą nie była kobieta, która
panoszyła się na pobojowisku, zapominając, że jest równie śmiertelna jak wszyscy inni
ludzie.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie możemy wziąć zbędnego balastu? - powiedziała to na
głos, z tą swoją jadowitą premedytacją. Falcon wiedział, że musiała to powiedzieć, ale
powinna wydać rozkazy. Odciągnąć nową, spacyfikować, zakneblować. Obawiał się, że to
zrobi, bo taką miała naturę. Położył palec na spuście, czekając na reakcję nowo przybyłej.
Dziewczyna mogła zareagować w sposób nieprzewidywalny i wiedział, jakie będą
konsekwencję takiej sytuacji.
- Nie posiadamy ani możliwości sanitarnych, ani niczego, co byłoby w stanie pomóc
ci funkcjonować właściwie. Tutaj nie ma miejsca dla osób, które są nieprzydatne - dostrzegł
szarpaninę, a chwilę potem czarnowłosa zwijała się na ziemi. Czerwona posoka spływająca z
rozcięcia kontrastowała z praktycznie białym pyłem i mimo odległości, widział ją bardzo
dokładnie.
Na Heliosie były zasady, do których każdy musiał się stosować, niezależnie czy tego
chciał, czy też nie, jednak sposób, w jaki Vulturia pogrywała z rozbitkami zakrawał o łamanie
zasady o ograniczeniu ryzyka. Falcon ściągnął brwi, zacisnął usta w wąską linię i
obserwował, czekając na dogodną pozycję do pacyfikacji rzezi. Głównodowodząca nic sobie
nie robiła ani z ryzyka, ani ze snajperzysty. Kopnęła leżącą.
- Nie kopie się leżącego - warknął do mikrofonu i dostrzegł, jak głównodowodząca
pokazuje mu środkowy, serdeczny palec. Zacisnął zęby, zastanawiając się, kogo w pierwszej
kolejności pragnie odstrzelić. Odpowiedź była oczywista.
- Jakby ci szależało - usłyszał Salisę i jak nigdy zapragnął uderzyć kobietę za jej
głupotę. Powinna się nauczyć tutejszych zasad, zasad ustanowionych przez palące słońce i
morderczy klimat, przez szalonych ludzi i zgnite społeczeństwa. Powinna, lecz w dalszym
ciągu pozostawała tą samą idiotką.
- Są zasady, które powinny być nadrzędne - odwarknął, obserwując, jak Vulturia
łapie czarnowłosą za włosy i unosi do góry jej głowę, po czym przykłada lufę spluwy do
krtani. Widział ten teatr, tę szopkę, wycelowaną prosto w niego. Prowokowała, a on jak nigdy
chciał dać się sprowokować. Palec na spuście, jedno przypadkowe pociągnięcie. Kusząca
wizja jej mózgu na wraku.
- Słuchaj, lala, stul dziób i czekaj grzecznie na swoją kolej - przez rzekomo spokojny
głos głównodowodzącej przebijała się wściekłość.
- Nie bądź zazdrosna - odparł, zdając sobie sprawę, że sytuacja coraz bardziej
wymyka się spod kontroli. Nie mógł jednak oszczędzić Vulturii, musiał posłać jej chociaż
jedną ciętą uwagę, zwłaszcza, że wszystkie rozmowy ucichły. Byli tylko oni, dwa gryzące się
drapieżniki. Widział jej reakcję, nerwowe wzdrygnięcie i jego przez jego twarz przemknął
złośliwy uśmieszek. Chwilę później głównodowodząca rzuciła dziewczynę na ziemię i posłała
mordercze spojrzenie w stronę strzelca.
Nowa była obojętna Falconowi, ale panowały zasady, którymi zawsze kierowali się
ludzie na Heliosie. Nie mógł nie przypominać Vulturii, że jest ledwie pyłkiem rzuconym na
wiatr, równie śmiertelnym jak on czy pozostali. Uwielbiał ten jej zjadliwy uśmiech, tę furię.
Dręczenie jej stało się swoistą pasją, odrobiną przyjemności w bezwartościowej egzystencji.
Pamiętał doskonale dzień, w którym wylądowała na Heliosie. Był już przed nią, więc
wpojono mu stare zasady, które może należały do tych brutalniejszych, lecz jednocześnie
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
pozostawały sprawiedliwe. Teraz czasy się zmieniły, rządy się zmieniły, zasady pozostały te
same, ale nie każdy ich przestrzegał.
Obserwował, jak Vulturia przez chwilę wpatrywała się w człowieka bez nóg, celując
w niego z broni, po czym odwróciła się do dziewczyny. Kiwnęła na nią, a dwóch sługusów
znalazło się zaraz obok i dźwignęło nowoprzybyłą do pionu. Wiedział, co chce zrobić i
obawiał się tego od samego początku. Jedna ze zasad: Nie uzbrajaj ręki, która może cię zabić.
- Vulturia, nie rób tego - warknął, ale kobieta nic nie robiła sobie z jego słów.
- Vulturia! Do cholery! - usłyszał innego zwiadowcę. Miał ochotę ich wszystkich
zwyzywać za głupotę, ignorancję, brak spostrzegawczości.
