Odyseja Umysłu to stworzony przez Amerykanów międzynarodowy

Transkrypt

Odyseja Umysłu to stworzony przez Amerykanów międzynarodowy
Wspomnienia z pobytu na Światowych Finałach
Odysei Umysłu 2008 w University of Maryland
Była trzecia w nocy. W umówionym miejscu spotkała się grupka uczniów ze
Społecznego Gimnazjum STO w Łodzi. To my – finaliści międzynarodowego konkursu
Odyseja Umysłu- wyruszaliśmy wreszcie w upragnioną podróż do Stanów Zjednoczonych
Ameryki na Światowe Finały. Stawiliśmy się wraz z mnóstwem przeróżnej wielkości toreb,
walizek oraz niewymiarowych bagaży z dekoracją. Upakowawszy się z trudem w niewielkim
busie odjechaliśmy w podróż życia. Nikt z nas wcześniej nie był w USA.
Komputery w nowym terminalu na Okęciu płatały figle i mieliśmy nie lada kłopoty
z odprawą jednego z nas. Wreszcie znalazła się kompetentna osoba, która rozwiązała problem
i wszyscy rozpoczęliśmy podróż w kierunku Amsterdamu. Po 1,5 godz. lotu wylądowaliśmy
na holenderskim lotnisku wielkości małego miasteczka. Ogromne, ale świetnie oznakowane,
z mnóstwem ruchomych chodników ułatwiających dotarcie do odległych części lotniska
zrobiło na nas wielkie wrażenie. Niestety nie mieliśmy zbyt wiele czasu by je zwiedzić,
ponieważ czas naglił i do następnego odlotu zostały dwie godziny.
Tu bez problemów przeszliśmy przez
wszystkie kontrole i zasiedliśmy na
pokładzie dużego, wygodnego samolotu linii
United Airlines, w którym już dostaliśmy
próbkę
amerykańskiego
fast-fooda.
”Dotarliśmy do Stanów. Nie mogę uwierzyć,
że tu jestem!” brzmiały pierwsze SMS-y
wysyłane do rodzin w Polsce. A Waszyngton
przywitał nas piękną pogodą. Gdy po wielu
trudach z naszym niewymiarowym bagażem
przedarliśmy się przez wszystkie kontrole od
razu uderzyła nas amerykańska życzliwość.
Pan z obsługi lotniska zorganizował busa,
który zawiózł nas do kampusu. Jechaliśmy w godzinach szczytu i podróż była bardzo długa,
mieliśmy więc dużo czasu na oglądanie świetnych amerykańskich samochodów i ciekawej
zabudowy Marylandu. Na miejsce zmęczeni dotarliśmy dość późno, ale nasza
zdeterminowana trenerka przegoniła nas ekspresowo
jeszcze przez pół kampusu do stołówki, żebyśmy zdążyli
zjeść ciepłą kolację.
Potem powrót do punktu rejestracji drużyn (znów ten
sam kawał drogi) i po szczęśliwie zakończonych
procedurach rejestracyjnych, trwających jakieś 45 minut,
kolejny wymarsz, tym razem już z bagażami znów w
okolice stołówki, bo okazało się, że nasz akademik
właśnie tam się mieści.
Odbiór kluczy i ...tu czekała nas nowa niespodzianka: na osiem osób mieliśmy siedem łóżek.
Pozornie żaden problem, wystarczy tylko dostawić jedno łóżko i wszystko załatwione.
Wybraliśmy się do recepcji i zgłosiliśmy problem, ale studenci choć życzliwi, to mało władni
i decyzji podjąć nie mogli. Dopiero ostra interwencja trenerki w kierownictwie odysejowym
i desperackie rozłożenie pościeli na kanapie w recepcji przyniosło spodziewany efekt
w postaci dodatkowego łóżka.
Po długiej podróży wreszcie prysznic i spać.
Następnego dnia o dziewiątej ranno wybraliśmy
się na śniadanie. Poranny posiłek, jak wszystkie
w formie szwedzkiego stołu, był „zjadliwy”.
