MUZEUM HISTORII FOTOGRAFII

Transkrypt

MUZEUM HISTORII FOTOGRAFII
MUZEUM HISTORII FOTOGRAFII
Małgorzata Kanikuła
W swoim królestwie
Muzy tego przybytku (mam na myśli Muzeum) znowu otworzyły pudełko z kliszami szklanymi pełnymi zagadek. Każde zdjęcie pełne znaczeń, swoiste ikony,
zagadkowe pochodzenie i niezidentyfikowane przedstawienia: nic dotąd nie wywołało takiego niepokoju i wzruszenia.
Może czas wykonania trudniej zagmatwać: domyślamy się, że pochodzą z lat
1910-1920, kilka pamiątek też z lat 20.-30. XX w.: wycieczki górskie młodego
wesołego grona. Dużo portretów mieszkańców okolic podgórskich, np. szlaki
beskidzkie, ale nawet największe powsinogi i chłopomani (choćby ja) nie są
w stanie stwierdzić tak na pewno, gdzie jesteśmy: może wszędzie i nigdzie,
czyli w Polsce, i to sprzed I wojny. Stan zachowania tych klisz czasem jest
rozpaczliwy, co, zamiast wprawić nas w konfuzję, podpowiada sensy, które nie
muszą wcale być prawdziwe. Póki rozum trochę śpi (jest dopiero dziewiąta) postaram się przekazać tych kilka rozczochranych impresji.
Oto portret rodzinny (MHF13426/II): patriarcha góralskiego (chociaż raczej nie)
rodu z żoną i córkami, świetne typy ludowe; przed chałupą krytą starannie wykonaną i nie zniszczoną strzechą. Matka pełna godności (wtapia się w rosohatą
wierzbę, ale pasowałaby też do drzewa oliwnego, zdolna do każdej metamorfozy), córki mają prześliczne białe stroje. Choć nie wiadomo, kto wykonał tę serię
portretów, to po oczach portretowanych (mężczyzna nieco niedowierzający, nawet rozbawiony, dziewczyny dosyć groźne i władcze), widać, że fotografem była
kobieta (żartowałam...). Rodzina ta, dostatnia i pewna swej wartości (w każdym
razie pewna swego) różni się w swoich reakcjach na fotografa od innych mieszkańców tej dziwnej Arkadii, przedstawionych na pozostałych kliszach ze zbioru.
To się czuje: człowiek jest małym bogiem w swoim własnym świecie (Leibniz to
wiedział od dawna; zaś obaj panowie: chłop i Leibniz, nie znali się wprawdzie,
ale ambitny Witkacowski Wścieklica czytał już Leibniza), o ile jest w odpowiednim miejscu. Ale prawdziwymi boginiami są tutaj te kobiety. Przy nich nic złego
się nie stanie (być może). A gospodarz chce bardzo grzecznie wypaść i trzyma
ręce na kolanach w sposób wzruszający. To tylko chwilowe. Jego losy i dążenia
mogły być skomplikowane. Bywał bohaterem powieści międzywojennych, sztuk
teatru czystej formy i rzeczywistości politycznej. Przyprawiał wizje formistyczne
swoim autentyzmem, p o w i ę k s z a j ą c y m się na tle, któremu się przyglądają wnikliwiej tylko artyści.
Widzę, biorę to na swoją własną odpowiedzialność, poza całą historią, pełną
możliwych, choć nie wypowiadanych dygresji (Barthesowskim „studium” ), aż
kilka „niespodzianek” (nazwanych przez Barthesa „punctum”). Czyżbym miała sprzeniewierzyć się wielkiemu Rolandowi B. i urządzić mu coś w rodzaju
tragicznej bitwy pod Roncesvalles? Te punkciki zapalne (choćby te ręce, spojrzenie w obiektyw, dłonie kobiet na ramieniu mężczyzny, piękna matka i jej
powaga, wierzba rosnąca zamiast skrzydeł, uśmiech, inny jakiś, drugiej córki
z głębi obrazu) tworzą konstelację takich intrygujących punktów. W kształcie
Krzyża Południa akurat, jeśli już się tak bawimy. Mam się zdecydować na jedyne punctum? Proponuję w takim razie zaciekawioną (czym? fotografowaniem!)
i uśmiechniętą drugą córkę.
Nidy się nie dowiemy, czy siostry przeżyły wojnę jedną, drugą, czy nazywały się
z domu Karamazow czy Wścieklica; czy założyły zakład fotograficzny, np., jak to
zwykle górale, gdzieś nad morzem, choćby w Odessie, arkadyjskiej a rebours,
jeśli tak, to mogło im być trochę ciężko, o ile nie sprzedawały też widokówek.
Może któraś wyszła za mąż za fotografa (autora tego zdjęcia), o ile w domu nie
było broni palnej, rzecz jasna. Zapraszamy do Muzeum.
2