- Falcon, nie mam czysztej poszycji do sztszału!
Obserwował, jak głównodowodząca wręczyła rewolwer dziewczynie. Oczami
wyobraźni widział wąskie palce zaciskające się na uchwycie, palec wskazujący na spuście i
pocisk między oczami Vulturii. Z jednej strony powinien temu zapobiec, ale z drugiej wizja
okazała się bardzo kusząca.
- Zastrzelisz go, albo ja zastrzelę ciebie a później jego. - Głos Vulturii nawet przez
zniekształcenia radiowe ociekał okrucieństwem. Czerpała satysfakcję ze znęcania się nad
dziewczyną, chyba jak każdy, kto się temu przyglądał. Zadawanie bólu i łamanie nowych
stało się ich pasją, hobby, jednak teraz za dużo ryzykowali. Dziewczyna miała w ręce broń, a
jej umysł był bardziej niż niestabilny. Mogła zastrzelić kogoś nie odpowiedniego. Mogła
strzelić, wywołać reakcję, rzeź między ludźmi, którzy teoretycznie żyli ze sobą w zgodzie.
Bardzo kruchy pokój mógł w każdej chwili zapłonąć, wystarczyła tylko iskra.
- Nie zastrzelę go - drżący głos utrwalił Falcon w przekonaniu, że jeśli nic nie zrobi,
sytuacja zrobi się patowa.
- Falcon! Strzelaj do cholery, rozwal jej łeb!
- Której? - spytał z satysfakcją, po której zapadła chwila milczenia. Jako jedyny miał
czystą pozycję do strzału, mając obie kobiety na muszce. Nie blokowały go ani skały, ani tym
bardziej ludzie. Nie nawykł do rzucania gróźb na wiatr, tak jak nie nawykł pudłować. Wziął
głęboki wdech i ze świstem wypuścił powietrze z płuc.
- Zastrzel go, albo ja zastrzelę ciebie . - Uśmiechnął się pod nosem, chcąc
dopowiedzieć "albo to ja zastrzelę was obie". W każdej chwili mogła zaliczyć kulkę w łeb,
nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawy. Nie wiedziała, że dziewczyna przestrzeli jej
mózg szybciej, niż ta zdąży o tym pomyśleć? Zastanawiał się czy ingerować, czy pozostawić
wszystko losowi.
- Falcon, strzelaj do cholery! - Zobaczył, jak dowódczyni wymierza policzek
dziewczynie, najpewniej podjudzając w niej negatywne emocje. Pokręcił głową z
niedowierzaniem, obserwując głupotę kobiety, która powinna być opanowana i rządzić z
sensem, lecz ta cały czas kopała leżącego.
- Żałosna - usłyszał jej głos. - Wyobraź sobie, że ma uciekać przed tymi bestiami w
TYM stanie! Teraz wyobraź sobie, jak pełznie po gorącym piasku, a ta bestia przydeptuje go,
po czym zaczyna pożerać... Od dołu. One wielbią się w krzykach, jękach i płaczu. To ONE
wyrywają kończyny i przeżuwają je leniwie. Umierasz sam, a one jedynie ci w tym pomagają,
rozumiesz? To jest akt łaski.
- Pierdolisz - mruknął, naciskając spust.
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
Obserwowałam, jak układają ciała moich towarzyszy po to, by pozostawić je na
pastwę hyane, jak nazwała je zielonowłosa dziewczyna. Ludzie poubierani w pustynne,
wojskowe ubrania wyłamywali wieka kabin, wyciągając połamane, rozerwane przez siłę
odśrodkową zwłoki, rzucając je na piasek i nie poświęcając im żadnej uwagi. Ich poświęcenie
może napełnić żołądki bestii, a co za tym idzie, uratować życie potencjalnych ofiar, mówili,
ale do mnie to nie przemawiało. Bezcześcili zwłoki, traktowali ludzkie ciała jak
bezwartościowe worki. Troje z przyjaciół leżało u mych stóp. Raczej dwoje i ta część, która
pozostała z Josha. Brakowało tylko Jacka, wojskowego, który opiekował się nami w trudnych
sytuacjach i był wsparciem. Jako jedyny był opanowany, potrafił kontrolować swój strach i
wpływać na innych do tego stopnia, że nie było żadnych kłótni i sporów. Teraz go nie było.
Może przeżył? Trzymałam się tej myśli jak tonący brzytwy, choć wiedziałam, że w każdej
chwili nurt - prawda - może mnie porwać.
Usłyszałam wołania ludzi i zauważyłam nagłe poruszenie między nimi, co też
wyrwało mnie z apatii. Zebrali się w jednym punkcie, obserwując coś uważnie, a ja poczułam
rosnące napięcie. Zerwałam się na równe nogi, ale zielonowłosa dziewczyna znalazła się przy
mnie, łapiąc mnie za ramię i pokręciła przecząco głową.
- Nie chcesz tam iść i nie chcesz tego widzieć - szepnęła chłodno, a jej oczy patrzyły
na mnie z nieodgadnioną troską. Chciałam parsknąć śmiechem, wyrwać się, obrazić ją
wulgarnymi słowami, ale jej mina sprawiła, że poczułam się małym, krnąbrnym dzieckiem.