Kuchnia amerykańska znacznie różni się od
europejskiej. Byliśmy nieco zdziwieni, że podczas
śniadania była możliwość napicia się Coli lub
napojów energetyzujących. Do tego szybko się
dostosowaliśmy. Pierwszy dzień wypełniło nam
rozpakowywanie dekoracji oraz zwiedzanie
kampusu, który okazał się dużym uniwersyteckim
miasteczkiem, po którym jeżdżą dwie linie bezpłatnych autobusów. Trenerzy wszystkich
drużyn w południe spotkali się na zebraniu organizacyjnym z kapitanami problemów
konkursowych, którzy udzielili im potrzebnych informacji dotyczących przebiegu zmagań
konkursowych. Potem całą drużyną wybraliśmy się na wielki targ pinów, gdzie dzieciaki,
i nie tylko, wymieniały się znaczkami odysejowymi z całego świata. My też wymieniliśmy
nasze polskie na te z innych krajów. Wieczorem kilka tysięcy uczestników konkursu
zgromadziło się w ogromnej hali sportowej, gdzie odbyła się ceremonia otwarcia Światowych
Finałów 2008. Reprezentacje poszczególnych krajów, ubrane w narodowe koszulki
odysejowe siedziały w osobnych sektorach. Każdy sektor miał więc inny kolor, co stwarzało
niesamowite tęczowe wrażenie. A kiedy zgasły światła w ciemnościach migotały lampki
i rurki światłowodowe Odyseuszy z całego świata. Podczas ceremonii reprezentacje
wszystkich krajów w barwach narodowych maszerowały w paradzie narodów. Uroczystość
trwała długo, przemówieniom nie było końca. Przemawiał także twórca Odysei dr Samuel
Micklus – wreszcie go poznaliśmy. Po ceremonii wróciliśmy do akademika i zasnęliśmy
z myślą o wycieczce dnia następnego do Waszyngtonu (kampus znajdował się w Maryland
50km
od
stolicy
USA).
Kolejnego ranka nowy kłopot:
naszej
trenerce
zaszkodziły
amerykańskie
zimne
napoje
i porządnie
się
rozchorowała.
Wyprawa do stolicy stanęła pod
znakiem zapytania. Około południa
udało jej się na tyle opanować
gorączkę, że wybraliśmy się na
zwiedzanie. Do metra dotarliśmy
autobusem zwanym metrobusem,
a potem szybkim i czystym metrem
do serca Waszyngtonu. Wszystkie
punkty konieczne do zaliczenia
przez turystę mieszczą się wokół
ogromnego prostokątnego placu i są w zasięgu wzroku. W Waszyngtonie wszystko jest
monumentalne i polityczne. Zobaczyliśmy Kapitol, Biały Dom, Pomnik Waszyngtona
i Lincolna oraz pomnik pamięci ofiar wojny w Wietnamie. O miejscach tych opowiedział
nam dawny absolwent naszej szkoły, który na stałe mieszka w tym mieście. Zaprowadził nas
też do amerykańskiego Mc-a, musieliśmy przecież spróbować czy w Stanach to smakuje
inaczej. Wróciliśmy ze stolicy wieczorem i poszliśmy spać, bo nazajutrz musieliśmy być
wypoczęci. Już od rana czekały nas bowiem pierwsze zmagania konkursowe, czyli zadanie
spontaniczne. Ponieważ trenerka była w złej kondycji zdrowotnej po wczesnym śniadaniu
udaliśmy się wraz z drugim opiekunem do gmachu, w którym odbywały się spontany. Tak jak
się obawialiśmy - dostaliśmy zadanie manualne. Polegało ono na zbijaniu białych balonów
nie uszkadzając przy okazji czarnych, przy użyciu dostępnych różnorodnych materiałów, jak
np. śrubek, rurki, wyciorów do fajki, itp. i nie wykraczając poza wyznaczone miejsca
oddalone od balonów na tyle, że nie można ich było sięgnąć. Wyszliśmy niezadowoleni.
Zbiliśmy ok. połowy balonów i
wiedzieliśmy , że to za mało.
Później okazało się, że ten spontan
nie poszedł nam wcale tak słabo,
bo mieliśmy 4 wynik na świecie.
Po powrocie do akademika
zajęliśmy się zorganizowaniem
pomocy lekarskiej dla naszej
trenerki. Odysejowi amerykańscy
opiekunowie grup zagranicznych
zabrali ją do centrum medycznego
mieszczącego się na terenie
kampusu na wizytę u lekarza.
