Wiersze dojrzałe
Transkrypt
Wiersze dojrzałe
Wiersze dojrzałe Krzysztof Rykaczewski 5 sierpnia 2007 1 Świat zabrzęczał... Świat zabrzęczał, jak moneta się zakręcił Komu pod nogi upadnie, któż to zgadnie? Złudził widokiem, wyznawców w kult swój wkręcił Oszukał wszystkich was: nikt nim nie zawładnie W słońcu zabłyszczał tysiąckrotną wartością Ugodził mózg tam, gdzie rodzą się pragnienia Lecz wytarty przez myśl, z wyblakłą godnością Wprost do użycia na królewskich siedzeniach. To ja tam... To ja tam odbity w szkle kredensu To rzeczywistość światła z sąsiedniego pokoju A u mnie ciemność, cień nonsensu Kubistyczny kształt i myśli tego samego pokroju Rzeczywisty, sformowany, zawarty Ten sam ciągle dążący i pełen skrajności Pragnący szczęścia i grający w karty To ja tam u skraju młodości Powrót W drodze słucham się czasem Wypatruję śmiechu i radości, której brak Pożegnałem szlachetność i spojrzenia na świat Czasem tylko nocą widzę moją nekropolię snów Ogienki płoną a życia nie ma Wypatrzyłem swoje odbicie w tafli jeziora Chciałem uciec, ale zrozumiałem, że muszę też pocieszyć Miałem widzenie, gdy byłeś ostatnio w bólu Dlatego musiałem wrócić, by nie krzywdzić ideałów - Tak mówili Odchodząc miałem nadzieję W wierze położyłem się jeszcze Obudziła mnie upuszczona trumna Ślad krwi i grób 2 Powołanie Gnam, choć nie wiem gdzie, Przed siebie przecieram tory, bo nie chcę by mnie ktoś wyminął Wiara, że to co osiągnałem przyda się jeszcze Ściąga jak kamień w dół jeziora tajemnic Przepadam, wielki milczeniem zdobywam szczyty, jakich inaczej nie zdobył bym Sumiennny wakat wypala znamię, ale biec jest moim powołaniem, więc biegę... Grajcie, tańczcie, ale bądźcie ponad to Gdy brakuje słów - milczcie, ale w trzeźwości ducha Wiewiórka Niedosięgłych gałęzi dosięga mój głos I patrzy na mnie jego rude spojrzenie Niestraszne mu moje złe słowa Niestraszny wzrok i dyszący oddech Boli mnie Twoja obecność tutaj Biegnę więc swoim czasem ku Tobie, lecz mijamy się Ty już osiągnąłeś to co chciałem mieć Jedyne, co Ci brakuje to moje spojrzenie - Ty masz rude! Bóle Wypłakać się i skończyć z tym już Krzyczeć najgłośniej wśród wichrów i burz Położyć niedostatek i nierówne bóle W paszczękach żywiołów, w ich wielkim padole Skurczyć świat i włożyć go do epsylona Otworzyć świtem okno, muślinem roszpona Nałożyć węzły i kresy na śmiech szyderski I oczyścić krew przez zachód słońca - ostatni - wiejski. Nie żałować Nie żałować wiecznych słów 3 Położyć się by powstać znów Znaleźć gdzieś przy końcu źródło Jedną refleksją rozświetlające mój wiek W wykutych grobach zapalić wieczny dzień Przynieść stamtąd odległych chwil lęk I zapomnieć, i nie boleć się tym już Odnaleźć swój dzban - taki uszaty I dotknąć wiarołomnych rąk, Bo na cóż mi więcej, nim pójdę sobie już Wadzenie się Ilekroć się z Nim wadzę, Spoglądam w górę czy nie leci jakiś piorun w moją stronę. Gdy przerażenie minie Zdaję sobie sprawę, że rzucanie myśli w niebo zaklęte ołowianą kurtyną to nic więcej jak podlewanie kwiatów na pustyni. Ilekroć staje się świat zastanawiam się, czy to tylko gra w kości czy powieść idioty odegrana na scenie Przed niemą widownią. Być Jest tak czasem wbrew mitrędze, Że człowiek chce żyć, tak po prostu Nie śnić o żadnej potędze, Stanąć okrakiem w poprzek mostu. Nie pragnąć i nie mieć marzeń, Które mógłby zniszczyć wredny świat, Stać i nie tamować zdarzeń, Po prostu być, nie bardziej niż kwiat. Wiedzieć te małe i te duże, Ale być od tego z daleka. Cierpienia i pokus burze Przegonić z dala od człowieka. 