- Co się dzieje? - spytałam, cały czas obserwując tłum gapiów i czując, jak miękną
mi nogi.
- Znaleziono jednego z twoich - zaczęła, a ja wyszarpnęłam się z jej uścisku, ruszając
w tamtą stronę
- Poczekaj! - Nie czekałam, tylko szłam przed siebie, ignorując drżące nogi, walące
serce i zimny pot, który oblał moje ciało. Gorące powietrze boleśnie raniło moje płuca, a do
oczu cisnęły się łzy. Nie dostrzegłam, jak ktoś zastąpił mi drogę, więc zderzyłam się z
wysokim, bardzo umięśnionym mężczyzną. Otarłam wierzchem dłoni wilgoć z rzęs i
dostrzegłam, że podkoszulek opina bardzo dobrze wykształcone mięśnie, a twarz wykrzywia
nieprzyjemny wyraz. Olbrzym, gdyż nie mogłam inaczej nazwać dwumetrowego kulturystę,
obrzucił mnie gardzącym spojrzeniem nawet się nie zatrzymując. Podniosłam się i nabrałam
ochoty, by na niego nawrzeszczeć, jednocześnie wiedziałam, że tym sposobem prosiłam się o
śmierć.
Nie oglądając się ani za zielonowłosą, ani za gigantem, ruszyłam w kierunku
zbiegowiska, mimowolnie przyspieszając kroku. Z olbrzymim trudem przecisnęłam się przez
tłum tylko po to, by zobaczyć przyjaciela siedzącego na ziemi. Zatkałam usta dłonią,
zaciskając powieki by powstrzymać intensywnie płynące łzy. Mój przyjaciel, mój obrońca,
siedział oparty o kawałek promu, a nogi odcięte na wysokości uda leżały tuż obok niego. Na
czoło mężczyzny wystąpiły kropelki potu, a każdy oddech sprawiał mu ból.
- Jack? - szepnęłam, podchodząc i padając na kolana, po czym złapałam go za rękę.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się, próbując dodać mi otuchy. Dotknęłam niepewnie jego
bladej skóry na policzku i poczułam, że grunt ucieka spod moich nóg. Umierał.
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
- Słonko, żyjesz - odparł z wyraźną ulgą, sięgając po dłoń, którą dotykałam jego
policzka. Ścisnął ją delikatnie, przymykając oczy. - Musisz dać sobie radę. Musisz
przetrwać...
- Nie zostawiaj mnie - odparłam. - Nie dam sobie rady bez ciebie.
- Dasz. Musisz. To rozkaz - odparł. Nie miałam wątpliwości, że nikt mu nie pomoże.
Rozejrzałam się w nadziei, że jednak ktoś może coś zrobić, ale wszyscy ludzie odwrócili
głowy. Znaczna część zwyczajnie oddaliła się, by nie oglądać tego teatru, który rozgrywał się
za każdym razem wedle tego samego schematu. Czułam to.
- Nie mogę - zaczęłam, ale uściskiem dłoni sprawił, że umilkłam. Przeraźliwy,
kobiecy krzyk, który rozbrzmiał i przegonił ciszę, zmroził mi jednocześnie krew w żyłach.
- Rozejść się ludzie! Nie będzie to przyjemny widok! - Zerknęłam przez ramię i
przekonałam się, że ta stała tuż za mną. Domyśliłam się, że mnie obserwuje, więc podniosłam
się, stając z nią oko w oko. Prawą część jej twarzy pokrywały warstwy blizn po oparzeniach,
warga opadała bezwładnie a powieka drgała w nerwowym tiku. Żadnych rzęs, brwi, tylko
brzydka, zniszczona twarz.
Otwarłam usta, ale nie wypowiedziałam ani jednego słowa. Patrzyłam na nią,
analizując każdy cal blizn na jej ciele, oparzeń, zdeformowań. Pod krótkim topem oraz
skórzaną kurtką majaczyły kolejne blizny po płomieniach i szponach, a spodnie moro opadały
na biodra, które nosiły ślady po szczękach. Na głowie wojskowy beret nieudolnie tuszował
brak włosów.
- Napatrzyłaś się już? - warknęła w moją stronę, a ja natychmiast opuściłam wzrok,
mrucząc coś na wzór przepraszam. Odepchnęła mnie brutalnie, niemalże rzucając na ziemię i
pochyliła się nad Jackiem.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie możemy wziąć zbędnego balastu? - spytała bez
ogródek, a on kiwnął twierdząco głową. - Nie posiadamy ani możliwości sanitarnych, ani
niczego, co byłoby w stanie pomóc ci funkcjonować właściwie. Tutaj nie ma miejsca dla
osób, które są nieprzydatne. - Jej ton był wypruty z emocji, jakby powtarzała te słowa
wielokrotnie. Sens wypowiedzi dotarł do mnie w chwili, w której kobieta wyciągnęła z
kabury rewolwer i wycelowała w głowę mojego przyjaciela. Chciała go dobić, chciała zabić
Jacka, jedyne wsparcie, jedynego przyjaznego mi człowieka. Nie mogłam na to pozwolić, nie
mogłam do tego dopuścić.