Trenerce przepisano leki, ale nawet
chora wydała nam polecenie
odwiedzenia drużyny kumpelskiej
z Kentucky i wręczenie im upominków. Wybraliśmy się więc z wizytą w inną część kampusu
na spotkanie z amerykańskimi kumplami i wróciliśmy w koszulkach z ich logo. Drużyna
kumpelska nawiązała kontakt z naszą trenerką jeszcze przed Finałami i dzięki temu nie
musieliśmy zabierać z Polski gitary potrzebnej do naszego przedstawienia. Kumple z
Kentucky przywieźli nam swoją gitarę. Ogólna życzliwość uczestników to jeden z elementów
odróżniających ten konkurs od innych. Tu nawet ci, którzy ze sobą rywalizują pomagają
sobie, np. przenosząc dekoracje, pożyczając sprzęt itp.
Resztę dnia montowaliśmy i naprawialiśmy naszą dekorację, ale szło nam to bardzo opornie.
Pod wieczór trenerka poczuła się już lepiej i postawiła nas do pionu. Znowu poczuliśmy rytm
pracy drużyny odysejowej. Na korytarzu w akademiku zmienialiśmy uszkodzone elementy
dekoracji i odbywaliśmy próby do godz. 2 w nocy. Padliśmy wykończeni, a przecież
następnego dnia rano czekał nas kluczowy moment: prezentacja zadania długoterminowego.
Ciężko było zebrać się rano, każdy z nas odczuwał trudy nocnego treningu. Wszyscy jednak
zdawali sobie sprawę ze stawki i nikt z nas nie zamierzał odpuścić. Z ogromną ilością
elementów dekoracji trzymanych niemalże w zębach, próbowaliśmy dotrzeć do oddalonego o
50m przystanku, co nie okazało się rzeczą
łatwą i w efekcie autobus uciekł nam sprzed
nosa. Na następny czekaliśmy potwornie
długie 20 minut! Myśleliśmy że już po nas.
Wreszcie upragniony „Yellow Line” przybył
nam na ratunek, choć był nieźle zatłoczony.
Puszczały nam już nerwy, choć to nie był
jeszcze koniec naszych przygód tego dnia.
Rozgrzani do czerwoności stawiliśmy się w
rejonie przedscenicznym, przebierając się
prawie w biegu. Na szczęście okazało się, że
jest lekkie opóźnienie i mamy 10 minut
zapasu. To była pierwsza dobra wiadomość
tego dnia. Sędzia w rejonie przedscenicznym uspokoiła nasze emocje, co pozwoliło skupić się
na występie. Ale już na scenie okazało się, że część naszej dekoracji – mur- nie trzyma się
podłogi. Chwilowe przerażenie, ale jak to w Odysei bywa trzeba działać na gorąco.
W ciągu minuty wymyśliliśmy zgrabne rozstawienie scenografii, wzajemnie się
podpierającej, co zapobiegło katastrofie scenicznej. Mimo wszystko mieliśmy obawy, czy ta
konstrukcja wytrzyma. Udało się! Przedstawienie poszło bardzo dobrze, byliśmy z siebie
zadowoleni. Nocne próby nie poszły na marne. Kumplom z Kentucky, którzy przyszli nam
kibicować też się podobało. Po przedstawieniu z wielką radością oddaliśmy się destrukcji
scenografii, tak pieczołowicie przygotowywanej przez wiele miesięcy. Gdy otrzymaliśmy
punktację surową za zadanie długoterminowe okazało się, że sędziowie również dobrze
przyjęli naszą prezentację, oceniając ją całkiem wysoko.
Przez resztę dnia korzystaliśmy z rozrywek w kampusie, wyczekując gali finałowej. Musimy
przyznać, że liczyliśmy na miejsce w pierwszej szóstce. Niestety nie udało się. Ostatecznie
zajęliśmy dobrą 10 pozycję, we współzawodnictwie 60 drużyn. Nieco rozczarowani
postanowiliśmy odpocząć i nie szaleć na nocnej imprezie pożegnalnej. Następnego dnia
bowiem czekała nas wczesna ranna pobudka i wyjazd z kampusu.
Pobyt na Światowych Finałach dostarczył nam wielu przeżyć, nauczyliśmy się
radzić sobie w różnych zaskakujących sytuacjach, doświadczyliśmy serdeczności ze strony
kolegów z innych krajów. Bogaci w nowe doświadczenia, z głowami pełnymi wspomnień
i wrażeń już w drodze powrotnej do kraju snuliśmy plany odysejowe na przyszły rok.
Krzysztof Szyszkiewicz
Patryk Seweryn
Michał Zieliński