Zegarmistrz i Meduza

Transkrypt

Zegarmistrz i Meduza
Zegarmistrz i Meduza ekstrapolacja na motywach dysonansu poznawczego
W bezimiennym mieście, w królestwie nie różniącym się niczym od innych królestw, żył Zegarmistrz tworzący prawdziwe cuda techniki. Precyzyjne mecha­
nizmy przezeń konstruowane zawsze pokazywały dokładny czas, nawet gdy ich właściciele tygodniami zapominali je dobrze nakręcić. Zegarmistrz tak wprawny był w swoim rzemiośle, że potrafił budować konstrukcje z setek malutkich kół zęba­
tych, z tysiącami zębów nie grubszych od włosa. Słyszał tykanie mechanizmów, czuł każdy obrót każdej zębatki. Mógł dotknąć wskazówek, ale nie dane mu było zobaczyć tarcz budowanych zegarów. Był ślepy.
O mokradłach wokół miasta opowiadano złe rzeczy. Łatwo było zgubić się w labiryncie wąskich ścieżek, przejść. Na dodatek bulgoczące błota i wiecznie snujące się przy ziemi opary przydawały temu miejscu złej sławy; mówiło się że wyczyniają okrutne rzeczy z umysłami ludzi. Nieraz śmiałkowie, którzy zapuścili się w te rejony, wracali ze zmysłami pomieszanymi do szczętu: nie potrafili powiedzieć jak się nazywają, ani tym bardziej co im się przytrafiło.
Prawda o mokradłach była jednak nie tyle straszna, co smutna. Zamieszki­
wała je Meduza: kobieta urody niezwykłej, na której ciążyła klątwa rzucona przez odtrąconego kochanka. Umysł każdego, kto spojrzał w jej piękne oczy, ogarniał paraliż, język się plątał i spadała na pechowca niepamięć. Myśli takiego nieszczę­
śnika rozbiegały się na wszystkie strony i nawet ogromnym wysiłkiem woli nie dawały się zebrać na powrót w jego głowie. Meduza nie była zła. Wiedziała, że krzywdzi ludzi, więc stroniła od nich. Jednak czasami samotność zwyciężała, a czasami to nieszczęśliwy przypadek spra­
wiał, że zbłąkany wędrowiec ujrzawszy jej urodę nie mógł oderwać odeń wzroku i tracił umysł w jej cudownych, acz przeklętych oczach.
***
Zdarzyło się dnia jednego, że gdy słońce wisząc nisko na nieboskłonie, ledwie przebijało się przez lepkie mgły, poszedł Zegarmistrz na mokradła macając drogę ślepczym kijem. Nie bał się złej sławy tego miejsca, błędnych ścieżek, ani mgieł. Wręcz szukał złej przygody nie widząc już sensu w swym przebywaniu na świecie. Myślał, że jeśli przytrafi mu się coś, co zakończy jego smutny żywot, nikt nie zapłacze po nim, a on sam odczuje upragnioną ulgę.
I tak spotkali się na podmokłej ścieżce, pośród oparów i bulgotu błot, ślepy Zegarmistrz i piękna, przeklęta Meduza. Ta w pierwszej chwili zlękła się, że dopro­
wadzi do obłędu kolejnego nieszczęśnika, lecz wnet pojęła, że ślepcowi jej klątwa krzywdy wyrządzić nijakiej nie może. Usiedli oboje na powalonym pniu, przy wąskiej ścieżce prowadzącej swój kręty bieg poprzez zatęchłe mokradła. Zrazu rozmowa nijak się zawiązać nie mogła, jak to zwykle bywa między dwojgiem obcych ludzi, których jedynie ślepy los zetknął swoim kaprysem. W miarę jednak jak słońce posuwało się po ukrytym za oparami nieboskłonie, słowa ich nabierały głębi, a serca zaczęło powoli wypełniać wzajemne zaufanie. Tak otwierali się stopniowo na siebie, aż wreszcie Meduza opowiedziała Zegarmistrzowi historię swego życia, przekleństwa i samotności.
Zapłakał Zegarmistrz nad jej nieszczęśliwym losem, bo choć sam unikał ludzi, rozumiał jak bardzo Meduza musiała z samotności cierpieć. Długo jeszcze rozmawiali o istocie klątwy, a on cały ten czas zastanawiał się jak mógłby jej pomóc. W końcu, gdy bagienne opary poczęły przybierać brunatną barwę w promie­
niach zachodzącego słońca, Zegarmistrz zrozumiał co mógłby zrobić. Postanowił zbudować Meduzie maskę, dzięki której nikt już nie postrada zmysłów w jej przeklętych oczach. ***