Rzuciłam się na nią, odtrącając wyciągniętą rękę, przez co kula wbiła się w ziemię,
a piasek odskoczył na boki. Kobieta nie czekała, nie straciła również rezonu. Zamachnęła się
dłonią, w której trzymała broń i uderzyła mnie rękojeścią prosto w twarz. Zrobiła to z taką
siłą, że zatoczyłam się do tyłu i padłam na ziemię, zwijając z bólu.
Krew zalała mi oko, czułam jej posmak w ustach. Drżącymi z przerażenia i bólu
dłońmi namacałam płytkie rozcięcie na łuku brwiowym, powiece i policzku. Rana była
teoretycznie płytka, przez co niegroźna, ale obficie krwawiła i sprawiała mi niewiarygodny
ból. Nim zdążyłam się podnieść, kobieta kopnęła mnie w brzuch, a ja zwinęłam się, jęcząc.
Poczułam, jak zaczyna brakować mi tchu, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Nikt mi nie
pomógł, tylko każdy obserwował całe zajście, kręcąc głową. Jedni odwracali wzrok, inni
gapili się z bezczelnymi uśmieszkami. Jakbym to ja była ta zła. Miałam ochotę ją przekląć,
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
ale nie potrafiłam wydusić słowa. Nagle złapała mnie za włosy, unosząc brutalnie głowę i
przykładając lufę broni wprost do krtani.
- Słuchaj, lala, stul dziób i czekaj grzecznie na swoją kolej - warknęła, a ja
przełknęłam ślinę, przez co lufa wbiła mi się jeszcze głębiej. Zamknęłam oczy, gotując się na
śmierć. Ta jednak puściła mnie, brutalnie rzucając na ziemię. Nie zdążyłam się zaprzeć
dłońmi, uderzając twarzą o rozgrzany pył.
- Leż, psie - warknęła i ryknęła śmiechem, a ja skuliłam się, obejmując ramionami.
Płakałam. Nie mogłam powstrzymać kaskady łez, które spływały po moich policzkach.
Przeżyłam katastrofę, a traktowali mnie jakbym była martwa.
Zobaczyłam przez mgłę, jak celuje w Jacka. On nie patrzył na kobietę, tylko
spoglądał na mnie ze smutkiem i... Uśmiechał się. A może nie widział co się dzieje? Kobieta
jednak nie strzeliła, tylko patrzyła chwilę na niego, po czym spojrzała w moją stronę i jej
brzydką twarz wykrzywił grymas wściekłości. Kiwnęła głową, a dwóch stojących najbliżej
mężczyzn podniosło mnie na nogi i podciągnęło w jej stronę. Kiedy się poruszyła, chciałam
skulić się sobie, uchronić przez kolejnym ciosem i upokorzeniem. Złośliwe śmiechy
przebiegły po zbiegowisku. Nieznajoma wręczyła mi pistolet, jednocześnie celując drugim
rewolwerem we mnie.
- Zastrzelisz go, albo ja zastrzelę ciebie a później jego - warknęła. Poczułam, jak
wzdłuż kręgosłupa przebiega nieprzyjemny dreszcz, a na czoło wstępują kropelki potu. Oni
byli szaleni! Miałam go zastrzelić?! Przecież wystarczyło zatamować krwawienie - przeżyłby.
W głębi serca jednak wiedziałam, że miałam do czynienia ze społecznością Heliosu i nie
powinnam oczekiwać na litość!
- Nie zastrzelę go - szepnęłam, czując nieprzyjemną suchość w ustach. Piekła mnie
skóra, rozcięcie, czułam krew zalewającą mi twarz, a jednak nie potrafiłam zabić kogoś, by
ratować siebie. Głos w mojej głowie mówił, że powinnam to zrobić, ale nie potrafiłam.
Kobieta złapała mnie za kark i przyłożyła lufę do skroni. Mimowolnie zamknęłam oczy,
czując zimną stal.
- Zastrzel go, albo ja zastrzelę ciebie - mówiła powoli, akcentując każde słowo.
Czułam na sobie spojrzenie kilkunastu ludzi, którzy szeptali między sobą, obstawiając, czy
zabiję przyjaciela. Ja nie potrafiłam. Pokiwałam przecząco głową. Nie dałam rady. Nie
zastrzeliłabym kogoś, kto nie raz uratował mi życie. Widząc moje wahanie, kobieta
spoliczkowała mnie, rzucając mi gardzące spojrzenie.
- Żałosna - warknęła, tym razem łapiąc mnie za kark i zmuszając bolesnym
uściskiem do padnięcia na kolana. Nie chciałam upaść, przez co kopnęła mnie w kolano.
Zawyłam, padając na pustynne podłoże. Zmusiła mnie, bym spojrzała na jego pourywane
kończyny i broczące krwią rany.