4 Przejść się po starej świątyni W tych ruinach znaleźć porządek; Gdzie lasy, starzy bramini, Wszystko to koniec i początek. W kilku zaledwie słowach żyć, Nie bać się bólu ani cienia, Czasem chcieć tak po prostu być, Gasnąc rzec dziarsko: „Do widzenia!” Jestestwo Świat jest mizerny i ponury Wplatam w niego swe myśli i płynę dalej jakby ta wielka chwila dla ludzkości była niczym Wyobrażenia te przemykają jak śniegowe chmury Przemykają i znikają i nie ma już nic Bliżej lub dalej jeszcze kiedyś wrócę na tę ulicę Do tego ponurego bloku, choć mojego A może zawieruszone ciepłe myśli nie znajdą adresu Gdy pogrzebaczem rozgrzebuję węgliki Wiem, że nie wiem kim jestem i gdzie jestem Zastanawiam się czy ma sens w tym wypadku stwierdzenie - jestem Jestem w swoim jestestwie A mój świat to pragnienie szczęścia Wybaczam sobie swoje ciało Puszczam w niepamięć dymek samoudręczenia, Które rozchodziło się kwasem po żyłach Pamiętać i w szczegółach połykać wszystko co mnie spotyka Świat nie może mi umknąć Chwycić za długopis A później te beznadziejności wrzucić w ogień Tak bardzo się boję... Jak w słowach kilku zawrzeć swoje niepokoje, Ż nie powiem już kiedyś: tato, mamo, 5 Że zapomnę jak byłem kiedyś dzieckiem, Że już będzie mi wszystko to samo, Tak bardzo się boję... Do Marka B. Makbecie, ty wiesz jak się czujesz, nie pytam Cię o to Ale jak czują się inni, odwróciłeś się od nich Stoisz teraz profilem, którego jeszcze nie znają Czemu patrzysz na mnie półtwarzą Czyżby drugie półlico coś skrywało? Nie rozumiem co do mnie mówisz - To nie ty! Nigdy taki nie byłeś - To nie ty? Kto więc wyraża się w słowach tak szkaradnych Nie rozumiem, dlaczego tak mówisz, jak nigdy nie mówiłeś Kto Ci co złego wyrządził - Nie rań Ona jest niewinna W poszukiwaniu kogoś Powiedź mi niegdysiejszy gościu jak się czujesz? Czy dziś znowu jakieś baśnie snujesz? Jak wiele kosztowało przyjście Ciebie na świat! Może boisz się lub wiesz, że jesteś tego wart? Czemu uciekasz ode mnie błędnym wzrokiem, Opowiedź mi swą historię krok za krokiem. Bliskości twej tak bardzo mi dziś potrzeba, Jak mojego Anioła Stróża, który wczoraj wrócił do Nieba. Lecz ty jednak uciekłeś z wczorajszym śniegiem. Senne mary tamtych dni ciągną się ślimaczo, Zapomniałem jakim szczęściem i okoliczności zbiegiem Byłeś, i że same wspomnienia nie wystarczą. Teraz znów sklecam swój świat z niedopałków snów, Dniami ze wspomnień wytapiam woskowych ludzi, A w białą noc nasłuchuje ujadania psów. Może to ty, a może Anioł Stróż wrócił! 6 Uroczliwość Urocza zwyczajnie niebiańsko niemożliowa urodziwa zmysłowo - wiadomo jej ciało każde nasze jest takie samo Diogenesie - to twoja wizytówka Jedyne, niezmienne na ciebie spojrzenie Jednak prawda stoi po twojej stronie Mądrość jest elitarnie brzydka Może potrzebuje operacji plastycznej Arystotelesie w środku doskonałości bądź piękny moralnie Olimp Na zielonej hali Olimpu Wśród popękanych murów, cieknących fontann, gdzie brązowemu Hermesowi z ust wystrzeliwała kryształowo czysta woda, pojawił się buldożer i dwie koparki Wśród ruin pokazał się wreszcie ktoś znany - gospodarz tego miejsca Zastąpił im drogę - nie na długo Dopadło go dwóch mundurowych księży Rzucili go na ziemię Skuli, zbili, odłamaną od fontanny rękę Hermesa Opluli święconą wodą Wyprowadzili pozostałych bogów i boginie na dziedziniec ..... (UNFINISHED) 7