Po miesiącu mozolnej pracy Zegarmistrz maskę ukończył i zaniósł na mokradła. Wykonana była iście po mistrzowsku: tak idealnie pasowała do twarzy, że zdawała się pokrywać ją jakby drugą skórą. W miejscu oczu miała miliony maleńkich otworów, przez które Meduza mogła patrzeć, lecz z drugiej strony oczy jej pozostawały ukryte przed spojrzeniami ludzi. Wzruszyła się piękna a przeklęta kobieta bezinteresowną pomocą ślepca i zrozumiała, że znalazła w nim prawdzi­
wego przyjaciela. Usiedli znów we dwoje na powalonym pniu, przy którym spotkali się po raz pierwszy i znów długo rozmawiali, tym razem jednak to Zegarmistrz dzielił się historią swego życia. Wzruszyła się Meduza, gdy usłyszała jak pięknie potrafi rozwodzić się o mechanizmach, których nigdy nie zobaczy. Posmutniała, gdy powiedział jej, jak bardzo życie jego wydaje mu się puste. Zapłakała, gdy usłyszała jak stracił wzrok i jak przemierza mokradła szukając złej przygody. Zrozumiała ile pracy kosztowało go stworzenie maski i przytuliła Zegarmistrza, a jej łzy opadały na jego czoło. Po czole płynęły do oczu i niżej, po policzkach, jakby to były własne łzy Zegarmistrza. W ten sposób zapłakał ślepiec przeklętymi łzami Meduzy, a jego oczy ­ ku zasko­
czeniu obojga ­ ponownie zaczęły widzieć. ***
Zegarmistrz i Meduza zaczęli wspólnie oglądać świat: on odzyskanym wzro­
kiem, ona przez zakrywającą oczy maskę, dzięki której znów mogła przebywać między ludźmi. Przemierzali we dwoje królestwo i podziwiali cuda stworzone rękami ludzi i cuda wyrzeźbione przez wieki siłami natury. A było co oglądać: ogrody, w których piękno kwiatów przyćmiewane było jedynie ich cudowną wonią, skaliste urwiska, z których niestrudzenie opadały białymi welonami potoki, czy w reszcie kramy w dni targowe pełne wszelkiego dobra, które ludzie potrafili wytworzyć. Zwie­
dzali miasta tętniące życiem i ruiny zapomnianych siedlisk, które stały się domem dla dzikiej roślinności. Widzieli fale rozbijające się z nieustannym hukiem o nadmorskie klify i gwiazdy dostojnie sunące każdej nocy po nieboskłonie.
Wszystko to napełniało ich serca radością i długo tak podróżowali, lecz z dnia na dzień Zegarmistrz coraz bardziej pragnął spojrzeć w oczy Meduzy, gdyż spośród całego piękna na świecie tylko one jedne pozostawały dlań niedostępne.
Pewnego dnia upoił się radością i cudownością widzianego świata i w porywie serca zbliżył swoją twarz do jej pięknej twarzy, a ona nie odtrąciła go. Zbliżył się bardziej, a ona zdawała się go jeszcze zachęcać. Aż wreszcie był tak blisko, że poprzez maleńkie otwory w masce dostrzegł jej oczy ­ najpiękniejszy widok, jaki dany mu było zobaczyć. I ostatni... Zegarmistrz w jednej chwili oślepł na powrót i jakby samo to nie było wystar­
czającą karą za jego zuchwałość, poczuł że myśli rozbiegają mu się na wszystkie strony i nijak ich zebrać nie może. Po chwili nie pamiętał już ani kim jest, ani jak się nazywa. Nie minęło wiele czasu, aż zapomniał mowy mechanizmów, wyrażanej dotykiem kół zębatych i odgłosem tykania nakręcanych zegarów, a za chwilę i mowy ludzkiej. Wkrótce też nie pamiętał dlaczego, po co, ani jak. Tak zapomniał całego siebie. ***
Meduza najpierw zapłakała nad losem Zegarmistrza, później zrodziła się w niej wściekłość na jego głupotę. Gdy zaś pierwsza wściekłość zaczęła opadać, poja­
wiła się kolejna ­ wściekłość na samą siebie, iż pozwoliła Zegarmistrzowi spojrzeć sobie w oczy, mimo świadomości czym to grozi. Nie pomogły usprawiedliwienia, że to Zegarmistrz powinien rozumieć ryzyko; nie pomogło tłumaczenie, że pozwoliła na to, bo sama, pod maską, wciąż czuła się trochę samotna i pragnęła czyjejś bliskości. Straciła jedynego przyjaciela i człowieka, dzięki któremu znów była szczęśliwa.
Maska w złości zerwana roztrzaskała się o kamienie, Meduza zaś na powrót zamieszkała na mokradłach otaczających bezimienne miasto, w królestwie nie różniącym się niczym od innych królestw. © 2010 Tomasz Koprowski

Podobne dokumenty