- Wyobraź sobie, że ma uciekać przed tymi bestiami w TYM stanie! - syknęła mi do
ucha, a ciepły oddech owiał mój kark. - Teraz wyobraź sobie, jak pełznie po gorącym piasku,
a ta bestia przydeptuje go, po czym zaczyna pożerać... Od dołu. One wielbią się w krzykach,
jękach i płaczu. To ONE wyrywają kończyny i przeżuwają je leniwie. Umierasz sam, a one
jedynie ci w tym pomagają, rozumiesz? To, co robimy, to jest akt łaski.
Otwarłam usta, by jej coś odwarknąć, ale nie zdążyłam.
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
Dość mocny odrzut broni, specyficzny huk i małe zamieszanie na dole. Zapach
prochu, powiew wiatru, żar na twarzy. Kochał to. Uwielbiał ten stan, gdy w uszach
dźwięczała eksplozja, przygłuszona przez szum krwi a nozdrza wypełniał smród spalenizny.
- Falcon, kurwa, spudłowałeś! - usłyszał wściekły wrzask Salisy.
- Sęk w tym, że nie - mruknął zadowolony, rozmasowując bolące ramię. Nie
potrzebował lunety, by widzieć wściekłość bijącą od głównodowodzącej. Domyślał się, jaki
szok wszyscy przeżywają i miał ochotę ich wyśmiać.
- Żeby to było ostatni raz - zawarczała Vulturia, a w odpowiedzi otrzymała jedynie
pogardliwe prychnięcie. - Nie żartuję.
- Możesz mi possać, jeśli chcesz - warknął i poczuł zalewającą go satysfakcję.
Wściekły grymas głównodowodzącej i podkopanie jej autorytetu zawsze poprawiały mu
nastrój.
- Jeszcze raz taki numer, to... - zaczęła, ale przerwał jej, zanosząc się donośnym
śmiechem.
- To co? Zapłoniesz gniewem? Wybuchniesz złością? Zatańczysz ogniste flamenco? zakpił sobie z niej. Usłyszał wyłączane odbiorniki, by nie dotarło do niej, jak się podwładni
naśmiewają. Humor coraz bardziej mu się poprawiał.
- Przypominam ci, Falcon, kto tu rządzi - jej syk przypominał syczenie jadowitego
węża, ale sokoły potrafiły sobie doskonale radzić z gadami.
- Przypominam, kto współpracuje z tobą z własnej woli, a kto ma tutaj lepsze
obeznanie? - odgryzł się, co ponownie zaowocowało zmianą mimiki jakby połknęła sporej
wielkości gluta.
- W dalszym ciągu mogę zablokować twoją możliwość handlu z tutejszymi...
- Bez kitu, pohandluję z bandytami. Z Żelaznym Łbem chociażby. - Po tych słowach
zapadła chwila grobowej ciszy. Wszyscy, którzy usłyszeli jego słowa wiedzieli, jakim byłby
wówczas zagrożeniem. Jako wolny strzelec, nie zagrażał nikomu specjalnie, lecz gdyby
zablokowano mu możliwość handlu z Caelum, dołączyłby do band przestępców i przestałaby
go obowiązywać zasada neutralności. Dyskusja została ucięta, a mężczyzna odetchnął z ulgą.
Siedział na dachu, gładząc lufę snajperki palcami o twardej, zrogowaciałej skórze.
Na jednym nie posiadał już prawie w ogóle paznokcia, a drugi miał odcięty na wysokości
chrząstki. Helios zabijał Falcona powoli, kawałek po kawałku, pozostawiając po sobie
pobliźnione ciało. Z czasem mężczyzna nauczył się żyć tak, by umierać wolniej, ale umierał i
tak.
- Falcon?
- Peritus? - Falcon był wielce zaskoczony, że słyszy swojego dawnego nauczyciela.
Człowiek ten siedział w swojej samotni miesiącami, nie kontaktując się z nikim, nawet z
nim, choć w przeszłości łączyła ich bliska relacja.
- Pewna pinda wydała rozkaz eliminacji dziewczynki, o którą zapewne toczy się spór.
Na innej, zaszyfrowanej fali dowództwa. - Falcon ściągnął brwi w wyrazie zaskoczenia, choć
z drugiej strony wiedział, że mógł się tego spodziewać. Przez lunetę broni odnalazł
czarnowłosą. Siedziała na skrzyni i obserwowała wszystko z obojętnością wymalowaną na
twarzy.
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
- Co to ma wspólnego ze mną? - spytał, ale podświadomie wiedział, jaki dostanie
rozkaz. Wiedział od momentu, jak rozbił się prom i miał nadzieję, że nie stanie się tak, jak się
spodziewał.
- Brakuje nam jednego gracza, a coś czuję, że nowa technologia nas przerośnie i
znów przerobią coś cennego na bezsensowne umocnienia tych blaszanych murów - jego głos
był pogodny, ale jednocześnie dawał jasno do zrozumienia, że nie ma mowy o porażce a tym
bardziej odmowie.
- Dziewczyna jest słaba - przyznał szczerze Falcon. Świadomość, że
prawdopodobnie nie dotrwa świtu działa zniechęcająco. Peritus jednak zaśmiał się.
- Szczylu, zapominasz, że my wszyscy byliśmy słabi. Nadal jesteśmy, tylko teraz
mamy broń. I wiedzę. - Falcon uśmiechnął się mimowolnie na słowa Mistrza. Ten człowiek
wpoił mu wiele zasad Heliosa, sprawił, że żył i żył na tyle godnie, na ile oferowały tutejsze
standardy. Westchnął, kręcąc głową.
- Zobaczę, co da się zrobić - mruknął, wzdychając. Słyszał zerwane połączenie,
przez co potarł twarz dłońmi. Sytuacja mocno się komplikowała, ale spodziewał się tego od
samego początku. Odnalazł w tłumie zielonowłosą Lanius, która w pewnym stopniu należała
do jego szajki. Dokładniej rzecz ujmując, do szajki Peritusa. Ten niewidomy człowiek miał
największy staż z wszystkich na Heliosie - przeszło czterdzieści pięć lat wśród pustynnych
upałów, hyanów i zgnitych od środka ludzi. Stracił oczy dopiero kilka lat temu, ale zdążył
uratować między innymi Falcona, jak i Vulturię, Laniusa oraz wielu innych.
- Lanius, przejmujemy nową - poinformował kobietę, która natychmiast wyraziła
swoje niezadowolenie siarczystym przekleństwem.
- Rozkaz z góry - dodał cicho, w efekcie czego usłyszał głośne westchnienie.
- Przyjęłam - mruknęła bez entuzjazmu, ruszając w stronę głównodowodzącej.
Falcon nie byłby w stanie porozmawiać z Vulturią na pokojowych warunkach, więc
wysługiwał się Lanius, która w dalszym ciągu działa incognito. Zniknęła na chwilę w
naczepie pojazdu sześciokołowego, a strzelec natychmiast odnalazł wzrokiem nowoprzybyłą.
Obserwował ją chwilę i zastanawiał się, jak mogłaby im się przydać? Westchnął, słysząc
kłótnię w słuchawce.
- Zostawiamy ją tutaj i kropka - warknęła oszpecona kobieta, krocząc dumnie przez
plac, po którym ludzie uwijali się jak mrówki. W przypływie emocji pewnie zapomniała o
osobie, która siedzi na szczycie wzniesienia i celuje w nią z broni snajperskiej.
- Vulturia, ona może się przydać, słuchaj...
- Nie! Nie mamy miejsca w czołgach, tak? Tak. Jest ful i nie zamierzam ryzykować
dla takiej idiotki.
- Mamy miejsce, przecież... - obserwował, jak Lanius usilnie próbuje nadążyć za
głównodowodzącą, a ta nie dość, że sobie nic nie robiła z zielonowłosej, to jeszcze
energicznie machała bronią w nadziei, że może uda się wystrzelić i niby przypadkiem
wyeliminować narośl.
- Nie, nie mamy miejsca! - próbowała uciąć dyskusję kobieta. Falcon leniwie
przybrał wygodną do oddania strzału pozycję i obserwował tłumy, szukając potencjalnej
ofiary. Człowieka, którego nie lubił, za którego śmierć nie poniósłby konsekwencji i którego
śmierć zostałaby zauważona przez głównodowodzącą. W końcu dostrzegł niskiego
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
mężczyznę. Stał idealnie na linii łączącej go z Vulturią. Falcon odczekał ułamki sekund i
pociągnął za spust. Krew wraz z mózgiem ładnie opryskała ubrania kobiety, włącznie z
twarzą, a bezwładne ciało upadło u jej stóp.
- Miejsce właśnie się zwolniło - mruknął zadowolony do mikrofonu. Vulturia uniosła
gniewne spojrzenie w jego kierunku, grożąc palcem. Zapragnął umieścić kolejny stalowy
pocisk w twarzy kobiety z bliznami, ale wstrzymał się, wzdychając głęboko.
- W dalszym ciągu nie ma miejsca na darmozjadów - warknęła. Falcon spojrzał w
niebo, jakby szukał oparcia w bogu, w którego, o ironio, nie wierzył.
- Nie bądź jeszcze większą pizdą, niż jesteś - odparł, oczekując reakcji. Lanius
natychmiast zasłoniła usta ręką, a Vulturia spłonęła wściekłym rumieńcem.
- A ty nie bądź chujem - próbowała się odgryźć, dość nieudolnie, a mężczyzna
zaniósł się głośnym śmiechem.
- Sęk w tym, że jestem.
- I tak jej nie wezmę, a jeśli zaraz nie przestaniesz, właduję jej zaległą kulkę w łeb warknęła, a Falcon natychmiast spoważniał. Palec na spuście zadrgał nerwowo, ale kobieta
nie mogła tego widzieć.
- Śmiało, ale przysięgam ci, że wręczę ci twoją, również zaległą. Pamiętasz? Dostrzegł, że Volturia otworzyła usta, by się odgryźć, lecz Lanius przerwała narastający spór.
- Proponuję zabawę w łowy. - Falcon przeklął cicho pod nosem, co nie umknęło
uwadze głównodowodzącej. Uznała to za swą szansę.
- Zgadzam się na łowy, ale na moich zasadach - powiedziała. Musiał się zgodzić, nie
miał innego wyjścia.
Kłócili się dość żarliwie, gdyż Falcon i Lanius chcieli trzymać się klasycznej wersji,
podczas gdy Volturia uparła się na swoje, nowe metody, tym samym mocno komplikując całą
zabawę. Dziewczyna nie mogła mieć kontaktu radiowego, co raczej było obowiązkowym
elementem. Dodatkowo, dano jej tylko trzy magazynki sześciostrzałowego rewolweru, a nie
jak było dotychczas, sześć. Oraz znacznie wydłużyli jej trasę, o ponad dwadzieścia
kilometrów, nie dając ani żywności, ani wody. Skazano ją na katusze, a nie na chrzest
bojowy.
Zazwyczaj w ten sposób eliminowali słabe ogniwa i niemalże każdy musiał przejść
przez tego typu zabawę. Jednak każdy, poza tym jednym wyjątkiem, otrzymywał anioła osobę, która kontrolowała wszystkie posunięcia i ewentualnie naprowadzała na właściwą
drogę. Osobę ze snajperką, która miała zapewnić bezbolesną śmierć.
Falcon przeszedł ją w wieku dwudziestu dwóch lat, a następnie drugi raz, gdy toczył
walkę o dowództwo nad Caelum - jedną z jego największych, życiowych porażek. Pierwszą
była ta, przez którą trafił na Heliosa.
Obserwował, jak Lanius ubierała dziewczynę i wszystko jej tłumaczyła. Westchnął,
przecierając twarz dłonią. Nie było mowy, by to skończyło się powodzeniem. Podniósł się, po
raz kolejny, chcąc rozruszać obolałe stawy.
- Accipiter! - zawołał, dostrzegając swojego jastrzębia, który podleciał i wylądował
mu na ramieniu, przystawiając główkę do policzka mężczyzny. Falcon pogładził go po
swojego pupila, wręczając małą przekąskę w postaci zasuszonego plasterka mięsa.
Obserwował, jak samochody odjeżdżają, pozostawiając po sobie mnóstwo kurzu i samotnie
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
stojącą nowoprzybyłą. Wiedział, jak bardzo jest zdezorientowana i w pewnym stopniu
wiedział, że nie ma szans. Jednak nie miała szans wygrać życia, nie podejmując żadnej walki.
Podobnie jak on.
- Podążaj - szepnął, wskazując palcem na czarnowłosą kobietę, która pozostała sama
na pustkowiu. Ptaszysko zaskrzeczało i rozłożyło skrzydła. Po kilku minutach unosił się nad
dziewczyną niczym sęp, jednak nie oczekiwał jej śmierci, lecz próbował ją przed nią
uchronić.
Falcon stał i obserwował szybującego towarzysza, po czym przykląkł przy
odbiorniku, ustawiając bezpieczną falę do Peritusa
- Szefie, potrzebuje jeden czysty nadajnik z radioodbiornikiem - nadał komunikat. Zaraz się po niego zjawię.
Jack drgnął nerwowo, a kawałek skrzydła, o które się opierał, opryskała krew
wymieszana z mózgiem. Jego głowa opadła na klatkę piersiową, a ja czułam, jak moje własne
serce zamarło. W oczach wezbrały się łzy bezradności i wściekłości. Kobieta puściła mnie, po
czym spojrzała w jakąś stronę i pogroziła dłonią. Zignorowałam ją, zbliżając się do Jacka na
czworakach i unosząc jego głową do góry. W miejscu, w którym było oko, ziała czarna
dziura, a białko powoli spływało po skórze, mieszając się z krwią i mózgiem. Zaszlochałam,
przytulając go do siebie.
- Żeby to było ostatni raz. - Zimny głos kobiety napełniał moje ciało nienawiścią.
Miałam wrażenie, że mówiła to do osoby stojącej obok, lecz każdy odsunął się, spuszczając
wzrok. Ja natomiast kołysałam się wraz z bezwładnym ciałem przyjaciela. Pozostałam sama.
Nikt nie przeżył...
- Zostaw go - usłyszałam i poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramiona i próbuje
oderwać od stygnącego ciała. Obojętna na wszelkie doznania, obolała i zrezygnowana,
pozwoliłam się poprowadzić do stalowej skrzyni. Zielonowłosa posadziła mnie na niej i
oddaliła się, a ja obserwowałam krzątających się ludzi. Zbierali wszystko, co mogło się
przydać, gasząc płomienie, zbierając cenne metale, zasysając paliwo z silnika maszyny.
- Mała - powiedziała zielonowłosa kobieta, podchodząc do mnie z apteczką, którą
położyła obok mnie. Obserwowałam, jak wyciąga wodę i plastry, po czym próbuje delikatnie
przemyć mi twarz i zatamować krwawienie.
- No, chyba doktorek będzie się musiał tym zająć i to zaszyć. Wygląda paskudnie,
będziesz mieć niemałą bliznę - powiedziała, rozcierając kciukiem białą maź. Nie chciałam z
nią rozmawiać, choć kobieta naprawdę się starała. Oni zabili Jacka, pozwolili mu umrzeć. Nie
mogłam im tego wybaczyć.
- Kim ona jest? - W końcu z mojego wydobył się głos, który wydał mi się tak obcy i
nienaturalny, że natychmiast odchrząknęłam.
- To Latrans, przywódczyni miasta Caleum. Nie zadzieraj z nią.
Nie powiedziała nic więcej, a ja obserwowałam kobietę, która krążyła pośród ludzi i
wydawała polecenia. Pałałam do niej nienawiścią, czułam złość, ale i bezsilność. Nie mogłam
nic zrobić, nic, przez co sama nie ucierpiałabym. Musisz przetrwać, huczało w mojej głowie.
W ciągu kilkudziesięciu minut pozostał tylko szkielet promu, a wszystko
zapakowano do olbrzymich kontenerów ciągniętych przez mini-czołgi. Odjeżdżały kolejno,
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
pozostawiając po sobie tumany pustynnego kurzu. A ja? Patrzyłam, lecz nie widziałam.
Słuchałam, lecz nie słyszałam. Przede mną w dalszym ciągu roztaczał się obraz martwych
przyjaciół. Ludzi, którzy uratowali mnie nie raz, a ja nie byłam wstanie uratować ich. Tylko
patrzyłam na ich ból, cierpienie, w końcu śmierć.
W pewnej chwili usłyszałam kłótnię toczącą się pomiędzy zielonowłosą i
głównodowodzącą. Obserwowałam to, zauważając, że praktycznie wszyscy ludzie wsiedli już
do pojazdów i tylko czekali na pozwolenie na odjazd. Dziewczyna, która wyciągnęła mnie z
kabiny, znalazła się obok mnie. Nie wiem, kiedy przeszła ten dystans, ani tym bardziej skąd
wzięła te wszystkie rzeczy, ale położyła je na kupce. Spojrzałam na nią półprzytomnym
wzrokiem, a ona spoliczkowała mnie, zmuszając umysł do skupienia. Obojętność i apatia
ustąpiły.
- Patrz uważnie - powiedziała, biorąc do ręki dwa rewolwery. Pokazała mi, jak się
przeładowuje oraz dokładną ilość naboi. Spojrzałam na nią pytająco, ale kobieta starała się nie
patrzeć mi w oczy, skupiona na pistoletach.
- Co się dzieje?
- Uznali, że jesteś bezużyteczna, więc cię zostawiają. Wywalczyłam tak zwaną
szansę, Zabawę w łowcę. Dostajesz minimum broni, ubrania - wskazała na mnie, a ja
uświadomiłam sobie, że w dalszym ciągu siedzę w samej bieliźnie. - oraz kompas. Musisz
dotrzeć do Caleum, to ponad czterdzieści kilometrów górzystych terenów. Jeśli ci się uda,
dostajesz możliwość klimatyzacji.
- A jeśli nie? - spytałam, a ona pokręciła głową.
- Wówczas ktoś rozwali ci czachę, ewentualnie uprzedzi nas hyane. Wstawaj, mam
mało czasu...
W ciągu dziesięciu minut ubrano mnie w materiałowe, obcisłe spodnie moro, których
nogawki znikały w wysokich, czarnych butach. W biodrach przepięła mnie szerokim pasem,
który jednocześnie mógł pełnić rolę gorsetu i kamizelki kuloodpornej. Pas kończył się poniżej
wysokości piersi, trochę je podkreślając, a jednocześnie chronił wszystkie narządy
wewnętrzne. Szary, wytarty top z głębokim dekoltem oraz napisem wzdłuż linii brzegu I'm
not your fucking dinner!, co uznałabym za dość zabawny, gdyby nie sytuacja, w której się
znalazłam. Dostałam również rękawiczki, które bardzo przypominały mi te, które ubierałam,
gdy uczyłam się jeździć na wrotkach. Bez palców, z podwójną warstwą materiału na wnętrzu
dłoni.
- Trzymaj się cienia - powiedziała, poprawiając i oceniając mój wygląd. - Unikaj
również otwartych przestrzeni, bo będziesz zbyt widoczna. Jeśli zobaczysz jamy, jaskinie,
uciekaj, prawdopodobne, że to nory hyane. Kiedy będą atakować, otworzą paszczę. Strzelaj
tylko wtedy, tak to szkoda naboi. Mają za grube pancerze. Idź w kierunku południowegowschodu, a gdy natrafisz na drogę prowadzącą do...
- Lanius! - Nie dokończyła, słysząc swoje imię. Chwilę później odpalono silnik
potężnej maszyny, dający jej do zrozumienia, że czas się skończył. Kiwnęła mi głową, a na jej
twarzy zagościł dziwny wyraz. "Caleum", powiedziała, po czym pobiegła w stronę czołgów.
Stałam jak zaklęta, obserwując, jak kobieta wsiada do pojazdu i zatrzaskuje drzwi. Odjechali
beze mnie. Pozostawili mnie tu jak złom, który do niczego się nie przyda.
Helios 7
~ rozdział pierwszy
autorstwa Nuadell, Literackiego Kota
Pozostałam sama, na pustkowiu, a za czołgami unosiły się jedynie kłęby kurzu. Sama
jak palec, bez wsparcia, bez pomocnej dłoni, bez nikogo ani niczego, kogo mogłabym prosić
o pomoc.

Podobne dokumenty